Znajdujący się na drugim piętrze pokój nieopodal klatki schodowej, jest zamieszkały przez Tohan Herenę oraz Raikatsuji Shiimaurę. Dzielony przez studentki pokój jest niewielki i znajdują się w nim zapewnione przez uniwersytet: szafa, łóżko, dywanik czy biurko, wszystko w opcji podwójnej. Żyjąc na co dzień wspólnie, dziewczyny również zaopatrzyły się nie tylko w czajnik, ale i dodatkowe pudła, upychane pod łóżkiem czy na szafie, w których składują część swoich dodatkowych przedmiotów - a do tego dzieląc się po połowie pokoju w kwestii samych dekoracji. Po samym wejściu do środka można z łatwością rozpoznać, w której części mieszka bardziej ekspresywna Tohan, a w której stonowana Raikatsuji.
@Tohan Herena
Tohan Herena ubóstwia ten post.
Od czasu zniknięcia Tohan nie przepadała za tym pokojem; obcy i sterylny, bez ścian wypełnionych zbyt głośną muzyką, bez rozwalonych na biurku papierów. Jedynie schludne notesy z równie schludnym pismem, poskładane w kostkę ubrania, zaścielone od linijki łóżko. Pomieszczenie stało się miejscem szybkich drzemek; Raikatsuji rychło z rana zamykała za sobą drzwi i nie wracała tu do późnych wieczornych godzin. Czasami z powodów, które miały sens. Zwykle dlatego, że nie chciała. Kiedy znajdowała się w tej pustej, ciasnej przestrzeni, zbyt wiele myśli zaczynało gromadzić się wokół. Wpierw nieinwazyjnie; prószyły jak śnieg, opadały na powierzchnię podłogi i blaty. Z godziny na godzinę grzebały ją jednak po czubek głowy, wypełniając najdrobniejszy atom ciała i umysłu setkami tysięcy głosów, opcji, scenariuszy, wspomnień. Pękało jej w skroniach, jakby ktoś od wewnętrznej strony naparzał obuchem młotka. Stale naciskała na czoło, w pobielałe palce dudniła podskórna krew, płynąca pod niesamowitym ciśnieniem. Zatykała wtedy uszy bezprzewodowymi słuchawkami; do znudzenia naciskała przycisk "start" w telefonie, odtwarzając rejestr dawnych wiadomości. Kiedy miała siłę, przewracała się na bok i z polikiem wtulonym w miękkość poduszki scrollowała rozmowy. Czy bardziej monologi. Na żaden z odzewów nie odpowiedziała. Znajdowała się wpierw pod szpitalną pościelą, gdzie jedynym towarzyszącym jej urządzeniem była pikająca aparatura. Później wyładowany, zmaltretowany telefon spoczął na dnie szuflady. Co właściwie ją podkusiło, aby jednak go wyciągnąć? Była pewna, że nie działa, że to tylko kolejny śmieć. Jego fragmenty mogły się przydać jako materiały do czegoś innego. Tak sobie wmawiała, bo to prostsze niż wiara w jakieś przeznaczenie; w moc wyższą, od której bogowie kazaliby jej trzymać się ze śrubokrętem z dala od aparatu.
Dziś również usnęła z dźwiękiem jego głosu wtłaczanym w zmysły. Kiedy zamknęła powieki, gdzieś na samej granicy świadomości zarejestrowała, że było kwadrans po pierwszej. Runęła w przepaść, jakby ktoś zepchnął ją z krawędzi olbrzymiego szczytu, ale zamiast rozbić się na ziemi, wpadła z głuchym chlustem w morze, rozbijając jego spokojną taflę z chlustem. Była pewna, że to koniec; udusi się, śląc ku powierzchni miliardy bąbelków powietrza. Nic takiego się jednak nie stało. Włosy rzeczywiście falowały, targane charakterystycznym ruchem, ciało unosiło się, ale z pewnością nie w żadnej cieczy. Wokół rozciągał się turmalin nieba znaczony cekinami migoczących gwiazd. Śniła to już wielokrotnie; z niewielkimi detalami. Bywało, że biegła wpierw wśród wysokich traw i rozkwitających pod jej piętami kwiatów. Niekiedy pęki rozwijały się z białych na krwistoczerwone i wtedy wrzeszczała albo raczej chciała to robić, ale krzyk zamierał jej w gardle i mogła jedynie cofać się jak przerażona dziewczynka, ostatecznie uderzając plecami w coś twardego. Kiedy się obracała, dostrzegała jedynie zarys męskiej szczęki, rozbawiony grymas; nigdy nie dała rady sięgnąć wzrokiem wyżej. Obraz urywał się, a ona zrywała się do siadu.
Jak teraz.
Haust powietrza napełnił jej płuca; gwałtowny ruch ściągnął z piersi koc. Potargane włosy spływały w luźnym warkoczu po plecach; kilka grubych pasm wymknęło się ze splotu, okalając bladą twarz. Zadziałała jak w amoku; dziwnym, niepodobnym do siebie zdenerwowaniu. Roztargnienie kazało jej przemknąć palcami po oczach, jakby chciała spod powiek zetrzeć obrazy kolejnego koszmaru.
Na pewno koszmaru?
Bose stopy opadły na dywan, sylwetka dźwignęła się do pionu. Mało spała, więc atakowało ją lekkie oszołomienie. Mentalny, zmęczeniowy kac towarzyszył aż do biurka. Odpowiednik Tohan był już posprzątany, jej przedmioty poukładane w szafkach, kredki ustawione w rzędzie, zeszyty ułożone w idealny stos. Meble różniły się więc wyłącznie tym, że u Raiki stała butelka z filtrowaną wodą. Sięgnęła w jej kierunku, jeszcze otoczona wizjami, ale kiedy uniosła spojrzenie, nieomal się zachłysnęła.
W lustrze, w którym mogła się przejrzeć od dołu po czubek głowy, majaczyła jakaś plama. Cień, zarys; przytknęła wierzch ręki do warg, wydając z siebie zdławione kaszlnięcie. Wytwór fantazji? Jeżeli tak, to nawet po mrugnięciu wciąż się tam znajdował.
I przypominał...
ubiór: krótkie spodenki do 1/3 uda; obszerna, o dwa rozmiary za duża ciemnoszara koszulka z dinozaurem; włosy spleciony w luźny, roztargany warkocz;
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Krążył po budynku już od dłuższego czasu. Wpierw trzymał się Shiimaury, chcąc wypatrzeć, gdzie właściwie teraz mieszka. Czasem obserwował jak się uczy, czasem znów wkradał się w jej sny, kiedy indziej zapewniał sobie rozrywkę zmieniając spokojny wypoczynek sąsiadów studentki w najgorsze koszmary, nie dając im wypocząć przed trudnymi zajęciami. To były jedyne momenty, w których mógł poczuć się nieco bardziej żywy. Tereny uczelni były w miarę bezpieczne. Nie kręcili się tu egzorcyści, ani razu nie spotkał nieprzyjemnego yokai. Zaznajomił się natomiast z innym duchem, który nawiedzał łazienkę, ale jak dla niego, yurei była zbyt tępą dzidą, żeby z tej znajomości cokolwiek wynikło. Jeśli kiedyś była tutaj uczennicą, to przyjęli ją chyba za ładną twarz albo zadziałały tu jakieś plecy u ważniaków gdzieś na górze. Nie wierzył, żeby zdała egzaminy. Może tylko udawała głupią, albo zgłupiała po śmierci?
Kolejną noc spędzał na przyglądaniu się jej. Przyciągała go jak magnes, nie wiedział dlaczego. Ktoś mógłby powiedzieć, że to naprawdę dziwne i podpada pod starking, zwłaszcza w momencie, w którym nie była świadoma jego obecności. Miał jednak na tyle taktu, żeby jej za bardzo nie podglądać. Wracał na korytarz, kiedy się przebierała, zwiedzał akademik w momencie, w którym brała kąpiel, a czasem, kiedy zajmowała się swoimi sprawami, po prostu siadał pod ścianą nawet nie patrząc w jej kierunku. Była bezpieczna i to dawało mu swego rodzaju ukojenie, minimalne poczucie istnienia dobra w tym świecie.
Oparty o ścianę, a raczej nieznacznie odchylony, żeby swoim niematerialnym jestestwem przypadkowo nie przebić się przez mur, który w jego wymiarze miał znacznie mniej stabilności, obserwował jak powoli się podnosi. Myślał czy nie zakraść się w jej sny po raz kolejny, kiedy znów się położy i nie pokierować wykreowanym światem tak, by dobrze wypoczęła. Nie ujawniając się, ale tworząc coś odklejonego od rzeczywistości. W pozytywnym sensie. Dopiero po chwili zauważył, że jej wzrok utkwił w lustrze, wbity w odbicie. W sumie dobrze, że nie było go widać wyraźnie. Raczej nie był miłym widokiem w swoim pośmiertnym stanie.
– No siema! – przywitał się, unosząc w górę lewą rękę, salutując niedbale. Nie był pewien czy w ogóle go usłyszy. Może tak, może nie, może będzie go przerywało jak przy niknącym zasięgu sieci komórkowej i tak go powycina, że z poszczególnych urywków słów ułoży się jakaś obelga do trzech pokoleń wstecz. Te komunikowanie się między wymiarami było zbyt upierdliwą kwestią, zwłaszcza w przypadku osób, które nie widziały dusz. Trzeba było czekać do jakiejś chorej, nocnej godziny, nieludzkiej wręcz, a nawet wtedy nie było pewności czy nieszczęsna człeczyna dostrzeże gościa z zaświatów.
@Raikatsuji Shiimaura
Seiwa-Genji Enma and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.
No siema!
Bardzo powoli i aż zbyt ostrożnie odstawiła pochwyconą butelkę na dawne miejsce. Nawet na moment nie spuściła przez ten czas wzroku z tafli lustra. Odbijała się w nim bardzo wyraźnie, choć niektóre kontury były rozmyte przez panującą w pokoju ciemność. Gładka powierzchnia zwierciadła ujmowała jednak kogoś, kogo wcale nie powinno tutaj być...
… i kiedy Raikatsuji gwałtownie obróciła głowę, zerkając pod ścianę, rzeczywiście nikogo tam nie zarejestrowała. Serce wbrew rozumowi nabrało żwawego tempa. Wybijało rytm prędkością igły maszyny do szycia, rozprzestrzeniało się na wszystkie kończyny, dudniło nawet w opuszkach palców, które stuliła w pięści. Nagromadzony w mięśniach stres skumulował się w rękach, ale co miała niby zamiar zrobić? Przecież nie uderzy powietrza; nie była zresztą tak abstrakcyjna w podejmowaniu wyborów.
Spała?
Gdy asekuracyjnie zerknęła w stronę lustra — i dostrzegła tam ten dziwny, ludzki kształt — żołądek ścisnął się w supeł. Oczywiście, że spała. Jak inaczej wyjaśnić to, co miało właśnie miejsce? Czy to nie najsensowniejszy z wariantów? Styrana ostatnimi wydarzeniami i brakiem odpowiedniego wypoczynku po prostu padła i choć umysł powinien wiedzieć, że należała się jej odrobina relaksacji, z jakiegoś złośliwego powodu postanowił ją sterroryzować. Brzmiało wystarczająco racjonalnie, by się rozluźnić, ale skoro tak, to dlaczego dalej była tak spięta?
Mogłaby uszczypnąć się w nadgarstek albo poszukać godziny, bo obydwa te sposoby, ponoć, przerywały świadomy sen. Ciągnęło ją jednak do obrazu sylwetki wyzwalającej tyle ambiwalentnych uczuć, że straciła potrzebę analizowania tego, na ile otoczenie było realne, a na ile mogło okazać się halucynacją. Chłopak był przecież dla niej obcą osobą, ale w nierzeczywisty sposób miała wrażenie, że znali się od lat; może od zawsze. Jego głos — co z tego, że ograniczony w dwóch słowach? — popchnął ją natychmiast do przodu, pokonała trasę po nagich panelach, cicho stawiając kroki. Oparła czubki palców o gładź tafli, mrużąc podbite zmęczeniem powieki, jakby próbowała przebić się przez materiał i dostrzec wreszcie więcej detali.
U siebie wyodrębniłaby chyba wszystkie możliwe szczegóły. Aż zbyt dokładnie wyróżniała się blizna tuż pod okiem - już blada, ale dla niej dalej mająca barwę krwistej czerwieni. Srebrne tęczówki otoczone ciemniejszym obramowaniem. Nitki kruczych włosów wymkniętych zza gumki, tworzących na jej głowie istny rozgardiasz.
Ale on?
On był plamami; jak w podstawowym koncepcie artystycznym. Trochę szarości. Trochę czerni. Tu i ówdzie karmazyn, podobny do tego, który widziała w wyobraźni tuż pod swoim okiem.
- Dlaczego nie mogę dorwać mordercy?
Miała do niego nieskończoną sumę pytań, a zdecydowała się akurat na to. Jak żałośnie. Ciągle odgrzewany kotlet, od którego miało się ochotę wywalić całe danie do kosza. Ale ostatnie poszukiwania informacji, jakich się dopuściła, zakończyły się klęską. Nie tylko trafiła do szpitala, ale pożarła się z jedyną osobą, na którą dotychczas mogła liczyć. Treningi zafundowane przez Yakushimaru miały się zresztą stać fundamentem dla pewności siebie, ale zamiast tego uświadamiały ją jak marnym zawodnikiem była. Gdyby wróg postanowił przypuścić ponowny atak, zapewne koniec wcale nie różniłby się od poprzedniego.
- Kim on właściwie jest? - Nie dowierzała z napięcia w swoim głosie; w spokojne tony wkradło się zdenerwowanie bliskie gniewowi. - I kim ty jesteś? Nie dajesz mi wyboru, ale nawet nie wiem, czego właściwie chcesz!
Plasnęła śródręczem o lustro.
- Jak raz odpowiedz sensownie, do licha!
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
– Kopę lat, nie? – rzucił przeczesując włosy dłonią. Niewiele to dało; czupryna pozostała w takim samym nieładzie, kosmyki wciąż stanowiły plątaninę pozlepianych pasm i dość szybko opadły na swoje miejsce lub stroszyły się dalej tam, gdzie były krótsze. Gdyby przed śmiercią prowadził się trochę lepiej, to może i wyglądałby przyjemniej, a tak to nawet w zaświatach (czy tam na progu do nich) przylgnęła do niego aparycja pospolitego ćpuna. Wyglądał jakby dorwały go draby, którym nie zapłacił za działkę, którą zdążył przyjąć nim kopnął ostatecznie w kalendarz. – Nie ma sensu – skomentował jej odwrócenie się. – Możesz mnie zobaczyć tylko w odbiciu. I tylko mniej więcej o tej godzinie. Przejebane, co?
Odkleił się od nieszczęsnej ściany, podchodząc trochę bliżej. Przeniósł wzrok z jej sylwetki na lustro, tak dziwny dla duchów obiekt. Niby tylko kawałek szkła z jakąś folijką pod spodem, a dawało tyle możliwości. Fakt, że Shiimaura nie widziała go bez sztucznego wsparcia przedmiotów codziennego użytku był w pewien sposób pokrzepiający. To oznaczało, że nawet jeśli wylądowała w szpitalu, nie było to spowodowane choćby sekundowym zgonem. Już wcześniej kręcił się wokół niej, więc miał pewność, że nadal pozostaje naturalnym, stuprocentowym człowiekiem bez super mocy. Chyba, że jej super mocą był wygląd – bo przyznać trzeba było, że prezentowała się nieźle, nawet jak na taką świeżo wyciągniętą z łóżka w środku nocy.
– To miasto ma całkiem sporo morderców, kicia. Konkretem byś jakimś zapodała, bo tak to wiesz, ciężko odpowiedzieć na twoje pytania. – Stanął tuż za nią, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc rozmytemu obrazowi nabrać więcej ostrości. Choć gdyby zobaczyła te przekrwione oczy, szkło wystające z przedramion, których nie osłaniały podwinięte rękawy bluzy, krwawiące rany prześwitujące pod dziurami na koszulce i kolejne zdobiące nogi, ze szkarłatem ociekającym z niego w nieprzyzwoitych wręcz ilościach, mogłaby nie poczuć się o wiele bardziej komfortowo. Nie z potrzaskanymi kośćmi w nadgarstku, nieco wychudłymi policzkami, rozciętą wargą i krwawiącym nosem. – Ostrożnie z tym lustrem, kurwa. Jeszcze zbijesz i trzynaście lat nieszczęścia. Nie wspominając o wbijających się odłamkach. – Złapał kawałek szkła sterczący z ręki i pociągnął, upuszczając go po chwili na ziemię jakby strzepywał okruszek z ubrania. Te cholery zawsze wracały. Mógł powyciągać je wszystkie, a one i tak po jakimś czasie pojawiały się na swoim miejscu, jakby chciały po wieczność przypominać o krótkim locie przez wybite okno. – Niezbyt przyjemne jak się wbije. A niech ci jakiś okruszek żyłą do serca pójdzie. Śmierć w kapciach, słonko.
Pochylił się, żeby głową znaleźć się na wysokości jej głowy, nieco ponad jej ramieniem, patrząc przed siebie w gładką taflę lustra. Kim był i czego chciał? Na pewno chciał tego, żeby nie zapomnieć kim był. A kim był? Poza tym, że ćpuńskim przegrywem, którego śmierć rozjechała walcem parę razy?
– Ryūji. Yamada. Czasem wołany „trzymaj się z dala od mojej córki”. Czasem po prostu pajac. Twój ziomeczek na cały etat, chociaż w ostatnich miesiącach ten etat jakoś tak mi się wziął i porzucił. Nie do końca moja wina, bo to ty żeś się wyprowadziła z Sāwy bez żadnego info gdzie. Twoja stara mnie nie lubiła to by mi nie powiedziała. – Zamiast mieć wymówki, mógł po prostu odwiedzić każdą uczelnię w Fukkatsu i szukać jej do skutku. Ale z drugiej strony nie miał pewności czy nie opuściła Kakure, szukając szczęścia gdzieś dalej w kraju. O ile w ogóle w kraju, a nie poza nim. – Jestem osobą, która się ciebie wiernie jak pies trzymała przez ostatnie parę lat. Nie pamiętasz mnie, bo umarłem. Nie pierwszy zresztą raz, bo pierwszy był… Który w sumie mamy rok? – Trochę przerażało go, że tracił już poczucie czasu. Nie wiedział czy to wina mózgu przerabiającego się na coraz większą papkę z każdym zgonem, czy już etap, gdzie jego czas jako ducha dobiegał powolnego końca. Nie chciał się snuć jak takie bezmyślne zombie czekające aż go z litości egzorcyzmują. – Dobra, chuj w ten rok. Poznałaś mnie już martwego i zawarłaś ze mną swego rodzaju pakt. Ja dostałem ciało, ty kolegę, który może przewidzieć ci zwycięskie numerki na loterię i zrobić z ciebie kozak niuńkę panią świata. – I w ostatecznym rozrachunku to ja wyszedłem na tym lepiej. – Bo widzisz, takich jak ja jest więcej. Duchów w sensie. Tragicznie, przedwcześnie zmarłych, nękanych niedokończoną sprawą. No i moim największym pragnieniem, które da mi ukojenie, jest znalezienie tego kurwiego syna, przez którego zginąłem. Ale ten pierwszy raz ever. Tego co mnie sprzątnął ostatnio to już tak przy okazji można by było się pozbyć.
Wyprostował się, obrócił na pięcie i przeszedł parę kroków. Uniósł ręce przeciągając się, jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Nawet nie wiedział, jakiego mordercy szukała ona i tak w sumie to po co, ale cele życiowe mieli całkiem podobne.
– Jedyny problem jest taki, że materialne ciało mogę mieć tylko jeśli podpiszę kontrakt z kimś żywym. Ludzie nas nie widzą, media udają, że nie widzą, polują na nas te chuje egzorcyści, a jak nie oni to niektóre yokai. A bez ciała masakrycznie ciężko szuka się informacji o zdrajcach. Na śmiertelnych możemy wpłynąć co najwyżej mącąc im w snach. Ot, taka pocieszająca rozrywka w tym smutnym jak pizda zaświecie. – Wzruszył ramionami i znów obrócił się twarzą w jej stronę. Były może jakieś plusy stanu, w którym się znajdował, ale jednak przeważała liczba tych gorszych stron. Lista ciągnęła się w nieskończoność, a Yamada na pewno nie miał tyle czasu, żeby opowiedzieć każdy, najmniejszy szczegół.
– No i wiesz. Tak bez ciała to mam jeszcze dodatkowo przejebane. Wspomnienia mam jak ten ser co w nim szwajcarzy dziury wyżerają, bo przy każdej śmierci mi siada na łeb, a jak nie pozałatwiam swoich niepozałatwianych spraw to będę zapominał dalej coraz więcej, bo chuj mi do dupy. I to jest taka skala, że mogę zapomnieć na przykład czemu jeszcze tkwię na tej granicy. Albo zapomnieć jak się nazywam i stracić możliwość dogadania się z kimś żywym. Kurwa demencja starcza u chłopa przed trzydziestką, czaisz? – Nie czuł momentów, w których włączał mu się tryb widmowej męczybuły chcącej wziąć śmiertelnika na litość. Zaskakująco jednak, czego dowiedział się przy okazji rozmów z innymi zagubionymi duszami, ta taktyka przynosiła wyjątkowo dobre rezultaty. Co prawda nie zawsze, bo zależało to od poziomów drzemiącej w jednostce empatii, ale jednak w większości przypadków. – Raz mi o tym opowiadał o tym jeden yurei, bo się za życia zakontraktowałem. Jak miałem epizod paranoi to wydrapałem sobie na udzie swoje imię i nazwisko. Tylko kurwa. W czym to pomoże? Jak zapomnę to zapomnę i chuj, nie? Jeszcze pomyślę, że jakiś kochaś się na mnie podpisał, zwyrol jakiś, tuż przed śmiercią. Jakby mi chociaż jakąś żyrafkę wyharatali to prawie jak dziara i byłoby na co popatrzeć. A tak to bym miał świadomość, że mnie jeszcze przed zajebaniem jakiś ciepły obracał.
Zaczął nakręcać sam siebie. Czuł coś, co przyrównać by się dało do ataku paniki, choć na szczęście emocje odrobinę tłumione były duchową beznadzieją, w której tkwił miesiącami. Wsunął palce między włosy, przygarbił plecy.
– Na chuj ja to w ogóle mówię, jak i tak masz to pewnie gdzieś. Jestem teraz dla ciebie obcy, nawet jeśli spędziliśmy razem parę lat. Byłem namiastką przyjaciela, a potem wszystko zjebałem, porzuciłem cię, naraziłem na bogowie wiedzą co. – Usiadł pod ścianą. – Mogłem znaleźć kogokolwiek i nie robić ci tego po raz kolejny. Zniszczyć czyjeś życie, żeby dopełnić swojego, ale ciebie zostawić w spokoju. Ale nie, kurwa. Zawsze muszę coś spierdolić.
@Raikatsuji Shiimaura
Seiwa-Genji Enma and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.
I dobrze, bo miała ochotę mu przyłożyć.
- Nie zwracaj się tak do mnie - ostrzegła pod nosem, chyba bardziej do siebie, niż do niego. Dalej nie dawała rany poukładać rozsypanych puzzli. Jednocześnie przyglądała mu się z roztargnieniem i ciekawością. Był obiektem, który chciała poznać. To jak funkcjonował. To jak się poruszał. To co mógł jeszcze powiedzieć. Zwłaszcza ostatni wariant zasupłał jej wiązadła głosowe. Skrzywiła się lekko, ale nie wtrącała w monolog. Tylko spod zmierzwionej grzywki błyszczały uważne oczy. Ich srebro iryzowało, gdy przypatrywała się tafli lustra. Odbicie chłopaka nabierało detali, gdy się przybliżył. Stał za nią i była pewna, że odwrócenie głowy powinno skutkować otarciem się policzka o jego ramię... ale nie pozwoliła sobie na to. Również przez to, że nie chciała, by umknął którykolwiek szczegół. Wpierw nie była pewna czy to kolejna fatamorgana, czy naprawdę wychwyciła kawałek szkła wystający z jego skóry. Czy w tych przekrwionych białkach czaiła się narkotyczna potrzeba sięgnięcia po jeszcze jedną torebeczkę białego proszku.
Z każdą sekundą była coraz bardziej pewna, że tak. Nieważne ile abstrakcji niosło ze sobą to spotkanie, kołaczące w piersi serce wybijało gwałtowny rytm już w każdym zakamarku jej organizmu. Uczepiła się tego nieszczęsnego przeświadczenia, że tak na serio to leży teraz pod pościelą oddając się niespokojnemu odpoczynkowi, bo tak było prościej pójść z nurtem. Jak raz nadłamała swoje standardy - przestała analizować każdą nieprawidłowość.
Wsłuchała się w tonację, którą doskonale znała.
Ryūji.
Nie pamiętała go, bo umarł.
Huk z broni palnej rozległ się tuż przy jej skroni; jakby to jej pociągnięto za cyngiel, jej zakończono żywot. Spięła się odrobinę, marszcząc nos, ściągając brwi. Opowiadał, jakby wspominał o byle jakiej rzeczy. Historyjce dobrej jak każda inna, w której nie znajdowało się tyle krwi, tyle cierpienia i straconych szans.
- Dwutysięczny trzydziesty ósmy - zdołała jedynie wychrypieć, gdy zapytał o czas, ale dla niej również ten rok był czymś irracjonalnym i równie dobrze mogłaby cofnąć się o kilka lat wstecz. Przypomnieć sobie kogoś, kto był jej wierny jak pies. Kto funkcjonował tuż obok; kto znał jej matkę i nie był przez nią lubiany (ale mało kto był; ona nikogo nie lubiła). Raikatsuji podskórnie zdała sobie sprawę, że chciałaby raz jeszcze odtworzyć wszystkie nagrane wiadomości. Odsłuchać je chronologicznie, potwierdzić umieszczone tam wyrywki przeszłości. Dopytać o niektóre sprawy, bo jeżeli...
Odetchnęła ciężej, odpychając od siebie ten pomysł. Jeszcze nie. Jeszcze dawała mu chwilę na rozgadanie się. Paplanie o duchach, wygranej w loterii. Zaczynało jej się mieszać jakie zdanie wynikało z jakiego. Na ułamek sekundy przypomniał jej się Nakajima - gotowy złamać wszelkie tabu, byle dowieść istnienia paranormalnych zjawisk. To przez niego w kącie pokoju leżał prototyp urządzenia skanującego za który się wzięła. To dla niego sięgała po telefon komórkowy częściej niż robiła to kiedykolwiek. To on nadłamał fundamenty logiki, na których opierała całą swoją dotychczasową równowagę. I teraz znów, nieoczekiwanie, pojawił się ktoś, kto wstrząsnął podstawą.
Był fuzją zbyt wielu sprzecznych zestawień. Tak samo obcy jak znajomy. Identycznie chciany i wypraszany. Broniła się przed nim równie silnie co łamała widząc w jakim był stanie. Oglądała jak walczy sam ze sobą, nakręca się, a potem odpuszcza, wywołując u niej ścisk wnętrzności. W kretyński sposób mu nawet współczuła; jego porażka przekładała się również na jej porażkę.
- Nie przeklinaj - upomnienie wyrwało jej się zanim zdążyła przegryźć język. To pierwsze, co odbiło się od podniebienia, gdy wreszcie zaczerpnęła tchu i włączyła się do dyskusji. Z pewnymi cechami nie wygra; dalej denerwowała ją ta werbalna agresja. - Pomogę ci - postąpiła krok do przodu, ale zaraz po tym zatrzymała się, bo dokąd miała się udać? Pod ścianę, gdzie nie była w stanie go dostrzec, czy jednak powinna podejść do lustra, gdzie jej migał, ale przecież jedynie jako odbicie? W skroni wciąż szumiało; czuła się jak w połowicznym letargu, jak na rauszu. Napływ informacji ścierał się ze sobą jak ruch tektonicznych płyt, powodując tym samym trzęsienie jej dotychczas całkiem stabilnego jestestwa. Może miała tego dość wystarczająco mocno, by palnąć poddańcze: powiedz co mam zrobić. - To sen. Koszmar. Jeden z wielu. Wbijała to sobie do czerepu, kiedy dotykała śliskiego szkła. - W zamian weźmiesz mnie ze sobą.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Zamknął się na moment, kiedy rzuciła bardziej określoną datą. Już trzydziesty ósmy… Czy zaraz miały minąć dwa lata od ostatniego pożegnania się z materialnym ciałem? To wydawało się być tak dawno. Do pierwszej śmierci to już prawie siedem lat, a do pierwszego kontaktu z czymś, co chciało go zabić – trzynaście. Ledwo mrugnie, a miną kolejne dwa lata i nagle się okaże, że ma na karku trzydziestkę, choć będzie się czuć i wyglądać jak dekadę młodszy. Jak gnojek, który powinien się zainteresować skończeniem szkoły i studiami zamiast tym, skąd i za co zorganizować sobie kolejną działkę.
Chwila ciszy nie trwała jednak długo, bo nakręcał się jak katarynka. Nawet jakby go nie słuchała, wstała i wyszła z pokoju, byle nie narażać się na najwyraźniej samowystarczalnego w kłótniach, rozwijającego chaotyczne monologi typa, gadałby dalej. Jego się nie dało w niektórych momentach powstrzymać, zwłaszcza takiego w bezcielesnej formie. Żywemu przynajmniej można było wsadzić coś w dziób albo zdzielić encyklopedią przez głowę. Tu co najwyżej pomógłby jakiś talizman albo wezwany egzorcysta, który przegna niechcianego, nadpobudliwego ducha zawodzącego na wszystko, co się dało.
Kolejny nakaz. Na wargi cisnęło się zmuś mnie, ostre, syknięte i wyzywające. Powstrzymał się jednak, byle tylko tego nie powiedzieć. Oczywiście, że mogła go zmusić. Wcześniej zawsze jej słuchał – w większości przez to, że po prostu nie mógł się sprzeciwić, ale nie za każdym razem pojawiał się rozkaz. Czasem po prostu stosował się do poleceń ze zwykłego szacunku, sympatii, bo nie chciał jej robić przykrości.
– Zaraz. Co? – Zbiła go z tropu tą chęcią pomocy. Niewiele o nim wiedziała poza tym, że miał nie po kolei w głowie, że musi go upominać i że miesza jej w snach, które z początkowo przyjemnych potrafiły kończyć się w dziwny, nieprzewidywalny sposób. Może trochę widziała go w odbiciu – zmarnowanego, raczej niezbyt godnego zaufania, po przejściach.
– Znaczy… Wystarczy, że zawrzemy kontrakt. Musimy się wzajemnie podpisać krwią na sobie. – Chaos w jego głowie uspokoił się na moment, bo wciąż nie docierało do niego, że to było tak łatwe. Może to on właśnie śnił jakiś koszmar, z którego obudzi się zupełnie jakby wynurzył głowę ponad lodowatą taflę jeziora. – Ale… czemu? – Nie pytaj, Yamada. Nie zadawaj głupich pytań tylko bierz, póki się nie rozmyśliła. Zawsze lepiej było mieć ciało, prowadzić swoje śledztwo, szukać zdradzieckiej wywłoki niż ulegać powolnej degradacji w świecie pomiędzy żywymi, a jednocześnie na progu samej śmierci. – I gdzie miałbym cię zabrać?
Nie chciał jej na nic narażać. Komukolwiek podpadł ostatnim razem, mógłby powiązać ich ze sobą i zrobić krzywdę najpierw jej zanim znowu pozbawi go ciała. Szkoda też było wciągać ją w porachunki gangu, wokół którego będzie zmuszony ponownie się zakręcić przy okazji swoich poszukiwań. Nie pamiętał już wielu szczegółów sprzed siedmiu lat. Nie pamiętał twarzy, która przyczyniła się do zdrady, rozmywał się ton jego głosu, zaginęło gdzieś imię, które nosił. Nie powinien zabierać jej nigdzie, ale jednocześnie sama szukała jakiegoś mordercy. Nie mógł jej niczego odmawiać, właściwie… nawet nie chciał. Jeśli go nie odszuka, być może sama utknie w tym przeklętym niebycie, kiedy przedwcześnie przydarzy jej się coś złego. Za bardzo mu na niej zależało, żeby egzystować ze świadomością, iż mógł pomóc jej osiągnąć jakiś cel jeszcze za jej życia. Cholera, przywiązał się. Ale ani trochę nie żałował.
@Raikatsuji Shiimaura
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
- Wszędzie - rzuciła mimo tego, siląc się na bardziej hardy ton. I rzeczywiście: pomimo sekundowej obawy zabrzmiała normalnie. Pewność przebiła się przez zwątpienie jak poranne przebłyski słońca wdzierające się przez włókna zasłon. - Powiedziałeś, że to wszystko jest niebezpieczne. Ktoś depcze ci po piętach. - Medium, egzorcyści... Jak nierealnie i niedorzecznie to brzmiało. Raikatsuji skupiała się jednak na widoku odbitym w szkle. Na niemrawej sylwetce, cieniu rzucanym przez kaptur. Była tak blisko tafli, jakby zakładała, że jeszcze jeden krok i przebije się przez jej powierzchnię, przekroczy jakąś anormalną granicę i śladem Alicji w Krainie Czarów pojawi się w równoległym świecie. Takim, w którym będzie mogła do niego podejść... Ale nie. Nie podeszłaby. Zapewne, zanim zdążyłaby się zorientować, puściłaby się biegiem, nie zwracając uwagi na rozwiane włosy i bose stopy uderzające o panele z łoskotem. Nie podejrzewała, że naprawdę chce go dotknąć, póki nie doszło do obecnej sytuacji; nie ujrzała jego zarysów, nie usłyszała głosu, którym truła się od miesięcy, bezskutecznie próbując przypomnieć sobie twarz, kolor oczu i fryzurę. Teraz to wszystko było na wyciągnięcie ręki.
- Jeżeli nie potrafisz na siebie uważać, ktoś powinien się martwić za ciebie. - Na zwierciadle pojawiła się biała mgiełka, kiedy odetchnęła. Odsunęła się odrobinę i obróciła, jakby sprawdzała, czy tym razem go dojrzy. Miała wrażenie, że tak. Nie w tylu detalach, jak wtedy, gdy oglądała go w ramie lustra, ale coś jakby cień, jakiś o ton czarniejszy fragment pod ścianą.
To sen. Wiedziała, że sen, bo spotykała go tak dziesiątki razy.
Może setki.
Był wtedy równie nierealny, równie rozmazany. Nieuchwytny, co tylko ją drażniło, bo przecież wielokrotnie znajdowała się na tyle blisko, że wystarczyło zadrzeć głowę, aby ujrzeć jego twarz. Nawet jeżeli to robiła, oblicze nad ranem rozmywało się w pamięci. Było niewyraźną plamą, kleksem na kleksie, czymś wyblurowanym, jak fotografia w kiepskiej jakości przy wybitnie rozbudowanym Parkinsonie operatora.
To jeszcze jeden taki scenariusz. Jeszcze jeden mdły koszmar, po którym obudzi się z pęczniejącą pod mostkiem pustką.
Ale tu i teraz spektakl jeszcze się rozgrywał. Płynny ruch jej nadgarstka wypełnił ciszę cichym szuraniem otwieranej szuflady. Wewnątrz znajdowały się schludnie poukładane przybory - niemal od linijki, przedmiot obok przedmiotu. Wyciągnęła wąski nożyk do papieru. Kiedy wysuwała jego ścięte pod skosem ostrze, rozległo się miarowe tyk-tyk-tyk.
Czemu?
Nie miała dla niego odpowiedzi na to pytanie. Może dlatego, że naprawdę był (musiał być) kiedyś namiastką przyjaciela, którego tak potrzebowała. Może chodziło o to, że mu współczuła. Może była zwyczajnie głupia i naiwna. Może chciała przeżyć coś niezwykłego, żeby na moment zrozumieć Nakajimę - ze wszystkimi jego halucynogennymi teoriami na temat duchów i życia pozagrobowego. A może było to coś jeszcze innego, co okazało się wystarczająco silnym motywatorem, by oprzeć ostry kraniec na wnętrzu dłoni i naciąć skórę. Długa, choć niezbyt głęboka rana zapiekła, ale usta Raikatsuji pozostały niewzruszone.
Odłożyła zakrwawiony nożyk na blat biurka i dotknęła koniuszkiem palca zdrowej ręki obrażenia.
Bardziej cierpiała w te liczne, bezgwiezdne noce, kiedy wciskała opuszką play niż teraz, gdy nasączała naskórek czerwienią.
Uniosła głowę, aby spojrzeć w miejsce, w które - jak jej się wydawało - majaczy ten dziwny, humanoidalny cień.
- Gdzie mogę się podpisać?
Dla niego miała już miejsce.
Na nodze, tuż obok najgłębszej z blizn po wypadku. Dziś chciała być jednak pierwsza.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
To było poniekąd urocze, że chciała się o niego martwić, ale nie sądził, żeby powinna się nim przejmować. Nikt się nim nie przejmował, z nim na czele, a przez większość życia i tak musiał w samotności zmagać się z przeciwnościami losu. Łatwiej było gdzieś się skryć, zaszyć, przeczekać, kiedy nie miało się obok towarzysza, o którego trzeba było się zatroszczyć. Yamada nie umiał już chyba współpracować, ciągle znajdując się w biegu, kryjąc w cieniach, snując na granicy jawy i snu, zatracając we własnych urojeniach, zdobywając niepotrzebnych wrogów, kręcąc się w zdecydowanie nieodpowiednim towarzystwie.
Zakiełkowała w nim nadzieja – na to, że będzie lepiej, że wszystko będzie w porządku, że dobrze robił przychodząc jednak do niej, a nie do jakiejś innej, całkiem losowej osoby. Gdzieś może pojawiła się myśl, że utracone wspomnienia o niej wrócą z czasem, jeśli będzie w jej pobliżu. Może nie powinien tak długo zwlekać, działać od razu tego samego dnia albo chociaż tygodnia, w którym spotkał ją po rozłące. Nie bawić się w sny, w milczące obserwowanie jej w trakcie gdy spędzała swoją codzienność na nauce czy spotkania, jak cień, którego nie mogła dostrzec.
Widząc jak sięga po nożyk, zbliżył własne palce do jednego ze szklanych odłamków wystających z jego ciała. Oplótł dłoń wokół kawałka strzaskanej szyby. Lekkie ściśnięcie wystarczyło, żeby blada skóra została przecięta ostrą krawędzią, pokrywając ją czerwonymi smugami. Niewielkie stróżki wypełniły powoli krwią linie i zagłębienia na powierzchni śródręcza, gdy uniósł kończynę wnętrzem do góry.
– A gdzie byś chciała? Ręka, plecy, na udzie? – Mógł rozpiąć i zsunąć z ramion bluzę, podciągnąć koszulkę, podwinąć nieco nogawkę spodenek sięgających kolana. I tak będzie musiał ją nieco nakierować. Za pomocą samego odbicia w lustrze – w dodatku niewyraźnego – ciężko byłoby jej wykonać równy podpis. Nie pamiętał jak to było za pierwszym razem, ale i wtedy nie mieli raczej asysty medium. I nie był to jego pierwszy raz, wiedział co robić. – Byle nie w jakimś bardzo widocznym miejscu. Przemyśl, gdzie ja mam złożyć podpis.
Spisanie tej osobliwej umowy pomiędzy dwiema duszami mogło być problematyczne, gdyby później paradowali z symbolami krzyczącymi do każdego egzorcysty, medium, innych duchów i podobnych im istot. Jakby wymalowali sobie wielką tarczę strzelniczą i prosili, żeby do nich strzelać jak do kaczek.
@Raikatsuji Shiimaura
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.