Strona 1 z 2 • 1, 2
セーラム · Salem
17/01/2037
17/01/2037
Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że gdy wstawał, wszyscy w promieniu całego Salem słyszeli trzeszczenie jego stawów. Że dotarło do nich z mocą najwyższych decybeli, jak niechętne do współpracy mechanizmy stawiają opór, i wszyscy wiedzieli, że on z tym musi walczyć, że wsparty dłońmi o blat, ze zmarszczonymi brwiami i ściętym wyrazem ust żołnierza toczy wewnętrzny spór. Choć tak naprawdę podnosił się sekundę, może dwie, dla niego akcja rozciągnęła się do przesadnie rozlazłego czasu - wojował już nie tylko z własnymi mięśniami, zardzewiałymi od nerwów, ale też z otoczeniem, z powietrzem gęstym jak stygnący bursztyn.
Chodź.
Kiwnął głową, ruszając w krok za Hecate z płynnością kogoś kto odgrywał podobną scenę tysiące razy. Zaskakujące jak umysł nie nadążał za ciałem i jak inne było to, co wydawało mu się, że robił i ile wysiłku w to wkładał, od tego, jak rzeczywiście prezentował to światu. Dawno po fakcie orientował się, że choć ledwo przyswoił polecenie, mieląc je w zacinającej się psychice, fizycznie reagował od razu, w jakiś dziwny, intuicyjny sposób po prostu poddając się naturalnemu biegowi. Trzymał się blisko dziewczyny, bądź co bądź dalej przyzwyczajony do niewielkiego dystansu, jaki zwykli zachowywać, choć teraz ta świadomość była jednocześnie znajoma i niewygodna, jakby za długo przebywał w jednej pozycji i cierpło mu już ramię. Przyjemnie do czasu.
Zaaferowany swoimi idiotycznymi przemyśleniami nawet nie dostrzegł, w którym momencie stanął obok pani Black i pochylił się odrobinę, zaglądając jej przez ramię w naczynie wypełnione półpłynną masą. Nabierał już tchu; być może po to, by w pokraczny sposób zapewnić, że sprosta zadaniu, ale ona się nieoczekiwanie obróciła, a on ledwo wymanewrował, aby na niego nie wpadła. Cofnął się o krok, właściwie pół, bo tylko przesunął klapka po podłodze, unieruchomiony sidłami mieszkanki domostwa. Zdążył najwyżej unieść brew. Długie, pajęcze palce ściskały napiętą skórę, wbijały opuszki w zagłębienie nadgarstka, przemknęły wzdłuż przedramion, zbadały biceps. Ciągnęły za sobą serię impulsów - sam nie wiedział czego. To było jak akupunktura. Jakby wraz z dotykiem z jej opuszek wysuwały się drobne igły, powodujące gwałtowne zwarcie dźgniętego splotu tkanek.
Powietrze w płucach zaczęło się przeciskać; było już na wysokości krtani, dało dobry nurt słowom, które jednak ugrzęzły w gardle, gdy ciszę przeszyło plaśnięcie. Drgnął jak strzelony batem, ręka w chaosie sięgnęła do uderzonego miejsca. Niezrozumienie jakie odbiło się na jego twarzy reprezentowało bluescreena wywalonego na pulpicie podczas pisania ważnej pracy. Zdążył oprzeć dłoń na biodrze, palcami ku tylnej kieszeni spodni, nie chcąc wprawdzie rozmasowywać, ale czując dziwną potrzebę bycia w rezerwie, gdyby kobieta raz jeszcze chciała sięgnąć w te rejony.
- Poradzisz sobie?
Zaśmiał się; sucho jak po łyknięciu garści piachu.
Kurwa.
No wątpliwe.
- Oczywiście - odpowiedział po angielsku, prawie kompletnie zagłuszony przez poklaskiwania Hecate. Gdyby miał psie uszy, jak jej nowa przybłęda, pewnie teraz stuliłby je w zwierzęcej ostrożności. Ale nie miał i na zewnątrz wydawał się stosunkowo normalny.
Prawie rozluźniony, bo w kącikach ust czaił się zaczepny uśmiech, a przez tarcze ślepi co rusz prześlizgiwał się błysk światła. Z pewnym ociągnięciem oderwał rękę od swojego uda, jeszcze asekuracyjnie zerkając ku starszej wiedźmie, ale ostatecznie nie mógł pozwolić, by przesadnie długo czekała na reakcję. Uznałaby, że go skrępowała.
Chociaż dokładnie tak było.
Pocieszał fakt, że przynajmniej trzymanie chochli go jakoś uspokajało; miał wprawę w głupich pancake’ach, w operowaniu patelnią i łopatką, w wylewaniu jasnego, bąbelkowego ciasta na nagrzaną powierzchnię, w zmniejszeniu gazu. Ramię lekko mu się poruszało, gdy przerzucał ciemniejącego naleśnika na drugą stronę, ale od razu znieruchomiał, gdy na barku spoczął znajomy ciężar.
Nie przez kolejne buntownicze wizje; raczej po to, aby przypadkiem nie uderzyć jej z brodę. Przechylił nawet głowę, skronią opierając się na moment o jej włosy. Trwało to krótko, wyłącznie tyle, aby odwzajemnić gest, bo wsuwał już plastik pod skończony placek, by przełożyć go na podstawiony talerz. Pewne czynności robiło się automatycznie.
- Jeszcze trzymam gardę - zapewnił znad kuchenki, wpuszczając na patelnię drugiego pancake'a. - Ale nie wiem co zrobię jak jej się znów omsknie ręka.
Tak jak jemu w tej chwili, gdy sięgnął gdzieś na bok, prawdopodobnie po odłożoną tam łopatkę, ale zamiast twardej, szorstkiej od użytkowania rączki, dotknął czegoś innego. Dotykiem pomknął nieco głębiej, szukając i próbując zrozumieć, dlaczego nie odnajduje czegoś, czego lokalizacja jeszcze chwilę wstecz była pewna, by niespodziewanie oderwać skupiony wzrok od rosnącego placka i zogniskować go z niemałą irytacją na szkielecim przegubie ciotki Black.
Docierały do niego ciche posykiwania domagające się natychmiastowego obrotu, ale był zbyt skupiony na tym, by zrozumieć, co się stało.
Za późno cofnął dłoń. Miał wrażenie, że na nadgarstku wiedźmy zostawił ciepłe ślady, które każdy, oprócz niego, będą w stanie zobaczyć. Znów targnęły mu ramiona; ponownie wargi wygięły w uśmiechu czegoś na wzór zakłopotania.
- Przepraszam - rzucił zdrewniale i zanim ktokolwiek zdążył skomentować: Wybierze się pani z nami do miasta?
Jednocześnie, mechanicznie, sięgnął spojrzeniem do Hecate, najwidoczniej czekając na to, by przetłumaczyła wyrwane mimochodem pytanie.
Albo go uratowała.
Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Skłamałaby mówiąc, że nie spodziewała się iż Fiona prędzej czy później położy na nim łapy, nie sądziła jednak, że zrobi to aż tak szybko. Nie komentowała jednak niczego, doskonale wiedząc, że jakakolwiek próba wpłynięcia na ciotkę i tak niczego by nie wskórała. Pokręciła więc tylko głową i oddała się własnej części przygotowań do śniadania.
– Nie łudziłabym się – odparła, nie odwracając jednak wzroku od układanych na stole sztućców. – Na pewno zrobi to jeszcze raz. Po prostu to zignoruj, ciotka jest jak apex predator – jakakolwiek reakcja sprawi, że będzie tylko bardziej chętna do ataku.
Zbyła jego zmartwienia machnięciem ręki. Nie było się czym przejmować, w końcu tylko się wygłupiała. Hecate zbyt dobrze znała naturę starszej Black, by przejmować się czymś tak trywialnym jak lekki klaps w poniedziałkowy poranek. Zajęła się więc czymś innym – po ułożeniu wszystkich talerzyków i sosjerki z syropem klonowym na stole z ciemnego dębu udała się ku lodówce; drzwiczki uchyliła tylko trochę – na tyle, by swobodnie wyciągnąć to, czego potrzebowała i żeby żadne ciekawskie oko nie wyłapało zarysu wielkich słojów pełnych potrzebnych Fionie substancji i ich pochodnych. Wolałaby nie musieć tłumaczyć Shinowi dlaczego tuż obok jajek leżą zakonserwowane larwy, a między masłem i serem stały na wpół wyżarte przez czas kości wciąż jeszcze obrośnięte resztkami mięsa. Biodrem zamknęła drzwiczki, układając na blacie kolejno owoce i inne dodatki, które uznała, że mogły okazać się potrzebne.
Umyła wpierw borówki, truskawki oraz maliny, by następnie pokroić te drugie w schludne plastry. Całość włożyła do przygotowanej wcześniej miski – ta szybko wylądowała na środku stołu między parującą już kawą oraz pachnącą na ziołową herbatą.
Fiona obserwowała poczynania chłopaka, patrzyła, jak każdy z placków zostaje w końcu obrócony i ląduje na talerzu. Pochłonięta niewypowiedzianą oceną nie zauważyła nawet, gdy ręka yurei spoczęła na jej nadgarstku. Dopiero jego mamranie wyciągnęło kobietę z transu, przywodząc na usta szeroki uśmiech.
– Nie powstrzymuj się, kochanieńki, noc jeszcze młoda.
– Nie przetłumaczę tego.
W tamtym też momencie Hecate zdała sobie sprawę po kim odziedziczyła ten paskudny i dość bezpośredni nawyk do flirtowania. Biedny Ye Lian..
Potrząsnęła głową, uśmiechając się krótko pod nosem.
– Pyta czy idziesz z nami do miasta.
– Ah, nie dzisiaj moja droga, pani Spellman przychodzi na herbatę. Widzisz, mamy nowych mieszkańców, przemiła rodzinka z córką i synem. Chcemy ich należycie przywitać – Pokraczna parodia uśmiechu ani na moment nie znikała z ust starszej kobiety. Hecate przez chwilę przyglądała jej się w milczeniu, by ostatecznie parsknąć śmiechem.
Nie wątpiła, że Fiona i jej przyjaciółka urządzą sąsiadom niezapomniane powitanie.
– Zrób to swoje ciasto malinowe. Zmiecie ich z nóg.
– That's the spirit, my dear.
– Dzisiaj jest zajęta, może następnym razem – powiedziała w końcu, obracając twarz ku yurei. – A co, aż tak boisz się ze mną iść, że musisz mieć obstawę? – We wspartej na biodrze dłoni i uniesionej ku górze brwi było coś z przekornego żartu, ale tak naprawdę ciężko było wyczuć jaka była prawdziwa natura tego pytania; byłoby znacznie łatwiej, gdyby nie wygięty w uśmiech kącik ust.
@Warui Shin'ya
– Nie łudziłabym się – odparła, nie odwracając jednak wzroku od układanych na stole sztućców. – Na pewno zrobi to jeszcze raz. Po prostu to zignoruj, ciotka jest jak apex predator – jakakolwiek reakcja sprawi, że będzie tylko bardziej chętna do ataku.
Zbyła jego zmartwienia machnięciem ręki. Nie było się czym przejmować, w końcu tylko się wygłupiała. Hecate zbyt dobrze znała naturę starszej Black, by przejmować się czymś tak trywialnym jak lekki klaps w poniedziałkowy poranek. Zajęła się więc czymś innym – po ułożeniu wszystkich talerzyków i sosjerki z syropem klonowym na stole z ciemnego dębu udała się ku lodówce; drzwiczki uchyliła tylko trochę – na tyle, by swobodnie wyciągnąć to, czego potrzebowała i żeby żadne ciekawskie oko nie wyłapało zarysu wielkich słojów pełnych potrzebnych Fionie substancji i ich pochodnych. Wolałaby nie musieć tłumaczyć Shinowi dlaczego tuż obok jajek leżą zakonserwowane larwy, a między masłem i serem stały na wpół wyżarte przez czas kości wciąż jeszcze obrośnięte resztkami mięsa. Biodrem zamknęła drzwiczki, układając na blacie kolejno owoce i inne dodatki, które uznała, że mogły okazać się potrzebne.
Umyła wpierw borówki, truskawki oraz maliny, by następnie pokroić te drugie w schludne plastry. Całość włożyła do przygotowanej wcześniej miski – ta szybko wylądowała na środku stołu między parującą już kawą oraz pachnącą na ziołową herbatą.
Fiona obserwowała poczynania chłopaka, patrzyła, jak każdy z placków zostaje w końcu obrócony i ląduje na talerzu. Pochłonięta niewypowiedzianą oceną nie zauważyła nawet, gdy ręka yurei spoczęła na jej nadgarstku. Dopiero jego mamranie wyciągnęło kobietę z transu, przywodząc na usta szeroki uśmiech.
– Nie powstrzymuj się, kochanieńki, noc jeszcze młoda.
– Nie przetłumaczę tego.
W tamtym też momencie Hecate zdała sobie sprawę po kim odziedziczyła ten paskudny i dość bezpośredni nawyk do flirtowania. Biedny Ye Lian..
Potrząsnęła głową, uśmiechając się krótko pod nosem.
– Pyta czy idziesz z nami do miasta.
– Ah, nie dzisiaj moja droga, pani Spellman przychodzi na herbatę. Widzisz, mamy nowych mieszkańców, przemiła rodzinka z córką i synem. Chcemy ich należycie przywitać – Pokraczna parodia uśmiechu ani na moment nie znikała z ust starszej kobiety. Hecate przez chwilę przyglądała jej się w milczeniu, by ostatecznie parsknąć śmiechem.
Nie wątpiła, że Fiona i jej przyjaciółka urządzą sąsiadom niezapomniane powitanie.
– Zrób to swoje ciasto malinowe. Zmiecie ich z nóg.
– That's the spirit, my dear.
– Dzisiaj jest zajęta, może następnym razem – powiedziała w końcu, obracając twarz ku yurei. – A co, aż tak boisz się ze mną iść, że musisz mieć obstawę? – We wspartej na biodrze dłoni i uniesionej ku górze brwi było coś z przekornego żartu, ale tak naprawdę ciężko było wyczuć jaka była prawdziwa natura tego pytania; byłoby znacznie łatwiej, gdyby nie wygięty w uśmiech kącik ust.
@Warui Shin'ya
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya, Ye Lian and Hyeon Reimi szaleją za tym postem.
Westchnął poddańczo, odkładając talerz z przygotowanymi plackami o pół decybela za głośno. Stuknął, dając wstęp do jego zrezygnowanego:
- Nie, oczywiście, że nie potrzebuję obstawy. Chciałem być miły.
Potrzebował obstawy, bo ta obstawała oznaczałaby odroczenie rozmowy o jakiś czas, ale jednocześnie zdawał sobie przecież sprawę, że dojdzie do tematu prędzej czy później. Jednocześnie potrzebował uściślenia faktów i kompletnie nie chciał się z tym mierzyć. Wizje rozjeżdżały się w sprzecznych kierunkach, potęgowane bezsensownym galopem, w którym nad batem stała zbyt wybujała wyobraźnia. Był równie świadomy tego, że przesadza, co nakręcony na myśl, której nie potrafił do siebie dopuścić, ale która z jakichś powodów
(dobrze, kurwa, wiesz jakich)
zdawała się najbardziej logiczna.
Musiał to jednak wypchnąć poza umysł. Przynajmniej na kilka chwil przestać zadręczać się w kółko jednym i tym samym wydarzeniem, jakby doszło do czegoś przełomowego. Nie doszło - naciskiem mantry zmniejszał wagę swojej obsesji. Dłoń znalazła oparcie jednego z wiekowych krzeseł całkowicie automatycznie. Szlifowane drewno idealnie dopasowało się do długości palców, które pociągnęły za siedzisko, gdy pozostałe dwie panie były już gotowe do posiłku. Znalazł się obok Hecate, zapewne instynktownie zawłaszczając sobie przestrzeń w jej pobliżu.
Nie miało jednak zbyt dużego znaczenia jaki dystans obrał; dopiero teraz, gdy twardo opadł na mebel, gdy z nóg uleciała część napięcia, a plecy werżnęły się mocniej w płaską, twardą przestrzeń za sobą, zdał sobie sprawę, że właściwie nie wie, o czym rozmawiają jedyne dwie osoby, z którymi ma tu do czynienia. Wyłapywał wprawdzie pojedyncze słowa, ale w kontekście reszty wyrazów traciły ogólny sens. Gdyby zgubił się w Salem, nawet nie wiedziałby, jak zapytać kogoś o drogę powrotną.
W pewien sposób był zły na swoje uzależnienie. Tracąc Hecate z widoku, stawał się właściwie bezbronny. Oczywiście, mógł na szybko posłużyć się tłumaczeniem z internetu, ale starczyłoby tylko tyle, aby w pewnym momencie padła mu komórka. Jeżeli reszta mieszkańców tego miasta miała aurę podobną do ciotki Fiony, kogokolwiek nie próbowałby zaczepić, natrafiałby tylko na kłopoty.
- Brzmicie cały czas, jakbyście coś knuły - przyznał niezbyt głośno, obracając widelcem z kawałkiem nadzianym kilkoma warstwami pancake’ów. Gęsty syrop skapywał po sztućcu prosto na talerz, a tłuste krople miały konsystencję krwi. - Tym bardziej potrzebuję nauki angielskiego. Chyba wolę być świadom, jeżeli rzucacie jakąś klątwę.
- Nie, oczywiście, że nie potrzebuję obstawy. Chciałem być miły.
Potrzebował obstawy, bo ta obstawała oznaczałaby odroczenie rozmowy o jakiś czas, ale jednocześnie zdawał sobie przecież sprawę, że dojdzie do tematu prędzej czy później. Jednocześnie potrzebował uściślenia faktów i kompletnie nie chciał się z tym mierzyć. Wizje rozjeżdżały się w sprzecznych kierunkach, potęgowane bezsensownym galopem, w którym nad batem stała zbyt wybujała wyobraźnia. Był równie świadomy tego, że przesadza, co nakręcony na myśl, której nie potrafił do siebie dopuścić, ale która z jakichś powodów
(dobrze, kurwa, wiesz jakich)
zdawała się najbardziej logiczna.
Musiał to jednak wypchnąć poza umysł. Przynajmniej na kilka chwil przestać zadręczać się w kółko jednym i tym samym wydarzeniem, jakby doszło do czegoś przełomowego. Nie doszło - naciskiem mantry zmniejszał wagę swojej obsesji. Dłoń znalazła oparcie jednego z wiekowych krzeseł całkowicie automatycznie. Szlifowane drewno idealnie dopasowało się do długości palców, które pociągnęły za siedzisko, gdy pozostałe dwie panie były już gotowe do posiłku. Znalazł się obok Hecate, zapewne instynktownie zawłaszczając sobie przestrzeń w jej pobliżu.
Nie miało jednak zbyt dużego znaczenia jaki dystans obrał; dopiero teraz, gdy twardo opadł na mebel, gdy z nóg uleciała część napięcia, a plecy werżnęły się mocniej w płaską, twardą przestrzeń za sobą, zdał sobie sprawę, że właściwie nie wie, o czym rozmawiają jedyne dwie osoby, z którymi ma tu do czynienia. Wyłapywał wprawdzie pojedyncze słowa, ale w kontekście reszty wyrazów traciły ogólny sens. Gdyby zgubił się w Salem, nawet nie wiedziałby, jak zapytać kogoś o drogę powrotną.
W pewien sposób był zły na swoje uzależnienie. Tracąc Hecate z widoku, stawał się właściwie bezbronny. Oczywiście, mógł na szybko posłużyć się tłumaczeniem z internetu, ale starczyłoby tylko tyle, aby w pewnym momencie padła mu komórka. Jeżeli reszta mieszkańców tego miasta miała aurę podobną do ciotki Fiony, kogokolwiek nie próbowałby zaczepić, natrafiałby tylko na kłopoty.
- Brzmicie cały czas, jakbyście coś knuły - przyznał niezbyt głośno, obracając widelcem z kawałkiem nadzianym kilkoma warstwami pancake’ów. Gęsty syrop skapywał po sztućcu prosto na talerz, a tłuste krople miały konsystencję krwi. - Tym bardziej potrzebuję nauki angielskiego. Chyba wolę być świadom, jeżeli rzucacie jakąś klątwę.
Ye Lian and Hecate Black szaleją za tym postem.
Na język cisnął się nad wyraz kąśliwy komentarz o tym, jak bardzo Fiona doceniała młodych i pomocnych mężczyzn. Cmoknęła jednak o podniebienie, zaciskając wcześniej zęby, jakby ich bariera miała powstrzymać słowa przed wymsknięciem się spomiędzy warg; nie musiała mu dopiekać, już wystarczająco się męczył musząc przebywać w towarzystwie ich dwójki bez żadnego wsparcia. Gdy tak mu się przyglądała, to przypominał popularnego z memów chomika wciśniętego w róg klatki, którego przerażenie było bardziej mimicznie wyraźne niż u wielu ludzi.
Dokańczając przygotowania do posiłku zamieniała nic nie znaczące zdania z ciotką – nadrobiła kilka plotek, zapytała o panią Spellman, o nowych sąsiadów, zdrowie ciotki i ewentualne przepisy na nowe mikstury. Starsza Black obiecała podzielić się ręcznie spisanym notesem, na co Hecate rozciągnęła wargi w szerokim uśmiechu.
– Skądże znowu – machnęła lekceważąco ręką. – To tylko skuteczny plan na morderstwo.
Dopiero po wbiciu srebrnego widelca w miękkie ciasto przed momentem usmażonego placka zwróciła barwne ślepia ku yurei. Tęczówki wbiły się wprost w jego własne oczy z jakimś niemym wyzwaniem; nagle zrobiło się jakoś dziwnie, cienie majaczące na meblach zamigotały niebezpiecznie żywym tańcem, mrok spowił ich twarze a chłód wdarł się przez ubrania mknąć aż do kości, które spowił wiekowym lodem.
– Tylko się z tobą droczę. To po prostu nasz urok – znów się zaśmiała, tym razem z jakąś lekkością – ta rozgoniła wszelką ciemność zaledwie w pół sekundy.
Nie przygotowywała się jakoś szczególnie do wyjścia na spacer i miasto. Upchnęła jedynie w kieszeń telefon wraz z kartą płatniczą schowaną pod etui i poprawiła upięcie już i tak ledwie utrzymującego włosy w ryzach koka. Nie fatygowała się również z żadnym plecakiem, wychodząc z założenia, że wszelkie potrzebne przedmioty schowa w wyżebrane od sprzedawców reklamówki, bądź poprosi Shina o podjęcie się roli tragarza. Był przecież młodym silnym mężczyzną, mógł ponieść kilka drobnych toreb, prawda?
Zbiegając po schodach musiała uważać, by ruchomy kłębek czarnego futra nie zaplątał się między nogami w efekcie wywołując lawinę ciał ich obojga. Na szczęście dotarła na parter bez większego szwanku – szczenię skakało z miejsca na miejsce, na ciemnym tle wyróżniając się jedynie zwisającym z pyska różowym językiem.
– Naładowałeś telefon? Moglibyśmy posłuchać muzyki w lesie – krzyknęła znad komody, w której akurat przerzucała sterty papierów i innych bibelotów ciotki, aż w końcu w dłoni wylądowała raczej mało ozdobna materiałowa smycz. Zdecydowanie miała już swoje lata, a ząb czasu doszczętnie wygryzł z niej jasną barwę, którą kiedyś musiała się szczycić, ale jak na jeden raz musiała wystarczyć. – Przypomnij mi też żebym się rozejrzała za czymś dla młodego, jak już będziemy na mieście. Może kupię mu ładną chustę?
Karabińczyk strzyknął, gdy zapinała go w metalowe zapięcie; pies zaszczekał donośnie, obracając się kilkakrotnie dookoła własnej osi, najwyraźniej po raz pierwszy znajdując się w sytuacji, w której ktoś schwytał go w morderczą linę ograniczającą ruch.
– Warui? Gdzie przepadłeś? Zgubisz w tym domu głowę, przysię-- – Słowa ugrzęzły w przełyku, gdy wpadła niespodziewanie na jego pierś. – Oh, wybacz, czasem ciężko cię zauważyć, Kacperku – Mówiąc poklepała go przekornie w ramię, w momentu później wymijając go w wyjściowym progu.
Nie wyglądała, jakby cokolwiek poważniejszego mąciło jej myśli. W zasadzie zachowywała się raczej normalnie, albo po prostu dokładała wszelkich starań by tak właśnie prezentowała się zewnętrzna otoczka. Z drugiej strony ciężko było jednak nie zauważyć braku figlarnych iskier, które zazwyczaj nigdy nie znikały z kolorowych tęczówek Black. Biegnący przed ich nogami pies był głównym elementem skupiającym uwagę, miała więc wymówkę, by to głównie w niego wlepiać spojrzenie, czy słowami korygować zachowanie.
Las, który szybko stanął im na drodze okazał się potężnym skupiskiem wysokich drzew, krzewów i bóg wie czego, jeśli wziąć pod uwagę nieprzyjemne przeczucie wdrapujące się w górę kręgosłupa wraz z każdym krokiem. W jakiś sposób przypominał swym mrokiem Kinigami, jednocześnie wywołując całkowicie inny rodzaj niepokoju. Sama Hecate wydawała się tym kompletnie nieporuszona, bo nawet najmniejszy mięsień twarzy nie drgnął po przekroczeniu leśnej granicy.
@Warui Shin'ya
Dokańczając przygotowania do posiłku zamieniała nic nie znaczące zdania z ciotką – nadrobiła kilka plotek, zapytała o panią Spellman, o nowych sąsiadów, zdrowie ciotki i ewentualne przepisy na nowe mikstury. Starsza Black obiecała podzielić się ręcznie spisanym notesem, na co Hecate rozciągnęła wargi w szerokim uśmiechu.
– Skądże znowu – machnęła lekceważąco ręką. – To tylko skuteczny plan na morderstwo.
Dopiero po wbiciu srebrnego widelca w miękkie ciasto przed momentem usmażonego placka zwróciła barwne ślepia ku yurei. Tęczówki wbiły się wprost w jego własne oczy z jakimś niemym wyzwaniem; nagle zrobiło się jakoś dziwnie, cienie majaczące na meblach zamigotały niebezpiecznie żywym tańcem, mrok spowił ich twarze a chłód wdarł się przez ubrania mknąć aż do kości, które spowił wiekowym lodem.
– Tylko się z tobą droczę. To po prostu nasz urok – znów się zaśmiała, tym razem z jakąś lekkością – ta rozgoniła wszelką ciemność zaledwie w pół sekundy.
Nie przygotowywała się jakoś szczególnie do wyjścia na spacer i miasto. Upchnęła jedynie w kieszeń telefon wraz z kartą płatniczą schowaną pod etui i poprawiła upięcie już i tak ledwie utrzymującego włosy w ryzach koka. Nie fatygowała się również z żadnym plecakiem, wychodząc z założenia, że wszelkie potrzebne przedmioty schowa w wyżebrane od sprzedawców reklamówki, bądź poprosi Shina o podjęcie się roli tragarza. Był przecież młodym silnym mężczyzną, mógł ponieść kilka drobnych toreb, prawda?
Zbiegając po schodach musiała uważać, by ruchomy kłębek czarnego futra nie zaplątał się między nogami w efekcie wywołując lawinę ciał ich obojga. Na szczęście dotarła na parter bez większego szwanku – szczenię skakało z miejsca na miejsce, na ciemnym tle wyróżniając się jedynie zwisającym z pyska różowym językiem.
– Naładowałeś telefon? Moglibyśmy posłuchać muzyki w lesie – krzyknęła znad komody, w której akurat przerzucała sterty papierów i innych bibelotów ciotki, aż w końcu w dłoni wylądowała raczej mało ozdobna materiałowa smycz. Zdecydowanie miała już swoje lata, a ząb czasu doszczętnie wygryzł z niej jasną barwę, którą kiedyś musiała się szczycić, ale jak na jeden raz musiała wystarczyć. – Przypomnij mi też żebym się rozejrzała za czymś dla młodego, jak już będziemy na mieście. Może kupię mu ładną chustę?
Karabińczyk strzyknął, gdy zapinała go w metalowe zapięcie; pies zaszczekał donośnie, obracając się kilkakrotnie dookoła własnej osi, najwyraźniej po raz pierwszy znajdując się w sytuacji, w której ktoś schwytał go w morderczą linę ograniczającą ruch.
– Warui? Gdzie przepadłeś? Zgubisz w tym domu głowę, przysię-- – Słowa ugrzęzły w przełyku, gdy wpadła niespodziewanie na jego pierś. – Oh, wybacz, czasem ciężko cię zauważyć, Kacperku – Mówiąc poklepała go przekornie w ramię, w momentu później wymijając go w wyjściowym progu.
Nie wyglądała, jakby cokolwiek poważniejszego mąciło jej myśli. W zasadzie zachowywała się raczej normalnie, albo po prostu dokładała wszelkich starań by tak właśnie prezentowała się zewnętrzna otoczka. Z drugiej strony ciężko było jednak nie zauważyć braku figlarnych iskier, które zazwyczaj nigdy nie znikały z kolorowych tęczówek Black. Biegnący przed ich nogami pies był głównym elementem skupiającym uwagę, miała więc wymówkę, by to głównie w niego wlepiać spojrzenie, czy słowami korygować zachowanie.
Las, który szybko stanął im na drodze okazał się potężnym skupiskiem wysokich drzew, krzewów i bóg wie czego, jeśli wziąć pod uwagę nieprzyjemne przeczucie wdrapujące się w górę kręgosłupa wraz z każdym krokiem. W jakiś sposób przypominał swym mrokiem Kinigami, jednocześnie wywołując całkowicie inny rodzaj niepokoju. Sama Hecate wydawała się tym kompletnie nieporuszona, bo nawet najmniejszy mięsień twarzy nie drgnął po przekroczeniu leśnej granicy.
@Warui Shin'ya
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Na piersi wciąż czuł jej ciężar. Składała się z mieszaniny ognia, furii i graniczących z obłędem historii - pełnych prowokacji, horroru i śmiechu - a jednak jej ciało zdawało się kompletnie inne, bardziej delikatne i kruche, gotowe złamać się przy zbyt mocniejszym przestawieniu nadgarstka, gdyby ujął jej dłoń w palce. Starał się o tym nie myśleć, podobnie jak o wczorajszym zdarzeniu. Nabrał rytmu w połowie posiłku, bo choć rozumiał rozmowę kobiet piąte przez dziesiąte, śniadanie przebiegło bez większych problemów. Nawet mrok, jaki na chwilę zgęstniał, wytrącił go z równowagi na ułamek chwili; puścił jak szew napiętych tkanin, rozpruwając się i uzewnętrzniając całkiem przyjemną atmosferę otoczenia.
Ta iskierka w Salem kompletnie gasła w lesie. Towarzystwo Black powinno rekompensować wątpliwe uroki okolicy, ale zamiast tego jedynie je potęgowało. Styl jej chodu, lekkość, z jaką przekraczała brudną glebę, płynność bioder i kładący się kontrastem kolor włosów zbyt dobrze tu pasowały. Miał wrażenie, że wracając z nią do Fukkatsu, odzierał ją z naturalności.
Nie, żeby nie robiła tego z własnej woli - nic jej tak naprawdę nie trzymało w Kinigami, w dzikiej puszczy Kakure, której leśne przestrzenie wydawały się jedynie marną kalką obecnych ziem. Krocząc zapomnianymi przez bogów ścieżkami, Warui nie mógł pojąć, dlaczego tak uparła się na Japonię.
Nie miała tam dla siebie faktycznego miejsca. Jedyne, jakie ją wołało, jakie błagało, aby została, aby korelowała z nim na poziomie wybiegającym poza ludzkie pojęcie, znajdowało się tutaj. Tu miała rodzinę. Miała prezenty, o których marzyła, otrzymywane od osób, które wiedziały, czego pragnie. Tu kreowała pierwsze wspomnienia. Poznawała tajniki przechodzące z pokolenia na pokolenie. W pewien niezrozumiały sposób w Salem nie ona była dziwna.
Shin zdał sobie sprawę, że to jego wytknięto by palcami. To jego uznano by za uroczego, ale obcego, niemal egzotycznego chłopaczka. Zlęknioną kulkę obaw i niezrozumienia. Silne mięśnie, kryjące się pod t-shirtem, były gotowe do przyjęcia licznych, fizycznych ciosów, jednak psychicznych nie był w stanie sparować.
Tereny miasta zdawały się go odpychać. Otoczone niewidzialnym polem odtrącało każdy element, który nie współgrał. Był takim elementem. Mrowiło go całe ciało, grzbiety rąk, kark i plecy.
Przeszedł nad zawalonym, spróchniałym pniem. Coś w wydrążonym wnętrzu poruszyło się płochliwie, wywołując szelest, ale nie zwracając uwagi towarzyszącej Shinowi dwójki. Zignorował to więc tak samo, doganiając Black i chaotycznie biegającego szczeniaka.
Chcąc nie chcąc - dziewczyna była jego jedynym połączeniem z normalnością.
- Internet tu nie łapie - przerwał wreszcie ciszę, kciukiem przeciągając wzdłuż pulpitu komórki. Pod podeszwami obuwia chrupały zeschłe liście. - Nie mam angielskich piosenek.
Pomysł, aby posłuchać muzyki w trakcie spaceru, wydawał się dobry, ale Warui z jakichś przyczyn szukał argumentów, żeby jednak tego nie robić. Nie chciał odcinać ich świadomości błahym powodem, dla którego mogliby się odseparować i milczeć. Wcześniej takich powodów zwyczajnie nie potrzebowali - starczyło, że któreś nagle zaciskało usta, przestawało się odzywać. Druga osoba w naturalnym odruchu rozumiała przekaz i również cichła. Wtedy nie było to tak uwierające.
Teraz tak.
- Zostaje prymitywna metoda - zawyrokował, wrzucając telefon do tylnej kieszeni spodni. Dłoń od razu odnalazła pasek od plecaka; rzeczywiście, jakby sondował myśli Black, postanowił zabrać jedną z toreb - na wypadek, gdyby w mieście wpadło im coś w oko. Coś, czego teraz yūrei nie był sobie nawet w stanie wyobrazić, bo wzrokiem przeciągał po krzywych, ciemnych pniach, po szumiących, targanych gniewnie gałęziach. - Naucz mnie tak, żebym zaczął rozumieć.
Mimo ewidentnego nawiązania do nauki języka w głosie chłopaka zabrzmiało coś jeszcze.
Cierpka aluzja.
Ta iskierka w Salem kompletnie gasła w lesie. Towarzystwo Black powinno rekompensować wątpliwe uroki okolicy, ale zamiast tego jedynie je potęgowało. Styl jej chodu, lekkość, z jaką przekraczała brudną glebę, płynność bioder i kładący się kontrastem kolor włosów zbyt dobrze tu pasowały. Miał wrażenie, że wracając z nią do Fukkatsu, odzierał ją z naturalności.
Nie, żeby nie robiła tego z własnej woli - nic jej tak naprawdę nie trzymało w Kinigami, w dzikiej puszczy Kakure, której leśne przestrzenie wydawały się jedynie marną kalką obecnych ziem. Krocząc zapomnianymi przez bogów ścieżkami, Warui nie mógł pojąć, dlaczego tak uparła się na Japonię.
Nie miała tam dla siebie faktycznego miejsca. Jedyne, jakie ją wołało, jakie błagało, aby została, aby korelowała z nim na poziomie wybiegającym poza ludzkie pojęcie, znajdowało się tutaj. Tu miała rodzinę. Miała prezenty, o których marzyła, otrzymywane od osób, które wiedziały, czego pragnie. Tu kreowała pierwsze wspomnienia. Poznawała tajniki przechodzące z pokolenia na pokolenie. W pewien niezrozumiały sposób w Salem nie ona była dziwna.
Shin zdał sobie sprawę, że to jego wytknięto by palcami. To jego uznano by za uroczego, ale obcego, niemal egzotycznego chłopaczka. Zlęknioną kulkę obaw i niezrozumienia. Silne mięśnie, kryjące się pod t-shirtem, były gotowe do przyjęcia licznych, fizycznych ciosów, jednak psychicznych nie był w stanie sparować.
Tereny miasta zdawały się go odpychać. Otoczone niewidzialnym polem odtrącało każdy element, który nie współgrał. Był takim elementem. Mrowiło go całe ciało, grzbiety rąk, kark i plecy.
Przeszedł nad zawalonym, spróchniałym pniem. Coś w wydrążonym wnętrzu poruszyło się płochliwie, wywołując szelest, ale nie zwracając uwagi towarzyszącej Shinowi dwójki. Zignorował to więc tak samo, doganiając Black i chaotycznie biegającego szczeniaka.
Chcąc nie chcąc - dziewczyna była jego jedynym połączeniem z normalnością.
- Internet tu nie łapie - przerwał wreszcie ciszę, kciukiem przeciągając wzdłuż pulpitu komórki. Pod podeszwami obuwia chrupały zeschłe liście. - Nie mam angielskich piosenek.
Pomysł, aby posłuchać muzyki w trakcie spaceru, wydawał się dobry, ale Warui z jakichś przyczyn szukał argumentów, żeby jednak tego nie robić. Nie chciał odcinać ich świadomości błahym powodem, dla którego mogliby się odseparować i milczeć. Wcześniej takich powodów zwyczajnie nie potrzebowali - starczyło, że któreś nagle zaciskało usta, przestawało się odzywać. Druga osoba w naturalnym odruchu rozumiała przekaz i również cichła. Wtedy nie było to tak uwierające.
Teraz tak.
- Zostaje prymitywna metoda - zawyrokował, wrzucając telefon do tylnej kieszeni spodni. Dłoń od razu odnalazła pasek od plecaka; rzeczywiście, jakby sondował myśli Black, postanowił zabrać jedną z toreb - na wypadek, gdyby w mieście wpadło im coś w oko. Coś, czego teraz yūrei nie był sobie nawet w stanie wyobrazić, bo wzrokiem przeciągał po krzywych, ciemnych pniach, po szumiących, targanych gniewnie gałęziach. - Naucz mnie tak, żebym zaczął rozumieć.
Mimo ewidentnego nawiązania do nauki języka w głosie chłopaka zabrzmiało coś jeszcze.
Cierpka aluzja.
Hecate Black ubóstwia ten post.
– Internet tu nie łapie.
Cmoknęła krótko, ciężko było powiedzieć, czy z dezaprobatą czy zwyczajnie pokonana. Zdążyła zapomnieć, że już od dawna nie żyli w czasach, w których piosenki ściągało się nielegalnie z internetu na telefon, żeby mieć do nich dostęp w dniach, w których ciężki deszcz i jasne jak samo słońce błyskawice pozbawiały prądu całe osiedla. Mogłaby przysiąc, że ledwie tydzień wcześniej siedziała z bratem przy wielkiej okiennicy na poddaszu domu – oboje przytuleni do siebie bokiem z dłońmi opartymi na parapecie. Wlepiali spojrzenia w grube krople spływające po szybie i liczyli odstępy między pojawieniem się błyskawicy a hukiem grzmotu. Gdzieś w tle zawsze grała jakaś muzyka, nie była tylko pewna, czy puszczana z telefonu (mieli już wtedy własne komórki? nie pamiętała) czy może odpalona na starym gramofonie Fiony.
Szczeniak wyrwał ją z chwilowego zamyślenia, głośnym szczeknięciem przypominając o swojej obecności. Nie mogła się nie uśmiechnąć; psiak w jakimś stopniu przypominał dziewczynie idącego obok chłopaka – oboje byli nie do opisania uroczy i spragnieni uwagi. Owa refleksja mimowolnie przekierowała spojrzenie ku rudowłosemu, całej jego sylwetce, rozwichrzonych od spaceru włosów i piegowatego lica.
– Jesteś na to gotowy? Jak już zaczniemy, to nie odpuszczę – Zabrzmiała dość poważnie, lecz po chwili kącik ust podjechał delikatnie ku górze, gdy nieco zwolniła, by zrównać się z nim krokiem. – Będziesz musiał się zgłaszać na lekcje i podrabiać zadania domowe. Słyszałam, że oglądanie filmów i seriali z napisami jest bardzo dobrą opcją, więc można by było tego spróbować.
Gałęzie pełne ciemnych liści szumiały im złowrogo nad głowami; poruszane być może wiatrem, a może czymś zupełnie innym wprawiały w ruch miliony drobnych cieni padających na ziemię, a w tym na spacerowiczów. Odgłos ocierającej się o siebie roślinności w znacznym stopniu tłumił dźwięki leśnych mieszkańców – jeśli w jakimś momencie spaceru cokolwiek przebiegło tuż obok, to jedynie idący na przodzie pies okazywał się tego jakimkolwiek wyznacznikiem, gdy obracał z zaciekawieniem pysk na boki. Hecate zresztą nie wyglądała na szczególnie poruszoną, gdyby uznała to miejsce za zbyt niebezpieczne, to przecież nie zabrałaby tu yurei na wędrówkę, prawda?
– Ale najpierw powiedz mi co cię gryzie – Rozweselony dotychczas ton ustąpił miejsca rozluźnionej powadze – nie brzmiała, jakby stałą nad nim z latarką wycelowaną w twarz podczas przesłuchania, chciała po prostu dać mu do zrozumienia, że zaniepokoił ją swoim zachowaniem już wcześniej. – Jesteś nienaturalnie małomówny, a spodziewałam się sporej ilości docinek. Byłam pewna, że w pewnym momencie rzucisz czymś w stylu, że moja ciotka wygląda jak Morticia Addams z tej znanej komedii... No i trochę wygląda, ale nie w tym rzecz.
Przechodzili akurat przez starą, nieco już zmurszałą kładkę nad drobnym strumieniem, gdy Black zwolniła stopniowo kroku, w końcu przystając całkowicie. Przykucnęła nagle, przez chwilę przyglądając się spokojnej tafli, aż w końcu wyciągnęła ku niej dłoń, w moment później wyławiając spomiędzy kamieni drobną czaszkę jakiegoś ptaka; znalezisko czym prędzej wylądowało w kieszeni bluzy, a sama Hecate pokiwała głową z uznaniem.
Prostując się z kucków w końcu stanęła przodem do Shina, posyłając mu jednocześnie szeroki uśmiech. Wyglądała na dumną z siebie.
@Warui Shin'ya
Cmoknęła krótko, ciężko było powiedzieć, czy z dezaprobatą czy zwyczajnie pokonana. Zdążyła zapomnieć, że już od dawna nie żyli w czasach, w których piosenki ściągało się nielegalnie z internetu na telefon, żeby mieć do nich dostęp w dniach, w których ciężki deszcz i jasne jak samo słońce błyskawice pozbawiały prądu całe osiedla. Mogłaby przysiąc, że ledwie tydzień wcześniej siedziała z bratem przy wielkiej okiennicy na poddaszu domu – oboje przytuleni do siebie bokiem z dłońmi opartymi na parapecie. Wlepiali spojrzenia w grube krople spływające po szybie i liczyli odstępy między pojawieniem się błyskawicy a hukiem grzmotu. Gdzieś w tle zawsze grała jakaś muzyka, nie była tylko pewna, czy puszczana z telefonu (mieli już wtedy własne komórki? nie pamiętała) czy może odpalona na starym gramofonie Fiony.
Szczeniak wyrwał ją z chwilowego zamyślenia, głośnym szczeknięciem przypominając o swojej obecności. Nie mogła się nie uśmiechnąć; psiak w jakimś stopniu przypominał dziewczynie idącego obok chłopaka – oboje byli nie do opisania uroczy i spragnieni uwagi. Owa refleksja mimowolnie przekierowała spojrzenie ku rudowłosemu, całej jego sylwetce, rozwichrzonych od spaceru włosów i piegowatego lica.
– Jesteś na to gotowy? Jak już zaczniemy, to nie odpuszczę – Zabrzmiała dość poważnie, lecz po chwili kącik ust podjechał delikatnie ku górze, gdy nieco zwolniła, by zrównać się z nim krokiem. – Będziesz musiał się zgłaszać na lekcje i podrabiać zadania domowe. Słyszałam, że oglądanie filmów i seriali z napisami jest bardzo dobrą opcją, więc można by było tego spróbować.
Gałęzie pełne ciemnych liści szumiały im złowrogo nad głowami; poruszane być może wiatrem, a może czymś zupełnie innym wprawiały w ruch miliony drobnych cieni padających na ziemię, a w tym na spacerowiczów. Odgłos ocierającej się o siebie roślinności w znacznym stopniu tłumił dźwięki leśnych mieszkańców – jeśli w jakimś momencie spaceru cokolwiek przebiegło tuż obok, to jedynie idący na przodzie pies okazywał się tego jakimkolwiek wyznacznikiem, gdy obracał z zaciekawieniem pysk na boki. Hecate zresztą nie wyglądała na szczególnie poruszoną, gdyby uznała to miejsce za zbyt niebezpieczne, to przecież nie zabrałaby tu yurei na wędrówkę, prawda?
– Ale najpierw powiedz mi co cię gryzie – Rozweselony dotychczas ton ustąpił miejsca rozluźnionej powadze – nie brzmiała, jakby stałą nad nim z latarką wycelowaną w twarz podczas przesłuchania, chciała po prostu dać mu do zrozumienia, że zaniepokoił ją swoim zachowaniem już wcześniej. – Jesteś nienaturalnie małomówny, a spodziewałam się sporej ilości docinek. Byłam pewna, że w pewnym momencie rzucisz czymś w stylu, że moja ciotka wygląda jak Morticia Addams z tej znanej komedii... No i trochę wygląda, ale nie w tym rzecz.
Przechodzili akurat przez starą, nieco już zmurszałą kładkę nad drobnym strumieniem, gdy Black zwolniła stopniowo kroku, w końcu przystając całkowicie. Przykucnęła nagle, przez chwilę przyglądając się spokojnej tafli, aż w końcu wyciągnęła ku niej dłoń, w moment później wyławiając spomiędzy kamieni drobną czaszkę jakiegoś ptaka; znalezisko czym prędzej wylądowało w kieszeni bluzy, a sama Hecate pokiwała głową z uznaniem.
Prostując się z kucków w końcu stanęła przodem do Shina, posyłając mu jednocześnie szeroki uśmiech. Wyglądała na dumną z siebie.
@Warui Shin'ya
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Może to natura tego miejsca, charakter domostwa, którego mury dopiero opuścili, może aura roztaczana przez całe Salem albo klątwa rzucona z inicjatywy Fiony Black - cokolwiek wpływało na jego umysł, robiło to konsekwentnie. Czuł się stłumiony, jak dźwięk dobiegający zza wielu pozatrzaskiwanych drzwi. Był wrzaskiem kogoś uwięzionego w głębinach, nie wiedzącego, jak przebić się wreszcie na wolność. Dlaczego dopiero teraz zaczęło mu coś przeszkadzać? Tyle razy spotykali się sami, tyle łączyło ich chwil mogących zostać opatrznie odebranych przez obserwatorów. Nie przywiązywał do tego szczególnej wagi aż do teraz, gdy jego stopa poznała twardość innego kontynentu. Pierwszy raz był za granicą, pierwszy w ogóle wyjechał poza Kakure. W tym rzecz? W świadomości, że nagle był pozbawiony znanego zapachu Kinigami, wyuczonych mięśniami meandrów slumskich uliczek Nanashi, że nie mógł zaczepić przypadkowych osób i zapytać o cokolwiek, że nie znał tu żadnych tajemnic, twarzy ani powodów, dla których odczuwał akurat taką atmosferę? Bo przecież poczuł ją samoistnie. Ogień kładł się wężowym blaskiem na obliczu Black, sięgał jej jasnych, dwubarwnych ślepi. Przyciągał w hipnotyzujący, niepoprawny sposób i choć właściwie nie było w tym nic złego, to przecież źle skończyłoby się dla ich ustalonej z góry relacji.
To więc go gryzło?
Zacisnął usta, drgnąwszy na jej pytanie. Sam nie do końca potrafił określić powód; przybicie potęgowane rozdrapywaniem jednego, głupiego zdarzenia, mogącego być następną trywialną zaczepką rudowłosej, kompletnie zdominowało mu osobowość. Nawet gdy przed snem uznał, że to nic takiego, po prostu kolejny majak poturbowanej zmęczeniem wyobraźni, tak z samego rana umysł wyostrzył wszystko dwukrotnie, jakby potrzebował odpoczynku, aby mieć siły, by skrystalizować to jeszcze wyraźniej.
Potoczył wzrokiem gdzieś w bok, niby nadzorując otoczenie, w rzeczywistości zwyczajnie uciekając spojrzeniem. Płoszył się jak gówniarz i fala tej oczywistości zalewała mu płuca, odcinała dopływ świeżego powietrza. Irytował się - na siebie, na nią. Na sytuację, która nigdy nie powinna mieć miejsca, ale żyła w nim nieprzerwanie od zbyt wielu męczących godzin. Rzecz jasna, chciał to rozwiązać. Nie wiedział tylko jak i najwidoczniej nie miał czasu, aby w pełni się zastanowić.
Zatrzymał się raptownie, omal nie wpadając na dziewczynę. Kładka zaskrzypiała pod jego ciężarem, trzeszcząc dwukrotnie, gdy cofał się o krok, potem następny. Źrenice utkwione w błysku strumienia, wbiły się w towarzyszkę. Pozornie nic się nie zmieniła, ale te same dłonie, które teraz sięgały pod taflę wody, wczorajszego wieczoru zanurzyły się w jego własnej, mętnej psychice. Zmieniły bieg myśli, jak zmienia się nurt po zbudowaniu tamy.
- Odpuść mi następnym razem, Black - odezwał się nagle, nie reagując na jej szeroki uśmiech, choć była to jedyna promienna rzecz wokół. Chciałby ten gest podtrzymać, ale zamiast tego spomiędzy jego ust wyrwało się tylko nerwowe westchnienie; rozdrażnienia i poddania. - Wiem, że dla ciebie to dobra zabawa, sposób bycia i pozbawiając cię tego, ukrócam ci swobodę, ale czy naprawdę nie da się tu zrobić wyjątku? Masz tyle osób, które możesz szczuć i drażnić swoimi zagrywkami, wpędzać ich w zakłopotanie, torpedować dwuznacznościami. To męczące, gdy testujesz też moją wytrzymałość. - Trzymany w palcach pas plecaka zgniótł się od gwałtownie zwartego chwytu ręki. - Nie mam jej tak dużo jak sądzisz. Wczoraj prawie przekroczyliśmy granicę. Inną niż kontynentalna, rozumiesz? - Barki mu nieco opadły, pokręcił głową, parskając. - Oczywiście, że nie rozumiesz, bo dla ciebie to jedynie następny etap gry. Ale ja nie chcę być kolejnym pionkiem dla twojej rozrywki.
To więc go gryzło?
Zacisnął usta, drgnąwszy na jej pytanie. Sam nie do końca potrafił określić powód; przybicie potęgowane rozdrapywaniem jednego, głupiego zdarzenia, mogącego być następną trywialną zaczepką rudowłosej, kompletnie zdominowało mu osobowość. Nawet gdy przed snem uznał, że to nic takiego, po prostu kolejny majak poturbowanej zmęczeniem wyobraźni, tak z samego rana umysł wyostrzył wszystko dwukrotnie, jakby potrzebował odpoczynku, aby mieć siły, by skrystalizować to jeszcze wyraźniej.
Potoczył wzrokiem gdzieś w bok, niby nadzorując otoczenie, w rzeczywistości zwyczajnie uciekając spojrzeniem. Płoszył się jak gówniarz i fala tej oczywistości zalewała mu płuca, odcinała dopływ świeżego powietrza. Irytował się - na siebie, na nią. Na sytuację, która nigdy nie powinna mieć miejsca, ale żyła w nim nieprzerwanie od zbyt wielu męczących godzin. Rzecz jasna, chciał to rozwiązać. Nie wiedział tylko jak i najwidoczniej nie miał czasu, aby w pełni się zastanowić.
Zatrzymał się raptownie, omal nie wpadając na dziewczynę. Kładka zaskrzypiała pod jego ciężarem, trzeszcząc dwukrotnie, gdy cofał się o krok, potem następny. Źrenice utkwione w błysku strumienia, wbiły się w towarzyszkę. Pozornie nic się nie zmieniła, ale te same dłonie, które teraz sięgały pod taflę wody, wczorajszego wieczoru zanurzyły się w jego własnej, mętnej psychice. Zmieniły bieg myśli, jak zmienia się nurt po zbudowaniu tamy.
- Odpuść mi następnym razem, Black - odezwał się nagle, nie reagując na jej szeroki uśmiech, choć była to jedyna promienna rzecz wokół. Chciałby ten gest podtrzymać, ale zamiast tego spomiędzy jego ust wyrwało się tylko nerwowe westchnienie; rozdrażnienia i poddania. - Wiem, że dla ciebie to dobra zabawa, sposób bycia i pozbawiając cię tego, ukrócam ci swobodę, ale czy naprawdę nie da się tu zrobić wyjątku? Masz tyle osób, które możesz szczuć i drażnić swoimi zagrywkami, wpędzać ich w zakłopotanie, torpedować dwuznacznościami. To męczące, gdy testujesz też moją wytrzymałość. - Trzymany w palcach pas plecaka zgniótł się od gwałtownie zwartego chwytu ręki. - Nie mam jej tak dużo jak sądzisz. Wczoraj prawie przekroczyliśmy granicę. Inną niż kontynentalna, rozumiesz? - Barki mu nieco opadły, pokręcił głową, parskając. - Oczywiście, że nie rozumiesz, bo dla ciebie to jedynie następny etap gry. Ale ja nie chcę być kolejnym pionkiem dla twojej rozrywki.
Hecate Black ubóstwia ten post.
Ah, nie mogło być inaczej. Ignorowane z początku napięcie stało się w końcu przytłaczające nawet tutaj, w miejscu, które przed laty napawało ją spokojem i bezpieczeństwem. Jak w ogóle doszło do tej wyrwanej z kiepskiego filmu sytuacji? Nigdy się przecież nie kłócili; nie potrafiła przywołać pamięcią choćby jednej sytuacji, w której wymiana słów byłaby tak ostra, że położyłaby między nimi mur milczenia na długie dni. Miała wrażenie, że po przekroczeniu granicy Stanów przekroczyli również inną granicę i o ile początkowo nie widziała w tym nic złego, tak teraz w głowie kiełkowały coraz to większe połacie wątpliwości.
– Odpuść mi następnym razem, Black.
Nie tak, mów mi po imieniu, znasz je przecież. Nie jesteśmy sobie obcy.
Moment w którym słowa dotarły do niej w pełni był również momentem w którym promieniujący dotychczas uśmiech zaczął powoli rzednąć – kąciki ust opadły w powolnym, równomiernym tempie, niemal jak w tych wszystkich durnych filmach, które nieraz wspólnie oglądali w roli odpoczynku po zbyt długim graniu.
Nie wiedzieć czemu zaczęła się stresować, rozpoznała to po wzburzonym sercu, które z każdą sekundą zaczynało coraz bardziej dudnić za zasłoną z żeber. Co ją tak denerwowało? Nie była jeszcze do końca pewna. Może to nowa sytuacja, może durne przeczucie nie wróżące nic dobrego – chyba nie chciała poznawać odpowiedzi.
Palce opuszczonych luźno wzdłuż ciała rąk stuliły się w pięści, mnąc we wnętrzu trzymany materiał bluzy. Może miała nadzieję, że da jej to jakiejkolwiek poczucie rzeczywistości, bo przez chwilę zaczęła nabierać wrażenie, że tkwiła w niezbyt dobrze zapowiadającym się śnie.
– I co w tym złego? W przekroczeniu granicy? – odezwała się w końcu, głosem zaskakująco spokojnym o wyrozumiałym jak na to wszystko, co obecnie buzowało w jej wnętrzu. – Dlaczego w ogóle mówisz o granicach, skoro nigdy żadnych nie ustaliliśmy? Myślałam, że jesteśmy wolni, że nie musimy trzymać się żadnych ram, które w jakikolwiek sposób by nas ograniczały. To zawsze starałam ci się pokazać – Nerwowy gest – krótki ruch dłonią, w którym poprawiła uciekający z upiętego koka kosmyk włosów. Wzrok opadł na przeklętą kładkę na której wciąż tak uparcie stali; pośród mchu, drobinek wody i kurzu szukała odpowiednich słów, lecz im dłużej patrzyła, tym bardziej nasówał się wniosek, że żadne nie były tak naprawdę trafne. Kołatanie w piersi przybierało na siłę, coraz mocniej uderzając w otaczające ją kości. Dlaczego na litość boską nagle nie potrafiła wydusić nic sensownego? Nigdy nie miała problemów z rozmową, nie brakowało jej języka w gębie.
– Chciałeś zrozumieć, więc posłuchaj – westchnęła po chwili, na moment przytulając palce do twarzy, by przemknąć po niej w zmęczonym geście. Ile jeszcze mogła to tłumić? Należały mu się wyjaśnienia. – Owszem, mam taki charakter, dość osobliwy dla spokojnych Japończyków jak mniemam i zawdzięczam to zapewne ciotce, w końcu jest taka sama. Jasne, na samym początku, jak się dopiero poznaliśmy była to po prostu norma. Niemniej nie zauważyłeś z czasem zmiany? Nigdy nie przyszło ci do głowy, że spojrzenie które z tobą utrzymuję trwa dłużej niż powinno gdyby było zwykłą zabawą? Że dotyk który między nami utrzymuję jest znacznie bardziej prywatny niż ten, którego zaznasz w klubach czy między kumplami? Słuchaj, nie przychodzi mi to łatwo, nigdy nie byłam zbyt dobra w słowach, gdy w grę wchodziły uczucia, w zasadzie to jestem dość beznadziejnym przypadkiem patrząc na to, że lubię się zaczepiać, a ty zawsze jesteś taki uroczy, gdy się zawstydzasz – przerwała na moment, krótko kręcąc głową na boki, by przez ulotną sekundę wygiąć wargi w drobym uśmiechu – wspomnienia musiało przemknąć przez pełen chaosu umysł. Zaraz znów nabrała powietrza. – Lubię cię, Shin. Bardziej niż ci się wydaje. Ale najwyraźniej jestem tchórzem i nie potrafię tego odpowiednio wyrazić, więc chowam się za zaczepkami i za dwuznacznościami, bo wydają się bezpieczniejsze niż wyłożenie całego serca na otwartej dłoni. To żadna gra, już dawno temu zostawiłam żarty daleko za sobą.
Nie patrzyła na niego; nie znalazła na tyle odwagi, by unieść spojrzenie i zajrzeć w te same oczy, w które tak często zaglądała bez skrępowania. Czego się bała? Nie była jeszcze do końca zdecydowana. Odrzucenia, odrazy, strachu, braku jakiejkolwiek reakcji. Nie mogła zdecydować która z opcji wydawała się najgorsza. A jednocześnie gdzieś we wnętrzu tlił się jeszcze drobny płomień nadziei. Planowała wyznać mu prawdę, dotychczas po prostu nie potrafiła zebrać się na odwagę, więc może i lepiej że rozmawiali właśnie tutaj, gdzie ani żywa ani martwa dusza nie śmiała podejść nawet na krok.
@Warui Shin'ya
– Odpuść mi następnym razem, Black.
Nie tak, mów mi po imieniu, znasz je przecież. Nie jesteśmy sobie obcy.
Moment w którym słowa dotarły do niej w pełni był również momentem w którym promieniujący dotychczas uśmiech zaczął powoli rzednąć – kąciki ust opadły w powolnym, równomiernym tempie, niemal jak w tych wszystkich durnych filmach, które nieraz wspólnie oglądali w roli odpoczynku po zbyt długim graniu.
Nie wiedzieć czemu zaczęła się stresować, rozpoznała to po wzburzonym sercu, które z każdą sekundą zaczynało coraz bardziej dudnić za zasłoną z żeber. Co ją tak denerwowało? Nie była jeszcze do końca pewna. Może to nowa sytuacja, może durne przeczucie nie wróżące nic dobrego – chyba nie chciała poznawać odpowiedzi.
Palce opuszczonych luźno wzdłuż ciała rąk stuliły się w pięści, mnąc we wnętrzu trzymany materiał bluzy. Może miała nadzieję, że da jej to jakiejkolwiek poczucie rzeczywistości, bo przez chwilę zaczęła nabierać wrażenie, że tkwiła w niezbyt dobrze zapowiadającym się śnie.
– I co w tym złego? W przekroczeniu granicy? – odezwała się w końcu, głosem zaskakująco spokojnym o wyrozumiałym jak na to wszystko, co obecnie buzowało w jej wnętrzu. – Dlaczego w ogóle mówisz o granicach, skoro nigdy żadnych nie ustaliliśmy? Myślałam, że jesteśmy wolni, że nie musimy trzymać się żadnych ram, które w jakikolwiek sposób by nas ograniczały. To zawsze starałam ci się pokazać – Nerwowy gest – krótki ruch dłonią, w którym poprawiła uciekający z upiętego koka kosmyk włosów. Wzrok opadł na przeklętą kładkę na której wciąż tak uparcie stali; pośród mchu, drobinek wody i kurzu szukała odpowiednich słów, lecz im dłużej patrzyła, tym bardziej nasówał się wniosek, że żadne nie były tak naprawdę trafne. Kołatanie w piersi przybierało na siłę, coraz mocniej uderzając w otaczające ją kości. Dlaczego na litość boską nagle nie potrafiła wydusić nic sensownego? Nigdy nie miała problemów z rozmową, nie brakowało jej języka w gębie.
– Chciałeś zrozumieć, więc posłuchaj – westchnęła po chwili, na moment przytulając palce do twarzy, by przemknąć po niej w zmęczonym geście. Ile jeszcze mogła to tłumić? Należały mu się wyjaśnienia. – Owszem, mam taki charakter, dość osobliwy dla spokojnych Japończyków jak mniemam i zawdzięczam to zapewne ciotce, w końcu jest taka sama. Jasne, na samym początku, jak się dopiero poznaliśmy była to po prostu norma. Niemniej nie zauważyłeś z czasem zmiany? Nigdy nie przyszło ci do głowy, że spojrzenie które z tobą utrzymuję trwa dłużej niż powinno gdyby było zwykłą zabawą? Że dotyk który między nami utrzymuję jest znacznie bardziej prywatny niż ten, którego zaznasz w klubach czy między kumplami? Słuchaj, nie przychodzi mi to łatwo, nigdy nie byłam zbyt dobra w słowach, gdy w grę wchodziły uczucia, w zasadzie to jestem dość beznadziejnym przypadkiem patrząc na to, że lubię się zaczepiać, a ty zawsze jesteś taki uroczy, gdy się zawstydzasz – przerwała na moment, krótko kręcąc głową na boki, by przez ulotną sekundę wygiąć wargi w drobym uśmiechu – wspomnienia musiało przemknąć przez pełen chaosu umysł. Zaraz znów nabrała powietrza. – Lubię cię, Shin. Bardziej niż ci się wydaje. Ale najwyraźniej jestem tchórzem i nie potrafię tego odpowiednio wyrazić, więc chowam się za zaczepkami i za dwuznacznościami, bo wydają się bezpieczniejsze niż wyłożenie całego serca na otwartej dłoni. To żadna gra, już dawno temu zostawiłam żarty daleko za sobą.
Nie patrzyła na niego; nie znalazła na tyle odwagi, by unieść spojrzenie i zajrzeć w te same oczy, w które tak często zaglądała bez skrępowania. Czego się bała? Nie była jeszcze do końca zdecydowana. Odrzucenia, odrazy, strachu, braku jakiejkolwiek reakcji. Nie mogła zdecydować która z opcji wydawała się najgorsza. A jednocześnie gdzieś we wnętrzu tlił się jeszcze drobny płomień nadziei. Planowała wyznać mu prawdę, dotychczas po prostu nie potrafiła zebrać się na odwagę, więc może i lepiej że rozmawiali właśnie tutaj, gdzie ani żywa ani martwa dusza nie śmiała podejść nawet na krok.
@Warui Shin'ya
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Jakaś jego część była zwyczajnie zła - zła na to, że doprowadził do tej sytuacji, że to on był powodem, dla którego poruszono rozmowę, zły na fakt, że Black zachowywała się coraz pewniej, co próbował sobie wytłumaczyć wpływem Salem. Znalazła się na znajomych terenach. Dlaczego miałaby tego nie wykorzystać dla własnych korzyści? Bądź co bądź w domu człowiek czuje się najlepiej - na tym etapie wszystko było na swoim miejscu, ale skoro zdawał sobie z tego sprawę, czemu nie mógł zwyczajnie zapytać co nią kierowało? Wszystkie te negatywne emocje rozsierdzały go od wewnątrz. Stał nieruchomo i tylko prawa dłoń, ściskająca pas plecaka, mełła w palcach sztywny materiał. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak podobnie zachowuje się do stojącej naprzeciwko dziewczyny; obydwoje starali się przynajmniej w jakimś stopniu znaleźć oparcie w tym, co było znajome; torba, bluza...
Co w tym złego?
Usta drgnęły, ale odpowiedź nie padła. Zaklinowała się w gardle, zblokowana zaskoczeniem, bo nie tego się spodziewał. Naprzód cały czas wysuwał wariant, w którym Black wybuchnie śmiechem i kręcąc głową zapyta czy wszystko z nim w porządku. Czy Salem za bardzo na niego nie zadziałało? Mógł w najdrobniejszych detalach wyobrazić sobie jak rzuca mu harde spojrzenie spod długich rzęs, a potem okręca się na pięcie i rusza przed siebie. Jak wiele razy wcześniej.
Tymczasem spokój jaki od niej bił zbijał z tropu, zrzucał z trasy w cierniste krzewy. Każde kolejne słowo raniło, tnąc do żywej tkanki, bo mimowolnie Warui szarpał się jak ktoś, kto nie chce dłużej pozostać tu gdzie stoi. Fizycznie zdawał się trzymać nerwowość na wodzy, ale za osłoną z mięsa i kości szalał sztorm.
Miała w końcu rację - nigdy nie padły żadne konkrety. Nie było poważnej rozmowy, bo właściwie takich nie przeprowadzali. Nie było na nie czasu między jedną a drugą rozgrywką w Tekkena, nie starczało motywacji, bo skupienie obejmowało oglądany film albo angażowali się w poszukiwania tajemniczego i dziwnego składnika z wiedźmiej listy aż za bardzo. Potrafili robić dosłownie wszystko, tylko nie to, co jakkolwiek by ich zdefiniowało.
Zwarł więc wargi, jednocześnie zamykając mocniej szczęki. Nacisk zębów odczuł dokuczliwie fizycznie; zatrzask wyostrzył linię żuchwy i w pewien naturalny sposób zmienił wyraz jego twarzy. Słuchał uważnie, ale jednocześnie znajdował się pod wodą. Szumiało mu w skroniach i to przez ten szmer musiał przebić się głos, którego prawie nie poznawał. Zniknęła rezolutność, rozwiewając się w powietrzu jak poranna mgła. W zastępstwie pozostał tylko chłodny spokój. To Shinyi nie pasowało. Bo oznaczało, że ziszczały się obawy. Starał się je cały czas odtrącać, ignorować, tłamsić w sobie, ale podskórnie czuł, że przecież na tym cały czas to polegało.
Że rzeczywiście, nie wiedzieć kiedy dokładnie, pojawiła się zmiana - wystarczająco silna, aby zdał sobie sprawę, że między nimi nasila się napięcie. Odwracał od tego jednak wzrok; z powodów osobistych i kłamliwych, przez które przynajmniej na sekundę zrozumiał Black. Obydwoje byli tchórzami. Różniło ich za to wszystko inne. Choćby to, że dziewczyna, przyciśnięta do muru, potrafiła zdobyć się na gest odwagi. On swój sekret zabierze do grobu; tego był pewien, ogniskując na niej wzrok.
Deska niewielkiego mostku zaskrzypiała, gdy zmienił położenie swojej wagi; przechylił się tylko odrobinę w stronę towarzyszki, postąpił ku niej milimetrowy krok. Ogniste włosy tworzyły nad skupionym spojrzeniem prawdziwy pożar; czerwień przeplatająca się z wściekłą pomarańczą, z nitkami żółci i bieli. Sondował w skupieniu twarz Hecate, jeszcze czekając na finał. Na upragnione: jesteś taki zabawny, gdy dajesz się nabierać! - ale mijała cale coraz mniej wygodne wieczności i nic takiego nie padło.
Lubię cię, Shin.
Wyznanie zwielokrotnionym echem odbijało się od wnętrza czaszki, potęgowało wtedy, gdy sądził, że umysł wypełni wyczekiwana cisza. Skupienie praktycznie nie wchodziło w grę, choć jak nigdy wcześniej łapał się kreowanych naprędce opcji. Musiał coś powiedzieć. Musiał coś zrobić. Musiał podjąć decyzję, w którą stronę to ruszyć, ale choć miał w zanadrzu całą masę ewentualności, tysiące wytworzonych szablonów, argumentów, zaprzeczeń i akceptacji, wychrypiał tylko ostre:
- Wiesz, że za jakiś czas odejdę - włożony nacisk towarzyszył ruchowi sylwetki. Napięte ciało postąpiło następny krok ku Black. - Nie zniknę za drzwiami, nie ograniczą mnie kontynenty. Wyparuję z otoczenia permanentnie, z twojego życia również, jakbym nigdy nie istniał, i to jest w porządku, tak powinno być. Dla yurei nie ma tu miejsca, wpraszamy się, ale w zamian, gdy wreszcie odpuścimy, nasz rozdział skończy się na zawsze. Mając tego świadomość, odwzajemnienie czyichkolwiek uczuć byłoby niesprawiedliwe. Nie zostawiłbym cię.
A zostać również nie mógł.
Co w tym złego?
Usta drgnęły, ale odpowiedź nie padła. Zaklinowała się w gardle, zblokowana zaskoczeniem, bo nie tego się spodziewał. Naprzód cały czas wysuwał wariant, w którym Black wybuchnie śmiechem i kręcąc głową zapyta czy wszystko z nim w porządku. Czy Salem za bardzo na niego nie zadziałało? Mógł w najdrobniejszych detalach wyobrazić sobie jak rzuca mu harde spojrzenie spod długich rzęs, a potem okręca się na pięcie i rusza przed siebie. Jak wiele razy wcześniej.
Tymczasem spokój jaki od niej bił zbijał z tropu, zrzucał z trasy w cierniste krzewy. Każde kolejne słowo raniło, tnąc do żywej tkanki, bo mimowolnie Warui szarpał się jak ktoś, kto nie chce dłużej pozostać tu gdzie stoi. Fizycznie zdawał się trzymać nerwowość na wodzy, ale za osłoną z mięsa i kości szalał sztorm.
Miała w końcu rację - nigdy nie padły żadne konkrety. Nie było poważnej rozmowy, bo właściwie takich nie przeprowadzali. Nie było na nie czasu między jedną a drugą rozgrywką w Tekkena, nie starczało motywacji, bo skupienie obejmowało oglądany film albo angażowali się w poszukiwania tajemniczego i dziwnego składnika z wiedźmiej listy aż za bardzo. Potrafili robić dosłownie wszystko, tylko nie to, co jakkolwiek by ich zdefiniowało.
Zwarł więc wargi, jednocześnie zamykając mocniej szczęki. Nacisk zębów odczuł dokuczliwie fizycznie; zatrzask wyostrzył linię żuchwy i w pewien naturalny sposób zmienił wyraz jego twarzy. Słuchał uważnie, ale jednocześnie znajdował się pod wodą. Szumiało mu w skroniach i to przez ten szmer musiał przebić się głos, którego prawie nie poznawał. Zniknęła rezolutność, rozwiewając się w powietrzu jak poranna mgła. W zastępstwie pozostał tylko chłodny spokój. To Shinyi nie pasowało. Bo oznaczało, że ziszczały się obawy. Starał się je cały czas odtrącać, ignorować, tłamsić w sobie, ale podskórnie czuł, że przecież na tym cały czas to polegało.
Że rzeczywiście, nie wiedzieć kiedy dokładnie, pojawiła się zmiana - wystarczająco silna, aby zdał sobie sprawę, że między nimi nasila się napięcie. Odwracał od tego jednak wzrok; z powodów osobistych i kłamliwych, przez które przynajmniej na sekundę zrozumiał Black. Obydwoje byli tchórzami. Różniło ich za to wszystko inne. Choćby to, że dziewczyna, przyciśnięta do muru, potrafiła zdobyć się na gest odwagi. On swój sekret zabierze do grobu; tego był pewien, ogniskując na niej wzrok.
Deska niewielkiego mostku zaskrzypiała, gdy zmienił położenie swojej wagi; przechylił się tylko odrobinę w stronę towarzyszki, postąpił ku niej milimetrowy krok. Ogniste włosy tworzyły nad skupionym spojrzeniem prawdziwy pożar; czerwień przeplatająca się z wściekłą pomarańczą, z nitkami żółci i bieli. Sondował w skupieniu twarz Hecate, jeszcze czekając na finał. Na upragnione: jesteś taki zabawny, gdy dajesz się nabierać! - ale mijała cale coraz mniej wygodne wieczności i nic takiego nie padło.
Lubię cię, Shin.
Wyznanie zwielokrotnionym echem odbijało się od wnętrza czaszki, potęgowało wtedy, gdy sądził, że umysł wypełni wyczekiwana cisza. Skupienie praktycznie nie wchodziło w grę, choć jak nigdy wcześniej łapał się kreowanych naprędce opcji. Musiał coś powiedzieć. Musiał coś zrobić. Musiał podjąć decyzję, w którą stronę to ruszyć, ale choć miał w zanadrzu całą masę ewentualności, tysiące wytworzonych szablonów, argumentów, zaprzeczeń i akceptacji, wychrypiał tylko ostre:
- Wiesz, że za jakiś czas odejdę - włożony nacisk towarzyszył ruchowi sylwetki. Napięte ciało postąpiło następny krok ku Black. - Nie zniknę za drzwiami, nie ograniczą mnie kontynenty. Wyparuję z otoczenia permanentnie, z twojego życia również, jakbym nigdy nie istniał, i to jest w porządku, tak powinno być. Dla yurei nie ma tu miejsca, wpraszamy się, ale w zamian, gdy wreszcie odpuścimy, nasz rozdział skończy się na zawsze. Mając tego świadomość, odwzajemnienie czyichkolwiek uczuć byłoby niesprawiedliwe. Nie zostawiłbym cię.
A zostać również nie mógł.
Ye Lian and Hecate Black szaleją za tym postem.
Sama już nie wiedziała co w ogóle powinna myśleć. Z jednej strony chciała poznać jego odpowiedź, chciała, by coś z siebie wykrztusił, zaśmiał się z jej naiwności mówiąc, że spędziła za dużo czasu we wszystkich otome, które mu pokazywała, albo pokręcił głową i zmierzwił chwilowo upięte włosy twierdząc, że czekał aż ten dzień nadejdzie. A mimo tego gdzieś z tyłu głowy cały czas na przód pchało się przeczucie, irytująca jak upierdliwa mucha myśl, której idea nie zakładała niczego innego prócz porażki. Co tak naprawdę osiągnęła w życiu, o czym mogłaby opowiadać z szerokim uśmiechem na ustach i dumą zobrazowaną w wyrazie twarzy? Przeprowadzka? Po to, żeby już ani w Ameryce ani jeszcze w Japonii nie czuć się jak w domu? Śmiechu warte. Więcej pomysłów zresztą nie miała, wszystko wydawało się tak trywialne jak wstanie rano z łóżka – nic godnego pochwały. Innymi słowy, w kościach od samego początku przeczuwała porażkę, wolała się po prostu łudzić do samego końca, bo tak było zwyczajnie łatwiej.
Skrzypnięcie deski wyrwało Black z chwilowych przemyśleń. Dotychczas wbity w omszałą kładkę wzrok powędrował w górę, wprost na twarz stojącego naprzeciwko chłopaka. Minę miał nietęgą, co tylko potęgowało wirujące we wnętrzu wiedźmy wątpliwości. Czy na pewno dobrze zrobiła mówiąc to wszystko? Może trzeba było, jak zwykle, trzymać język za zębami i dać mu się cieszyć wycieczką, nie dokładać niepotrzebnych zmartwień? Nie, to by nie wyszło. Widać było, że temat go dręczył, prawdopodobnie już od wczorajszego popołudnia. Rozmowa – nawet jeśli kompletnie poprzestawiała im szyki – była więc nieunikniona. A skoro tak czy inaczej musieli przebrnąć przez to bagno, to dlaczego po drodze nie wdepnąć w głębszy obszar i nie ugrzęznąć po pas.
Skrzywiła się nie znacznie słysząc ostrzejszy głos yurei. Im dłużej przyjmowała do świadomości kolejne słowa, tym większy chaos mieszał w trzewiach. Wiedziała, że sprawa była przegrana na starcie, a mimo tego głupie serce wciąż łomotało, z każdą sekundą nabierając siły z którą uderzało w żebra. Na ten moment miała wrażenie jakby Shin dzierżył w dłoniach młotek i z impetem okładał kości. Nabrała więc drżącego wdechu próbując choć trochę opanować tę niespokojną wichurę myśli i uczuć.
Wiedziała, że miał rację, ale wiedziała, też, że nie miał jej w stu procentach.
– Wiem. Ale ani ja ani ty nie wiemy kiedy to nastąpi – odparła, znów głosem zaskakująco unormowanym, nieprzesyconym przesadnie emocjami. – Jeśli chcemy zrzucać wszystko na czas i przewrotność losu, to również i ja mogę powiedzieć, że nie wiem, czy któregoś dnia, za tydzień, może za miesiąc, wściekłe yokai nie zagrodzi mi drogi na środku Kinigami i nie dołoży do swojej kolekcji moich trzewi. Dlaczego choć raz nie możemy być szczęśliwi, nawet jeśli na chwilę? – zatrzymała się na moment. – Chyba że...
Usta zacisnęły się w cienką linię. Coś ściskało Black w gardle, całkiem jakby para obcych dłoni oplotła szyję długimi palcami. To nie tak, że nie mogła wykrztusić słowa, obawiała się jedynie, że głos mógłby jej za bardzo zadrgać, doprowadzić do czegoś, czego nie chciała prezentować jako ta niezależna wiedźma, za którą wszyscy ją przecież uważali. Słabości? Nawet jeśli je posiadała, to potrafiła zepchnąć na dalszy plan, z dala od wścibskich oczu.
Pierwsza kropla runęła z nieba niespodziewanie ale i z impetem; wielka niemal jak kostka lodu w wysokich, amerykańskich szklankach rozbiła się o deski między nimi. Zdawać by się mogło, że echo panujące w lesie wyniosło dźwięk zderzenie ponad wyżyny realności, bo w uszach Hecate brzmiało jak wystrzał z armaty. W zasadzie to cieszyła się ze zmiany pogody, deszcz od dziecka działał na nią uspokajająco. Nic dziwnego, że gdy z nieba lunęło, ona zadarła jedynie twarz w górę, przyglądając się słonecznym prześwitom spomiędzy koron drzew. Bluza szybko przemakała, a dotychczas zbłąkane kosmyki czerwonych włosów przyklejały się do odsłoniętej skóry, tu do skroni, tam do szyi. Black nabrała zaraz niespiesznego wdechu, rozkoszując się nie tylko zapachem deszczu, ale i rozluźnieniem, jaki ze sobą niósł. Dobrze się stało, mogła przynajmniej dokończyć myśl.
– Problem leży we mnie, a nie w czasie?
@Warui Shin'ya
Skrzypnięcie deski wyrwało Black z chwilowych przemyśleń. Dotychczas wbity w omszałą kładkę wzrok powędrował w górę, wprost na twarz stojącego naprzeciwko chłopaka. Minę miał nietęgą, co tylko potęgowało wirujące we wnętrzu wiedźmy wątpliwości. Czy na pewno dobrze zrobiła mówiąc to wszystko? Może trzeba było, jak zwykle, trzymać język za zębami i dać mu się cieszyć wycieczką, nie dokładać niepotrzebnych zmartwień? Nie, to by nie wyszło. Widać było, że temat go dręczył, prawdopodobnie już od wczorajszego popołudnia. Rozmowa – nawet jeśli kompletnie poprzestawiała im szyki – była więc nieunikniona. A skoro tak czy inaczej musieli przebrnąć przez to bagno, to dlaczego po drodze nie wdepnąć w głębszy obszar i nie ugrzęznąć po pas.
Skrzywiła się nie znacznie słysząc ostrzejszy głos yurei. Im dłużej przyjmowała do świadomości kolejne słowa, tym większy chaos mieszał w trzewiach. Wiedziała, że sprawa była przegrana na starcie, a mimo tego głupie serce wciąż łomotało, z każdą sekundą nabierając siły z którą uderzało w żebra. Na ten moment miała wrażenie jakby Shin dzierżył w dłoniach młotek i z impetem okładał kości. Nabrała więc drżącego wdechu próbując choć trochę opanować tę niespokojną wichurę myśli i uczuć.
Wiedziała, że miał rację, ale wiedziała, też, że nie miał jej w stu procentach.
– Wiem. Ale ani ja ani ty nie wiemy kiedy to nastąpi – odparła, znów głosem zaskakująco unormowanym, nieprzesyconym przesadnie emocjami. – Jeśli chcemy zrzucać wszystko na czas i przewrotność losu, to również i ja mogę powiedzieć, że nie wiem, czy któregoś dnia, za tydzień, może za miesiąc, wściekłe yokai nie zagrodzi mi drogi na środku Kinigami i nie dołoży do swojej kolekcji moich trzewi. Dlaczego choć raz nie możemy być szczęśliwi, nawet jeśli na chwilę? – zatrzymała się na moment. – Chyba że...
Usta zacisnęły się w cienką linię. Coś ściskało Black w gardle, całkiem jakby para obcych dłoni oplotła szyję długimi palcami. To nie tak, że nie mogła wykrztusić słowa, obawiała się jedynie, że głos mógłby jej za bardzo zadrgać, doprowadzić do czegoś, czego nie chciała prezentować jako ta niezależna wiedźma, za którą wszyscy ją przecież uważali. Słabości? Nawet jeśli je posiadała, to potrafiła zepchnąć na dalszy plan, z dala od wścibskich oczu.
Pierwsza kropla runęła z nieba niespodziewanie ale i z impetem; wielka niemal jak kostka lodu w wysokich, amerykańskich szklankach rozbiła się o deski między nimi. Zdawać by się mogło, że echo panujące w lesie wyniosło dźwięk zderzenie ponad wyżyny realności, bo w uszach Hecate brzmiało jak wystrzał z armaty. W zasadzie to cieszyła się ze zmiany pogody, deszcz od dziecka działał na nią uspokajająco. Nic dziwnego, że gdy z nieba lunęło, ona zadarła jedynie twarz w górę, przyglądając się słonecznym prześwitom spomiędzy koron drzew. Bluza szybko przemakała, a dotychczas zbłąkane kosmyki czerwonych włosów przyklejały się do odsłoniętej skóry, tu do skroni, tam do szyi. Black nabrała zaraz niespiesznego wdechu, rozkoszując się nie tylko zapachem deszczu, ale i rozluźnieniem, jaki ze sobą niósł. Dobrze się stało, mogła przynajmniej dokończyć myśl.
– Problem leży we mnie, a nie w czasie?
@Warui Shin'ya
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku