Las Fukayama - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Pią 14 Kwi - 16:22
First topic message reminder :

Las Fukayama


Fukayama to włączona w dzielnicę Asakury zalesiona część Kakure, stanowiąca idealną alternatywę dla osób łaknących odrobiny relaksu. Powiew świeżej natury tuż obok zgiełku miasta ściąga uwagę każdego, kto pragnie szybko odciąć się od dymnych oparów i uporczywych hałasów. Do strefy zainteresowani przedostają się przez utrzymaną w drewnianej architektonice bramę - stamtąd już tylko krok od trzech wydeptanych ścieżek, rozgałęziających się na sprzeczne od siebie strony. Im dalej w trasę, tym większy spokój. Nie można jednak zapominać, że wyłącznie najbliższe Asakurze rejony objęte są stałą ochroną i pielęgnacją ze strony ludzkich rąk. Większość to połacie nietknięte ingerencją człowieka. Nie dziwi zatem, że ci, którzy wdarli się zbyt głęboko w lokację, natrafiali na zwierzęta i dzikorosnące rośliny.

Nie zmienia to jednak faktu, że na terenach bambusowego lasu znajdują się nie tylko soczysta zieleń i szum liści - napotkać można sporadyczne, wyłączone z użytku świątynie, czerwone bramy torii, posągi zapomnianych dawno bóstw oraz piękne, odrestaurowane mosty zawieszone nad potokami. Obszerność Fukayamy wpływa także na małe prawdopodobieństwo natrafienia na innych zwiedzających.

Haraedo

Kyōki Yul

Pon 7 Sie - 3:28
Śmierć była początkiem i końcem, wolnością oraz niewolą złożoną z ciasnej klatki własnego strachu. Była pięknem wieczności i brzydotą śmiertelności. Stałością w przemijaniu, kresem w bezruchu cyklu istnienia. Śmierć była wszystkim i niczym. Sprzecznością samą w sobie, niepojętnym bytem, który za byt uchodzić nie mógł. Czasem wydawało się mu, że jest ona złudzeniem. Ostatni oddech nie był ostatni, jeśli miało się dostatecznie silną wolę, przypominała stan przejściowy. Poczekalnie, gdzie czas płynął nieznośnie długo, a mimo to podświadomie czuło się, że się spóźnia. Ale też widział ją, jak lśni pięknem przerażenia w obcych oczach, jak odbiera koloryt z czyjegoś oblicza, słyszał ją w krzykach oraz bełkotliwych błaganiach. Wyczuwał w smrodzie zgnilizny i rozkładu, w zakażonych ranach i połamanych duszach. Czuł ją w składanych pocałunkach i odpowiednim pchnięciu noża. Śmierć była myślą, śmierć była czynem. Była, była, była. Wciąż była, niezależnie od tego, jak się ją interpretowało. Cóż za słodko irytujące utrapienie. Długie, szczupłe palce wsuwają się między sprane, zielone kosmyki, opuszkami masują napięty skalp, kiedy twarz ku słońcu kieruje, pozwalając porannym promieniom tańczyć na cienkich powiekach. I kiedy się przeciąga, a kości strzykają lekko, wydaje mu się, że jego własne ciało szepce o urlopie, zrobieniu sobie przerwy. To był problem fizyczności, ba, samego życia. Szybko się męczyło, a przecież rewolucja nie czekała na nikogo. Tak, nie można pozwolić sobie na nawet minutę wytchnienia, musiał nieść to brzemię ciężkiej pracy, by niczym kochający ojciec otwierający swe ramiona w stronę swych niesfornych dzieci, mógł sprowadzić oczyszczenie. Najpierw na miasto, wyspę, cały kraj, aż wreszcie świat. Wielkie były to marzenia, lecz kto zabroni mierzyć wysoko, gdy zdołało się upaść na samo dno? Zaiste król głupców, mistrz podziemi yada, yada, yada. Nie pamiętał dokładnie tego całego pierdolenia. Część uważała go za geniusza, część za niezrównoważonego pojeba, ale każdy zapominał, że tak jak i cała reszta jest jebaną marionetką Tairy. Sądzono, że przez ostatnie miesiące się wyciszył odkąd zajął pozycję Kapitana IV dywizji, lecz on obserwował. Patrzył, jak należące doń osoby kruszeją, inne jeszcze stoją na trzęsących się nogach i przez jakiś czas było to nawet zabawne, siedzieć w pierwszym rzędzie spektaklu zwanego trwaniem. Wnioski były proste, niewystarczający. Żałośni. Śmierć przecież była, była, była, a oni powinni stać się jej częścią. Czy jakoś tak. Było zbyt wcześnie, a może nazbyt późno na podobne rozważania. Słońce zdążyło wznieść się ponad horyzont i Jakkaru przez moment, ledwie ułamek sekundy zastanawiał się, czy się ich wszystkich nie pozbyć. Wyrwać chwasty ze swojego małego ogródka destrukcji, zasiać nowe ziarna na nowo. Z drugiej jednak strony musiałby się sam odwieźć do Kakufuruny i jakby...nah. Nie było warto. Westchnienie ciche, krótkie wymyka się spomiędzy wąskich warg i nie ma w nim irytacji, niechęci, agresji, a mimo to osoby pracujące w tle zamierają na moment, letnie poranne powietrze nosi w sobie raptownie posmak napięcia. Ruchy nagle stają się skrupulatniejsze, szybsze, cichsze, głowy schylone są nisko, postawne sylwetki kulą się, a przecież nawet nie sięgnął po swój mały chichot losu. Zaczynało go to niemal nudzić. Mrucząc pod nosem tylko sobie znaną melodię, niespiesznie naciąga na ręce czarne, skórzane rękawiczki nim machnięciem lewej nakaże wracać do pracy, sam natomiast rusza przed siebie. W kolejną gęstwinę drzew, w leśną ciszę, bo o tej porze, na tym konkretnym szlaku nie powinni natknąć się jeszcze na nikogo. A jeśli ktoś się przypałęta, to najpewniej dołączy do ich słodkiej niespodzianki. Kącik ust drga mimowolnie. Haha. Hahahaha. Ach, samo wyobrażenie otwierających się szeroko oczu z przerażenia, krwi odpływającej z twarzy, pierwszego szoku, który zmusza stopy do przywarcia do ziemi, nim instynkt samozachowawczy nakaże uciekać. Jedna z piękniejszych scen, nie może tego przed sobą ukrywać. I nie zamierza, w końcu Yul był wzorowym obywatelem Fukkatsu, szczerym, pomocnym, nawet jeśli forma jego pomocy potrafiła być nader kontrowersyjna dla co poniektórych.
Być może widok, który rozpościerał się przed złotem, nieruchomych — jak u gada, powiedział ktoś kiedyś, zanim kula trafiła w czoło po prawej stronie. Pamięta, że z frustracji połamał komuś palce, ponieważ nie trafił w sam środek. Miał chujowego cela, cud, że pistolet nie wystrzelił w niego, niemniej niesmak pozostał — tęczówek. I chyba go to bawi. Młody chłopiec, dzieciak ledwie, pochylający się nad zwierzęcym truchłem, grzebiący w jego trzewiach paluchem jakby miał ledwie kilka lat, a nie naście. Robiący zdjęcia, jakby miał przed sobą światowej klasy nagą modelkę, której fotki sprzedadzą za grube miliony. Och, powinien zadzwonić do Mariko swoją drogą, kurwa chyba poczuła się lepsza sądząc po tabloidach, że prawdopodobnie zapomniała komu zawdzięcza to wybicie w ich uroczym grajdołku. Tak czy inaczej, nie zamierzał stać w krzakach jak jakiś zboczeniec podglądający nieletnio letnich gówniarzy, stąd nie kryjąc swojej obecności wysunął się z zarośli, za swój cel obierając drzewo z szerszym pniem. Bardziej stabilne, twardsze, łatwiej na nim rozbija się czaszki.
Na lewo przy głazie masz lepsze światło — ton ma spokojny, znudzony niemal, kiedy wyciąga papierosa i podpala go zapalniczką. Fedora oraz marynarka została przy podwładnych, więc został w zasadzie w samej koszuli, spodniach od garnituru i ciężkich buciorach z podeszwą na tyle grubą, że aż miło się kogoś deptało. Nie miał na sobie neonowej maski, jednak biel scenicznego makijażu nadal zdobiła jego lica, czerń wokół oczu podkreślało kruszec otaczający czerń źrenic, a czerwień wykraczająca poza wargi, przeciągnięta w krzywym uśmiechu mogła być albo efektem szminki, albo też krwi. To pozostawiał domysłom, nigdy nie odpowiadając jednoznacznie. Niemniej klaun opierający się o drzewo pośrodku niczego nie był dziwniejszym obrazem niż Yuzu babrający się w martwym ciele gryzonia. A może było? Cóż, życie. I śmierć. Haha.






I can't decide whether
you should live or
die
Kyōki Yul

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Raikatsuji Yuzuha

Sob 12 Sie - 22:43
Zapewne niejedna osoba na jego miejscu, ta o zdrowszych zmysłach rzecz jasna, odwróciłaby się i zaczęła uciekać przed siebie, być może sięgając po telefon komórkowy aby wykonać telefon alarmowy. A przynajmniej, wręcz na pewno, w trybie ekspresowym oddaliłaby się od podejrzanego jegomościa.
Bo kto normalny o godzinie szóstej nad ranem chodzi po lesie w creepy makijażu jakiegoś klauna po roku w Rosji?
No właśnie.
Nikt.
Nie licząc nieznajomego stojącego niemal przed samym Yuzuhą.
Chłopak, jak na zwolnionym filmie, powoli, wręcz leniwie, odwrócił głowę, by bezczelnie zmierzyć klauna(?) od góry aż po same buty, niczym prawdziwy koneser zewnętrznego piękna; główny sędzia zasiadający w składzie jurorskim w podrzędnym talent show - aby ocenić jego aparycje. Albo i zamiary. Albo i jedno i drugie.
Na bladej twarzy przemknął cień niezadowolenia, bo ktoś śmiał zakłócać jego ciszę, spokój i randkę z martwą wiewiórką. Niespiesznie podniósł się z pozycji kucającej i spojrzał w lewo, w stronę głazu, ale nie odczuwał wewnętrznej potrzeby aby posłuchać mężczyznę, nawet, jeżeli ten mówił prawdę. Bo rzeczywiście było tam o wiele lepsze światło. Ale w jasnowłosym odezwała się wewnętrzna chęć buntu, zrobienia wszystkiego na przekór słów nieznajomego.
Dlatego też zignorował jego radę, niech wsadzi ją sobie głęboko w dupę, i na powrót spojrzał na długowłosego.
Nie odczuwał strachu. Takie emocje były mu obce. Nie, nie, nie. Nie z powodu arogancji czy też pewności siebie. Po prostu. Nie odczuwał tego, co każdy inny, zdrowy człowiek.
Niczego nie czuł.
A to z kolei przysłaniało czasami zdrowe myślenie i logikę, pozwalając na to, aby Yuzuha kierował się instynktem i zrywami, które, oczywiście w jego mniemaniu, przynosiły mu korzyści i przyjemności. Gorzej z osobami z jego otoczenia. No ale cóż.
Pech.
- Plac zabaw jest w drugą stronę. - odpowiedział beznamiętnie, jednocześnie sugerując w bezczelny sposób zamiary, jakimi kierował się nieznajomy.
Kto go tam wiedział.
Nagle, zupełnie niespodziewanie drgnął, kiedy uświadomił sobie zupełnie inną możliwość. Przecież... przecież on mógł być-
- Jesteś grzybiarzem?

@Kyōki Yul



„Strach. Nie ma nic wspanialszego. Uwielbiam na niego patrzeć, uwielbiam wdychać jego zapach.
A już najbardziej lubię go słuchać. Lubię też jego smak.”


Las Fukayama - Page 2 2Ml7
Raikatsuji Yuzuha
Kyōki Yul

Nie 13 Sie - 21:50
Na wszystko przychodzi czas. Na strach również. Ale tutaj, pośród drzew rzucających cień oraz promieni słońca przebijających się przez zieleń liści, z powietrzem smakującym latem oraz rozkładającymi się zwierzęcymi zwłokami, nie było po nim śladu. Nie oczekiwał go, nie rozsiewał go — jeszcze — żadnym czynem ni gestem. Pozwalał, by rozleniwienie niosło się po ciele opierającym się o pień, by znudzenie osiadło na muśniętych scenicznym makijażem licach. Nie było w nim gniewu, rozsadzającego członki, nakazującego mięśniom spiąć się, zębom wyszczerzyć w uśmiechu zwiastującym ból, krew oraz nieposkromione wody cierpienia. Nie było też irytacji względem chłopięcej bezczelności, butności przeplatanej z obojętnością. Widział ją, znał ją. Była w zasadzie całkiem zabawnym elementem ludzkiego istnienia, ta brawura, to świadome pozbawienie się instynktów samozachowawczych. Jednak ponownie, nie było się przecież czego bać, był piękny poranek, las również wydawał się całkowicie sympatyczny i nic nie zapowiadało żadnej pogoni, zrywu nagłej brutalności. Nawet jeśli za złotem tęczówek wciąż to było, coś co wężowymi splotami gnieździło się we wnętrzu mężczyzny, czujne, głodne, łapczywie wyczekujące na jeden fałszywy ruch. Gotowe pokonać niewielki dystans, wpleść smukłe palce między jasne kosmyki, odchylić głowę na tyle boleśnie, żeby jabłko adama drgnęło podczas przełykania śliny, a srebrne ostrze noża zakosztowało delikatności skóry gardła. Na wszystko przyjdzie czas, na Yuzuhę także.
Zaciąga się niespiesznie papierosem, biało szary dym wymyka się spomiędzy ust pojedynczym wydechem, kiedy to wysłuchuje wybitnie niezadowolonej i w teorii zmyślnej odpowiedzi chłopca. Nie jest pod wrażeniem, w zasadzie stopniowo tracił zainteresowanie, a to już bywało niebezpieczne. Dla niego, innych, świata. Dłonie zaczynają swędzieć, pierwsze nuty rewolucji, oczyszczenia, peany wolności echem wybrzmiewają w przestrzeni umysłu. Nawołują, by zesłał uwolnienie, żeby ukoił śmiertelną samotność oddając żywot nieskończoności, czułym objęciom śmierci. Ale jeszcze nie, jeszcze nie teraz.
Wręcz przeciwnie — odpiera spokojnie. Plac zabaw, jego plac zabaw miał zupełnie inne położenie, niż wyobrażał to sobie młodzieniec. Był jednak równie zabawny. Każdy się śmiał, chociaż raczej nie miał wyjścia, kiedy rozcięte policzki nie pozwalały na inny grymas. Brwi marszczą się delikatnie, subtelnie, niemal niezauważalnie, gdy lewy kącik ust unosi się nieznacznie — Gorzej — zdradza, jakby właśnie miał przekazać największy sekret tego uniwersum. Jednak bez dramatycznej pauzy, złożenia dłoni na piersi dla podkreślenia teatralności jego własnych słów — Artystą — strzepuje nagromadzony popiół, raz jeszcze zawieszając złociste spojrzenie na niezbyt szczęśliwym, przypadkowym towarzyszu — Co masz do grzybiarzy? — pyta, bo może za tym pytaniem krył się jakiś głębszy sens, niezrozumiana logika, której nie zamierzał poznawać, acz rozbawienie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Było lepsze niż znudzenie.






I can't decide whether
you should live or
die
Kyōki Yul

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Raikatsuji Yuzuha

Nie 20 Sie - 21:27
Wiatr poruszył drzewami, a liście zaszeleściły nieśmiało, jakby w obawie, że ściągną na siebie uwagę dwójki osób. Z ust jasnowłosego wydobyło się westchnięcie pełne znużenia. Już nawet nie krył się z faktem, że obecność drugiej osoby wcale a wcale nie była mu na rękę.
A czy kiedykolwiek tego nie krył?
Dalszy spacer jak i eksploracja w poszukiwaniu zwierzęcych trucheł wydawała się teraz zaskakująco niechcianą i nieprzyjemną perspektywą. Najwidoczniej był to znak, aby zawrócić i wrócić do siebie. A może do Maury.
W sumie dawno u niej nie był.
U Kaname również.
Ach, to niezdecydowanie. Którą podjąć decyzję? Która będzie najbardziej... odpowiednia?
"Artystą"
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk melodyjnego głosu nieznajomego. Chcąc czy też nie, niemal bezwiednie, powędrował spojrzeniem w jego stronę, zatrzymując się dłużej na jego oczach, jakby to z nich mógł odczytać prawdziwe znaczenie tego słowa. Bo artystą można było być na wiele sposób. Tych bardziej ekscytujących, niesamowitych. Ale również tych nudnych i bezbarwnych.
- Ach, artysta. - odpowiedział jakby ze zrozumieniem, choć ostatecznie mało co go to obchodziło. Jego głowę wypełniały inne myśli, zupełnie oddalone od tego miejsca, a bardziej skupione na ciemnowłosej dziewczynie i pewnym albinosie.
- Znałem jednego artystę. - podjął niespodziewanie temat, sprawiając wrażenie nieco ożywionego, choć w rzeczywistości było to jedynie ułudną iluzją. Grą świateł i cieni na jego twarzy. Bo w oczach na próżno było szukać czegokolwiek.
- Choć nie sądzę byś w jakikolwiek sposób mu dorównał. - dodał zupełnie szczerze, nawet nie siląc się na fałszywą empatię i takt, bo przecież mógł u r a z i ć nieznajomego. - Jego specjalizacją były... lalki. Manekiny. - usta drgnęły, ale ostatecznie pozostały na swoim miejscu. Wspomnienia cofnęły się o wiele lat, do miejsca, w którym pierwszy raz podziwiał dzieło Lalkarza. Sam mu je pokazał. Zaprowadził do chłodni, gdzie stał piękny manekin przyodziany w zwiewną, czerwoną sukienkę.
Tak, jak jego matka.
O obsydianowych oczach.
Jak jego matki.
O długich, i lśniących włosach. I skórze miękkiej, lecz chłodnej w dotyku.
Bo to była jego matka.
Wsunął palce w jasne włosy i podrapał się po karku, walcząc sam ze sobą, aby nie zanurzyć paznokci nieco głębiej, przerywając stałą tkankę i nie poczuć ciepła krwi na paliczkach.
Chciał już wracać.
Nieznajomy nie przypadł mu do gustu. Nic a nic.
- Bo ich nie lubię. - odparł mu znużonym tonem i z taką manierą, która jasno sugerowała, że przecież to co mówi jest niezwykle logiczne i oczywiste.
Bo kto w ogóle ich lubi?

@Kyōki Yul



„Strach. Nie ma nic wspanialszego. Uwielbiam na niego patrzeć, uwielbiam wdychać jego zapach.
A już najbardziej lubię go słuchać. Lubię też jego smak.”


Las Fukayama - Page 2 2Ml7
Raikatsuji Yuzuha

Kyōki Yul ubóstwia ten post.

Haraedo

Pią 18 Paź - 10:59
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Shirai Asami

Wto 22 Paź - 23:29
10.05.2038r.
 W tej chwili już nie wiedziała, czy pomysł na dzisiejszy wieczór wyszedł od któregoś z ich dwójki, czy może był propozycją kogoś innego z Shingetsu. Ostatnio czuła się tak przemęczona i skołowana, że potrafiła stracić wątek, co nie zdarzało się zbyt często. Migreny przybywały całymi falami, a leki przeciwbólowe nie zawsze sobie z nimi radziły. Powinna była odstawić kofeinę, zwłaszcza tę zawartą w napojach energetycznych, żeby nie podwyższać sobie ciśnienia, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak źle będzie z nią bez ukochanej używki. Teraz więc jechała na innej. Wspomożenie się ścieżką z białego proszku zaaplikowaną prosto do nosa to przecież bardzo dobry pomysł, kiedy szło się robić coś, przy czym nie zamglony umysł mógłby się przydać. Ale od czego miała ducha, jeśli nie od wyciągania jej z tarapatów?
 Poprawiła kaptur opadający na proste, czarne włosy. Nie chciała się rzucać za bardzo w oczy, wolała zostawić sobie furtkę do czmychnięcia w tłum, gdyby zrobiło się zbyt gorąco. Z tego też powodu miodowe tęczówki na czas akcji stały się zwykłymi, wyglądającymi bardzo naturalnie ciemnobrązowymi patrzałkami, jakich mnóstwo było w tym mieście. Gdyby więc zignorować niektóre elementy jej ubioru, przewieszony przez ramię łuk i obijający się o biodro kołczan ze strzałami, byłaby całkiem normalnym przechodniem, który po prostu wybrał się na spacer z towarzyszem. Zawsze jednak można było pomyśleć, że po prostu idzie sobie potrenować starożytne techniki strzelania na łonie natury – może nawet niekoniecznie do hasających wolno jelonków.
 Piach nieznacznie zachrzęścił pod płaskimi butami – kolejny element, który zauważyć można było u niej rzadko, a który miał za zadanie ułatwić jej dzisiejszą pracę. W obcasach nie biegało się zbyt wygodnie, a i bez nich była na tyle wysoka, żeby wybijać się z tłumu, gdyby na ulicach Asakury rozegrał się pościg, który próbowałaby zgubić. Przechodząc pod jedną ze starych, czerwonych bram spojrzała w górę. Miała na tyle szacunku do bogów, żeby nie obierać torii za cel, ale jeśli ogień dotarłby do którejś z nich, to niech już sami martwią się o gaszenie lub ochronę własnych ścieżek. Uśmiechnęła się lekko pod czarną maską, na której neonowymi barwami wyświetlały się wyszczerzone zwierzęce kły.
 – Ale się ten bambus będzie pięknie jarał – skomentowała okoliczności przyrody, zatrzymując się wreszcie na ścieżce. Na tyle, na ile zrobili rekonesansu, nie spotkali zbyt wielu potencjalnych przeszkadzaczy. W głowie Shirai pojawiał się też powoli plan działania. Takie akcje najlepiej wychodziły na spontanie – to nie włam do systemów rządowych, miejskich sieci czy sabotowanie fabryk. Nie potrzebowała planu awaryjnego do planu awaryjnego. Wpadali, robili swoje, wypadali.
 – Najlepiej chyba będzie zacząć gdzieś w tej okolicy. Na tyle głęboko, żeby straż nie zdążyła się szybko przedrzeć, ale na tyle blisko dzielnicy, żeby pożar zdążył się rozprzestrzenić. Dla pewności w drodze powrotnej możemy zająć się jeszcze tym ślicznym mostkiem, który mijaliśmy wcześniej i na zakończenie zrobić coś z tą bramą na wejściu. – No kto robił bramę z drewna tuż przy lesie. Normalnie drzwi do lasu. To musiał być pomysł kogoś z Minamoto, tylko oni byli tak głupi. Asami nie mogła im mieć jednak tego za złe – chrust na podpałkę znieśli już sami, pewnie kilkaset lat temu. Szkoda by było, gdyby ktoś rzucił w to jedną z buteleczek wypełnionych łatwopalną cieczą, strzelił strzałą zapalającą, upewnił się, że ta pozbawiona smogu miejscóweczka chociaż przez chwilę będzie przypominała atmosferą resztę miasta. A Shingetsu musiało przypomnieć, że Fukkatsu należy do nich.

@Fenrys Umbra
Shirai Asami

Fenrys Umbra ubóstwia ten post.

Fenrys Umbra

Nie 3 Lis - 19:41
Patrzył na kobietę z odrobiną pobłażliwości – z tą samą rutyną. Znów czekała ich robota, a ona krążyła pomiędzy ironią a ostrą determinacją — wątpił, aby podchodziła do całej akcji z czystą głową. Przemęczenie i adrenalina, które pompowały przez ostatnie dni żyły, były nieodłącznym towarzystwem nie tylko Asami, ale również Fenrysa. A teraz mężczyzna podążał kilka kroków za nią, dokładnie jakby jego wzrok potrafił przedzierać się przez szczupłą postać. Poddawał ocenie jej uwagę, wzrok, który lustrował mgliste zarysy budynków, a później bramę rozpościerającego się gęstego zagajnika. Każdy szczegół musiał pasować do jej planu. Nie wątpił w jej zdolności, ale instynkt podpowiadał mu, że ten wieczór nie skończy się bez komplikacji.

Nie towarzyszył jej, aby jawić się jako swoje dawne odbicie — był czymś więcej; czymś w rodzaju kotwicy, tej jednej cichej myśli przypominającej, że życie jest kruche i niebywale przewrotne. Wystarczyło jedno westchnienie, jedno krótkie spojrzenie na tył jej głowy. Bez słów mógł zasugerować, aby nie pędziła na ślepo, nawet jeśli serce biło jak szalone na myśl o dzierżonych w ekwipunku zapalających lontach.

Fenrys wyostrzył zmysły. Asekurował Asami, starając się jednocześnie ślizgać po krawędziach jej myśli. To było trudne. Domyślał się, że im dłużej zostaną na terytorium wroga, tym większe ryzyko, że ktoś ich nakryje – ale w tym tkwił cały urok. W jego obecności mogła poczuć, jakby ryzykowała mniej, ale prawda była taka, że każde ryzyko Asami, stawało się również jego. Bardziej niż tego chciała.

Cisza. W szeleście wiatru poruszającym liśćmi niosły się ich kroki, ciche oddechy w cieniu bramy. Kansatsusha zatrzymał się parę metrów za kobietą, z chłodnym, wyważonym spojrzeniem, które wędrowało po każdej desce i śrubie konstrukcji. Skupiał się na szczegółach. Widział, jak kontury drewnianej torii odbijają się w jej oczach, ale wydawać się mogło, że w głowie mężczyzny kłębiły się inne myśli. Milczący niczym stróż. Czarna, skórzana kurtka ginęła w obejmującym ich mroku, tak samo, jak cała postawna sylwetka. Na twarzy yurei wyróżniały się jedynie neonowe szczeliny, błyskające czerwienią — przypominały wąskie demoniczne ślepia — oraz szpiczaste rogi przedzierające się przez materiał zarzuconego na łeb kaptura.

Cień się poruszył. Spowita mrokiem dłoń wyciągnęła papierosa z kieszeni i wetknęła go między wargi, uprzednio lekko unosząc maskę. Zapalniczka kliknęła w ciemności, rozświetlając na ułamek sekundy czarne palce i zdezelowany, zarośnięty podbródek. Wziął długi wdech, obserwując, jak żar na końcu papierosa rozkwita niczym mały, ognisty symbol tego, co właśnie zamierzają zostawić za sobą.

Wyglądasz na bardzo zaangażowaną.

Zniszczony tytoniem baryton przebił się przez chłodne powietrze, a duszący zapach używki pochłonął subtelny aromat zasypiającego lasu.

Nie każdy, kto wypełnia obowiązki, może pochwalić się taką dokładnością.

Pstryknął zapalniczką raz jeszcze — niczym dla zabawy — a płomień znów rozbłysł w ciemnościach.

Klik. Klik.

Skąd w ogóle ta cała wojna między Shingetsu a Minamoto? — rzucił bez jakiegokolwiek cienia zaciekawienia; stercząca z warg fajka sprawiała, że mówił niewyraźnie. Pozwolił, aby dym rozproszył się w mroku. — Zwykła rywalizacja o władzę, czy kryje się za tym coś, czego nie opowiadają takim jak ja?

Wątpił, aby ktokolwiek z Shingetsu mu ufał; nikt nigdy nie zostawiał go nawet samego przy barze. Wygodnie było trzymać zjawy na dystans. Karmić zdawkowymi informacjami, nie pozwolić, aby wpychały nos w nieswoją politykę. Poczuł, jak gdzieś głęboko narasta w nim chłodna świadomość — ta, której raczej nie pozwalał dojść do wewnętrznego głosu. Był bronią, narzędziem, które gang przywiązało do siebie jak wytresowanego psa. Zawierając kontrakt z Asami, zawarł go również z nimi i wcale się o to nie prosił. Zrozumiał wtedy, że wtargnięcie w szeregi Shingetsu nie oznaczało zwykłego pełnoprawnego członkostwa. Dla nich był przede wszystkim siłą do wykorzystania, cieniem, który potrafił przemykać tam, gdzie inni się wahali; miał za zadanie zamieniać każdy rozkaz w bezlitosną rzeczywistość. I to właśnie robił.

Spoglądał w mroku na Asami, czując, jak na języku osadza się coś na kształt goryczy. Otworzył przed nią nowe możliwości, oczyścił z jej ciała pozostałości po szydzących spojrzeniach, które musiała w jakimś stopniu odczuwać, zasilając szeregi jako zwykły człowiek. W tym miejscu każdy musiał mieć nad kimś władzę. Kiedy jej nie miał, był uznawany za słabego. A teraz stał tu razem z nią — z kobietą, która trzymała drugi kraniec jego żałosnego życia, sprzedając go niczym żywy towar w ręce rozszczekanych, krwiożerczych hien. Zdecydowała o jego przyszłości za niego. Czy była tego prawdziwie świadoma?

Musiała być.

Powinien być wdzięczny, że pozwolono mu odzyskać ciało. Ale wdzięczność to cień wolności, a w jego naturze nie było miejsca na bezmyślne posłuszeństwo. W końcu każde narzędzie może obrócić się przeciwko temu, kto trzyma je w dłoni. I o tym należało pamiętać.

Fenrys Umbra

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku