Demons of the Past - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Ye Lian

28/3/2022, 19:34
First topic message reminder :

Alexander Victor Berenson — 18 lat



uczeń Harrington High School



6:30
 Rozstawił szerzej łokcie, a głowa niemal opadła mu na lewe ramię. Oczy miał zamknięte, powieki lśniące i purpurowe — barwy astrów. Siedział w wielkiej przestronnej jadalni, przy stole, opierając się o zimną kafelkową ścianę. Przed chłopakiem stała niedopita herbata; ulatywał z niej jeszcze delikatny obłok ciepła.
 — Powiedziałem, może pan zabrać swoje rzeczy i najlepiej, abym nie zobaczył ich po przyjeździe do biura. Temat skończony.
 W pomieszczeniu panował rwetes. W uszach dudniły kroki — te same, które od dobrych trzydziestu minut krążyły po kuchni; zataczały koło jak mantra. W tle pogrywało radio. Miał wrażenie, że ciężkie obuwie ojca spowoduje w końcu ubytek w niedawno wymienianych panelach, ale czy to on naprawdę powinien się tym martwić? W zlewie trzasnęły naczynia — ostatnie filiżanki, które płukała pod bieżącą wodą gosposia Barbara.
  I kolejny raz (i z pewnością nie ostatni) tego poranka rozległ się dźwięk fabrycznego dzwonka telefonu.
  Zwykła codzienność.
  Rodzic odczekał trzy sygnały, zanim odebrał.
 — Dzień dobry, David Berenson — przywitał się obecny właściciel największej firmy transportowej w kraju.
 Chłopak zdążył przyzwyczaić się do służbowego tonu swojego ojca. Rozmówcy byli jednak inni — dziwili się czasem, że rozpoczyna rozmowę w taki sposób (zwłaszcza kiedy dzwonili prywatnie i nie dopytywali się o żadne sprawy biznesowe), ale wymagał tego jego osobisty savoir-vivre, który dla Davida miał fundamentalne znaczenie. Bez niego zachwiałby się cały styl bycia.
 Alex uchylił powieki. Znudzonym spojrzeniem otaksował kobietę, wypijając ostatni łyk herbaty; ta wycierając wilgotne dłonie w ręcznik, zniknęła za szerokim filarem. Chłopak odsunął się na krześle w momencie, kiedy ojciec przycisnął na smartfonie czerwoną słuchawkę.
 — Alexander.
 Na ten dźwięk odburknął coś pod nosem, jak to miał w zwyczaju. Nie znosił swojego imienia i bynajmniej się z tym nie krył. Przeciwnie, średnio raz na kwartał rozmowa schodziła na ten temat i Alex otwarcie wyrażał dezaprobatę dla niegdysiejszej decyzji rodziców.
 — Korzystałeś z mojego laptopa?
 Niebieskie oczy nastolatka spoczęły na mężczyźnie; na facecie w dojrzałym wieku sięgającym czterdziestki, o ciemnych, podsiwiałych włosach przystrzyżonych w modny styl. Kilkudniowy zarost na jego podbródku, wydawał się dopieszczony co do minimetra, a pozostała część twarzy idealnie gładka, jakby dopiero co zwilżył ją wodą po goleniu.
 Cisza. David zapewne przypuszczał, że syn formułuję w głowie niewybredne wymówki, ale Alexander był co najmniej rozbawiony. Blondyn poprawił rękawy szkolnego mundurka, chowając świeże poparzenia na nadgarstkach. Najlepiej było zapytać go o drogi sprzęt niż o to, co robił cała noc poza domem.
 — Niby po co? — wzruszył ramionami i sięgnął do plecaka, który leżał na krześle obok; złapał za jego ramię. — Wybacz, ale nie mam na to czasu.
 Ciężka ręka ojca opadła na ramię syna w momencie, gdy ten opuszczał jadalnie. Szarpnął nim tak silnie, że ten wyrwał się w momencie, gdy ich spojrzenia znów się ze sobą skonfrontowały. Blond grzywka opadała na zacięte spojrzenie, które bez krępacji wymierzał w kierunku rodzica; zaciemnione kąciki oczu sugerowały kolejną nieprzespaną noc.
 Gdzie David popełnił błąd w wychowaniu syna? Alexander wyrósł na przystojnego wysokiego chłopaka, o nienagannej, szczupłej sylwetce. Uczył się niemal wybitnie, jednakże wszystkie sprawy poza szkolne, w których się otaczał, były zamknięte w hermetycznym pudełku, do których dostęp miał tylko i wyłącznie on. Nikt inny. Wydawać się mogło, że David już dawno zrezygnował z karkołomnych prób nawiązania z synem nici porozumienia.
 — Alexander zważaj na słowa, chyba że chcesz pożegnać się z samochodem. Rozumiemy się? — skomentował sucho, wymierzając palec w jego stronę. — I popraw krawat, bo wyglądasz jak fleja. Tak chcesz wyjść na miasto? Spójrz jak wyglądasz.
 Ciemna zapinana koszula chłopaka była wepchnięta częściowo za pas, jednak druga strona swobodnie opadała na drugie biodro. Nikt nie zwróciłby na to większej uwagi. Nikt poza Devidem Berensonem. Lewe oko Alexandra zmrużyło się nieznacznie, jakby dostrzegł coś niebezpiecznego w surowych, bezlitosnych oczach ojca. Z żarzącym się spojrzeniem sięgnął palcami do przekrzywionego krawatu i zacisnął mocniej supeł — nazbyt silnie niż wymagała tego czynność.
 W kieszeni głowy rodziny znów odezwał się standardowy dzwonek najnowszego BlackBerry.
 — Rozumiemy — odparł drętwo. — Zaraz się spóźnię i ty najwidoczniej również — powtórzył ostentacyjnie i zniknął w przedpokoju.
 Drzwi zatrzasnęły się za Alexandrem, a radiowiec przeszedł do prognozy pogody, rzucił w eter krótką, pozornie nic nieznaczącą informację o pożarze pewnego starego domu, gdzieś na peryferiach miasta, jednakże David Berenson już dawno wdał się w kolejną telefoniczną dyskusję.

10:55
 Dochodziła godzina jedenasta. Berenson ledwo przekroczył próg boiska, a już zdążyło rozpadać się na dobre. Krople deszczu powoli spływały po przeszklonych szybach, ale szara aura wydawała się niebawem minąć. Gdzieś między ciężkimi, granatowymi chmurami przebijało się słońce. Deszcz nie był jednak żadną przeszkodą. Po rozbrzmiałym dźwięku szkolonego dzwonka większość i tak zdecydowała się opuścić mury uczelni, aby choć na chwile zaczerpnąć świeżego powietrza.
 Parking pękał już w szwach od drogich samochodów, skuterów i motorów. Wydawało się, że wszystkie miejsca (zwłaszcza te najbliżej drzwi wejściowych) zostały zajęte przez ekstrawaganckie marki, a mimo to na teren collage’u wciąż wjeżdżały kolejne. Koła piszczały na zakrętach, gdy młodociani kierowcy popisywali się przed swoimi dziewczynami.
 Jeden pociągły cień tworzył się na tyłach budynku, gdzie rozmowy i śmiechy nastolatków stawały się już nieco odległe. Przy małej dobudówce, z dala od głównych wejść kilka gówniarzy wyciągnęła z kieszeni fajki. Składowisko leżących na ziemi petów była godna podziwu — miejscówka bez dwóch zdań była jedną z najczęściej odwiedzanych. Dodatkowym atutem był zapewniony schron w postaci lekkiego zagiętego daszka, z którego teraz w krótkich odstępach czasu kapała woda.
 Alexander oparł się ramieniem o budynek i wyciągnął dłoń po szluga, którym został niebawem poczęstowany. Jak zawsze przyjął na twarzy pewny wyraz, godny konesera najlepszego piwa. Prawda była jednak taka, że papierosa w ustach miał tylko kilka razy, a po każdym zaciągnięciu dusił się niczym wieprz na sali uboju. Obejrzał używkę uważnie, przestawiając ja sobie w palcach, tak aby dobrze mu leżała — i tak, aby nikt z grupy nie dojrzał chwilowej konsternacji.
 — Masz ognia? — odezwał się niski głos w momencie, w którym Alexander przeszukiwał kieszenie. Był to Cyryl. Znali się od szkoły podstawowej i nadal się dziwił, że ten głąb zdołał zajść tak daleko. Policzki pokrywały mu młodzieńcze pryszcze tak intensywne, że z pewnością pozostaną po nich głębokie blizny towarzyszące przez kolejne lata. — Przejebałem ostatnią zapałkę.
 — Jakoś wcale mi cię nie żal — wyrzęził przez usta Berenson, wyginając podstępnie wargi.
  Chłopcy przystawili papierosy do ognia, kiedy Alexander pstryknął w automat. Pierwsze duszące dymy dobrnęły do płuc, a on poczuł intensywny ucisk w gardle — nie zdążył się nawet zaciągnąć. Zrobił to potem, pochylając ciało, ledwie dławiąc w sobie kaszel i okropny posmak śliny, jaka zebrała mu się pod językiem. Próbował oddychać normalnie i nie dawać po sobie znać, że coś utkwiło mu w przełyku, bo takie miał właśnie wrażenie.



Ostatnio zmieniony przez Ye Lian dnia 8/11/2022, 08:56, w całości zmieniany 4 razy
Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.


Ye Lian

9/4/2022, 18:55
Niewiele rzeczy tak bardzo oszukuje, jak wspomnienia, bo czy przez ostatnie lata, gdy o nim myślał, nie przywoływał wesołej niezmienionej upływem czasu piegowatej twarzy? Jego uśmiech zahaczający o oba pełne policzki? I choć nie był w stanie przywołać w pamięci głosu Hardnike'a, tak pamiętał ten dźwięk z jednej dość charakterystycznej strony — zawsze czuł się pełny podziwu dla zachwytu przelewającej się w nim otwartości. Alexander pamiętał Reece jako chłopaka z kompletnie innej planety. Gdy Berendson miał problemy z rozpoczęciem rozmowy — pojawiał się uśmiechnięty Reece; gdy ktoś musiał wbiec do ciemnego, opuszczonego bunkra w samym środku lasu — pojawiał się on.
 Reece.
  W swoim dzieciństwie spotkał niewiele takich osób. Odważnych, nieobawiających się podjąć rozmowy w obawie przed jego odrzuceniem. Jakby nie patrzeć Alexander w dzieciństwie nie miał wielu znajomych. Każde te relacje były znajomościami kruchymi, zawieranymi na obiedzie wśród ważnych kluczowych spotkań. Jednakże, od zawsze był osobą, która nie mówiła zbyt wiele i nie tryskała przesadnym optymizmem, co miało zapewne swój wpływ na odbiór przez inne dzieci, które zwyczajnie w świecie obawiały się do niego podejść. Gdy się odzywał, z pewnością było to coś ważnego i przemyślanego, nigdy nie plótł głupstw. W przeciwieństwie do Reece'a, w którym chyba tylko ten atut został nietknięty uszczerbkiem przeszłości. Ale poza tym? Patrząc na jego zmizerniałą twarz pokrytą śladami niewyspania; cieniami zmęczenia; wątłą, o wiele szczuplejszą, otuloną zadbanymi, wściekle rudymi włosami (bo na pewno brakowało im blasku, z pewnością nie odżywiał się, jak powinien), to miał wrażenie, że patrzy na dwie inne osoby. Ten wylewany z jego spojrzenia fałszywy smutek doprowadzał go do furii. Niesprawiedliwość tego, że dane mu było właśnie przy nim siedzieć, była tak ogromna, że nienawidził siebie z minuty na minutę.
  Od długiego czasu wyparł pamięć o przeszłości, przestał wracać do miejsc, w których czuł się szczęśliwy, jednak teraz Reece na nowo otwierał stare rany, które już dawno nieręcznie zaszył. Zaczynały pękać szwy, ślimaczyć się, co powodowało, że zaczynał o tym sobie przypominać, mimo iż chciał to zignorować, nie mógł.
  Nie zdawał sobie sprawy, że podczas jego wypowiedzi zdążył podeprzeć czoło na dłoni, osłaniając oczy. Nawet nie pamiętał, kiedy kolejny raz oderwał się od zajęć, walcząc z jego słowami, nie mając kompletnie pomysłu jak je zignorować. Pod przymkniętymi powiekami, bił się z myślami. I choć wewnątrz jego umysłu trwał wściekły sztorm, on pozostawał spokojny, nieruchomy, jak stary, zimny nefryt.
 W sali trwała cisza. Przerywał ją jedynie stanowczy głos profesora, który uparcie tłumaczył temat zajęć. Było słychać odgłosy przejeżdżających nieopodal samochodów, dźwięku wiatru, który poruszał gałęziami drzew, ale i również dźwięki kliknięć i stukania w klawiaturę.
 I kiedy Alexander rozmasował blade powieki i podniósł w końcu głowę, tak usłyszał te kolejne słowa, które uderzyły go jak obuchem w twarz. Opuścił dłoń na biurko.
 — Możemy pogadać?
 Spoglądnął na niego krótko. Zdawał się zmęczony, ale w cieniu lekko poruszającego się kącika jasnych warg, to wrażenie traciło swój pierwotny wydźwięk.
 — W kawiarni u Suzy?
 Parskał.
 Czy naprawdę był tak naiwny? Myślał, że to miejsce nada stoi i pęka w szwach od klientów? Że czas zatrzymał się w tym mieście i nikt nie ruszy własną drogą? Że herbata i ich ulubione przekąski nadal smakowały tak samo? I choć wspomnienie ich dawnej ulubionej kawiarni mogło zadziałać jak kolejna wbijana między jego zebra szpila (co z pewnością tak było), to wraz z tym chłodnym odrętwieniem czuł coraz to rosnącą w nim frustrację. Zaczynał go wkurzać. Świat odsłonił się nagle, uderzył ze wszystkich stron w najboleśniejsze miejsca, ale świata tego nie można było w żaden sposób zrozumieć. Kąciki jego oczu nabrały koloru dojrzalej brzoskwini, jakby miał zaraz zalać się łzami. Ale nic z tych rzeczy. Alexander nigdy przecież nie płakał. Kipiał z rozsadzającej go wściekłości.
 — W Suzy? Robisz to specjalnie czy naprawdę masz w tym jakiś ukryty cel? Twoja naiwność jest godna pochwały, ale ja nie jestem naiwniakiem, nie patrze na świat tak jak ty — przez elementarz pierwszej klasy, przez mgiełkę bajeczek i dobrych przypowieści. Czego tu tak naprawdę szukasz? Nie dobrze było ci tam, gdzie byłeś? — Na moment pozwolił sobie dyskretnie go otaksować, szybko zauważając zacerowaną dziurę w koszulce, jaką na sobie miał. Gdy komuś robi się dziura, zwyczajnie wyrzuca koszulkę i kupuje nową. Znów poczuł między nimi przepaść. — Wiedziałeś, że będę się tu uczył, zapamiętałeś to i kiedy nadarzyła się okazja po tylu latach żadnej odpowiedzi, stwierdziłeś, że będziesz brać mnie na emocje? Bo szukasz wsparcia? Zresztą, to już nieważne. Nie zależy mi na tym. Twoje zgrywanie ofiary przyprawia mnie mdłości. Nie pójdziemy do żadnej kawiarni Suzy, nie przekroczę progu twojego grata, rozumiesz? To byłby dla mnie zbyt wielki wstyd. Dziś jesteśmy kimś innym. Tamte lata nic dla mnie nie znaczą i odczep się ode mnie raz na zawsze.
 Po wyrzuceniu z siebie tego potoku wzburzenia poczuł dziwny przeszywający chłód. Nie zdawał sobie sprawy, czym był spowodowany, nim nie spoglądnął w stronę klasy. Cisza, jaka ich otaczała, nie wróżyła niczego dobrego, a jednak zmusił się, by okryte jasnymi rzęsami błękitne tęczówki spoglądnęły w głąb sali. Stał — nie siedział. Alexander stał przy swoim biurku podparty zaciśnięta pięścią o blat, a dotychczas leżące obok niego książki leżały na ziemi – musiał zepchnąć je nieświadomie, gdy podnosił się z krzesła. Kiedy stał tak pod ostrzałem spojrzeń, poczuł jak gotująca się w nim od kilku dni furia, znikła, zastępując ją poczuciem wstydu, od którego piekła szyja. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek zareagował w taki sposób. Aby tak pozwolił ponieść się zbieranym w jego duszy emocjom, że zatracił się w nich, nie kontrolując swoich czynów. Oczy, które przez cały czas były skupione na Reece, drgnęły, unikając go niemal natychmiast.
 — Alexander, mogę cię prosić?
 Ramiona blondyna opadły jakby wypuścił ze swoich ust wszelkie powietrze. Nie odezwał się. Złapał za ramie swojej torby i przerzucając ją, ruszył przez salę.
 Gdy tylko zatrzasnęły się za nim drzwi, a profesor zniknął z klasy, rozniosły się po pomieszczeniu coraz głośniejsze szepty.
 — Nigdy nie widziałam, aby komukolwiek udało się wyprowadzić Alexandra z równowagi.
 — Ciekawe co mu powiedział?
 — Nie wiem czemu Alexander przejmuje się opinią kogoś takiego.
 Wszyscy tylko szeptali, nikt nie miał odwagi zapytać o to wprost. Do czasu:
 — Ej ty, rudy okularniku! — ktoś z ostatniej ławki krzyknął w kierunku Reece'a. Był to dotychczas nieznany mu ciemnowłosy chłopak. — Co mu powiedziałeś? Słyszałem, że przybyłeś tu z naprawdę nędznej dzielnicy. Pod którym mostem dotychczas mieszkałeś?
 Rozległy się krótkie chichoty.
Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

maj 2038 roku