Ryūji | Shiimaura
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Yamada Ryūji

Pon 22 Maj - 0:42
17 marca 2037

 Wlekąc się po niebycie szukał zajęcia, jakiegokolwiek, byle tylko zabić tę nudę i nie zwariować jeszcze bardziej. Skupienie myśli utrzymywało się na krótko, zaraz gdzieś odpływał i gubił się, przez co tracił ze swojego nieżycia kilka godzin. To były jego godziny – zbyt cenne, żeby za darmo oddawać je nie wiadomo komu i nie wiadomo gdzie.
 Uciekanie w sny było najlepszą opcją na rozrywkę. Dostępne właściwie całodobowo, jeśli wiedziało się, gdzie szukać, a po wkradnięciu się w umysł nieszczęsnej ofiary można było zgrywać boga, tworząc arcydzieła, całe światy, sceny wyjęte z najgorszych koszmarów śniących się po maratonie horrorów albo spełniając czyjeś marzenia. Jeszcze nie wiedział, jaką scenografię przygotuje. Wszystko zależało od tego, na kogo trafi i w jakim kierunku zawaha się jego wyobraźnia. Ta z kolei momentami nie miewała żadnych limitów, nawet na jawie ukazując mu wspaniałe lub przeraźliwe rzeczy, jakby w jego głowie siedziało osobiste yūrei nie posiadające ograniczeń w postaci wymogu pozostawania w stanie snu.
 Lubił polować na swoje ofiary w szpitalach. Zawsze był tam ten jeden ktoś pogrążony w śpiączce od paru lat, jakaś starsza babcia robiąca sobie drzemki co kilka godzin, czuwająca przy pacjencie rodzina, która odpadła w krótką drzemkę w oczekiwaniu na jakąś reakcję poturbowanego bliskiego. Były oddziały pełne dzieciaków, które dało się obserwować podczas ich zabawy – jeśli były wyjątkowo nieznośne lub upierdliwe, zasługiwały na karę w postaci dręczenia tak silnego, aż budziły się w mokrej pościeli. Nie ciągnęło go jednak do tych słabych, marnych umysłów. Nie czuł się dzisiaj sępem, który zadowoliłby się byle padliną. Kierowało nim przeczucie, to dziwaczne coś z tyłu głowy, które czasem podpowiadało, gdzie i kiedy powinien się znaleźć.
 Wśliznął się do sali zaraz za pielęgniarką, która sprawdziła coś i zaraz wyszła. Obczaił ją wzrokiem, uznając za takie solidne sześć na dziesięć, choć było w niej coś, co sprawiało, że zdecydowanie nie była w jego typie. Nie dla niej tu zresztą był, a dla dziewczyny leżącej na szpitalnym łóżku. To do niej został przyciągnięty, ale nie przyglądał się za bardzo, kim była. Po prostu przysiadł sobie na krawędzi jej wyrka, na tyle, na ile duch w ogóle mógł to zrobić, a potem bez pytania wtarabanił się jej z butami w śnienie. Na co komu consent, bez niego jest zabawniej.

 Początkowo wszędzie wokół panowała ciemność, rozświetlana drobnymi punktami. Mnóstwem punktów – setkami, tysiącami, a może nawet setkami tysięcy. Niektóre nieznacznie migotały, inne przez cały czas utrzymywały ten sam poziom intensywności. Każda z tych jarzących się kropek pozostawała odległa i nieuchwytna. Było też uczucie unoszenia się, odrobinę jak w wodzie, jednak dookoła było sucho. Może to latanie? Brakowało pędu powietrza, a jednak Maura nie dotykała podłoża stopami. Tu zresztą nie było podłogi. Nie było góry ani dołu, kierunki były względne, jakby dryfowała po kosmosie. Bez skafandra, a jednak mogąc swobodnie oddychać i nie zamarzając przez przeraźliwe zero absolutne.
 – O czym teraz marzysz? – Pytanie padło z bliżej nieokreślonego kierunku. Było niemal jak szept tuż obok ucha, a jednak dźwięczało też w całej przestrzeni. Głos wydawał się być znajomy, jednak jego właściciel pozostawał poza zasięgiem wzroku. Ukryty gdzieś w tej najeżonej świetlnymi punktami ciemności, nie wiadomo czy daleko, czy blisko.

Yamada Ryūji

Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Pon 5 Cze - 0:53
Był to inny rodzaj dryfowania; gdy rozchyliła usta, pęcherzyki powietrza nie poszybowały w górę jak po odkapslowaniu butelki gazowanego napoju. Łapska bezdechu nie zakleszczyły się też na jej gardle. Mimo pływających wokół włosów, ruszanych wiatrem jak falami, było sucho. Pod palcami nie czuła jednak ani powiewu powietrza, ani oporu wody. Zanurzona w nicości przypatrywała się rozsianym wokół cekinom, mrugającym punktom tak bardzo przypominającym gwiazdy, znajdującym odbicie w źrenicach jej przymrużonych oczu.
O czym teraz marzysz?
Poruszyła ramieniem, dłonią sięgając twarzy. W nadgarstek wplątały się czarne pasma jak miękkie macki morskiego potwora i nim dotknęła swojej skroni zdała sobie sprawę, że nie zna odpowiedzi na to pytanie. Zmuszona, podstawiona pod mur, dalej milczałaby z ustami zwartymi w wąską kreskę buntu. O czym mogła marzyć? Życie, które sama sobie dyktowała, nie nosiło śladów zbyt wielkich pragnień. Dzień w dzień odgrywała ten sam scenariusz. Zaglądała do warsztatu z zaspaniem pięścią wycieranym z kącików ślepi, biegła później na uczelnię, czując, jak ciężka torba z każdym chaotycznym krokiem obija się o jej udo, by po długich wykładach wyjść na chłodne, wieczorne powietrze i przespacerować do akademika, wtulić szczypiące od mrozu policzki w poduszkę i pogrążyć się we śnie. Wcześniej dochodziły do tego rozmowy z Tohan, ale od kiedy dziewczyna zniknęła, nawet to zostało wymazane ze standardu jej codzienności. Skulona pod pościelą, ze słuchawkami wetkniętymi w uszy, poddawała się odpoczynkowi na długo po tym jak rozbrzmiewała ostatnia z nagranych wiadomości.
Pewnie mnie zapomnisz. Wiedz, że cię...
Co? Odnajdę? - zakładała uparcie, bez ustanku analizując treść. Intensywne rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze weszło jej w rutynę. Wpierw traktowała to priorytetowo, z czasem emocje przygasły. Rozżarzony do czerwoności kawał żelaza schłodniał i choć prezentował zimną broń, brakowało tu operatora, który za nią chwyci. Raikatsuji bezustannie dotykała rękojeści, pragnęła wreszcie zamknąć palce na smukłym uchwycie i wycelować tnącym ostrzem w pierś tego, który przerwał ostatni komunikat. Który pozbawił ją kogoś, kto mógłby najlepiej wyjaśnić ciężar przeszłości. Dlaczego, na litość, go nie pamiętała? Dlaczego nawet teraz, w otchłani mącącej umysł, uwaga pomknęła akurat ku niemu?
Czasami nie mogła sobie wybaczyć, gdy zapominała. Przez pierwsze miesiące od odnalezienia telefonu skrupulatnie angażowała się w rozwiązanie sprawy, ale później... Później zjawił się ktoś, kto oderwał ją od misji. Przez którego nie potrafiła bądź nie chciała skupiać się dłużej na ryzykanckich opcjach. Powinność walczyła z potrzebą zrobienia sobie przerwy. Równie silnie żądała od siebie, aby rozgryźć zagadkę, czerpiąc z niej tyle szczegółów, ile byłaby w stanie udźwignąć, ale jednocześnie miała dość stałego stresu związanego z badaniem Karafuruny. Z plątaniem się po niebezpiecznych uliczkach, z popłochem, gdy ktoś wpadał na jej trop, a ona, jak lękliwe zwierzę, starała się zgubić pościg. Ktoś jej pomagał, była tego pewna, jednak jaką gwarancję miała, że nie dojdzie do...
Zmarszczyła lekko brwi, jakby nagle coś sobie uświadomiła. Ból w okolicy piersi był niebotycznie ogromny, ale trwał chwilę. Impuls wspomnienia, jakby do wrót snu uderzeniem pięści spróbowała dobić się rzeczywistość. Dziewczyna jednak zsunęła dłoń z żuchwy i oparła ją na splocie, a potem pomknęła niżej aż na brzuch, który przecięła przedramieniem, obejmując się asekuracyjnie w pasie, jakby starała się zmniejszyć szansę na zadanie jej ciosu. Sylwetka, dotychczas bezwiednie poddająca otoczeniu - temu gwiezdnemu pyłowi rozsypanemu dookoła - skuliła się nieco, głowa opadła ku podciągniętym kolanom.
O czym teraz marzysz?
- O kwiatach azalii. - Cichość jej głosu wydawała się najgłośniejszym dźwiękiem; skrzywiła się lekko, ale nie pozwoliła sobie na więcej emocji. Azalia to kwiaty symbolizujący długowieczność, dobre samopoczucie i radość, której nigdy nie była w stanie doświadczyć z chłopakiem odebranym przez jeden głuchy strzał. Nie zauważyła nawet w którym momencie dłonie uniosły się jednak wzdłuż ciała i przykryły uszy, chcąc odciąć echo dźwięku dalej atakującego zmysł.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Yamada Ryūji ubóstwia ten post.

Yamada Ryūji

Sro 1 Lis - 21:21
 Pozostawianie wyboru swojej ofierze bywało fascynującym przeżyciem. Jedni chcieli widzieć się w bogatej willi na brzegu ogromnego basenu, sączący wymyślne kolorowe drinki, inni pragnęli bezkresnej łąki pod niebem usianym drobnymi chmurami układającymi się w ciekawe kształty. Bywali tacy, którzy nawet podczas snu mieli ochotę na środowisko powiązane ze swoją pracą, albo chcieli cofnąć się w czasie. Yamada w czasie swoich sennych eskapad przeżył nawet przeobrażenie się w zwierzę, wystąpienie w uniwersum żywcem wyjętym z jakiejś książki i bieganie po obcej planecie. Nie było przyjemniejszej rzeczy od przekształcenia miłego snu w sceny żywcem wyciągnięte z najgorszego koszmaru, kiedy wszystko obracało się przeciwko śniącemu.
 Teraz nie miał ochoty na bawienie się w niszczyciela dobrej zabawy. Wrzucanie nieznajomego do sadzawki pełnej głodnych piranii było w istocie prześmieszne, szczególnie gdy wybudzał się z wrzaskiem, czując się jakby przed chwilą zakończył żywot. Nie potrafił się na to zdobyć w przypadku kogoś, kogo znał. Część wspomnień związanych z dziewczyną wyparowała i bezpowrotnie uległa usunięciu, ale w podziurawionym umyśle Ryū pozostawały liczne wątki warte rozważania i odświeżania.
 – Ciekawy wybór – stwierdził, mając teraz niemały orzech do zgryzienia. Jak właściwie wyglądały azalie? Przez parę lat miał okazję przyglądać się różnym kwiatom, słuchać tego, jaki kolor odpowiada czemu, dlaczego ich liczba powinna być nieparzysta, czym różni się jeden gatunek od drugiego, kiedy wygląd miały niemal identyczny. A mimo to, kiedy miał myśleć o roślinach, widział przed oczami kilka najbardziej pospolitych, oklepanych i charakterystycznych. Róże, tulipany, żonkile, konwalie, słoneczniki. Nawet chryzantemę potrafił sobie wyobrazić, ale to nie o nią chodziło.
 Pustka przerywana migotaniem gwiazd rozsypanych jak brokat na granatowo-czarnym atłasie przestrzeni pomagała się skupić. No właśnie, gwiazdy. Któryś gatunek przecież miał kwiatostany, które je przypominały. Pięć płatków odstających niczym ramiona w tej konkretnej figurze.
 Kosmos pozostał na swoim miejscu, wysoko w górze, a wokół ich dwójki zaczął rysować się ogród – rozłożyste krzewy o soczyście zielonych liściach i rozkwitających pąkach w palecie od bieli, przez róż, fiolet, aż po czerwień. Duch był jednak niepewny tych kolorów, dlatego kiedy położony najbliżej obszar został zapełniony, dalej zaczęły rozkwitać kwiaty w barwach pomarańczy, żółci, herbaciane albo takie, których płatki z brzegu były białe, a w środku różowe.
 – Wydawało mi się, że uciekłaś do miasta, bo miałaś dość kwiatowego interesu – stwierdził, stojąc tuż za jej plecami, odwrócony do niej tyłem i z kapturem zasłaniającym głowę. Wzdłuż alejek ciepłym blaskiem roziskrzyły się lampy dające nienaturalnie dużo światła, które przypominało nie sztuczne lśnienie żarówek, a bardziej prawdziwe, miniaturowe słońca. – W końcu nie mogę twojej dezercji przypisywać wyłącznie swojej zasłudze.
 Wsunął dłonie w kieszenie okrywającej go bluzy. Grawitacja zaczęła działać tak, jak powinna, ale podczas wcielania się w rolę projektanta ogrodu zadbał, żeby nie padła na ziemię, nabijając sobie pełen zestaw siniaków. Nie pasowałyby kolorystycznie do gwieździstych azalii porastających tu prawie każdy możliwy skrawek terenu.
Yamada Ryūji

Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Nie 26 Lis - 12:46
W pewien irracjonalny sposób nawet jej było przyjemnie w morskich otchłaniach kosmosu. Grube pasma włosów płynęły wokół jak miękkie fale; muskały policzek, przymknięte powieki i wyciągniętą wzdłuż ciała dłoń. Być może, jak korzenie drzewa, sięgały znacznie dalej, były podobne do neuronów łączących ją ze światem. Liche połączenie niepozwalające na oderwanie się od rzeczywistości. Nawet tutaj - w niebycie, gdzie zanikły wszystkie funkcje grawitacji i gdzie niebo zdawało się o wiele intensywniejsze niż gdy obserwowała je z szarego chodnika Fukkatsu - nie umiała wyrwać z siebie wenflonu przez który wtaczano uporczywe wspomnienie. O niej. O kwiatach. Tym razem azaliach, z dobrą symboliką. Z biegiem lat nauczyła się w pewnym stopniu żyć z tym rakiem wżartym w jej nawyki, charakter, w myśli. Nie tolerowała go i pozwalała sobie marzyć o chirurgicznym wycięciu, ale amputacja okazałaby się zbyt wyniszczająca i doskonale o tym wiedziała. Gdyby pozbyła się pamięci o matce, zapewne nie zostałoby już nic z niej samej. Wielkanocna wydmuszka - ładna z wierzchu, pusta w środku. A tak przynajmniej mogła dodawać własne akcenty. Wybierać barwę płatków i ilość liści. Mogła decydować się na konkretny rodzaj, wyrzucać hiacynty i hortensje, w wazonach po nich umieszczając bukiety frezji albo chryzantem. Z całej palety możliwości dokonywała wyboru. Mniejsze zło.
Azalie zamiast margaretek.
Chociaż czy na pewno był to tak ciekawy wybór?
Opadając bosą stopą w ziemię, poczuła na skórze łydki łaskoczące przy byle podmuchu źdźbła i muskające pęki rozkwitających na jej oczach kwiatów. Miliardy idealnie geometrycznych kształtów w odcieniach nawet takich, których nie znały jej oczy. Ciężar ześlizgujących się na ramiona, piersi i plecy włosów przywołał ją wkrótce do rzeczywistości. Nie drgnęła nawet słysząc głos; jakby się go spodziewała. Jakby od początku czekała na to, by stanąć o własnych siłach, bo to aktywowało Jego obecność. Wydawała się niewzruszona - jak zawsze. Chłód stali otaczający źrenice nie przyjął nawet drobnego refleksu światła z okolicznych latarni. Wewnętrznie była mimo tego rozdarta. Nie obróciła się na pięcie nie dlatego, że nie drgnęła w niej struna. Drgnęła. Rezonując dotarła do tkanek, wprawiła w dygot każdą pojedynczą komórkę. Dłonie lekko stuliły się w pięści, wargi w minimalnym stopniu zacisnęły. Mikroreakcje ciężko było dostrzec, a ona, zamiast krzyknąć i odskoczyć, zamarła w oczekiwaniu. Serce biło jej młotem aż po opuszki palców; zdrętwiał nadgarstek i niesamowite gorąco zalało ciemnie. Nauczona wiecznej analizy teraz również starała się przeskanować wydarzenia; zrozumieć ich przyczynę i skutek, umieścić w racjonalnych widełkach. Nic do siebie nie pasowało. Nie pasował aromat krzewów, świetliste pulsowanie uczepionych słupów słońc. Nie pasowała nawet cudza obecność, bo wprawiała ją w niesmak dezorientacji i coś, czego nie potrafiła ugruntować. To drugie siało spustoszenie wewnątrz czaszki, było huraganem rozrzucającym myśli jak wirujące w zamieci płatki śniegu.
Odetchnęła powoli; to również nie uspokoiło ani oddechu, ani kołatania w klatce żeber. Pozwoliło jedynie na dodatkową sekundę zwłoki, uprzytomnienie, że była obecna i go słuchała. Uciec jednak nie mogła. - Od siebie nie uciekniesz - odezwała się wreszcie, powoli wsuwając palce na materiał spódnicy. Nie nosiła takich ubrań od wybudzenia się w jaskrawo białej szpitalnej pościeli. Nie odsłaniała nóg, które teraz były gołe aż po połowę ud. Dotknęła ubrania tylko po to, aby je wygładzić. Kucnęła ostrożnie w szeleszczących gęstwinach, wplatając ręce między kruche płatki. - A to jakaś ważna część. - Te kwiaty, zapachy, ich symbolika. Dezercja, o której wspominał, ograniczała się jedynie do zmiany miejsca. Fizycznej modyfikacji zamieszkania, ale jakie znaczenie miał dystans, skoro i tak coś ich łączyło? Ta lina z każdym krokiem się naprężała, pytanie tylko kiedy wreszcie by pękła? Była w ogóle taka możliwość w jej niesamowitej elastyczności? - Jak teraz o tym myślę, pewnie powinnam poprosić o niezapominajki. - Kącik ust poruszył się w przedsmaku gorzkiego uśmiechu. Tyknięciem paznokcia naprężyła jedną z soczyście czerwonych główek azalii, nim nie cofnęła palca, wpatrując się w przytakiwanie naruszonego kwiatu. - Może wtedy wiedziałabym z kim rozmawiam.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Yamada Ryūji ubóstwia ten post.

Yamada Ryūji

Sob 2 Gru - 23:15
 Wyciągnął dłoń, żeby dwoma palcami przesunąć po delikatnych płatkach. Przyjemnie było móc poczuć fakturę czegokolwiek, dotyk pozornie materialnej rzeczy. Nawet, jeśli działo się to tylko w ich głowach – konkretniej w głowie Shiimaury. Z upływem miesięcy zapominał jakie to uczucie, mogąc na czymś położyć łapska wyłącznie po wbiciu z butami w czyjś pogrążony we śnie umysł. I nawet nie mógł tego zabrać ze sobą na dalszą podróż. Tyle razy widział coś, co pasowałoby do jego kieszeni albo prezentowałoby się ładnie na półce jego meliny, ale musiało pozostać u prawowitego właściciela. Jedynie z winy braku zakotwiczenia się w materialnym świecie.
 – Znam to nawet zbyt dobrze. – Ucieczka od siebie samego stanowiła porządną część jego życia. Budził się gdzieś nagle, zalany krwią, która okazywała się nie wypływać z własnych ran. Otwierał oczy stojąc na krawędzi wysokiego budynku, jakby jeszcze minutę temu rozważał rzucenie się w tę przepaść, pędząc na randkę z płytą chodnikową kilkanaście pięter niżej. Tylko teraz musiał znosić samego siebie, ale przynajmniej pojedynczego, jakby ten drugi unikał podzielenia losu zapomnianej przez świat duszy. Zawsze unikał pomocy, kiedy był potrzebny.
 Zaśmiał się cicho, krótko. Odchylił głowę przymykając powieki, a kaptur odrobinę zsunął się z jego głowy, odkrywając kawałek rozczochranej czupryny. Odetchnął głęboko, pomagając ciemnemu materiałowi spocząć na plecach.
 – Śmiertelny umysł jest taki kruchy – stwierdził, obracając się do Maury, odsłaniając przed nią swoje jakże tajemniczo pospolite oblicze. Maskował każdy element świadczący o niezbyt przyjemnym zgonie, choć i tak zachował podkrążone oczy. Naszpikowanie odłamkami szkła, pogruchotana ręka i liczne rany po dźgnięciach niezbyt pasowały do scenerii, a póki miał kontrolę nad każdym szczegółem, wolał z tego skorzystać. Kolejna szansa mogła się zbyt szybko nie nadarzyć. – To takie bez sensu, że człowiekowi kasują się wspomnienia, kiedy duch umiera. Karają baterię, jakby to była jej wina, że zabawka spadła ze schodów.
 Odgarnął włosy z czoła i wsunął dłonie do kieszeni, przeniósł ciężar ciała na palce, a później znów na pięty, bujając się tak przez krótką chwilę, jakby rozważał kolejny krok. Czego właściwie od niej chciał? Po prostu się przywitać? Wiedział przecież, że był dla niej teraz tak samo obcy jak przypadkowy przechodzień albo pacjent salę dalej.
 – Nie wiem nawet jak się określić. Przyjaciel? Chujek, którego nienawidzisz najbardziej? Oba by pasowały. Nic ci pewnie nie powie Yamada. – Wzruszył ramionami. Pierwsze spotkania były jakieś łatwiejsze. Może dlatego, że była nastolatką, a nie dorosłą kobietą po życiowych przejściach, z dziurą w pamięci i rozłożoną na szpitalnym łóżku niczym królowa żab na najpiękniejszym liściu lilii rosnącym w bajorku. – Poznaliśmy się z pięć lat temu, naciągnąłem cię na zawarcie jakże korzystnego paktu, który najpewniej wpakował cię w obecną sytuację, a próbując nie być samolubnym dupkiem starałem się dotrzymywać ci towarzystwa i pilnować, żeby nie stała ci się krzywda.
 Odwrócił wzrok w stronę jakichś dalszych krzaków, które złowrogo się zatrzęsły, szeleszcząc gęstymi liśćmi. Ściągnął brwi, jakby był zdziwiony pojawieniem się elementu, którego tu nie zapraszał.

@Raikatsuji Shiimaura
Yamada Ryūji

Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Czw 28 Gru - 19:05
Nie radziła już sobie jak ta nastoletnia, naiwna dziewczynka. Nie wierzyła w bajki, w książęta na białych rumakach, w bycie tragicznie zmarłą duszą wirującą krokiem tancerki wśród powykrzywianych, garbatych drzew lasu. Przez życie brnęła obecnie w empiryczny sposób; kierowana logiką, popychana doświadczeniami bezpośrednimi, bazującymi wyłącznie na tym co mogła dostrzec, poczuć, usłyszeć, posmakować. Oddarło ją to z delikatności i marzycielstwa, ale pozwoliło przeżyć w technologicznym świecie. W podłości warunkującej dzisiejsze społeczeństwo. W pewien sposób znała się na ludziach, choć dalej utrzymywała od nich stosowny dystans. Wiedziała przynajmniej tyle, że infantylność była wykorzystywana a artystyczne popędy tłamszone w zarodkach. Aby przetrwać, trzeba grać w ich grę tak długo jak to możliwe. Z czasem może dało się dostrzec obejście, błąd systemu, dzięki któremu godziło się podskórną wiarę w niemożliwe z prostotą i robotycznością rzeczywistości, ale aktualny poziom nie pozwalał jej na wyłapanie takiej luki.
Tutaj jednak w abstrakcyjny sposób się odprężyła. Nie próbowała znaleźć dowodu dla faktycznego istnienia latarni oświetlających bezkresne pola kwiatów. Zapomniała jak niewiarygodne było płynąć w kosmicznym oceanie, przyglądając się migającym punkcikom bieli rozlanym po całym nieboskłonie, bliskim tak bardzo, że gdyby wyciągnęła ramię, czubkiem palca mogłaby dotknąć jednej z gwiazd.
Kto wie.
Może naprawdę śmiertelny umysł był taki kruchy.
Bo równocześnie słuchała jego słów. Pozwalała na to, aby tworzył monolog, a przynajmniej wstęp do ich rozmowy. To jedyne wytłumaczenia, które starała się wyłapać i ułożyć w sensowny ciąg skutków i obrazów. Chciała dostrzec całość, której kadr mógłby jej coś powiedzieć. W piersi nierytmicznie dygotało serce, pompowało krew pod takim ciśnieniem, że nieomal mgliło jej spojrzenie. Pewność, że powinna się teraz zachowywać w inny sposób, że powinna wiedzieć coś więcej, nie pozwalała się zignorować. Ilekroć ją od siebie odpychała, ta napierała ze zdwojoną mocą - jak szczeniak, który nie pojmuje niechęci do dalszych wariactw.
Wygląd również nie poruszył zastałym mechanizmem pamięci. Srebro tęczówek przekierowało się wreszcie w stronę twarzy, ale choć w skupieniu kodowała detale - zarys szczęki, podkrążone do czerwoności powieki, ściągnięte nieco brwi - nie umieszczała oblicza pod etykietą z żadnym nazwiskiem. Dopiero gdy to zostało jej podane
(Yamada.)
drobne ramiona drgnęły. Odsunęła palce od kwiatu, mrużąc mocniej ślepia. Rezerwa ostrożności zatliła się za tarczą źrenic, ale nie wykazała potrzeby ucieczki. Brzmiał i wyglądał jak wariat. Zachowywał się tak. Plótł farmazony, od których mózg zaczynał się zaciskać, wywoływać prawdziwy ból głowy. Wszystkie wewnętrzne alarmy rozdzwoniły się. Zwracały uwagę na to, że to niemożliwe, śmieszne, irracjonalne.
Nie dałaby rady od nich abstrahować nawet gdyby chciała.
A nie chciała.
Prawie jakby wszystko, co przekazywał jej Yamada nieznajomy działało potęgą wstrząsów. Płyty tektoniczne ścierały się ze sobą wywołując podskoki gleby.
Albo to ona sama tak się trzęsła?
Otworzyła usta, właściwie ledwie je rozchyliła, ale nagły ruch chłopaka obrócił i jej głowę. Spojrzała w tym samym kierunku, starając się dostrzec coś, co mogło i jego zdekoncentrować. - Jest tam coś? - pytanie padło z irytującą, neutralną nutą. Pozornie obojętna, wręcz groteskowo lakoniczna, wydawała się kompletnie nieprzejęta jego reakcją.
Bardzo powoli podniosła się z klęczek. Na kolanach zostały jej ziarniste odciski podłoża i kilka małych źdźbeł, które strzepnęła pojedynczym ruchem dłoni. Wyprostowawszy się postąpiła tylko jeden krok ku zdecydowanie wyższej postaci. Już z tej odległości musiała nieco zadzierać brodę, aby móc próbować skrzyżować z nim spojrzenia.
- Starałeś się dotrzymywać mi towarzystwa - pociągnęła wreszcie, wypuszczając powietrze przez zęby. - Z bardzo daleka, jak zakładam? - Tym razem nie ukryła ironii. Nawet się o to nie postarała. Nie spotkaliśmy się - dodawało jej wymowne milczenie. Nigdy cię nie widziałam. Ręka, którą wcześniej oczyściła skórę, zamknęła się w pięść. - Więc co tu właściwie robię, Yamada? Nagle tak blisko i świadomie?
Cała jej postawa emanowała aurą niewiedzy, jakby tylko za pomocą sylwetki i mimiki mogła przekazać, że nie ma pojęcia dlaczego się tutaj znajduje. Połacie pełne poruszanych wiatrem płatków nieoczekiwanie przestały plasować na górze priorytetów. Spadły o wiele miejsc, ustępując pola obcej osobie.
Jeszcze jeden krok.
Jedno delikatne przechylenie głowy.
Zajrzenie w męskie oblicze.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Yamada Ryūji ubóstwia ten post.

Yamada Ryūji

Pon 1 Sty - 0:03
 Czemu to było takie trudne? Czaił się jak głodna pirania, która weszła w tryb skradania się, bo jeśli ktoś ją zobaczy, to nie da upragnionej kolacji. Jego umysł był poszatkowany, ale z urywków losowych wspomnień, które jeszcze nie zostały mu odebrane wyciągał wnioski, że za pierwszym razem było o wiele łatwiej. Manipulowanie nastolatką nie było tak problematyczne. Obserwował ją wcześniej przez długi czas, zakradał się do snów, odpowiadał na jej ciche pragnienia na tyle, na ile mógł jako bezcielesna zjawa. Obiecywał jej niestworzone rzeczy i bycie jej przyjacielem. Działało przez jakiś czas, a potem przestało. Zniknęła, zaszyła się gdzieś, wydoroślała. Jak bardzo zdążyła się zmienić?
 Musiał zmienić się w lisa, nie piranię. Znowu stać się oszustem o miękkim futerku i uroczym pyszczku, zaoferować złote góry, licząc, że nabierze się na jego słodkie słowa po raz kolejny. Oszukiwał zawodowo i nałogowo, więc jak ciężko mogło być tym razem? Może, gdyby jego pamięć została wyczyszczona tak dokładnie ze wspomnień o niej, jak Maurze usunięto każdą nić wiążącą jej przeszłość z nim. Nie odczuwałby poczucia winy, że próbuje do własnych celów wykorzystać, cóż… przyjaciółkę. To wywoływało w nim opór. Jakaś niewielka cząstka zdrowego rozsądku nakazywała zostawienie jej w spokoju, wycofanie się. Po co miałby znowu ją narażać?
 – Nie powinno… – zaczął z niepewnością w głosie, przechylając głowę i cały czas przyglądając się zaroślom, które teraz znieruchomiały. Czy to możliwe, że nieświadomie tracił koncentrację, pozwalając zachodzić we śnie zmianom, których sobie nie życzył? Kilkukrotnie zdarzyło mu się stracić kontrolę nad scenerią, albo przynajmniej tak się czuł. Powoli przeniósł spłoszone spojrzenie z uginającego się od kwiatów krzewu znów na czarnowłosą.
 – No właśnie z całkiem bliska. – Zaczepił kciuki o brzeg kieszeni bluzy. – Nawet przeprowadziłem się do Sāwy. Tak jakby. Jeśli liczyć okupowanie czyjejś szopy przez cztery dni w tygodniu. A twoja matka mnie… – urwał, uświadamiając sobie, że nie pamięta jej matki. Mógłby przysiąc, że parę razy zamienili zdanie, ale nie umiał przywołać do siebie szczegółów. Czy miała go za losowego kolegę swojej córki, a może szczuła go grabiami, kiedy tylko znalazł się w zasięgu jej wzroku? Jak wyglądała? Wyobraźnia teraz podpowiadała, że to pewnie taka kopa Maury, ale starsza. Nie pamiętał jej imienia, choć na pewno szczerzył się do niej kiedyś jak niewiniątko, oparty o płot jak gdyby nigdy nic.
 Wbił wzrok w podłoże, wsuwając lekko drżące palce między włosy. Wypuścił powoli powietrze przez lekko rozchylone wargi. Był zagubiony, ale ten stan umknął po paru sekundach. Odgarnął kudły w tył, choć niewiele to dało – zaraz wróciły do stanu początkowego, włażąc nieco w jedno z ciemnych, podkrążonych oczu.
 – Wreszcie cię znalazłem. Po takim czasie. Może to przeznaczenie? Chociaż z drugiej strony to pewnie przeze mnie wylądowałaś w szpitalu. Kiedy doznałem przypadkowego przedawkowania ołowiu w głowie, zerwał się nasz kontrakt. Ja umarłem, znowu, a tobie wyczyściło całą pamięć o mnie.
 No właśnie. Co ona tu robiła? Nie musiał długo się zastanawiać, kiedy spomiędzy krzaków wyskoczyła opierzona bestia z głośnym kwak. Yamada aż odskoczył, zachwiał się, prawie przewrócił. Potem wzdrygnął.
 – Kurwamać – syknął i złapał Maurę za nadgarstek, pociągając w swoją stronę i puszczając się w bieg na złamanie karku. – Przeżywasz przygodę życia. Nie daj się dziabnąć Kaczuchowi!
 Po parunastu krokach bezkresne pole azalii przekształciło się w gęsty, ponury las. Suche gałęzie wyciągały w ich stronę swoje szpony, jakby chciały dorwać ich oboje. A za nimi podążały płaskie kacze stopy, których właścicielka wydawała gniewne kwakanie.

@Raikatsuji Shiimaura
Yamada Ryūji

Seiwa-Genji Enma and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Wto 27 Lut - 21:17
Wszystko działo się tak prędko. Nie zauważyła kiedy dokładnie szczupłe, zimne palce objęły jej nadgarstek. Kiedy własne nogi postąpiły parę chwiejnych kroków nim nie odzyskała władzy nad grawitacją i nie puściła się biegiem w ślad za ciemnowłosym. Kiedy jej włosy zsunęły się z ramion, ciągnąc czarną wstęgą po wietrze. W popłochu przez umysł przemykały zdobyte informacje; to, jak nonszalancki zdawał się być nieznajomy, choć skrywał to pod maską zdenerwowania. Mówił o Sawie, o jej matce. Kobiecie, która z każdym rokiem więdła, jakby kwiaty w jej ogrodzie wysysały całą życiodajną energię z własnej opiekunki, byle móc zakwitnąć. Shiimaura nienawidziła widoku jej kościstych dłoni ułożonych na podołku, wyprostowanych od kija pleców i kruczych włosów, zawsze upiętych w ciasny, wysoki kok, bez ani jednego spuszczonego luzem pasma. Mimo wizualnych podobieństw nie miały zbyt wiele ze sobą wspólnego. Nawet kłócić nie potrafiły się w tym samym tonie. Podczas gdy młodsza Raikatsuji wrzeszczała, gniotąc w pięści ukochane pęki cyklamenu, sykiem wyrażając frustrację i gromadzoną od dawna złość, starsza nie raczyła obrzucić jej choćby przelotnym spojrzeniem. Doglądała reszty roślin, gładziła ich delikatne płatki, zgiętym w stawie palcem unosiła opuszczone liście. Powinna tak unosić brodę własnej córki, gdy jej głowa opadała, przytłoczona nadmiarem gniewu.

W szarych szkłach przykrywających oczy Shiimaury błysnęło ostrzeżenie. Wiedziała, że nigdy nie uzyska wolności; przynajmniej nie tak długo, jak długo rozpamiętywała przeszłość. Matka była jej cieniem, od którego nie dało się uwolnić. Ale skoro z takim fiaskiem przegrywała w obliczu tego, co było, dlaczego nie pamiętała chłopaka, z którym biegła teraz wśród niknących kłębów azalii? Zerkając na niego przelotnie skupiała koncentrację na drobnych detalach. Linii zaciśniętej szczęki. Ciemnych oczach kontrastujących z jej własnymi. Na kosmykach, które ściągały z jego czoła podmuchy.

Nagle pod stopami wyczuła leśne runo. W uszach ustał świst, kiedy dookoła wyrosły powykręcane, leśne drzewa. Za późno zorientowała się, że jej wcześniejsza kreacja zamieniła się w sukienkę ściągniętą pod piersią, której tkanina bladej bieli przechodziła lekkim gradientem w róż u dołu materiału. Gwałtownie wciągnęła powietrze, niezrażona niepowagą sytuacji. Rozlegające się gdzieś za plecami kwakanie powinno wytracić ją z równowagi, ale - Yamada! - skuteczniej zakrzątał jej myśli.

Skąd los wiedział o sukience i o lesie? Nie wierzyła w zbiegi okoliczności już od lat. Gdy mrugała, pod powiekami dostrzegała kadry z dzieciństwa; siebie w identycznym ubraniu, choć wtedy było o wiele mniejsze. Ona także taka była. Róż u spodu wydawał jej się krwią. Bawiła się, że jest duchem. Zginęła w tragicznym wypadku i już nigdy nie mogła chodzić. Zostawiała więc za sobą szkarłatne ślady i tak wabiła ludzi, którzy zabłądzili w lesie.

Ale nie była mściwa.

Kierowała ich w dobrą stronę. Szli po odciskach bosych stóp aż te nie urywały się przy najbliższej wytyczonej ścieżce. Tym sposobem poznała chłopca. Przez chwilę zastanowiła się czy ten chłopiec i Yamada to nie ta sama postać. Ale nie. Były detale, które ich różniły - i nie chodziło jedynie o wiek, choć on z pewnością stanowił poważny grunt przy wnioskach. Rzecz w oczach. W dziwnej, toksycznej aurze, którą emanował, w...

- Nie przeklinaj - upomniała go nagle, choć bluzgnął już dawno temu, jeszcze przed szaleńczym pościgiem. Przypomniało jej się to teraz i z niewiadomego powodu wydawało szczególnie ważne. Jakby naturalną koleją rzeczy było, że przypomina mu o zasadach odpowiedniego wychowania. Nie powinna jednak tracić oddechu; nie miała tak dobrej kondycji jak mogłaby, gdyby wzięła się za siebie. Była tego aż nazbyt świadoma, kiedy pierwszy ścisk w płucach wykrzywił wargi.

Chciała mu powiedzieć, aby zwolnili. Przede wszystkim zażądać, by wyjaśnił jej, co to za komedia. Kaczka? Krzewy? Sukienka z czasów, gdy miała kilka lat? Skąd ktokolwiek mógł znać takie sekrety, jeżeli nie od niej?

Nawet przeprowadziłem się do Sawy.

Śledził ją?

Nie wyglądał na wiele starszego. Opcja ze stalkerem z przedszkola raczej odpadała, ale skoro tak...

- Zatrzymaj się i wreszcie-!

Urwała, wyczuwając, jak bosa stopa uderza o pień. Palce nie wyślizgnęły się spod konara, burząc cały balans filigranowej sylwetki. Potknęła się felernie i tylko w mignięciu zorientowała, że ziemia idzie jej naprzeciw z zatrważającą prędkością.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Seiwa-Genji Enma and Yamada Ryūji szaleją za tym postem.

Yamada Ryūji

Sro 29 Maj - 1:33
 Może powinien dać sobie spokój, lub raczej – dać spokój jej? To, że go nie pamiętała, było jedynie plusem. Nie krzywdził jej nagłym zniknięciem z jej życia, zerwaniem kontaktu i pogrzebaniem relacji, bo dla niej to nigdy nie istniało. A on przecież i tak wreszcie też by ją zapomniał, jak potrafił zapominać własnego siebie, swoją przeszłość, niektóre smaki czy choćby powszechnie używane słowa. Lepiej wyszłaby na braku znajomości z martwym, bezdomnym ćpunem niebezpiecznym dla siebie samego i całego otoczenia. Te resztki racjonalności chciały go nakłonić do oddalenia się od niej, ale kiedy już wlazł w jej sen i wywrócił go do góry nogami, zaprzepaścił szansę. Była jeszcze ta iskra nadziei, że kiedy się obudzi, jego wizerunek wyparuje z jej wspomnień, jak to zwykle bywa z losowymi osobami pojawiającymi się w snach. Nawet, jeśli całe zdarzenie mogło wryć się w pamięć za sprawą absurdalności.
 Sucha, zawieszona nisko gałąź wyciągnięta niczym kościste szpony samej śmierci, smagnęła go po policzku, zostawiając drobne rozcięcie. Nie przejmował się tą drobną niedogodnością, ucieczka przed złowieszczym Kaczuchem była ważniejsza od zachowywania twarzy w jednym kawałku i pilnowania, żeby we włosy nie wplątywały się patyki czy liście. Torował drogę własnym ciałem, chcąc chronić Maurę przed nieprzyjemnościami związanymi z ucieczką, jednocześnie nie do końca zdając sobie sprawę, że gdyby nie on, to w ogóle nie musiałaby nigdzie uciekać. Spałaby spokojnie, wypoczywając i regenerując się, zamiast właśnie pędzić za nim, prawdopodobnie wbrew własnej woli.
 Nazwisko, które wybrzmiało z ust dziewczyny wcale go nie zatrzymało. Przez chwilę panika w jego głowie dostała własnej paniki, mignęło urojenie, że jest sam, ucieka przed patusami, z którymi się zadawał, którym wisiał kasę i to oni próbują go wywołać. Trzymał jednak palce na nadgarstku osoby, z którą wiązał nadzieje na pozbycie się tego przeklętego stanu zawieszenia pomiędzy życiem, a właściwą śmiercią. Była obok i zdecydowanie nie należała do paczki z portu, choć wcale nie znaczyło to, że nie powinien się jej obawiać tak samo mocno.
 – Wybacz, przepraszamprzepraszam – wymamrotał, jakby gdzieś tam dotarło do niego, że powinien uważać na słownictwo w obecności damy, zamiast sypać tekstami jak z rynsztoka. No ale z rynsztoka właśnie pochodził i bluzgi w jego wypowiedziach potrafiły niekiedy przyjmować formę przecinków, zwłaszcza w tak emocjonalnych momentach jak pościgi z pierzem w tle. Choć przestał już słyszeć gniewne kwakanie. Czuł jednak na sobie jakieś spojrzenie, inne niż te należące do Raikatsuji, wrogie. Może to Kaczuch się przyczajał, a może tylko dostawał paranoi? Długo z nikim nie rozmawiał, a przynajmniej nie w poważniejszy sposób.
 Zatrzymać się? Nie wiedział czy są już bezpieczni. Może byli, może wcale nie. Może wleźli do leża jakiegoś leśnego stwora, może to drzewa patrzyły na nich sękatymi ślepiami i za chwilę znów wyciągną patykowate łapska w ich kierunku. Powinien stanąć. Powinien się odwrócić. Przeczucie krzyczało, że kolejne kroki nie powinny zostać postawione. Jakby mogło wydarzyć się coś złego, jeśli to zignoruje.
 Zatrzymał się, ale tylko dlatego, że trzymany nadgarstek zaczął mu się jakoś wyślizgiwać spomiędzy chudych palców, inaczej ciążyć. Obrócił się gwałtownie, szurając liśćmi zalegającymi na ziemi. Jak w zwolnionym tempie widział, że przechyla się do tego stopnia, który uniemożliwi już odzyskanie równowagi. Może to chciało mu powiedzieć przeczucie. Że jeśli się nie zatrzyma, Maura upadnie i wybije sobie zęby. Nawet, jeśli w śnie.
 Wyciągnął drugą rękę, wystawiając ją tak, że wraz z działaniem nieubłaganej siły grawitacji dłoń wsunęła się na jej talię, gdzie mógł ją objąć i ustabilizować. Druga ręka puściła nadgarstek, ale zamiast tego splotła palce z jej palcami, jakby miał zaraz porwać ją na parkiet sali balowej podczas jakiegoś wystawnego przyjęcia, do którego zupełnie nie pasował. Obliczenia nie były jednak na tyle precyzyjne, żeby uchronić Shii przed kolizją – albo raczej nieznacznie zmienił bieg wydarzeń, a kolej losu pojechała dalej. Ktoś miał się na ziemi znaleźć, ale zamiast jej twarzy, były to jego plecy. A przynajmniej mogło się wydawać, że tak będzie, kiedy przyjmując pęd przewracającej się kobiety stracił własną równowagę, odchylając się w tył.
 Do uderzenia nie doszło. Kiedy już byli niemalże w poziomie względem podłoża, Ryūji przymknął oczy. Chwila, w której miał dotknąć ściółki doznała zniekształcenia i wyglądała, jakby wpadali do głębokiego stawu. Zamiast mokrej wody, po drugiej stronie tafli znowu pojawił się bezkres kosmosu. Już nie tak ciemnego, przetykanego jedynie migoczącymi punktami odległych gwiazd, ale pełnego barwnych mgławic stanowiących tło. Znowu pojawiło się uczucie dryfowania, góra i dół stanowiły ten sam kierunek. Los może i chciał zrobić komuś krzywdę, ale to wciąż Yamada miał tu nad wszystkim kontrolę.
 – Nie powinienem był… – zaczął, ale ostatecznie przygryzł wargę, spojrzał na jej twarz i wypuścił jej dłoń, po chwili cofając też rękę przytrzymującą ją w pasie. – Potrzebujesz odpoczynku. I spokoju. Może powinienem przyjść, jak będę… stabilniejszy. – To równie dobrze mogło oznaczać nigdy. Jako duch, nie mógł określić czy nagle mu się nie pogorszy, a bez ciała nie miał dostępu do żadnych leków. Nie mógł jednak przewidzieć, że na nią wpadnie, a inni losowo spotykani śmiertelnicy nie obchodzili go na tyle, żeby przejmować się, w jakim stanie psychicznym ich nawiedzi.
 – Dobrze było cię znowu zobaczyć, Maurie. – Uśmiechnął się szczerze, powoli wycofując ze snu. Przynajmniej wiedział, że żyła i to w jego własnym mieście. Wystarczyło tylko poczekać, żeby zobaczyć, gdzie mieszka. Jakkolwiek stalkersko to nie brzmiało.

@Raikatsuji Shiimaura

Sen zakończony.
Yamada Ryūji

Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku