Lokal Sakuranohanabira to parterowy budynek przycupnięty w centrum zadbanego ogrodu. Teren ogrodzono stosunkowo wysokim murkiem, nadającym miejscu wrażenie zacisza. Szary, ale atrakcyjny wizualnie gmach otaczają niskie krzewy, klomby białych, różowych i fioletowych kwiatów oraz japońskie wiśnie, kwitnące na przełomie marca i kwietnia. Do wejścia kieruje wijąca się, kamienna ścieżka, w pewnym punkcie prowadząca przez niski, krótki mostek. Samą kładkę wybudowano nad wąską rzeczką przecinającą ogród.
Restauracja, choć przywodzi na myśl nieco podniszczoną, starą konstrukcję, wewnątrz jest bardzo zadbana, czysta i nowoczesna. Udekorowana po azjatycku, z lampami w kształcie złotych lampionów i rzucającymi się w oczy płótnami zdobiącymi ściany – na tłach tkanin wyszyto drzewa wiśni w różnych stanach dojrzewania. Stąd zresztą wzięto nazwę zakładu – Sakuranohanabira (桜の花びら), Płatki Kwiatów Wiśni.
Dla gości przeznaczono dwie salę. Główna, znajdująca się w samym centrum budynku, odznacza się wyjątkową dbałością o szczegóły. Sięgające sufitu okna pozwalają zebranym na przyglądanie się pięknu zadbanego ogrodu, zaś płynąca z głośników muzyka nadaje miejscu spokojnego i orientalnego charakteru. Tym jednak, którym nie w smak przebywanie wśród chmary innych gości, mogą zarezerwować miejsce w specjalnej sali obok. Wymiarowo nie różni się od głównej, jednak światła są tu nieco bardziej przytłumione, dźwięki cichsze, zaś stoliki odgrodzone od siebie drewnianymi parawanami, nadającymi wrażenia większej intymności.
Lokal zyskał uwielbienie w Fukkatsu dzięki wierności w odtwarzaniu japońskich dań - wszystkie pozycje z karty menu są skrupulatnie dopasowane do wschodniej kuchni, a zatrudnieni kucharze to mistrzowie w swoim fachu. Mówi się, że kolacja w Sakuranohanabira przypomina kwitnienie wiśni - krótkie piękno, którego nie da się już wyprzeć z pamięci nawet wtedy, gdy chwila dawno minęła.
Nie uważał tego za randkę. W głowie określał to po prostu mianem spotkania, a jednak, mimo wszystko, zarezerwował dla nich stolik w Sakuranohanabira. Restauracja dla niego była właściwie praktycznie jak każda inna, a na zwyczajną kolację mógł przecież wybrać cokolwiek, z małymi knajpkami serwującymi sushi czy ramen włącznie. Wydawało mu się jednak, że dama, która miała mu towarzyszyć, nie pasowała do takich lokali. Mógł dać się zwieść pozorom, ale Carei wyglądała raczej na delikatną, wolącą spokojne miejsca. Nie uważając wieczoru za wyjście na randkę, zaopatrzył się też w drobny podarek w postaci różowego kwiatu goździka – przecież nie będzie szedł z pustymi rękami. Tak samo nie uważając kolacji za randkę, zadbał o wygląd, żeby ani nie ubrać się zbyt luźno jak na wypad z kumplami czy zbyt sztywno, jakby zaraz miał razem z oddziałem brać udział w uroczystej defiladzie kroczącej dumnie po demonach truchłach.
Siebie mógł oszukiwać, ale wyglądało to raczej dość jednoznacznie.
Przybył na umówione miejsce odrobinę przed czasem, zgodnie z założeniem, że lepiej poczekać niż się spóźnić. Skoro miał już wolne i nawet przekazał swoim egzorcystom, żeby dobijali się do niego wyłącznie w sytuacji kryzysowej, nie było opcji, że dotrze do Asakury bez choćby kilku zapasowych minut. Oparł się o ścianę jednego z budynków, jedną dłoń chowając w kieszeni, a w drugiej trzymając łodyżkę kwiatu ozdobionego cienką, białą wstążką. Choć zdążyło się już ściemnić i ulicę oświetlały latarnie, wypatrywał swojego „celu” z dokładnością nie mniejszą niż wtedy, gdy zerkał przez celownik swojej wiernej broni. Wreszcie ją dostrzegł – nie potrafiłby jej chyba pomylić z nikim innym – i odbijając się delikatnie od kamiennej podpory, ruszył spokojnym krokiem w jej stronę.
– Dobry wieczór – odezwał się skłaniając lekko, a następnie wysunął do kobiety rękę dzierżącą goździk. Spróbował się przy tym choć odrobinę uśmiechnąć, choć maska neutralności przylegająca do jego twarzy od wielu lat nie była skora do ustąpienia tak łatwo. Przynajmniej tym razem nie był w mundurze nadającym mu nieznośnie dużo powagi. – Mam nadzieję, że po drodze nie miała pani żadnych problemów – zagadnął. Mógł sobie teraz tylko pluć w brodę, że wcześniej uważał zrobienie kursu prawa jazdy za coś kompletnie mu niepotrzebnego. Gdyby poświęcił te kilkadziesiąt godzin, osobiście by po nią podjechał, ale jak na złość dotychczas ograniczał się do podróżowania po prostu komunikacją miejską lub z kimś z oddziału. Powinien jeszcze raz przemyśleć czy nie opłacało się jednak wpoić sobie tych wszystkich zasad. Bez wątpienia ułatwiłoby mu to życie i prędzej czy później się przydało.
Dotarłszy do wejścia, otworzył drzwi i przepuścił ją przodem, korzystając z tego, że choć raz to nie jego obowiązuje pierwszeństwo. Było to zresztą co innego niż zaczajanie się za rogiem podczas polowania na jakiegoś wyjątkowo niemiłego stwora. Miał przynajmniej nadzieję, że żaden yokai nie będzie mu niszczył planów na wieczór. Zaoferował Ejiri pomoc w zdjęciu płaszcza, a także odsunął dla niej krzesło, kiedy dotarli już do stolika. Może i czasami mógł wydawać się nieco sztywny, ale rodzice zadbali o to, by nauczył się zasad kultury i wyniósł z domu choć odrobinę dobrego wychowania. W jego wieku zresztą nie wypadało już nie posiadać minimum ogłady.
– Słyszałem, że jest tu całkiem przyjemnie, ale nie sądziłem, że na żywo będzie jeszcze lepiej niż mówili – wyznał zerkając w bok na wystrój, kiedy już przewiesił swoją kurtkę przez oparcie własnego krzesła i również umościł się przy stoliku. Nigdy nie był w Sakuranohanabira, miejsce znał wyłącznie z rozmów, a że było dość zachwalane, to skusił się na wybranie restauracji na ten wyjątkowy wieczór. Wreszcie powrócił spojrzeniem do towarzyszki, skupiając na niej uwagę. I musiał przyznać, nawet jeśli tylko w duchu przed samym sobą, że tak samo jak za pierwszym razem, teraz również wyglądała pięknie.
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Nie było dla niej nowością zamówienie, jakie otrzymała. Z dokładnym opisem, ze spotkaniem świadka, chociaż nie z samym autorem prośby. Odnajdowała w podobnej pracy nie tylko przyjemność, ale i satysfakcję. Gdzieś w odsuniętych na granice myśli, kuliła się zawoalowana uraza i brzydkie pragnienie zemsty. Każdy z rysunków, które tworzyła na prośbę funkcjonariuszy, dawał jej złudną nadzieję, że o jedno zło było mniej. I o jedno bliżej, by znalazła ukojenie. Chociaż to, zdawało się bezdennie wsiąkać, gdy łapała się na pasji, naturalnie poruszającą palcami, gdy kreska układała linie zmarszczonych brwi, skośnych oczu, czy wąskich warg, by ująć właściwą opisowi tożsamość. Czym różnił się portret od pozostałych, które wykonała?
Impuls pojawił się z zaskoczeniem, gdy uchyliła drzwi, by wpuścić autora zlecenia. Nie miała pojęcia, że oficjela władz potrafiła być tak...ujmująca. Nie tylko w wyglądzie, chociaż ten - przyznawała bez fałszywej skruchy - wywołał w niej dreszcz, zaskakująco przyjemny. Podobny natchnieniom, jakie odbierała w artystycznej euforii, ale kryjące pierwiastek, który wciąż był jej obcy, odległy, choć dziwnie też oczekiwany. Jak nieoczekiwany rozkwit wiśniowego kwiatu, który ktoś okrutny zerwał i wyrzucił. Tym też było zainteresowanie i uwaga czujnych oczu, skupiona na niej. Zachętą, to kwitnienia.
Mimo odwagi i prostoty tak jasnej odpowiedzi na zaproszenie, gdy drzwi zamknęły się za gościem, z westchnieniem oparła się o drzwi, osłaniając twarz dłońmi, w końcu dając upust zawstydzeniu, które zalało policzki szkarłatem. Nie odmówiła. Nie wycofała się. A on - nieznajomy - naprawdę ją zaprosił. Ją. Bez płytkich treści, które zdarzało jej słyszeć na uczelni. Unikała spotkań, omijała imprezy, byleby nie musieć dzierżyć napięcia cudzych naprzykrzań. I pochopnego dotyku, który wywoływał w niej niezmiennie strach - w rozmaitej postaci i nasileniu.
Cała gama sprzeczności szarpała wzajemnie, gdy przygotowywała się do spotkania i wieczornego wejścia. Nie dowierzała własnej śmiałości, ale nie miała w zwyczaju cofać raz postawionej decyzji. I zwyczajnie, coś kusiło ją w tym zestawieniu, uparcie spychając z myśli obraz zupełnie innych oczu, co paliły ją złotem za każdym razem, gdy wspominała ostatnie widzenia. Mimowolne uchwycenie nadgarstka i przymknięcie powiek, gdy palce trafiły na cieniutką bransoletką. To dwie inne barwy źrenic uchwyciły dziś jej postać.
Pozwoliła sobie na rozpuszczenie włosów, które zwyczajowo zaplatała w zarzucany na ramię warkocz. Czarne pasma puściła luźno, czarną falą opadającą na plecy, częściowo tylko ukryte pod długim, bordowym jak półdługi płaszczyk - szalu. We włosach tylko jedna, delikatna ozdoba, spinka w postaci cienkiego kwiatu. Zamówiona taksówa i pewność, że nie będzie nastawiona na długotrwały chłód, włożyła sukienkę, jedną z podarowanych przez opiekunkę. Czarną, wiązaną w pasie, z długością za kolano, z delikatnie malowanym na boku motywem wiśniowego drzewa. Wystarczająco wyjściowa, chociaż nie pozbawiona naturalnej jej, artystycznej iskry. Półdługie botki dopełniały całości.
Zaschło jej w gardle, gdy ujęła spojrzeniem oczekującą ją obecność, witając uśmiechem, gdy w place objęła smukłą łodyżkę kwiatu i odwzajemniła powitanie - Dobry wieczór - nie tak prosto pozbyć się wpojonych nawyków, dlatego w piersi dzieje się niepotrzebny chaos, a policzki już u wejścia, witały Yosuke różem. Teraz, jeszcze mogłaby tłumaczyć się chłodem, ale ciepło, rozlewa się dalej i zatrzymuje, gdy przekraczają próg lokalu - najmniejszego - potwierdziła, nie będąc pewną, czy była to tylko uprzejmość, czy realna troska. Ale, znowu, coś ujmuje ją w posłanym ku niej uśmiechu, co tylko lekko unosiły kąciki warg. A mimo to, daje jej ukłucie spokoju jakiegoś nieuchwytnego jeszcze, ciepło brzmiącego rozbawienia. Pokuszenie słów, czy pytania, osiada na wargach, gdy zajmują stolik, a towarzysz raczy ją zachowaniem, który przypisywała gentelmanom.
- Ma Pan bardzo dobry gust - oczy z natchnioną uwagą, prześledziły otoczenie, chwytając urokliwe akcenty pomieszczenia. Na dłużej, zatrzymując się przy różu rozsianych na płótnach płatków. Wargi, rozciągają się w pełniejszym uśmiechu, gdy wraca spojrzeniem ku męskiej twarzy - wciąż wydawałoby się poważnej, utkwionej jakby w surowej skale mimice. A mimo to, potrafiła uchwycić drobiny, które go odmieniały. Podobał jej się widok, zapominała więc o pierwotnej nieśmiałości, oddając się szczegółom, które potrafiły urzec - ... i bardzo ładny uśmiech, jeśli już o nim pamięta - przechyliła głowę, podsuwając dłoń pod własny policzek, jakby chciała uchwycić rzeźbę twarzy w pamięci, gotową, do odbicia jej na pergaminie szkicownika. Palce poruszyły się, jakby już znajdował się w niej rysik, by zaraz przerwać, gdy wypowiedziane wyrazy, doszły do jej rozumienia - nieznajomym się tak nie mówi - dodała na głos i zamrugała, pojmując znowu niepotrzebną werbalizację myśli - Och. - przygryzła malowaną czerwienią wargę. Takich rzeczy w ogóle nie powinna mówić na... takim spotkaniu. Prawdopodobnie.
@Nakashima Yosuke
Nakashima Yosuke ubóstwia ten post.
Nie chciał okazać się zbyt sztywny, za bardzo formalny albo najzwyczajniej w świecie nudny. Było to dla niego tym dziwniejsze, że przecież jakoś specjalnie mu nie zależało – przynajmniej tak mu się wydawało i z takim nastawieniem wychodził z mieszkania. Ot, kolacja. Zaproponowana z niewielką dozą żartu, którą jego znajomi z łatwością by wyłapali i zrozumieli, w przeciwieństwie do kogokolwiek poznanego na świeżo. Z jakiegoś powodu, choć sobie wmawiał, że to niezobowiązujący wieczór, nie chciał zawieść towarzyszki. Nawet, jeśli spotkaliby się raz w życiu teraz i nigdy więcej potem.
Szczęśliwie nie poddał się nerwom. Na spokojnie doczekał przybycia kobiety, a następnie przebrnął przez ten pierwszy etap spotkania: powitanie. Wręczenie drobnego kwiatu o delikatnych, różowych płatkach mogło zostać odebrane w najróżniejszy sposób, zwłaszcza jeśli by się zagłębić w jego symbolikę. Nakashima jednak o roślinach wiedział tyle, co przeciętny człowiek – nie za wiele. Zdał się na wybór kwiaciarki, nawet nie podejrzewając, że ta mogła po jego opisie sytuacji dokonać własnej interpretacji celu dzisiejszego wyjścia mężczyzny. Przynajmniej nie wcisnęła mu róż, bo te znacznie wyraźniej wyrażały intencję.
Uspokoił się bardziej, kiedy odpowiedziała. Za dnia miasto było o wiele bezpieczniejsze niż po zmroku, kiedy w cieniach zaczynały czaić się wygłodniałe demony, a snujące się po granicy światów dusze wypełzały z kryjówek, żeby dorwać bezbronnego, osamotnionego przechodnia. Wszystkie nadnaturalne istoty, co do jednej, uważał za zagrożenie dla płaszczyzny, na której żyli śmiertelnicy. Zwłaszcza yūrei, podstępne i nieprzewidywalne. Przez to, jak wiele dziwnych rzeczy działo się w Fukkatsu, obawiał się o zwykłych mieszkańców miasta. Zniknięcia, morderstwa, yōkai pojawiające się w samym sercu parku. Nawet teraz nie mógł w pełni wyrzucić tych problemów z głowy i po prostu odpocząć w miłym towarzystwie.
Miał już odpowiedzieć, kiedy ze strony kobiety popłynęły kolejne słowa. Nieprzyzwyczajony do komplementów, zwłaszcza takich, w pierwszym odruchu opuścił wzrok, niezbyt wiedząc jak zareagować. Wreszcie jednak znów na nią spojrzał i zmusił kąciki ust do uniesienia się w pełniejszym uśmiechu, głównie przez to, że faktycznie go rozbawiła.
– Faktycznie moja twarz trochę zapomina o wyrażaniu emocji – odparł niby poważnie, ale jednak z jakąś iskierką wskazującą na pozytywny nastrój. – Ciężko być jednak ponurym, kiedy ma się przed sobą tak piękne zjawisko.
Przyłożył delikatnie palce do warg, jakby i on przyłapał się na wypowiedzeniu słów, które niezbyt powinny paść. Nie w tych okolicznościach, kiedy byli sobie właściwie jeszcze obcy. Jego dobre wychowanie też posiadało swoją granicę, jak choćby ta nieznośna bariera w postaci „nie mam absolutnie pojęcia co robić”, którą próbował jakoś obejść przy pomocy złagodzenia napięcia. Nie przeszkadzało mu nic, co zostałoby powszechnie uznane za nietakt. Wręcz dziwnie mu było trzymać się teraz ustalonych przez społeczeństwo reguł, przyzwyczajony do wojskowych manier, różniących się dość wyraźnie od tego, co działo się poza oddziałem.
– Zapewne kwestia przyzwyczajenia do pracy. Niewiele tam miejsca na uśmiech – dodał cicho, przyglądając się jej przez krótką chwilę.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Niepewność, że w ostatniej chwili otrzyma wiadomość o anulowaniu spotkaniu - odeszła. Odwrotnie, witał ją przed lokalem. Czekał. Niewymuszenie, z podarkiem urokliwym, kwiatem delikatnym, bez zbędnego przepychu obleczonego, ani arogancką aurą przysługi, jaką zdarzało się niektórym oferować jej, chcąc "uratować" ją z samotności, jaką wybierała do tej pory. Byc może w końcu, robiła to z przyzwyczajenia, z poczucia, że łatwiej odsunąć się w cień, niż narażać się na doświadczenia, których miała żałować. Od nowa i od nowa wtłaczając do głowy, że nic dwa razy się nie zdarza. Ta sama ciemność też. Tę zostawiać miała za sobą. Daleko. Rozbitą na kawałeczki, których zbierać nie chciała. A dziś - dziś sięgała po coś zgoła innego. Światełko, które nieopacznie zahaczyło o jej dłonie. Tego wypuścić nie chciała, grzejąc ciepłem, które oferowało. Nawet, jeśli właściciel, oferować mógł je tylko raz. Wystarczyło.
Wbrew niektórym opiniom, nie była naiwna. Unikała miejsc, które mogły rzeczywiście narazić ją na niebezpieczeństwo. Ciężko było ją znaleźć na studenckiej imprezie, czy nocnej, barowej wyprawie. Spotkania, których nie odmawiała, miały swoją specyficzną naturę, którą przełamywała czasem pod wpływem natchnienia. Jak dziś, witając wieczór poza mieszkaniem. Czy którakolwiek z jej uczelnianych znajomych, uwierzyłaby w ogóle, że było ją na to stać? Jeśli wziąć po uwagę fakt, że zaprosił ją ktoś, za kim obejrzałoby się pół uczelni, stawiało ją w niecodziennym świetle. Niezmiennie, wprawiało ją w to w poruszenie. A może powinna była doprecyzować, to Nakashima wywoływał to w niej. Czy mogła za to kogoś winić?
Wnętrze lokalu, podawało ją nowej próbie. Wrażliwa na piękno, poświęcić musiała moment, na rozeznanie z otroczeniem. Nie przyznając się, że powód siedział przed nią, a ona walczyła z wolą o rozluźnienie. Nieopacznie, podsuwając sobie kierunek, który niejednokrotnie sprowadzał na nią kłopoty. A werbalizacja myśli, które w chaotycznym tańcu, kleiły się do umysłu, należały do czołówki.
Zamarła razem z wstrzymanym oddechem, gdy padły z jej ust ostatnie słowa. Źrenice utkwione na męskiej twarzy, nieruchomo śledziły ujawniona mimikę, od momentu, w którym opuścił spojrzenie, wywołując jakąś panikę - że oto darowała właśnie powód do złości. Potem i przez ponowne zetkniecie kontrastu ich tęczówek i jasność, która pojawiła się najpierw na tarczy źrenic, potem, unosząc wargi w uśmiechu - przepraszam... - zaczęła, opuszczając dłonie, na których wcześniej się opierała w obserwacji. Kołatanie w piersi, nie tak łatwo kontrolowane, zafałszowało właściwy rytm tym większy, gdy usłyszała drugą część wypowiedzi. Nie. Nie słyszała podobnych komplementów często. Jeśli jakieś były, widocznie chowane musiały być w niezrozumiałym niedopowiedzeniu, albo przykrej, bo wulgarnej odsłonie.
I chociaż szkarłat już wkradł się na lica, kolejny gest wywołał w niej niekontrolowany, jasny uśmiech - Widocznie dzielę z Panem podobną przypadłość - wygięcie warg nie zgasło, gdy kontynuowała - zawsze Pan mówi, to co myśli? - zaryzykowała powtórnie, lokując na zgaszonej własnym nietaktem naturze.
Niewiele tam miejsca na uśmiech.
Spoważniała nieco, skupiając się bardziej na wypowiedzianym zdaniu. I chwyciła okazję, by nieco odwrócić bieg i uwagę - na towarzyszu. Łatwiej jej było śledzić cudzą historię, słuchać, odbijając wyobraźnią kolejne kreski na niewidzialnych paletach. Siebie, z cichą premedytacją odsuwając w bezpieczny cień - Jeśli mogę zapytać. Czym dokładnie się Pan zajmuje? I dlaczego? - nigdy nie wnikała w profesje jej zleceń, przyzwyczajone, że wiązały w sobie zbrodnie wszelkiej maści. Nie była nawet czasem informowana, czy postaci, których portrety kreśliły, należały do samych ofiar, czy też zbrodniarzy. Pomagało jej to w kreśleniu profilu, ale i potrafiło wyprowadzić z równowagi, nadając obrazom głębi, która w konkretnym przypadku zbrodni - sugerowała winę - bez wyroku.
@Nakashima Yosuke
Nakashima Yosuke ubóstwia ten post.
A jednak teraz, mając przed sobą takie zjawisko, potrafił wykrzesać z siebie choćby cień czegoś bardziej… przyjaznego.
Ślepota barw nie pomagała w rozmowach. Utrudniała dostrzeganie zmian w źrenicach ciemnych oczu, nie pozwalała na widzenie kolorów twarzy. Nigdy nie zauważał ani nagłego pobladnięcia rozmówców, ani ich rumieńców. Przy przesłuchaniach zawsze miał przy sobie kogoś, kto zwracał uwagę na niewerbalne sygnały i mowę ciała przesłuchiwanego, tu musiał polegać wyłącznie na resztkach własnego rozsądku oraz mimice twarzy kobiety. Nie przegiąć w żadną stronę. Ani jej nie urazić, ani też doprowadzić do skrajnego wynudzenia. Czemu spotkania towarzyskie były takie trudne? W dodatku ilość tematów do rozmów miał dość ograniczoną. Jak mógłby rozmawiać o swojej pracy, kiedy wiele jej elementów podlegało tajemnicy? Gdyby zaczął mówić o wszystkich tych duchach, bóstwach, demonach i stworzeniach znanych tylko z legend, wzięłaby go na pewno za wariata. Już samo wyznanie swojej przynależności do tej konkretnej jednostki wojskowej mogło się tym skończyć. Zwykle nie przejmował się opinią innych, wręcz sam dążył do tego, żeby raczej nie przedstawiać się jako ten miły typ z sąsiedztwa, a jego przeciwieństwo, ale tutaj… Czuł się inaczej. Jakby jednak chciał, żeby to nie było ich ostatnie spotkanie.
– Przez większość czasu. Zwykle próbuję z tym walczyć, bo okazuje się, że jednak nie każdy lubi nadmiar szczerości. – Lekko przechylił głowę, a następnie wyłapując ruch w pobliżu, skierował wzrok z Ejiri na bok. Na szczęście był to tylko kelner, który z lekkim ukłonem podał im karty dań. Yosuke powrócił spojrzeniem do towarzyszki, przesunął palcem po brzegu elegancko wyglądającej oprawki. – Skutki są różne, ale twarz mam jeszcze w jednym kawałku, więc chyba mimo wszystko działa.
Nie przeszkadzało mu rozluźnienie atmosfery, odbicie w tę odnogę torów, która przejeżdżała blisko granicy nietaktu. Dzięki temu rozmowa nie wydawała się aż tak sztywna, tak podobna do jego wojskowej codzienności, gdzie obowiązywały konkretne zachowania, nieprzekraczalne normy, gesty i konkretne odpowiedzi na nie.
– Można powiedzieć, że chronię mieszkańców wyspy przed wszelkimi zagrożeniami. Dowodzę jednym z oddziałów specjalnej jednostki wojskowej, zajmujemy się rzeczami, z którymi inni nie są w stanie sobie poradzić. Ale zdarza się, że szukamy choćby ludzi zaginionych w Yakkari albo pomagamy przy śledztwach, które utknęły w martwym punkcie. – Czasem ten punkt był zbyt dosłownie martwy. I nieprzyzwoicie wręcz nadnaturalny. – Wcześniej pracowałem w policji, na samym końcu kariery byłem strzelcem wyborowym. Tym kolesiem, który siedzi wygodnie ze snajperką pół kilometra od miejsca akcji. – Polemizowałby z tym „wygodnie”, ale jakby nie patrzeć, póki nie polował na niego inny snajper, znajdował się w całkiem bezpiecznej odległości od zagrożenia. Już w trakcie odpowiadania na pytanie zastanawiał się, jak ubrać to w słowa, żeby nie powiedzieć za dużo, a jednocześnie nie skłamać. Nie było sensu uciekać się do tak podstępnych sztuczek. – Zdaje się, że przyczepiło się do mnie te typowe dziecięce marzenie. „Będę strażakiem albo policjantem i będę pomagał ludziom”. Jakimś cudem z tego nie wyrosłem i samo tak wyszło. Tyle tylko, że w policji zaczęło mi w pewnym momencie brakować tego czegoś. Czułem się bardziej jak ochroniarz niż ktoś, kto faktycznie pomaga. – Poza tym, że w międzyczasie wylądował w szpitalu, ledwo uratowany od śmierci. Kiedy zaczął widzieć rzeczy, których inni nie widzieli, zaczął drążyć temat, może trochę zbyt mocno. Potem pojawiły się irracjonalne lęki, dziwne wrażenie jakby coś na każdym kroku czyhało znów na jego życie. I ta dziwna pustka we wspomnieniach, wiele dni, które po prostu wyparowały z jego głowy. Tego jednak wolał nie ujawniać. Z mało kim dzielił się tą częścią przeżyć, zachowując je dla siebie.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Im dłużej przebywała w towarzystwie Yosuke, tym mocniej docierało do niej, że podejście, jakie przejawiał, nie należało do zwyczajnych. Nie odnajdowała kiepskich, w dodatku niskich lotów zagrywek, jakimi posługiwali się dużo młodsi, choćby na uczelni. Z podobnymi treściami, potrafiła sobie radzić już całkiem dobrze, jeśli nie samej, to z pomocą przyjaciół. Tutaj, na własne życzenie wystawiła się na nowość, która stawiała przed nią wyzwanie. Co właściwie powinna była robić? Do tej pory, poddawała się cichym podpowiedziom intuicji, podążając za własną naturą. Nie była jednak przyzwyczajona do tak otwartych komplementów. Do tak otwartego okazywanego jej zainteresowania. Czy było w tym jednak coś z jej naiwności? Niedoświadczenia? Czy zwodził ją tylko? Odetchnęła głębiej, przeganiając podsuwający się wyżej gorąc. Nie mogła myśleć w podobnych kategoriach. Zlecenie otrzymała z polecenia, a to podsuwało dodatkowy kredy zaufania. Być może - był w tym po prostu jej tłumiony strach. Czy powinna była go przełamywać?
- Gdzieś słyszałam, że warto być szczery, przede wszystkim w tych dobrych rzeczach, które się u innych widzi... - urwała, gdy podsunięto jej pod dłonie kartę. Na moment, jakby smakując spojrzenie, którym obdarzył ją mężczyzna. Mimo wszystko, nie czuła w tym niezręczności. A łaskoczące poczucie ciepła. Podniosła wzrok, czując jak wargi rozchylają się lekko, by przygryźć ich brzeg bardziej niespokojnie - ...a powinna być w kawałkach? Kusi zapytać, kogo w takim razie Pan spotyka, jeśli można się spodziewać ...bardziej drastycznych reakcji? - skupienie na podobnych detalach, odrywało od krążącego i szczypiącego co jakiś czas zakłopotania. I była mimowolnie ciekawa.
Uśmiech drgnął nieco szerzej, łagodnie - "Można powiedzieć"...zazwyczaj świadczy o tajemnicach, których zdradzać nie można - brzmiał tajemniczo, ale - nie miała podstaw, by prosić o szczegóły. Każdy miał sekrety. I... nie byli w relacji, która pozwalała na podobna intymność. Mimo wszystko, kolejne, płynące słowa, dawały jej minimalny pogląd na pełniona profesję. Co najmniej - wojskową, potwierdzającą, dlaczego polecenie było z policji.
- Oh... strzela pan? - zamrugała, mimo wszystko, czując napływającą falę podziwu - czy to jest, trudne? - nie zdążyła ugryźć się w język - przepraszam, czuję się trochę, jak nowicjusz, który pyta o oczywistości - i to na wielu aspektach. Przesunęła palące po blacie stołu, zatrzymując na brzegu karty - Poleca pan coś? - na moment, na krótko, umknęła spojrzeniem, chcąc zebrać myśli, do właściwego poziomu, by nie wyjść na ignorantkę. Dopiero odpowiedź na pytanie "dlaczego" zajmował się tym, czym zajmował, pociągnęła jej wzrok ku siedzącemu naprzeciw strzelcowi. Uśmiech ponownie zakołysał się na ustach, rozpraszając kiełkujące niepokoje
- Właściwie, rozumiem. Zapewne dlatego, zajęłam się portretowaniem pamięciowym - urwała, utrzymując ciemne tęczówki na tych heterochromicznych - Chociaż... mówi pan tak tajemniczo, że naprawdę chciałabym - z ciekawości - wiedzieć. Czym u pana to brakujące "coś" teraz jest. - mówiła wolniej, nie dając ani jemu, ani sobie umknąć ze skrzyżowania spojrzeń. Czy ona właśnie prowokowała do odpowiedzi, na pytanie którego znać nie powinna?
@Nakashima Yosuke
Nakashima Yosuke ubóstwia ten post.
– Często są to ludzie, których nikt spotkać by nie chciał – odparł nie musząc nawet za długo myśleć o jakimkolwiek przykładzie. Parę razy przewinęło się przed nim nawet kilku morderców czy członków gangów, choć, oczywiście, większe zagrożenie stanowiły istoty niewidoczne dla zwykłych mieszkańców miasta. – Ale wiadomo, jak to bywa ze szczerością. Nawet normalny znajomy byłby w stanie przeprowadzić darmową „korektę nosa” przez dwa słowa za dużo.
Należało znać wyczucie, tę cienką granicę, przy której nieuwaga prowadziła do rozlewu krwi. Nakashima często balansował na niej, przeciągając i tak napięte struny w kierunku wywołania jakiejś awantury. Zazwyczaj czekał, aż ktoś zareaguje jako pierwszy, potem mogąc zrzucić wszystko na naturalny odruch bronienia się przed agresorem – ruszał na kogoś z pięściami tylko w wyjątkowych sytuacjach. Głównie takich, kiedy miał pewność, że stoi przed nim prawdziwy yūrei. Nie zawsze miał przecież pod ręką zestaw do przeprowadzania egzorcyzmów czy rytuałów, a każdego demona należało osłabiać, żeby nie mógł stanowić zagrożenia dla żywych. Wytłuczenie z niego fizycznych sił też było skuteczne.
– Wymaga trochę praktyki, ale wydaje mi się, że z karabinu jest łatwiej niż z pistoletu. Można go lepiej ustabilizować i przyjemniej się z niego celuje. To, jak pokazują strzelanie w filmach, czasami aż boli w oczy. Mogę panią kiedyś zabrać na strzelnicę. – Znów posłał jej uśmiech. Lekki, jakby niepewny, ale zupełnie zmieniający jego dość ponure oblicze. Nie potrafił sobie wyobrazić tak delikatnej istoty stojącej kilkadziesiąt metrów od tarczy strzelniczej, albo w ogóle trzymającej w dłoniach jakąkolwiek broń, ale coś mu podpowiadało, że chciałby to zobaczyć. Być może dlatego, że wtedy mógłby zacząć się rozwodzić nad wszelkimi szczegółami jak obchodzić się ze sprzętem, z czego się składa, jak przyjąć odpowiednią pozycję. Restauracja nie była odpowiednim miejscem na taką rozmowę.
Zerknął do środka, przebiegając wzrokiem po kolejnych pozycjach. Nigdy nie był zbyt wybredny, a jego alergia na szczęście napotykała trudność w postaci raczej bezglutenowej kuchni azjatyckiej. Coś jednak wybrać było trzeba – nie mógł spędzić całego wieczoru wpatrując się w kobietę przed sobą. Chociaż…
– Zależy czy woli pani coś fantazyjnego, czy raczej rzeczy bardziej przyziemne. Prostota ma swój urok. Donburi jest zawsze dobrym wyborem, podobnie zresztą tamagoyaki. – Spojrzenie przesunęło się na inną linijkę. – Podają tu kaiseki z sake… To będzie dobry wybór, jeśli chodzi o walory estetyczne dania. – Nie musiał być detektywem, żeby to wydedukować. Wersja z herbatą oznaczała znacznie prostsze wydanie, choć wcale nie oznaczało to, że gorsze.
Uniósł wzrok, by znów zawiesić go na pannie Ejiri. Zmrużył delikatnie oczy, zastanawiając się nad jej pytaniem. Wreszcie złączył palce tak, by spoglądać sponad nich na kobietę, formując piramidkę i kryjąc jakąkolwiek mimikę twarzy za dłoniami, pozostawiając na widoku tylko dwubarwne ślepia, które nie zdradzały za wiele.
– Tu zaczynamy docierać do granicy, za którą znajdują się rzeczy leżące poza zasięgiem cywilów. Ustaliliśmy już, że cierpię na nadmiar szczerości, więc zanim odpowiem, sam zadam pytanie. Jak wygląda u pani kwestia wiary i stosunek do shintoizmu? – Nie zamierzał nigdzie uciekać spojrzeniem, utrzymywał uparcie kontakt wzrokowy, jakby chciał przez ciemne oczy kobiety dotrzeć prosto do jej duszy. Od jej odpowiedzi zależało, w jakie słowa będzie musiał ubrać resztę wypowiedzi. W najgorszym przypadku nadal brzmiałoby to tajemniczo i niewiele by wyjaśnił.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Instynktownie, nieco zbyt szybko wciągnęła powietrze. W głowie zagnieździło jej brzydkie określenie, które przekuło się cieniem, co prześlizgnął się przez jaśniejące do tej pory ciekawością - źrenice. Wprawiona w duszeniu podobnych naleciałości, zastygła, skupiając się nie na tym, co zadziało się w umyślę, a na usłyszanych słowach - Ci źli - chociaż zwrot zdawał się brzmieć raczej neutralnie, to na języku czuła bolesną gorycz, która musiała znaleźć tez odzwierciedlenie w tonie, który zgasł zaraz na dopowiedzenie o "przestawianiu nosa" - to podobno zdrowa praktyka wśród przyjaciół - zaśmiała się, mimowolnie wracając w pamięci postać Jiro. Zadziwiające, jak mimo dość drastycznych okoliczności właściwego poznania, zdążyła przyjąć obecność...nowego członka rodziny.
- Raczej wyobrażam sobie, że karabiny, o których wspominasz, byłyby nieco... niebezpieczne w moich rękach - przechyliła delikatnie głowę, uśmiechając się - niekoniecznie dla wrogów- nawet jeśli ciężko było jej wyobrazić sobie kogoś, do kogo mogłaby rzeczywiście chcieć strzelić. Raczej - Naprawdę? Nigdy nie miałam okazji nawet trzymać broni - wyprostowała się i odsunęła, przyglądając mężczyźnie, z niejakiej perspektywy. Zdawał się ożywiać, gdy temat wszedł właśnie na strzelectwo. Miała to jeszcze zapamiętać.
- Donburi brzmi dobrze - pochyliła się nad karta dopiero, gdy usłyszała rekomendacje. Nie była raczej wybredna, chociaż nawet Kai śmiał się z niej, że jest ekonomiczna w utrzymaniu jeśli chodziło o posiłki. Jeszcze raz prześledziła pozycje na liście, finalnie, decydując się właśnie na wskazana potrawę. I chociaż głośno nie mówiła, wolała mimo wszystko unikać picia sake z kimś, kogo poznawać dopiero zaczynała. Nawet, jeśli miał rację. Estetycznie, bywała podobnymi przysmakami zachwycona.
Milczała przez krótki moment, rozumiejąc, ze zadane pytanie, mogło trafić na płaszczyznę, które - tutaj, teraz, poruszać nie wypadało. A przez gest, jaki wykonał, spięła się odrobinę. Poczucie, że dwie głębie tęczówek, o tak skrajnej płaszczyźnie barw skupiają się dokładnie na jej twarzy, wywoływał nieuchronny dreszcz.
- Jestem wierząca - nie oderwała wzroku od dwóch punktów, które przez moment trzymały ją na uwięzi - znam legendy. Wychowała mnie babcia, która służyła w jednej ze świątyń - odpowiedziała precyzyjnie na ile potrafiła. Ile zdradzić mogła? I co przekazać dokładnie chciał jej towarzysz? Kontekst sugerował, że co najmniej - był medium. W perspektywie wojskowej profesji, i tych wychwytywanych w rozmowie nawiązań, musiało wiązać się z tym jeszcze więcej. tajemnic. Skoro jednak już istota pytania wypłynęła na powierzchnię, co miała do stracenia?
Odetchnęła głębiej - ten portret, który pan zamówił. Opis, jaki otrzymałam. Bardzo szczegółowy - miała pewne wątpliwości, oczywiście, że tak, ale, naleciałości procesowania własnych rysunków i przyswajania elementów dla nich stałych - należących do śmierci, jakie dostrzegała i odzwierciedlała, kazały jej postawić na jedno rozwiązanie - to był yurei - ściszyła głos, sprawiając, ze ostatni wyraz podała niemal szeptem. W razie pomyłki, mogła najwyżej zostać wykpiona.
@Nakashima Yosuke
Nakashima Yosuke ubóstwia ten post.
– Wystarczy stosować się do kilku prostych zasad. Nigdy nie celować w kogoś, w kogo nie chce się strzelić i tym bardziej nie kierować lufy w swoją stronę. Może kiedyś będzie okazja spróbować… – Sądząc po tym, że żadne z nich jeszcze nie uciekło i raczej nie zanosiło się na to, by miało się to zdarzyć w najbliższym czasie, istniała szansa, że jeszcze kiedyś może się spotkają. I to może nawet w luźniejszej atmosferze, bo Nakashima musiał przyznać, że nawet polubił Carei, czuł się przy niej w miarę swobodnie, a im dłużej na nią patrzył, tym bardziej miał ochotę się otworzyć. To ostatnie było szczególnie dziwnym uczuciem, którego wyjątkowo praktycznie nie odczuwał.
Wyprostował się nieco i namierzył wzrokiem kelnera, którego przywołał lekkim skinieniem głowy. Również nie był zbyt wybredny w kwestii jedzenia, ale przy zamówieniu postanowił wybrać dokładnie to samo co Ejiri. Starał się unikać alkoholu nie tylko przez swoją dość niską tolerancję na niego, ale też żeby w razie konieczności być w pełni gotowym na nagłą akcję. Wśród Tsunami było wiadome, że odpowie na wszelkie wezwania, choćby miały mieć miejsce w środku nocy. Nawet, kiedy oficjalnie miał wolne, potrafił stawić się na miejscu jako wsparcie. Być może samotniczy tryb życia i swego rodzaju obsesja wynikająca z urojeń wpędzały go w lekki pracoholizm. To by tłumaczyło jego bezzwłoczne wykonywanie obowiązków i pozostawanie w gotowości.
– Tak. Yūrei. – Opuścił na moment spojrzenie, ale zaraz powrócił do wnikliwej obserwacji kobiety. Czyli wiedziała o istnieniu tego drugiego świata oddzielonego ledwie cienką barierą od krainy żywych. Czy mogła widzieć stworzenia tam żyjące? – Moja jednostka to cztery oddziały zajmujące się właśnie nimi oraz yōkai – kontynuował po upewnieniu się, że w pobliżu nie było nikogo mogącego słuchać. – Kiedy zacząłem je widzieć, moje życie dość znacząco się zmieniło. Szukałem informacji i odpowiedzi, aż zrozumiałem, że jako zwykły policjant nie mogę chronić mieszkańców tak, jakbym tego chciał. Więc zostałem zawodowym egzorcystą. Dzięki temu czuję, że robię co mogę, żeby bronić wszystkich na Kakure.
Wreszcie powrócił do lekkiego uśmiechu i przestał się tak w nią wpatrywać. Nie tylko dlatego, że mogło to być mało komfortowe doświadczenie, ale też ze zwyczajnej kultury. W końcu nie wypadało tak intensywnie przyglądać się komuś, kogo prawie się nie znało.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.