Strona 1 z 2 • 1, 2
10/04/2037,
po godzinie 13
po godzinie 13
Motocykl był jeszcze w znośnym stanie. Mimo tego pod kaskiem chłopaka, jak uwięzione w klatce echo, dźwięczały słowa młodej mechanik. Yamaha XJ 600 Diversion? - rzuciła z zawieruszonym na końcu pytajnikiem, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co miała przed oczami. Smukłe dłonie z każdym niespiesznym ruchem pozbywały się coraz lepiej warstw brudu spomiędzy palców. Nieśmiertelny czterocylindrowy silnik - słowa sypały się z jej ust mrukliwą tonacją, przypominając dźwięk rozruszanego pojazdu. Uważaj na tego kociaka. Osłuchałam go i brzmi znośnie, ale to kwestia czasu jak zużyją się niektóre elementy. Wtedy czeka go remont równoznaczny z rozpołowieniem pieca. Wiesz co to oznacza? Gdy na niego spojrzała, jedynie pokręcił głową. Zabieg reanimacji przewyższy wartość samego motocykla. Taki widocznie wasz los. Uniósł brwi, a ona uśmiechnęła się z rozbawieniem. Was, fanów starej motoryzacji.
Nie był fanem żadnej motoryzacji i aż do przyprowadzenia, zdechłego, jak mu się wydawało, na amen, pojazdu pod warsztat, nie wiedział nawet, kierownicę czego tak silnie trzymał w rękach. Siedzenia były poprzecierane i zużyte wieloletnią walką z czasem, lakier tu i ówdzie ewidentnie prosił o odświeżenie, a szyba u dołu została stłuczona podczas jednego wypadku i do teraz zdobiła powierzchnię dziesiątkami mikro-korzeni, co nie stanowiło problemu wobec funkcji, ale przypominało, jak wiele przeszedł ten jeden wiekowy egzemplarz. Shin używał go zresztą coraz rzadziej. Ceny paliw wywindowały w górę tak bardzo, że samo zatrzymywanie się na stacji wywoływało podskórne mrowienie niechęci, a gdy wciskał kraniec pistoletu do wlewu prawie nie spuszczał wzroku z licznika, jakby w obawie, że jeśli straci gardę choć na sekundę nagle zamiast dziesięciu tysięcy jenów zapłaci dwa razy tyle.
Dziś jednak nie odpuścił.
Powód miał tuż przed nosem.
Przeciągając palcem po ekranie cofnął się do dawnych wiadomości. Z miesięczną datą wsteczną odnalazł smsa z przypomnieniem, że pod zamek wypada podjechać tylko na rumaku. Wtedy właśnie złożył obietnicę i choć łatwo mógł się wymigać, koniec końców dziś z przeciągłym charkotem wślizgnął się na parking tuż przy dziedzińcu uniwersytetu, zaskakująco płynnie zatrzymując na jednym z dalszych miejsc. Motocykl posłusznie mruczał pod nim, aż palce nie sięgnęły pod klapkę i nie przekręciły klucza. Silnik zgasł, usypiając pojazd. W okularach kasku odbiło się wczesnopopołudniowe słońce, gdy chłopak zadarł wyżej głowę, kierując oblicze w stronę wejścia do gmachu.
Drań
czekam przed dziedzińcem uczelni
czekam przed dziedzińcem uczelni
O tej porze większość studentów wciąż znajdowała się w salach, poupychana w zadusznych pomieszczeniach z pootwieranymi na oścież oknami. Wachlowali się notatnikami, dziewczyny ściągały włosy w kucyki, a mężczyźni odchylali kołnierze ubrań. Nie było gorąco; było duszno po całonocnej ulewie, po wilgoci wchłoniętej w glebę, odparowującej ku zbierającym na sklepieniu chmurom.
Rozpiął kurtkę, wracając uwagą do komórki.
Dotarła nowa wiadomość.
絵美
Coś się stało?
Coś się stało?
Siedział bokiem, oparty o nieruchomą Yamahę, obracając w ręce telefon i zastanawiając się czy tak nieoczekiwane spotkanie to na pewno dobry pomysł. Przecież nie szukał równowagi między "za" i "przeciw", gdy wybierał jej numer. Po prostu to zrobił, pozwalając się prowadzić instynktom, tym samym, które w marcu popchnęły go do schludnego salonu, rosząc podłogę barwą gęstej czerwieni.
Teraz z całą wiarygodnością przypomniał sobie tamto uczucie szczypania i ścisku w gardle, jakby raz jeszcze ktoś przesunął ostrym krańcem noża wzdłuż gardła. Kiedy jednak się tam dotknął, opuszkami palców muskając cienką bliznę, uprzytomnił sobie, że tym razem to jedynie irracjonalność. Trema albo coś na jej wzór.
Myśl, że miałby poczuć skrępowanie wydawała mu się głupia, a jednak nie odpowiadał tak długo, że urządzenie trzymane w dłoni znów zadrżało. Treść nowej wiadomości uniosła go do pionu. Długie nogi zdawały się przez moment jeszcze wahać; miały w sobie coś, co kazało sądzić, że ciało pragnęło się poruszyć, ale stopy przywarły do podłoża na stałe. Trwało to jednak krótką chwilę; tyle zaledwie, by zdążył zdjąć z głowy kask i, przewiesiwszy go przez rączkę kierownicy, ruszyć ku uczelni.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Drgnęła, gdy wibracja zakołysała dłonią, w której znalazł się telefon. Przymknęła powieki, spoglądając przelotnie na wyświetlacz z pewnym zaskoczeniem rozpoznając autora jej rozproszenia. Ledwie dzień wcześniej widzieli się w wystarczająco specyficznych warunkach, by mogła zapomnieć o obecności, kołyszącej się pamięci, jak dryfująca na fali łódka. Niby wciąż bez busoli, bez kierunku i celu, ale gotowa ruszyć, napędzana wyrwanymi podmuchami psotnego wiatru. Ciche westchnienie uleciało z rozchylonych warg, w przypomnieniu wszystkich postanowień, jakie dzisiejszego dnia wypchnęły ją nie tylko na uczelnię i ku uczestnictwu w wystawie, na której jeden z jej obrazów zajmował miejsce wśród prac utalentowanych starszaków. Jako najmłodsza artystka wystartowała w konkursie, ale wybór nie był tak oczywisty, pokierowany podpowiedzią mentorki. Mimo to, poruszenie niepewności zgrywało się z odległym, bo fantomowym bólem ćmienia, efektem migreny, która zaległa po wydarzeniach w podziemiach, wyłączając jej świadome uczestnictwo w powrocie do mieszkania. Dziś, pozostawała nieco zmęczona, roztargniona i z burzą emocji, które gasiła znajomą intensywnością pociągnięć zapełniających grafitem kolejne kartki szkicownika i głosem zbyt monotonnym prowadzącego zajęcia profesora. Szum wzmógł się, gdy odczytała wiadomość kilka razy, starając się zrozumieć - skąd niezapowiedziana nagłość obecności. Zbyt wiele sprzecznych przesłanek posiadała, by odkryła czytelną odpowiedź.
Smukłość palców wypuściła zaciskany do tej pory między opuszkami wolnej dłoni obracany ołówek. Wystukana i otrzymana wiadomość, trąciły niecierpliwą nutę, nacechowaną bijącą skrajnie sprzecznością wrażeń, które dotychczasowo towarzyszyły jego obecności. Drażniło ją to i pociągało jednocześnie. Istniało jednak kilka kwestii, które zdecydowały, na brak ucieczki, mierząc do konfrontacji i wyrównania rachunków, o które przecież tak bardzo dbał. Zbyt dobrze pamiętała równie nieoczekiwany wieczór, gdy wtargnął do mieszkania, znacząc wszystko - niby zdobyte terytorium - wonią krwi i męskich perfum. I nawet jeśli wszelkie ślady szkarłatu zniknęły, to ulotny zapach mu towarzyszący, wciąż zdawał się trzymać niektórych miejsc, zrywając artystkę nagłym wspomnieniem. A niewielkie zawiniątko, jakiś czas temu zapakowane do kieszeni torby, z odkładanym na później zamierzeniem, zdawało się zawibrować dokładnie tak, jak komórka, którą odłożyła finalnie ma ławkę, czekając, aż do skończenia zajęć.
Ruch na uczelni był wyjątkowo gęsty, potęgując wrażenie duszności zalegającej na oddechu, gdy tylko opuściła klimatyzowaną salę wykładową. To sprawiało, że pośpiech rozpuszczał się każdym krokiem, gdy pokonywała korytarze prowadzące na dziedziniec i drugiej części budynków, gdzie, otwarta była wystawa. Miałą świadomość, że nie tylko ona zmierzała w podobnym celu, bo znajome poruszenie rozmów, ciągnęło się przez całą długość ścieżki, jaką pokonywała. Wydarzenie być może popularne na wydziale artystycznym, ale te większe, przyciągały uwagę nie tylko studentów. Mimowolnie, jeszcze zanim znalazła się wystarczająco blisko wejścia, poprawiła splecione w warkocz włosy, których końcówkę co chwilę zawijała na kciuk. Spodenki, których krótkość dyktowane były pogodą, przetarła, jakby gest mógł na czas spotkania wydłużyć ich krój. I chociaż ciepło już wcześniej kazało zsunąć z ramion gładką materię koszuli, tym razem nasunęła ją na ramiona, podwijając tylko rękawy i pozostawiając ich rozsunięte granice.
Minęło ją kilka roześmianych dziewcząt, zapewne pierwszorocznych, bo nie kojarzyła twarzy, chociaż unosząca się za nimi woń tempery służyła za wyraźną poszlakę w kwestii wydziału, z jakiego pochodziły. Na horyzoncie dostrzegła grupki zebranych przy kompozycyjnie rozstawionych obrazach, które przedstawiały wyrazisty obraz pomysłów i historii czerwieni, która znalazła się motywem przewodnim, w rozrzuconych nie tylko w długiej sali, ale dalej, zahaczając o korytarz dalej ścigając gości ścieżką, aż na schody i kolejne piętro. Intensywność barw intuicyjnie, wprawiała otoczenie w energetyczne poruszenie. Nie zaważyła też, że niedaleko za jej krokami, szorowały inne, też lżejsze, celujące dokładnie w miejsce, gdzie odnalazła ogień znajomych włosów i właściciela barczystej sylwetki. Zanim zawołała, wracając ku siebie uwagę, dwie dziewczyny, rocznikowo starsze od niej, wyminęły ją i zaczepiły chłopaka.
- Mamy tu modela z obrazu - uroczy uśmiech zawitał na ustach wyższej, o jasnych włosach studentki, która przystanęła obok chłopaka, wypychając smukłe biodro. Druga przytaknęła i zerknęła przelotnie w stronę zbliżającej się artystki, ale świadomie całą uwagę poświęcając koleżance i nowemu towarzyszowi. Carei wolno pokonała dzielącą ich odległość, zatrzymując się za plecami dziewcząt, które zdawały się chcieć zajmować przestrzeń wokół Waruia dosyć szczelnie - Mogłabym liczyć na prywatną sesję? - nieco ciszej, pewne siebie wyrazy popłynęły dalej, zaczepnie dając zrozumienie o wieloznaczności pytania. Zerkała na młodsza koleżankę, jakby w sprawdzeniu, czy zrobiło to wystarczające wrażenie. Eji wciągnęła gwałtownie powietrze i komentarz, który miała przygotowany, tymczasowo rozpłynął się. Przełknęła ślinę, spoglądając badawczo na dwie studentki, to na rudowłosego, starając się zatrzymać zakłopotanie, które zruszyło bladość policzków różem.
- Mam nadzieję, że długo nie czekałeś - odezwał się w końcu, chociaż doskonale wiedziała, ile czasu minęło od wymiany wiadomości.
Ubiór + biała, rozpięta koszula.
@Warui Shin'ya
Smukłość palców wypuściła zaciskany do tej pory między opuszkami wolnej dłoni obracany ołówek. Wystukana i otrzymana wiadomość, trąciły niecierpliwą nutę, nacechowaną bijącą skrajnie sprzecznością wrażeń, które dotychczasowo towarzyszyły jego obecności. Drażniło ją to i pociągało jednocześnie. Istniało jednak kilka kwestii, które zdecydowały, na brak ucieczki, mierząc do konfrontacji i wyrównania rachunków, o które przecież tak bardzo dbał. Zbyt dobrze pamiętała równie nieoczekiwany wieczór, gdy wtargnął do mieszkania, znacząc wszystko - niby zdobyte terytorium - wonią krwi i męskich perfum. I nawet jeśli wszelkie ślady szkarłatu zniknęły, to ulotny zapach mu towarzyszący, wciąż zdawał się trzymać niektórych miejsc, zrywając artystkę nagłym wspomnieniem. A niewielkie zawiniątko, jakiś czas temu zapakowane do kieszeni torby, z odkładanym na później zamierzeniem, zdawało się zawibrować dokładnie tak, jak komórka, którą odłożyła finalnie ma ławkę, czekając, aż do skończenia zajęć.
Ruch na uczelni był wyjątkowo gęsty, potęgując wrażenie duszności zalegającej na oddechu, gdy tylko opuściła klimatyzowaną salę wykładową. To sprawiało, że pośpiech rozpuszczał się każdym krokiem, gdy pokonywała korytarze prowadzące na dziedziniec i drugiej części budynków, gdzie, otwarta była wystawa. Miałą świadomość, że nie tylko ona zmierzała w podobnym celu, bo znajome poruszenie rozmów, ciągnęło się przez całą długość ścieżki, jaką pokonywała. Wydarzenie być może popularne na wydziale artystycznym, ale te większe, przyciągały uwagę nie tylko studentów. Mimowolnie, jeszcze zanim znalazła się wystarczająco blisko wejścia, poprawiła splecione w warkocz włosy, których końcówkę co chwilę zawijała na kciuk. Spodenki, których krótkość dyktowane były pogodą, przetarła, jakby gest mógł na czas spotkania wydłużyć ich krój. I chociaż ciepło już wcześniej kazało zsunąć z ramion gładką materię koszuli, tym razem nasunęła ją na ramiona, podwijając tylko rękawy i pozostawiając ich rozsunięte granice.
Minęło ją kilka roześmianych dziewcząt, zapewne pierwszorocznych, bo nie kojarzyła twarzy, chociaż unosząca się za nimi woń tempery służyła za wyraźną poszlakę w kwestii wydziału, z jakiego pochodziły. Na horyzoncie dostrzegła grupki zebranych przy kompozycyjnie rozstawionych obrazach, które przedstawiały wyrazisty obraz pomysłów i historii czerwieni, która znalazła się motywem przewodnim, w rozrzuconych nie tylko w długiej sali, ale dalej, zahaczając o korytarz dalej ścigając gości ścieżką, aż na schody i kolejne piętro. Intensywność barw intuicyjnie, wprawiała otoczenie w energetyczne poruszenie. Nie zaważyła też, że niedaleko za jej krokami, szorowały inne, też lżejsze, celujące dokładnie w miejsce, gdzie odnalazła ogień znajomych włosów i właściciela barczystej sylwetki. Zanim zawołała, wracając ku siebie uwagę, dwie dziewczyny, rocznikowo starsze od niej, wyminęły ją i zaczepiły chłopaka.
- Mamy tu modela z obrazu - uroczy uśmiech zawitał na ustach wyższej, o jasnych włosach studentki, która przystanęła obok chłopaka, wypychając smukłe biodro. Druga przytaknęła i zerknęła przelotnie w stronę zbliżającej się artystki, ale świadomie całą uwagę poświęcając koleżance i nowemu towarzyszowi. Carei wolno pokonała dzielącą ich odległość, zatrzymując się za plecami dziewcząt, które zdawały się chcieć zajmować przestrzeń wokół Waruia dosyć szczelnie - Mogłabym liczyć na prywatną sesję? - nieco ciszej, pewne siebie wyrazy popłynęły dalej, zaczepnie dając zrozumienie o wieloznaczności pytania. Zerkała na młodsza koleżankę, jakby w sprawdzeniu, czy zrobiło to wystarczające wrażenie. Eji wciągnęła gwałtownie powietrze i komentarz, który miała przygotowany, tymczasowo rozpłynął się. Przełknęła ślinę, spoglądając badawczo na dwie studentki, to na rudowłosego, starając się zatrzymać zakłopotanie, które zruszyło bladość policzków różem.
- Mam nadzieję, że długo nie czekałeś - odezwał się w końcu, chociaż doskonale wiedziała, ile czasu minęło od wymiany wiadomości.
Ubiór + biała, rozpięta koszula.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Sztuka była dla niego niezrozumiała; określał obrazy jako ładne albo nie za bardzo. Potrafił stwierdzić co znajduje się na ich powierzchni, ale nie co kryje się za nimi. Dla pytań na temat wykwintności danych twórców miał jedynie wzruszenie barków. W swojej oszałamiającej obojętności wypadłby lekceważąco do przesady, choć nie chodziło o brak zaintrygowania. Chodziło o brak wiedzy. Na co zwrócić uwagę, czym posiłkować przy ocenie? Złote punkty ślepi krążyły wzdłuż chropowatych, zachlapanych farbami materiałów i mimo skupienia nie potrafiły zinterpretować żadnego z dzieł. Dostrzegał podstawową paletę kolorów, ale nie odróżniał ich pojedynczych odcieni. Z rękoma w kieszeni przystanął gdzieś w losowym miejscu, statyczny sam jeden w morzu czerwieni. Nie powiedziałby, że muśnięcie pędzla na płachcie po prawej to lubieżny kaszmir, podczas gdy to, czemu przyglądał się tuż przed swoim nosem, określano barwą świeżych, niedawno zerwanych poziomek. Nie powiedziałby też, mimo swojego oczywistego nieobycia, że nuży go powolny spacer wśród sztalug i zdjęć, choć bez wątpienia nie były to jego klimaty. Wyróżniał się na tle studentów i ściągniętych zaintrygowaniem koneserów sztuki, nie tylko wierzchnim odzieniem, przez które prezentował się jak wycinek z monochromatycznej fotografii. Cała jego postawa, spięta muskulatura pod t-shirtem, przymrużone powieki, przede wszystkim jednak brak tej charakterystycznej iskry w źrenicy, świadczyły o tym, że nie pasował. Nie tutaj. Z pewnością nie teraz.
W kieszeni bluzy obracał telefon; komórka zdążyła się ocieplić pod wpływem temperatury dłoni muskającej obudowę. Nie był jeszcze zniecierpliwiony; traktował ten wolny czas jako moment na oswojenie się z nieznaną przestrzenią. Nigdy wcześniej nie postawił stopy na żadnej wystawie, wszystko więc go wołało, zdawało się w chaotyczny, wyrywny sposób zwracać na siebie uwagę. Dziesiątki drewnianych i metalowych szkieletów trzymających w objęciach artystyczne perełki mówiło, szeptało i wrzeszczało: SPÓJRZ!. Niektóre z płócien mijano bez żadnych refleksji, przy paru zatrzymywały się grupki, żywo dysputując o koncepcji, doborze kształtów i palety. On sam po prostu przechadzał się w tę i z powrotem, haczył kątem oka o malunki, czasami rzeczywiście zamierał przy którymś, ale świadomością znajdował się poza granicami finezyjnych okazów.
Zegar tykał nieubłaganie, a on, jak uwiązany do budy pies, któryś z kolei raz przemierzał ten sam skąpy odcinek, nie chcąc zanadto zapoznawać się z egzemplarzami galerii - wolał, aby go oprowadzono, podpowiedziano, na czym scentralizować rozpierzchnięte myśli. Był akurat w trakcie sprawdzania godziny - wyświetlacz pokazywał chwilę po czternastej. Zaraz powinna więc być; gdzieś już się tu zawieruszyć. Może nawet odnalazłby ją prędzej niż ona jego, gdyby nie niespodziewane towarzystwo. Jasny bursztyn ślepi uniósł się znad ekranu, przetoczył wzdłuż smukłej sylwetki, osiadając ostatecznie na twarzy okalanej jasnymi nićmi włosów.
Mamy tu modela z obrazu.
Skrzywił się, na szczęście niewidocznie dla nieznajomej, bo pod materiałem przylegającej do skóry maseczki. Jedynie kąciki oczu nieco się przymrużyły, prawie niedostrzegalnie, z pewnością nie dla tych, którzy nie znają dokładnie jego rysów, nerwowej natury, nawyków ściągających mięśnie w mikroreakcjach.
Obrócił ciało niespiesznie frontem do studentki, ale kiedy wsuwał urządzenie z powrotem na poprzednie miejsce, w głębiny narzuconej na ramiona bluzy, kiedy pierś unosiła się we wdechu zwiastującym odpowiedź, w tle wyhaczył znajomy ruch, płynność kroku, która utkwiła mu w pamięci, przyciągała sensorycznie tylko dlatego, że istniała. Wpierw ten szczególny sposób przekraczania drogi wyrył się w psychice jako kadry rozmyte gorączką, wyglądające niczym - co za sarkazm - świeży obraz, w który nienawistnie chluśnięto wodą; kształty więc spływały, ubarwienie zlewało ze sobą w jeden wielki przydymiony, kolorowy chaos. Później nabrało to ostrości; w tunelach było ciemno, nigdy by o tym nie zapomniał, dreszcze na stałe wyżarły w nim blizny tamtego strachu, jednak mimo odciągających koncentrację bodźców doskonale wybadał zarys jej ud, wsuwając pod nie dłonie i zakodował miękkość wykonywanych czynności, którym towarzyszył strzyk włączanej zapalniczki i buchnięcie zajętych ogniem pajęczyn. Nietrudno mu więc było wyhaczyć jej postać; drobną, z rozwianym warkoczem, z którego, jak zawsze, wymsknęło się kilka pasemek. Widok w minimalny sposób ocieplił jego spojrzenie; ledwie iskra gdzieś za blaszką rogówki. Gdyby nie wyrywkowe pytanie, prawie zapomniałby o swoim nowym towarzystwie. Czy więc mogłaby liczyć na prywatną sesję?
- Nie sądzę. - Dźwięk miał nieco zdarty, zachrypnięty jeszcze od niewyspania. Nawet włosy zdawały się leżeć w lekkim nieładzie, choć bez wątpienia niejednokrotnie przeczesywał ognistą rudość między palcami, starając się zapanować nad tym nieujarzmionym żywiołem. "Przynajmniej spróbuj być, kurwa, uprzejmy" - nakazał wewnętrzny głos; reprymenda trafiła do skroni, a on prawie westchnął z rozdrażnienia, obracając twarz ku obcej dziewczynie. Miała ładne, regularne kształty, zadbaną cerę i rzęsy podkreślone atramentową barwą tuszu. - Ale może moja - określenie padło płynnie, naturalnie, niemal tak naturalnie, jak dłoń, którą oparł na bieli koszuli, materiale leżącym cienką warstwą na ramieniu Ejiri - dziewczyna lepiej się orientuje w harmonogramie. Mamy jeszcze czas przed wystawą? - Żeby - dopowiadał rozbawiony wzrok - nie spóźnić się na umówioną randkę?
W kieszeni bluzy obracał telefon; komórka zdążyła się ocieplić pod wpływem temperatury dłoni muskającej obudowę. Nie był jeszcze zniecierpliwiony; traktował ten wolny czas jako moment na oswojenie się z nieznaną przestrzenią. Nigdy wcześniej nie postawił stopy na żadnej wystawie, wszystko więc go wołało, zdawało się w chaotyczny, wyrywny sposób zwracać na siebie uwagę. Dziesiątki drewnianych i metalowych szkieletów trzymających w objęciach artystyczne perełki mówiło, szeptało i wrzeszczało: SPÓJRZ!. Niektóre z płócien mijano bez żadnych refleksji, przy paru zatrzymywały się grupki, żywo dysputując o koncepcji, doborze kształtów i palety. On sam po prostu przechadzał się w tę i z powrotem, haczył kątem oka o malunki, czasami rzeczywiście zamierał przy którymś, ale świadomością znajdował się poza granicami finezyjnych okazów.
Zegar tykał nieubłaganie, a on, jak uwiązany do budy pies, któryś z kolei raz przemierzał ten sam skąpy odcinek, nie chcąc zanadto zapoznawać się z egzemplarzami galerii - wolał, aby go oprowadzono, podpowiedziano, na czym scentralizować rozpierzchnięte myśli. Był akurat w trakcie sprawdzania godziny - wyświetlacz pokazywał chwilę po czternastej. Zaraz powinna więc być; gdzieś już się tu zawieruszyć. Może nawet odnalazłby ją prędzej niż ona jego, gdyby nie niespodziewane towarzystwo. Jasny bursztyn ślepi uniósł się znad ekranu, przetoczył wzdłuż smukłej sylwetki, osiadając ostatecznie na twarzy okalanej jasnymi nićmi włosów.
Mamy tu modela z obrazu.
Skrzywił się, na szczęście niewidocznie dla nieznajomej, bo pod materiałem przylegającej do skóry maseczki. Jedynie kąciki oczu nieco się przymrużyły, prawie niedostrzegalnie, z pewnością nie dla tych, którzy nie znają dokładnie jego rysów, nerwowej natury, nawyków ściągających mięśnie w mikroreakcjach.
Obrócił ciało niespiesznie frontem do studentki, ale kiedy wsuwał urządzenie z powrotem na poprzednie miejsce, w głębiny narzuconej na ramiona bluzy, kiedy pierś unosiła się we wdechu zwiastującym odpowiedź, w tle wyhaczył znajomy ruch, płynność kroku, która utkwiła mu w pamięci, przyciągała sensorycznie tylko dlatego, że istniała. Wpierw ten szczególny sposób przekraczania drogi wyrył się w psychice jako kadry rozmyte gorączką, wyglądające niczym - co za sarkazm - świeży obraz, w który nienawistnie chluśnięto wodą; kształty więc spływały, ubarwienie zlewało ze sobą w jeden wielki przydymiony, kolorowy chaos. Później nabrało to ostrości; w tunelach było ciemno, nigdy by o tym nie zapomniał, dreszcze na stałe wyżarły w nim blizny tamtego strachu, jednak mimo odciągających koncentrację bodźców doskonale wybadał zarys jej ud, wsuwając pod nie dłonie i zakodował miękkość wykonywanych czynności, którym towarzyszył strzyk włączanej zapalniczki i buchnięcie zajętych ogniem pajęczyn. Nietrudno mu więc było wyhaczyć jej postać; drobną, z rozwianym warkoczem, z którego, jak zawsze, wymsknęło się kilka pasemek. Widok w minimalny sposób ocieplił jego spojrzenie; ledwie iskra gdzieś za blaszką rogówki. Gdyby nie wyrywkowe pytanie, prawie zapomniałby o swoim nowym towarzystwie. Czy więc mogłaby liczyć na prywatną sesję?
- Nie sądzę. - Dźwięk miał nieco zdarty, zachrypnięty jeszcze od niewyspania. Nawet włosy zdawały się leżeć w lekkim nieładzie, choć bez wątpienia niejednokrotnie przeczesywał ognistą rudość między palcami, starając się zapanować nad tym nieujarzmionym żywiołem. "Przynajmniej spróbuj być, kurwa, uprzejmy" - nakazał wewnętrzny głos; reprymenda trafiła do skroni, a on prawie westchnął z rozdrażnienia, obracając twarz ku obcej dziewczynie. Miała ładne, regularne kształty, zadbaną cerę i rzęsy podkreślone atramentową barwą tuszu. - Ale może moja - określenie padło płynnie, naturalnie, niemal tak naturalnie, jak dłoń, którą oparł na bieli koszuli, materiale leżącym cienką warstwą na ramieniu Ejiri - dziewczyna lepiej się orientuje w harmonogramie. Mamy jeszcze czas przed wystawą? - Żeby - dopowiadał rozbawiony wzrok - nie spóźnić się na umówioną randkę?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Światło ślizgało się po szkle mijanych okien, zakrzywiając rozmazane zarysy postaci, schwytanych w pułapkę lustrzanej mocy. Niekiedy, dziewczyna odwracała głowę, śledząc z czujną ciekawością cieniste sylwetki niekoniecznie widziane dla żywej źrenicy. Rzadko zdarzało się, by uczelnia odkryła nową duszę, przyciągniętą być może nieskończoną sprawą, która za życia pozostawała nierozwiązana. Większość odkrytych duchów, które jeszcze nie dały się przegonić, zdążyła naznaczyć zainteresowanym natchnieniem, ołówkową paletą czerni odbijając zastygłe w smutku oblicza, na kartkach szkicownika. Te, dziś zdawały się rozmywać spieszniej, umykając między filarami, być może, jak Carei, podążając po śladach barw, wołających czerwienią w stronę otwartej wystawy obrazów.
Na uczelni, nigdy nie należała do grona osób popularnych. Nie można też było powiedzieć, że nie zwracała na siebie uwagi, szczególnie na samym początku, gdy przekroczyła próg wydziału artystycznego. Wiedziała, jakie wrażenie sprawiała, co naturalnie pociągało za sobą atencję. Niekoniecznie chcianą. Z czasem wypracowała osobisty system porozumienia z otoczeniem, nie angażując znacząco krążącego, jak wilk - głęboko zatopionego strachu. I chciałaby móc powiedzieć, że lata spędzone na jego znajomości, pozwoliły oswoić żarzący głód wystarczająco, by nie zatopił kłów, nie rozdarł blizn. Ich brzydka linia, jedyna widoczna na ciele, znaczyła zawsze zakryta skórę brzucha. Nawet duszne ciepło zbliżającego się lata nie mogło zmusić do zmiany decyzji.
Zmęczenie, jak malowany pędzelkiem cień, kwitł w ciemności dziewczęcych tęczówek, gdy przekradała uwagę między to, co wciąż żywe w pamięci, a tym nad co akurat rysowała jej teraźniejszość. Dlatego bladła, przypominając sobie syczący ogień pożerający pajęcze nici, nieprzytomne, ciało towarzysza i na koniec, lepką powierzchnię kokonu, na który wpadła i powitała mdłością. Wspomnienie wyraźne, kłujące, nadal mieszczące się gdzieś przy piersi, wgniatając zawartość, jak pięść gotową do uderzenia. Gorycz przelewała się gęściej, gdy obrazy cofały się kalejdoskopem czasu początku wydarzenia. Usta mimowolnie ściągnęła w wąską linię granicy, której nie chciała przekraczać, by na nowo nie utknąć pod ciężarem piekącego żalu. Wystarczająco miała powodów do refleksji, co ścigały się o piedestał uwagi. Sam autor napisanej do niej wiadomości, prezentował żywo ognisty - jak on sam - dowód rozterki, która biegła ostrą sinusoidą oferowanych wrażeń. Niepoukładane, zwiastowały błędną interpretację i ośmieszenie.
Zbita mieszanka niepokoju i znajomej ekscytacji owionęła ją szczelnie, gdy przekroczyła przestrzeń wypełnioną barwną mozaiką utkwionych na obrazach historii, bo każdy o czymś, o kimś opowiadał, każdy nosił znamię autora i w każdy kleiła się emocjonalna melodia, jeśli tylko się chciało - dająca ukojenie, albo pobudzająca do działania. Eji brakowało znajomej woni farb i słodko-świeżej mieszanki kwiatowej, gdzie to wiśnia toczyła rolę protagonistki. Niekoniecznie przyjemny dreszcz oplótł skórę, wracając jej myśli bezpośrednio do roztaczającego się przed nią widoku i celu wędrówki, otoczonego dziewczęcym wiankiem, gdy stanęła obok dwóch studentek.
Czuła się nieswojo. Miała wrażenie, jakby nieświadomie wepchnięto ją do wzięcia udziału w konkurach, które bez jej wiedzy organizowały koleżanki. Skłamałby, gdyby powiedziała, że je szczególnie lubiła. I zawody i koleżanki. Obie jednak obdarzyła lekkim uśmiechem, być może źle odczytując intencje. Słowa, których była jednak świadkiem przegoniły wątpliwość. Zmęczenie i rozdrażnienie, którego dziś doświadczała nie pomagało w rozpracowaniu uczuć, które zatańczyły wyraźniej, gdy skrzyżowała pogrążony w kawowej czerni, pytający wzrok, z tym jasnym, opalizującym złotem. Pytanie, zmieniło jednak trajektorię intensywności, szarpiąc strunę gwałtownego zaskoczenia, dokładnie w momencie, gdy ciepło znajomej już dłoni opadło nagle na ramię, a nieco cięższy zapach męskich perfum, owionął jej oddech. Ciało spięło się w mimowolnym odruchu, gdy ciepło innego kalibru zajęło liznęło miejsce zetknięcia, a gorąc chlusnął zamaszyście, wspinając się wyżej, gdy treść usłyszanej odpowiedzi w pełni dotarła Carei.
Zawahała się, między jedną a drugą myślą, walcząc ze sobą o zachowaniu spokoju. Wolno, obróciła głowę, chwytając w kadr uwagi zaskoczenie malujące się w oczach jasnowłosej, zupełnie wytrąconej z wcześniejszej pewności - Ale przecież ona nigdy... - nim dokończyła zdanie, wywołując falę wstydu sugerowaną plotką, artystka pokręciła głową. Kłamać nie umiała, ale nie musiała, omijając pewne aspekty.
- Nie wszystko czego chcemy jest dla nas dostępne - głos jej lekko zadrżał, ale nie cofnęła się, spoglądając bezpośrednio na śliczną buzię dziewczyny. Być może zbyt często zbywała uśmiechem komentarze na uczelni, by teraz mierzyć się z ich następstwem. Ale nie musiała tego robić sama jednocześnie wdzięczna, zakłopotana i rozdrażniona pomysłem chłopaka. Byc może przecież, to ona - służyła mu ratunkiem z niewygodnej? propozycji. Trudno było odczytać więcej z przysłoniętej maseczką twarzy, tej samej, której rysy śledziły smukłe palce miesiąc wcześniej. Odetchnęła głębiej kontynuując - jestem pewna, że znajdziesz sobie innego modela - wargi rozchyliły się lekko, posyłając nieznaczny, naprawdę szczery uśmiech. Niezależnie od relacji, dziewczyna była zdolna, do tej pory nie miała większych problemów, chociaż zapewne nieczęsto ktoś jej odmawiał. Warui to jednak zrobił. Dlaczego? - On, nie jest dostępny - zakończyła nieco ciszej, akcentując zdanie mocniej. Przymknęła powieki. Nie chciała myśleć, na co się właśnie naraziła, bo pulsująca emocja, szumiała echem w skroniach, hulając zmęczonym umysłem, jak huśtawką. Dla odmiany, zrobiło jej się zimno, niemal czując na sobie ostrość wbijanego w nią błękitu.
Przekręciła głowę, z jakąś zwartą czujnością unosząc wzrok na właściciela ognistej fryzury i złotej pary źrenic - Możemy już pójść - chociaż nie wiedziała nawet gdzie - chyba, że dopisałeś inne plany w naszym harmonogramie? - poruszyła dłonią, niespokojnie wczepiając paliczki w końcówkę warkocza i zawiązany na niebiesko rzemyk.
@Warui Shin'ya
Na uczelni, nigdy nie należała do grona osób popularnych. Nie można też było powiedzieć, że nie zwracała na siebie uwagi, szczególnie na samym początku, gdy przekroczyła próg wydziału artystycznego. Wiedziała, jakie wrażenie sprawiała, co naturalnie pociągało za sobą atencję. Niekoniecznie chcianą. Z czasem wypracowała osobisty system porozumienia z otoczeniem, nie angażując znacząco krążącego, jak wilk - głęboko zatopionego strachu. I chciałaby móc powiedzieć, że lata spędzone na jego znajomości, pozwoliły oswoić żarzący głód wystarczająco, by nie zatopił kłów, nie rozdarł blizn. Ich brzydka linia, jedyna widoczna na ciele, znaczyła zawsze zakryta skórę brzucha. Nawet duszne ciepło zbliżającego się lata nie mogło zmusić do zmiany decyzji.
Zmęczenie, jak malowany pędzelkiem cień, kwitł w ciemności dziewczęcych tęczówek, gdy przekradała uwagę między to, co wciąż żywe w pamięci, a tym nad co akurat rysowała jej teraźniejszość. Dlatego bladła, przypominając sobie syczący ogień pożerający pajęcze nici, nieprzytomne, ciało towarzysza i na koniec, lepką powierzchnię kokonu, na który wpadła i powitała mdłością. Wspomnienie wyraźne, kłujące, nadal mieszczące się gdzieś przy piersi, wgniatając zawartość, jak pięść gotową do uderzenia. Gorycz przelewała się gęściej, gdy obrazy cofały się kalejdoskopem czasu początku wydarzenia. Usta mimowolnie ściągnęła w wąską linię granicy, której nie chciała przekraczać, by na nowo nie utknąć pod ciężarem piekącego żalu. Wystarczająco miała powodów do refleksji, co ścigały się o piedestał uwagi. Sam autor napisanej do niej wiadomości, prezentował żywo ognisty - jak on sam - dowód rozterki, która biegła ostrą sinusoidą oferowanych wrażeń. Niepoukładane, zwiastowały błędną interpretację i ośmieszenie.
Zbita mieszanka niepokoju i znajomej ekscytacji owionęła ją szczelnie, gdy przekroczyła przestrzeń wypełnioną barwną mozaiką utkwionych na obrazach historii, bo każdy o czymś, o kimś opowiadał, każdy nosił znamię autora i w każdy kleiła się emocjonalna melodia, jeśli tylko się chciało - dająca ukojenie, albo pobudzająca do działania. Eji brakowało znajomej woni farb i słodko-świeżej mieszanki kwiatowej, gdzie to wiśnia toczyła rolę protagonistki. Niekoniecznie przyjemny dreszcz oplótł skórę, wracając jej myśli bezpośrednio do roztaczającego się przed nią widoku i celu wędrówki, otoczonego dziewczęcym wiankiem, gdy stanęła obok dwóch studentek.
Czuła się nieswojo. Miała wrażenie, jakby nieświadomie wepchnięto ją do wzięcia udziału w konkurach, które bez jej wiedzy organizowały koleżanki. Skłamałby, gdyby powiedziała, że je szczególnie lubiła. I zawody i koleżanki. Obie jednak obdarzyła lekkim uśmiechem, być może źle odczytując intencje. Słowa, których była jednak świadkiem przegoniły wątpliwość. Zmęczenie i rozdrażnienie, którego dziś doświadczała nie pomagało w rozpracowaniu uczuć, które zatańczyły wyraźniej, gdy skrzyżowała pogrążony w kawowej czerni, pytający wzrok, z tym jasnym, opalizującym złotem. Pytanie, zmieniło jednak trajektorię intensywności, szarpiąc strunę gwałtownego zaskoczenia, dokładnie w momencie, gdy ciepło znajomej już dłoni opadło nagle na ramię, a nieco cięższy zapach męskich perfum, owionął jej oddech. Ciało spięło się w mimowolnym odruchu, gdy ciepło innego kalibru zajęło liznęło miejsce zetknięcia, a gorąc chlusnął zamaszyście, wspinając się wyżej, gdy treść usłyszanej odpowiedzi w pełni dotarła Carei.
Zawahała się, między jedną a drugą myślą, walcząc ze sobą o zachowaniu spokoju. Wolno, obróciła głowę, chwytając w kadr uwagi zaskoczenie malujące się w oczach jasnowłosej, zupełnie wytrąconej z wcześniejszej pewności - Ale przecież ona nigdy... - nim dokończyła zdanie, wywołując falę wstydu sugerowaną plotką, artystka pokręciła głową. Kłamać nie umiała, ale nie musiała, omijając pewne aspekty.
- Nie wszystko czego chcemy jest dla nas dostępne - głos jej lekko zadrżał, ale nie cofnęła się, spoglądając bezpośrednio na śliczną buzię dziewczyny. Być może zbyt często zbywała uśmiechem komentarze na uczelni, by teraz mierzyć się z ich następstwem. Ale nie musiała tego robić sama jednocześnie wdzięczna, zakłopotana i rozdrażniona pomysłem chłopaka. Byc może przecież, to ona - służyła mu ratunkiem z niewygodnej? propozycji. Trudno było odczytać więcej z przysłoniętej maseczką twarzy, tej samej, której rysy śledziły smukłe palce miesiąc wcześniej. Odetchnęła głębiej kontynuując - jestem pewna, że znajdziesz sobie innego modela - wargi rozchyliły się lekko, posyłając nieznaczny, naprawdę szczery uśmiech. Niezależnie od relacji, dziewczyna była zdolna, do tej pory nie miała większych problemów, chociaż zapewne nieczęsto ktoś jej odmawiał. Warui to jednak zrobił. Dlaczego? - On, nie jest dostępny - zakończyła nieco ciszej, akcentując zdanie mocniej. Przymknęła powieki. Nie chciała myśleć, na co się właśnie naraziła, bo pulsująca emocja, szumiała echem w skroniach, hulając zmęczonym umysłem, jak huśtawką. Dla odmiany, zrobiło jej się zimno, niemal czując na sobie ostrość wbijanego w nią błękitu.
Przekręciła głowę, z jakąś zwartą czujnością unosząc wzrok na właściciela ognistej fryzury i złotej pary źrenic - Możemy już pójść - chociaż nie wiedziała nawet gdzie - chyba, że dopisałeś inne plany w naszym harmonogramie? - poruszyła dłonią, niespokojnie wczepiając paliczki w końcówkę warkocza i zawiązany na niebiesko rzemyk.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Dreszcze irracjonalności pięły się wzdłuż kręgosłupa mrowiąc w kark; spinały jego mięśnie jak pod wpływem elektrycznych impulsów. Cieleśnie zdawał się całkiem spokojny. Dłoń na dziewczęcym ramieniu nie trzęsła się z emocji, barki pod rozpiętą bluzą miał wyprostowane, nie pozwalając sobie na ubytek choćby jednego centymetra we wzroście, a z każdym wdechem na materiał koszulki napierała wyrobiona pierś. Wewnętrznie jednak kipiał; miał dość sytuacji, w których musi wcielać się w aktorską rolę, dość spojrzeń, których nie potrafił rozczytywać. Błysk malujący się w jasnych oczach studentki mógł być równie dobrze zaskoczeniem i obrzydzeniem. Poczuła się urażona czy zniechęcona? Kącik ust jej drgnął - z jakiego powodu? Przyjęła wyzwanie czy uznała, że w tym momencie jej szansa się kończy, a cel przestał posiadać znaczenie?
Ejiri miała słuszność - tak czy inaczej nie był dostępny. Nie tylko ze względu na całe przedstawienie, w którym obrał postać ukrywanego wcześniej partnera, ale nie można go było wybrać jeszcze na długo przed tym jak zatrzymał pomrukujący motocykl na uniwersyteckim parkingu. Przeciął połowę Fukkatsu z konkretnego powodu; w planie nie zmieściły się dopiski o innych osobach. O ich smukłych ciałach, za bardzo rozpiętej pod obojczykami koszuli i rozlanych po plecach włosach barwy płatków słonecznika. Nad materiałem ciemnej tkaniny, kryjącej połowę twarzy Shina, przymrużyły się nieco wilcze oczy, z pewnością za sprawą uśmiechu. Palce oparte o bark przemknęły kawałek dalej, musnęły szyję, obejmując ją, tkliwie sięgając opuszką za płatek ucha, by przypomnieć o swojej stałej obecności, podkreślić fakt, że wykonał pół kroku, by przybliżyć się jeszcze bardziej. - Do zobaczenia - słowa rzucone na odchodnym, zaraz po tym, jak padło, że mogą już iść; w końcu w ogóle nie powinno ich tu być, nie powinno być nawet całej tej wystawy, dziesiątek tysięcy odcieni czerwieni, w tym tego, który napływał właśnie do policzków wyminiętej nieznajomej. Uwaga zdawała się jednak kompletnie skupiona na czarnowłosej, bo choć gdzieś za plecami w syknięciu padło: dupek i ta... - to uszy zdawały się głuche, a wzrok w pełni poświęcony oglądaniu pochmurnego oblicza.
- Zła jesteś - zauważenie tego okrasił mimowolnym rozbawieniem, jakby w nadziei, że mimo wszystko mu odpuści. Westchnie z rezygnacją, powie coś w rodzaju: "oczywiście, że jestem zła", ale tak czy inaczej machnie na to ręką. Bo przecież scenka była niewinnym żartem, małą aktorską wstawką dla wymknięcia się z harpich szponów, czymś prostym do rozwiązania. - Powiesz po prostu, że mnie rzuciłaś przy najbliższej okazji. - Gładko było wspomnieć wizję tego kalibru, gdy miało się świadomość, że palec zetknięty za maskę, zsuwający ją pod brodę i odsłaniający szkaradną, źle zszytą szramę, zmieniłby nastawienie obcej interesantki o sto osiemdziesiąt stopni. Blizna, zbitek uwięzionych pod skórą zdechłych larw, zastygniętych pod wrażliwą cienkością cery, parzyła nawet teraz, gdy w głosie wybrzmiewały zaczepne nuty, a dłoń, stale oparta o kark Ejiri, przesunęła się z powrotem na jej ramię. Ostatni raz dotyk omsknął się po barku, nim ręka nie zniknęła, oddając dziewczynie przynajmniej minimum przestrzeni osobistej.
- Podróż zajmie nam jakieś dwie godziny w jedną stronę i odstawię cię do domu przed północą, Kopciuszku.
Wisiało między nimi niewypowiedziane na głos: "dlaczego?", na które nie znał odpowiedzi, a podstawiony pod mur, zapewne tylko by się roześmiał. Dlaczego zaoferował niespodziankę; dlaczego znajduje się aż dwie godziny w jedną stronę; dlaczego podjechał pod uniwersytet; dlaczego ktokolwiek zwrócił na nich uwagę; dlaczego...; dlaczego...; DLACZEGO? Myśl, że za bardzo ingeruje w jej żyje, ponownie przywłaszczając sobie wolny czas, zakorzeniła się na samym skrawku psychiki. Spoglądając kątem oka na Ejiri starał się wywnioskować na ile była przejęta, a na ile rzeczywiście rozgniewana, ale zapewne nieważne ile przeznaczyłby na to uwagi, nie doszedłby do konkretnych wniosków. Psychoanaliza nigdy nie stanowiła fundamentów jego osobowości, podobnie jak nie pojmował sztuki; sztuki, którą właśnie się otaczali, która wołała subtelnie lub krzykliwie. Z każdej strony spoglądały na nich malunki i fotografie, smugi maźnięte pędzlami i flamastrami, dziesiątki nałożonych na siebie plam, razem tworzących coś zupełnie sensownego, nawet jeżeli niedostrzegalnego na pierwszy rzut oka. Faktycznie mogliby już ruszyć, minąć ostatnie metry uczelnianej wystawy, przeciąć zapełniony parking i dotrzeć do maszyny zastygniętej w nerwowym oczekiwaniu. Shin'ya wydawał się jednak opóźniać ten proces, aż wreszcie przetoczył ostatni raz spojrzeniem wzdłuż sztalug i wyłowił dzieło z kalką własnych rysów twarzy, z krwią ściekającą po szyi jak pitny miód barwy rubinów.
- Ale pierwszy przystanek mamy tutaj. - Wskazał ruchem podbródka ku jej obrazowi, rzucając dziewczynie zaintrygowane spojrzenie; ledwie ukradkowe zerknięcie, po którym wrócił natychmiast do zbliżającego się z każdym krokiem malowidła. - Naprawdę to pokazałaś.
Miał ochotę dotknąć szorstkiego płótna; przylgnąć nagą opuszką do zastygłych farb, jakby tylko poprzez ten zmysł był w stanie poznać motywy, dla których sięgnęła po przybory, przelewając kadr z ich pierwszego prawdziwego spotkania na lniane tworzywo, zbitek mikroskopijnych splotów, między które wsiąknęły z rozwagą dobrane odcienie farb. Powstrzymał się jednak, zatrzymując przed własną podobizną, uchwyconą w stopklatce, z ręką zamkniętą na ramie drzwi, włosami opadniętymi w bezładzie na zmarszczone bólem czoło. Był ciekaw, co powiedziałaby ciotka, gdyby przypadkiem tu zawędrowała i jaki, o ile w ogóle jakikolwiek, wyraz nadłamałby maskę spokoju na twarzy siostry - niedowierzania, może buntu? Potrafił wyobrazić sobie jak ze znanym logicznym nastawieniem wyparłaby napływający potok myśli. Bo to irracjonalne, by młoda studentka sztuki przedstawiła akurat jego. Nie żył od lat, pochowany tuż obok brata, mogiła przy mogile, z marmurem sprzątanym co tydzień, ze świeżymi kwiatami zroszonymi poranną mgiełką, w pięknym, kolorystycznym akcencie wyróżnionym na szarawej nawierzchni grobu. Został wycięty z ich codzienności, ale pojawił się w innej.
- Ożywiłaś mnie.
I ciężko uznać, czy wspominał o tamtym wydarzeniu, gdy huknięciem pięści o drzwi niemal wyważył sobie jej towarzystwo; chłód rąk próbujących zatamować krwawienie i opozycyjne do nich ciepło głosu kojącego rozstrojone nerwy; czy jednak miał na myśli sam obraz i fakt, że kiedy jego dawno nie będzie, gdzieś w zakurzonych archiwach uczelni ktoś, być może, odnajdzie pod ciężką zasłoną wyblaknięty okaz, duże płótno z postacią młodego mężczyzny gotowego zrobić wszystko, by nie przegrać walki o jeszcze jeden dzień.
Odetchnął, odrywając oczy od własnych, namalowanych odpowiedników. Wstyd mu było za wolę życia jaką dostrzegał.
- Co robisz później z obrazami duchów? - Wbił w nią spojrzenie; dwa, przymrużone sinymi powiekami, złote okręgi ciasno opinające czerń źrenic. - Spal mój.
Ejiri miała słuszność - tak czy inaczej nie był dostępny. Nie tylko ze względu na całe przedstawienie, w którym obrał postać ukrywanego wcześniej partnera, ale nie można go było wybrać jeszcze na długo przed tym jak zatrzymał pomrukujący motocykl na uniwersyteckim parkingu. Przeciął połowę Fukkatsu z konkretnego powodu; w planie nie zmieściły się dopiski o innych osobach. O ich smukłych ciałach, za bardzo rozpiętej pod obojczykami koszuli i rozlanych po plecach włosach barwy płatków słonecznika. Nad materiałem ciemnej tkaniny, kryjącej połowę twarzy Shina, przymrużyły się nieco wilcze oczy, z pewnością za sprawą uśmiechu. Palce oparte o bark przemknęły kawałek dalej, musnęły szyję, obejmując ją, tkliwie sięgając opuszką za płatek ucha, by przypomnieć o swojej stałej obecności, podkreślić fakt, że wykonał pół kroku, by przybliżyć się jeszcze bardziej. - Do zobaczenia - słowa rzucone na odchodnym, zaraz po tym, jak padło, że mogą już iść; w końcu w ogóle nie powinno ich tu być, nie powinno być nawet całej tej wystawy, dziesiątek tysięcy odcieni czerwieni, w tym tego, który napływał właśnie do policzków wyminiętej nieznajomej. Uwaga zdawała się jednak kompletnie skupiona na czarnowłosej, bo choć gdzieś za plecami w syknięciu padło: dupek i ta... - to uszy zdawały się głuche, a wzrok w pełni poświęcony oglądaniu pochmurnego oblicza.
- Zła jesteś - zauważenie tego okrasił mimowolnym rozbawieniem, jakby w nadziei, że mimo wszystko mu odpuści. Westchnie z rezygnacją, powie coś w rodzaju: "oczywiście, że jestem zła", ale tak czy inaczej machnie na to ręką. Bo przecież scenka była niewinnym żartem, małą aktorską wstawką dla wymknięcia się z harpich szponów, czymś prostym do rozwiązania. - Powiesz po prostu, że mnie rzuciłaś przy najbliższej okazji. - Gładko było wspomnieć wizję tego kalibru, gdy miało się świadomość, że palec zetknięty za maskę, zsuwający ją pod brodę i odsłaniający szkaradną, źle zszytą szramę, zmieniłby nastawienie obcej interesantki o sto osiemdziesiąt stopni. Blizna, zbitek uwięzionych pod skórą zdechłych larw, zastygniętych pod wrażliwą cienkością cery, parzyła nawet teraz, gdy w głosie wybrzmiewały zaczepne nuty, a dłoń, stale oparta o kark Ejiri, przesunęła się z powrotem na jej ramię. Ostatni raz dotyk omsknął się po barku, nim ręka nie zniknęła, oddając dziewczynie przynajmniej minimum przestrzeni osobistej.
- Podróż zajmie nam jakieś dwie godziny w jedną stronę i odstawię cię do domu przed północą, Kopciuszku.
Wisiało między nimi niewypowiedziane na głos: "dlaczego?", na które nie znał odpowiedzi, a podstawiony pod mur, zapewne tylko by się roześmiał. Dlaczego zaoferował niespodziankę; dlaczego znajduje się aż dwie godziny w jedną stronę; dlaczego podjechał pod uniwersytet; dlaczego ktokolwiek zwrócił na nich uwagę; dlaczego...; dlaczego...; DLACZEGO? Myśl, że za bardzo ingeruje w jej żyje, ponownie przywłaszczając sobie wolny czas, zakorzeniła się na samym skrawku psychiki. Spoglądając kątem oka na Ejiri starał się wywnioskować na ile była przejęta, a na ile rzeczywiście rozgniewana, ale zapewne nieważne ile przeznaczyłby na to uwagi, nie doszedłby do konkretnych wniosków. Psychoanaliza nigdy nie stanowiła fundamentów jego osobowości, podobnie jak nie pojmował sztuki; sztuki, którą właśnie się otaczali, która wołała subtelnie lub krzykliwie. Z każdej strony spoglądały na nich malunki i fotografie, smugi maźnięte pędzlami i flamastrami, dziesiątki nałożonych na siebie plam, razem tworzących coś zupełnie sensownego, nawet jeżeli niedostrzegalnego na pierwszy rzut oka. Faktycznie mogliby już ruszyć, minąć ostatnie metry uczelnianej wystawy, przeciąć zapełniony parking i dotrzeć do maszyny zastygniętej w nerwowym oczekiwaniu. Shin'ya wydawał się jednak opóźniać ten proces, aż wreszcie przetoczył ostatni raz spojrzeniem wzdłuż sztalug i wyłowił dzieło z kalką własnych rysów twarzy, z krwią ściekającą po szyi jak pitny miód barwy rubinów.
- Ale pierwszy przystanek mamy tutaj. - Wskazał ruchem podbródka ku jej obrazowi, rzucając dziewczynie zaintrygowane spojrzenie; ledwie ukradkowe zerknięcie, po którym wrócił natychmiast do zbliżającego się z każdym krokiem malowidła. - Naprawdę to pokazałaś.
Miał ochotę dotknąć szorstkiego płótna; przylgnąć nagą opuszką do zastygłych farb, jakby tylko poprzez ten zmysł był w stanie poznać motywy, dla których sięgnęła po przybory, przelewając kadr z ich pierwszego prawdziwego spotkania na lniane tworzywo, zbitek mikroskopijnych splotów, między które wsiąknęły z rozwagą dobrane odcienie farb. Powstrzymał się jednak, zatrzymując przed własną podobizną, uchwyconą w stopklatce, z ręką zamkniętą na ramie drzwi, włosami opadniętymi w bezładzie na zmarszczone bólem czoło. Był ciekaw, co powiedziałaby ciotka, gdyby przypadkiem tu zawędrowała i jaki, o ile w ogóle jakikolwiek, wyraz nadłamałby maskę spokoju na twarzy siostry - niedowierzania, może buntu? Potrafił wyobrazić sobie jak ze znanym logicznym nastawieniem wyparłaby napływający potok myśli. Bo to irracjonalne, by młoda studentka sztuki przedstawiła akurat jego. Nie żył od lat, pochowany tuż obok brata, mogiła przy mogile, z marmurem sprzątanym co tydzień, ze świeżymi kwiatami zroszonymi poranną mgiełką, w pięknym, kolorystycznym akcencie wyróżnionym na szarawej nawierzchni grobu. Został wycięty z ich codzienności, ale pojawił się w innej.
- Ożywiłaś mnie.
I ciężko uznać, czy wspominał o tamtym wydarzeniu, gdy huknięciem pięści o drzwi niemal wyważył sobie jej towarzystwo; chłód rąk próbujących zatamować krwawienie i opozycyjne do nich ciepło głosu kojącego rozstrojone nerwy; czy jednak miał na myśli sam obraz i fakt, że kiedy jego dawno nie będzie, gdzieś w zakurzonych archiwach uczelni ktoś, być może, odnajdzie pod ciężką zasłoną wyblaknięty okaz, duże płótno z postacią młodego mężczyzny gotowego zrobić wszystko, by nie przegrać walki o jeszcze jeden dzień.
Odetchnął, odrywając oczy od własnych, namalowanych odpowiedników. Wstyd mu było za wolę życia jaką dostrzegał.
- Co robisz później z obrazami duchów? - Wbił w nią spojrzenie; dwa, przymrużone sinymi powiekami, złote okręgi ciasno opinające czerń źrenic. - Spal mój.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Zanurzona w przestrzeni poświęconej malarskiej inscenizacji, w jakiś sposób zdawała się być częścią historii, przenikających się tematyką obrazów. Sama była autorką jednego z porterów, niejako trącając linie rzeczywistość i zwracając uwagę psotnego w pomysłach losu. Bo i obce tchnienie ruszyło w jej - ich stronę, wścibsko zaglądając pod warstwę kładzionej na teraźniejszości warstwie kolorów. Te na dziś miały barwę ognia, krwi i mieniących się mieszanką emocji, złotych ogników źrenic, odbijających wyraziste piętno zerkające z malowanego płótna i bezpośrednio, osadzone głęboko na wpatrzonym profilu Waruia. Mogłaby przysiąc, że mieniąca się w nich intensywność, zdolna była przeniknąć na wylot. Tak jej własne myśli, jak i te zrywające się do biegu, a rysujące cienie na twarzach dwóch studentek. Nie patrzyła długo, jak jasność włosów znika jej gdzieś za filarem, jak gasną nie tak zduszone szepty, których źródłem została nominowana. Nie miała pojęcia, czy podjęta decyzja była właściwa. Nie próbowała poddawać nieustannej refleksji ciężkości opadłej na pierś. Tak czy inaczej, pozwoliła na ruch konsekwencji. Artystka nie była ani naiwna, ani tym bardziej bez winy, by rozumieć finał zamieszania, z który mierzyć się miała prawdopodobnie nie tylko dziś.
Ile razy by nie zaprzeczała, dotyk, który kładł się na jej karku, wsuwając koniuszki męskich palców wyżej - palił. Mierzyła się z jego siłą nie pierwszy raz, a mimo to, kolejny raz czuła się jak wrzucona na rozbujaną na wysokościach huśtawkę. Wyrywał tchnienie, które długo, być może zbyt długo trzymała na uwięzi, jednocześnie prowokując gniewne iskry, prawdopodobnie sycące się kryjącą za ich właścicielką tajemnicą. I tak bardzo, jak zakorzeniony strach wyrywał ją do ucieczki, tak odkrywane na nowo wrażenia, popychały ją do przodu, jak łaknące dotyku, porzucone kocię. Za każdym razem, gdy pojawiał się obok, czuła naglącą uległość, jeszcze szybciej maskowaną złością. I chłodem. A złotego środka między dwie walczące w niej siły, znaleźć nie umiała. Jeszcze. Skok w żadną ze stron nie gwarantował spokoju, oferując ledwie, osiadającą w gardle gorycz winy. Przełykała ją z trudem, szarpiąc się ostatecznie jak nadłamane wahadło. I w końcu, wiercąca się natchnieniem dusza, gnała za ciekawością, której - chcąc czy nie - był chłopak. Dziś - dosłownie grający rolę jej chłopaka. Jak wiele sił wkładać musiał, osadzając maskę podobnej tej, serwowanej oddalającym w pośpiechu dziewczętom? I jaką odsłaniał, gdy zostawał już sam, tylko z nią, otoczeni wlepionymi w nich, śledzącymi odgrywaną scenę, spojrzeniami?
Nie mogła mu odmówić uwagi. Nie, kiedy oddawał jej swoją, przez moment krótki spawając, że w naiwnie ulotnej tęsknocie, czuła się ważna. I wyjątkowa. Skojarzenie wierciło się niecierpliwie, ale spychała je w bok, pozostawiając natchnione wizje na kanwie utkanych i przysypanych popiołem dawno temu marzeń - Może taki mój urok - wargi rozchyliły się łącząc w sobie skrawki osiadłego wrażenia i powracającego nieznośnie rozdrażnienia. I chciałaby - być może powinna - przesunąć brodę wyżej, zerknąć na towarzysza z naciskiem właściwej złoci i zmusić, by zastanowił się tak na wypowiadana kwestią, jak i znacząco odsunąć dłoń, której ciepło wciąż trącało wrażliwość skóry, nawet przez materiał białej koszuli. Ale w obu wypadkach, czuła zmęczenie na samą myśl prób wytłumaczenia swojej pozycji. Nierozmawiał z nikim na temat relacji damsko-męskich, a tym bardziej związków, w które sama mogłaby być zaangażowana. Plotkarska strona natury, dzierżąca prym na uczelniach, wtrącał się jednak w prywatność jak zaraza, nie dając spokoju, właściwie nikomu. Próby uchylenia kończyły się zazwyczaj brzydką serią wyssanych opowieści. W końcu - zawsze odmawiała. Była dzikuską - Nikt mnie o to nie zapyta. A ja nie będę się tłumaczyć - rzuciła cicho, wciąż rozproszona bliskością i dotykiem, który raz jeszcze wyrysował ścieżkę na skórze, żegnając gorąc, gdy w końcu oderwał palce od jej boku. Odetchnęła tak, jakby zbyt długo nurkowała. Być może tak właśnie było, uczyła się sztuki poruszania z emocją drgającą spieszniejszym pulsem pod rozgrzaną bladością cery.
- Dlaczego? - zapytała niemal bez namysłu, natchniona roztargnieniem, które zbierało opiłki złotych obręcz wokół oczu chłopaka. A może nieopatrznie, liznęła myśl zaległą w umyśle yurei. Zbrakło pytania o cel podróży, o zaczepność porównania, pozostawiając w głosie - znowu - dwojakość wciśniętych między tonację uczuć. Nadzieja, płonna i wrażenie kpiny, którą chwytała gdzieś między jego wyrazami. Pokręciła jedna głową, nieco zbyt energicznie, rozsypując kilka czarnych pasm, umykających upięciu warkocza. Potrzebowała rozproszyć niepokój. Zrezygnowała z szukania odpowiedzi. Przynajmniej dziś - ...mam nadzieję, że Książe przyjechał na rumaku, skoro przed nami taka podróż - dodała, jakby na zakończenie i ku pewności, że nie zamierzała drążyć. Z powodów, które nie były jasne ani dla niej, ani dla niego. Przesunęła za to ścieżkę uwagi na gest i obraz, który - widziała już tyle razy. I równie wiele, z precyzją wpisaną w dłonie artysty, dokładając barwne kreski, jak kładzione na twarzy emocje. Te, które zapamiętała wtedy, odbijając piętno w myśli, jak rzeźbione ręką bóstwa znamię. Znaczenia jednak wciąż nie rozgryzła.
Para ciemnych ślepi przeskoczyła kilkukrotnie przez to żywe, złote, odbijające jasność dnia i to unieruchomione paletą płótna - Pozwoliłeś mi na to - splotła dłonie przed sobą. Wnętrze rąk łaskotało w niesprecyzowanej potrzebie sięgnięcia ku płaszczyźnie malunku. Po raz pierwszy właściwie, miała okazję zobaczyć jednocześnie stworzony portret i samego modela. Czuła, jak natchnieniowe nawyki wnikają pod skórę, gnają z krwią, karząc Carei z intensywną ciekawością chwytać rysów męskiej twarzy. Kusiło ją boleśnie wręcz, by rozpleść palce i podążyć ścieżką zawartą na obrazie. Barwioną szkarłatem, złotem i cieniem - To nie ja ożywiam. Nie mam takiej mocy - choćby chciała bardzo - ...ujmuję życie w plamy kolorów. Chwytam w ramy piękno, jakie widzę, zachwyca - kontynuowała lekko, w końcu rozluźniając i dłonie, jakby uwolniona z pęt rzuconego zaklęcia - ale słyszałam kiedyś legendę o artyście, którego obrazy zyskiwały prawdziwe życie - usta wygięły się w uśmiech, odbijając jego jasność w ciepłym zgięciu drobnych zmarszczek wokół kącików oczu. To ofiarowała towarzyszowi, zaczepnie, ulotnie, jakby zachęcała do gry. Pokonała dzielącą ją od obrazu odległość i nawet jeśli doskonale wiedziała, że sama - nie powinna, wysunęła wolną dłoń, opadając końcówką kciuka na spoglądające na nią z obrazu - oblicze. Opuszkę pociągnęła wzdłuż blizny, dokładnie tak, jak zrobiła to podczas ich pierwszego spotkania, ale nie zatrzymała się przy kąciku, muskając fakturę rozchylonych warg, które wtedy - tak łapczywie prosiły o oddech, rozpalone gorączką. Odsunęła się z tchnieniem wypowiedzianych słów. paliczki zawisły nad pasmem ognia, wilgocią gorączki opadającą na czole - To co robię z innymi, zależy od... - zaczęła niespiesznie, urywając w konfrontacji prośby - nie.
Uniosła brodę, zadzierając i spojrzenie, robiąc krok bliżej rudowłosego - nie zrobię tego - i wbrew napięciu, które załkało w piersi, mówiła łagodnie, nie podnosząc głosu, niemal szepcząc, gdy przechyliła głowę, ani razu nie opuściła skrzyżowanego z tym należącym do yurei, nawet jeśli nieokreślony głód zatańczył na ustach - i nie proś mnie o to więcej - zakończyła odwracając wzrok tak od stojącej zbyt blisko sylwetki, jak i męskiego odbicia samego obrazu. Coś nieprzyjemnie kuło ją w pierś. Boleśnie rwąc. To nie tak powinno być. Odetchnęła ze świstem, wsuwając plączącą się końcówkę warkocza między drobność ręki. Znowu wstyd wdzierał się na piedestał - możesz prosić o coś innego, u celu podróży - pozwoliła sobie na zerknięcie, przełykając pierwotną słabość - gdzie kolejny przystanek?
@Warui Shin'ya
Ile razy by nie zaprzeczała, dotyk, który kładł się na jej karku, wsuwając koniuszki męskich palców wyżej - palił. Mierzyła się z jego siłą nie pierwszy raz, a mimo to, kolejny raz czuła się jak wrzucona na rozbujaną na wysokościach huśtawkę. Wyrywał tchnienie, które długo, być może zbyt długo trzymała na uwięzi, jednocześnie prowokując gniewne iskry, prawdopodobnie sycące się kryjącą za ich właścicielką tajemnicą. I tak bardzo, jak zakorzeniony strach wyrywał ją do ucieczki, tak odkrywane na nowo wrażenia, popychały ją do przodu, jak łaknące dotyku, porzucone kocię. Za każdym razem, gdy pojawiał się obok, czuła naglącą uległość, jeszcze szybciej maskowaną złością. I chłodem. A złotego środka między dwie walczące w niej siły, znaleźć nie umiała. Jeszcze. Skok w żadną ze stron nie gwarantował spokoju, oferując ledwie, osiadającą w gardle gorycz winy. Przełykała ją z trudem, szarpiąc się ostatecznie jak nadłamane wahadło. I w końcu, wiercąca się natchnieniem dusza, gnała za ciekawością, której - chcąc czy nie - był chłopak. Dziś - dosłownie grający rolę jej chłopaka. Jak wiele sił wkładać musiał, osadzając maskę podobnej tej, serwowanej oddalającym w pośpiechu dziewczętom? I jaką odsłaniał, gdy zostawał już sam, tylko z nią, otoczeni wlepionymi w nich, śledzącymi odgrywaną scenę, spojrzeniami?
Nie mogła mu odmówić uwagi. Nie, kiedy oddawał jej swoją, przez moment krótki spawając, że w naiwnie ulotnej tęsknocie, czuła się ważna. I wyjątkowa. Skojarzenie wierciło się niecierpliwie, ale spychała je w bok, pozostawiając natchnione wizje na kanwie utkanych i przysypanych popiołem dawno temu marzeń - Może taki mój urok - wargi rozchyliły się łącząc w sobie skrawki osiadłego wrażenia i powracającego nieznośnie rozdrażnienia. I chciałaby - być może powinna - przesunąć brodę wyżej, zerknąć na towarzysza z naciskiem właściwej złoci i zmusić, by zastanowił się tak na wypowiadana kwestią, jak i znacząco odsunąć dłoń, której ciepło wciąż trącało wrażliwość skóry, nawet przez materiał białej koszuli. Ale w obu wypadkach, czuła zmęczenie na samą myśl prób wytłumaczenia swojej pozycji. Nierozmawiał z nikim na temat relacji damsko-męskich, a tym bardziej związków, w które sama mogłaby być zaangażowana. Plotkarska strona natury, dzierżąca prym na uczelniach, wtrącał się jednak w prywatność jak zaraza, nie dając spokoju, właściwie nikomu. Próby uchylenia kończyły się zazwyczaj brzydką serią wyssanych opowieści. W końcu - zawsze odmawiała. Była dzikuską - Nikt mnie o to nie zapyta. A ja nie będę się tłumaczyć - rzuciła cicho, wciąż rozproszona bliskością i dotykiem, który raz jeszcze wyrysował ścieżkę na skórze, żegnając gorąc, gdy w końcu oderwał palce od jej boku. Odetchnęła tak, jakby zbyt długo nurkowała. Być może tak właśnie było, uczyła się sztuki poruszania z emocją drgającą spieszniejszym pulsem pod rozgrzaną bladością cery.
- Dlaczego? - zapytała niemal bez namysłu, natchniona roztargnieniem, które zbierało opiłki złotych obręcz wokół oczu chłopaka. A może nieopatrznie, liznęła myśl zaległą w umyśle yurei. Zbrakło pytania o cel podróży, o zaczepność porównania, pozostawiając w głosie - znowu - dwojakość wciśniętych między tonację uczuć. Nadzieja, płonna i wrażenie kpiny, którą chwytała gdzieś między jego wyrazami. Pokręciła jedna głową, nieco zbyt energicznie, rozsypując kilka czarnych pasm, umykających upięciu warkocza. Potrzebowała rozproszyć niepokój. Zrezygnowała z szukania odpowiedzi. Przynajmniej dziś - ...mam nadzieję, że Książe przyjechał na rumaku, skoro przed nami taka podróż - dodała, jakby na zakończenie i ku pewności, że nie zamierzała drążyć. Z powodów, które nie były jasne ani dla niej, ani dla niego. Przesunęła za to ścieżkę uwagi na gest i obraz, który - widziała już tyle razy. I równie wiele, z precyzją wpisaną w dłonie artysty, dokładając barwne kreski, jak kładzione na twarzy emocje. Te, które zapamiętała wtedy, odbijając piętno w myśli, jak rzeźbione ręką bóstwa znamię. Znaczenia jednak wciąż nie rozgryzła.
Para ciemnych ślepi przeskoczyła kilkukrotnie przez to żywe, złote, odbijające jasność dnia i to unieruchomione paletą płótna - Pozwoliłeś mi na to - splotła dłonie przed sobą. Wnętrze rąk łaskotało w niesprecyzowanej potrzebie sięgnięcia ku płaszczyźnie malunku. Po raz pierwszy właściwie, miała okazję zobaczyć jednocześnie stworzony portret i samego modela. Czuła, jak natchnieniowe nawyki wnikają pod skórę, gnają z krwią, karząc Carei z intensywną ciekawością chwytać rysów męskiej twarzy. Kusiło ją boleśnie wręcz, by rozpleść palce i podążyć ścieżką zawartą na obrazie. Barwioną szkarłatem, złotem i cieniem - To nie ja ożywiam. Nie mam takiej mocy - choćby chciała bardzo - ...ujmuję życie w plamy kolorów. Chwytam w ramy piękno, jakie widzę, zachwyca - kontynuowała lekko, w końcu rozluźniając i dłonie, jakby uwolniona z pęt rzuconego zaklęcia - ale słyszałam kiedyś legendę o artyście, którego obrazy zyskiwały prawdziwe życie - usta wygięły się w uśmiech, odbijając jego jasność w ciepłym zgięciu drobnych zmarszczek wokół kącików oczu. To ofiarowała towarzyszowi, zaczepnie, ulotnie, jakby zachęcała do gry. Pokonała dzielącą ją od obrazu odległość i nawet jeśli doskonale wiedziała, że sama - nie powinna, wysunęła wolną dłoń, opadając końcówką kciuka na spoglądające na nią z obrazu - oblicze. Opuszkę pociągnęła wzdłuż blizny, dokładnie tak, jak zrobiła to podczas ich pierwszego spotkania, ale nie zatrzymała się przy kąciku, muskając fakturę rozchylonych warg, które wtedy - tak łapczywie prosiły o oddech, rozpalone gorączką. Odsunęła się z tchnieniem wypowiedzianych słów. paliczki zawisły nad pasmem ognia, wilgocią gorączki opadającą na czole - To co robię z innymi, zależy od... - zaczęła niespiesznie, urywając w konfrontacji prośby - nie.
Uniosła brodę, zadzierając i spojrzenie, robiąc krok bliżej rudowłosego - nie zrobię tego - i wbrew napięciu, które załkało w piersi, mówiła łagodnie, nie podnosząc głosu, niemal szepcząc, gdy przechyliła głowę, ani razu nie opuściła skrzyżowanego z tym należącym do yurei, nawet jeśli nieokreślony głód zatańczył na ustach - i nie proś mnie o to więcej - zakończyła odwracając wzrok tak od stojącej zbyt blisko sylwetki, jak i męskiego odbicia samego obrazu. Coś nieprzyjemnie kuło ją w pierś. Boleśnie rwąc. To nie tak powinno być. Odetchnęła ze świstem, wsuwając plączącą się końcówkę warkocza między drobność ręki. Znowu wstyd wdzierał się na piedestał - możesz prosić o coś innego, u celu podróży - pozwoliła sobie na zerknięcie, przełykając pierwotną słabość - gdzie kolejny przystanek?
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Z godnym podziwu uporem przeciągał chwilę, w której musiałby jej cokolwiek wytłumaczyć. Jak niby wycofać dziewczęce zaskoczenie poza wszelkie granice prawa bytu, zneutralizować stale wypowiadane: dlaczego?, dzięki jakiejś niemożliwie przebiegłej w swojej prawdziwie brzmiącej argumentacji? Potrafił przecież kłamać. Potrafił również wcielać się w rolę, czego demonstrację zaprezentował raptem dwie minuty wstecz, obierając pozycję chłopaka. A jednak, mimo wszystkich tych wyszlifowanych do perfekcji zdolności, nie umiał wystosować sensownej odpowiedzi - ani realnej, ani w ogóle żadnej. Różne warianty pojawiały się u schyłku jego świadomości, dotykał je i obracał z każdej strony, podobnie jak niedawno obracał w kieszeni komórkę. Wtedy czekał po prostu na znak od niej, ale teraz czuł się identycznie. Jakby sprawdzał jakieś martwe urządzenie, muskał je opuszkami, oddawał temu całe zwilgotniałe temperaturą ciepło, bo oczekiwał, że lada moment rozedrga się w przychodzącej wiadomości, która jasno określi sytuację. Tak albo nie.
Zmiana tematu była mu więc na rękę, choć gdzieś podskórnie nie próbował udawać, że nie wrócą do tej kwestii. W pewnym momencie spojrzy na niego ciepłą barwą kawy ledwie skroplonej mlekiem, zaciśnie wargi i będzie oczekiwała powodu. Bo może wcale jej nie znał i może mylił się nawet w tym względzie, ale wydawała się kimś, kto tego powodu potrzebuje. Wśród niestabilności wiecznych kłamstw i rozgrywanych żartów szukała gruntu, na którym mogła stanąć pewniej. I jeżeli tego nie otrzyma, prędzej czy później zmieni trasę, oddalając się od tej, którą sam podążał. Nie zrezygnowałby jednak z szansy, aby uszczknąć dla siebie więcej czasu na obranie taktyki. Wzruszył więc barkami, podłapując przejście w dyskusji. - Rumak czeka tuż przy bramie, wasza niecierpliwość.
W tonie głosu mieściło się coś sarkastycznego, co kazało sądzić, że działał tak całe życie. Kroczył przez jego bieg z niesłabnącą drwiną, z rozweseleniem utkwionym u dna źrenicy. Rodzaj szczeniackiej bezmyślności wżarł się w jego gesty, w mimikę twarzy, w oddające pełnię koncentracji spojrzenie, które nieustannie kierował dziś ku dziewczynie. Potrafił, całkiem szczerze zresztą, ignorować wszystko wokół. Studentów, którzy namalowali wiele obrazów z wystawy i tych, którzy przybyli tu jedynie poddać dzieła ocenie i podziwowi. Nie zwracał uwagi na szum przejeżdżających niedaleko aut, na głośny klakson wepchnięty w zabudowę zamaszystym ruchem zaskoczonego kierowcy. Był jak ktoś, kogo percepcyjne zdolności zostały dostrojone do odbierania wyłącznie określonej puli kolorów (kruczej czerni włosów, ciemnych rogówek, jasnej karnacji przyprószonej naturalnym różem rozdrażnienia, choć wolał sobie wmawiać, że raczej zawstydzenia), dźwięków (szelestu ubrań ocierających się o siebie podczas spaceru; chrzęstu piachu pod stawianymi lekko krokami; brzmienia głosu) do aury, jaką emanowała, charakteryzującej się ciepłem i jakąś niepewnością, jakby nie powinno jej tu być. A może chodziło o niego. Może nie powinna tu być z nim.
Nie zauważył, kiedy dokładnie wsunął ręce do kieszeni bluzy. Scentralizował skupienie na obrazie własnego umęczonego oblicza, na którym wbrew wszystkim nieprawidłowościom odbiła się wola walki o następne tchnienie. Oglądał czerwone pociągnięcia pędzla, ciemniejsze kontury, zapewne stworzone jakimś węglem, i zastanawiał się, dlaczego miałby jej na to pozwolić. Prosił o spalenie tego obrazu nie zająknąwszy się ani razu, a jednak wcześniej z usłużną cierpliwością wysłuchał tego, co miała mu do powiedzenia ta artystyczna dusza.
Nie zgadzał się z nią, dalej przystając przy wersji, że moc posiadała nieograniczoną. Nie zdawała sobie z tego sprawy? Albo to on był zbyt zaskoczony ilością wiernie odbitych na płótnie detali. Przez cały okres istnienia wykonał setki tysięcy zdjęć i na żadnej z tych fotografii nie został uwieczniony. Konfrontacja z cudzą twórczością, tak pieczołowicie dbającą o najmniejszą rysę, o nakreślenie krzywizny szczęki, zmarszczonych brwi, zawiniętych kosmyków płonących na powierzchni obrazu równie intensywnie co w promieniach kwietniowego słońca, wyzwalała w nim mieszane emocje. Tym bardziej spotęgowane, kiedy mu zaprzeczyła.
Oderwał wtedy wzrok od płótna, natychmiast osadzając złoto tęczówek w dziewczęcych, ciemnych odpowiednikach. Wydawał się, nieoczekiwanie, zły. Jakby ktoś potknął się i naruszył jakąś wajchę, przestawił w nim dźwignię z jednej skrajności w drugą. Pochmurność czaiła się jednak wyłącznie za barierą przymrużonych ślepi; kiedy się odezwał, brzmiał wciąż tak samo. - Jeżeli boisz się, że nie będziesz mogła mnie oglądać to niepotrzebnie. - Aluzyjność wkradnięta w chrypę wysforowała naprzód. - Zastąpię ci ten obraz i tym razem to ty wystawisz ocenę, a nie uczelniana hałastra. - Uśmiechu nie dało się ująć w pełnej krasie, kiedy usta przykrywał materiał maski, jednak nad jej czarną granicą jaśniały oczy.
Nie mógł zapomnieć po co tutaj przyjechał. Przede wszystkim jednak na czym. Ruchem nadgarstka wskazał więc kierunek kolejnego przystanku. - Tędy. - Zostawił własny portret nie oglądając się już za siebie. Każdy przemierzony metr oddalał go od przeświadczenia, że płaski kadr będzie istnieć długo po tym jak on sam przestanie. Próbował nie utwierdzać się w przekonaniu (chociaż słusznym), że dziewczyna, której palce skubały nerwowo końcówkę warkocza, będzie sięgać po pędzle z włosiem tę końcówkę przypominające, i namaluje innych, i żaden z tych obrazów nie będzie już go przedstawiać, bo to na pewno będą mili goście bez żadnej potrzeby, by ktoś podrzynał im gardła.
- Jest ciepło, ale zaraz szybko zmienisz zdanie. - Powinien być niezadowolony na jej ubiór, ale przecież nie mogła się na to przygotować. Częściowo sam więc to zrobił, wyrobionym już u siebie nawykiem. Na parkingu zostawiono wiele pojazdów i jego nie był wielkim wyjątkiem. Motocykl czekał w kamiennym posłuszeństwie w najdalszej części, niedaleko bramy, skąpany w cieniu rzucanym przez mur otaczający uczelnię. W jego bagażniku spoczywała złożona wpół skórzana kurtka - tuż pod zarezerwowanym dla pasażerki nakryciem głowy. Wątpił, by ktokolwiek wierzył w istnienie jego przezorności.
- Podczas jazdy, gdy będziemy skręcać - kliknął przycisk zwalniający blokadę - postaraj się nie zapierać, tylko poddać temu, w którą stronę przechyla się pojazd. - Wyciągnął kask, podając go Ejiri. - Zwykle ludzie instynktownie próbują się odsunąć w przeciwny bok, kiedy wyczują, że są zbyt blisko podłoża. Nie będziesz zbyt blisko, chociaż, jeżeli nie podróżowałaś tak wcześniej, możesz mieć podobne wrażenie. - Palec wolnej ręki wsunął już w metkę u kołnierza kurtki, wyciągając ją. Bagażnik zamknął jednym ruchem nadgarstka. - Pewnie robię z siebie teraz idiotę, bo jesteś mistrzynią w ryzykanckich wyścigach na dwukołowcach, ale wolę podkreślić nawet takie beznadziejne oczywistości. Ah. - Zza maseczki dobiegło ciche cmoknięcie języka, kiedy, jednocześnie, zarzucał na smukłe, dziewczęce barki skórzaną wierzchnią odzież - za dużą, za ciężką. - Kojarzysz też, że kiedy będziemy w trasie, obydwie ręce musisz trzymać gdzieś bardziej w mojej niż twojej okolicy? - Jakby dla wzbogacenia wypowiedzi postukał palcem w powietrzu, mniej więcej na wysokości jej ramienia, na które zwykle zarzucała warkocz. - Jeżeli dalej będziesz się denerwowała, zamiast włosów masz do dyspozycji mnie. To jedyna żelazna zasada, której nie masz prawa złamać. Może mnie przerobiłaś na obraz, ale ja się pod freskiem z tobą nigdy nie podpiszę.
Odetchnął, prostując się.
- Gotowa?
Zmiana tematu była mu więc na rękę, choć gdzieś podskórnie nie próbował udawać, że nie wrócą do tej kwestii. W pewnym momencie spojrzy na niego ciepłą barwą kawy ledwie skroplonej mlekiem, zaciśnie wargi i będzie oczekiwała powodu. Bo może wcale jej nie znał i może mylił się nawet w tym względzie, ale wydawała się kimś, kto tego powodu potrzebuje. Wśród niestabilności wiecznych kłamstw i rozgrywanych żartów szukała gruntu, na którym mogła stanąć pewniej. I jeżeli tego nie otrzyma, prędzej czy później zmieni trasę, oddalając się od tej, którą sam podążał. Nie zrezygnowałby jednak z szansy, aby uszczknąć dla siebie więcej czasu na obranie taktyki. Wzruszył więc barkami, podłapując przejście w dyskusji. - Rumak czeka tuż przy bramie, wasza niecierpliwość.
W tonie głosu mieściło się coś sarkastycznego, co kazało sądzić, że działał tak całe życie. Kroczył przez jego bieg z niesłabnącą drwiną, z rozweseleniem utkwionym u dna źrenicy. Rodzaj szczeniackiej bezmyślności wżarł się w jego gesty, w mimikę twarzy, w oddające pełnię koncentracji spojrzenie, które nieustannie kierował dziś ku dziewczynie. Potrafił, całkiem szczerze zresztą, ignorować wszystko wokół. Studentów, którzy namalowali wiele obrazów z wystawy i tych, którzy przybyli tu jedynie poddać dzieła ocenie i podziwowi. Nie zwracał uwagi na szum przejeżdżających niedaleko aut, na głośny klakson wepchnięty w zabudowę zamaszystym ruchem zaskoczonego kierowcy. Był jak ktoś, kogo percepcyjne zdolności zostały dostrojone do odbierania wyłącznie określonej puli kolorów (kruczej czerni włosów, ciemnych rogówek, jasnej karnacji przyprószonej naturalnym różem rozdrażnienia, choć wolał sobie wmawiać, że raczej zawstydzenia), dźwięków (szelestu ubrań ocierających się o siebie podczas spaceru; chrzęstu piachu pod stawianymi lekko krokami; brzmienia głosu) do aury, jaką emanowała, charakteryzującej się ciepłem i jakąś niepewnością, jakby nie powinno jej tu być. A może chodziło o niego. Może nie powinna tu być z nim.
Nie zauważył, kiedy dokładnie wsunął ręce do kieszeni bluzy. Scentralizował skupienie na obrazie własnego umęczonego oblicza, na którym wbrew wszystkim nieprawidłowościom odbiła się wola walki o następne tchnienie. Oglądał czerwone pociągnięcia pędzla, ciemniejsze kontury, zapewne stworzone jakimś węglem, i zastanawiał się, dlaczego miałby jej na to pozwolić. Prosił o spalenie tego obrazu nie zająknąwszy się ani razu, a jednak wcześniej z usłużną cierpliwością wysłuchał tego, co miała mu do powiedzenia ta artystyczna dusza.
Nie zgadzał się z nią, dalej przystając przy wersji, że moc posiadała nieograniczoną. Nie zdawała sobie z tego sprawy? Albo to on był zbyt zaskoczony ilością wiernie odbitych na płótnie detali. Przez cały okres istnienia wykonał setki tysięcy zdjęć i na żadnej z tych fotografii nie został uwieczniony. Konfrontacja z cudzą twórczością, tak pieczołowicie dbającą o najmniejszą rysę, o nakreślenie krzywizny szczęki, zmarszczonych brwi, zawiniętych kosmyków płonących na powierzchni obrazu równie intensywnie co w promieniach kwietniowego słońca, wyzwalała w nim mieszane emocje. Tym bardziej spotęgowane, kiedy mu zaprzeczyła.
Oderwał wtedy wzrok od płótna, natychmiast osadzając złoto tęczówek w dziewczęcych, ciemnych odpowiednikach. Wydawał się, nieoczekiwanie, zły. Jakby ktoś potknął się i naruszył jakąś wajchę, przestawił w nim dźwignię z jednej skrajności w drugą. Pochmurność czaiła się jednak wyłącznie za barierą przymrużonych ślepi; kiedy się odezwał, brzmiał wciąż tak samo. - Jeżeli boisz się, że nie będziesz mogła mnie oglądać to niepotrzebnie. - Aluzyjność wkradnięta w chrypę wysforowała naprzód. - Zastąpię ci ten obraz i tym razem to ty wystawisz ocenę, a nie uczelniana hałastra. - Uśmiechu nie dało się ująć w pełnej krasie, kiedy usta przykrywał materiał maski, jednak nad jej czarną granicą jaśniały oczy.
Nie mógł zapomnieć po co tutaj przyjechał. Przede wszystkim jednak na czym. Ruchem nadgarstka wskazał więc kierunek kolejnego przystanku. - Tędy. - Zostawił własny portret nie oglądając się już za siebie. Każdy przemierzony metr oddalał go od przeświadczenia, że płaski kadr będzie istnieć długo po tym jak on sam przestanie. Próbował nie utwierdzać się w przekonaniu (chociaż słusznym), że dziewczyna, której palce skubały nerwowo końcówkę warkocza, będzie sięgać po pędzle z włosiem tę końcówkę przypominające, i namaluje innych, i żaden z tych obrazów nie będzie już go przedstawiać, bo to na pewno będą mili goście bez żadnej potrzeby, by ktoś podrzynał im gardła.
- Jest ciepło, ale zaraz szybko zmienisz zdanie. - Powinien być niezadowolony na jej ubiór, ale przecież nie mogła się na to przygotować. Częściowo sam więc to zrobił, wyrobionym już u siebie nawykiem. Na parkingu zostawiono wiele pojazdów i jego nie był wielkim wyjątkiem. Motocykl czekał w kamiennym posłuszeństwie w najdalszej części, niedaleko bramy, skąpany w cieniu rzucanym przez mur otaczający uczelnię. W jego bagażniku spoczywała złożona wpół skórzana kurtka - tuż pod zarezerwowanym dla pasażerki nakryciem głowy. Wątpił, by ktokolwiek wierzył w istnienie jego przezorności.
- Podczas jazdy, gdy będziemy skręcać - kliknął przycisk zwalniający blokadę - postaraj się nie zapierać, tylko poddać temu, w którą stronę przechyla się pojazd. - Wyciągnął kask, podając go Ejiri. - Zwykle ludzie instynktownie próbują się odsunąć w przeciwny bok, kiedy wyczują, że są zbyt blisko podłoża. Nie będziesz zbyt blisko, chociaż, jeżeli nie podróżowałaś tak wcześniej, możesz mieć podobne wrażenie. - Palec wolnej ręki wsunął już w metkę u kołnierza kurtki, wyciągając ją. Bagażnik zamknął jednym ruchem nadgarstka. - Pewnie robię z siebie teraz idiotę, bo jesteś mistrzynią w ryzykanckich wyścigach na dwukołowcach, ale wolę podkreślić nawet takie beznadziejne oczywistości. Ah. - Zza maseczki dobiegło ciche cmoknięcie języka, kiedy, jednocześnie, zarzucał na smukłe, dziewczęce barki skórzaną wierzchnią odzież - za dużą, za ciężką. - Kojarzysz też, że kiedy będziemy w trasie, obydwie ręce musisz trzymać gdzieś bardziej w mojej niż twojej okolicy? - Jakby dla wzbogacenia wypowiedzi postukał palcem w powietrzu, mniej więcej na wysokości jej ramienia, na które zwykle zarzucała warkocz. - Jeżeli dalej będziesz się denerwowała, zamiast włosów masz do dyspozycji mnie. To jedyna żelazna zasada, której nie masz prawa złamać. Może mnie przerobiłaś na obraz, ale ja się pod freskiem z tobą nigdy nie podpiszę.
Odetchnął, prostując się.
- Gotowa?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
- Nie widziałeś mnie niecierpliwej - jeszcze - chciała dodać, ale coś niejasno wierzgającego, kazało jej ugryźć się w język, urywając zdanie nagle - w zalążku wyzwania. Czuła, jak zapalał się lont prowokacji, której ognić nie powinna była wcale. Zbyt łatwo przychodziło jej ulegać odkrytej emocji, gdy znajdował się obok. Zduszone słowo zapiekło, grzejąc milczeniem, krótką chwilę potem. Pozostawiając w przestrzeni niedopowiedzenie, które - zdawało się, że mógł wyczuć. Czasem, zdawało jej się, że reagował jak rekin, który węszył upuszczonej krwi. A raz smakując jej woń, gnał do przodu, nie patrząc na przeszkody. Niepokojącym było w tym, że pozwalała mu na to. Z niewychowaną ciekawością, wyczekując okazji, by ukłuć palce, i patrzeć jak gęsta kropla upada w toń, a szkarłat rozchodzi się plamą.
I woła. Głupia, wiercił rozsądek. Naiwna, szeptał strach.
Brudna.
Tak wołał wstyd.
Wiem.
Było coś paskudnie pociągającego w zaczepnej niecierpliwości, którą prezentował. Wierciła się z tą myślą już wcześniej. Nieprzyzwyczajona i nieprzygotowana na sensacje łaskoczące skórę, napinające mięśnie, rozgrzewające szumiącą krew. Był niebezpieczeństwem, które być może nieopacznie zwróciła na siebie uwagę. I z rosnącą świadomością, zgadzała się na stawiane - przez rozbawione jej rozterką los - warunki. Nie do końca pewną, czego oczekiwała od finału. I czy oczekiwała czegokolwiek, pewną też wodzącej za nią kpiną, klucząca między słowami, osiadłą w parze złotych obręczy, wiążącą czający się w oddali tarcz głód. W tym być może, ściągało ich bliźniacze podobieństwo. Przesiąknięci pragnieniami - różnej natury, rozdzierające wnętrze. Nienasycone (rozdrażnioną?) tęsknotą. Taką miała pozostać.
Miała?
Wiązała jednak kłębiącą się mieszankę - z naturą artystyczną. Winiła i dziękowała, odwracając uwagę od przyprószonych popiołem przeszłości tkanek. Wolała gnać tam, gdzie wołało ją tchnienie weny, wskazując kierunek, ścierając z piedestału zapędy realizmu. I strachu. Wolała, jak kot, ścigać się z falującym gniewem, zanurzającym spojrzenie chłopaka w cieniu. Zupełnie niepodobnym wilczemu uśmiechowi, który rozpoznawała nawet, gdy wargi kryła maseczka. Miała chwilę, że chciała sięgnąć po materiał, szarpnąć wiązania, pozbawiając go i wszystkich innych, tej prowizorycznej zasłony. Ale skubiące końcówkę warkocza palce, tylko mocniej wczepiła między pasma, trącając końcówkę wstążki, jak roztargniony gorącem kot. Coś - znowu ulotnego - zatrzymywało jej wzrok na dostrzeżonej emocji. Chwytała jej nici, obserwowała jak wije się pod skórą, na pozór niemal niewidocznie. Kusiło, by trącić opuszką palca napięty mięsień, ścisnąć brzeg blizny, by zobaczyć - jak właśnie wtedy się układała. Pozbawiał jej tego. A zmęczone rozdrażnienie, rosło, proporcjonalnie do nowej płaszczyzny ciepła, ściągającego jej przejęty wzrok w bok, równo z odchyleniem głowy, odsłaniającym jasność skóry na szyi. Dokładnie tam, gdzie wcześniej grzało ciepło męskiej dłoni.
- Kto powiedział, że jej już nie wystawiłam? A ty więcej mówisz n... - uniosła i opuściła brodę, równo z westchnieniem. Znowu urwanym. Prostowanym narzuconą sobie granicą - Przestań. Wystarczy, że ci nie wierzę - ucięła niezręcznie. Pierwotnie cisnąca się riposta, brzmiała płytko, zakrawając o zaczepkę wystarczająco niskich lotów, by nie chcieć się mierzyć z jej konsekwencjami.
- Nie zmienię zdania - odpowiadała już przez ramię, wędrując ścieżką dziedzińca i wyznaczonym gestem kierunkiem. Nieco zbyt szybko docierając do celu, jaki znajdował się na parkingu. Z nieumiejętnie skrywanym zawahaniem, obserwowała smukłość motocyklowej konstrukcji, przenosząc w skupieniu wzrok to na Waruia, to przedstawioną jej maszynę. Z mieszanką początkowego zaskoczenia, przeradzającego się w... fascynację, gdy chwytała zmysłami kolejne wytyczne. Palce wsunęły się za granicę otrzymanego kasku, odwracając go wierzchem ku górze. Drgnęła nerwowo, gdy kliknięcie zakończyło zamkniecie bagażnika. Zamiast jednak odsunąć się od źródła, ciało do niego lgnęło, jakby dostrzegło zapowiedź czegoś, czego sama Carei jeszcze nie rozumiała. A chciała.
- To trochę jak w tańcu - obróciła kask jeszcze raz, pozostawiając go uwieszonego - póki co - na nadgarstku - takie zgranie - dodała, mrugając, z niezaskoczonym westchnieniem przyjmując nową falę rozchodzącego się niewdzięcznie ciepła - To znaczy, będę pamiętać. Podążę za ... - twoim ciałem. - gwałtowne wciągniecie powietrza przez nos, miało dać jej czas na odpowiedź. Ramiona spiął impuls i nagła bliskość, ale opadły na ramiona ciężar był przyjemnie chłodny. Materiał kurtki sięgał jej ud, a rękawy, musiała mocno podciągnąć, ledwie odsłaniając bladość paliczków. Owionęła ja znajoma woń, wciągająca we wspomnienie ulokowane jeszcze w jej mieszkaniu. W zestawieniu z rzeczową sugestią, czuła, że powinna szybciej wsunąć kask na głowę. Mogła udawać, ze nie działają na nią zaczepki, ale maskowany wstyd rozlał się równo na szyję, na policzki, wypychając płochliwość między zakrztuszenie na języku i zwarte niemo wargi, które rozchyliła dopiero w potwierdzeniu - gotowa.
Śpieszność odpowiedzi, zgrała z krokiem, który postawił ją za plecami chłopaka. Burzliwa mieszanka wprawiała w migotliwy szum serca, ale wbrew spłoszonemu spojrzeniu, to ekscytacji lśniła najjaśniej - Nigdy tego nie robiłam - przyznała w końcu cicho, wspinając się lekko na siedzisko pasażera i z wahaniem, nie dając szansy na ewentualny, nowy komentarz, czy pełne podtekstów pospieszanie - pochyliła się, stykając z drażniąco ciepłymi plecami Shina. Ramiona wyprostowała wolniej, wsuwając dłonie gdzieś w okolicę męskiego brzucha. Przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło, szczęśliwa, że mogła już włożyć kask na włosy, odrzucając wcześniej warkocz z ramienia
- Tym razem skorzystam - palce ścisnęła, zbierając we wnętrzu dłoni fragment męskiej bluzy, prawdopodobnie, zaczepiając paznokciami także o rozgrzaną (czuła to jeszcze wyraźniej) skórę. Miała wrażenie, że tym razem, to ona miała gorączkę.
@Warui Shin'ya
I woła. Głupia, wiercił rozsądek. Naiwna, szeptał strach.
Brudna.
Tak wołał wstyd.
Wiem.
Było coś paskudnie pociągającego w zaczepnej niecierpliwości, którą prezentował. Wierciła się z tą myślą już wcześniej. Nieprzyzwyczajona i nieprzygotowana na sensacje łaskoczące skórę, napinające mięśnie, rozgrzewające szumiącą krew. Był niebezpieczeństwem, które być może nieopacznie zwróciła na siebie uwagę. I z rosnącą świadomością, zgadzała się na stawiane - przez rozbawione jej rozterką los - warunki. Nie do końca pewną, czego oczekiwała od finału. I czy oczekiwała czegokolwiek, pewną też wodzącej za nią kpiną, klucząca między słowami, osiadłą w parze złotych obręczy, wiążącą czający się w oddali tarcz głód. W tym być może, ściągało ich bliźniacze podobieństwo. Przesiąknięci pragnieniami - różnej natury, rozdzierające wnętrze. Nienasycone (rozdrażnioną?) tęsknotą. Taką miała pozostać.
Miała?
Wiązała jednak kłębiącą się mieszankę - z naturą artystyczną. Winiła i dziękowała, odwracając uwagę od przyprószonych popiołem przeszłości tkanek. Wolała gnać tam, gdzie wołało ją tchnienie weny, wskazując kierunek, ścierając z piedestału zapędy realizmu. I strachu. Wolała, jak kot, ścigać się z falującym gniewem, zanurzającym spojrzenie chłopaka w cieniu. Zupełnie niepodobnym wilczemu uśmiechowi, który rozpoznawała nawet, gdy wargi kryła maseczka. Miała chwilę, że chciała sięgnąć po materiał, szarpnąć wiązania, pozbawiając go i wszystkich innych, tej prowizorycznej zasłony. Ale skubiące końcówkę warkocza palce, tylko mocniej wczepiła między pasma, trącając końcówkę wstążki, jak roztargniony gorącem kot. Coś - znowu ulotnego - zatrzymywało jej wzrok na dostrzeżonej emocji. Chwytała jej nici, obserwowała jak wije się pod skórą, na pozór niemal niewidocznie. Kusiło, by trącić opuszką palca napięty mięsień, ścisnąć brzeg blizny, by zobaczyć - jak właśnie wtedy się układała. Pozbawiał jej tego. A zmęczone rozdrażnienie, rosło, proporcjonalnie do nowej płaszczyzny ciepła, ściągającego jej przejęty wzrok w bok, równo z odchyleniem głowy, odsłaniającym jasność skóry na szyi. Dokładnie tam, gdzie wcześniej grzało ciepło męskiej dłoni.
- Kto powiedział, że jej już nie wystawiłam? A ty więcej mówisz n... - uniosła i opuściła brodę, równo z westchnieniem. Znowu urwanym. Prostowanym narzuconą sobie granicą - Przestań. Wystarczy, że ci nie wierzę - ucięła niezręcznie. Pierwotnie cisnąca się riposta, brzmiała płytko, zakrawając o zaczepkę wystarczająco niskich lotów, by nie chcieć się mierzyć z jej konsekwencjami.
- Nie zmienię zdania - odpowiadała już przez ramię, wędrując ścieżką dziedzińca i wyznaczonym gestem kierunkiem. Nieco zbyt szybko docierając do celu, jaki znajdował się na parkingu. Z nieumiejętnie skrywanym zawahaniem, obserwowała smukłość motocyklowej konstrukcji, przenosząc w skupieniu wzrok to na Waruia, to przedstawioną jej maszynę. Z mieszanką początkowego zaskoczenia, przeradzającego się w... fascynację, gdy chwytała zmysłami kolejne wytyczne. Palce wsunęły się za granicę otrzymanego kasku, odwracając go wierzchem ku górze. Drgnęła nerwowo, gdy kliknięcie zakończyło zamkniecie bagażnika. Zamiast jednak odsunąć się od źródła, ciało do niego lgnęło, jakby dostrzegło zapowiedź czegoś, czego sama Carei jeszcze nie rozumiała. A chciała.
- To trochę jak w tańcu - obróciła kask jeszcze raz, pozostawiając go uwieszonego - póki co - na nadgarstku - takie zgranie - dodała, mrugając, z niezaskoczonym westchnieniem przyjmując nową falę rozchodzącego się niewdzięcznie ciepła - To znaczy, będę pamiętać. Podążę za ... - twoim ciałem. - gwałtowne wciągniecie powietrza przez nos, miało dać jej czas na odpowiedź. Ramiona spiął impuls i nagła bliskość, ale opadły na ramiona ciężar był przyjemnie chłodny. Materiał kurtki sięgał jej ud, a rękawy, musiała mocno podciągnąć, ledwie odsłaniając bladość paliczków. Owionęła ja znajoma woń, wciągająca we wspomnienie ulokowane jeszcze w jej mieszkaniu. W zestawieniu z rzeczową sugestią, czuła, że powinna szybciej wsunąć kask na głowę. Mogła udawać, ze nie działają na nią zaczepki, ale maskowany wstyd rozlał się równo na szyję, na policzki, wypychając płochliwość między zakrztuszenie na języku i zwarte niemo wargi, które rozchyliła dopiero w potwierdzeniu - gotowa.
Śpieszność odpowiedzi, zgrała z krokiem, który postawił ją za plecami chłopaka. Burzliwa mieszanka wprawiała w migotliwy szum serca, ale wbrew spłoszonemu spojrzeniu, to ekscytacji lśniła najjaśniej - Nigdy tego nie robiłam - przyznała w końcu cicho, wspinając się lekko na siedzisko pasażera i z wahaniem, nie dając szansy na ewentualny, nowy komentarz, czy pełne podtekstów pospieszanie - pochyliła się, stykając z drażniąco ciepłymi plecami Shina. Ramiona wyprostowała wolniej, wsuwając dłonie gdzieś w okolicę męskiego brzucha. Przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło, szczęśliwa, że mogła już włożyć kask na włosy, odrzucając wcześniej warkocz z ramienia
- Tym razem skorzystam - palce ścisnęła, zbierając we wnętrzu dłoni fragment męskiej bluzy, prawdopodobnie, zaczepiając paznokciami także o rozgrzaną (czuła to jeszcze wyraźniej) skórę. Miała wrażenie, że tym razem, to ona miała gorączkę.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Czy rzeczywiście mogła wystawić mu już ocenę?
Gdyby nie musiał utrzymać tej nieszczęsnej gardy, zapewne by westchnął. Bo tak. Bo według ich ostatniego, prawdziwego, spotkania - mogła wszystko. Zarzekł się wtedy - w półprzytomnym amoku, chrypiąc przy każdej z bólem wypowiadanej głosce - że jest jej zwyczajnie coś winien. Bo tymi samymi dłońmi, którymi dziś nieustannie sięgała końcówki warkocza, wtedy sięgnęła ku jego obrażeniom. Nie miała wobec niego zobowiązań, nie kierowały nią powinności, a mimo tego stała się okładem uwieńczonym ulgą. Pozwoliła, by przeorane nożem gardło zyskało szansę nabrać tchu, pomieścić wystarczającą ilość tlenu i ten tlen posłać dalej - wprost do organizmu. Zasiliła mu kończyny, którymi teraz manewrował - nogę przerzucił przez siedzenie jak nad siodłem konia, przykryte skórzanymi rękawiczkami dłonie ujęły przewieszony przez rączkę kierownicy kask. Zasiliła pierś mogącą urosnąć przy wdechu nagrzanego asfaltem powietrza, i brzuch, jaki sama zbawczyni miała okazję opleść w uścisku ramion. Być może nie wszystko co uratowała sprawiło jej satysfakcję. Nie mogła wybrać, które elementy pozostaną, więc część z nich, w irytujący sposób, funkcjonowała dalej kosztem uratowania pozostałych. Chociażby to jak drgnął kącik ust, kiedy urwała zdanie (a ty więcej mówisz n...). Niż robił, tak? Mógł się powstrzymać przed wymownym zmrużeniem powiek, przed nieco uniesioną lewą brwią, przed zaczepnością jaka emanowała z intensywności podbijającej skoncentrowane spojrzenie. Ale wtedy nie byłoby tym sobą, którego jej prezentował w pełnej odsłonie.
Przed oczami miał zresztą wycinek wspomnienia, gdy dotykał jej smagniętego farbą policzka, a ona wzbraniała się i kazała odsunąć. Psia komenda, by nie ruszał. Wtedy rzeczywiście nie mógł. Osłabienie to idealny pokarm dla posłuszeństwa. Nie miał siły się jej sprzeciwiać, na upartego pchać łap tam, gdzie ewidentnie ich sobie nie życzyła. Gdy odzyskał jednak klarowność myśli, łatwiej było do pewnych sytuacji doprowadzić. Bo los bywał stronniczy i tym razem opowiedział się po jego barykadzie. Jedną ze złośliwości był choćby fakt, że mógł mieć każdy rodzaj rumaka, ale felernym dla dziewczyny przypadkiem przypadł im w udziale akurat ten wymuszający najbliższy kontakt.
- Jasne, trochę tak - przyznał, jak taniec, obojętnie, na tańcu się nie znał, potrafił tylko parę kroków, jedynie tyle, by na balu halloweenowym w zeszłym roku być godnym partnerem, ale wierzył, że to porównanie ma sensowny wydźwięk. Rude pasma, feerią barw odbijające światło dnia od jaśniejszych kosmyków, zniknęły pod czernią plastiku. Kliknęło zapięcie kasku. Jeszcze sprawdził czy wszystko jest na swoim miejscu. Sprawiał wrażenie kogoś, kto dba o bezpieczeństwo z należytą sprawie uwagą - ogląda płaszczyznę wyświetlacza, podatność sprzęgła na nacisk palców, stacyjkę, do której trafił ze zgrzytem ocierających się o siebie metalowych fragmentów kluczyk. Wreszcie odrobinę się pochylił, wyczuwając mocniejszy nacisk zaplecionych na linii brzucha dłoni. Pojazd zamruczał, wchodząc w przyjemne, nieintensywne wibracje, a potem gwałtownie wyrwał się do przodu.
Na sekundę.
I zamarł.
To raptowne szarpnięcie wyrwało ciała do przodu siłą rozpędu - Shin poczuł jak do pleców ciaśniej przylega dziewczęca sylwetka i uśmiechnął się, zasłaniany dołem kasku. - Lepiej. - Przez poważny ton przebijały rozbawione drgnięcia strun niczym wiązanki ostrego światła przeciskające się przez zbyt transparentną tkaninę. - Przykro mi - nie było mu przykro - to bardziej romantyczny układ - sprostował, zwracając już twarz ku frontowi. - Nie techno-dyskoteka. Trzeba być blisko. - Nie trzeba było, ale ryk silnika zagłuszył wszelkie racjonalizacje, a gdy nadgarstek chłopaka ugiął się w dół, manetka gazu przesłała żyłom konstrukcji setki impulsów i tym razem spod kół sypnął zaległy na parkingu piach.
Wbrew agresji początku naprawdę - po wystrzeleniu spomiędzy bram uniwersytetu - dalej jechał regulaminowo; zdawało się, że rzadko to robił. Coś w jego skamieniałych mięśniach bardziej pasowało do ryzyka. Skoro trzymał gardę to widocznie był do tego przyzwyczajony, a przyzwyczajenia brały się z potrzeby. Nawyki powstawały miesiącami.
Pod napiętym brzuchem pracowały tkanki; unosiły się i opadały przy wdechach i wydechach, emanowały ciepłem odbieranym przez pęd wiatru. Drgnęły, zdradzając parsknięcie, efekt rozbawienia, bo w pewnym momencie, zapewne odruchowo, musiała złapać go mocniej na jednym z wybojów. Po to, aby zachować równowagę i stabilność, ale co za różnica? Może specjalnie wjechał w dziurę.
Wkrótce zostawili za sobą neonowe wieżowce i migające szyldy; pojawiły się meandry węższych uliczek, dziesiątki przygarbionych straganów i tradycyjnych zabudowań. Asakura rozpościerała się nad nimi gęstym baldachimem drzew, po bokach umykały pnie, które w prędkości rozmywały się w brązowawe smugi, gdzieś ponad posykiwaniem przyrządzanych na ulicy przysmaków słychać było dzwonki aż wkrótce one również zniknęły wchłonięte przez tło. Na ich miejscu pojawiła się cisza szumiąca wraz z chłostającym powietrzem i faktycznie zrobiło się chłodniej, gdy zniknęły wokół ochronne drapacze chmur.
Jezdnia gradientem przemieniła się w ubitą glebę, wpierw gładką, później coraz mniej sensowną, bardziej prowizoryczną, dla zasady. Cywilizacja kurczyła się za plecami, przysłaniana naturą. Przegub Shina raz jeszcze się ugiął, motor warknął i przyspieszył, śląc spod tylnego kola tumany kurzu i właśnie dzięki temu zmieścił się w ramach zaserwowanej obietnicy. Podróż potrwa jakieś dwie godziny - słowa szeleściły w okolicy ciemienia, kiedy silnik nareszcie zgasł, kiedy podeszwy wygodnego obuwa dotykały podłoża po obydwu stronach, kiedy palce oparły się o boki kasku, aby go zdjąć. Wydawało się, że włosy powinny mu oklapnąć od nacisku amortyzujących poduszek wypełniających wnętrze czaszki ochronnego nakrycia, ale rude kosmyki sterczały fryzurą rozbudzonego dopiero nastolatka i nawet nawykowe przeczesanie ich dłonią nie poprawiło ich zmierzwionego stanu.
Znajdowali się gdzieś na obrzeżach Saawy. Od najbliższego gospodarstwa (widać było siwy dym ulatujący w jasne niebo) oddzielało ich złociste pole. Zboże miało niemal ten sam odcień co niektóre blond plamy na pasmach Shina.
- Dalej idziemy pieszo.
Trzasnęło zapięcie nim kask ponownie nie został przewieszony przez kierownicę na pasku. Plastik odbił się kilkukrotnie o zabudowę pojazdu jak takt niecierpliwych opuszek. Sam Warui wydawał się niecierpliwy, nawet jeżeli tuszował to prowizorycznym, nonszalanckim spokojem.
- Powinienem wspominać, że to będzie dość trudny odcinek? - Nie był. Znów kłamał. Znów hiperbolizował. Oczy miał skierowane na nią, jarzyły się żółcią, bursztynem i pomarańczą nad linią ciemnej maseczki. - Ale sobie poradzisz, co? Upór masz przeogromny. Jak mieści się w tak niewielkim ciele? - Śmiech zaplątany w struny, lekkie drgnięcie barków; zsiadł z pojazdu, gdy i ona zeszła; odebrał od niej kask, tu też kliknął zatrzask. - Jadłaś coś dzisiaj pomiędzy jednym a drugim malarskim amokiem? - Blah, blah, blah, zabijanie czasu, przeciąganie motywu. Dodatkowy bagażnik był stosunkowo niewielki, ale wystarczający dla plecaka, który po wyciągnięciu, wylądował pasem na ramieniu chłopaka.
Można było odnieść wrażenie, że chciał coś jeszcze dodać, że gdyby nie materiał zakrywający usta, dostrzegłaby lekko rozchylone w zawahaniu wargi. Musiał jednak odpuścić, bo zaszurało obuwie i ten dźwięk zadziałał podobnie do przycisku start. Świat znów ruszył własnym biegiem.
- Zastanawiam się... - podjął przeciągle, poprawiając bagaż. - Sądzisz, że osoby z obrazów artysty, który je ożywiał, były z tego zadowolone? - pytanie wplątało się w świst łagodnego wiatru, w miękkie muśnięcia powietrza kładące się na policzkach i skroniach. Shin'ya wskazał dłonią kierunek trasy - wąską, dość dziką ścieżkę prowadzącą w przeciwną stronę niż figurujące po prawej domostwo, wkrótce skręcającą w las i biegnącą pochyłym terenem ku górze. Czekała ich wspinaczka i może stąd nawiązanie do poprzedniego tematu. Chodziło o szczyt możliwości i trud jaki trzeba było przedtem znieść.
Gdyby nie musiał utrzymać tej nieszczęsnej gardy, zapewne by westchnął. Bo tak. Bo według ich ostatniego, prawdziwego, spotkania - mogła wszystko. Zarzekł się wtedy - w półprzytomnym amoku, chrypiąc przy każdej z bólem wypowiadanej głosce - że jest jej zwyczajnie coś winien. Bo tymi samymi dłońmi, którymi dziś nieustannie sięgała końcówki warkocza, wtedy sięgnęła ku jego obrażeniom. Nie miała wobec niego zobowiązań, nie kierowały nią powinności, a mimo tego stała się okładem uwieńczonym ulgą. Pozwoliła, by przeorane nożem gardło zyskało szansę nabrać tchu, pomieścić wystarczającą ilość tlenu i ten tlen posłać dalej - wprost do organizmu. Zasiliła mu kończyny, którymi teraz manewrował - nogę przerzucił przez siedzenie jak nad siodłem konia, przykryte skórzanymi rękawiczkami dłonie ujęły przewieszony przez rączkę kierownicy kask. Zasiliła pierś mogącą urosnąć przy wdechu nagrzanego asfaltem powietrza, i brzuch, jaki sama zbawczyni miała okazję opleść w uścisku ramion. Być może nie wszystko co uratowała sprawiło jej satysfakcję. Nie mogła wybrać, które elementy pozostaną, więc część z nich, w irytujący sposób, funkcjonowała dalej kosztem uratowania pozostałych. Chociażby to jak drgnął kącik ust, kiedy urwała zdanie (a ty więcej mówisz n...). Niż robił, tak? Mógł się powstrzymać przed wymownym zmrużeniem powiek, przed nieco uniesioną lewą brwią, przed zaczepnością jaka emanowała z intensywności podbijającej skoncentrowane spojrzenie. Ale wtedy nie byłoby tym sobą, którego jej prezentował w pełnej odsłonie.
Przed oczami miał zresztą wycinek wspomnienia, gdy dotykał jej smagniętego farbą policzka, a ona wzbraniała się i kazała odsunąć. Psia komenda, by nie ruszał. Wtedy rzeczywiście nie mógł. Osłabienie to idealny pokarm dla posłuszeństwa. Nie miał siły się jej sprzeciwiać, na upartego pchać łap tam, gdzie ewidentnie ich sobie nie życzyła. Gdy odzyskał jednak klarowność myśli, łatwiej było do pewnych sytuacji doprowadzić. Bo los bywał stronniczy i tym razem opowiedział się po jego barykadzie. Jedną ze złośliwości był choćby fakt, że mógł mieć każdy rodzaj rumaka, ale felernym dla dziewczyny przypadkiem przypadł im w udziale akurat ten wymuszający najbliższy kontakt.
- Jasne, trochę tak - przyznał, jak taniec, obojętnie, na tańcu się nie znał, potrafił tylko parę kroków, jedynie tyle, by na balu halloweenowym w zeszłym roku być godnym partnerem, ale wierzył, że to porównanie ma sensowny wydźwięk. Rude pasma, feerią barw odbijające światło dnia od jaśniejszych kosmyków, zniknęły pod czernią plastiku. Kliknęło zapięcie kasku. Jeszcze sprawdził czy wszystko jest na swoim miejscu. Sprawiał wrażenie kogoś, kto dba o bezpieczeństwo z należytą sprawie uwagą - ogląda płaszczyznę wyświetlacza, podatność sprzęgła na nacisk palców, stacyjkę, do której trafił ze zgrzytem ocierających się o siebie metalowych fragmentów kluczyk. Wreszcie odrobinę się pochylił, wyczuwając mocniejszy nacisk zaplecionych na linii brzucha dłoni. Pojazd zamruczał, wchodząc w przyjemne, nieintensywne wibracje, a potem gwałtownie wyrwał się do przodu.
Na sekundę.
I zamarł.
To raptowne szarpnięcie wyrwało ciała do przodu siłą rozpędu - Shin poczuł jak do pleców ciaśniej przylega dziewczęca sylwetka i uśmiechnął się, zasłaniany dołem kasku. - Lepiej. - Przez poważny ton przebijały rozbawione drgnięcia strun niczym wiązanki ostrego światła przeciskające się przez zbyt transparentną tkaninę. - Przykro mi - nie było mu przykro - to bardziej romantyczny układ - sprostował, zwracając już twarz ku frontowi. - Nie techno-dyskoteka. Trzeba być blisko. - Nie trzeba było, ale ryk silnika zagłuszył wszelkie racjonalizacje, a gdy nadgarstek chłopaka ugiął się w dół, manetka gazu przesłała żyłom konstrukcji setki impulsów i tym razem spod kół sypnął zaległy na parkingu piach.
Wbrew agresji początku naprawdę - po wystrzeleniu spomiędzy bram uniwersytetu - dalej jechał regulaminowo; zdawało się, że rzadko to robił. Coś w jego skamieniałych mięśniach bardziej pasowało do ryzyka. Skoro trzymał gardę to widocznie był do tego przyzwyczajony, a przyzwyczajenia brały się z potrzeby. Nawyki powstawały miesiącami.
Pod napiętym brzuchem pracowały tkanki; unosiły się i opadały przy wdechach i wydechach, emanowały ciepłem odbieranym przez pęd wiatru. Drgnęły, zdradzając parsknięcie, efekt rozbawienia, bo w pewnym momencie, zapewne odruchowo, musiała złapać go mocniej na jednym z wybojów. Po to, aby zachować równowagę i stabilność, ale co za różnica? Może specjalnie wjechał w dziurę.
Wkrótce zostawili za sobą neonowe wieżowce i migające szyldy; pojawiły się meandry węższych uliczek, dziesiątki przygarbionych straganów i tradycyjnych zabudowań. Asakura rozpościerała się nad nimi gęstym baldachimem drzew, po bokach umykały pnie, które w prędkości rozmywały się w brązowawe smugi, gdzieś ponad posykiwaniem przyrządzanych na ulicy przysmaków słychać było dzwonki aż wkrótce one również zniknęły wchłonięte przez tło. Na ich miejscu pojawiła się cisza szumiąca wraz z chłostającym powietrzem i faktycznie zrobiło się chłodniej, gdy zniknęły wokół ochronne drapacze chmur.
Jezdnia gradientem przemieniła się w ubitą glebę, wpierw gładką, później coraz mniej sensowną, bardziej prowizoryczną, dla zasady. Cywilizacja kurczyła się za plecami, przysłaniana naturą. Przegub Shina raz jeszcze się ugiął, motor warknął i przyspieszył, śląc spod tylnego kola tumany kurzu i właśnie dzięki temu zmieścił się w ramach zaserwowanej obietnicy. Podróż potrwa jakieś dwie godziny - słowa szeleściły w okolicy ciemienia, kiedy silnik nareszcie zgasł, kiedy podeszwy wygodnego obuwa dotykały podłoża po obydwu stronach, kiedy palce oparły się o boki kasku, aby go zdjąć. Wydawało się, że włosy powinny mu oklapnąć od nacisku amortyzujących poduszek wypełniających wnętrze czaszki ochronnego nakrycia, ale rude kosmyki sterczały fryzurą rozbudzonego dopiero nastolatka i nawet nawykowe przeczesanie ich dłonią nie poprawiło ich zmierzwionego stanu.
Znajdowali się gdzieś na obrzeżach Saawy. Od najbliższego gospodarstwa (widać było siwy dym ulatujący w jasne niebo) oddzielało ich złociste pole. Zboże miało niemal ten sam odcień co niektóre blond plamy na pasmach Shina.
- Dalej idziemy pieszo.
Trzasnęło zapięcie nim kask ponownie nie został przewieszony przez kierownicę na pasku. Plastik odbił się kilkukrotnie o zabudowę pojazdu jak takt niecierpliwych opuszek. Sam Warui wydawał się niecierpliwy, nawet jeżeli tuszował to prowizorycznym, nonszalanckim spokojem.
- Powinienem wspominać, że to będzie dość trudny odcinek? - Nie był. Znów kłamał. Znów hiperbolizował. Oczy miał skierowane na nią, jarzyły się żółcią, bursztynem i pomarańczą nad linią ciemnej maseczki. - Ale sobie poradzisz, co? Upór masz przeogromny. Jak mieści się w tak niewielkim ciele? - Śmiech zaplątany w struny, lekkie drgnięcie barków; zsiadł z pojazdu, gdy i ona zeszła; odebrał od niej kask, tu też kliknął zatrzask. - Jadłaś coś dzisiaj pomiędzy jednym a drugim malarskim amokiem? - Blah, blah, blah, zabijanie czasu, przeciąganie motywu. Dodatkowy bagażnik był stosunkowo niewielki, ale wystarczający dla plecaka, który po wyciągnięciu, wylądował pasem na ramieniu chłopaka.
Można było odnieść wrażenie, że chciał coś jeszcze dodać, że gdyby nie materiał zakrywający usta, dostrzegłaby lekko rozchylone w zawahaniu wargi. Musiał jednak odpuścić, bo zaszurało obuwie i ten dźwięk zadziałał podobnie do przycisku start. Świat znów ruszył własnym biegiem.
- Zastanawiam się... - podjął przeciągle, poprawiając bagaż. - Sądzisz, że osoby z obrazów artysty, który je ożywiał, były z tego zadowolone? - pytanie wplątało się w świst łagodnego wiatru, w miękkie muśnięcia powietrza kładące się na policzkach i skroniach. Shin'ya wskazał dłonią kierunek trasy - wąską, dość dziką ścieżkę prowadzącą w przeciwną stronę niż figurujące po prawej domostwo, wkrótce skręcającą w las i biegnącą pochyłym terenem ku górze. Czekała ich wspinaczka i może stąd nawiązanie do poprzedniego tematu. Chodziło o szczyt możliwości i trud jaki trzeba było przedtem znieść.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Bywała - być może przez naleciałości artystycznej natury - przewrażliwiona. Na emocje, na bodźce, na cudze "ja". W szczególności, mierząc się z tym co było pierwsze lub za takie uznawała, gdy świadomie lub nie, wypierała z przeszłości ich znamiona. I chciałaby móc powiedzieć, że było to usprawiedliwienia, jaki popisać się mogła, gdy nie wiedziała właściwie, jakiej reakcji oddać panowanie. W jakiej mogła zanurzyć się, uznając rację. Winą było jednak, że ulegała, gdy przykryte popiołem, wrażliwości, odnajdowały przypadkiem (lub nie) pełgającą iskrę. Chłopak, któremu przyszło jej towarzyszyć, przypominał zapalnik. Rozdmuchiwał te błędne ogniki z kpiną, kłami uśmiechu i błyskiem wilczych ślepi z niebezpieczną wprawą, jakiej nie powstydziłby się żaden łowca. A jednocześnie, z tkliwością reakcji, na każde najmniejsze westchnienie. Nie zostawiał nic pomiędzy. Przeskakiwał przez krawędzie, zaglądając w jarzącą ciemność, pozostawiając uparty niedosyt. Pozostawiając i ją - rozdrażnioną i zmęczoną. Za każdym razem, gdy myślała, że odpuszcza, że oddala się, wciskając drobność ciała za postawione wysoko mury, okazywało się, że znowu był obok, przeciskając zwinnie przez pozostawioną przez nią - bezmyślnie - furtkę. Nie była pewna, na kogo bardziej gniewać się powinna - na siebie, czy na niego. I jaki miało mieć to wpływ, na kolejne stawiane kroki. Naiwnie czy nie - pozwalała mu na to.
Baw się. - zdawało się mówić szept myśli, co przeskoczyć miał do jej oczu, dając szansę, by on sam mógł na nie odpowiedzieć. Nawet jeśli tego nie potrzebował. Nawet jeśli jej ciało chwiało się w sprzeczności reakcji, płochliwie umykając przed dotykiem. I jak ćma do światła - wracała chwilę potem, niewinnie prosząc o to samo.
Żałosne.
Niepoukładana od ostatnie spotkania, starała zaprzeć nadszarpnięte siły na zmianach. Na tym, co mimo okoliczności i w ich kontekście jednocześnie, niwelowało napięcie. To żarzące się w głowie opasłym migreną bólem, tłumionym lekami i w pokrętny sposób także obecnością obok. Nie musiał wiedzieć, że wbrew oczekiwaniom i pierwszym, gniewnym iskrom, które witały go uderzeniem w policzek, lubiła go. Winna sama sobie, wsuwała się w rozwarte szczęki losu, co śledziły jej wahania ze złotem tęczówek i krzywionym je - jak w zwierciadle - rozdrażnieniem. Być może, bardzo niewprawnie, igrała właśnie z wilkiem, zapominając, że słabość ran jakie opatrywała - zniknęły dawno. Czy zostały mu blizny?
Mimowolnie, na wspomnienie, dziewczęcy wzrok pognał do linii poniżej szczęki, do przysłoniętej szyi, gdzie jakiś czas temu, szczerzyło się krwawiące rozdarcie. Powinna była je mocniej zarysować na obrazie? I mieliła myśl, dokładnie wtedym, gdy podawał jej kask, męskie spojrzenie zdradzało tamowaną reakcję.
Wiedziałeś, że ognia nie da się zatrzymać?.
Musiał wiedzieć. Wiedział.
Kuliła dystans. Jego drobiny strzępiły się, jak wyczerpany materiał. Narzucony okolicznością dotyk palił, gdy oplatała niepewne ramiona wokół talii rudowłosego. Jednocześnie chłonęła ciepło, jakie biło od sylwetki. Ciężko było oszukać własną naturę, nawet tą wypieraną, wzbranianą przed ujawnieniem. Wygłodniały żebrak bliskości, jak zbieg, wychylił czujne jestestwo. Niepewność, którą zaserwowała, zbyt zapewne widoczna, naraziła urwany jęk i pulsujące drżenie - na ujawnienie. Wszystko przez gwałtowny zryw motocyklu i późniejsze zatrzymanie. Posłusznie już wtedy wsunęła ramiona głębiej, opierając własne ciało przy pochylonych plecach kierowcy. Ledwie westchnieniem i niewyraźnym w gniewie syknięciu dała znać, że nigdy nie lubiła techno. Drżące wyrazy stłumiła na wargach, które zacisnęły, dokładnie, gdy przytknęła głowę i kas, gdzieś przy łopatkach chłopaka. Gorąc zalał policzki i szyję wyjątkowo wdzięczna, że nie mógł widzieć buzującego zawstydzenia.
Wolała nie prowokować do dodatkowych atrakcji podczas i tak wzmagającej wrażenia jazdy. Nie miała znaczenia prędkość, ani pozostawiany za plecami kurz. Nie zwróciła uwagi nawet na pozostawione na dziedzińcu ciekawskie spojrzenia. Była zwyczajnie wdzięczna, że wyrwał ją chaosu, który pieklił się w oddali, odcinając i dopływ nieustającego szelestu głosów. Dla odmiany, szum wpisany w prędkość mijanych obiektów, płynącego wiatru i uderzającego od czasu do czasu o plecy - warkocza, działał kojąco. Wszystko w otoczce ciała, o które się zapierała, przechylając czasem zgodnie z migającym zakrętem. Nie przewidywała nawet, że podróż mogła jej się tak spodobać, że łaskocząca adrenalina wynikała też z trącającej ją ekscytacji. Bo jeśli pierwszy odcinek pokonała z przymkniętymi powiekami, z przytkniętą głową dokładnie na wprost, tak z czasem, gdy przestała tak łapczywie zaciskać dłonie na swoim kierowcy, zwróciła uwagę na zmieniające się otoczenie. Na migające światła, rozmazywane cienie, którym - umykała, nim przyłapały ją na obserwacji. Wszystko przypominało rozmazany krajobraz malarski, gdy z wyczuciem rozlała nań wodę. Coś ciepłego rosło przy każdym oddechu, wyrywając opiłki stali, spinające ramiona. I była - znowu - wdzięczna, za kurtkę, której skórzana warstwa chroniła przed smagającym chłodem, szczególnie, gdy miastowy beton ustąpił miejsca czemuś bardziej dzikiemu.
Nie obejrzała się, kiedy dedykowane dwie godziny minęły, a mruczący do tej pory silnik, wtórujący kojącej melodii, w jakiej pogrążyła się przez ten czas, zgasł. Wieńczył tym samym te bardziej wzburzone podrygi bijącego serca, na chwilę bardziej zmąconego. Ciało, wydawało się wpaść w nikłą wibrację, jakby dreszczem porzucając ostatnie wrażenie i wymuszoną sztywność ciała. W pierwszej kolejności, jeszcze nim zsunęła się z siedziska, zsunęła kask z głowy, pozwalając sobie na przeciągłe westchnienie i na moment, opierając czubek głowy o plecy Waruia. Podniosła głowę równo z podsuniętą ręką, w której przekazywała kask. Dopiero potem zsunęła się w dół. Mrowiło ją w stopach i mimowolnie zastanawiała się, czy mimo kruchej siły, nie zaciskała palców na brzuchu Waruia zbyt mocno.
- To było... zaskakująco przyjemne - odezwała się, zanim zakomunikował dalszą, pieszą wędrówkę, na którą skinęła głową, która chwilę potem potrząsnęła, chcąc ewentualnie rozbić zastałe w spięciu kosmki czerniących się włosów - Dziękuję - dodała. Nawet jeśli nie miał tego w planach, wzbudził w niej podziw. Kuszący w swej postaci niecodziennością doświadczenia. I jego pierwszością. Dla niej.
- W porządku, przyda się rozciągnąć teraz ciało... - zaczęła z rozluźnieniem i trącanym na wargach, lekkim uśmiechem. Urywała, bo wydęte wargi skutecznie uniemożliwiły kontynuację - jakoś muszę nadrabiać tę niewielkość - gdyby mogła, skrzyżowałaby ramiona przed sobą, ale pociągnięty do ruchu wiatr szarpnął, jak wahadłem, pasmem wysuniętych włosów. Czarne nici przemknęły po twarzy, zatrzymując się dopiero na wilgotnych od oddechu wargach - najwyżej mnie poniesiesz, jeśli nie wystarczy sił - zawahała się, mierząc się ze płynnym złotem męskiego spojrzenia - ...albo zostawisz w polu - dodała, w sztucznie nadąsanym przekomarzaniu, bo to ciepłe rozbawienie krążyło błyskiem ciemnych źrenic. Wcześniejsze spięcia rozpłynęło się z wiatrem podróży. A Sawę - jeśli nie myliła okolicy, kojarzyła z ulotnością dobrych wspomnień. I z niepewnością tego co miało być.
Nawet jeśli kpił. Niczego nie oczekiwała. Jak w malarskim pociągnięciu pędzla, gdy bez planu siadała do płótna. Patrzyła wtedy z niejaką ekscytacją, na kształtujące się kolory, na buszującą niecelnie scenerię. Nawet na własne palce, w zmąconej nici natchnienia poruszając po bielącym płótnie, czy kartce szkicownika - Nie pamiętam - wzruszyła ramieniem, gdy przyznała bez większego nacisku, jakby posiłek, nie był wcale częścią, której poświęcała uwagę. Nie kiedy zmęczenie gryzło się z rzeczonym amokiem. Mimo to, dłużej niż powinna, wpatrywała się w zakrytą maseczką, twarz Shina - ..nie zdejmiesz jej? - wyrwało się z warg, gdy w skupieniu próbowała odblokować cień refleksji. Fakt, że wciąż spoglądała mu w oczy, nazwałaby brawurą, albo kolejnym natchnieniem, mieszającym wspomnienie, któremu oddała swój bezczelny dotyk. Dokładnie wtedy, gdy był nieprzytomny, i nie miał o jej winie pojęcia.
Nie ociągała się ruszając trasą, wyznaczaną żywym krokiem ognistowłosego przewodnika. Nie zostawała z tyłu, jeśli była szansa, równać się z idącym chłopakiem. Wtedy też kierując uwagę na odwrócony profil - To pewnie zależy, od celu ich stworzenia - zaczęła wolno, mrużąc oczy, gdy spojrzała w przód, przysłaniając wzrok przed jasnością bijącego z nieba - jeśli taki został nadany - dopowiedziała, przenosząc dłoń na łaskoczący w bok warkocz. Między palce zaplątała końcówkę pukla, zahaczając o wstążkę, dokładnie tak, jak robiła to dziś na początku spotkania. Rozwinęła dłoń jednak dłoń, zerkając na towarzysza - powiesz mi, co jest naszym celem? - w pytaniu, mogłoby chodzić o sam cel podróży, o tajemnicę kryjącą się za nią. Ale coś jarzyły się pod powiekami Carei, jakby nawiązywała, do czegoś innego, niedokończonego.
@Warui Shin'ya
Baw się. - zdawało się mówić szept myśli, co przeskoczyć miał do jej oczu, dając szansę, by on sam mógł na nie odpowiedzieć. Nawet jeśli tego nie potrzebował. Nawet jeśli jej ciało chwiało się w sprzeczności reakcji, płochliwie umykając przed dotykiem. I jak ćma do światła - wracała chwilę potem, niewinnie prosząc o to samo.
Żałosne.
Niepoukładana od ostatnie spotkania, starała zaprzeć nadszarpnięte siły na zmianach. Na tym, co mimo okoliczności i w ich kontekście jednocześnie, niwelowało napięcie. To żarzące się w głowie opasłym migreną bólem, tłumionym lekami i w pokrętny sposób także obecnością obok. Nie musiał wiedzieć, że wbrew oczekiwaniom i pierwszym, gniewnym iskrom, które witały go uderzeniem w policzek, lubiła go. Winna sama sobie, wsuwała się w rozwarte szczęki losu, co śledziły jej wahania ze złotem tęczówek i krzywionym je - jak w zwierciadle - rozdrażnieniem. Być może, bardzo niewprawnie, igrała właśnie z wilkiem, zapominając, że słabość ran jakie opatrywała - zniknęły dawno. Czy zostały mu blizny?
Mimowolnie, na wspomnienie, dziewczęcy wzrok pognał do linii poniżej szczęki, do przysłoniętej szyi, gdzie jakiś czas temu, szczerzyło się krwawiące rozdarcie. Powinna była je mocniej zarysować na obrazie? I mieliła myśl, dokładnie wtedym, gdy podawał jej kask, męskie spojrzenie zdradzało tamowaną reakcję.
Wiedziałeś, że ognia nie da się zatrzymać?.
Musiał wiedzieć. Wiedział.
Kuliła dystans. Jego drobiny strzępiły się, jak wyczerpany materiał. Narzucony okolicznością dotyk palił, gdy oplatała niepewne ramiona wokół talii rudowłosego. Jednocześnie chłonęła ciepło, jakie biło od sylwetki. Ciężko było oszukać własną naturę, nawet tą wypieraną, wzbranianą przed ujawnieniem. Wygłodniały żebrak bliskości, jak zbieg, wychylił czujne jestestwo. Niepewność, którą zaserwowała, zbyt zapewne widoczna, naraziła urwany jęk i pulsujące drżenie - na ujawnienie. Wszystko przez gwałtowny zryw motocyklu i późniejsze zatrzymanie. Posłusznie już wtedy wsunęła ramiona głębiej, opierając własne ciało przy pochylonych plecach kierowcy. Ledwie westchnieniem i niewyraźnym w gniewie syknięciu dała znać, że nigdy nie lubiła techno. Drżące wyrazy stłumiła na wargach, które zacisnęły, dokładnie, gdy przytknęła głowę i kas, gdzieś przy łopatkach chłopaka. Gorąc zalał policzki i szyję wyjątkowo wdzięczna, że nie mógł widzieć buzującego zawstydzenia.
Wolała nie prowokować do dodatkowych atrakcji podczas i tak wzmagającej wrażenia jazdy. Nie miała znaczenia prędkość, ani pozostawiany za plecami kurz. Nie zwróciła uwagi nawet na pozostawione na dziedzińcu ciekawskie spojrzenia. Była zwyczajnie wdzięczna, że wyrwał ją chaosu, który pieklił się w oddali, odcinając i dopływ nieustającego szelestu głosów. Dla odmiany, szum wpisany w prędkość mijanych obiektów, płynącego wiatru i uderzającego od czasu do czasu o plecy - warkocza, działał kojąco. Wszystko w otoczce ciała, o które się zapierała, przechylając czasem zgodnie z migającym zakrętem. Nie przewidywała nawet, że podróż mogła jej się tak spodobać, że łaskocząca adrenalina wynikała też z trącającej ją ekscytacji. Bo jeśli pierwszy odcinek pokonała z przymkniętymi powiekami, z przytkniętą głową dokładnie na wprost, tak z czasem, gdy przestała tak łapczywie zaciskać dłonie na swoim kierowcy, zwróciła uwagę na zmieniające się otoczenie. Na migające światła, rozmazywane cienie, którym - umykała, nim przyłapały ją na obserwacji. Wszystko przypominało rozmazany krajobraz malarski, gdy z wyczuciem rozlała nań wodę. Coś ciepłego rosło przy każdym oddechu, wyrywając opiłki stali, spinające ramiona. I była - znowu - wdzięczna, za kurtkę, której skórzana warstwa chroniła przed smagającym chłodem, szczególnie, gdy miastowy beton ustąpił miejsca czemuś bardziej dzikiemu.
Nie obejrzała się, kiedy dedykowane dwie godziny minęły, a mruczący do tej pory silnik, wtórujący kojącej melodii, w jakiej pogrążyła się przez ten czas, zgasł. Wieńczył tym samym te bardziej wzburzone podrygi bijącego serca, na chwilę bardziej zmąconego. Ciało, wydawało się wpaść w nikłą wibrację, jakby dreszczem porzucając ostatnie wrażenie i wymuszoną sztywność ciała. W pierwszej kolejności, jeszcze nim zsunęła się z siedziska, zsunęła kask z głowy, pozwalając sobie na przeciągłe westchnienie i na moment, opierając czubek głowy o plecy Waruia. Podniosła głowę równo z podsuniętą ręką, w której przekazywała kask. Dopiero potem zsunęła się w dół. Mrowiło ją w stopach i mimowolnie zastanawiała się, czy mimo kruchej siły, nie zaciskała palców na brzuchu Waruia zbyt mocno.
- To było... zaskakująco przyjemne - odezwała się, zanim zakomunikował dalszą, pieszą wędrówkę, na którą skinęła głową, która chwilę potem potrząsnęła, chcąc ewentualnie rozbić zastałe w spięciu kosmki czerniących się włosów - Dziękuję - dodała. Nawet jeśli nie miał tego w planach, wzbudził w niej podziw. Kuszący w swej postaci niecodziennością doświadczenia. I jego pierwszością. Dla niej.
- W porządku, przyda się rozciągnąć teraz ciało... - zaczęła z rozluźnieniem i trącanym na wargach, lekkim uśmiechem. Urywała, bo wydęte wargi skutecznie uniemożliwiły kontynuację - jakoś muszę nadrabiać tę niewielkość - gdyby mogła, skrzyżowałaby ramiona przed sobą, ale pociągnięty do ruchu wiatr szarpnął, jak wahadłem, pasmem wysuniętych włosów. Czarne nici przemknęły po twarzy, zatrzymując się dopiero na wilgotnych od oddechu wargach - najwyżej mnie poniesiesz, jeśli nie wystarczy sił - zawahała się, mierząc się ze płynnym złotem męskiego spojrzenia - ...albo zostawisz w polu - dodała, w sztucznie nadąsanym przekomarzaniu, bo to ciepłe rozbawienie krążyło błyskiem ciemnych źrenic. Wcześniejsze spięcia rozpłynęło się z wiatrem podróży. A Sawę - jeśli nie myliła okolicy, kojarzyła z ulotnością dobrych wspomnień. I z niepewnością tego co miało być.
Nawet jeśli kpił. Niczego nie oczekiwała. Jak w malarskim pociągnięciu pędzla, gdy bez planu siadała do płótna. Patrzyła wtedy z niejaką ekscytacją, na kształtujące się kolory, na buszującą niecelnie scenerię. Nawet na własne palce, w zmąconej nici natchnienia poruszając po bielącym płótnie, czy kartce szkicownika - Nie pamiętam - wzruszyła ramieniem, gdy przyznała bez większego nacisku, jakby posiłek, nie był wcale częścią, której poświęcała uwagę. Nie kiedy zmęczenie gryzło się z rzeczonym amokiem. Mimo to, dłużej niż powinna, wpatrywała się w zakrytą maseczką, twarz Shina - ..nie zdejmiesz jej? - wyrwało się z warg, gdy w skupieniu próbowała odblokować cień refleksji. Fakt, że wciąż spoglądała mu w oczy, nazwałaby brawurą, albo kolejnym natchnieniem, mieszającym wspomnienie, któremu oddała swój bezczelny dotyk. Dokładnie wtedy, gdy był nieprzytomny, i nie miał o jej winie pojęcia.
Nie ociągała się ruszając trasą, wyznaczaną żywym krokiem ognistowłosego przewodnika. Nie zostawała z tyłu, jeśli była szansa, równać się z idącym chłopakiem. Wtedy też kierując uwagę na odwrócony profil - To pewnie zależy, od celu ich stworzenia - zaczęła wolno, mrużąc oczy, gdy spojrzała w przód, przysłaniając wzrok przed jasnością bijącego z nieba - jeśli taki został nadany - dopowiedziała, przenosząc dłoń na łaskoczący w bok warkocz. Między palce zaplątała końcówkę pukla, zahaczając o wstążkę, dokładnie tak, jak robiła to dziś na początku spotkania. Rozwinęła dłoń jednak dłoń, zerkając na towarzysza - powiesz mi, co jest naszym celem? - w pytaniu, mogłoby chodzić o sam cel podróży, o tajemnicę kryjącą się za nią. Ale coś jarzyły się pod powiekami Carei, jakby nawiązywała, do czegoś innego, niedokończonego.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku