Miyagemachi
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Pią 23 Gru - 12:08
Miyagemachi


Turyści znajdą tu największe skupisko sklepów z pamiątkami, lokalnymi specjałami oraz pocztówkami. Pluszowe maskotki, tradycyjne ręcznie malowane japońskie maski, drewniane miecze, latawce - to wszystko tu jest, a jeśli nie, to winą jest niedostatecznie uważne rozglądanie się. Stoiska są ciasno ustawione jedno obok drugiego i ciągną się przez całą długość szerokiego, brukowanego chodnika, na skraju którego co jakiś czas można spotkać ulicznego artystę grającego na instrumencie lub prezentującego kamishibai - tradycyjną sztukę teatru ilustracji.
Wieczorami, kiedy ruch na stoiskach z pamiątkami się zmniejsza, otwiera się więcej klimatycznych, małych barów oraz restauracji, przyciągających miejscowych. Kuszą oryginalnymi napitkami oraz aromatem lokalnej kuchni.
Zdecydowana większość odwiedzających to miejsce przechadza się w tradycyjnych strojach sprawiając, że są chwile, kiedy można cofnąć się w czasie i poczuć urok minionej epoki.

Haraedo
Kurō Satō

Pią 3 Mar - 15:47
   Nie wiedział, czego tu szuka, ale przecież nie trzeba szukać niczego konkretnego, żeby coś znaleźć. W głębi serca miał nadzieję, że jeżeli przejdzie się przez wystarczająco dużo miejsc, w których mógł być za życia, w końcu trafi i na takie, w którym rzeczywiście już był; jego widok miał, w jakże śmiałym założeniu, od razu przywrócić mu związane z nim wspomnienia, a co za tym idzie, część jego utraconej na rzecz śmierci egzystencji. Póki co jednak tak się nie stało, więc chodził z pozoru bez celu, jak dusza, która zgubiła swojego przewodnika. Podświadomie – bo świadomie nie byłby przecież w stanie przyznać się przed samym sobą do takiego stopnia naiwności – liczył na to, że zobaczy Ją przechadzającą się jedną z ulic, chociaż nie był wcale pewien, czy w ogóle mieszkali w Japonii. Równie dobrze mogli przyjechać tu, żeby odwiedzić rodzinę Ren. Ona przynajmniej wyglądała jak Japonka, bo kiedy patrzył na samego siebie w witrynach sklepów, nie mógł rozpoznać żadnej konkretnej narodowości. Być może był po prostu mieszańcem; kundlem, na którego część rodowitych mieszkańców kraju wciąż jeszcze patrzyła z politowaniem. Zabawne, że również w dobie globalizacji kulturowej na taką skalę, Japonii udało się pozostać zamkniętą twierdzą, którą jako obcokrajowiec trzeba było brać szturmem. Cóż. Nic dziwnego, że uważali go za jednego z nich, bo z tego, co się zorientował, właśnie znajdował się w miejscu wręcz stworzonym dla zagranicznych turystów, które serwowało japońską kulturę w odpowiednio przygotowany dla nich sposób – tak żeby była lekkostrawna.
   Ulica nie przywodziła mu niczego na myśl, ale dobrze się nią szło w świetle budzącego się dnia, więc nie zmieniał kierunku swojego spaceru. Poza tym idąc tak, kątem oka zauważył wylegującego się na słońcu kota. Jego futro, mimo że w normalnych warunkach było z całą pewnością czarne, to teraz, pod wpływem promieni, zdawało się być brązowe jak czekolada. Kurō poczuł tęsknotę za uczuciem ciepła na skórze, zwłaszcza na przełomie pór roku, kiedy poza tym na podwórku było jeszcze zimno. Westchnął i zatrzymał się przy zwierzęciu. Przysiadł, podsuwając mu wierzch dłoni pod pyszczek, żeby dać mu możliwość zapoznania się ze swoim zapachem. Czy… jego brakiem. Właśnie. Czy on w ogóle mógł…
   Zamarł z wyciągniętą przed siebie ręką, bo kot wolno otworzył jedno z zamkniętych dotychczas we śnie oczu. Nie minęła chwila, a otworzył drugie, ruszając przy tym nosem. Wstał i przeciągnął się leniwie, a następnie podszedł do niego – wciąż się ani trochę przy tym nie spiesząc - żeby otrzeć się o jego nogi. Satō miał wrażenie, że poza sercem, które teraz biło mu aż zbyt szybko, w jego ciele nie rusza się żaden mięsień. Czy kot… czuł jego obecność? W końcu przełknął ślinę i udało mu się przemóc na tyle, żeby pogłaskać dachowca po boku – a właściwie miejscu, w którym w teorii się on znajdował. W praktyce musiał ograniczyć się do udawania, że to robi, bo ku swojemu rozczarowaniu, nie poczuł pod palcami spodziewanej miękkości, tylko to cholerne nic. Pustkę. Kot usiadł na ziemi i zaczął lizać sobie jedną z przednich łap, patrząc na niego przy tym wymownie. Mężczyzna przechylił w odpowiedzi głowę, nie bardzo rozumiejąc kocią sugestię. Dopiero po chwili dostrzegł cierń, który wbił się w już czerwoną od krwi poduszeczkę, ale kiedy odruchowo wyciągnął do niej dłoń, żeby go z niej wyciągnąć, zwierzę zerwało się na równe nogi z nastroszoną na grzbiecie sierścią, po czym obróciło się, obrażone nagłością jego ruchu, i pobiegło w głąb uliczki. Biorąc pod uwagę fakt, że nie mogło prawidłowo chodzić, to Kurō mógł oczywiście z łatwością dotrzymać mu kroku; nie w tym jednak leżało rozwiązanie tego problemu.
   – Kurwa – mruknął tylko, zanim, wbrew wszelkiej logice, rzucił się w pogoń za kotem. Przynajmniej nie musiał omijać ludzi, których o tej porze dnia zaczął zbierać się tu już tłum. Po prostu przez nich przechodził, całą swoją siłę woli wkładając w ignorowanie uczucia, które temu towarzyszyło. To uczucie mogło zresztą równie dobrze istnieć tylko w wymiarze jego psychiki; nie byłoby to wcale aż takie dziwne, gdyby jego mózg nie zaadaptował się jeszcze do faktu, że jego ciało nie żyje, i takie zachowanie wcale nie stwarza dla niego żadnego zagrożenia, przed którym trzeba go powstrzymać ostrzeżeniami pod postacią zawrotów głowy i mdłości.
   Znalazł kota wśród drewnianych skrzyń z tradycyjnymi strojami wystawionymi na sprzedaż. Leżał sobie bezczelnie na – drogim, sądząc po hafcie – kimonie, i jeszcze bardziej bezczelnie ziewał. Handlarz go nie zobaczył, zbyt pochłonięty zachęcaniem do kupna każdego mijającego go przechodnia. Satō znowu westchnął, tym razem z rezygnacją w głosie. Skoro sam nie mógł niczego zrobić, to może powinien w jakiś sposób zwrócić na kota uwagę któregoś z ludzi. Tylko jak? Nie umiał wpływać na otoczenie. Nie miał również pojęcia, czy było to coś, czego jest w ogóle w stanie się kiedykolwiek nauczyć. Być może żaden demon tego nie potrafił, ale cóż, cała jego wiedza na temat duchów opierała się na paradokumentach, które obejrzał w dzieciństwie.
   Dlaczego w ogóle mu tak zależało na tym pchlarzu? Po prostu idź dalej. To tylko kolec. Wyjmie go sobie zębami i się z tego sam wyliże. Przez chwilę walczył ze sobą, nie mogąc poddać się żadnej z dwóch całkowicie sprzecznych ze sobą myśli, dopóki jedna z nich ostatecznie jednak nie wygrała. Oczywiście, że musiała to być ta, która kazała mu tu zostać i zastanawiać się dalej, jak wyjść z tej sytuacji. Rozejrzał się wokół, ale spotkał się tylko ze zniechęcającą do działania obojętnością. Oczy rozświetliły mu się z nadzieją, kiedy sprzedawca wreszcie zauważył śpiącego kota, ale ta nadzieja zgasła równie szybko, jak się w nich rozpaliła, bo zamiast mu pomóc, przegonił go miotłą i przekleństwami. Zwierzę pobiegło, powłócząc nogami, do alejki między innymi stoiskami, gdzie Kurō podążył cierpliwie za nim. Próbował ułożyć sobie w głowie jakiś plan, w którym udział kupca ograniczał się już teraz wyłącznie do bycia kopniętym w dupę.

I did it.
@Ejiri Carei
ale pisz kim tam tylko chcesz.


Everything I've ever let go of
has claw marks on it.


Kurō Satō

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Sob 11 Mar - 1:01
Anonimowość, była tym, co wklejało drobną postać, w tłumie płynącym pod osłoną niemal targowych przestrzeni. Nie musiała obawiać się rozpoznania, zaczepki, niepotrzebnej reakcji. Sylwetki mijające się bez sprzeciwu, zatrzymujące w sobie tylko koniecznej potrzebie, obejmując sklepikowa zachętę. Relacje były krótkie, zwięzłe, przepełnione wymianą piskliwych słów, obłych towarów i błyszczących monet. Nawet Eji czasem uległa, zwalniając krok, przyglądając się obnażonej pokazem scenerii. Ciemne jak kropelki kawy źrenice, chłonęły zazwyczaj więcej, niż rozpływający się za plecami tłum. Nie dlatego, że była bardziej spostrzegawcza, czy skupiona. Chciała zobaczyć więcej. Śledziła stoiska, nie mając w głowie potrzeby na obiekt, którego potrzebował postawiony przed nosem konsumpcjonizm. Dlatego zwracała się ku szczegółom, drobnym zmianom, które opowiadały jej drugą stronę widzianej historii. Znaczenie miało wszystko, chłonęła wszystkimi zmysłami, chociaż to wzrok wyczuliła przez artystyczną perspektywę, odbijając jej znamiona przez pryzmat stawianych rysikiem kresek. Ilość wrażeń, bywała przytłaczająca, ale ta sama umiejętność, pomagała kierunkować uwagę, tam, gdzie pociągnęło ją spostrzeżenie. Mniej lub bardziej natchnione.  
Nie bywałą często w Asakurze. Z wielu powodów jednak wolała ciągłość jego dnia, niż wieczorną porę, gdy budziła się - ta podobno - żywsza na swój sposób strona rzeczywistości. Bo i miała doskonałe przeświadczenie, że w miejscu tak starym, mieszkało o wiele więcej istot, niż większość ludzi mogła przypuszczać. A jedne z nich, cienie ludzkich żyć, odbicia dusz - włóczyć się potrafiły po mieście, o każdej porze. Czasem jak koty wygrzewały się obecnością ludzi, inne krzywiły się unikając przypadkowego "wpadnięcia". Niektóre po prostu obserwowały, jakby chciały prześledzić prowadzone przez żywych ścieżki i być może, znaleźć wśród nich miejsce dla siebie. Carej, do dziś nie nauczyła się - zazwyczaj - udawania, że nie widzi. Tak wiele raz ściągała na siebie uwagę półprzeźroczystych oczu, ze snami potem nawiedzanymi - nie liczyła. Ale i tchnienia weny, utrudniały w ograniczeniach, których trzymać się wypadało. Szkicownik, tak wiele razy ujawniał to, co dla wielu niewidzialne, że musiałaby wymienić okładkę. Dusz niespokojnych było wiele. I coś w tej wiedzy - było przerażająco niepokojące.
Kota dostrzegła jako pierwszego. Czarny, o sierści - w jaśniejącym promieniu - skrzącej się od drobin pyłów, osiadłych na krótkich włosach. Spokojność wpisana w ciało, pozorna mocno, bo końcówka ogona drgała nierówno, niby wybijany takt niewidzialny. Cóż niepokojącego, chowało się w zbyt szybko bijący, kocim sercu? Wiedzieć mogła tylko tyle, że chociaż ruch obok i wyciągnięta dłoń, chociaż zmusiły czarniutkie stworzenie do nieśpiesznej początkowo reakcji, nie należały do niepokojących. Było tam coś innego. Rozdrażnienie i ból. Te same, wpisane w leniwość. Niemożliwe, jak łatwo potrafiły maskować cierpienie. I w ten zaskakujący sposób, przypominały jej kogoś.
Z cichym westchnieniem uwagi, wzrok przemknął przez wysuniętą dłoń i coś w tym geście ją rozbawiło. A może rozczuliło jednocześnie. Nie tak łatwo było o wrażliwość na cudzą obecność, szczególnie tę - lubiąca chadzać własnymi ścieżkami. Dopiero przesiąknięty przez kocie ciało dotyk wymusił na niej większe skupienie na - mężczyźnie. Duchu. Źrenice rozszerzyły się, ale stojąc wciąż bardziej z tyłu, nie dała się zauważyć cudzym ślepiom. Obserwowała z pewną ciekawością na rozwój, ruszając i krokiem przyspieszonym za dwójką uciekinierów, których zbyt szybko straciła z oczu. W jakiś sposób - obie istoty, były do siebie podobne. Wcale nie dziwne.
Zwolniła kroku, czując, że niepotrzebne poruszenie uruchomiło i kilka nieopacznych spojrzeń, które przyciągnęła. Umknęła im odwróconym spojrzeniem, zabierając i za sobą słodką woń wiśni i bzu, co krążyła wokół rozpuszczonych włosów, jak aureola. I chociaż czujniej niż zwykle, śledziła otoczenie, czarnowłose stworzenia - zniknęły. Tak przynajmniej myślała, bo gdy przekroczyła przejście u wylotu jednej z mniej uczęszczanych alejek, dostrzegła znajomą już parę - chłopaka i kota. W odwrotnej kolejności. W nagłym impulsie, kucnęła obok pustego stoiska, nie zwracając uwagi na fakt, że kolanami opierała się już o ziemię. Prawdopodobnie wyglądała głupio, ale nie przeszkadzało jej to. Ułożyła dłonie przy udach. Obok siebie, ułożyła zamknięty szkicownik, niby wabik. Działał z jej kocurem za każdym razem. Papierowe przestrzenie w jawy sposób - posiadały w sobie kusicielską moc. Przynajmniej, dla kotowatych. I chociaż liczyła na łut - czarnosierśćny zwierzak rzeczywiście zwolnił przed nią, przez moment obserwując ją czujnie. Ucho drgnęło odbierając wrażenia zapewne dochodzące za nim, by w końcu, niespiesznym już truchtem, wbiegł na przygotowane miejsce. Nie poruszyła się, nie chcąc spłoszyć stworzenia, a sam kocur usadowił się na środku, niby na podeście, odwracając się. w stronę - równie truchtającego ducha, Ejiri przeniosła ślepia z niewielkiego towarzysza na tego zbliżającego się w ich stronę - Nie mam drugiego szkicownika, żebyś też się zatrzymał - zaryzykowała i powitała ducha, chcąc zaznaczyć mu jego widoczność.

@Kurō Satō


Miyagemachi 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Kurō Satō ubóstwia ten post.

Kurō Satō

Nie 12 Mar - 16:01
   Na początku obecność człowieka umknęła jego uwadze. W końcu jednak kot zwrócił się do niego, idąc w jego kierunku, a ponieważ Satō śledził wzrokiem kroki zwierzęcia, dotarł nim i do postaci Ejiri. Jej sylwetka odcinała się na tle kolorowych stoisk jak pęknięcie na porcelanie, ale Kurō ignorował już ludzi. Bo i jaki miał powód ku temu, żeby zwracać na nich uwagę? Patrzył spod zmrużonych powiek, błękitno-brązowymi oczami, jak zwierzę siada na wyciągniętym przez nią zeszycie. Jak udało jej się go do siebie zwabić? Szelestem poruszanych przez wiatr kartek? Cóż. Nie miało to znaczenia; stało się to, czego chciał. Zwrócił uwagę człowieka na kota – a właściwie to kot zwrócił na siebie jego uwagę sam, bo przecież… Nieważne. W każdym razie kobieta zdała mu się być wrażliwą duszą, której nie obca była umiejętność przekształcania swojej empatii w realną pomoc. Bo kto inny byłby w stanie usłyszeć – wśród hałasu miasta – tę niemą prośbę?
   Odwrócił się, żeby odejść, ale słowom, które wypowiedziała, udało się go zatrzymać w miejscu z taką samą mocą, jak gdyby użyła wobec niego siły. Nie. Nie chodziło wcale o żaden z wyrazów składających się na stworzone przez nią zdanie, a o fakt, że nie pozostało ono myślą; wyraziła je. Nie miał pewności co do tego, czy wiedział, co w ogóle do niego powiedziała, bo, szczerze mówiąc… nie słuchał. To była podobna kwestia do patrzenia – nie miał powodu, dla którego warto było wsłuchiwać się w ciszę zerwanej linii telefonicznej. A jednak odezwała się, i to tak, że w zasięgu jej głosu mógł znajdować się tylko on. I kot. Być może… mówiła sama do siebie? Spojrzał na nią przez ramię, czując zainteresowanie, które jeszcze przed momentem nie istniało. Senkensha?
   Była bardzo piękną kobietą – przynajmniej według niego. Przypominała mu z wyglądu, jak i z charakteru – który obecnie stanowiło dla niego tylko jedno jej zachowanie, jakim było pójście za kotem – Ren, ale utrzymywał tę myśl na bezpieczną odległość. Paląca serce tęsknota mogła nakładać na nieznajomą obraz, który nie miał z nią niczego wspólnego. To przez tę tęsknotę jednak nie potrafił czuć żadnego zagrożenia z jej strony, mimo że powinien. Bądź co bądź, osoba z jej zdolnościami była w stanie zostać egzorcystą, a ich… wolał teraz unikać.
   Skup się, Kurō.
   Skupił się… na jej zapachu. Różnił się znacznie od znanej mu woni i nie potrafił go określić – poza tym, że dawno nie czuł niczego słodszego – dzięki czemu udało mu się wrócić na Ziemię. To nie ona.
   Dopiero teraz uświadomił sobie, co chciała mu przekazać swoimi słowami – że mogłaby go zwabić w ten sposób, w jaki zwabiła do siebie kota. Zmarszczył brwi. O ile mężczyzna, z którym miał poprzednio do czynienia, nie miał wśród swoich zainteresowań torturowania kociąt, to ludzie nie widzieli go pod postacią jednego z nich.
   Ach.
   To tylko żart.
   Rozluźnił ciało, dopiero teraz zauważając, jak bardzo spięte miał mięśnie. Żartowanie sobie z innym człowiekiem wydawało mu się teraz… oderwane od rzeczywistości. Surrealne do tego stopnia, że, postawiony w takiej sytuacji jak ta, zaczął szukać wyjaśnień, które były mniej oczywiste od tego prawdziwego. Odwrócił się do niej już w pełni, wsadzając ręce w kieszenie długiego, bo sięgającego aż ziemi, czarnego płaszcza.
   – Nie potrzebujesz go – odparł, żeby utrzymać lekki ton. Chociaż oczywiście była w tym stwierdzeniu zawarta sugestia o znacznie cięższej wadze – że sam jej sposób bycia jest dla niego wystarczającą zachętą do pozostania u jej boku.
   Spojrzał jeszcze raz na kota, który siedział na szkicowniku nieruchomo jak posąg na cokole.
   – Ten kot… – zaczął, nie czując się szczególnie komfortowo z tym, że ma zamiar prosić o pomoc w tak prostej czynności. Bezsilność była uczuciem, z którym nie umiał się mierzyć. – …ma cierń w łapie. Gdybyś mogła mi pomóc i go z niej wyjąć…
   Mi pomóc?
   Westchnął z rezygnacją. Co za różnica? Po co ta duma? Mimo wszystko, nie potrafił nie odwrócić wzroku z jakimś… zawstydzeniem. Wbił go w ziemię, w kałużę po deszczu, w której odbijał się kawałek nieba, wycięty z niego jak do billboardu z reklamą.
   – Czy to pani kot?
   Uniósł głowę, kiedy usłyszał głos tuż obok siebie. Należał do tego samego człowieka, który przed chwilą odprawił nieproszonego, kociego lokatora ze swojego sklepu. Stanął przy kobiecie z kimonem przewieszonym przez ramię, patrząc na nią z wyrazem twarzy, który Satō znał bardzo dobrze jeszcze ze swojego dzieciństwa. Mówił: “masz problem”.
   – Zniszczył to – powiedział, podsuwając jej strój pod nos, jakby nie mogła inaczej zobaczyć niewidzialnych szkód, jakich dokonało zwierzę. – Wie pani, ile to kosztuje?
   Satō popatrzył na sprzedawcę z taką odrazą, jak gdyby właśnie zobaczył uciekającego mu spod buta karalucha, którego nie udało mu się zgnieść. Nic nie drażniło go tak bardzo, jak ludzka niesprawiedliwość. Posłał kobiecie przepraszające spojrzenie, a raczej najbliższe temu przymiotnikowi, na jakie mógł się zdobyć, bo nie był przyzwyczajony do wyrażania nim tego typu uczuć. Poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Jakby to była jego wina. Jakby nieważne, co robił, ściągał na ludzi, którym przecinał drogę… nieszczęście.
   Tak, jak mu powiedział.



Everything I've ever let go of
has claw marks on it.


Kurō Satō

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Sob 18 Mar - 21:34
Obecność duchów, stała się dla niej równie naturalna, co ta żywa strona rzeczywistości. Obie, przenikające się, chociaż niekoniecznie dla siebie widzialne - niekoniecznie z braku umiejętności jej widzenia, a - obojętności. Miała świadomość już, że yurei bywały tak bardzo skupione na toczonych w nich emocji, że widziały tylko - własny gniew i kotłujący się pod duchowymi powiekami - ścieżka osiągniecia celu. Ten - czasem był jedyną podporą, która trzymała w pionie ich egzystencję. Nie tak łatwo było za to zaobserwować zainteresowanie cudzą krzywdą. Tym bardziej istot bardziej bezbronnych niż ludzie - chociaż, w ten duchowy sposób, bardziej wrażliwych na dzielące rzeczywistość zasłony. Czy była to perspektywa, która trąca struny jej własnego poruszenia, gdy chwytała ciemną źrenicą umykające jej z pola widzenia sylwetki? Znajomość kocich przyzwyczajeń pomagała.  Kocur, który rościł sobie prawo do nazywania jej "swoją" nauczył ją wystarczająco wiele. Tym bardziej, że znaleziony tuż na początku jej przyjazdu - zabiedzony kociak, stał się jej najbliższym przyjacielem, naznaczając jej powrót i przekuwając zalegający pod skórą ból - w energię.
Łatwiej - już będąc w bezruchu, siedząc tuż obok kota, uchwycić szczegóły fizjonomii nadchodzącego ducha. Chłopak mógł być niewiele od niej starszy, z oczami - nawet w niematerialnej postaci, tak przenikliwymi, że wydawało się jej, jakby przeszywały na wylot, przez duszę zaglądając i ścigając zalegające w niej cienie. I zdecydowanie, miał w sobie coś z kota. Zachowawczość, dystans jaki pozostawił sobie i czujność, z jaką obserwował jej każdy ruch. Czy szukał sygnału do ataku, czy ucieczki? A jednak, impuls na kształt ciekawości, błyskający w błękicie tęczówek, zawrócił go w miejscu, nie dając umknąć pospiesznie. Dokładnie tak, jak go zobaczyła pierwszy raz. I chociaż wtedy - to nie ona była przyczyną ruchu, odczytywała jako nośnik trzymanego na wodzy charakteru. Dokładnie w momencie, gdy podjęła ryzyko i ujawniła, że go widzi.
Spojrzenie, jakim ją obdarzył sprawiło, że kąciki warg uniosły się lekko, łagodnie. Tak, jak zachowywałaby się wobec kota, tak teraz, nie chcąc spłoszyć zyskanej uwagi, trwała nieruchomo, pozostawiając przestrzeń, dla której - to nieznajomy mógł zdecydować, czy chciał interakcji. I jej w nim udziału. Dopiero, gdy dźwięk słów potoczył się w dzielącą ich przestrzeń, odetchnęła lekko - A czegoś innego potrzebuję? - odbiła lekko, kontynuując żartobliwą linię, a jednocześnie, szukając poprzez odpowiedzi, pierwszych jaśniejszych informacji na temat nieznajomego. Kim był?
Ten kot...
Wysunęła jedną dłoń, tę obok siedzącego obok zwierzaka - wciąż nie dotykając błyszczącej w słońcu sierści, ale dając poznać się jej zapachem. Domyślała się, że gdyby cokolwiek mu się w niej nie spodobało - już dawno mknąłby zwinnie uliczką, machając z niezadowoleniem ogonem. No, może nie tak zwinnie - pomyślała, gdy usłyszała kolejne wyrazy. Opuściła spojrzenie na kocię, które niby przypadkiem, kilkukrotnie szurnęło jej palce końcówką ogona. Skinęła głową w stronę Kuro - Tak mi się zdawało, że coś mu dolega. Dziękuję...że mi pan powiedział. I zaufał - odezwała się równie łagodnie, z kiełkującą w tonacji czułością. Uniosła wolno jeden z palców, potem całą dłoń, by pogłaskać w końcu bok kociego grzbietu. Zwierzak spiął się początkowo, ale nie umknął, kierując na nią zieleń ślepi. Z przyzwoleniem?
Drgnęła, gdy czarniutka istota z jakimś wahaniem podniosła się, by wsunąć bezpośrednio na jej kolana. Niemal w tym samym momencie, usłyszała nowy, obcy głos oraz kryjącą się z nim postać sklepikarza, który niemal wszedł w stojącego obok Sato. Zamrugała, przez moment rozkojarzona, gdy obce dłonie podsunęły jej do wglądu zniszczony materiał. Dłoń, zamiast sięgnąć po wskazaną szkodę, zaplotło się z drugą, tworząc wokół skulonego kota prowizoryczną tarczę. Odetchnęła, unosząc wzrok na mężczyznę - Właściwie wiem - zmrużyła powieki, promienie odbijały się na uniesionej ku górze twarzy i tylko cień obcego, słaniał się na pół policzka - z tą sama pretensją, co kotłowała się w oczach sklepikarza - całkiem niedawno kupowałam u Pana podobne... i nie jest to tak drogie. Zapłacę - przechyliła głowę z nieco większym niepokojem obserwując jak policzki mężczyzny kraśnieją - nie chciałam pana urazić... ale... byłabym wdzięczna, gdyby pan nie straszył mi kota, tym bardziej rannego. Słyszał pan o bakeneko? - siedzący na kolanach kot, jakby się ożywił, zastrzegł uchem, przenosząc uwagę właśnie na sklepikarza - potrafią się odwdzięczyć. I za dobre i za złe traktowanie - nie zmieniła tonu, chociaż wlała się w nie powaga i coś na kształt cichego rozbawienia. Bo mówiła prawdę - Proszę przyjść pod sklep - mężczyzna niemal fuknął, by finalnie odwrócić się na pięcie. Zniknął w załamaniu alejki, mieląc pod nosem niezidentyfikowane słowa - czy to przekleństw, czy zażenowania, czy przeprosin - nie wiedziała. I wiedzieć nie chciała.
Carei przeniosła spojrzenie na yurei - jeśli oczywiście, wciąż był na miejscu - uśmiechnęła się przepraszająco i odsłoniła ułożonego na kolanach kota - Chyba mnie lubi - palce wspięły się na grzbiet, zatrzymały przy szyi, muskając i czubek głowy, by nieco wolniej, ostrożniej, zsunąć się do łap - pana też - dodała, rejestrując, że stworzenie wpatruje się dokładnie w miejsce, gdzie stał duch.

@Kurō Satō


Miyagemachi 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Seiwa-Genji Enma and Kurō Satō szaleją za tym postem.

Kurō Satō

Czw 30 Mar - 0:56
   – Cóż – odpowiedział, nie mogąc się powstrzymać przed odwzajemnieniem uśmiechu, który od niej dostał. Być może nie powinien był tego robić, bo przez wielkość kłów jego naturą było to, że wyglądał bardziej wrogo aniżeli przyjaźnie; nie był jednak w stanie oprzeć się jej aurze. Poza tym… jeśli miała się go w ogóle bać, to przecież już by się bała – znajdująca się na jego ciele krew, pomimo łagodzących ostrość jej czerwieni płatków kwiatów, sama w sobie wystarczała, żeby wywołać strach u przeciętnego obserwatora. Zdawała się jednak nie robić żadnego wrażenia na dziewczynie, która musiała być o wiele bardziej odważna, niż założył na podstawie jej subtelnego zachowania. – Możesz mi powiedzieć swoje imię.
   Nie spodziewał się tego, że po swojej śmierci będzie mu jeszcze dane rozmawiać z człowiekiem, który nie czuł wobec niego przerażenia – bo chociaż rozmawiał (o ile można to było w ten sposób ująć) również z ludźmi, którzy, zamiast przed nim uciekać, atakowali go, to uczucie, z którego wychodzili, było przecież bardzo podobne. Jeśli by się go w głębi siebie nie bali – a przede wszystkim tego, co może zrobić – nie mieliby powodu, dla którego warto by było prowadzić z nim walkę. Była medium, więc mogła na drodze swojego życia spotkać już wielu takich jak on, ale z jego doświadczeń wynikało, że ten fakt na ogół wcale nie ułatwiał kontaktu z drugim człowiekiem; wręcz przeciwnie, utrudniał go, bo przeważnie uświadamiał ludzi na temat tego, kim jest, a właściwie… kim może się stać. Dla większości jedno było jednak tożsame z drugim.
   W milczeniu śledził mężczyznę zwężonymi źrenicami, rozszerzając je mimowolnie dopiero w reakcji na słowa nieznajomej. Mimo że wyglądała równie delikatnie co królik, w zachowaniu bardziej przypominała wilka. To niemożliwe, jak – pozostając przy tym tak grzeczna – potrafiła zupełnie zdominować kłótnię, nie używając wcale aż tak wielu argumentów. Kurō odprowadził wzrokiem handlarza, zanim przechylił z zaciekawieniem głowę, słysząc, jak jego rozmówczyni wspomina o bakeneko. Koci demon, hm? Przesunął językiem po zębach, zastanawiając się nad tym, co o nim wiedział. Nie miał za dużo informacji o świecie, jakiego częścią wbrew sobie się stał. Właściwie to nic dziwnego, że – jako medium – ona znała się na takich rzeczach. W końcu, w przeciwieństwie do innych ludzi, wiedziała, że ich istnienie nie jest tylko mitem. Być może powinien zadać jej kilka pytań o to wszystko, skoro zdawała się być gotowa mu na nie odpowiedzieć. Póki co jednak…
   – Powinniśmy okazać mu wdzięczność – rzucił, mając oczywiście na myśli zrobienie czegoś zupełnie przeciwnego. Co takiego mogli mu zrobić, tego jeszcze nie wiedział, ale z całą pewnością w jego głowie nie było niczego związanego z zapłaceniem sprzedawcy jego “należności”.
   Zwróciła jego uwagę z powrotem na siebie, mówiąc o kocie. Wrócił do niej spojrzeniem, które w ogóle nie przypominało tego, jakim obdarzył mężczyznę – nie było w nim żadnego gniewu, tylko spokój. W objęciach medium kot wydawał znajdować się w niebie, na co nie sposób było się nie uśmiechnąć. Znowu. Cóż, tak na niego działała. Nie miał nic przeciwko temu. Po wszystkim, co przeszedł… potrzebował tego. Scena, w jakiej brał udział, była tak normalna, że czuł się, jakby był aktorem, który grał rolę w jego życiu sprzed śmierci. Wraz z ciałem zaczął tracić poczucie własnej tożsamości, co każda chwila taka jak ta bardzo boleśnie mu uzmysławiała.
   – Mnie? – powtórzył, patrząc na mruczącego w jej ramionach kota. – Możliwe, ale na pewno nie tak jak ciebie. – Przestał mówić – na chwilę – zanim kontynuował, teraz już z wahaniem w głosie – Dziwię się, że w ogóle mnie… widzi.
   Uciekł wzrokiem w bok.
   – Przepraszam, ale chyba będę mieć jeszcze jedną prośbę – powiedział, ważąc każde słowo. Nie mógł sobie pozwolić na popełnienie jakiegokolwiek błędu. – Jeśli to nie będzie problem.



Everything I've ever let go of
has claw marks on it.


Kurō Satō

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Wto 11 Kwi - 16:36
Im dłużej pozwalała sobie na obserwację, tym więcej kocich cech dostrzegała w duchu. Od kiełków, co odsłoniły się, gdy wargi odbiły się uśmiechem podobnym jej, aż po zachowawczą nieufność. Tej ostatniej nie dziwiła się. Miała świadomość istnienia sił, które chełpiły się ich zwalczaniem. A pamiętała własną, początkową panikę, gdy po raz pierwszy dostrzegła snujące się się yurei - odsłaniające różne stadia wyrafinowania momentu śmierci. Początkowo, rysowała z pamięci, dopiero potem, kierowana nieuchwytnym pragnieniem? Szkic powstawał jeszcze w obecności ducha. Artystyczne skrzywienie, czy nie - naoglądała się wystarczająco wiele, by patrzeć na spotkane istoty - nie przez pryzmat tego co widziały ścigające kształt oczy, a tego, co mogły ze sobą nieść. Zawsze niosła się tam historia. Jak - u stojącego naprzeciw chłopaka. I nie umiała udawać, że - chociaż mieniąca się przeźroczystością, mieszanka niemal czerni inkaustu plecionego przez kwietne listki - nie chciały jej czegoś opowiedzieć - Carei - imię podała bez wahania. Zapewne wielu w tym zarzuciłoby ogrom naiwności. Przestała się tym przejmować, a może nieco na przekór - spełniała ocenę według własnego upodobania. Jej decyzje. Jej konsekwencje - tak mam na imię - dodała łagodnie, precyzując i na moment tylko urywając - czy będzie z mojej strony nachalne, jeśli poproszę o to samo Ciebie? - zawahała się lekko tym razem. Duchy, nie były chętne do odsłaniania swojej tożsamości obcym. A zawierane z nimi kontrakty, były tego mocna podstawą. Namacalnie wręcz pisana i oddawana władza w ręce medium - czy na korzyść obu stron? Jedni twierdzili, że yurei wykorzystywali tylko dla własnych celów, ale czy to nie działało przeraźliwie wyraziście w obie strony?
Nie czuła się komfortowo w obecności sklepikarza. Odbierała cudze emocje, szczególnie te intensywne, na płaszczyźnie zbliżonej do materialnej. Miała wrażenie, że te, osiadały na jej skórze, napinały mięśnie, wyostrzając kształt oblicza, wzbudzając i w niej uporczywe kłucie, rezonując - z jej własną aurą. Wrogiem, była obojętność, więc i obojętnością nie miała prawa się zasłaniać, gdy przychodziło do konfrontacji. Te lubiły testować jej cierpliwość. Dotychczasowo, wygrywała. Z pewnymi, wyłamującymi się ze schematu jednostkami. Na myśl o jednaj z nich, bywała niespokojna. Tutaj - było łatwiej. Miała grunt czysty do reakcji, a ton i pretensja sklepikarza, poruszały równie napiętą strunę jej głosu. Całość, jednak chwytając w dłonie - na swój sposób - Przyjdę - zakończyła tylko, pochylając nieco głowę w stronę oddalającej się sylwetki sklepu z kimonami. Cień, który rzucał sprawiał, że wzrok Carei mimowolnie umykał ku stającemu obok zjawisku, w swoistej formie odnalezionego, bezpiecznego oparcia dla tęczówek. Te, uchwycone przez zwężone źrenice chłopaka, niosły ze sobą tamowaną emocję groźby. I nie zdziwiłaby się, gdyby umykający z pola widzenia sklepikarz, przyspieszył kroku przez opanowującego - niewiadomego dla niego pochodzenia - ciarki.
- To nie jest niekonieczne - wciąż spoglądała na ducha z dołu, obejmując troskliwie strzyżące ciekawie uszami - stworzenie na kolanach - sam o to zadbał. Nic więcej nie musimy robić - ktoś o tak natarczywej naturze, równie łatwo ulegał natarczywości własnych lęków. Ludzie mieli w naturze, karać się sami.
- Ciebie - potwierdziła - gdyby chciał ukryć się rzeczywiście, zrobiłby to szybko - Może cię prowadził po prostu, albo... testował chęci - uśmiech poszerzył się. Tak, koty zdecydowanie miały w swojej naturze łobuzerską tajemniczość - Wydaje mi się, że czasem go tu widywałam... - zaczęła, wsuwając palce znowu niżej, aż do kocich łapek. Ledwie muśnięciem sięgnęła tej, na której opuszek zahaczył o nierówną krawędź kolca. Odsunęła palce, gdy tylko poczuła spięcie, by - jak gdyby nigdy nic, znowu pogładzić koci bok.
- Słyszałam, że koty chodzą na granicy - wzrok opuściła na trzymaną na kolanach istotę. Rozluźniła jedną dłoń, sięgając ku odłożonej obok torbie, by wyciągnąć z kieszonki, niewielką pesetę - ...na krawędzi płaszczyzn - kontynuowała tak, jakby mówiła do kota właśnie, który, mimo wciąż wyraźnego zainteresowania słowami, ślepka miał wlepione w stojącym przed nimi yurei.
Zatrzymała się wpół gestu, tylko kątem oka obserwując, jak kot na nowo kładzie się na boku. Ogon nerwowo zadrgał - prośby nie kwalifikują się do przeprosin - jaśniejszy błysk rozświetlił spojrzenie dziewczyny - jeśli tylko będzie to w mojej mocy - pomogę - wsunęła niewielki metal w głąb wnętrza dłoni. Niezależnie od chęci, lubienia czy zaufania - nie sądziła, by kot grzecznie przetrwał w spokojności "zabieg", który planowała - chciałabym cię też poprosić, żebyś podszedł bliżej. I kucnął. Odwrócisz jego uwagę na chwilę - dodała jeszcze, przegryzając wargę w skupieniu, gdy odnalazła punkt zaczepienia. I w spojrzeniu Kuro i nierówności bolesnego zadziora na kocim opuszku łapy.

@Kurō Satō


Miyagemachi 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Kurō Satō ubóstwia ten post.

Kurō Satō

Pią 14 Kwi - 20:19
   – Nie będzie. – odpowiedział tak miękko, jak miękkie było dla dłoni futro znajdującego się na jej nogach kota. – Kurō. – W jego głosie była tylko pewność siebie; żadnego wahania przed podaniem jej swojego imienia. Czy dlatego, że nie wiedział jeszcze, jaką wagę ma ono dla demona, będąc dla niego środkiem do zawarcia kontraktu z człowiekiem? Nie. Nie dlatego.
   Być może nie powinien tego robić, zwłaszcza po tym, z kim już miał przyjemność – a właściwie jej brak – nawiązać znajomość po śmierci, ale… nie mógł nie ufać Ejiri. Brak zaufania do niej odczuwał w głębi siebie tak, jak gdyby miał wątpliwości co do człowieka, z którym przyjaźnił się od wielu lat. Czy było to spowodowane tylko podobieństwem do Ren? Nie mogło być, kiedy wspólność ich cech była tak łudząca, że po przyjrzeniu się jej bez problemu dostrzegł dzielące je różnice. To musiało być coś więcej; jej aura, którą poczuło również zwierzę, ślepe przecież na kłamliwe zachowania ludzi, z oczami otwartymi tylko na ich prawdziwe intencje. I chociaż ludzkie emocje nie były, na ogół, przedmiotem zainteresowania mężczyzny, to teraz śledził z uwagą każdą zmianę wyrazu twarzy kobiety. Nie po to, żeby wykorzystać ją przeciwko niej, lecz wręcz przeciwnie; żeby samemu nie zrobić jej krzywdy.
   Przechylił głowę na jej słowa, nie potrafiąc złożyć ich w całość, lecz postanawiając dać sobie czas na ich zrozumienie; i dobrze, bo już w następnym zdaniu dostał brakujące kawałki tej układanki. To było jak nagroda za jego cierpliwość, której, będąc duchem, uczył się każdego dnia. Zmieniał się, ale czy wciąż wbrew sobie? Doceniał brak wiążącej go ze światem sznurem obowiązków materialności – choć jeszcze nie chciał tego przed sobą, a co dopiero przed kimkolwiek innym, przyznać. Potrzebował jednak swojego ciała z powrotem. Musiał je mieć, żeby wrócić do Ren; i ta myśl była silniejsza od lenistwa, które mogło go odwieść od jej spełnienia. Nie był tego świadom, ale działała też na niego naturalna kolej rzeczy – każdy krok, jaki robił po śmierci, oddalał go coraz bardziej od życia, czyniąc je mu mniej bliskim pod względem nie tylko fizycznym, ale i psychicznym. Jeśli życie trzymało go na smyczy jak psa, to teraz napinał ją do granic możliwości, gotów zerwać się mu z niej na zawsze.
   Słyszałam, że koty chodzą na granicy.
   Też o tym słyszał – ktoś mu już to powiedział, chociaż kto, nie umiał sobie przypomnieć. Powiązania zwierząt z… mitologią, czy – właściwie – rzeczywistą częścią tego świata, musiały być dla niego mimo wszystko wystarczająco ciekawe, by pozwolić komuś na zrobienie mu na plecach tatuażu przedstawiającego nekomatę. Nie pamiętał momentu tatuowania, ale taki musiał być ku niemu powód, czyż nie? Bo i teraz, kiedy mu o tym mówiła, słuchał z zaintrygowaniem, jakiego wcale nie musiał od siebie wymuszać.
   – Tak musi być – stwierdził, obserwując podążające za jego ruchami kocie źrenice. Nie dało się temu zaprzeczyć; kot z całą pewnością nie tylko był świadom jego obecności, ale również go widział, w przeciwieństwie do większości ludzi. – Ciekawe, czy inne zwierzęta też…
   Posłusznie zrobił to, co mu kazała; usiadł naprzeciwko kota, na ziemi, zastanawiając się, czym właściwie może odwrócić jego uwagę od zabiegu. W innym przypadku zrobiłby to, bawiąc się z nim, ale w tym nie wchodziło to w grę, bo kot musiał się nie ruszać i zachować spokój. Udał więc, że podnosi coś z ziemi – mianowicie kamień, który oczywiście został na swoim miejscu. Był to jednak szczegół, który umknął oczom niedoświadczonego życiem kociaka. Te z żywym zainteresowaniem podążyły za dłonią zaciśniętą w pięść, chowającą, bez wątpienia, coś wartego uwagi. Skinął głową do Carei, dając jej znać, że może zaczynać. W międzyczasie postanowił – po uśmiechnięciu się na zachęcające słowa Ejiri – wyrazić swoją prośbę na głos:
   – Miałabyś może możliwość… wzięcia go do siebie, dopóki ja nie będę mógł tego zrobić? Wiem, że proszę o dużo… – mówił, wciąż patrząc na kota; dopiero po doprowadzeniu zdania do końca, spojrzał na Carei, szukając w jej oczach odmowy. – …ale odwdzięczę ci się za pomoc. – złożył obietnicę, niejako też obiecując sobie, że – jeśli się zgodzi – zobaczy jeszcze i ją. – Już niedługo.
   Przeniósł w końcu spojrzenie na szkicownik, na którego nie zwrócił uwagi pomimo faktu, że znajdował się w jej centrum. Czy powinien? Cóż, jeżeli chciała, żeby jego zawartość pozostała dla świata tajemnicą, to przecież trzymałaby taką rzecz w torbie, nie wyjmując jej przy nim. Poza tym mogła po prostu nie odpowiadać na jego pytanie, więc nie było się co nad tym zastanawiać. Chciał odwrócić i jej uwagę od tego, co musiała zrobić. Nie żeby operacja, którą przeprowadzała, należała do szczególnie drastycznych, ale.
   – Szkicujesz? – zapytał więc, skupiając wzrok na cierniu, jakiego właśnie – z precyzją ruchów właściwych osobie, która rysowała już od bardzo dawna – wyciągała. Nie powiedział tego bez powodu; sam wszakże się tym zajmował, chociaż pewnie nie wykorzystywał swoich talentów w taki sam sposób, w jaki robiła to Carei.

Kurō Satō

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Czw 27 Kwi - 20:33
Nieufność nie współgrała ściśle ze struną łagodnością. A mimo to, to te dwie, splecione ze sobą cechy, błyskały iskrą, które odbijały się w skupionym na niej spojrzeniu. Być może tym bardziej było to poruszające, że tak samo wyraźnie potrafiła uchwycić niebezpieczeństwo kiełkujące napięciem wokół, gdy w pobliżu pojawił się i zniknął zaraz jak gorzki sen - pretensjonalny sklepikarz. Dziwne było w tym, że wcale jej tonie przeszkadzało. Ale nie było w tym naiwności, wiary, że zawsze była bezpieczna. Ten rodzaj niebezpieczeństwa, był po prostu siłą, którą dostrzegała u mężczyzn, jako atut, odwrotnie do czystej bierności, jako słabości. W Kuro z cichą przyjemnością mogła odkrywać - na miarę odbieranych wrażeń - barwy maźnięć charakteru, które chyliły jej uwagę ku łagodnej ciekawości. A ta, rozwijać się potrafiła na wielu płaszczyznach. Wzbijała się jak szybowiec, pod górę głęboko, gdy chodziło artystyczną naleciałość natchnienia, potem przeskakując na inne dziedziny, jak psotny płomyk ze świecy.
Czasem zdawało jej się, że widział w niej coś innego, coś, czego nie umiała uchwycić jeszcze, umykając pomiędzy drobinami spostrzeżeń. I chociaż było w jej postrzeganiu coś, co sprawiało, że łatwiej jej się czytało emocje z oblicza, które potem malowała w szkicowniku, to Kuro, nosił za sobą tajemnicę tak wielką, jak cień, w którym kryła się przyczyna jego aktualnego stanu. I znowu, chociaż ryzykowała, i jeśli zdecydowała raz, otwierała się na cudzą obecność. Wiedziała, że było to równie niebezpieczne, co igranie z ogniem, a jednak była tu. Z nimi. Dwójką towarzyszącą jej istot o naturze, która ścigała się z upodobaniem. Bo, jak sama mówiła - koty, chodziły na granicy. A ludzie stawiali ich sobie i innym - wystarczająco wiele, by odnaleźć w tym swoistą wartość. Co i jak przenikał Kuro? Jakie granice były jego udziałem? Coś kusiło ją, by podjąć temat, trącić strunę, na której obcym, nie wypadało grać. Kołysanie warg i osuniętego tam uśmiechu, zastąpiło szczypiącą w język ciekawość. Tymczasowo.
Kociak na kolanach, chociaż zdawał się bardziej czujny, możliwe, przeczuwając zmianę, wciąż z zainteresowaniem obserwował ducha, z sobie tylko wiadomą czujnością. Eji chciała to wykorzystać - Możliwe. Czasem wydaje mi się, że to jest trochę jak z ludźmi. Jedni są bardziej inni trochę mnie wyczuleni na cudzeobecności - z odległości obserwowała, chociaż krótko, jak chłopak siada przed nimi, dając sygnał do manewru. Ulotny uśmiech raz jeszcze uniósł kąciki ust, by zaraz potem, z uwagą, możliwie szybko, zajęła się kocim problemem. Miała w tym wprawę. Kocur, który zajmował jej mieszkanie, nie raz wymagał zabiegów,  wymuszających zręczne posługiwanie się pęsetą, czy aplikowania odpowiednich mazideł. Jak przewidywała, czarniutkiej istotce nie spodobał się krótki napływ bólu, pisnął, lądując małymi, chociaż ostrymi ząbkami na wierzchu jej winowajczej dłoni. Drobne ciałko spięło się, gotowe do ucieczki. Nie przejęła się - Już wszystko w porządku- wyszeptała ledwie słyszalnie, przesuwając drugą dłoń już na miękkość zwierzęcego kark i czekając, aż zwolni uścisk igiełek zębów.
- Myślę, że tak - kiwnęła głową, czując jak kociak w końcu się rozluźnia. Energiczne machanie ogonem, wciąż jednak znaczyło rozpuszczaną frustrację - jest bardzo młody, powinien się dogadać z moim Jiro... - urwała, przechylając głowę - Niedługo - potworzyła, unosząc spojrzenie wyżej, do oczu  Sato. Potrzebował kontraktu - będę czekała - chociaż nie precyzowała pytania, jak ją miał znaleźć. Każdy miał swój na to sposób, a los bywał naprawdę zabawny w nieoczekiwanych zbiegach okoliczności. Przekonywała się o tym raz za razem.
Podążyła wzrokiem za ruchem chłopaka - Tak - cierń wylądował już na ziemi - was też pewnie narysuję - w ciemnych źrenicach błysnęło szumiące niemal echem, rozbawienie. Wolała doprecyzować, jakby była to pewna oczywistość, na którą nie każdy dawał jej przyzwolenie. Niekiedy duchy, które ujęła na papierze, odwdzięczali się koszmarami. I wciąż, mimo upomnień przykrych niespodzianek, nie potrafiła zrezygnować. Nad natchnieniem zapanować nie umiała i nie potrafiła. A potem popłynęła wartko refleksja, łącząc na języku plączące się słowa z podpowiedzią dosłownie malowaną na yurei. Inkaust. Kwiaty - Ty też malujesz - nie była pewna nawet, czy zadała pytanie, czy stwierdziła oczywistość. A fakt ten, załaskotał wiercąca się niespokojnie czułością. Artysta. I co dalej?

@Kurō Satō


Miyagemachi 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Kurō Satō ubóstwia ten post.

Kurō Satō

Pon 8 Maj - 14:04

   W milczeniu podążył wzrokiem za rękami Ejiri, nie przestając jednocześnie bawić się z kotem za pomocą swoich. Czułość jej dłoni nie przeszkadzała Carei w wykonaniu wymagających bezwzględnej precyzji ruchów; wręcz przeciwnie, podeszła do rozwiązania problemu jak do składania origami – z finezją. Traktowała stworzenie tak delikatnie, jak gdyby było stworzone z papieru, chociaż wyglądem – i zachowaniem – bardziej przypominało rozlaną na nim kroplę tuszu. Tuszu z zębami, należało dodać, bo przy wyjęciu z poduszki kolca wbiło się kłami w ciało dziewczyny, która, w jego mniemaniu, skrzesiła w jego łapie następną iskrę bólu zamiast zgasić wzniecony w niej raną ogień. Medium udało się jednak cierpliwie znieść ten brak zrozumienia i Satō mimowolnie utożsamił się z kotem, w głębi siebie bardzo łaknąc takiego rodzaju… wyrozumiałości. Nie od niej. Od świata.
   – Ji-rō – powtórzył, uśmiechając się kątem ust. Bawił się tym imieniem, dzieląc je sylabami na pół; miękkie “ji” i twardsze od niego w wymowie  “ro” przyjemnie schodziło z rozdzielonego na końcu języka. Lubił wymawiać takie kontrastujące dźwiękowo słowa. – Dziękuję, Carei. – Powiedzenie tego na głos musiało nie wystarczyć mu do wyrażenia w pełni swojej wdzięczności, bo złożył jeszcze w podzięce dłonie i pochylił głowę. – Jirō mi się podoba, więc z pewnością dostanie od ciebie równie piękne imię.
 Będę czekała.
   Widział po jej spojrzeniu, że wie, na co ma czekać. Aż zrobi kontrakt z człowiekiem – nie, aż odzyska utracone ciało, bo nie o sam fakt kontraktu mu przecież chodziło, tylko o jego konsekwencje. Nie musiał więc mówić tego na głos, za co czuł… cóż, wdzięczność, bo nie chciał tego robić. Myśl o uzależnieniu się od kogoś ledwo przechodziła mu przez głowę, a co dopiero przez gardło. Ale będzie się musiał na to skazać, żeby – paradoksalnie – uciec z tego więzienia.
   – Wrócę… tu – powiedział, uznając, że wypadało jednak umówić się co do miejsca – i czasu – ich następnego spotkania, jakkolwiek romantycznie nie brzmiało zostawienie tego losowi. A więc dokonał wyboru miejsca – co z czasem? Ile go potrzebuje? Czy powinien dać go sobie więcej, żeby mieć pewność, że osiągnie swój cel – czy mniej, żeby nie poczuć się zbyt komfortowo pod postacią demona? Kwiat wiśni spadł mu pod nogami, kołysząc się na wietrze; jak dosadna w swojej subtelności odpowiedź na niezadane przez niego przeznaczeniu pytanie. – …zanim znowu zakwitną. – Wskazał ruchem głowy drzewo nad sobą.
   Was też pewnie narysuję.
   Zaśmiał się tak dźwięcznie, że śmiech ten złączył się w jedno z graną na shakuhachi melodią. Piosenka, jaką wykonywał artysta, nie brzmiała jak żadna z tych, które znał Kurō; a przynajmniej jak żadna, którą by pamiętał. Jeśli o niej zapomniał, to mogłoby wytłumaczyć nostalgię, jaką do niej czuł. Już na zawsze miała się zapisać w jego sercu jej obrazem, chociaż w tej chwili jeszcze o tym nie wiedział.
   – Będziesz mnie pamiętać? – Wrócił do tego tonu głosu, od którego wszystko się zaczęło, zataczając w ten sposób pełne koło, które, cóż, domagało się zamknięcia. Nie chciał zabierać jej więcej czasu, niż już mu poświęciła. Ich spotkanie nie było przecież zaplanowane i mogła chcieć spędzić go inaczej niż w towarzystwie przypadkowego ducha. Nie potrafił się jednak oczywiście powstrzymać przed zaczepieniem jej po raz ostatni tego dnia – jak kot, który po prostu musiał zrzucić z blatu ten kubek.
   Przechylił głowę, słysząc jej nawet nie pytanie, a stwierdzenie; miała rację. Skinął nią więc tylko, żeby dać jej pewność, chociaż zdaje się, że tej jej nie brakowało.
   – Ja ciebie będę – przysiągł, niejako składając równocześnie także obietnicę tego, że zrobi to samo dla niej. Nie dla zapamiętania jej, bo widział jej twarz i pod zamkniętymi powiekami – a dla samego dowodu, że może to zrobić, bo ma już ciało. Bo będzie mógł, prawda? Raz jeszcze znalazł spojrzenie Ejiri swoim, nie do końca zgodnie z sobą samym szukając w nim… wiary w niego?
   Podniósł się z kolan; ale jeszcze na chwilę przed zrobieniem tego na pożegnanie przesunął dłonią za uszami kota, w miejscu, w którym jego futro powinno być najbardziej miękkie. Tym razem również niczego pod nią nie poczuł – nie w rzeczywistości, jednak w wyobraźni zdawało mu się, że jest przeciwnie. Zdusił w gardle parsknięcie na myśl o jakże ironicznym wykształceniu przez jego umysł zjawiska phantom touch. Odwrócił się, znikając w tłumie; w głowie oddawał się myślom o tym, co zrobi ich ukochanemu sprzedawcy i jego stoisku, jak będzie już mieć w tej kwestii więcej możliwości.

[ z/t Kurō i Ejiri ♥ ]


Everything I've ever let go of
has claw marks on it.


Kurō Satō

Hasegawa Jirō and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku