Strona 1 z 2 • 1, 2
29 stycznia 2037, południe. Park centralny.
To było o jedno spojrzenie za dużo. Kobieta po drugiej stronie ulicy, jak zdesperowana żebraczka próbowała zaczepiać mijających ją przechodniów. Nie słyszał jej głosu, choć poruszała ustami, z których z wyraźnym trudem wydobywały się prośby o pomoc. Dla świata była przezroczysta – może to i lepiej, bo już do niego nie pasowała, ale jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. Kolejna zbłąkana dusza, którą nieznany cel usidlił na granicy dwóch równoległych rzeczywistości. Widok godny pożałowania, ale czegokolwiek by nie zrobił – dla niej było za późno. Na nic zdawały się wyciągane rozpaczliwie ręce, które na chwilę znikały w ciałach, które próbowała dosięgnąć. Może płakała, ale świeża krew sącząca się z rany na rozciętym czole kradła łzom całą uwagę. Kimkolwiek była nieznajoma, teraz nie była już nikim więcej niż ofiarą tragicznego wypadku. I może faktycznie przyglądał jej się o sekundę lub dwie za długo, bo z każdą kolejną chwilą poddawała się coraz bardziej; coraz mniej było w niej tej paradoksalnej woli życia, jakby nie wystarczyło, że jeszcze przed śmiercią musiała o nie walczyć. Dziwne. Zatrzymała się z ramionami poddańczo zwieszonymi wzdłuż ciała, jakby przed momentem dźwigała niewyobrażalny ciężar. Jedna z kończyn wydawała się dłuższa, bardziej bezwiedna przy całkowicie złamanym przedramieniu. Wyczuła go, tak jak czuje się, gdy jest się obserwowanym i zanim zdążył odwrócić wzrok, wiedziała, że nie jest już sama w tłumie ludzi. Uniosła rękę – tę złamaną – jakby chciała dać mu znać, żeby poczekał, ale już nie patrzył, a myślach zbluzgał tę chwilową nieuwagę. Zacisnąwszy palce mocniej na rękojeści łuku, odruchowo przyspieszył kroku, nie oglądając się za siebie. Nieznajoma, jeszcze niepewna swojego niematerialnego ciała, próbowała przebiec przez ulicę, ale nadjeżdżające z dwóch stron samochody spowalniały ją, gdy za wszelką cenę starała się uniknąć zderzenia z nimi. Głupie, ale nadal miała w sobie typowy instynkt przetrwania, nawet jeśli nie było już życia, które mogłaby przetrwać.
Był jej jedyną nadzieją. Nie spuszczała go z oczu.
Kierował się w miejsce, w którym zwykł ćwiczyć w czwartkowe południa. W parku nie było wielu ludzi – większość tych starszych zażywało świeżego, zimowego powietrza. Dzień był całkiem przyjemny, a zimno nie było aż tak dotkliwe, gdy z nieba sączyły się promienie słońca. Śnieg na wydeptanej ścieżce nie chrzęścił już pod grubymi podeszwami zimowych butów. Nie próbował biec, bo chociaż towarzyszyło mu dziwne poczucie, że nie był sam – nie ze względu na mieszkańców miasta – musiał zachowywać się naturalnie, jakby wcale nie zdawał sobie sprawy z obecności kobiety. Kobiety, która zupełnym przypadkiem zdała sobie sprawę, że nie jest niewidzialna, a teraz pędziła za nim na złamanie karku, który – o ironio – równie dobrze już mógł być złamany. Może właśnie to ostatecznie zakończyło jej żywot?
Wypuścił powietrze ustami razem z widocznym obłokiem pary, który uniósł się w powietrzu. Chciał wyrzucić z głowy wcześniejszy widok, bo było to coś, do czego nie sposób było się przyzwyczaić. Widywał różne przypadki i za każdym razem – tak jak dzisiaj – nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Jeśli obcujesz z nieszczęściami, przyciągasz ich jeszcze więcej. Korciło go, by obejrzeć się za siebie dla pewności, ale spojrzenie skupiło się na jakimś punkcie, który miał przed sobą. Tylko tak mógł zatrzeć ostatnie ślady wrażenia, że cokolwiek widział. Nagle ostatnim, czego chciał, było oddalenie się od tłumu, bo w nim dużo łatwiej zniknąć komuś z oczu, ale ciało kierowane rutyną zboczyło z obieranej przez większość spacerowiczów ścieżki – ku miejscu, gdzie ćwiczył, by nikogo nie narażać. Popełniał kolejny błąd, ale może to, co za nim podążało, zdążyło się już zniechęcić. Wcześniej chwytał spojrzenia mijanych przechodniów, ale żadne z nich nie było ani zaskoczone, ani przerażone, jakby tylko te emocje miały utwierdzić go w przekonaniu, że był obserwowany. Ale był w tym sam, a jednak w przeciwieństwie do tamtej kobiety nie szukał pomocy, uparcie przekonany, że ignorancja go uratuje.
To był dzień, jak wszystkie inne. Z tą myślą postawił na ziemi kołczan, wbijając go w grubszą warstwę śniegu. Wysłużona tarcza tkwiła przy pniu, ponaznaczania nie tylko otworami po wbijanych w nią strzałach, ale i cięciami noża jakiegoś wyjątkowo znudzonego nastolatka. Nie było mu jej szkoda. Sięgnąwszy po pierwszą strzałę, przygotował się do strzału, zamierając w chwilowym bezruchu przy naciągnięciu cięciwy. Gdy przez moment szukał spojrzeniem odpowiedniego celu, wyglądał, jakby zatrzymał się w czasie. Wewnątrz narastała niewygoda, ale w skupieniu na zadaniu, zignorował to dziwne uczucie napięcia w mięśniach – szczególnie tych na szyi. Palce zakleszczyły się mocniej na nasadzie strzały, na chwilę przed zamiarem wypuszczenia jej przed siebie.
— Pomóż mi.
Charczący głos dobiegający zza pleców posłał dreszcz wzdłuż jego kręgosłupa, jakby coś zimnego i wilgotnego właśnie dotknęło jego karku. Chwila zawahania wystarczyła, by wystrzelona strzała ominęła wyznaczony punkt, wbijając się grotem nieco dalej od wyznaczonego punktu. Nie odwrócił się, w uporczywym milczeniu sięgając po kolejną strzałę.
— Wiem- — zacięła się, jakby przez ściśnięte gardło musiała złapać haust powietrza. Nie dawała za wygraną. Kątem oka dostrzegł ruch, gdy pokiereszowaną, brudną ręką sięgnęła jego ramienia, ale cofnęła ją gwałtownie, gdy niematerialne palce ledwo co zatopiły się w ciele Heizo, pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie chłodu. — Wi-dzisz mnie. Pom-óż mi. Pro-szę — dukała powoli, jak ktoś, kto musiał męczyć się z wyjątkowo uporczywą czkawką. I nie było łatwo ignorować ten rozpaczliwy głos. A jeszcze trudniej było pozostać ślepym, gdy zdecydowała się stanąć naprzeciwko niego – tuż przed wycelowanym w tarczę grotem. — Mo-je dziecko. Nie wiem, g-dzie jest mo-je dzie-cko!
Przełknął ślinę, poruszająca się grdyka była niewidoczna pod szalikiem. Widoczne za to było zawahanie, bo ktoś z jego doświadczeniem nie zastanawiał się tak długo nad oddaniem głupiego strzału. Miał cel tuż przed sobą – teraz przysłonięty zmasakrowaną twarzą, której niby to nie widział. Twarzą kobiety, która nie była już tylko ofiarą wypadku, ale i matką, która rozpaczliwie szukała swojego dziecka.
— Tak się bo-ję.
Przestań.
— Proszę — jęknęła, przyciskając ręce do piersi. Normalnie ten gest wydawałby się przerysowany, teatralny wręcz, ale trudno było wziąć to pod uwagę, gdy był przekonany, że miał do czynienia z realną tragedią. Przecież nie zadawałaby sobie tyle trudu, żeby grać poszkodowaną.
— Nie mogę ci pomóc — rzucił przy ledwie poruszających się ustach, wciąż nie patrząc na zrozpaczoną kobietę. Ta jednak, zamiast odpuścić, wydawała się jeszcze bardziej poruszona faktem, że wreszcie znalazł się ktoś, z kim mogła porozmawiać. Cholera.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Lubił zimę, choć ironicznie nie lubił zimna i marznąć. Jego tolerancja na zmiany temperatur była zaskakująco niska. W lecie narzekał na upały, przez co większość czasu spędzał w zamknięciu, gdzie do dyspozycji miał klimatyzację, z kolei podczas zimy jęczał na mrozy, przez które odmrażał sobie kończyny. Zresztą, na jesień i wiosnę też narzekał. A bo za dużo padało. Albo zbyt dużo owadów i insektów latało. Za dużo kwiatów i drzew pyliło. Zbyt dużo ludzi wychodziło. Krzyki dzieciaków. Rowerzyści. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
Gdyby był organizowany konkurs na największego marudę, Enma z pewnością uplasowałby się na honorowym, wysokim miejscu. Naciągnął mocniej czapkę, by skryć pod ciepłym materiałem czerwone od mrozu uszy i opatulił się mocniej grubym szalikiem, kiedy szedł ścieżką w parku. Spuścił ze smyczy Måne, która radośnie pognała przed siebie obwąchując każdy możliwy skrawek parku. O tej porze nie było tu zbyt wielu ludzi, więc nie bał się, że stanie się jej krzywda. od momentu, kiedy ją przygarnął, rzadko kiedy miał czas na takie chwile jak ta. Długie spacery, tylko we dwójkę. Ona i on. Długo mu zajęło, żeby przyzwyczaiła się do jego obecności. Z początku podchodziła niepewnie do jego osoby, schowana zazwyczaj pod łóżkiem czy w innych kątach mieszkania. Na całe szczęście trudne początki mieli już za sobą i teraz pozostała dalsza budowa zaufania pomiędzy nimi.
Uśmiechnął się do siebie widząc, ile radości sprawia jej tak zwykła czynność jak spacer. Nie przewidział jednak tego, że Måne w pewnym momencie zwęszy trop, który pociągnie ją w zupełnie inną stronę, w głąb parku, gdzie sam Enma nie miał jeszcze okazji na zapuszczenie się. Kiedy pies odbił się od zaśnieżonej ścieżki i ruszył przed siebie, chłopak od razu skierował się za nią, chwytając mocniej smycz chcąc pochwycić ją jak najszybciej.
- Måne! - krzyknął za nią, wiedząc, że nie miał najmniejszych szans, aby ją dogonić. Atletą to on nie był, choć był przecież trenowany do walki i zabijania. Ciężko powiedzieć ile zajął mu bieg za psem, kiedy wreszcie wybiegł na polanę, gdzie znajdowały się dwie osoby. Måne podbiegła bliżej mężczyzny i kobiety, gdzie zatrzymawszy się w bezpiecznej odległości zaczęła szczekać, machając szybko ogonem.
- Cholera, Måne! - ponownie krzyknął Enma dobiegając do psa, modląc się w duchu, aby ta nie rzuciła się na żadnego z nich. Jeszcze tego mu brakowało, aby jego własny pies, którego miał od zaledwie paru miesięcy pogryzł jakieś obce osoby. Na samą myśl o konsekwencjach robiło mu się niedobrze. Kiedy wreszcie udało mu się dopaść do psa, od razu zapiął na jej szelkach smycz i pociągnął do siebie, aby odciągnąć ją od dwójki osób.
- Przepraszam za nią, ale.... he? Hattori? - przechylił lekko głowę, rozpoznając w mężczyźnie znajomego z klubu strzeleckiego. Kątem oka dostrzegł kobietę, ale w ostatniej chwili postanowił nie zwracać na nią uwagę. Wystarczyło jedno spojrzenie aby zrozumieć, że nie należała już do żywego padołu.
A takie osoby najlepiej było ignorować. Najgorsze co Enma mógł zrobić w tym momencie, to dać jej znać, że ją widzi. Wtedy byty praktycznie nigdy nie odpuszczały. Mimo wszystko Enma potrafił ignorować ich nachalne spojrzenia i udawać, że ich nie widzi. Trudno, żeby tego nie potrafił, skoro od praktycznie siedemnastu lat był tego uczony. Ile to razy jego własny dziadek zamykał go w kryptach wypełnionych duchami i kazał uczyć się ignorować ich obecność? Ile to razu zostawiał go w przerażających miejscach aż Enma przestawał krzyczeć i się rzucać, wyciszając umysł oraz uspokajając ciało? Jasne, zdarzały się pojedyncze, zaskakująco irytujące przypadki, gdzie i Enma nie wytrzymywał, ale było to na tyle rzadkie, że większość czasu po prostu ignorował obecność duchów czy też yokai.
Zdziwił się jednak, że jeden z nich przyczepił się do Hattoriego. Yurei zazwyczaj przyklejały do członków rodziny bądź innych osób, z którymi byli powiązani, ale nawet wtedy trzymali się na dystans, a nie skakali praktycznie przed ich nosami. Chyba że Hattori....
- Twoje tajemne miejsce na trening? - zapytał dostrzegając tarczę, a potem przesunął wzrok na łuk, który mężczyzna trzymał.
- Woah, podziwiam, że jesteś w stanie trenować w takim mrozie. - jęknął przechodząc z nogi na nogę, czując coraz bardziej doskwierający mróz. Måne ponownie zaszczekała, ale Enma czuł, że nie kieruje swego niepokoju w stronę Hattoriego, a kobiety.
- Masz ochotę na coś ciepłego do picia? Znam w okolicy parku spoko kawiarnię. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. Stoi trochę na uboczu. - uśmiechnął się lekko. A duchy tam nie mają wstępu. Próbował delikatnie wybadać teren. Jeżeli Hattori rzeczywiście należał do t y c h osób, powinien wyłapać aluzję, wszakże do głupich nie należał. Jeżeli jednak podejrzenia Enmy okazałyby się błędne, to przynajmniej nie zrobiłby z siebie wariata, który widzi dziwne rzeczy.
- To jak? - zapytał, zaciskając palce mocniej na smyczy, przytrzymując psa.
Gdyby był organizowany konkurs na największego marudę, Enma z pewnością uplasowałby się na honorowym, wysokim miejscu. Naciągnął mocniej czapkę, by skryć pod ciepłym materiałem czerwone od mrozu uszy i opatulił się mocniej grubym szalikiem, kiedy szedł ścieżką w parku. Spuścił ze smyczy Måne, która radośnie pognała przed siebie obwąchując każdy możliwy skrawek parku. O tej porze nie było tu zbyt wielu ludzi, więc nie bał się, że stanie się jej krzywda. od momentu, kiedy ją przygarnął, rzadko kiedy miał czas na takie chwile jak ta. Długie spacery, tylko we dwójkę. Ona i on. Długo mu zajęło, żeby przyzwyczaiła się do jego obecności. Z początku podchodziła niepewnie do jego osoby, schowana zazwyczaj pod łóżkiem czy w innych kątach mieszkania. Na całe szczęście trudne początki mieli już za sobą i teraz pozostała dalsza budowa zaufania pomiędzy nimi.
Uśmiechnął się do siebie widząc, ile radości sprawia jej tak zwykła czynność jak spacer. Nie przewidział jednak tego, że Måne w pewnym momencie zwęszy trop, który pociągnie ją w zupełnie inną stronę, w głąb parku, gdzie sam Enma nie miał jeszcze okazji na zapuszczenie się. Kiedy pies odbił się od zaśnieżonej ścieżki i ruszył przed siebie, chłopak od razu skierował się za nią, chwytając mocniej smycz chcąc pochwycić ją jak najszybciej.
- Måne! - krzyknął za nią, wiedząc, że nie miał najmniejszych szans, aby ją dogonić. Atletą to on nie był, choć był przecież trenowany do walki i zabijania. Ciężko powiedzieć ile zajął mu bieg za psem, kiedy wreszcie wybiegł na polanę, gdzie znajdowały się dwie osoby. Måne podbiegła bliżej mężczyzny i kobiety, gdzie zatrzymawszy się w bezpiecznej odległości zaczęła szczekać, machając szybko ogonem.
- Cholera, Måne! - ponownie krzyknął Enma dobiegając do psa, modląc się w duchu, aby ta nie rzuciła się na żadnego z nich. Jeszcze tego mu brakowało, aby jego własny pies, którego miał od zaledwie paru miesięcy pogryzł jakieś obce osoby. Na samą myśl o konsekwencjach robiło mu się niedobrze. Kiedy wreszcie udało mu się dopaść do psa, od razu zapiął na jej szelkach smycz i pociągnął do siebie, aby odciągnąć ją od dwójki osób.
- Przepraszam za nią, ale.... he? Hattori? - przechylił lekko głowę, rozpoznając w mężczyźnie znajomego z klubu strzeleckiego. Kątem oka dostrzegł kobietę, ale w ostatniej chwili postanowił nie zwracać na nią uwagę. Wystarczyło jedno spojrzenie aby zrozumieć, że nie należała już do żywego padołu.
A takie osoby najlepiej było ignorować. Najgorsze co Enma mógł zrobić w tym momencie, to dać jej znać, że ją widzi. Wtedy byty praktycznie nigdy nie odpuszczały. Mimo wszystko Enma potrafił ignorować ich nachalne spojrzenia i udawać, że ich nie widzi. Trudno, żeby tego nie potrafił, skoro od praktycznie siedemnastu lat był tego uczony. Ile to razy jego własny dziadek zamykał go w kryptach wypełnionych duchami i kazał uczyć się ignorować ich obecność? Ile to razu zostawiał go w przerażających miejscach aż Enma przestawał krzyczeć i się rzucać, wyciszając umysł oraz uspokajając ciało? Jasne, zdarzały się pojedyncze, zaskakująco irytujące przypadki, gdzie i Enma nie wytrzymywał, ale było to na tyle rzadkie, że większość czasu po prostu ignorował obecność duchów czy też yokai.
Zdziwił się jednak, że jeden z nich przyczepił się do Hattoriego. Yurei zazwyczaj przyklejały do członków rodziny bądź innych osób, z którymi byli powiązani, ale nawet wtedy trzymali się na dystans, a nie skakali praktycznie przed ich nosami. Chyba że Hattori....
- Twoje tajemne miejsce na trening? - zapytał dostrzegając tarczę, a potem przesunął wzrok na łuk, który mężczyzna trzymał.
- Woah, podziwiam, że jesteś w stanie trenować w takim mrozie. - jęknął przechodząc z nogi na nogę, czując coraz bardziej doskwierający mróz. Måne ponownie zaszczekała, ale Enma czuł, że nie kieruje swego niepokoju w stronę Hattoriego, a kobiety.
- Masz ochotę na coś ciepłego do picia? Znam w okolicy parku spoko kawiarnię. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. Stoi trochę na uboczu. - uśmiechnął się lekko. A duchy tam nie mają wstępu. Próbował delikatnie wybadać teren. Jeżeli Hattori rzeczywiście należał do t y c h osób, powinien wyłapać aluzję, wszakże do głupich nie należał. Jeżeli jednak podejrzenia Enmy okazałyby się błędne, to przynajmniej nie zrobiłby z siebie wariata, który widzi dziwne rzeczy.
- To jak? - zapytał, zaciskając palce mocniej na smyczy, przytrzymując psa.
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
Chciała kontynuować, próbować prosić go dalej, mimo że odmówił, ale słowa, które cisnęły się jej na usta, ugrzęzły w gardle albo zostały porwane wraz z grotem, który przefrunął przez jej głowę. Heizo nie zrobił tego specjalnie – to palce drgnęły niespokojnie i nie zdołały utrzymać nasady strzały przy napiętej cięciwie. Syknął pod nosem, bo nawet jeśli miał do czynienia z kimś, komu zwykła broń nie była w stanie wyrządzić krzywdy, raczej rozumiał, że nikt nie chciał być traktowany w ten sposób. Zanim jednak zdążył wysilić się na jakiekolwiek przeprosiny, niepokojące szczekanie nasiliło się na tyle, że opuściwszy łuk, zwrócił się w stronę jego źródła. Był gotów odciąć od siebie zwierzę, wystawiając ramię broni na spotkanie z jego kłami, ale tym razem – ku jego zdziwieniu – to nie on był obiektem niezadowolenia psiska.
„Cholera, Måne!”
Enma?
Nie mógł trafić na lepsze zestawienie towarzyskie. Przez moment wydawało mu się, że śnił jeden z tych totalnie absurdalnych snów, w którym nic się nie zgadzało, bo to śmieszne, że w momencie, w którym doświadczał czegoś paranormalnego, w otoczeniu pojawił się przedstawiciel Minamoto. I nie był to jedyny absurd, bo gdy w milczeniu wpatrywał się w czarnowłosego, mimowolnie czekał aż jego spojrzenie ucieknie w bok – ku sylwetce, której wiele innych par oczu nie dostrzegało. Ale przecież on potrafił, prawda? No dalej.
Palce Hattoriego w zniecierpliwieniu ścisnęły majdan łuku mocniej.
„Twoje tajemne miejsce na trening?”
Nie potrafił? Niezauważalnie wciągnął głębszy haust mroźnego powietrza przez nos, by nakierować samego siebie na racjonalniejszy tok myślenia – może tylko przeceniał zdolności chłopaka; dopowiedział sobie to, że i on balansował na cienkiej granicy dwóch światów. W porządku. Może się pomylił, a może Seiwa dobrze się z tym krył i najgorsze, że Heizo nie mógł powiedzieć, że tego nie rozumie. Rozumiał doskonale.
Robił dokładnie to samo.
— Najwidoczniej już nie takie tajemne — zauważył i chociaż ktoś, kto ledwo go znał mógł uznać ten komentarz za złośliwy, nic poza przekazem nie wskazywało na to, by świadomie usiłował zniechęcić Enmę. Głos miał spokojny i to samo można było powiedzieć o jego spojrzeniu. Jeśli czuł się choć trochę spięty tym, że kątem oka wciąż dostrzegał towarzyszącą im zmasakrowaną kobietę, całkiem dobrze ukrył to uczucie pod grubą płachtą opanowania.
Nie ukrył za to swoich mieszanych odczuć co do obecności psa – gdy ten wydał z siebie kolejne szczeknięcie, mimowolnie cofnął się o niewielki krok. Zrobił to powoli i nieprowokacyjnie, bo chociaż nie miał nic do zwierząt, one same od jakiegoś czasu nie były jego fanami. Zakładał, że Seiwa nie potrzebował kłopotów i spowiadania się z nieupilnowania swojego pupila. Jakby nie patrzeć, pogryziony miał w tej sytuacji większe przywileje niż agresywny pies biegający bez kagańca.
— Nie mam problemu z mrozem — rzucił, wzruszając mimowolnie barkami. Dziwnie było prowadzić codzienną rozmowę, gdy było się podsłuchiwanym, ale obecność chłopaka zniechęciła ducha do dalszych błagań. Nieznajoma musiała już rozumieć, że była tylko anomalią i gdy w okolicy pojawił się ktoś żywy, nie miała szans z nim konkurować. — Poza tym na wiosnę w klubie zaczynają zajęcia dla dzieciaków. Szykuje się większa grupa, więc trener Otabe poprosił mnie o pomoc. Nie mogę wypaść gorzej od pięciolatka — wyjaśnił, celowo kontynuując. Kobieta objęła się nerwowo ramionami, wpatrując się w Måne.
— No j- już. Nie zrh-obię ci krzy-wdy — wyrzuciwszy z siebie słowa, zakasłała. Chyba dławiła się tymi kolejno wyrzucanymi głoskami.
Całkiem dobrze mu szło, to utrzymywanie nieruchomego spojrzenia na chłopięcej twarzy, gdy obok rzęził obcy głos. Gorzej było natomiast udawać, że nie był zaskoczony tą niecodzienną propozycją. Jeszcze ciężej było zgrywać nieświadomego debila, gdy doskonale zdawał sobie sprawę z przynależności Seiwy do Minamoto. Nie sądził, że „przyszła głowa klanu” nie miała pojęcia o tym, co się dookoła działo. A może wiedział aż za dobrze?
— Właściwie dopiero zacząłem. — Nie minął się z prawdą. Dopiero pierwsza strzała sterczała z przebitej tarczy. — Nikt mi nie przeszkadza. To dość dziwny sposób zapraszania innych na kawę. Jeffrey Dahmer na pewno byłby zadowolony- — zawiesił na chwilę głos, pozwalając sobie na zastanowienie. — Rainer już mniej — dodał, unosząc brew w dziwnie znaczącym wyrazie. Ciążyło mu odgrywanie tego głupiego przedstawienia, ale nie był na tyle złośliwy, by od tak wciągnąć Enmę w sytuację, w której prawdopodobnie nie chciał brać udziału. Hattori tym krótkim komunikatem – wspomnieniem jego rodziny – chciał dać mu do zrozumienia, że wbrew temu, co dziedzic klanu sądził, wiedział o Minamoto już nieco więcej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Jasne, nie było to wszystko, ale chyba nie zaciągałby go na ubocze, gdyby nie wiedział, że poharatana dłoń kobiety właśnie sięgała ku psiej sierści?
„Cholera, Måne!”
Enma?
Nie mógł trafić na lepsze zestawienie towarzyskie. Przez moment wydawało mu się, że śnił jeden z tych totalnie absurdalnych snów, w którym nic się nie zgadzało, bo to śmieszne, że w momencie, w którym doświadczał czegoś paranormalnego, w otoczeniu pojawił się przedstawiciel Minamoto. I nie był to jedyny absurd, bo gdy w milczeniu wpatrywał się w czarnowłosego, mimowolnie czekał aż jego spojrzenie ucieknie w bok – ku sylwetce, której wiele innych par oczu nie dostrzegało. Ale przecież on potrafił, prawda? No dalej.
Palce Hattoriego w zniecierpliwieniu ścisnęły majdan łuku mocniej.
„Twoje tajemne miejsce na trening?”
Nie potrafił? Niezauważalnie wciągnął głębszy haust mroźnego powietrza przez nos, by nakierować samego siebie na racjonalniejszy tok myślenia – może tylko przeceniał zdolności chłopaka; dopowiedział sobie to, że i on balansował na cienkiej granicy dwóch światów. W porządku. Może się pomylił, a może Seiwa dobrze się z tym krył i najgorsze, że Heizo nie mógł powiedzieć, że tego nie rozumie. Rozumiał doskonale.
Robił dokładnie to samo.
— Najwidoczniej już nie takie tajemne — zauważył i chociaż ktoś, kto ledwo go znał mógł uznać ten komentarz za złośliwy, nic poza przekazem nie wskazywało na to, by świadomie usiłował zniechęcić Enmę. Głos miał spokojny i to samo można było powiedzieć o jego spojrzeniu. Jeśli czuł się choć trochę spięty tym, że kątem oka wciąż dostrzegał towarzyszącą im zmasakrowaną kobietę, całkiem dobrze ukrył to uczucie pod grubą płachtą opanowania.
Nie ukrył za to swoich mieszanych odczuć co do obecności psa – gdy ten wydał z siebie kolejne szczeknięcie, mimowolnie cofnął się o niewielki krok. Zrobił to powoli i nieprowokacyjnie, bo chociaż nie miał nic do zwierząt, one same od jakiegoś czasu nie były jego fanami. Zakładał, że Seiwa nie potrzebował kłopotów i spowiadania się z nieupilnowania swojego pupila. Jakby nie patrzeć, pogryziony miał w tej sytuacji większe przywileje niż agresywny pies biegający bez kagańca.
— Nie mam problemu z mrozem — rzucił, wzruszając mimowolnie barkami. Dziwnie było prowadzić codzienną rozmowę, gdy było się podsłuchiwanym, ale obecność chłopaka zniechęciła ducha do dalszych błagań. Nieznajoma musiała już rozumieć, że była tylko anomalią i gdy w okolicy pojawił się ktoś żywy, nie miała szans z nim konkurować. — Poza tym na wiosnę w klubie zaczynają zajęcia dla dzieciaków. Szykuje się większa grupa, więc trener Otabe poprosił mnie o pomoc. Nie mogę wypaść gorzej od pięciolatka — wyjaśnił, celowo kontynuując. Kobieta objęła się nerwowo ramionami, wpatrując się w Måne.
— No j- już. Nie zrh-obię ci krzy-wdy — wyrzuciwszy z siebie słowa, zakasłała. Chyba dławiła się tymi kolejno wyrzucanymi głoskami.
Całkiem dobrze mu szło, to utrzymywanie nieruchomego spojrzenia na chłopięcej twarzy, gdy obok rzęził obcy głos. Gorzej było natomiast udawać, że nie był zaskoczony tą niecodzienną propozycją. Jeszcze ciężej było zgrywać nieświadomego debila, gdy doskonale zdawał sobie sprawę z przynależności Seiwy do Minamoto. Nie sądził, że „przyszła głowa klanu” nie miała pojęcia o tym, co się dookoła działo. A może wiedział aż za dobrze?
— Właściwie dopiero zacząłem. — Nie minął się z prawdą. Dopiero pierwsza strzała sterczała z przebitej tarczy. — Nikt mi nie przeszkadza. To dość dziwny sposób zapraszania innych na kawę. Jeffrey Dahmer na pewno byłby zadowolony- — zawiesił na chwilę głos, pozwalając sobie na zastanowienie. — Rainer już mniej — dodał, unosząc brew w dziwnie znaczącym wyrazie. Ciążyło mu odgrywanie tego głupiego przedstawienia, ale nie był na tyle złośliwy, by od tak wciągnąć Enmę w sytuację, w której prawdopodobnie nie chciał brać udziału. Hattori tym krótkim komunikatem – wspomnieniem jego rodziny – chciał dać mu do zrozumienia, że wbrew temu, co dziedzic klanu sądził, wiedział o Minamoto już nieco więcej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Jasne, nie było to wszystko, ale chyba nie zaciągałby go na ubocze, gdyby nie wiedział, że poharatana dłoń kobiety właśnie sięgała ku psiej sierści?
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Musiał przyznać, że poniekąd go podziwiał. Jego silną wolę, samodyscyplinę i samozaparcie w tym, co robił. Jasne, Enma nie spoczywał na laurach i sam ciężko trenował. Odkąd pamiętał jego codzienna aktywność fizyczna wypełniała każdą możliwie wolną chwilę, ale od momentu, w którym dostał tak cenny skrawek wolności i zamieszkał w centrum, swoją aktywność ograniczył do zamkniętych pomieszczeń. Zwłaszcza zimą. Nie był na tyle szalony, aby dobrowolnie marznąć. Na samą myśl poczuł ciarki na skórze.
- Och? - uniósł ciemną brew w nieukrywanym zaskoczeniu, choć z drugiej strony... Hattori był dobry w łucznictwie, to trzeba było mu przyznać. Nic więc dziwnego, że został poproszony o pomoc przy dzieciakach.
- To od teraz powinienem zwracać się do ciebie Hattori-sensei? - zapytał lekko rozbawionym tonem, choć na próżno było doszukiwać się w nim szydzenia. Prawdę powiedziawszy, gdyby temperatura sprzyjała, pies nie ujadał i nie było bonusowego towarzystwa w postaci martwej kobiety, Enma z chęcią porozmawiałby nieco dłużej z ciemnowłosym. Właściwie nigdy nie mieli ku temu okazji. Na treningach wymieniali się głównie pojedynczymi zdaniami związanymi z tym, co aktualnie robili. Jasne, udali się razem na halloweenowe party, ale i tam nie wyszła im rozmowa.
Jak widać los nie lubił być aż tak łaskawy i zawsze rzucał im jakieś kłody pod nogi.
Uśmiech z twarzy przyszłego dziedzica momentalnie stopniał, niczym płatek śniegu na rozgrzanej skórze, kiedy padło imię jego własnego kuzyna.
- A co ma do tego Rainer? - zapytał, nie rozumiejąc po co ten został wplątany w ich rozmowę. Nie interesowała go relacja, jaka ich łączyła, o ile jakaś łączyła. Nie lubił wtrącać się w prywatne życie innych, nawet bliskich mu osób, jeżeli sytuacja w żaden sposób im nie zagrażała. Postanowił jednak nie kontynuować tematu, i porzucić go już na samym początku kątem oka dostrzegając nadpaloną dłoń, która niebezpiecznie zbliżała się do pyska psa.
10 centymetrów. 6. 4. 2...
- Tsk. - szarpnął smyczą do siebie, tym samym zmuszając czworonoga o zrobienie dwóch kroków w przód. Odwrócił się i przykucnął przed Måne, tym samym odgradzając ją od ducha.
- No już, już mała. Nie ma co się tak denerwować. Co, za długi spacer? - zapytał łagodnie, przesuwając opuszkami po jej śnieżnobiałej sierści.
Wychodziło na to, że Hattori nie widział ducha. To dobrze. Skoro nie posiadał tego paskudnego przekleństwa, to nic mu nie groziło. Duch szybko się znudzi i uda w poszukiwaniu innej ofiary. Jego pomoc była zbędna.
Wyprostował się i ponownie spojrzał w stronę mężczyzny, kompletnie ignorując egzystencję yurei.
- W takim razie nie będę ci przeszkadzał. Måne najwidoczniej ma dość i jest nerwowa. W każdym razie moje zaproszenie jest nadal aktualne, numer do mnie znasz. Powodzenia, Hattori-sensei. - uniósł dłoń i machnął, aby się pożegnać, jednakże w ostatniej sekundzie przystanął, nim całkiem wykręcił ciało, aby oddalić się od mężczyzny.
- Ach, tylko uważaj, bo nawet na początku wiosny, kiedy mróz jeszcze szczypie w policzki, można spotkać komary. Mówię ci, cholerstwo jest niezwykle upierdliwe i głośne, zwłaszcza w nocy. Jak się przyczepi to już na amen. Czasami sól może je odstraszyć, choć to rozwiązanie tymczasowe! Na razie! - machnął i cmoknął do psa, kierując się w stronę drzew, by przedrzeć się przez nie i wrócić na ścieżkę, a potem skierować w stronę domu.
@Hattori Heizō
- Och? - uniósł ciemną brew w nieukrywanym zaskoczeniu, choć z drugiej strony... Hattori był dobry w łucznictwie, to trzeba było mu przyznać. Nic więc dziwnego, że został poproszony o pomoc przy dzieciakach.
- To od teraz powinienem zwracać się do ciebie Hattori-sensei? - zapytał lekko rozbawionym tonem, choć na próżno było doszukiwać się w nim szydzenia. Prawdę powiedziawszy, gdyby temperatura sprzyjała, pies nie ujadał i nie było bonusowego towarzystwa w postaci martwej kobiety, Enma z chęcią porozmawiałby nieco dłużej z ciemnowłosym. Właściwie nigdy nie mieli ku temu okazji. Na treningach wymieniali się głównie pojedynczymi zdaniami związanymi z tym, co aktualnie robili. Jasne, udali się razem na halloweenowe party, ale i tam nie wyszła im rozmowa.
Jak widać los nie lubił być aż tak łaskawy i zawsze rzucał im jakieś kłody pod nogi.
Uśmiech z twarzy przyszłego dziedzica momentalnie stopniał, niczym płatek śniegu na rozgrzanej skórze, kiedy padło imię jego własnego kuzyna.
- A co ma do tego Rainer? - zapytał, nie rozumiejąc po co ten został wplątany w ich rozmowę. Nie interesowała go relacja, jaka ich łączyła, o ile jakaś łączyła. Nie lubił wtrącać się w prywatne życie innych, nawet bliskich mu osób, jeżeli sytuacja w żaden sposób im nie zagrażała. Postanowił jednak nie kontynuować tematu, i porzucić go już na samym początku kątem oka dostrzegając nadpaloną dłoń, która niebezpiecznie zbliżała się do pyska psa.
10 centymetrów. 6. 4. 2...
- Tsk. - szarpnął smyczą do siebie, tym samym zmuszając czworonoga o zrobienie dwóch kroków w przód. Odwrócił się i przykucnął przed Måne, tym samym odgradzając ją od ducha.
- No już, już mała. Nie ma co się tak denerwować. Co, za długi spacer? - zapytał łagodnie, przesuwając opuszkami po jej śnieżnobiałej sierści.
Wychodziło na to, że Hattori nie widział ducha. To dobrze. Skoro nie posiadał tego paskudnego przekleństwa, to nic mu nie groziło. Duch szybko się znudzi i uda w poszukiwaniu innej ofiary. Jego pomoc była zbędna.
Wyprostował się i ponownie spojrzał w stronę mężczyzny, kompletnie ignorując egzystencję yurei.
- W takim razie nie będę ci przeszkadzał. Måne najwidoczniej ma dość i jest nerwowa. W każdym razie moje zaproszenie jest nadal aktualne, numer do mnie znasz. Powodzenia, Hattori-sensei. - uniósł dłoń i machnął, aby się pożegnać, jednakże w ostatniej sekundzie przystanął, nim całkiem wykręcił ciało, aby oddalić się od mężczyzny.
- Ach, tylko uważaj, bo nawet na początku wiosny, kiedy mróz jeszcze szczypie w policzki, można spotkać komary. Mówię ci, cholerstwo jest niezwykle upierdliwe i głośne, zwłaszcza w nocy. Jak się przyczepi to już na amen. Czasami sól może je odstraszyć, choć to rozwiązanie tymczasowe! Na razie! - machnął i cmoknął do psa, kierując się w stronę drzew, by przedrzeć się przez nie i wrócić na ścieżkę, a potem skierować w stronę domu.
@Hattori Heizō
Zaprzeczył krótkim ruchem głowy. Wyglądało na to, że nie poczuł się urażony pytaniem – właściwie rzadko czuł się urażony czymkolwiek. Wobec miażdżącej części osób trzymał emocjonalny rezon i nie to, żeby jakoś bardzo starał się ukrywać to, co naprawdę myślał pod maską spokoju; ten spokój towarzyszył mu w odczuwalny wewnętrznie sposób.
— Myślę, że na wiosnę będę miał tego pod dostatkiem — przyznał, nawet jeśli retorycznie rzucone pytanie nie wymagało żadnej odpowiedzi. — Może też przekonasz się o tym na własnej skórze, gdy zjawisz się na treningu. Zakładam, że trener doceni każdą pomoc — dodał przy krótkim wzruszeniu ramion. Była to tylko luźna kwestia do przemyślenia, choć dziwnie było mu prowadzić rozmowę, gdy do uszu wdzierał się charczący odgłos oddechów. Może obecność Seiwy wcale nie była taka zła? Gdy z nim rozmawiał, kobieta milczała, choć w pewnym momencie trudno było oprzeć się wrażeniu, że zaczynała się niecierpliwić, czekając na swoją kolej.
„A co ma do tego Rainer?”
Pokręcił głową, wymownie zbywając odpowiedź na pytanie. Nie było to tak ważne dla całej tej sprawy – zresztą mieli obok siebie podsłuchujące ich uszy, a niekoniecznie zależało mu na tym, by sprzedawać swój życiorys martwej kobiecie. Nieświadomość Enmy w tej kwestii była zresztą wystarczająco dosadna – wszystko wskazywało na to, że nie był niczego świadomy i prawdopodobnie było tak nie bez większego powodu. Na razie nie zaprzątał sobie tym głowy, ale podświadomie zakodował tę informację na później. Może do czasu kolejnego spotkania.
Hattori spojrzał z ukosa na poddenerwowanego psa. Starał się zachować jak najbardziej neutralny wyraz twarzy, ale brwi mimowolnie ściągnęły się, gdy Seiwa odciągnął zwierzę od dłoni yurei, którą ta cofnęła gwałtownie przyciskając ją do swojej piersi. Srebrne tęczówki prędko dosięgnęły chłopięcej twarzy, przyglądając się jej z większą uwagą; szukał na niej oznak świadomości. Czegoś, co pozwoliłoby mu zrozumieć, dlaczego udawał, jednocześnie dając tak oczywiste sygnały. Szybko doszedł do wniosku, że odpowiedź była tylko jedna – Heizo nie mógł oczekiwać, że ktoś zagra z nim w otwarte karty, gdy swoje własne trzymał pod stołem.
Odpłynąwszy na chwilę myślami, ledwo zorientował się, że ich krótkie spotkanie właśnie dobiegało końca. W pierwszym odruchu zdobył się na krótkie przytaknięcie, jakby dziękował za życzenie mu powodzenia. Sądząc po tym, że przez jeden błąd przykleił się do niego niechciany byt z zaświatów, to powodzenie na pewno mogło mu się przydać. Jeszcze do ostatniej sekundy zamierzał zostawić wszystko tak, jak było. Nie mógł zatrzymywać chłopaka siłą, choć może powinien. Znając cel zdesperowanej kobiety, mógł całkiem łatwo sprzedać ją każdemu egzorcyście, ale chociaż uważał, że miejsce duchów było poza światem żywych, nie potrafił zdobyć się na tak nieludzki krok w obliczu ludzkiego problemu.
„Ach, tylko uważaj…”
Jedna z brwi zawędrowała wyżej, gdy skonfrontował pytające spojrzenie ze złotymi tęczówkami chłopaka. Poruszył nadgarstkiem, w którym trzymał łuk, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że ścierpł mu od zbyt silnego zaciskania palców na majdanie. Komary – powtórzył w myślach, upuszczając przez nos krótkie, zrezygnowane parsknięcie. Elementy układanki wreszcie składały się w jedną całość i chociaż powinien pozwolić mu odejść, coś podpowiadało mu, że o wiele lepiej było zdecydować się na odważniejsze zagranie.
— To nieprawda. Komary nie znoszą mrozów, Enma. A coś, co mylisz z komarem może wcale nie jest tak upierdliwe, jak może się wydawać — zaczął odpowiednio podniesionym tonem, by pomimo powolnego oddalania się, Seiwa był w stanie usłyszeć go głośno i wyraźnie. — Może jest tutaj tylko po to, by znaleźć pomoc, a nie roznosić malarię. Powiem więcej – myślę, że w tej pomocy odnajdziesz się dużo lepiej.
Może nie było jeszcze za późno?
— Myślę, że na wiosnę będę miał tego pod dostatkiem — przyznał, nawet jeśli retorycznie rzucone pytanie nie wymagało żadnej odpowiedzi. — Może też przekonasz się o tym na własnej skórze, gdy zjawisz się na treningu. Zakładam, że trener doceni każdą pomoc — dodał przy krótkim wzruszeniu ramion. Była to tylko luźna kwestia do przemyślenia, choć dziwnie było mu prowadzić rozmowę, gdy do uszu wdzierał się charczący odgłos oddechów. Może obecność Seiwy wcale nie była taka zła? Gdy z nim rozmawiał, kobieta milczała, choć w pewnym momencie trudno było oprzeć się wrażeniu, że zaczynała się niecierpliwić, czekając na swoją kolej.
„A co ma do tego Rainer?”
Pokręcił głową, wymownie zbywając odpowiedź na pytanie. Nie było to tak ważne dla całej tej sprawy – zresztą mieli obok siebie podsłuchujące ich uszy, a niekoniecznie zależało mu na tym, by sprzedawać swój życiorys martwej kobiecie. Nieświadomość Enmy w tej kwestii była zresztą wystarczająco dosadna – wszystko wskazywało na to, że nie był niczego świadomy i prawdopodobnie było tak nie bez większego powodu. Na razie nie zaprzątał sobie tym głowy, ale podświadomie zakodował tę informację na później. Może do czasu kolejnego spotkania.
Hattori spojrzał z ukosa na poddenerwowanego psa. Starał się zachować jak najbardziej neutralny wyraz twarzy, ale brwi mimowolnie ściągnęły się, gdy Seiwa odciągnął zwierzę od dłoni yurei, którą ta cofnęła gwałtownie przyciskając ją do swojej piersi. Srebrne tęczówki prędko dosięgnęły chłopięcej twarzy, przyglądając się jej z większą uwagą; szukał na niej oznak świadomości. Czegoś, co pozwoliłoby mu zrozumieć, dlaczego udawał, jednocześnie dając tak oczywiste sygnały. Szybko doszedł do wniosku, że odpowiedź była tylko jedna – Heizo nie mógł oczekiwać, że ktoś zagra z nim w otwarte karty, gdy swoje własne trzymał pod stołem.
Odpłynąwszy na chwilę myślami, ledwo zorientował się, że ich krótkie spotkanie właśnie dobiegało końca. W pierwszym odruchu zdobył się na krótkie przytaknięcie, jakby dziękował za życzenie mu powodzenia. Sądząc po tym, że przez jeden błąd przykleił się do niego niechciany byt z zaświatów, to powodzenie na pewno mogło mu się przydać. Jeszcze do ostatniej sekundy zamierzał zostawić wszystko tak, jak było. Nie mógł zatrzymywać chłopaka siłą, choć może powinien. Znając cel zdesperowanej kobiety, mógł całkiem łatwo sprzedać ją każdemu egzorcyście, ale chociaż uważał, że miejsce duchów było poza światem żywych, nie potrafił zdobyć się na tak nieludzki krok w obliczu ludzkiego problemu.
„Ach, tylko uważaj…”
Jedna z brwi zawędrowała wyżej, gdy skonfrontował pytające spojrzenie ze złotymi tęczówkami chłopaka. Poruszył nadgarstkiem, w którym trzymał łuk, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że ścierpł mu od zbyt silnego zaciskania palców na majdanie. Komary – powtórzył w myślach, upuszczając przez nos krótkie, zrezygnowane parsknięcie. Elementy układanki wreszcie składały się w jedną całość i chociaż powinien pozwolić mu odejść, coś podpowiadało mu, że o wiele lepiej było zdecydować się na odważniejsze zagranie.
— To nieprawda. Komary nie znoszą mrozów, Enma. A coś, co mylisz z komarem może wcale nie jest tak upierdliwe, jak może się wydawać — zaczął odpowiednio podniesionym tonem, by pomimo powolnego oddalania się, Seiwa był w stanie usłyszeć go głośno i wyraźnie. — Może jest tutaj tylko po to, by znaleźć pomoc, a nie roznosić malarię. Powiem więcej – myślę, że w tej pomocy odnajdziesz się dużo lepiej.
Może nie było jeszcze za późno?
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Nie zamierzał zostać tu dłużej, nie czując takowej potrzeby, ani też tym bardziej ingerować w sprawy, które bezpośrednio go nie dotyczyło.
Ludzie, którzy nie posiadali daru, choć w mniemaniu Enmy bardziej pasowało tu stwierdzenie klątwy, widzenia duchów, nie przyciągali aż tak do siebie nadprzyrodzonych bytów jak senkenshe. Jasne, zdarzały się przypadki, że jakiś duch łaził za zwykłym człowiekiem, przyczepiał się do niego jak niechciana, rozmemłana guma do żucia, której tak ciężko było się pozbyć. Życie z takim pasożytem stawało się trudne, nie do zniesienia, kiedy w domu przedmioty zaczynały się same z siebie przesuwać, w nocy słychać było nieznośne pukanie czy kroki, choć niczego nie można było dostrzec. Ale w takich wypadach wystarczyło oczyszczenie szałwią, czasami krótka modlitwa i było po problemie. Ignorowane duchy najczęściej same z siebie odpuszczały nie mogą osiągnąć celu.
Dlatego udawanie, że nie widzi się ich marnych egzystencji było tak ważne. Tak zbawienne dla umęczonego umysłu.
Jednakże słysząc słowa ciemnowłosego mężczyzny, Enma mimowolnie przystanął. A potem odwrócił się, spoglądając na niego z kamienną twarzą, z której ciężko było odczytać jakąkolwiek emocje.
A jednak.
A jednak i on je widział. Jaka szkoda, że będzie musiał żyć z tym brzemieniem do końca swych dni. Nawet mu współczuł. Aczkolwiek teraz nie mógł go zignorować. Ani też egzystencji kobiety, bo prędzej czy później Hattori zwróci na nią uwagę. O ile jeszcze tego nie zrobił. A ona się nie odczepi. Będzie drążyć. I drążyć. I drążyć. Każdy umysł w końcu się poddawał.
- Przede wszystkim zachowaj dystans. - odezwał się nagle, odwracając głowę w kierunku kobiety, skupiając na niej swoje spojrzenie.
- I powiedz, dlaczego za nim chodzisz? - dodał po chwili, przyciągając psa jeszcze bliżej swojej nogi. Kobieta otworzyła szerzej oczy w niemym zaskoczeniu, kiedy okazało się, że ktoś jeszcze ją widział. Dodatkowa osoba, co mogło oznaczać tylko jedno - większa szansa uzyskania pomocy.
- W-widzisz mnie... - wyszeptała, robiąc krok do przodu, ale po chwili jakby oprzytomniała i zatrzymała się, trzymając dystans. Nie mogła przecież ryzykować, że taka szansa jej ucieknie sprzed nosa.
- M-moja córka... córka...C-c-órka... Wypadek.... proszę... - załkała, przyciskając drżące dłonie do wynędzniałej klatki piersiowej.
- N-nie wiem... g-gdzie jest.... m-moja mała.... M-Miya-yako... - pokręciła lekko głową, a ciemne, pozlepiane od zaschniętej krwi włosy lekko zakołysały, jakby poruszone łagodnym wiatrem.
- P-p-riszę... Muszę... ją z-znaleźć.... M-Miyako...
Enma po chwili przeniósł wzrok na Hattoriego, po czym potarł wierzchem dłoni bok szyi oddając się zamyśleniu. Czyli chęć ujrzenia córki trzymała ją na tym świecie. Jasne, kobieta nie wydawała się potężnym yurei. Ani też nie niebezpiecznym. Krótki rytuał załatwiłby sprawę. Ale...
Ponownie spojrzał na nią, a potem na Hattoriego.
- Chcesz jej pomóc? - zapytał go, uważnie obserwując każdą reakcję, jaka mogła pojawić się na jego obliczu.
Dawał mu wybór.
W końcu to do niego przykleił się duch.
@Hattori Heizō
Ludzie, którzy nie posiadali daru, choć w mniemaniu Enmy bardziej pasowało tu stwierdzenie klątwy, widzenia duchów, nie przyciągali aż tak do siebie nadprzyrodzonych bytów jak senkenshe. Jasne, zdarzały się przypadki, że jakiś duch łaził za zwykłym człowiekiem, przyczepiał się do niego jak niechciana, rozmemłana guma do żucia, której tak ciężko było się pozbyć. Życie z takim pasożytem stawało się trudne, nie do zniesienia, kiedy w domu przedmioty zaczynały się same z siebie przesuwać, w nocy słychać było nieznośne pukanie czy kroki, choć niczego nie można było dostrzec. Ale w takich wypadach wystarczyło oczyszczenie szałwią, czasami krótka modlitwa i było po problemie. Ignorowane duchy najczęściej same z siebie odpuszczały nie mogą osiągnąć celu.
Dlatego udawanie, że nie widzi się ich marnych egzystencji było tak ważne. Tak zbawienne dla umęczonego umysłu.
Jednakże słysząc słowa ciemnowłosego mężczyzny, Enma mimowolnie przystanął. A potem odwrócił się, spoglądając na niego z kamienną twarzą, z której ciężko było odczytać jakąkolwiek emocje.
A jednak.
A jednak i on je widział. Jaka szkoda, że będzie musiał żyć z tym brzemieniem do końca swych dni. Nawet mu współczuł. Aczkolwiek teraz nie mógł go zignorować. Ani też egzystencji kobiety, bo prędzej czy później Hattori zwróci na nią uwagę. O ile jeszcze tego nie zrobił. A ona się nie odczepi. Będzie drążyć. I drążyć. I drążyć. Każdy umysł w końcu się poddawał.
- Przede wszystkim zachowaj dystans. - odezwał się nagle, odwracając głowę w kierunku kobiety, skupiając na niej swoje spojrzenie.
- I powiedz, dlaczego za nim chodzisz? - dodał po chwili, przyciągając psa jeszcze bliżej swojej nogi. Kobieta otworzyła szerzej oczy w niemym zaskoczeniu, kiedy okazało się, że ktoś jeszcze ją widział. Dodatkowa osoba, co mogło oznaczać tylko jedno - większa szansa uzyskania pomocy.
- W-widzisz mnie... - wyszeptała, robiąc krok do przodu, ale po chwili jakby oprzytomniała i zatrzymała się, trzymając dystans. Nie mogła przecież ryzykować, że taka szansa jej ucieknie sprzed nosa.
- M-moja córka... córka...C-c-órka... Wypadek.... proszę... - załkała, przyciskając drżące dłonie do wynędzniałej klatki piersiowej.
- N-nie wiem... g-gdzie jest.... m-moja mała.... M-Miya-yako... - pokręciła lekko głową, a ciemne, pozlepiane od zaschniętej krwi włosy lekko zakołysały, jakby poruszone łagodnym wiatrem.
- P-p-riszę... Muszę... ją z-znaleźć.... M-Miyako...
Enma po chwili przeniósł wzrok na Hattoriego, po czym potarł wierzchem dłoni bok szyi oddając się zamyśleniu. Czyli chęć ujrzenia córki trzymała ją na tym świecie. Jasne, kobieta nie wydawała się potężnym yurei. Ani też nie niebezpiecznym. Krótki rytuał załatwiłby sprawę. Ale...
Ponownie spojrzał na nią, a potem na Hattoriego.
- Chcesz jej pomóc? - zapytał go, uważnie obserwując każdą reakcję, jaka mogła pojawić się na jego obliczu.
Dawał mu wybór.
W końcu to do niego przykleił się duch.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
Doskonale zdawał sobie sprawę z natarczywości niektórych duchów. Słysząc rzężący oddech przy swoim lewym ramieniu, wracał pamięcią do momentów, kiedy miał okazję doświadczyć tej nachalności na własnej skórze. Był to pierwszy i ostatni raz, gdy nie żałował tego, że uległ temu przytłaczającemu narzucaniu się, nawet jeśli koniec końców nie przyniosło mu niczego dobrego. Może poza świadomością, że powinien być bardziej czujny, mniej ustępliwy; powinien bardziej uważać na to, czemu poświęcał swoją uwagę. Od ostatniego razu minął już szmat czasu i miał wrażenie, że dzisiejsza sytuacja – za sprawą jakiejś siły wyższej, której Hattori nie rozumiał – miała odświeżyć mu pamięć. Albo przynajmniej uświadomić, że zaczął spuszczać gardę i przez cały ten drugi okres zdążył poczuć się nietykalny, a przecież to, że ostatnio poświęcał swoje myśli innym sprawom, nie oznaczało, że świat zmienił się razem z nimi. Nadal był tym samym światem, który współdzielił to ze zrozpaczonymi duszami, to z tymi bardziej wygłodniałymi – tymi, do których nie czuło się żalu ani sympatii.
W odpowiedzi na pytanie Enmy wzruszył ramionami. Nie był przekonany. Do dzisiaj jedynym pewnikiem w jego życiu było to, że nie chciał pomagać żadnej z dusz – ani dobrej, ani złej, ani nawet neutralnej. Uważał za oczywiste to, że każda z nich powinna zaakceptować to, że jej czas dobiegł końca. Na szczęście miał w sobie na tyle dużo empatii – trudno było go o nią posądzić, gdy jego twarz i spojrzenie nie zdradzały nic poza zimnym opanowaniem – by rozumieć to, że nie każdy myślał tak, jak on. Nie dla każdego śmierć była spokojna.
— Sam nie wiem — zaczął, słyszalnie nie stawiając kropki na końcu zdania. Jego decyzja zawisła w powietrzu otulona ciężką płachtą zastanowienia. Odwrócił się, w milczeniu pokonując kilka kroków w stronę tarczy, w której tkwiły dwie wystrzelone wcześniej strzały. Wynik byłby znacznie lepszy, gdyby nie obecność zmarłej. Gdyby nie jej obecność, ćwiczyłby dalej. Tymczasem wyszarpnął z tarczy groty, w zamyśleniu dotykając ich ostrych czubków opuszką palca wskazującego, gdy na powrót odwracał się przodem do Seiwy i nieznajomej. — Przynajmniej nie chce nikogo zabić. Jeśli zobaczenie córki to wszystko, co jeszcze ją tu trzyma, to chyba nie będzie nas dużo kosztować?
— T-to wszy-s-stko. Na-praw-dę — wtrąciła łamiącym się tonem, w którego szczerość ciężko było nie uwierzyć. Heizo starał się brać przez sito targające yurei emocje, ale mimo wszystko było mu jej szkoda, nawet jeśli w swojej stoickiej postawie starał się tego nie okazywać. Czemu? Bo wyciągnięty w czyjąś stronę palec był pierwszym krokiem do utraty całej ręki, a tego wolał sobie oszczędzić.
Wrzucił strzały do wetkniętego w śnieg kołczanu. Z kieszeni wyłowił rękawiczki, które naciągnął na zmarznięte ręce, przez co stało się oczywistym, że nie zamierzał kontynuować swojego treningu.
— Myślicie, że gdzieś już o tym napisali? Powiedziałaś, że miałyście wypadek. Twój stan — zaczął, zerkając na nią z ukosa, jakby do ostatniej chwili zastanawiał się, czy powinien w ogóle nawiązywać do tego tematu. — Wygląda na dość poważną sprawę. Wydaje mi się, że nie przeszłaby bez echa, zwłaszcza że w grę wchodzi temat matki z dzieckiem. Portale karmią się takimi tragediami. — Chwycił za pasek kołczanu i przewiesił go sobie przez ramię. — Jak się nazywasz?
Stąpał po cienkim lodzie, ale jeśli intencje kobiety ograniczały się do niedokończonych spraw rodzinnych, nie powinna mieć nic do ukrycia. Srebrne tęczówki zwróciły się ku Enmie w dość wymownym spojrzeniu. To oczywiste, że czarnowłosy wolałby, żeby nieznajoma nie kłamała, ale gdyby to zrobiła, wolał mieć pewność, że Seiwa zdoła interweniować.
— I-Imam-ura May-umi.
W odpowiedzi na pytanie Enmy wzruszył ramionami. Nie był przekonany. Do dzisiaj jedynym pewnikiem w jego życiu było to, że nie chciał pomagać żadnej z dusz – ani dobrej, ani złej, ani nawet neutralnej. Uważał za oczywiste to, że każda z nich powinna zaakceptować to, że jej czas dobiegł końca. Na szczęście miał w sobie na tyle dużo empatii – trudno było go o nią posądzić, gdy jego twarz i spojrzenie nie zdradzały nic poza zimnym opanowaniem – by rozumieć to, że nie każdy myślał tak, jak on. Nie dla każdego śmierć była spokojna.
— Sam nie wiem — zaczął, słyszalnie nie stawiając kropki na końcu zdania. Jego decyzja zawisła w powietrzu otulona ciężką płachtą zastanowienia. Odwrócił się, w milczeniu pokonując kilka kroków w stronę tarczy, w której tkwiły dwie wystrzelone wcześniej strzały. Wynik byłby znacznie lepszy, gdyby nie obecność zmarłej. Gdyby nie jej obecność, ćwiczyłby dalej. Tymczasem wyszarpnął z tarczy groty, w zamyśleniu dotykając ich ostrych czubków opuszką palca wskazującego, gdy na powrót odwracał się przodem do Seiwy i nieznajomej. — Przynajmniej nie chce nikogo zabić. Jeśli zobaczenie córki to wszystko, co jeszcze ją tu trzyma, to chyba nie będzie nas dużo kosztować?
— T-to wszy-s-stko. Na-praw-dę — wtrąciła łamiącym się tonem, w którego szczerość ciężko było nie uwierzyć. Heizo starał się brać przez sito targające yurei emocje, ale mimo wszystko było mu jej szkoda, nawet jeśli w swojej stoickiej postawie starał się tego nie okazywać. Czemu? Bo wyciągnięty w czyjąś stronę palec był pierwszym krokiem do utraty całej ręki, a tego wolał sobie oszczędzić.
Wrzucił strzały do wetkniętego w śnieg kołczanu. Z kieszeni wyłowił rękawiczki, które naciągnął na zmarznięte ręce, przez co stało się oczywistym, że nie zamierzał kontynuować swojego treningu.
— Myślicie, że gdzieś już o tym napisali? Powiedziałaś, że miałyście wypadek. Twój stan — zaczął, zerkając na nią z ukosa, jakby do ostatniej chwili zastanawiał się, czy powinien w ogóle nawiązywać do tego tematu. — Wygląda na dość poważną sprawę. Wydaje mi się, że nie przeszłaby bez echa, zwłaszcza że w grę wchodzi temat matki z dzieckiem. Portale karmią się takimi tragediami. — Chwycił za pasek kołczanu i przewiesił go sobie przez ramię. — Jak się nazywasz?
Stąpał po cienkim lodzie, ale jeśli intencje kobiety ograniczały się do niedokończonych spraw rodzinnych, nie powinna mieć nic do ukrycia. Srebrne tęczówki zwróciły się ku Enmie w dość wymownym spojrzeniu. To oczywiste, że czarnowłosy wolałby, żeby nieznajoma nie kłamała, ale gdyby to zrobiła, wolał mieć pewność, że Seiwa zdoła interweniować.
— I-Imam-ura May-umi.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Wysłuchał zaproponowanego przez Hattoriego tropu i skinąwszy lekko głową, sięgnął do kiszeni kurtki skąd wyciągnął małe urządzenie. Przesunął zmarzniętym i lekko czerwonym od mrozu palcem po ekranie chcąc go odblokować, a następnie zaczął wyszukiwać informacji o wszelakich wypadkach, które mogły mieć miejsce w okolicy. A przynajmniej na terenie miasta. Czynność ta trwała zaledwie kilka minut, niestety, jak się okazało, była bezowocna. Westchnął cicho, mając wrażenie, że sprawa nie okaże się tak łatwa jak początkowo zakładał.
- Nic nie piszą o wypadku. - pokręcił delikatnie głową, próbując wpisywać w przeglądarkę przeróżne zagadnienia, które mogły mieć jakiekolwiek powiązanie z wypadkiem.
Ale nadal nic.
- Nowe duchy, to znaczy takie, które, że tak do ujmę, dopiero co się narodziły, są zbyt słabe, żeby cokolwiek zrobić. Nie są jakimkolwiek zagrożeniem. - wytłumaczył spokojnym tonem, odrywając wzrok od ekranu telefonu kiedy uniósł głowę, aby spojrzeć na kobietę.
- Chyba że wędrują po świecie już jakiś czas, lecz wciąż żyją w przekonaniu, że śmierć dopiero co nastąpiła. Powiedz mi, jak długo tu jesteś? - pytanie zawisło w powietrzu niczym uniesiona ręka z batem czekająca na znak, aby przeciąć jednym ruchem gęstą atmosferę dookoła nich.
- N-n... j-ja... od nie-edawna... - wyjęczała kobieta a na jej bladej, martwej twarzy można było dostrzec coś, co przypominało zakłopotanie, a nawet niezrozumienie.
- Czyli nie wiesz. - ponownie westchnął, tym razem przenosząc spojrzenie na mężczyznę stojącego obok.
- Spróbuję wyszukać po nazwisku, ale sam nie wiem czy coś w ten sposób znajdziemy. Wtedy pozostanie nam próba pozyskania informacji na policji albo w szpitalach. - a z tym może być problem, co oznaczało jedno: problem. I to niemały, bo jeżeli kobieta pałętała się po świecie już kilka lat, to nie tylko groziło im brak jakichkolwiek wzmianek na temat jej córki, ale również istniało spore prawdopodobieństwo, że yurei była na granicy stania się borei.
A to już stanowiło realne zagrożenie.
Enma zmarszczył lekko czoło i potarł policzek wierzchem dłoni, kiedy zaczął się zastanawiać.
- Imamura Mayumi. - powtórzył bezwiednie jej imię i nazwisko, jednocześnie wyszukując jej w przeglądarce. Personalia kobiety były ich jedyną i wręcz ostatnią deską ratunku, a Enma trzymał się ich uparcie, choć gdzieś z tyłu głowy słyszał cichy głosik, który powtarzał mu, żeby nie nastawiał się na powodzenie. Bo może bardzo mocno uderzyć w dno zwane rozczarowaniem.
A jednak. Los dzisiejszego dnia aż tak się nimi nie bawił.
- Bingo. - jego twarz delikatnie rozpromieniła się, kiedy wpadł na artykuł sprzed dwóch lat.
Dwa lata.
Wzrok przelotnie omiótł kobietę, a mięśnie instynktownie napięły się.
AŻ dwa lata.
Powrócił spojrzeniem do artykułu.
- Zmarła tragicznie w wypadku dwa lata temu. Jechała z córką, którą odebrała z przedszkola. Dziewczynka przeżyła.
- Ż-żyje? M-muszę... zob-baczyć...
- Wiem. - przerwał jej Enma, bo przecież nie mogło być tak łatwo.
Ale żyła. Mieli szansę. I nadzieję.
- Wiesz gdzie mieszkasz? A raczej, mieszkałaś? - zapytał, ale jak się spodziewał - nie uzyskał odpowiedzi. Duch, który istniał w świecie ludzi przez tak długi okres czasu miał coraz większe dziury w pamięci. To tylko kwestia czasu, kiedy...
- Poczekaj, muszę zadzwonić. Miejmy nadzieję, że jej mąż w żałobie nie postanowił się wyprowadzić. Do innego miasta. Albo i kraju. - posłał wymowne spojrzenie w stronę ciemnowłosego, bo oboje wiedzieli co by to oznaczało. Odwrócił się po chwili i odszedł kilka kroków, przykładając telefon do ucha.
Jego rozmowa trwała pięć, może sześć minut, a przez większość czasu Enma milczał, czekając na odpowiedź po drugiej stronie. Wreszcie, kiedy wrócił, jego usta ugięły się pod naporem krzywego uśmiechu.
- Masz sporo czasu? Bo czeka nas wycieczka pociągiem.
@Hattori Heizō
- Nic nie piszą o wypadku. - pokręcił delikatnie głową, próbując wpisywać w przeglądarkę przeróżne zagadnienia, które mogły mieć jakiekolwiek powiązanie z wypadkiem.
Ale nadal nic.
- Nowe duchy, to znaczy takie, które, że tak do ujmę, dopiero co się narodziły, są zbyt słabe, żeby cokolwiek zrobić. Nie są jakimkolwiek zagrożeniem. - wytłumaczył spokojnym tonem, odrywając wzrok od ekranu telefonu kiedy uniósł głowę, aby spojrzeć na kobietę.
- Chyba że wędrują po świecie już jakiś czas, lecz wciąż żyją w przekonaniu, że śmierć dopiero co nastąpiła. Powiedz mi, jak długo tu jesteś? - pytanie zawisło w powietrzu niczym uniesiona ręka z batem czekająca na znak, aby przeciąć jednym ruchem gęstą atmosferę dookoła nich.
- N-n... j-ja... od nie-edawna... - wyjęczała kobieta a na jej bladej, martwej twarzy można było dostrzec coś, co przypominało zakłopotanie, a nawet niezrozumienie.
- Czyli nie wiesz. - ponownie westchnął, tym razem przenosząc spojrzenie na mężczyznę stojącego obok.
- Spróbuję wyszukać po nazwisku, ale sam nie wiem czy coś w ten sposób znajdziemy. Wtedy pozostanie nam próba pozyskania informacji na policji albo w szpitalach. - a z tym może być problem, co oznaczało jedno: problem. I to niemały, bo jeżeli kobieta pałętała się po świecie już kilka lat, to nie tylko groziło im brak jakichkolwiek wzmianek na temat jej córki, ale również istniało spore prawdopodobieństwo, że yurei była na granicy stania się borei.
A to już stanowiło realne zagrożenie.
Enma zmarszczył lekko czoło i potarł policzek wierzchem dłoni, kiedy zaczął się zastanawiać.
- Imamura Mayumi. - powtórzył bezwiednie jej imię i nazwisko, jednocześnie wyszukując jej w przeglądarce. Personalia kobiety były ich jedyną i wręcz ostatnią deską ratunku, a Enma trzymał się ich uparcie, choć gdzieś z tyłu głowy słyszał cichy głosik, który powtarzał mu, żeby nie nastawiał się na powodzenie. Bo może bardzo mocno uderzyć w dno zwane rozczarowaniem.
A jednak. Los dzisiejszego dnia aż tak się nimi nie bawił.
- Bingo. - jego twarz delikatnie rozpromieniła się, kiedy wpadł na artykuł sprzed dwóch lat.
Dwa lata.
Wzrok przelotnie omiótł kobietę, a mięśnie instynktownie napięły się.
AŻ dwa lata.
Powrócił spojrzeniem do artykułu.
- Zmarła tragicznie w wypadku dwa lata temu. Jechała z córką, którą odebrała z przedszkola. Dziewczynka przeżyła.
- Ż-żyje? M-muszę... zob-baczyć...
- Wiem. - przerwał jej Enma, bo przecież nie mogło być tak łatwo.
Ale żyła. Mieli szansę. I nadzieję.
- Wiesz gdzie mieszkasz? A raczej, mieszkałaś? - zapytał, ale jak się spodziewał - nie uzyskał odpowiedzi. Duch, który istniał w świecie ludzi przez tak długi okres czasu miał coraz większe dziury w pamięci. To tylko kwestia czasu, kiedy...
- Poczekaj, muszę zadzwonić. Miejmy nadzieję, że jej mąż w żałobie nie postanowił się wyprowadzić. Do innego miasta. Albo i kraju. - posłał wymowne spojrzenie w stronę ciemnowłosego, bo oboje wiedzieli co by to oznaczało. Odwrócił się po chwili i odszedł kilka kroków, przykładając telefon do ucha.
Jego rozmowa trwała pięć, może sześć minut, a przez większość czasu Enma milczał, czekając na odpowiedź po drugiej stronie. Wreszcie, kiedy wrócił, jego usta ugięły się pod naporem krzywego uśmiechu.
- Masz sporo czasu? Bo czeka nas wycieczka pociągiem.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
Pokiwał głową, w zamyśleniu opuszczając wzrok na śnieg skrzący się pod nogami. Gdy pierwszy trop okazał się ślepy – zero pomocnych informacji – Hattori zaczął zastanawiać się nad kolejnymi możliwościami. Przez głowę przedarła się ulotna myśl, że robił to zupełnie niepotrzebnie. Nie powinien brać na barki odpowiedzialności za czyjś los, a już tym bardziej, jeśli ten ktoś był duchem i na jakąkolwiek pomoc i tak było już za późno. Dlaczego nie mogli odchodzić w spokoju? Palcami wolnej ręki potarł przeciwny nadgarstek w całkowicie nieświadomym odruchu, choć ten ułatwiał mu skupienie. Wyglądał, jakby na chwilę zupełnie wycofał się z rozmowy, ale przez ten czas uważnie im się przysłuchiwał. Miał świadomość tego, że sam to zaczął i z trudem przetrawił to, że nie potrafił podjąć bardziej radykalnej i prostszej decyzji. Miał przed sobą kogoś, kto mógłby ukrócić cierpienie kobiety tu i teraz, nawet jeśli odeszłaby w duszącym niepokoju, ale czuł, że przez kilka następnych nocy nie byłby w stanie spać spokojnie.
— Zbyt słabe? — dopytał, wreszcie unosząc wzrok. W otoczeniu wszechobecnej bieli i jasnoszarego, zimowego nieba, srebrne tęczówki wydawały się jaśniejsze niż zazwyczaj. Jeszcze bardziej chłodne. — Na tyle, że nie są w stanie z nikim się komunikować? — dodał, spoglądając z ukosa na kobietę, która drgnęła niespokojnie, ale nie dlatego, że próbowała ich okłamać, a dlatego, że powoli docierało do niej, że coś mogło jej umknąć. Domyślał się, że świadomość tego, że zapomniała, a w jej głowie była luka, której nie była w stanie niczym zapełnić – choć wyraźnie próbowała, gdy przysunęła zmasakrowaną dłoń do podbródka – musiała być uciążliwa, ale była to cena powrotu do świata żywych. Gdy swojego czasu zbierał informacje o yurei, uznał, że to bez sensu trzymać się istnienia dla jednego celu, który nie pozwalał na zasłużony odpoczynek; był jak kula u nogi.
„Czyli nie wiesz.”
Czarnowłosy wypuścił powietrze ustami, przy okazji wydmuchując kłąb pary, który rozmył się w powietrzu. Z początku liczył na to, że uda im się pozbyć problemu bez zbędnych komplikacji. Życzenie Imamury było stosunkowo proste, jeśli nie liczyć tej niewielkiej szansy, że na widok córki mogło jej kompletnie odbić.
— Jeśli będziemy musieli angażować w to służby, bliżej będzie nam do szpitala psychiatrycznego. Nie wszyscy ludzie są tacy, jak my. Na pewno zdążyłaś to zauważyć tam, na ulicy — zwrócił się do Mayumi, ale nie patrzył w jej stronę. Nawet celowo zniżył głos, by ktoś, kto ewentualnie przechodziłby obok, odniósł wrażenie, że rozmawia jedynie z Enmą. Kiwnął za to wymownie podbródkiem, orientacyjnie wskazując nim miejsce, w którym zobaczył ją po raz pierwszy; błąkającą się i zaczepiającą innych bez skutku.
Od cholernych dwóch lat.
Heizo przechylił głowę na bok, jakby nadstawiał uszu, bo wydawało mu się, że się przesłyszał. Wydawało mu się absurdalne, że od takiego czasu czarnowłosa jeszcze nie zdołała znaleźć pomocy. Musiał mieć dziś cholernego pecha, że na nią trafił i wpakował się w odgrzebywanie spraw z odległej przeszłości.
— No to mamy dobrą i złą wiadomość — skwitował, ale ze słyszalną rezygnacją w głosie. — Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli okazję podejść dostatecznie blisko. Wystarczy ci zobaczenie jej z daleka? — spytał, obserwując Enmę, który zajął się rozmową telefoniczną. Choć czujnie przyglądał się chłopakowi, nie silił się na to, by podsłuchać jego rozmowę, wierząc w to, że prędzej czy później będzie musiał podzielić się z nim szczegółami. Był teraz nieodłączną częścią planu.
— W-wyy-starczy — wyjąkała błagalnie. Wydawała się jeszcze bardziej poruszona niż wcześniej; zniecierpliwiona wręcz. Wieść o tym, że jej dziecko przeżyło wypadek, przyniosło jej niemałą ulgę, ale potrzebowała jeszcze naocznego dowodu. Kiwnął głową, ale w tym krótkim ruchu kryła się odrobina sceptycyzmu. Nie ufał jej do końca i nie chciał tego robić, by nie uśpić czujności, która była mu potrzebna na wszelki wypadek.
„Masz sporo czasu?”
Uniósł brew nie tylko w pytającym wyrazie, ale i nie bez widocznej podejrzliwości. Sporo czasu oznaczało, że zajmie im to dłużej, niż sądził. Sporo czasu oznaczało, że prawdopodobnie obawy Seiwy się potwierdziły i już po chwili sam potwierdził tę teorię. Hattori tkwił przez chwilę w bezruchu, pozwalając sobie w spokoju przetrawić tę informację. Jego dzień miał wyglądać zupełnie inaczej.
— Zamiast czasu wolałbym mieć jakiś wybór — przyznał wreszcie, pozwalając sobie na niemalże bezgłośne westchnięcie, gdy poprawiał pasek na ramieniu. — Gdzie jedziemy? Nie mieszkam w centrum, a będę musiał to gdzieś odstawić — poinformował, unosząc lekko trzymany łuk. Nie mógł zabrać go ze sobą, skoro czekała ich wycieczka pociągiem, a przynajmniej nie bez ściągania na siebie niepotrzebnej uwagi.
— Zbyt słabe? — dopytał, wreszcie unosząc wzrok. W otoczeniu wszechobecnej bieli i jasnoszarego, zimowego nieba, srebrne tęczówki wydawały się jaśniejsze niż zazwyczaj. Jeszcze bardziej chłodne. — Na tyle, że nie są w stanie z nikim się komunikować? — dodał, spoglądając z ukosa na kobietę, która drgnęła niespokojnie, ale nie dlatego, że próbowała ich okłamać, a dlatego, że powoli docierało do niej, że coś mogło jej umknąć. Domyślał się, że świadomość tego, że zapomniała, a w jej głowie była luka, której nie była w stanie niczym zapełnić – choć wyraźnie próbowała, gdy przysunęła zmasakrowaną dłoń do podbródka – musiała być uciążliwa, ale była to cena powrotu do świata żywych. Gdy swojego czasu zbierał informacje o yurei, uznał, że to bez sensu trzymać się istnienia dla jednego celu, który nie pozwalał na zasłużony odpoczynek; był jak kula u nogi.
„Czyli nie wiesz.”
Czarnowłosy wypuścił powietrze ustami, przy okazji wydmuchując kłąb pary, który rozmył się w powietrzu. Z początku liczył na to, że uda im się pozbyć problemu bez zbędnych komplikacji. Życzenie Imamury było stosunkowo proste, jeśli nie liczyć tej niewielkiej szansy, że na widok córki mogło jej kompletnie odbić.
— Jeśli będziemy musieli angażować w to służby, bliżej będzie nam do szpitala psychiatrycznego. Nie wszyscy ludzie są tacy, jak my. Na pewno zdążyłaś to zauważyć tam, na ulicy — zwrócił się do Mayumi, ale nie patrzył w jej stronę. Nawet celowo zniżył głos, by ktoś, kto ewentualnie przechodziłby obok, odniósł wrażenie, że rozmawia jedynie z Enmą. Kiwnął za to wymownie podbródkiem, orientacyjnie wskazując nim miejsce, w którym zobaczył ją po raz pierwszy; błąkającą się i zaczepiającą innych bez skutku.
Od cholernych dwóch lat.
Heizo przechylił głowę na bok, jakby nadstawiał uszu, bo wydawało mu się, że się przesłyszał. Wydawało mu się absurdalne, że od takiego czasu czarnowłosa jeszcze nie zdołała znaleźć pomocy. Musiał mieć dziś cholernego pecha, że na nią trafił i wpakował się w odgrzebywanie spraw z odległej przeszłości.
— No to mamy dobrą i złą wiadomość — skwitował, ale ze słyszalną rezygnacją w głosie. — Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli okazję podejść dostatecznie blisko. Wystarczy ci zobaczenie jej z daleka? — spytał, obserwując Enmę, który zajął się rozmową telefoniczną. Choć czujnie przyglądał się chłopakowi, nie silił się na to, by podsłuchać jego rozmowę, wierząc w to, że prędzej czy później będzie musiał podzielić się z nim szczegółami. Był teraz nieodłączną częścią planu.
— W-wyy-starczy — wyjąkała błagalnie. Wydawała się jeszcze bardziej poruszona niż wcześniej; zniecierpliwiona wręcz. Wieść o tym, że jej dziecko przeżyło wypadek, przyniosło jej niemałą ulgę, ale potrzebowała jeszcze naocznego dowodu. Kiwnął głową, ale w tym krótkim ruchu kryła się odrobina sceptycyzmu. Nie ufał jej do końca i nie chciał tego robić, by nie uśpić czujności, która była mu potrzebna na wszelki wypadek.
„Masz sporo czasu?”
Uniósł brew nie tylko w pytającym wyrazie, ale i nie bez widocznej podejrzliwości. Sporo czasu oznaczało, że zajmie im to dłużej, niż sądził. Sporo czasu oznaczało, że prawdopodobnie obawy Seiwy się potwierdziły i już po chwili sam potwierdził tę teorię. Hattori tkwił przez chwilę w bezruchu, pozwalając sobie w spokoju przetrawić tę informację. Jego dzień miał wyglądać zupełnie inaczej.
— Zamiast czasu wolałbym mieć jakiś wybór — przyznał wreszcie, pozwalając sobie na niemalże bezgłośne westchnięcie, gdy poprawiał pasek na ramieniu. — Gdzie jedziemy? Nie mieszkam w centrum, a będę musiał to gdzieś odstawić — poinformował, unosząc lekko trzymany łuk. Nie mógł zabrać go ze sobą, skoro czekała ich wycieczka pociągiem, a przynajmniej nie bez ściągania na siebie niepotrzebnej uwagi.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Pokręcił lekko głową, jednocześnie dotykając łba psa, żeby go pogłaskać. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy poczuł pod opuszkami miękką sierść swej towarzyszki. Zwierzę zdawało się nieco uspokoić, choć wciąż warczało i kłapało ostrzegawczo pyskiem nie spuszczając wzroku z ducha kobiety.
Nie od dziś wiadomo, że zwierzęta widzą więcej. I czują byty, o których istnieniu nie wiedzieli zwykli ludzie.
- Nie. Senkensha zawsze będzie w stanie komunikować się z yurei i yokai. Nawet, jeżeli będzie się miało do czynienia z naprawdę słabym bytem. Jednakże różnica jest taka, że takie istoty nie są w stanie nic zrobić w świecie rzeczywistym, czyli naszym, ludzkim. Będą jedynie niczym głośne echa przeszłości, mgła, która przenika przez wszystko dookoła, nie mając żadnego wpływu na otoczenie. W przypadku silniejszych sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. - wyjaśnił na spokojnie, wsuwając telefon komórkowy do kieszeni kurtki.
- Na pewno słyszałeś o pojęciu jak poltergeist. No, to działa podobnie. Zaczynają się drobne manifestacje jak nocne stukania, dźwięki jakby ktoś chodził po domu choć jest się samemu. Potem pojawia się motyw z przesuwanymi meblami, przedmiotami. Czasami można nagrać EVP, usłyszeć jakieś szepty. Ostatecznie może nawet dojść do zadrapań, siniaków i innych zaskakujących obrażeń niewiadomego pochodzenia. W amerykańskich wierzeniach, chyba też i w europejskich, określają takie byty zazwyczaj demonami albo wyjątkowo złośliwymi duchami. U nas są to borei, czyli bardzo niebezpieczne yurei, które zapomniały po co zostały w tym świecie, a które nie mają... kontraktu. - przyglądał się przez chwilę rozmówcy, jakby chciał odczytać z jego twarzy czy jest świadomy faktu, że ludzie mogli zawiązywać kontrakty z yurei. Jednakże nie zamierzał dłużej ciągnąć tego tematu. A przynajmniej nie teraz. Mieli zupełnie inny problem na głowie. Po krótszej chwili milczenia przeniósł wzrok na kobietę.
- Twój mąż zabrał córkę i przeniósł się do rodzinnej miejscowości, Nagiso. - poinformował ją i nawet nie czekając na jej reakcję na powrót zwrócił się do Hattoriego.
- To jakieś trzy godziny pociągiem stąd. Spotkajmy się za dwie godziny na stacji. Muszę zadzwonić do gościa, który zajmuje się psem pod moją nieobecność. Nie będę jej więcej zamęczał. A ty pójdziesz ze mną. Nie odstępuj mnie na krok. Przynajmniej będę mieć na ciebie oko. - ostatnie słowa skierował do kobiety. Wreszcie odwrócił się i pospiesznie ruszył przed siebie, by ostatecznie zniknąć za ścianą drzew.
Podróż minęła im zaskakująco łatwo. No, przynajmniej dla Enmy, który i tak przespał większość drogi z odchyloną głową na bok, która raz po raz odbijała się od szyby wagonu. Mimo to nie było nawet potrzeby budzenia go, bo w momencie, gdy zaczęli się zbliżać do stacji wioski Nagiso, chłopak od razu otworzył oczy. Przeciągnął się i ziewnął, przykrywając wierzchem dłoni usta nim pociąg zatrzymał się, a oni mogli opuścić pojazd.
Stacja wioski była... skromna. Z jednym torem, jednym budynkiem i do tego dość małym. Wioska, choć właściwie bardziej pasowało tutaj określenie "miasteczko", miało jedną jedyną główną drogę oraz kilka pobocznych, które niczym pajęcze odnóża rozwidlały się na boki. Budynki były niskie i rozmieszczone luźno, a nie blisko siebie, tak jak to było w przypadku Fukkatsu.
- Jest zasięg. - odezwał się wreszcie Enma mając wrażenie, że jest tu o wiele zimniej niż w ich rodzinnym mieście.
- Dobra, mam. Adres pokazuje niecałe pięć kilometrów stąd. - dodał, chowając urządzenie do kieszeni kurtki.
- P-pamiętam... to...t-tam - kobiecy duch wskazał drżącym palcem przed siebie, na co chłopak przytaknął, bo jej słowa zgadzały się z tym, co ujrzał na mapie.
Ruszyli w milczeniu. I dopiero po dłużących się minutach Enma zrównał krok z Hattorim.
- Od kiedy je widzisz?
@Hattori Heizō
Nie od dziś wiadomo, że zwierzęta widzą więcej. I czują byty, o których istnieniu nie wiedzieli zwykli ludzie.
- Nie. Senkensha zawsze będzie w stanie komunikować się z yurei i yokai. Nawet, jeżeli będzie się miało do czynienia z naprawdę słabym bytem. Jednakże różnica jest taka, że takie istoty nie są w stanie nic zrobić w świecie rzeczywistym, czyli naszym, ludzkim. Będą jedynie niczym głośne echa przeszłości, mgła, która przenika przez wszystko dookoła, nie mając żadnego wpływu na otoczenie. W przypadku silniejszych sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. - wyjaśnił na spokojnie, wsuwając telefon komórkowy do kieszeni kurtki.
- Na pewno słyszałeś o pojęciu jak poltergeist. No, to działa podobnie. Zaczynają się drobne manifestacje jak nocne stukania, dźwięki jakby ktoś chodził po domu choć jest się samemu. Potem pojawia się motyw z przesuwanymi meblami, przedmiotami. Czasami można nagrać EVP, usłyszeć jakieś szepty. Ostatecznie może nawet dojść do zadrapań, siniaków i innych zaskakujących obrażeń niewiadomego pochodzenia. W amerykańskich wierzeniach, chyba też i w europejskich, określają takie byty zazwyczaj demonami albo wyjątkowo złośliwymi duchami. U nas są to borei, czyli bardzo niebezpieczne yurei, które zapomniały po co zostały w tym świecie, a które nie mają... kontraktu. - przyglądał się przez chwilę rozmówcy, jakby chciał odczytać z jego twarzy czy jest świadomy faktu, że ludzie mogli zawiązywać kontrakty z yurei. Jednakże nie zamierzał dłużej ciągnąć tego tematu. A przynajmniej nie teraz. Mieli zupełnie inny problem na głowie. Po krótszej chwili milczenia przeniósł wzrok na kobietę.
- Twój mąż zabrał córkę i przeniósł się do rodzinnej miejscowości, Nagiso. - poinformował ją i nawet nie czekając na jej reakcję na powrót zwrócił się do Hattoriego.
- To jakieś trzy godziny pociągiem stąd. Spotkajmy się za dwie godziny na stacji. Muszę zadzwonić do gościa, który zajmuje się psem pod moją nieobecność. Nie będę jej więcej zamęczał. A ty pójdziesz ze mną. Nie odstępuj mnie na krok. Przynajmniej będę mieć na ciebie oko. - ostatnie słowa skierował do kobiety. Wreszcie odwrócił się i pospiesznie ruszył przed siebie, by ostatecznie zniknąć za ścianą drzew.
* * *
Podróż minęła im zaskakująco łatwo. No, przynajmniej dla Enmy, który i tak przespał większość drogi z odchyloną głową na bok, która raz po raz odbijała się od szyby wagonu. Mimo to nie było nawet potrzeby budzenia go, bo w momencie, gdy zaczęli się zbliżać do stacji wioski Nagiso, chłopak od razu otworzył oczy. Przeciągnął się i ziewnął, przykrywając wierzchem dłoni usta nim pociąg zatrzymał się, a oni mogli opuścić pojazd.
Stacja wioski była... skromna. Z jednym torem, jednym budynkiem i do tego dość małym. Wioska, choć właściwie bardziej pasowało tutaj określenie "miasteczko", miało jedną jedyną główną drogę oraz kilka pobocznych, które niczym pajęcze odnóża rozwidlały się na boki. Budynki były niskie i rozmieszczone luźno, a nie blisko siebie, tak jak to było w przypadku Fukkatsu.
- Jest zasięg. - odezwał się wreszcie Enma mając wrażenie, że jest tu o wiele zimniej niż w ich rodzinnym mieście.
- Dobra, mam. Adres pokazuje niecałe pięć kilometrów stąd. - dodał, chowając urządzenie do kieszeni kurtki.
- P-pamiętam... to...t-tam - kobiecy duch wskazał drżącym palcem przed siebie, na co chłopak przytaknął, bo jej słowa zgadzały się z tym, co ujrzał na mapie.
Ruszyli w milczeniu. I dopiero po dłużących się minutach Enma zrównał krok z Hattorim.
- Od kiedy je widzisz?
@Hattori Heizō
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku