Czujny wzrok Sory łowił każde drgnięcie mięśnia na twarzy Hinote, wychwytywał najdrobniejszą zmianę nastroju, inne emocje – coś, co powinno się stać jego sygnałem do działania, podjęcia próby ucieczki lub ataku. Reagował w sposób wytrenowany wieloletnim doświadczeniem, ale jednak pierwotnie, niczym zwierzę, zatruwający duszę strach ukrywając pod spojrzeniem pełnym chłodu i niechęci. Mimo to gubił się w zachowaniu mężczyzny, nie wychwytywał wzorców, które znał, sposób reakcji również odbiegał od tego, czego się spodziewał. Wszystko było nie tak i zupełnie nie na miejscu, bo Hinote nie dał się zamknąć w żadnych ramach i umykał znanym mu określeniom, co powodowało, że siłą rzeczy niechęć Sory, pozbawiona paliwa, malała, zastępowana powoli przez inne emocje.
– Znam Nanashi dłużej niż ostatnie dwa lata, wiem sporo na jego temat – sprzeciwił się cicho, chropowatym głosem, ale z siłą w spojrzeniu, w którym wciąż tliła się chłodna niechęć. Przez głowę przemknęło mu pytanie, ile Hinote wie na jego temat. Czy to śledzenie i cała wiedza na jego temat, jaką zebrał, nie odnosiła jedynie do okresu po pożarze, dopiero po tym, jak się przeprowadził do Nanashi. To nawet bardziej prawdopodobne, bo przed tragedią był raczej niemożliwie nudnym obiektem do obserwowania, całe dnie spędzając na nauce i próbach sprostania wymaganiom ojca, który nawet sparaliżowany i na wózku nie stracił nic na swojej surowości względem niego. Może nawet stał się w tym bardziej zajadły przez frustrację związaną ze swoim stanem. – Może nie oczekuję niczego od Nanashi. Może sam chcę coś dać – wymamrotał i zabrzmiało to żałośnie tak, jakby się przed nim tłumaczył, więc odwrócił spojrzenie, wlepiając je w wilgotne kafelki na brzegu furo. Hinote nie rozumiał, nie mógł rozumieć, Sora nawet nie chciał, żeby rozumiał. To jego sprawa, jego ból i jego wstyd. Jego poczucie winy. Samo wspominanie o tym wydawało się zbędnym odsłonięciem, czymś, co zupełnie niepotrzebnie wypłynęło na powierzchnię. Błąd. Skulił się więc w sobie, czując, jak zmęczenie, to wewnętrzne, które czuł przede wszystkim na duszy, zaczynało ogarniać całe jego ciało, krok po kroku odzierając go z pieczołowicie tkanej iluzji, że jeszcze jakoś się trzyma, że wcale nie sięgnął dna.
– Można być martwym jeszcze za życia – odpowiedź Asagamiego choć balansowała na granicy słyszalności, jednocześnie była głośnym pęknięciem, pogłębiającą się szczeliną na fasadzie pozorów, jaką budował każdego dnia. Wcale nie czuł się, jakby sięgał dna. Czuł się jakby był na nim już od dawna i tylko coraz bardziej zagrzebywał się w mule, który go otaczał.
Pusty.
Ciężki. Tak bardzo ciężki.
Przycisnął dwa palce do nasady nosa, jeszcze po raz ostatni próbując się zebrać w sobie i wcisnąć na twarz misternie skonstruowaną maskę, ale im dłużej siedział w towarzystwie mężczyzny, tym mniej miał na to siły. Jakby to on, a nie jego własne zmęczenie, sprawiało, że zaczynał się odsłaniać. Tak było poprzednio, tak działo się i teraz, może to tylko przypadek, może dziwna nowa reguła. Sora już wiedział, że mu się nie podobała, że ze wszystkich osób – znanych i zupełnie obcych – to właśnie przy nim toczył największe walki z własnymi demonami i tak łatwo dawał się pokonać.
Przeznaczenie.
Słysząc słowa Hinote, znów przeniósł na niego ciężar swojego spojrzenia. Trwał w ciszy, ale z każdą kolejną sekundą to jedno słowo coraz głośniej i głośniej obijało mu się o wnętrze czaszki. Dlaczego przeznaczenie? Dlaczego on? Coś ciężkiego i gorzkiego zawisło w powietrzu, Sora wyczuł to, choć nie był w stanie w żaden sposób nazwać tego przyczyny. Coś o ogromnym znaczeniu. Nie powiedział słowa, choć ponury spokój jego wzroku wyrażał więcej niż jakakolwiek wypowiedź, jakiekolwiek pytanie, które przychodziło mu do głowy. Pewnie i tak nie uzyskałby odpowiedzi, więc otwieranie ust zdawało się być zbędne. Szczególnie, że podświadomie wyczuwał, że z jakiegoś powodu Hinote ma rację. Nie wiedział jeszcze, co nim kierowało, jaki był powód jego szczególnego skupienia na Asagamim, ale jeśli ich spotkanie nie było przypadkowe… to do czego dążyło? Co stanowiło punkt kulminacyjny tej znajomości? Która strona decydowała, co nim zostanie?
Cóż, pewnie nie on. Sora, jak we wszystkim innym w swoim życiu, zazwyczaj znajdował się na z góry przegranej pozycji. Dzisiaj nawet nie miał siły na żadne pytania, żadne głębokie odpowiedzi, nie, kiedy sam ledwo trzymał się na krawędzi własnego zmęczenia i bólu, stojąc pośrodku rozsypujących się w drobny mak kolejnych masek z serii “ze mną wszystko w porządku”, “nie martw się o mnie” i “mam dzisiaj świetny humor”. Nie był zdolny do żadnej walki, dokuczliwe drapanie w gardle mówiło mu, że i tak swoje już dzisiaj zrobił, na nic więcej nie miał już siły, nie miał nawet siły udawać, że jest inaczej.
Czuje, że jest mu już coraz ciężej skupić się na znaczeniu słów, które wypowiada do niego Hinote. Owijające się wokół niego ciernie z każdą chwilą mocniej zaciskają się na jego ciele, ciasno wokół klatki piersiowej, jeszcze ciaśniej wokół gardła. Chwyta się więc nie słów, a brzmienia głosu mężczyzny, a ten płynie miękko, łagodnie, uspokajająco. Kładzie się w umyśle Sory niczym balsam lub łagodny, ciepły strumień wody. Jest przyjemny. Jest kojący. Asagami kiwa głową na słyszaną wypowiedź, licząc na to, że to wystarczy, bo gula w gardle tylko rośnie i rośnie, szczególnie po wspomnieniu ojca.
Głupi był, po co do niego nawiązywał.
Hakai Asagami prześladował syna nawet po swojej śmierci. Jedyny element łączący go z przeszłością. Wcale jednak nie pozwalał mu się zakotwiczyć w teraźniejszości, ułatwić rzeczywistości; nie, z okrutną precyzją, z jakiej zawsze był znany, spychał go w ciemność jeszcze bardziej, zsyłał cienie, dokładał ciężarów, sprawiał, że Sora tonął. Przytłoczony własnym bólem, własną samotnością i ciążącym poczuciem winy, nie był w stanie znaleźć niczego, co utrzymałoby go na powierzchni. Niczego oprócz… głosu Hinote. Jego tonu, tak łagodnego, że niemal delikatnego, a przynajmniej jako taki zapisał się w udręczonej podświadomości Asagamiego. Był dostępny, był blisko i mógł mu kłamać, mamić nieprawdziwymi słowami, nieważne, ważne, że po prostu był, fizycznie i na wyciągnięcie ręki. Iiii…
Nie odtrącił go.
Choć robił wszystko tak wolno, jak tylko mógł, żeby Hinote miał okazję go odtrącić i przywołać do porządku, mężczyzna nie miał zamiaru kazać mu się od niego odsunąć. Jego reakcja była niespodziewana, ale potrzebna, taka potrzebna… Sora z początku nie chciał stwarzać problemu, nie chciał brać niczego dla siebie, szczególnie mając w świadomości fakt, że wcale nie było mu to dane dobrowolnie, dlatego też ograniczył kontakt z ciałem Hinote tylko do dwóch punktów: swojego czoła na obojczyku i lewej dłoni zaciśniętej na jego ramieniu, mocniej z każdą chwilą. Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie przewidział jednak, że ten, który do tej pory jawił mu się jako groźna mara, teraz zagarnie go w swoje objęcia, otoczy ramionami i spróbuje ukoić dotykiem. Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie spodziewał się, że to zadziała, że sam nie ucieknie strwożony wstydem i dyskomfortem płynącym z fizycznego kontaktu z drugą osobą, kontaktu, na który się nie przygotował. Zazwyczaj przecież ograniczał go do absolutnego minimum. Teraz jednak lgnął do niego sam, spragniony wszystkiego, co niespodziewanie otrzymał: obecności i ukojenia. Głos Hinote miękko kładł się w uszach Sory, łagodził wszelkie obawy, czule zapraszał do odpoczynku. Chwilowo wierzył we wszystkie jego słowa, bo otoczyły go niczym ochronna tarcza, broniąc przed samym sobą i duchami przeszłości, łagodząc rany, które własnoręcznie sobie zadał. Dzięki nim nie spadł w przepaść. Zawisł gdzieś bezradnie w powietrzu, bezbronny, niezdolny do wspinaczki, wciąż zagrożony upadkiem, ale nagle ta wizja wydała się być nieznacznie bardziej odległa, bo pojawiło się przeświadczenie, że Hinote będzie tam, żeby go złapać, że nie pozwoli mu się robić na wszystkie te ostre kawałki, które tak odczuwał wokół serca.
– Bądź – wymknęło się spomiędzy warg, na wydechu, ledwo słyszalnie, z tą nutą żałosności, która właściwa jest skazańcom proszącym o ocalenie przed wyrokiem, który lada chwila ma być wykonany. Nie chciał patrzeć mu w twarz, nie teraz, nie kiedy czuł, że policzki miał mokre od łez. Nie kiedy mógł stać przy nim i wdychać subtelny zapach mydła, którym przyglnął do skóry mężczyzny, a który nabrał nowych nut wyjątkowości, bo przecież tkwił na jego skórze. Sorę powinno przerazić, że ktoś tak obcy w jednej chwili stał się tak bliski, tak jedyny, tak potrzebny, ale wcale nie czuł z tego powodu strachu. Teraz to było dobre, było potrzebne, było właściwe, jakby wszystko miało prowadzić do tej konkretnej chwili, do tej bliskości.
Prawa dłoń Sory powoli wspięła się po torsie Hinote, zatrzymując się w miejscu, gdzie mógł najlepiej wyczuć bicie jego serca. Uderzenia były mocne, nieco przyspieszone, ale pewne i spokojne, jakby nie targały nim wątpliwości tej chwili, ale jednocześnie nie pozostawiła go bez żadnego wpływu – czuł ten wpływ pod palcami. I tak nie mógł oprzeć się wrażeniu… Oderwał się od mężczyzny, ale tylko nieznacznie, w dalszym ciągu nie patrząc na jego twarz. Dłoń, którą wcześniej chwytał ramię Hinote, przeniósł na moment na lewą stronę swojej klatki piersiowej i kiedy upewnił się, że miał rację, że jakimś cudem jest to prawdą, sięgnął po dłoń mężczyzny i ułożył ją w okolicy swojego serca. Żeby też to poczuł. Tak jak on czuł bicie serca Hinote pod palcami, tak i on musiał poczuć jego, wsłuchać się i przekonać, że w tej jednej chwili, momencie urwanym z rzeczywistości, są takie same. Że dzielą je jako jedno. Że najwyraźniej ich oddziaływanie na siebie jest silniejsze niż zakładał Sora, że to spotkanie naprawdę miało większe znaczenie.
Asagami uniósł w końcu spojrzenie na twarz Hinote, na jego oczy i tam pozostał przez długie sekundy, chcąc się przekonać, co w nich dostrzeże. Obrzydzenie? Politowanie? Zaskoczenie? Nie spodziewał się jednak, że będzie patrzył w twarz kogoś, kto wydawał się być tak… zmęczony. Po prostu. Na granicy czegoś, czego Sora nie potrafił uchwycić, ale co wyraźnie odbijało się w tym wyzuciu z sił, którego właśnie był świadkiem.
Lewą rękę automatycznie uniósł do twarzy mężczyzny, opuszkami palców musnął zaczerwienioną od gorąca panującego w pomieszczeniu skórę, by w końcu objąć delikatnie dłonią policzek Hinote, przesunąć kciukiem po widocznych nagle worach pod oczami.
– Jesteś wykończony – stwierdził cichutko, ostrożnie, jakby nie był pewien, czy wolno mu wysnuwać takie spostrzeżenia. Przekrzywił lekko głowę, wpatrując się w niego ze spokojem i troską, które nagle w sobie odnalazł, a których w ogóle się nie spodziewał, nie dzisiaj, nie po tym… wszystkim. – Jak mogę Ci pomóc? – zapytał, bo czuł taką potrzebę, ale nie znał go, nie wiedział, czego sobie życzył i czy w ogóle chciał jakiejkolwiek pomocy… Troska o komfort innych znów wzięła nad nim górę, znów musiał pomóc, chciał pomóc. Nie wiedział, jak mógłby odciążyć Hinote, ale w jednym momencie stało się to ważne, istotne… i przyszło mu zupełnie naturalnie.
@Isayama Shūsei
Isayama Shūsei ubóstwia ten post.
maj 2038 roku