Najwyżej położona świątynia w całym Fukkatsu - choć jej teren nie jest największym, ani nie otaczają go najpiękniej zadbane ogrody, ze wzgórza można dostrzec z łatwością większość dzielnic jak i wieżowców znajdujących się w samym mieście. Istnieją mieszane opinie na temat tego czy świątynia czcząca najważniejszą boginię w shintō powinna przedstawiać się tak skromie - jednak wielu starszych wizytujących uważa, że właśnie bliskość do nieba i wysokość położenia miejsca kultu, idealnie pasuje do bogini panującej na Wysokiej Równinie Niebios.
Spostrzegawczy łatwo się orientują, że dzielnica Nanashi nie jest widoczna ze wzgórza, jakby miał być to sygnał, że bogowie nie spoglądają tak nisko na tych, których życie w tak nowoczesnej metropolii jest dalekie od elegancji i wierzeń.
Przy wejściu można znaleźć zarówno fontannę z zapewnionymi hishaku do nabrania wody i późniejszego obmycia dłoni, oraz ust - a także, choć już nieco głębiej, skrzynie na datki przy których można złożyć swoje krótkie modły.
Świątynia jest głównie popularna wśród starszych mieszkańców Asakury, choć przez wzgląd na jej trudniejszy dostęp, nie cieszy się tłumami. Wielu decyduje się raz w roku wejść po stromych schodach, mijając kilka dawno zapomnianych już kamieni iwakura, jako sposób oczyszczenia i przywitania lub pożegnania się z upływającym, kolejnym rokiem.
– Dziękuję. Wiem. Mam w domu lustro. W Tobie również. – Wystrzeliła słowami jak z karabinu, ściągając brwi w kpiącym uśmiechu. Niemniej zaczęła mu się przyglądać i w głębi ducha przyznała, że mężczyzna rzeczywiście był niczego sobie. Wesołe ogniki w jasnych oczach i szelmowski uśmiech przydawały młodzieńczego charakteru rysom dojrzałego mężczyzny.
Nieznajomy rzucił jeszcze jedno zdanie, zrywając wszelkie konwenanse i zwracając się do niej zdrobnieniem. Widać nie zamierzał pozostać dłużny po jej równie niekonwencjonalnym przywitaniu. Alaesha nie kwapiła się do odpowiedzi, więc i on przymknął oczy w rozluźnieniu. Wykorzystała tę sytuację, aby jeszcze lepiej się mu przyjrzeć. Omiotła wzrokiem ciężkie buty, długie nogi, dostrzegalną pod koszulą klatkę piersiową, kończąc swoją wędrówkę na odsłoniętej szyi i mocno zarysowanej szczęce. Ze swoich oględzin mogła wysnuć dwa wnioski – był ubrany trochę za grubo jak na żar lejący się z nieba i to, że... spodobał się jej.
Uwagę Alaeshy przykuła blizna ciągnąca się przez prawy policzek. Itou nie znała historii nieznajomego, więc nie wiedziała, jak się jej nabawił. Niemniej była zdania, że za powstawanie blizn najczęściej odpowiadały trywialne, nieszczęśliwe wypadki. Nawet jeśli otrzymał ją w szemranych okolicznościach, to za jej powstanie powinno się winić oprawcę, a nie osobę z zabliźnioną skórą. Dla niektórych taka blizna mogła być szpecąca, jednak Alaeshy wydała się naturalnym elementem „jego”. Znamię było jak złote kintsugi, które w piękny sposób naprawiło „potłuczony” policzek, nadając właścicielowi charakteru i ukazując jego finalną formę.
Atmosfera zdecydowanie rozluźniła się, a długowłosy jegomość jednak nie miał zamiaru być nachalny. W Alaeshę jakby wstąpił jakiś psotny yokai, przez którego podszepty podjęła się gry z nieznajomym. Zakładała, że chwilę poflirtują, a potem każde pójdzie w swoją stronę. Oparła się więc o jego ramię i słowa w końcu zaczęły z niej płynąć. Zaciągnęła się papierosem, po czym trzymając go w dwóch palcach, podstawiła go pod wolną dłoń towarzysza. Nie miała zamiaru być speszoną dziewczynką i była ciekawa jego reakcji. Nie spodziewała się jednak, że bliskość mężczyzny okaże się tak przyjemna i... czuła. Jego głos drgał w okolicach ucha, zaskakując miękkością kontrastującą z wcześniej przedstawioną zadziornością.
– Mówisz, że mógłbyś rozkoszować się tym razem ze mną? A czy ledwie przed chwilą nie mówiłeś, że maluję w ekstremalnych warunkach? Nie wydaje mi się, abyś aż tak bardzo lubił upały. – Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona ze swojego kontrargumentu. Co jak co, jeśli chciał z nią grać, to musiał się wysilić.
Oparcie brody o jej głowę było kolejnym zaskoczeniem, co jednak Alaesha uznała za niezwykle urocze. Efekt ten dodatkowo spotęgowało podsunięcie ramienia, dzięki czemu usiadła zdecydowanie wygodniej. Byli naprawdę blisko siebie, mógł wykonać jakikolwiek inny, niekoniecznie tak subtelny gest. Mimo że niewątpliwie starał się ją speszyć i skokietować słowami, to gesty wskazywały, że mógł mieć coś więcej do zaoferowania. Siedziała niemal wtulona w zupełnie obcego mężczyznę. Było w tym jednak coś zgoła innego od gwałtownej bliskości, i przyjemności, jakiej zdarzało jej się zaznać pod wpływem chwili z mniej i bardziej znajomymi jej ludźmi. Tą drobną grą podarowali sobie namiastkę intymności i czułości. Odczucia zarezerwowane dla osób, które długo na nie pracowały, oni dali sobie zupełnie za darmo. Wręcz „na zeszyt” z niezasłużonym z żadnej strony kredytem zaufania.
– Shogo. Tomomi. Ach, tak. Wątpię, żebym mogła zapomnieć... – Niespiesznie zważyła słowa na języku, wypowiadając po raz pierwszy jego nazwisko. – ... po takim wyjątkowym spotkaniu. – Dodała ciszej, unosząc kącik ust w filuternym uśmiechu, który jednocześnie stanowił część ich gry, jak i nieco łamał jej zasady. Sposób czarnowłosego na poznanie jej numeru telefonu był tak samo pomysłowy, co zabawny. Alaesha potrafiła docenić jedno i drugie, traktując je jako dwie strony medalu kreatywności. W końcu czy mogło być dla artystki coś bardziej urzekającego niż swobodna inwencja twórcza? Tym samym zachowała powagę, nie pozwalając sobie na wybuch śmiechu. Ponownie wczuła się w rolę, do której scenariusz była zmuszona pisać na bieżąco.
– Przecież już masz mój numer. Zaraz go znajdę i Ci pokażę. – Wzięła telefon z jego ręki, siadając obok, tak, żeby nie widział ekranu. Zręcznie wpisała numer, podpisując go nazwiskiem i imieniem.
– Spójrz, Shogo, był tutaj cały czas. – Oddała mu telefon, pokazując zapisany kontakt. W kontraście do poufałości mężczyzny Itou specjalnie zdecydowała się na zwrócenie się do niego nazwiskiem. Zazwyczaj to ona była osobą skracająca dystans, jednak w tym wypadku czuła, że podtrzymanie go w tym aspekcie, będzie bardziej ekscytujące. Zmieniając pozycję, mogła przyjrzeć się jego reakcji. W tym momencie słońce przesuwające się po niebie przebiło się przez gałęzie, spadając kaskadą na sylwetkę Tomomiego. Na ten widok ściągnęła brwi w skupieniu i obrzuciła go szybkim spojrzeniem. – Nie ruszaj się! – Rzuciła rozkazująco. Sięgnęła po swoją torbę, wyciągając ciało do przodu w klęczkach. Delikatnie zasłoniła wetknięty do środka bluszczyk, wyciągając szkicownik oprawiony w czarną skórę i miękki ołówek. Czy szkice należało robić twardszym ołówkiem? Owszem. A czy Alaesha miała to gdzieś? Jak najbardziej. Przy czym często jej szkice często stawały się pełnymi rysunkami. Otworzyła szkicownik mniej więcej w połowie, wertując zamazane kartki. Podsunęła się do Shogo, po czym szybkimi ruchami nakreśliła jego sylwetkę i zaznaczyła kąt i ścieżkę padającego światła. Co chwilę zerkała na swojego modela, to wracała do kartki papieru. Nie zauważyła nawet, że oparła o jego udo swój lewy piszczel, a prawą stopę wetknęła gdzieś pod jego ugięte kolano. Obiektywnie było to całkiem zabawne – w rzeczywistości wcale nie musiała przy nim niczego odgrywać, żeby zachowywać się tak, jakby się znali.
– Okay, wystarczy. Resztę mogę dorysować z pamięci. – Zamknęła notatnik, wychodząc z chwilowego skupienia.
@Shogo Tomomi
Shogo Tomomi ubóstwia ten post.
Myśli płynnie zbierały się na języku, jak poranna rosa na kłosach trawy. Nie starał się nawet sięgać po tajniki flirtu, a ten, wibrował energią, pozbawioną woli, ale wijąc się miedzy dwiema sylwetkami, jak omiatających ich powiew wiatru. Nienachalny, orzeźwiający, wypełniający pustkę zalegającą czasem między powinnością a pragnieniem. Rozluźnienie pięło się wyżej, zrywając więzy przy barkach, opuszczając ramiona, gdy głowa wsparła się o chłód filaru. Byłby zasnął. Niewiele brakowało, by poddał się płynącej chwili, zgiął kark pod jarzmem gorąca - nie tylko tlącego wokół powietrza - ale i tego migoczącego zaczepną iskrą, przeskakującą miedzy - wydawać by się mogło - nieznajomych. Nic jednak co prawda miała do powiedzenia na temat ich relacji, nie przebiło skali gry, w jakiej płynnie wzięła udział para wsparta o siebie w opuszczonej altanie. Byc może - opuszczonej tylko przez ludzką pamięć. Miejsca przecież były zależne od bóstw. Podobno. Co obserwowało ich dzisiaj? I ta myśl, drżała sygnałem czujności. tej nabytej w wojsku, gotowej do rozbudzenia, gdy tylko alarm zagrzmi szeptem zbierającego się gdzieś w okolicy niebezpieczeństwa. Ślepia, chociaż powieką zamkniętą, odgradzały się od czujnego spojrzenia, wciąż drgały, oddając wodze prowadzenia pozostałym zmysłom. Nawet jeśli kobieca obecność, silniej obejmowała kolejne aspekty postrzegania rzeczywistości. Dotykiem, czuciem bliskości wspartej o jego ramię. Zapachem splecionych woni. Drganiem głosu, zbyt blisko, by umknęło skupieniu.
Wiedział, że mu się przyglądała. Znajome łaskotanie na karku, niemal fizyczne liźnięcia wzroku, ścigającego linię jego profilu. Kąciki ust uniosły się znacząco, ale milczeniem oddał nagły impuls pod okiem, dokładnie w miejscu nierównej blizny. Chwytał tchnienie oddechu i wypuszczaj chmury tytoniu. Ulotny dotyk przy dłoni pozwolił mu przejąć zwitek papierosa, by wsunąć go między wargi. Od niechcenia obrócił go, przygryzające końcówkę i dopiero wtedy chłonąc w płuca dawkę nałogu.
- Ekstremum ma różne wymiary. I płaszczyzny. A gorąc jest moją domeną - odpowiedział zdawkowo, bardziej odlegle, nie oczekując, że lakoniczność zniechęci kobietę to wycofania. Wystarczająco wiele symboli wplatali między tok rozmowy, by byli w stanie rozumieć ich pełnię. I tak, jak nie znał jeszcze ekstremum źródeł swojej towarzyszki, tak - dzielić się nie mógł tajemnicą wciśniętą w jego jestestwo. To, obleczona skórą yurei. Tutaj, teraz, na moment - zatrzymaną w nieoczekiwanym ujęciu dwóch losów.
Nie spodziewał się, jak łatwo przyjdzie mu zerwać z maską, której tarczę przywdziewał na co dzień. Jej spękane linie forsował wolą, a jednak, wbrew ciężkim postanowieniom, nawykom, parciu natury - odsłaniał część, tak długo ukrytą. Bo przecież zarezerwowaną do tej pory tylko dla niej. Naturalnym mu się zdawała oferowana i przyjęta czułość. Znamiona pozbawione intensywnej, głodnej wręcz zadry gwałtownego pożądania. Chociaż, tliły się instynkty, krążyły łagodnie. Czekając na zaproszenie. Nie dziś. Nie? Papieros zakołysał się na wardze.
- Mam taką nadzieję. Inaczej byłoby mi przykro - podkreślił w odpowiedzi ostatnie słowo, ale znowu, kołysała się w niej nieuchwytna iskra zaczepności. Tej i tak pełno było między wymianą płynącą z ust do ust. Wysunął tytoniowy zwitek, przechwytując w lewą dłoń - I kiedyś mogłabyś żałować - ciszej, bliżej ucha, odsuwając się, by podsunąć papieros ku dziewczynie. Sam, kończyć go przecież nie miał zamiaru. Wolna dłoń wysunęła telefon, który zakołysał się w placach artystki. Z niejaką ciekawością uniósł brew, potem uchylił powiekę, zerkając na zwycięstwo czarnowłosej. Prawdopodobnie nie miała pojęcia, jak wiele uroku rozsypywała swoim uśmiechem i czułą wręcz, ale szczera filuternością - Rzeczywiście - zapamiętał imię. Zapamiętał nazwiskom błyskające światłem na wyświetlanym ekranie telefonu. Wyróżniało się - pozbawione zwyczajowej maniery nadawanych przydomków, czy czystych zapisów numerów - klientów. I gdyby tylko Alaesha miała dostęp do spisu, mogłaby dostrzec jak nikła była lista rzeczywistych kontaktów.
Do wołanego nazwiska, był przyzwyczajony. To imię stanowiło wyjątek. I chociaż to ona pierwszy skrócił dystans, umknął mu moment, który przepłynął z imienia do nazwiska, byc może nawet, dając mu nowe narzędzie do rozumienia - swojej aktualnej bohaterki dnia. O tym, że nią była - nie dałby sobie zmienić i nie wierzył, ze cokolwiek miało to zmienić. Być może za to pojawić się w dniach mogła częściej. Myśl kusząca, zatoczyła w umyśle dziwny galop i zatrzymała się gwałtownie, jak hamowane na zakręcie auto.
Nie ruszaj się!
Słowa, jak komenda w wojsku, wyrwała go z rozluźnienia, w wyrobionym przez lata musztry nawyku, prostując sylwetkę w gotowości - do odzewu. I walki. Uchylone powieki, odsłoniły jednak przyczynę rzuconego wyzwania. Alarm opadł na ramiona, ale jadeit spojrzenia, czujnie lawirujący po sylwetce, odkrył zupełnie inny poziom wskazanego zagrożenia. A gdy artystka sięgnęła po szkicownik wróciła bliżej - podsunął się - na krótko - zaglądając ku kobiecej twarzy - Nie poddam się bez walki - rzucił tylko, odsłaniając przy tym biel zębów i niemal wilczy uśmiech, tak różny od tych serwowanych do tej pory. Tych o kropli łobuzerstwa. Lekkoduch zniknął, jak przegoniona senność, ale tak, jak przywołana baczność się pojawiła, tak rozpłynęła pod artystycznym skupieniem. Ciało ponownie wsparło się barkiem o filar, ale oczy pozostawił wpatrzone w siedzą naprzeciw dziewczyną. Bezczelności był sposób, w jaki omiótł kobiecy profil, linię odsłoniętej szyi, zarys kości obojczykowych. Skupił i na zgrabnych nogach, wspartych o jego bliskość. Nie przeszkadzał mu dotyk. Lgnął zazwyczaj, a jednak pozostawiał go na poziomie zetknięcia, które łączyło - ale nie spajało. Nie w sensie, który poznał na wiele rożnych sposobów. Finalnie, wzrok opadł na smukłości paliczków, które tak płynnie tańczyły na bieli kartki, wyciągając grafitem ołówka postać - jego własną. To - była nowość.
- Z pamięci - powtórzył, wyrwany z obserwacji, gdy usłyszał klaśniecie szkicownika - co z nim potem zrobisz? - zdążył zapytać, gdy odsunięty telefon - zawibrował. Nie musiał sprawdzać by wiedzieć, że klient skończył interesy w świątyni - Chcę go zobaczyć. Następnym razem, jak się spotkamy - zakomunikował, zwinnie wymykając się z ujęcia i podnosząc do pionu. Nim jednak powiedział więcej, przeciągnął się i pochylił, wysuwając rękę przed siebie, oferując wsparcie.
- Do zobaczenia - rzucił zerkając za siebie i mrugając okiem w życzliwym rozbawieniu, gdy w końcu wsunął na nos okulary, które - gdzieś wcześniej musiały zsunąć się z włosów. Nie tłumaczył się, pozostawiając za sobą altanę i niezwykła artystkę.
Wiedział, że czekało ich więcej.
@Itou Alaesha
but you do decide who owns who.
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
— Cóż, ja też lubię, jak jest gorąco. — Odpowiedziała zdawkowo. Nie nadała swoim słowom żadnego konkretnego znaczenia, dając mu możliwość wyboru interpretacji.
Podobała jej się ta chwila zaufania pomiędzy nimi jako dwojgiem nieznajomych. Już dawno nie poznała takiej osoby, z którą rozmowa po prostu by płynęła, szczególnie bez ani jednej kropli alkoholu. Choć niewątpliwie korzystali z jednej używki — nikotynowego zwitka — przenoszonego z ręki do ręki i z ust do ust. Papieros, choć sam w sobie nie mógł mieć zbyt wielkiego wpływu na ich zachowanie, może poza lekkim zawrotem głowy u Alaeshy, odgrywał rolę narzędzia. Narzędzia do badania i przesuwania granic, służącego w tym wypadku również do nawiązywania więzi. Spod przymrużonych powiek obserwowała jak wsuwa filtr między wargi, wpierw przygryzając go. Reakcją kobiety na ten całkiem ładny obrazek, było lekkie przygryzienie własnej wargi. Shogo zaciągnął się, po czym wypuścił prosty i gładki strumień dymu — widać było, że ma w tym wprawę i pali często — po czym podsunął narzędzie z powrotem ku dziewczynie. Wzięła papierosa z jego dłoni, przypadkowo muskając jego palce. Uchwyciła zwitek ponownie i spojrzała prosto w zielone oczy.
— Mówisz, że byłoby Ci przykro, gdyby przypadkowa dziewczyna zapomniała jak się nazywasz? Hmm ciekawe. — Zaciągnęła się. — A jeszcze bardziej ciekawi mnie... — Wypuściła kłębek dymu z ust. — ... czy byłbyś w stanie sprawić, żebym tego rzeczywiście pożałowała. — Uniosła tylko jeden kącik ust obserwując wyraz twarzy Shogo, gdzie przewrotny uśmieszek nie zdradzał niczego konkretnego.
Błysk promieni słonecznych spomiędzy listowia wzbudził w niej impuls inspiracji, któremu nie mogła się powstrzymać. Mężczyzna trochę spiął się pod jej nagłym wykrzyknieniem, z czego zdała sobie z tego sprawę dopiero po chwili. W zasadzie rzeczywiście mogło chodzić o jakiegoś węża lub pająka. Na szczęście Shogo szybko zrozumiał jej intencję, a napięcie opadło z jego ramion. To, co jednak jej się nie spodobało, to to, że się ruszył.
— Nie ruszaj się... — Powtórzyła, przegryzając głoski w ustach. - ...proszę. — Dokańczając jednak zdanie w sposób mało przypominający prośbę i wskazując gestem dłoni, żeby wrócił do wcześniejszej pozycji. W tym momencie wena odgrywała pierwsze skrzypce, a on, na ten krótki moment, został jedynie jej ucieleśnieniem, muzą, z której mogła zaczerpnąć.
Rysunek sprawiał jej ogromną przyjemność i całkowicie się w nim zatraciła. Mężczyzna siedział spokojnie, a ona mogła bezkarnie obrzucać jego sylwetkę spojrzeniem — w imieniu sztuki oczywiście.
— Co z nim zrobię? Dokończę, a potem zostanie w moim szkicowniku. Albo odprawię nad nim jakieś czary i spalę — jeszcze nie postanowiłam. — Roześmiała się, podając absurdalną odpowiedź. Cóż mogła zrobić z rysunkiem? Aczkolwiek pytanie mężczyzny, który prześwietlał ją swoim zielonym spojrzeniem, wzbudziło w niej przewrotną chęć namalowania również jego obrazu. Nie zdążyła jednak tej myśli pochwycić w pełni, ponieważ przerwał ją wibrujący telefon.
— Skoro chcesz zobaczyć mój szkic, to nici z palenia... No trudno. — Powiedziała, udając niezadowoloną minę, choć w ostatnie słowa wkradło się odrobinę smutku — dźwięk telefonu oznaczał koniec spotkania.
W zasadzie nie miała jeszcze ochoty wstawać, ale przyjęła wyciągniętą dłoń.
— Do zobaczenia. — Powiedziała cicho, patrząc jak zakłada okulary przeciwsłoneczne. Zniknął za gęstwiną roślin tak szybko, jak się pojawił. Okolice altanki wciąż były zupełnie spokojne, a lekki wiatr szumiał w liściach wysokich drzew. Nawet nie wiedziała jak długo trwała ta nietypowa wizyta — kilka minut, a może godzinę? Zupełnie straciła poczucie czasu. Opadła z powrotem na ziemię i zerknęła na swój wciąż otwarty szkicownik. Gdyby nie namacalny dowód, prosty rysunek, mogłaby stwierdzić, że jej się to tylko przyśniło. Jednak trudno byłoby jej rysować przez sen, prawda? Przejechała opuszkami palców po zarysie sylwetki, nagle się rumieniąc. Choć ich spotkanie z definicji było napiętnowane bezwstydem, to teraz chcąc odtworzyć resztę szkicu, będzie musiała szczegółowo wracać do każdej części jego ciała, próbując ją sobie przypomnieć.
Rozejrzała się ponownie dookoła, jakby automatycznie próbując odnaleźć brakującą obecność, której jednak nie znalazła. Porzucone płócienko leżało w tym samym miejscu, a akwarelki zupełnie wyschły. Nie miała już serca do tamtego obrazka. Zamknęła szkicownik, na jego wierzchu ułożyła ołówek, a sama położyła się na rozgrzanym betonie altanki. Podłożyła ramiona pod głowę, podobnie jak będący tu jeszcze przed chwilą mężczyzna. Promienie popołudniowego słońca przedzierały się przez listowie, migocząc tym razem na twarzy Alaeshy. Zamknęła oczy, próbując odtworzyć w głowie fragmenty spotkania. Wtem, gdy poczuła się już niemal błogo, otworzyła szeroko oczy.
— Ups! — Wyrwało się z ust Alaeshy, ponieważ zdała sobie nagle sprawę z tego, że nie wzięła od niego numeru telefonu.
— W takim razie kolejny ruch pozostaje po jego stronie. — Mruknęła do siebie i przeciągnęła się. Z jakiego powodu miałaby zajmować się przyszłością, na którą nie ma wpływu, gdy słońce tak przyjemnie przygrzewa?
@Shogo Tomomi
Ejiri Carei ubóstwia ten post.