Rozległe ogrody klanu Minamoto słyną z gorących źródeł na otwartym powietrzu. W Japonii takie miejsca noszą nazwę roten-butro. Na terenie rezydencji znajdują się dwa większe zbiorniki, które zostały umiejscowione bliżej centralnej części ogrodów; są najczęściej uczęszczane i ogólnodostępne dla członków klanu. Wysoka temperatura wody sprawia, że można z nich korzystać o każdej porze roku. Już samo znalezienie się w pobliżu nieustannie parującej wody sprawia, że żaden chłód nie jest straszny.
Mniejszy zbiornik wodny umiejscowiony jest tuż obok budynku, przez co został częściowo zadaszony. Ma on bardziej kameralny charakter. Dostęp do niego jest możliwy jedynie poprzez bezpośrednie przejście z rezydencji. Zbiornik otoczony jest drewnianym podestem po stronie budynku, zaś od zewnątrz częściowo przysłonięty wysokim skalniakiem, który utrudnia życie ciekawskim gapiom.
I słowa gościa na nowo stają się pierwszoplanowe, a że Heizō lubi się zastanawiać, co przez wielu odebrane byłoby jako nawyk irytujący, u Rainera zaś staje się jego uroczą cechą charakterystyczną. Do tembru głosu wciąż się przyzwyczaja, bo zdania układają się w dłuższe wypowiedzi a te przy każdym człowieku posiadają inną rytmikę. U Hattoriego zdaje się, że wpisują w ciszę otoczenia, jakby z szacunku do miejsca nastrajał głos podług otaczającej chłopca muzyki. Pośród cienkich ścian klanu jej wiele. Prócz nagłych wzniesień pośród fauny, szeleści i flora, szczególnie wiosną, gdy rozrasta się i rodzi nowe, ale i zimą nie pozostaje obojętną. W ciepłych źródłach, gdy rozmowa spada do potrzebnej ciszy, a słuch przebrnie przez plusk wody, usłyszeć można i topniejący wkoło śnieg a dalej, tuż za nimi, ciche śmiechy. To Asakura żyje swoim życiem, dużo trzeźwiejszym, albo nie, teraźniejszym, niż to prowadzone wewnątrz Minamoto.
— Mówiłem ci już przecież. Nie jestem egoistą.
Rainer wywraca oczyma, jak miał w zwyczaju czynić wielokrotnie, gdy w potężnych salach wykładowych zwracano mu uwagę na nieobecne oczy i postawę świadczącą o małym w wykład zaangażowaniu. Ale to nie to. On słuchał jak słucha się pierwszych szeptów dziecka, tych jeszcze wymamlanych, by pomiędzy nimi odkryć słowa zaszyfrowane, w gestach rozpisać to, co przed nim drugi człowiek odkrywa. Nieprawda. Każdy na swój sposób egoistą jest, a jeśli nie na pierwszy rzut oka, to wystarczy kilka zwinnych zabiegów, by dźgnąć głębiej schowany egocentryzm.
— Nie ma nic złego w byciu egoistą — mówi cicho Rainer, myśli skraplając do zdania, które wydawać się może paskudne, bo wypowiedziane przy ostrym spojrzeniu i podbródku niemal wbijającym się w skórę ponad obojczykami; wrogo rysuje się ten chłopiec, ale w krótkich tylko momentach, gdy wybija się jego prawdziwsze, z trzewi zdenerwowanie. Mokre włosy opadają na skronie, wilgotnymi śladami znaczą białą jak gwiazdy skórę a pośród tej delikatności, nad taflą wody pysk smoka pożerający ciało kawałek po kawału, choć pod wodą tracący na detaliczności konturów. Dodaje pewniej, jakby słowa wcześniejsze broniły jego samego, ale drugie miały za zadanie dotrzeć już do rozmówcy: — Nie twierdzę, że nie znosiły. To, że się martwisz, martwiłeś o osoby wokół, matkę i siostrę, że cię zżerały wyrzuty sumienia nie znaczy, że tęsknota za tamtym spokojem jest czymś złym. Egoistycznym, tak. Przynoszącym innym smutek, jasne. Ale miałeś i masz do tego prawo, bo żyjąc masz sięgać po to, co chcesz. Nie po to, czego inni od ciebie oczekują. Każde dziecko jest dzieckiem wiatru[1].
Milknie na moment a w kącikach ust zamiast uśmiechu skacze złość. Ale nie jest to złość ku niemu a ku wszystkiemu wokół, co ogranicza. Ku tradycji, ku hierarchii, ku oczekiwaniom.
— Dlatego myślę, że jesteś bierny — podsumowuje łagodniej, w rozluźnieniu ciała sugerując spasowanie z tematu oraz niewerbalne za ten krótki monolog przeprosiny. Zaraz potem uśmiecha się z cichym, rozbawionym parsknięciem, bo słowo “narzucać” liże destrukcyjne, ale też właśnie egoistyczne chłopca zapędy. Z ciałem ku niemu nachylonym i w typowej dla Seiwy wolnej gwałtowności sięga pod wodą jego biodra. Przy zamiarze dużo śmielszym, acz w ostatniej chwili stłumionym, jedynie opuszki drażnią lewe biodro Heizō, przy samym końcu hacząc o krawędź jego spodenek. W trakcie dodaje: — Robisz to specjalnie. Przestań.
Wycofanie sylwetki ma w sobie śmiałość sprzed chwili, ale dużo jednak delikatniejszą, która na szybko wchłonięta zostaje przez ciało. Z zuchwałości pozostaje jedynie ciche wspomnienie.
— Wolisz, gdy ludzie się złoszczą? — Nie odpowiada, jeszcze nie teraz, bo widzi, że na końcu tej wypowiedzi pojawia się iskra nowej, przetrzymanej w typowym dla chłopcu milczeniu. Czeka na nią, by nie popełnić kolejnej głupoty, kolejnych nieprzemyślanych zdań rozpuścić w unoszącej się nad termami parze.
— Czy w takim razie nie za wiele jej tracisz, tej energii, aby stłumić złość? — mówi ciszej z wyzywająca w słowach nutą; sam nie odpowiada na zadane pytanie. To naturalne i Hattori z pewnością o tym wiedział, jak każdy, kto choć kojarzył pojedynczych członków Minamoto, że Rainer nie cieszy się pozytywną wśród mieszkańców miasta sławą. Kojarzono chłopca z nieprzemyślanych wyskoków. Nie tyle wymyślnych wyzwisk, ale knykci wbijanych w cudze żebra, palców przyduszających ofiary. Czasami legendy i samego Seiwę przerastały. W nich malowany był jak szaleniec o socjopatycznym spojrzeniu na świat. Nie przepadał za tym, ale też nie starał się opowieści prostować. Markotnieje. Ze spojrzenia ulatuje wojownicza nuta a on opada ku cieple wody. Zanurza się w niej po szyję a gdy chłód na dobre wsiąknie w cienką skórę na twarzy, obmywa zziębnięte miejsca.
— Byłem zły. Na początku.
Seiwa uśmiecha się i te mało zawoalowane w dyskrecję komplementy przyjmuje z rozbawionym pokręceniem głowy. Jasne, przecież nie twierdzi, że życie samo w sobie jest czymś niepotrzebnym. Ba, w przeciwieństwie do Heizō, jemu nieśpieszno było i do pośmiertnego spokoju. Jak można się i domyślić, Rainer za takowym nieszczególnie przepada. Preferuje chaos, ale nie ten pierwotny, wszechobecny i potężny, a burzę ledwie wyczuwalną, trzęsącą podwalinami czyjegoś bycia, nie nim samym. Może właśnie dlatego przyjemność czerpie w bezpośredniości; wydawałoby się, że nieprzystających pytaniach.
— Kawa z automatu? — wybija się nagle, ramiona wyciągając ponad taflę wody i na nowo nachylając się ku chłopcu, ale w geście tym jest bardziej nieprzemyślany, porywczy i szybki. — Nie piliśmy kawy z automatu. Mylisz mnie z kimś.
Twarz rozluźnia się, ale w rozluźnieniu pozostaje dziwnie odległą. Policzek lgnie do prawego ramienia:
— Nie lubię być mylony, Heizō.
Wpatruje się w niego dłużej. W zastanowieniu i przy oczach odbijających błyski wody zdaje się wkradać na oblicze chłopca rozdrażnienie, skaczące gdzieniegdzie złość, która chciałaby w zdanie rozmówcy wejść, rozłupać jego powierzchnię a z głębi wyciągnąć wspomnienie zeń powiązane. Nie ma takiej mocy. Przy westchnięciu więc nurkuje.
— I było warto?
— Było — odpowiada krótko, ale bez zastanowienia, gdy mróz na nowo wsiąka w ciepłe ciało. Plecami powraca do głazu za nim i dopiero teraz zaczyna zastanawiać się nad sensem pytania. Nim jednak skoryguje krótkie słowo, nada mu głębię, shōji prowadzące do ciepłych źródeł rozsuną się.
— Rainer, tu jesteś. — Pomruk jak wiatr, jak szelest gniecionego papierka dotrze ich uszu, gdy do środka wsunie się postać nienaturalnie wysoka acz szczupła niczym wierzba. Jej włosy hebanowe, oczy czarne jak węgielki, ale mniejsze niż te chłopięce. Kobieta o nieobecnym spojrzeniu, ustach maźniętych krwistą czerwienią i palcach długich jak gałęzie drzew. Opuszki brudne od grafitu a ten i na malarskim fartuchu, który zapleciony wokół talii przykrywa długą, szarawą suknię. Rainer nie rusza się z miejsca, jedynie słowa stają się dziwne. Ni to szorstkie, ni czułe, z pewnością zaś pobłażliwe.
— Heizō, poznaj moją matkę, Takeo. Mamo, to Heizō. Wspominałem ci.
— Tak, łucznictwo — Kobieta stoi w miejscu a jej ciało nieobecne, jak te duchy poukrywane w ogrodzie. Kark nachylony ku ziemi, palce ze sobą splecione. W ruchach jest ostrożna, więc w tym spokoju kiwa ku Hattoriemu głową, ale uwagę ponownie przekierowuje ku synowi. — Rainer, czy mogę cię na chwilę prosić?
Chłopiec milczy, bo wie, że milczenie kobietę przeraża, więc milczy w niemym wyzwaniu, by ta poddała się i przy westchnięciu kontynuowała:
— W Asakurze pojawiły się dziwne ślady. Boimy się, że to sprawka… Czy mógłbyś przejść się po dzielnicy i zobaczyć?
— Teraz?
— Teraz.
[1] Każde dziecko jest dzieckiem wiatru (jap. Kodomo wa Kaze no Ko) — japońskie przysłowie bez polskiego odpowiednika. W wolnym tłumaczeniu: dziecku nie przeszkadza zimno i wiatr. Biega i bawi się, nie powinno siedzieć w domu, tylko przebywać na świeżym powietrzu. Nie istnieją dla niego żadne ograniczenia.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
— Nie ma. To prawda — przyznał, przytakując krótko głową. Nie bronił zaciekle braku egoizmu, bo sam egoizm rządził światem i pomagał stwarzać granice. Sztuką natomiast było tworzyć te granice, które uchodziły za zdrowe. — Każdy w jakimś stopniu nim jest — dodał, jakby czytał mu w myślach, ale przecież była to uniwersalna prawda. — I każdy w jakimś stopniu z niego rezygnuje. Ja zrezygnowałem z niego dla rodziny i nie było to duże wyrzeczenie, bo na spokój jeszcze przyjdzie pora. To mnie nie ominie. Jeśli martwi cię, że daję sobie wejść na głowę, zapewniam cię, że wiem, kiedy powinienem myśleć o sobie. A ty? — rzucił z zastanowieniem, mrużąc lekko oczy. Wzrok bruneta stał się wówczas bardziej badawczy, nawet jeśli jego pytanie wydawało się niedorzeczne w perspektywie obrony egoistów. To oczywiste, że Rainer uważał się za jednego z nich, ale przecież obserwował jego maski. Nie miał jeszcze wystarczająco dużo czasu, by prześwietlić każdą z nich, ale te czasem spadały. — Wydajesz się najmniej egoistyczną osobą, jaką znam.
Odważne stwierdzenie, ale na twarzy Heizo wymalowała się niezbita pewność. Rzecz jasna, w swoich czynach Rainer mógł skrywać egoistyczne pobudki, które napędzały go do działania, ale klucz tkwił w tym, że chciało mu się fatygować, posuwając się do nieegoistycznych czynów. I w tym, że gdyby sam nie złożył mu oferty, by jakoś odwdzięczyć się, choćby za ten cholerny prezent, nie pisnąłby słowem, że chce czegoś w zamian. Bo nie chciał – został przecież zmuszony, by przyjąć jego warunki.
Gdzie tu egoizm?
— Uznaj to za pierwszą fazę gry — odpowiedział, gdy raz jeszcze nazwał go biernym. Mimo że za wszelką cenę usiłował nie spuścić wzroku z chłopięcej twarzy, dotyk na biodrze ściągnął jego spojrzenie w dół – ku tafli, pod którą dłoń Rainera rozmywała się i zmieniała swój kształt. Gdyby nie uczucie na skórze, miałby wątpliwości czy w ogóle doszło do jakiegokolwiek kontaktu. Palce jednej z jego dłoni drgnęły, ale zacisnął je w luźną pięść, tłumiąc w sobie chęć przyciągnięcia go z powrotem. Tak jak obiecał. — Co robię? Ręce mam przy sobie — rzucił pozornie nierozumiejącym tonem, unosząc wzrok ku czarnym oczom. I chociaż eksponuje otwarte dłonie, w oczach tlą się dziwnie zawadiackie kurwiki, świadczące o tym, że dobrze wie, co robi. — Poza tym — do jego oczu powraca powaga, a wcześniejszy błysk wydaje się już tylko złudzeniem — nie powiedziałem, że masz się do mnie nie zbliżać. Skąd ten dystans? Bez niego sobie nie poradzisz? — spytał bez choćby jednej nuty prowokacji; w jego głosie pobrzmiewała jedynie dociekliwość. Był to już kolejny raz, gdy Rainer zachowywał się, jakby został siłą odepchnięty, gdy Hattori nie czuł, że powiedział coś nie tak.
Tak mu się wydawało.
Kolejne pytania. Heizo pokręcił głową z widocznym rozbawieniem, choć nie było ono adekwatne do powagi zagadnienia. Ta ciekawość na swój sposób go urzekała, bo ludzie rzadko przejawiali zdolność słuchania ze zrozumieniem. Rzadko też zadawali sensowne pytania, a jeszcze rzadziej mieli ochotę wyłuskiwać informacje, które pomogłyby w tymże zrozumieniu. Owszem, drążenie potrafiło męczyć, bo skłaniało do myślenia; czasem pozwalało zauważyć pewne niedociągnięcia we własnych przekonaniach. Tak jak teraz – nie mógł odmówić Seiwie, że miał trochę racji. Tłumienie emocji potrafiło być cholernie męczące, czasem fizycznie bolesne, ale ta umiejętność była efektem wieloletniej pracy. Z czasem – przynajmniej w większości sytuacji – stała się naturalnym odruchem.
— Może — zaczął, przesuwając palcami po wilgotnym policzku. — Czasami tak to wygląda. W większości przypadków tracę jej mniej niż straciłbym na rozdmuchiwaniu konfliktów. Innym razem to kwestia uświadomienia sobie, że lepiej po prostu odpuścić, bo rzeczy magicznie nie pójdą po twojej myśli, gdy pierdolniesz ręką w ścianę — podsumował, a jego spojrzenie przesunęło się w bok, znów sprawiając wrażenie nieobecnego. Blask, który wcześniej ożywiał pozbawione żywego koloru tęczówki, nieco przygasł. Wrócił dopiero, gdy Rainer poruszył się gwałtownie, wzburzając wodę otulającą ich ciała.
Hattori mrugnął, unosząc brwi. Na szczęście ciało pozostało statyczne, bo w tym nagłym poruszeniu Rainera nie dostrzegł realnego zagrożenia. I słusznie, bo reakcji chłopaka bliżej było do komedii, która wymusiła na czarnowłosym kolejne parsknięcie. Zadziwiał go.
— Mówisz, że często cię z kimś mylą? — spytał zgryźliwie, bo przecież ta antypatia musiała z czegoś wynikać. Zamoczywszy palce w wodzie, uniósł dłoń i posłał w jego stronę strząśnięte krople wody. — Ja piłem. W pobliżu osiedla mamy automat z kawą. Wracając do domu, często z niego korzystam. To nic specjalnego, robię to już z przyzwyczajenia, ale oczywiście zapraszam.
Propozycja wydawała mu się niezobowiązująca i mało kusząca. Może stąd wziął się ten luźny ton, bo mieszkaniec tak ogromnej rezydencji miał do wyboru szerszą gamę gorących napojów, a spacery mógł odbywać w ciekawszym otoczeniu.
„Było.”
Odpowiedź nie umknęła jego uwadze, bo była ważna i na pewno zrodziła wiele pytań w jego głowie. Był gotów zadać jedno z nich, gdy jego wargi rozchyliły się, ale dźwięk rozsuwanych drzwi zmusił słowa do zatrzymania się na języku. Heizo obrócił głowę, by przyjrzeć się osobie, która postanowiła przerwać ich rozmowę. Nie chciał na własną rękę wysnuwać wniosków, ale niektóre podobieństwa były uderzające. I chociaż nie przypuszczał, że Rainer rozwieje jego wątpliwości, na słowo „matka”, mimowolnie pokiwał głową, jakby bez zaskoczenia przyjął tę informację.
— Miło mi panią poznać — chociaż jego słowa były zdawkowe, nieobleczone w wymuszony uśmiech, pojawiło się w nich brzmienie naturalnej uprzejmości. Nie sądził, że wymagano od niego czegokolwiek więcej – szybko zauważył, że kobieta była całkowicie skupiona na swoim synu. I chociaż nie chciał brać udziału w tej rodzinnej wymianie zdań – tak różnej od rozmów, które pojawiały się w jego własnym domu – chłonął każde słowo. Wspomnienie dziwnych śladów od razu zmusiło go do sięgnięcia wzrokiem ku chłopięcemu profilowi, jakby wyraz jego twarzy miał okazać się drogowskazem wiodącym ku właściwej odpowiedzi. Mógł się jedynie domyślać, że chodziło o ducha – konkretnego czy nie, jego matka mogła ważyć słowa przez brak pewności co do jego obycia w temacie. Nie wtrącał się jednak, dopóki w powietrzu nie zawisło wymowne „Teraz”. Dosadne, wymowne, ponaglające do wyjścia.
— Wygląda na to, że częściowo mnie odprowadzisz.
Albo po prostu pójdę z tobą – przemknęło przez jego myśl, ale nie wypowiedział tych słów na głos. Nie, kiedy obok wciąż znajdowała się matka, której mogło się to najzwyczajniej nie spodobać. A nie od dzisiaj było wiadomo, że czego oczy nie widzą…
@Seiwa-Genji Rainer
Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.
Nawet tafla wody zamiera, kiedy ciało nieruchomieje a zbite w tło emocje nie poruszą ni mięśniem, ni paluszkiem nie zmącą rzuconego od tak przecież pytania. Niby ono zwykłe, bo przecież mające na celu odbicie jego ataku, wciąż mało prowokującego, ale najwidoczniej szarpiącego struny, których tamten nie mógł pozostawić samych sobie. Rainer milknie z twarzą nieco wysuniętą do przodu acz opadłą ku ciału. Z ukosa patrzy na Heizō oczyma przesiąkniętymi niezrozumieniem, ale i strapieniem. Coś go gryzie od środka a ma małe, ostre paluszki, które wpierw skrobią serce by później mocniej zarysować bijący szybciej organ. To nieprawda. Nie potrafi mu zaufać, choćby chciał, bo chłopak jeszcze nie wie, że to wszystko — prezenty, spotkanie, nawet najgłupsza przecież rozmowa — spełniają się ku jego, Rainera, uciesze. Zaaferowanie i zaangażowanie Hattoriego łechtało ego, ale i po ciele rozprowadzało przyjemne ciepło. Jedno z tych, które tak rzadko udawało mu się wywołać. Ale może coś w tym jest, w tym komplemencie rzuconym od niechcenia. Być może ich rodząca się relacja ma charakter symbiozy. Ja tobie, ty mi, myśli. Mimo finalnego przytaknięcia, które rozmywa strapienie rysujące się w smutnym spojrzeniu, nie kontynuuje tematu. Nie przywykł a przez to nie ma zamiaru rozmawiać o tej wersji siebie, która utkana z niekontrolowanych i nieprzemyślanych emocji. Chciałby postanowić, że przyjrzy się temu po spotkaniu, ale wie, że myśli będą omijać wspomnienia jak ognia, coby nie zauważyć kolejnej Seiwy słabości a altruizm, przeciwieństwo egoizmu, takim się wydaje.
Może dlatego z taką łatwością i przyjemnością odwraca się od zadanego pytania, które przykrywa kolejną dawką śmiałości. Z drugiej strony, będąc niemal uzależnionym od dotyku, nagle za nim zatęsknił. I nie musi być to drugie, żywe ciało. Badać lubi każdą strukturę, każdy materiał; wszystko to, co wkoło materialne. Póki miał czas, póki mógł to zrobić. I sam Heizō nie wie, nie jest w stanie domyślić się, jak wielką siłę mają na Seiwę słowa klucze. Kiedy Hattori wspomina o grze, o której sam na moment przecież zapomniał, w oczach chłopca na nowo zaczynają gościć rozweselone ogniki. Podobne tym, które skrywały się w spojrzeniach podekscytowanych dzieciaków. Przez ułamek sekundy zderza się więc jego doroślejsza powaga i szczeniackie zaaferowanie a w ich miszmaszu powraca prowokacyjny uśmiech, który i brwi unosi do góry, i w głos wpuszcza niebezpiecznie rozbawioną nutę.
— Skąd ten dystans?
— Ach, tak? — Pobłażliwy śmiech szeleści pod słowami, gdy tamten rozcapierza palce i wzrokiem jak czerwoną płachtą spogląda ku przedstawicielowi klanu Minamoto. W oddechu między sekundami, ciało Rainera jak liną pociągnięte jest dalej, ponownie ku drugiej sylwetce, a że Seiwa od dzieciaka działa wespół z mięśniami, to jego ruchy są płynne, szybkie, ale w tej taneczności też stanowcze i przemyślane. Jedna z dłoni twardo ląduje na udzie chłopca, na którym zakleszcza się jak drapieżnik na krtani swojej ofiary, by druga chwyciła uniesiony nadgarstek. W tym ciężar ciała przenosi na to drugie, oparcia szukając nie tylko w drugiej postaci, ale i wodzie, która jak jego sprzymierzeniec porywa go wyżej, gdy oprószoną kroplami klatką piersiową nachyla się ku niemu. Świadomie jednak mija usta, ucisk i na udzie, i na nadgarstku rozluźniając. Kciuk odnajduje puls w schwytanej ręce a on w paradoksalnie głośnej ciszy szepce do jego ucha. — Wiesz, jak to jest… — Puszcza jego dłoń, by dla ciała znaleźć oparcie na chropowatym głazie tuż nad ramieniem łucznika. Palce drugiej, już swobodniejsze, bo i działające w rytm otaczającej je wody, swobodniej przenoszą się po zewnętrznu uda, wdrapują pod materiał lnianych spodenek. — Dostajesz do ust całkiem dobry deser, by w połowie usłyszeć, że nie możesz wziąć kolejnego gryza. W efekcie wolałbym go w ogóle nie dostać. — Rozgrzane jak te źródła powietrze umyka z ust, by płatek ucha Heizō znaczony został wilgotnym językiem. Zanim posunie się dalej — bo dłoń działająca już samoistnie, bez jego świadomości, ale podług chęci ciała, całkiem wciska się pod len i ciągnąć materiał za sobą odnajduje muśnięte wcześniej biodro, na którym w czystej porywczości zaciska opuszki palców wraz z wąską linią paznokci — zanim posunie się dalej, zamarznie jak krople wody tego poranka skraplające ziemię.
Daleko już jest poza granicą własnej cierpliwości, która i tak położona blisko na linii wstrzemięźliwość a jej całkowity brak. Więc kiedy unosząc spojrzenie znad jego ucha dalej, ku wnętrzu rezydencji, słyszy ten charakterystyczny stukot matczynych stóp, wzdycha zirytowany. Przestrzenie te zna, jak, przysłowiową, własną kieszeń, więc wie, że jeszcze tylko sąsiadujący pokój sprawdzi — raz — i będzie tutaj. Zirytowane westchnięcie towarzyszy wolnemu wycofaniu się. I powiedziałby jedno zdanie za dużo, ale widoczna złość odbiera chęci nawet na słowa — dwa. Cichy kaszel, chrobot grubych na ciele materiałów — trzy — i już jest między nimi.
Obca jak zawsze, wycofana, ale wciąż kulturalna, gościa traktującego jak każdego, kto pojawiał się na nie jej zaproszenie. Z szacunkiem, ale i brakiem szczególnie intensywnych interakcji. Szczególnie teraz, gdy widocznie kobietę coś trapi a to coś ślepia ma poza synem, poza obcym dla niej chłopcem. Kręci głową ku sobie, jakby jeszcze coś chciała dodać, wcisnąć pomiędzy słowa matczyne pocieszenie, ale przecież nie potrafi. Nigdy nie opływała w rodzinne ciepło, ale to nie szkodzi. Nie ma jej tego za złe, bo i sam preferuje wycofanie, tak jak teraz. I widzi jak kobieta stoi jeszcze dłuższą chwilę w zastanowieniu szukając rozwiązania dla tej konwersacji, ale gdy to nie nadchodzi, bo z trzewi miłości przecież nie wyrwie, pociera dłonie o siebie i kłania się jak każda kobieta męskiemu przedstawicielowi klanu.
— Dziękuję — mówi do syna głosem suchym jak papier, po czym prostując się dodaje: — W kuchni zostawili dla ciebie… dla was, najwidoczniej, cynamonki. Enma je ostatnio uwielbia a przepis z jednej z lepszych piekarni w Szwecji. Weźcie na drogę.
I wychodzi. Rainer nie rusza się z miejsca przez długie, dwie sekundy, by wtem spojrzeniem obdartym z wcześniejszego rozluźnienia, teraz kąpiącym się w zaangażowaniu, mówi:
— Weźmiesz łuk, okej? — Mokre i parujące na zimnie dłonie opiera o bambusową podłogę, gdy podciągając się wychodzi poza obręb ciepłych źródeł. — Ale najpierw się wysuszmy, bo to gwarancja choroby. Mam nadzieję, że masz dobrą odporność.
Słowa rzucone są mimochodem, ale kryje się w nich namiastka dziwnej czułości. Dziwnej, bo niewymuszonej, a i takiej, z której Rainer całkiem nie zdaje sobie sprawy.
Teraz zimno uderza mocniej.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō, Yōzei-Genji Madhuvathi, Hime Hayami, Himura Akira and Vance Whitelaw szaleją za tym postem.
Ruch głową stłumił cisnące się na usta pytanie o to, czy wszystko w porządku. Gest uświadomił mu, że brunet nie wycofał się zupełnie, gdy pochłonęły go nieznane Heizō przemyślenia. Odpowiedział tym samym – równie krótkim – skinieniem głowy, jakby pomiędzy nimi doszło do wymiany zdań, która odbyła się gdzieś na poziomie podświadomości. A przecież nie był w stanie zajrzeć mu do głowy, rozumiał jedynie tyle, że Seiwa nie chciał mówić nic więcej.
W porządku – pomyślał sobie, a z jego spojrzenia ulotnił się wcześniejszy ciężar nie tyle ciekawości, co zaniepokojenia. Zresztą wystarczyła chwila, by jedna z Rainerowych masek spadła i została zastąpiona inną, bardziej przystępną.
Dużo bardziej przystępną.
Prowokacja nie była jego celem, ale efekty tego nieświadomego podjudzania przyjął już z pełną odpowiedzialnością. Szczerze nie sądził, że tym samym w momencie przetnie smycz, na której Rainer próbował się uwiązać, ale bez zaskoczenia wsłuchiwał się w jego śmiech, tak jak bez zaskoczenia potraktował tę nagłą bliskość. Odchylił lekko głowę, chroniąc twarz przed nagłym chluśnięciem wody, choć niewielka fala wywołana nagłym poruszeniem Rainera dosięgnęła zaledwie jego obojczyków. Nie uciekał, bo to byłoby niekonsekwentne z jego strony, nawet jeśli w tej chwili nie taką formę zbliżania się miał na myśli. W duchu jednak czerpał z tego niemałą satysfakcję, która ożywiła srebrne tęczówki, gdy spoglądał na czarnowłosego; gdy wiedział, że jest w stanie wytrzymać to wszystko, nadal trzymając się ustalonych przez siebie zasad gry. Uwięzione w uścisku przedramię nie stawiło żadnego oporu, a udo, w które bezwstydnie wbijał swoje palce, nie napięło się nawet w najmniejszym stopniu i tylko on wiedział, jak wielkiego samozaparcia wymagało utrzymanie kontroli – tego spokojnego oddechu, gdy puls wyczuwalny pod kciukiem bruneta subtelnie zwiększył swoje tempo.
„Wiesz, jak to jest…”
Pozostawiona bez oparcia dłoń opadła luźno ku wodzie. Tym razem to on spoglądał na Rainera z ukosa, nie chcąc odbierać sobie przyjemności słyszenia go z tak niewielkiej odległości. Głos miał przyjemny, więc Heizō skupiał się na nich i na rozgrzanym oddechu, który łaskotał go w ucho, mimo że niżej, tuż pod wodą, działy się rzeczy, które uznano by za ciekawsze. Wciągnął powietrze nosem, jakby cierpliwość, którą w sobie wykrzesał podczas silnego uścisku na biodrze i języka perfidnie przesuwającego się po jego uchu, była teraz składnikiem powietrza. Przekręcił głowę, by z premedytacją doprowadzić do zetknięcia się ich policzków. Odpowiedział mu niskim śmiechem, który swoim brzmieniem też trafił prosto do ucha Rainera, bo mimo kroków narastających w tle nie pozostał dłużnym.
— Mówisz? A może po prostu nie przywykłeś do niezjadania wszystkiego od razu? — zarzucił pytaniem, unosząc wcześniej pozostawioną przez niego dłoń, która nawet nie zdążyła zbliżyć się wystarczająco blisko jego twarzy, zanim ten bezpowrotnie się odsunął. Łokieć opadł z powrotem na kamień, jakby nigdy do niczego nie doszło. Temat urwał się mimo woli, a Hattori stłumił znaczące odchrząknięcie, bo nie chciał w tak ostentacyjny sposób dać komuś do zrozumienia, że zjawił się w niewłaściwym momencie. I słusznie, że tym razem też nad sobą zapanował, bo nie chciałby okazać braku szacunku czyjejś bliskiej rodzinie.
Jego ciało jeszcze przez chwilę pamiętało dotyk chłopaka, choć winę za to mogły ponosić pozostawione na biodrze ślady po paznokciach. Sięgnął pod wodę, rozmasowując miejsce, z którego promieniowało cielesne wspomnienie. Z wolna zaczynał nabierać przekonania, że może nagłe pojawienie się kobiety nie było niczym złym. Dotarło do niego, że nie był w stanie przez cały czas tak po prostu go unikać, a nie chciał pozwolić sobie na grę na innych zasadach. I „nie chciał” było tu właściwym określeniem, bo przecież to nie tak, że nie mógł na to pozwolić.
Mokrą dłonią dosięgnął karku i rozmasował go, jakby chciał zdjąć z niego cały ciężar, który narzucił na siebie, gdy uznał, że pozostanie jak najbardziej bierny. I prawie uśmiechnął się pod nosem, bo bawiło go to słowo, gdy to nie bierność była tym, co nim kierowało. Na szczęście zachował ten dobrze znany dla samego siebie spokój, choć tym razem uśmiech byłby wskazany, bo oferowano mu poczęstunek, ale ulatniająca się w momencie kobieta nie pozwoliła nawet na to, by podziękował.
„Weźmiesz łuk, okej?”
Jakby czytał mu w myślach.
— Myślisz, że się przyda? — spytał, odchylając głowę do tyłu, by zerknąć na Rainera. Perspektywa opuszczania źródła wcale mu się nie uśmiechała, ale była to tylko wina mrozu. Nie mógł jednak spędzić tu całej nocy, więc w końcu obraca się w stronę podestu i wychodzi z wody, już na wstępie rozmasowując dłonią przedramię. — Rzadko choruję.
Był nieświadomy ewentualnych konsekwencji, bo z jego odpornością może i było wszystko w porządku, ale był to pierwszy raz, kiedy zderzał się z mrozem tuż po wyjściu z gorących źródeł. Po tak intensywnym dniu był już nieco zmęczony, nawet jeśli w dobrym towarzystwie w ogóle tego nie odczuwał. Jego głos wyrażał więc przekonanie, bo zamiast skupić się na sobie, zwrócił uwagę na ten łagodny, troskliwy ton.
— I dlatego właśnie nie mogę pozwolić, żebyś spieszył się z deserem — podjął, starając się ukryć rozbawienie, ale jego drobna nuta i tak wkradła się w spokojny ton głosu. Na boso zdołał bezgłośnie zbliżyć się do chłopaka, ale nie na tyle, by uznać tę bliskość za akt prowokacji. Miękki, łaskoczący dotyk samych opuszek palców prześlizgnął się wzdłuż jego przedramienia; nie zatrzymał się dłużej na jego nadgarstku, nie sprawdził pulsu, zanim wsunął swoje palce pomiędzy jego własne, zamykając je w luźnym i dziwnie przyjemnym splocie. Nie stawiałby oporu, gdyby Rainer próbował się wyrywać, ale nie dając mu chwili na zastanowienie, uniósł jego rękę bez większej gwałtowności i przyjrzał się w zamyśleniu temu pozornie niewinnemu gestowi. Ostrożnym ruchem obrócił nieznacznie jego rękę, a na jego twarzy znów pojawił się wyraz skupienia.
— Nie za wszystkim musisz gonić, nawet jeśli lubisz biegać. Odważne z twojej strony, że myślisz, że zdążyłeś zjeść już połowę — zauważył, ale bez zgryźliwości, raczej z pobłażliwą łagodnością. — Czasami musisz zwolnić, by zauważyć, co tak naprawdę aż tak ci zasmakowało. I będzie wkurwiało cię, że za pierwszym razem nie będziesz mógł zjeść więcej, ale nie tylko dlatego. Najbardziej irytujące będzie uczucie, że ten mało dostępny deser staje się twoim ulubionym, bo w niczym nie przypomina bezmyślnie pożeranych ciastek, które możesz dostać w sklepie, byleby tylko chwilowo zaspokoić potrzebę na coś słodkiego. Myśl o nim drąży ci dziurę w głowie. O to właśnie chodzi, Rainer. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że jeśli chcesz więcej, musisz sam rozpracować wszystkie składniki. — Wypuścił jego dłoń, unosząc wzrok, w którym tlił się zadziorny błysk, ale usta tym razem powstrzymały się od uśmiechu o podobnym zabarwieniu. — Też niczego mi nie ułatwiasz i nie musisz. Nie chciałeś nudy, więc baw się dobrze, mieszając mi w głowie.
Wydawało mu się, że nie mógł być już bardziej bezpośredni. Nie czekał jednak na reakcję chłopaka, a zamiast tego ponaglająco kiwnął głową w stronę budynku. Zimno zdawało się coraz głębiej przenikać jego ciało.
— Zamarzam.
@Seiwa-Genji Rainer
Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.
Złamany łakomym gryzem księżyc ciąży nad ich głowami, kiedy ciepło palców wsuwa się w jego mokre wciąż dłonie. I dygocze ciało chłopca pod mrozem, ale i dreszcz przechodzi od przedramienia wzwyż, pnąc się po pagórkach ramion i karku, na szczycie nosa łechcąc go delikatnie, by wolną dłonią sięgnął skóry. Ugładza podrażniony fragment twarzy, acz chwilę później nieruchomieje. Mimo to nie przypomina rzeźby wrytej w czas i pamięć a w zastopowanej sylwetce kuli się zmęczenie, które ciągnie za sobą wyraźne zaskoczenie. Słowa tamtego są łagodne i na warstwie zimowego chłodu kładą coś ciepłego; coś, co zaczyna się pod mięśniami w dłoni, ale pędzi dalej, zabiera ze sobą gwałtowność a gdy przechodzi nagła ochota na kolejny, nieprzemyślany ruch, ucisza ją. Dziwny spokój wpływa na pokryte ciepłymi kroplami ciało Seiwy. Nie wie nawet kiedy zmienił swoje priorytety z trybu czysto zadaniowego na czas wolniejszy, czulszy. Może dlatego to zaskoczenie, widoczne w zmarszczonym czole i lekko uchylonych ustach, wkrada się w odpowiedzi na tę nagłą czułość. Tak teraz… niepotrzebną? Ale to nie złość kłębi się pod językiem a inne uczucie. Jedno z tych, których nie potrafi nazwać, ale — jeśli już o nich mowa — składniki emocji czuje niemal wszystkimi zmysłami. Tam, gdzie dotyk mości się przyjemna bliskość; tam, gdzie wzrok, widok tkliwości, która umyka zrozumieniu. Jednak to na bębenkach kładzie się cichy głos a choćby i ten posiadał nutę pobłażliwości więcej, to i tak uległby mu jak niczemu teraz innemu. Nie spodziewał się po nim takich słów, flirtu ulotnego jak przejścia pomiędzy porami roku.
Chwyt na drugiej dłoni staje się i jego chwytem, gdzie łagodność oddaje w podobnym chłopcu rytmie. Jednym z opuszek delikatnie zakreśla na zewnętrzu jego ręki symbol, który wpierw nieświadomie, acz przy ostatnich muśnięciach nabiera konkretnego kształtu. Pierwsza litera jego imienia automatycznie wyryta zostaje na tamtego skórze, gdy uwolniony z chwytu, wciąż chłonąc czuły posmak wypowiedzianych przez Heizō słów, zbliża się do niego niepewnie jak łania. Miękkim niczym ciało zbudzone z samego ranka dotykiem sięga jego szyi, gdzie palce kładą się nań gładko a muskając skórę wcześniejszy gest oddają z powrotem. I kończy na dzisiaj. Na dalszy plan odsuwa grę w zmysłową bliskość. Jak sobie życzy. Ale by symboliczną kropką przypieczętować tamtego prośbę, ostatni raz położy usta na fragmencie chłopięcej skóry, gdzieś pomiędzy obojczykiem a pulsującą w zimnie aortą. Krótkim jak uderzenie skrzydeł motyla pocałunkiem, mocniejszym, ale wciąż subtelnym dotykiem na przeciwstawnej stronie szyi składa ukłon w stronę nowych zasad, przynajmniej tej jednej. Kryje się w tym geście coś nowego. Pewna tradycyjność wpisana w charakterystykę klanu Minamoto, których dygnięcia były dostojne, teatralne i wyuczone, ale i niekojarzona z Rainerem życzliwość, ckliwość niemal.
Z oczyma wciąż poważnymi spogląda ku jego twarzy. Rozświetla tę uśmiech, który w lewym policzku żłobi wgłębienie a oczy maluje kolorem rozbawienia:
— To teraz zapolujmy na duchy.
Odsuwa się żwawiej, spoglądając za ramię ku środkowi rezydencji.
— Ale wpierw cię ogrzejemy.
Chwilę później, będąc już w pokoju, wsuwa na niego nie tylko pozostawione przez Hattoriego ciuchy, ale w śmiechu i przez rozbawioną kłótnię daje mu i ocieplaną odzież, którą sam używa do biegania. Własne ciało wciska w podobny, równie ciemny zestaw bluzy i spodni, ciężkich acz wygodnych w ucieczce butów. Cholera wie, ile im zejdzie. Cholera wie, czy mądrym jest zabierać go tam, w szczęki niewiadomego. Zachodzą i do kuchni, gdzie rzeczywiście na stole piętrzą się wypieki oraz wciąż przeżarta gorącem herbata. Tej nalewa podług gościa wytycznych. Tyle starczy? Ale słodzisz? Mamy całkiem niezły miód. Nie wiedzieć kiedy, w Seiwę wstąpiły nowe pokłady energii. Być może, choć sam nie do końca zdaje sobie z tego sprawę, to jemu zamieszano w głowie.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
A to było lepsze niż seks.
Gdy usta w tak nieprowokacyjny sposób przylgnęły do jego szyi, uznał, że to całkiem miłe uczucie. Nie przypuszczał, że tak ledwo wyczuwalny gest mógł nieść za sobą tyle niewytłumaczalnej przyjemności. Niezauważalny dla czarnowłosego cień uśmiechu, przemknął po jego twarzy, ale nie pozostał tam na długo, bo obiecał, że już dłużej nie będzie go podjudzał. Gdy tylko Rainer się wycofał, przyglądał mu się z tym samym spokojem, co przez większość czasu, ale srebrne tęczówki zdradzały zadowolenie i przeplatającą się z nim wdzięczność. Ten krótki pocałunek w szyję stał się podpisem złożonym na umowie, na której nie sprecyzowano, w jaki sposób można przegrać grę. Przegrywa ten, kto pierwszy się wycofa czy ten kto pierwszy straci głowę?
Wszystko się okaże.
„To teraz zapolujemy na duchy.”
— Może to wcale nie jest duch? — zauważył, ale bez specjalnego przekonania. W ostatnim czasie doświadczył już zbyt wielu dziwnych zjawisk, by wieść o dziwnych śladach połączyć z działalnością jakiegoś człowieka.
Bez słowa sprzeciwu ruszył za Rainerem do rezydencji. Sprzeciw faktycznie pojawił się wtedy, gdy zaczął nalegać, by przyjął cieplejsze ubrania. Trudno jednak było mu długo wykłócać się z tym bezinteresownym aktem troski, od której się odzwyczaił – nie zrezygnował jednak z teatralnie marudnego tonu i nie bez powodu obiecał, że niedługo odda mu ubrania, jakby to samo w sobie było obietnicą kolejnego spotkania. A Heizo już wiedział, że dzisiejszy wieczór nie będzie tym ostatnim, bo pakt – choć w żaden sposób przez nich niespisany – stał się zobowiązujący. Nie wzbudzał jednak żadnego uczucia przymusu; była tylko czysta, niczym niewymuszona chęć, jakby za sprawą tamtego niewinnego gestu cała niepewność wyparowała. Nawet, gdy znaleźli się w kuchni, bez większego dyskomfortu przyjął poczęstunek, jakby znajdował się po prostu w odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą. Czuł się po prostu dobrze. Z pobłażliwym rozbawieniem przyglądał się Seiwie, który zadawał za dużo pytań o herbatę. Zrób taką, jaką lubisz – polecił, nie mając specjalnych wymogów smakowych. Nie miał też nic przeciwko próbowaniu nowych rzeczy.
Musieli opuścić rezydencję przez dōjō, gdzie zostawił wcześniej wszystkie swoje rzeczy. Pudełko ze strzałami upchnął do plecaka, a jego część wystawała przez częściowo rozsunięty suwak, wcześniej jednak wyjął trzy strzały, które wrzucił do kołczanu z kilkoma zwykłymi, choć w duchu wciąż miał nadzieję, że yanone do niczego mu się nie przydadzą. Naciągnąwszy rękawiczki na ręce, zgarnął ze sobą łuk bloczkowy.
— To chyba wszystko — stwierdził, dla pewności rozglądając się jeszcze po sali. Niczego nie zostawił. Polowanie czas zacząć.
ciąg dalszy →