Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
Ułożył plecak niemal w pozycji pionowej, tuż przy wspaniałej, skórzanej kanapie, której tak bardzo nienawidził. Za każdym razem, gdy siadał na niej, wydawała dziwne jęki przypominające odgłos zdychającej kaczki. Nie lubił ich. Tak samo jak rażącego światła w gabinecie lekarskim, w którym miał wizyty co dwa tygodnie od prawie dwóch lat.
Spojrzał w prawo, skupiając wzrok na doniczkowej roślinie spory rozmiarów. Pewnie plastikowa. Na pewno na jej lśniących liściach osiadał kurz, bo nikt w tym budynku nie potrafił złapać za zmiotkę i zrobić to, co powinien. Głupie chabazie. Ale ponoć rośliny i zieleń uspokajały.
Wpakował sobie do ust czekoladowego cukierka, którego wziął z kryształowej miseczki znajdującej się na stoliku. Dla pacjentów, żeby odciągnąć ich myśli od mroku, który krył się w ich umysłach. Żeby osłodzić gorzki posmak życia i chorób, z którymi przyszło im walczyć. Mlasnął, przesuwając językiem po gładkiej powierzchni czekoladowej rozkoszy, a potem ją rozgryzł pospiesznie, przypominając teraz chomika, gdyż jego policzki wypełniało jeszcze parę innych cukierków. Ale to nie powstrzymało go przed sięgnięciem do miseczki, aby złapać za kolejnego z kolei. Chyba czternastego. Albo i szesnastego. Nie pamiętał. Ale papierki złożone w idealne kosteczki zaczynały pokrywać coraz większą powierzchnię drewnianego, eleganckiego stoliku.
Odchylił się do tyłu, krzywiąc na dźwięk skrzypiącej kanapy i spojrzał w biały sufit, wyraźnie znudzony. Spóźniał się. Gdzie był? Czemu się spóźniał. Nigdy się nie spóźniał. Wskazówki sekundnika na wiszącym zegarze przesuwały się i przesuwały. Odliczały czas. Tik. Tak. Tik. Tak.
A go nadal nie było.
Pierwsza minuta.
Druga. Czwarta.
Drzwi skrzypnęły, a do środka wkroczył mężczyzna. Yuzuha momentalnie wyprostował plecy, wbijając w wysoką sylwetkę spojrzenie, nie spuszczając go z niego aż do momentu, kiedy ten zajął miejsce doktora....
-.... Kamiya. - odezwał się cicho, przełykając ostatnie smaki czekoladowego musu.
- Nie jesteś doktorem Kamiyą. Gdzie jest Kamiya? Umarł już ze starości? Tak, musiał umrzeć. Był stary. Starzy ludzie umierają. Biedactwo. - dodał, pochylając się do przodu i wyciągnął następnego cukierka. Przedostatniego. Zamarł z wyciągniętą dłonią w powietrzu, jakby właśnie prowadził niezwykłą batalię w umyśle. Wygrał. Albo i przegrał. Zabrał ostatniego cukierka.
Bo przecież musiał zeżreć je wszystkie.
Ponownie spojrzał na mężczyznę.
- Czemu jesteś taki biały? - zapytał przechylając głowę na bok, a popielate włosy opadły na blady policzek. Wzruszył jednak ramionami i spojrzał na ostatnie dwa cukierki, które spoczęły w jego dłoni, totalnie tracąc zainteresowanie mężczyzną siedzącym na przeciwko niego.
To nie był Kamiya. Kamiyę jeszcze nawet lubił. A przynajmniej nie chciał go zabić, więc oznaczało to, że go lubił. Chyba. Może?
Pociągnął nosem, jednocześnie unosząc wzrok i zaczął się rozglądać. Co to?
- Och! - nagle podniósł się z obrzydliwej kanapy i podszedł do mężczyzny. Pochylił się nad nim, niemalże łaskocząc delikatnymi kosmykami jego policzek, kiedy zaciągnął się zapachem nieznajomego.
- Jaśmin. - skwitował, odsuwając się nieznacznie, choć nadal bezczelnie przekraczając przestrzeń osobistą doktora. Jego oczy pozostały martwe, bez emocji, lecz twarz rozpromieniła się ulegając szerokiemu, wyuczonemu uśmiechowi.
- Lubię zapach jaśminu. Symbol szczęścia, miłości i przywiązania!
04.03.2037
Ułożył plecak niemal w pozycji pionowej, tuż przy wspaniałej, skórzanej kanapie, której tak bardzo nienawidził. Za każdym razem, gdy siadał na niej, wydawała dziwne jęki przypominające odgłos zdychającej kaczki. Nie lubił ich. Tak samo jak rażącego światła w gabinecie lekarskim, w którym miał wizyty co dwa tygodnie od prawie dwóch lat.
Spojrzał w prawo, skupiając wzrok na doniczkowej roślinie spory rozmiarów. Pewnie plastikowa. Na pewno na jej lśniących liściach osiadał kurz, bo nikt w tym budynku nie potrafił złapać za zmiotkę i zrobić to, co powinien. Głupie chabazie. Ale ponoć rośliny i zieleń uspokajały.
Wpakował sobie do ust czekoladowego cukierka, którego wziął z kryształowej miseczki znajdującej się na stoliku. Dla pacjentów, żeby odciągnąć ich myśli od mroku, który krył się w ich umysłach. Żeby osłodzić gorzki posmak życia i chorób, z którymi przyszło im walczyć. Mlasnął, przesuwając językiem po gładkiej powierzchni czekoladowej rozkoszy, a potem ją rozgryzł pospiesznie, przypominając teraz chomika, gdyż jego policzki wypełniało jeszcze parę innych cukierków. Ale to nie powstrzymało go przed sięgnięciem do miseczki, aby złapać za kolejnego z kolei. Chyba czternastego. Albo i szesnastego. Nie pamiętał. Ale papierki złożone w idealne kosteczki zaczynały pokrywać coraz większą powierzchnię drewnianego, eleganckiego stoliku.
Odchylił się do tyłu, krzywiąc na dźwięk skrzypiącej kanapy i spojrzał w biały sufit, wyraźnie znudzony. Spóźniał się. Gdzie był? Czemu się spóźniał. Nigdy się nie spóźniał. Wskazówki sekundnika na wiszącym zegarze przesuwały się i przesuwały. Odliczały czas. Tik. Tak. Tik. Tak.
A go nadal nie było.
Pierwsza minuta.
Druga. Czwarta.
Drzwi skrzypnęły, a do środka wkroczył mężczyzna. Yuzuha momentalnie wyprostował plecy, wbijając w wysoką sylwetkę spojrzenie, nie spuszczając go z niego aż do momentu, kiedy ten zajął miejsce doktora....
-.... Kamiya. - odezwał się cicho, przełykając ostatnie smaki czekoladowego musu.
- Nie jesteś doktorem Kamiyą. Gdzie jest Kamiya? Umarł już ze starości? Tak, musiał umrzeć. Był stary. Starzy ludzie umierają. Biedactwo. - dodał, pochylając się do przodu i wyciągnął następnego cukierka. Przedostatniego. Zamarł z wyciągniętą dłonią w powietrzu, jakby właśnie prowadził niezwykłą batalię w umyśle. Wygrał. Albo i przegrał. Zabrał ostatniego cukierka.
Bo przecież musiał zeżreć je wszystkie.
Ponownie spojrzał na mężczyznę.
- Czemu jesteś taki biały? - zapytał przechylając głowę na bok, a popielate włosy opadły na blady policzek. Wzruszył jednak ramionami i spojrzał na ostatnie dwa cukierki, które spoczęły w jego dłoni, totalnie tracąc zainteresowanie mężczyzną siedzącym na przeciwko niego.
To nie był Kamiya. Kamiyę jeszcze nawet lubił. A przynajmniej nie chciał go zabić, więc oznaczało to, że go lubił. Chyba. Może?
Pociągnął nosem, jednocześnie unosząc wzrok i zaczął się rozglądać. Co to?
- Och! - nagle podniósł się z obrzydliwej kanapy i podszedł do mężczyzny. Pochylił się nad nim, niemalże łaskocząc delikatnymi kosmykami jego policzek, kiedy zaciągnął się zapachem nieznajomego.
- Jaśmin. - skwitował, odsuwając się nieznacznie, choć nadal bezczelnie przekraczając przestrzeń osobistą doktora. Jego oczy pozostały martwe, bez emocji, lecz twarz rozpromieniła się ulegając szerokiemu, wyuczonemu uśmiechowi.
- Lubię zapach jaśminu. Symbol szczęścia, miłości i przywiązania!
Amakasu Shey, Shirotani Kaname and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Oczywistym było, że mężczyzna wręcz m u s i a ł zająć się jego raną. Zwłaszcza teraz, kiedy mieli świadka. Z nieokiełznanym zadowoleniem obserwował niechęć, która kiełkowała w spojrzeniu Kaname, za każdym razem gdy ten był zmuszony spojrzeć na jasnowłosego chłopaka. Sadystyczna i okrutna natura Yuzuhy drapała od wewnątrz, domagając się okruchów atencji właściciela.
Satysfakcja wypełniła jego spojrzenie, kiedy albinos z coraz to większą niechęcią zbliżył się do niego, aby opatrzyć ranną dłoń. Na zbyt mocny i gwałtowny zacisk na jego niemalże rachitycznym nadgarstku nie zareagował jakoś szczególnie. Nie skrzywił się, nie wydał też z siebie żadnego dźwięku niezadowolenia, choć niewątpliwym było, że dotkliwie poczuł żelazne palce Kaname.
- Kaname... - odezwał się, gdy czysty bandaż zaczął zakrywać czerwień wnętrza dłoni, wzdychając przy tym niemalże w teatralny sposób - Musisz być bardziej delikatny w stosunku do mnie. Wiesz, jestem bardzo kruchy. - powiedział z przekąsem i pewną nutą figlarności w tonie. Jakby to wszystko, co dzisiejszego wieczoru miało miejsce w gabinecie było tylko kolejnym aktem w długim spektaklu rozgrywającym się w teatrze.
- Podoba mi się twoje imię, Kaname. Czemu mam tak do ciebie nie mówić...? Aaaaach, tak. Nie chcesz zatrzeć granicy pomiędzy lekarzem a pacjentem. Nie martw się, przy innych ludziach będę zwracał się do ciebie po nazwisku. - dodał konspiracyjnym szeptem, jakby właśnie powierzał mu najcenniejszy sekret jaki znał, chociaż jasnowłosy mężczyzna doskonale mógł dostrzec, że Yuzuha może nie tyle co drwił, a dobrze się bawił.
Zabrał swój plecak, który przerzucił przez ramię i jak cień podążył za swym lekarzem. Kiedy mijał recepcjonistkę, uniósł dłoń i pomachał w jej stronę, przyklejając do bladych warg uroczy uśmiech.
- Dobranoc, Sara-chan - powtórzył za Shirotanim i jednocześnie w żaden sposób nie potwierdzając jego wersji wydarzeń. Bo Yuzuha ani nie wyglądał na kogoś, kto zasłabł ani tym bardziej na kogoś, kto wymaga wizyty lekarskiej. Jasne, że mógł to zrobić. Aktorem był całkiem niezłym, tak zresztą mówił mu Kamiya. Ale po co? Jaka w tym rozrywka?
Deszcz zdawał się nie przestawać zalewać miasta, mało tego, stawał się coraz bardziej intensywny a grzmoty i oślepiające co kilka sekund pajęczyny wydawały się być głośniejsze i częstsze. Nim dotarli do samochodu, jasne włosy Yuzuhy zdążyły już przylgnąć do czoła, karku oraz policzków, a ubrania niemalże w całości przemoknąć.
Jak Kaname mógł się tego spodziewać, Yuzuha zajął miejsce z przodu, oczywiście, i pociągnął za pas bezpieczeństwa, żeby go zapiąć. Grzecznie, jak na dobrego i odpowiedzialnego obywatela przystało. Nim ruszyli, chłopak zdążył jeszcze sięgnąć do plecaka, który ułożył wcześniej na podłodze między swoimi nogami i wyciągnął opakowanie z mokrymi chusteczkami. Otworzył je i wyciągnął jedną, wycierając najpierw swoje dłonie, a dokładniej jedną dłoń i palce drugiej, bo bandaż przeszkadzał w całkowitej dezynfekcji.
- Powinieneś. - przytaknął mu, przechylając się lekko do przodu i wycierając deskę rozdzielczą z kurzu.
Przyzwyczajenie.
- Ale możesz to zrobić dopiero po tym, jak zjemy. - oparł się o fotel i zaczął składać w kostkę zużytą chusteczkę, a następnie schował ją do kieszeni bluzy. Opakowanie jednak nadal trzymał na udach, tak na wszelki wypadek, jakby dostrzegł w okolicy kolejną kępkę niechcianego brudu.
Dopiero teraz pozwolił sobie na spojrzenie... o nie, nie, nie, nie w stronę okna, a rzecz jasna, w stronę swojego towarzysza. Oceniał jego profil, szczękę, lekko zmarszczone brwi, skupienie.
Uśmiechnął się. Lekko, ledwo zauważalnie.
- Masz żonę? Dziewczynę? Narzeczoną? Chłopaka? - zapytał, tym samym przerywając ciszę. - Wydajesz się być dość popularny. Jesteś pewnie tym typem, do którego wzdychają po cichu koleżanki z pracy. Miły i profesjonalny, ale z dystansem i wyczuwalnym chłodem. Założę się, że Sara-chan cię lubi. Widziałeś jak się zarumieniła, kiedy zwróciłeś się do niej bezpośrednio po imieniu? - wyciągnął dłoń w jego stronę i nim ten zdołał cokolwiek powiedzieć, mógł poczuć chłodne opuszki przesuwające się wzdłuż jego blizny na policzku.
- Kamiya mi kiedyś powiedział, że powinienem znaleźć sobie dziewczynę a potem się z nią ożenić. Założyć rodzinę. Nawet jak nie będę jej kochał. Mówił, że dobrze mi to zrobi. Pozwoli mi na asymilację ze społeczeństwem. - palce zsunęły się nieco niżej, na jego żuchwę.
- Ale czy nie byłoby to okrutne w stosunku do niej? Do tej kobiety? - palce zjechały niżej, na jego kark, gdzie wyczuł tętno wybijające nierówny rytm.
- Co ci się stało w twarz?
@Shirotani Kaname
Satysfakcja wypełniła jego spojrzenie, kiedy albinos z coraz to większą niechęcią zbliżył się do niego, aby opatrzyć ranną dłoń. Na zbyt mocny i gwałtowny zacisk na jego niemalże rachitycznym nadgarstku nie zareagował jakoś szczególnie. Nie skrzywił się, nie wydał też z siebie żadnego dźwięku niezadowolenia, choć niewątpliwym było, że dotkliwie poczuł żelazne palce Kaname.
- Kaname... - odezwał się, gdy czysty bandaż zaczął zakrywać czerwień wnętrza dłoni, wzdychając przy tym niemalże w teatralny sposób - Musisz być bardziej delikatny w stosunku do mnie. Wiesz, jestem bardzo kruchy. - powiedział z przekąsem i pewną nutą figlarności w tonie. Jakby to wszystko, co dzisiejszego wieczoru miało miejsce w gabinecie było tylko kolejnym aktem w długim spektaklu rozgrywającym się w teatrze.
- Podoba mi się twoje imię, Kaname. Czemu mam tak do ciebie nie mówić...? Aaaaach, tak. Nie chcesz zatrzeć granicy pomiędzy lekarzem a pacjentem. Nie martw się, przy innych ludziach będę zwracał się do ciebie po nazwisku. - dodał konspiracyjnym szeptem, jakby właśnie powierzał mu najcenniejszy sekret jaki znał, chociaż jasnowłosy mężczyzna doskonale mógł dostrzec, że Yuzuha może nie tyle co drwił, a dobrze się bawił.
Zabrał swój plecak, który przerzucił przez ramię i jak cień podążył za swym lekarzem. Kiedy mijał recepcjonistkę, uniósł dłoń i pomachał w jej stronę, przyklejając do bladych warg uroczy uśmiech.
- Dobranoc, Sara-chan - powtórzył za Shirotanim i jednocześnie w żaden sposób nie potwierdzając jego wersji wydarzeń. Bo Yuzuha ani nie wyglądał na kogoś, kto zasłabł ani tym bardziej na kogoś, kto wymaga wizyty lekarskiej. Jasne, że mógł to zrobić. Aktorem był całkiem niezłym, tak zresztą mówił mu Kamiya. Ale po co? Jaka w tym rozrywka?
Deszcz zdawał się nie przestawać zalewać miasta, mało tego, stawał się coraz bardziej intensywny a grzmoty i oślepiające co kilka sekund pajęczyny wydawały się być głośniejsze i częstsze. Nim dotarli do samochodu, jasne włosy Yuzuhy zdążyły już przylgnąć do czoła, karku oraz policzków, a ubrania niemalże w całości przemoknąć.
Jak Kaname mógł się tego spodziewać, Yuzuha zajął miejsce z przodu, oczywiście, i pociągnął za pas bezpieczeństwa, żeby go zapiąć. Grzecznie, jak na dobrego i odpowiedzialnego obywatela przystało. Nim ruszyli, chłopak zdążył jeszcze sięgnąć do plecaka, który ułożył wcześniej na podłodze między swoimi nogami i wyciągnął opakowanie z mokrymi chusteczkami. Otworzył je i wyciągnął jedną, wycierając najpierw swoje dłonie, a dokładniej jedną dłoń i palce drugiej, bo bandaż przeszkadzał w całkowitej dezynfekcji.
- Powinieneś. - przytaknął mu, przechylając się lekko do przodu i wycierając deskę rozdzielczą z kurzu.
Przyzwyczajenie.
- Ale możesz to zrobić dopiero po tym, jak zjemy. - oparł się o fotel i zaczął składać w kostkę zużytą chusteczkę, a następnie schował ją do kieszeni bluzy. Opakowanie jednak nadal trzymał na udach, tak na wszelki wypadek, jakby dostrzegł w okolicy kolejną kępkę niechcianego brudu.
Dopiero teraz pozwolił sobie na spojrzenie... o nie, nie, nie, nie w stronę okna, a rzecz jasna, w stronę swojego towarzysza. Oceniał jego profil, szczękę, lekko zmarszczone brwi, skupienie.
Uśmiechnął się. Lekko, ledwo zauważalnie.
- Masz żonę? Dziewczynę? Narzeczoną? Chłopaka? - zapytał, tym samym przerywając ciszę. - Wydajesz się być dość popularny. Jesteś pewnie tym typem, do którego wzdychają po cichu koleżanki z pracy. Miły i profesjonalny, ale z dystansem i wyczuwalnym chłodem. Założę się, że Sara-chan cię lubi. Widziałeś jak się zarumieniła, kiedy zwróciłeś się do niej bezpośrednio po imieniu? - wyciągnął dłoń w jego stronę i nim ten zdołał cokolwiek powiedzieć, mógł poczuć chłodne opuszki przesuwające się wzdłuż jego blizny na policzku.
- Kamiya mi kiedyś powiedział, że powinienem znaleźć sobie dziewczynę a potem się z nią ożenić. Założyć rodzinę. Nawet jak nie będę jej kochał. Mówił, że dobrze mi to zrobi. Pozwoli mi na asymilację ze społeczeństwem. - palce zsunęły się nieco niżej, na jego żuchwę.
- Ale czy nie byłoby to okrutne w stosunku do niej? Do tej kobiety? - palce zjechały niżej, na jego kark, gdzie wyczuł tętno wybijające nierówny rytm.
- Co ci się stało w twarz?
@Shirotani Kaname
Fukai Ichigo ubóstwia ten post.
– Dobrze, że mi to mówisz – rzuca, nie ukrywając wcale ironii między słowami wypowiadanego zdania – bo bez tego bym nie zauważył.
Cóż. To, co powiedział mu Raikatsuji, również musiało być ironiczne, więc odpowiadał tylko w ten sam sposób, w jaki się do niego zwrócono. Fizycznie być może i rzeczywiście było tak, jak mówił – chociaż on uważał przecież co innego, twierdząc, że jest w stanie go zabić, a co za tym idzie, walczyć z nim o życie – ale jego psychice daleko było do tego przymiotnika.
„Nie chcesz zatrzeć granicy pomiędzy lekarzem a pacjentem.”
Nie chcę zatrzeć granicy pomiędzy mną a tobą.
– Nie chodzi o to, co myślą inni ludzie. – W jego głosie nie dało się usłyszeć żadnych emocji; ledwo chwilę później zdradził je jednak westchnieniem, w którym wyraźnie brzmiało zniecierpliwienie. Wiedział, że Raikatsuji tylko udaje, że nie wie o czym mówi. Mimo tego kontynuował swoje tłumaczenie – Tylko o to, co ty o tym myślisz.
Zignorował jego zachowanie wobec recepcjonistki. Owszem, mogło być lepiej – mógł chociaż udawać, że potrzebuje lekarza – ale znając go, mogło również być… dużo gorzej. Kaname przyjął więc taki bieg wydarzeń z, cóż, nie z zadowoleniem, jednak i nie z brakiem takowego. Pozytywną obojętnością? Tak, to chyba było właściwe określenie.
– Mogę – powtórzył jak echo, nie wierząc w to, co się działo. To było tak absurdalne, że aż zabawne i mimo woli się roześmiał; szczerze, chociaż przez krótką długość trwania tego śmiechu zabrzmiał on jednak fałszywie. Pokręcił głową, odpalając silnik. – Dziękuję.
Jadąc już samochodem, skręcił w ulicę, która prowadziła do jednej z jego ulubionych restauracji, zanim dotarło do niego, że może nie powinien pokazywać takiego miejsca właśnie Raikatsujiemu. Nie. Był za bardzo zmęczony, żeby poświęcać tę siłę, jaka mu jeszcze została, na przejmowanie się jego obecnością. Po prostu zignoruje jego towarzystwo… na tyle, na ile może to zrobić. W sumie to z czasem przestawało mu ono aż tak przeszkadzać, więc może to była kwestia przyzwyczajenia.
– Chłopaka?
Zaciągnął się, żeby nie musieć od razu odpowiadać, bo nie miał gotowej odpowiedzi na takie pytanie. Właściwie to Yuzuha zdawał się zadawać pytania tylko z tej kategorii. Powinien mu powiedzieć, że nie wypada tego robić, ale siedział w milczeniu. Zamiast spodziewanego smaku poczuł na podniebieniu owoce leśne.
Jak w ogóle powinien go określić? Jako chłopaka? Dziewczynę? I czemu się nad tym zastanawia, skoro i tak mu o nim nie powie? A poza tym – nie byli ze sobą. To, co połączyło ich na chwilę lata temu, od razu również zerwało ich kontakt.
A teraz uważa cię za mordercę.
Zacisnął obie dłonie na kierownicy.
– Nie, nie mam żony, narzeczonej, dziewczyny – wyliczał ze spokojem, wręcz znudzeniem, mimo że serce nerwowo biło mu w piersi – ani tym bardziej chłopaka. Nie żeby było w tym coś złego, oczywiście – zastrzegł, czując nagłe uderzenie zmęczenia. W pracy musiał uważać na każde swoje słowo; po niej nie chciał już tego robić, a wciąż, technicznie rzecz biorąc, rozmawiał ze swoim pacjentem. Potrzebował przerwy. – Po prostu lubię być sam.
Parsknął w reakcji na jego następne słowa. Jakich jeszcze głupot się dziś od niego dowie? Bo zapowiadało się na to, że wielu–
– Nie wiem o czym mówisz. A Sara-ch… – urwał, bo dotarło do niego, że mimowolnie powtarza ten zwrot za Raikatsujim. – Sara-kun – poprawił się – ma męża.
Uniósł brwi.
– Tak ci powiedział? – zapytał, mając wątpliwości co do tego, czy opisana rozmowa rzeczywiście miała miejsce, chociaż może nie powinien ich mieć. Doktor miał swoje lata, przez co jego podejście do tego typu rzeczy mogło być… równie wiekowe. Ale świat się zmieniał, nawet jeśli ludzie nie. – Wielu ludzi tak robi. A później budzą się któregoś dnia w łóżku z osobą, która jest dla nich całkowicie obca. – Zatrzymał się na czerwonym świetle, pozwalając ścigającym się na szybie samochodu kroplom deszczu zwolnić na moment swój bieg. – Cóż, w pewnym sensie tak – wtopisz się w ten sposób w tłum. Tłum nieszczęśliwych ludzi. – Ruszył z miejsca, widząc, jak światło zmieniło się na zielone, i włączył wycieraczki, kończąc ten wyścig, zanim się na dobre zaczął. – Można być szczęśliwym, będąc samotnym; i to nie jest rzecz, którą społeczeństwo musi akceptować. Powinno, bo nie robisz tym nikomu krzywdy.
Policzek drgnął mu pod palcami Raikatsujiego.
Więc jednak.
Ale… zdążył się już na to przygotować, bo spodziewał się, że zrobi to dużo wcześniej. Przez fakt, że nadeszło to tak późno, prawie że nie zareagował. Wszystkie emocje, jakie miał w związku z tym poczuć, już odczuł. Nie zostało nic; tylko zmęczenie, które delikatność jego dotyku koiła, mimo tego, że go nie chciał. Nie mógł zmienić naturalnych odruchów ciała.
Poza tym… nie uszło jego uwadze to, jak bardzo Yuzuha dba o czystość; wręcz przesadnie. Mógł to przewidzieć po przeczytaniu informacji na jego temat. Dziwnie było patrzeć na takie zachowanie nie z własnej perspektywy; wydawało mu się jeszcze bardziej irracjonalne, a jednocześnie tak samo logiczne jak zawsze… Opuszki palców Yuzuhy były jednak, w przeciwieństwie do jego, miękkie. Nie mógł myć rąk z taką częstotliwością co on, zdzierając skórę do krwi. Przesunął nimi po bliźnie, zostawiając za sobą ślad, który palił go swoim wspomnieniem jeszcze przez kilka sekund. Dawno nie pozwolił nikomu się dotknąć. Myślał, że kiedy to się stanie – bo stać się musiało, to była tylko kwestia czasu – to coś zrobi. Ale nie zrobił nic. Nie wiedział, co o tym myśleć. Szczerze mówiąc, chętnie nie myślałby o tym wcale.
„Co ci się stało w twarz?”
Kaszlnął, zasłaniając na moment usta – i bliznę na policzku – wierzchem dłoni.
– Miałem wypadek. To nie za ciekawe. – To była jego standardowa odpowiedź na wszelkie pytania, które jej dotyczyły. Bo co miał mu powiedzieć? Że strzelił sobie w łeb i jeszcze nie trafił? To nie jest element codziennej konwersacji, nawet jeśli ta, którą obecnie prowadził, do codziennych wcale nie należała. Poza tym… psychiatra nie powinien strzelać sobie w łeb. To straszna antyreklama. – Wolałbym, żebyś odpowiedział na moje pytanie. Te, które ci wcześniej zadałem, a które zignorowałeś. – Zatrzymał samochód w pobliżu baru, wabiącego w zapadających ciemnościach kolorowymi neonami, ale nie wysiadł z pojazdu. Zgasił tylko silnik, wzrok wbijając za okno. W kontener ze śmieciami. Tak, nie chciał na niego patrzeć. – Z innymi lekarzami też tak wychodziłeś?
Seiwa-Genji Enma and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Skóra mężczyzny była miła w dotyku.
Delikatna.
Ciepła.
Żywa.
Kontrastowała z chłodem palców Yuzuhy, niczym dwa przeciwne bieguny. Jasnowłosy rzadko kiedy pozwalał sobie na dotyk innych. Nie, inaczej. Nie pozwalał innym na dotykanie jego osoby, w drugą stronę sprawa przedstawiała się nieco inaczej. Lubił drażnić ludzi dookoła, szczególnie tych z bliższego otoczenia. Nie powstrzymywał się przed nic nie znaczącymi muśnięciami, uszczypnięciami czy kuksańcami. Jednakże nawet te zdarzały się sporadycznie, bo jego otoczenie stanowiły w głównej mierze trupy i ich blade oraz lodowate ciała. To do ich dotyku był przyzwyczajony, a nie do wciąż żywej tkanki.
Wreszcie zabrał dłoń, choć spojrzenia nie spuszczał z jego profilu, zachłannie zgarniając każdą emocję, która wkradała się na twarz albinosa. A było ich niewiele, równe niemal zeru.
- Też lubię moją samotność, chociaż czasami byłoby miło mieć kogoś obok, z kim można porozmawiać. Z trupami czasem można porozmawiać, ale ostatnio zdarza się to coraz rzadziej. - z jego płuc wydobyło się ciężkie westchnięcie. Yuzuha odwrócił głowę w przeciwną stronę, spoglądając przez okno, choć zważywszy na deszczową pogodę i późną porę, właściwie niczego nie mógł dostrzec oprócz rozmazanych, barwnych świateł.
- Osoby takie jak ja są skazane na wieczną samotność. Nie jestem głupi Kaname. Wiem o tym. Nikt nie chce być blisko osób takich jak ja. Potworów. Wiem jak wszyscy dookoła na mnie patrzycie, zwłaszcza w szpitalu czy w klinice. Bo wiecie. Wiecie co zrobiłem. Wiecie, skąd pochodzę. Wiecie, że nie umiem odczuwać normalnych uczuć. Nie umiem odczuwać żadnych emocji. Afekcja, przywiązanie.... to nie to samo, co uczucia. I nie, nie. Nie jestem z tego powodu smutny, bo tego też nie czuję. Nie rozumiem. Znam definicje ze słownika, wiesz, odrobiłem zadanie domowe. - głos miał zaskakująco spokojny, choć jak można było się spodziewać - ciężko było z niego cokolwiek odczytać.
- Ale chociaż Maura nigdy nie widziałam we mnie wynaturzenia. Widzi i traktuje mnie jak człowieka. Maura i ona. - ponownie zapadła cisza przerywana jedynie dźwiękiem ciężkich kropel uderzanych o szyby oraz karoserię samochodu. Nawet warkot silnika umilkł, gdy dotarli na miejsce. Prawie idealna cisza.
- Pytałeś mnie czy wychodziłem z innymi lekarzami. Chciałbym powiedzieć, że nie, i że jesteś moim pierwszym, ale byłoby to kłamstwo. Nie mam problemów z kłamaniem, ale w tym wypadku chyba nie chcę tego robić. Mam wrażenie, że byłoby to niesprawiedliwe w stosunku do niej. Wiesz, do tej pory bardzo wielu lekarzy pochylało się nad moim przypadkiem i praktycznie każdy z nich odpuszczał. Bardzo szybko. Wtedy pojawiła się ona. To było jeszcze kiedy mieszkałem w Sawie, tuż po mojej adopcji w rodzinie Raikatsuji. Przydzielono mi nowego lekarza. Była młoda, ambitna. To ten typ lekarza, który działa z powołania. Nazywała się Kimatsu Sakura. Była pierwszym doktorem, który nie widział we mnie potwora, tylko człowieka. To od niej wyszła idea, że mogę dzwonić do niej o każdej porze dnia i nocy. Bez znaczenia czy dlatego, że miałem czarne myśli czy po prostu chciałem porozmawiać o najzwyczajniejszych głupotach życia codziennego nastolatka. Często gdzieś razem jechaliśmy. Zabierała mnie na wycieczki, zapoznała mnie ze swoim narzeczonym. Traktowała mnie jak... równego sobie. I wiesz co? Czułem się wtedy naprawdę dobrze. Byłem spokojniejszy. Wyniki w szkole zaczęły się poprawiać. Nawet pomagałem starszej sąsiadce z zakupami.
Rok później, kiedy pojechała do Tokio na seminarium, znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Młodociany gang ją złapał. Gwałcili ją tak długo i bili ją tak mocno, że zmarła. Dwa tygodnie przed jej własnym ślubem. - zamilkł, i choć wzrok wciąż miał utkwiony w szybie, Kaname mógł wyczuć, że Yuzuha myślami uciekł w przeszłość, do tamtych wydarzeń.
- Byłem na pogrzebie. Widziałem jej sine ciało. Było brzydkie. Okropne. Opuchnięte. Pozbawione blasku, który roztaczała za życia. Wtedy zrozumiałem, że to jest właśnie to, co chcę robić. Zachować ich blask nawet po śmierci. Żeby inne osoby, inne Sakury, nie wyglądały tak brzydko, bo nie zasłużyły na to. Kamiya z kolei z początku oponował na moją ideę wymiany numerami telefonów. Ale był pierwszy od czasu Sakury, który na to przystał. Widziałem, że się mnie bał, ale z czasem jego dystans zmalał. Przynosił mi nawet jedzenie przygotowywane przez jego żonę, bo martwił się o moją wagę. Kamita był naprawdę dobrym człowiekiem. - ponownie cisza, ale tym razem Yuzuha sięgnął do pasa i go odpiął, informując tym samym, że skończył rozmawiać.
A przynajmniej sprawił takie wrażenie, bo w momencie gdy sięgnął po chusteczki, aby zabrać je ze sobą, a palce drugiej dłoni dotknęły drzwi, aby je otworzyć, zamarł.
- Kaname. Wiesz... jak masz się mnie brzydzić i mną gardzić, że nawet nie jesteś w stanie na mnie spojrzeć, to lepiej będzie jak jednak odpuścisz i zrezygnujesz. Jak chcesz mi pomóc i spróbować mnie naprawić, skoro nawet nie próbujesz mnie poznać? - nie czekał jednak na jego odpowiedzieć, tylko otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz. Podbiegł szybko do baru, chcąc skryć się przed ciężkimi kroplami deszczu.
W środku było dość sporo ludzi, a oświetlenie było dość średnie, co przywodziło na myśl dawne bary. W powietrzu unosił się tłamszący zapach jedzenia przemieszany z dymem papierosów, co jednak nie przeszkadzało młodemu mężczyźnie. Podszedł do lady baru i spojrzał na jedzenie zaprezentowane na wyświetlaczu.
- Ja poproszę ramen! I... I... O, to! - wskazał palcem na yakiniku. - Do tego dwie butelki sake i dwie czarki! - mężczyzna za ladą skinął głową przyjmując zamówienie jasnowłosego. Kiedy Kaname do niego dołączył, Yuzuha odwrócił się do niego, wyglądając znów radośnie, jakby ciężka rozmowa sprzed paru chwil nie miała w ogóle miejsca.
- Ty płacisz. - zawyrokował z uśmiechem i udał się do wolnego stolika, który tak jak pozostałe, był odseparowany wysokimi, bambusowymi parawanami, aby zapewnić choć skrajnie prywatność. Nim Yuzuha zajął swoje miejsce, oczywiście najpierw wytarł je mokrą chusteczką, a następnie uczynił to samo ze stolikiem. Przecież nie będzie jadł w syfie. Prawda?
@Shirotani Kaname
Delikatna.
Ciepła.
Żywa.
Kontrastowała z chłodem palców Yuzuhy, niczym dwa przeciwne bieguny. Jasnowłosy rzadko kiedy pozwalał sobie na dotyk innych. Nie, inaczej. Nie pozwalał innym na dotykanie jego osoby, w drugą stronę sprawa przedstawiała się nieco inaczej. Lubił drażnić ludzi dookoła, szczególnie tych z bliższego otoczenia. Nie powstrzymywał się przed nic nie znaczącymi muśnięciami, uszczypnięciami czy kuksańcami. Jednakże nawet te zdarzały się sporadycznie, bo jego otoczenie stanowiły w głównej mierze trupy i ich blade oraz lodowate ciała. To do ich dotyku był przyzwyczajony, a nie do wciąż żywej tkanki.
Wreszcie zabrał dłoń, choć spojrzenia nie spuszczał z jego profilu, zachłannie zgarniając każdą emocję, która wkradała się na twarz albinosa. A było ich niewiele, równe niemal zeru.
- Też lubię moją samotność, chociaż czasami byłoby miło mieć kogoś obok, z kim można porozmawiać. Z trupami czasem można porozmawiać, ale ostatnio zdarza się to coraz rzadziej. - z jego płuc wydobyło się ciężkie westchnięcie. Yuzuha odwrócił głowę w przeciwną stronę, spoglądając przez okno, choć zważywszy na deszczową pogodę i późną porę, właściwie niczego nie mógł dostrzec oprócz rozmazanych, barwnych świateł.
- Osoby takie jak ja są skazane na wieczną samotność. Nie jestem głupi Kaname. Wiem o tym. Nikt nie chce być blisko osób takich jak ja. Potworów. Wiem jak wszyscy dookoła na mnie patrzycie, zwłaszcza w szpitalu czy w klinice. Bo wiecie. Wiecie co zrobiłem. Wiecie, skąd pochodzę. Wiecie, że nie umiem odczuwać normalnych uczuć. Nie umiem odczuwać żadnych emocji. Afekcja, przywiązanie.... to nie to samo, co uczucia. I nie, nie. Nie jestem z tego powodu smutny, bo tego też nie czuję. Nie rozumiem. Znam definicje ze słownika, wiesz, odrobiłem zadanie domowe. - głos miał zaskakująco spokojny, choć jak można było się spodziewać - ciężko było z niego cokolwiek odczytać.
- Ale chociaż Maura nigdy nie widziałam we mnie wynaturzenia. Widzi i traktuje mnie jak człowieka. Maura i ona. - ponownie zapadła cisza przerywana jedynie dźwiękiem ciężkich kropel uderzanych o szyby oraz karoserię samochodu. Nawet warkot silnika umilkł, gdy dotarli na miejsce. Prawie idealna cisza.
- Pytałeś mnie czy wychodziłem z innymi lekarzami. Chciałbym powiedzieć, że nie, i że jesteś moim pierwszym, ale byłoby to kłamstwo. Nie mam problemów z kłamaniem, ale w tym wypadku chyba nie chcę tego robić. Mam wrażenie, że byłoby to niesprawiedliwe w stosunku do niej. Wiesz, do tej pory bardzo wielu lekarzy pochylało się nad moim przypadkiem i praktycznie każdy z nich odpuszczał. Bardzo szybko. Wtedy pojawiła się ona. To było jeszcze kiedy mieszkałem w Sawie, tuż po mojej adopcji w rodzinie Raikatsuji. Przydzielono mi nowego lekarza. Była młoda, ambitna. To ten typ lekarza, który działa z powołania. Nazywała się Kimatsu Sakura. Była pierwszym doktorem, który nie widział we mnie potwora, tylko człowieka. To od niej wyszła idea, że mogę dzwonić do niej o każdej porze dnia i nocy. Bez znaczenia czy dlatego, że miałem czarne myśli czy po prostu chciałem porozmawiać o najzwyczajniejszych głupotach życia codziennego nastolatka. Często gdzieś razem jechaliśmy. Zabierała mnie na wycieczki, zapoznała mnie ze swoim narzeczonym. Traktowała mnie jak... równego sobie. I wiesz co? Czułem się wtedy naprawdę dobrze. Byłem spokojniejszy. Wyniki w szkole zaczęły się poprawiać. Nawet pomagałem starszej sąsiadce z zakupami.
Rok później, kiedy pojechała do Tokio na seminarium, znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Młodociany gang ją złapał. Gwałcili ją tak długo i bili ją tak mocno, że zmarła. Dwa tygodnie przed jej własnym ślubem. - zamilkł, i choć wzrok wciąż miał utkwiony w szybie, Kaname mógł wyczuć, że Yuzuha myślami uciekł w przeszłość, do tamtych wydarzeń.
- Byłem na pogrzebie. Widziałem jej sine ciało. Było brzydkie. Okropne. Opuchnięte. Pozbawione blasku, który roztaczała za życia. Wtedy zrozumiałem, że to jest właśnie to, co chcę robić. Zachować ich blask nawet po śmierci. Żeby inne osoby, inne Sakury, nie wyglądały tak brzydko, bo nie zasłużyły na to. Kamiya z kolei z początku oponował na moją ideę wymiany numerami telefonów. Ale był pierwszy od czasu Sakury, który na to przystał. Widziałem, że się mnie bał, ale z czasem jego dystans zmalał. Przynosił mi nawet jedzenie przygotowywane przez jego żonę, bo martwił się o moją wagę. Kamita był naprawdę dobrym człowiekiem. - ponownie cisza, ale tym razem Yuzuha sięgnął do pasa i go odpiął, informując tym samym, że skończył rozmawiać.
A przynajmniej sprawił takie wrażenie, bo w momencie gdy sięgnął po chusteczki, aby zabrać je ze sobą, a palce drugiej dłoni dotknęły drzwi, aby je otworzyć, zamarł.
- Kaname. Wiesz... jak masz się mnie brzydzić i mną gardzić, że nawet nie jesteś w stanie na mnie spojrzeć, to lepiej będzie jak jednak odpuścisz i zrezygnujesz. Jak chcesz mi pomóc i spróbować mnie naprawić, skoro nawet nie próbujesz mnie poznać? - nie czekał jednak na jego odpowiedzieć, tylko otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz. Podbiegł szybko do baru, chcąc skryć się przed ciężkimi kroplami deszczu.
W środku było dość sporo ludzi, a oświetlenie było dość średnie, co przywodziło na myśl dawne bary. W powietrzu unosił się tłamszący zapach jedzenia przemieszany z dymem papierosów, co jednak nie przeszkadzało młodemu mężczyźnie. Podszedł do lady baru i spojrzał na jedzenie zaprezentowane na wyświetlaczu.
- Ja poproszę ramen! I... I... O, to! - wskazał palcem na yakiniku. - Do tego dwie butelki sake i dwie czarki! - mężczyzna za ladą skinął głową przyjmując zamówienie jasnowłosego. Kiedy Kaname do niego dołączył, Yuzuha odwrócił się do niego, wyglądając znów radośnie, jakby ciężka rozmowa sprzed paru chwil nie miała w ogóle miejsca.
- Ty płacisz. - zawyrokował z uśmiechem i udał się do wolnego stolika, który tak jak pozostałe, był odseparowany wysokimi, bambusowymi parawanami, aby zapewnić choć skrajnie prywatność. Nim Yuzuha zajął swoje miejsce, oczywiście najpierw wytarł je mokrą chusteczką, a następnie uczynił to samo ze stolikiem. Przecież nie będzie jadł w syfie. Prawda?
@Shirotani Kaname
Shirotani Kaname ubóstwia ten post.
Słuchał go, milcząc, dopóki nie powiedział czegoś, co sprawiło, że musiał to milczenie przerwać. Uniósł brwi, ale jego zdziwienie nie trwało długo; krótko po tym, jak to zrobił, zmusił napięte mięśnie do zrelaksowania się, sprowadzając twarz do neutralnego dla niej wyrazu. Nie powinno go dziwić to, co mówi mu jego pacjent – bo tak, wciąż nie umiał przestać podchodzić do niego jak lekarz. Czy to było dziwne? Nie minęło przecież wiele czasu. Owszem, Raikatsuji doprowadził ich do znalezienia się w bardzo… prywatnych okolicznościach – paradoksalnie, bo byli przecież w miejscu publicznym – ale to nie mogło wystarczyć do zmiany całego światopoglądu Shirotaniego w jeden dzień. Noc.
– I o czym z nimi rozmawiasz? – zapytał więc tylko tonem idealnie wyważonym między pozytywnymi a negatywnymi emocjami, nie zmuszając go w ogóle do udzielenia mu odpowiedzi, ale jednocześnie umożliwiając mu rozwinięcie swojej myśli.
Westchnął na jego następne słowa; spojrzał w bok, na miejsce, które zajmował. Sposób, w jaki patrzył przez okno, w ciemność rozjaśnioną tylko sygnalizacją świetlną i reklamą na ekranie LCD za mokrą od deszczu szybą, przywołał mu na myśl – wbrew temu, co mówił – smutek. Być może było tak dlatego, że brak emocji do tego stopnia kontrastował ze zwyczajną dla niego wesołością. Czy to te dwa tak przeciwne sobie uczucia były biegunami jego zachowania? W każdym razie na ten widok poczuł – mimowolnie – współczucie; przez te kilka sekund, rozciągnięte na przestrzeni czasu do wieczności, Yuzuha wyglądał niewinnie, jak szczeniak, którego życie zbiło za coś, czego nie zrobił. Cóż, być może w pewnym sensie tak właśnie było; większość jego zachowań mogła być mechanizmami obronnymi, które wykształcił na przestrzeni lat. Bez względu na to jednak nie powinien mu współczuć. To tylko przeszkadzało w jego pracy, zamiast mu w niej pomagać. Zrzucało na jego barki ciężar, którego nie powinien nosić, bo jeśli go na nie weźmie – ciężar wszystkich swoich pacjentów, nie tylko przecież Raikatsujiego – to czy będzie mógł jeszcze spać? Już miał z tym problem. Jego myśli same podążyły ku pudełku tabletek nasennych, które leżało w schowku samochodu. Yuzuha jednak nie rozglądał się po nim, mimo że nie sprawiał wcześniej wrażenia kogoś, kto szanuje prywatność innych osób. Czy późna godzina działała i na niego? A może po prostu za bardzo pochłonęła go rozmowa z Shirotanim, czy właściwie – monolog, jaki z nim teraz prowadził?
Wysłuchał jego historii o poprzednich lekarzach. Też w milczeniu, bo nawet gdyby chciał mu przerwać, to nie wiedziałby jak – nie miał teraz w głowie żadnych słów. Chciał coś powiedzieć, kiedy skończył ją opowiadać, ale otworzył usta tylko po to, żeby od razu je zamknąć. Paradoksalnie nie był wcale dobry w pocieszaniu; paradoksalnie, bo większość ludzi uważała zapewne, że psychiatra powinien nie być w tym przynajmniej zły. Ale pocieszanie ludzi nie było wcale jego pracą. Można się było kłócić, czy było rolą terapeutów – bo z tym stwierdzeniem Kaname również by się nie zgodził – jednak on był aż, albo w tym przypadku tylko, psychiatrą. Przede wszystkim interesował go wpływ chorób psychicznych na mózg badanego, i to jak może go trzymać pod kontrolą za pomocą leków. Takie otwarcie się Raikatsujiego na moment go wręcz przytłoczyło; to i oczekiwania, jakie wobec niego miał. Przecież nie będzie zachowywać się jak ona, przeszło mu przez głowę, kiedy patrzył na pogrążoną w myślach twarz obcego mu właściwie mężczyzny. Nie był taki względem osób, wobec których być może powinien być, a miał być dla niego? Kogoś, z kim nie powinna go łączyć żadna relacja poza tą, którą już mieli? Prosił o coś… niemożliwego. Shirotani zdjął dłonie z kierownicy, kiedy dotarło do niego, że wciąż je na niej zaciska. Dopiero co wydawało mu się, że wytworzyła się między nimi nić porozumienia, a już miał ją przerwać.
Wyszedł z samochodu za Yuzuhą, ale zanim go zamknął, mężczyzna już uciekł z zasięgu jego wzroku. Wchodząc do restauracji Shirotani w głębi siebie spodziewał się nie zobaczyć w niej swojego nowego znajomego; nie zdążył jednak zastanowić się nad tym, co w związku z tym by poczuł, czy ulgę, czy rozczarowanie, bo dostrzegł go niemal od razu. Wyróżniał się z tłumu swoją nowo odzyskaną energią, którą na moment, siedząc z nim, zamknięty w samochodzie, w odcięciu od świata, stracił. Na ten widok Kaname odetchnął.
– Raikatsuji… – zaczął, chcąc odnieść się do tego, co mu powiedział, w jakikolwiek sposób, ale Yuzuha przerwał mu. Poinformował go, że ma za tę przyjemność spędzenia z nim czasu zapłacić stawiając mu obiad. Przez jego twarz przeszedł spazm oburzenia na tę bezczelność, ale ostatecznie nie miał siły protestować. W końcu to nie o pieniądze, a o znaczenie, jakie kryło się za wydawaniem ich na niego, chodziło. A to nie było zwyczajnie tak motywujące, jak fakt, że nie miałby co jutro jeść. Kosztowało go to przecież tyle co nic. Mimo wszystko i tak skarcił go, niemal odruchowo – Nie możesz zakładać, że ktoś po prostu za ciebie…
Nie dane mu było jednak dokończyć tego zdania; Yuzuha od razu skierował swoje kroki ku najbardziej oddalonemu stolikowi, dokąd Shirotani ze zmęczeniem udał się za nim po zamówieniu czegoś. Stojąc obok, patrzył z góry na to, jak przygotowuje miejsce dla siebie. Przechylił delikatnie głowę, ciekaw, jak zareaguje, jeśli on zachowa się jak przeciętny człowiek, który nie przejmuje się tego typu rzeczami. Zajął więc po prostu miejsce naprzeciw niego. Nie stanowiło to dla niego dużego problemu; traktował swoje ubranie jak pewną warstwę ochronną, którą zwyczajnie ściągał z siebie po powrocie do domu i zakładał nową, co było wygodne, chociaż głównie z punktu widzenia innych ludzi. Sam nie skomentował tego zachowania; było dla niego wszakże zrozumiałe, i to bardziej na osobistej płaszczyźnie, aniżeli przez fakt znajomości ICD.
– Dlaczego tak myślisz? – Nie dał mu uciec przed konsekwencjami własnych słów, jeśli to tego teraz próbował. – Że tobą gardzę – sprostował, pochylając się lekko nad stolikiem i próbując złapać spojrzeniem jego wzrok. – Dlatego, że nie jestem jak Kimatsu? – Nie powinien mu podsuwać żadnych odpowiedzi, ale nie umiał się powstrzymać przed wyrzuceniem z siebie jej imienia. To wszystko, co mu opowiedział, zarówno o niej, jak i o sobie, mimo monotonnego głosu, jakiego do tego użył, nie było pozbawione ładunku emocjonalnego. Tak dużego, że musiał jakoś na niego oddziaływać. – Przykro mi z powodu tego, co ją spotkało – powiedział po chwili milczenia, opuszczając wzrok i opierając głowę na splecionych ze sobą dłoniach, łokcie bez większego namysłu kładąc na stoliku. – I uważam, że powód, dla którego zająłeś się swoją pracą, jest doskonałym sposobem na uhonorowanie jej wspomnienia. – Czemu składanie kondolencji zawsze brzmi tak samo pusto? Czy w ogóle ich słuchał, czy je ignorował, przyzwyczajony już do ich obecności? Jak wielu osobom o tym mówił? – Ale nie mogę ci jej zastąpić, jeśli tego ode mnie wymagasz. Jestem inną osobą. A relacja, jaką z nią miałeś, była wyjątkowa. – Postanowił nie precyzować jednak, pod jakim względem… – Chcę ci pomóc. I chcę cię poznać – W głosie Kaname nie dało się doszukać jakiegokolwiek zwątpienia. Spojrzenie jego oczu również było spokojne i pewne. – Ale ty nie musisz poznawać mnie. Co jeśli, na przykład – urwał na moment – właśnie nie będę taki jak ona. Będę się różnić. Będę mieć cechy, które ci się nie podobają. Nie będę typem osoby, którą ty lubisz. Rozumiesz, dlaczego niepotrzebnie jest coś takiego ze sobą mieszać? Nagle nie chodzi o moje kompetencje związane z leczeniem cię, ale jeszcze umiejętności interpersonalne i twoją własną ocenę mojego charakteru, wyglądu, upodobań… kiedy nic z tego nie powinno mieć znaczenia, bo jedynym, co jest ważne, jest twoje zdrowie. Nie mówię tak dlatego, że myśl o nawiązaniu z tobą relacji mnie obrzydza, jak uważasz. To… nie o to chodzi – rzekł już ciszej, kiedy przyszło mu do głowy, że Yuzuha może mieć na myśli jego zachowanie związane z fobią, którą nie bardzo lubił ludziom tłumaczyć. Wkładał tak dużo wysiłku w ukrywanie jej na co dzień – poza tymi jej aspektami, których ukrywać nie mógł – że pokazanie jej komuś specjalnie wydawało mu się kontrproduktywne. Ale przecież on musiał o tym wiedzieć, skoro tak się bawił jego kosztem w gabinecie? Czy… nie? – Mówię to właśnie dlatego, że chcę ci pomóc, a tego typu znajomość z tobą mogłaby w tym przeszkodzić. Nie może być tak, że któregoś dnia – dajmy na to – się pokłócimy. Do kogo się zwrócisz, będąc na mnie obrażony? To się przecież zdarza w relacjach z ludźmi. A ja chcę być dla ciebie obecny. Zawsze – w godzinach pracy, chciał dodać, pół-żartem, pół-serio, ale nie był w stanie. I gdzie się podziała jego asertywność?
Satō Kisara and Raikatsuji Yuzuha szaleją za tym postem.
Nie spodziewał się takiej wylewności ze strony Kaname. A mimo to chłonął każde jego słowo niczym tonący zachłannie łapie każdy możliwy haust powietrza. Zdawać się mogło, że Yuzuha na tę chwilę, z pewnością tak nieczęstą, przestał oddychać, jednocześnie nie poruszając się nawet o milimetr.
Jakby świat nagle się zatrzymał, a potem ruszył ze zdwojoną siłą.
Oparł brodę o złączone, długie palce, uważnie przypatrując się jego twarzy, zwłaszcza oczom, bo przecież są zwierciadłem duszy, żeby wyłapać błysk każdej możliwej emocji. Gdy zapadła cisza, pozwolił sobie na cień uśmiechu, choć w tym oświetleniu ciężko było cokolwiek zobaczyć.
- Kaname... - zaczął, delikatnie przechylając głowę w bok, niczym posłuszny pies czekający na kolejne polecenie swojego właściciela. Z tą różnicą, że Yuzuha psem nie był, a Kaname jego właścicielem.
- Jak na kogoś z tak krystalicznym nazwiskiem, masz całkiem ciemne i pochmurne myśli. - podsumował go, prostując sylwetkę i układając dłonie na blacie.
- Czemu jest ci przykro? Nawet jej nie znałeś. Nigdy nie rozumiałem tej emocji. Ludzie rzucają na prawo i lewo, przy każdej okazji, że jest im przykro z jakiegoś powodu, nawet jeżeli ostatecznie to ich nie dotyka. Puste słowa. Nic nie znaczące. - westchnął i kiedy ponownie chciał się odezwać - do ich stolika podeszła starsza kobieta niosąc zamówienia. Yuzuha chwycił pałeczki i spojrzał na parujące danie, czując, jak jego żołądek zaciska się boleśnie z głodu.
- Ładnie pachnie. - powiedział, skupiając całą swoją uwagę na półmisku. Chwycił w pałeczki część makaronu i zamoczył go bardziej w bulionie, nim jednak wypełnił nim swoje usta, z gardła wydobyły się kolejne słowa.
- Sakura to Sakura. Ty to ty. Nie wiem skąd ci przyszło do głowy, że szukam jej w tobie. Fakt, w pewien sposób wpłynęła na moje dalsze życie. Była pierwszą osobą, która nie widziała we mnie tylko potwora. Ale jej już nie ma. Pewnie dawno robactwo zeżarło jej martwe ciało. Powiedz mi, Kaname... - uniósł wzrok znad parującego dania.
- Czy kiedyś ktoś właśnie tak cię potraktował? Jako drugą opcję? Substytut? Dlatego tak bardzo się obawiasz tego, że rozczarujesz mnie, kiedy poznam cię bliżej? Tak brzmisz, Kaname. - wreszcie pozwolił sobie na skosztowanie jedzenia, które miał przed sobą, tym razem na całe szczęście nie parząc sobie przy tym połowy gęby. I choć na bladych policzkach pojawił się rumieniec podrażniony nagłym skokiem temperatury, to oczy wciąż pozostawały bez blasku. Jakby pochłaniały i konserwowały w sobie całe światło tego świata, niczym dwie, małe, czarne dziury.
- Wiesz... - zaczął, kiedy przełknął pierwszy kęs. - Nie możesz patrzeć tak pesymistycznie. Mam wrażenie, że tak naprawdę nie martwisz się o mnie, czy w razie czego będę miał z kim porozmawiać. Doskonale wiesz, że chodzę jeszcze do psychoterapeuty. Do tego mam siostrę, Maurę. Mam do kogo się zwrócić. - spojrzał mu w oczy, ale po chwili zerwał kontakt wzrokowy, kiedy złapał za jedną z dwóch butelek sake i rozlał ją do dwóch czarek. Jedną przysunął bliżej rozmówcy.
- Nie wyglądasz na społecznego motylka. Do kogo TY się zwrócisz w razie potrzeby? Hej, Kaname, masz w ogóle przyjaciół? - uśmiechnął się nagle, niemal promieniejąc.
- Nie muszę cię poznawać, ale chcę. Bo czemu nie? - uniósł czarkę i przysunął ją bliżej ust, po czym ją opróżnił jednym haustem.
- Swoją drogą.... jaki ty romantyczny potrafisz być! Chcesz być dla mnie obecny? Zawsze? Ale że już ze sobą chodzimy czy wpierw musimy potrzymać się jeszcze za rękę?
@Shirotani Kaname
Jakby świat nagle się zatrzymał, a potem ruszył ze zdwojoną siłą.
Oparł brodę o złączone, długie palce, uważnie przypatrując się jego twarzy, zwłaszcza oczom, bo przecież są zwierciadłem duszy, żeby wyłapać błysk każdej możliwej emocji. Gdy zapadła cisza, pozwolił sobie na cień uśmiechu, choć w tym oświetleniu ciężko było cokolwiek zobaczyć.
- Kaname... - zaczął, delikatnie przechylając głowę w bok, niczym posłuszny pies czekający na kolejne polecenie swojego właściciela. Z tą różnicą, że Yuzuha psem nie był, a Kaname jego właścicielem.
- Jak na kogoś z tak krystalicznym nazwiskiem, masz całkiem ciemne i pochmurne myśli. - podsumował go, prostując sylwetkę i układając dłonie na blacie.
- Czemu jest ci przykro? Nawet jej nie znałeś. Nigdy nie rozumiałem tej emocji. Ludzie rzucają na prawo i lewo, przy każdej okazji, że jest im przykro z jakiegoś powodu, nawet jeżeli ostatecznie to ich nie dotyka. Puste słowa. Nic nie znaczące. - westchnął i kiedy ponownie chciał się odezwać - do ich stolika podeszła starsza kobieta niosąc zamówienia. Yuzuha chwycił pałeczki i spojrzał na parujące danie, czując, jak jego żołądek zaciska się boleśnie z głodu.
- Ładnie pachnie. - powiedział, skupiając całą swoją uwagę na półmisku. Chwycił w pałeczki część makaronu i zamoczył go bardziej w bulionie, nim jednak wypełnił nim swoje usta, z gardła wydobyły się kolejne słowa.
- Sakura to Sakura. Ty to ty. Nie wiem skąd ci przyszło do głowy, że szukam jej w tobie. Fakt, w pewien sposób wpłynęła na moje dalsze życie. Była pierwszą osobą, która nie widziała we mnie tylko potwora. Ale jej już nie ma. Pewnie dawno robactwo zeżarło jej martwe ciało. Powiedz mi, Kaname... - uniósł wzrok znad parującego dania.
- Czy kiedyś ktoś właśnie tak cię potraktował? Jako drugą opcję? Substytut? Dlatego tak bardzo się obawiasz tego, że rozczarujesz mnie, kiedy poznam cię bliżej? Tak brzmisz, Kaname. - wreszcie pozwolił sobie na skosztowanie jedzenia, które miał przed sobą, tym razem na całe szczęście nie parząc sobie przy tym połowy gęby. I choć na bladych policzkach pojawił się rumieniec podrażniony nagłym skokiem temperatury, to oczy wciąż pozostawały bez blasku. Jakby pochłaniały i konserwowały w sobie całe światło tego świata, niczym dwie, małe, czarne dziury.
- Wiesz... - zaczął, kiedy przełknął pierwszy kęs. - Nie możesz patrzeć tak pesymistycznie. Mam wrażenie, że tak naprawdę nie martwisz się o mnie, czy w razie czego będę miał z kim porozmawiać. Doskonale wiesz, że chodzę jeszcze do psychoterapeuty. Do tego mam siostrę, Maurę. Mam do kogo się zwrócić. - spojrzał mu w oczy, ale po chwili zerwał kontakt wzrokowy, kiedy złapał za jedną z dwóch butelek sake i rozlał ją do dwóch czarek. Jedną przysunął bliżej rozmówcy.
- Nie wyglądasz na społecznego motylka. Do kogo TY się zwrócisz w razie potrzeby? Hej, Kaname, masz w ogóle przyjaciół? - uśmiechnął się nagle, niemal promieniejąc.
- Nie muszę cię poznawać, ale chcę. Bo czemu nie? - uniósł czarkę i przysunął ją bliżej ust, po czym ją opróżnił jednym haustem.
- Swoją drogą.... jaki ty romantyczny potrafisz być! Chcesz być dla mnie obecny? Zawsze? Ale że już ze sobą chodzimy czy wpierw musimy potrzymać się jeszcze za rękę?
@Shirotani Kaname
„Strach. Nie ma nic wspanialszego. Uwielbiam na niego patrzeć, uwielbiam wdychać jego zapach.
A już najbardziej lubię go słuchać. Lubię też jego smak.”
Shirotani Kaname and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Odbite w czerni źrenic Kaname światło wyciąga z nich głębię, której na ogół w nich nie ma, bo spojrzenie pozbawione jest emocji, od jakich może się ono odbić. Przez to, spod cienia rzucanego przez linię białych rzęs, wygląda na płytkie, jak woda, pod powierzchnią której widać od razu wszystko, a w jego przypadku – nic. Teraz jego rozmówca jest w stanie – dopóki Shirotani nie odwróci od niego wzroku – zobaczyć na ich dnie uczucie, jakiego jednak… nie może nazwać, mimo że wydaje mu się, iż ma to słowo już na końcu języka. Ale to przecież dopiero początek ich znajomości; Raikatsuji nie ma jeszcze doświadczenia w rozróżnianiu jego reakcji, tak bardzo podobnych względem siebie. Kwestia czasu.
Róż neonu za oknem dominuje nad błękitem tęczówek, barwiąc je swoim kolorem. Kaname nie umie stwierdzić, co przedstawia, bo deszcz, tak jak w samochodzie, i tu kładzie się na szybę warstwą, przez którą nie da przedrzeć się wzrokiem. Jego szum nie dociera jednak do środka; tłumi go grana na tradycyjnych japońskich instrumentach muzyka. Przede wszystkim słychać wśród nich dźwięk koto, którego naturalna czystość zagłuszona jest zakłóceniami pochodzącymi z głośnika. Sztuczna forma przekazu nie ma jednak aż takiego wpływu na działanie melodii. To udowadniają ramiona Shirotaniego, które widoczne są spod podwiniętych rękawów koszuli; bo napięte ze stresu mięśnie odprężają się po kilku jej nutach w przyjemności wolnego wieczora. To pozwala kościom ułożyć się w bardziej wygodnej dla ciała pozycji. W czasie, w którym dzień miał za mało godzin, a za dużo rzeczy, które chciało – lub musiało się – zrobić w ich trakcie, piosenka, przynajmniej na czas jej trwania, potrafiła zwolnić bieg serca i myśli.
— Jest mi przykro, bo przedstawiłeś mi ją jako osobę, wobec której bym to czuł — odpowiada Raikatsujiemu, zanim zabierze się za jedzenie, chociaż zapach shio skrapla się na gardle głodnego już Kaname śliną. Parujące nad miską powietrze smakuje znajomo, jest w nim jednak coś odświeżającego, czego Shirotani nie rozpoznaje, ale co w karcie widnieje pod nazwą turówki wonnej. Hm. — Jest mi również przykro z twojego powodu; dlatego, że jej brak cię boli. I chociaż jej nie znam, to znam przecież Ciebie — w jakimś stopniu — a ludzie dzielą się swoim bólem, tak jak ty podzieliłeś się nim teraz ze mną. — Bierze do ust kawałek duszonego mięsa, mimo że dla jego towarzysza potrawa jest jeszcze, zdaje się, za gorąca. Kaname nie reagował szczególnie na wysoką temperaturę, bo – przez problem z krążeniem – jego ciało miało niższą, niż powinno mieć. To zimno sprawiało mu w takim układzie problem. — Poza tym… empatia. Z tego, co mi powiedziałeś, wnioskuję, że wiesz na czym polega, nawet jeśli jej nie rozumiesz.
„...jako drugą opcję?”
Przełknął większą porcję, niż zamierzał, przez co kaszle teraz, zakrywając usta odzianą w rękawiczkę dłonią. Kąciki oczu łzawią, bo w wyniku tego wszystkiego przyprawie udaje się dotknąć podniebienia. Mężczyzna macha na Raikatsujiego drugą ręką, jakby chciał powiedzieć, że „nie w tym rzecz”. Po chwili jednak wyraża to i słowami (po doprowadzeniu się do względnie normalnego stanu):
— W tym nie chodzi o moje uczucia.
Odpowiedź jest krótka, może wręcz za krótka, ale przecież na ogół nie odpowiadał bardzo długimi zdaniami. Przez to nie dało się po czymś takim stwierdzić, czy mówienie o danej rzeczy – w danym momencie – było dla niego rzeczywiście problematyczne.
Był jedną opcją z wielu – tak przynajmniej uważał za młodu, bo teraz, jako dorosła osoba, nie ufał już osądowi siebie sprzed lat – ale Kisara z całą pewnością była tą drugą. Drugą po samotności, z którą przegrała, tak jak on nie wygrał z ludźmi, którzy byli dla niej bardziej odpowiedni.
— Pozwól, że sam stwierdzę, czym się martwię, a czym nie.
Przestaje na chwilę jeść dopiero wówczas, kiedy Yuzuha przesuwa w jego stronę pustą czarkę.
— Sake? — mówi, zwracając spojrzenie ku podstawionemu mu alkoholowi, zanim unosi je z powrotem na Raikatsujiego, szukając na twarzy mężczyzny… cóż, wyjaśnienia? — Nie mogę pić. Prowadzę — przypomina mu, marszcząc brwi. — Przecież o tym wiesz.
W milczeniu oblizuje usta ze smaku, który osiada na wargach solą. Tak jak poprzednim razem, i na to pytanie odpowiada tak, jak gdyby miał do powiedzenia tylko tyle, ni mniej, ni więcej, od razu przy tym uciekając w komfortową dla siebie rolę lekarza.
— Miałem — mówi więc odruchowo, zanim poprawia się, już świadomie — I mam. — Bo tak jest, chociaż poziom jego obecnych relacji z ludźmi większości osób by nie zadowolił. — To nie tak, że trzeba mieć przyjaciół, wrogów, kogokolwiek o do tego stopnia określonej funkcji; większość ludzi potrzebuje jakiegoś kontaktu z drugim człowiekiem i głównie o to w tym chodzi, jeśli spojrzeć na to bardziej… logicznie niż emocjonalnie. Taki kontakt po prostu spełnia wiele potrzeb jednocześnie i umysłowi będzie wydawać się optymalnym sposobem na ich osiągnięcie.
Westchnienie zmęczonego walką człowieka przechodzi w zdziwienie, a te z kolei – w przewrócenie oczami, po którym odwraca spojrzenie z powrotem do okna. Nie, nie poddaje się.
— Tak, chodzimy ze sobą — przyznaje mu, dla żartu bardzo poważnie. Tłumi śmiech wewnątrz klatki piersiowej, ale już w krtani zdradza go drżenie strun głosowych — na ramen. — Tym razem opiera głowę na jednej z rąk, podpierając zaciśniętą pięścią policzek, żeby móc spojrzeć na Yuzuhę jeszcze i pod tym kątem. — Cieszę się, że mogłem poprawić ci humor.
Seiwa-Genji Enma, Amakasu Shey, Raikatsuji Yuzuha and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Oczywistym było, że znał te wszystkie pojęcia jak empatia. Musiał je znać. Przecież był to jeden z warunków, które musiał spełnić, aby móc swobodnie poruszać się po mieście, a nie oglądać świat zza krat otulony w biały kaftan. I mimo tłumaczenia, jakie usłyszał od rozmówcy, to nadal nie do końca rozumiał, co Kaname chciał mu przekazać. Czy jej brak naprawdę go bolał?
Boli cię to?
A co to ból?
Zresztą, próba bezowocnego zrozumienia sensu słów, doszukiwania się prawdy, rozgrzebywania tematu wydało się mu zaskakująco nudne i bezsensowne, dlatego też równie szybko postanowił porzucić go. I skupić się na czymś, co w jego odczuciu stanowiło zdecydowanie ciekawszą część dzisiejszego wieczoru: Kaname.
Na usta jasnowłosego ponownie wpełzł ten obrzydliwy, niemalże lisi uśmiech, którym uświadczył go, kiedy pierwszy raz spotkali się w jego gabinecie. Nim jednak odezwał się, chwycił pałeczki, po czym zaczął zajadać się jeszcze ciepłymi nudlami, tym samym wreszcie napełniając żołądek konkretnym posiłkiem. Minuty zaczynały zlewać się w całość, ciągnąć w nieskończoność, nim w końcu odstawił zjedzony do połowy posiłek i ponownie spojrzał na albinosa. Kciukiem przetarł oba kąciki ust, zmazując resztki bulionu, patrząc przy tym w oczy Kaname. Prowokował go, choć bogowie sami nie wiedzieli do czego.
- Mówi się, że pierwsze słowa, jakie padną z naszych ust to prawdziwe myśli. Aktualnie nie masz nikogo takiego, prawda? - zagadnął go i oparł policzek o dłoń, nawet przez moment nie myśląc, aby spuścić z niego uważnego spojrzenia. Druga dłoń musnęła czarkę wypełnioną zdradzieckim alkoholem i ponownie przesunęła ją w jego stronę po blacie drewnianego stołu.
- Jutro sobota. Możesz wrócić taksówką a samochód jutro odebrać. Wiesz.... - nagle podniósł się, a krzesło cicho zaszurało o posadzkę. Yuzuha obszedł stół, po czym zajął miejsce tuż obok jasnowłosego, zupełnie niszcząc zbudowaną przez mężczyznę przestrzeń osobistą.
- Mam wrażenie, że naprawdę tego potrzebujesz. Zwłaszcza teraz. Alkoholu. - po czym, nawet nie czekając na niego, ujął swoją czarkę i przyłożył do warg, po czym jednym ruchem wypił całą zawartość, nawet się nie krzywiąc przy tym, choć sake od razu wypełniła swoją gorzkością jego przełyk, wywołując przyjemną, ciepłą falę. Yuzuha zbyt często nie pił alkoholu. Nie, on prawie w ogóle nie pijał, zwłaszcza ze względu na leki, które zażywał.
Ale przecież, cóż mogło pójść nie tak?
Skoro teoretycznie wciąż był pod opieką psychiatry?
- Nie zmuszaj mnie, abym zastosował inne... bardziej ciekawe metody, Kaname. Choć szczerze powiedziawszy, byłoby to o wiele zabawniejsze~! - prychnął pod nosem, wyciągając się nieco w stronę, gdzie jeszcze parę chwil wcześniej siedział i zabrawszy swoje pałeczki bezczelnie ukradł kawałek mięsa z miski swojego towarzysza.
- A w międzyczasie opowiedz mi o tej osobie, o której wspomniałeś. Co się stało, że już jej nie masz? - zapytał zainteresowany, przenosząc swoją uwagę z Kaname na jego miskę, skąd wyżerał mu kolejne kawałki mięsa.
- O! - nagle spojrzał na niego, a z jego miny można było wyczytać jedno: cokolwiek chodziło mu po głowie, z pewnością nie mogło to być nic dobrego. - Mogę być dla ciebie taką osobą! Która się wysłucha! Ponoć jestem dobrym słuchaczem, bo nie kieruję się emocjami. No dalej Kanameee~ Nie krępuj się~!
@Shirotani Kaname
Boli cię to?
A co to ból?
Zresztą, próba bezowocnego zrozumienia sensu słów, doszukiwania się prawdy, rozgrzebywania tematu wydało się mu zaskakująco nudne i bezsensowne, dlatego też równie szybko postanowił porzucić go. I skupić się na czymś, co w jego odczuciu stanowiło zdecydowanie ciekawszą część dzisiejszego wieczoru: Kaname.
Na usta jasnowłosego ponownie wpełzł ten obrzydliwy, niemalże lisi uśmiech, którym uświadczył go, kiedy pierwszy raz spotkali się w jego gabinecie. Nim jednak odezwał się, chwycił pałeczki, po czym zaczął zajadać się jeszcze ciepłymi nudlami, tym samym wreszcie napełniając żołądek konkretnym posiłkiem. Minuty zaczynały zlewać się w całość, ciągnąć w nieskończoność, nim w końcu odstawił zjedzony do połowy posiłek i ponownie spojrzał na albinosa. Kciukiem przetarł oba kąciki ust, zmazując resztki bulionu, patrząc przy tym w oczy Kaname. Prowokował go, choć bogowie sami nie wiedzieli do czego.
- Mówi się, że pierwsze słowa, jakie padną z naszych ust to prawdziwe myśli. Aktualnie nie masz nikogo takiego, prawda? - zagadnął go i oparł policzek o dłoń, nawet przez moment nie myśląc, aby spuścić z niego uważnego spojrzenia. Druga dłoń musnęła czarkę wypełnioną zdradzieckim alkoholem i ponownie przesunęła ją w jego stronę po blacie drewnianego stołu.
- Jutro sobota. Możesz wrócić taksówką a samochód jutro odebrać. Wiesz.... - nagle podniósł się, a krzesło cicho zaszurało o posadzkę. Yuzuha obszedł stół, po czym zajął miejsce tuż obok jasnowłosego, zupełnie niszcząc zbudowaną przez mężczyznę przestrzeń osobistą.
- Mam wrażenie, że naprawdę tego potrzebujesz. Zwłaszcza teraz. Alkoholu. - po czym, nawet nie czekając na niego, ujął swoją czarkę i przyłożył do warg, po czym jednym ruchem wypił całą zawartość, nawet się nie krzywiąc przy tym, choć sake od razu wypełniła swoją gorzkością jego przełyk, wywołując przyjemną, ciepłą falę. Yuzuha zbyt często nie pił alkoholu. Nie, on prawie w ogóle nie pijał, zwłaszcza ze względu na leki, które zażywał.
Ale przecież, cóż mogło pójść nie tak?
Skoro teoretycznie wciąż był pod opieką psychiatry?
- Nie zmuszaj mnie, abym zastosował inne... bardziej ciekawe metody, Kaname. Choć szczerze powiedziawszy, byłoby to o wiele zabawniejsze~! - prychnął pod nosem, wyciągając się nieco w stronę, gdzie jeszcze parę chwil wcześniej siedział i zabrawszy swoje pałeczki bezczelnie ukradł kawałek mięsa z miski swojego towarzysza.
- A w międzyczasie opowiedz mi o tej osobie, o której wspomniałeś. Co się stało, że już jej nie masz? - zapytał zainteresowany, przenosząc swoją uwagę z Kaname na jego miskę, skąd wyżerał mu kolejne kawałki mięsa.
- O! - nagle spojrzał na niego, a z jego miny można było wyczytać jedno: cokolwiek chodziło mu po głowie, z pewnością nie mogło to być nic dobrego. - Mogę być dla ciebie taką osobą! Która się wysłucha! Ponoć jestem dobrym słuchaczem, bo nie kieruję się emocjami. No dalej Kanameee~ Nie krępuj się~!
@Shirotani Kaname
Amakasu Shey and Shirotani Kaname szaleją za tym postem.
Od początku do końca – to jest, odkąd wstał ze swojego miejsca, do chwili, w której usiadł przy nim – śledził go wzrokiem, dlatego też nie zareagował w żaden sposób na to, że się do niego zbliża, mimo że miejsce, do którego zmierzał, stało się oczywiste już po zrobieniu przez niego pierwszego kroku. Przy trzecim znalazł się w połowie stołu; równo sześć zajęło mu dotarcie do swojego celu. A Shirotani znowu pozwolił mu na zmniejszenie dzielącego ich dystansu, który przecież za każdym razem zwiększał z powrotem. Dlaczego? Nie. To nie sobie powinien zadawać to pytanie, tylko Raikatsujiemu; to jego odpowiedzi na nie wciąż nie rozumiał. To liczenie kroków, mimo że – samo w sobie – było tylko objawem jednej z chorób, które były źródłem jego zmęczenia, w tym przypadku nie zużyło wcale jego energii; pomogło mu za to w utrzymaniu względnego spokoju, z jakim wciąż patrzył na siedzącego obok człowieka. Widząc, że mężczyzna nie zjadł w pełni swojego posiłku, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale od razu je zamknął, bo wszystko wyjaśniło się, kiedy… zaczął jeść jego zamówienie. Bez słowa przesunął naczynie po stole w jego kierunku, chociaż wydawało mu się, że – oddane dobrowolnie – nie będzie już smakować Raikatsujiemu tak samo. Nie miał pewności, czy właśnie dostał zaproszenie do tego, żeby wymienić się jedzeniem, ale… nie zastanawiał się nad tym, bo i tak przecież by z niego nie skorzystał.
“...że tego potrzebujesz.”
Potrzebuję?
Nie wiedział, czy poddał się w tej walce już po jednym starciu pod ciężarem swoich obowiązków, czy czegoś, co przerwało mu czas, w trakcie którego powinien zdjąć je z pleców, żeby od nich odpocząć – jego wzroku. Odwzajemnił spojrzenie, mając wrażenie, że – w przeciwieństwie do niego – w nim tonie. Cóż. W jego oczach utonąć się nie dało; pomijając już widoczne w nich spłycenie emocjonalne, Kaname nie miał aż tylu sekretów, żeby mogły nadać im odpowiedniej głębi. Kontrastowało to z jego wyglądem, ale był prostą osobą, jakiej skomplikowanie polegało głównie na tym, że… nie dawał się ludziom poznać.
— Miałem cię odwieźć.
Powiedział to, ale zdaje się, że bardziej w ramach damage control niż czegokolwiek innego, bo zanim Yuzuha zdołał to potwierdzić lub zaprzeczyć, sake skropliło się swoją słodyczą na ustach Kaname. Przesunął po wargach językiem, szukając w jego smaku gorzkiego akcentu alkoholu.
Jednak miał rację. Potrzebował tego. Może nie towarzystwa, ale…
Może.
— Jakie? — zapytał odruchowo, chociaż właściwie to brakowało mu przekonania co do tego, czy rzeczywiście chce wiedzieć, co Raikatsuji miał przez to na myśli. Być może tym razem lepiej było pozostać w swojej ignorancji.
Skoro już miał pić, to nalał sobie – i jemu – następną kolejkę sake. Dla płynności konwersacji.
— Osobie? — powtórzył, patrząc na niego z nagłą uwagą, bo teraz zaczął się zastanawiać, czy już mu o nim powiedział, tylko o tym zapomniał. Nie. Nie mógł tego wyprzeć ze swojej pamięci aż tak szybko.— Nie…. kontrolowałem swoich emocji. — Ogólnie rzecz biorąc. Jak to w ogóle brzmiało, wypowiadane przez niego– Ale przecież tak właśnie było. — Powiedziałem coś, czego wcale nie myślę. A teraz ona myśli, że zrobiłem coś, czego… nie zrobiłem. Tylko tyle. — I aż tyle. Szkoda, że nie mógł zrzucić winy za to zwierzanie się mu na działanie alkoholu, bo przecież dopiero co zaczął go pić.
Jak zawsze – w momencie, w którym tracił grunt pod nogami, szukał dla siebie stabilnego miejsca; pozycji, z której będzie mógł wrócić do tego siebie, jakiego prezentował ludziom na co dzień. Lekarza. Sposób, w jaki się do niego zwrócił, miał więc w sobie coś z rozmawiania ze swoim pacjentem:
— A czym się kierujesz, Raikatsuji?
Amakasu Shey, Raikatsuji Yuzuha and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Usta lekko drgnęły, kiedy czarka wreszcie odnalazła wargi albinosa. Gdyby Kaname spojrzał w tej jednej, na pozór nic nie znaczącej sekundzie, na oblicze swego rozmówcy, z pewnością mógłby dostrzec dziwny grymas, który był tak rzadki i nieuchwytny, wyrażający jednak czysty tryumf oraz satysfakcje. Bo w oczach Raikatsujiego Shirotani łyknął zarzucony przez niego haczyk. A to było jego małe, osobiste zwycięstwo.
Nim jednak jego jasne spojrzenie zdołało uchwycić oblicze młodszego mężczyzny, po grymasie pozostał jedynie cień, niczym szybko zdmuchnięty pyłek, ulotny i nic nie znaczący. Nie czekając na dalsze słowa, Yuzu opróżnił swoją czarkę i w niemal tym samym momencie napełnił ją na powrót. Uczynił to samo z naczyniem siedzącego obok mężczyzny, bo skoro jego język oraz usta zostały już skropione pierwszymi kroplami gorzkiego posmaku sake, kwestią czasu była kolejna ilość, która dzisiejszego dnia powinna wypełnić krwioobieg psychiatry.
Ciekawe jak reaguje na alkohol, niekontrolowana myśl zatruła umysł Yuzuhy. Chciał wiedzieć. Teraz. Już.
Chciał poznać tę jego stronę, o której pewnie mało kto wiedział. Kaname nie tylko nie wyglądał na takiego, ale również sam przyznał, że nie obracał się w zbyt społecznym gronie, co automatycznie uszczuplało wianuszek zachłannych spojrzeń, które mogły być tego świadkiem.
Bo ludzie po alkoholu stawali się niezwykle wylewni. Szczerzy. Zrzucali z siebie maski, które przyklejali do swoich twarzy każdego dnia. Alkohol rozwiązywał język. I inne więzła, które krępowały człowieka. I jego duszę. Ale bywał też niezwykle zdradziecki. To trochę jak granie w rosyjską ruletkę.
Dlatego tak kusił. Jak edeński wąż skusił Ewę swoimi słodkimi kłamstwami.
Nieważne jaki był efekt końcowy - zawsze zaskakiwał, był nieprzewidywalny. I Yuzuha nie mógł się tego doczekać.
- Czyli stchórzyłeś. - podsumował nagle, wypijając alkohol z naczynia, który odstawił cicho na blat stołu, powracając do wyjadania jedzenia, które pierwotnie należało do jego rozmówcy. - Czemu nie chciałeś wyjaśnić nieporozumienia z tą osobą? Ucieczka nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem. Poczucie winy zawsze cię dopadnie, prędzej czy później. No, przynajmniej Kamiya tak mówił, bo mnie to nie grozi. - wzruszył leniwie ramionami, opróżniając pierwszą butelkę alkoholu.
- Ponoć instynktem. Tak mówili. Nie posiadam moralnego kręgosłupa. Nie mam w sobie empatii. To wszystko jest dla mnie obce, niedostępne. Ludzie się mnie boją, bo jestem nieobliczalny. W sumie sporo w tym prawdy. Ja sam nie wiem, co zrobię w następnej kolejności. - odłożył pałeczki i odsunął pusty talerz, czując jak jedzenie zapełnia jego żołądek. Mimo to nie wyglądał na kogoś, kto zamierzał się zbierać.
Jeszcze nie.
- Zadzwoń do tej osoby. - odezwał się nagle, po dłużącej ciszy z zaskakującą nawet jak na niego powagą w tonie...
- Żebyś miał komu się wyżalić, kiedy się pokłócimy. ... choć treść słów daleka była od powagi.
@Shirotani Kaname
Nim jednak jego jasne spojrzenie zdołało uchwycić oblicze młodszego mężczyzny, po grymasie pozostał jedynie cień, niczym szybko zdmuchnięty pyłek, ulotny i nic nie znaczący. Nie czekając na dalsze słowa, Yuzu opróżnił swoją czarkę i w niemal tym samym momencie napełnił ją na powrót. Uczynił to samo z naczyniem siedzącego obok mężczyzny, bo skoro jego język oraz usta zostały już skropione pierwszymi kroplami gorzkiego posmaku sake, kwestią czasu była kolejna ilość, która dzisiejszego dnia powinna wypełnić krwioobieg psychiatry.
Ciekawe jak reaguje na alkohol, niekontrolowana myśl zatruła umysł Yuzuhy. Chciał wiedzieć. Teraz. Już.
Chciał poznać tę jego stronę, o której pewnie mało kto wiedział. Kaname nie tylko nie wyglądał na takiego, ale również sam przyznał, że nie obracał się w zbyt społecznym gronie, co automatycznie uszczuplało wianuszek zachłannych spojrzeń, które mogły być tego świadkiem.
Bo ludzie po alkoholu stawali się niezwykle wylewni. Szczerzy. Zrzucali z siebie maski, które przyklejali do swoich twarzy każdego dnia. Alkohol rozwiązywał język. I inne więzła, które krępowały człowieka. I jego duszę. Ale bywał też niezwykle zdradziecki. To trochę jak granie w rosyjską ruletkę.
Dlatego tak kusił. Jak edeński wąż skusił Ewę swoimi słodkimi kłamstwami.
Nieważne jaki był efekt końcowy - zawsze zaskakiwał, był nieprzewidywalny. I Yuzuha nie mógł się tego doczekać.
- Czyli stchórzyłeś. - podsumował nagle, wypijając alkohol z naczynia, który odstawił cicho na blat stołu, powracając do wyjadania jedzenia, które pierwotnie należało do jego rozmówcy. - Czemu nie chciałeś wyjaśnić nieporozumienia z tą osobą? Ucieczka nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem. Poczucie winy zawsze cię dopadnie, prędzej czy później. No, przynajmniej Kamiya tak mówił, bo mnie to nie grozi. - wzruszył leniwie ramionami, opróżniając pierwszą butelkę alkoholu.
- Ponoć instynktem. Tak mówili. Nie posiadam moralnego kręgosłupa. Nie mam w sobie empatii. To wszystko jest dla mnie obce, niedostępne. Ludzie się mnie boją, bo jestem nieobliczalny. W sumie sporo w tym prawdy. Ja sam nie wiem, co zrobię w następnej kolejności. - odłożył pałeczki i odsunął pusty talerz, czując jak jedzenie zapełnia jego żołądek. Mimo to nie wyglądał na kogoś, kto zamierzał się zbierać.
Jeszcze nie.
- Zadzwoń do tej osoby. - odezwał się nagle, po dłużącej ciszy z zaskakującą nawet jak na niego powagą w tonie...
- Żebyś miał komu się wyżalić, kiedy się pokłócimy. ... choć treść słów daleka była od powagi.
@Shirotani Kaname
Amakasu Shey and Kurō Satō szaleją za tym postem.
Lód jego tęczówek topił się wciąż w oczach Raikatsujiego jak w głębi morza – tam, gdzie nie dociera już światło, a po dnie ścieli się ciemność, której nie da się w pełni przeniknąć wzrokiem. Dla ludzi, którzy od początku jej nie szukali, ta powierzchowna przecież nicość musiała zdawać się chaosem, ale Shirotani to w niej znajdował w końcu harmonię. Wśród osób, których zamknięcie na świat było – paradoksalnie — spowodowane właśnie ich patologiczną otwartością wobec innych; osób, których uczuć względem siebie nie musiał się domyślać.
— Nie wszystko da się wyjaśnić — zaczął, ale z wahaniem, które po chwili przełożyło się na fakt, że zmienił jednak zdanie — To znaczy – da się, ale nie każde wyjaśnienie, nie w każdym przypadku, będzie dla każdego… wystarczające — mówił słowa coraz bardziej cicho, aż – kończąc już wypowiedź – równie dobrze mógł milczeć, bo głośność otoczenia i tak nie pozwalała usłyszeć go na swoim tle.
Nie to powinien mu powiedzieć – nie w swoim zawodzie – ale bezpośredni sposób, w jaki Yuzuha się do niego zwracał, doprowadzał do tego, że nie umiał przyjmować przy nim tej roli. Mógł zakładać na twarz maskę, a on mógł ją z niej zdejmować w nieskończoność, albo… mogli przestać się bawić w to perpetuum mobile. Nie było powodu, żeby grał w przedstawieniu, którego widownia nie chce oglądać, zwłaszcza że i jemu samemu nie podobała się konieczność wcielania się w aktora.
— Być może.
Ale ja też przecież nie wiem.
Ludzie mieli tendencję do tego, żeby dawać innym – mimo podobieństwa ich charakteru – zestaw takich samych, ale różniących się relatywną oceną cech; bo w jednych przypadkach zmieniała je ona w pozytywne, w innych zaś negatywne, a zależało to tylko od tego, w jaki sposób było się przez nich postrzeganym jako całość, której częścią były. Jego żadna osoba tak nie określiła; Yuzuhę już tak. Bo przecież uchodził za kogoś, kto panuje nad swoimi emocjami; ułożonego latami nauki lekarza. Kiedy robił coś wbrew swojej osobowości, wówczas nazywano to potrzebną mu spontanicznością. I nie chodziło wcale o to, czy miał jej w sobie mniej czy więcej – za mało czy za dużo. Uśmiechnął się. Oczywiście jego wygląd mógł ludziom przeszkadzać, ale zdaje się, że nie na tyle, żeby nie dało się go zasłonić zdobytymi przez niego osiągnięciami, bo żaden z jego pacjentów nie zwracał na niego takiej uwagi. Z Raikatsujim było na odwrót; z wierzchu wyglądał normalnie, lecz im głębiej wchodziło się w znajomość z nim, tym więcej lęku budził – również ścieżką, jaką w życiu obrał. Na linii ich żyć znajdował się jednak wspólny punkt, poniżej zejścia którego byli przecież tak samo przejęci chorobą.
Tylko kto by tam zszedł.
— Będziemy się kłócić? — zapytał, głowę – opartą na dłoni – jeszcze bardziej do niej przytulając. Dało się usłyszeć w tym zdaniu zabawną nutę; niewinną, jak w żarcie między zakochanymi w sobie ludźmi, którym chemia w mózgu blokuje jeszcze taką perspektywę. Mimo tego było w Kaname coś, co, chociaż kąciki ust miał wciąż jeszcze uniesione w uśmiechu, nadawało jego słowom tonu ostrzeżenia. Brak błysku w jego oczach, jaki powinien się w nich pojawić, zdawał się mówić: Nie chcesz, żeby tak było. — Masz rację — powiedział po dłuższej chwili, prostując się nagle. — Zadzwonię.
Wstał z miejsca, a mijając Raikatsujiego wstrzymał na moment oddech, choć czy było to w ogóle widoczne? Może w klatce piersiowej, której rytmiczne unoszenie się i opadanie pod koszulą ustało na kilka sekund, ale musiałby na nią patrzeć, co… przy nim było możliwe.
Nie używał banknotów, nie mógł mu więc zostawić pieniędzy, ale postanowił, że zanim wyjdzie, kartą przy barze opłaci ich posiłek. Tak jak chciał. Może i był tego wart.
— Raikatsuji — zwrócił się do chłopaka po raz ostatni, stojąc już do niego plecami. Pociągnął mocno palcami za rękawiczkę, która przez ten czas zdążyła delikatnie zsunąć się z dłoni, zakładając ją na nią z powrotem. — Widzimy się za tydzień. — Spojrzał na niego przez ramię. — Wcześniej, jeśli będziesz potrzebować. Masz mój numer.
Po czym wyszedł, na chwilę tylko zatrzymując się jeszcze przy blacie, żeby rzeczywiście zapłacić za nich obu rachunek.
KONIEC WĄTKU.
Strona 2 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku