Pierwsza zasada brzmi: nie patrz w stronę zlewu. Jego wnętrze stanowi o wiele makabryczniejsze obrazy niż to, co znajduje się na ścianach i korkowej tablicy - a niemal całą powierzchnię lokum pokrywają wycinki z gazet, wydruki, zdjęcia - stare i całkiem nowe - zapiski na kartkach z zeszytów w linie i kratkę, nabazgrane w pośpiechu imiona, daty i nazwy lokacji naniesione choćby na wydartą brutalnie stronę z jakiejś książki. To wszystko tworzy obsesyjną scenerię kryminologicznego świra - wśród znanych seryjnych morderców, od Eda Geina zaczynając, przez Richarda Chase'a, na Isseiu Sagawie kończąc, pojawia się non stop wzmianka o postaci określonej jako "X". Większość zebranych informacji jest jednak nielogiczną garścią niepasujących do siebie puzzli.
Chaos podkreślają ubrania porozrzucane po podłodze, stare opakowania po żarciu na wynos; mnóstwo przypadkowo upuszczonych i zostawionych przedmiotów. Meble są ewidentnie stare, nieco poniszczone, zadrapane lub poplamione. Parapet największego z okien zwykle okupuje Beton - przepotężny, czarny kot, urodzony po to, by nienawidzić.
Po prawej od wejścia widać niemal całkowicie zabarykadowane przez kartony (pełne rupieci) drzwi prowadzące do klaustrofobicznej kuchni. Pomieszczenie jest jednym z tych, do których człowiek wejdzie, od razu zajmując całą przestrzeń. Nisko wiszące półki, brak piekarnika czy zmywarki, kompaktowy zlew, blat, lodówka parametrów Arthura z False 1/3 przeciętnego gimnazjalisty. Nawet łazienka, będąca pomieszczeniem obok, okazuje się większa. Mieści w sobie podniszczoną, popękaną nieco wannę, ulokowaną pod kafelkową ścianą, ubikację i zlew z krzywo zawieszonym, prostokątnym lustrem.
Hattori Heizō and Ye Lian szaleją za tym postem.
Ostatnie obrazy, które pamiętał umierały wraz z gasnącym biciem serca, otulany coraz bardziej zimną i ciężką wodą. Twarz Shina, kiedy wpychał go w lustro rozsypała się niczym pęknięte szkło. Potem przed jego oczami znów ukazała się jego twarz, kiedy chciał z nim porozmawiać, być może wyjaśnić zaistniałą wcześniej sytuację. Ale Enma go nie słuchał. Nie chciał. Chciał dystansu, odseparować się od yurei, czując niewyjaśniony, wewnętrzny ścisk jakby niewidzialny sztylet z łatwością pokonał napiętą skórę pomiędzy jego łopatkami.
Zraniony. Zdradzony. Odepchnięty.
Nawet nie pamiętał momentu, w którym szarpnął się tak mocno, że stracił równowagę, mknąc wprost na spotkanie wyciągniętym ku niemu ramionom kostuchy.
Umierał. Umierał młodo, nie osiągnąwszy nic w życiu. Umierał w wieku dwudziestu trzech lat, i choć jego ciało powinno łaknąć podjęcia walki o tę kpinę zwaną życiem, to jednak strach, który rozlał się w jego sercu w chwili dotknięcia tafli lodowatej wody okazał się zbyt potężny.
Wspomnienia i obrazy zniekształcały się niczym rozgrzane żeliwo, przemieniając się w ciążące łańcuchy ciągnące go w otchłań.
"Nie wierzgaj się, to nic nie da"
Dlaczego miał tego nie robić? Po co te sznury na jego nadgarstkach i kostkach? Mamo? Tato? Dlaczego tylko patrzycie? Boję się. Zabierzcie mnie stąd.
Dziadku? Kami? Czemu wy wszyscy tylko stoicie i patrzycie, jak on... on...
"Nie wstrzymuj powietrza. Szybciej pójdzie"
Nie. Nie... Nienienienienie. Nie chcę. Boję się. Tato, pomóż mi. Dziadku... zabierzcie mnie! Nie chcę. Boli. Pomocy! Gdzie jest Teru-nii? Nie-
Lodowata woda, tak jak tamtej, grudniowej nocy, momentalnie wypełniła jego płuca i skrzela, opadając na nich niczym lodowe bryły, kradnąc ostatni oddech i wytchnienie.
Dlaczego mi to robicie?
Nie chcę tego. Nigdy nie chciałem. Ratunku. Niech ktoś... ktokolwiek...
Boli. Na bogów, jak boli. Boli. Boli. Boli. Boli. B O L I.
Zachłysnął się łapczywie powietrzem, które po wypluciu wody wypełniło jego płuca z taką siłą, że niemal rozerwało go od środka. Jego żebra płonęły żywym ogniem, jakby jakaś niewidzialna siła naciskała je z ogromną siłą. Przemoczone ubrania przylgnęły ciasno do rozdygotanego zimnem i przerażeniem ciała, a uszy.... w uszach słyszał jedynie zduszony pisk, jakby wciąż znajdował się pod wodą. Kiedy uchylił powieki, nad jego ciałem pochylała się sylwetka, jednak nie był w stanie dostrzec jej rysów. Obraz rozmazywał się coraz bardziej a dudnienie w głowie narastało z każdym kolejnym, bolesnym oddechem.
- Teru...nii...? - wyszeptał, gdy drżące, lodowate opuszki dotknęły twarzy cienia. A potem.. a potem na powrót zalała go ciemność, gdy ciało i umysł poddały się słabości i mrokowi.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
na granicy wieczora i nocy
W skrzypiące deski schodów wsiąkały mokre ślady; woda znaczyła się na stopniach ciemnymi plamami, tworząc trasę pnącą się ku górze; coraz wyżej i wyżej, formułując w większą kałużę tuż przy drzwiach prowadzących na poddasze. Niegdyś tę część zajmował strych - wspólny dla mieszkańców budynku. Obecnie stanowił oddzielne lokum, wynajmowane za półdarmo. Nadal miał w sobie sporo z dawnej wersji. Nagie belki i niepomalowane ściany, surowa podłoga trzeszcząca tu i ówdzie pod naporem ciężaru. Z wnętrza zniknęły jednak stare przedmioty dawnych lokatorów; po ich istnieniu zostało ledwie kilka zawilgoconych kartonów, upchniętych w samym rogu i zakrytych grubym, babcinym kocem.
Shin omiótł spojrzeniem wnętrze pokoju, gdy tylko łokciem nacisnął klamkę. W normalnych okolicznościach wchodził bez zawahania, a drzwi z głuchym huknięciem uderzały we framugę, odcinając go od zostawionego po drugiej stronie świata; od problemów, natłoku myśli, od ludzi. Tym jednak razem, przekraczając próg, uderzył ramieniem w kant drewnianych drzwi; kliknęło charakterystycznie, gdy wskoczyły na swoje miejsce. Ale cicho. O wiele ciszej, niż robił to w naturalnych warunkach.
Obecne nie miały z naturalnością nic wspólnego. Wszystko mu o tym przypominało.
Rude kosmyki nie zdążyły przeschnąć; środek zimy sprawił, że wpierw zmoczone pasma stały się szorstkie i twarde. Kleiły się do twarzy, skroni i karku, ale wciąż były niczym w porównaniu z ubraniami. Woda wchłonęła się przez tkaniny, nie zostawiając nawet suchej nitki. Początkowo rozważał, by zahaczyć o jeden z otwartych, całodobowych sklepów, aby zapytać o pomoc. Zrezygnował jednak.
Byłoby ciężko wyjaśnić sytuację.
Nie mógł też oddelegować się do najbliższego szpitala; za dużo pokrętnych historii. A on sam? Co by powiedział, gdyby chciano go legitymować? Brak papierów? Za którymś razem ten wariant nie przejdzie. Warui i tak uważał, że limit szczęścia wykorzystał w momencie, gdy wsuwał dłoń pod niemal bezwładne ciało topielca.
To samo, które teraz spoczywało w jego ramionach; lodowate, ciężkie jak betonowa rzeźba.
- Będziesz mi winny przysługę.
Barkiem wcisnął przełącznik światła; naga żarówka zamigotała, zaraz rozganiając mrok pokoju niezdrowym, żółtym blaskiem kojarzonym z pokojów przesłuchań w starych, gangsterskich filmach. Światło odkryło setki zapisanych kartek, tysiące zrobionych, wywołanych i rzuconych samopas fotografii. Zdjęcia gniotły się pod krokiem rudowłosego, który przeciął pomieszczenie, podchodząc do swojego prowizorycznego łóżka.
Nieprzytomna postać wydawała się dziwnie niewielka na kanapie, na której sypiał Shin, choć wrażenie to mogło mieć miejsce tylko ze względu na okoliczności. Szept senkenshy wciąż, raz za razem, odtwarzał się tuż nad jego uchem, choć sine usta uratowanego nie poruszyły się od dłuższego czasu. Kim tak naprawdę był Teru? Imię wypowiadane w ostatnim momencie...
Warui skrzywił się, odgarniając mokre kosmyki z twarzy leżącego na pościeli chłopaka. Był blady jak kreda; pod zamkniętymi powiekami znaczyły się ciemne kręgi barwy dojrzałych śliw. Gdyby pochylić się nad nim bliżej, z całą pewnością dałoby się wyczuć osobliwy słony zapach.
Zamiast tego Shin zostawił go na jakiś czas. Ruchy wykonywał szybko, prawie nerwowo. Przeszedł do łazienki, by do zebranej po drodze miski - wysypał z niej jakieś śmieci - nalać ciepłej wody. Do naczynia trafiła jedna ze ścierek, ale chwilę, w której plastikowy pojemnik wypełniał się po brzegi, Shin przeznaczył na przebranie się. Zrzucił wierzchnie ubranie, pozbył przewianych ciuchów, ciskając je w wannę. Pokryta gęsią skórką cera wywołała lekkie zmarszczenie brwi, ale wiedział, że to chwilowe. Zaraz się rozgrzeje po prostu pracując.
Oczywiście, że uznał to za robotę.
Gorzkie uczucie niesmaku w ustach z jakiejś przyczyny ledwo dało się zignorować; myśl, że ich relacja miała tak nietrwałe fundamenty wydawała się irytująca. Przecież starczył jeden obcy głos, aby jak lustro rozbić ten kruchy związek między nimi.
Dość.
Misa spoczęła na podłodze trochę zbyt głośno; tuż przy kanapie. Rudowłosy przysiadł na brzegu mebla, wcześniej zdejmując z niego stos zeszytów i nieprzeczytanych do końca książek. Każda z tych rzeczy wylądowała na ziemi jak niechciany śmieć. Potrzeba było przestrzeni, miejsca na zabieg, którego z jakiegoś powodu postanowił się podjąć. Może była to jedyna forma zadośćuczynienia, na jaką go stać. Znał wartość zdrady jakiej dopuścił się w magazynie Satō i choć na końcu języka dalej czuł smak usprawiedliwienia, od chwili wyjścia z pokazu luster nie udało mu się skontaktować z Enmą - aż do dzisiaj. Nie sądził przy tym, by jakiekolwiek słowa dały radę przekonać Seiwę, ale teraz i tak nie miało to znaczenia.
Ręka yurei przesunęła się po zimnym ubraniu nieprzytomnego chłopaka; zatrzymała dopiero na wysokości jego brzucha, na moment zamierając. Zaraz jednak wszelkie wątpliwości zostały odepchnięte na bok, podobnie jak wcześniej stanowczym ruchem pozbył się gratów z łóżka.
Zdjął wpierw przemoczoną kurtkę Seiwy; padła na glebę z plaśnięciem. Chwilę później tuż obok znalazła się bluza i koszulka. Na nagiej piersi dziedzica od razu wylądował ręcznik. Szorstki materiał przetarł znaczoną dreszczem skórę, ostatecznie docierając do włosów. Nie mógłby skłamać, że to nie było dziwne uczucie, gdy przecierał heban kosmyków, zbierał krople wciąż perlące się na czole, w kąciku oczu i na linii szczęki. Dbałość, o jaką sam się nie podejrzewał, wkradła się w jego ruchy, gdy zajmował się nieprzytomnym ciałem.
Było zimne.
Jakby martwe.
Może powinien być skrępowany tym, co robił, ale natłok wydarzeń nie dał mu wystarczającej ilości czasu. Pozbył się ubrań Seiwy, zastępując lodowatość, jaka od nich biła, ciepłem przyniesionej wody. Przemywał spokojnie, aby nie poranić ciała szorstką tkaniną, choć palce zakleszczone na kawałku materiału były zwarte do pobielenia knykci. Zajął się wpierw jego torsem i brzuchem, ramionami, wreszcie dłońmi, od których przeszedł do nieruchomych bioder, ud, do zgięć kolan i kostek. Dopiero wtedy ściera z chlustem rozbiła taflę letniej już wody w misie, a on przesuszył ocieplone miejsca, zakrywając je zaraz naprędce pozbieranymi z okolicy ubraniami.
Koszulka z krótkim rękawem była dla Enmy za duża, a Shin dziękował, że pewnego dnia ktoś obudził się z wizją stworzenia ściągaczy - dresowe spodnie z całą pewnością wisiałyby na starszym chłopaku, nie pozwalając mu na normalne ruchy, ale kiedy tylko palce rudowłosego związały sznurki, bardziej przylgnęły do talii Seiwy. Podwinął mu nogawki, a potem po samą szyję przykrył kocem.
Dwoma.
Nie.
Dla pewności jednak trzema.
I zamiast odsunąć rękę zaraz po tym jak narzuta przykryła dziedzica, wsunął opuszki wpierw na jego policzek, potem na skroń i czoło, przywierając do niego na dłużej.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Enma...
Zduszony głos rozbrzmiał gdzieś w oddali, jakby znajdował się odległe kilometry od niego.
Enma... Już czas.
Tym razem był bliżej, a każdy następny oddech przyciągał go jeszcze bardziej, by wreszcie zagrzmieć tuż nad jego uchem, niczym dźwięk rozszalałych, kościelnych dzwonów uderzających o siebie wzajemnie.
Obudź się!
Otworzył gwałtownie oczy, szybko jednak tego żałując, gdy poranne promienie słońca otuliły jego twarz niczym rozlane mleko na stole. Skrzywił się nieznacznie, wysuwając spod sterty ciążących koców dłoń i zakrył nią powieki, pozwalając tym samym ciału przyzwyczaić się do zmiany oświetlenia. Trwał tak przez dłuższą chwilę, a gdy upewnił się, że słońce nie działało już drażniąco, pozwolił sobie na śmielsze wysunięcie spod materiału, który służył mu teraz niczym tarcza przed otaczającym go światem.
Nie znał tego miejsca.
Upłynęło jeszcze parę, dłużących się sekund, nim wspomnienia sprzed "wypadku" zaczęły stawać się jasne, niczym woda w górskim potoku. Enma podniósł się do pozycji siedzącej, a po jego ciele przeszedł nieokiełznany dreszcz spowodowany chłodem. Choć skóra była ciepła, to wewnętrznie czuł, jakby połknął kilogram czystego lodu, który za nic nie chciał się roztopić.
Był sam? Najwidoczniej. Uniósł palce koło prawego ucha, po czym pstryknął nimi. Dźwięk był lekko zniekształcony, ale słyszał. To samo zrobił przy drugim uchu. Tu było nieco lepiej. Aparaty, choć wodoodporne miały swoje limity. Westchnął ciężko i otulony jednym kocem, zsunął się z łóżka dotykając bosymi, skostniałymi stopami drewnianej podłogi, która zaskrzypiała ostrzegawczo pod jego małym ciężarem. Szybko namierzył swoje ubrania przewieszone przez oparcie starego krzesła i od razu tam podszedł. Sięgnął do kieszeni bluzy, gdzie wymacał, na całe szczęście wciąż znajdujący się tam, telefon. Najwidoczniej nie wypadł mu, kiedy wpadł do...
Zadrżał na same wspomnienie czując, jak kolana delikatnie uginają się pod nim, więc musiał podeprzeć się o oparcie. Uniósł urządzenie i spróbował je odblokować ale te... nie odpowiadało.
- Tsk. - no tak. Telefon nie był wodoodporny. Niech to szlag. Nerwowym gestem wrzucił go na blat stolika po czym wziął kilka głębszych wdechów. Przede wszystkim, gdzie był? Ponownie uniósł głowę chcąc się rozejrzeć po pomieszczeniu. W jego jaśniejących wspomnieniach twarz rudowłosego wychodziła na prowadzenie. U niego w domu? Co prawda Enma nigdy tu nie był, ale... Zmrużył powieki, po czym zaciągnął się panującym dookoła powietrzem. Od razu rozpoznał ten zapach.
Tak, był u niego.
Czując się nieco pewniej, ruszył przed siebie, teraz o wiele dokładniej przyglądając się pomieszczeniu. Nagle kichnął głośno, aż zaszkliły mu się oczy. Przetarł nos, głośno nim pociągając czując przy tym wewnętrznie, że najbliższe dni z pewnością odchoruje w domu. Zatrzymał się przed biurkiem zawalonym różnymi papierami i bibelotami, choć jego uwagę przykuł aparat fotograficzny, z którym niejednokrotnie widywał rudowłosego. Nie czuł skrupułów, aby sięgnąć po niego i go włączyć, a potem ze spokojem przeglądać zdjęcia.
Musiał przyznać, że Shin miał oko co do tego. Zdjęcia były.... naprawdę niesamowite. Miały duszę, przedstawiały jednym kadrem całą historię, opowiadały historie. Z każdym kolejnym uchwyconym obrazem, który Shin zatrzymał w czasie, Enma coraz bardziej dawał się temu pochłonąć, i dlatego dopiero w ostatniej chwili usłyszał kroki na schodach dochodzących zza drzwi. Domyślając się, że to właściciel mieszkania, ciemnowłosy odłożył sprzęt na biurko, a sam odwrócił się i pospiesznie ruszył w stronę łóżka. W połowie drogi odwrócił się, przypominając sobie, że przecież nie wyłączył aparatu i ostatnim, czego Enma teraz potrzebował, to zarzut, że grzebie bez słowa w rzeczach Waruia.
Kiedy uporał się ze swoim problemem, ponownie pospiesznie ruszył w stronę łóżka, tym razem coraz bardziej, wewnętrznie panikując kiedy kroki rudowłosego znajdowały się praktycznie tuż za drzwiami. Nie zauważył krzesła, w którego nogę przywalił małym palcem bosej stopy. Zaklął bardzo głośno, kiedy przeszywający ból rozlał się w jego ciele. Uniósł obolałe miejsce i złapał się za nie, przez co zahaczył drugą nogą o zsuwający się koc, czego efekt końcowy mógł być tylko jeden. Kiedy drzwi skrzypnęły, wpuszczając do środka Waruia, ten mógł być świadkiem spektakularnego upadku Enmy z głośnym hukiem, aż drobinki kurzu uniosły się wysoko w powietrze i zatańczyły w blasku porannych promieni słonecznych.
- A. - Enma spojrzał na ducha czując, jak zarówno jego policzki, jak i uszy robią się czerwone. Nie wiedząc co zrobić, w desperackim geście podniósł się i oparł o łóżka, jednocześnie szarpiąc za kolejny koc i naciągnął go na siebie, tym samym skrywając przed bacznym spojrzeniem Shina.
Cholera.
Że też musiał się wywalić. Zwłaszcza teraz kiedy.... kiedy nie umiał spojrzeć mu w oczy. Nie potrafił. Mieszanina przeróżnych emocji i uczuć, jaka aktualnie przelewała się przez niego była niczym trucizna. Trucizna, która wypełniała jego żyły i robiła go... słabego. A Enma przecież nie chciał być słaby. Zdecydowanie nie przed Shinem.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Po cichym trzaśnięciu drzwi zaszeleściła zaczepiona na zgiętych w haki palcach reklamówka - jawny dowód na to, gdzie dotychczas znajdował się Shin'ya. Zakupy trafiły zresztą szybko na blat stolika, tuż obok aparatu.
- Dobrze spałeś? - pytanie padło gdzieś w eter; zbyt normalne jak na sytuację, jaka ich spotkała. Miał przecież do czynienia z kimś, kto niemal zginął. Z kimś, kto w pewnym momencie odpuścił, pozwalając falom pochłonąć się w całości. Co by się stało, gdyby przypadkiem tamtędy nie przechodził? To oczywiste, a jednak Warui odpychał od siebie tę myśl, ilekroć pojawiała się na granicy zmęczonej świadomości. Nie dawał po sobie poznać nerwów; wrodzone aktorstwo pozwalało mu w takich momentach na zachowanie zupełnie niezgodne z wewnętrznym chaosem. Czuł jednak, że taki stan rzeczy może nie utrzymać się zbyt długo; że dzieli go cienka linia, by wybuchnąć, bo kiedy wczorajszej nocy wsuwał dłonie pod ciało Minamoto, sylwetka dziedzica była wiotka, ale umysł wystarczająco przytomny. A skoro tak, dlaczego przestał walczyć?
Na zarysowane biurko trafiła pierwsza paczkowana kanapka; zaraz potem druga i butelka z podgrzewanym napojem. Na dnie siatki spoczywało coś jeszcze, ale Warui zostawił to pod białawym, plastikowym materiałem reklamówki, zabierając jedynie jedzenie i gorącą czekoladę.
- Enma - to słowo go kłuło niczym cienkie igły raniące język; zwykle używał go bezproblemowo, z wyczuwalnym brzmieniem wesołości i ekstrawertyzmu, ale teraz, gdy atmosfera wypełniająca mieszkanie coraz bardziej gęstniała, wszystko przychodziło z trudem. Nie pomagał fakt, że kojarzył więcej z całego zajścia, ani nawet to, że ostatecznie znaleźli się na jego własnym terytorium.
Obrócił się w stronę prowizorycznego łóżka; pod kanapą, otulony warstwami koców, Enma z pewnością rozkładał wszystko na czynniki pierwsze. I może powinien go zostawić; pozwolić dojść do siebie, rozjaśnić mroki niepamięci albo chociaż podjąć decyzję co do tego, czy w ogóle chce podjąć dyskusję odnośnie wypadku. Ale zamiast tego jego ton nabrał ostrości. Ruszył w stronę Seiwy, nie zważając na to, gdzie stawia stopy; pod jego ciężarem deski trzeszczały złowieszczo, informując o każdym przebytym krokiem.
- Powinieneś coś zjeść. - Potrzebował tylko tego jednego zdania, aby dotrzeć do towarzysza. Zatrzymał się przed nim, przez moment jeszcze się wahając, ale ostatecznie przez izolację z narzut senkensha mógł usłyszeć poddańcze westchnięcie; a potem bez problemu dało się zrozumieć, że stojąca za całunem z okryć postać kucnęła.
- Przyniosłem ci też coś ciepłego do picia. Wyłaź stamtąd. - Tkanina - gdzieś na wysokości, jak zakładał, ramienia drugiego chłopaka - zgniotła się pod palcami Shina nawet nie wiedzieć kiedy. W prawej dłoni trzymał wciąż napój i dwa krańce opakowań mieszczących w sobie gotowe kanapki; lewą jednak złapał za koc i pociągnął go, choć niezbyt mocno, by odkryć medium. - Nie chcesz ze mną rozmawiać - cienka krawędź między pytaniem i stwierdzeniem - Rozumiem - dodał zaraz stanowczo, choć nie pojmował wcale. - Ale cały klan Minamoto nie zrozumie, jeżeli powiem im, że ich następca wyzionął ducha w moim mieszkaniu, bo wolał zagłodzić się na śmierć. - Bez dyskusji nie mogli dojść do porozumienia; bez niej nie było mu dane nawet się usprawiedliwić. To nie była jednak właściwa chwila na pretensjonalność i wracanie do poprzednich zatargów; tu i teraz w uszach wciąż echem rozbrzmiewało słabnące, cudze imię.
Kim jest Teru?
Powinien się tym w ogóle przejmować?
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Uciekał niczym prawdziwy tchórz.
Aż do wczoraj, choć tak naprawdę nawet, jak ich spotkanie było przypadkowe, to Enma stał się głuchy na słowa Shina. Znów chciał uciec, za co poniósł srogą karę. Jednakże być może tak właśnie miało się stać. Tragedia, która sprawiła, że ponownie na siebie spoglądali. Tak, jak teraz.
Gdy materiał opadł na ziemię, a świeże powietrze wdarło się pomiędzy nimi, wywołując na skórze ciemnowłosego przyjemne uczucie ulgi, jego dwubarwne tęczówki w końcu spoczęło na rudowłosym. Rozchylił usta, by zadać pytanie, lecz bardzo szybko je zamknął, znów uciekając wzrokiem w bok. O co właściwie miał zapytać? O to, dlaczego go uratował? Przecież to było oczywiste.
Gdybym umarł, nie byłoby kontraktu.
A jakby nie było kontraktu, to nie miałby ciała. Nie dostałby drugiej szansy. Nie byłoby go tutaj. Tylko na tym mu zależy.
Nienawidzi mnie. Z łatwością chciał się mnie pozbyć.
Kątem oka zerknął w jego stronę, choć oczy już nie dotarły do jego twarzy. Enma czuł dziwny ścisk w klatce piersiowej. Niewidzialna dłoń zaciskała się na jego płucach coraz mocniej, zgniatając go, rozsypując na mniejsze kawałki, odbierając dostęp do swobodnego oddechu.
Zaczynał rozumieć co to było. Negatywna energia. Złość... nie, wściekłość. Rozgoryczenie. Poczucie zdrady. Niezrozumienie. To wszystko stanowiło naprawdę niebezpieczną mieszankę, która w końcu nabrała na sile, a przecież Enma sam sobie był winny, bo od tamtego feralnego dnia, skutecznie podlewał kiełkujące w nim ziarno nienawiści.
Wyciągnął dłoń w stronę kubka, muskając palcami o papierowy materiał, jednakże ostatecznie palce nie pochwyciły naczynia, a zamiast tego zsunęły się nieco niżej i objęły delikatnie, wręcz niepewnie jego mały palec prawej dłoni.
-.... przepraszam. - powiedział cicho, choć byli na tyle blisko siebie, że Warui spokojnie był w stanie dosłyszeć każde słowo, które wypowiadał.
- Za to, co powiedziałem tamtej nocy. U mnie. Ja... - zacisnął mocniej opuszki na jego palcu, jakby w obawie, że Shin w każdej chwili zerwie ten drobny kontakt fizyczny pomiędzy nimi.
- Prawda jest taka, że unikałem cię. Nie chciałem z tobą rozmawiać, choć może powinienem. Wiesz, domyśliłem się, że coś, albo ktoś nakłonił cię wtedy do wepchnięcia mnie w to lustro, ale byłem bardzo zły na to, z jaką łatwością poddałeś się temu. Dużo myślałem przez te ostatnie dni, i w końcu zacząłem pojmować, że... masz prawo mnie nienawidzić. Tak naprawdę nigdy nawet nie próbowałem postawić się w twojej sytuacji i nawet spróbować cię zrozumieć, dlatego... - podciągnął kolana i oparł na nich drugie, wolne ramię, o które oparł czoło skrywając całkowicie twarz przed Shinem.
- Przepraszam za tamte słowa. Twoje ciało należy do ciebie, i tylko do ciebie. I zawsze należało. Oraz za inne słowa, Shin. - opuszki zsunęły się nieco niżej, teraz otaczając już dwa palce Warui'a. Westchnął cicho, może nawet z ulgą zrzucenia z siebie i ze swoich bark dziwnego ciężaru.
- Słyszałem o tym, że niektóre duchy.... mogą egzystować bez kontraktów. Nie wiem o tym zbyt wiele, ale obiecuję, że postaram się poznać więcej informacji. Dla ciebie. Daj mi trochę czasu, dobrze?
A potem będziesz wolny.
Z naszej dwójki chociaż ty jeden będziesz mógł tego zaznać.
I wtedy mnie zostawisz. Tak, jak tego pragniesz, Shin.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Tyknęła sekunda w zegarze - i wszystkie projekcje zniknęły sprzed nosa Shina, uciekając jak porwane wiatrem liście. Wzrok wyostrzył się aż do dostrzeżenia pojedynczych rzęs, rzucających ciemne ślady na policzki dziedzica; przytłumiona w barwach skóra nabrała agresywności kolorów; jasnego beżu, wiśniowej czerwieni, złota tęczówki. Na dźwięk słabego przepraszam dłoń drgnęła; machinalnie chciał zabrać rękę, wyrwać się z delikatnego gestu, którego nie potrafił nawet nazwać dotykiem. Powstrzymał się jednak przed tym, zagryzając zęby, nieświadomie blokując sobie opcję, by powiedzieć to, co i tak osiadało na języku.
To cholerne "nie ma problemu".
Był problem. Był kurewsko wielki problem i monolog Enmy go o tym uświadamiał. Każde cicho wyduszone z siebie zdanie, obleczone w poczucie winy - albo coś na wzór tego, może chodziło o irytację, ale podszytą skruchą - sprawiało, że kark yurei twardniał od napięcia. Nie taki wizerunek następcy klanu spodziewał się zobaczyć. Pokruszył się mur oddzielający ich charaktery; niewielka szczelina, wystarczająca jedynie na to, by zerknąć na drugą stronę, nawet nie potrafiąc dobrze skonkretyzować, co się widzi.
Nie mógł zaprzeczyć, że wariant, w którym staje się samodzielny - w pełni niezależny, obdarowany ciałem mimo braku keiyaku suru - pokusił. Był dokładnie tą samą słodką melodią, jaką wychwycił w opuszczonym magazynie. Szeptem obietnicy, o której marzył od przeszło czterech lat.
Pokręcił jednak głową; zrezygnowany, ale ciężko sprecyzować, czy poddańcze rozdrażnienie tyczyło się zachowania Enmy, czy jednak nawiązywało do własnych intencji. Przerwał kontakt między nimi, wyślizgnął się z ulotnego ujęcia jego dłoni. Nawet gdy to zrobił, czuł ciepło dotyku na zgięciach palców, jakby dalej pozwalał trzymać się w ten dziwny, mdlący sposób.
Mdlący - powtórzył sobie z naciskiem, krążąc wzrokiem po skulonej sylwetce.
Powinien go tu zostawić, przynajmniej do czasu, aż się nie pozbiera. Pewnych sytuacji nie trzeba być świadkiem; nie były dostępne ani dla niego, ani zapewne dla nikogo. Miał przecież świadomość, że to niczego nie zmieni, ale jednocześnie - choć odpychał od siebie coś tak absurdalnego - intuicja go alarmowała. O czym jednak, do licha? O tym, że powinien skorzystać z okazji?
Bez tego gówniarza nie będzie mieć ciała.
Bez jego litościwego wsparcia nie sięgnie po cel.
Bez niego będzie szwendał się jak cień.
Odetchnął głośniej, przesuwając wnętrzem dłoni po twarzy mocnym, sfrustrowanym ruchem. Matko boska.
- Nie zamierzam tu zostać tak długo - odezwał się wreszcie; może za późno. Może nie był już w stanie rozrzedzić ciszy, jaka między nimi zaległa, a która osiadała na Enmie jak twardniejąca w gorącu glina. Ale może nie miało to znaczenia i chłonny umysł bruneta był w stanie przyjąć nową treść, ulegając łagodności wypowiedzi. Głos nie był miękki; wciąż dało się wyczuć w nim ostrzeżenie albo zwykłą pewność siebie - ale zdecydowanie zniknęły dźwięki rozsierdzenia. - Chodź. - Zsunął kolana na podłogę, sięgając w stronę ciemnych włosów. Opuszki dotknęły skóry głowy, palce wślizgnęły się między krucze pasma, przeciągając dotyk dalej, aż na kark, na który nacisnął mocniej. Nawet w tej pozycji, jeżeli Enma nie chciał się przewrócić, musiał zrezygnować ze swojej zamkniętej postawy; unieść brodę, choćby minimalnie. Tyle by wystarczyło, żeby napór stał się porządniejszy. Dla niektórych ten gwałtowny pokaz siły mógłby wiązać się z agresją, ale efekt - oparcie Seiwy o pierś - nie miał w sobie grama furiackiej nienawiści.
Kciuk Shina trafił na bok jego szyi; trzymał go jak kocię, niesforne zwierzę pozbawione skrupułów. Ale z większym wyczuciem, ze starannie dobraną ilością ostrożnego dystansu i gorliwego zapewnienia, że jest w porządku.
- Jest w porządku - powtórzył nad uchem chłopaka, poruszając wolnym ramieniem. Wskazujący palec wsunął się pod elastyczny sznurek jednorazowej maseczki zaciągnięty za ucho, podważył ściągacz; zatrzymał się na chwilę. Zawahanie nie trwało jednak długo i wreszcie materiał zniknął; odłożony na podłogę, tuż przy porzuconych bezsensownie kanapkach i już letniej czekoladzie.
Wystarczy.
Parcie na kark senkenshy zelżało; przeniosło się niżej, na jego bark, który poklepał. Może pojednawczo, bo zaraz potem wciągnął powietrze do płuc.
- Opowiem ci o mordercy - powoli odsunął się od niego, szukając czujnym wzrokiem oblicza. - Jeżeli ty wyjaśnisz, kim jest Teru.
Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Dwubarwne tęczówki uniosły się, napotykając spojrzenie drugiego mężczyzny, lecz wzrok po chwili, chcąc czy też nie, zsunął się niżej, by przyjrzeć się całej okazałości, jaką zaprezentował przed nim Warui. Wreszcie, po tylu miesiącach oczekiwania, irytacji i nawet złości, Shin'ya w końcu w pełni obnażył się przed nim. Nie wiedzieć czemu, ale Enma czuł, że to był właśnie ten moment, w którym otwarto przed nimi zupełnie nowe wrota i tylko od nich zależało, czy postanowią skorzystać z nowej drogi, czy wciąż chcą stąpać po nierównej i ostrej ścieżce, która ostatecznie prowadziła do ich zguby.
Blizna.
To właśnie tego Shin nie chciał mu pokazać? To właśnie ją tak skrzętnie skrywał przed oczami całego świata? Dlaczego? Nie rozumiał. Przecież teraz Shin ukazując mu prawdziwego siebie przywodził na myśl tylko jedno...
-... Piękny. - wyszeptał. Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów, które sam wypowiedział jakże dziwnym i obcym tonem, którego nie poznawał. Zorientował się, że jego własne opuszki prawie dotykały blizny, jednakże zatrzymały się w powietrzu w odległości zaledwie paru milimetrów. Zawstydzenie uderzyło w niego ze zdwojoną siłą, niczym buchnięcie gorącej pary z pękniętej rury. Zabrał rękę, odwracając momentalnie głowę w bok. Odchrząknął cicho, jakby tym nic nie znaczącym gestem mógł zmyć zażenowanie niekontrolowanym słowem oraz ruchem, którego prawie się dopuścił.
Jest w porządku.
Czyżby na pewno?
Bo dla Enmy nie było. Jeszcze nie. Pozostawało przecież tak wiele niewyjaśnionych spraw, brudów, które próbowali zamiatać pod dywan, a przecież wciąż tam były. Z drugiej strony czy był sens, aby cały czas się tego chwytać i je odgrzebywać? A gdyby tak... odciąć to, co było grubą liną i zacząć od nowa?
Enma wyciągnął dłoń po kubek z czekoladą i wziął kilka łyków. Odetchnął przez nos, a potem spojrzał na Shina z powagą, która zatliła się w jego oczach.
- Dobrze więc. Niech będzie. - mruknął bardziej sam do siebie, jakby właśnie skończył długą konwersację z własnymi myślami, podejmując ostateczną decyzję.
- Zacznijmy od nowa. Nazywam się Seiwa-Genji Enma z klanu Minamoto. Aktualny następca głowy klanu, choć nie było tak zawsze. Jestem drugim synem mojego ojca a Teru to mój starszy o dziesięć lat brat. - powiedział spokojnie, uspokajając bijące coraz szybciej i mocniej serce. Nie zastanawiał się długo nad tym, skąd Warui wiedział o Teru. Być może.... nie, najpewniej musiał mamrotać przez sen. Innej możliwości nie było.
Enma nie lubił rozmawiać o sobie i o swojej przeszłości. Ale czuł wewnętrznie, że ta rozmowa musiała się kiedyś odbyć. Zwłaszcza pomiędzy nimi.
Bo Warui zasługiwał, aby poznać o nim prawdę. Nawet, jeżeli ta nie była piękna i kolorowa, a zamiast tego mroczna i obnażająca obrzydliwe grzechy jego własnego klanu.
- To on na początku został wytypowany na przyszłego przywódcę klanu, zresztą, to oczywiste. Przecież był pierworodnym. Ale... Teru.... Teru-ni był geniuszem. Był najlepszy. Aktualny ja przy nim jestem niczym dopiero raczkujące niemowlę w świecie egzorcyzmów. Już w wieku dwunastu lat opanował zaklęcia z najwyższej półki i potrafił posługiwać się nimi w swobodny sposób. Nie minął rok, kiedy zawarł swój pierwszy kontrakt. Potem kolejny i kolejny. I to nie tylko z yurei, ale nawet z yokai. Pamiętam jak cały klan był nim zachwycony. Najlepszy w walce. W posługiwaniu się bronią. W egzorcyzmach. Brzmi jak ideał, prawda? - Enma uśmiechnął się gorzko, a na jego twarzy pojawił się cień prawdziwego bólu. Wplótł palce w czarne kosmyki i oparł się łokciem o kolano.
- Wiesz, dla mnie był ideałem. Zawsze roześmiany, odważny, niczego się nie bał. Taki był w moich oczach, takiego go pamiętam, choć im częściej o nim myślę teraz, kiedy jestem starszy, tym bardziej myślę, że Teru tak naprawdę był przerażony. Presja, jaką klan na nim wypierał, potworności, które widział... z którymi przyszło mu się zmierzyć... myślę, że to w końcu go złamało. Bo widzisz, na świecie nie ma ideałów. Nikt taki nie jest. I w brudnej rzeczywistości nawet Teru taki nie był. Nie wiem kiedy to się zaczęło, ale... jak wspomniałem, C O Ś go złamało. Zaczął dostawać do głowy. Ostatecznie padła decyzja, że Teru nie nadaje się do przewodzenia klanu. Ot, klan poddał się w jego sprawie. Był idealny Teru i - pstryknął palcami - nie ma. Porzućmy go jak zwykłego śmiecia. A przynajmniej tak przypuszczam, że nie zajęło im zbyt wiele czasu na podjęcie decyzji, żeby to mnie zrobić następcą. Pamiętam ten dzień, Shin. Pamiętam doskonale. Dwudziesty czwarty grudnia. Moje szóste urodziny. - spojrzał w bok, w stronę świetlika w dachu, przez które przebijały się coraz ostrzejsze, zimowe promienie słońca.
- Klan Minamoto ma jeden, bardzo ważny wymóg odnośnie każdego następcy klanu. Musi widzieć yurei i yokai. A żeby tego dokonać, trzeba przekroczyć granicę pomiędzy życiem a śmiercią. Słyszałeś o Mizu no gishiki? To tradycyjny rytuał, który jest stosowany od pokoleń, aby zapewnić, że przyszła głowa klanu będzie posiadała "dar". - wolna dłoń chłopaka zacisnęła się w pięść z taką siłą, że pobielały mu knykcie, a paznokcie wbiły się w miękką skórę pozostawiając po sobie charakterystyczne półksiężyce.
- Dwudziestego czwartego grudnia moja własna rodzina zamordowała mnie na oczach całego klanu poprzez utopienie. - zaśmiał się sucho, choć czuć było, że wypowiadane słowa coraz bardziej sprawiają mu trudność.
- Oczywiście odratowano mnie. Rytuał zakończył się sukcesem, zostałem przyszłą głową klanu. Wtedy też odebrano mi dzieciństwo, które zostało wypełnione długimi i nie raz bolesnymi oraz przerażającymi treningami, ale to nie ma znaczenia. W każdym razie Teru się o tym dowiedział. Był wtedy w Chinach? Albo w Nepalu? Nie pamiętam. - pokręcił głową.
- Pamiętam, że kilka tygodni później Teru wrócił i mnie obudził w nocy. Z początku nie wiedziałem co się dzieje, ale naprawdę ucieszyłem się, że go widział. Nic się nie zmienił. Spoglądał na mnie w ten swój charakterystyczny, ciepły sposób, że nie zauważyłem wtedy plam krwi, które pokrywały jego ubranie i twarz. Tak samo jak nie zauważyłem rodzinnej katany, którą trzymał w dłoni. Zabrał mnie z pokoju i mówił, że wszystko będzie dobrze i "niebawem to wszystko się skończy". Wtedy nie rozumiałem. Nie rozumiałem czemu ciała członków klanu leżą na ziemi. Czemu dookoła jest pełno krwi. Czemu ogień powoli trawił dom i czemu ciała moich rodziców są pozbawione głów. Ale ufałem mu. Całym sobą. Nawet w momencie, w którym głaskał mnie po głowie i przycisnął ostrze do mojej szyi. - drżące palce dotknęły skóry na gardle, gdzie znajdowała się już wyblakła przez lata blizna.
- Teru-ni nigdy by mnie nie skrzywdził. Tak sobie powtarzałem. I wiesz co? - spojrzał na niego, a usta wygięły się w łagodnym i nostalgicznym uśmiechu.
- Nadal tak uważam. Głęboko wierzę, że Teru-ni nie chciał po prostu, żebym przeżywał to samo, co on. Nie chciał, żeby mnie złamało, tak jak jego. Chciał mnie ochronić, na swój własny, pokręcony i szalony sposób. Naiwne myślenie, co nie? W każdym razie dziadek przybył na miejsce i zastrzelił go. Ot, jak psa. Pamiętam ostatnie słowa Teru-ni. "Enma, ochronię cię. Obiecuję, Enma". Brzmią w mojej głowie z taką intensywnością, jakbym je słyszał zaledwie wczoraj. - westchnął cicho i wciąż się uśmiechając, opuścił głowę, a ciemne kosmyki opadły na jego czoło i oczy. Przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby płakał, ale gdy ponownie podniósł głowę, jego oczy lśniły.... ulgą.
- Dziwne. Nigdy nie sądziłem, że poczuję się tak lekko opowiadając komuś o tej historii. - zaśmiał się lekko, obracając w palcach papierowy kubek.
- Ot, cała historia. Dzięki, że jej wysłuchałeś, Shin.
Warui Shin'ya, Hasegawa Jirō and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Historia klanu nie wprasowała się w szyty na miarę kombinezon jego osobowości - nigdy nie pokusił się tak naprawdę o próbę zrozumienia dziedzictwa rodziny Seiwy, nie wyłuskiwał informacji, plotek, nie zawieszał spojrzenia na wiadomościach pojawiających się od czasu do czasu na portalach dyskusyjnych, jakby potęga rodu omijała go szerokim łukiem mimo ścisłego związku z samym następcą.
Prawda była jednak taka, że w Asakurze nie bywał, a jeżeli już - bardzo niechętnie. Czuł się tam brudny. Niegodny. Wolał znajome śmieci niż błysk tradycyjnych, zadbanych budowli, mieszkańców patrzących z góry na wszystkich spoza dzielnicy. Drapiąc wtedy nerwowo dłoń uświadamiał sobie jak wielka przepaść dzieliła go od Minamoto i choć wątpił w powodzenie misji to opowieść Enmy była pierwszą garścią piachu rzuconą w kanion, by go zasypać.
Pogrążając się w obrazach pożaru i krwi gęsto ściekającej z ostrości katany, zdążył usiąść na gołej podłodze. Ciągnące od desek zimno przestało mu przeszkadzać, gdy jak żywe pojawiły się trawiące wszystko płomienie - wspinały się wstęgami wzdłuż filarów, wężowym ruchem ślizgały po trawach, by szczękami połamać kolejne belki i stopnie, a on siedział pośrodku chaosu, jedynie się temu przypatrując. Nawet mimo przesadzonej formy nie zaśmiał się ani razu, przecząc swoim naturalnym odruchom.
Bo naprawdę? Kładło mu się na usta, by w ironicznej odsłonie zapytać, czy to nie lekka przesada, aby dwunastolatek znał najtajniejsze transkrypty egzorcystów, a sześciolatka zamordowała rodzina, by stał się głową rodu.
To brzmiało jak bajka dla dzieci, w dodatku przekoloryzowana zbyt wybujałą wyobraźnią, podszyta kłamstewkami bohaterstwa i cudowności, o jakich nie śnią normalni ludzie. W porównaniu do tego, co przedstawiał Enma, jego życie było szare. Pozbawione fantastyki, treści nadającej się do książek.
Z niewiadomych powodów jednak milczał, ze skrzyżowanymi w kostkach nogami, z łokciem opartym o kolano, z dłonią wspierającą zabliźniony policzek, w pozycji, która być może z wierzchu zdawała się znudzona, prawdziwie dawała mu za to wygodę. Nie przejmował się tym jak wygląda, bo jego obecnym zadaniem nie była prezentacja.
Było słuchanie.
Robił to więc całym sobą aż oczy nie zaszły mglistą powłoką, a umysł nie wypełnił się kadrami. Obrazem ulatujących spomiędzy rozwartych w niemym krzyku ust bąbelków tłumnie mknących ku falującej tafli powierzchni - zbyt dalekiej, by móc do niej sięgnąć i napełnić płuca odrobiną powietrza; obrazem ciał o złotej, ciepłej łunie, w które wsiąkała niemożliwa ilość czerwieni - bez głów, rodziców; srebrnej stali opartej o gardło nieświadomego powagi dzieciaka.
Jeszcze na długo po tym jak każde z tych zdjęć zostało odstawione na bok, wspomnienia skończyły się, a między nimi zapanowała cisza, Warui jedynie siedział, z wzrokiem wbitym towarzysza. Enma zwinął się, zapadł w sobie, próbował uczynić się mniejszym, zniknąć z tego świata, chowając się we własnym istnieniu i choć fizycznie nie było mu dane, psychicznie na dłuższy moment pozostał sam.
Shin w tym czasie zdążył - absolutnie bezszelestnie - oderwać szczękę od ręki, wyprostować plecy i splatając palce na swoich kostkach, odczekać tyle czasu, ile będzie potrzeba. Dopiero gdy drobniejsze ramiona drgnęły, a twarz wreszcie wychynęła zza ochronnie skrywających ją dotychczas ramion, lekki uśmiech rozświetlił jego twarz.
Powinien teraz, jak w filmach, podziękować za zaufanie - ale to nie był film, nie znajdowali się na scenie i nie odgrywali żadnych ról. Inaczej ich błędy byłyby zbyt proste do wybaczenia, a tworzone nicie, przytrzymujące ich przy sobie, nie pękałyby tak łatwo.
Początkowo nie potrafił nic poza nerwicowym tarciem opuszką jednego kciuka o paliczek drugiego - agresywnie prędki ruch nie pasował do skupienia panującego w złocie oczu. Źrenice z sekundy na sekundę jaśniały, powracał w nich blask świadomości i faktu, że przyswoił to, co mu przekazano - w surowej formie w jakiej mu to podano, bez marudzenia i wystosowywania jakiejkolwiek oceny.
Nie pytano go o nią.
- Sądzisz, że brat żyje? - zaczął, sugestywnie rozplątując palce i unosząc jedną z dłoni; na lewej dla oczu Kakuriyo widniały znaki układające się w godność siedzącego naprzeciw chłopaka. - Nie w znaczeniu dosłownym. - W naszym znaczeniu. W wersji pełnej gniewu i braku akceptacji własnego losu. Przyszło im istnieć w świecie z gatunku ironicznych. Teru został zamordowany jednym cholernym strzałem - jak pies.
Pojedyncze pociągnięcie za cyngiel na zawsze wymazało ze świata istnienie kogoś właściwie idealnego.
A jednak, jeśli nosił w sobie odpowiednią wagę wściekłości... może...
Shin opuścił rękę; długie palce przesunęły się po powietrzu, opadły niemal na podłogę, ale bokiem najmniejszego oparł się o wciąż ciepły kubek z połową zawartości. Nacisk - minimalny - przechylił papierowe naczynie w stronę Seiwy.
- Czekolada jest dobra na taki stan - przypomniał w międzyczasie, jakby od początku wiedział do czego dziś dojdzie; i przygotował się do tego stojąc w kolejce w sklepie, tachając siatę z zakupami, dając niezbędny Enmie etap na wybudzenie się i świadome podjęcie rozmowy. Choć przecież nie mógł tego przewidzieć. Podobnie jak nie zorientowałby się sam z siebie jaka dokładnie przeszłość skrywała postać Teru. - Dalej go szukasz? Chcesz zawiązać z nim kontrakt.
Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
W takich chwilach jak te, kiedy atmosfera dookoła dusiła i drapała w gardło, słowa zdawały się zbędną formalnością. Bez znaczenia jaka bywała ich waga, bądź jak bardzo istotne było ich znaczenie - mogły mieć zupełnie odwrotny skutek od zamierzonego. Dlatego też nieświadomie czerpał garściami z obustronnego milczenia przerywanego jedynie odgłosem dwóch, cichych i stonowanych oddechów. Miał wrażenie jakby cały świat zatrzymał się na tę jedną chwilę, zamrażając wszystko i wszystkich dookoła, oszczędzając tylko i wyłącznie ich dwójkę.
To, czego Enma najmniej oczekiwał w tym momencie to wszelakiego rodzaju litości. Bo ona była najgorsza. Była niczym trucizna, która wdzierała się do ludzkiego umysłu, powoli zatruwając i pustosząc każdą myśl, którą napotkała na swojej drodze. Sprawiała, że człowiek stawał się słaby i podatny na słowa innych. Na ich reakcje. Opinie. Na wszystko.
Z ulgą przyjął reakcję rudowłosego, choć poruszony temat powinien być daleki od ulgi.
Teru nigdy nie był łatwym tematem dla Enmy. Wciąż był żywy i odciskał na nim swoje piętno niczym żarzący się węgiel. Miał wrażenie, że całą swoją egzystencję skrupulatnie budował dookoła nieżyjącego już brata. Żył jego istnieniem. Karmił się wspomnieniami o nim. Oddychał historią, która wydarzyła się tak bardzo dawno temu. Za każdym razem kiedy zamykał oczy, a słodki Morfeusz składał chłodny pocałunek na jego czole, nawiedzały go koszmary tak okrutne i bolesne, że zawsze budził go jego własny krzyk, a serce niemal nie stawało w gardle.
Jedynym ukojeniem były tabletki. Bo po nich nie śnił. Po nich mógł n o r m a l n i e spać, choć w rzeczywistości normalności w jego trybie życia na próżno szukać.
"Sądzisz, że brat żyje?"
Chciał wyprostować nogi, ale zamiast tego podciągnął je jeszcze bardziej, podkurczając palce bosych stóp. Zimno podłogi było niczym szpilki, które ktoś zatapiał w wychłodzonym ciele. Zadrżał. Niekontrolowanie, w ostatniej chwili powstrzymując głośne kichnięcie. Ciemne i dalekie myśli opadły na jego twarz, kiedy wzrok machinalnie utknął w jednym, martwym punkcie sprawiając wrażenie, że jego umysłu zupełnie odciął się od rzeczywistości.
Enma, sądzisz, że Teru żyje? Hej, Enma...
Nieświadomie wyciągnął skostniałe palce i złapał za rzucony obok szorstki materiał kocu. Naciągnął go na siebie, powoli acz skutecznie owijając się zdobyczą, żeby zdobyć nieco więcej ciepła.
"Dalej go szukasz?"
Zawsze. Od pieprzonych trzynastu lat. Od momentu, kiedy dowiedział się o istnieniu yurei i o kontraktach. Zawsze go szukał. W każdej mijanej twarzy. W każdym głosie, który dosłyszał wśród tłumu.
Naprawdę? Szukasz go?
... Nie. Kiedy przestał?
Uniósł głowę i spojrzał na rozmówcę, a jego wzrok na powrót stał się żywy, choć zmęczony, jakby właśnie powrócił z bardzo dalekiej podróży.
Chcesz zawrzeć z nim kontrakt.
I co powinien odpowiedzieć? Relacja, jaka łączyła go z Waruiem była praktycznie zerowa. Mieli ze sobą kontrakt od przeszło wielu miesięcy, niebawem będzie rocznica, a wciąż stąpali po niezwykle kruchym lodzie, który w każdej chwili mógł pęknąć i otworzyć przed nimi otchłań, która bezpowrotnie mogła ich pochłonąć. Czy rudowłosy chciał słuchać o planach... marzeniach Enmy odnośnie kontraktu z innym duchem? Nawet, jeżeli był to brat Enmy? A może poczuje się jak substytut i nic więcej? Tyle możliwości, tyle dróg prowadzących donikąd. Wystarczy jedno, nierozważne zdanie i-
- Tak. - odpowiedział nagle, spoglądając mu głęboko w oczy.
Enma nigdy nie przywiązywał się do innych ludzi. Trzymał ich na dystans, a sam otoczył się szczelną barierą, przez którą nie chciał nikogo dopuścić. Powodów było wiele i większość z nich była wyjątkowo prozaiczna. Bo nie chciał, aby ktoś, znowu, przez niego ucierpiał. Ckliwe, choć bardzo prawdopodobne. Enma miał zbyt wielu wrogów, aby móc pozwolić sobie na bliskie relacje. Duchy. Yokai. Niektórzy członkowie jego klanu. Mordercy na zlecenie.
Z drugiej strony był on sam. Bał się przywiązania, żeby potem poczuć pustkę po zniknięciu kogoś, kogo wreszcie dopuściłby do siebie. Przecież już raz to przeżył. I skutki odczuwa po dzień dzisiejszy.
Była też kwestia taka, że nie rozumiał relacji międzyludzkich. Nie miał z nimi doświadczenia. A samotność była dobra. I bezpieczna. A przynajmniej tak wierzył jeszcze do dnia wczorajszego.
Ale teraz... teraz cichy głos w jego głowie szeptał: Co by było, gdybyś spróbował?
Co by było, gdybyś obniżył nieco mury, za którymi tak się chowasz, niczym tchórz?
Co by było, gdybyś s p r ó b o w a ł komuś zaufać?
Co by było, gdybyś...
Spróbować.
Chciał spróbować, ale się bał. Kurwa, naprawdę się bał.
A mimo wszystko kolejne cegły rozkruszał od wewnątrz, pozwalając tej jednej osobie zrobić krok w jego królestwie.
Co by było, gdybyś...
Nie wiedział co przyniesie przyszłość i czy pożałuje swej kruchej decyzji, ale chciał... spróbować. Dlatego postawił na szczerości. Bo jakakolwiek relacja budowana na kłamstwie nie miała prawa przetrwać. Nigdy.
- Nie. Nie wiem. - westchnął, kontynuując po chwili. Wsunął palce w ciemne kosmyki i oparł czoło na dłoni. - Całe życie wierzę... wierzyłem, że żyje. Że gdzieś tam jest, że go odnajdę a potem zawrę z nim kontrakt. Taki był mój cel. Plan, marzenie, jakkolwiek tego nie nazwać. Ale z perspektywy czasu, im więcej o tym myślę, tym więcej pojawia się pytań. Czy naprawdę chcę, aby żył? Jakaś część mnie uważa, że Teru-ni zasłużył na odpoczynek i spokój. Nie wiem czemu, ale czuję, że w ostatnich chwilach jego życia, kiedy trzymał mnie przy sobie... był zmęczony. Życiem. Duchami. Yokai. Walką. Obowiązkami. Ale z kolei druga część mnie, ta bardziej egoistyczna, chce go odnaleźć. Chce go zobaczyć chociaż ten ostatni raz. Zapytać, co się stało i dlaczego to wszystko zrobił. Jednakże... jeżeli gdzieś tam jest, czemu do tej pory mnie nie odnalazł? Od jego śmierci minęło siedemnaście lat. A może zapomniał o mnie? A co gorsza... stał się borei. A jeżeli tak i przyjdzie mi stawić mu czoła, czy będę w stanie podjąć walkę z nim? A może pozwolę mu dokończyć to, co zaczął za życie? - pokręcił lekko głową a ramiona opadły ledwo zauważalnie.
- Nie wiem czemu zawarłem z tobą kontrakt. Nie mogę znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Na pewno nie na dzień dzisiejszy. Nie wiem czy to za sprawą przeznaczenia, a może zbiegu okoliczności? A może sami bogowie maczali palce w naszym spotkaniu. Chcę być z tobą w pełni szczery. Nim zawarłem z tobą kontrakt, chciałem zrobić to z Teru-ni. Tak samo myślałem o tym po tym, jak już to zrobiliśmy. Jednakże teraz... dzisiaj, już sam nie wiem. Czuję się jakbym stał na rozdrożu i nie wiedział, którą ścieżkę wybrać. Coraz częściej łapię się na tym, że pragnę czegoś innego, niż odnalezienie go. Że chcę poznać prawdę, co tak naprawdę się stało. Co go złamało. - rozluźnił ciało i usiadł po turecku, opierając łokcie na kolanach, a samemu pochylił się w stronę rudowłosego, nawet nie czując, jak koc powoli zsuwa się z jego jednego ramienia.
- Chcę też, abyś wiedział jedno, Warui Shin'ya. Bez znaczenia na to, jak rozpoczęła się nasza znajomość, i jakie trudności napotkaliśmy po drodze, nigdy nie żałowałem, że zawarłem kontrakt z tobą. I nadal tego nie żałuję. Cóż, można powiedzieć, że jesteś moim pierwszym! - uśmiechnął się szczerze, i choć ostatnie zdanie miało wydźwięk typowo żartobliwy, tak poprzednie słowa były jak najbardziej poważne.
Naprawdę chciał spróbować.
Otwierał usta, aby coś jeszcze powiedzieć, ale w tym samym czasie z jego żołądka wydobył się dźwięk, który przypominał krzyk zdychającego słonia na Sawannie. Enma momentalnie wyprostował się i położył dłoń na swoim brzuchu, wydając przy tym ciche:
- Och. - westchnął ciężko, jakby fakt, że jego brzuch przemówił pieśnią starodawnego ludu było czymś niedopuszczalnym. - Zjadłbym nudle. - wymruczał bardziej do siebie, aniżeli do Shina, po czym uśmiechnął się przepraszająco.
- Mała przerwa?
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.