Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia
Po wejściu, pierwszym i najbardziej intensywnym wrażeniem jest ulotna woń wiśni i bzu. Te zdają się być niemal nieodłączną częścią właścicielki, przesiąkają cały kompleks. Sypialnia, jak pozostałe pomieszczenia, urządzona w stylu japońskim, z charakterystycznym, bo tradycyjnym miejscem na futon, niewielkim stolikiem i krzesłem, lampką, przestrzenią, w której zazwyczaj wirują kartki z rysunkami i ołówkami, czy parująca herbatą. Kwiaty - te żywe, i te cięte, zdobią półki. Szerokie okno zajmuje niemal większość ściany i kieruje na balkon.
12 stycznia 2037
Jeszcze dzisiaj rano nie spodziewał się, że będzie przedwcześnie zamykał kwiaciarnię i wyciągał nogi jak tylko mógł, byleby jak najszybciej znaleźć się u siebie. A to i tak dopiero przystanek, gdyż celem końcowym było mieszkanie Carei – ze swojego musiał jedynie zgarnąć parę rzeczy. Chciał to zrobić jak najsprawniej, bo nie miał pojęcia, od jakiego czasu Eji pozostawała bez żadnej pomocy i, najwyraźniej, kontaktu z lekarzem. Ściskając w ręce troskliwie owinięty papier prawdopodobnie najbardziej kolorowy bukiet, jaki udało mu się skomponować tej zimy, pokonywał kolejne ulice w akompaniamencie trzeszczącego pod butami śniegu.
Całkowicie zaabsorbowany układaniem w głowie planu działania, nawet nie zauważył, kiedy znalazł się na miejscu. Na pewno przed wyjściem chciał przygotować okayu, które będzie mógł później wrzucić do termosu, ale wszystkie dodatki planował spakować do plastikowych pojemniczków, ich kompozycją zajmując się dopiero na miejscu. Zgarnął z apteczki kilka podstawowych leków i termometr, tak na wszelki wypadek. Nie wyobrażał sobie też swojej wizyty bez przyniesienia przynajmniej jednej ze swoich herbat, dodatkowo spakował również słoiczek miodu – Sora nie był pewny, czy Carei już jakimś nie dysponowała, ale doszedł do wniosku, że nie istnieje coś takiego jak za dużo miodu i najwyżej będzie miała na zapas. Zresztą, kiedy tylko zorientuje się w stanie jej lodówki, planował wyskoczyć jeszcze na dodatkowe zakupy, żeby biedna wytrzymała do jego kolejnej wizyty. Bo Asagami już wiedział, że będą kolejne, przynajmniej dopóki nie będzie miał pewności, że wróciły jej siły albo dopóki nie pojawi się ktoś, kto będzie chciał pomóc mu w opiece.
Zgodnie z zaleceniem wszedł do mieszkania Ejiri bez pukania.
– Carei? Tu Sora! – zawołał, żeby oszczędzić jej niepokoju związanego z wtargnięciem do środka przez obcą osobę. W pośpiechu ściągnął buty i ruszył w stronę źródła słabego głosu lokatorki.
– Oh, Carei – westchnął smutno, omiatając wzrokiem zakopaną w pościeli sylwetkę dziewczyny. Serce ścisnęło mu się na ten widok, na to jak osłabiona była i jak wysoka temperatura wyraźnie wpłynęła na jej samopoczucie. Od ilu dni trwała w tym stanie?
Mogłeś napisać do niej wcześniej, Sora. Zainteresować się.
Poczucie winy boleśnie go ukłuło, ale przywołał na twarz łagodny uśmiech. Przecież nie o niego tu teraz chodziło, tylko o umęczoną chorobą Carei, której chciał pomóc. Musiał pomóc. Zrobić wszystko, co tylko mógł, żeby poczuła się choć trochę lepiej, nabrała sił choć minimalnie, akurat tyle, żeby móc się przygotować na wizytę u lekarza. Przy gorączce utrzymującej się od kilku dni nie miał wątpliwości, że powinna zacząć przyjmować antybiotyki – on swoimi herbatkami raczej niewiele mógł na tym polu zdziałać.
Przysiadł na skraju łóżka, kładąc bukiet na swoich kolanach i sięgając lewą dłonią do czoła dziewczyny. Zmartwienie odbiło się w oczach Sory, kiedy poczuł pod palcami rozpaloną skórę. I bez termometru poczuł, że jest źle.
– Od jak dawna ten stan się utrzymuje? Brałaś jakieś leki na zbicie temperatury? Coś przeciwbólowego? – dopytywał miękkim głosem, zgarniając z jej twarzy zlepione od potu kosmyki włosów. – Przyniosłem Ci kwiaty, żeby choć trochę poprawić Ci humor. – Kilkoma sprawnymi ruchami pozbył się papieru z pakunku i oczom dziewczyny ukazał się co prawda niedużych rozmiarów, ale za to wyjątkowo kolorowy bukiet. – Tylko powiedz mi, gdzie trzymasz jakiś wazon i zaraz postawię go przy Twoim łóżku. Zrobiłem też okayu. Do picia wolisz na razie wodę czy od razu przygotować Ci herbatę? Mam imbirową – Sora od razu wskoczył na opiekuńczy ton i choć brzmiał łagodnie, był podszyty determinacją, dzięki której nie pozwoli się zbyć żadnemu protestowi, jaki ewentualnie mógłby paść z ust Ejiri.
@Ejiri Carei
Hasegawa Jirō and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Co śniło się, co było rzeczywiste? Świadomość przelewała się, jak piasek przez palce, nie mogąc zatrzymać się na konkretnej myśli, obrazie, wydarzeniu. Mieszały się ze sobą słowa, wiadomości odebrane i wysłane. To co się działo i miała w planach. A gorączkowe majaki, splatały i spopielały wszystko w jedno, karykaturalnie nie dając szansy na na pełne zrozumienie podsyłanych przez wymęczony organizm odpowiedzi. Senna zasłona kropliła się w rozszerzonej jednoczesnością skrajnie atakujących wrażeń - gorącem i zimnem - źrenicach. Eji nie pamiętała już dokładnie, kiedy noc się skończyła, a gdzie poranek, wyznaczając czas tylko momentami, gdy spierzchnięte wargi wołały niewyraźne imiona, czy może rzeczy, które widziała, co nagle rozszerzały się ciemnością wciągającej wszystko dziury - jakby pulsującego energią kosmosu. Gdzieś już to widziała. Pamiętała, a jednak - nie wiedziała kiedy i gdzie. I dlaczego.
Przytomność, przychodziła falami, jak oczekiwany z księżycem przypływ, obmywała skronie, wracała świadomości realność jej stanu. Przywołała też ciepło - zupełnie różne od więżącej ją choroby - oczekiwania. Sora. Malowane bladością wargi, rozchyliły się w słabym uśmiechu. Miał przyjść. Obiecał. Chciała go widzieć. Rozpaczliwie wręcz, w całej pozostawionej sobie przytomności, tęskniła do jego kojącej obecności, co rozpraszała zalegające na dnie tęczówek cienie. Obecności, która była, nie wymagając niczego w zamian.
Gorączka, ciasno oplatała drobne ciało, osłabienie wymuszało niemal ciągłość rozkopywanej wilgocią pościeli. Duszność kaszlu, szarpała gardło, napinała ciało skurczami, targało drżeniem, jak osikowym drzewem, ale gdy w przestrzeni rozległo się najpierw pukanie, a potem ciepłość znajomego głosu, uniosła zmęczoną głowę, by słabo zawołać - Tutaj - tylko na moment zmusiła ciało, by oparła się na łokciu, ale ciężar zawrotów, pociągnął w dół. Z westchnieniem opadła, szukając jednak wzrokiem postaci, co miękkim krokiem rozproszyła krążący niepokój - Przepraszam, że się nie odezwałam - bo nie było jej...ile jej nie było? Na pewno długo. O wiele za długo, bo i woń otulająca jej włosy, co kwiatami pachniała za każdym razem, gdy witał ją w progu - rozmyła się. Pozostawała więc dziwnie opuszczona.
Poruszyła się, by z westchnieniem rozlewającej się przez ciało ulgi, przyjąć chłodny dotyk na czole - Możesz...tak chwilę zostać? - przymknęła powieki, czując jak skóra niemal drga. Przechylił głowę mocniej, jakby chciała oprzeć czubek głowy na dłoni Sory. I minęła chwila, nim przetworzyła podsunięte jej łagodnie pytania - Nie pamiętam. Zaczęło się... od koszmaru - to pamiętała. Ciało spięło się, gdy z gardła wyrwał się dławiący ją kaszel - Miałam u siebie, coś, przeciwbólowe - wydusiła w końcu i zmarszczyła brwi, unosząc własna dłoń, do ust. Przesycone wilgocią włosy, chociaż splecione w warkocz, przypominały bardziej pełną chaosu aureolę. Uniosła głowę, starając się utrzymać rozgorączkowane spojrzenie na przyjacielu - Dziękuję. Możesz je postawić... blisko. Żebym czuła ich zapach - spróbowała się nieco podnieść - w kuchni - przez blade lica przetoczył się wyraz bólu i jakiegoś niepokoju. Nie chciała sprawiać mu kłopotu. Nie powinna była. A jednak - potrzebowała - znowu - rozpaczliwie wręcz. Czy był to zakamuflowany egoizm, czy nieutulona potrzeba troski i świadomości, że nie ze wszystkim musiała radzić sobie sama, nie umiała wskazać.
- Wodę - odpowiedziała łagodnie. Wolała nie ryzykować kolejnych mdłości i potęgujących ból głowy wymiotów - Przepraszam - dodała jeszcze cicho, nie będąc pewną, czy w ogóle ją usłyszał.
@Asagami Sora
Przytomność, przychodziła falami, jak oczekiwany z księżycem przypływ, obmywała skronie, wracała świadomości realność jej stanu. Przywołała też ciepło - zupełnie różne od więżącej ją choroby - oczekiwania. Sora. Malowane bladością wargi, rozchyliły się w słabym uśmiechu. Miał przyjść. Obiecał. Chciała go widzieć. Rozpaczliwie wręcz, w całej pozostawionej sobie przytomności, tęskniła do jego kojącej obecności, co rozpraszała zalegające na dnie tęczówek cienie. Obecności, która była, nie wymagając niczego w zamian.
Gorączka, ciasno oplatała drobne ciało, osłabienie wymuszało niemal ciągłość rozkopywanej wilgocią pościeli. Duszność kaszlu, szarpała gardło, napinała ciało skurczami, targało drżeniem, jak osikowym drzewem, ale gdy w przestrzeni rozległo się najpierw pukanie, a potem ciepłość znajomego głosu, uniosła zmęczoną głowę, by słabo zawołać - Tutaj - tylko na moment zmusiła ciało, by oparła się na łokciu, ale ciężar zawrotów, pociągnął w dół. Z westchnieniem opadła, szukając jednak wzrokiem postaci, co miękkim krokiem rozproszyła krążący niepokój - Przepraszam, że się nie odezwałam - bo nie było jej...ile jej nie było? Na pewno długo. O wiele za długo, bo i woń otulająca jej włosy, co kwiatami pachniała za każdym razem, gdy witał ją w progu - rozmyła się. Pozostawała więc dziwnie opuszczona.
Poruszyła się, by z westchnieniem rozlewającej się przez ciało ulgi, przyjąć chłodny dotyk na czole - Możesz...tak chwilę zostać? - przymknęła powieki, czując jak skóra niemal drga. Przechylił głowę mocniej, jakby chciała oprzeć czubek głowy na dłoni Sory. I minęła chwila, nim przetworzyła podsunięte jej łagodnie pytania - Nie pamiętam. Zaczęło się... od koszmaru - to pamiętała. Ciało spięło się, gdy z gardła wyrwał się dławiący ją kaszel - Miałam u siebie, coś, przeciwbólowe - wydusiła w końcu i zmarszczyła brwi, unosząc własna dłoń, do ust. Przesycone wilgocią włosy, chociaż splecione w warkocz, przypominały bardziej pełną chaosu aureolę. Uniosła głowę, starając się utrzymać rozgorączkowane spojrzenie na przyjacielu - Dziękuję. Możesz je postawić... blisko. Żebym czuła ich zapach - spróbowała się nieco podnieść - w kuchni - przez blade lica przetoczył się wyraz bólu i jakiegoś niepokoju. Nie chciała sprawiać mu kłopotu. Nie powinna była. A jednak - potrzebowała - znowu - rozpaczliwie wręcz. Czy był to zakamuflowany egoizm, czy nieutulona potrzeba troski i świadomości, że nie ze wszystkim musiała radzić sobie sama, nie umiała wskazać.
- Wodę - odpowiedziała łagodnie. Wolała nie ryzykować kolejnych mdłości i potęgujących ból głowy wymiotów - Przepraszam - dodała jeszcze cicho, nie będąc pewną, czy w ogóle ją usłyszał.
@Asagami Sora
Blood beneath the snow
Ye Lian and Asagami Sora szaleją za tym postem.
– Nic się nie stało. W Twoim stanie to cud, że w ogóle dałeś radę odpisać na smsy – odpowiedział łagodnie, posyłając jej pocieszający uśmiech. – Sam mogłem napisać wcześniej… nie zjawiłaś się jak zwykle, powinienem był zainteresować się dlaczego. – Ale nie chciałem się narzucać, przeszło mu przez myśl. Gdyby dowiedział się o stanie Carei wcześniej, szybciej zaciągnąłby ją do lekarza, szybciej mógłby sprawić, że jej cierpienie odejdzie, szybciej wróciłaby do bycia sobą – pełną żywotności duszą, której uśmiech niczym promienie słońca skutecznie odganiały ciemne chmury, jakie zazwyczaj krążyły nad jego głową.
Zgodnie z prośbą zastygł na dłuższy moment z dłonią na czole dziewczyny, pozwalając, by jej zimno choć na moment schłodziło rozgrzaną skórę Ejiri.
– Koszmaru? – powtórzył, marszcząc czoło. Zwykle koszmary nie były powodem gorączki, a raczej jej następstwem, ale jeśli najpierw nadszedł zły sen, a dopiero potem choroba, to czy to by znaczyło, że jego źródłem mogło być coś… nadnaturalnego? Sorę aż zmroziło na tę myśl. Doskonale przecież wiedział, że yurei mogą odwiedzać ludzi we śnie, a skoro dysponowały mocami, które były w stanie oddziaływać na rzeczywistość, zesłanie choroby również mogło wchodzić w grę. Może zamiast lekarza powinien skontaktować się z egzorcystą. Tylko czy Carei wiedziała o tym drugim świecie? – Jesteś pewna, że zaczęło się od koszmaru? Nie zmarzłaś nigdzie wcześniej za bardzo, nie miałaś kontaktu z chorymi? – dopytywał łagodnie, chcąc znaleźć jednak jakieś bardziej przyziemne wytłumaczenie złego stanu przyjaciółki.
– Powiedz mi jeszcze gdzie znajdę Twoją apteczkę, muszę zobaczyć, co brałaś – poprosił, odrywając dłoń od czoła Ejiri i podnosząc się z łóżka. Zatrzymał się jednak w półkroku, kiedy do jego uszu dotarło cichutkie przepraszam. – Carei, nie masz za co przepraszać. Cieszę się, że mogę tu być i pomóc tak, jak potrafię. Odciążyć Cię, spróbować zmniejszyć Twoje dolegliwości chociaż odrobinę. Naprawdę. – Nachylił się nad nią jeszcze na moment, żeby posłać jej kolejny uśmiech, szerszy, ten z gatunku ciepłych i krzepiących. – Daj mi chwilę, zaraz wszystko Ci przyniosę – wymamrotał i na chwilę odłożył bukiet, żeby z przyniesioną przez siebie reklamówką wyjść do kuchni.
Najpierw bukiet.
Szybkie przejrzenie szafek pozwoliło mu znaleźć zarówno wazon, jak i szklankę oraz miskę. Wszystko po kolei. Napełnił wazon wodą i przyniósł go do sypialni, gdzie postawił go na nocnym stoliku tak blisko krawędzi, jak tylko uznał za bezpieczne, po czym umieścił w naczyniu bukiet. Po chwili znów zniknął w kuchni, gdzie nalał do miski okayu i wrzucił do środka przygotowany wcześniej posiekany szczypiorek oraz wąskie paski grzybów shiitake i marynowanego imbiru. Być może nie będzie to najsmaczniejsza rzecz, jaką Ejiri jadła, ale przecież nie o to tu chodziło – lekkostrawne okayu i zdrowe do obrzydliwości dodatki miały pomóc postawić ją na nogi. Kilka minut później stał przy łóżku dziewczyny ponownie, stawiając szklankę i miskę na stoliku.
– Musisz się napić i zjeść – poinformował Carei, siadając koło niej. – Tylko poprawię Ci poduszki, żebyś się nie zadławiła – mruknął, sięgając do przodu i pomagając dziewczynie usiąść. Objął ją jedną ręką, żeby na ten krótki moment znalazła w nim oparcie i zgarnął wszystkie poduszki, do jakich mógł sięgnąć, żeby ustawić je tak, by Ejiri znalazła komfort w pozycji półsiedzącej. – Dobrze, teraz woda – zadecydował, sięgając po szklankę i podsuwając ją pod usta przyjaciółki. Nie chciał, żeby sama chwytała naczynie, bo miał wszelkie podstawy by sądzić, że najzwyczajniej w świecie nie będzie w stanie go utrzymać. – Będziesz w stanie utrzymać łyżkę, czy wolałabyś, żebym Ci z tym pomógł? – dopytywał miękkim tonem. Nie chciał przesadnie się jej narzucać z pomocą, ale uznał, że w tym wypadku jego zmartwienie miało mocne uzasadnienie. – Jak trochę zjesz, to podam Ci tabletkę, w porządku? I… czy miałabyś coś przeciwko, żebym Ci trochę posprzątał? – Pełne niepewności pytanie zawisło w powietrzu. Nie chciał się narzucać, ale wiedział, że dopóki jest całkowicie zajęty pomocą Carei, mniej zwraca uwagę na nieporządek, który w sposób naturalny i zupełnie logiczny tworzy się wokoło chorej osoby, która jest pozostawiona sama siebie. Jednak kiedy zapewni te podstawowe potrzeby przyjaciółki, wysiedzenie w takim pomieszczeniu dłuższej chwili bez chociażby próby uporządkowania otoczenia, może być… trudne.
@Ejiri Carei
Zgodnie z prośbą zastygł na dłuższy moment z dłonią na czole dziewczyny, pozwalając, by jej zimno choć na moment schłodziło rozgrzaną skórę Ejiri.
– Koszmaru? – powtórzył, marszcząc czoło. Zwykle koszmary nie były powodem gorączki, a raczej jej następstwem, ale jeśli najpierw nadszedł zły sen, a dopiero potem choroba, to czy to by znaczyło, że jego źródłem mogło być coś… nadnaturalnego? Sorę aż zmroziło na tę myśl. Doskonale przecież wiedział, że yurei mogą odwiedzać ludzi we śnie, a skoro dysponowały mocami, które były w stanie oddziaływać na rzeczywistość, zesłanie choroby również mogło wchodzić w grę. Może zamiast lekarza powinien skontaktować się z egzorcystą. Tylko czy Carei wiedziała o tym drugim świecie? – Jesteś pewna, że zaczęło się od koszmaru? Nie zmarzłaś nigdzie wcześniej za bardzo, nie miałaś kontaktu z chorymi? – dopytywał łagodnie, chcąc znaleźć jednak jakieś bardziej przyziemne wytłumaczenie złego stanu przyjaciółki.
– Powiedz mi jeszcze gdzie znajdę Twoją apteczkę, muszę zobaczyć, co brałaś – poprosił, odrywając dłoń od czoła Ejiri i podnosząc się z łóżka. Zatrzymał się jednak w półkroku, kiedy do jego uszu dotarło cichutkie przepraszam. – Carei, nie masz za co przepraszać. Cieszę się, że mogę tu być i pomóc tak, jak potrafię. Odciążyć Cię, spróbować zmniejszyć Twoje dolegliwości chociaż odrobinę. Naprawdę. – Nachylił się nad nią jeszcze na moment, żeby posłać jej kolejny uśmiech, szerszy, ten z gatunku ciepłych i krzepiących. – Daj mi chwilę, zaraz wszystko Ci przyniosę – wymamrotał i na chwilę odłożył bukiet, żeby z przyniesioną przez siebie reklamówką wyjść do kuchni.
Najpierw bukiet.
Szybkie przejrzenie szafek pozwoliło mu znaleźć zarówno wazon, jak i szklankę oraz miskę. Wszystko po kolei. Napełnił wazon wodą i przyniósł go do sypialni, gdzie postawił go na nocnym stoliku tak blisko krawędzi, jak tylko uznał za bezpieczne, po czym umieścił w naczyniu bukiet. Po chwili znów zniknął w kuchni, gdzie nalał do miski okayu i wrzucił do środka przygotowany wcześniej posiekany szczypiorek oraz wąskie paski grzybów shiitake i marynowanego imbiru. Być może nie będzie to najsmaczniejsza rzecz, jaką Ejiri jadła, ale przecież nie o to tu chodziło – lekkostrawne okayu i zdrowe do obrzydliwości dodatki miały pomóc postawić ją na nogi. Kilka minut później stał przy łóżku dziewczyny ponownie, stawiając szklankę i miskę na stoliku.
– Musisz się napić i zjeść – poinformował Carei, siadając koło niej. – Tylko poprawię Ci poduszki, żebyś się nie zadławiła – mruknął, sięgając do przodu i pomagając dziewczynie usiąść. Objął ją jedną ręką, żeby na ten krótki moment znalazła w nim oparcie i zgarnął wszystkie poduszki, do jakich mógł sięgnąć, żeby ustawić je tak, by Ejiri znalazła komfort w pozycji półsiedzącej. – Dobrze, teraz woda – zadecydował, sięgając po szklankę i podsuwając ją pod usta przyjaciółki. Nie chciał, żeby sama chwytała naczynie, bo miał wszelkie podstawy by sądzić, że najzwyczajniej w świecie nie będzie w stanie go utrzymać. – Będziesz w stanie utrzymać łyżkę, czy wolałabyś, żebym Ci z tym pomógł? – dopytywał miękkim tonem. Nie chciał przesadnie się jej narzucać z pomocą, ale uznał, że w tym wypadku jego zmartwienie miało mocne uzasadnienie. – Jak trochę zjesz, to podam Ci tabletkę, w porządku? I… czy miałabyś coś przeciwko, żebym Ci trochę posprzątał? – Pełne niepewności pytanie zawisło w powietrzu. Nie chciał się narzucać, ale wiedział, że dopóki jest całkowicie zajęty pomocą Carei, mniej zwraca uwagę na nieporządek, który w sposób naturalny i zupełnie logiczny tworzy się wokoło chorej osoby, która jest pozostawiona sama siebie. Jednak kiedy zapewni te podstawowe potrzeby przyjaciółki, wysiedzenie w takim pomieszczeniu dłuższej chwili bez chociażby próby uporządkowania otoczenia, może być… trudne.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
ZAKOŃCZENIE WĄTKU
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
| 19 kwietnia
Rozchlapana ze szklanki woda powoli wsiąkała w zamazaną grafitem kartkę. Przytknięte do wilgotnej bieli, blade palce, wolno się poruszyły, rozmazując szkic niedokończonego spojrzenia. Pozostałość szarych plam na opuszkach wtarła w spodnie, pozostawiając na nich maźniecie, przypominające zadrapania. Podobne, mimowolnie znalazły się na jednym policzku. Pochylony, dziewczęcy profil przypominał bardziej unieruchomioną, bo pozbawioną nici, kukiełkę. Opadające włosy, rozsypywały się luźno, już dawno wymknęły się z warkocza. Porzucona na ziemi wstążka, równie zawilgocona, wydawała się pod dziwnym kątem zmięta, jakby rzucona w złości, naderwana. Odbicie, równie splątane, pozbawione koloru, znikało pod pochłanianą na kartkę szkicownika wodą. Czarnowłosa ze zrezygnowaniem zsunęła się niżej, opadając kolanami na wilgotne plamy, skapujących z łóżka kropel. Przetarła załzawione powieki, zgarniając przy okazji sklejone na skroni pasma. Wciąż bez słowa obróciła się, niemal klękając przed łóżkiem. Była paskudnie zmęczona, ciężkością, której nawet źródeł znaleźć nie umiała. Oprócz tych w sobie. I na sobie.
Nie zmieniając pozycji, oparła głowę o brzeg mebla, przymykając powieki. Ramiona ułożyła pod głową, pozwalając, by kręcący się niespokojnie kocur, ułożył się na zaczerwienionych - zapewne od wielokrotnego mycia - dłoniach. Ciężar rudość zalał ciepłem i chociaż przez moment myślała, by wysunąć się spod kociego ciała, pozostała nieruchomo, skupiając uwagę na coraz bardziej natarczywym mruczeniu. Tu, w mieszkaniu, przynajmniej nikt nie musiał na nią patrzeć. Nikt nie odsuwał się, nie krzywił grymasem obrzydzenia, nie spoglądał z rosnącą na gardle mdłością.
Dlatego się chowała. Uciekała. Częściej opuszczając zajęcia, unikając spotkań, urywając kontakt w żałosnej obawie, że mogła zarazić. Wystarczył dotyk, by ten sam, wniknięty w nią brud, jak trucizna, kleiła się do innych, niezależnie od tego, jak bardzo próbowała się tego pozbyć. Nawet w rysunkach dostrzegając tę samą, narastająca skazę.
Przytknęła czoło do kociego pyszczka, czując jak bardzo nie miała siły zająć się dokonanym bałaganem. I tylko dlatego, że zwierzak nagle poruszył się, z własnej woli rezygnując z uprzywilejowanego miejsca, kazał jej unieść spojrzenie w stronę balkonu, dostrzegając, jak pod falującą firaną, pod uchylonym wejściem, przemyka cień. Wciągnęła powietrze z przejęciem, nie wydobywając z siebie jednak żadnego dźwięku. Jiro przecież zawsze witał jej gości sykiem i najeżoną sierścią. Nie. To nie tak. Prawie zawsze.
- Kai? - imię pojawiło się z wahaniem, w końcu łapiąc drobne sygnały z pamięci, które układały cień - w sylwetkę i w końcu, tożsamość. Nie widziała go tak dawno, że ... właściwie co? Nie byli przecież tak blisko, by spowiadać się ze swojej nieobecności.
- Kai... co... robisz? - wciąż nie poruszyła się ze swego obserwacyjnego stanowiska. Ani wychodząc z powitaniem, ani, nie wymykając się w stronę ucieczki.
@Asami Kai
Rozchlapana ze szklanki woda powoli wsiąkała w zamazaną grafitem kartkę. Przytknięte do wilgotnej bieli, blade palce, wolno się poruszyły, rozmazując szkic niedokończonego spojrzenia. Pozostałość szarych plam na opuszkach wtarła w spodnie, pozostawiając na nich maźniecie, przypominające zadrapania. Podobne, mimowolnie znalazły się na jednym policzku. Pochylony, dziewczęcy profil przypominał bardziej unieruchomioną, bo pozbawioną nici, kukiełkę. Opadające włosy, rozsypywały się luźno, już dawno wymknęły się z warkocza. Porzucona na ziemi wstążka, równie zawilgocona, wydawała się pod dziwnym kątem zmięta, jakby rzucona w złości, naderwana. Odbicie, równie splątane, pozbawione koloru, znikało pod pochłanianą na kartkę szkicownika wodą. Czarnowłosa ze zrezygnowaniem zsunęła się niżej, opadając kolanami na wilgotne plamy, skapujących z łóżka kropel. Przetarła załzawione powieki, zgarniając przy okazji sklejone na skroni pasma. Wciąż bez słowa obróciła się, niemal klękając przed łóżkiem. Była paskudnie zmęczona, ciężkością, której nawet źródeł znaleźć nie umiała. Oprócz tych w sobie. I na sobie.
Nie zmieniając pozycji, oparła głowę o brzeg mebla, przymykając powieki. Ramiona ułożyła pod głową, pozwalając, by kręcący się niespokojnie kocur, ułożył się na zaczerwienionych - zapewne od wielokrotnego mycia - dłoniach. Ciężar rudość zalał ciepłem i chociaż przez moment myślała, by wysunąć się spod kociego ciała, pozostała nieruchomo, skupiając uwagę na coraz bardziej natarczywym mruczeniu. Tu, w mieszkaniu, przynajmniej nikt nie musiał na nią patrzeć. Nikt nie odsuwał się, nie krzywił grymasem obrzydzenia, nie spoglądał z rosnącą na gardle mdłością.
Dlatego się chowała. Uciekała. Częściej opuszczając zajęcia, unikając spotkań, urywając kontakt w żałosnej obawie, że mogła zarazić. Wystarczył dotyk, by ten sam, wniknięty w nią brud, jak trucizna, kleiła się do innych, niezależnie od tego, jak bardzo próbowała się tego pozbyć. Nawet w rysunkach dostrzegając tę samą, narastająca skazę.
Przytknęła czoło do kociego pyszczka, czując jak bardzo nie miała siły zająć się dokonanym bałaganem. I tylko dlatego, że zwierzak nagle poruszył się, z własnej woli rezygnując z uprzywilejowanego miejsca, kazał jej unieść spojrzenie w stronę balkonu, dostrzegając, jak pod falującą firaną, pod uchylonym wejściem, przemyka cień. Wciągnęła powietrze z przejęciem, nie wydobywając z siebie jednak żadnego dźwięku. Jiro przecież zawsze witał jej gości sykiem i najeżoną sierścią. Nie. To nie tak. Prawie zawsze.
- Kai? - imię pojawiło się z wahaniem, w końcu łapiąc drobne sygnały z pamięci, które układały cień - w sylwetkę i w końcu, tożsamość. Nie widziała go tak dawno, że ... właściwie co? Nie byli przecież tak blisko, by spowiadać się ze swojej nieobecności.
- Kai... co... robisz? - wciąż nie poruszyła się ze swego obserwacyjnego stanowiska. Ani wychodząc z powitaniem, ani, nie wymykając się w stronę ucieczki.
@Asami Kai
Blood beneath the snow
Czuł na sobie zazdrosne spojrzenia innych studentów. Nigdy nie był przygotowany na nic, zawsze nieobecny bądź klasycznie spóźniony, a jednak prześlizgiwał się między kolejnymi semestrami zaopatrzony w szczęście i głupi uśmiech na twarzy. Tak było i tego dnia. Przeciągną termin oddania pracy u jednego z profesorów, wybłagał gładkimi słówkami zaliczenie kolokwium, udało mu się wycyganić notatki od jednego z prymusów na roku, a ostatnie zajęcia zostały odwołane. Przerwa do nocnej zmiany się wydłużyła. Odwiedził więc jedną kafejkę w której porobił studenckich rzeczy, a potem jak zbłąkany kot kręcił się po okolicy dając się rozpraszać wszystkiemu wokół. Tym sposobem znalazł się w znanej sobie okolicy. Podniósł spojrzenie na odpowiednie piętro, a potem balkon. Ach, nie powinien tego robić ale nie mógł sobie pomóc.
- Ejiri? - odpowiedział bliźniaczo ze śmiechem. Buty zostawił na balkonie. Paradował więc w skarpetkach. Szare dresowe spodnie były przepasane w pasie bluzą. Na wierzchu miał biały t-shirt z Mikołajem życzącym wesołych świąt. Na grzbiecie klasycznie opierał się plecak
- Jak to co? Nie widać? Odwiedzam mojego sponsora - zażartował nawiązując lekko do tego, że Eji udało mu się załatwić dorywczą pracę z której ciągle udawało mu się czerpać. Nawiązał też kilka znajomości, które ułatwiły mu akademicko-koczownicze życie. Kiedy dostrzegł bałagan i wyraźną leniwą reakcję na niego ze strony dziewczyny uniósł brwi w zaskoczeniu, lecz nie tracił na entuzjazmie - Woach, przeciekasz trochę moja droga. Trzeba to posprzątać zanim się pomarszczysz. Ach, gdzie tu ścierka, ścierka - mamrotał i w naturalnym odruchu udał sie w stronę kuchni. Był całkiem zaznajomiony z układem mieszkania. W końcu kiedy Carei go nieraz karmiła, on odwdzięczał się sprzątając po jedzeniu - Dwie ulice stad jeden ze sklepów ma promocję. Chodzą maskotki i rozdają lizaki, zostałem obdarowany garścią, mogę się podzielić - krzątając się po kuchni mówił dalej podnosząc głos by był słyszalny. Jak łatwo było się domyślić owe obdarowanie polegało na tym, że przeszedł ulicę w tą i z powrotem sześć razy bezwstydnie sięgając każdorazowo po gratis lub dwa.
- Ejiri? - odpowiedział bliźniaczo ze śmiechem. Buty zostawił na balkonie. Paradował więc w skarpetkach. Szare dresowe spodnie były przepasane w pasie bluzą. Na wierzchu miał biały t-shirt z Mikołajem życzącym wesołych świąt. Na grzbiecie klasycznie opierał się plecak
- Jak to co? Nie widać? Odwiedzam mojego sponsora - zażartował nawiązując lekko do tego, że Eji udało mu się załatwić dorywczą pracę z której ciągle udawało mu się czerpać. Nawiązał też kilka znajomości, które ułatwiły mu akademicko-koczownicze życie. Kiedy dostrzegł bałagan i wyraźną leniwą reakcję na niego ze strony dziewczyny uniósł brwi w zaskoczeniu, lecz nie tracił na entuzjazmie - Woach, przeciekasz trochę moja droga. Trzeba to posprzątać zanim się pomarszczysz. Ach, gdzie tu ścierka, ścierka - mamrotał i w naturalnym odruchu udał sie w stronę kuchni. Był całkiem zaznajomiony z układem mieszkania. W końcu kiedy Carei go nieraz karmiła, on odwdzięczał się sprzątając po jedzeniu - Dwie ulice stad jeden ze sklepów ma promocję. Chodzą maskotki i rozdają lizaki, zostałem obdarowany garścią, mogę się podzielić - krzątając się po kuchni mówił dalej podnosząc głos by był słyszalny. Jak łatwo było się domyślić owe obdarowanie polegało na tym, że przeszedł ulicę w tą i z powrotem sześć razy bezwstydnie sięgając każdorazowo po gratis lub dwa.
Nie śniło jej się. Zdarzało jej się przecież zapadać w krótki, niespokojny sen nawet w ciągu dnia, nie mogąc odnaleźć spokoju w nocy. Budziły ja koszmary, wciąż wyrywając drobiny odpoczynku, które próbowała dla siebie wyrwać. Cienie zdobiące dolną powiekę pod okiem dosadnie opowiadały o historii niewsypania. Dlatego patrzyła na wyłaniającą się z balkonu sylwetkę, jak na nowy rodzaj ducha. Bo te - w perspektywie rzeczywistości jaką znała - były całkiem realne. Wypowiedziane na głos imię, bardziej nawet miało w niej samej wzbudzić czujność, niż nazwać dostrzeżoną rzeczywistość.
Jej własne nazwisko, bliźniaczo powtórzone, głosem wcale nie jej, dodanym w głowie, przesunęły rozumienie na właściwy tor.
Odwiedzam mojego sponsora odbiło się echem jakiegoś, rozzłoszczonego rozbawienia z przeszłości. Nie pamiętała, skąd jej się to wzięło, ale pozostawiała we chwilowym milczeniu, śledząc wyjątkowo miękkie kroki chłopaka. W innych okolicznościach, mając przed sobą kogoś obcego, zareagowałaby bardziej gwałtownie. Tymczasem teraz, ledwie przeciągnęła ciało na bok. Tylko po to, by nie zgubić sylwetki, która w znajomym rozeznaniu poruszała się przez kolejne pomieszczenia. Jakby znał.
Bo znał?
Przełknęła ślinę czując, że w gardle zbiera jej się pętla.
Byle się nie rozryczeć
Myśl kołysała się na wargach, migotała w zaszklonych źrenicach, opadała na rzęsy, gdy zbyt szybko mrugała. Trącała skórę, jak zbyt napiętą strunę. Nie miała nawet pojęcia, dlaczego tym przełącznikiem, były kolejne, padające niemal beztrosko wyrazy o sprzątaniu. I to bałaganu, którego sama autorka była.
- Wcale nie przeciekam - obróciła się na kolanach, tym razem zapierając plecy o kapiącą z łózka wilgoć. Tylko po to, by unieść dłonie do twarzy. Łzy rwały ścieżką przez policzki, przeciekając i przez rozłożone na policzkach palce. Jak bardzo było jej wstyd, unosząc w spazmie szlochu ramiona - nie jestem brudna - słowa przecisnęły niemal ze sobą zlepione, pomiędzy rozciągniętym próbą uciszania płaczem. Uniosła ramiona, niemal cąłkowicie chowając w nich głowę. Nie chciała, by jej usłyszał - wciąż - zdawało się - zajęty poszukiwaniem ścierki w salonie. Zagryzła drżące wargi, tamując jęk i skupiając zmysły na otoczeniu. Potem, na brzmiącym z kuchni głosie, mówiącym coś... o lizakach? To było możliwe. Przecież zdążyła go poznać. Przynajmniej - od tej strony. Czy witałby ją dziś tak beztrosko, gdyby wiedział kim była? Jaką nosiła w sobie skazę?
Poruszyła ciałem, jakby próbowała się zakołysać na niewidzialnej huśtawce. Musiała odczekać chwilę, nim zduszona emocjami krtań rozluźni tłumiony głos.
- Możesz zostawić mi trzy, zachowam dla... - nawet jeśli ton kołysał się jak jeszcze przez chwile ona sama, mogła mówić dalej. Przez głowę przemyciła się wskazana liczba, wyrywając z pamięci dziecięce spojrzenia trójki nie-swojego-rodzeństwa. Wspomnienie, pociągnęło jednak jeszcze jedno. Obleczone winą.
Znowu.
Zatkała usta. I podkuliła nogi.
@Asami Kai
Jej własne nazwisko, bliźniaczo powtórzone, głosem wcale nie jej, dodanym w głowie, przesunęły rozumienie na właściwy tor.
Odwiedzam mojego sponsora odbiło się echem jakiegoś, rozzłoszczonego rozbawienia z przeszłości. Nie pamiętała, skąd jej się to wzięło, ale pozostawiała we chwilowym milczeniu, śledząc wyjątkowo miękkie kroki chłopaka. W innych okolicznościach, mając przed sobą kogoś obcego, zareagowałaby bardziej gwałtownie. Tymczasem teraz, ledwie przeciągnęła ciało na bok. Tylko po to, by nie zgubić sylwetki, która w znajomym rozeznaniu poruszała się przez kolejne pomieszczenia. Jakby znał.
Bo znał?
Przełknęła ślinę czując, że w gardle zbiera jej się pętla.
Byle się nie rozryczeć
Myśl kołysała się na wargach, migotała w zaszklonych źrenicach, opadała na rzęsy, gdy zbyt szybko mrugała. Trącała skórę, jak zbyt napiętą strunę. Nie miała nawet pojęcia, dlaczego tym przełącznikiem, były kolejne, padające niemal beztrosko wyrazy o sprzątaniu. I to bałaganu, którego sama autorka była.
- Wcale nie przeciekam - obróciła się na kolanach, tym razem zapierając plecy o kapiącą z łózka wilgoć. Tylko po to, by unieść dłonie do twarzy. Łzy rwały ścieżką przez policzki, przeciekając i przez rozłożone na policzkach palce. Jak bardzo było jej wstyd, unosząc w spazmie szlochu ramiona - nie jestem brudna - słowa przecisnęły niemal ze sobą zlepione, pomiędzy rozciągniętym próbą uciszania płaczem. Uniosła ramiona, niemal cąłkowicie chowając w nich głowę. Nie chciała, by jej usłyszał - wciąż - zdawało się - zajęty poszukiwaniem ścierki w salonie. Zagryzła drżące wargi, tamując jęk i skupiając zmysły na otoczeniu. Potem, na brzmiącym z kuchni głosie, mówiącym coś... o lizakach? To było możliwe. Przecież zdążyła go poznać. Przynajmniej - od tej strony. Czy witałby ją dziś tak beztrosko, gdyby wiedział kim była? Jaką nosiła w sobie skazę?
Poruszyła ciałem, jakby próbowała się zakołysać na niewidzialnej huśtawce. Musiała odczekać chwilę, nim zduszona emocjami krtań rozluźni tłumiony głos.
- Możesz zostawić mi trzy, zachowam dla... - nawet jeśli ton kołysał się jak jeszcze przez chwile ona sama, mogła mówić dalej. Przez głowę przemyciła się wskazana liczba, wyrywając z pamięci dziecięce spojrzenia trójki nie-swojego-rodzeństwa. Wspomnienie, pociągnęło jednak jeszcze jedno. Obleczone winą.
Znowu.
Zatkała usta. I podkuliła nogi.
@Asami Kai
Blood beneath the snow
Nie od razu zdał sobie sprawę ze złego stanu dziewczyny. Ciągle był przepełniony adrenaliną ze wspinaczki i swojej obecności tui teraz. Pewną nienaturalnością były okoliczności w której ją zastał, jednak nie zadawał pytań. Jeżeli miała zły nastrój to po prostu on postara się mieć odpowiednio dobry. Tak długo, jak nie został wyrzucony z domu tak długo to rozwiązanie wydawało mu się wyjątkowo proste.
- Ach, poczekaj chwilę, nie słyszę cię dobrze - zawołał słysząc niewyraźnie docierającą do niego mrukliwość. Nie odwracając łowy patrzył na ścierki. Po krótkim przemyśleniu wziął dwie i z werwą ruszył w drogę powrotną. Zamarł jednak na progu z pewną bezradnością nie wiedząc jak powinien postąpić dalej. Po trzech uderzeniach serca zdołał uregulować swój nastrój. Podciągną kąciki ust.
- dobrze, że wziąłem dwie. Pochwal moją roztropność Ejiri, zaoszczędziłem ci właśnie konieczności tłumaczenia się sąsiadowi z dołu z przyczyny zacieków na suficie - zażartował swobodnie dziecinnie namawiając dziewczynę do pochwał i uwagi. To nie tak, że nie widział jak się złamała, lecz wydawało się iż zwrócenie na to bezpośredniej uwagi sprawi, że Ejiri się rozsypie.
- Przyjmiesz ode mnie jedną i się wytrzesz, czy mam zadzwonić po ślusarza?- jeden z kuchennych ręczniczków rozciągną się już po podłodze wchłaniając kałużę i zostawiając wilgotne smugi. Drugą wyciągną na ręce w stronę ludzkiego kołtuna z pewną niezręcznością - Chciałabyś bym cię zostawił samą? Coś ci przynieść? Kogoś powiadomić...? - spytał już poważniej z ostrożnością podobną do tej, jakiej używa się namawiając dzikie, płochliwe zwierzęta do zbliżenia.
- Ach, poczekaj chwilę, nie słyszę cię dobrze - zawołał słysząc niewyraźnie docierającą do niego mrukliwość. Nie odwracając łowy patrzył na ścierki. Po krótkim przemyśleniu wziął dwie i z werwą ruszył w drogę powrotną. Zamarł jednak na progu z pewną bezradnością nie wiedząc jak powinien postąpić dalej. Po trzech uderzeniach serca zdołał uregulować swój nastrój. Podciągną kąciki ust.
- dobrze, że wziąłem dwie. Pochwal moją roztropność Ejiri, zaoszczędziłem ci właśnie konieczności tłumaczenia się sąsiadowi z dołu z przyczyny zacieków na suficie - zażartował swobodnie dziecinnie namawiając dziewczynę do pochwał i uwagi. To nie tak, że nie widział jak się złamała, lecz wydawało się iż zwrócenie na to bezpośredniej uwagi sprawi, że Ejiri się rozsypie.
- Przyjmiesz ode mnie jedną i się wytrzesz, czy mam zadzwonić po ślusarza?- jeden z kuchennych ręczniczków rozciągną się już po podłodze wchłaniając kałużę i zostawiając wilgotne smugi. Drugą wyciągną na ręce w stronę ludzkiego kołtuna z pewną niezręcznością - Chciałabyś bym cię zostawił samą? Coś ci przynieść? Kogoś powiadomić...? - spytał już poważniej z ostrożnością podobną do tej, jakiej używa się namawiając dzikie, płochliwe zwierzęta do zbliżenia.
W mieszkaniu, pozwalała sobie na całe spektrum destrukcyjnych zachowań, na które siła woli, nie dawała ponieść się na zewnątrz. Przy ludziach. Czuła się jak w postępującej chorobie. Nie potrafiąc jednak wskazać, co stanowiło przyczynę. Spętany wspomnieniem umysł, wciąż wracał do koszmaru s[przed niemal miesiąca, będąc - może o to chodziło - punktem zapalnym. Ale miewała przecież koszmary. Nie pierwszy i nie ostatni. A jednak wydawał się znacząco różnic realnością. Powtórzoną przeszłością, jakby odtworzoną - scena za sceną, wydarzeń sprzed lat. Czuła się brudna. Przesiąknięta nim do krwi. W dziwnym otumanieniu, nawet cieknąca woda zdawała się nią skazić. Przypominała płynąca maź. Więc kiedy jej gość wrócił z kuchni, coś na kształt paniki szarpnęło ciałem.
- Pobrudzisz się - wydukała, na prośbę o pochwałę - nie powinieneś się zbliżać. Będziesz taki jak ja - męła kolejne wyrazy, wciąż wpatrzona w wyciągniętą z papierem rękę. Oczy miała załzawione, zaczerwienione, ale rozszerzone źrenice płukały kolor dziwnym poblaskiem. Mimo ostrzeżenia - trwała nieruchomo, zamrożona w skuleniu. Chude palce pobielały tylko od siły zacisku, jakby w planach miała zostawić sine ślady na skórze. Ale - uwagę rzeczywiście skupiła na Kaiu. Śledziła ruch, jak zaszczute w kąt dzikie zwierzę, które nie miało już innego wyjścia, jak zmierzyć się z łowcą. Tylko, że łowca nie atakował. Nie próbował szczerzyć kłów. I nawet mętność wzroku nie dawała jej szansy dopatrzyć się w postawie obrzydzenia, którego przecież się spodziewała. Było coś innego.
niezręcznie łagodnego.
- Tak... - dwa oddechy, świszczące mdłością - nie! - zaprzeczyła niemal od razu, w końcu odchylając głowę, odsłaniając twarz - nie zostawiaj mnie samej - poprosiła znowu ciszej. Emocje kumulowały się i przeskakiwały, nie dając utrzymać jednej, płosząc ją samą. Napędzając wyczerpanie.
- Przepraszam, Kai - opuściła zmęczony wzrok i wsparła czoło o podciągnięte kolana. Robiło jej się zimno od narastającej w materiał ubrań wilgoci. Zaczerwieniona skóra, zaczynała piec - przepraszam, że mnie taką widzisz - nie dookreśliła, czy chodziło o fatalny stan roztrzęsienia, czy właśnie o brud wydaniem, które zaległo trucizną w całym wepchniętym niewiadomo kiedy jestestwie. Karmiąc postępujący coraz głębiej upadek. Kiedy osiągnie dno? Kiedy się wynurzy?
Naprawdę wyglądała, jak kiedyś. Nawet, gdy wydawało się jej, że wszystko pochłonął popiół.
- Wezmę - całą, skruszoną zmęczeniem wolą, zmusiła się, by zatkać łzy. I tak rozmazała je na całej twarzy. Mieszały się z wilgocią rozlanej wody - wezmę ręcznik - doprecyzowała, w końcu opuszczając dłonie, układając je po bokach ciała.
@Asami Kai
- Pobrudzisz się - wydukała, na prośbę o pochwałę - nie powinieneś się zbliżać. Będziesz taki jak ja - męła kolejne wyrazy, wciąż wpatrzona w wyciągniętą z papierem rękę. Oczy miała załzawione, zaczerwienione, ale rozszerzone źrenice płukały kolor dziwnym poblaskiem. Mimo ostrzeżenia - trwała nieruchomo, zamrożona w skuleniu. Chude palce pobielały tylko od siły zacisku, jakby w planach miała zostawić sine ślady na skórze. Ale - uwagę rzeczywiście skupiła na Kaiu. Śledziła ruch, jak zaszczute w kąt dzikie zwierzę, które nie miało już innego wyjścia, jak zmierzyć się z łowcą. Tylko, że łowca nie atakował. Nie próbował szczerzyć kłów. I nawet mętność wzroku nie dawała jej szansy dopatrzyć się w postawie obrzydzenia, którego przecież się spodziewała. Było coś innego.
niezręcznie łagodnego.
- Tak... - dwa oddechy, świszczące mdłością - nie! - zaprzeczyła niemal od razu, w końcu odchylając głowę, odsłaniając twarz - nie zostawiaj mnie samej - poprosiła znowu ciszej. Emocje kumulowały się i przeskakiwały, nie dając utrzymać jednej, płosząc ją samą. Napędzając wyczerpanie.
- Przepraszam, Kai - opuściła zmęczony wzrok i wsparła czoło o podciągnięte kolana. Robiło jej się zimno od narastającej w materiał ubrań wilgoci. Zaczerwieniona skóra, zaczynała piec - przepraszam, że mnie taką widzisz - nie dookreśliła, czy chodziło o fatalny stan roztrzęsienia, czy właśnie o brud wydaniem, które zaległo trucizną w całym wepchniętym niewiadomo kiedy jestestwie. Karmiąc postępujący coraz głębiej upadek. Kiedy osiągnie dno? Kiedy się wynurzy?
Naprawdę wyglądała, jak kiedyś. Nawet, gdy wydawało się jej, że wszystko pochłonął popiół.
- Wezmę - całą, skruszoną zmęczeniem wolą, zmusiła się, by zatkać łzy. I tak rozmazała je na całej twarzy. Mieszały się z wilgocią rozlanej wody - wezmę ręcznik - doprecyzowała, w końcu opuszczając dłonie, układając je po bokach ciała.
@Asami Kai
Blood beneath the snow
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku