Chatka w głębi lasu
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

18.06.23 18:14
Dom na skraju


Samotna chatka umiejscowiona dość głęboko w gęstym lesie. Dojechać można do niej tylko i wyłącznie jedną drogą, a i tak po zaparkowaniu samochodu trzeba przejść z dobre dwieście metrów. Domek należy do Takamashi Sany, która obecnie zamieszkuje wioskę w sercu Sāwy, a domek, wybudowany przez jej zmarłego męża, służy jej jako dodatkowe źródło utrzymania. Każdy, kto ma ochotę uciec od zgiełku miasta i pobyć w samotności, na łonie natury, zdecydowanie odnajdzie się w tym miejscu. W otoczeniu lasu i natury, z pięknym widokiem na góry - każdy odetchnie spokojem. Nieopodal chatki jest też jezioro z możliwością skorzystania z łodzi. Idąc w głąb lasu można odnaleźć starą, porzuconą świątynię. Chatkę można wynająć na kilka dni, ale również na dłuższy termin - na przykład kilka tygodni. Dostępna cały rok.

Haraedo
Seiwa-Genji Enma

25.08.23 0:40
14.08.2037

Był wyjątkowo przed czasem.
Na zegarku wskazówki pokazywały dokładnie dziewiątą czterdzieści sześć. I choć Enma miewał problemy z punktualnością, to dzisiejszego dnia nie mógł się spóźnić.
Od rana towarzyszyło mu uczucie nerwowości i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Ciężko było określić skąd brały się te dziwne, w jego mniemaniu, zrywy ścisku żołądka, ale niewątpliwie nie był sobą. Jego stan można było porównać do tego, który każdemu choć raz w życiu się przytrafił, kiedy to emocje targające w środku zderzały się ze sobą i nie wiadomo do końca czy była to ekscytacja czy też strach.
Czy oba jednocześnie.
To był jego pierwszy wyjazd od bardzo dawna. Można powiedzieć, że od lat. A na pewno pierwszy wypad z towarzystwie jegoinnej osoby. Nie miał pojęcia na ile znikną. Być może kilka dni. Tydzień. Dwa. Tak na dobrą sprawę plan na ucieczkę z miasta narodził się w jego głowie zaledwie... wczorajszego dnia. Wieczoru. To był moment. Impuls, który przeszył go na wskroś. A kiedy sięgał po telefon, aby zatelefonować i zarezerwować domek, zamiast sprawdzonego kontaktu do właścicielki posiadłości na "krańcu świata" - nieświadomie nacisnął inny kontakt. Jakby jego dłonią kierowała inna, niewidzialna siła.
"Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny."
Samotny, huh?
Dlatego właśnie chciał wyjechać z kimśz nim, a nie sam?
Niedorzeczne.
Całe życie funkcjonował sam. Jasne, niby otaczali go członkowie klanu, ale tak naprawdę był zupełnie sam. Ze wszystkim. Z problemami. Z uczuciami. Emocjami. Zawsze doskonale sobie radził sam. Nie czuł się samotny.
Nie czuł.
"(...)jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny."
Tsk.
Wbił się mocniej plecami w bok samochodu, o który opierał się do tej pory intensywnie wpatrując w drzwi prowadzące do bloku, w którym mieszkał Warui. Zdecydowanie wzbudzał zainteresowanie pobliskich sąsiadów. Nie każdego dnia widzieli kogoś, kto jechał ich ulicami tak drogim i sportowym autem, które mogli podziwiać głównie w filmach bądź jak mieli szczęście - w centrum. Enma czuł na sobie ich spojrzenia i coraz bardziej odczuwał zdenerwowanie. Może powinien poczekać w środku? Albo po prostu napisać wiadomość do Shin'a, że już jest. Ale wtedy wyszedłby na nachalnego. I co gorsza - zdesperowanego.
I tak źle, i tak niedobrze.
Musiał czymś zająć myśli, a co było najlepsze w takich momentach? Oczywiście, że jedzenie. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął zapakowane onigiri, które kupił w spożywczym przed przyjazdem. Nerwowo rozerwał plastikową torebkę i zaczął niespiesznie konsumować jej zawartość. I choć początkowo być może przypominał typowego, głównego bohatera z shojo mang bądź koreańskich dram, gdzie bogaty facet przyjeżdża do biedniejszej dzielnicy i zupełnie przypadkiem wpada na dziewczynę (a na koniec rzecz jasna zakochują się w sobie), tak teraz bliżej mu było do chomika, który pospiesznie poruszał wypełnionymi policzkami.
- Proszę pana, proszę pana - usłyszał starszy, kobiecy głos, kiedy właśnie przełykał ostatni kęs. Z jego lewej strony stała typowa babuszka, lekko przygarbiona i opierająca się o laskę. U jej nogi stał otyły jamnik ubrany w niebieski sweterek zrobiony na drutach, sapiąc przy tym dość głośno.
- Byłby pan tak miły i mi pomógł? Sōsēji nie lubi jeździć windą a ciężko mu wejść na czwarte piętro. Pomoże mi pan go wnieść? - uśmiechnęła się przeuroczo, a Enma ponownie spojrzał na grubą kiełbasę u jej nóg.
No, patrząc na niego to nie dziwił się, że ciężko mu wejść po schodach. Ba, dziwił się jak on w ogóle dawał radę chodzić na tych łapach.
- Przepraszam, ale czekam na kogo- - podjął, ale kobiecina, oczywiście, nie dała mu dojść do słowa.
- Och zajmiemy panu tylko chwilkę. Jestem stara, schorowana... - w jej oczach zamigotał smutek, a Enma już wiedział, że nie miał wyboru.
Znaczy, miał, jasne. Ale wyszedłby na okropnego antagonistę, który nie pomaga staruszkom. Westchnął, odsuwając się od auta i podszedł bliżej. Schylił się i wyciągnął dłonie w stronę parówki w sweterku, ale ten widząc go wyszczerzył ostrzegawczo zęby. Chłopak zamarł, spoglądając pytająco na kobietę.
- Och, och, proszę się nie bać, on nie gryzie! - uśmiechnęła się szeroko, co tylko bardziej wzbudziło zaniepokojenie w Enmie.
No dobra. Spróbujemy inaczej.
Stanął w lekkim rozkroku nad psem i trochę za nim, zamierzając chwycić go pod łapy. Jednakże kiedy tylko jego palce musnęły materiału sweterka, pies zaszczekał chcąc chwycić Enmę za palca. Całe szczęście, że jamnik był na tyle otyły, że zanim ten się odwrócił chłopak zdążył zabrać dłonie.
- On tylko tak się droczy, hehe. Chcę się bawić - pokiwała kobieta.
W dupie, a nie bawić.
Ewidentnie chciał go ujebać.
Psy zdecydowanie nie lubiły Enmy.
No dobra. Do trzech razy sztuka, nie?
Tym razem jego ruchy były zdecydowane. Pochylił się i od razu złapał psa pod przednie łapy a następnie go podniósł, na co jego kręgosłup zapłakał. Otyłe zwierzę zaczęło się szamotać na tyle, na ile cielsko mu pozwalało, szczekając i ujadając głośno jakby ktoś zabrał mu spod pyska miskę.
A twarz Enmy wyrażała jedno: wołanie o pomoc.


@Warui Shin'ya


Chatka w głębi lasu Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya, Ye Lian and Hecate Black szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

15.09.23 1:49
To był niesamowicie intuicyjny odruch. Nie zapanował nad myślami, biegły krok za nim, nie mogąc wygrać pościgu z ciałem. Podeszwa sportowego obuwia z ciasno zawiązanymi i schowanymi do środka sznurówkami uderzyła nieoczekiwanie w bok trzymanego w morderczo wysiłkowym uchwycie zwierzęcia. Przez parówcze cielsko psa, gardłem i wreszcie między szczękami przecisnął się krótki pisk. Krzyk jak błyskawica przeszywająca słuch. Jamnik wypadł z uchwytu i nawet jeżeli Seiwa, w empatycznej reakcji, pragnął go jeszcze złapać, uniemożliwiła mu to silna dłoń. Ręka opadła na jego bark i szarpnięciem przygarnęła do siebie; gest tak brutalnie posesywny, jakby psisko okazało się obleśnym konkurentem.
- Zostaw go - głos, jeszcze ochrypnięty porannym zaspaniem, zabrzmiał jednak stanowczo, niemal wściekle. Dobył się tuż nad głową Enmy i łatwo było założyć, że rozkaz jest skierowany właśnie do młodego dziedzica Minamoto. Zostaw go, to ohydny, stary kundel - dało się słyszeć w pełnym napięcia milczeniu, ale zacisk palców na ramieniu ciemnowłosego miał w sobie coś z irracjonalnej protekcji. Coś, co kazało sądzić, że ostry odruch, w którym został pociągnięty, podszywało drugie dno.
Starowina, jakby w duecie z kusym pupilem, wyszczerzyła zęby; poczerniałe, nadgniłe szkliwo nadało jej makabrycznego wyrazu, choć aż do ostatniej chwili na obliczu ujawniało się jedynie to, czego można się spodziewać: zaskoczenie szczere, jak szczery może być wyłącznie szok prezentowany przez niewinną kobietę u kresu swego życia.
Ale jeżeli aż do teraz Seiwa miał jeszcze wątpliwości co do tego kto stał za niepotrzebnym pokazem siły, podmuch wiatru musiał rozwiać ewentualne pytania; uniósł się w powietrzu znany zapach męskich perfum, żelu do kąpieli i świeżo zeschłego prania. Shin'ya znajdował się więc tuż obok i nagle wydawało się oczywiste, że nie kierował wcześniejszych słów do Enmy; kierował je do kobiety.
Tej samej, która w przygarbionej sylwetce zapadła się jeszcze trochę. Wykrzywione wargi pogłębiały bruzdy na skórze, uwypuklały wgłębienia kurzych łapek, mrużyły jej wąskie ślepia, ni stąd ni zowąd ogarnięte chciwością. Odeszła niespiesznie, kuśtykając, złorzecząc, zostawiając po sobie niski warkot wściekłości, trzymając na nich spojrzenie aż nie zniknęła w zaułku tak ciemnym, że właściwie czarnym. Dopiero wtedy, gdy jej zszarpane wiekiem ubrania wchłonął mrok, i gdy zniknął człapiący za kobietą jamnik, uchwyt Shina zelżał, zsunął się z barku, a z gardła wyrwało się wreszcie wstrzymywane tam westchnienie; pełne ulgi.
- Kręci się tu - wyjaśnił od razu, nie pozwalając mu się wtrącić, choć domyślał się, że wcale nie spotkałby dezorientacji, a już tym bardziej pretensji, u senkenshy. - Zaciąga gdzieś młodych mężczyzn, wspomina o... - szukał najwidoczniej informacji, strzępów zasłyszanych plotek. - Coś o czwartym piętrze. - Na sam dźwięk liczby minimalnie się spiął. Zwarły mu się szczeki, plecy bardziej wyprostowały, wzrok na moment uciekł gdzieś ku kamienicy. By zachować pozory nonszalancji poprawił zaraz ciężki pas torby, która swoją wagą obniżała mu ramię o parę centymetrów. - Próbowałem znaleźć co to może być. Może kijo? - Kręcąc głową wprawił jeszcze wilgotne pasma poskręcanych włosów w ruch; zdawało się, że pod wpływem niedawnego prysznicu jego kosmyki zawijają się o wiele bardziej niż normalnie. Jeden z nich znalazł się nagle między palcami; pocierany opuszkami w nerwowym, natrętnym nawyku. - Są niebezpieczne, a ona odpuściła, wiem, ale zastanawiałem się czy nie robi tak, bo to nie jest jej naturalny sposób działania... zwykle trzymają się daleko od skupisk ludzkich, chociaż Kasuge to granica z Nanashi i...
Znów to aktorsko wyrwane z krtani westchnienie; przerywnik będący jednocześnie wymownym: a zresztą...
Sekunda przerwy.
Po tym jasne spojrzenie yurei powróciło do twarzy niższego chłopaka, osiadło pełne oczekiwania na szlachetnie wykrojonym obliczu. Wargi, jak raz niezasłonięte maseczką, rozciągnęły się wreszcie w roztargnionym uśmiechu.
- I... - pociągnął przerwaną myśl, obracając się do medium frontem, postępując krok naprzód, choć i tak znajdował się nienormalnie blisko - to nie czas, aby roztrząsać takie rzeczy. Powinniśmy jechać. Na pewno nie chcesz zabrać się tam motocyklem?
Sportowy samochód, oczywiście, nie umknął jego uwadze, choć wyglądało na to, że wzrok Waruiego ani razu nie osunął się na drogi egzemplarz. W zadanym pytaniu nie było zresztą uszczypliwości, nie było też nacisku. Mimo wszystko znał odpowiedź jeszcze zanim zaproponował swoją alternatywę. Zaprzeczenie od Enmy niczego nie zmieniało; ani jego rozweselenia, ani niekrytego zaintrygowania. Nie musiał wyrażać tego słowami, starczyło sięgnąć uwagą do rozszerzonych źrenic i czającego się na ich dnie ognia zachłannej ciekawości. One sugerowały, że dążył do zupełnie innego celu.
- Nim szybciej wydostać się z miasta... a tobie chyba bardzo się spieszy skoro jesteś tyle przed czasem?

Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

16.09.23 23:35
To, co wydarzyło się w kolejnych sekundach, Enma zaczął rejestrować z wyraźnym opóźnieniem. Rzeczywistość powróciła na właściwy tor dopiero w chwili, kiedy stał już blisko Shin'a, z jego żelaznym ściskiem na swoim ramieniu, z dala od żywego baleronu i jego właścicielki. Z wybałuszonymi oczami spoglądał niedowierzająco to na kobietę, to na psa, to na swoje wciąż uniesione w powietrzu dłonie i to na yurei, próbując zrozumieć co właściwie zaszło. A z jego gardła wydobyło się jedyne, krótkie:
- Eeeh?!
Kiedy padła ostra komenda,
zostaw go
dłonie opadły wzdłuż ciała, posłusznie, bez sprzeciwu. A przecież słowa ostatecznie nie były kierowane do niego, choć początkowo tak zakładał. A mimo to, ciało ulegle usłuchało ochrypniętego głosu, który wdzierał się do umysłu w akompaniamencie nagłego zrywu wiatru, który wkradł się pod powierzchnię materiału ubrania i jednocześnie otulił go intensywnym zapachem yurei. Drażnił zmysły. Irytował. Uspokajał.
Zadrżał. Nie był jednak przekonany, czy winowajcą był chłód, czy niespodziewana bliskość drugiego mężczyzny.
Wpatrywał się w kobietę, wyczekując jej wybuchu. Krzyków. Wymachiwania wysuszoną ze starości dłonią. Czegokolwiek. Jednakże gdy ta spojrzała wprost na nich, jakby chciała zajrzeć jeszcze głębiej, wprost w duszę, a jej twarz wydała się o wiele bardziej przerażająca aniżeli kilka sekund wcześniej, Enma podświadomie zrobił pół kroku w tył, przywierając plecami do ciała Waruia. Spodziewał się po nieznajomej wszystkiego, jednocześnie nie mając pojęcia do czego była zdolna. Szczęście w nieszczęściu, odpuściła. Nie spuszczał z niej spojrzenia aż do momentu, gdy ta zniknęła w ciemności. Musiało minąć kolejnych kilka, zaskakująco długich sekund, by wreszcie przeniósł swe spojrzenie na chłopaka obok, zdając sobie sprawę, że na ramieniu pozostał teraz jedynie chłód, gdy ten zabrał dłoń.
Słuchał go, na pozór uważnie, choć jego uwagę pochłonęły rude kosmyki chłopaka. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu, że były kręcone. Nigdy wcześniej nie zwracał na to większej uwagi.
"(...) a ona odpuściła."
Właściwie Enma wcześniej nie zwracał uwagi na bardzo wiele rzeczy. Dopiero od jakiegoś czasu, w głównej mierze od festiwalu, który razem spędzili, zauważał coraz więcej szczegółów. Shin'ya często zaciskał szczęki, kiedy się denerwował. Albo marszczył ledwo zauważalnie nos. Dotykał też swojego karku.
"(...)chociaż Kasuge,(...)"
Albo łapał rude kosmyki w palce i je pocierał. Tak, jak teraz.
Usta musnął ledwo zauważalny uśmiech. Urocze.
Zamrugał parę razy, gdy Warui odwrócił się frontem do niego, skutecznie ściągając uwagę chłopaka do szarej rzeczywistości. Enma nawet nie zdawał sobie sprawy jak głupio i lekkomyślnie postąpił. Jak bardzo wyłączył uwagę i ostrożność w stosunku do kobiety tylko dlatego, że wydawała się bezbronna i stara. A przecież jego dziadek zawsze mu powtarzał, że największym wrogiem egzorcystów jest ich naiwność i pozory, którym ulegają. Gdyby nie Shin'ya, to możliwe, że-
Nawet nie chciał myśleć o konsekwencjach.
- Nie. Samochód będzie wygodniejszy, ponadto widzę, że torba ci ciąży, więc to też będzie ułatwienie. No i musimy zajechać jeszcze do sklepu i zrobić jakieś zakupy. - odparł stanowczo, krzyżując ręce na klatce piersiowej i zadzierając głowę, by spojrzeć pewnie w miodowe tęczówki mężczyzny. Oczywiście, to było głównym powodem, dla którego preferował samochód.
Ale był też inny powód. O wiele bardziej osobisty. Bo świadomość, że musiałby spędzić kilka godzin przyczepiony do pleców Shin'a napawała go... paniką. Do tego jednak nigdy się nie przyzna. Nie otwarcie.
Nagle pewność siebie został rozkruszona z taką łatwością, jak ściana ułożona z klocków.
Wystarczyło jedno stwierdzenie. Jedno, z pozoru niewinne, pytanie.
...jesteś tyle przed czasem?
...jesteś tyle przed czasem?
...jesteś tyle przed czasem?
Na twarzy młodego Seiwy pojawiła się złość, lecz najbardziej dominującą emocją było zażenowanie.
- Wie-... Wie... Wiedziałeś?! - jęknął, momentalnie czując, jak jego twarz robi się coraz bardziej purpurowa. Zadygotał ze złości i zawstydzenia. Wyciągnął dłoń w stronę Waruia i złapał za daszek czapki, którą naciągnął mocniej na jego oczy, po czym odwrócił się i pospiesznie ruszył w stronę auta, chcąc jak najszybciej uciec i skryć się przed złotym spojrzeniem.
- C-chodź. Musimy jechać. - mruknął pod nosem, łapiąc za klamkę drzwi i otworzył je, pakując się po prawej stronie pojazdu.
Czekając, aż jego towarzysz wrzuci torbę na tylne siedzenie, Enma ułożył obie dłonie na kierownicy, wpatrując się przed siebie i powolnymi oddechami próbował stłamsić przyspieszone bicie serca. Czuł się, jakby Warui przyłapał go na gorącym uczynku, jakby robił coś naprawdę niestosownego. A przecież przyjechał tylko odrobinę za wcześnie. Nie był zdesperowany.
Prawda?
Nadal siedział w bezruchu, nawet wtedy, gdy rudowłosy zajął już miejsce obok. Enma wydawał się głęboko nad czymś zastanawiać, zupełnie uciekając myślami. Powinien zrobić to teraz? Czy poczekać na odpowiedni moment? Ale właściwie kiedy będzie "odpowiedni moment"? Już i tak zwlekał z tym dobre dwa miesiące, jak nie dłużej.
Dobra, pieprzyć to.
Teraz, albo nigdy.
Przekręcił się w stronę yurei, a ubrania cicho zaszeleściły, kiedy przechylił się w jego stronę. Ułożył lewą dłoń na jego kolanie, podbierając swój ciężar, kiedy pochylił się jeszcze bardziej.
- Rozsuń bardziej nogi. - powiedział miękko, i choć wydźwięk mógł brzmieć jak polecenie - tonacja była zupełnym tego zaprzeczeniem. Niepewna i drżąca, dając do zrozumienia, że Enma nadal nie był przekonany, czy dobrze robi.
Prawą dłonią sięgnął do schowka, który otworzył i wyciągnął z niego białą kopertę. Wyprostował się, podając ją jednocześnie Shin'owi.
W środku znajdowała się kartka zgięta w pół z dwoma kodami, oraz trzy, klucze w kolorze złotym, srebrnym i miedzianym, złączone czerwonym sznurkiem i metalową zawieszką w kształcie głowy shiby inu.
- W nocy brama dookoła wieżowca, gdzie mieszkam jest zazwyczaj zamknięta. Pierwszy kod jest właśnie do niej. - odezwał się, zapinając pasy i odpalając samochód.
- Jeżeli kod nie zadziała, to miedziany klucz otwiera bramę. Drugi kod jest od drzwi wejściowy, tak samo jak złoty klucz. A srebrny klucz jest do mojego mieszkania. Możesz przychodzić kiedy chcesz, bez znaczenia czy jestem czy nie. Nie wiem, może jak ucieknie ci ostatni autobus czy metro... to wiedz, że zawsze znajdziesz u mnie miejsce. - odwrócił lekko głowę w bok, choć spojrzenie musiało pozostać skupione na drodze przed nimi. I tylko i wyłącznie dzięki temu nie mógł ukryć swojej twarzy, choć niczego innego teraz nie pragnął.
- O-oczywiście jeżeli chcesz. Jak nie to po prostu wrzuć je na powrót do schowka.

@Warui Shin'ya


Chatka w głębi lasu Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

19.09.23 21:24
Może były chwile pełne napięcia, w swojej niepoprawnej sile tak niebezpieczne, że jeden nieostrożny ruch więcej, a nić jaka ich łączyła, zostałaby przerwana; i może w tym wszystkim brakowało właśnie takich momentów. Palców zakleszczających się na daszku i wymownego uśmieszku wystającego nawet mimo przekręconego nakrycia głowy. W gardle zalęgnął śmiech, ale nie wyrwał się z piersi; nie teraz, gdy knykcie uniosły na powrót sztywną powierzchnię ochronną czapki, pozwalając skupionemu, roziskrzonemu spojrzeniu dostrzec rumieńce na obliczu senkenshy. Choć jeszcze niedawno nie sądził, aby udało mu się zetrzeć osad chłodu i dystansu, niemal naturalnych cech bijących od Minamoto, teraz odkrywał pierwsze warstwy schowane się pod bezsensownym brudem uprzedzeń i wychowania. Wcześniej się nad tym tak nie zastanawiał; za bardzo uparł się, aby go złamać, zapominając, że nie wszyscy dobrze reagują wobec obcej natarczywości. Istnieją osobliwe charaktery potrzebujące uwagi i cierpliwości; odrobiny czegoś, co w ustach smakowało jak ckliwość, ale w umyśle sięgało głębszych, poważniejszych odczuć. Enma był dla niego trzymanym w klatce jastrzębiem; szpony jego pazurów ostrzegały ostrością jak haki sierpów, ale pióra miał wyliniałe, niezdolny przez to do lotu. Był z gatunku niebezpieczny, jednak podatny przecież na udomowienie - jak wszystko co żyło. Ta prosta prawda zblokowała wybuch chichotu w krtani; Shin ruszył za ciemnowłosym, nie odlepiając spojrzenia od jego sylwetki tak długo aż ta nie zniknęła za trzaskiem drzwi. Ostatni raz wtedy przetoczył uwagą po otoczeniu; dłużej zatrzymał się na ciemnej wyrwie między budynkami, w której zniknęła tajemnicza, nadnaturalna istota. Przeszło mu przez głowę, że Seiwa być może zechce tu kiedyś wrócić, aby rozprawić się z nękającą niewinnych demoniczną duszą, ale jednocześnie starowina wydawała się teraz strasznie nieważna. Wyrzucił jej obraz z pamięci, jak jednym pstryknięciem palca wyrzuca się w rynsztok niedopałek papierosa i ruszył do samochodu, wpierw wrzucając opasłą torbę na tylne siedzenie, a potem samemu wsiadając z przodu, po stronie pasażera.
Twarde, skórzane fotele sprawiały wrażenie idealnie dopasowanych do ciała; przylgnął plecami do pachnącej świeżością tapicerki. Miał raptem pół chwili, aby nabrać tchu, pławiąc się w nowości całego wnętrza, nim nie odczuł ciężaru na udzie. Mięśnie napięły się natychmiastowo; z rozluźnionej tkanki przemianowały w tytan z oczywistej reakcji na niezapowiedziany dotyk. Oczy chłopaka, dotychczas błądzące po bocznej szybie, gwałtownie odskoczyły z lewa na prawo, wbiły się w nachylający profil dziedzica; na jasnym policzku osiadł krótki, wpół urwany dech. Usta drgnęły, nie do końca potrafiąc uformować się w słowa; może było ich za wiele i każdy wyraz walczył o swój kształt, wargi ostatecznie zacisnęły się więc w linię, a brwi ściągnęły ku sobie, tworząc pomiędzy zmarszczkę.
Zaskoczenie objawiało się u niego nie jako awersja - raczej nerwowość. Nadgarstek uniósł się raptownie, osiadając bezmyślnie na barku Enmy. Nie odsuwał go, bo sam nie do końca rozumiał, do czego prowadzi sytuacja. Opuścił jednak nogi, w dziwnym, napiętym wyczekiwaniu. Kolana nieco się odgięły, ale czubki butów natrafiły szybko na ściankę auta, nie pozwalając na całkowite rozprostowanie smukłych kończyn.
- Co... - ty robisz?
Pytanie zamarło w powietrzu; może przez to, że już po sekundzie zorientował się, że mówiąc, cały czas grzeje oddechem jak nie policzek, to ucho medium; z tej odległości czuł świeży zapach włosów i subtelnego żelu pod prysznic. Dostrzegł każdą z chabrowych żył wybijających się na powierzchni bladej szyi i zagięcie na koszulce, której materiał zgniótł, zaciskając mocniej dłoń na szczupłym ramieniu.
Znalazł szansę na haust powietrza dopiero, gdy Enma gwałtownie szarpnął za rączkę schowka, a potem - jakby nigdy nic - opadł na własne siedzenie. Shin pod opuszkami wciąż czuł tkaninę jego lekkiej koszulki, ale w palcach - kiedy to uległo zmianie? - trzymał kopertę. Zaczął ją otwierać dopiero w połowie tłumaczeń; rozdarł wierzch, tworząc poszarpane, mikroskopijne szczyty górskie na rogu papieru, by później przechylić opakowanie i złapać w dłoń brzęczący pęk kluczy.
Możesz przychodzić kiedy chcesz.
Zapewnienia wytępiły z jego źrenic wcześniejsze nonszalanckie rozbawienie; wtoczyły za to coś nieznanego, jakąś formę skupionej koncentracji, dostrzegalnej nawet po tym, jak Seiwa umilkł, a między nimi zapanowała niewygodna cisza. Daszek czapki rzucał głęboki cień na twarz Shin'yi; z tego profilu nie widać było szkaradnej blizny jak zamarłe w niekształtnych pozach larwy wtopione w skórę. Wydawał się więc o wiele młodszy niż wtedy, gdy dostrzegało się zszarpany kącik ust, nadający mu brutalnego wyglądu kogoś, kto za wcześnie poznał życie od złej strony. Takie incydenty zmieniają, zakrzywiają psychikę jak dzięki rozpalonemu ogniu można nagiąć metal gołymi rękoma.
W palcach potarł brelok z pyskiem psa, zakreślając paznokciem linię wyszczerzonej w uśmiechu mordy.
- O-Oczywiście, jeżeli chcesz.
- Chcę.
Powiedział to tak nagle, tak dobitnie i tak kategorycznie, że nie zostawił furtki na ewentualne wątpliwości. Schował klucze do kieszeni spodni, kopertę z kodami rzucił gdzieś na tylne siedzenie. Wzrokiem ominął jednak Enmę; może kątem oka wychwycił jak znów pąsowieje mu cera, i przynajmniej dziś postanowił z tego tytułu się z nim nie drażnić. Wbił łokieć w niewielkie wybicie przy szybie, żuchwę wsparł na dłoni. Spojrzeniem sięgnął przez szkło na mijane szarości Kasuge.
Chciał dowiedzieć się, co było powodem radykalnej zmiany decyzji; wcześniej Seiwa nie wydawał się chętny, aby gościć go w swoim mieszkaniu, a teraz bezceremonialnie wystosował nie tylko samo zaproszenie. Trzy zarysy kluczy, wraz z doczepioną do nich zawieszką, wyróżniały się na powierzchni luźnego materiału, wżynały nieco w napięte udo. Może przyczyną okazało się ostatnie zajście; od incydentu z wypadkiem wydawało się, że woda wypłukała z Enmy nie tylko tlen. Zabrała coś jeszcze, jakąś wierzchnią, obronną sadź, pod którą pieczołowicie się krył. Od tego etapu wszystko nabrało tempa; rytmu, do którego Shin ledwo się dostosowywał. By drążyć temat musiałby znów sięgnąć do poważnych kwestii; a na to nie miał ochoty. Zepsułby całą trasę, zniszczył uroki wkrótce mijanych niezurbanizowanych terenów. Wiedział to, dlatego zamiast rozdrapywać, zachował to na inny czas. Włożył do szufladki w umyśle, podobnie jak włożył klucze do kieszeni.
- Dokąd właściwie jedziemy?
Tylko w tym na pozór lekkim zaciekawieniu zawarł wszystkie dodatkowe; jak daleko to będzie? Bywałeś tam już wcześniej czy wybrałeś miejsce przypadkowo? Co planujesz robić? - przede wszystkim dźwięczało jednak szeptem, tuż nad uchem Enmy: przed czym uciekasz, Seiwa?

Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

23.09.23 20:25
Lekkie, niemal ledwo zauważalne skinięcie głową było odpowiedzią na jego decyzję.
Enma był wdzięczny Shin'owi, że nie zamierzał ciągnąć tematu. Dopytywać. Drążyć. Mimo wszystko było to dość trudne dla chłopaka. Podjęcie tak ważnego kroku, jak permanentne otwarcie drzwi do miejsca, gdzie czuł się w miarę bezpieczny, gdzie zawsze mógł uciec i skryć się przed światem, kiedy tego potrzebował. Gdzie zaznawał zbawiennej dawki samotności i odizolowania. Była to jego ukryta oaza, do której miał teraz dostęp również Warui.
I choć początkowo miała to być kwestia rewanżu, bo przecież pół roku temu Shin zaproponował mu to samo, dając tym samym swobodny dostęp do własnego mieszkania o każdej porze zarówno dnia, jak i nocy, tak z czasem perspektywa celu ulegała zmianie. Dla osób nie znających Enmy powód był błahy, wręcz prozaiczny, ale nie dla niego. Bo na świecie nie było niczego, ani tym bardziej nikogo, komu ufałby w stu procentach. Hermetyczność jego życia odbijała się na nim w każdej, codziennej sytuacji oraz relacji. Chcąc cokolwiek zmienić, musiał zacząć przede wszystkim od pracy nad samym sobą i przełamaniu utartych i wyżartych w jego umyśle zachowań i przyzwyczajeń. A te były trudne do przeskoczenia, niczym wypalone znaki na ciele, które ciągle przypominały o sobie. Krok, jaki podjął, był cierniowy, ale konieczny.  Bo byli związani z Waruiem kontraktem. Czymś, co wymagało wzajemnego zaufania. A Enma chciał wreszcie mu zaufać. Tak prawdziwie, szczerze, niewymuszenie. I od czegoś musiał zacząć.
- Sawa. - odpowiedział na pytanie, które przerwało gęstą nić ciszy, jaka zapadła w samochodzie. I choć to jedno słowo w teorii powinno wystarczyć, to czuł, że Shin'ya czeka na więcej informacji. Nie dziwił mu się. Wszakże jechał zupełnie w ciemno, nie mając bladego pojęcia o celu ich nagłej, spontanicznej podróży.
- Domek w górach. Jezioro, las, cisza. Najbliższa wioska jest jakieś sześć kilometrów, mniej więcej. Sam zbyt wiele nie wiem o tym miejscu, ale babeczka brzmiała całkiem miło. - dodał po chwili, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak naiwnie brzmiał. Na dobrą sprawę nic nie wiedział o właścicielce i kto wie, czy nie pchali się w łapy jakiejś psychopatki-kanibalki.
No cóż, czas pokaże.
Wyjazd z miasta okazał się zaskakująco łatwy, zapewne z racji na dość wczesną godzinę. Enma nastawił GPS'a, który pokazywał, że na miejscu zjawią się za jakieś dobre sześć godzin. Czyli jeszcze spory kawałek drogi przed nimi. Samochód, jakim się poruszali zdecydowanie mógł skrócić czas nawet o dwie godziny, bo droga była w miarę prosta, wręcz idealna do przyciśnięcia pedała gazu. A mimo to Enma utrzymywał stosunkowo wyważoną prędkość, która nie przekraczała siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Nie wyprzedzał. Nie szarżował. Jechał spokojnie, od czasu do czasu zwalniając, kiedy orientował się, że przekracza umowną prędkość. Jakby czegoś się bał. Martwił. Co jakiś czas zerkał w bok. Na dłonie mężczyzny. Nogi. Jego mimikę. Sprawdzając, czy w jego reakcje nie wkrada się nerwowość. Czy nie zaciska mocniej palców. Czy ciało się nie spina. Czy usta nie zaciskają.
Bo traumy mogą ukazywać się na różne sposoby.

* * *

Silnik zgasł, kiedy Enma przekręcił kluczyk i zaciągnął ręczny. Miejsce, gdzie się zatrzymali było dość małe, idealne na jeden pojazd. Do celu zostały niecałe trzy godziny, jednakże potrzebowali przerwy. Enma potrzebował. Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, przeciągając się i czując przyjemne uczucie, które rozlewa się po jego ciele. Pogoda dopisywała. Typowy, sierpniowy dzień z czystym, słonecznym niebem. Na całe szczęście temperatura nie była na tyle wysoka, aby nie było czym oddychać.
- Zgłodniałeś? - zapytał otwierając bagażnik. Sięgnął do jednego z dwóch plecaków, skąd wyszarpnął dwie kanapki zawinięte w folię. O dziwo, były domowej roboty, o czym świadczył ich... wyjątkowy kształt, oraz zawartość.
Kilka sekund później podał metalowy kubek rudowłosemu wypełniony parującą kawą prosto z termosu, a sam Enma oparł się lędźwiami o bok auta, trzymając w dłoni drugie naczynie. Znajdowali się na dość wąskiej drodze, która prowadziła prosto przez pole kukurydzy zajmującej obszary po obu stronach. Przymknął powieki, wsłuchując się w idylliczną ciszę przerywaną jedynie dźwiękami natury. Cykady. Świerszcze. Ptaki. Lekki wiatr. Czego potrzebował więcej?
Wziął łyk ambrozji bogów, ale ostatecznie nie odczuł jakiejś znaczącej różnicy. Zmęczenie powoli muskało jego powieki. Musiał się jakoś rozbudzić.
Odłożył naczynie do wciąż otwartego bagażnika i wyciągnął mokrą chusteczkę, którą wsunął do kieszeni spodni.
- Zaraz wrócę. - poinformował chłopaka leniwym tonem, powoli wchodząc pomiędzy wysokie łodygi kukurydzy, udając się za potrzebą.
Nie odszedł zbyt daleko, ale na tyle, aby stracić z pola widzenia drogę, samochód i rudawe kosmyki włosów. Ziewnął szeroko, kiedy pozbywał się z organizmu nadmiaru wody. Kiedy skończył, zapiął rozporek i przetarł dłonie mokrą chusteczką, rozglądając się dookoła, przesuwając wzrokiem od jednej kolby po kolejną. Wyglądały smakowicie. Oczami wyobraźni widział siebie, wieczorem, przed ogniskiem, z ciepłą kolbą w dłoniach i rozpływającym się masłem po złotych ziarnach.
W sumie... gdyby tak sobie ukradł wziął jedną czy dwie, to przecież nic by się nie stało. Nikt by nie zauważył. Zawsze mogły spaść na ziemię... zgnić... albo jakieś zwierzęta mogły je zeżreć.
Tylko jedna. Albo dwie. To naprawdę niewiele.
Wyciągnął dłoń po pierwszą i ją zerwał, a potem po kolejną, i jeszcze jedną. Przecież nie był sam. Musiał pamiętać o swoim towarzyszu, który z pewnością równie chętnie skosztuje tego przysmaku. A że Warui był większy od niego, to pewnie potrzebował większej dawki jedzenia. Tak, dokładnie tak. Dlatego sięgnął po kolejną.
Ostatecznie w podwiniętym materiale koszulki znajdowało się chyba z dziesięć kolb. Enma spojrzał zadowolony na swoją zdobycz, uśmiechając się pod nosem jak łysy do grzebienia. No, idealnie.
Nie miał pojęcia ile czasu mu zajęło, ale pewnie niezbyt dużo. Ciężko było powiedzieć, skoro telefon został w samochodzie i był pozbawiony jedynego urządzenia do mierzenia czasu. Zrobił kilkanaście kroków w stronę, z której przyszedł, jednakże wciąż nie widział drogi. Przechylił lekko głowę, zaskoczony, że jeszcze nie dotarł do celu. Przecież daleko nie odszedł.
- Shin'ya? - odezwał się na głos, rozglądając dookoła. Zmarszczył lekko brwi, nieznacznie przyspieszając, brnąc dalej na przód pomiędzy pnącymi się ku niebu kukurydzami.
- Shin! - tym razem jego ton był głośniejszy, ale wciąż odpowiadała mu cisza. Westchnął, niemal teatralnie i oparł jedną dłoń na biodrze, bo drugą trzymał mocno fragment koszulki ze złotym skarbem.
- No i masz. Zgubił się.

@Warui Shin'ya


Chatka w głębi lasu Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

01.10.23 19:29
Nie tracił dobrego humoru, nawet jeżeli, wbrew swojemu naturalnemu zachowaniu, wydawał się podejrzanie cicho. Łatwo to było jednak zrzucić na karb godziny; tak wczesne pory to nie jego bajka. Pobudka odbiła się na oczach, podbijając sinością spuchnięte od niewyspania powieki; włosy miał w nieładzie i choć nie było tego widać przez naciągniętą na czoło czapkę, niektóre kosmyki sterczały nawet mimo nakrycia. Ospałość przekładała się też na jego reakcje; bez zrzędzenia przyjął prowiant, by niecałą minutę później siedząc między tobołami na brzegu bagażnika, przeżuwając kanapkę. W normalnych okolicznościach skomentowałby to jak wyglądała, ale dziś wszystko wydawało się dziwne. Sielskość wypełniała otoczenie, głaskała wysokie plony kukurydzy, falując żółcią i zielenią; ciszę przerywały tylko koncerty owadów, czasami w duecie z przycupniętym na gałęzi ptakiem. O polną drogę co jakiś czas zaszurał but, gdy Shin, konsumując hybrydę kulinarną, zmazywał dopiero co wyryte adidasem znaki. Cały czas te same; 笑顏. Podeszwa przesuwała się po glebie z chropowatym hałasem, wzniecając mikroskopijne tumany kurzu, zamierała, a potem znów zaczynała żmudny, bezmyślny proces.
Czas przestał istnieć; przynajmniej aż chłodny dreszcz nie spiął mięśni, prostując gwałtownie plecy Waruiego.
Ile go nie było?
Świadomość trafiła nagle; jak huk gromu. Burza była przecież daleko, kiedy i jakim cudem pojawiła się tuż obok? Ścierając wierzchem dłoni okruszki z kącika ust, Shin podniósł się na nogi. Jedna z toreb, dotychczas odnajdująca w nim oparcie, zwaliła się z łoskotem w puste miejsce; nie sprawdził która to. Ręką, po omacku, wyłapał górę klapy, aby zatrzasnąć bagażnik. Ruch był zamaszysty i prawie brutalny; z powodu czego? Tłumionych obaw? Idiotyczne, skoro nie miał podstaw. Tak sobie wmawiał, ruszając w kierunku, w którym udał się Enma. Jeszcze działał powoli; stosunkowo swobodnie przyszło mu tłumaczyć własnym, zszarganym nerwom, że Seiwa był roztrzepany. Nawet pomimo swoich cesarskich korzeni niejednokrotnie udowadniał jak kiepsko znosił trudy codzienności. Wycieczka takim trudem była. Stanowiła pewien rodzaj nowości, a w nowościach brakowało senkenshy wprawy. Zaczynał się gubić; jąkać. Gwałtownie wycofywać.
O-Oczywiście, jeżeli chcesz...
Warui wyciągnął szyję, by ponad kukurydzą spróbować wyhaczyć ciemne kosmyki.
Chcę.
Chyba nie spierdolił?
Nie, to niedorzeczne. Pomysł przecież padł od dziedzica Minamoto; to on potrzebował odcięcia się, on wybrał Sawę. Nie podkuliłby ogona w tak przypadkowym momencie, przynajmniej Shin zakładał, że nie dał mu pod to gleby. Jeżeli w Enmie zakorzeniły się jakieś wątpliwości, w połowie trasy nie zostawiłby jedynej opcji na powrót. A samochód stał, wygaszony i podejrzanie wyczekujący, znikając z każdym krokiem za coraz gęstszą kurtyną pola.
- ENMA?
Krzyk poniósł się wraz z łagodnym szumem; nieoczekiwanie sceneria przestała wydawać się taka leniwa. Nabrała złowieszczej martwoty. Gdzie te cholerne świerszcze, dobijające się z koncertem ostatnie dwadzieścia minut? Albo ten wykurwiście głośny ptak nieznanego gatunku, hu-hujący w losowych sekundach? Już im się wszystkim odechciało, serio?
Pokręcił głową, hacząc daszkiem czapki o wyjątkowo rozrosłą pałkę kukurydzy, którą natychmiast w rozdrażnieniu odgarnął. Nigdy wcześniej nie było mu dane szukać kogoś po takich terenach; miał wrażenie, że przeciska się przez sploty w jakiejś tkaninie. Gdziekolwiek nie postawił stopy, tam deptał korzeń albo zeschłą łodygę, z każdym ruchem ocierał się o coraz większe liście, romantycznie sunące mu po ramieniu albo zamaszyście plaskające w polik, gdy odgiął coś źle i za szybko puścił, dostając rykoszetem po twarzy. Wcześniej mógł wyglądać ponad czubkami zboża, ale teraz wszystko urosło, a on stał się mały. Soczysta zieleń objęła go z każdej strony, więc szybko stracił jakikolwiek kierunek orientacyjny. Wyłaził nieoczekiwanie na drogę, wzdychał poddańczo i wracał w chaszcze, by za dwie minuty wypaść ponownie całe metry dalej, z nowymi źdźbłami we włosach i kłoskami za paskiem od spodni, z rękoma opartymi o biodra i miną sugerującą zerowy kontakt z cierpliwością. Seiwa nie mógł odejść tak daleko; nie było go raptem chwili.
- Gdzie jesteś? - już nawet nie krzyczał. W gardle wciąż drapała chrypa po rychłej pobudce, więc bardziej starał się nasłuchiwać niż wrzeszczeć. Jeżeli się zgubił, przecież w końcu go zawoła. Zdarzało się jednak, że co jakiś czas, mimowolnie, mamrotał pod nosem jakieś: mógłbyś przestać się wygłupiać? albo zaczynasz mnie przerażać, poważnie. A kiedy wreszcie padło: zaraz mnie szlag trafi, musisz być taki mały, że się kurwa zgubiłeś w polu? oparł dłoń o coś twardego
(coś jak ramię...)
jednocześnie wplątując palce w liście kukurydzy
(trzymanej przez Enmę)
by odepchnąć od siebie napierającą
(sylwetkę)
naturę.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że nie tyle staranował, co huknął ręką w Seiwę, dalej przebijając się przez szeleszczący opór.
- ZARAZ JADĘ BEZ CIEBIE, SEIWA.

@Seiwa-Genji Enma
orientacja przestrzenna (2) - porażka
Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

03.10.23 1:13
Kolejny krok, kolejny ścisk w żołądku. Przełknął nerwowo ślinę, kiedy ponownie przystanął aby rozejrzeć się dookoła. Czy ta kolba kukurydzy nie wydawała się znajoma? Liście lekko potargane i pożółkłe od przesuszenia. Musiał ją minąć już z dwadzieścia razy. Albo to nie ta? Tylko inna? Coraz bardziej wszystkie zlewały się w jednolitą barwę.
Niedobrze. Zaczynał panikować, a nie od dziś wiadomo, że panika była najgorszym wrogiem. Musiał się uspokoić. Wziąć głębszy wdech, a potem wydech. Uniósł wolną dłoń i ścisnął nasadę nosa, którą po chwili potarł, próbując zrozumieć niedorzeczność sytuacji, w jakiej się znalazł. Jakim cudem Shin'ya zgubił się na polu cholernej kukurydzy? Przecież takie rzeczy zdarzały się tylko w głupich, amerykańskich horrorach najniższej klasy. Zawsze, gdy oglądał rozbieganą w przerażeniu grupę nastolatków, nie mógł nadziwić się ich głupocie. Przecież to irracjonalne. Zgubić się w TAKIM miejscu?
No i masz.
Sam stał jak ten debil pośrodku złocistej kukurydzy, nie mając pojęcia jak wrócić na drogę. Ciekawe co robił Warui. Usnął? Wyglądał na zmęczonego. Zapewne pracował na nocną zmianę i nawet nie zdążył odespać utraconych godzin, bo już z samego rana był zmuszony wsiąść do samochodu i jechać w kierunku Sawy. Wyruszył za nim w pole? Nie, w to też wątpił. Nie miał żadnego powodu, aby to zrobić.
A może, tak po prostu, martwił się?
Zamarł na tę absolutnie absurdalną myśl, która przemknęła przez jego umysł. Na ustach pojawił się niewyraźny uśmiech, pełen sentymentu i czegoś, co utracił lata temu.
Bo na świecie nie było już nikogo, kto mógłby się o niego tak naprawdę martwić.
- Dobra. Dość tego. - pokręcił głową, chcąc wyrzucić z niej kłębiące się w ciemności myśli. Zamierzał dobrze spędzić nagły urlop. Zero zamartwiania. Zero negatywności. Klepnął się w policzek i wyprostował plecy, spoglądając przed siebie. Stojąc w miejscu nigdzie nie dojdzie.
musisz być taki mały
Trzask.
Zamarł, niczym nasłuchujący kot. Coś się zbliżało. Coś, albo ktoś. Poczuł, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega nieprzyjemny dreszcz niczym tysiące ostrych, mysich łap. Nagle, w tej jednej głupiej sekundzie, obrazy rodem z horrorów zalały go potokiem obrazów.
się kurwa zgubiłeś w polu?
Znał ten głos. Nieważna była treść. Ani przekaz. Ale sam głos, który zbliżał się z każdym kolejnym, uciekającym oddechem. Odwrócił się gwałtownie, a kropla radości i przede wszystkim ulgi rozgrzała jego klatkę piersiową.
- Shin-burgfh - uderzenie nie było aż tak bolesne, ale niespodziewane. Ciało rudowłosego wpadło na Enmę z takim impetem, że ten niemal nie stracił równowagi i chyba tylko dzięki niesamowitemu szczęściu nie wywalił się na twarde podłoże. .... Czy on właśnie-
Nie, niemożliwe.
A jednak.
Ożeszty.
Wciąż przyciskając mocno do siebie skryte w materiale koszulki kolby kukurydzy wyciągnął drugą dłoń w stronę pleców yurei.
- Oi! SHIN'YA! - z gardła wydobył się krzyk tak bardzo, wręcz ułudnie, ocierający się o czystą desperację, kiedy chłodne palce zacisnęły się na materiale czarnej koszulki mężczyzny.
- T-tu jestem, dobra? Nie udawaj, że mnie nie widzisz! Nie jestem taki mały, więc.. więc nie idź już dalej, dobrze? Jestem, więc zostań... - wychrypiał, marszcząc jego ubranie jeszcze bardziej, jakby w obawie, że gdy tylko go puści, ten rozpłynie się niczym mara na jawie, pozostawiając po sobie echo uczucia nadziei. Dopiero kiedy upewnił się, że yurei dalej nie idzie, odważył się na zabranie ręki, choć wciąż wpatrywał się w niego niepewnie. Jakby nie był realny.
Ale Warui jak najbardziej był prawdziwy. Z krwi i kości.
- Co tu robisz....? Nie mów, że t-też się zgubiłeś, huh - wyprostował się, kładąc dłoń na biodrze, odzyskując utraconą jeszcze kilka chwil wcześniej pewność siebie. Sam fakt, że nie był tu sam sprawiał, że poczucie strachu i zagubienia zostało starte niczym szron z szyb auta jesiennego poranka.
- Popatrz! - zrobił krok bliżej, odsłaniając przez mężczyzną swoje skarby, które chronił jak smok chroni księżniczkę skrytą w zamkowej wieży. - Mam po pięć na głowę! Co.... Chcesz więcej? NO DOBRA. Mogę oddać ci jedną. Ale tylko jedną. - uśmiechnął się wesoło, przenosząc wzrok z kukurydz na miodowe tęczówki mężczyzny. Uśmiech był szczery, niewymuszony, wymyty z wszelakiej pogardliwości czy fałszywości, którymi tak często się otaczał. Kiedy ostatni raz był tak szczery sam ze sobą?
Nie pamiętał.
Szybko jednak dotarło do niego, że szczerzy się jak ostatni debil, dlatego też odchrząknął, na powrót przybierając bardziej neutralny wyraz twarzy. Jakby to, co miało miejsce zaledwie dwie sekundy wcześniej miało się nigdy nie wydarzyć.
- W-w KAŻDYM razie powinniśmy wracać. Robi się późno. - dodał, jakby fakt, że stali po środku pola kukurydzy wcale a wcale nie było jego winą.
Skądże.
Wzrok mimowolnie przesunął się wyżej, na potargane, rude kosmyki, z których wystawały teraz różne listki i patyki. Uśmiech ponownie cisnął się na usta, lecz tym razem Enma zwalczył tą nagłą potrzebę.
- Poczekaj. - wyciągnął dłoń, samemu stając na palcach, aby dosięgnąć kilka zielonych ozdób, które wyciągnął spomiędzy czerwonych niczym ogień pasm. Zaskakująco miękkie, pomyślał nagle, gdy wyplątał ostatnią gałązkę.
- Gotowe. - powoli skierował swe kroki przed siebie, nie mając zielonego pojęcia gdzie idzie. Ale teraz było inaczej. Nie był sam.
Nie był sam. Jaka dziwna, nieznana myśl. Samotność towarzyszyła mu każdego dnia. Przywykł do niej. Oddychał i karmił się nią. Teraz jednak świadomość, że nie musi kroczyć ścieżką z połamanych gałęzi kukurydzy w pojedynkę wydawała się zaskakująco... miła.
Mimowolnie przysunął się bliżej rudowłosego, jednocześnie łapiąc go, ponownie dzisiejszego dnia, za materiał już i tak zmiętolonej koszulki.
- Na wypadek jakbyś miał się znowu zgubić. - wyjaśnił szybko.
Na wypadek, jakbym JA miał się znowu zgubić.
Na wypadek, jakbyś TY miał mnie zgubić.

@Warui Shin'ya


Chatka w głębi lasu Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

09.10.23 1:37
Czy zatrzymał go ciężar Enmy, którego dłoń zakleszczyła się na fałdzie koszulki, czy jego nieoczekiwany krzyk, który jak uderzenie twarzą w mur zastopował wszystkie stawy Shina - nie miało to znaczenia, skoro efekt pozostał bez zmian. Dopiero zresztą moment, w którym ciało nieco się obróciło, tylko samym korpusem, tylko minimalnie szurając podeszwą po gruncie, obracając głowę ponad ramieniem i przenosząc wzrok z plątaniny łodyg na znajomą twarz, był tym, w którym do głowy dotarła oczywistość. Przed sekundą nie uderzył w jedną z giętkich, uporczywych zbóż, ale w sylwetkę kontraktora. Była równie łatwa w odsunięciu co zwykła roślina. Jakim cudem? Minamoto szerzył tradycję, jak w żadnej innej grupie, może z wyłączeniem z listy Tsunami, od którego tkanki mimowolnie tężały pod warstwą nagrzanych słońcem ubrań, dając potężny nacisk wobec walk. Miecze nie ważyły wprawdzie więcej niż półtora kilograma, ale przecież i nad takiej masie należał się ogrom wycieńczających harówek. Treningi, zwłaszcza dla bezpośredniej cesarskiej linii, musiały być wykańczające, niemal mordercze. A mimo tego, gdy Enma tracił gardę, zrzucał z barków przywódczy płaszcz, strącał ze skroni nakrycie władcy, gdy przestawał spinać organizm jak do przyjęcia od otoczenia kolejnych ciosów, okazywał się zaskakująco... kruchy. To jedyne określenie przychodzące na myśl, choć nie do końca adekwatne. Shin nigdy nie wątpił, że pod jasną, królewską cerą kryją się odpowiednio wyrobione ścięgna, ale teraz, gdy z lekkim niedowierzaniem przypatrywał się obliczu dziedzica, fundament tej pewności zadrżał w posadach.
- Nigdzie się nie wybieram - wymamrotał gdzieś w trakcie (a może już po?) monologu senkenshy; w ton głosu wdarła się odległa nuta, melodia na stałe zszyta z oznaką pewnej formy abstrakcyjnego zaskoczenia. - To ty się zgubiłeś.
Może nawet w ogóle nie mówił, może mu się wydawało, bo aż do chwili, w której palce rozwarły się, wypuszczając go z asekuracyjnych objęć, wrażenie nierealności nie potrafiło odejść o krok. Potrzeba było dystansu między nimi, aby rzeczywistość huknęła ze zdwojoną siłą, cała rozciągnięta na kontynent, rozproszona uwaga nieoczekiwanie zawęziła się do malutkiej przestrzeni, do niewidzialnego okręgu, w którym stali. Dotarły do Waruiego wszystkie odgłosy - wściekły szum kukurydzy, na nowo odzywające się cykady, powietrze wypuszczone z płuc, bo chyba wstrzymał dech. Na rozentuzjazmowane POPATRZ! posłusznie wbił wzrok w kolby, w kłębki roślinnego włosia skołtunione u podstaw, w długie, zawijające się do zewnątrz, twarde liście, zakrywające żółte wnętrze.
- A... aha.
Przytakując właściwie nie do końca był pewien wobec czego się zgadza; daje Enmie wiadomość, że ogarnął powód jego zniknięcia czy jednak potwierdza, że chce dodatkową porcję dla siebie, bo przecież żarł za ich dwójkę? Odchrząknął zaraz, próbując wziąć się w garść. Cały proces przedzierania się przez pole wywołał w nim dziwne uczucia, jak rzepy trzymające psychiki, choć zagrożenie przecież dawno minęło. Chciał powiedzieć Seiwie, żeby już więcej się tak bez słowa nie oddalał; ale nie potrafił, nie w obliczu szczerego śmiechu, który wyrwał się z pobliźnionej przeszłością krtani. Wątpliwości zduszane w trzewiach wciąż tam zalegały, lęgły się jak pleśń, aktualnie gotowe na bycie zignorowanymi, ale wkrótce, gdy obejmą szersze rejony, nie da się ich już więcej zbywać. Jak brud na ścianie taktycznie zasłonięty szafką - mebel nie sprawiał, że grzyb znikał. Pozwalała jedynie na chwilę odsapnąć, nim trzeba będzie zmierzyć się z problemem.
Głowa chłopaka, przeładowana sprzecznymi emocjami, pochyliła się jednak do przodu, kiedy smukłe palce sięgnęły w jej kierunku. Ruch automatyczny i zapewne zbędny, bo Enma dałby radę wyłuskać ten jeden felerny patyk wplątany w rude pasma, ale jednocześnie może czuwające nad nimi bóstwo, wszywające w firmament nieba przyszłość, chciało tym jednym gestem podkreślić ich role nawet przed nimi samymi.
Mimo szaleńczych prób zatarcia granic byli królem i podwładnym.
Nic tego nie zmieniało.
- Trzymaj się mnie, dobra?
Nie musiał tego mówić; czuł już dodatkowy, choć niewielki ciężar, ściągający odrobinę koszulkę w dół. Bliskość Seiwy też była zdecydowanie niemożliwa do zignorowania. Na wypadek, gdybyś miał się zgubić.
- Nigdy się nie gubię. Dobrze wiem, którędy powinniśmy iść - wtrącił się natychmiast, ruszając w totalnie złym kierunku. Odgarnął jedną z wyjątkowo zbitych kurtyn kukurydzy i przedarł się przez wąską lukę, znów szurając piersią po szorstkich fragmentach, jednak przytrzymując łodygi, aby Enma mógł również przejść. Wiedział, gdzie się znajdowali, a przynajmniej wiedział to przez pierwsze pięć energicznych minut, póki korzeń niepewności nie odnalazł żyznej gleby wewnątrz sfatygowanego umysłu. To możliwe, aby w trakcie poszukiwań aż tak spanikował? Żeby zaczął się przedzierać na oślep? Jeszcze nie tak dawno wypadł przecież na polną, udeptaną drogę, a ona miała tylko dwie opcje do marszu. Znajdowała się cały czas za jego plecami, przynajmniej tak sądził, kiełkujące rozdarcie zagłuszając zbyt teatralnym odchrząknięciem.
- Trochę się oddaliłeś - usprawiedliwił się, unosząc głowę i próbując sobie przypomnieć, po której stronie nieba było słońce, kiedy wyruszał przetrząsnąć najbliższą okolicę. Bardziej po prawej, jak mu się wydawało? Powinni więc nieco skorygować trasę...
Mocno przymrużył powieki, gdy promienie zaczęły go zbyt razić. Nadgarstkiem otarł zebrane pod powiekami łzy, choć bardziej przemawiało przez niego zażenowanie niż smutek. Zgubić się w takim miejscu to zdecydowanie żenująca sytuacja; z drugiej strony nie był sam, a pola zboża musiały się wreszcie skończyć.
- Zawsze tak bezmyślnie uciekasz? - Podjęcie tematu wydawało się głównym zabijaczem czasu; przede wszystkim miało jednak na celu odsunięcie ewentualnych obiekcji co do nawigowania. Shin obrócił nieco twarz; piegowate policzki zakryły się cieniem rzucanym przez daszek czapki. - Mogły się tu czaić jakieś cholerne yokai. Jak miałbym cię przed nimi uchronić, gdybyś, odpukać, stracił kontakt z rzeczywistością? Zdecydowanie za mało jeszcze wiem, żeby bez twojej mózgowej encyklopedii dawać sobie radę.
Miał to zachować dla siebie, ale zamiast tego, przekładając nogę nad kołtunem korzeni, rzucił zaskakująco poważne: nie rób tak więcej, Enma. Dopiero kilka sekund później rozrzedził ciężar wypowiedzianych słów, zwracając oczy ponownie ku drodze i dodając mniej napięte:
- Może przydałyby mi się też jakieś lekcje?

@Seiwa-Genji Enma
orientacja przestrzenna (-3) - porażka;
Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

13.10.23 2:02
"To ty się zgubiłeś."
Wrodzona przekora chciała zaprzeczyć. Bo przecież się nie zgubił. Jeszcze parę chwil wcześniej doskonale wiedział, gdzie się znajduje. Drogę powrotną stracił sprzed nosa tylko dlatego, że chciał odnaleźć rudowłosego. Słowa drapały w gardle, wyrywały się na zewnątrz w głośnym proteście. Osobista chęć zaprzeczenia przegrała jednak batalię i została stłamszona przez rozsądek. Bo podświadomie wiedział, kto był głównym prowodyrem zaistniałem sytuacji, w której się znaleźli. Dlatego jedynie westchnął, kiedy w końcu ruszyli. Przed siebie. W nieznane. Prawie tak, jakby wybierali się na przygodę.
Pierwsze minuty marszu tonęły w ciszy, którą przerywały jedynie dźwięki letniej natury oraz ich własnych kroków podczas przedzierania się przez gąszcze kukurydzianych łodyg. Dwubarwne tęczówki od czasu do czasu uciekały w stronę włosów muśniętych wczesnym słońcem, a potem zahaczały a fragment profilu, który był w stanie dostrzec. Dziwne, ale od chwili, w której wreszcie się odnaleźli, Warui roztaczał dookoła dziwną aurę. Enma nie potrafił jednak doprecyzować, co to właściwie było.
Był zły?
Ale dlaczego?
Przecież nie miał powodu. Jasne, może oddalił się kawałek... no dobra, oddalił się naprawdę daleko, ale ostatecznie wpadli na siebie. I przede wszystkim nie zrobił tego w złej intencji. A więc dlaczego?
W końcu wzrok opadł w poddańczym geście, choć jego towarzysz nie mógł tego dostrzec, skupiając się na swoich własnych butach, które pokonywały kolejne metry drogi w dość mozolnym tempie. Normalnie zignorowałby podobną sytuację. Lubił ciszę i spokój same w sobie. Alienację. A inni ludzie zazwyczaj byli dla niego bezbarwną, nic nie znaczącą masą, w którą nie chciał jakkolwiek ingerować.
Jednak teraz drażniło go to. Było jak drzazga pod skórą, której chciał pozbyć się jak najszybciej, nim ta zacznie ropieć. Dziwne, nieokreślone uczucie zaczęło go wypełniać od środka. Paliło i rozrastało się zaskakująco szybko.
Poczucie winy i wyrzuty sumienia, siostrzane emocje, które Enma odczuwał zdecydowanie zbyt rzadko, teraz uderzyły ze zdwojoną siłą.
Na powrót spojrzał w stronę yurei, czując, że musi się odezwać. Wyjaśnić. Ich relacja i więź, jaką skrupulatnie budowali, była krucha i popękana. Niczym cienki lód, który groził załamaniem z każdym nieodpowiednim krokiem. Z drugiej zaś strony nie mogli wiecznie uważać na słowa oraz gesty. Czasami trzeba zaryzykować, aby osiągnąć lepsze efekty. Być sobą.
- Już idziemy spor- - ucięte słowa utonęły w dźwięku głosu Shin'a przeplatanego poruszanymi przez lekki wiatr łodygami.
"Zawsze tak bezmyślnie uciekasz?"
Ciało zamarło, odmawiając kolejnego kroku na przód, a usta zacisnęły się w wąską linię. Bo przecież odpowiedź była tak oczywista. I choć już prawie pozwolił jej na opuszczenie gardła, to kolejne zdania starły ją z warg ciemnowłosego. Wpatrywał się w rudowłosego z nieodgadnionymi myślami, analizując to, co właśnie usłyszał. Fragment po fragmencie, próbując je przyswoić.
- ... uchronić. - powtórzył za nim, bezwiednie, automatycznie. Jakby badał zupełnie nowe słowo. - Ale dlaczego? - w jego tonie nie było ani krzty arogancji, sarkazmu czy śmiechu. W tym jednym momencie emanował autentycznym niezrozumieniem, naiwnością i wręcz niewinnością. Nie rozumiał, dlaczego ktoś Shin'ya miałby go chronić. Przecież od kiedy pamiętał, nawet jeszcze nim opuścił rodzinną rezydencję, to do jego obowiązków należała ochrona innych, a nie na odwrót. To on miał walczyć w ich imieniu. Dzierżyć broń. Dostawać ciosy. Osłaniać ciałem. Wypuścił nagle materiał koszulki, którego tak pieczołowicie do tej pory się trzymał i uniósłszy dłoń, wsunął palce w ciemne kosmyki, chcąc ukryć w ten sposób konsternacje i skrępowanie.
"nie rób tak więcej, Enma"
Zadrżał, niemal jak skarcony kociak, którego przyłapano na rozdarciu najnowszej firanki, uciekając wzrokiem od miodowych tęczówek. Prawda była taka, że zawsze był sam. Bo choć był otoczony ludźmi, czy to w klanie, czy nawet w szkole - to zawsze był sam. On. Enma. Nie dziedzic klanu Minamoto. Dlatego też nigdy nie odczuwał potrzeby, aby odwrócić się przez ramię aby sprawdzić, czy ktoś za nim nadąża. Nigdy też nie musiał patrzeć przed siebie, aby się upewnić, że to on za kimś nadąża. Ani nie było nikogo, kto szedłby z nim w ramie w ramie, wyrównując tempo ich marszu. Nawyk swobodnego, wręcz egoistycznego kroczenia tam, gdzie miał ochotę był trudny do wyplewienia. Ale nie niemożliwy.
I chociaż mógł znowu zacząć się tłumaczyć ze swoich czynów, to ostatecznie tego nie zrobił. Bo na koniec dnia, bez względu na to co powie, to wciąż będą tylko tłumaczenia. Pieprzone wymówki. Zamiast tego powinien ponieść konsekwencje swoich, jak to Shin'ya ujął, bezmyślnych ucieczek, choć tu o wiele bardziej pasowało określenie "bezmyślnych czynów".
Dłoń zsunęła się niżej, na bok szyi, który potarł lekko. Myśli były tak głośne, że nawet przygniotły fakt, że wreszcie Shin'ya zwrócił się do niego po imieniu, a nie nazwisku. A przecież ta świadomość wciąż wisiała gdzieś z tyłu głowy. I go gryzła, powracając do niego w najmniej oczekiwanych momentach.
- .... przepraszam. - wreszcie się odezwał, mając wrażenie, że niewidzialne palce zaciskają się na jego gardle. W końcu powrócił spojrzeniem do niego, choć z jego twarzy nadal można było czytać z jak otwartej księgi, gdy speszenie i zakłopotanie dominowały. - Postaram się już więcej tego nie robić.
Nie chciał składać obietnic, za które nie mógł poręczyć. Bo w jeden dzień nikt nie potrafił się zmienić. Ale wiedział, że na pewno spróbuje.
Próba rozrzedzenia atmosfery przez Warui'a była trafiona, choć Enma wciąż wydawał się dość powściągliwy. A mimo to w jego oczach pojawił się błysk.
- Chcę. - odpowiedział szybko, być może nawet nieco za szybko. - Człowiek uczący yurei o rzeczach pozaziemskich i yurei uczący człowieka o rzeczach ziemskich. Pokręcone. Podoba mi się. - cień nieświadomego uśmiechu musnął jego wargi a nikłe uczucie relaksu zaczęło powoli opadać na jego ramienia, zsuwając z nich niewidzialny ciężar.
Wpierw jednak musieli się stąd wydostać. Priorytetowo.
- No dobra..... Shin'ya, podsadzę cię. - odezwał się, przesuwając wzrokiem po mężczyźnie od jego lekko skręconych, rudych włosach aż po same nogi. Brwi mimowolnie zmarszczyły się w głębokim zastanowieniu. Po chwili ponownie ocenił sylwetkę, tym razem jednak swoją, by ostatecznie na powrót spocząć wzrokiem na yurei.
- ... ewentualnie ty mnie podsadzisz. - odchrząknął, tym samym uznając prawdę najbardziej oczywistą ze wszystkich prawd.
- Tak będzie szybciej, aby któryś z nas mógł dostrzec drogę. Przynajmniej będziemy wiedzieli w którym kierunku się ruszyć.

@Warui Shin'ya


Chatka w głębi lasu Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku