Chatka w głębi lasu - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Nie 18 Cze - 18:14
First topic message reminder :

Dom na skraju


Samotna chatka umiejscowiona dość głęboko w gęstym lesie. Dojechać można do niej tylko i wyłącznie jedną drogą, a i tak po zaparkowaniu samochodu trzeba przejść z dobre dwieście metrów. Domek należy do Takamashi Sany, która obecnie zamieszkuje wioskę w sercu Sāwy, a domek, wybudowany przez jej zmarłego męża, służy jej jako dodatkowe źródło utrzymania. Każdy, kto ma ochotę uciec od zgiełku miasta i pobyć w samotności, na łonie natury, zdecydowanie odnajdzie się w tym miejscu. W otoczeniu lasu i natury, z pięknym widokiem na góry - każdy odetchnie spokojem. Nieopodal chatki jest też jezioro z możliwością skorzystania z łodzi. Idąc w głąb lasu można odnaleźć starą, porzuconą świątynię. Chatkę można wynająć na kilka dni, ale również na dłuższy termin - na przykład kilka tygodni. Dostępna cały rok.

Haraedo

Warui Shin'ya

Nie 31 Gru - 14:03
Jeszcze pierwsze tygodnie, miesiące, może pierwsze lata (dwa?), gnało go w sfery mrzonek i marzeń; naiwnie uważał, że zginął, ale uszczknęło mu się trochę szczęścia. Że da się to jakoś ugrać, oszukać przeznaczenie ponownie. Ale los nie był głupi. Chybił, ale to nie znaczy, że nie potrafi naładować broni na nowo - tym razem z popisem strzeleckich umiejętności. Wkradła się w Shin'yę ostrożność niepasująca do jego charakternej natury. Temperament stawał się jednak stopniowo coraz bardziej powierzchowny. To, co dawniej przychodziło mu naturalnie, zmalało do aktorskiej gry. Wyszlifowanych ruchów, nabytych nawyków. Wyrabiał to w sobie jak rzeźbiarz uznający własne ciało za idealny materiał do rycia. Tylko on tak robił z psychiką; z pamięcią, ze stosunkiem do świata. Niwelował emocjonalne zrywy, przestając nadawać im tak duże znaczenie. Prościej się było przez to zdystansować od nieuchronnego finiszu. Był już cały zgrzany, bolały go mięśnie, odgrywał przedstawienie na oświetlonych rażąco deskach sceny - i wyczuwał już powoli napięcie przed końcem ostatniego aktu. Musiał to dociągnąć do końca, ale nie mógł dalej reagować na każdego aktora, który wchodzi mu w kadr. Tak jak wpierw w skupieniu analizował cudzą inscenizację, szukał podobnych fal, dzięki którym podkreśli własny występ tak nie miał już na to czasu ani sił. Wolał odhaczyć ostatnią scenę i nie iść na piwo z resztą spełnionych trudem pracy wykonawców. Bo do nich nie pasował. Bo uśmiechali się, ale go nie rozumieli. Bo on również ich nie rozumiał. I nie chciał, ale również się uśmiechał. Czuł się jak ktoś chory, ktoś komu mówią: w porządku, domyślamy się, że to trudne, ale wcale się nie domyślają, bo nie chorują, nie mierzą się z tym codziennie, mają inne dolegliwości, inne skrzywienia, mają złamane serca albo nadwyrężony staw, mają zamglone półślepotą spojrzenie, mają brak talentu i szarość wtłoczoną w żyły. Każdy z nich znajdował się na intensywnej terapii i prawda była taka, że pojąć ogrom cierpienia, lęku, angażu i dobrych perspektyw w rzeczywistości mógł tylko ten, kto dzielił salę, leżał łóżko w łóżko, oddzielony jedynie transparentną zasłoną. Enma nie był i, oby, nigdy nie będzie w tym samym pomieszczeniu, nie wsłucha się w ten sam dźwięk urządzeń, nie poczuje tych samych intensywnych detergentów czyszczących płytki. Znajdował się gdzieś dalej, pewnie w innym skrzydle i może miał tam łatwiej; Shin miał nadzieję, że tak było. Pewnie nie odwiedzali go zbyt często, bo zdążył zauważyć wyobcowanie i samotność dziedzica klanu, ale bądź co bądź nie wyniszczał go złośliwy nowotwór; nie miał policzonych dni, podczas których codziennie uświadamiano go, że będzie jedynie gorzej; że nie ma na to lekarstwa, trzeba to jakoś dociągnąć do mety, a jeżeli nie chce, to jest jeszcze wariant z odpięciem od aparatury. To jak poddanie się, przegrana tuż przed przecięciem linii z końcówką trasy, ale nie każdemu wystarczało energii i czasami lepiej dokonać tego wyboru niż żadnego.
Shin'ya przyglądał się więc Enmie z dokładnością; studiował zmiany na jego twarzy, cień uśmiechu wkradającego na usta. Wyławiał z tego ile mógł i na ile mu na to pozwalała ostrożność Seiwy. Ostatecznie wzruszył barkami, niezrażony. - Wygram. Już jesteś do tyłu. - Zwykła informacja, nieobleczona w nicie arogancji. Bywał pewny siebie, nawet zbyt śmiały - ale tym razem nie próbował stłamsić drugiej osoby, nie zależało mu na tym, aby za wszelką cenę podkreślić hart ducha.
Chciał jedynie wygrać.
I był pewien, że ma na to szanse, nawet dając przeciwnikowi fory. Kompromis, na który poszli, przecież tym był (racja?). Smukłe, poprzecinane starymi bliznami palce sięgnęły wreszcie po jeszcze nietknięte naczynie. Wziął większy łyk; bez dźwięku przełknięcia. - Ma dziwny smak - zawyrokował, przekrzywiając odrobinę szklankę i przypatrują się jak gęsty płyn sięga z jednej strony jej krawędzi. Nie uronił ani kropli, ale wydawało się, że próbuje dostrzec coś w środku, jakby był w stanie poruszeniem i zmianą kąta nachylanie tafli odkryć wcześniej zamaskowany składnik. Ostatecznie odstawił swoją porcję na blat stołu; bardzo cicho stuknęło hartowane szkło. Po przełyku rozlało się ciepło, czuł jak spływało mu do żołądka, każdy milimetr trasy był w stanie zarejestrować - i to było chyba jeszcze dziwniejsze od smaku.
Dziwniejsze nawet od dotyku Seiwy; jego niewprawnych dłoni, palców szukających bogowie wiedzą czego. Poddał się temu procesowi bez problemu, przechylił lekko głowę, kiedy wyczuł opuszki muskające miejsce tuż za uchem. W pomieszczeniu był ciemno i poza ogniem rozpalonym w kominku nie zadbali o żadne inne oświetlenie; ale blizny przecież dało się wyczuć. Shin ze swojej strony również tego doświadczył; skóra tam była odrobinę bardziej wrażliwa, od naruszenia jej sztywniały tkanki i mięśnie; kamieniała szyja, zaciskały szczęki.
Odpowiedzi na pytanie nie skomentował; przytaknął tylko, jakby się tego spodziewał. Częściowo na pewno tak było - miał już pomniejszy wgląd w przeszłość swojego senkenshy i potrafił wywnioskować niektóre z jego priorytetów. Brat się do nich zaliczał i jeżeli nie plasowałby na szczycie ewentualnych celi, to byłby tego szczytu tak bliski, że nie dało się go nie wziąć pod uwagę.
W skroni mu nieco zaszumiało, kiedy obracał oblicze do ciemnowłosego. Zacisnął usta, choć tak naprawdę nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią. Znał ją jeszcze na długo przed pytaniem. - Nic. - Krótko i dobitnie; nie ma nic takiego, nie ma potrzeby. - Nie zależy mi na aprobacie społeczeństwa. Przecież i tak robię co chcę i kiedy chcę, bez względu na jakąś akceptowalność. Teraz, gdy zniknąłem ze wszystkich baz danych, bo uznano mnie za zmarłego, mam jeszcze mniejsze poczucie, że powinienem przestrzegać norm. To pewnie nie tak, że ze wszystkim radziłbym sobie dobrze i bezproblemowo, ale na pewno nie zawracałbym sobie głowy tym czy tłum mnie wygwiżdże, zlinczuje, czy zostawi w spokoju. - I zanim pojawiłaby się reakcja, zanim Enma dałby radę rozewrzeć wargi, padło rozbawione: zaprezentuj mi swoją najmniej oczywistą umiejętność.
Złodziej.

Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Wto 2 Sty - 1:57
Zabawne.
Shin'ya z łatwością mógł mówić co chciał w kwestii udzielanych odpowiedzi, a Enma nie byłby w stanie odnaleźć różnicy pomiędzy kłamstwem, a prawdą. Gdzieś z tyłu głowy wciąż słyszał ten sam szyderczy głos co przedtem, choć teraz zdecydowanie bardziej stłamszony. Nie ufa ci, wiec czemu ty masz mu ufać?
Obustronna ostrożność trzymała mocno za pyski i zgniatała chwilowe zrywy buntu, jakby chciała zadrwić z ich trudów. Niepewność gruntu narastała i nakładała się grubymi plastrami kolejnej, ładnej farby pełnej uprzejmości i życzliwości. Wystarczyło poczekać, aż pojawi się pierwsze pęknięcie, powodując opadnięcie pierwszych płatów.
- Zazdroszczę. - odezwał się po dłuższej chwili milczenia, gdy powoli sięgał po kubek, by upić łyk wywaru. - Twojego podejścia. Wydaje się cholernie swobodne. Ja zawsze czuję na sobie spojrzenia. Bez znaczenia gdzie jestem. W tłumie, czy w gronie nielicznych. - przechylił naczynie i słodki sok zniknął w jego przełyku. Odstawił kubek na drewniany blat, a kciukiem drugiej dłoni wytarł kącik ust, zgarniając pojedyncze rubinowe krople. Wyzwanie, jakie padło z ust rudowłosego w pierwszej sekundzie zatrzymało cały proces myślenia u młodego Seiwy. Najmniej oczywista umiejętność. Z pozoru dość proste zadanie, ale jeżeli dłużej się nad tym pochylić, to bardzo łatwo dojść do wniosku, że Enma takowych nie posiadał.
Potrafił posługiwać się nożami. Mieczem. Włócznią. Całkiem dobrze radził sobie z łukiem. Otaczał się yokai, zakazanymi księgami pełnymi japońskiego folkloru, mistycyzmem i bóstwami. Ale były to rzeczy tak oczywiste, jak to, że następnego dnia wzejdzie słońce, a po zimie przyjdzie wiosna i wiśnie pokryją różowe kwiaty. Czy było w nim coś najmniej oczywistego? Im dłużej się zastanawiał, tym bardziej był przekonany, że w oczach innych osób, które go znały, mógł uchodzić za wyjątkowo nudną osobę, która nie zaskakiwała niczym wyjątkowym.
Dłoń machinalnie powędrowała do kubka, jednakże zawisła w powietrzu nim opuszki zdołały musnąć porcelanowej powierzchni przedmiotu.
Chyba że...
- Dobra. - odezwał się niespodziewanie kładąc obie dłonie na stole, po czym podpierając się, wstał na nogi. W normalnych warunkach z pewnością wystrzegałby się tego, co zamierzał zrobić. Nieśmiałość oraz wstydliwość wygrałyby nad sercem i umysłem, unieruchamiając go w miejscu. Ale teraz było inaczej. Organizm poddawał się tajemniczemu rauszowi, gdy w głowie przyjemnie szumiało, a ciało zdawało się zaskakująco lekkie. Stan, w jakim obecnie się znajdował, pozwalał przekraczać i kruszyć bariery, za którymi chował się w szarej codzienności.
Obszedł stół, zatrzymując się po środku pokoju, wprost na przeciwko Shin'a. Spojrzał na niego ostatni raz, nim powieki opadły, a ciało osiadło na piętach. Wziął głębszy wdech, a w jego wyobraźni nieopodal rozbrzmiały dźwięki bębna w akompaniamencie spokojnych, sylabicznych oraz poetycznych męskich chórów.
Powoli uniósł wyprostowane dłonie po bokach, ale tylko do połowy. Jedną, niespiesznie, przysunął do swojego brzucha, ale zaledwie na kilka krótkich sekund, bo po chwili ponownie ją wyprostować. Czynność powtórzył trzykrotnie, gdy sztywne ciało uniosło się na nogi. Wykonał dłońmi okrąg w powietrzu imitujący słońce, i ugiął lekko kolana w pokłonie. Odwrócił się bokiem, powtarzając czynności, i choć wyraźnie brakowało mu wachlarza oraz gohei, z łatwością można było się domyślić, że wykonuje jakiś taniec.
- Taniec kagura. - jego szept wkradł się pomiędzy powolne ruchy ciała. - Sakralny taniec, który oznacza radowanie bogów. Zazwyczaj wykonują go kapłanki, ale - przerwał, gdy na moment usiadł na piętach. Jego ruchy, pomimo aktualnego stanu, nadal były pełne gracji i elegancji. Jakby urodził się do tej roli, i rzeczywiście brakowało zaledwie kimona oraz odpowiednich atrybutów, żeby mógł zaprezentować niezapomniane widowisko. - musiałem się go również nauczyć. Jego zadaniem jest oczyszczenie ze zlej energii, ale również próba wybawienia Amaterasu z jaskini, w której się ukryła przed bratem. - uchylił powieki, odszukując spojrzenie o kolorze stopionego bursztynu w momencie, w którym zakończył swój mały pokaz wracając do wyjściowej pozycji. Nie podniósł się, a przynajmniej nie od razu. Dał sobie kilka wdechów poprzeplatanych z przyspieszonym biciem serca. Dopiero wtedy wrócił na miejsce obok yurei i podparł policzek na dłoni, przyglądając się uważniej profilowi mężczyzny.
- Można powiedzieć dwie pieczenie na jednym ogniu. Wykonałem zadanie, ale również nauczyłem cię czegoś nowego z mojej dziedziny. Tylko nikomu nie mów. - parsknął pod nosem, ale uśmiech jak szybko się pojawił, tak równie szybko zniknął, gdy pojedyncza zmarszczka zawitała pomiędzy jego ściągniętymi brwiami. Uniósł wolną dłoń i opuszką wskazującego palca dotknął jego policzka, tuż nad początkiem zgrubienia, które wyróżniało się na tle jasnej skóry.
- Wydajesz się nieobecny. - zamilkł, ale tylko na ledwo zauważalną chwilę, gdy zabrał dłoń i wyprostował plecy, przypominając sobie, że to teraz jego kolej na wyzwanie.
Nie musiał długo się zastanawiać, o dziwo.
- Zrób coś nieoczekiwanego. - cień uśmiechu prześlizgnął się po jego twarzy. Z pozoru jakże banalne zadanie. Wszakże Warui dostał wolną rękę. Ale pozory mogą mylić. - Zaskocz mnie.

@Warui Shin'ya


Chatka w głębi lasu - Page 3 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Czw 4 Sty - 21:20
Mógłby poczuć ukłucie dumy — jak raz ktoś zazdrościł jemu, nie na odwrót. Nie on dostrzegał cudze bogactwo, starając się zatuszować własną biedę. Nie ktoś uśmiechał się w naturalnym odruchu, gdy jemu przyszło poprawienie maski kamuflującej bliznę. A jednak jedynie kiwnął głową; przyjął to do wiadomości gestem zdecydowanie pozbawionym satysfakcji. Sądził mimowolnie, że nie było powodu do zawiści pod tym kątem. Obydwie wersje miały swoje pozytywy i negatywy i choć domyślał się, że ciężar cudzych spojrzeń jest niewyobrażalny to nadmierna swoboda również przysparzała kłopotów. Czasami było się tak lekkodusznym, że nie czuło się gruntu pod stopami; umysł wznosił się wtedy ponad linię gleby. Wybijał poza ciało i szybował. Stawał się Dedalem mknącym do słońca. Głupim. Ryzykanckim. Nielubianym, bo niepoznanym. Nie da się rozgryźć wariata. Takim na niczym nie zależało - i to konkretny problem, dla którego lepiej trzymać się z dala od szaleńców. Im nie zależało. Gdyby było odwrotnie, nie okazywaliby się tak nieostrożni. Ci sceptyczni i sztywniaccy to zawsze ludzie, którzy się martwią i boją. Ci, którzy są tak zestresowani, aby było dobrze — im samym i najbliższym — że nie dają sobie sposobności, aby opuścić gardę. Tym się właśnie diametralnie różnili, ale nie podzielił się tymi spostrzeżeniami z Enmą. Choć nie dlatego, że nie chciał. Sądził jednak, że nie ma prawa, aby stygmatyzować jego sposób postrzegania świata. Zapewne obydwoje patrzyli na siebie z dozą zaintrygowania i żałosnego pragnienia, by wejść w skórę tego drugiego, bo nie znali wszystkich walorów i defektów obcej roli.
Wizja, w której żyłby w najwyższych standardach, mógł kupować na co ma ochotę nie spoglądając na ceny uczepione produktów, że dałby radę wynająć gargantuicznych rozmiarów apartament na samym szczycie wieżowca, że kucharze profesjonalnej rangi przyrządzaliby mu posiłki, że ktoś by zadbał o jego edukację, to wszystko i wiele innych migawek zdawało się nieuchwytnym ideałem. Ale w życiu Seiwy dochodziło do nauk, od których ze zmęczenia drętwiały mięśnie i nie można było już poruszać opuchniętym do granatu nadgarstkiem. Władowano tam codzienne szlifowanie wiedzy, ryzyko podejmowane podczas spotkań z yōkai. Zresztą... nie tak się spotkali? Bo ktoś doniósł o rzekomo niebezpiecznym yūrei grasującym w hotelu? Pomylono się — nie był ani groźny, ani nigdzie nie grasował. Chronił się tam jak kundel kulący ogon. Płakał po nocach nie mogąc odtworzyć wspomnień. Mgliły mu się pod zamkniętymi powiekami. Ciągle widział jakąś twarz, ale bez konturów żuchwy, bez oczu, nosa i ust. Była płaska, była tylko cielistą powierzchnią oblicza z kosmykami ciemnych włosów. To mógł być każdy, ale wiedział, że dla niego to nie był ktokolwiek. To nie był tłum tylko jednostka, konkret. Ktoś za kogo zagryzłby na żywca, ale jeżeli tak, to dlaczego go nie pamiętał? Zapominał o zbyt wielu rzeczach, czasami szczególnie istotnych, jeżeli planował dotrzeć do celu szybciej niż później. W jasnych oczach zalśniło zaintrygowanie, gdy wiedziony świadomością o swojej arogancji i niepamiętliwości, dostrzegł jak towarzysz unosi się do pionu, przechodzi na środek pomieszczenia, klęka.
Właśnie w tym rzecz. W zapominaniu ile inni musieli się natrudzić, aby coś sobą reprezentować.
Z łokciem opartym o brzeg kanapy przyglądał się każdemu ruchowi. Nie znał tego tańca (oczywiście), a jednak płynność z jaką odtwarzał kroki Enma wydawała się wystarczająca. Potrafił sobie wyobrazić wachlarz i zdobione kimono. Bębny, w które uderzano pałkami unoszonymi ponad głowy. W swobodnej pozycji doglądał spektaklu, nie komentował go, nie oceniał za pomocą uśmiechów czy skrzywień. Postarał się, aby być widzem niewymagającym i niekrytycznym — dosłownie tylko cieniem, którym nie trzeba się przejmować, nie trzeba się przed nim wstydzić.
Czekał cierpliwie na koniec. Śledził co do sekundy choreografię chłopaka, ale nie zdjął spojrzenia nawet wtedy, gdy ten znalazł się przy stole, usiadł niedaleko. Dopiero wtedy znów pokiwał głową w czymś co mogło mieć sporo wspólnego z zamyśleniem, aż wreszcie zdecydował się, aby szepnąć: ładnie. To jedno słowo mieściło w sobie uznanie i zadowolenie. Obejrzenie czegoś, czego się nie spodziewał, wydawało się wywołać w nim przynajmniej procent satysfakcji. Wzrok stężał dopiero kiedy smukły palec Minamoto musnął martwą tkankę.
Wydajesz się nieobecny.
To nic.
Zapewnienie od którego drapało w gardle. Uśmiechnął się jednak, parskając. Jasne, że nic. To nic, że przyjechali tutaj, aby się rozluźnić, a zamiast tego siedzieli na stercie szpilek. Ilekroć się poruszał coś go uwierało, dźgało w newralgiczne punkty, od których się spinał. Zwykła zabawa, znana nastolatkom, urosła do poziomu ataków i obrony. Wyzwania były dobre, motywowały, pozwalały na rywalizację... ale nie mieli przypadkiem łączyć swoich sił zamiast walczyć?
Rozpoczęli to jednak i nie było już odwrotu. Dlatego powoli pochylił się do Enmy. Musiał zmienić nieco pozycję, dla wygody, by móc przysunąć się do dziedzica. Palce odnalazły oparcie na ciepłym karku, paznokcie przesunęły po skórze, gdy zjeżdżał z linii szczęki bliżej barków. Przyciągnął go do siebie rozchylając wargi
zrób coś nieoczekiwanego
i zniknęła szkaradna blizna, podbródek się zaostrzył, twarz nabrała lat. Przez rude kosmyki przemknęła fala zgarniająca rdzawy koloryt na rzecz nieprzeniknionej czerni.

Ale z kolei druga część mnie, ta bardziej egoistyczna, chce go odnaleźć.

Oczy nabiegły mrokiem; przestawały być złote, stopniowo, z tyknięcia zegara na tyknięcie.

Chcę go zobaczyć chociaż ten ostatni raz.

Ile w tym było autentyczności? O ilu szczegółach zapomniał, o ilu w ogóle nie wiedział? Odtworzenie czyjegoś wizerunku, zwłaszcza w tym dziwnym, nieco przytępionym stanie reagowania, stało się nagle trochę trudniejsze. Ale Enma wydawał się bardziej nieobecny; bardziej uparty w utrzymaniu świadomości, która mimo wszystko mu się wymykała.
Pytanie brzmi...
Nie taki kontrakt byłby lepszy? — Czoło oparło się o czoło senkenshy; palce na karku wzmocniły chwyt.
Wkurzy go.
Wiedział o tym.
Może do tego dążył, kiedy unosił spojrzenie, łowiąc jego.

@Seiwa-Genji Enma
katachi ga warui: użycie: 1/3. Upodobnienie się do Teru.
Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Sob 6 Sty - 1:55
Gęsta ślina zaległa w gardle, uwierając jak gorzki fragment pożywienia i odbierając umiejętność mowy. Mięśnie napięły się boleśnie od niespodziewanego dotyku, który palił skórę żywym ogniem. Wtapiał się w tkanki, przepalając do białej kości; nakazując o natychmiastowe zerwanie kontaktu fizycznego. I nie dlatego, że się brzydził yurei, ale dlatego, że nie przywykł do niespodziewanego dotyku, przekraczania jego granic i utraty kontroli. Ciało zareagowało instynktownie i w buntowniczym geście podjęło walkę do samego końca, by żaden więcej centymetr pomiędzy nimi nie został zatarty. Ale otumaniony alkoholem umysł działał zbyt wolno, do ostatniej chwili nie rejestrując tego, co właściwie się działo. A później było już za późno.
W pierwszych sekundach w jasnych tęczówkach zamigotała fascynacja, bo właściwie pierwszy raz był świadkiem użycia mocy przez Shina. Niesamowite doznanie móc oglądać, jak fragment po fragmencie tak bardzo znanej mu twarzy ulega drobnym zmianom, jakby nakładał niewidzialną maskę. Jak kosmyk po kosmyku zmienia kolor, a oczy stają się zupełnie obce.
Czy aby na pewno obce?
Na ledwo uchwytny moment Enma zupełnie poddał się chwili, zapominając o ciepłej skórze przywierającej do jego czoła; o muskającym oddechu na jego policzkach; o mocnym chwycie jak żelazne imadło na karku. Powoli tonął w admiracji dla mocy mężczyzny, ale-
-ale stan ten trwał zbyt krótko, gdy Enma zaczął uzmysławiać sobie, w co, a raczej kogo, Warui próbuje się zmienić. Z jego twarzy oraz spojrzenia, można było czytać teraz jak z otwartej księgi, gdy ekscytacja została z łatwością zgaszona i szybko zastąpiona najpierw zaskoczeniem, a potem czystym smutkiem, aż wreszcie w jego oczach zadomowiła się złość i rozczarowanie. Nawet nie wiedział kiedy wsunął obie dłonie pomiędzy ich ciała i naparłszy na yurei, odepchnął go od siebie z całej siły, samemu odsuwając się o kilkanaście centymetrów.
- Nigdy więcej tego nie rób. - warknął, choć jego ton nie był tak ostry, jak chciał. Wręcz przeciwnie - był przestraszony. W słowach mogło kryć się wiele: począwszy od niespodziewanego dotyku, poprzez używanie mocy, kończąc na próbie przybrania iluzyjnego wyglądu najbliższej mu osoby, jaka kiedykolwiek stąpała po tym świecie. A może wszystkiego po trochu. Dopiero po dwóch głębszych wdechach, sprecyzował: - Nigdy więcej nie używaj na mnie swojej mocy, i to w tak okrutny sposób. - odwrócił głowę w bok, zrywając uciekając tym samym kontakt wzrokowy pomiędzy nimi. Gdzieś z tyłu jego głowy wciąż tliła się iskra nadziei, że źle zinterpretował jego intencje. Że być może jego otumaniony umysł ujrzał zupełnie coś innego, co było sprzeczne z rzeczywistością. Że Warui nie zamierzał tego zrobić. Nie w ten sposób.
Ale słowa, które padły, były jak sól na świeżej ranie. Wgryzały się głęboko robiąc spustoszenie, które ciężko naprawić. Poczuł ścisk w trzewiach, kiedy odwrócił się bokiem do mężczyzny i sięgnął po kubek, jakby chciał opróżnić go w całości od razu, zupełnie zapominając o ich małej zabawie. Nie zrobił tego jednak.
Logika podpowiadała mu, żeby zostawił sprawę, aby sama się wygładziła. Albo żeby dojrzała przez jakiś czas, i potem po chłodniejszej kalkulacji, na spokojnie, spróbowałby ją przegadać. Ale logika i rozsądek z każdym kolejnym łykiem słodkiej, czerwonej trucizny cichł, aż wreszcie pozostawił po sobie jedynie emocje pełne chaosu i nieuporządkowania.
- Jeżeli chciałeś mnie zdenerwować, udało ci się. Jeżeli chciałeś, aby mnie zabolało, również ci się udało.   - powiedział głucho, niemal niesłyszalnie, odstawiając kubek na bok, wreszcie przenosząc rozczarowane spojrzenie na mężczyznę.
- Nie rozumiem cię. - dodał po chwili, nieco głośniej. Zmęczenie wielogodzinną podróżą odciskało na nim swoje piętno a wpływ dziwnego soku przyspieszał jego otumaniony stan, nasilał pokraśniałe policzki oraz zaszklone spojrzenie. Niebezpieczna mieszanka.
Ale rozwiązywała język i burzyła bariery, których nie przekraczał w normalnym stanie. Podsycała również narastające zdenerwowanie, wręcz gniew; pomagała wypływać na wierzch wszystkiemu, co było trujące i niszczyło od środka.
- Myślałem, że mieliśmy poprawić relacje między nami, a zamiast tego mam wrażenie, że ilekroć robię krok w twoją stronę, ty robisz dwa kroki do tyłu, podkreślając dystans pomiędzy nami. - na moment uciekł wzrokiem w bok, jakby szukał tam siły na kontynuowanie słów. W głowie miał chaos, nieujarzmiony, obcy. - Mówiłeś, że powinienem się zrelaksować, wyłączyć. Dałeś mi do zrozumienia, że powinienem wszystko zawierzyć tobie. Ale jak mam to zrobić, skoro w ogóle mi nie ufasz? - odszukał jego spojrzenie, pochwycił je i nie zamierzał wypuścić. - Bo mam nad tobą przewagę przez kontrakt? Wydaje mi się, że nigdy nie dałem ci powodów, abyś w tej kwestii zwątpił. - Wspomnienia były mgliste i zdawać się mogło, że odległe. Ale paradoksalnie wciąż namacalne, i tak bardzo realne.
"Nie taki kontrakt byłby lepszy?"
Zacisnął mocniej szczęki, tak samo jak pięści. Z taką mocą, że paznokcie wyżłobiły w miękkiej skórze czerwone półksiężyce, piekące i palące, tak samo jak kiełkująca w klatce piersiowej wściekłość.
- Odpowiadając na twoje pytanie: Nie. Żaden inny kontrakt nie byłby lepszy, Shin'ya. Nie chcę go mieć z żadnym innym yurei. Nawet jeżeli.... - przełknął ślinę, ciało zadrżało a paznokcie wbiły się jeszcze głębiej -... na mojej drodze stanąłby Teru. - słowa były szczere, choć ciężkie. Tak, jak jego oddech.
- Ale to wciąż tylko słowa, prawda? Nie ufasz im. Nie ufasz moim zapewnieniom, tak jak nie ufasz mnie. Nawet jak powiem, że nic ani nikt nigdy nie wymusi na mnie, abym nadużył kontrakt względem ciebie. Żadne słowa. Żadne prowokacje. Żadne czyny. To jak mamy zacieśnić więzy, jeżeli budujesz dystans między nami i mi nie ufasz? - fałszywa cisza przerywana zdenerwowanym oddechem, ciężkim biciem serca i pękającym drewnem w kominku pożeranym przez ogniste płomienie -To jest moje pytanie.

@Warui Shin'ya


Chatka w głębi lasu - Page 3 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Wto 9 Sty - 20:56
- Nie chciałeś zostać zaskoczony?
Pytanie padło jak martwe ścierwo rzucone między psy. Wychudłe łapy grzęznące w błocie, spłowiałe futro zmierzwione w okolicach karków. Uszy położone płasko na czaszce. Tym byli? Rzucającymi się do gardeł kundlami?
Shin'ya poruszył nadgarstkiem, jakby chciał się otrzepać. Jeszcze czuł na piersi palce, które go odepchnęły, siłę wtłoczoną w żyły, w których nagle zawrzała gorąca krew. Ciśnienie musiało być niesamowite; rozpychało żyły, zdawało się wylewać przez całą postać Enmy w formie wrogiej aury. Choć nie był do końca pewien czy chodziło o wrogość. Może bardziej o zawód. Zdenerwowanie. Jakiś tłumiony stres? Wygładzając dłonią materiał bluzy przypatrywał się reakcjom. Studiował je bez cienia prowokacji na twarzy. Zachował maskę neutralności; kogoś, kogo nie interesują przyziemne wartości, emocjonalność niezrozumiała wyższym bytom. Nie rozczarował się w swoich spekulacjach - Seiwa odpowiedział dokładnie tak jak zakładał, że mógłby odpowiedzieć. By nigdy więcej tego nie robił; bo to okrutne. Nieludzkie. Po prostu nie fair. Mieli, tak jak wspomniał, zacieśniać więzy, a zamiast tego stale się luzowały. Nawet teraz, choć dystans nakreślony przez drugiego chłopaka nie był kolosalny, dało się wyczuć pogłębiającą przepaść.
Stuknięcie kubka o blat skomentował jedynie mikroskopijnym przemknięciem spojrzenia w kierunku dźwięku; ledwie mu drgnęły źrenice. Większość wywodu natomiast przypatrywał się senkenshy. Wpierw praktycznie nieruchomo, z czasem przemykając opuszkami po włosach, znów powoli przybierających naturalną barwę. Czerń zdawała się spływać jak atrament ze szklanej powierzchni; nie skapywała jednak na ramiona ani podłogę. Niknęła w końcówkach kosmyków wchłaniania irracjonalną zdolnością, której nikt nie rozumiał.
Wargi yurei zacisnęły się, gdy głośniejszy ton przebił ciszę. Oczywiście, że było to niepojęte. Nie dziwił się takim komentarzom, ani tym bardziej sposobowi, w jaki je wypowiadano. Kusiło, aby choć na moment odwrócić wzrok, ale jedynie szczęki mocniej się zacisnęły, a on sam uparcie trwał w tej jednoosobowej batalii, w której niespodziewanie wywiesił białą flagę nie podejmując wyzwania. Soczewki ślepi powoli przybierały dawną barwę; bardziej złocistą, o konsystencji płynnej lawy uwięzionej w ciasnych obręczach. Jednocześnie ugniatały się i wyrównywały rysy twarzy. Na nowo rozcinała skóra w kąciku warg; widać było jednorazowe napięcie mięśni, gdy krwista ścieżka po nożu na powrót ryła w cerze. Proces był bolesny, ale szybki. Wyrwa nie zdążyła nawet ubrudzić szczęki, już zamykając się w obrażeniu. Strup przemienił się zaraz w intensywnie karmazynową szramę, by sekunda po sekundzie marszczyć się bardziej i blaknąć - aż do ostatecznej, znanej formy.
Chciałby powiedzieć, że był przygotowany na rewanżowe pytanie. Spodziewał się go, podobnie jak spodziewał się reakcji na to, co zrobił. Nie było jednak łatwiej, kiedy został postawiony przed faktem dokonanym. Skumulowane w płucach powietrze znalazło wreszcie ujście po przedłużających się sekundach. Westchnienie było nieme, ale widoczne. Opadły postawne ramiona, zapadła się pierś.
Shin'ya podniósł się z dywanu i raz jeszcze, prawdopodobnie nie wiedząc co zrobić z rękoma, wygładził zagniecenia na brzegu ubrania. Siedząc zmniejszał swoje szanse na przewagę; o ile można zakładać jakąkolwiek w takiej dyskusji. Z perspektywy podłogi czuł się jednak jak karcony dzieciak. Czasy, gdy jako przedszkolak i skarlały gimnazjalista zbierał bury jak pocztowe znaczki w klaserze dawno minęły. Choć niesmak drętwiejący na języku pozostał ten sam.
- Powiedziałeś wtedy, że moje ciało właściwie należy do ciebie. Gdyby nie zlecenie, którego się podjąłeś, nie byłbym w nie - lekkie skrzywienie; zmarszczenie brwi - opakowany. - Dusza jawiła się jak motyl zamknięty w ładnej klatce. Pamiętał doskonale słowa medium, jego paznokcie wbijające się boleśnie w żuchwę, drwinę sączącą się z gardła, gdy wykrztuszał resztki jadu. Nie spoglądał na niego dziś jednak z prowokacją; brakowało w tym wszystkim ataku i awanturnictwa, jakby był zbyt otumaniony albo leniwy, aby podjąć się emocjonalnego pojedynku. - Nie ma znaczenia co tobą wtedy kierowało. - Zakładał, że złość; bo nie udała się misja. Bo obydwoje spartaczyli, narażając siebie i pozostałych. - Ale miałeś rację. - Unosząc nadgarstek zdawało się, że każdy przebyty centymetr z dołu aż na wysokość obojczyków to ujęcie dziesięciu tysięcy stopklatek z cudzymi dłońmi. Niektóre, jak jego, miały wypukłe, fałdowane szramy. Inne były gładkie. Znalazły się smukłe z zadbanymi paznokciami i takie z krótkimi, połamanymi od niewdzięcznej pracy. Kobiece, męskie, reumatyczne, o odcień jaśniejsze od jego karnacji, a potem prawie zupełnie czarne. Gdy ręka zawisła przy piersi, należała z powrotem do niego. Miała to samo długie uszkodzenie z dzieciństwa - białawy żłób blizny zaczynający się między błoną kciuka i palca wskazującego. - W każdym razie miałeś rację w większej mierze. Chciałeś, żebym cię zaskoczył i domyślam się, że ujrzenie bliskiej osoby nie było najprzyjemniejszą z wybranych opcji, ale chyba przy okazji jedyną, która ci uświadomi w czym rzecz. Nie planowałem udowodnić jak świetnie replikuję twojego brata. To był krótki pokaz tego jak mogę odtworzyć kogokolwiek z dnia na dzień stając się kimś obcym. Nie myliłeś się więc, kiedy wspominałeś tamtego dnia o opakowaniu. - Zamknął palce w pięść; lekko, bez wysiłku. W opuszkach czuł mrowienie rezonujące od wciąż stłoczonych tam resztek mocy. - Coraz łatwiej je zmieniać, ale tego się pewnie domyślasz i to w sumie nie jest najważniejsze. Sama zdolność może mieć całkiem ciekawy efekt, ale liczy się to dlaczego rozwinęła się u yurei. U mnie. - Opuścił wreszcie przegub, tylko po to, by oprzeć rękę na biodrze. Drugą przyłożył do twarzy, potarł miejsce nad lewą brwią. - Jesteś zły, bo zmieniłem się w Teru, ale nie byłeś wściekły, gdy w półśnie nazywałeś mnie jego imieniem. Ludzie nie widzą problemu, gdy porównują jedną osobę do drugiej, ale gdyby ta porównywana osoba postanowiła zbliżyć się do formy ideału, ci sami ludzie robią się nagle oburzeni i kompletnie zszokowani, że ktoś w ogóle śmiał odebrać innemu komuś jego indywidualność. I to z kolei jest odpowiedź na twoje pytanie. - Znów ten sam oddech; znów westchnienie, tym razem okraszone chrypą rozdrażnienia. Przestał jednak uciskać skroń, stanął już normalniej, z rudymi falami włosów opadającymi niesfornie na czoło i ze złotem utkniętym w tęczówkach skierowanych prosto w rozmówcę. - Dystansuję nas, bo zdałem sobie sprawę, że nie ma potrzeby zacieśniania więzów. Nigdy nie byłem i na pewno nigdy nie będę tym kogo we mnie widziałeś i co ociepliło mój wizerunek w twoich oczach. Nie będę też żadną inną jednostką z którą mnie zestawiono, nawet jeżeli czasami rzeczywiście bym tego chciał. I zgadzam się, że potrzebujemy zaufania, by podnieść wagę kontraktu, ale to nie znaczy, że musimy być najlepszymi kumplami. Możemy działać... - gorzki posmak słowa - praktycznie. Powinieneś też znaleźć sobie sensownego przyjaciela, który z tobą zostanie, gdy wywiążesz się ze złożonej mi obietnicy. - Gwałtownie przymrużył powieki. - Po powrocie z tego wygwizdowa wyjdź więc na miasto, sztywniaku. Zaszalej w jakimś klubie, zrób coś idiotycznego. To moje zadanie dla ciebie. Będzie długoterminowe, ale kogo to obchodzi? Korzystaj.
Niech cię ktoś trzyma w tym świecie.

@Seiwa-Genji Enma
katachi ga warui: użycie: 2/3.
Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Czw 11 Sty - 1:13
Słowa uderzały jak fale o brzeg podczas huraganu, nieprzerwanie atakując i odbierając możliwość zaczerpnięcia zbawiennego tchu. A gdy pojawiła się nadzieja na świeży haust powietrza, przychodziła kolejna fala, o wiele potężniejsza i bardziej zimna, wypełniając sobą każdy zakamarek płuc, dusząca i mrożąca. Enma poczuł bolesne pulsowanie w skroni, jakby ktoś uderzył go obuchem, otumaniając, a w żołądku pojawił się ostry kamień wywołujący mdłości. Przepaść pomiędzy nimi zdawała się jeszcze większa jak na początku ich znajomości, a most, który wspólnymi siłami budowali, aby dotrzeć do siebie nawzajem, okazał się papierowy. Wystarczyła jedna iskra, aby języki ognia strawiły kruchy materiał, zwykły podmuch niepewności, aby wszystko legło w gruzach.
Jak nigdy poczuł się zagubiony i zdezorientowany. Złość wypełniła każdy zakamarek jego umysłu, sycząc z radości i satysfakcji, muskając jego trzewia rozdwojonym językiem. Bo chyba najbardziej rozdzierająca była postawa yurei. Chłodna, pozbawiona emocji, jakby opowiadał o pogodzie, a nie, zdawać się mogło, o tak ważnej i istotnej rzeczy. A może tak naprawdę od początku to wszystko było iluzją, fałszywą rzeczywistością, w którą Enma naiwnie uwierzył. Być może nigdy nie było im dane kroczyć już nawet nie obok siebie, a nawet po tej samej ścieżce.
Miał wrażenie, że jego świadomość opuściła ciało, stanęła obok i obserwowała ciemnowłosego z posępną miną, tylko czekając, aby wykrzyczeć mu prosto do umysłu: A nie mówiłam?
- Skąd ta pewność, że to ciebie nazwałem jego imieniem, a nie po prostu je wypowiedziałem? - zapytał cicho, jakby z oddali, przez zaciśnięte gardło, a głos w ogóle przestał do niego należeć. Tak jak i ciało, sztywne, obce, gdy powoli, może nawet z dziwną, leniwą nutą, podnosiło się z podłogi.
- Jestem zły, że się w niego zamieniłeś, bo doskonale wiedziałeś, że obwiniam się za jego- Bo doskonale wiedziałeś, że uderzy to we mnie bezpośrednio. - cichy odgłos bosej stopy rozległ się po pomieszczeniu, kiedy skracał odległość, jaka ich dzieliła. - Być może ludzie tak postrzegają innych. - kolejny krok - Porównują jednych do drugich, możliwe, że leży to w ich naturze. - i jeszcze następny, aż dystans pomiędzy nimi był znikomy, wręcz nieistniejący, by wreszcie sięgnąć dłońmi w jego stronę. Ale mylisz się w jednej kwestii. - drżące palce wpełzły na miękki materiał bluzy i mocno się zacisnęły, gniotąc jego poły, by przyciągnąć jego twarz bliżej siebie. Palący oddech opadł na odsłonięty fragment szyi i żuchwy rudowłosego, gdy złote spojrzenie, jarzące się złością, odszukało stopiony i chłodny bursztyn.
- Nigdy nie widziałem w tobie Teru. Twój wizerunek ocieplił się po tym, jak postanowiłem podjąć próbę zburzenia muru, którym się otoczyłem, idąc za twoimi słowami. Spróbować komuś zaufać na tyle, by zacząć się otwierać przed nim. Pozwolić, by ktoś inny przejął pałeczkę, wierząc, że nie zawsze muszę działać w pojedynkę i że mam prawo odetchnąć. Chciałem poznać ciebie, jako Warui Shin'ya. Prawdziwego ciebie. Bez znaczenia na wszelakie skazy i rysy, jakie nosisz w sobie. I to właśnie widziałem. Ciebie. Bez znaczenia jaką maskę czy skórę zakładałeś. - czuł szum w głowie i suchość w gardle, ale emocje wylały się z niego jak z pękniętego naczynia. Uciekały, aż w końcu miały pozostawić po sobie pustą skorupę. Ścisk na materiale poluźnił się, choć dygoczące palce wciąż pozostawały wczepione, a spojrzenie nie uciekło. Jeszcze nie. - Hemingway jednak się mylił. - dodał ciszej, słabiej. - Mam nadzieję, że to wszystko było tego warte, Shin'ya. Że naprawdę dobrze się bawiłeś obserwując, jak odpadają ze mnie kolejne fragmenty, jak powoli obnażam się przed tobą ze swoich słabości. Jak wyciągam dłoń w twoją stronę tylko po to, by napotkać zimną i twardą nawierzchnię drzwi, które zatrzasnąłeś przede mną. I kto teraz ucieka, co? Kto jest tchórzem? - zapytał cicho, choć wiedział, że odpowiedź nigdy nie padnie. Wreszcie palce wypuściły bluzę, a on sam zrobił krok do tyłu, odsuwając się i wpuszczając chłód pomiędzy nimi. Odwrócił głowę, zrywając kontakt wzrokowy, odszukując powoli wygasające w palenisku płomienie ognia. Nie mógł teraz na niego patrzeć. Nie potrafił.
- Wybacz. Nie miałem prawa cię dotykać.
Cała złość powoli z niego uchodziła jak powietrze ucieka z przebitego balona. Myśli przestały galopować pełne chaosu, zatrzymały się, nieruchome, ciężkie i dławiące. Po co była ta cała farsa?
- Dobrze, zrobimy tak, jak chcesz. - odezwał się po chwili odległym, drażniącym gardło głosem. Czy już na festiwalu to była tylko gra? Zabawa? Czy może dopiero teraz, na wyjeździe. Słowa sprzed kilku godzin, na polu kukurydzy, były wciąż świeże, jak dopiero co powstała rana. Wciąż je czuł na skórze, na języku. One też były kłamstwem? Słodką trucizną, którą yurei powoli wtaczał w jego umysł, już wtedy podejmując decyzję, że nie ma potrzeby zacieśniania więzów?
- Ograniczymy nasz kontakt do niezbędnego minimum. Mamy w końcu kontrakt, tak jak pracodawca ma kontrakt z pracownikiem. Zero osobistego i prywatnego zaangażowania. Czysta praca. Będziemy działać praktycznie. Tak, jak chcesz. - zacisnął pięści, czując obrzydliwą, wręcz obleśną gorycz w gardle. - Ale raczej nie zaufam ci, Shi-, Warui. Nie jestem pewien, czy będę w stanie. Nawet nie wiem, czy chcę już próbować. - miał ochotę zniknąć. Wsiąść w samochód, i wrócić do domu. Do swojego ciemnego i pustego mieszkania, bezpiecznej ostoi, gdzie tak często się chował. Tam czuł się dobrze. Bezpiecznie i sam. Z dala od obcych spojrzeń, osądów. Z dala od ludzi. Zrobił błąd wychodząc poza granice swojej bezpiecznej strefy. Teraz będzie zmuszony spijać swoje własne konsekwencje, aż się nimi zadławi.
- I wybacz, ale nie wykonam twojego zadania. Daruj sobie te wszystkie rady, co powinienem zrobić po powrocie. Wkracza to na tereny osobistych spraw i osobistego życia, a te są dalekie od praktyczności. Dlatego nie powinno cię to już interesować. - w jego głosie zabrakło arogancji i prowokacji. Nie było już złości ani żadnych innych, zbędnych emocji, a jedynie gorycz udekorowana niezgrabną pustką, kiedy Enma nieporadnie próbował założyć jedną z masek na twarz.
Nie chciał już więcej pokazywać swoich słabości przed yurei.
Nie mógł sobie na to pozwolić.

@Warui Shin'ya


Chatka w głębi lasu - Page 3 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pią 26 Sty - 0:32
Wiedział. Nie musiał być członkiem klanu ani jego najlepszym przyjacielem. Nie musiał dostatecznie dobrze poznać historii i tego, co kryją odmęty zszarganej psychiki. Takie rzeczy wyczuwało się niemal naturalnie. Ludzie zaciskali zęby, nie rozmawiali o skazach pamięci, ale to rosło na dnie spojrzenia, zachwaszczało całe soczewki od spodu. Wydawało się, że poczucie winy — jak trujący bluszcz — powoli obejmuje całość, wspina po kurczącej się źrenicy, oplata okręg tęczówki. Zastyga wreszcie, a potem już tylko pęcznieje, nie zostawiając miejsca na czyste, żywe fragmenty. Odcina światło jak robią to gęste korony drzew i wszystko to, co znajduje się wewnątrz, marnieje z tyknięcia na tyknięcie. Twarz może się uśmiechać, gesty wydawać przyjazne, ale chodzi o coś, co znajduje się po drugiej stronie wzroku. Jeżeli jest tam zbyt ciemno to znak, że również pusto. W mieszkaniach, w których nie ma żadnej obecności, nie zapala się przecież świateł.

Shin’ya znał to aż za dobrze i pewnie właśnie z tego powodu tak łatwo przyszło mu rozgryźć dziedzica Minamoto. Nie mógłby z całą stanowczością stworzyć całego profilu, ale jak lekki zapach wychwytywał aromaty jego zgorzknienia, bo sam takimi woniami emanował. Lepiej nazwać to aurą. Albo kalką pewnych odruchów, mikroskopijnych zmian w ruchach mięśni. Czymkolwiek to jednak było — zdawało się wystarczająco znajome, aby nie wywołać zaskoczenia, gdy w gardle Enmy utknęła reszta zdania.

Dobrze wiedziałeś, że obwiniam się za jego...

Tak. Nie potwierdził tego w żaden widoczny sposób, ale samo milczenie stało się odpowiedzią. Wymowność z jaką przypatrywał się Seiwie stanowiła dowód — rzeczywiście miał świadomość. Na długo przed dzisiejszą sytuacją. Może intuicyjnie zdawał sobie sprawę z tego jeszcze prędzej, ale to nie miało znaczenia. Tak czy inaczej zachował to w tajemnicy, nie wykorzystał ani razu igły, aby wbić jej szpilę w newralgiczny punkt. Do dzisiaj. Był więc gotowy na to, aby po zadaniu ciosu otrzymać inny w zamian. Nie bronił się przed tym szczególnie, jedynie lekko skwaśniał, gdy poczuł jak drżące palce chwytają poły jego ubrania, zamykają się na zgarniętych fałdach, ściskiem napinając cały materiał. Mógłby złapać szczupłe nadgarstki i odsunąć je od siebie, ale tego także postanowił nie robić. Własne dłonie zwisały bezwiednie po obu stronach sylwetki i tylko szczęka na przemian zaciskała się i rozluźniała.  

Nigdy nie widział w nim Teru? Bezgłośne zgrzytnięcie zębów poruszyło żuchwą. Jeżeli rzeczywiście tak było to skąd imię wyszeptane w półmroku mieszkania przy Kasuge? Tkliwy dotyk palców sięgający policzka, sprawdzający, czy to na pewno on? Shin wielokrotnie próbował usprawiedliwić wydarzenie z dnia ich pierwszego przełomowego spotkania. Znaleźć pomysł, dzięki któremu sytuacja nie byłaby tak irytująco bolesna. Z racjonalnego punktu widzenia to mógł być przecież wynik wymęczenia, stresu, urazu, być może wszystkich tych czynników jednocześnie. Domyślał się, że dokładnie to się zadziało. W chwili, w której Enma nieomal pożegnał się ze swoim życiem, pragnął widzieć przed sobą kogoś kto stanowi najwyższy priorytet — a pragnienie było tak silne, że umysł zadziałał fantazyjnie, kreując osobę brata i urzeczywistniając go, podstawiając na miejsce kogokolwiek, kto był akurat w pobliżu. "Naczyniem" mógł się więc okazać każdy. Pech chciał, że trafiło na niego. Było to na tyle wytłumaczalne, że karmił się taką relacją wiele ostatnich tygodni, ostatecznie wszystko zwracając w torsjach.

Dziś potrafił słuchać zapewnień Enmy, ale właściwie ich nie słyszeć. W żołądku zalegało coraz więcej kamiennych brył, przybywały kolejne, ilekroć przełykał ślinę. Czuł, że nie hamuje już niektórych reakcji — zaczął marszczyć brwi, krzywić się. Zamknął palce w pięściach. Gdyby te deklaracje padły wcześniej, może inaczej by to rozegrał. Dopuściłby do szansy dodatkową opcję. Nie uznał jej za priorytet, właściwie prawie całkowicie ją zbagatelizował... ale przynajmniej by była. Daleko i w tle, zamazana, zaciemniona, wciąż jednak istniejąca. Teraz mógł się już tylko trzymać poprzedniego postanowienia, gniewnie tłamsząc w sobie wzbierające płomienie dziecinnej nadziei. Bo może rzeczywiście z ich dwójki to on był tchórzem. Jak raz nie zaprzeczył na zniewagę tego kalibru, nie zaczął się awanturować i przewracać oczami. — W porządku — rzucił w odpowiedzi i trudno było pojąć czy odnosił się do tego, że Seiwa nie miał prawa go dotykać a mimo tego to zrobił, czy jednak przytakiwał stwierdzeniu o byciu cholernym dezerterem.

Naraz miał ochotę wszystkiemu zaprzeczyć, wrócić do trywialnych historyjek, zadań związanych z aktorskimi, głupkowatymi sekwencjami, do pytań o nieważne dziedziny. Roześmiać się i zapytać czy naprawdę tak słabo mu ufa, że od razu dał wiarę w takie marne przedstawienie. Nie zdecydował się na to. Pozwolił w zamian, żeby Seiwa przytaknął jego propozycji. Odsunął się. Zwiększył dystans nie tylko fizyczny. — Bierzesz to zbyt poważnie — sam nie wierzył w siłę tego co powiedział. Brzmiał jak ktoś, kto jest na granicy kłótni. Kto chce komuś dać reprymendę. Tylko co za miałby być zły? Za to, że Enma dostosował się do tego, co sam mu zaoferował? — Zaufanie powinno być budowane bez zmian.Po co?Tak jak między pracodawcą a pracownikiem. Musisz czuć pewność, że ten, którego zatrudniłeś, wykona robotę. Z niewiarygodnymi przecież nie zawiążesz umowy, bo mogą przynieść ci zbyt wiele strat. Po to tutaj przyjechałem. Abyś mógł sprawdzić czy się dogadamy. Nie musisz znać mojej historii. Ja twojej także nie. Chodzi o znajomość innego wymiaru. Współpracę podczas zleceń, które mają nas doprowadzić do celu. — Nic więcej. Żadnych osobistych wstawek. Prywatnych tematów. Zero emocjonalnego przywiązania. Bez niego prościej będzie odchodzić. Łatwiej pochylić głowę, czołem ku piekłu, gdy wokół rozbłyśnie rytualny krąg. Jak przez opary mgły kojarzył pierwsze oznaki pieczenia, ledwie smagnięcia egzorcystycznych możliwości. Już to potrafiło doprowadzić do szaleństwa, rzucało na kolana, wyciskało z gardła błaganie, by przestać. Jeżeli zamierzał następnym razem ugryźć się w język, musiał dotrzeć do punktu, w którym nic nikomu nie ma do powiedzenia.

Dlatego nie powinno cię to już interesować.

Dobrze. — Poruszył się wreszcie. Poprawił bluzę. Wydawała mu się nagle niedopasowana. Brzydka. Był w niej za szczupły i za słaby. Ciężar materiału opuszczał ramiona, ciągnął je niepoprawną wagą w dół. Shin’ya odetchnął, odwracając się w kierunku schodów. — Powinniśmy odpocząć. — Zawahał się w pół kroku, nagle przekierowując uwagę na stół. — Posprzątam tu jeszcze i... — spojrzenie, wyzierające spomiędzy przymrużonych powiek, uniosło się na twarz senkenshy — nie traktuj mnie od teraz jak wroga. Nie mogę być twoim przyjacielem i powiernikiem, ale obronię cię, jeżeli będzie tego wymagała sytuacja i stawię się pod wezwaniem, jeżeli do mnie zadzwonisz. Wykorzystajmy to, co sobie nawzajem oferujemy, bo po to właśnie jesteśmy.

@Seiwa-Genji Enma
koniec wątku
Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku