Strona 1 z 2 • 1, 2
04.03.2037
Ułożył plecak niemal w pozycji pionowej, tuż przy wspaniałej, skórzanej kanapie, której tak bardzo nienawidził. Za każdym razem, gdy siadał na niej, wydawała dziwne jęki przypominające odgłos zdychającej kaczki. Nie lubił ich. Tak samo jak rażącego światła w gabinecie lekarskim, w którym miał wizyty co dwa tygodnie od prawie dwóch lat.
Spojrzał w prawo, skupiając wzrok na doniczkowej roślinie spory rozmiarów. Pewnie plastikowa. Na pewno na jej lśniących liściach osiadał kurz, bo nikt w tym budynku nie potrafił złapać za zmiotkę i zrobić to, co powinien. Głupie chabazie. Ale ponoć rośliny i zieleń uspokajały.
Wpakował sobie do ust czekoladowego cukierka, którego wziął z kryształowej miseczki znajdującej się na stoliku. Dla pacjentów, żeby odciągnąć ich myśli od mroku, który krył się w ich umysłach. Żeby osłodzić gorzki posmak życia i chorób, z którymi przyszło im walczyć. Mlasnął, przesuwając językiem po gładkiej powierzchni czekoladowej rozkoszy, a potem ją rozgryzł pospiesznie, przypominając teraz chomika, gdyż jego policzki wypełniało jeszcze parę innych cukierków. Ale to nie powstrzymało go przed sięgnięciem do miseczki, aby złapać za kolejnego z kolei. Chyba czternastego. Albo i szesnastego. Nie pamiętał. Ale papierki złożone w idealne kosteczki zaczynały pokrywać coraz większą powierzchnię drewnianego, eleganckiego stoliku.
Odchylił się do tyłu, krzywiąc na dźwięk skrzypiącej kanapy i spojrzał w biały sufit, wyraźnie znudzony. Spóźniał się. Gdzie był? Czemu się spóźniał. Nigdy się nie spóźniał. Wskazówki sekundnika na wiszącym zegarze przesuwały się i przesuwały. Odliczały czas. Tik. Tak. Tik. Tak.
A go nadal nie było.
Pierwsza minuta.
Druga. Czwarta.
Drzwi skrzypnęły, a do środka wkroczył mężczyzna. Yuzuha momentalnie wyprostował plecy, wbijając w wysoką sylwetkę spojrzenie, nie spuszczając go z niego aż do momentu, kiedy ten zajął miejsce doktora....
-.... Kamiya. - odezwał się cicho, przełykając ostatnie smaki czekoladowego musu.
- Nie jesteś doktorem Kamiyą. Gdzie jest Kamiya? Umarł już ze starości? Tak, musiał umrzeć. Był stary. Starzy ludzie umierają. Biedactwo. - dodał, pochylając się do przodu i wyciągnął następnego cukierka. Przedostatniego. Zamarł z wyciągniętą dłonią w powietrzu, jakby właśnie prowadził niezwykłą batalię w umyśle. Wygrał. Albo i przegrał. Zabrał ostatniego cukierka.
Bo przecież musiał zeżreć je wszystkie.
Ponownie spojrzał na mężczyznę.
- Czemu jesteś taki biały? - zapytał przechylając głowę na bok, a popielate włosy opadły na blady policzek. Wzruszył jednak ramionami i spojrzał na ostatnie dwa cukierki, które spoczęły w jego dłoni, totalnie tracąc zainteresowanie mężczyzną siedzącym na przeciwko niego.
To nie był Kamiya. Kamiyę jeszcze nawet lubił. A przynajmniej nie chciał go zabić, więc oznaczało to, że go lubił. Chyba. Może?
Pociągnął nosem, jednocześnie unosząc wzrok i zaczął się rozglądać. Co to?
- Och! - nagle podniósł się z obrzydliwej kanapy i podszedł do mężczyzny. Pochylił się nad nim, niemalże łaskocząc delikatnymi kosmykami jego policzek, kiedy zaciągnął się zapachem nieznajomego.
- Jaśmin. - skwitował, odsuwając się nieznacznie, choć nadal bezczelnie przekraczając przestrzeń osobistą doktora. Jego oczy pozostały martwe, bez emocji, lecz twarz rozpromieniła się ulegając szerokiemu, wyuczonemu uśmiechowi.
- Lubię zapach jaśminu. Symbol szczęścia, miłości i przywiązania!
Amakasu Shey, Shirotani Kaname and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Czuje zmęczenie. Po całym dniu pracy nie myśli już o niczym innym, jak tylko o położeniu się do łóżka, zaśnięciu w nim i obudzeniu się dopiero jutro – ale nie może tego zrobić. Od przekroczenia progu swojego domu dzieli go jeszcze jedna osoba, o której ledwo godzinę temu nie wiedział, że ma się nią dziś zajmować. Niespodzianka, kurwa. Tym razem jednak w oprzytomnieniu nie pomaga mu żaden ze środków, jakie zawsze stosował w przypadku swoich problemów z bezsennością. Ani kawa, którą – jeśli zacząć ją liczyć od rana, kończąc teraz, na wieczorze… – musiał pić już w litrach, ani papieros, jakim zaciąga się po raz ostatni. Robi to z taką czułością, jak gdyby żegnał się na wieki z kochanką, a nie z nałogiem, który powita z powrotem od razu po tym, jak wsiądzie do samochodu. Bierze do płuc za dużo dymu i kaszle, jednak nie zwraca na to uwagi. To tylko przejściowa kłótnia. I tak go kochał. Z ociąganiem gasi tlącego się jeszcze papierosa w popielniczce.
Nie tak to miało wyglądać. Nie miał pracować w miejscu takim jak to. Przeciera oczy, powieki których zamykają się wbrew jego woli, dłońmi odzianymi w rękawiczki. Nie dotknął nimi niczego poza uszkiem filiżanki, zapalniczką, filtrem papierosa i drzwiami placówki w drodze do wyznaczonego mu gabinetu. Pamięta o każdej z tej rzeczy z osobna. Jeśli o którejś z nich by zapomniał, miałby tego świadomość – zawsze ją miał. W skórach, mięśniach, kościach. Nerwach.
Woda zbiera mu się na rzęsach błyszczącymi w świetle latarni kroplami, kiedy zaczyna padać deszcz, który zapowiadała wczoraj w telewizji prezenterka. Opatula się płaszczem. Przerwa dobiega końca, ale nie rusza się wcale z miejsca; myśl o kolejnym pacjencie sprawia, że ma ochotę oprzeć się o ścianę i zwymiotować. Musi już na niego czekać. Nie powinien. Rzuca jeszcze spojrzenie na drogę i parking, na którym o tej porze stało zaledwie kilka samochodów, w tym ten należący do niego; wystarczy, że usiądzie za kierownicą i będzie mógł odjechać… Chęć ucieczki sprzed szpitala wzmaga się w nim w jednym uderzeniu serca, żeby już w następnym rozbić się falą o tamę, którą samodzielnie zbudował sobie z poczucia obowiązku.
– Raikatsuji Yuzuha? – sprawdził jego tożsamość, kiedy już usiadł w fotelu za swoim biurkiem. – Przepraszam za spóźnienie, Raikatsuji. Musiałem się czymś zająć – Kłamstwo z łatwością przeszło mu przez gardło – ale czy w ogóle miało się na czym zatrzymać? W końcu była w nim częściowo i prawda, chociaż trudna do zaakceptowania, która brzmiała: Musiałem zająć się moją awersją do pojawienia się tutaj. – Ja nazywam się Shirotani.
Pacjent jest średniego wzrostu – chociaż z punktu widzenia wysokiego Kaname wydawał mu się być, cóż, niski – ale nie to zajęło uwagę lekarza, tylko jego waga. Kolor włosów również go nie obchodził, za to już z zainteresowaniem przyjrzał się widocznym pod oczami sińcami. Problem ze snem? Shirotani nie potrafił powstrzymać się od oceniania ludzi pod kątem wyglądu, jeśli chodziło o stawianie im diagnoz; ograniczał się jednak do robienia tego w myślach, ze słowami czekając do momentu, w którym przeprowadzi z nimi jakąkolwiek rozmowę.
Uniósł brwi, słysząc imię swojego poprzednika, na którego brak Raikatsuji od razu zwrócił uwagę.
– Tak jest w istocie.
Bo go wpędziłeś do grobu – chciał dodać, ale tego nie zrobił, bo jest profesjonalistą.
– Zastąpię go od teraz jako twój lekarz. Wiem, że nie jestem doktorem Kamiyą. – Ostrość rysów twarzy złagodniała mu wraz z tonem głosu. – Ale mam nadzieję, że z czasem przekonasz się do naszej współpracy.
Zamrugał aż oczami ze zdziwienia na jego teraz już nie stwierdzenie, a pytanie, na jakie przez chwilę w żaden sposób nie odpowiedział. Co za iście dziecięca… bezpośredniość. Po latach śmiech ludzi brzmiał już jednak jak echo, które nie było w stanie dosięgnąć go przez ściany gabinetu. Uśmiechnął się więc tylko do pacjenta, chociaż uśmiech ten nie objął jego źrenic, wpatrzonych w niego teraz tak, jak drapieżnik obserwuje swoją ofiarę.
– Taki się urodziłem – powiedział, po czym uznał, że dziś jest ten dzień, w którym podzieli się swoją wiedzą ze światem. I to za darmo. …właściwie to nie, bo płacił za wizytę. – To mutacja genetyczna.
Nie zareagował, kiedy się do niego zbliżył; pozostał na miejscu, chociaż wymagało to od niego wszystkich pokładów silnej woli, jakie miał. Zatrzymał na sekundę oddech, gotów złapać go za rękę, którą, wydawało mu się, chciał go dotknąć… Tak się jednak nie stało.
A więc poczuł jego zapach przez te wszystkie antyseptyki, którymi sterylizował gabinet? Przechylił z zaciekawieniem głowę.
– Znasz się na tym. Pracujesz z perfumami?
Pomimo tego, że poza pracą nie lubił takich rozmów, to w jej trakcie uważał je za podstawę wywiadu z pacjentem. To na ogół właśnie taka konwersacja, z perspektywy badanego nie mająca żadnego znaczenia, dawała mu najwięcej informacji na jego temat. Takich informacji, którymi on sam nie chciał – lub nie był w stanie, nie będąc ich świadom – się z nim dzielić.
Nie mógł również nie odnotować w głowie jego uwielbienia do cukierków, jak i sposobu, w jaki obszedł się z papierkami po nich. Spojrzał w kartę, której jeszcze nie studiował (bo nie miał na to czasu), żeby potwierdzić swoje przypuszczenie. Tak. Zawsze czuł się dziwnie, mając do czynienia z pacjentami cierpiącymi na jego własną chorobę. To nie tak, że nie umiał im pomóc, bo umiał… na ogół, w przeciwieństwie do samego siebie. Być może samoświadomość była w tym przypadku zgubą, nie wybawieniem.
– Będę musiał ci zadać kilka pytań, które już pewnie miałeś okazję słyszeć... – Wielu informacji, które Kaname uważał za podstawowe, z nieznanego mu powodu brakowało. Czy jego poprzednik pisał wszystko na kartce, której treść nie została do końca przeniesiona do systemu komputerowego? Musiało istnieć na to jakieś wyjaśnienie… – Mam nadzieję, że to nie problem.
Już czuł, że to jest problem.
Nie tak to miało wyglądać. Nie miał pracować w miejscu takim jak to. Przeciera oczy, powieki których zamykają się wbrew jego woli, dłońmi odzianymi w rękawiczki. Nie dotknął nimi niczego poza uszkiem filiżanki, zapalniczką, filtrem papierosa i drzwiami placówki w drodze do wyznaczonego mu gabinetu. Pamięta o każdej z tej rzeczy z osobna. Jeśli o którejś z nich by zapomniał, miałby tego świadomość – zawsze ją miał. W skórach, mięśniach, kościach. Nerwach.
Woda zbiera mu się na rzęsach błyszczącymi w świetle latarni kroplami, kiedy zaczyna padać deszcz, który zapowiadała wczoraj w telewizji prezenterka. Opatula się płaszczem. Przerwa dobiega końca, ale nie rusza się wcale z miejsca; myśl o kolejnym pacjencie sprawia, że ma ochotę oprzeć się o ścianę i zwymiotować. Musi już na niego czekać. Nie powinien. Rzuca jeszcze spojrzenie na drogę i parking, na którym o tej porze stało zaledwie kilka samochodów, w tym ten należący do niego; wystarczy, że usiądzie za kierownicą i będzie mógł odjechać… Chęć ucieczki sprzed szpitala wzmaga się w nim w jednym uderzeniu serca, żeby już w następnym rozbić się falą o tamę, którą samodzielnie zbudował sobie z poczucia obowiązku.
– Raikatsuji Yuzuha? – sprawdził jego tożsamość, kiedy już usiadł w fotelu za swoim biurkiem. – Przepraszam za spóźnienie, Raikatsuji. Musiałem się czymś zająć – Kłamstwo z łatwością przeszło mu przez gardło – ale czy w ogóle miało się na czym zatrzymać? W końcu była w nim częściowo i prawda, chociaż trudna do zaakceptowania, która brzmiała: Musiałem zająć się moją awersją do pojawienia się tutaj. – Ja nazywam się Shirotani.
Pacjent jest średniego wzrostu – chociaż z punktu widzenia wysokiego Kaname wydawał mu się być, cóż, niski – ale nie to zajęło uwagę lekarza, tylko jego waga. Kolor włosów również go nie obchodził, za to już z zainteresowaniem przyjrzał się widocznym pod oczami sińcami. Problem ze snem? Shirotani nie potrafił powstrzymać się od oceniania ludzi pod kątem wyglądu, jeśli chodziło o stawianie im diagnoz; ograniczał się jednak do robienia tego w myślach, ze słowami czekając do momentu, w którym przeprowadzi z nimi jakąkolwiek rozmowę.
Uniósł brwi, słysząc imię swojego poprzednika, na którego brak Raikatsuji od razu zwrócił uwagę.
– Tak jest w istocie.
Bo go wpędziłeś do grobu – chciał dodać, ale tego nie zrobił, bo jest profesjonalistą.
– Zastąpię go od teraz jako twój lekarz. Wiem, że nie jestem doktorem Kamiyą. – Ostrość rysów twarzy złagodniała mu wraz z tonem głosu. – Ale mam nadzieję, że z czasem przekonasz się do naszej współpracy.
Zamrugał aż oczami ze zdziwienia na jego teraz już nie stwierdzenie, a pytanie, na jakie przez chwilę w żaden sposób nie odpowiedział. Co za iście dziecięca… bezpośredniość. Po latach śmiech ludzi brzmiał już jednak jak echo, które nie było w stanie dosięgnąć go przez ściany gabinetu. Uśmiechnął się więc tylko do pacjenta, chociaż uśmiech ten nie objął jego źrenic, wpatrzonych w niego teraz tak, jak drapieżnik obserwuje swoją ofiarę.
– Taki się urodziłem – powiedział, po czym uznał, że dziś jest ten dzień, w którym podzieli się swoją wiedzą ze światem. I to za darmo. …właściwie to nie, bo płacił za wizytę. – To mutacja genetyczna.
Nie zareagował, kiedy się do niego zbliżył; pozostał na miejscu, chociaż wymagało to od niego wszystkich pokładów silnej woli, jakie miał. Zatrzymał na sekundę oddech, gotów złapać go za rękę, którą, wydawało mu się, chciał go dotknąć… Tak się jednak nie stało.
A więc poczuł jego zapach przez te wszystkie antyseptyki, którymi sterylizował gabinet? Przechylił z zaciekawieniem głowę.
– Znasz się na tym. Pracujesz z perfumami?
Pomimo tego, że poza pracą nie lubił takich rozmów, to w jej trakcie uważał je za podstawę wywiadu z pacjentem. To na ogół właśnie taka konwersacja, z perspektywy badanego nie mająca żadnego znaczenia, dawała mu najwięcej informacji na jego temat. Takich informacji, którymi on sam nie chciał – lub nie był w stanie, nie będąc ich świadom – się z nim dzielić.
Nie mógł również nie odnotować w głowie jego uwielbienia do cukierków, jak i sposobu, w jaki obszedł się z papierkami po nich. Spojrzał w kartę, której jeszcze nie studiował (bo nie miał na to czasu), żeby potwierdzić swoje przypuszczenie. Tak. Zawsze czuł się dziwnie, mając do czynienia z pacjentami cierpiącymi na jego własną chorobę. To nie tak, że nie umiał im pomóc, bo umiał… na ogół, w przeciwieństwie do samego siebie. Być może samoświadomość była w tym przypadku zgubą, nie wybawieniem.
– Będę musiał ci zadać kilka pytań, które już pewnie miałeś okazję słyszeć... – Wielu informacji, które Kaname uważał za podstawowe, z nieznanego mu powodu brakowało. Czy jego poprzednik pisał wszystko na kartce, której treść nie została do końca przeniesiona do systemu komputerowego? Musiało istnieć na to jakieś wyjaśnienie… – Mam nadzieję, że to nie problem.
Już czuł, że to jest problem.
Amakasu Shey, Chishiya Yue and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Shirotani.
- Shirotani. - powtórzył na głos jego nazwisko, bawiąc się tym jednym słowem czując jednocześnie cierpki posmak na języku i wargach. A gdzie jakieś honoraria? Szacunek? Może tak zwrócisz się do niego na P A N?
Czarne tęczówki przypominające bezgwiezdną noc bądź otchłań oceanu, gdzie nie dociera nawet pojedynczy promień słońca, leniwie musnęły lico siedzącego mężczyzny. Był starszy od niego, o czym świadczyły ledwo widoczne bruzdy na, pozornie wydawać się mogło gładkim, czole, oraz lekkie zagłębienia przy kącikach ust. Nie, nie był stary. Kamiya przy nim to zapewne pochodził z epoki kamienia łupanego, a za młodu biegał z dzidą po lesie polując na mamuty. Nie, nie, nie. Stary nie był.
Ale Yuzuha był młodszy. Jak to mawiał Kamiya? Coś o szacunku do s t a r s z y c h?
Nah.
- Shiiiiroooootaaaaani. - przeciągnął jego nazwisko w irytujący sposób, jakby chciał z niego zażartować. - O ironio. Nawet twoje nazwisko ocieka bielą. Wiesz..... Shirotani, że ludzie mają tendencję do ukrywania swoich mrocznych sekretów właśnie za pomocą bieli? Hej, hej, Shirotani, jak wiele sekretów skrywa twoja dusza? - zapytał, a usta ugięły się jeszcze bardziej pod ciężarem niespodziewanego uśmiechu, któremu było bliżej do lisiego grymasu aniżeli ludzkiego. Kamiya już dawno spróbowałby zbudować między nimi dystans, a na pewno ten fizyczny. Za każdym razem, kiedy Yuzuha zbliżał się do niego na niebezpiecznie bliską odległość, ten z a w s z e próbował zrobić te kilka kroków wstecz.
Jasnowłosy lubił tę ich małą zabawę. Czuł się jak kot, który poluje na małą, wystraszoną mysz. Koty same w sobie były okrutnymi zwierzętami. Jako jedne z nielicznych uwielbiały znęcać się nad bezbronnymi i mniejszymi od nich. Polowały nie tylko po to, aby zjeść. Głód nie kierował ich instynktem, tylko chęć zabawy.
Shirotani, pobaw się ze mną.
Znasz się na tym. Pracujesz z perfumami?
Przechylił głowę, jakby nie do końca zrozumiał pytanie. Perfumy...?
- Nie. - odpowiedział w zamyśleniu wsuwając palce w popielate włosy i lekko za nie szarpnął. Kilka kostek w karku strzeliło, dając tym samym utęsknioną ulgę.
- Chociaż... można tak powiedzieć. Balsamuję. Ukrywam piękno rozkładu pod grubą warstwą kosmetyków oraz tuszuję zapach gnijącego mięsa pod kocem innych, przyjemniejszych dla ludzkiego węchu, zapachami. Mówią, że to sztuka pozbywania się zapachu śmierci, ale wiesz co, Shirotani? Hej... Shirotani.... - ponownie się pochylił, tym razem przekraczając dozwoloną barierę przestrzeni o dodatkowe centymetry.
- Wiesz jak pachnie śmierć? Czułeś kiedyś jej zapach? Nie, nie. Rozkład ludzkiego mięsa nie jest zapachem śmierci. To błędne rozumowanie ludzkości, która kocha skrywać turpizm pod warstwą fałszywego piękna. Śmierć... śmierć pachnie strachem. Krwią. Moczem. Łzami. Czasami również gównem. Resztką niestrawionego jedzenia wylewającego się z trzewi. - na tę jedną, ledwo zauważalną sekundę jego wzrok stał się nieobecny, odległy. Znów miał sześć lat, kiedy nieśmiało otwierał obdrapane z farby drzwi, za którymi dojrzał szczupłe plecy skryte pod lekarskim kitlem. Pochylał się, jak zawsze, nad metalowym stołem, z którego czerwona posoka powoli skapywała.
Kap. Kap. Kap.
Wrócił do rzeczywistości, a uśmiech jednym zdaniem Shirotaniego został wytarty z bladych warg chłopaka.
- Ach.... pytania. A jednak jesteś nudny, tak samo jako oni wszyscy. - powiedział prostując się i wreszcie zwracając albinosowi jego upragnioną wolność w postaci przestrzeni osobistej. Wrócił na, och jakże obrzydliwa ona była, kanapę, na której usiadł.
- Wszyscy, jeden do jednego, zawsze pytacie o to samo. Jak się czujesz? Czy ostatnio miałeś jakieś epizody? Czy chciałeś komuś wbić nóż? Co jadłeś? Jak się odżywiasz? Czy miewasz koszmary? Co robiłeś wczoraj? Czy jest coś, o czym chcesz porozmawiać? - zaczął wymieniać na palcach w ogóle, nawet na jedno uderzenie serca, nie spuszczając swojego spojrzenia z rozmówcy.
- Przyspieszmy proces. Czuję się normalnie. Nie, nie miałem epizodów. Nie, nie chcia-- chociaż chyba chciałem. Ach... jest taki sprzedawca w sklepie. Nie lubię go i raz chciałem wbić mu nóż w brzuch. Zobaczyć, czy będzie kwiczał jak świnia, bo jest tak gruby, jakby zeżarł cały stragan z dango. Nie wiem, zaliczyć można to do epizodów? - uniósł bladą dłoń a następnie uginał pojedynczo palce podczas udzielania kolejnych odpowiedzi.
- Jadłem wczoraj makaron. Ale jego ugotowanie było zbyt męczące, więc go nie ugotowałem. Dziś... och, zapomniałem dziś zjeść. Cukierki się liczą? Miewam koszmary. Wczoraj byłem w pracy. Potem oglądałem film. Masturbowałem się. Nie, nie chcę o niczym z tobą porozmawiać. Albo nie, chcę. Teraz ja zadam ci pytania. Musi być sprawiedliwie, prawda? - dłoń opadła na jego kolano, gdzie zaczął zahaczać paznokciem wskazującego palca o sztywny materiał ubrania.
- Jak się czujesz, Shirotani? Co jadłeś, Shirotani? Czy miewasz koszmary, Shirotani? Kiedy ostatni raz się masturbowałeś, Shirotani?
Uśmiechnął się, mrużąc lekko oczy.
Twój ruch, doktorze.
- Shirotani. - powtórzył na głos jego nazwisko, bawiąc się tym jednym słowem czując jednocześnie cierpki posmak na języku i wargach. A gdzie jakieś honoraria? Szacunek? Może tak zwrócisz się do niego na P A N?
Czarne tęczówki przypominające bezgwiezdną noc bądź otchłań oceanu, gdzie nie dociera nawet pojedynczy promień słońca, leniwie musnęły lico siedzącego mężczyzny. Był starszy od niego, o czym świadczyły ledwo widoczne bruzdy na, pozornie wydawać się mogło gładkim, czole, oraz lekkie zagłębienia przy kącikach ust. Nie, nie był stary. Kamiya przy nim to zapewne pochodził z epoki kamienia łupanego, a za młodu biegał z dzidą po lesie polując na mamuty. Nie, nie, nie. Stary nie był.
Ale Yuzuha był młodszy. Jak to mawiał Kamiya? Coś o szacunku do s t a r s z y c h?
Nah.
- Shiiiiroooootaaaaani. - przeciągnął jego nazwisko w irytujący sposób, jakby chciał z niego zażartować. - O ironio. Nawet twoje nazwisko ocieka bielą. Wiesz..... Shirotani, że ludzie mają tendencję do ukrywania swoich mrocznych sekretów właśnie za pomocą bieli? Hej, hej, Shirotani, jak wiele sekretów skrywa twoja dusza? - zapytał, a usta ugięły się jeszcze bardziej pod ciężarem niespodziewanego uśmiechu, któremu było bliżej do lisiego grymasu aniżeli ludzkiego. Kamiya już dawno spróbowałby zbudować między nimi dystans, a na pewno ten fizyczny. Za każdym razem, kiedy Yuzuha zbliżał się do niego na niebezpiecznie bliską odległość, ten z a w s z e próbował zrobić te kilka kroków wstecz.
Jasnowłosy lubił tę ich małą zabawę. Czuł się jak kot, który poluje na małą, wystraszoną mysz. Koty same w sobie były okrutnymi zwierzętami. Jako jedne z nielicznych uwielbiały znęcać się nad bezbronnymi i mniejszymi od nich. Polowały nie tylko po to, aby zjeść. Głód nie kierował ich instynktem, tylko chęć zabawy.
Shirotani, pobaw się ze mną.
Znasz się na tym. Pracujesz z perfumami?
Przechylił głowę, jakby nie do końca zrozumiał pytanie. Perfumy...?
- Nie. - odpowiedział w zamyśleniu wsuwając palce w popielate włosy i lekko za nie szarpnął. Kilka kostek w karku strzeliło, dając tym samym utęsknioną ulgę.
- Chociaż... można tak powiedzieć. Balsamuję. Ukrywam piękno rozkładu pod grubą warstwą kosmetyków oraz tuszuję zapach gnijącego mięsa pod kocem innych, przyjemniejszych dla ludzkiego węchu, zapachami. Mówią, że to sztuka pozbywania się zapachu śmierci, ale wiesz co, Shirotani? Hej... Shirotani.... - ponownie się pochylił, tym razem przekraczając dozwoloną barierę przestrzeni o dodatkowe centymetry.
- Wiesz jak pachnie śmierć? Czułeś kiedyś jej zapach? Nie, nie. Rozkład ludzkiego mięsa nie jest zapachem śmierci. To błędne rozumowanie ludzkości, która kocha skrywać turpizm pod warstwą fałszywego piękna. Śmierć... śmierć pachnie strachem. Krwią. Moczem. Łzami. Czasami również gównem. Resztką niestrawionego jedzenia wylewającego się z trzewi. - na tę jedną, ledwo zauważalną sekundę jego wzrok stał się nieobecny, odległy. Znów miał sześć lat, kiedy nieśmiało otwierał obdrapane z farby drzwi, za którymi dojrzał szczupłe plecy skryte pod lekarskim kitlem. Pochylał się, jak zawsze, nad metalowym stołem, z którego czerwona posoka powoli skapywała.
Kap. Kap. Kap.
Wrócił do rzeczywistości, a uśmiech jednym zdaniem Shirotaniego został wytarty z bladych warg chłopaka.
- Ach.... pytania. A jednak jesteś nudny, tak samo jako oni wszyscy. - powiedział prostując się i wreszcie zwracając albinosowi jego upragnioną wolność w postaci przestrzeni osobistej. Wrócił na, och jakże obrzydliwa ona była, kanapę, na której usiadł.
- Wszyscy, jeden do jednego, zawsze pytacie o to samo. Jak się czujesz? Czy ostatnio miałeś jakieś epizody? Czy chciałeś komuś wbić nóż? Co jadłeś? Jak się odżywiasz? Czy miewasz koszmary? Co robiłeś wczoraj? Czy jest coś, o czym chcesz porozmawiać? - zaczął wymieniać na palcach w ogóle, nawet na jedno uderzenie serca, nie spuszczając swojego spojrzenia z rozmówcy.
- Przyspieszmy proces. Czuję się normalnie. Nie, nie miałem epizodów. Nie, nie chcia-- chociaż chyba chciałem. Ach... jest taki sprzedawca w sklepie. Nie lubię go i raz chciałem wbić mu nóż w brzuch. Zobaczyć, czy będzie kwiczał jak świnia, bo jest tak gruby, jakby zeżarł cały stragan z dango. Nie wiem, zaliczyć można to do epizodów? - uniósł bladą dłoń a następnie uginał pojedynczo palce podczas udzielania kolejnych odpowiedzi.
- Jadłem wczoraj makaron. Ale jego ugotowanie było zbyt męczące, więc go nie ugotowałem. Dziś... och, zapomniałem dziś zjeść. Cukierki się liczą? Miewam koszmary. Wczoraj byłem w pracy. Potem oglądałem film. Masturbowałem się. Nie, nie chcę o niczym z tobą porozmawiać. Albo nie, chcę. Teraz ja zadam ci pytania. Musi być sprawiedliwie, prawda? - dłoń opadła na jego kolano, gdzie zaczął zahaczać paznokciem wskazującego palca o sztywny materiał ubrania.
- Jak się czujesz, Shirotani? Co jadłeś, Shirotani? Czy miewasz koszmary, Shirotani? Kiedy ostatni raz się masturbowałeś, Shirotani?
Uśmiechnął się, mrużąc lekko oczy.
Twój ruch, doktorze.
„Strach. Nie ma nic wspanialszego. Uwielbiam na niego patrzeć, uwielbiam wdychać jego zapach.
A już najbardziej lubię go słuchać. Lubię też jego smak.”
Shirotani Kaname and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Nie przejmował się tym, że w tym zdaniu brakowało zwrotu grzecznościowego, podkreślającego jego pozycję w hierarchii społecznej, takiego jak panie Shirotani – bądź co bądź, również go wobec niego nie użył, chociaż w jego przypadku przysługiwało mu do tego prawo jako starszemu wiekiem. Nie uważał stosowania takich tytułów (ani podawania stopni naukowych) w mowie za konieczność, również w środowisku związanym z pracą; wręcz przeciwnie, według niego powinni skrócić dystans między nimi na taką długość, jak to było możliwe, nie wychodząc przy tym jednocześnie poza granicę relacji pacjent – lekarz. To musiała być forma paraspołecznej interakcji, bo tak działa ludzka psychika; człowiek nie lubi dzielić się swoimi sekretami z nieznajomymi, czyli ludźmi, którzy nie są według niego godni zaufania. A że zaufanie buduje się latami, pozostaje tylko udawać, że ta sztucznie utworzona relacja jest tak samo głęboka jak te naturalne, będąc w rzeczywistości płytka jak kałuża po letnim deszczu.
Jak wiele sekretów skrywa twoja dusza, Shirotani?
Tak jakbym miał ci powiedzieć.
– To nie o mnie mamy tu rozmawiać, Raikatsuji – zwrócił mu uwagę tonem rodzica karcącego swoje dziecko – tylko o tobie i twoich problemach.
Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że chłopak przypomina mu lisa – nie tylko z wyglądu, ale też zachowania, a jak się okazało, również zajęcia, bo podobnie jak lis zajmował się padliną. Taki wniosek wyciągnął po wysłuchaniu do końca jego opisu dotyczącego martwego ciała, chociaż mógł przecież przerwać mu już na początku; wiedział, jak zachowuje się ono po utracie życia. Ba. Wiedział również, co dzieje się po jego odzyskaniu. Źrenice Kaname, rozszerzając się w reakcji na słowa Lisa – jak nazwał w go myślach, żeby rozróżnić go spośród wielu innych klientów placówki – zmieniły tęczówki w ściskające je obwódki, pociemniałe jak morze pod pokrywą lodu. Przez sekundę wydaje mu się, że na jego rękawiczkach znowu jest krew, ale kiedy skupia na nich wzrok, widzi, że wciąż są białe jak śnieg.
Z ulgą przyjął fakt, że oddał mu z powrotem jego przestrzeń osobistą, chociaż – poza napiętymi pod skórą mięśniami, gotowymi do ucieczki – nie można było tego zauważyć. Nie miał jednak zamiaru dać mu ponownie możliwości jej naruszenia; tak na wszelki wypadek. Nie mógł go przecież usadzić na miejscu siłą ani nie miał pasów, w które mógł go zapiąć jak w horrorach o szpitalach psychiatrycznych. Wstał więc, udając, że musi przejść się po gabinecie. Właściwie to powinien był to zrobić, bo trzeba było zasłonić okna i zapalić światło. W pomieszczeniu zrobiło się już ciemno. Stanął, opierając się o parapet, ale od razu uświadomił sobie, że ma ręce złożone na piersiach w obronnym geście, więc zamiast tego je również o niego oparł, przyjmując pozycję, którą przyjąć mógłby przyjaciel.
W milczeniu słuchał również kontynuacji monologu Raikatsujiego, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów z jego historii. Nie stanowiło to dla niego problemu, bo pamięć miał bardzo dobrą. Tylko w ten sposób przecież zdał studia, bo z całą pewnością nie regularną nauką. Nie przerywał chłopakowi, bo o taki słowotok właśnie mu chodziło. Być może według innych psychiatrów zajmowało to za dużo czasu, ale Shirotani był pewien, że pozwalając na niego pacjentom, w rzeczywistości ten czas skraca. Żeby powiedzieć zdanie krótkie, trzeba było się nad nim zastanowić – a zastanawiając się, zastanawia się również nad treścią, dzięki czemu można coś świadomie pominąć. W głowie od razu, odruchem lekarza, szukał chorób, którym mogły odpowiadać podawane przez pacjenta objawy.
To, co do niego mówił, ani przede wszystkim jak to robił, nie robiło na nim żadnego wrażenia. Patrzył na niego wręcz ze znudzeniem. Miał różnych pacjentów, i chociaż Yuzuha zajmował wysokie miejsce na skali, cóż, otwartości, to granice tabu były dla Kaname znacznie przesunięte względem granic przeciętnego człowieka. Zdawał sobie również sprawę z tego, że paradoksalnie nie czyni go to wcale mniej zamkniętym. Dlatego też powieka mu nie drgnęła, kiedy Raikatsuji nie szczędził mu wcale coraz bardziej szokujących faktów z jego życia.
Nie poświęcił zbyt wiele uwagi określeniu go nudnym – gdyby przejmował się krytyką bądź pochwałami odnośnie swojego zachowania, to takie słowo według niego należałoby do kategorii tych drugich. Nie potrzebował zwracania na siebie większej uwagi, niż już to robił swoim wyglądem.
– Raikatsuji… – zaczął, patrząc na niego spod zmrużonych powiek.
To ci nie wystarczy.
– Czy jeśli ci na to odpowiem, będziesz ze mną rozmawiać i odpowiadać na moje pytania? – Uśmiechnął się do niego. – Inaczej nie jestem w stanie uznać tego za coś, co wnosi cokolwiek do naszego spotkania.
Już wiedział, dlaczego to właśnie na niego spadł obowiązek przejęcia problematycznego byłego pacjenta Kamiyi. Być może dla innych to również wydałoby się to stratą czasu, ale nie dla niego. Tak mógł go właśnie zaoszczędzić. Nie było pacjentów, z którymi nie dało się pracować – część wymagała tylko zastosowania wobec nich jakiegoś sposobu. Czy Yuzuha mu go podsunął?
– Czuję się dobrze. – Nie mógł mu powiedzieć o swoim zmęczeniu, mimo że nie uważał Raikatsujiego za na tyle empatycznego, żeby poczuł się temu winien. – Jadłem… – Zawahał się na sekundę. Jadł? Wypił kawę i zapalił papierosa. Jak na studiach… – …ramen. Śnią mi się koszmary. Tak jak innym. – Co zamierzał osiągnąć zadaniem takiego pytania? Zbicie go z tropu przed zdetonowaniem bomby, jaką miało być następne? – Masturbacja to normalna czynność. Nie ma powodu, żeby rozmawiać o niej ze specjalistą. – Kurwa. Zamknął na moment powieki, zanim otworzył je, mówiąc dalej tym samym tonem – …psychiatrii, o ile nie masz związanych z tym problemów, takich jak uzależnienie. – Westchnął. – Zadowala cię to, Raikatsuji?
Zajrzał z powrotem w jego kartę.
– Bo chciałbym zapytać o to, jak regularnie bierzesz leki i w jakich dawkach – wrócił płynnie do porzuconego wcześniej tematu, dając mu do zrozumienia, że nie będzie z nim tak łatwo, jak być może było z poprzednim psychiatrą. – Widzę, co przypisał ci doktor Kamiya. Jeśli leki nie pomagają na twoje natrętne myśli, może trzeba będzie je zmienić. Problemem mogą też jednak być nieregularne posiłki–
Jak wiele sekretów skrywa twoja dusza, Shirotani?
Tak jakbym miał ci powiedzieć.
– To nie o mnie mamy tu rozmawiać, Raikatsuji – zwrócił mu uwagę tonem rodzica karcącego swoje dziecko – tylko o tobie i twoich problemach.
Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że chłopak przypomina mu lisa – nie tylko z wyglądu, ale też zachowania, a jak się okazało, również zajęcia, bo podobnie jak lis zajmował się padliną. Taki wniosek wyciągnął po wysłuchaniu do końca jego opisu dotyczącego martwego ciała, chociaż mógł przecież przerwać mu już na początku; wiedział, jak zachowuje się ono po utracie życia. Ba. Wiedział również, co dzieje się po jego odzyskaniu. Źrenice Kaname, rozszerzając się w reakcji na słowa Lisa – jak nazwał w go myślach, żeby rozróżnić go spośród wielu innych klientów placówki – zmieniły tęczówki w ściskające je obwódki, pociemniałe jak morze pod pokrywą lodu. Przez sekundę wydaje mu się, że na jego rękawiczkach znowu jest krew, ale kiedy skupia na nich wzrok, widzi, że wciąż są białe jak śnieg.
Z ulgą przyjął fakt, że oddał mu z powrotem jego przestrzeń osobistą, chociaż – poza napiętymi pod skórą mięśniami, gotowymi do ucieczki – nie można było tego zauważyć. Nie miał jednak zamiaru dać mu ponownie możliwości jej naruszenia; tak na wszelki wypadek. Nie mógł go przecież usadzić na miejscu siłą ani nie miał pasów, w które mógł go zapiąć jak w horrorach o szpitalach psychiatrycznych. Wstał więc, udając, że musi przejść się po gabinecie. Właściwie to powinien był to zrobić, bo trzeba było zasłonić okna i zapalić światło. W pomieszczeniu zrobiło się już ciemno. Stanął, opierając się o parapet, ale od razu uświadomił sobie, że ma ręce złożone na piersiach w obronnym geście, więc zamiast tego je również o niego oparł, przyjmując pozycję, którą przyjąć mógłby przyjaciel.
W milczeniu słuchał również kontynuacji monologu Raikatsujiego, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów z jego historii. Nie stanowiło to dla niego problemu, bo pamięć miał bardzo dobrą. Tylko w ten sposób przecież zdał studia, bo z całą pewnością nie regularną nauką. Nie przerywał chłopakowi, bo o taki słowotok właśnie mu chodziło. Być może według innych psychiatrów zajmowało to za dużo czasu, ale Shirotani był pewien, że pozwalając na niego pacjentom, w rzeczywistości ten czas skraca. Żeby powiedzieć zdanie krótkie, trzeba było się nad nim zastanowić – a zastanawiając się, zastanawia się również nad treścią, dzięki czemu można coś świadomie pominąć. W głowie od razu, odruchem lekarza, szukał chorób, którym mogły odpowiadać podawane przez pacjenta objawy.
To, co do niego mówił, ani przede wszystkim jak to robił, nie robiło na nim żadnego wrażenia. Patrzył na niego wręcz ze znudzeniem. Miał różnych pacjentów, i chociaż Yuzuha zajmował wysokie miejsce na skali, cóż, otwartości, to granice tabu były dla Kaname znacznie przesunięte względem granic przeciętnego człowieka. Zdawał sobie również sprawę z tego, że paradoksalnie nie czyni go to wcale mniej zamkniętym. Dlatego też powieka mu nie drgnęła, kiedy Raikatsuji nie szczędził mu wcale coraz bardziej szokujących faktów z jego życia.
Nie poświęcił zbyt wiele uwagi określeniu go nudnym – gdyby przejmował się krytyką bądź pochwałami odnośnie swojego zachowania, to takie słowo według niego należałoby do kategorii tych drugich. Nie potrzebował zwracania na siebie większej uwagi, niż już to robił swoim wyglądem.
– Raikatsuji… – zaczął, patrząc na niego spod zmrużonych powiek.
To ci nie wystarczy.
– Czy jeśli ci na to odpowiem, będziesz ze mną rozmawiać i odpowiadać na moje pytania? – Uśmiechnął się do niego. – Inaczej nie jestem w stanie uznać tego za coś, co wnosi cokolwiek do naszego spotkania.
Już wiedział, dlaczego to właśnie na niego spadł obowiązek przejęcia problematycznego byłego pacjenta Kamiyi. Być może dla innych to również wydałoby się to stratą czasu, ale nie dla niego. Tak mógł go właśnie zaoszczędzić. Nie było pacjentów, z którymi nie dało się pracować – część wymagała tylko zastosowania wobec nich jakiegoś sposobu. Czy Yuzuha mu go podsunął?
– Czuję się dobrze. – Nie mógł mu powiedzieć o swoim zmęczeniu, mimo że nie uważał Raikatsujiego za na tyle empatycznego, żeby poczuł się temu winien. – Jadłem… – Zawahał się na sekundę. Jadł? Wypił kawę i zapalił papierosa. Jak na studiach… – …ramen. Śnią mi się koszmary. Tak jak innym. – Co zamierzał osiągnąć zadaniem takiego pytania? Zbicie go z tropu przed zdetonowaniem bomby, jaką miało być następne? – Masturbacja to normalna czynność. Nie ma powodu, żeby rozmawiać o niej ze specjalistą. – Kurwa. Zamknął na moment powieki, zanim otworzył je, mówiąc dalej tym samym tonem – …psychiatrii, o ile nie masz związanych z tym problemów, takich jak uzależnienie. – Westchnął. – Zadowala cię to, Raikatsuji?
Zajrzał z powrotem w jego kartę.
– Bo chciałbym zapytać o to, jak regularnie bierzesz leki i w jakich dawkach – wrócił płynnie do porzuconego wcześniej tematu, dając mu do zrozumienia, że nie będzie z nim tak łatwo, jak być może było z poprzednim psychiatrą. – Widzę, co przypisał ci doktor Kamiya. Jeśli leki nie pomagają na twoje natrętne myśli, może trzeba będzie je zmienić. Problemem mogą też jednak być nieregularne posiłki–
Seiwa-Genji Enma and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Dystans.
Nawet ktoś pokroju Yuzuhy bez najmniejszego problemu potrafił odczytać podstawowe odruchy ludzkie. Choć w tym przypadku zdecydowanie bardziej pasowałoby powiedzenie, że zwłaszcza on, gdyż od momentu, w którym po raz pierwszy trafił pod stałą opiekę psychiatryczną non stop nauczano go ludzkich emocji, znaczenia wypowiadanych słów, gestów i innych rzeczy, które w późniejszym życiu chłopaka mogły mieć kluczowe meritum.
Shirotani dystansował się w najbardziej podręcznikowy sposób, i choć dla kogoś pokroju Yuzuhy nie powinno to mieć najmniejszego znaczenia, bo przecież sam nienawidził kiedy nieznajomi atakowali jego przestrzeń osobistą, to jednak potrzebował tego kontaktu. Kontaktu z kimś, kto chociaż próbował udawać, że rozumie położenie w jakim się znajdował. Kontaktu z kimś, kto starał się mu pomóc. Kogoś, kto wysłucha każdego jego problemu, bez znaczenia jak bardzo z pozoru wydawał się błahy i trywialny.
Shirotani nie był Kamiyą.
I nawet nie udawał, że całe to przedstawienie jest drzazgą pod jego paznokciem, której najchętniej pozbyłby się w trybie natychmiastowym, ale z jakiś powodów irytująca rzecz wciąż go uwierała. I musiał czekać, aż odpuści wypływając z ropą.
Yuzuha odchylił się gwałtownie, opierając całym ciężarem o oparcie kanapy zadzierając głowę ku górze, wpatrując się w idealnie biały sufit, teraz pogrążony w lekkim półmroku.
- Ach~ Niedobrze, Shirotani. Jesteś jednym z nich. Szkoda, bo myślałem, że będę mógł cię polubić. - gdyby tylko wiedział co tak naprawdę oznacza kogoś "lubić". Gdybym w jakikolwiek sposób potrafił odczuwać te emocje, o których tak wszyscy dookoła niego mówili. Które tak wychwalali. Sympatia. Miłość. Radość.
Yuzuha nie potrafił czerpać garściami z życia jak inni. Był pusty emocjonalnie, niczym wazon pozbawiony wody z wyschniętymi badylami. Niczym więcej, niczym mniej.
- Każdy człowiek ma tego typu myśli. Założę się, że każdy choć raz w życiu marzył, aby kogoś zajebać. Nawet ty, mój ty krystalicznie biały rycerzu. Ja mam je nieco częściej, ale nie uważasz, że gdyby leki nie działały, to nie siedzielibyśmy tutaj, tylko na oddziale zamkniętym? - przekręcił głowę tak, by na niego spojrzeć, opierając kostkę lewej nogi o prawe kolano.
- Leki działają. Jeszcze nikogo nie zabiłem. - uśmiechnął się, ale kącik ust bardzo szybko opadł, pozbawiając jego twarz nawet fałszywego przejawu jakiejkolwiek radości i szczęścia.
- Hej, Shirotani... - za oknem rozbłysło, kiedy nierówna błyskawica przecięła ciemne niebo, odbijając swój blask w pozbawionych życia oczach młodego chłopaka. Yuzuha wyprostował się nagle i wstał z kanapy, aby z zaskakującą lekkością przemierzyć marną odległość tych kilku metrów, jaką zbudował pomiędzy nimi Shirotani. Ponownie znalazł się przy nim. Ponownie zbyt blisko, aby można było uznać to za stosowne. Oparł się dłońmi o parapet po obu stronach jego bioder, tym samym odcinając mu potencjalną drogę ucieczki.
- Powiedz mi... - zaczął cichym głosem, który przechodził w prawie szept, kiedy intensywnie wpatrywał się w niego. - Boisz się mnie?
- Uciekasz ode mnie niczym strwożony królik przed lisem. Wiesz, jesteśmy tu sami. Tylko ty i ja. Mógłbym zrobić tak wiele. - odkleił lewą dłoń od parapetu i ledwo musnął opuszką guzik koszuli w okolicach jego brzucha.
- Co byś zrobił, gdybym wyciągnął nóż i przyłożył go do twojego ciała? I chciał zatopić go pomiędzy twoimi wnętrznościami? - przesunął dłoń, tym razem w okolice klatki piersiowej. - Albo wyciąć twoje chłodne i sztywne serce? Ach, albo- - tym razem ręka powędrowała do jego szyi, i choć nie dotykał go, to cielesne ciepło z pewnością było wyczuwalne.
- Poderżnął gardło? Walczyłbyś? Nie, nie wyglądasz na typ wojownika... krzyczałbyś? Płakał...? Albo stał sparaliżowany? Shirotani, powiedz mi, czemu uciekasz ode mnie zamiast próbować poznać? Aż tak nienawidzisz swojej pracy? - zmrużył oczy, a usta wygięły się w nienaturalnie szerokim uśmiechu.
- Tak nie może być, Shirotani. Jeżeli nie wykażesz większego zaangażowanie, nie dogadamy się. Nie masz żadnych notatek od Kamiyi? Ach, na pewno nie. Nie, nie. Nie masz. Gdybyś je dostał, z pewnością nie wziąłbyś mojego przypadku. Jak większość doktorów z kijem w dupsku. O! Właśnie! - jak za pstryknięciem palców, atmosfera dookoła nich uległa gwałtownej zmianie, kiedy nagle klasnął w dłonie i odsunął się na niecałe pół kroku. Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni telefon i przesunąwszy palcem po jego ekranie od razu go odblokował.
- Potrzebuję twojego numeru telefonu. Muszę mieć stały kontakt z psychiatrą na wypadek, jak to ładnie ująłeś, natrętne myśli. No chyba że jednak rezygnujesz z mojego przypadku? - zamarł unosząc głowę w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
Ucieknie? Zostanie?
Obie opcje wydawały się prawdopodobne.
- No? No? Szybko, szybko. Czas ucieka, Shirotani.
@Shirotani Kaname
Nawet ktoś pokroju Yuzuhy bez najmniejszego problemu potrafił odczytać podstawowe odruchy ludzkie. Choć w tym przypadku zdecydowanie bardziej pasowałoby powiedzenie, że zwłaszcza on, gdyż od momentu, w którym po raz pierwszy trafił pod stałą opiekę psychiatryczną non stop nauczano go ludzkich emocji, znaczenia wypowiadanych słów, gestów i innych rzeczy, które w późniejszym życiu chłopaka mogły mieć kluczowe meritum.
Shirotani dystansował się w najbardziej podręcznikowy sposób, i choć dla kogoś pokroju Yuzuhy nie powinno to mieć najmniejszego znaczenia, bo przecież sam nienawidził kiedy nieznajomi atakowali jego przestrzeń osobistą, to jednak potrzebował tego kontaktu. Kontaktu z kimś, kto chociaż próbował udawać, że rozumie położenie w jakim się znajdował. Kontaktu z kimś, kto starał się mu pomóc. Kogoś, kto wysłucha każdego jego problemu, bez znaczenia jak bardzo z pozoru wydawał się błahy i trywialny.
Shirotani nie był Kamiyą.
I nawet nie udawał, że całe to przedstawienie jest drzazgą pod jego paznokciem, której najchętniej pozbyłby się w trybie natychmiastowym, ale z jakiś powodów irytująca rzecz wciąż go uwierała. I musiał czekać, aż odpuści wypływając z ropą.
Yuzuha odchylił się gwałtownie, opierając całym ciężarem o oparcie kanapy zadzierając głowę ku górze, wpatrując się w idealnie biały sufit, teraz pogrążony w lekkim półmroku.
- Ach~ Niedobrze, Shirotani. Jesteś jednym z nich. Szkoda, bo myślałem, że będę mógł cię polubić. - gdyby tylko wiedział co tak naprawdę oznacza kogoś "lubić". Gdybym w jakikolwiek sposób potrafił odczuwać te emocje, o których tak wszyscy dookoła niego mówili. Które tak wychwalali. Sympatia. Miłość. Radość.
Yuzuha nie potrafił czerpać garściami z życia jak inni. Był pusty emocjonalnie, niczym wazon pozbawiony wody z wyschniętymi badylami. Niczym więcej, niczym mniej.
- Każdy człowiek ma tego typu myśli. Założę się, że każdy choć raz w życiu marzył, aby kogoś zajebać. Nawet ty, mój ty krystalicznie biały rycerzu. Ja mam je nieco częściej, ale nie uważasz, że gdyby leki nie działały, to nie siedzielibyśmy tutaj, tylko na oddziale zamkniętym? - przekręcił głowę tak, by na niego spojrzeć, opierając kostkę lewej nogi o prawe kolano.
- Leki działają. Jeszcze nikogo nie zabiłem. - uśmiechnął się, ale kącik ust bardzo szybko opadł, pozbawiając jego twarz nawet fałszywego przejawu jakiejkolwiek radości i szczęścia.
- Hej, Shirotani... - za oknem rozbłysło, kiedy nierówna błyskawica przecięła ciemne niebo, odbijając swój blask w pozbawionych życia oczach młodego chłopaka. Yuzuha wyprostował się nagle i wstał z kanapy, aby z zaskakującą lekkością przemierzyć marną odległość tych kilku metrów, jaką zbudował pomiędzy nimi Shirotani. Ponownie znalazł się przy nim. Ponownie zbyt blisko, aby można było uznać to za stosowne. Oparł się dłońmi o parapet po obu stronach jego bioder, tym samym odcinając mu potencjalną drogę ucieczki.
- Powiedz mi... - zaczął cichym głosem, który przechodził w prawie szept, kiedy intensywnie wpatrywał się w niego. - Boisz się mnie?
- Uciekasz ode mnie niczym strwożony królik przed lisem. Wiesz, jesteśmy tu sami. Tylko ty i ja. Mógłbym zrobić tak wiele. - odkleił lewą dłoń od parapetu i ledwo musnął opuszką guzik koszuli w okolicach jego brzucha.
- Co byś zrobił, gdybym wyciągnął nóż i przyłożył go do twojego ciała? I chciał zatopić go pomiędzy twoimi wnętrznościami? - przesunął dłoń, tym razem w okolice klatki piersiowej. - Albo wyciąć twoje chłodne i sztywne serce? Ach, albo- - tym razem ręka powędrowała do jego szyi, i choć nie dotykał go, to cielesne ciepło z pewnością było wyczuwalne.
- Poderżnął gardło? Walczyłbyś? Nie, nie wyglądasz na typ wojownika... krzyczałbyś? Płakał...? Albo stał sparaliżowany? Shirotani, powiedz mi, czemu uciekasz ode mnie zamiast próbować poznać? Aż tak nienawidzisz swojej pracy? - zmrużył oczy, a usta wygięły się w nienaturalnie szerokim uśmiechu.
- Tak nie może być, Shirotani. Jeżeli nie wykażesz większego zaangażowanie, nie dogadamy się. Nie masz żadnych notatek od Kamiyi? Ach, na pewno nie. Nie, nie. Nie masz. Gdybyś je dostał, z pewnością nie wziąłbyś mojego przypadku. Jak większość doktorów z kijem w dupsku. O! Właśnie! - jak za pstryknięciem palców, atmosfera dookoła nich uległa gwałtownej zmianie, kiedy nagle klasnął w dłonie i odsunął się na niecałe pół kroku. Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni telefon i przesunąwszy palcem po jego ekranie od razu go odblokował.
- Potrzebuję twojego numeru telefonu. Muszę mieć stały kontakt z psychiatrą na wypadek, jak to ładnie ująłeś, natrętne myśli. No chyba że jednak rezygnujesz z mojego przypadku? - zamarł unosząc głowę w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
Ucieknie? Zostanie?
Obie opcje wydawały się prawdopodobne.
- No? No? Szybko, szybko. Czas ucieka, Shirotani.
@Shirotani Kaname
Shirotani Kaname ubóstwia ten post.
Jesteś jednym z nich.
Słowa ranią jak ostrza. Przeszywają go bólem – z pozoru krótkim – o którym jednak wie, że utrzyma się jeszcze przez kilka dni, jeżeli nie dłużej. W ciągu tygodnia zamienią się w ranę, przed otwarciem jakiej nie zdoła się powstrzymać. Jak ugryzienie kłami Uroborosa. Krople czerwieni wyciekną spod paznokci na białą jak płótno skórę, malując obraz, na który będzie patrzył zamkniętymi oczami. Ale nie może go ignorować w nieskończoność; wcześniej czy później jad węża, płynący żyłami wraz z krwią, dotrze do jego układu nerwowego, paraliżując go.
Dlaczego w ogóle przejął się tym, kim dla niego jest? Co go to obchodziło? Nie był przecież pierwszym – ani nie ostatnim – lekarzem, który nie odpowiadał swojemu pacjentowi. To było normalne; lekarze byli tylko ludźmi, a tak to już było na tym świecie, że nie zawsze ludzie się wzajemnie lubili. Już na studiach ostrzegano ich przed tym, że będą mieć do czynienia z takimi chorymi. Nie każdemu da się pomóc – a w przypadkach, w których się da, pozostaje jeszcze kwestia tego, że nie każda osoba może pomóc każdej. Trzeba znaleźć lekarza pasującego do pacjenta przynajmniej w takim stopniu, żeby mogli razem pracować. Czym więc jego przypadek różnił się od innych? Czemu to właśnie przy nim czuł się tak, jak gdyby – wbrew sobie – już podjął rzucone mu przez niego wyzwanie, zamiast zgodnie z lekarską praktyką odrzucić je i skierować go do kogoś bardziej odpowiedniego?
Unosisz się dumą, Kaname.
– Jeśli jedynym, co cię przed tym powstrzymuje, są leki, to znaczy, że leki nie wystarczą – zaczął ostrożnie, ważąc każde słowo. – Tak jak mówisz. Ludzie mają takie myśli. – Ja też. Na twój widok. – To naturalne. Problemem stają się one, kiedy wydaje ci się, że znajdujesz się o krok od wcielenia ich w życie – skończył swoją wypowiedź, zamykając na chwilę oczy; kiedy je otworzył, ich błękit znów był pełen spokoju mimo poprzedniego wzburzenia. Zmieniał odcienie jak morze.
Dlaczego w karcie brakowało tylu informacji na temat jego stanu zdrowia? Nie było w niej właściwie żadnych poza tymi, których domyślił się bez czytania jej treści na podstawie kilku wymienionych z pacjentem zdań. Czy specjalnie mu ich nie podano? Z biegiem czasu zaczynał coraz bardziej skłaniać się ku myśli, że… tak właśnie było. Chłopak nie był wcale “łatwym pacjentem na koniec dnia”, którego mu obiecano. Wręcz przeciwnie – już od samego początku spotkania utrudniał jego przebieg swoim zachowaniem, a Kaname miał świadomość tego, że w takim razie jest to jeszcze nic w porównaniu z tym, co może zrobić.
– Chodzisz na terapię, Raikatsuji? Ja nie jestem terapeutą. – Zacisnął palce na krawędzi parapetu, widząc, jak się do niego zbliża; wiadomości podawał mu jednak wciąż tym samym beznamiętnym głosem, i tylko w jego spojrzeniu widoczne było odzwierciedlenie emocji, które jednak równie dobrze mogło być odbiciem uczuć samego chłopaka. – Terapia może dotrzeć do źródła problemu, podczas gdy leki zajmą się łagodzeniem jego objawów do czasu całkowitego wyleczenia.
To nie było możliwe, żeby zrobił to znowu bez żadnej przyczyny. Musiał mieć powód ku naruszaniu jego przestrzeni osobistej z tą zawziętością chorego na wściekliznę zwierzęcia. A więc udało mu się znaleźć jego słabość – nie było innego wytłumaczenia, jeżeli tak ochoczo ją wykorzystywał. Oczywiście, Shirotani nie wątpił w to, że taki kontakt leżał też po prostu w naturze Lisa, ale to nie mógł być przypadek. Nie po raz drugi. Nie mógł się już teraz ugiąć; musiał wytrzymać pod naciskiem rzuconego w niego niemego oskarżenia, żeby udowodnić mu, że się myli. Bo jeśli mu ulegnie – jeśli nie zdominuje całkowicie tej interakcji między nimi – Yuzuha będzie mieć już pewność co do swojej racji. Nie mógł na to pozwolić, jeżeli nie chciał dać mu pretekstu do zrobienia tego ponownie. Wystarczyło tylko uczynić ten kontakt – w jego oczach – nie wartym uwagi. Pokazać, że nie ma w nim niczego, czego on szuka. Patrzył więc na niego, nie ruszając się ani o milimetr; jego klatka piersiowa zamarła na kilka sekund, kiedy wstrzymał oddech, próbując zwolnić w głowie gonitwę myśli.
Ale chłopak wcale go nie dotknął. Bawił się nim. Wiedział.
Nie przerwał jego monologu; pozwolił mu na skończenie go, przez cały czas obserwując go spod na wpół przymkniętych powiek. To nadawało jego spojrzeniu ciętego wyrazu, ale Kaname już o to nie dbał. Drżące pod koszulą mięśnie gotowe były w każdej chwili napiąć się, żeby dać rękom sięgnąć do jego gardła, zacisnąć się na nim, zrzucić z siebie ten niechciany ciężar jego ciała. Ale nie zrobił niczego. Znosił jego próbę z taką obojętnością, że wręcz go nią prowokował.
Aż tak nienawidzisz swojej pracy?
Przez chwilę w jego oczach pojawia się nienawiść; na moment Raikatsuji staje się ucieleśnieniem wszystkich negatywnych emocji, jakie żywi wobec tego zawodu. Kochał tę pracę. A właściwie to kochał jej ideę, dopóki Ona nie zniszczyła jej do samych fundamentów. Zmieniła ją w agresywną chęć udowodnienia jej, że może osiągnąć wszystko, co sobie założył jeszcze jako dziecko, wbrew temu, co mu wtedy powiedziała. Idea runęła – ale w jej ruinach leżał dowód na fatalną pomyłkę jego matki.
Następne słowa chłopaka potwierdziły jego przypuszczenia. Teraz nie miał już wątpliwości; było tak, jak mówił. Zrzucili go na niego, licząc, że pozbędą się w ten sposób problemu. Zrobili wszystko, żeby go wziął, mając zapewne nadzieję na to, że pokona Yuzuhę swoją cierpliwością. Ten jednak wykazywał się podobną, szarpiąc za każdą jego strunę z osobna.
– Założenie, że byłbyś w stanie zrobić którąkolwiek z tych rzeczy, jest bardzo ciekawe, Raikatsuji. – Opanowanie w głosie Kaname kontrastowało z wyrazem jego oczu. – Czy często wydaje ci się, że możesz robić rzeczy wykraczające poza twoje zdolności fizyczne? – Bo psychiczne na pewno nie.
Cóż. Biorąc pod uwagę ich różnicę zarówno we wzroście, jak i w wadze, jego fantazje były bez wątpienia co najmniej odważne.
– Lubię swoją pracę. – Kąt ust zadrżał mu w ironicznym uśmiechu. – Nic nie daje mi takiej satysfakcji jak pomoc – trudnemu przypadkowi.
Skupił wzrok na podsuniętym mu przed twarz przez Yuzuhę ekranie. Miał mu do niego wpisać swój numer? Jak rozumiał – prywatny, bo ten publicznie dostępny, do szpitala, Raikatsuji miał. Spojrzał na niego z rozbawieniem.
Nie nadajesz się do tego.
Jej głos odbija się echem w jego głowie, a chłopak znowu staje się personifikacją – tym razem pozytywnych rzeczy; wszystkich jego osiągnięć, które, jeśli nie podoła temu jednemu, zostaną przekreślone. Boże, co za głupota. Czemu poddaje się tak bezsensownej myśli? Powinien go po prostu przekazać innemu psychiatrze. A najlepiej w ogóle komuś z innego szpitala, bo już wyczuł u niego skłonności do obsesyjnego zachowania. I chociaż tak mu powtarzał, jak to musi się bardziej postarać, to wiedział, że wcale nie musi. Badał jego reakcję. Sprawdzał, jak daleko sięga jego cierpliwość. Jak bardzo może przesunąć jeszcze granicę, zanim go złamie. Dobrze się bawił, również mając przed sobą wyzwanie. Kamienną, niewzruszoną ścianę.
– Nie rezygnuję z pacjentów – uciął. – Natomiast jeżeli nie podoba ci się to, w jaki sposób cię prowadzę, to może musimy zmienić ci psychiatrę.
Wpisał numer. Zrobił to, bo i tak miał na dłoniach jednorazowe rękawiczki, które zamierzał z nich zdjąć i wyrzucić do kosza od razu po tym, jak trzasną drzwi za plecami chłopaka. Taki kontakt był dla niego do zaakceptowania. Rękawiczki tego typu nie przeszkadzały szczególnie w pisaniu na telefonie, o czym wielu ludzi nie miało pojęcia.
– A jeśli nie, to musisz także włożyć pracę w swoje zdrowie, Raikatsuji. Sam nie mogę ci pomóc. Oczekuję od ciebie takiego samego wysiłku. Tylko wspólnie możemy coś zmienić.
Seiwa-Genji Enma and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Całkowite wyleczenie.
Yuzuha uniósł martwe spojrzenie na mężczyznę i zaczął zastanawiać się przez moment, czy aby jego nowy psychiatra nie przejęzyczył się przypadkiem. Cisza, jaka zapadła pomiędzy nimi wdzierała się w umysł, powoli i boleśnie, zatapiając lepkie macki pod skórą dosięgając każdej komórki.
Ale Shirotani niczego nie sprostował, tak, jakby naprawdę w to głęboko wierzył.
I n t e r e s u j ą c e
- Mam nierówno pod kopułą. - odezwał się i postukał w czoło, obrazując tym samym swój mentalny stan. - Ale nie jestem głupi. Wiem doskonale, że żadne leki ani żadne terapie nie są w stanie mnie wyleczyć. Waszym zadaniem jest jedynie załagodzenie objawów. Otumanienie moich zmysłów, abym nie stanowił realnego zagrożenia dla społeczeństwa, bo inaczej wrócę na oddział zamknięty. - jego głos był zaskakująco spokojny jak na kogoś, którego nastrój i tonacje, jakich używał wahały się z zatrważającą prędkością.
Yuzuha odwrócił głowę i spojrzał w stronę biurka, na którym znajdował się całkiem ładny, szklany wazon wypełniony do połowy wodą, która podtrzymywała przy "życiu" ścięte tulipany. Bez większego namysłu podszedł tam i złapawszy za naczynie - przechylił je, wylewając tym samym jego zawartość i pozbywając się roślin, które znalazły swe miejsce na podłodze.
- Całkiem ładny wazon, prawda? Chociaż nie wiem. Nie wiem co jest ładne według norm społeczeństwa, a co nie. Zakładam jednak, że jest ładny, skoro tu stoi... - a potem spojrzawszy na mężczyznę, zamachnął dłonią i roztrzaskał naczynie o biurko. Szklane odłamki posypały się na ziemię, a kilka z nich, tych mniejszych, zawirowało w powietrzu niczym gwieździsty pył odbijający sztuczne światło lamp. W bladej dłoni pozostał jednak jeden kawałek. Największy. Zacisnął mocniej palce na nim, aż ciemnobrunatna i lepka krew nie zaczęła leniwie spływać pomiędzy nimi, dołączając kolejne barwy na już i tak ubrudzonej podłodze.
- Jestem jak ten wazon, Shirotani. Rozbity. Na małe kawałki. Nie czytałeś moich akt. Och, gdybyś czytał, to byś wiedział, Shirotani. Ja nie zakładam, że byłbym w stanie zrobić którąkolwiek z tych rzeczy, Shirotani, a po prostu mówię, że mógłbym to zrobić. Miałem sześć lat kiedy po raz pierwszy zabiłem. On mnie tego nauczył. Poprowadził moje dłonie ściskające nóż, aż ostrze nie zatopiło się w żywym ciele. Dwa lata. Dwa lata pokazywał mi jak zabijać. Kiedy mnie zabrali, zamknęli mnie w zakładzie nie dlatego, że żyłem przez ten czas z mordercą, a dlatego, że moje ręce posmakowały już krwi. Zaczęli mnie sklejać. Ale źle to zrobili. Tak, jak posklejałbyś ten wazon. Tak wiele fragmentów brakowało.... Ale postanowili napełnić ten wazon wodą. i zgadnij co? Znów pękł. Tak samo jak ja, kiedy kilka lat później wbiłem nóż w ciało mojego przyszywanego brata. Przeżył, a mnie znów zamknęli. Znów spróbowali posklejać, ale tym razem dokładniej. Wiesz, nawet jak posklejasz wazon, to on i tak będzie miał mnóstwo pęknięć. Mnóstwo niedoskonałości, dlatego nie można ryzykować ponownym napełnieniem wody. Musi pozostać pusty. Tak jak ja, bo znów pęknie. - wargi drgnęły, ale nie ułożyły się w uśmiechu.
- Nadal sądzisz, że można mnie wyleczyć? - odrzucił skrawek szkła i momentalnie znalazł się przy nim, wyciągając w jego stronę ranną dłoń, tym razem jednak pozwalając sobie na dotyk jego bladego policzka, który od razu pokrył się szkarłatnymi plamami krwi Yuzuhy.
- Chcę cię złamać, Shirotani! Naprawdę chcę! Ale nie bój się, nie skrzywdzę cię. Nie fizycznie. Co to byłaby za zabawa? Chcę cię złamać mentalnie. Chcę ujrzeć wściekłość w twoich oczach. Przerażenie. Chcę poczuć jak drżysz na samą myśl o mnie, hahaha! - odsunął się od niego na odległość dwóch kroków i rozłożył obie dłonie na bok w niemal teatralnym geście.
- Zobaczmy Shirotani! Który z nas wygra? Czy to ja złamię cię pierwszy, a może to tobie uda się najpierw mnie "naprawić"? Zobaczmy! Będę współpracować z tobą. Będę robić co chcesz, bo chcę zobaczyć koniec! Ty też, prawda? Nienawidzisz przegrywać, prawda? - ponownie się zaśmiał, choć śmiech był suchy i pozbawiony emocji. Jak całe jego życie.
Nagle zorientował się, że nadal krwi. Spojrzał na swoją dłoń i skrzywił się nieznacznie, jednakże bynajmniej nie z bólu.
- Cholera. Maura-ne będzie wściekła, że znów się zraniłem. Nie mój jej tego, okej? Niech to będzie nasza tajemnica. - uniósł palce drugiej dłoni i przyłożył go sobie do ust wydając z siebie ciche "shhh".
- I chyba jestem głodny. Mam ochotę na ten sam ramen, który jadłeś, Shirotani. Zabierz mnie na ramen.
@Shirotani Kaname
Yuzuha uniósł martwe spojrzenie na mężczyznę i zaczął zastanawiać się przez moment, czy aby jego nowy psychiatra nie przejęzyczył się przypadkiem. Cisza, jaka zapadła pomiędzy nimi wdzierała się w umysł, powoli i boleśnie, zatapiając lepkie macki pod skórą dosięgając każdej komórki.
Ale Shirotani niczego nie sprostował, tak, jakby naprawdę w to głęboko wierzył.
I n t e r e s u j ą c e
- Mam nierówno pod kopułą. - odezwał się i postukał w czoło, obrazując tym samym swój mentalny stan. - Ale nie jestem głupi. Wiem doskonale, że żadne leki ani żadne terapie nie są w stanie mnie wyleczyć. Waszym zadaniem jest jedynie załagodzenie objawów. Otumanienie moich zmysłów, abym nie stanowił realnego zagrożenia dla społeczeństwa, bo inaczej wrócę na oddział zamknięty. - jego głos był zaskakująco spokojny jak na kogoś, którego nastrój i tonacje, jakich używał wahały się z zatrważającą prędkością.
Yuzuha odwrócił głowę i spojrzał w stronę biurka, na którym znajdował się całkiem ładny, szklany wazon wypełniony do połowy wodą, która podtrzymywała przy "życiu" ścięte tulipany. Bez większego namysłu podszedł tam i złapawszy za naczynie - przechylił je, wylewając tym samym jego zawartość i pozbywając się roślin, które znalazły swe miejsce na podłodze.
- Całkiem ładny wazon, prawda? Chociaż nie wiem. Nie wiem co jest ładne według norm społeczeństwa, a co nie. Zakładam jednak, że jest ładny, skoro tu stoi... - a potem spojrzawszy na mężczyznę, zamachnął dłonią i roztrzaskał naczynie o biurko. Szklane odłamki posypały się na ziemię, a kilka z nich, tych mniejszych, zawirowało w powietrzu niczym gwieździsty pył odbijający sztuczne światło lamp. W bladej dłoni pozostał jednak jeden kawałek. Największy. Zacisnął mocniej palce na nim, aż ciemnobrunatna i lepka krew nie zaczęła leniwie spływać pomiędzy nimi, dołączając kolejne barwy na już i tak ubrudzonej podłodze.
- Jestem jak ten wazon, Shirotani. Rozbity. Na małe kawałki. Nie czytałeś moich akt. Och, gdybyś czytał, to byś wiedział, Shirotani. Ja nie zakładam, że byłbym w stanie zrobić którąkolwiek z tych rzeczy, Shirotani, a po prostu mówię, że mógłbym to zrobić. Miałem sześć lat kiedy po raz pierwszy zabiłem. On mnie tego nauczył. Poprowadził moje dłonie ściskające nóż, aż ostrze nie zatopiło się w żywym ciele. Dwa lata. Dwa lata pokazywał mi jak zabijać. Kiedy mnie zabrali, zamknęli mnie w zakładzie nie dlatego, że żyłem przez ten czas z mordercą, a dlatego, że moje ręce posmakowały już krwi. Zaczęli mnie sklejać. Ale źle to zrobili. Tak, jak posklejałbyś ten wazon. Tak wiele fragmentów brakowało.... Ale postanowili napełnić ten wazon wodą. i zgadnij co? Znów pękł. Tak samo jak ja, kiedy kilka lat później wbiłem nóż w ciało mojego przyszywanego brata. Przeżył, a mnie znów zamknęli. Znów spróbowali posklejać, ale tym razem dokładniej. Wiesz, nawet jak posklejasz wazon, to on i tak będzie miał mnóstwo pęknięć. Mnóstwo niedoskonałości, dlatego nie można ryzykować ponownym napełnieniem wody. Musi pozostać pusty. Tak jak ja, bo znów pęknie. - wargi drgnęły, ale nie ułożyły się w uśmiechu.
- Nadal sądzisz, że można mnie wyleczyć? - odrzucił skrawek szkła i momentalnie znalazł się przy nim, wyciągając w jego stronę ranną dłoń, tym razem jednak pozwalając sobie na dotyk jego bladego policzka, który od razu pokrył się szkarłatnymi plamami krwi Yuzuhy.
- Chcę cię złamać, Shirotani! Naprawdę chcę! Ale nie bój się, nie skrzywdzę cię. Nie fizycznie. Co to byłaby za zabawa? Chcę cię złamać mentalnie. Chcę ujrzeć wściekłość w twoich oczach. Przerażenie. Chcę poczuć jak drżysz na samą myśl o mnie, hahaha! - odsunął się od niego na odległość dwóch kroków i rozłożył obie dłonie na bok w niemal teatralnym geście.
- Zobaczmy Shirotani! Który z nas wygra? Czy to ja złamię cię pierwszy, a może to tobie uda się najpierw mnie "naprawić"? Zobaczmy! Będę współpracować z tobą. Będę robić co chcesz, bo chcę zobaczyć koniec! Ty też, prawda? Nienawidzisz przegrywać, prawda? - ponownie się zaśmiał, choć śmiech był suchy i pozbawiony emocji. Jak całe jego życie.
Nagle zorientował się, że nadal krwi. Spojrzał na swoją dłoń i skrzywił się nieznacznie, jednakże bynajmniej nie z bólu.
- Cholera. Maura-ne będzie wściekła, że znów się zraniłem. Nie mój jej tego, okej? Niech to będzie nasza tajemnica. - uniósł palce drugiej dłoni i przyłożył go sobie do ust wydając z siebie ciche "shhh".
- I chyba jestem głodny. Mam ochotę na ten sam ramen, który jadłeś, Shirotani. Zabierz mnie na ramen.
@Shirotani Kaname
Shirotani Kaname and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Co powinien według niego powiedzieć? Prawdę? Powstrzymał się przed wyrażeniem swoich myśli na głos. Bez względu na to, co w rzeczywistości uważał na temat stanu jego zdrowia, oczywiście, że w tym przypadku mógł tylko skłamać, to znaczy – dać mu nadzieję. Odebranie mu jej przez niego znaczyłoby, że nie ma żadnego powodu, dla którego powinien tu w ogóle być. Skoro bowiem nie stała za tym złożona przez niego obietnica wyleczenia… Nie mógł – znowu, oczywiście – obiecać uzdrowienia z chorób, które nie były uleczalne, ale w takim przypadku zawsze można było, za pomocą leków, przynajmniej zmienić jakość swojego życia. Przecież jako psychiatra nie wyśle go na oddział opieki paliatywnej, oznajmując mu, że może już czekać na śmierć. To w teorii. W praktyce był świadom tego, że Raikatsuji tej nadziei od dawna nie ma, i nie musiał mu o tym wcale mówić; wiedział, że znalezienie się tu było jego wyborem… czy, ściślej rzecz ujmując, wyborem, który wynikał z braku wyboru. Jeśli chciał żyć na wolności, musiał to robić zgodnie z normami społeczeństwa – miał do wyboru to lub wegetowanie w zamknięciu, które z całą pewnością również nie miało niczego wspólnego z życiem na jego warunkach. Rozumiał to. Dlaczego więc nie rozumiał, że mówienie mu tego niczego nie zmieni? Myślał, że on nie zdawał sobie z tego faktu sprawy? Tak. Nie mógł go wyleczyć. Nie ze wszystkiego, ale przecież mógł mu pomóc chociaż z częścią problemów, z jakimi się zmagał.
Tak stwierdził, chociaż każda spędzona z nim chwila wystawiała to twierdzenie na próbę. Jak ta, w której zobaczył, w jaki sposób spojrzał na wazon – podświadomie już wiedząc, do czego zmierza, mimo że jego świadomość jeszcze nie zdążyła nadać tej obserwacji pełni kształtu. Widział to w jego oczach, na ogół pustych, w których na moment głębia tej pustki wypełniła się czymś – dziecięcym entuzjazmem? na myśl o zrobieniu czegoś wbrew zasadom dorosłych. Pajęcza sieć pęknięć, tkana uderzeniem, rozchodzi się po powierzchni wazonu, aż w końcu sypie szkłem na podłogę. Rozbite pod butami Shirotaniego szkło błyszczało jak strząśnięta z nieba gwiazda, ale jego spojrzenie przyciągnął mocniej odłamek, którego właśnie nie było widać; ten w zaciśniętej dłoni chłopaka. Przez palce zaczęła ściekać mu krew, kapiąc na podłogę. Przynajmniej nie na dywan. Powinien coś w związku z tym poczuć, ale… nie mógł. Bo co? Szok? Pracował w szpitalu psychiatrycznym w trakcie praktyk na studiach, więc widok samookaleczania nie był dla niego niczym nowym. Współczucie? Nie potrafił, kiedy jego uwagę zajmowała myśl, że będzie musiał to sprzątnąć. Jeśli zostawi to sprzątaczce, nie zrobi tego tak dokładnie, jak powinna. Będzie ją widzieć. Pod światło, ale będzie.
Teraz jednak nie ruszał się z miejsca, w milczeniu obserwując bałagan, jaki Yuzuha zrobił w jego gabinecie. Przeszkadzanie mu w tym nie miało sensu – nie było już zwyczajnie w czym, bo nie wyglądało na to, żeby zamierzał zrobić coś poza zbiciem wazonu. Tak jak uprzednio, pozwolił mu powiedzieć wszystko, co chciał, ze wzrokiem utkwionym w leżących na podłodze kwiatach, w których brakowało części wyrwanych impetem płatków.
Nadal sądzisz, że można mnie wyleczyć?
Tak.
Nie.
Umysł Shirotaniego nie zdążył zarejestrować niczego więcej ponad jego ruch, zanim poczuł dłoń na swojej skórze, a za nią – krew lepiącą się do policzka jak miód. Kropla spłynęła w dół, aż do kącika jego ust, znacząc drogę czerwienią. Starł ją wierzchem odzianej w rękawiczkę dłoni. Spodziewał się tego, że może zostać zaatakowany odłamkiem szkła, nie tego, że go… po prostu dotknie, prawie że z czułością. Zacisnął palce na krawędzi parapetu aż do białości. Bóg tylko wiedział, ile kosztowało go nie zrobienie mu żadnej z rzeczy, która pojawiła się w tym momencie w jego głowie. Bogactwo złóż jego cierpliwości zadziwiało samego Kaname.
– Sądzę, że źle się za to zabierano – odpowiedział, unosząc błękit spojrzenia na beznamiętną twarz Raikatsujiego. Drżenie głosu Shirotaniego od razu przeszło we właściwe dla niego znieruchomienie, ale Yuzuha potrzebował tylko chwili, żeby móc zauważyć jego reakcję – tak przez niego upragnioną. Kaname nie uśmiechał się już do niego. Wiedział już, że to nie działa; że jego rozmówca jest w stanie interpretować mowę ciała, ale mimo tego – a może właśnie przez przesadną świadomość jej istnienia – wysyłane nią sygnały do niego nie docierają. Nie było więc co się silić na takie zachowania. A skoro lubi się posługiwać takimi metaforami… Jego analogia mogła być, oczywiście, jednak błędna. Ale ludzie nie lubią przyznawać się do błędu – będą iść w zaparte; twierdzić, że mieli rację. Dobrze. – Słyszałeś o sztuce kintsugi? To technika naprawiania potłuczonej ceramiki. Zastępuje się w niej brakujące, oryginalne elementy naczynia laką z dodatkiem metali szlachetnych, takich jak złoto. – Rozluźnił w końcu zaciśnięte na parapecie palce. – Nie potrzebujesz brakujących kawałków. Możesz je zastąpić nowymi. Być może będą lepsze od poprzednich. – Stuknął w podokiennik paznokciami, odwracając wzrok na białą, niczym się nie wyróżniającą ścianę. – Jeśli chcesz znać moją opinię na ten temat, to sam też uważam uważam takie rzeczy za ładniejsze. A żeby już nie bawić się w ten… paralelizm – uważam ludzi, którym udało się siebie naprawić, za bardziej wartościowych od tych, którzy nie próbowali tego zrobić. Może to, co mówię, jest dla ciebie truizmem. Ale tak właśnie myślę. – Złożył ręce na piersiach. Tak, odgrodził się od niego – ale tak zrobiłaby na jego miejscu każda osoba. Powinien przypomnieć sobie, jakie naturalne reakcje wywołuje w ludziach jego zachowanie. Zapominanie o nich w niczym mu nie pomoże.
Milczał, mrużąc powieki – tym bardziej, im dłużej musiał słuchać tego, co miał do powiedzenia. W końcu je zamknął; na chwilę. Tylko na chwilę.
Nienawidzisz przegrywać, prawda?
Tak. Masz rację.
Nienawidzę.
– Tak długo, jak będziesz się starać, ja będę zadowolony z naszej pracy, Raikatsuji – podsumował jego wypowiedź.
Przechylił odruchowo głowę, słysząc obce imię. Maura?
– Kim jest Maura?
Nie dane mu było jednak się nad tym zastanowić, bo Raikatsujiemu w końcu udało się go zdziwić. Zamrugał oczami na jego propozycję; chciał od razu mu odmówić, ale… może właśnie powinien ją przyjąć?
– Nie… – zawahał się na sekundę. Odkaszlnął, czując suchość w gardle, której przed momentem jeszcze w nim nie było. Zwilżył wargi językiem. – …nie powinniśmy się spotykać poza gabinetem.
Tchórz.
Już użyli wobec niego wszystkich normalnych sposobów. Nie możesz ich powtarzać. Musisz zrobić coś innego.
– Wychodziłeś z innymi lekarzami? – zapytał tonem brzmiącym całkowicie neutralnie, lecz przecież już sam fakt zadania tego pytania niósł ze sobą jego znaczenie. – Taka zmiana środowiska ci pomaga? – poprawił się, kiedy dotarło do niego, że to mogło nie być do końca profesjonalne. Westchnął. Oczywiście, że nie obchodził go w takim kontekście, ale nie chciał zostawiać Raikatsujiemu możliwości złapania go za słowa.
Seiwa-Genji Enma and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Spodobał mu się.
I nie, nie. Nie w takich kategoriach, chociaż Shirotani zdecydowanie do brzydkich nie należał i zapewne miał swoje własne grono wielbicielek. Albo i wielbicieli. Albo i tego, i tego. Albo czegoś innego, nieważne.
Spodobał mu się, bo nie uciekł. A przecież Yuzuha z pewnością dał ku temu z dobrych kilka powodów. Ten jednak postanowił zostać i podjąć walkę, choć w oczach młodszego z mężczyzn była to bardziej forma pewnej zabawy. Rozrywki. Czegoś innego, powiewu świeżości po latach z tetrycznymi starcami, którzy już na starcie spisywali go na straty i nawet nie spoglądali mu w oczy, drżąc pod ich ciężarem.
Żałosne.
Chociaż Kamiya był jednak inny. Próbował. Dociekał. Starał się. W sumie szkoda go. Może powinien udać się na jego grób i zostawić kwiatka zerwanego po drodze? Może mlecz. Mlecze są śmieszne. Czy są już mlecze o tej porze roku?
- Nie słyszałem. Ale chcę więcej usłyszeć. Więcej historii. Opowiedz mi. Nie teraz, nie tutaj, mamy czas. Będę z tobą współpracował, bo chcę zobaczyć który z nas dotknie pierwszy mety. Nim jednak ci zaufam, muszę cię lepiej poznać. A jestem głodny, więc zabierz mnie na ten ramen. Zanim jednak pojedziemy... - Yuzuha uniósł raną dłoń i spojrzał na nią z politowaniem, jakby niemo karcił niesfornego urwisa, który nie słuchając rodziców przywalił właśnie czołem o kant stołu.
- Musisz mi ją opatrzeć. Sam tego nie zrobię. - zrobił krok w jego stronę, podsuwając dłoń prawie pod sam nos drugiego mężczyzny. Tak na wszelki wypadek, jakby nie zauważył, że jest ranny. Prawdę powiedziawszy cięcie nie było ani duże, ani głębokie. Wystarczyło obmyć dłoń i nakleić plaster, ot, zwykłe skaleczenie. Ale takie bywały najgorsze, bo najbardziej brudziły.
A Yuzuha przecież nie będzie chodził brudny.
Jeszcze zabrudzi sobie ramen, który obiecał mu Shirotani. Znaczy, nie obiecał, ale w głowie młodszego jego psychiatra już się zgodził. Nie było teraz mowy o wycofaniu się.
- A Maura-ne to moja siostra. Moja jedyna, ulubiona i najfajniejsza siostra. Jest mądra, piękna i super. Kiedyś cię przedstawię. Tylko nawet nie próbuj jej podrywać, bo będę musiał cię zabić, Shirotani. - ostrzegł mężczyznę pozwalając sobie na iście anielski uśmiech. I choć nie wykazywał teraz żadnych wrogich intencji, to coś w podświadomości kazało mieć na uwadze, że w jego słowach znajduje się ziarno prawdy.
Puk, puk, puk
Ciche, wręcz niepewne pukanie przerwało ich dotychczasową rozmowę. Drzwi uchyliły się a do środka zajrzała lekko pulchna kobieta o krótkich i czarnych włosach.
- D-doktorze, czy wszystko dobrze? Słyszałam huk i- Ojeju! - jęknęła recepcjonistka, kiedy ujrzała rozbity wazon oraz krew.
- Potknąłem się i przewróciłem. Najmocniej przepraszam za zamieszanie, doktor Shirotani właśnie próbuje mi pomóc, prawda? - spojrzał w stronę albinosa, kiedy kłamstwo z zaskakującą gładkością przedarło się przez jego gardło. Kobieta jednak nie wydawała się w pełni przekonana. Uniosła czekoladowe spojrzenie i wpatrywała się intensywnie w twarz doktora, jakby szukając w nim potwierdzenia.
- Przyniosłaby pani apteczkę? - zachęcił Yuzuha, nadal mając na ustach ten sam, sztuczny uśmiech. Kobieta w końcu odpuściła i kiwnęła lekko głową, po czym zniknęła za drzwiami, pozostawiając ich dwójkę samą.
- Woah, myślisz, że poszła zadzwonić na policję? - zapytał, choć oczywistym było, że nawet nie brał pod uwagę takiej możliwości. - I niech lepiej się pospieszy, bo naprawdę robię się głodny. - dodał podchodząc do biurka i usiadł wygodnie na krześle, które jeszcze kilkanaście chwil wcześniej zajmował jego nowy lekarz. Wzrok Yuzuhy mimowolnie powędrował do pliku jego akt, choć to nie one przykuły jego uwagę. A coś zupełnie innego.
Niby głupota, ale jakże interesująca.
A przynajmniej dla Yuzuhy.
- Ach, nazywasz się Kaname! - powiedział tonem młodego odkrywcy, którego mogłaby mu pozazdrościć sama Dora, co odkrywa świat.
@Shirotani Kaname
I nie, nie. Nie w takich kategoriach, chociaż Shirotani zdecydowanie do brzydkich nie należał i zapewne miał swoje własne grono wielbicielek. Albo i wielbicieli. Albo i tego, i tego. Albo czegoś innego, nieważne.
Spodobał mu się, bo nie uciekł. A przecież Yuzuha z pewnością dał ku temu z dobrych kilka powodów. Ten jednak postanowił zostać i podjąć walkę, choć w oczach młodszego z mężczyzn była to bardziej forma pewnej zabawy. Rozrywki. Czegoś innego, powiewu świeżości po latach z tetrycznymi starcami, którzy już na starcie spisywali go na straty i nawet nie spoglądali mu w oczy, drżąc pod ich ciężarem.
Żałosne.
Chociaż Kamiya był jednak inny. Próbował. Dociekał. Starał się. W sumie szkoda go. Może powinien udać się na jego grób i zostawić kwiatka zerwanego po drodze? Może mlecz. Mlecze są śmieszne. Czy są już mlecze o tej porze roku?
- Nie słyszałem. Ale chcę więcej usłyszeć. Więcej historii. Opowiedz mi. Nie teraz, nie tutaj, mamy czas. Będę z tobą współpracował, bo chcę zobaczyć który z nas dotknie pierwszy mety. Nim jednak ci zaufam, muszę cię lepiej poznać. A jestem głodny, więc zabierz mnie na ten ramen. Zanim jednak pojedziemy... - Yuzuha uniósł raną dłoń i spojrzał na nią z politowaniem, jakby niemo karcił niesfornego urwisa, który nie słuchając rodziców przywalił właśnie czołem o kant stołu.
- Musisz mi ją opatrzeć. Sam tego nie zrobię. - zrobił krok w jego stronę, podsuwając dłoń prawie pod sam nos drugiego mężczyzny. Tak na wszelki wypadek, jakby nie zauważył, że jest ranny. Prawdę powiedziawszy cięcie nie było ani duże, ani głębokie. Wystarczyło obmyć dłoń i nakleić plaster, ot, zwykłe skaleczenie. Ale takie bywały najgorsze, bo najbardziej brudziły.
A Yuzuha przecież nie będzie chodził brudny.
Jeszcze zabrudzi sobie ramen, który obiecał mu Shirotani. Znaczy, nie obiecał, ale w głowie młodszego jego psychiatra już się zgodził. Nie było teraz mowy o wycofaniu się.
- A Maura-ne to moja siostra. Moja jedyna, ulubiona i najfajniejsza siostra. Jest mądra, piękna i super. Kiedyś cię przedstawię. Tylko nawet nie próbuj jej podrywać, bo będę musiał cię zabić, Shirotani. - ostrzegł mężczyznę pozwalając sobie na iście anielski uśmiech. I choć nie wykazywał teraz żadnych wrogich intencji, to coś w podświadomości kazało mieć na uwadze, że w jego słowach znajduje się ziarno prawdy.
Puk, puk, puk
Ciche, wręcz niepewne pukanie przerwało ich dotychczasową rozmowę. Drzwi uchyliły się a do środka zajrzała lekko pulchna kobieta o krótkich i czarnych włosach.
- D-doktorze, czy wszystko dobrze? Słyszałam huk i- Ojeju! - jęknęła recepcjonistka, kiedy ujrzała rozbity wazon oraz krew.
- Potknąłem się i przewróciłem. Najmocniej przepraszam za zamieszanie, doktor Shirotani właśnie próbuje mi pomóc, prawda? - spojrzał w stronę albinosa, kiedy kłamstwo z zaskakującą gładkością przedarło się przez jego gardło. Kobieta jednak nie wydawała się w pełni przekonana. Uniosła czekoladowe spojrzenie i wpatrywała się intensywnie w twarz doktora, jakby szukając w nim potwierdzenia.
- Przyniosłaby pani apteczkę? - zachęcił Yuzuha, nadal mając na ustach ten sam, sztuczny uśmiech. Kobieta w końcu odpuściła i kiwnęła lekko głową, po czym zniknęła za drzwiami, pozostawiając ich dwójkę samą.
- Woah, myślisz, że poszła zadzwonić na policję? - zapytał, choć oczywistym było, że nawet nie brał pod uwagę takiej możliwości. - I niech lepiej się pospieszy, bo naprawdę robię się głodny. - dodał podchodząc do biurka i usiadł wygodnie na krześle, które jeszcze kilkanaście chwil wcześniej zajmował jego nowy lekarz. Wzrok Yuzuhy mimowolnie powędrował do pliku jego akt, choć to nie one przykuły jego uwagę. A coś zupełnie innego.
Niby głupota, ale jakże interesująca.
A przynajmniej dla Yuzuhy.
- Ach, nazywasz się Kaname! - powiedział tonem młodego odkrywcy, którego mogłaby mu pozazdrościć sama Dora, co odkrywa świat.
@Shirotani Kaname
Shirotani Kaname ubóstwia ten post.
„Sam tego nie zrobię.”
Oczywiście, że sam tego nie zrobisz. Już zanim doprowadziłeś się do takiego stanu, nie miałeś wcale w planach zajmowania się swoją raną samodzielnie, czyż nie, Raikatsuji? Przecież wiesz, że nie mam wyboru. Nie mogę ci odmówić. Muszę się na to zgodzić; udzielić pomocy człowiekowi, który jej potrzebuje, chociaż wcale tego nie chcę. Nie chcę cię dotykać. Bawi cię, że możesz to wykorzystać przeciwko mnie? Jesteś sadystą? A może właśnie wręcz przeciwnie – masochistą, bo musisz przecież lubić, kiedy ktoś patrzy na ciebie tak jak ja, skoro chcesz ciągle mieć na sobie mój wzrok.
„…bo będę musiał cię zabić, Shirotani.”
Mimo, że bardzo chciał myśleć o tych słowach jak o kłamstwie, żeby nie musieć się nimi przejmować, to w głębi siebie miał świadomość tego, że chłopak mówi prawdę. Nie poświęcił temu jednak uwagi – nie teraz. Wiedział, że ta groźba nie może się spełnić ze względu na to, w kogo została wycelowana. Siostra Raikatsujiego była mu obojętna i nie miał wobec niej żadnych zamiarów; mieć ich również nie będzie, niezależnie od tego, jak piękna i inteligentna by w rzeczywistości nie była. Samotność była wyborem, którego dokonał już dawno temu. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego Yuzuha czuje wobec niej aż taką zaborczość – bo przecież nie czuł jej wobec kogoś innego – zanim dotarło do niego, że jest po prostu przykładem opiekuńczego brata. Bardzo opiekuńczego. Poznanie jej być może nie byłoby jednak wcale takie głupie; dzięki znajomości z nią mógłby dowiedzieć się czegoś na temat swojego pacjenta z bardzo cennego źródła, jakim była jego rodzina.
Drgnął, kiedy recepcjonistka weszła do środka, zwabiona dźwiękiem tłuczonego szkła, ale to by było na tyle; nie zmienił poza tym pozycji, w której go zobaczyła. Nie spojrzał w jej kierunku, wciąż opierając się o parapet. Wolał patrzeć za okno, którego roletę odsłonił do połowy jego wysokości, bo jeśli zwróciłby w jej stronę twarz, to mogłaby dostrzec, że nie ma na niej żadnego współczucia. Jego brak mógł zdziwić ją bardziej od tego, co obecnie robił; zwłaszcza w kontekście okoliczności, w jakich się znajdowali.
– Zgadza się – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Cóż innego pozostało mu w tej sytuacji, niż potwierdzić jego wersję wydarzeń? Poza tym, nie chciał teraz drażnić Raikatsujiego, zaprzeczając mu; stał o wiele za blisko recepcjonistki i rozbitego na kawałki wazonu, a Shirotani – o wiele za daleko, żeby mógł sobie na to pozwolić. Po jego wyznaniu dzisiaj, chociaż nie spodziewał się po nim takiego zachowania, wolał być gotów na ewentualność, że… coś mogłoby się stać.
– Myślę, że powinniśmy stąd iść – w końcu nie czekał i wszedł mu w słowo.
Kiedy kobieta przyniosła do pokoju rzecz, o którą prosił ją Yuzuha, Kaname zabrał ją od niej jeszcze w drzwiach. Podziękował za nią uśmiechem, który nie obejmował jednak oczu. W czasie, w którym nie mógł pilnować Raikatsujiego, ten oczywiście przeszedł za jego biurko i rzucił okiem na stos papierów. Lekarz, w reakcji na swoje imię z jego ust – dźwięk, którego nie dane mu było jeszcze przecież usłyszeć – spojrzał na niego przez ramię. Westchnął, bo pacjent przeczytał jego imię ze zwolnienia, które wypisał innej osobie, a którego on nie powinien był zobaczyć.
– Tak się właśnie nazywam – potwierdził, idąc do niego z apteczką w rękach. Bez słowa uprzedzenia złapał go za nadgarstek, w końcu mogąc przelać chociaż część tłumionej w sobie złości w agresję, z jaką wykonał ten ruch. Nie zamierzał zrobić mu krzywdy – poza tym, że chwycił go za niego za mocno. Poza tym, że może zostanie siniak. Odciągnął go od biurka. – Ale nie pozwoliłem ci mówić do mnie po imieniu, Yuzuha.
Przyjrzał się jego dłoni rozciętej szkłem, którego jednak w niej już nie było. Mogło zostawić bliznę, a mogło nie; nie umiał powiedzieć, ale z całą pewnością nie będzie mu tu i tak zakładać szwów. Po oczyszczeniu rany solą fizjologiczną, założył na nią opatrunek. Krwawienie nie było duże; ledwo chwilę po zatamowaniu go uległo już takiemu zmniejszeniu, że krew nie przeciekała. Istotne było, że nie wyglądało na to, by Yuzuha uszkodził sobie ścięgno swoją zabawą.
Schował wszystko z powrotem do apteczki; czerwone od krwi rękawiczki wyrzucił zaś do kosza, żeby… móc założyć na dłonie nowe. Będzie ich jeszcze przecież potrzebować. Dopiero po zrobieniu tego skierował swoje kroki ku drzwiom, które otworzył przed chłopakiem gestem, jaki nie pozostawiał wiele do myślenia. Miał opuścić to miejsce. Czekając na niego, wziął płaszcz ze znajdującego się obok wieszaka i założył go na siebie.
– Chodź.
Zamknął za nimi drzwi; jego uwadze nie umknął fakt, że kiedy sprawdzał klamkę, drżała mu ręka. Całe to zajście jednak miało jakiś wpływ na jego emocje, mimo całej stoickości jego charakteru. Po drodze mimowolnie spojrzał na recepcjonistkę, która – co było oczywiste – bardzo usilnie odwracała od nich wzrok, udając, że w ogóle nie obchodzi jej to, co stało się w pokoju.
– Odwiozę… pana do lekarza. Zrobiło mu się słabo. Aha, uprzedź dzisiaj panią Hinę, żeby się nie wystraszyła tej krwi – Chociaż i tak będę musiał to jutro sprzątnąć jeszcze raz. Zawahał się na sekundę, zanim dodał miękko, łagodząc ostrość tonu poprzedniego zdania – Dobranoc, Sara.
Na parkingu stał już tylko jeden samochód – jego czarne Audi R8. Wsiadając do niego, Shirotani wciąż miał jeszcze płonną nadzieję, że Raikatsuji usiądzie z tyłu, a nie z przodu.
– Powinienem cię odwieźć do domu.
Ale nie chcę wiedzieć, gdzie mieszkasz.
Uchylił okno, odruchowo chcąc wyjąć z kieszeni papierosa, przed czym się jednak powstrzymał. Nie palił takich w aucie. Zamiast tego sięgnął więc po jego elektroniczną wersję, którą zostawił w samochodzie, i zaciągnął się nerwowo dymem, co od razu go uspokoiło. Stuknął palcami w kierownicę.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku