Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
@Munehira Aoi
Kiedy tak stał w bez ruchu w cichym przedpokoju, zdawał się pochłonięty przez własne myśli. Nikko Ahane był po prawdzie podkąsywany przez cel, który wyłonił się z dawno spisanych na niepowodzenie odmętów pamięci, jakoby oswojone zwierzę reagujące na posłane w eter imię i odpowiadające na to wezwanie. Po zmęczeniu, z którym złożył głowę na miękkiej poduszce dwie godziny wcześniej, nie pozostał ani jeden ślad. Ahane odruchowo rzucił przelotnie okiem na zegarek umieszczony na lewej ręce, którego wskazówki poruszały się w przeciwnym od właściwego sobie kierunku; z tym, że nie zapamiętał widniejącej na tarczy godziny i nie wydawało się to szczególnie istotne. Wbrew wszystkiemu wciągnął na ramiona beżowy płaszcz, mając na uwadze panującą za oknem późną jesień, ale szalik w zestawieniu z ubranymi eleganckimi butów okazał się niepotrzebny. Dopiero jednoczesne wyjście z mieszkania i zamknięcie za sobą drzwi przynależących do kawiarni (z charakterystycznym, gorzkim posmakiem w ustach i wczepioną we włosy, czy materiały ubrań wonią świeżo zmielonej kawy) zasiało w jego umyśle odłamek nielogiczności w tym, co się zadziało — ledwie chwilowo wybijając go z trwającej w najlepsze immersji. Przejawem tego zawahania było przystanięcie, zmarszczenie brwi i rzucenie okiem na ludzi siedzących w lokalu, z których ledwie ułamek miał pod nogami dywan z ich salonu ubrudzony na jednym rogu czerwonym winem. Kilka sekund później wrażenie nierealności rozbiło się na czynniki pierwsze i zanikło, ponieważ sny rządzą się własnymi regułami.
Nikko Ahane spacerował w tylko sobie znane miejsca — te same, po których mógł poruszać się kilka, a nawet kilkanaście lat temu niejaki Munehira Aoi. Ten sam chłopiec, a później młody dorosły, który obudził w neurologu uczucia, których nigdy nie ubrał w odpowiednie słowa i na swój sposób spłoszył się ich obecnością. Nigdy im wprawdzie przed samym sobą nie zaprzeczył, ale starał się odwrócić od nich uwagę, zakrywając się zręcznie studiowaniem i związanym z tymi zobowiązaniami, tym samym zwiększając dystans. Czy gdyby tego nie zrobił mógłby w jakikolwiek sposób, zapobiec temu, co się wydarzyło? Ahane nie wiedział i wciąż zatrzymywało się to na pułapie — co by było gdyby, ale to pytanie zawsze miał gdzieś wyryte z tyłu głowy i tylko czekało na stosowny moment, aby wyłonić się na światło dzienne. Zatrzymawszy wzrok na odbiciu w witrynie jednego z przeplatających się między budynkami mieszkalnymi sklepów, wzrok blondyna zboczył na spinkę do krawatu, która przypominała mu o jego zmarłej żonie Moriko. Czy jej śmierci w wypadku, tak samo jak jej brata, mógł zapobiec? Nie i może dlatego, gdy pozyskiwał co rusz to kolejne informacje specjalistyczne — pozwoliło mu to stopniowo ruszyć naprzód i na całe szczęście miał najbliższych przyjaciół w bliskim otoczeniu.
Z kolei poszukiwania na własną rękę zaginionego Munehiry jeszcze parę miesięcy po oficjalnym zakopaniu poszukiwań prowadzonych przez policję — nie dostarczyły mu żadnego punktu zaczepienia. A w tamtym czasie zupełnie nie pojmował zaniechana czynności przez służby i poziom odczuwanej niesprawiedliwości wypełniał go po brzegi (teraz odczuwał ledwie ukłucia z przeszłości, ale nie były w stanie zbytnio rozlać się na jego senny stan emocjonalny), biorąc pod uwagę, że zupełnie nic nie zostało w tej sprawie rozwiązane. Te same pytania wciąż pozbawione były jakichkolwiek odpowiedzi. W obliczu tego powzięty spacer w towarzystwie chłodnego wiatru targającego zewsząd za jego płaszcz i mierzwiącego jego bardzo jasne włosy — nie zapowiadał zbyt owocnego poruszania się po nakreślonych przez siebie i zatartych tak dawno temu śladach. Nikko wcisnął do kieszeni okrycia wierzchniego chłodne ręce, żeby w ten sposób nieco je ogrzać, jednak tam natrafił na znajomy kształt paczki papierosów, w której wnętrzu umieścił również zapalniczkę. Ahane przystanął tylko po to, by zapalić i zaciągnąć się, a gdy tak spoglądał na znajome budynki, choć naznaczone zębem czasu, towarzyszyło mu dziwne poczucie, że znalazł na właściwym miejscu i robił coś, co powinno być doprowadzone do końca. Towarzyszył mu oddalający się szum ulicy, a wrażenie słuszności rozmyło się tak nagle, jakby nigdy go nie było. Wystarczyło tylko skręcić w prawo i wkroczyć zbyt pewnie w czającą się tam ciemność, tak jakby ta czekała na moment, by wyciągnąć po niego palce, lecz Ahane uprzedził ją, zjawiając się nieproszony. Tyle że w całej swej okazałości zajście zdawało się dość groteskowe, jakoby niewczytana mapa przestrzeni w grze, tworząc kolejne rysy na lustrze sennej immersji. Coś było nie tak i tego przekonania nie mogła zdmuchnąć dalsza część tej symulacji, Ahane nie wiedział jeszcze co. Zasiany dokoła mrok rozciągnął się jak zrzucenie ciężkiej nieprzeniknionej kurtyny, która wyłączyła żyjące miasto, z którego przyszedł z własnej woli. I po co tu właściwie przyszedł?
@Munehira Aoi
don't need you to tell me
i'm so cynical
i'm so cynical
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Może i przez panujące dokoła egipskie ciemności, które nie dopuszczały ani odrobiny światła, tworząc swój własny wyłam w jego śnieniu, lecz nie przeszkadzało to temu, by Ahane dosłyszał wyraźnie jego śmiech, który jakoby powiódł rozpraszającym dreszczem wzdłuż kręgosłupa Nikko. Zaraz za nim do jego umysłu zaczęły dobijać się odarte z wyostrzonych ram — ledwie urywki ich hermetycznych rozmów i niekiedy mniej lub bardziej udane próby rozbawienia młodego Munehiry. Świadomość tego, że każdorazowo przy odniesionym sukcesie zazwyczaj unosił wysoko kąciki ust, sprawiła, że pojaśniało z nagła w jego głowie jak premierowe zapalenie jaskrawego, rażącego neonu rozdzierającego nocny mrok niczym stary, podatny na uszkodzenia materiał, pozbawiony swej dawnej jakości. Nikko mimowolnie przygryzł dolną wargę, tak że ta na moment zbielała, a później wróciła do poprzedniego odcienia, nawet jeżeli w zaistniałych warunkach monochromu pozostawało to niezauważalne.
— Nie mam ci do zaoferowania w tej kwestii niczego poza wysłuchaniem i moją pełną uwagą — odpowiedział jedynie symbolicznie, by Aoi miał świadomość, że Ahane podążał za jego słowami. Obaj wiedzieli, że jakiekolwiek gesty były spisane na niepowodzenie ze względów zgoła oczywistych. Może i nie należał do osób, które potrafiły otulić kogoś kojącymi słowami i zdecydowanie był na sali lekarzem unikającym mówienia, że będzie dobrze – wszystko mogło ulec zmianie lub wtedy, kiedy zastany stan rzeczy wcale tego nie zwiastował bez podjęcia konkretnych kroków, a w przypadku Munehiry był to niewątpliwie wspominany kontrakt. Nikko odczuł jednak zarówno pewne uszczypnięcie zazdrości, że ten zaszczyt nie przypadł akurat jemu, a z drugiej mrugnięcie, pozostawiające po sobie kiełkującą radośnie nadzieję. — Nie mogę powiedzieć, że rozumiem, ponieważ obaj wiemy, że nie byłem ani w twojej skórze, ani nie mam podobnych doświadczeń, dlatego uważam, że gdybym pokusił się o takie stwierdzenie, byłoby cholernie lekceważące i nie na miejscu.
Nikko zaśmiał się cicho i krótko, jednak trudno byłoby jasno określić jaki impakt emocjonalny ze sobą wnosił, zanim nie odpowiedział z dość znaczącą pewnością siebie, jakby chciał coś po stokroć podkreślić i jeszcze obrysować wokół tej osi:
— Aoi, moja czułość kierowana w twoją stronę, nigdy nie miała końca swojej daty przydatności, a przynajmniej jak widać – najwyraźniej wcale się z ciebie nie wyleczyłem. Nawet jeżeli przez te cztery lata myślałem, że przeszedłem do codzienności z brakiem twojej obecności, to wystarczyło, że nawiedzasz mnie w śnie, łapiąc zupełnie znienacka i to przeświadczenie, że cokolwiek przepracowałem w tym temacie, pękło jak bańka mydlana. — Pokręcił głową w niedowierzającym geście. — Cóż, odpowiadając na twoje obawy — tu Ahane ściszył głos do szeptu, który poniekąd wydawał się bardziej stosowny wobec treści tego, co chciał mu przekazać. Nie umknęło mu zaciśnięcie palców Munehiry na materiale koszuli, która lekko się przez ten gest napięła na jego ramionach. Trzymając poniekąd nawykowo z daleka od swojego rozmówcy rękę z papierosem, tak czy owak zapach nikotyny zdawał się oplatać wokół nich. Tlił się niezmiennie na swoim czubku i nie zdawał się podatny na jakiekolwiek zasady spalania, nie mówiąc już o rozjaśnianiu mroku. — ja również nie jestem tą samą osobą, więc nie oferuję ci jakiegoś pokrytego pajęczynami i kurzem nieporadnego starocia złożonego z czułości. Obaj się zmieniliśmy i ciężko byłoby tego uniknąć, nie sądzisz? Nie zrozum mnie źle, ale w pierwszej kolejności brakuje mi twojej obecności i ciebie, a nie wspomnień, tego kim byłeś przy bardzo ograniczonych możliwościach ruchu bądź swobody czy po prostu mojej fantazji na twój temat, więc za naturalną kolej rzeczy traktuję odmienność od zapamiętanych klisz z przeszłości. Te nieco się w niej już zatarły i nie są idealne.
— Być może — rzucił enigmatycznie Ahane, odnosząc się bezpośrednio do słów Aoiego o śmierci klinicznej bądź całkowitej, która mogła wypluć w zależności od wariantu i walorów okolicznościowych albo senkenshę, albo yurei. — Albo… to ja jestem wyjątkowo wybrakowanym egzemplarzem, którego nie wypadałoby brać jako wyznacznik i wydaje mi się, że takie podejście byłoby poniekąd uczciwe. Gdybym chciał być bardzo cyniczny, to powiedziałbym, że coś im odbieram i coś daję w zamian, ale niekoniecznie pytam o zgodę na podjęte przeze mnie działania, a w ostatecznym rozrachunku porzucam po odnotowaniu sukcesu i zostawiam samym sobie. Jednak to nadal nie obaliłoby twojego podsumowania, że zabijanie to zabijanie. — Czy jeden zakończony powodzeniem eksperyment mógł tak naprawdę Ahane usatysfakcjonować, by powstrzymać jego dalsze próby badania zjawiska przemiany w senkenshę? Czy pojedynczy przypadek mógł dostarczyć mu dostateczną dawkę wiedzy, która mogłaby pozwolić mu obalić tworzone w umyśle hipotezy i zaspokoić jego własną, niezdrową ciekawość? Pozostawało to conajmniej wątpliwe. Jeżeli sam Nikko chciałby się względnie obiektywnie zastanowić, który z czynników przełamał jego kręgosłup moralny parokrotnie i popchnął go w kierunku przekroczenia granicy – jednej po drugiej, stawiając go po stronie, z której się już nie wracało, to wyłowienie jednego winowajcy byłoby arcytrudne i chyba mało istotne w kontekście napierania każdego czynnika z osobna, tak jakby przypominały ostre odłamki, które rozcinały w łatwością tkanki, będące kiedyś jedną, spójną całością. Początkowy ból, zawahanie czy niepewność towarzysząca temu procesowi rozpierzchła się jak dzika zwierzyna po nadepnięciu na suchą gałąź, której dźwięk rozszedł się echem, serwując zastrzyk adrenaliny i powód do ucieczki.
Ahane skrzywił się mimowolnie na wzmiankę o Jushi, a także towarzyszącym temu domniemaniach, co mogło się ze stworzeniem stać i co jednoznacznie stawiało towarzyszące temu okoliczności jako zagadkę. Nikko pozyskał już informacje na temat tego, że każde yurei miało swój indywidualny cel, więc to, co powiedział Aoi wydawało się poniekąd dodatkowym potwierdzeniem. Nie zmieniało to faktu, że zrobiło mu się przykro na myśl, że Jushi mogła stać się krzywda i nie miał na to większego wpływu.
— Przykro mi to słyszeć, Aoi — odparł szczerze, a w jego głosie wybrzmiał nieszczególnie skrywany smutek. Dopiero przy zanim udało się jej zasnąć, zanim ja mogłem wkraść się między jej sny, poczułem zapach papierosa. Wtedy wydawało mi się, że to abstrakcyjnym uczuciem. Bardzo znajome, bliskie, a jednak odległe. Nie potrafiłem go z niczym ani z nikim powiązać, bo przecież moi rodzice nie palili. Nikt kogo pamiętałem, nie palił. Nikt, poza Tobą. Zawsze byłeś przy mnie Nikko, chociaż nie zdawałem sobie z tego sprawy, które miękko spłynęło z ust Munehiry, wytrąciło go z równowagi na tyle, że nie wiedział, jak na to odpowiedzieć inaczej niż milczeniem. Jakiekolwiek wyrazy rozpierzchły się w jego umyśle niczym trafione kule bilardowe, rozpryskujące się w każdym możliwym kierunku i tak trudne do pochwycenia. Nie spodziewał się dostać takiej informacji, biorąc pod uwagę, że napotkane yurei w jego własnym śnieniu wcześniej podkreśliło, że wcale go nie pamiętało, a jednak – jakiś element związany z nim został zaklęty w tak charakterystyczny sposób. Skojarzyło mu się to z tabliczką, która miała tak mocno starte napisy, że dało się je rozszyfrować jedynie pod odpowiednim kątem padania światła. W tym przypadku to Ahane stanowił znak, którego brakowało to uzyskania prawidłowego wyniku równania.
— Niewątpliwie porównywalnie trudne do trzymania pod kloszem, do którego dopuszcza się kogokolwiek z rzadka — odpowiedział neutralnym tonem Ahane, podążając za wypowiedzią Munehiry i stopniowo się z nią oswajając. Doskonale wyłapywał jego niepewność i ciągnące się niczym przytwierdzony cień – wrażenie, że stąpa się po kruchym lodzie, który rozłazi się pajęczynami i chrzęszczeniem pod podeszwą buta, a Nikko nie zamierzał tego potęgować czy dawać swojemu rozmówcy choćby najmniejszej podstawy do wrażenia bycia ocenianym. Aoi odsłaniał skrywane skrzętnie przed nim oblicze i rąbek ciągnącej się za tym tajemnicy, której dotąd nie znał, mimo że słyszał o tajemniczych śmierciach, to pod żadnym pozorem z jasnowłosym chłopakiem ich nie wiązał. Teraz jak po poszczególnych niciach docierał do kłębka. Ahane miał swego czasu możliwość przeniknięcia do Munehiry i pomyśleć, że zawdzięczał to zacierającemu się w pamięci bardzo odległego spotkania istotnych w mieście gadających głów, na które zabierało się dzieci. Nikko jako jedyny syn japońskiego ambasadora rezydującego w Finlandii, w której on sam spędził pięć lat swojego życia, borykając się później z problemami adaptacyjnymi. Na miejscu jego uwagę niemal od początku ocierających się zewsząd nużących rozmów dorosłych, przykuł milczący chłopiec, do którego nogi poniosły go samoistnie. Czy gdyby wiedział, jak bardzo ich losy splotą się ze sobą, czy cokolwiek by zmienił, czy może odwróciłby błądzące po zbyt wielu twarzach badawcze spojrzenie i nie podjął rozmowy, która stanowiła początek ich znajomości? Skądże. Wszystko (z pewnymi znaczącymi wyjątkami) zrobiłby tak samo. Aoi w życiu Nikko odgrywał niezwykle ważną rolę i Ahane nie chciał nawet myśleć, gdzie tak naprawdę znalazłby się po jego zniknięciu bez oparcia w postaci Moriko.
Z kolei przy można powiedzieć, że moi rodzice stworzyli sobie produkt, który spełniał ich wymagania, a ów produkt odnalazł w tym, co robił sens i ukojenie – Nikko zacisnął szczęki i siłą woli powstrzymał się przed zazgrzytaniem zębami. Zacisnął mocno palce na trzymanym papierosie i pierwszy raz się nim zaciągnął, a po dłuższym przetrzymaniu go w płucach, pozbył się z nich dymu nikotynowego. W jego umyśle zaczęły jednak przesuwać się stopniowo poszczególne zapadnie i mechanizmy, wprawiając w ruch wszystkie rozwidlenia, podsuwając mu powoli pomysły jak można, by to rozwiązać. Ahane nie był jednak kąpany w gorącej wodzie, żeby wyskakiwać czymś tak dekoncentrującym znienacka i wyczekiwał jedynie odpowiedniego momentu.
— Więc… Chcesz mi powiedzieć, że twoi rodzice są w pełni odpowiedzialni za zaplanowanie zabójstw z zimną krwią? Czy może jeszcze to, że byli winni bezpośrednio twojej śmierć i szybkie zamknięcie sprawy? Jak wiemy, w każdej komendzie są gliniarze chętni na przyjęcie przekupstwa, które w zależności od intencji oraz okazji zamykają lub otwierają usta — podjął po chwili Ahane, zaczynając od podsumowania stawianym przed nim faktów. Zaraz jednak o wiele łagodniejszym tonem, przeszedł do bardziej wrażliwej części wyznania Munehiry z 11 ofiarami w tle w perfumiarskich, duszących oparach. — To, że trzymali cię w złotej klatce, nie zrzuca winy jedynie na ciebie, bo ktoś, kto zasadniczo nie ma wyboru, jest średnio decyzyjny. Mając do czynienia z mordercami, którzy wykorzystują twoje zdolności, zmuszając cię do sytuacyjnego poddaństwa i nie mają choćby cienia zawahania – wątpię, że w nawet najprostszej kalkulacji, dawało ci to szanse na bunt i sprzeciwianie się. Po prostu nie byłeś typem samobójcy. Co niby mogło ich zatrzymać? Zdecydowanie nie fakt, że byłeś ich utalentowanym synem, który miał całe życie przed sobą. — Nikko zrobił pauzę i westchnął słyszalnie, chcąc odsunąć tak naprawdę na bok powoli zbierające się w nim rozgoryczenie. To zdawało się nawet całkiem zabawne, jak w jednej chwili obraz całkiem przyjaźnie nastawionych do niego rodziców Munehiry, został zaburzony i obrócił się w jego oczach o sto osiemdziesiąt stopni, przypominając zwarcie na złączach z iskrami. Nigdy nie dali po sobie poznać, że są elementem przestępczego półświatka i tym bardziej w ich domu podczas odwiedzania Aoiego, nie doświadczył poczucia zagrożenia. Być może dlatego, że nie wściubiał nosa w nieswoje sprawy i interesował się jedynie ich synem lub dlatego, że tknięcie latorośli uznanego ambasadora, postawiłoby ich w bardzo złym świetle, a co za tym szło – nadszarpnęło nie tylko ich wizerunek, ale nastawiło wielu poważanych ludzi przeciwko nim. Każdy medal miał dwie strony łypiące groźnie w zależności od okazji. — Nie wiem, jak zareagowałbym wtedy na twoje wyznanie i czy wziąłbym je w pierwszym odruchu na poważnie, przecież nic na tego typu nieprawidłowości nie wskazywało i zachowywałeś się całkiem normalnie. Nie dałeś mi odczuć, że coś jest nie w porządku. Nawet jeśli uwierzyłbym – zastanawiam się, czy faktycznie mógłbym rozłożyć nad tobą parasol bezpieczeństwa, ponieważ jak oboje wiemy, nigdy nie wydałbym cię policji i tak czy siak, trzeba byłoby ich unikać jak ognia. Zdecydowanie miałem wtedy większe poczucie sprawiedliwości i moralność, ale nie posłałbym na pożarcie osoby, na której mi zależy. Byłby to miecz obosieczny. — Zaśmiał się niewesoło na samą myśl o tym. Jedno wyznanie, na który Aoi nie był tak samo gotowy, tak jak i Nikko, a jak wiele mogło zmienić. Co mogliby zrobić – uciekać? Ahane mógłby poprosić o odnowienie kontaktów własnego ojca, chociaż rzadko kiedy to robił. Wbrew pozorom jego relacje z rodzicem były zupełnie normalne i wspierające, jednak obaj wychodzili z założenia, że są samodzielni i poradzą sobie w każdej sytuacji bez ingerencji drugiego. Dlatego ten krok sam w sobie stanowiłby pewną ostateczność, gdy wszystkie inne drogi zostałyby odcięte. A czy potencjał takiego stresującego zdarzenia, mógł wytopić w Nikko jakiekolwiek obawy związane z tym, co czuł do Aoiego, tylko nie chciał nazwać tego po imieniu i przyznać się do tego przed samym sobą? Owszem, mogłoby to spaść na dalszy plan, bo jednak bezpieczeństwo Munehiry grałoby pierwsze skrzypce, nawet jeśli musiałby go ciągnąć ze sobą choćby na uczelnie, gdzie większość zajęć odbywała się przy zasadzie otwartych drzwi lub zmuszać go do przebywania w miejscach, gdzie jest więcej ludzi. To wyznanie wywróciłoby wszystko do góry nogami i niosłoby za sobą inne, nieznane niebezpieczeństwa.
Teraz już wiedział, jednak ta wiedza nie zdawała się rozluźniać atmosfery, która zyskała pewnego nienazwanego bliżej ciężaru. To jednak Ahane w żadnym razie nie przeszkadzało — dostał kolejne puzzle, które składały się na więcej informacji, do których nigdy nie miałby dostępu, gdyby Aoi mu tego nie powiedział. Śmierć 11 osób zrobiłaby na nim może wrażenie w jego młodości, lecz nie z bagażem doświadczenia jako biegły na poczet pewnej sprawy policyjnej czy tym bardziej jako lekarz, gdzie podczas pracy na oddziałach, na blokach operacyjnych czy w efekcie prowadzonej terapii — każdego dnia umierali ludzie. Śmierć stała się dla Nikko pewną normą, elementem codzienności, której w miarę swoich możliwości starał się krzyżować plany i czasem mu się to udawało, a czasami nie. Nieprzewidywalna do końca loteria z biologią i chemią bijących serc. Z kolei informowanie rodzin pacjentów o tym, że ktoś nie przeżył, a skala ryzyka odwróciła się nieoczekiwanie, zawsze ucinała coś z paska emocjonalności Ahane, by dla zaszokowanych, osłupiałych, niedowierzających lub rozgoryczonych ludzi, z których życia została wyrwana ważna osoba, stanowiła coś, od czego chciał się jak najszybciej odsunąć, a czemu powinni przyglądać się specjaliści zdrowia psychicznego lub interwenci kryzysowi, których zawsze było za mało. I to nie tak, że od tego typu konfrontacji uciekał — ot, nie potrafiłby dać komuś takiego zrozumienia, oparcia czy empatii i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie, kiedy był z tym aż tak niepokojąco oswojony. Ahane pozostawał jedynie w zgodzie ze sobą i swoimi zasobami, nie udając, że sprawa ma się inaczej.
— Chciałbym — potwierdził z wesołą nutą przedzierającą się na wskroś przez to jedno słowo na tyle mocno, że zagościło w uniesionych kącikach ust Nikko. — Ułatwić ci przeprawę z tym zaproszeniem konkretnym adresem? — Ton Ahane pozostał wymowny i delikatnie podszyty rozbawieniem. — Z przyczyn zgoła oczywistych, nie mogę wysłać ci bukietu kwiatów czy czegoś innego, więc moje słowne zapewnienie, że chcę się z tobą zobaczyć i spędzić wspólnie czas, musi ci na ten moment wystarczyć.
Czy zrobiłbyś to kiedykolwiek bez niej?, odbiło się od jego czaszki z głuchym, niekoniecznie zaliczanym do najprzyjemniejszych odgłosem. Zapewne nie wyoutowałby się w pełni i na pewno nie w takim stylu, jaki zaserwowała mu Moriko, a które pobudziło opinię publiczną do bezczelnego zadawania mu otwartych lub zamkniętych pytań o jego tożsamość seksualną, a na które nigdy nie odpowiadał, nie czując się do tego zobowiązany. Nigdy nie komentował również otwarcie wirujących i żyjącym własnym życiem w przestrzeni internetowej fanfików, karmionych za to czyjąś wyobraźnią, w których odgrywał główną rolę z autorką biografii swojej żony, co zawsze doprowadzało jego i Liana do śmiechu przez łzy, biorąc pod uwagę, że to on był jej autorem i wydał to pod pseudonimem. Wolał także nie poświęcać punktów swojego IQ na odnoszenie się do spekulacji z kategorii teorii spiskowych w oparciu, których rzekomo zaplanował pozbycie się własnej żony i to w niedługim czasie od daty świętowania ich kolejnej rocznicy. No tak, przecież od zawsze chciał siedzieć sam w za dużym mieszkaniu, do tego skrycie marzył o tym, żeby połamać sobie rękę na całej długości i nie móc przez okres rekonwalescencji pracować, a także odchodzić od zmysłów, bo nieoczekiwanie po wybudzeniu zaczął widzieć dziwne, gadające persony. Pomijając taki drobny szczegół w postaci tego, że myśl o chorobie psychicznej była wyjątkowo paraliżująca i pożerająca spokój ducha, a także infekująca umysł z prędkością wirusa przedzierającego się z łatwością przez zastawione firewalle.
— Nigdy o tym nawet nie pomyślałem. Cóż, jeśli byłbyś kobietą, to by na pewno wiele ułatwiało i nie wydawałoby się w ogóle kwestią problematyczną, czy budzącą tak wiele dylematów i niepewności. Pewnie też znacznie szybciej mógłbym wyrwać cię z domu rodzinnego i mieć tylko dla siebie. — Postawienie Munehiry w roli kobiety wydawało się bardzo obcym konceptem i może dlatego wrzuciło go wprost w wir swoistego zaszokowania. Nikko zwilżył językiem wargi i przez chwilę rozważał kolejnego bucha, ale darował sobie ten krok. Uznał, że czas najwyższy wyrzucić na stół karty za długo trzymane w dłoniach, bo aż ich brzegi zdawały się nieco wytarte. — Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, ponieważ mam wrażenie, że nie podkreśliłem tego wystarczająco, Aoi. Mój związek z Moriko w pewnym momencie zyskał status otwartego i na jego przestrzeni spotykałem się z różnymi mężczyznami, ale jak wiemy, to za wiele dla mnie nie znaczyło. Dała mi to, czego społeczeństwo i nikt inny nigdy mi nie zapewnił – szerość, nakierowywanie, a także pole eksperymentowania i do pełnej akceptacji tego, kim jestem i jakie mam potrzeby, a także niełatwą drogę do tego, abym to ja oswoił się z samym sobą. Nigdy nie potrzebowałem tego, aby pewna część miasta zainteresowana moją zmarłą żoną – wiedziała o mnie więcej, niż ja chcę oddać do wiedzy publicznej. To mi przeszkadza. Nie to, że nazwała to w swojej biografii po imieniu. Więc do brzegu… jeśli nie zaginąłbyś bez śladu i bez nadzei na odnalezienie, a ta informacja zwaliła mi się na głowę, jak sufit rozpadającego się budynku i wytrąciła mnie zupełnie z równowagi, to chciałbym, żebyś miał świadomość, że wróciłbym do ciebie, nawet jeśli musiałbym się cholernie płaszczyć. Obawiam się, że ona zawsze wiedziała, że gdybym postawił się sam po ścianą z większym zasobem samoakceptacji i pewnością siebie, to postawiłbym na ciebie wszystko, Aoi.
— Domyślam się tego, jestem w dość bliskiej przyjaźni z jedną yurei — mruknął w odpowiedzi, dając tym samym świadectwo, że sam tego doświadczył, choć z perspektywy senkenshy. Ahane w żadnym razie nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że tak naprawdę obaj mają na myśli tę samą gotycką damę, która mogłaby zaszlachtować kogoś jednym spojrzeniem (i w ustach Nikko byłby to komplement), a o czym będzie miał okazje przekonać się dopiero, gdy zacznie zgodne ze swoim planem drążyć temat i uda mu się od jednej z wersji Miyazaki, pozyskać interesujące go informacje na temat Aoiego. Wtedy uderzy w niego, że odpowiednio zadane pytania, mogłyby podsunąć mu jakiekolwiek wskazówki, jednak wcześniej nawet nie przemknęło przez myśl, że Munehira ostał się w postaci yurei. — Ależ masz prawo do tych uczuć, ponieważ jakiekolwiek wyjaśnienia uzyskałeś ode mnie po bardzo długim czasie i powinieneś mieć go również na przetrawienie tego. Teraz przynajmniej masz możliwość zrozumieć to z takiej perspektywy, którą byłem ci winny pokazać.
Przymknął na krótką chwilę powieki, skupiając swoją uwagę na brzmieniu śmiechu Munehiry, którego przez lata tak bardzo mu brakowało. A ja przez ostatnie lata zastanawiałem się, kiedy będę miał możliwość rozszarpania krtani własnym rodzicom. Och, a uwierz mi, jedna noc w roku nie jest wystarczająca, żeby się na to przygotować i wszystko przećwiczyć, a tegoroczną szansę zmarnowałem na balu przebierańców, żałośnie i niepotrzebnie. Chociaż, gdyby nie to, nie poznałbym swojego przyszłego kontraktora, więc może i dobrze przy tej wypowiedzi Ahane wyprostował się niczym napięta do granic struna, chyba bardziej w odruchu zaciskając nieco mocniej palce na tych należących do Aoiego. Impuls, który popychał Nikko do działania na granicy dobra i zła, pewnego zabawnego dualizmu, który tak naprawdę miał do zaoferowania więcej szarości okraszonej licznymi wahaniami i wątpliwościami. Wcześniejsze myślenie nad rozwiązaniami wcale od niego nie uciekały, teraz tylko nabierały zastraszającego tempa. Zanim odrzucił gdzieś na bok palącego się papierosa wciąż w tym samym miejscu, jakby zastygł zawieszony w czasie, zdążył się nim głęboko zaciągnąć. W tyle głowy zawitała mu irracjonalna myśl, nawet jak na śnienie, że ma nadzieję, że nie zrobi on krzywdy żadnemu ze zwierząt, które czyhały w ciemności, a wcale nie tak dawno ocierały się swoimi masywnymi cielskami obok niego i Aoiego, znacząc teren i pokazując w ten sposób swoją dominację.
— Chciałbyś, abym pomógł ci w odnalezieniu ich? — Zapytał poważnym tonem Nikko, początkowo obejmując uwolnioną dłonią perfumiarza, zatrzymując palce na materiale przy szyi Munehiry, bawiąc się nim i niby omyłkowo muskając skórę. Nic jednak w działaniu Ahane nie było przypadkiem, gdy skupiał się na opracowywaniu jakiegoś planu. — Nie ukrywajmy, mam trochę większe szanse na dotarcie do nich i chyba nadal mnie lubią. Nie mają podstaw, by podejrzewać mnie o złe zamiary. Mimo to chciałbym, aby dosięgnęła ich sprawiedliwość za to jaką krzywdę ci wyrządzili, jak bardzo osaczyli cię i sprawili, że nawet we własnym domu czułeś się jak więzień. Nie obchodzi mnie sposób czy to, że miałbyś wyrwać tę zasłużoną równowagę w naturze własnymi rękoma. Masz mnie po swojej stronie.
Odsunięcie się Aoiego odebrał jako potrzebę dystansu, pewnej ochrony siebie, więc zupełnie się temu krokowi nie przeciwstawiał i nie próbował mu przeciwdziałać, mimo że w pierwszym odruchu chciał postąpić inaczej. Nie była to jednak stricte wolna wola, a pewne przyzwyczajenie, że to Munehira decydował o inicjowaniu większej bliskości, ponieważ usypane lata temu i niezliczone godziny, które spędzali ze sobą w przeszłości wskazały mu ścieżkę usypaną z cierpliwości, której po zostaniu senkenshą bardzo mu brakowało, więc potrzebował tu dużo samozaparcia.
Odsunięcie się Aoiego odebrał jako potrzebę dystansu, pewnej ochrony siebie, więc zupełnie się temu krokowi nie przeciwstawiał i nie próbował mu przeciwdziałać, mimo że w pierwszym odruchu chciał postąpić inaczej. Nie była to jednak stricte wolna wola, a pewne przyzwyczajenie, że to Munehira decydował o inicjowaniu większej bliskości, ponieważ usypane lata temu i niezliczone godziny, które spędzali ze sobą w przeszłości wskazały mu ścieżkę usypaną z cierpliwości, której po zostaniu senkenshą bardzo mu brakowało, więc potrzebował tu dużo samozaparcia.
— Zostawiam sobie bardzo szerokie pole do poznawania cię na nowo i polecam zrobić to samo w stosunku do mnie. Trzymajmy kciuki, może to się sprawdzi. Jeśli sam określasz się mianem piekła, to powinienem osadzić się w roli czego? Diabła kuszącego cię w tej, jak i innej chwili, hm? — Nikko nie mógł się powstrzymać przed próbą lekkiego rozładowania napiętej atmosfery i roześmiał się cicho. — Jak już wspomniałem – obaj musieliśmy się zmienić, bo mijający czas, okoliczności i znajomości nie oszczędzają nikogo.
Przebicie się światła, choćby plamiście, wywołało u Ahane prawidłowy odruch światowstrętu i rażenie po wynurzeniu z całkowitej ciemności, do której wzrok zdążył się przyzwyczaić, choć nie mógł wcześniej wyłowić z niej kształtów, różnicy w odcieniu czerni, a walory zmysłowe zostały przez to jeszcze bardziej podkręcone. Nikko skrzywił się mimowolnie, walcząc z przyzwyczajaniem się do jasności wchodzącej na salony — przedzierającej się do formującego się niewyostrzonego obrazu, ale i dźwięków. Wszystko, to było tak cholernie znajome, że aż ukuło go w bok wrażenie dyskomfortu, powodując mimowolne wzdrygnięcie. Zmrużył jasne oczy, czekając pokornie na moment aż ich pieczenie znośnie zaniknie. Wraz z wyrastającym obrazem, choć rozmytym to boleśnie dokładnym, czuł rosnącą nieprzyjemnie gulę w gardle. Powiedzieć, że wywierało to na Nikko wrażenie, to jak nie powiedzieć nic, nawet jeżeli on w swoim ubraniu był istnym defektem w tym mrugnięciu z przeszłości z światłem wpadającym przez okno i oświetlającym najważniejszą osobę w całej tej przestrzeni w błękicie i jaśniejącymi anielsko włosami. Cholera… O wiele lepiej niż to zapamiętał. A może po prostu było to wspomnienie ograbione w umyślne Nikko z detali, ponieważ mijany czas wypłaszczył wiele rzeczy samoistnie, a teraz zyskujące na pewnej jakości, choć naznaczonej przez obecność Munehiry. Ahane przyłapał się na tym, że na chwilę zapomniał jak się oddycha, jednak śnienie prędko wbiło mu do głowy takie kluczowe detale. Nie odnotował u siebie takiego zachowania w paskudnej rzeczywistości od wielu lat, więc było to zaskakującym spostrzeżeniem. Trochę bardziej otrzeźwił go widok smużki krwi, przemykający przez policzek Munehiry, co również doczekało się szybkiej reakcji. Obaj mogli wrócić do przeszłości, jako czegoś bezpiecznego, co zasadniczo należało do nich obu, nawet jeżeli wspomnienia Aoiego wyfrunęły z nagła w formie yurei i niezwykle trudno było je zbierać do kupy.
Nikko powiódł zaciekawionym spojrzeniem po wynurzonej z ciemności pozbawionej ostrości przestrzeni i domyślał się z czego ten fakt wynikał, zanim nie zogniskował swojego wzroku na Aoim. Przy okazji odnotował, że porzucony gdzieś papieros, został chyba przez ciemność wyrzucony z orbity działania Munehiry, co odnotował z zadowolonym drgnięciem kącików ust. Musnął palcami tej samej ręki, w której wcześniej go trzymał, zanim wpadł wprost w pułapkę jasnowłosego, najpierw jego szyję, pnąc się wyżej i zahaczając delikatnie o przyjemnie znajomy zarys szczęki. Palce zatrzymał na policzku Aoiego, nachylając się bliżej niego i przełamując wcześniej narzuconą odległość.
— Ach, tak? — Nikko mruknął mu szeptem do ucha, tak jakby chciał zyskać pierwszeństwo nad dźwiękiem telewizora z innego pokoju. Kąciki ust neurologa były uniesione w całkiem pogodnym uśmiechu. Niezwykłe. Nie sądził, że yurei potrafią to robić, ale jakie właściwie miał senne doświadczenia z nimi? Niemal żadne. Poza tym jednym i to najbardziej emocjonującym, konsumującym go kawałek po kawałku do tego stopnia, że kiedy się obudzi, nie pozostawi tej sprawy samej sobie. Przy Munehirze nie mógł wejść w swój tryb obojętności względem rozmówcy, który potrafił osiągnąć przy wielu napotkanych yurei i skupić się jedynie na faktach, bo Aoi zwyczajnie go od tej postawy odciągał i przytwierdzał swoją uwagę do siebie. — Powiem ci, że zupełnie nie wygląda to jak robota kogoś niedoświadczonego. Zresztą z nas dwóch tylko ty możesz pochwalić się umiejętnościami zręcznego majstrowania w moim śnieniu. Jestem pod niemałym wrażeniem, więc to chyba można uznać za twój osobisty sukces. Najwyraźniej masz talent nie tylko w tworzeniu nut zapachowych.
don't need you to tell me
i'm so cynical
i'm so cynical
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
— Błąd. — Łagodny głos wciął się między zdania wypowiadane przez Nikko, wygryzając sobie pomiędzy nimi drogę. Naprędce. — To kłamstwo, że nie masz mi nic do zaoferowania. Jesteś moją pamięcią. A tej będę bardzo potrzebował po powrocie. Nie potrzebuję pocieszania, tylko zemsty. Ubolewanie nade mną nic mi nie da. — Jak wiele stracił? Jak wiele elementów przeszłości uleciało niczym spopielona kartka unosząca się zwęglonymi okruchami w gorącym powietrzu? Czy umknął mu tylko On, czy cofająca się niczym w odpływie morza pamięć pożerała w zapomnieniu również inne osoby? Z każdą chwilą rodziło się coraz więcej pytań, które nieprzyjemnie tarły o wnętrze czaszki, niczym drobny papier ścierny sunąc przez kość głośnym szuraniem, niepozwalającym skupić się na żadnej konkretnej myśli, choć przecież tak bardzo teraz tego pragnął. Uczepić się, zacisnąć palce wokół jednej, konkretnej emocji, która nie byłaby szarpana raz po raz przez paranoiczny głód targający nie tylko żołądkiem, ale przede wszystkim niestabilnym umysłem. — Nie byłeś, ale niestety... możesz być. Dlatego musisz uważać. — Krótki przejaw przejęcia się losem kogoś innego niż tym własnym, otarł się mozolnie o krtań, która zaraz to poruszyła się w krótkim odkaszlnięciu, jakby Aoi nie wiedział, jak poradzić sobie z myślą, że ów forma zainteresowania się życiem mężczyzny, była odpowiednia. Nie powinna, prawda? W jego nowym życiu istniała już osoba, która pochłaniała jego pełną uwagę. Rozczłonkować się, rozdzielić, pozwolić rozerwać między dwoma istnieniami było tak cholernie trudne... A jednak zdawało się dziwnie naturalnym. Yuri nie może mieć mu tego za złe. Zapomniał, zatracił się, więc skąd miał wiedzieć, że kiedykolwiek w jego życiu istniał ktoś, na kim mógł polegać. Kipisz. Przez rozedrgane, majaczące na krawędzi świadomości wspomnienia, cały czas wirowało uczucie porzucenia. Było silniejsze. Było zbyt silne. Mógł polegać dawniej, ale czy to wrażenie byłby zdolny przenieść na teraźniejszość? Wszystko było inne, on był inny, świat zakrzywiał się karykaturalnie w odłamkach rozbitego lustra. Nic nie zdawało się takie, jak dawniej, włącznie z zaufaniem, które zmiażdżone i rozerwane na strzępy nie potrafiło do nikogo przylgnąć. Przyczepić się jak kleszcz, osaczyć sobą, zabrać czyjąś prywatność i nazwać „własną”, „wspólną”, jedynie przez lęk, jedynie przez strach, że mógłby zostać na kilka kolejnych chwil sam. Nie potrzebował akceptacji, nie potrzebował przyzwolenia; a mimo wszystko bliskość smakowała o wiele lepiej, kiedy ono istniało, bez przymuszenia, bez otępiania. Na moment mógł przestać czuć się jak trucizna, spływająca wgłąb gardła, siejąca spustoszenie w umyśle. Słodki octan, cukier ołowiany roztapiający się w cierpkim, treściwym i gęstym winie. — Jeszcze możesz umrzeć i utknąć jak ja, jeżeli będzie istniało coś, co Cię tutaj przytrzyma. Więc musisz uważać podwójnie. Nie umrzeć i nie stwarzać sobie powodów do zostania. Odpuścić.
Chociaż przez cały ten czas docierały do niego czułe zapewnienia, zdawało się, że odbijały się jakoby od murowanej ściany. Istniała w nim blokada, pewna samo zachowawczość, która nie pozwalała mu wpuścić słowa w pełni w siebie, wtopić się w łagodne zgłoski i zaakceptować je jako prawdę. Ile razy mógł słyszeć to już wcześniej? Jak bardzo nadal potrafił wierzyć innym, kiedy doskonale wiedział, jak łatwe jest kłamstwo? Udało mu się go posmakować i oswoić; przełknąć gorzkie pestki owocu obłudy, które wykiełkowały, puszczając trujące pędy, oplatające ciasno jego nową formę. Toksyna sącząca się niegdyś z ust osób, na których mu zależało, nadała rytm szaleństwa, płynąc w niematerialnych żyłach.
Posłyszany śmiech musnął delikatnie słuch, sprawiając, że i kąciki jego ust uniosły się mimowolnie ku górze, kiedy formą pozostawał w złączeniu z grobową ciemnością. Uścisk paliczków, które przywarły ciasno do materiału, rozluźnił się, wypuszczając go, kiedy to dłoń ponownie płasko ułożyła się na torsie Ahane. Podtrzymać łagodność. Nie pozwolić nerwowości wypłynąć na powierzchnię, złapać oddechu, który napędziłby jedynie karuzelę reakcji, palącej niepewności wszystkiego i wszystkich. Stop. Przecież nie musiał oddychać, tak samo, jak i żyjąca wewnątrz zwojów umysłu bestia nie potrzebowała tlenu. Jednak wydawało się to... potrzebne. Stworzenie iluzji, że żyje. Unosząca się klatka piersiowa, jak i ta, na której trzymał swoją dłoń. Wdech... wydech. Wdech. Wydech... Nieśmieszny żart. Znów się dopasowywał, nieświadomie i jak cholernie niepotrzebnie. Ludzie nie byli przyzwyczajeni do bezruchu ciała, które powinno cały czas drgać, poruszać się, reagować. To tylko sen, a jednak, na tyle wyraźny, aby sprawiać wrażenie prawdy; więc jeżeli teraz pozwoli na bycie prawdziwym sobą, nawet nie zauważy, kiedy utraci całkowicie kontrolę i zagrzebie się ponownie w ciemność. Nie tą, która rozpościerała się przed oczyma, a tą, która wyciągała swoje lepkie palce i okalała ciało, zaciskając się na nim boleśnie. — Dla mnie będzie to poznawanie Cię na nowo, w podwójnym znaczeniu; starego Ciebie i tego nowego. Nie ukrywam, że w jakimś stopniu jest to ekscytujące.
Bo przecież on sam dojrzewał na nowo; jak zdziczały pies. Był groźny, nieprzewidywalny. Odstręczał.
"Niewątpliwie porównywalnie trudne do trzymania pod kloszem, do którego dopuszcza się kogokolwiek z rzadka." Utknęły ciężko w powietrzu, spływając w ucho ślamazarnie. Słowa miały czas, cały jego bezkres. Sen istniał na zasadzie własnych praw i rozporządzeń, mając gdzieś fizyczność prawdziwego świata. Ot, wszystko mogło dziać się w ułamku sekundy poza sennym omamem, kiedy to w jego wnętrzu starość, jeżeli by tylko chciała, mogłaby zacząć lizać kości, którym zdawać by się mogło, że mają za sobą już całe swoje życie. Tak więc i te słowa, to wspomnienie klosza przewinęło się ślimaczo, dając Aoi więcej czasu na rozgryzienie go. Wsiąknięcie. Zdanie sobie sprawy, że jest prawdą. Na domiar złego, wspominając ten klosz, jako osmoloną kopułę, zaparowaną od wewnątrz, tak, że nawet skromny promień słońca, nie mógł wedrzeć się do środka i ogrzać ciała najpierw chłopca, później mężczyzny. Zęby na moment zacisnęły się mocniej na sobie, kiedy żołądek zawiązał w mocny supeł, rwąc, jakby chciał wyszarpać się z ciała. A więc głęboki oddech; jeszcze da radę. Zbyt wiele uczuć, zbyt wiele uniesień, zbyt wiele cierpienia. Dystans; musiał nabrać dystansu, już, teraz, odetchnąć głęboko, jakby wiedząc, że tylko w ten sposób może wyrzucić spomiędzy warg czarne iskry, gnieżdżącego się pod mostkiem gniewu. Nie potrzebował tlenu, a jednak ten zdawał się cholernie ważny.
Podążał za odpowiedzią Nikko, chociaż przez pamięć zdawały się wić wspomnienia, nieznacznie tłumiąc kolejne zgłoski uderzające w powietrze, niczym litery wystukiwane na mechanicznej klawiaturze niosąc się szczękiem. Rozszarpana pamięć... Zwykle pamiętał tylko zapachy, jakieś bezpańskie wonie wyrwane z miejsc i zdarzeń. Tropił później konteksty, wdzierał się do mateczników pamięci. Nakładał na siebie wspomnienia reszty zmysłów, jakie posiadał, na nowo przeżywając to, czego już nieraz doświadczał. Nadal jednak wszystko było ograniczone. Kiedy życie skierowało się ku swojemu krańcowi, drobne nitki łączące poszczególne dni zerwały się, rozsypując je w niezrozumiałym szyku. Nieładzie i chaosie. Niektóre zatarły się już na dobre, niektóre jeszcze pobłyskiwały jałowym blaskiem, zakurzone i zamszone. Natomiast, nietrudno było mu odnaleźć w sobie poczucie rozgoryczenia, kiedy myśl łagodnie uderzała w stronę matki i ojca, kiedy Munehira przywoływał barwę ich głosów, ten chłód, który zawsze gnieździł się pod skórą ich palców, wisiał smugą tuż nad linią opuszek, wijąc się razem z liniami papilarnymi. Nieczuli, acz czy zbyt zdystansowani? Czy może po prostu tradycjonaliści, trzymający się japońskiego podejścia do miłości i czułości? Kamienne posągi, figurki pełniące swoją funkcję, przesuwane przez planszę strategicznie, powoli, bardzo powoli. Początkowo sam Aoi nie potrafił zrozumieć, dlaczego obecność Nikko nie jest problematyczna, dlaczego jego odwiedziny są mile widziane i dlaczego to właśnie on mógł być tym, który z pełną swobodą mógł mu towarzyszyć; kiedy to każda inna osoba, nawet Ivar, który miał po prostu służyć pomocą w codziennych czynnościach, byli sprawdzani i starannie wyselekcjonowani z tłumu. Bezpieczni. A i w oczach Aoiego zazwyczaj gorsi, bo nauczył się niechęci do osób, które były mu podsuwane, jako te, od których stawał się zależny. Jednak świadomość ważności Nikko pojawiła się pod sam koniec. Jego rola, którą nadali mu rodzice niewidomego. Ot, nagroda za dobre sprawowanie. Za to, że grzecznie wypełniał swoje zadanie. Za to, że milczał, że zduszał w sobie chęć buntu, chociaż ta była nikła i wątła, bo przecież realia, w jakich żył zdawały się komfortowe i słuszne...
— Czy w pełni odpowiedzialni... Nie wiem. Nie sądzę... — Aoi wymruczał przyciszonym głosem w zastanowieniu, skupiając swoje myśli bezpośrednio na targającej go przez lata niepewności, która teraz zdawała się nabierać na sile. Ojciec, członek zarządu molocha farmaceutycznego, matka, pracująca pod tym samym szyldem, dbająca o PR. Jaki miałby sens mordować kogokolwiek, będąc tymi, którymi byli? Jak dobrze ich znał? Czy w ogóle Munehira mógł powiedzieć, że wiedział, kim są jego rodzice? Oczywiście, znał ich imiona, znał podstawowe informacje... ale nie wiedział nic o ich życiu. Jego własne było na tyle mocno ograniczone, że nie wyobrażał sobie ani matki, ani ojca jako jednostek robiących coś więcej poza pracą i tymi krótkimi urywkami chwil, które spędzali razem. Często z przymusu, ale razem.
Kiedy "(...) zachowywałeś się całkiem normalnie" wybrzmiało, Aoi zaśmiał się krótko, nie mogąc się powstrzymać przed taką reakcją. W pełni naturalną. Zachowywał się normalnie, bo życie, jakie prowadził, zdawało się normalne. Karmiony przeświadczeniem, że to, co robi, jest dobre i poprawne; nie wyobrażał sobie innej egzystencji. Oczywiście, że dostrzegał, że w jego życiu istniały pewne odmienności w porównaniu do życia Nikko czy innych osób, z który miał sporadyczny kontakt — jednak pomimo tego, pranie mózgu, jakiemu został poddany, sprawdziło się wyśmienicie. Zaślepiony nie tylko przez ułomność ciała, ale również łatwowierność, która kazała mu wierzyć w każde słodkie słowo matki. W każde jej kłamstwo. W każdą toksynę, jaką wprowadzała do jego ucha, zatruwając złakniony jakiegokolwiek kontaktu i czułości umysł. Nie odważyłby się uciec. Nie odważyłby się odrzucić utkanej w kłamstwie czułości. Nie dałby sobie odjąć od ust źródła jedynego komfortu, jaki posiadał w życiu. Gryzłby i szarpał się na łańcuchu, jeżeli ktoś spróbowałby go z niego uwolnić. Nie uciekłby. Nigdy. Nie z Ahane, nie z nikim innym. Było mu zbyt dobrze i zbyt źle jednocześnie. Zasługiwał przecież na to. Wiedział, że na to zasługiwał.
— Nikko... — Aoi rozpoczął czule, pozwalając głosu musnąć tę niską oktawę, która od zawsze zarezerwowana była wyłącznie dla Ahane, kiedy w napływających falach senności i zmęczenia, które mamiły przezorność, Munehira stawał się czulszy i bardziej przystępny. Bardziej miękki, nie tak lękliwy, nie tak zdystansowany. — Spod jednego klosza, trafiłbym pod drugi. Jedyne co by się zmieniło, to mój właściciel. Nic więcej. A i tak przez cały czas próbowałbym wrócić pod ten pierwszy... Mogę się zastanawiać czy faktycznie cokolwiek by się zmieniło, gdybym rozumiał, że to, co robię to coś złego; tak samo, jak mogę się zastanawiać czy ty byłbyś w stanie mnie uchronić, a jeżeli tak to na, jak długo. Problem jest w tym, że nie wyszarpałbyś "tego" ze mnie. Dlatego nie mam nikomu za złe, że mordowałem. Czy dla kogoś, czy dla samego siebie. Nie. — Przemawiał spokojnie, rytmicznie, bez zająknięcia się. Chociaż ton jego głosu mógł zdawać się obojętnym, niósł ze sobą pewne ciepło, coś, czym ogrzewał się przez ostatnie cztery lata. Świadomość sprawiedliwości. Nie tej, jaką rozumieli śmiertelnicy, nie, miał swoją własną sprawiedliwość. Dużo słodszą i dużo bardziej pokrętną. — Robiłem to, do czego zostałem stworzony. Bezmyślnie, ale koniec końców z pewną satysfakcją. Nie za to chcę się zemścić, oj nie, nie... — Psi pomruk zamajaczył na granicy słyszalności niespokojnie, kiedy śmiech Aoi uderzył w ten ton, który nie miał w sobie ani wspomnienia radości, ani odcieniu łagodności. Cichy, parszywie przyciszony i niespokojny śmiech, który urwał prędko, razem z impulsem bolesnego napięcia w czaszce, który odezwał się niespodziewanie.Oddychać... spokojnie. Głębokie westchnienie zakończyło uniesienie się w śmiechu, pozwalając wargom na nowo układać się w słowa. — Myślę, że i tak musielibyśmy pozwolić mi umrzeć. Jest coś kojącego w tym, kiedy stajesz się dla samego siebie bezpieczeństwem, ponieważ inni określają Cię swoim niebezpieczeństwem.
— Adres może być pomocny, jeżeli go nie zapomnę... Ale jeżeli mieszkasz w miejscu, w którym zasnąłeś, to znajdę Cię bez problemu. Mam swoje sposoby na zapamiętywanie przestrzeni i jak na razie ani razu mnie nie zawiodły. — Gdyby nie węch, gdyby nie dźwięki podczas włóczenia się przez miasto, od kiedy zbity był jedynie z półprzezroczystej krwawej makabry, już dawno zatraciłby się w labiryncie ulic. Gdyby nie te dwa zmysły, które kreowały przed nim jaskrawe w odczuciach obrazy, oszalałby do reszty. — Wystarczy. Na ten moment wystarczy w zupełności. — Powielił subtelne rozbawienie, zamykając je w uśmiechu, który wtłoczył się w słowa, dziwną lekkością owijając również żebra. Obawiał się jednak, że podczas nawiązywania kontraktu, pamięć ponownie spłata kilka figli, że powrót do fizycznej formy omami go zbyt mocno i utraci to, co zyskał podczas tej niespodziewanej w swoim biegu nocy. Jednak nie istniało nic ważniejszego od powrotu. To on teraz dyktował życiem. To jemu musiał stać się podległym, jednemu celowi — później kolejnym, krok za krokiem.
Czasami lepiej nie wnikać, lepiej nie dociekać, wystarczy dryfować na wzburzonej powierzchni mroku i dać mu się wodzić przez kipiele własnego szaleństwa. Innego wyjścia poza zatonięciem i zatratą nie ma. A jednak Aoiego zżera czasami zbyt wiele pytań, których nie potrafi zrozumieć, kiedy nawet odpowiedzi nie przynoszą ukojenia, bo zostało mu odebrane za życia zbyt wiele i społeczne konwenanse, zasady oraz cały ten świat związany z informacjami biegającymi od ust do ust, wypluwanymi sobie wzajemnie przez ludzi, szczególnie jeżeli chodziło o osoby ogólnie uważane za znane... są mu obce. Nawet jeżeli Munehira próbowałby zrozumieć wewnętrzne rozterki Nikko, to i tak rozmywały się, a on zostawał wciągnięty pod taflę, zmuszony do mierzenia się z czymś, czego nie rozumiał. Może to przez to, że nie wyobrażał sobie, aby innych mogło interesować coś poza ich własnym życiem, chociaż przecież na granicy świadomości wiedział, że tak właśnie jest... Bo życie innych, a szczególnie nieszczęście, wydaje się ciekawszym, syci chore fiksacje i dziwną potrzebę uświadomienia sobie, że jednak niektórzy mają gorzej. Skandale napędzały podniecenie społeczne, rozbudzały wyobraźnię, podsycały kolejne plotki i rodziły kłamstwa. — Nie jesteś mi winien wytłumaczeń, czy przeprosin, nawet jeżeli sam odczuwam, że jesteś. To kwestia świadomości tego, że odkąd nie żyje, pewne emocje i rany, odczucia z przeszłości stały się obsesyjnie silne i potrafię ponawiać bolesne tematy, jak zdarta płyta. To silniejsze ode mnie. Więc z jednej strony chcę docenić Twoje wyznanie, a z drugiej wiem, że wpada ono jedynie na moment do mojej świadomości, bo za chwilę zostanie rozszarpane przez niepewność i irracjonalne dla zwykłych ludzi emocje. Więc swoje wszystko, możesz zakląć teraz wyrozumiałość dla niestabilnej duszy. — I w tym wszystkim czai się też niepewność w głosie, bo Aoi w odróżnieniu od Nikko istniał... w pustce. Eksperymenty zdawały się należeć sensem słowa jedynie do laboratorium, a świadomość własnego ciała badana była jedynie pod własnymi dłońmi, bo każde inne były obce i zimne, do tego stopnia, że rodziła się nagła nienawiść, budowana na fundamencie prostego lęku.
Kolejne słowa Nikko, ta chęć pomocy, utwierdziła tym sposobem Aoiego w jego poczuciu wszechwładzy, w szczenięcej, wykolejonej bezkarności.
Krótki pomruk zadowolenia, wywołany uczuciem smagających palców wrażliwą na szyi skórę, wyrwał się i osiadł na dolnej wardze mężczyzny, ni to w przytrzymywanym usilnie westchnieniu, ni to w przypadkowo wypuszczonym dźwięku. Nie potrzebował tego... przecież tego nie potrzebował. Myśli już jednak zostały ściągnięte ku dotykowi, ku temu odłamkowi wyszczerbionej i przecież obcej, całkowicie przypadkowej czułości. Jednak te palce, które poruszają brzegiem wysokiego kołnierzyka, które uciskają sploty tkaniny pod swoim ciepłem; wtłaczając go, pozostawiając po sobie ślad w zapachu odciśniętym od teraz na materiale — one już są tylko w głowie Munehiry, bo wszystko sprowadza się do parszywej fizyczności, która nim targa, odkąd stał się yurei. Nieśmieszny żart. Fizyczność niefizycznego ducha. Kpina, która rodzi gniew.
— Chciałbym... — Utkane w szepcie. Przecież doskonale wiedział, że pali go żywy ogień, kiedy tylko myśli o rodzicach, pragnąc ich zatracenia, końca zaczynającego się między własnymi zębiskami. Wie przecież, że chce się pastwić i odebrać to, co należało do niego, a co oni zmonopolizowali i zagarnęli dla siebie; wolność. Cel i chęć jego ziszczenia jest dużo silniejsza niż racjonalność. I tak jak wcześniej spijał z ust matki każde kłamstwo, nadstawiając otwarte łakome i tęskne wargi pod jej język, z którego kropla za kropla skapywała obłuda, tak teraz z identyczną namiętnością wyrwałby go, bez sekundy na zwątpienie w swoją słuszność. — Chociaż nie będzie to najłatwiejsze, kiedy dowiedzą się, że syn, który przecież jest martwy... nagle jest bardzo, bardzo żywy. Nie mam zamiaru się ukrywać, zbyt wiele lat trwałem w potrzasku, żeby teraz zrobić to samo. Tylko musisz pamiętać o jednej rzeczy. — Ponownie głos zapadł się w szept, spoufalający się szelest wyrazów na wilgotnym języku, kiedy ten muskał dźwięki, nadając im ciepłej barwy. — Im szybciej wypełnię swoje przeznaczenie, zaspokoję pragnienia, które mnie tutaj trzymają, tym szybciej zniknę, Nikko. Polecam się nie śpieszyć i trochę mi poprzeszkadzać.
— Diabłem? — Aoi powtórzył za Nikko ze słyszalnym rozbawionym zdziwieniem w głosie. — No proszę, czyżby Nikko Ahane faktycznie stracił swoje skrzydła?
Ten śmiech. Wdarł się pod skórę nagle, brakiem konkretnego skojarzenia czy wspomnieniem, a raczej uczuciem dawnej obecności. Nagle mu go zabrakło, kiedy przecież właśnie go słyszał. Jego pojawienie się, to pomruk zaśmiania, to jego dłuższa perlistość, to znów jedynie uśmiech ukryty w dźwięku słów, przypomniał, że w jego historii istniały lata puste, lata, w których nie miał do niego dostępu. Zapiekło. Powracająca pamięć, strzępem za strzępem, uderzała boleśnie, ciągnąc w bezpieczny mrok.
Zbliżając na moment dłoń do ust opitych zwątpieniem w sam sens tego marnego życia, Aoi wargami musnął smugę krwi rozciągniętą na skórze, zaraz to językiem układając ją na podniebieniu. Bo Munehira nadal próbował karmić ciemną pustkę w sobie, jakby w jakiś dziwny sposób nadal starał się zaprzeczyć samemu faktowi jej istnienia, nie pozwalając jej zionąć głodem. Bo to głód przypomina, że jest się, że nadal się trwa. Więc roztapia się w tym zwątpieniu, samym sobą karmiąc łakomą ciemność i składa jej w ofierze wszystkie swoje myśli i wszystkie swoje lęki. I cała ta sytuacja nie pasuje do znajomego wnętrza, do miękkości dywanu pod bosymi stopami, do głosu kobiety, który przebija się zza ściany szumem telewizyjnym, do zapachów tak znajomych, tak bliskich i tak kojących. Jego ubrania, jego przestrzeń, jego otwarte okna, przez które wpełza wczesnowieczorna modlitwa, odpoczywającego po całym dniu trwania w mrówczym ukropie Fukkatsu. Krew rozrzedza się jednak w ślinie, rozwadnia niczym akwarela, a przez to Aoi poczuł, że ciemność tak naprawdę mu sprzyja, że jest przy nim, że nie pozwoli go skrzywdzić.
Nie poruszył się, nie drgnął nawet o milimetr, kiedy wyczuł ruch powietrza i wijący się zapach mężczyzny, kiedy ten nieśpiesznie wtargnął w orbitę Munehiry. Gdyby coś poszło nie tak, jakiś element wyślizgnął się spod kontroli, koniec końców to on komponował tę kruchą senną kreację, wiedząc, że jeżeli tylko zapragnie, Ahane stężeje niczym żeliwny posąg. Pewność siebie budowana na wcześniejszych, brutalnych koszmarach, została jednak szybko rozbita... i to w jakże delikatny i niepozorny sposób.
Pod dotykiem wydawało mu się, że wszystkie złe i cierniste myśli ustępują. Palce opadające na policzek, wcześniej naznaczając ciepłem ścieżkę przez szyję i brzeg szczęki, rozbudzają przyjemnie, a zarazem układają na tafli czoła subtelną senność. Czy to właśnie tak odczuwa się spokój? Czy to właśnie tak go zapamiętał? Czy może to zbyt duża ilość bodźców przyćmiewa umysł, rozciągając w nim mglistą powłokę usypiającą czujność? Gdyby nie ten zapach, gdyby nie ten szept... Aoi przymrużywszy ślepe spojrzenie, umościł nos i wargi w zagłębieniu dłoni Nikko, wsłuchując się w jego głos, jak uderza silnie i wpełza głęboko w czaszkę, kiedy ten mu schlebia. Niepotrzebnie. I w mniemaniu Munehiry pusto. Dlatego właśnie poczuł się zakłopotany, dlatego właśnie było mu wstyd. Wstyd, który znał bardzo dobrze. Oddychał wstydem, we wstyd się odziewał. Jadł go. A nie powinien, przecież już zdążył uwierzyć w to, że się go pozbył, że o nim zapomniał. Że miejsce wstydu zajęła pustka i to teraz ona go otaczała, to nią się teraz karmił. Może to i onieśmielenie, z którym zderzył się pierwszy raz w ciągu ostatnich czterech lat. Może to ono nacisnęło na skronie, spływając gorącem na brzeg bladych uszu, wędrując nieśpiesznie pod linię oczu, rozgrzewając bladą skórę. Długie paliczki zawędrowały przez przedramię i nadgarstek, końcowo przesuwając się przez wierzch dłoni, układając się na niej płasko i do której wnętrza Aoi docisnął usta; nie całując, a jedynie napawając się znajomym zapachem, który na tak długi czas utracił. Powoli odrywając usta od skóry, pozwolił im nadal ją muskać, kiedy odezwał się ponownie. — Sen ma swoje prawa — przestrzeń i materia to tylko wypadkowa moich kaprysów. Mogą istnieć w jednej chwili, a w drugiej już przebrzmi ostatnie echo ich obecności. W snach mógłbym zrobić doprawdy wszystko, gdybym tylko widział... A tak, bywają, znacząco wybrakowane. — Bo przecież on sam był wybrakowany. Sam pozbawiony jednego z najważniejszych zmysłów. — Chociaż podobno nadrabiam wątpliwym urokiem osobistym, jaki mam w formie yurei. — Załaskotał śmiechem dłoń mężczyzny, odrywając się od niej częściowo, bo jedynie wysuwając z niej nos i usta, a przesuwając ją dalej na policzek. Nie chciał go puścić. Jednak nie w ten sposób, w jaki trzymał innych w nocnych marach, pozwalając im opaść z sił, spalić do cna papierowe motyle ich wspomnień, wtłaczając nowe myśli; ulotne i szybkie, myśli jadowite, zrodzone w jego własnej krwi. A oni wszyscy poddawali się ostatecznie, kiedy Aoi pozwalał słowom płynąć, a myślom wirować zgodnie z jego wolą. Tego bowiem potrzebował najbardziej — uległości. Teraz jednak smakował każdą chwilę powoli i rozkosznie rozprowadzając każdy drobny zapach w świadomości, nadając im wręcz intymnego wydźwięku, próbując odnaleźć za ich pomocą wspomnienia, które przybliżyłyby mu Nikko, wyciągając jego przeszłość spod ciężkiego płaszcza zbitego z nieprzeniknionej ciemności.
@Nikko Ahane
Chociaż przez cały ten czas docierały do niego czułe zapewnienia, zdawało się, że odbijały się jakoby od murowanej ściany. Istniała w nim blokada, pewna samo zachowawczość, która nie pozwalała mu wpuścić słowa w pełni w siebie, wtopić się w łagodne zgłoski i zaakceptować je jako prawdę. Ile razy mógł słyszeć to już wcześniej? Jak bardzo nadal potrafił wierzyć innym, kiedy doskonale wiedział, jak łatwe jest kłamstwo? Udało mu się go posmakować i oswoić; przełknąć gorzkie pestki owocu obłudy, które wykiełkowały, puszczając trujące pędy, oplatające ciasno jego nową formę. Toksyna sącząca się niegdyś z ust osób, na których mu zależało, nadała rytm szaleństwa, płynąc w niematerialnych żyłach.
Posłyszany śmiech musnął delikatnie słuch, sprawiając, że i kąciki jego ust uniosły się mimowolnie ku górze, kiedy formą pozostawał w złączeniu z grobową ciemnością. Uścisk paliczków, które przywarły ciasno do materiału, rozluźnił się, wypuszczając go, kiedy to dłoń ponownie płasko ułożyła się na torsie Ahane. Podtrzymać łagodność. Nie pozwolić nerwowości wypłynąć na powierzchnię, złapać oddechu, który napędziłby jedynie karuzelę reakcji, palącej niepewności wszystkiego i wszystkich. Stop. Przecież nie musiał oddychać, tak samo, jak i żyjąca wewnątrz zwojów umysłu bestia nie potrzebowała tlenu. Jednak wydawało się to... potrzebne. Stworzenie iluzji, że żyje. Unosząca się klatka piersiowa, jak i ta, na której trzymał swoją dłoń. Wdech... wydech. Wdech. Wydech... Nieśmieszny żart. Znów się dopasowywał, nieświadomie i jak cholernie niepotrzebnie. Ludzie nie byli przyzwyczajeni do bezruchu ciała, które powinno cały czas drgać, poruszać się, reagować. To tylko sen, a jednak, na tyle wyraźny, aby sprawiać wrażenie prawdy; więc jeżeli teraz pozwoli na bycie prawdziwym sobą, nawet nie zauważy, kiedy utraci całkowicie kontrolę i zagrzebie się ponownie w ciemność. Nie tą, która rozpościerała się przed oczyma, a tą, która wyciągała swoje lepkie palce i okalała ciało, zaciskając się na nim boleśnie. — Dla mnie będzie to poznawanie Cię na nowo, w podwójnym znaczeniu; starego Ciebie i tego nowego. Nie ukrywam, że w jakimś stopniu jest to ekscytujące.
Bo przecież on sam dojrzewał na nowo; jak zdziczały pies. Był groźny, nieprzewidywalny. Odstręczał.
"Niewątpliwie porównywalnie trudne do trzymania pod kloszem, do którego dopuszcza się kogokolwiek z rzadka." Utknęły ciężko w powietrzu, spływając w ucho ślamazarnie. Słowa miały czas, cały jego bezkres. Sen istniał na zasadzie własnych praw i rozporządzeń, mając gdzieś fizyczność prawdziwego świata. Ot, wszystko mogło dziać się w ułamku sekundy poza sennym omamem, kiedy to w jego wnętrzu starość, jeżeli by tylko chciała, mogłaby zacząć lizać kości, którym zdawać by się mogło, że mają za sobą już całe swoje życie. Tak więc i te słowa, to wspomnienie klosza przewinęło się ślimaczo, dając Aoi więcej czasu na rozgryzienie go. Wsiąknięcie. Zdanie sobie sprawy, że jest prawdą. Na domiar złego, wspominając ten klosz, jako osmoloną kopułę, zaparowaną od wewnątrz, tak, że nawet skromny promień słońca, nie mógł wedrzeć się do środka i ogrzać ciała najpierw chłopca, później mężczyzny. Zęby na moment zacisnęły się mocniej na sobie, kiedy żołądek zawiązał w mocny supeł, rwąc, jakby chciał wyszarpać się z ciała. A więc głęboki oddech; jeszcze da radę. Zbyt wiele uczuć, zbyt wiele uniesień, zbyt wiele cierpienia. Dystans; musiał nabrać dystansu, już, teraz, odetchnąć głęboko, jakby wiedząc, że tylko w ten sposób może wyrzucić spomiędzy warg czarne iskry, gnieżdżącego się pod mostkiem gniewu. Nie potrzebował tlenu, a jednak ten zdawał się cholernie ważny.
Podążał za odpowiedzią Nikko, chociaż przez pamięć zdawały się wić wspomnienia, nieznacznie tłumiąc kolejne zgłoski uderzające w powietrze, niczym litery wystukiwane na mechanicznej klawiaturze niosąc się szczękiem. Rozszarpana pamięć... Zwykle pamiętał tylko zapachy, jakieś bezpańskie wonie wyrwane z miejsc i zdarzeń. Tropił później konteksty, wdzierał się do mateczników pamięci. Nakładał na siebie wspomnienia reszty zmysłów, jakie posiadał, na nowo przeżywając to, czego już nieraz doświadczał. Nadal jednak wszystko było ograniczone. Kiedy życie skierowało się ku swojemu krańcowi, drobne nitki łączące poszczególne dni zerwały się, rozsypując je w niezrozumiałym szyku. Nieładzie i chaosie. Niektóre zatarły się już na dobre, niektóre jeszcze pobłyskiwały jałowym blaskiem, zakurzone i zamszone. Natomiast, nietrudno było mu odnaleźć w sobie poczucie rozgoryczenia, kiedy myśl łagodnie uderzała w stronę matki i ojca, kiedy Munehira przywoływał barwę ich głosów, ten chłód, który zawsze gnieździł się pod skórą ich palców, wisiał smugą tuż nad linią opuszek, wijąc się razem z liniami papilarnymi. Nieczuli, acz czy zbyt zdystansowani? Czy może po prostu tradycjonaliści, trzymający się japońskiego podejścia do miłości i czułości? Kamienne posągi, figurki pełniące swoją funkcję, przesuwane przez planszę strategicznie, powoli, bardzo powoli. Początkowo sam Aoi nie potrafił zrozumieć, dlaczego obecność Nikko nie jest problematyczna, dlaczego jego odwiedziny są mile widziane i dlaczego to właśnie on mógł być tym, który z pełną swobodą mógł mu towarzyszyć; kiedy to każda inna osoba, nawet Ivar, który miał po prostu służyć pomocą w codziennych czynnościach, byli sprawdzani i starannie wyselekcjonowani z tłumu. Bezpieczni. A i w oczach Aoiego zazwyczaj gorsi, bo nauczył się niechęci do osób, które były mu podsuwane, jako te, od których stawał się zależny. Jednak świadomość ważności Nikko pojawiła się pod sam koniec. Jego rola, którą nadali mu rodzice niewidomego. Ot, nagroda za dobre sprawowanie. Za to, że grzecznie wypełniał swoje zadanie. Za to, że milczał, że zduszał w sobie chęć buntu, chociaż ta była nikła i wątła, bo przecież realia, w jakich żył zdawały się komfortowe i słuszne...
— Czy w pełni odpowiedzialni... Nie wiem. Nie sądzę... — Aoi wymruczał przyciszonym głosem w zastanowieniu, skupiając swoje myśli bezpośrednio na targającej go przez lata niepewności, która teraz zdawała się nabierać na sile. Ojciec, członek zarządu molocha farmaceutycznego, matka, pracująca pod tym samym szyldem, dbająca o PR. Jaki miałby sens mordować kogokolwiek, będąc tymi, którymi byli? Jak dobrze ich znał? Czy w ogóle Munehira mógł powiedzieć, że wiedział, kim są jego rodzice? Oczywiście, znał ich imiona, znał podstawowe informacje... ale nie wiedział nic o ich życiu. Jego własne było na tyle mocno ograniczone, że nie wyobrażał sobie ani matki, ani ojca jako jednostek robiących coś więcej poza pracą i tymi krótkimi urywkami chwil, które spędzali razem. Często z przymusu, ale razem.
Kiedy "(...) zachowywałeś się całkiem normalnie" wybrzmiało, Aoi zaśmiał się krótko, nie mogąc się powstrzymać przed taką reakcją. W pełni naturalną. Zachowywał się normalnie, bo życie, jakie prowadził, zdawało się normalne. Karmiony przeświadczeniem, że to, co robi, jest dobre i poprawne; nie wyobrażał sobie innej egzystencji. Oczywiście, że dostrzegał, że w jego życiu istniały pewne odmienności w porównaniu do życia Nikko czy innych osób, z który miał sporadyczny kontakt — jednak pomimo tego, pranie mózgu, jakiemu został poddany, sprawdziło się wyśmienicie. Zaślepiony nie tylko przez ułomność ciała, ale również łatwowierność, która kazała mu wierzyć w każde słodkie słowo matki. W każde jej kłamstwo. W każdą toksynę, jaką wprowadzała do jego ucha, zatruwając złakniony jakiegokolwiek kontaktu i czułości umysł. Nie odważyłby się uciec. Nie odważyłby się odrzucić utkanej w kłamstwie czułości. Nie dałby sobie odjąć od ust źródła jedynego komfortu, jaki posiadał w życiu. Gryzłby i szarpał się na łańcuchu, jeżeli ktoś spróbowałby go z niego uwolnić. Nie uciekłby. Nigdy. Nie z Ahane, nie z nikim innym. Było mu zbyt dobrze i zbyt źle jednocześnie. Zasługiwał przecież na to. Wiedział, że na to zasługiwał.
— Nikko... — Aoi rozpoczął czule, pozwalając głosu musnąć tę niską oktawę, która od zawsze zarezerwowana była wyłącznie dla Ahane, kiedy w napływających falach senności i zmęczenia, które mamiły przezorność, Munehira stawał się czulszy i bardziej przystępny. Bardziej miękki, nie tak lękliwy, nie tak zdystansowany. — Spod jednego klosza, trafiłbym pod drugi. Jedyne co by się zmieniło, to mój właściciel. Nic więcej. A i tak przez cały czas próbowałbym wrócić pod ten pierwszy... Mogę się zastanawiać czy faktycznie cokolwiek by się zmieniło, gdybym rozumiał, że to, co robię to coś złego; tak samo, jak mogę się zastanawiać czy ty byłbyś w stanie mnie uchronić, a jeżeli tak to na, jak długo. Problem jest w tym, że nie wyszarpałbyś "tego" ze mnie. Dlatego nie mam nikomu za złe, że mordowałem. Czy dla kogoś, czy dla samego siebie. Nie. — Przemawiał spokojnie, rytmicznie, bez zająknięcia się. Chociaż ton jego głosu mógł zdawać się obojętnym, niósł ze sobą pewne ciepło, coś, czym ogrzewał się przez ostatnie cztery lata. Świadomość sprawiedliwości. Nie tej, jaką rozumieli śmiertelnicy, nie, miał swoją własną sprawiedliwość. Dużo słodszą i dużo bardziej pokrętną. — Robiłem to, do czego zostałem stworzony. Bezmyślnie, ale koniec końców z pewną satysfakcją. Nie za to chcę się zemścić, oj nie, nie... — Psi pomruk zamajaczył na granicy słyszalności niespokojnie, kiedy śmiech Aoi uderzył w ten ton, który nie miał w sobie ani wspomnienia radości, ani odcieniu łagodności. Cichy, parszywie przyciszony i niespokojny śmiech, który urwał prędko, razem z impulsem bolesnego napięcia w czaszce, który odezwał się niespodziewanie.Oddychać... spokojnie. Głębokie westchnienie zakończyło uniesienie się w śmiechu, pozwalając wargom na nowo układać się w słowa. — Myślę, że i tak musielibyśmy pozwolić mi umrzeć. Jest coś kojącego w tym, kiedy stajesz się dla samego siebie bezpieczeństwem, ponieważ inni określają Cię swoim niebezpieczeństwem.
— Adres może być pomocny, jeżeli go nie zapomnę... Ale jeżeli mieszkasz w miejscu, w którym zasnąłeś, to znajdę Cię bez problemu. Mam swoje sposoby na zapamiętywanie przestrzeni i jak na razie ani razu mnie nie zawiodły. — Gdyby nie węch, gdyby nie dźwięki podczas włóczenia się przez miasto, od kiedy zbity był jedynie z półprzezroczystej krwawej makabry, już dawno zatraciłby się w labiryncie ulic. Gdyby nie te dwa zmysły, które kreowały przed nim jaskrawe w odczuciach obrazy, oszalałby do reszty. — Wystarczy. Na ten moment wystarczy w zupełności. — Powielił subtelne rozbawienie, zamykając je w uśmiechu, który wtłoczył się w słowa, dziwną lekkością owijając również żebra. Obawiał się jednak, że podczas nawiązywania kontraktu, pamięć ponownie spłata kilka figli, że powrót do fizycznej formy omami go zbyt mocno i utraci to, co zyskał podczas tej niespodziewanej w swoim biegu nocy. Jednak nie istniało nic ważniejszego od powrotu. To on teraz dyktował życiem. To jemu musiał stać się podległym, jednemu celowi — później kolejnym, krok za krokiem.
Czasami lepiej nie wnikać, lepiej nie dociekać, wystarczy dryfować na wzburzonej powierzchni mroku i dać mu się wodzić przez kipiele własnego szaleństwa. Innego wyjścia poza zatonięciem i zatratą nie ma. A jednak Aoiego zżera czasami zbyt wiele pytań, których nie potrafi zrozumieć, kiedy nawet odpowiedzi nie przynoszą ukojenia, bo zostało mu odebrane za życia zbyt wiele i społeczne konwenanse, zasady oraz cały ten świat związany z informacjami biegającymi od ust do ust, wypluwanymi sobie wzajemnie przez ludzi, szczególnie jeżeli chodziło o osoby ogólnie uważane za znane... są mu obce. Nawet jeżeli Munehira próbowałby zrozumieć wewnętrzne rozterki Nikko, to i tak rozmywały się, a on zostawał wciągnięty pod taflę, zmuszony do mierzenia się z czymś, czego nie rozumiał. Może to przez to, że nie wyobrażał sobie, aby innych mogło interesować coś poza ich własnym życiem, chociaż przecież na granicy świadomości wiedział, że tak właśnie jest... Bo życie innych, a szczególnie nieszczęście, wydaje się ciekawszym, syci chore fiksacje i dziwną potrzebę uświadomienia sobie, że jednak niektórzy mają gorzej. Skandale napędzały podniecenie społeczne, rozbudzały wyobraźnię, podsycały kolejne plotki i rodziły kłamstwa. — Nie jesteś mi winien wytłumaczeń, czy przeprosin, nawet jeżeli sam odczuwam, że jesteś. To kwestia świadomości tego, że odkąd nie żyje, pewne emocje i rany, odczucia z przeszłości stały się obsesyjnie silne i potrafię ponawiać bolesne tematy, jak zdarta płyta. To silniejsze ode mnie. Więc z jednej strony chcę docenić Twoje wyznanie, a z drugiej wiem, że wpada ono jedynie na moment do mojej świadomości, bo za chwilę zostanie rozszarpane przez niepewność i irracjonalne dla zwykłych ludzi emocje. Więc swoje wszystko, możesz zakląć teraz wyrozumiałość dla niestabilnej duszy. — I w tym wszystkim czai się też niepewność w głosie, bo Aoi w odróżnieniu od Nikko istniał... w pustce. Eksperymenty zdawały się należeć sensem słowa jedynie do laboratorium, a świadomość własnego ciała badana była jedynie pod własnymi dłońmi, bo każde inne były obce i zimne, do tego stopnia, że rodziła się nagła nienawiść, budowana na fundamencie prostego lęku.
Kolejne słowa Nikko, ta chęć pomocy, utwierdziła tym sposobem Aoiego w jego poczuciu wszechwładzy, w szczenięcej, wykolejonej bezkarności.
Krótki pomruk zadowolenia, wywołany uczuciem smagających palców wrażliwą na szyi skórę, wyrwał się i osiadł na dolnej wardze mężczyzny, ni to w przytrzymywanym usilnie westchnieniu, ni to w przypadkowo wypuszczonym dźwięku. Nie potrzebował tego... przecież tego nie potrzebował. Myśli już jednak zostały ściągnięte ku dotykowi, ku temu odłamkowi wyszczerbionej i przecież obcej, całkowicie przypadkowej czułości. Jednak te palce, które poruszają brzegiem wysokiego kołnierzyka, które uciskają sploty tkaniny pod swoim ciepłem; wtłaczając go, pozostawiając po sobie ślad w zapachu odciśniętym od teraz na materiale — one już są tylko w głowie Munehiry, bo wszystko sprowadza się do parszywej fizyczności, która nim targa, odkąd stał się yurei. Nieśmieszny żart. Fizyczność niefizycznego ducha. Kpina, która rodzi gniew.
— Chciałbym... — Utkane w szepcie. Przecież doskonale wiedział, że pali go żywy ogień, kiedy tylko myśli o rodzicach, pragnąc ich zatracenia, końca zaczynającego się między własnymi zębiskami. Wie przecież, że chce się pastwić i odebrać to, co należało do niego, a co oni zmonopolizowali i zagarnęli dla siebie; wolność. Cel i chęć jego ziszczenia jest dużo silniejsza niż racjonalność. I tak jak wcześniej spijał z ust matki każde kłamstwo, nadstawiając otwarte łakome i tęskne wargi pod jej język, z którego kropla za kropla skapywała obłuda, tak teraz z identyczną namiętnością wyrwałby go, bez sekundy na zwątpienie w swoją słuszność. — Chociaż nie będzie to najłatwiejsze, kiedy dowiedzą się, że syn, który przecież jest martwy... nagle jest bardzo, bardzo żywy. Nie mam zamiaru się ukrywać, zbyt wiele lat trwałem w potrzasku, żeby teraz zrobić to samo. Tylko musisz pamiętać o jednej rzeczy. — Ponownie głos zapadł się w szept, spoufalający się szelest wyrazów na wilgotnym języku, kiedy ten muskał dźwięki, nadając im ciepłej barwy. — Im szybciej wypełnię swoje przeznaczenie, zaspokoję pragnienia, które mnie tutaj trzymają, tym szybciej zniknę, Nikko. Polecam się nie śpieszyć i trochę mi poprzeszkadzać.
— Diabłem? — Aoi powtórzył za Nikko ze słyszalnym rozbawionym zdziwieniem w głosie. — No proszę, czyżby Nikko Ahane faktycznie stracił swoje skrzydła?
Ten śmiech. Wdarł się pod skórę nagle, brakiem konkretnego skojarzenia czy wspomnieniem, a raczej uczuciem dawnej obecności. Nagle mu go zabrakło, kiedy przecież właśnie go słyszał. Jego pojawienie się, to pomruk zaśmiania, to jego dłuższa perlistość, to znów jedynie uśmiech ukryty w dźwięku słów, przypomniał, że w jego historii istniały lata puste, lata, w których nie miał do niego dostępu. Zapiekło. Powracająca pamięć, strzępem za strzępem, uderzała boleśnie, ciągnąc w bezpieczny mrok.
Zbliżając na moment dłoń do ust opitych zwątpieniem w sam sens tego marnego życia, Aoi wargami musnął smugę krwi rozciągniętą na skórze, zaraz to językiem układając ją na podniebieniu. Bo Munehira nadal próbował karmić ciemną pustkę w sobie, jakby w jakiś dziwny sposób nadal starał się zaprzeczyć samemu faktowi jej istnienia, nie pozwalając jej zionąć głodem. Bo to głód przypomina, że jest się, że nadal się trwa. Więc roztapia się w tym zwątpieniu, samym sobą karmiąc łakomą ciemność i składa jej w ofierze wszystkie swoje myśli i wszystkie swoje lęki. I cała ta sytuacja nie pasuje do znajomego wnętrza, do miękkości dywanu pod bosymi stopami, do głosu kobiety, który przebija się zza ściany szumem telewizyjnym, do zapachów tak znajomych, tak bliskich i tak kojących. Jego ubrania, jego przestrzeń, jego otwarte okna, przez które wpełza wczesnowieczorna modlitwa, odpoczywającego po całym dniu trwania w mrówczym ukropie Fukkatsu. Krew rozrzedza się jednak w ślinie, rozwadnia niczym akwarela, a przez to Aoi poczuł, że ciemność tak naprawdę mu sprzyja, że jest przy nim, że nie pozwoli go skrzywdzić.
Nie poruszył się, nie drgnął nawet o milimetr, kiedy wyczuł ruch powietrza i wijący się zapach mężczyzny, kiedy ten nieśpiesznie wtargnął w orbitę Munehiry. Gdyby coś poszło nie tak, jakiś element wyślizgnął się spod kontroli, koniec końców to on komponował tę kruchą senną kreację, wiedząc, że jeżeli tylko zapragnie, Ahane stężeje niczym żeliwny posąg. Pewność siebie budowana na wcześniejszych, brutalnych koszmarach, została jednak szybko rozbita... i to w jakże delikatny i niepozorny sposób.
Pod dotykiem wydawało mu się, że wszystkie złe i cierniste myśli ustępują. Palce opadające na policzek, wcześniej naznaczając ciepłem ścieżkę przez szyję i brzeg szczęki, rozbudzają przyjemnie, a zarazem układają na tafli czoła subtelną senność. Czy to właśnie tak odczuwa się spokój? Czy to właśnie tak go zapamiętał? Czy może to zbyt duża ilość bodźców przyćmiewa umysł, rozciągając w nim mglistą powłokę usypiającą czujność? Gdyby nie ten zapach, gdyby nie ten szept... Aoi przymrużywszy ślepe spojrzenie, umościł nos i wargi w zagłębieniu dłoni Nikko, wsłuchując się w jego głos, jak uderza silnie i wpełza głęboko w czaszkę, kiedy ten mu schlebia. Niepotrzebnie. I w mniemaniu Munehiry pusto. Dlatego właśnie poczuł się zakłopotany, dlatego właśnie było mu wstyd. Wstyd, który znał bardzo dobrze. Oddychał wstydem, we wstyd się odziewał. Jadł go. A nie powinien, przecież już zdążył uwierzyć w to, że się go pozbył, że o nim zapomniał. Że miejsce wstydu zajęła pustka i to teraz ona go otaczała, to nią się teraz karmił. Może to i onieśmielenie, z którym zderzył się pierwszy raz w ciągu ostatnich czterech lat. Może to ono nacisnęło na skronie, spływając gorącem na brzeg bladych uszu, wędrując nieśpiesznie pod linię oczu, rozgrzewając bladą skórę. Długie paliczki zawędrowały przez przedramię i nadgarstek, końcowo przesuwając się przez wierzch dłoni, układając się na niej płasko i do której wnętrza Aoi docisnął usta; nie całując, a jedynie napawając się znajomym zapachem, który na tak długi czas utracił. Powoli odrywając usta od skóry, pozwolił im nadal ją muskać, kiedy odezwał się ponownie. — Sen ma swoje prawa — przestrzeń i materia to tylko wypadkowa moich kaprysów. Mogą istnieć w jednej chwili, a w drugiej już przebrzmi ostatnie echo ich obecności. W snach mógłbym zrobić doprawdy wszystko, gdybym tylko widział... A tak, bywają, znacząco wybrakowane. — Bo przecież on sam był wybrakowany. Sam pozbawiony jednego z najważniejszych zmysłów. — Chociaż podobno nadrabiam wątpliwym urokiem osobistym, jaki mam w formie yurei. — Załaskotał śmiechem dłoń mężczyzny, odrywając się od niej częściowo, bo jedynie wysuwając z niej nos i usta, a przesuwając ją dalej na policzek. Nie chciał go puścić. Jednak nie w ten sposób, w jaki trzymał innych w nocnych marach, pozwalając im opaść z sił, spalić do cna papierowe motyle ich wspomnień, wtłaczając nowe myśli; ulotne i szybkie, myśli jadowite, zrodzone w jego własnej krwi. A oni wszyscy poddawali się ostatecznie, kiedy Aoi pozwalał słowom płynąć, a myślom wirować zgodnie z jego wolą. Tego bowiem potrzebował najbardziej — uległości. Teraz jednak smakował każdą chwilę powoli i rozkosznie rozprowadzając każdy drobny zapach w świadomości, nadając im wręcz intymnego wydźwięku, próbując odnaleźć za ich pomocą wspomnienia, które przybliżyłyby mu Nikko, wyciągając jego przeszłość spod ciężkiego płaszcza zbitego z nieprzeniknionej ciemności.
@Nikko Ahane
Strona 2 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku