Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
— Na razie, kru-szyn-ko — jego słowa pobrzmiewały uśmiechem, którego nie mogła zobaczyć, a który lekko rozciągał jego usta. Musiał bardzo do niego nie pasować, skoro przechodzący obok chłopak zmierzył go niemrawym spojrzeniem, momentalnie ścierając zadowolony grymas z twarzy Yakushimaru. Nastawienie czarnowłosego zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy jego uwagę przykuł ten skrzywiony ryj nieznajomego. Było jeszcze za wcześnie na atak, ale nie za wcześnie na nieme ostrzeżenie, gdy w ciemnych oczach już zatliły się pierwsze, gniewne kurwiki. Język już świerzbił od formującego się na nim pytania, ale zanim zdołał wyrzucić z siebie „I na co się kurwa gapisz?”, przechodzień przyspieszył kroku, by wyminąć go jak najszybciej.
Tak myślałem.
Prawda była taka, że to nie z uśmiechem było mu nie do twarzy – z gojącym się na dolnej wardze rozcięciem po niedawnym uderzeniu, ubrany cały na czarno, z wiotkim badylem w jednej ręce i wyładowaną po brzegi reklamówką, wyglądał jak żywcem wyjęty z nieporadnie napisanego romansu. Uwieszone na szyi grube łańcuszki brzęczały, gdy stawiał kroki naprzód; były znacznie bardziej energiczne po tym, gdy wreszcie schował telefon do kieszeni i postanowił patrzeć przed siebie. Z przecznicy, na której właśnie się znajdował, już był w stanie uchwycić wznoszący się nieopodal gmach szpitala. O ile wydawało się, że rozmowa z Shiimaurą poprawiła mu nastrój, tak teraz nie był do końca pewien, czy czuł się dobrze. Za kilka minut mieli się zobaczyć, ale miejsce było jakieś takie niewłaściwe, a niedawno przesłane mu zdjęcia wyryły się na matrycy jego świadomości. I gdy tak szedł, oderwany od swoich internetowych bodźców, czuł się jak lekarz, który dostał do dyspozycji zdjęcia rentgenowskie i analizował, w czym leżał problem. Nieważne, że powiedziała, że wszystko mu opowie.
I tak nie do końca jej wierzył.
Tego dnia już raz skłamała, ale nie zrażało go to, że nieprawdą było to, że chciała go zobaczyć. Taki stan rzeczy dotyczył teraz; później mogło wyglądać zupełnie inaczej. Nie od dzisiaj było wiadomo, że czasem wystarczyła odrobina cierpliwości; że czasem była to po prostu kwestia bycia. Przyzwyczajania kogoś do swojej obecności. Yakushimaru też to wiedział, dlatego na ogół starał się trzymać od innych z daleka.
Nie brał pod uwagę, że ktoś inny też miał ochotę uskuteczniać tę praktykę.
— Raikatsuji Shiimaura — zakomunikował recepcjonistce, po bezceremonialnym wsparciu przedramienia o blat wysokiej lady. Przytargana roślina smętnie ułożyła się na płaskiej powierzchni, bo po tej niedelikatnej podróży w ręce bruneta, nie mogła skończyć lepiej. Łodyga tylko cudem nie złamała się w pół, ale przytłaczał ją ciężar białego kwiatu, przez co margerytce bliżej było teraz do przebiśniegu. Siwowłosa kobieta za ladą – z twarzy widocznie zmęczona życiem – ospale uniosła wzrok znad ekranu z uniesioną pytająco brwią, bo chyba wydawało jej się, że brunet się przedstawia. A cóż, na Shiimaurę raczej nie wyglądał. — No szukam jej — sprostował, a w jego tonie już zadźwięczała ostrzejsza nuta zniecierpliwienia. Zniecierpliwienia tym, że musiał tłumaczyć coś tak oczywistego. Zniecierpliwienia, które narastało, gdy ta stara prukwa tempem leniwca ze „Zwierzogrodu” zaczęła klepać coś na klawiaturze. Zniecierpliwienia, które przydusiło go, gdy musiał przełknąć cisnącą mu się na usta kurwę.
Chyba miała rację – nie wygrałby tego zakładu.
Trzy lata plus jedno podejrzliwe spojrzenie później – jakby to on był winowajcą tego, że w szpitalu brakowało łóżek – z reklamówką przewieszoną na nadgarstku brnął przez szpital. Po drodze skorzystał z dozownika antybakteryjnego, marszcząc nos na wdzierający się w nozdrza spirytusowy zapach. Syknął pod nosem, gdy alkohol wdarł się w świeże, ale niewielkie zadrapanie na ręce. Jego wzrok skrupulatnie przeskakiwał od jednego numeru sali do kolejnego, jakby nie do końca ufał, że rozplanowano wszystko tak, by było po kolei. Studencka trauma szpitalna. Dobrze pamiętał, że gdy organizowano tu zajęcia, nikt nie wiedział, gdzie ich wysłać, dlatego wciąż z naturalnym nieogarnięciem poruszał się po znajomo-nieznajomych korytarzach.
Dwadzieścia dwa. Siatka z zakupami zakołysała się w przód i w tył, gdy momentalnie zatrzymał się przed właściwym numerem. Zza lekko przymkniętych drzwi słyszał ciche pikanie aparatury – pulsowało w jego głowie ostrzegawczo pomarańczowym światłem, gdy mieszało się z ledwo słyszalnymi głosami lekarzy. Musieli stać za daleko od wejście, bo nawet nasłuchując, nie był w stanie wyodrębnić pełnego przekazu. Tylko pojedyncze słowa. Żebro. Lepiej. Siniak. Nic.
Nie lubił czekać; nie wytrzymał więc zbyt długo, zanim pchnął drzwi. Ledwo przekroczył próg odosobnionego pomieszczenia i zatrzymał się gwałtownie, gdy nieruchomiejący wzrok zatrzymał się na czarnowłosej, która tego dnia nie przypominała siebie i dlatego wydawało mu się, że się pomylił. Przez pierwsze dwie sekundy, jeszcze zanim wszystkie spojrzenia – łącznie z tym, które przecież interesowało go najbardziej – zwróciły się ku niemu. Zdziwienie kadry lekarskiej zupełnie go nie interesowało, czarne tęczówki nakrapiane zimnym błękitem z zacięciem wpatrywały się w te srebrne, bo to w nich szukał wytłumaczenia. Może powinien na nie poczekać, zanim pozwolił mięśniom twarzy spiąć się w znajomym wyrazie, który zwykle zwiastował rodzący się wewnątrz kataklizm. Od wulkanu różniło go tylko to, że nie potrzeba było dokładnych pomiarów, by przewidzieć nadchodzący wybuch – wystarczyło dostrzec to znajome drgnięcie wyraźnie zarysowanej żuchwy, gdy zęby tarły o siebie, mieląc wzbierającą w ustach gorycz. I teraz było jej wykurwiście dużo, bo wystarczyło to jedno cholerne spojrzenie, by zdał sobie sprawę, że to nie był tylko nieszczęśliwy wypadek.
Nie tak przynosiło się kwiaty i czekoladki.
Miał tego nie spierdolić.
Ale cholera jasna.
— Co do kurwy?
16 marca 2037.
Chyba… masz rację.
Chcę cię zobaczyć.
Może nawet kurewsko.
Chyba… masz rację.
Chcę cię zobaczyć.
Może nawet kurewsko.
— Na razie, kru-szyn-ko — jego słowa pobrzmiewały uśmiechem, którego nie mogła zobaczyć, a który lekko rozciągał jego usta. Musiał bardzo do niego nie pasować, skoro przechodzący obok chłopak zmierzył go niemrawym spojrzeniem, momentalnie ścierając zadowolony grymas z twarzy Yakushimaru. Nastawienie czarnowłosego zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy jego uwagę przykuł ten skrzywiony ryj nieznajomego. Było jeszcze za wcześnie na atak, ale nie za wcześnie na nieme ostrzeżenie, gdy w ciemnych oczach już zatliły się pierwsze, gniewne kurwiki. Język już świerzbił od formującego się na nim pytania, ale zanim zdołał wyrzucić z siebie „I na co się kurwa gapisz?”, przechodzień przyspieszył kroku, by wyminąć go jak najszybciej.
Tak myślałem.
Prawda była taka, że to nie z uśmiechem było mu nie do twarzy – z gojącym się na dolnej wardze rozcięciem po niedawnym uderzeniu, ubrany cały na czarno, z wiotkim badylem w jednej ręce i wyładowaną po brzegi reklamówką, wyglądał jak żywcem wyjęty z nieporadnie napisanego romansu. Uwieszone na szyi grube łańcuszki brzęczały, gdy stawiał kroki naprzód; były znacznie bardziej energiczne po tym, gdy wreszcie schował telefon do kieszeni i postanowił patrzeć przed siebie. Z przecznicy, na której właśnie się znajdował, już był w stanie uchwycić wznoszący się nieopodal gmach szpitala. O ile wydawało się, że rozmowa z Shiimaurą poprawiła mu nastrój, tak teraz nie był do końca pewien, czy czuł się dobrze. Za kilka minut mieli się zobaczyć, ale miejsce było jakieś takie niewłaściwe, a niedawno przesłane mu zdjęcia wyryły się na matrycy jego świadomości. I gdy tak szedł, oderwany od swoich internetowych bodźców, czuł się jak lekarz, który dostał do dyspozycji zdjęcia rentgenowskie i analizował, w czym leżał problem. Nieważne, że powiedziała, że wszystko mu opowie.
I tak nie do końca jej wierzył.
Tego dnia już raz skłamała, ale nie zrażało go to, że nieprawdą było to, że chciała go zobaczyć. Taki stan rzeczy dotyczył teraz; później mogło wyglądać zupełnie inaczej. Nie od dzisiaj było wiadomo, że czasem wystarczyła odrobina cierpliwości; że czasem była to po prostu kwestia bycia. Przyzwyczajania kogoś do swojej obecności. Yakushimaru też to wiedział, dlatego na ogół starał się trzymać od innych z daleka.
Nie brał pod uwagę, że ktoś inny też miał ochotę uskuteczniać tę praktykę.
— Raikatsuji Shiimaura — zakomunikował recepcjonistce, po bezceremonialnym wsparciu przedramienia o blat wysokiej lady. Przytargana roślina smętnie ułożyła się na płaskiej powierzchni, bo po tej niedelikatnej podróży w ręce bruneta, nie mogła skończyć lepiej. Łodyga tylko cudem nie złamała się w pół, ale przytłaczał ją ciężar białego kwiatu, przez co margerytce bliżej było teraz do przebiśniegu. Siwowłosa kobieta za ladą – z twarzy widocznie zmęczona życiem – ospale uniosła wzrok znad ekranu z uniesioną pytająco brwią, bo chyba wydawało jej się, że brunet się przedstawia. A cóż, na Shiimaurę raczej nie wyglądał. — No szukam jej — sprostował, a w jego tonie już zadźwięczała ostrzejsza nuta zniecierpliwienia. Zniecierpliwienia tym, że musiał tłumaczyć coś tak oczywistego. Zniecierpliwienia, które narastało, gdy ta stara prukwa tempem leniwca ze „Zwierzogrodu” zaczęła klepać coś na klawiaturze. Zniecierpliwienia, które przydusiło go, gdy musiał przełknąć cisnącą mu się na usta kurwę.
Chyba miała rację – nie wygrałby tego zakładu.
Trzy lata plus jedno podejrzliwe spojrzenie później – jakby to on był winowajcą tego, że w szpitalu brakowało łóżek – z reklamówką przewieszoną na nadgarstku brnął przez szpital. Po drodze skorzystał z dozownika antybakteryjnego, marszcząc nos na wdzierający się w nozdrza spirytusowy zapach. Syknął pod nosem, gdy alkohol wdarł się w świeże, ale niewielkie zadrapanie na ręce. Jego wzrok skrupulatnie przeskakiwał od jednego numeru sali do kolejnego, jakby nie do końca ufał, że rozplanowano wszystko tak, by było po kolei. Studencka trauma szpitalna. Dobrze pamiętał, że gdy organizowano tu zajęcia, nikt nie wiedział, gdzie ich wysłać, dlatego wciąż z naturalnym nieogarnięciem poruszał się po znajomo-nieznajomych korytarzach.
Dwadzieścia dwa. Siatka z zakupami zakołysała się w przód i w tył, gdy momentalnie zatrzymał się przed właściwym numerem. Zza lekko przymkniętych drzwi słyszał ciche pikanie aparatury – pulsowało w jego głowie ostrzegawczo pomarańczowym światłem, gdy mieszało się z ledwo słyszalnymi głosami lekarzy. Musieli stać za daleko od wejście, bo nawet nasłuchując, nie był w stanie wyodrębnić pełnego przekazu. Tylko pojedyncze słowa. Żebro. Lepiej. Siniak. Nic.
Nie lubił czekać; nie wytrzymał więc zbyt długo, zanim pchnął drzwi. Ledwo przekroczył próg odosobnionego pomieszczenia i zatrzymał się gwałtownie, gdy nieruchomiejący wzrok zatrzymał się na czarnowłosej, która tego dnia nie przypominała siebie i dlatego wydawało mu się, że się pomylił. Przez pierwsze dwie sekundy, jeszcze zanim wszystkie spojrzenia – łącznie z tym, które przecież interesowało go najbardziej – zwróciły się ku niemu. Zdziwienie kadry lekarskiej zupełnie go nie interesowało, czarne tęczówki nakrapiane zimnym błękitem z zacięciem wpatrywały się w te srebrne, bo to w nich szukał wytłumaczenia. Może powinien na nie poczekać, zanim pozwolił mięśniom twarzy spiąć się w znajomym wyrazie, który zwykle zwiastował rodzący się wewnątrz kataklizm. Od wulkanu różniło go tylko to, że nie potrzeba było dokładnych pomiarów, by przewidzieć nadchodzący wybuch – wystarczyło dostrzec to znajome drgnięcie wyraźnie zarysowanej żuchwy, gdy zęby tarły o siebie, mieląc wzbierającą w ustach gorycz. I teraz było jej wykurwiście dużo, bo wystarczyło to jedno cholerne spojrzenie, by zdał sobie sprawę, że to nie był tylko nieszczęśliwy wypadek.
Nie tak przynosiło się kwiaty i czekoladki.
Miał tego nie spierdolić.
Ale cholera jasna.
— Co do kurwy?
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.
Nie dodawaj sobie – nie sposób było powstrzymać się od krótkiego parsknięcia, któremu, mimo przebłyskującego gdzieś z wnętrza rozbawienia, daleko było do wesołości. Nie był najlepszy w rozluźnianiu atmosfery i częściej to właśnie Yakushimaru ją zagęszczał, jakby dużo łatwiej było mu funkcjonować w duchocie buzujących emocji; jakby po tak długim czasie buchania żarem na prawo i lewo nie potrafił już inaczej. To, że dziś tkwili w tym punkcie, też było jego winą. Nie czuł się jednak winny, bo jego głowę zaprzątały teraz inne – jego zdaniem dużo ważniejsze – myśli. Uważał, że miał prawo, być wściekły; miał prawo, by nad sobą nie panować. Miał też prawo do wszystkich agresywnych planów, które rodziły się w jego głowie. Wkurwienie, które odczuwał, mogło być chwilowe, jak wiele innych emocji, ale na ten moment czuł, że nie uwolni się od niego, dopóki nie załatwi spraw własnymi rękami. Tymi, które teraz wrzynały się palcami w pościel szpitalną.
— Tch. Tak. Już kurwa wracam na ziemię. — Pokręcił głową na boki, zaledwie na chwilę opuszczając wzrok na dłoni oplatającej nadgarstek. W zastanowieniu ściągnął brwi, ale nic nie wskazywało na to, by miał w planach wyduszenie z siebie czegokolwiek z tego, co właśnie chodziło mu po głowie. Nie dodawał sobie, doskonale wiedząc, że „na ziemi” był jedynie irytująco nachalny i raczej nie zdarzało się, by czarnowłosa jakkolwiek do niego lgnęła, nie licząc momentów, gdy próbowała go powstrzymywać. Zastanawiał się, czy po tym wszystkim wciąż zbierze się na odwagę, żeby stawać mu na drodze. Skoro straszył ją samą złością, trudno było powiedzieć, jak zachowa się w obliczu furii, a ta też nierzadko popychała go do nierozsądnych działań. Nie mógł zagwarantować nikomu, że któregoś dnia nie oberwie rykoszetem; nie mógłby też wybaczyć sobie, gdyby któregoś dnia ten scenariusz postanowił napisać się za niego.
— To może mam przysłać tu kogoś, kto bez kurew wyłoży ci, jak bardzo popierdolone jest wracanie tam? — sarknął, nie chcąc dawać za wygraną. Czemu zresztą miałby to robić? Nie podobało mu się to, że pomimo wyrządzonej krzywdy była tak zdeterminowana, jakby jeszcze nie dotarło do niej, że ludzie nie byli nieśmiertelni. Nie podobało mu się, że nie chciała rozwinąć tematu i nadal nie miał pojęcia, w która stronę powinien skierować swój gniew. Ale teraz, czując wątły napór na swojej dłoni, rozluźnił mięśnie, by ułatwić dziewczynie zadanie. Nie wiedział z początku, co planowała i przez moment wydawało mu się, że zakleszczające się na materacu palce zaczynały jej przeszkadzać. Można było odnieść wrażenie, że wraz z ledwo wyczuwalnym drgnięciem ręki, Seiya próbował ją odsunąć, jakby zrozumiał przekaz.
Ciepło nagiego uda pod opuszkami palców – jej uda – było dziwnym doznaniem. Yakushimaru nie miał problemu z dotykiem, dlatego na próżno było doszukiwać się na jego twarzy zażenowania czy speszenia. Wydawał się bardziej zbity z tropu, gdy jego dłoń bezsilnie przylgnęła do posiniaczonego skrawka ciała. Była, jak nieruchomy przedmiot, który poddał się woli Raikatsuji i nie drgnął nawet o milimetr, gdy ułożyła ją akurat w tym miejscu. Potrzebował chwili, by zaczęło do niego docierać, o co w tym wszystkim chodziło i jakiejkolwiek ścieżki rozumowania nie wybrał – nic nie miało sensu. Poza nieprzyjemnym ściskiem w jego gardle.
„Na obrażenia po kiju nie.”
— Zdążyłem zauważyć już wcześniej. — To było zbędne. Nie powiedział tego na głos, ale coś dwubarwnych tęczówkach przemawiało za niego, gdy wbijając wzrok w srebrne tęczówki, odsuwał rękę od dziewczęcego uda, by ponownie nakryć je białą kołdrą. Mimo całej swojej nachalności i wielu prób podbijania do Shiimaury, paradoksalnie wcale mu się to nie spodobało. Nie chodziło tu o barwne siniaki na udzie czy o złe wyczucie czasu, gdy ewidentnie nie był w nastroju na głupie podteksty, choć zanim tu przyszedł wydawało mu się, że spotkanie będzie jedynie dopełnieniem ich rozmowy telefonicznej. Chodziło o sprzeczne przekazy. Wierzył, że nie miała na myśli nic złego, ale nie miała też na uwadze, że karmiła go pustym dotykiem. Zależało mu i wciąż za maską ukrywał to, jak bardzo zdawał sobie sprawę, że to nie na jego obecność liczyła; że nie wypowiadałaby się o jego nieobecności z równym żalem, który słyszał, gdy wspomniała o Nakajimie.
Odetchnął głębiej przez nos, mierzwiąc włosy z tyłu głowy, jakby był to jeden z pretekstów, dla których postanowił zerwać kontakt fizyczny. Wciągając jedno z kolan na łóżko, zwrócił się nieco bardziej przodem do brunetki. Słaby błysk czegoś na kształt rozczarowania wyjrzał ku niej ze źrenic, ale pokazując się jedynie przez ułamek sekundy. Został zdominowany przez niezadowolenie, które prawdopodobnie miał odczuwać już do końca dnia albo i dłużej.
— Wiesz co będzie zajebistym nawykiem? Niechodzenie w podejrzane miejsca. Jak powiedziałaś, nie jesteś kurwa odporna na uderzenia po kiju. Przyjebał ci ze sto razy, a to niczego cię nie nauczyło? — wciąż brzmiał szorstko, mimo że udało mu się odrobinę spuścić z tonu. Kąciki ust na krótko ugięły się w zniesmaczonym wyrazie, kiedy raz jeszcze uświadomił sobie, że ktoś był do tego zdolny. Spojrzenie czarnowłosego mimowolnie zsunęło się ku jeszcze nieco opuchniętemu policzkowi. — Mam kurwa nadzieję, że to nie terapia szokowa. Nie wiem, co innego mogłoby sprawić, żebym zrozumiał, że marzy ci się wpierdol. — Przechylił głowę na bok. Podejrzliwe zmrużenie oczu świadczyło o tym, że nie do końca wierzył w powodzenie tego planu. — No zrobię to — rzucił z wciąż słyszalnym w głosie oporem, ale dużo więcej było w nim zrezygnowania. W głębi zdawał sobie sprawę z tego, że powinna wiedzieć, jak się bronić i może nawet lepiej, że zwróciła się z tą prośbą właśnie do niego. Nie chciał jednak wyobrażać sobie, że któregoś dnia czarnowłosa będzie zmuszona wykorzystać nowe umiejętności. — Ale przy okazji dostaniesz jebany paralizator i gaz pieprzowy. I masz je kurwa ze sobą nosić. To mój warunek. Stoi? — zawiesił głos, krzyżując wyczekujące spojrzenie z jej. W tej kwestii można było się spodziewać po nim tylko jednego – niezłomności. Tak, jak zaciekle potrafił tłuc pięściami, tak teraz zaciekle chciał zadbać o to, by faktycznie taka sytuacja już się nie powtórzyła. Najchętniej wcisnąłby jej do ręki broń, by bez zastanowienia strzeliła w głowę każdemu, kto mógłby jej zagrażać.
Najchętniej sam nie odstępowałby jej na krok, ale to nie było możliwe.
— To już czwarta sprawa. Były jeszcze kwiaty i czekoladki — poprawił ją zgryźliwie, gdy wymownie zaszeleścił leżącą na łóżku reklamówką, w której zdecydowanie było więcej rzeczy niż same czekoladki. — Napisz mi kurwa tylko, co dokładnie mam przynieść i gdzie szukać. Ktoś jest w akademiku czy plan z wypierdalaniem drzwi siłą jest nadal aktualny?
— Tch. Tak. Już kurwa wracam na ziemię. — Pokręcił głową na boki, zaledwie na chwilę opuszczając wzrok na dłoni oplatającej nadgarstek. W zastanowieniu ściągnął brwi, ale nic nie wskazywało na to, by miał w planach wyduszenie z siebie czegokolwiek z tego, co właśnie chodziło mu po głowie. Nie dodawał sobie, doskonale wiedząc, że „na ziemi” był jedynie irytująco nachalny i raczej nie zdarzało się, by czarnowłosa jakkolwiek do niego lgnęła, nie licząc momentów, gdy próbowała go powstrzymywać. Zastanawiał się, czy po tym wszystkim wciąż zbierze się na odwagę, żeby stawać mu na drodze. Skoro straszył ją samą złością, trudno było powiedzieć, jak zachowa się w obliczu furii, a ta też nierzadko popychała go do nierozsądnych działań. Nie mógł zagwarantować nikomu, że któregoś dnia nie oberwie rykoszetem; nie mógłby też wybaczyć sobie, gdyby któregoś dnia ten scenariusz postanowił napisać się za niego.
— To może mam przysłać tu kogoś, kto bez kurew wyłoży ci, jak bardzo popierdolone jest wracanie tam? — sarknął, nie chcąc dawać za wygraną. Czemu zresztą miałby to robić? Nie podobało mu się to, że pomimo wyrządzonej krzywdy była tak zdeterminowana, jakby jeszcze nie dotarło do niej, że ludzie nie byli nieśmiertelni. Nie podobało mu się, że nie chciała rozwinąć tematu i nadal nie miał pojęcia, w która stronę powinien skierować swój gniew. Ale teraz, czując wątły napór na swojej dłoni, rozluźnił mięśnie, by ułatwić dziewczynie zadanie. Nie wiedział z początku, co planowała i przez moment wydawało mu się, że zakleszczające się na materacu palce zaczynały jej przeszkadzać. Można było odnieść wrażenie, że wraz z ledwo wyczuwalnym drgnięciem ręki, Seiya próbował ją odsunąć, jakby zrozumiał przekaz.
Ciepło nagiego uda pod opuszkami palców – jej uda – było dziwnym doznaniem. Yakushimaru nie miał problemu z dotykiem, dlatego na próżno było doszukiwać się na jego twarzy zażenowania czy speszenia. Wydawał się bardziej zbity z tropu, gdy jego dłoń bezsilnie przylgnęła do posiniaczonego skrawka ciała. Była, jak nieruchomy przedmiot, który poddał się woli Raikatsuji i nie drgnął nawet o milimetr, gdy ułożyła ją akurat w tym miejscu. Potrzebował chwili, by zaczęło do niego docierać, o co w tym wszystkim chodziło i jakiejkolwiek ścieżki rozumowania nie wybrał – nic nie miało sensu. Poza nieprzyjemnym ściskiem w jego gardle.
„Na obrażenia po kiju nie.”
— Zdążyłem zauważyć już wcześniej. — To było zbędne. Nie powiedział tego na głos, ale coś dwubarwnych tęczówkach przemawiało za niego, gdy wbijając wzrok w srebrne tęczówki, odsuwał rękę od dziewczęcego uda, by ponownie nakryć je białą kołdrą. Mimo całej swojej nachalności i wielu prób podbijania do Shiimaury, paradoksalnie wcale mu się to nie spodobało. Nie chodziło tu o barwne siniaki na udzie czy o złe wyczucie czasu, gdy ewidentnie nie był w nastroju na głupie podteksty, choć zanim tu przyszedł wydawało mu się, że spotkanie będzie jedynie dopełnieniem ich rozmowy telefonicznej. Chodziło o sprzeczne przekazy. Wierzył, że nie miała na myśli nic złego, ale nie miała też na uwadze, że karmiła go pustym dotykiem. Zależało mu i wciąż za maską ukrywał to, jak bardzo zdawał sobie sprawę, że to nie na jego obecność liczyła; że nie wypowiadałaby się o jego nieobecności z równym żalem, który słyszał, gdy wspomniała o Nakajimie.
Odetchnął głębiej przez nos, mierzwiąc włosy z tyłu głowy, jakby był to jeden z pretekstów, dla których postanowił zerwać kontakt fizyczny. Wciągając jedno z kolan na łóżko, zwrócił się nieco bardziej przodem do brunetki. Słaby błysk czegoś na kształt rozczarowania wyjrzał ku niej ze źrenic, ale pokazując się jedynie przez ułamek sekundy. Został zdominowany przez niezadowolenie, które prawdopodobnie miał odczuwać już do końca dnia albo i dłużej.
— Wiesz co będzie zajebistym nawykiem? Niechodzenie w podejrzane miejsca. Jak powiedziałaś, nie jesteś kurwa odporna na uderzenia po kiju. Przyjebał ci ze sto razy, a to niczego cię nie nauczyło? — wciąż brzmiał szorstko, mimo że udało mu się odrobinę spuścić z tonu. Kąciki ust na krótko ugięły się w zniesmaczonym wyrazie, kiedy raz jeszcze uświadomił sobie, że ktoś był do tego zdolny. Spojrzenie czarnowłosego mimowolnie zsunęło się ku jeszcze nieco opuchniętemu policzkowi. — Mam kurwa nadzieję, że to nie terapia szokowa. Nie wiem, co innego mogłoby sprawić, żebym zrozumiał, że marzy ci się wpierdol. — Przechylił głowę na bok. Podejrzliwe zmrużenie oczu świadczyło o tym, że nie do końca wierzył w powodzenie tego planu. — No zrobię to — rzucił z wciąż słyszalnym w głosie oporem, ale dużo więcej było w nim zrezygnowania. W głębi zdawał sobie sprawę z tego, że powinna wiedzieć, jak się bronić i może nawet lepiej, że zwróciła się z tą prośbą właśnie do niego. Nie chciał jednak wyobrażać sobie, że któregoś dnia czarnowłosa będzie zmuszona wykorzystać nowe umiejętności. — Ale przy okazji dostaniesz jebany paralizator i gaz pieprzowy. I masz je kurwa ze sobą nosić. To mój warunek. Stoi? — zawiesił głos, krzyżując wyczekujące spojrzenie z jej. W tej kwestii można było się spodziewać po nim tylko jednego – niezłomności. Tak, jak zaciekle potrafił tłuc pięściami, tak teraz zaciekle chciał zadbać o to, by faktycznie taka sytuacja już się nie powtórzyła. Najchętniej wcisnąłby jej do ręki broń, by bez zastanowienia strzeliła w głowę każdemu, kto mógłby jej zagrażać.
Najchętniej sam nie odstępowałby jej na krok, ale to nie było możliwe.
— To już czwarta sprawa. Były jeszcze kwiaty i czekoladki — poprawił ją zgryźliwie, gdy wymownie zaszeleścił leżącą na łóżku reklamówką, w której zdecydowanie było więcej rzeczy niż same czekoladki. — Napisz mi kurwa tylko, co dokładnie mam przynieść i gdzie szukać. Ktoś jest w akademiku czy plan z wypierdalaniem drzwi siłą jest nadal aktualny?
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
Miał prawo być zły - tolerowała to. Nie starała się zresztą w żaden sposób niwelować tego gniewu; w pokrętny sposób całkiem go pojmowała. Nie znali się od wczoraj i choć los rzucał ich ku sobie w najróżniejszych, niekoniecznie sprzyjających umacnianiu więzi, momentach, to otrzymała wystarczająco dużo czasu, aby przestudiować jego zachowania, musnąć szczyt góry niesłabnącego temperamentu. Zamieniając się z nim miejscami pewnie też odczuwałaby dławiącą złość; bezsilność zawsze supła w gardle ciasne sploty, osiada na trzewiach niewygodną, ciężką bryłą betonu. Podobnie czuła się, gdy przegrała walkę, gdy jej twarz wbito w piach podeszwą buta. A to jedynie namiastka wściekłości jaka zalewa psychikę, gdy chodzi o kogoś bliższego. Wtedy przed oczami miała białą mgłę. Widząc Yakushimaru w takim stanie, i nie mogąc nic z tym zrobić, pewnie umysł wypełniłby się tępą czerwienią. Nie chciała jednak odpuścić tylko dlatego, aby nie musiał się martwić. Starając się znaleźć kompromis oczekiwała od niego podobnego angażu; tej samej silnej woli, która nie zaakceptuje obecnego stanu rzeczy, ale nagnie się, by zachować owce i nasycić wilka.
Yakushimaru walczył jeszcze o własne racje, ale coś w spojrzeniu Raikatsuji kazało sądzić, że nie miał szans wygrać starcia. Mógł próbować, mógł dalej złorzeczyć, mógł ciskać przekleństwami przez zwarte z furii kły, ale w zamian nie otrzymał z jej strony żadnej widocznej na to reakcji. Oczy, zwykle nieludzko poważne, dziś wilgotniały od niemocy, ale wyraz twarzy pozostał niezmienny. Przeczekiwała burzę.
- Wiesz, co będzie zajebistym nawykiem?
Pewnie mi powiesz.
- Niechodzenie w podejrzane miejsca.
Nie ma szans. Już postanowiłam.
- Jak powiedziałaś, nie jesteś kurwa odporna na uderzenia po kiju.
Ale mogę być odporna na wszystkie ataki dzięki unikom.
- Przyjebał ci ze sto razy, a to niczego cię nie nauczyło?
Ile razy ciebie bito? Mimo tego nie zrezygnowałeś. Znasz potęgę siły. I ja również mogę poznać, jeśli...
- No zrobię to.
Odpuścił.
Spienione fale wciąż uderzały o brzeg, ale niebo nad oceanem powoli jaśniało, podobnie jak jaśniał błysk w ślepiach Raikatsuji. Nie chciała zresztą drążyć tego tematu w nieskończoność; kiedy więc się zgodził, sama krótko przytaknęła. Ból promieniował od każdej obitej tkanki, dudnił w miejscach siniaków, zwłaszcza tam, gdzie przed momentem znajdowała się jeszcze ciężka dłoń chłopaka, na powrót zastąpiona nieskazitelnie białą pościelą. Zaczynała jednak odczuwać rosnącą od wewnątrz energię; zaledwie iskrę nowej motywacji, opcji, która aż do akceptacji planu przez Yakushimaru była jedynie mdłym, odległym wariantem. Dzięki temu nie miała nawet potrzeby, aby przeciwstawiać się jego warunkom. Wydawały się zresztą wystarczająco trzeźwe, by się przed nim nimi nie wzbraniać.
- Oczywiście. Zaopatrzę się.
Może to zagwarantuje mu oddech, wygładzi napięte nerwy.
Może to i trochę dystansu, kiedy przestaną to drążyć; pozwolą bitewnemu pyłowi opaść na dół, odsłonić to, co rzeczywiście zostało, zamiast dopowiadać sobie wszystko, wnioskując po zniekształconych konturach i niewyraźnych plamach.
Dziewczyna nabrała więc ostrożnie tchu, aby popchnąć dyskusję w innym kierunku; wpierw instruktaż co do zapotrzebowania...
Yakushimaru walczył jeszcze o własne racje, ale coś w spojrzeniu Raikatsuji kazało sądzić, że nie miał szans wygrać starcia. Mógł próbować, mógł dalej złorzeczyć, mógł ciskać przekleństwami przez zwarte z furii kły, ale w zamian nie otrzymał z jej strony żadnej widocznej na to reakcji. Oczy, zwykle nieludzko poważne, dziś wilgotniały od niemocy, ale wyraz twarzy pozostał niezmienny. Przeczekiwała burzę.
- Wiesz, co będzie zajebistym nawykiem?
Pewnie mi powiesz.
- Niechodzenie w podejrzane miejsca.
Nie ma szans. Już postanowiłam.
- Jak powiedziałaś, nie jesteś kurwa odporna na uderzenia po kiju.
Ale mogę być odporna na wszystkie ataki dzięki unikom.
- Przyjebał ci ze sto razy, a to niczego cię nie nauczyło?
Ile razy ciebie bito? Mimo tego nie zrezygnowałeś. Znasz potęgę siły. I ja również mogę poznać, jeśli...
- No zrobię to.
Odpuścił.
Spienione fale wciąż uderzały o brzeg, ale niebo nad oceanem powoli jaśniało, podobnie jak jaśniał błysk w ślepiach Raikatsuji. Nie chciała zresztą drążyć tego tematu w nieskończoność; kiedy więc się zgodził, sama krótko przytaknęła. Ból promieniował od każdej obitej tkanki, dudnił w miejscach siniaków, zwłaszcza tam, gdzie przed momentem znajdowała się jeszcze ciężka dłoń chłopaka, na powrót zastąpiona nieskazitelnie białą pościelą. Zaczynała jednak odczuwać rosnącą od wewnątrz energię; zaledwie iskrę nowej motywacji, opcji, która aż do akceptacji planu przez Yakushimaru była jedynie mdłym, odległym wariantem. Dzięki temu nie miała nawet potrzeby, aby przeciwstawiać się jego warunkom. Wydawały się zresztą wystarczająco trzeźwe, by się przed nim nimi nie wzbraniać.
- Oczywiście. Zaopatrzę się.
Może to zagwarantuje mu oddech, wygładzi napięte nerwy.
Może to i trochę dystansu, kiedy przestaną to drążyć; pozwolą bitewnemu pyłowi opaść na dół, odsłonić to, co rzeczywiście zostało, zamiast dopowiadać sobie wszystko, wnioskując po zniekształconych konturach i niewyraźnych plamach.
Dziewczyna nabrała więc ostrożnie tchu, aby popchnąć dyskusję w innym kierunku; wpierw instruktaż co do zapotrzebowania...
@Yakushimaru Seiya
KONIEC WĄTKU
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
Strona 2 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku