Rozległe ogrody klanu Minamoto słyną z gorących źródeł na otwartym powietrzu. W Japonii takie miejsca noszą nazwę roten-butro. Na terenie rezydencji znajdują się dwa większe zbiorniki, które zostały umiejscowione bliżej centralnej części ogrodów; są najczęściej uczęszczane i ogólnodostępne dla członków klanu. Wysoka temperatura wody sprawia, że można z nich korzystać o każdej porze roku. Już samo znalezienie się w pobliżu nieustannie parującej wody sprawia, że żaden chłód nie jest straszny.
Mniejszy zbiornik wodny umiejscowiony jest tuż obok budynku, przez co został częściowo zadaszony. Ma on bardziej kameralny charakter. Dostęp do niego jest możliwy jedynie poprzez bezpośrednie przejście z rezydencji. Zbiornik otoczony jest drewnianym podestem po stronie budynku, zaś od zewnątrz częściowo przysłonięty wysokim skalniakiem, który utrudnia życie ciekawskim gapiom.
Co złego mogło się wydarzyć?
„Mam nadzieję, że nie rozważasz większej ilości osób.”
— Nie. Myślałem, że gra ma ograniczoną liczbę miejsc — stwierdził, nie powstrzymując przy tym rozbawienia, które znalazło swoje odbicie w srebrnych tęczówkach; ton za to zadźwięczał lekkim brzmieniem zgryźliwości. Nie potrzebowali dodatkowych myszy do kolekcji, ani kotów. Nie potrzebowali też innych gryzoni i drapieżników.
Podniósł się z maty, oznajmiając, że na razie zostawi tu swoje rzeczy. Nie sądził, żeby były potrzebne do rytuału. Wątpił też, by o tej porze ktokolwiek miał jeszcze odwiedzić dōjō. Ruszył za Rainerem bez oporu, był to pierwszy raz, kiedy miał okazję odwiedzić rezydencję Minamoto. Mógł też spodziewać się tego, że w budynku przebywało więcej osób niż mógłby się tego spodziewać, ale wierzył, że byli odpowiednio zajęci uskutecznianiem własnych rytuałów.
W odpowiedzi na nagłe pytanie, w pierwszym odruchu pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu.
— Niekoniecznie — odpowiedział. Nie przypominał sobie, żeby gustował w konkretnych zapachach albo rozróżniał je na tyle, by nadać im ich konkretną nazwę. Gdy korzystał z kadzideł, sięgał po te, które ładnie pachniały, nie przywiązując szczególnej wagi do etykiet. To samo tyczyło się kosmetyków; ważne, by nie drażniły. Było to do niego całkiem podobne, by gustować w subtelniejszych woniach, które mimo wszystko pozostawiały po sobie dobre wrażenie i miały w sobie jakąś dozę tajemnicy. Trzeba było znaleźć się wystarczająco blisko, by móc cieszyć się ich pełnym wydaniem i wychwycić nuty, które wcześniej umykały nozdrzom.
Wraz z niewerbalnym zaproszeniem przesunął spojrzeniem po gładkiej skórze. I czuł, jak od wewnątrz pociągano za zastane struny, które rozbrzmiewały w tych rejonach wyobraźni, których bynajmniej nie chciał budzić, gdy zjawił się tu, by spełnić swoją rolę nauczyciela. Mimo tego, nie poświęcając uwagi kłującym wewnątrz uprzedzeniom, nachylił się, by niemalże dosięgnąć nosem chłopięcej szyi. Zaledwie milimetry dzieliły ich od fizycznego dotyku, choć z tak niewielkiej odległości ciepło drugiego ciała już wydawało się niemalże namacalne. Tylko w ten sposób był w stanie wychwycić odpowiednią woń pośród gamy różnych zapachów, które unosiły się w pomieszczeniu. Bezgłośnie wciągnął powietrze nosem, jakby ta chwila wymagała dokładnie takiej finezji. Powoli wydychane, rozgrzane już powietrze było z jego strony potwierdzeniem, że zrobił to, o co czarnowłosy go poprosił. Oddech miękko prześlizgnął się po jego skórze, łaskocząc ją jak niedoszły pocałunek.
Jeśli to nie był przypadek, tym Hattori nie dał po sobie poznać, że jakkolwiek był zdolny do nieczystych zagrywek. Neutralność, z jaką podszedł do dwuznacznej sytuacji, mogła być zarówno naturalnymi odczuciami, które nie miały w sobie za grosz emocjonalnego zabarwienia, jak i efektem przemyślanych działań; strategii wypracowanej podczas gry.
— Podoba mi się. Nie musisz nic zmieniać — rzucił, niby to niezobowiązująco, ale słowa miały swoją własną moc, nawet jeśli sam ton nie zdradzał wiele. W jego głowie eteryczny zapach już przylgnął na stałe do Rainera i dla znawców, owszem, był zapachem drzewa sandałowego, ale Heizo był zapachem lisich spojrzeń, zawadiackich uśmiechów i wszystkiego niebezpieczne, gdy zdajesz sobie sprawę, że chce namieszać ci w głowie. A jednak, zamiast bezpiecznie się wycofać, brniesz dalej w te nieznane rejony, bo – jeśli nos go nie mylił – wyczuwał tę łagodnie przebijającą się nutę zapomnienia.
Nie miał nic przeciwko, by wynieść ten zapach ze sobą. Mógł mu się bliżej przyjrzeć.
— Dziwne, że nie rozwieszacie map w pokojach — stwierdził mimowolnie, przesuwając wzrokiem po wnętrzu, gdy droga do pokoju Rainera zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Zrobił to tylko raz, nie chcąc nachalnie oceniać warunków mieszkalnych, ale z pewnością był jedną z wielu osób, które na co dzień żyły w znacznie skromniejszych warunkach. Nie czuł się z tego powodu źle. Większe domostwa przeważnie kojarzyły mu się z chłodem – domownicy, gdy tylko mieli okazję ukryć się z dala od reszty, zaczynali robić z tego nawyk. Tego tematu nie zamierzał jednak poruszać, uznając go za nieswoją sprawę.
— To twój pokój? — spytał orientacyjnie, gdy Rainer niespodziewanie rozsunął drzwi do jednego z pomieszczeń. Przystanął tuż obok, nie będąc pewnym, czy już znaleźli się na miejscu, czy był to jeden z pięciu salonów, które zostały połączone z jeszcze innymi pokojami. Imponujące.
@Seiwa-Genji Rainer
Yōzei-Genji Madhuvathi, Hime Hayami, Seiwa-Genji Rainer and Himura Akira szaleją za tym postem.
— Harpegnathos venatori, w dość niezgrabnym tłumaczeniu “łowca z sierpowatą szczęką”.
Słowa są przez chłopca niemal wyszeptane, gdy dłońmi zmęczonymi, wciąż drgającymi jak cięciwa puszczająca strzałę, dzierży małą, barwioną w szkle fiolkę. W niej schowany zapach, którym wcześniej przeciągnął skórę za uchem, skroplony w postaci przyjemnego w dotyku i ciepłego w kontakcie ze skórą olejku. Kropla wielkości ziarnka grochu ląduje na palcu wskazującym chłopca, by po przyłożeniu jej tuż pod czubek nosa, rozsmarowana została na sąsiadującym kciuku.
— Mniej — mówi cicho, niemal niedosłyszalnie, gdy jego dłoń sięga jednej z pozostawionych na kredensie miseczek; weń słona woda nazywana ensui, którą dzisiejszego ranka dostał każdy przedstawiciel klanu. — Uklęknij, proszę. Tam. Tyłek na piętach.
Rainer unosi wzrok znad małej jak naparstek porcelany i spojrzeniem stanowczym, acz mało dominującym, mającym w sobie namiastkę uwagi ludzi uduchowionych, wskazuje na prostokąty, mały dywanik ułożony tuż przed rozsuwanymi shōji. Wypowiedziawszy polecenie wraca do swojej czynności, która na nowo staje się czułą, a w czułości swobodną. Gesty chłopca i do jego ciała pasują, i nie. Z pewnością zaprzeczają zawziętości zaobserwowanej podczas treningu, ale teraz, gdy pomiędzy palcami zaczątek rytuału, jego sylwetka mięknie a przez to wydaje się bardziej… ludzką?
— Zaraz wracam.
I rzeczywiście znika w innym, ledwie zauważalnym przejściu, którego wąskość prowadzi ku obszernej łazience. W wyuczonej rutynie obmywa twarz i dłonie, sięga ramion. Powieki, wciąż przecież zmęczone wieczorem, przemywa zimną wodą. Dostrzeżone w lustrze spojrzenie jest nijakie. Prócz oczywistych efektów dnia, jak znużenie widoczne w opadłych barkach, nie idzie dostrzec nic więcej.
Wracając patrzy, jak olej rozwarstwił się na tafli wody. Słonawy zapach ensui miesza się z wonią drzewa sandałowego a on bierze czarkę w dłonie i na dolną wargę upada słowo, które nie powinno być słyszalne przez żadne inne uszy. I nie jest. Kiedy więc kuca naprzeciwko Heizō ciało jest gotowe. Jeszcze tylko myśli pozbierać, by w pełnej świadomości zachować czystość rytuału, do którego, czy to z przyzwyczajenia, czy rzeczywistej wiary, należałoby podejść z powagą i dokładnością.
— Możesz zamknąć oczy, nie musisz — mówi cicho, gdy raz jeszcze wstaje i otwiera drzwi za nimi, które do środka wpuszczają chłód wieczora, ale i pomruk położonych niedaleko ciepłych źródeł. — Zaczniemy od dłoni i tym razem spytam o zgodę.
Nikły uśmiech towarzyszy wyciągniętej ku chłopcu lewej ręce, której rozcapierzone palce zapraszają do dotyku. A gdy dłoń tamtego znajdzie się w jego objęciu, podwinie rękawy jego koszulki, by dokładniej przyjrzeć się tatuażom. Z ciekawością przemyka wzrokiem po rozrysowanych symbolach, ale z ust nie ucieka niepotrzebne słowo, bo rozpoczętej ceremonii nie należy przerywać inną. Gładkie palce lewej dłoni zacisną się na podarowanym nadgarstku, gdy opuszki drugiej zanurzą się w przygotowanej wodzie i wpierw delikatnie, acz co parę centymetrów z mocniejszym naciskiem, zaczną wędrówkę po obcej skórze. Jak małe zwierzątka, jak te szeleszczące w tle mrówki, palce Rainera zarysowują linię na jego przedramieniu, hacza o wnętrze nadgarstka, by z miejsca cofnąć się, okrążyć mięsień i musnąć ukryty na zewnętrzu nerw promieniowy. Zakleszczające się na ciele Hattoriego palce rozluźnią uścisk a oba kciuki Seiwy spoczną na wnętrzu dłoni, by tam delikatnie jak muśnięcie wiatru przejechać ku nasadom palców.
— Jeśli coś cię zaboli, powiedz — mówi cicho, kiedy mocniejszy napór ląduje przy nerwach pośrodkowym i łokciowym; by kolejny, zdecydowanie bardziej agresywny ucisk zagłuszyć, dodaje: — Mówi się, że każdy z palców odpowiada żywiołom. — Wędrówka chłopięcej uwagi zaczyna się od linii serca i pnie wyżej, na skórze tamtego zostawiając pełną gamę dotyków, od tych ledwie zauważalnych, po te haczące o agresję. Gwałtowniejsze ruchy ugładza zaraz muśnięciem, raz po raz szukając w twarzy Heizō oznak bólu. Gdy dostrzeże najmniejszy grymas, danemu zapomnianemu fragmentowi ciała poświęca więcej czasu, jakby przez ból trafiał głębiej, do serca i głowy; mówił, że wszystko jest przecież dobrze. — Kciuk to żywioł ziemi, czyli zmartwienia. Wskazujący metalu. Odpowiada za depresję i żałobę. Środkowy jest ogniem, niecierpliwością i pośpiechem. Serdeczny to drewno twarde jak gniew. A mały płynie jak woda ciągnąć za nami lęki i obawę.
Kończy nagle i bez zapowiedzi, dotyk przerywając w połowie. Przez twarz przemknie uciekający z wewnątrz uśmiech, którego nie zdąży w porę zahamować, zamknąć jak ptaka w klatce. Palce na nowo zanurzają się w ensui. Z pozycji półsiedzącej podnosi klatkę do góry tak, by nad nim zagórować a w tej przewadze zbliżyć się na potrzebne centymetry. Dalsze gesty są już pewniejsze, nie wymagają zaproszenia do dotyku a wręcz w delikatnej, ale wciąż napastliwości prawa dłoń ujmuje jego podbródek i ciągnie ku górze, ku niebu, ku…
— Na mnie — Twarde polecenie wyrywa się z ust Rainera. Dla równowagi palec wskazujący, w samoistnym, przepraszającym za słowa geście, gładzi skórę nad grdyką Heizō. Przy masażu twarzy skupia się na rozluźnieniu szczęki, redukcji napięć w szyi i karku, a także przekazaniu ulgi oczom. Dłuższe, acz delikatne ułożenie palców nad policzkami, ciężar osiadły na kości jarzmowej mają przynieść mu lepszą widoczność na to, co za rogiem, ale i świeższe, logiczniejsze spojrzenie na sprawy zaszłe, acz wciąż jeszcze nieumarłe; takie, które serce drylują niczym mrówki tuneliki. Skóra za uszami delikatniejsza, więc okrężne ruchy opuszków są tam skromniejsze. W harmonii do tak zaoferowanej subtelności kciuki z większym naciskiem zsuwają się pod szczękę. Później wraca na przestrzeń pod ustami, dla własnej przyjemności olejek zostawiając i na dolnej wardze, którą przy nikłym uśmiechu rozchyla, acz zaraz wraca do podbródka i ciągnąc go na nowo wyżej, bo zrelaksowanemu ciału bliżej ziemi niż niebiosom, drugą z dłoni zarysowuję linię nosa. A nos ma ładny, to już wie. Zatrzymuje kciuk pośrodku czoła i nachylając się nad nim, wilgotny oddech uciekający zza uśmiechniętych ust zostawiając na tych drugich, które oddalone nie o centymetr a o długość jednego krótkiego pocałunku, mówi:
— Owari. Powtórz.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō, Yōzei-Genji Madhuvathi, Hime Hayami and Himura Akira szaleją za tym postem.
Gdyby nie akwarium z niecodziennym wyposażeniem – nieczęsto spotykało się wielbicieli stawonogów – całe pomieszczenie wydawałoby się wręcz wycięte z katalogu poświęconego dekoratorstwu wnętrz. Przez moment przesuwał wzrokiem wzdłuż tuneli, najwidoczniej niezniesmaczony lokatorami za szkłem.
„Uklęknij, proszę. Tam.”
Srebrne oczy podążyły za gestem dłoni, by dosięgnąć wyznaczonego miejsca. Nie kwestionował wskazówek chłopaka i od razu skierował swoje kroki, siadając w sposób charakterystyczny dla Japończyków. Pozycja ta już sama w sobie wydawała się być odpowiednia dla tego typu rytuałów, choć z perspektywy czasu wydawało mu się dziwne to, że już bez sceptycyzmu podchodził do duchowych zagadnień. Gdyby mieli okazję poznać się jeszcze trzy lata temu, całkiem możliwe, że Rainer musiałby spędzić ten uświęcony czas z własną rodziną.
Kiwnięciem głowy oznajmił, że nie ma problemu z tym, by zostać na chwilę sam. Już po chwili wsłuchiwał się w przytłumiony szum wody, ale jego wzrok już nie błądził po pokoju, jakby Hattori uznał, że przyjrzał się już wszystkiemu. Nie korciło go, by zajrzeć do szafek albo z bliska przyjrzeć się mrówkom, które pracowicie drążyły tunele. Gdy chłopak wrócił, zastał Heizo w dokładnie tej samej pozycji, w jakiej pozostawił go na ten krótki czas.
— Tym razem — powtórzył za nim, a kąciki jego ust drgnęły, unosząc się nieznacznie na ułamek sekundy. Oczy miał już zamknięte, ale uniósł rękę znad swojego kolana, dając czarnowłosemu nieme przyzwolenie na zabranie się za rytuał. Gdy nadgarstek znalazł oparcie w chłopięcych palcach, Hattori rozluźnił swoje mięśnie, zrzucając na jego dłoń cały ciężar kończyny.
Zrezygnowanie z patrzenia na jego ruchy sprawiło, że bardziej skupił się na wrażeniach dotykowych. Nie czuł się bezbronny, bo w każdej chwili miał szansę otworzyć oczy. Nie chciał psuć sobie zabawy, jego uwaga skierowała się ku wewnętrznym wrażeniom, a ruch, choć agresywne, nie wywoływały w nim bolesnych odczuć, które byłby nie do zniesienia. Oddychał wolno i spokojnie, jak ktoś, kto stopniowo szykował się do ucieczki w głęboki sen. Wyraz jego twarzy był odprężony, jakby wkładana w ruchy siła całkiem mu odpowiadała. A może to głos? Gdy Rainer znów z cierpliwością dzielił się z nim nowymi informacjami, choć teraz brzmiał, jakby nie chciał do końca konkurować z ciszą mąconą jedynie ledwo przebijającymi się dźwiękami źródeł na zewnątrz. Ta chęć dzielenia się wiedzą była na swój sposób urocza, ale powstrzymał rozweselony grymas, który cisnął mu się na usta; nie był też pewien, czy przemożna chęć uśmiechu była wywołana naglą myślą, czy ucisk na odpowiednim palcu odepchnął od niego ewentualne zmartwienia, które przecież nadal ciągnęły się za nim jak fatum, które za nic nie chce odejść.
Szelest materiału, lekki ruch powietrza, dłoń wsuwająca się ostrożnie pod jego podbródek – to wszystko sprawia, że bez patrzenia widział, że Rainer zmienił pozycję. Gdy pokój wypełnił się obcym tonem polecenia, z początku, jak na przekór, nie otworzył oczu. To łaskoczący dotyk sprawił, że uchylił powieki i choć jego oczy, które wpatrywały się teraz w czarne tęczówki, wydawały się senne, samo spojrzenie miał opanowane i klarowne; nie mąciły go żadne niepotrzebne emocje, choć bliskość w niestosowny sposób chciała pobudzić jego wyobraźnię. I ten zapach. Rozmasowywany na twarzy olejek był już jedynym zapachem, który w tej chwili wyczuwał. Mięśnie rozluźniały się pod wpływem umiejętnych ruchów i czuł, jak jego głowa stawała się cięższa, bardziej podatna na wymuszone podążanie za zachciankami cudzych rąk. A może w pierwszej chwili to on sam nie miał nic przeciwko, gdy wyczuł, że Seiwa zakończył rytuał. Wcześniej nie wspominał nic o obietnicach pocałunku i było przyjemnie czuć go tak blisko. Wyślizgujący się spomiędzy warg oddech pozostawił po sobie przyjemne ciepło, rozgrzewając roztarty na ustach olejek. Gdy wypowiadał kolejne polecenie, czuł te lekkie, zapraszające do zabawy ruchy. I naprawdę podobała mu się gra, w którą grali, ale teraz, gdy miał okazję zasmakować jej w pełni, to wszystko wydawało się jakieś za proste. Srebro oczu lśniło spod leniwie półprzymkniętych powiek, wpatrując się w zdradliwą czerń tęczówek, jakby na chwilę zatrzymali się w czasie. I milczał, bo gdyby teraz wydał z siebie jakikolwiek pomruk, ruchem własnych ust zaprosiłby go do kontynuowania pocałunku. I to byłby koniec gry, bo pod skórą czuł pulsujące silniej tętno, a jego bieg spróbował uspokoić ciężkim, jakby trochę zmęczonym, oddechem. Mógłby bez żalu oddać się młodzieńczym popędom i cieszyć się chwilą zatracenia, ale nie potrzebował tylko chwili. Lubił te figlarne uśmiechy i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że właśnie czuł jeden z nich na własnych wargach, ale umysł wepchnął do jego głowy niechciane wspomnienie, bo przecież dużo łatwiej byłoby po prostu zachłannie sięgnąć po to, co miał w zasięgu ręki; nie po majaczący obraz niedawnego zdarzenia.
Bezinteresownie wręczony prezent.
Delikatny, niewinny uśmiech.
Cały wysiłek po to, by zaciągnąć go do łóżka?
To takie proste.
W mięśnie jego karku wróciła wolna wola, ale nie był gwałtowny, gdy przerwał ten pełen napięcia kontakt. Ich usta dzieliły teraz zaledwie milimetry i wciąż czuł przyjemne ciepło.
— Owari — wypowiedziane mrukliwie słowo, posłało ku niemu powiew rozgrzanego oddechu. Dla czystej formalności zakończył rytuał, ale w powietrzu unosiło się widmo innych niedokończonych spraw – stąd jego spojrzenie ze spokojnego zmieniło charakter na taki, który nakazywał pozostać na miejscu. Bo przecież nie uciekał daleko; nie próbował go odpychać. — I to tyle? — spytał ściszonym głosem, ale przecież nie chodziło już o ceremonię.
Powoli uniósł rękę, tę prawą, w którą wmasowano pachnący olejek, by z delikatnością wsunąć ją na policzek Rainera. Kciuk miękko otarł się o gładką skórę, a Heizo pozwolił sobie cofnąć twarz na odległość, która pozwoliła mu przyglądać się nie tylko chłopięcym oczom, ale i reszcie jego twarzy.
— Nie sądziłem, że zasady gry są takie łatwe. I z jednej strony wcale mi to nie przeszkadza, ale z drugiej najwyraźniej sam po ludzku czuję do ciebie sympatię, więc chcę być fair — zaczął spokojnie, jakby ważył każde słowo. — Nie sądzę też, żeby po tym wszystkim zależało ci tylko na przespaniu się ze mną. Chyba że…? — zawiesił głos, unosząc brew w pytającym wyrazie. Pokręcił zaraz głową, jakby taka opcja była zwyczajnie niedorzeczna. — Wątpię, że ktokolwiek ci odmawia. Też wcale nie muszę tego robić, ale to tylko korzystanie z okazji. A ty, Rainer, mam nadzieję, że nie chcesz być tylko okazją.
Zsunął rękę z jego policzka; ta, otarłszy się lekko o jego szyję, znalazła oparcie w jego ramieniu.
— To duże wyzwanie.
Wolał go uprzedzić, bo przecież wcale nie musiał go przyjmować. Miał wybór, ale sam życzył sobie, żeby nie było nudno.
@Seiwa-Genji Rainer
Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.
Przeszkadza ci to, że korzystam z okazji?
To zależy.
Najzwyczajniej w świecie, po ludzku, w bardzo dziecięcym odruchu, opada na ziemię, uda sklejają się z łydkami i już nawet nie próbuje, bo wyrzucono go poza ring, grać dalej. Patrzy na niego w niezrozumieniu, trochę i smutku, ale przy poddańczym opuszczeniu ramion zdaje się być mało groźny, mało lisi.
— Masz rację, nie chcę.
Ale nie wie, czego chce dokładnie, bo z jednej strony ciepło na policzku, choć wyhodowane przez niepoznaną go czułość, to pali jak uderzenie, którego nie rozumie, które chciałby zedrzeć za sprawą przeszywającego chłodu. A przecież lubił, jak ciało czuło. Dlaczego więc teraz, jak czuje za bardzo, chciałby je odrzucić jak niepotrzebne odzienie? I przy zwyczajnej okazji uśmiechnąłby się do tej myśli i wydukał o duchach, którym bez ciała pewnie łatwiej. Kręci głową w zaprzeczeniu i wstaje z miejsca, zbierając siebie kawałek po kawałku. Oddycha głębiej, bo choć oczy zaszłe mgłą, to przełknie ją tak, jak robił to wiele razy. Podchodzi do akwarium z mrówkami i raz jeszcze spojrzy na ich szybkie ruchy, by myśli oddalić, emocje pozostawić na rozdrożu.
— Dam ci jakąś bieliznę. Nie będę dalej prowokował — I uśmiecha się do chłopca znad ramienia, ale w tym wejrzeniu brak jest wcześniejszej przewrotności a przoduje zwykła kurtuazja, zrozumienie i, być może, najzwyklejsza sympatia. Samorealizacja przychodzi w momencie, gdy od wybudowanego muru postanawia zawrócić i raz jeszcze do niego podejść, ale w sposób… jaki? Nie ma na to pomysłu, bo wydrylowany jest z najmniejszej rywalizacyjnej iskierki. Poddaje się więc i przesuwa ruchomy ekran, za którym skrywa się mniejsza od pokoju, ale równie pokaźna garderoba.
— Mamy gdzieś rzeczy dla gości, ale nie będę już robił zamieszania. Wszyscy dzisiaj celebrują, nie wypada — mówi do niego głośniej, z wewnątrz, gdzie w gestach spokojnych sięga szafki z bielizną i spodenkami, by w dłoniach znaleźć dwie pary tych samych, krótkich spodenek tkankach w naturalnym, cienkim lnie. Kiwa ku nim głową, jakby wydawały się odpowiednimi i choć podąża za pierwszymi myślami, to gdzieś dalej pluskają wciąż niewygoda i dziwna, niesmaczna gorycz. Mimo wszystko pozwala utonąć im w zmęczeniu, które i głos, i ruchy ciągnie do ziemi. Naprawdę potrzebuje tych źródeł. Decyduje się przebrać już teraz, bo przejście z pokoju ku źródłom orzeźwi ciało, wydryluje z wnętrza przykry gorąc. Wychodzi więc do niego na pozór rozluźniony, gotowy do zanurzenia ciała w wodzie. Rzuca mu spodenki, gdy na chwilę jeszcze stanie przed lustrem, poprawi opadający na prawą powiekę kosmyk, obróci się raz, drugi, poszuka na ciele skaz, które musiałby zlikwidować w najbliższych dniach. Jedno zadrapanie, tył lewego uda. Zdobyte zapewne w pierwszej fazie treningu.
— Możesz skorzystać z łazienki, przebieralni. Na miejscu też są jakieś, dla gości właśnie. — Dodaje odchodząc od lustrzanej tafli, by ciało włożyć do innej, bardziej miękkiej. — Nie wiem jednak, czy kogoś tam nie będzie. Wiesz jak jest, Harae pewnie ściągnęło ludzi, ale o tej godzinie? Zobaczymy. Weź pod uwagę, że musimy przejść przez otwarty korytarz a jest na minusie.
Słowa składa bardziej ku sobie, myśli w końcu upuszczając z języka dalej, ku zimnemu powietrzu uchodzącemu zza rozsuwanego na zewnątrz ekranu. Z pokojem graniczy fragment ogrodu. Teraz drzewa zieją pustką po opadniętych na jesień liściach, ale w swoim dekadentyzmie posiadają pewien urok. I w tej atmosferze by pozostały, gdyby nie ciche, słyszalne na poziomie ludzkiego szeptu gdakanie. Rainer unosi głowę znad biodra, któremu przyglądał się z uwagą, bo zdaje mu się, że w jednym fragmencie wytatuowanego smoka rozlał się tusz. Musi poprawić.
— Och, a to Kiki. Wiesz, jak z "Podniebnej poczty Kiki". — To wnętrza pokoju wtłacza się mała, wielkości piłeczki golfowej kaczuszka o kanarkowym kolorze. — Mieszka w ogrodach, ale jako jedyna jest oswojona. Lubimy się. Szkolę ją na małego mordercę. Poza tym też miała swoje urodziny niedawno. Dosłownie, zobacz jaka jest mała.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō and Hime Hayami szaleją za tym postem.
„Masz rację, nie chcę.”
— Tak myślałem — rzucił, kiwając lekko głową i zsuwając na moment wzrok ku swojej wyciągniętej dłoni. Kciuk znajdował się niebezpiecznie blisko odsłoniętej szyi, ale tym razem skutecznie zwalczył w sobie chęć muśnięcia jego skóry w przepraszającym geście. — Też nie odpowiada mi ta rola — dodał. I Hattori nie miał zamiaru spełniać się jako jego okazja. Jeśli się nad tym zastanowić, w tych słowach kryła się obietnica – w końcu nowe zasady dotyczyły ich obojgu i był ciekaw tego, jak dalej potoczy się rozgrywka.
Palce jeszcze przez chwilę ciążyły na jego ramieniu, zanim zsunęły się z niego, uwalniając go od niewielkiego naporu, gdy Heizo wyczuł, że chłopak zapragnął podnieść się na równe nogi. Nie zatrzymywał go; nie wiedział też, skąd dokładnie brało się uczucie ulgi, którą odczuł. Dlaczego podświadomie uznał ten wybór za dobry?
Ręką wsparł się o podłogę za sobą, gdy z tradycyjnego siadu przeszedł do tego tureckiego. Zmiana pozycji sprawiła, że poczuł się nieco swobodniej i przetarłszy usmarowany olejkiem policzek wierzchem drugiej ręki, powiódł wzrokiem ku chłopakowi. Przyglądał się jego wargom wykrzywionym w dużo subtelniejszym uśmiechu; próbował wyciągnąć jak najwięcej z tego grymasu. Zdążył zauważyć, że Rainer umiejętnie zmieniał swoje maski; dostosowywał się do sytuacji, jakby nie chciał pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Mógł się mylić, ale zdawał sobie sprawę, że często robił to samo, w nieco innej formie, ale wciąż było to jak gra w chowanego. Nie trzeba było chować się za grubą zasłoną czy za kanapą, by pozostać w ukryciu.
Czekała ich trudna gra.
— Też przestanę — przyznał, ale lekko rozchylone usta zdawały się mieć do powiedzenia coś jeszcze. Pokręciwszy głową, uznał, że na tym jednak zakończy ten temat. Wystarczyło, że przyznał się, że wcześniej dołączył do zabawy, w której nie było miejsca na zdrowy rozsądek. A jednak ten pojawił się zupełnie niespodziewanie, zaś obecna reakcja Seiwy jedynie uświadczyła go w przekonaniu, że postąpił słusznie. Byłoby tylko gorzej, a ludzie zawodzili zbyt często, by Hattori chciał dołączyć do ich grona.
Odruchowo pokiwał głową na słowa dobiegające z garderoby, choć dobrze wiedział, że Rainer nie miał szansy tego zobaczyć. Szare tęczówki drążyły teraz niewidzialną dziurę w panelach na podłodze, ale wzrok bruneta sprawiał wrażenie nieobecnego, jakby nad czymś się zastanawiał. Dopiero ruch dostrzegalny kątem oka i spodenki lądujące tuż obok, zmusiły go do pierwszego od kilkudziesięciu sekund mrugnięcia, odrywającego go od myśli krążących po głowie. Chwytając za bieliznę, zwrócił twarz ku chłopakowi, przesuwając wzrokiem po jego sylwetce. I choć nie było nikogo, kto nie lubiłby ładnych widoków, jego twarz pozostała neutralna, choć z nikłym błyskiem zaciekawienia w oczach przyjrzał się odsłoniętemu tatuażowi, jakby stanowił jakąś ujawnioną tajemnicę. Była to nowa informacja – może nie kluczowa – ale stawiała Rainera w bardziej indywidualnym świetle, bo to bez wątpienia cecha charakterystyczna, dzięki której wyróżniał się spośród tłumu.
— Jestem twoim gościem, przebiorę się tutaj — oznajmił, podnosząc się z podłogi. Może „tutaj” nie było właściwym określeniem, bo z pewnością zamierzał skorzystać z łazienki. Wychodzenie na zewnątrz w niemalże pełnym negliżu bynajmniej go nie przerażało. I już miał udać się do odpowiedniego pomieszczenia, gdy w połowie kroku został zatrzymany przez głos Rainera, który właśnie chciał zapoznać go z niespodziewanym gościem.
Gdy oglądał się za siebie przez ramię, z początku jego brwi były lekko ściągnięte, bo był pewien, że nie słyszał żadnego dźwięku, który świadczyłby o jakiejś innej obecności. Duch? Nie. Coś małego przemknęło po podłodze, a gdy w niewielkim kształcie rozpoznał kacze pisklę, mimowolnie parsknął krótkim i niskim śmiechem, tak rzadko słyszanym do tej pory.
— Mordercę? Więc to stąd ta przerażająca aura — przyznał, umiejętnie przybierając poważny ton, jakby rzeczywiście dawał temu wiarę. — Też podarowałeś jej strzały? Powinienem uważać. Od jakiegoś czasu zwierzęta za mną nie przepadają. Może przykleiło się do mnie coś złego? — zamilkł na chwilę, w zastanowieniu unosząc wzrok. — Wiesz, gdy znalazłem się po drugiej stronie — wyjaśnił. Nigdy wcześniej o tym nie wspominał, ale wydawało mu się całkiem oczywiste, że jego styczność ze światem umarłych miała jakieś podstawy. Wiedział jednak, że niektórzy byli tacy już od dnia narodzin, ale on miał szansę przez jakiś czas wieść spokojniejsze życie i nienawidził tej nagłej zmiany. — Daj mi chwilę.
Unosząc rękę, w której trzyma pożyczoną bieliznę, przypomniał, że wciąż musi się przebrać. Ruszył do pobliskiej łazienki, w której bez większego ociągania zrzucił z siebie wszystko, co miał na sobie, by na koniec naciągnąć na biodra krótkie spodenki. Ubrania poskładał w niezbyt staranne kostki, zostawiając razem z nimi telefon komórkowy, którego migająca dioda oznajmiała, że czekają na niego nieprzeczytane wiadomości – zapewne z kolejnymi życzeniami. Mogły poczekać.
Wrócił i teraz, gdy już nie miał na sobie ani jednej warstwy grubszego materiału, wyraźniej czuł na skórze chłód, który zdążył wślizgnąć się do pokoju. Mimo tego ruszył ku rozsuniętym drzwiom, rozmasowując dłonią jedno z pokrytych tatuażami przedramion. Dało się zauważyć, że oprócz kilku kolczyków w uszach, były to jedyne zdobienia na jego ciele. Na zewnątrz para unosząca się znad wody sprawiała, że mróz wydawał się bardziej znośny, choć już mógłby sobie wyobrazić moment wyjścia z rozgrzanej wody.
— Przyjemnie tu — stwierdził, przystając obok chłopaka. Przesunął wzrokiem po najbliższej okolicy. Nawet jeśli dzień rytuału trwał w najlepsze, z tego miejsca rezydencja wydawała się opustoszała. — Na czym polega część z wodą?
No tak. Rytuał.
@Seiwa-Genji Rainer
Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.
— Strzały? Nie, zbyt duże. Ale nóż już tak. — Podziela ten śmiech dziwnie naturalny, z trzewi wyciągnięty, niepasujący do ich relacji. Przynajmniej tej, w której tkwią w tym momencie, ale przecież Rainer nie do końca wie, na czym ona polega, jakimi zasadami powinien się kierować. Może żadnymi i w tym cały szkopuł, bo on bez reguł bezradny, pozostawiony sam sobie jak pionek poza szachownicą. Delikatnie, coby nie zrzucić pisklęcia zbyt gwałtownie, odstawia je na ziemię i z malutkiego regału, schowanego tuż przy szafie, wyciąga zbite w kształt małego noża ziarna. Sklejone lepkim masłem orzechowym jak psi przysmak czy chomicza słodycz, zostawia pokarm na zewnątrz, tuż za rozsuwanymi drzwiami.
— Smacznego — mówi cicho, szepcząc sylaby szybko i bez większego zaangażowania, na łebku pisklęcia zostawiając zaczątek większego głasku, który w pełni swej okazałości zgniótłby jej kości jak papier mâché. I wtem jego uszu dociera wspomnienie śmierci Hattoriego, niebezpośrednie, skryte pod luźno rzuconą wzmianką, na którą poważnieje i dłonie krzyżuje na piersi. Nie komentuje, nie teraz, bo chłopak zaraz znika za drzwiami. Może i dobrze, zostawiony na moment sam pozwala sobie wyjść na chłód podwórza, wzrokiem prześledzić dziwnie pusty ogród. Gdzie podziały się wszystkie dusze? Raz jeszcze wraca do wydarzenia sprzed chwili, które wciąż mierzi w podbrzuszu. Z jednej strony to niedogaszone podniecenie, które przez ciepły oddech, skory do dalszej gry język wkradło się głębiej i powoli zaczęło pałaszować ciało, kawałek po kawałku, ale nim dotarło dalej, na wstępie moszcząc się tam, gdzie zwilżone olejkiem usta, padło martwe. Z drugiej miesza się otępienie, wynikłe ze zmęczenia i chwilowego speszenia oraz całkowite i paraliżujące niezrozumienie. Rainer pozwala na ciele osiąść listopadowemu zimnu a i łakomie je wdycha, głęboko do płuc, jak wtedy gdy biega, gdy ćwiczy, gdy ciało próbuje wprawić w odpowiedni jemu rytm. W kontraście do poszukiwanego spokoju klnie cicho, kiedy oczy wędrują ku ciemnemu niebu a na ciało wstępują ciarki. Nagły dreszcz przeszywa kręgosłup, kiedy w głowie jedno, zasadnicze pytanie. Dlaczego? Skoro Heizō od początku grał w tę grę, jawną, tak myśli, z jego strony, dlaczego w ostatniej chwili zrezygnował. Czy to właśnie ten moment, w którym się wycofa? Jak wszyscy schowa za czymś, co nazwie za bardzo skomplikowanym? To ten moment, prawda? Od zawsze słyszy, że jest za bardzo. Za bardzo nachalny, za bardzo tutaj, za bardzo dla kogoś. Za-kurwa-bardzo. I jakaś naturalna złość wlewa się w ciało, która w nieprzemyślanym geście ciągnie oddech przez usta, gdzie ten uwalnia się w pełnej irytacji.
— Trudno — mówi do siebie, jakby przypieczętowując kolejny kontrakt i poddając się złagodzeniu rozdrażnienia. Nie może mieć wiecznie pretensji do ludzi o to, że mu przelatują przez palce jak roztapiający się lód. Nie może przez resztę życia…
Szelest za plecami sprowadza go na ziemię, gdy gość niemal materializuje się koło jego prawego boku. Wnet odrywa się od desek i długą, lśniącą w nocnym świetle engawą prowadzi ich do budynku z ciepłymi źródłami. Niespełna parę minut, ale w chłopięcych kościach zdąży zasiedzieć się mróz opadłego na ziemię śniegu. Choć ten wygląda zadziwiająco czysto, bo światło księżyca na niczym innym nie leży tak pięknie, jak na bieli nowo narodzonego puchu, to urokowi zbliżającego się grudnia przeszkadzają minusowe temperatury. Szczególnie tym, którzy w półnegliżu brną po bambusowe powierzchni. W nowoczesnej architekturze japońskiej engawy wykończone są cienkim szkłem, ale nie tutaj, gdzie tradycja za nic ma praktyczność współczesnego świata.
Rainer śmieje się. Jest to rozbawienie na wpół pobłażliwie, na wpół sympatyczne, ale wciąż posiadające znamiona przewagi. I przełyka złośliwy komentarz, że część z wodą już miał, a drugą zaprzepaścił, więc to to wszystko. Spogląda na niego zza ramienia i kręci głową przy wciąż szerokim uśmiechu, gdy z gracją, ale i uwagą, by ciała nie zszokować nagłym gorącem, wsuwa się do ciepłej tafli. Nie powstrzymuje zmęczonego, ale i wdzięcznego za ten moment westchnięcia, gdy rozpalony kamień, który stanowi część potężnego ogrodu skalnego, ociera się o kark a następnie kręgi kręgosłupa.
— Po prostu tu właź i posiedź. Zmyj też ten nadmiar olejku, bo płynie ci po szyi — wskazuje na skórę za prawym uchem i po raz drugi uśmiecha się ku niemu z nutą pobłażliwości, acz i czystej sympatii. — Przy Harae w rzece zrobiłbym pierwszy etap, tyle że zanurzony w wodzie do pasa i bez olejku. Ten pomaga jedynie w gładkich ruchach i jest czymś urozmaicającym... doznania? — Najwidoczniej niedostatecznie. — Trafia też w nozdrza, jeśli mam być konkretny.
Wygina kark na tym samym kamieniu i syczy, gdy rozgrzany wodą łokieć styka się z grudką lodu, który nie zdążył stopnieć w kontakcie z parą.
— Heizō — pyta, gdy po sekundzie milczenia, i w zwyczajowym już zerkaniu ku niebu wraca do słów przed chwili: — Jak było u ciebie? Tam, po drugiej stronie?
Oczy ma już poważne, gdy podbródek na nowo zbliża się do obojczyków a głowa w ciekawskim geście przekrzywia ku prawemu barkowi.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō and Hime Hayami szaleją za tym postem.
Gdyby tylko nie poświęcał tyle uwagi własnym myślom…
„Strzały? Nie, zbyt duże. Ale nóż już tak.”
Wyrwany z chwilowego zastanowienia, pokręcił głową częściowo z rozbawieniem, po części z niedowierzaniem, bo to wszystko było jakieś sprzeczne z Rainerem. Gdy zwracał się w stronę półmroku krótkiego korytarza, przygryzł dolną wargę, zupełnie przypadkiem smakując olejku, który pomimo swojego przyjemnego zapachu, pozostawiał na języku gorzki posmak. Tak samo gorzki, jak sama konieczność obejścia się smakiem. Chociaż konieczność nie była właściwym słowem; bardziej chodziło tu o decyzję. Wybór „mniejszego zła”, gdy przecież to większe przynosiło korzyści, na które nie trzeba było czekać, o które nie trzeba było się specjalnie starać. Może gdyby nie był sobą, łatwiej byłoby mu popełniać takie głupie błędy.
Może byłby s z c z ę ś l i w s z y. Na chwilę.
Później ruszył za chłopakiem, w tym ruchu z większym natężeniem odczuwając zewnętrzny chłód, zwłaszcza na wilgotnej od olejku twarzy i na karku. To nijak umniejszało porze roku, która zadomowiła się w mieście – wciąż lubił zimę i spacery na mrozie. Może niekoniecznie tak skąpo ubrany, ale liczył, że to jakkolwiek go zahartuje. Tak jak i zimnem, nie zraził się też nagłym śmiechem w odpowiedzi na pytanie, choć nie do końca rozumiał, co zabawnego było w tym dociekaniu. Seiwa na szczęście nie kazał czekać mu długo i pytający wyraz, który przez chwilę trzymał się na jego twarzy, został zastąpiony krótkotrwałym zrezygnowaniem.
— Jak sobie życzysz, książę — odpowiedział z dozą zgryźliwości, która kryła się także w wywróceniu oczami. Nie był zrażony tym rozkazującym tonem i przyjął go z niejakim rozbawieniem, bo trudno było brać mu to wszystko na poważnie, gdy usta chłopaka zdobił niegroźny uśmiech. — W takim razie nie żałuję wyboru — przyznał zaraz, bo opcja z rzeką faktycznie wydawała się teraz jeszcze mniej kusząca. Niezależnie od finału tego, co między nimi zaszło, cały proces wciąż uważał za przyjemny.
Proces zanurzenia się w wodzie był powolny, bo sam musiał przyzwyczaić ciało do drastycznie różnej temperatury. Gdy zanurzył się na tyle, by móc usiąść w źródle, oparł się wygodnie plecami o kamień i nabrał w dłoń trochę wody, którą obmył szyję i końce włosów przy karku, które też pokryte były olejkiem.
Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, które zostało przywołane za sprawą nagłego pytania. Nie minęło dużo czasu, ale wzmianka o śmierci była rzucona przez niego mimochodem i nie sądził, że jakkolwiek przyciągnęła jego uwagę. Zaskoczenie zaraz ustąpiło miejsca zamyśleniu, gdy wbił wzrok w lekko wzburzoną taflę wody; to ich obecność była powodem tych ruchów. Musiał zastanowić się chwilę, by przywołać uczucie, które towarzyszyło mu ponad dwa lata temu, choć w gruncie rzeczy pamiętał je bardzo dobrze. Przerwa, którą sobie dał, sprawiając wrażenie kogoś, kto chce udzielić rozmówcy jak najbardziej złożonej odpowiedzi, była w gruncie rzeczy chłodną kalkulacją tego, czym powinien i czym chciał się podzielić.
— Dziwnie. Nie tak, jak można by to sobie wyobrażać. Nie sądziłem, że cokolwiek może przynieść aż taki spokój — wyjaśnił, celowo akcentując ostatnie słowo, bo najlepiej opisywało to, co czuł, gdy na chwilę jego ciało nie wykazywało żadnych oznak życia. Pokiwał głową, jakby na dodatkowe potwierdzenie tych słów i wrócił spojrzeniem do chłopięcej twarzy. — Wiem, to mało precyzyjne. To trochę tak, jakbyś zawisł w próżni, ale też był jej częścią? Bo nie ma już ciała, a wszystkie myśli zostały razem z nim, więc właściwie nic nie czujesz, nic cię nie ogranicza i nie ma w tobie żadnej potrzeby, żeby w ogóle wracać — słowa opuszczały jego usta obleczone w należyty spokój, ale wiedział, że żadne z nich nie było właściwe dla tego, jak wyglądał świat po drugiej stronie. — Wydaje mi się, że byłem tam bardzo długo, ale podobno odcięło mnie na niecałą minutę. I wyobraź sobie, że po czymś takim nagle wracasz i przypierdala w ciebie fala bodźców z zewnątrz i myśli, które wcześniej porzuciłeś. Trochę nad tym myślałem, zwłaszcza po tym jak zacząłem ich widzieć. Nie sądzę, że gdy umierają, trafiają w to samo miejsce. Raczej tu zostają i, jeśli ktoś w porę nie przyciągnie ich z powrotem, przez ten czas po prostu patrzą na to wszystko z boku.
Wzruszył barkami, co było uwieńczeniem całej historii. Gest zdradzał też jego niepewność co do wysnutej teorii, bo właściwie nigdy nikogo nie spytał, jak to było, gdy umierał albo jak to było od samego początku dzielić świat ze zmarłymi. Ale przecież jedną z odpowiedzi miał na wyciągnięcie ręki – tej samej, którą nabrał trochę wody, by zmyć ze swojego policzka resztki olejku eterycznego.
— A u ciebie? Opowiedz mi — polecił, ale bez większego nacisku. Uważał to raczej za ewentualną wymianę informacji, choć postawił samego siebie na przegranej pozycji, gdy dopiero teraz upominał się o zapłatę, zamiast wcześniej ustalić cenę. Liczył jednak na to, że Rainer zrozumiał, na czym polegały nowe zasady. Jeśli nie, w każdej chwili był skłonny je doprecyzować.
@Seiwa-Genji Rainer
Spokój. Dobrze wie, że śmierć niesie za sobą emocje, które uciekają znanemu im językowi i ta przerwa, to milczenie na moment pomiędzy nimi zapadłe, służyć ma znalezieniu słów, które choć w swym ułamku oddadzą poczucie umierania. Chłopiec waży zdania. Dobrze, myśli Rainer, bo język ma straszliwą moc i nieodpowiednio użyty może przynieść nieopisywalne konsekwencje.
— Skoro nie miałeś potrzeby, by wracać, dlaczego to zrobiłeś? — pyta, bo w jego przypadku było inaczej, ale to zaraz, bo aktualne myśli wwiercają się w wypowiedź Heizō. Nie ciągnie innych kwestii, choć w głowie szereg kolejnych zagadek, ale mimo wszystko martwi go coś innego. Coś, czego sam w sobie nie widzi i na co złości się mimowolnie.
— Heizō, wydajesz się strasznie bierny — mówi z charakterystyczną dla siebie złośliwością, ale ta nie w tonie głosu a ukryta w oczach; niemniej nie sili się na drwinę, celową cierpkość. Tłumaczono go, że tak już ma. Tak już ma, gdy bezpośredniość bierze w dyby myśli i nie martwi się ubraniem ich w odpowiednie kolory. Seiwa milczy dłuższą chwilę, statycznie jak rzeźba przedramiona opierając na kamieniach tuż za nim, po czym w nowej energii, jakby ta woda, ta noc, były dla niego naturalnym środowiskiem, nachyla się do chłopięcego profilu i przy uszczypliwym uśmiechu dodaje: — Mało w tobie złości. Albo jest gdzieś głęboko zakopana. Tak jak wtedy, na balu. Choć ciało zareagowało to nie upuściłeś ani jednego słowa gniewu.
Wraca do swojej wcześniejszej pozycji, jakby przez tę krótką chwilę obserwował mikrostworzenie, za akwarium ciężko pracujące mróweczki. Twarz jego łagodnieje i nabiera rys charakterystycznych dla członków klanu. W pociągłości jest delikatna, niezgrywająca się z buńczuczną naturą chłopca. Tylko te oczy, znaczone wieczną wkoło czerwienią wybijają go na tle pozostałych członków rodziny.
— Nie jesteś zły, że cię tutaj na nowo sprowadzili? — Jedno jedyne pytanie, na które jeszcze sobie pozwala.
Jego śmierć? Na samo wspomnienie nikły uśmiech rozpościera usta a dołeczek w lewym policzku, delikatnie tylko podświetlony, zdaje się nadawać chłopcu szelmowskiego wyglądu.
— Pamiętam ciężar i panikę. Na samym początku. Wtedy, kiedy dotarło, że rzeczywiście za moment umrę. I to na własne życzenie. — Cichy śmiech łagodzi niewygodę wypowiadanych słów. — Może gdzieś jest ta drobina wspólnego doświadczenia, bo w głowie mam i ciemność, i to cholernie dziwne poczucie zawieszenia wszędzie i nigdzie. Oraz brak ciała. To chyba wtedy zdałem sobie sprawę, że całkiem je lubię. — Wzrok po raz pierwszy od początku wypowiedzi spada na kości policzkowe Hattoriego; zdania są ciche, delikatne, przerywane krótkimi cmoknięciami, w których zastanawia się nad odpowiednim doborem słów. — Chciałem wrócić, taki był plan, ale też będąc tam nie wiedziałem, czym jest plan, jaki plan. Kiedy ojciec uciskał moją klatkę i kiedy serce zaczynało na nowo pompować krew, to wróciło i czucie. Wraz z nim ból, strach, ale i… ekscytacja? Że się udało.
Przygryza wnętrze lewego policzka tym samym kłem, który wcześniej nadgryzł czubek języka. Mniej więcej, mniej więcej tak było. Chyba. Lata rozmazały wspomnienie sytuacji, ale nie jedną, paraliżującą myśl, która teraz, jak i każdego dnia, ale w różnych momentach, wraca uderzając na tyle mocno, że zagłuszone zostają wszelkie bodźce z realnego świata.
— Pamiętam też paskudną bezbronność, jakby ciało było jednym, co chroni duszę, emocje, jakkolwiek na to spojrzeć, przed drugim człowiekiem. — To mówiąc spaja linię swojego wzroku z tą jego a z oczu siąpi niepewność, jakby opinia nie do końca była potwierdzoną. — W każdym razie było to tak dawno, że mogę nadpisywać wiele rzeczy.
Wzrusza ramionami i wnet zanurza głowę pod wodę, by zaraz na nowo przerwać taflę i mokre włosy zaczesać za uszy.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
Wreszcie jednak w jego tęczówkach pojawił się błysk; jak widok zapalonej lampki w oknie wcześniej osnutego ciemnością domu. Mógł spędzić jeszcze długi czas na wymyślaniu odpowiedniej wersji zdarzeń i wmówić samemu sobie, że jego podróż po zaświatach właśnie tak wyglądała, bo w takiej formie byłaby do przyjęcia, ale Rainera nie interesowały półprawdy. Być może to widok tej autentycznej, nieco dziecinnej, ciekawości sprawiał, że Heizo – pomimo zdawkowości w dzieleniu się informacjami – był jak najbardziej wiarygodny.
— Mówiłem ci już przecież — zaczął, jakby była to jakaś oczywistość. I znów celowo przez kolejne ułamki sekund trzymał go w niepewności, bo tym razem nabrał wody w obie ręce i przemył nią już całą twarz, która na moment została wyłączona z zasięgu wzroku Seiwy. Może właśnie teraz, przez ten ułamek sekundy, ukrywał coś więcej. — Nie jestem egoistą. Mama i siostra już z trudem znosiły mój widok szpitalu — chociaż to wspomnienie nie było najprzyjemniejsze, gorycz nie zmąciła tonu jego głosu. Pamiętał, że sprawiały, że czuł się źle, gdy jeszcze świeża tęsknota za spokojem, wzbudzała w nim chęć powrotu do tej doskonałej nicości. Rzeczywistość pierwszy raz była dla niego aż tak przytłaczająca.
„ Heizō, wydajesz się strasznie bierny.”
— Bierny? Mam się bardziej narzucać? — spytał z rozbawieniem; złośliwość spływała po nim, jak krople wody po obmytych policzkach. Przyglądał się nachylonemu bliżej Rainerowi, jakby chłopak rzucił mu właśnie wyzwanie i próbował wydobyć na wierzch to, z czego wcześniej dobrowolnie zrezygnował, bo przecież męska duma nie powinna pozwolić mu na znoszenie takich komentarzy.
Raz jeszcze został zaskoczony. Ludzie rzadko obserwowali innych z uwagą. Przeważnie to Hattori piastował rolę obserwatora, bo dostrzeganie tych mikroskopijnych potknięć najczęściej było niewyczerpalnym źródłem przewagi. Nie próbował wygrywać, ale zawsze wolał mieć coś w zanadrzu, stąd dziwnie było znajdować się pod ostrzałem równie bacznego wzroku, który – jak przystało na profesjonalistę – musiał wytrzymać i otoczone nienaturalnie ciemnym kręgiem tęczówki faktycznie wywalczyły miano godnego przeciwnika w starciu spojrzeń.
— Wolisz, gdy ludzie się złoszczą? — na wpół zauważył, na wpół wolał dopytać. Domyślał się, że dla wielu opuszczenie gardy i zerwanie się ze smyczy opanowania było po prostu czymś ludzkim. Rozumiał, dlaczego jego spokój mylony był z brakiem zaangażowania czy zainteresowania i dlaczego tak często uważano, że nie poświęcał nikomu należytej uwagi. Rainer wyciągał na światło dzienne coś, co Heizo już wiedział, ale robił to bez niepotrzebnej otoczki zniesmaczenia czy pretensji.
Hattori wydał z siebie ciężkie westchnienie, bo miał wrażenie, że przyszło mu wytłumaczyć coś bardzo oczywistego.
— Nie możesz gasić ognia ogniem. Gdybym zareagował wściekłością, pogorszyłbym sytuację, która i tak była zła. Jeśli pytasz, czy kiedykolwiek bywam wkurwiony, odpowiem, że tak. To raczej oczywiste. — Wzruszył ramionami i wsparł jeden z łokci o kamień za sobą, luźno zwieszając dłoń ku wodzie. — Ale staram się temu nie ulegać, bo gniew niczego nie zmienia. W większości przypadków to strata cennej energii, a ja szanuję swoją energię.
Oderwał wzrok od chłopaka, wznosząc go ku nocnemu niebu. Mógł rozwodzić się nad tym tematem znacznie dłużej, ale to nie tak, że chciał go do czegokolwiek przekonywać. Wiązanie sobie pyska ciasnym kagańcem, gdy miało się ochotę wrzeszczeć, było trudnym wyborem, na który nie było stać każdego i Hattori to akceptował. Ale z gniewem obcował wystarczająco długo, by chciał mieć z nim cokolwiek wspólnego. Znał jego obrzydliwy posmak i paskudny wygląd.
— Byłem zły. Na początku — przyznał, przymykając oczy z twarzą wciąż zwróconą ku nocnemu niebu. — W każdym razie nigdy nie powiedziałem, że życie mi się jakoś szczególnie nie podoba. Jasne, nie jestem wielbicielem wszystkiego, ale gdyby nie powrót, ominęłyby mnie te wszystkie lepsze rzeczy. Wiesz, nocne spacery, moja ulubiona kawa z automatu, którego inni nienawidzą, ludzie wręczający mi bezinteresowne prezenty i zabierający mnie do gorących źródeł. Tam tego nie mieli — kończąc zdanie znaczącym tonem, mimowolnie uniósł kącik ust. Opuścił za to nieco zadarty podbródek i rozchyliwszy powieki, spojrzał na chłopaka z ukosa. Choć Hattori często sprawiał wrażenie niezadowolonego czy zgorzkniałego, jak niegdyś ujął to czarnowłosy, nie było wątpliwości, że przynajmniej szczerze doceniał te gesty. Tak po prostu – na swój sposób.
Powaga szybko na powrót zagościła na jego twarzy. Poprawił siad, jakby jego opowieść wymagała wyprostowania się z uwagą, którą już całkiem poświęcił historii opowiadanej przez Rainera. Miało to swoje dobre i złe strony. Dobra była taka, że idealnie spełniał się w roli słuchacza – nie przerywał, nie wydawał z siebie rozpraszających dźwięków, nie robił niepotrzebnych min. Problem tkwił w tym skrupulatnym wyłuskiwaniu rzucanych mu subtelnie informacji. Mógł coś opacznie zrozumieć, ale chyba każdy prędzej czy później zrozumiałby, że jego śmierć nie była przypadkowa. Sam to sobie zrobił, bo dobrze wiedział, czym kończy się postawienie nogi po drugiej stronie. To jasne, że miał tego świadomość – w końcu był z Minamoto.
Nie mógł mierzyć go swoją miarą.
Jego spojrzenie zsunęło się w dół w ślad za Rainerem; nurkowało razem z nim. W ślad za nim wynurzyło się z wody i zatrzymało się nieruchomo na czarnych oczach.
— I było warto? — spytał, uznając, że też ma prawo dociekać. Był ciekaw, czy z perspektywy kogoś innego świat był lepszy, gdy był bardziej tłoczny.
@Seiwa-Genji Rainer
Gotō Keita and Seiwa-Genji Rainer szaleją za tym postem.