Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
Motocykl był jeszcze w znośnym stanie. Mimo tego pod kaskiem chłopaka, jak uwięzione w klatce echo, dźwięczały słowa młodej mechanik. Yamaha XJ 600 Diversion? - rzuciła z zawieruszonym na końcu pytajnikiem, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co miała przed oczami. Smukłe dłonie z każdym niespiesznym ruchem pozbywały się coraz lepiej warstw brudu spomiędzy palców. Nieśmiertelny czterocylindrowy silnik - słowa sypały się z jej ust mrukliwą tonacją, przypominając dźwięk rozruszanego pojazdu. Uważaj na tego kociaka. Osłuchałam go i brzmi znośnie, ale to kwestia czasu jak zużyją się niektóre elementy. Wtedy czeka go remont równoznaczny z rozpołowieniem pieca. Wiesz co to oznacza? Gdy na niego spojrzała, jedynie pokręcił głową. Zabieg reanimacji przewyższy wartość samego motocykla. Taki widocznie wasz los. Uniósł brwi, a ona uśmiechnęła się z rozbawieniem. Was, fanów starej motoryzacji.
Nie był fanem żadnej motoryzacji i aż do przyprowadzenia, zdechłego, jak mu się wydawało, na amen, pojazdu pod warsztat, nie wiedział nawet, kierownicę czego tak silnie trzymał w rękach. Siedzenia były poprzecierane i zużyte wieloletnią walką z czasem, lakier tu i ówdzie ewidentnie prosił o odświeżenie, a szyba u dołu została stłuczona podczas jednego wypadku i do teraz zdobiła powierzchnię dziesiątkami mikro-korzeni, co nie stanowiło problemu wobec funkcji, ale przypominało, jak wiele przeszedł ten jeden wiekowy egzemplarz. Shin używał go zresztą coraz rzadziej. Ceny paliw wywindowały w górę tak bardzo, że samo zatrzymywanie się na stacji wywoływało podskórne mrowienie niechęci, a gdy wciskał kraniec pistoletu do wlewu prawie nie spuszczał wzroku z licznika, jakby w obawie, że jeśli straci gardę choć na sekundę nagle zamiast dziesięciu tysięcy jenów zapłaci dwa razy tyle.
Dziś jednak nie odpuścił.
Powód miał tuż przed nosem.
Przeciągając palcem po ekranie cofnął się do dawnych wiadomości. Z miesięczną datą wsteczną odnalazł smsa z przypomnieniem, że pod zamek wypada podjechać tylko na rumaku. Wtedy właśnie złożył obietnicę i choć łatwo mógł się wymigać, koniec końców dziś z przeciągłym charkotem wślizgnął się na parking tuż przy dziedzińcu uniwersytetu, zaskakująco płynnie zatrzymując na jednym z dalszych miejsc. Motocykl posłusznie mruczał pod nim, aż palce nie sięgnęły pod klapkę i nie przekręciły klucza. Silnik zgasł, usypiając pojazd. W okularach kasku odbiło się wczesnopopołudniowe słońce, gdy chłopak zadarł wyżej głowę, kierując oblicze w stronę wejścia do gmachu.
O tej porze większość studentów wciąż znajdowała się w salach, poupychana w zadusznych pomieszczeniach z pootwieranymi na oścież oknami. Wachlowali się notatnikami, dziewczyny ściągały włosy w kucyki, a mężczyźni odchylali kołnierze ubrań. Nie było gorąco; było duszno po całonocnej ulewie, po wilgoci wchłoniętej w glebę, odparowującej ku zbierającym na sklepieniu chmurom.
Rozpiął kurtkę, wracając uwagą do komórki.
Dotarła nowa wiadomość.
Siedział bokiem, oparty o nieruchomą Yamahę, obracając w ręce telefon i zastanawiając się czy tak nieoczekiwane spotkanie to na pewno dobry pomysł. Przecież nie szukał równowagi między "za" i "przeciw", gdy wybierał jej numer. Po prostu to zrobił, pozwalając się prowadzić instynktom, tym samym, które w marcu popchnęły go do schludnego salonu, rosząc podłogę barwą gęstej czerwieni.
Teraz z całą wiarygodnością przypomniał sobie tamto uczucie szczypania i ścisku w gardle, jakby raz jeszcze ktoś przesunął ostrym krańcem noża wzdłuż gardła. Kiedy jednak się tam dotknął, opuszkami palców muskając cienką bliznę, uprzytomnił sobie, że tym razem to jedynie irracjonalność. Trema albo coś na jej wzór.
Myśl, że miałby poczuć skrępowanie wydawała mu się głupia, a jednak nie odpowiadał tak długo, że urządzenie trzymane w dłoni znów zadrżało. Treść nowej wiadomości uniosła go do pionu. Długie nogi zdawały się przez moment jeszcze wahać; miały w sobie coś, co kazało sądzić, że ciało pragnęło się poruszyć, ale stopy przywarły do podłoża na stałe. Trwało to jednak krótką chwilę; tyle zaledwie, by zdążył zdjąć z głowy kask i, przewiesiwszy go przez rączkę kierownicy, ruszyć ku uczelni.
10/04/2037,
po godzinie 13
po godzinie 13
Motocykl był jeszcze w znośnym stanie. Mimo tego pod kaskiem chłopaka, jak uwięzione w klatce echo, dźwięczały słowa młodej mechanik. Yamaha XJ 600 Diversion? - rzuciła z zawieruszonym na końcu pytajnikiem, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co miała przed oczami. Smukłe dłonie z każdym niespiesznym ruchem pozbywały się coraz lepiej warstw brudu spomiędzy palców. Nieśmiertelny czterocylindrowy silnik - słowa sypały się z jej ust mrukliwą tonacją, przypominając dźwięk rozruszanego pojazdu. Uważaj na tego kociaka. Osłuchałam go i brzmi znośnie, ale to kwestia czasu jak zużyją się niektóre elementy. Wtedy czeka go remont równoznaczny z rozpołowieniem pieca. Wiesz co to oznacza? Gdy na niego spojrzała, jedynie pokręcił głową. Zabieg reanimacji przewyższy wartość samego motocykla. Taki widocznie wasz los. Uniósł brwi, a ona uśmiechnęła się z rozbawieniem. Was, fanów starej motoryzacji.
Nie był fanem żadnej motoryzacji i aż do przyprowadzenia, zdechłego, jak mu się wydawało, na amen, pojazdu pod warsztat, nie wiedział nawet, kierownicę czego tak silnie trzymał w rękach. Siedzenia były poprzecierane i zużyte wieloletnią walką z czasem, lakier tu i ówdzie ewidentnie prosił o odświeżenie, a szyba u dołu została stłuczona podczas jednego wypadku i do teraz zdobiła powierzchnię dziesiątkami mikro-korzeni, co nie stanowiło problemu wobec funkcji, ale przypominało, jak wiele przeszedł ten jeden wiekowy egzemplarz. Shin używał go zresztą coraz rzadziej. Ceny paliw wywindowały w górę tak bardzo, że samo zatrzymywanie się na stacji wywoływało podskórne mrowienie niechęci, a gdy wciskał kraniec pistoletu do wlewu prawie nie spuszczał wzroku z licznika, jakby w obawie, że jeśli straci gardę choć na sekundę nagle zamiast dziesięciu tysięcy jenów zapłaci dwa razy tyle.
Dziś jednak nie odpuścił.
Powód miał tuż przed nosem.
Przeciągając palcem po ekranie cofnął się do dawnych wiadomości. Z miesięczną datą wsteczną odnalazł smsa z przypomnieniem, że pod zamek wypada podjechać tylko na rumaku. Wtedy właśnie złożył obietnicę i choć łatwo mógł się wymigać, koniec końców dziś z przeciągłym charkotem wślizgnął się na parking tuż przy dziedzińcu uniwersytetu, zaskakująco płynnie zatrzymując na jednym z dalszych miejsc. Motocykl posłusznie mruczał pod nim, aż palce nie sięgnęły pod klapkę i nie przekręciły klucza. Silnik zgasł, usypiając pojazd. W okularach kasku odbiło się wczesnopopołudniowe słońce, gdy chłopak zadarł wyżej głowę, kierując oblicze w stronę wejścia do gmachu.
Drań
czekam przed dziedzińcem uczelni
czekam przed dziedzińcem uczelni
O tej porze większość studentów wciąż znajdowała się w salach, poupychana w zadusznych pomieszczeniach z pootwieranymi na oścież oknami. Wachlowali się notatnikami, dziewczyny ściągały włosy w kucyki, a mężczyźni odchylali kołnierze ubrań. Nie było gorąco; było duszno po całonocnej ulewie, po wilgoci wchłoniętej w glebę, odparowującej ku zbierającym na sklepieniu chmurom.
Rozpiął kurtkę, wracając uwagą do komórki.
Dotarła nowa wiadomość.
絵美
Coś się stało?
Coś się stało?
Siedział bokiem, oparty o nieruchomą Yamahę, obracając w ręce telefon i zastanawiając się czy tak nieoczekiwane spotkanie to na pewno dobry pomysł. Przecież nie szukał równowagi między "za" i "przeciw", gdy wybierał jej numer. Po prostu to zrobił, pozwalając się prowadzić instynktom, tym samym, które w marcu popchnęły go do schludnego salonu, rosząc podłogę barwą gęstej czerwieni.
Teraz z całą wiarygodnością przypomniał sobie tamto uczucie szczypania i ścisku w gardle, jakby raz jeszcze ktoś przesunął ostrym krańcem noża wzdłuż gardła. Kiedy jednak się tam dotknął, opuszkami palców muskając cienką bliznę, uprzytomnił sobie, że tym razem to jedynie irracjonalność. Trema albo coś na jej wzór.
Myśl, że miałby poczuć skrępowanie wydawała mu się głupia, a jednak nie odpowiadał tak długo, że urządzenie trzymane w dłoni znów zadrżało. Treść nowej wiadomości uniosła go do pionu. Długie nogi zdawały się przez moment jeszcze wahać; miały w sobie coś, co kazało sądzić, że ciało pragnęło się poruszyć, ale stopy przywarły do podłoża na stałe. Trwało to jednak krótką chwilę; tyle zaledwie, by zdążył zdjąć z głowy kask i, przewiesiwszy go przez rączkę kierownicy, ruszyć ku uczelni.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Proste mechanizmy. Jego życie się z nich składało; to było widać po tym jak się poruszał, jak reagował. Nie każdy miał tyle szczęścia, aby wielowarstwowość jestestwa odbierać w tak prymitywnie normalny, niepretensjonalny sposób, ale dla Shina świat z pewnością nie był niezmordowanie trudny. Wszystko dało się nazwać, a to, co ma imię, można również pokonać. Nauczył się tego bardzo szybko, w chwili wybudzenia, kiedy oszołomiony, potykający się o własne, nieskalibrowane ze zmysłami nogi, próbował uciec przed potworami; jeszcze atakowany wspomnieniem ciasnej, metalowej klatki, wciąż z zamazanym spojrzeniem, z brakiem oddechu w płucach, z miękkimi kolanami, na których ledwo dawał radę utrzymać ciężar ciała. Wbrew wszystkiemu śmierć otwierała oczy. Wypchnęła go na moment z ciasnych ram nakładanych przez ludzkie postanowienia i to uderzenie, po którym cofnął się dla zachowania jakiejkolwiek równowagi, zwiększyło jego perspektywę. Zrozumiał prostą regułę, że nic nigdy nie znika. Harmonię zachowuje cykl życia, a skoro tak, to nawet najbardziej przerażająca rzecz - koniec - nie ma słusznej wartości, bo da się ją zwalczyć. Przestał się po tym aż tak spinać, strząsnął z siebie resztki pohamowań jak pies pozbywający się nadmiaru wilgoci z sierści. Być może dlatego na jej komentarz zareagował płynnie jak w wielokrotnie powtarzanym scenariuszu. Przyszło mu w udziale tylko parsknąć, bo oczywiście, że było to zaskakująco przyjemne.
- Brzmisz jakbyś w ogóle nie wzięła tego pod uwagę.
W jego składzie planu nie uwzględniono natomiast noszenia kogokolwiek, ale na samą wizję pokręcił z niedowierzaniem głową ruchem kogoś, kto przecież i tak nie ma innego wyboru jak przytaknąć. Choć może nie chodziło o tę dziecinną scenkę jaka skrystalizowała mu się w umyśle, a bardziej o zaczepność użytą przez Ejiri? Nie krył iskry zaskoczenia tlącej się u dna ślepi; nie pokwapił się nawet o to, aby ze zwyczajnego, dobrego wychowania spróbować podejść do tematu bardziej na serio. Nie rzecz w tym, czego od niego wymagała; bo słychać było wyrobiony żart w jej tonie, więc pojął, że wcale nie oczekiwała, by brał ją na ręce jak księżniczkę, którą była. Kwestia krążyła raczej wokół tego z jaką wyrobioną protekcjonalnością podchodził do jej naburmuszenia. Im bardziej się złościła, nawet jeżeli aktorsko, tym mocniej go to bawiło. Natury nie mógł oszukać. Poprawił więc jedynie bagaż i ruszył wyznaczoną drogą, krusząc pod podeszwą butą zeschłe liście i kruche gałązki.
Prawie nie zauważał już obecności maseczki. Po tylu latach stała się dla niego normalną częścią ubioru, choć lepiej uznać, że stanowiła element biżuterii albo obrała funkcję podobną do tej reprezentowanej przez okulary. Była. Zakładał ją machinalnie kiedy tylko opierał palce o klamkę. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem wyskoczył na miasto bez zakrywania blizny; ludzi obecność kawałka ciemnej tkaniny też nie interesowała. W Japonii, na szczęście, używano ich notorycznie. Wtapiał się w tłum; nikomu nie musiał nic tłumaczyć. Trywialne pytanie wywołało zatem teraz dziwny ścisk żołądka. Oderwał skupione na trasie spojrzenie i powędrował nim na bok, do profilu dziewczyny. Raptownie postąpił przy tym pół kroku w tym samym kierunku, aby zmniejszyć dystans pomiędzy nimi. Mogła poczuć charakterystyczny zapach męskich perfum - dość słabych w swojej intensywności, ale będących nieodłącznym detalem frekwencji Shina. Jeżeli znajdował się wystarczająco blisko, dało się je wychwycić; jak obecnie.
- Dlaczego ty tego nie zrobisz? - Nie miałaby problemu, aby sięgnąć do elastycznego paska zatkniętego za ucho, a fakt, że chłopak przekrzywił skroń, tylko pomógłby w tym zabiegu. - Mam zajęte ręce. - Ściślej ujmując: jedną, którą przytrzymywał plecak. Był ciekaw, czy po swoich zuchwałych uwagach, rzeczywiście będzie w stanie ulec prowokacji i odkryć bezczelnie rozweselony uśmieszek. Mogła się go spodziewać. Mrużyły mu się powieki. Widać było mikroskopijne zmarszczki u ich zbiegu. I nieco uniesioną brew, jakby zaraz miał zamiar zapytać o to, ile trzeba czekać, by się zdecydowała.
Może za szybko szli?
Głupota.
A mimo tego zwolnił i po dwóch mozolniejszych krokach przystanął całkowicie; lekko pochylając brodę dla jej wygody. W marnej kopii ukłonu.
- I nie powiem. Chyba, że wygrasz. - Wysunął wolną dłoń, zamykając jej palce. - Gramy w kamień, papier, nożyce. Jeżeli za pierwszym razem przegram, wszystko ci powiem. Jeżeli nie, dowiesz się na samym końcu. I przez całą trasę to ty opowiadasz historie nie z tej ziemi. Na dowolny temat. Umowa stoi czy odpadasz w przedbiegach?
- Brzmisz jakbyś w ogóle nie wzięła tego pod uwagę.
W jego składzie planu nie uwzględniono natomiast noszenia kogokolwiek, ale na samą wizję pokręcił z niedowierzaniem głową ruchem kogoś, kto przecież i tak nie ma innego wyboru jak przytaknąć. Choć może nie chodziło o tę dziecinną scenkę jaka skrystalizowała mu się w umyśle, a bardziej o zaczepność użytą przez Ejiri? Nie krył iskry zaskoczenia tlącej się u dna ślepi; nie pokwapił się nawet o to, aby ze zwyczajnego, dobrego wychowania spróbować podejść do tematu bardziej na serio. Nie rzecz w tym, czego od niego wymagała; bo słychać było wyrobiony żart w jej tonie, więc pojął, że wcale nie oczekiwała, by brał ją na ręce jak księżniczkę, którą była. Kwestia krążyła raczej wokół tego z jaką wyrobioną protekcjonalnością podchodził do jej naburmuszenia. Im bardziej się złościła, nawet jeżeli aktorsko, tym mocniej go to bawiło. Natury nie mógł oszukać. Poprawił więc jedynie bagaż i ruszył wyznaczoną drogą, krusząc pod podeszwą butą zeschłe liście i kruche gałązki.
Prawie nie zauważał już obecności maseczki. Po tylu latach stała się dla niego normalną częścią ubioru, choć lepiej uznać, że stanowiła element biżuterii albo obrała funkcję podobną do tej reprezentowanej przez okulary. Była. Zakładał ją machinalnie kiedy tylko opierał palce o klamkę. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem wyskoczył na miasto bez zakrywania blizny; ludzi obecność kawałka ciemnej tkaniny też nie interesowała. W Japonii, na szczęście, używano ich notorycznie. Wtapiał się w tłum; nikomu nie musiał nic tłumaczyć. Trywialne pytanie wywołało zatem teraz dziwny ścisk żołądka. Oderwał skupione na trasie spojrzenie i powędrował nim na bok, do profilu dziewczyny. Raptownie postąpił przy tym pół kroku w tym samym kierunku, aby zmniejszyć dystans pomiędzy nimi. Mogła poczuć charakterystyczny zapach męskich perfum - dość słabych w swojej intensywności, ale będących nieodłącznym detalem frekwencji Shina. Jeżeli znajdował się wystarczająco blisko, dało się je wychwycić; jak obecnie.
- Dlaczego ty tego nie zrobisz? - Nie miałaby problemu, aby sięgnąć do elastycznego paska zatkniętego za ucho, a fakt, że chłopak przekrzywił skroń, tylko pomógłby w tym zabiegu. - Mam zajęte ręce. - Ściślej ujmując: jedną, którą przytrzymywał plecak. Był ciekaw, czy po swoich zuchwałych uwagach, rzeczywiście będzie w stanie ulec prowokacji i odkryć bezczelnie rozweselony uśmieszek. Mogła się go spodziewać. Mrużyły mu się powieki. Widać było mikroskopijne zmarszczki u ich zbiegu. I nieco uniesioną brew, jakby zaraz miał zamiar zapytać o to, ile trzeba czekać, by się zdecydowała.
Może za szybko szli?
Głupota.
A mimo tego zwolnił i po dwóch mozolniejszych krokach przystanął całkowicie; lekko pochylając brodę dla jej wygody. W marnej kopii ukłonu.
- I nie powiem. Chyba, że wygrasz. - Wysunął wolną dłoń, zamykając jej palce. - Gramy w kamień, papier, nożyce. Jeżeli za pierwszym razem przegram, wszystko ci powiem. Jeżeli nie, dowiesz się na samym końcu. I przez całą trasę to ty opowiadasz historie nie z tej ziemi. Na dowolny temat. Umowa stoi czy odpadasz w przedbiegach?
Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Dziwnym było przyznać - nie tylko przed światem, ale przed samą sobą, że działał na nią szczególnie. To, co w pierwszym słusznym odruchu wyrwało jej z zastygłych emocji gniew, w kolejnych, pociągało kolejne. Te, z którymi radzić sobie nie potrafiła, bo uwierzyła, że zgasły, zasypane grubą warstwą chrzęszczącego pod stawianymi krokami popiołu. Przeszłość przecież miała być zamknięta. Umarła na tak wiele sposobów, że nawet próby samodzielnego wskrzeszenia, kończyły się ledwie zimnym dreszczem wstydu. A może, nie pamiętała już, kim była i co sprawiało, że patrząc na siebie w lustrze, odwracała blask. Jak ktoś, kto zbyt długo patrzył w ciemność i kazano mu spojrzeć na słońce. Nawet jeśli było nikłe, bo - właśnie - odbite w gładkiej tafli. Z niezrozumieniem więc śledziła, jak nieoczekiwany ogień wytrąca z popiołu kolejne, błyszczące odłamki iskier. Dlaczego?
- Wbrew pozorom brałam. Ale dlatego, że to przez ciebie - wyrwana z refleksji, nie zdążyła wystarczająco składnie poskładać zdanie, które zdało się zlepkiem płynących myśli i próby zatarcia ich rzeczywistego znaczenia. I jednocześnie, nie podobało jej się to i podążała za tym, z ciekowością, która bawiła się jej zdziwieniem. I szukała dalej. Więcej. Gubiąc napięte nici granic, które tak uparcie zaciskała w palcach.
Obserwowała, jak zmieniały się krzywizny męskiego profilu i migotliwych od emocji cieni, co kładły się na męskiej twarzy. Nie musiała dokładniej zaglądać pod materiał maseczki, by zgadnąć, jak i kiedy usta gięły się w uśmiechu, czy mimowolnym grymasie, gdy go drażniła. Kusiło ja czasem jednak, by ułożyć palce na jego twarzy, jak ślepiec, który dopiero poznaję cudzą fizjognomię. Nawet, jeśli odgradzać miał ich kształt przytkniętej do skóry maseczki. Niepokoiła i bawiła jednocześnie ją ta wizja. Prawie zapominając nawet o wcześniejszej ciężkości, co zalegała mętnością w czaszce, szczerząc kły nocnym zmęczeniem i czającą na okazję pełnego startu, niemożliwie upartą migreną.
Spoglądała wcale nie ukradkiem. Musiał widzieć - nawet jeśli tyle uwago poświęcał pokonywanej drodze - zwrócony ku niemu profil, odwracany co jakiś czas, jakby coś pociągało jej ciało za kukiełkowy sznurek. tych kukiełkowych, już nie budowanych krucho z porcelany. Zrobiła to ponownie, przyłapana na gorącym uczynku z pytaniem, które nawet nie zakołatało struną wstydu. A powinno przecież, gdy niosło się dawnym skojarzeniem, zderzonym z pytaniem... wyzwaniem bardziej. Prowokacją, która osiadła w jej oczach niespodziewanym cieniem. Opuściła wzrok, dokładnie na wspomnianą zajętą rękę, potem uniosła brodę wyżej, stawiając jednocześnie krok, by zminimalizować odległość.
Coś paliło ją pod powiekami, gdy obie dłonie zawisły w powietrzu, tuż przy chłopaku, gdy pochylał się przy niej. Wołał ją? Czy tylko kpił?
Wspięła się lekko na palce stóp, gdy smukłe paliczki jednej ręki, wsunęła na bark, dla podparcia, drugą tą bliżej pochylonej skroni, zaczepiła opuszkę najpierw o policzek, potem o wzburzony ogień pasm przy szczęce i w końcu o gumę nici przy uchu, którą zwinęła na kciuk i pociągnęła na drugą stronę.
- Brzmisz jakbyś w ogóle nie wziął tego pod uwagę - powaga z jaką odezwała się, jeszcze zanim opadła na pięty i półkrokiem odwróciła się w stronę ścieżki, brzmiała jakoś nienaturalnie ciepło. Podobnie do róży, który w końcu - prawdopodobnie - przypomniał sobie pociągnąć smugę przez policzki i znikając intensywnością na odchylonej płochliwie szyi. Maseczka, zwinięta, została wsunięta w kieszeń spodenek, jak bardzo niecodzienne trofeum.
- Wygram?... - konsternacja zdarła z usta poruszenia, gdy splatał ich dłonie razem. Drgnęła, z migotliwą, bo wręcz wpisaną w nawyki - próba ucieczki. Impuls jednak zawahał się, jak tchnięty oddechem płomyk świecy, a potem pełgającym ogienkiem rozgrzanej kawy, zawirował w dziewczęcym spojrzeniu. Musiał ją go rozpoznać - Remis - werdykt pierwszej rozgrywki zabrzmiał z realnym rozbawieniem, które tylko nieco stłumił badawczy wzrok, gdy druga tura zakończyła się jej porażką - i co teraz? - rzuciła w powietrze, bardziej, jakby żaliła się niebu.
- Nie wiem, czy znam historie z innej ziemi niż ta, ale... gdy byłam... młodsza, wiele opowieści słuchałam od kapłanów ze świątyni, w której była moja babcia - odsunęła się, starując na ścieżkę, nawet nieco wyprzedzając yurei, obracając się raz przez ramię, na którym kołysał się warkocz - sporo z nich było legendami o bóstwach, o tym jak powstawali, jak walczyli, jak i dlaczego wpływali na ludzi. Jedną z takich ścieżek wpływu były sny. Koszmary - wzruszyła ramieniem, jakby coś strącała ze skóry - dzięki nim takie bóstwo mogło opętać człowieka i przez jakiś czas nawet żyć wśród nas - oddychała ciężej, przypominając sobie coś, o czym zdawała się wcześniej zapomnieć - Podobno nawet z kimś takim rozmawiałam... i nie miał to być ostatni raz - wargi ścisnęła i rozciągnęła, znowu zerkając na chłopaka - kontynuując, niezależnie od tego, czy wciąż szedł za nią, czy może zrównał krok - jeśli mam opowiadać dalej, potrzebuję pytań. Albo słowa, jako podstawy do nowej historii... inaczej sama zadam ci pytanie. Może prośbę? Też chyba niestworzoną - wyciągnęła dłoń, z wahaniem i ciężkim do określenia emocją w głosie, najpierw wskazując na piasek przed nimi, potem trącając Waruia w pierś - ... docieramy na miejsce. Ale.
Czy gdybym cię kiedyś poprosiła, pomógłbyś mi zdjąć klątwę? - jedna tajemnica na wierzchu. A serce dygotało, zupełnie jakby wyciągnęła je na dłoń.
Tutaj rzuty
@Warui Shin'ya
- Wbrew pozorom brałam. Ale dlatego, że to przez ciebie - wyrwana z refleksji, nie zdążyła wystarczająco składnie poskładać zdanie, które zdało się zlepkiem płynących myśli i próby zatarcia ich rzeczywistego znaczenia. I jednocześnie, nie podobało jej się to i podążała za tym, z ciekowością, która bawiła się jej zdziwieniem. I szukała dalej. Więcej. Gubiąc napięte nici granic, które tak uparcie zaciskała w palcach.
Obserwowała, jak zmieniały się krzywizny męskiego profilu i migotliwych od emocji cieni, co kładły się na męskiej twarzy. Nie musiała dokładniej zaglądać pod materiał maseczki, by zgadnąć, jak i kiedy usta gięły się w uśmiechu, czy mimowolnym grymasie, gdy go drażniła. Kusiło ja czasem jednak, by ułożyć palce na jego twarzy, jak ślepiec, który dopiero poznaję cudzą fizjognomię. Nawet, jeśli odgradzać miał ich kształt przytkniętej do skóry maseczki. Niepokoiła i bawiła jednocześnie ją ta wizja. Prawie zapominając nawet o wcześniejszej ciężkości, co zalegała mętnością w czaszce, szczerząc kły nocnym zmęczeniem i czającą na okazję pełnego startu, niemożliwie upartą migreną.
Spoglądała wcale nie ukradkiem. Musiał widzieć - nawet jeśli tyle uwago poświęcał pokonywanej drodze - zwrócony ku niemu profil, odwracany co jakiś czas, jakby coś pociągało jej ciało za kukiełkowy sznurek. tych kukiełkowych, już nie budowanych krucho z porcelany. Zrobiła to ponownie, przyłapana na gorącym uczynku z pytaniem, które nawet nie zakołatało struną wstydu. A powinno przecież, gdy niosło się dawnym skojarzeniem, zderzonym z pytaniem... wyzwaniem bardziej. Prowokacją, która osiadła w jej oczach niespodziewanym cieniem. Opuściła wzrok, dokładnie na wspomnianą zajętą rękę, potem uniosła brodę wyżej, stawiając jednocześnie krok, by zminimalizować odległość.
Coś paliło ją pod powiekami, gdy obie dłonie zawisły w powietrzu, tuż przy chłopaku, gdy pochylał się przy niej. Wołał ją? Czy tylko kpił?
Wspięła się lekko na palce stóp, gdy smukłe paliczki jednej ręki, wsunęła na bark, dla podparcia, drugą tą bliżej pochylonej skroni, zaczepiła opuszkę najpierw o policzek, potem o wzburzony ogień pasm przy szczęce i w końcu o gumę nici przy uchu, którą zwinęła na kciuk i pociągnęła na drugą stronę.
- Brzmisz jakbyś w ogóle nie wziął tego pod uwagę - powaga z jaką odezwała się, jeszcze zanim opadła na pięty i półkrokiem odwróciła się w stronę ścieżki, brzmiała jakoś nienaturalnie ciepło. Podobnie do róży, który w końcu - prawdopodobnie - przypomniał sobie pociągnąć smugę przez policzki i znikając intensywnością na odchylonej płochliwie szyi. Maseczka, zwinięta, została wsunięta w kieszeń spodenek, jak bardzo niecodzienne trofeum.
- Wygram?... - konsternacja zdarła z usta poruszenia, gdy splatał ich dłonie razem. Drgnęła, z migotliwą, bo wręcz wpisaną w nawyki - próba ucieczki. Impuls jednak zawahał się, jak tchnięty oddechem płomyk świecy, a potem pełgającym ogienkiem rozgrzanej kawy, zawirował w dziewczęcym spojrzeniu. Musiał ją go rozpoznać - Remis - werdykt pierwszej rozgrywki zabrzmiał z realnym rozbawieniem, które tylko nieco stłumił badawczy wzrok, gdy druga tura zakończyła się jej porażką - i co teraz? - rzuciła w powietrze, bardziej, jakby żaliła się niebu.
- Nie wiem, czy znam historie z innej ziemi niż ta, ale... gdy byłam... młodsza, wiele opowieści słuchałam od kapłanów ze świątyni, w której była moja babcia - odsunęła się, starując na ścieżkę, nawet nieco wyprzedzając yurei, obracając się raz przez ramię, na którym kołysał się warkocz - sporo z nich było legendami o bóstwach, o tym jak powstawali, jak walczyli, jak i dlaczego wpływali na ludzi. Jedną z takich ścieżek wpływu były sny. Koszmary - wzruszyła ramieniem, jakby coś strącała ze skóry - dzięki nim takie bóstwo mogło opętać człowieka i przez jakiś czas nawet żyć wśród nas - oddychała ciężej, przypominając sobie coś, o czym zdawała się wcześniej zapomnieć - Podobno nawet z kimś takim rozmawiałam... i nie miał to być ostatni raz - wargi ścisnęła i rozciągnęła, znowu zerkając na chłopaka - kontynuując, niezależnie od tego, czy wciąż szedł za nią, czy może zrównał krok - jeśli mam opowiadać dalej, potrzebuję pytań. Albo słowa, jako podstawy do nowej historii... inaczej sama zadam ci pytanie. Może prośbę? Też chyba niestworzoną - wyciągnęła dłoń, z wahaniem i ciężkim do określenia emocją w głosie, najpierw wskazując na piasek przed nimi, potem trącając Waruia w pierś - ... docieramy na miejsce. Ale.
Czy gdybym cię kiedyś poprosiła, pomógłbyś mi zdjąć klątwę? - jedna tajemnica na wierzchu. A serce dygotało, zupełnie jakby wyciągnęła je na dłoń.
Tutaj rzuty
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Czekał z cierpliwością, o którą próżno go podejrzewać. Cała nagromadzona energia musiała znaleźć miejsce w rozbieganych oczach, którymi studiował ruchy dziewczyny. Uniesienie drobnej dłoni, znikającej gdzieś po prawej stronie, gdy opuszki wemknęły się na skórę i wplątały we włosy; skupienie wycentrował zaraz na twarz, z której próbował wyczytać określone emocje, ale przecież nigdy nie był zawodowym analitykiem; i na jej źrenice, kiedy starał się zorientować, co dokładnie obserwowała. Materiał maseczki był nieodłączonym elementem jego aparycji. Wżartym w normę do tego stopnia, że zapominał czasami o jej istnieniu. Nauczył się przez nią oddychać i przyzwyczaił do tego, że połowa mimiki pozostaje niedostępna do wglądu dla przypadkowych gapiów. Początkowy wstyd, odczuwany każdorazowo, gdy tylko musiał pozbyć się zakrycia, nie miał już prawa bytu dobrych kilka lat. Tkanina pozwalała mu teraz na szczątkową anonimowość, której potrzebował od chwili incydentu. Nie powinno go tutaj być. Nie w tych górach, nie w Fukkatsu, na wyspie czy w ogóle w Japonii. Ejiri o tym wiedziała; tu mieli odrobinę separacji od świata, który go ścigał, mógł jej więc pozwolić na cały zabieg. Poddać się mu, z przechyleniem głowy, by prościej było wysunąć ściągacz. Ilekroć ingerował w tę podstawową część ubioru, nieoczekiwane tknięcie powietrza zawsze wywoływało w nim mrowienie. Czuł się tak, jakby po raz pierwszy mógł odetchnąć pełną piersią, jakby poznał wreszcie zapach i smak tlenu. Teraz więc też, gdy tylko gumka wysunęła się zza ucha, odchylając czerń maseczki, nabrał powolnego wdechu przez nakrapiany piegami nos.
- Nie wziąłem pod uwagę wyłącznie tego, że zabierzesz ją poza zasięg moich rąk. - Wskazał ruchem dłoni gdzieś w okolice jej bioder. W jednej z kieszeni kreśliło się minimalne uwypuklenie po wsuniętej tam maseczce. Mogła mu ją po prostu oddać, przecież by jej z powrotem nie założył, ale może nie ufała mu na tyle?
A może, przemknęło mu przez myśl, właśnie o to chodzi, by przesunąć granicę.
Zuchwałość odmalowała się na jego gębie tylko przez moment, bo zaraz nabrał stosownej powagi. Nie było mu z nią do twarzy, wydawała się jakaś nienaturalna, dodawała mu paru lat, które gubił, ilekroć tylko się uśmiechał. W mimice miał zakodowaną nastoletnią frywolność, nawet kiedy robił to niepewnie i bez szczególnego powodu, dlatego gdy tylko została zastąpiona przez skupienie, z przymrużeniem oka można było założyć, że serio zaangażował się w słuchanie jej.
Mogli iść stałym rytmem i próżno szukało się w nim zmęczenia, również wtedy, gdy teren zaczynał się pochylać, a im przyszło w udziale parcie pod górkę. Prawdziwy wysiłek pojawił się dopiero podczas wchłaniania opowieści. Zmarszczył nieco brwi, zamknął mocniej usta. Gdzieś pod grzywką, na skroni, pulsowała żyłka, tętniąca wartką od dociekań krwią. Zapisywał sobie na płótnach pamięci zasłyszane informacje. Znała kapłanów ze świątyń; wychowała się tam, u boku babki? Słuchała opowieści o duchach i zmorach; to dlatego tak łatwo przyszło jej przyswojenie jego obecności? Obcowała z Kakuriyo od maleńkości, ale urodziła się taka, otrzymując przekleństwo w genach, czy stała w wyniku wypadku?
Kojarzył pierwszy raz, gdy ujrzał yokai. Widział powykręcane jak u reumatyka ciało. Oblicze bez myślącego wyrazu, wytrzeszczone oczy otwarte tak szeroko, jakby nie posiadały powiek. Nienaturalnie długie kończyny, przygarbioną, krótką sylwetkę. Potwór wyglądał jak uczłowieczony komar, jakieś monstrum pełne cienkich rąk i nóg, poruszający się w gęstym półmroku nocy, z czymś na kształt ludzkiej maski doklejonej do opadniętej na bok głowy. Wtedy pierwszy raz ogarnął, jak rozumieć, że kogoś zmroziło ze strachu. Nie mógł się ruszyć, nawet jeżeli czające się niedaleko zagrożenie wydawało się łatwe do pokonania. Śnił tę scenę wystarczającą ilość razy, aby zrozumieć potęgę koszmarów.
Ale był niemal pewien, że rozumie ich wagę bardziej niż nieoczekiwany gest Ejiri. Zaskoczyła go, trącając w pierś. Spojrzał wtedy na nią z lekko uniesioną brwią, ale nim zdążyła odsunąć dłoń, ujął jej palce w szorstkim chwycie swojej ręki, przytrzymując blisko nagrzanego torsu.
- Jestem ekspertem od łamania -obietnic, kości - klątw. Jakaś ci zagraża? - Brał to jeszcze na luz; przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Nie wyczuła chyba tego pojedynczego drgnięcia, jakiegoś półsekundowego zawahania? - Ma to związek z koszmarem, o którym wspomniałaś? - Pod butami chrzęściły suche liście, drobne kamyczki ocierające się o podeszwy. - Mógłbym czasami nadzorować twoje sny. Co chciałabyś, aby ci się przyśniło? - Choć to niemożliwe, wraz z następnym podmuchem, usłyszał dźwięk fal. Wiatr potargał rdzawe pasma, odrzucił je z czoła, smagając przyjemnym chłodem, którego igiełki wżarły się nagle głębiej, już nie były tak kojące, przypominały raczej drobiny szkła, kiedy dotarły do krwioobiegu i zmroziły żyły. Przypomniał sobie chłód, kiedy mu odmówiła. Denna rzecz, bo przecież nie była pierwszą, a jednak z tego powodu wypuścił ostatecznie jej rękę z uchwytu; niby po to, aby wskazać następny kierunek.
- Skręcamy tam. Jeszcze 10 minut do gorących źródeł.
Tam przynajmniej będzie cieplej.
- Nie wziąłem pod uwagę wyłącznie tego, że zabierzesz ją poza zasięg moich rąk. - Wskazał ruchem dłoni gdzieś w okolice jej bioder. W jednej z kieszeni kreśliło się minimalne uwypuklenie po wsuniętej tam maseczce. Mogła mu ją po prostu oddać, przecież by jej z powrotem nie założył, ale może nie ufała mu na tyle?
A może, przemknęło mu przez myśl, właśnie o to chodzi, by przesunąć granicę.
Zuchwałość odmalowała się na jego gębie tylko przez moment, bo zaraz nabrał stosownej powagi. Nie było mu z nią do twarzy, wydawała się jakaś nienaturalna, dodawała mu paru lat, które gubił, ilekroć tylko się uśmiechał. W mimice miał zakodowaną nastoletnią frywolność, nawet kiedy robił to niepewnie i bez szczególnego powodu, dlatego gdy tylko została zastąpiona przez skupienie, z przymrużeniem oka można było założyć, że serio zaangażował się w słuchanie jej.
Mogli iść stałym rytmem i próżno szukało się w nim zmęczenia, również wtedy, gdy teren zaczynał się pochylać, a im przyszło w udziale parcie pod górkę. Prawdziwy wysiłek pojawił się dopiero podczas wchłaniania opowieści. Zmarszczył nieco brwi, zamknął mocniej usta. Gdzieś pod grzywką, na skroni, pulsowała żyłka, tętniąca wartką od dociekań krwią. Zapisywał sobie na płótnach pamięci zasłyszane informacje. Znała kapłanów ze świątyń; wychowała się tam, u boku babki? Słuchała opowieści o duchach i zmorach; to dlatego tak łatwo przyszło jej przyswojenie jego obecności? Obcowała z Kakuriyo od maleńkości, ale urodziła się taka, otrzymując przekleństwo w genach, czy stała w wyniku wypadku?
Kojarzył pierwszy raz, gdy ujrzał yokai. Widział powykręcane jak u reumatyka ciało. Oblicze bez myślącego wyrazu, wytrzeszczone oczy otwarte tak szeroko, jakby nie posiadały powiek. Nienaturalnie długie kończyny, przygarbioną, krótką sylwetkę. Potwór wyglądał jak uczłowieczony komar, jakieś monstrum pełne cienkich rąk i nóg, poruszający się w gęstym półmroku nocy, z czymś na kształt ludzkiej maski doklejonej do opadniętej na bok głowy. Wtedy pierwszy raz ogarnął, jak rozumieć, że kogoś zmroziło ze strachu. Nie mógł się ruszyć, nawet jeżeli czające się niedaleko zagrożenie wydawało się łatwe do pokonania. Śnił tę scenę wystarczającą ilość razy, aby zrozumieć potęgę koszmarów.
Ale był niemal pewien, że rozumie ich wagę bardziej niż nieoczekiwany gest Ejiri. Zaskoczyła go, trącając w pierś. Spojrzał wtedy na nią z lekko uniesioną brwią, ale nim zdążyła odsunąć dłoń, ujął jej palce w szorstkim chwycie swojej ręki, przytrzymując blisko nagrzanego torsu.
- Jestem ekspertem od łamania -
- Skręcamy tam. Jeszcze 10 minut do gorących źródeł.
Tam przynajmniej będzie cieplej.
Ejiri Carei and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Ścigała się z ta bliskością. Tyle razy i jak bardzo unikała łamania wyznaczonego konwenansami i personalną granicę, tak teraz wydawała się się jej szukać. Nieśpiesznie, z płoszonym gestami wahaniem, które kołysało się chybotliwie na huśtawce opadających nagle emocji. Próbowała ująć ich treść, zrozumieć źródło rozbudzenia. Czy naprawdę spała tak długo, że z rozdrażnieniem chwytała umykające spod opuszków wrażenia uczuć, jak płynącą zbyt wartko wodę. I mimo to, wracała paliczkami w jej stronę, odłamując z uporem cień, za którym się chowała. Bo słyszała jej szum. Czuła niby napięta struna na uchwycone brzmienie. Dlatego, gdy raz pozbyła się chroniącego twarz woalu maseczki, otrzymując pozwolenie by sięgnąć chłopięcych blizn, co nierówną kreską poszerzały kreskę ust. Umiała ją odtworzyć na papierze. Oddać ich zgrubiałe nici naciskiem grafitu i kolorem nabiegłej skóry. Było w tym coś niebezpiecznie pociągającego. Dokładnie, odwrotnie do obrzydzenia, jakie czuła na widok poszarpanej linii opadającej przez dół brzucha i niknącej na łonie. Skrajność, której szarpanina toczyła się pod ręką, gdy ciągnęła materiał, odkrywając coś, co dla świata miało być tajemnicą.
- Uznaj to, za moją zdobycz - w glosie zafalowało gniewną ciepłotą przyłapanej na gorącu uczynku - winnej. Musiała chociaż na chwilę wyrwać się spod ciężaru śledzącego ją spojrzenia rozgrzanego złota. Poddała mu się przecież sama, sprowokowała być może łowną naturę ognia, wystawiając na jego płomienie. Z niemożliwą gracją zwiadowcy, igrał z jej sumieniem. Z rozdrażnieniem. Niezrozumiałym chcę, dusząc nawyk ucieczki. To niemożliwe, który raz zgadzała się na stawiane warunki, z huczącym z tyłu głowy niedowierzeniem. Naprawdę, przesuwała granicę.
I gdybyś wiedział..., dziwnie bawiło ją. Po równo z grzejącym skórę zagniewaniem. I zawstydzeniem, gdy siłowała się z odmową, a znowu dawała uwieść malowanej drwiąco zuchwałości.
Słowa miały moc. Potrafiła sięgnąć ich barwę, naginała opowieścią rzeczywistość, tak jak robiła to z rysunkami. Pochylała się po kolory, odbijające lustrem uchwyconą rzeczywistość. Obejmowała kształtem, ale wybierała te najbardziej wyraźne, znajome, bliskością kojarzone z odpowiedzią, której towarzysz mógł potrzebować. Nie umiała oddać werbalizacją tego, co oddawała w natchnieniu, ale - zasłaniała nimi skazy własnego niepokoju. Dlatego opowiadała o świecie, który mógł być własną baśnią. Nie do końca realną, wyciąganą jak zza zasłony. Przerysowaną utraconym dziecięctwem. I niewinnością, w której potwory miały postać wykrzywionych złowieszczo stworzeń, a nie przystojnie ludzką, szepczącą do ucha popełnioną winę. I coś w tym - cieszyło ją. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że słuchał, jak wtedy.
Pamiętała wieczór w mieszkaniu. Zalany gorączką i przesiąknięty mieszanką zaalarmowanych instynktów - woni krwi i ostrości cudzych perfum. Była jakaś gwałtowność, zamknięta pod kształtem męskiego ciała wtedy, której dopatrzyła się w ruchu nadgarstka, gdy chwytał jej rękę teraz.
Podobny stopień ciepła, nacisk zamkniętych szorstko palców i jej własna rozterka. Inny był zawisły w świadomości fakt, że to nie słabość ran drzemała pod twardym naskórkiem. Inny był też ułamek nagłego uśmiechu, który wyrwał się spod kącików rozchylonych w zatrzymanym oddechu ust. Westchnienie uniosła wyżej, zaglądając aż na brodę chłopaka, gdy patrzyła mu w oczy. Rosło w nich to samo drżenie, które paliło tłukąca się przestrzeń pod mostkiem.
Gdybyś wiedział... - raz jeszcze zabrzmiało na języku niewypowiedziane. Jeszcze nie teraz. Nie wszystko. Nie, gdy strach wpełzł pod skórę, rażąc chłodem, tak różnym od bijącego z piersi Waruia ognia.
- Nie zagraża - dobierała wyrazy niezręcznie - już działa - przełknęła ślinę z trudnością, bo tłumaczenie źródeł klątwy nie mieściło się do tej pory w słowniku prowadzonych rozmów. Nawet zamglone próby wyciagnięcia wydarzeń w przestrzeni terapii, zamykało. Wolała udawać, że zapomniała. Że przysypie popiołem. Nauczy się chodzić z bolesnym ciężarem cudzego dotyku na sobie.
Ale - przecież zapytała. Powinna być bezwstydna?
Pokręciła głową wolniej, wciąż pozostawiając brodę uniesioną, w końcu ściągając wzrok, nie brudząc więcej zetkniętego z nią złota - Koszmary są tylko jedną z konsekwencji - odezwała się dopiero, gdy wypuścił rękę, pozostawiając w niej poczucie niezrozumiałego odrzucenia. I dojmującego chłodu - Klątwę rzucił człowiek - zrobiło jej się niedobrze, gdy przypomniała sobie tamte oczy. Były obrzydliwie ładne. Musiały podobać się komuś. Ja brzydziły. I dopiero niemal beztroska oferta, wytrąciła ją z mętniejącego zanurzenia, w których - wiedziała - lada chwila pogrążyłaby się.
- Chcesz? A... kto nadzoruje Twoje? Nie męczy cię to? - wypluła z głosu piekące popiołem drżenie. Pęczniejące roztrzęsienie ledwie lizało zdanie - Możesz po prostu przyjść rozproszyć ciemność. I głosy - rzuciła, wracając w rytm upuszczonych wcześniej kroków, jakoś tylko przechylając się na bok z głową skierowaną w stronę chłopaka - Gorące źródła? - nie wiedziała, że gdzieś bliżej wielkiej wody, takie były - Skąd znasz to miejsce? I... dlaczego tu?
Musiała zapytać. Nawet jeśli wywoła tym jego rozdrażnienie.
@Warui Shin'ya
- Uznaj to, za moją zdobycz - w glosie zafalowało gniewną ciepłotą przyłapanej na gorącu uczynku - winnej. Musiała chociaż na chwilę wyrwać się spod ciężaru śledzącego ją spojrzenia rozgrzanego złota. Poddała mu się przecież sama, sprowokowała być może łowną naturę ognia, wystawiając na jego płomienie. Z niemożliwą gracją zwiadowcy, igrał z jej sumieniem. Z rozdrażnieniem. Niezrozumiałym chcę, dusząc nawyk ucieczki. To niemożliwe, który raz zgadzała się na stawiane warunki, z huczącym z tyłu głowy niedowierzeniem. Naprawdę, przesuwała granicę.
I gdybyś wiedział..., dziwnie bawiło ją. Po równo z grzejącym skórę zagniewaniem. I zawstydzeniem, gdy siłowała się z odmową, a znowu dawała uwieść malowanej drwiąco zuchwałości.
Słowa miały moc. Potrafiła sięgnąć ich barwę, naginała opowieścią rzeczywistość, tak jak robiła to z rysunkami. Pochylała się po kolory, odbijające lustrem uchwyconą rzeczywistość. Obejmowała kształtem, ale wybierała te najbardziej wyraźne, znajome, bliskością kojarzone z odpowiedzią, której towarzysz mógł potrzebować. Nie umiała oddać werbalizacją tego, co oddawała w natchnieniu, ale - zasłaniała nimi skazy własnego niepokoju. Dlatego opowiadała o świecie, który mógł być własną baśnią. Nie do końca realną, wyciąganą jak zza zasłony. Przerysowaną utraconym dziecięctwem. I niewinnością, w której potwory miały postać wykrzywionych złowieszczo stworzeń, a nie przystojnie ludzką, szepczącą do ucha popełnioną winę. I coś w tym - cieszyło ją. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że słuchał, jak wtedy.
Pamiętała wieczór w mieszkaniu. Zalany gorączką i przesiąknięty mieszanką zaalarmowanych instynktów - woni krwi i ostrości cudzych perfum. Była jakaś gwałtowność, zamknięta pod kształtem męskiego ciała wtedy, której dopatrzyła się w ruchu nadgarstka, gdy chwytał jej rękę teraz.
Podobny stopień ciepła, nacisk zamkniętych szorstko palców i jej własna rozterka. Inny był zawisły w świadomości fakt, że to nie słabość ran drzemała pod twardym naskórkiem. Inny był też ułamek nagłego uśmiechu, który wyrwał się spod kącików rozchylonych w zatrzymanym oddechu ust. Westchnienie uniosła wyżej, zaglądając aż na brodę chłopaka, gdy patrzyła mu w oczy. Rosło w nich to samo drżenie, które paliło tłukąca się przestrzeń pod mostkiem.
Gdybyś wiedział... - raz jeszcze zabrzmiało na języku niewypowiedziane. Jeszcze nie teraz. Nie wszystko. Nie, gdy strach wpełzł pod skórę, rażąc chłodem, tak różnym od bijącego z piersi Waruia ognia.
- Nie zagraża - dobierała wyrazy niezręcznie - już działa - przełknęła ślinę z trudnością, bo tłumaczenie źródeł klątwy nie mieściło się do tej pory w słowniku prowadzonych rozmów. Nawet zamglone próby wyciagnięcia wydarzeń w przestrzeni terapii, zamykało. Wolała udawać, że zapomniała. Że przysypie popiołem. Nauczy się chodzić z bolesnym ciężarem cudzego dotyku na sobie.
Ale - przecież zapytała. Powinna być bezwstydna?
Pokręciła głową wolniej, wciąż pozostawiając brodę uniesioną, w końcu ściągając wzrok, nie brudząc więcej zetkniętego z nią złota - Koszmary są tylko jedną z konsekwencji - odezwała się dopiero, gdy wypuścił rękę, pozostawiając w niej poczucie niezrozumiałego odrzucenia. I dojmującego chłodu - Klątwę rzucił człowiek - zrobiło jej się niedobrze, gdy przypomniała sobie tamte oczy. Były obrzydliwie ładne. Musiały podobać się komuś. Ja brzydziły. I dopiero niemal beztroska oferta, wytrąciła ją z mętniejącego zanurzenia, w których - wiedziała - lada chwila pogrążyłaby się.
- Chcesz? A... kto nadzoruje Twoje? Nie męczy cię to? - wypluła z głosu piekące popiołem drżenie. Pęczniejące roztrzęsienie ledwie lizało zdanie - Możesz po prostu przyjść rozproszyć ciemność. I głosy - rzuciła, wracając w rytm upuszczonych wcześniej kroków, jakoś tylko przechylając się na bok z głową skierowaną w stronę chłopaka - Gorące źródła? - nie wiedziała, że gdzieś bliżej wielkiej wody, takie były - Skąd znasz to miejsce? I... dlaczego tu?
Musiała zapytać. Nawet jeśli wywoła tym jego rozdrażnienie.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Rozgryzienie jej stanowiło wyzwanie. Dla kogoś o ograniczonych horyzontach tryb bycia, który reprezentowała, był nie do pojęcia. Mówiła, poruszała się i reagowała w specyficzny sposób. Artystyczny - określiłby, gdyby ktoś go zapytał. Miała w sobie nienazwany, poddawany wiecznej interpretacji charakter. Coś, czego nie dało się tak po prostu określić jednym przymiotnikiem. Bawienie się z nią i dokuczanie było na swój sposób zabawne, ale Shin każdorazowo nie miał gwarancji, gdzie doprowadzi go dialog. Brać na poważnie to, co otrzymywał w odpowiedzi czy jednak zachować się z dystansem? A może w gruncie rzeczy o to jej chodziło: o podanie na tacy nieznanego dania, które musi posmakować i na podstawie własnych doświadczeń odgadnąć wszystkie składniki? Co jeśli były w tym egzotyczne przyprawy, których nigdy nie miał sposobności spróbować? Albo najpospolitsze mięso przyrządzono by w sposób, o którym nie słyszał?
Odetchnął przez nos, palcami dotykając brzegu postrzępionej blizny. Była obrzydliwa w fakturze; zawsze tak samo gładka i wypukła, ale w jakiś niecodzienny sposób pozwalała mu się skupić na tym, co tu i teraz. Prościej było się skoncentrować na omawianej klątwie - bo nie dotyczyła go personalnie, bo nie wiązał z nią żadnych wspomnień ani uczuć. Nie do końca potrafił też ją doprecyzować, nawet gdyby jednak chciał. Ejiri, jak zawsze zresztą, używała nieznajomego języka. Tonu, od którego puls w skroni znacznie przyspieszał.
- Sny to jedna z umiejętności, która jest w porządku - w tym nowym, pośmiertnym życiu. Pamiętał, kiedy pierwszy raz nadwyrężył cudzą strukturę snu. Kiedy zdjął go szok od natłoku wizji, od chaosu wprowadzonego do zdezorientowanego umysłu. - Nie do wszystkich można się dostać, bo proces zależy od psychiki - ofiary - śniącego - poprawił się, odrzucając z głowy pierwotne określenie. - Mógłbym więc spróbować. Prościej jednak będzie, jeżeli poznam ich koncept. Będę mógł się przygotować. Mają więc coś charakterystycznego? Coś, co się w nich powiela?
Nie miał pojęcia czego się spodziewać po koszmarach w jej głowie; co takiego dokładnie musiałby zdominować, aby przebić się przez twardą barierę lęków i potwornych projekcji? Co dokładnie mówiły jej Głosy, co skrywał w sobie mrok?
Ciężko przypuszczać, że ktoś o tak wątłych gabarytach i anielskim usposobieniu mógłby co noc walczyć z marami swojej podświadomości, ale z drugiej strony czy los nie dał mu nauczki? Ejiri nie była pierwszą osobą, po której trudno poznać zmagania. Sam robił podobnie.
- Nie męczy. - Jeżeli celowo ominął poprzedzającą kwestię, to nie dał tego po sobie poznać. Ramię uniosło się nagle i wskazało punkt nad drzewami, spomiędzy których buchały ciepłe opary.
- Znalazłem to miejsce wieki temu. - Dla Sherwood; bo potrzebowała świeżego oddechu. Bo kochała każdą aktywność, a on z kolei kochał ją i to bardziej od czegokolwiek. Więc potrafił spędzać bite godziny na objeżdżaniu miasta, a kiedy skończyły się warianty, zwiększył zasięg. W gardle nagle mu zaschło, kiedy uprzytomnił sobie, że zabiera tu kogoś jeszcze. Dlaczego akurat Carei? - Podobno uzdrawia. - Może przynajmniej ją, ale jaka była na to szansa? Z tej odległości widział już jasnoszare kamienie i zamgloną taflę wody utrzymującą się w ciepłej temperaturze. Zsunął z ramienia plecak, rozpinając boczną kieszonkę.
- I to nie tak, że zabrałem cię tutaj podstępem. Możesz nie uwierzyć, ale całkiem porządny ze mnie facet. - Wyjął z torby ciemnoszary materiał - wąski jak szarfa. - Proszę. - Podając jej go, obrócił nieco twarz, aby przyjrzeć się dziewczynie, a jeszcze nim zdążyłaby nabrać wątpliwości, przymrużył aluzyjnie lisie ślepia. - Zawiążesz mi na oczach. Nie będę mógł podglądać. Brzmi jak doskonały plan?
Odetchnął przez nos, palcami dotykając brzegu postrzępionej blizny. Była obrzydliwa w fakturze; zawsze tak samo gładka i wypukła, ale w jakiś niecodzienny sposób pozwalała mu się skupić na tym, co tu i teraz. Prościej było się skoncentrować na omawianej klątwie - bo nie dotyczyła go personalnie, bo nie wiązał z nią żadnych wspomnień ani uczuć. Nie do końca potrafił też ją doprecyzować, nawet gdyby jednak chciał. Ejiri, jak zawsze zresztą, używała nieznajomego języka. Tonu, od którego puls w skroni znacznie przyspieszał.
- Sny to jedna z umiejętności, która jest w porządku - w tym nowym, pośmiertnym życiu. Pamiętał, kiedy pierwszy raz nadwyrężył cudzą strukturę snu. Kiedy zdjął go szok od natłoku wizji, od chaosu wprowadzonego do zdezorientowanego umysłu. - Nie do wszystkich można się dostać, bo proces zależy od psychiki - ofiary - śniącego - poprawił się, odrzucając z głowy pierwotne określenie. - Mógłbym więc spróbować. Prościej jednak będzie, jeżeli poznam ich koncept. Będę mógł się przygotować. Mają więc coś charakterystycznego? Coś, co się w nich powiela?
Nie miał pojęcia czego się spodziewać po koszmarach w jej głowie; co takiego dokładnie musiałby zdominować, aby przebić się przez twardą barierę lęków i potwornych projekcji? Co dokładnie mówiły jej Głosy, co skrywał w sobie mrok?
Ciężko przypuszczać, że ktoś o tak wątłych gabarytach i anielskim usposobieniu mógłby co noc walczyć z marami swojej podświadomości, ale z drugiej strony czy los nie dał mu nauczki? Ejiri nie była pierwszą osobą, po której trudno poznać zmagania. Sam robił podobnie.
- Nie męczy. - Jeżeli celowo ominął poprzedzającą kwestię, to nie dał tego po sobie poznać. Ramię uniosło się nagle i wskazało punkt nad drzewami, spomiędzy których buchały ciepłe opary.
- Znalazłem to miejsce wieki temu. - Dla Sherwood; bo potrzebowała świeżego oddechu. Bo kochała każdą aktywność, a on z kolei kochał ją i to bardziej od czegokolwiek. Więc potrafił spędzać bite godziny na objeżdżaniu miasta, a kiedy skończyły się warianty, zwiększył zasięg. W gardle nagle mu zaschło, kiedy uprzytomnił sobie, że zabiera tu kogoś jeszcze. Dlaczego akurat Carei? - Podobno uzdrawia. - Może przynajmniej ją, ale jaka była na to szansa? Z tej odległości widział już jasnoszare kamienie i zamgloną taflę wody utrzymującą się w ciepłej temperaturze. Zsunął z ramienia plecak, rozpinając boczną kieszonkę.
- I to nie tak, że zabrałem cię tutaj podstępem. Możesz nie uwierzyć, ale całkiem porządny ze mnie facet. - Wyjął z torby ciemnoszary materiał - wąski jak szarfa. - Proszę. - Podając jej go, obrócił nieco twarz, aby przyjrzeć się dziewczynie, a jeszcze nim zdążyłaby nabrać wątpliwości, przymrużył aluzyjnie lisie ślepia. - Zawiążesz mi na oczach. Nie będę mógł podglądać. Brzmi jak doskonały plan?
Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Łatwo odwracał wszystko od siebie. Wystarczyło nieco rozproszenia, a wybitnie skupiał uwagę na towarzystwie. Naznaczał gestem, słowem, spojrzeniem, które gnało do oczu z onieśmielającą łatwością. Wydawało jej się kiedyś, że aura zawadiaki, jaką dysponował, prędko wycofywała jej uwagę. Chowała się wtedy, nie dając złapać w sidła niechcianej obserwacji. czemu więc plątała się z decyzjami w jego towarzystwie, pozwalając ciaśniej opleść zwijanym wokół niej, niewidzialnym niciom?
Palił ją język, jakby przełknęła cięzki alkohol. A przecież, próbowała tylko nieporadnie, paskudnie wręcz odlegle wytłumaczyć, z czym się mierzyła. I chwycić się prośby, która pomiędzy kolejnymi wyrazami, wymknęła się z rąk. I zniknęła z horyzontu decyzji.
Nie powinna
Wstyd nie mógł zniknąć w ten sposób.
Tak, jak rozlewająca na ciele trucizna.
Skaza nie zniknie od cudzego dotyku.
Nawet jeśli to cudzy dotyk ją przyniósł.
- Sprawia ci to przyjemność?
...albo co sprawa ci przyjemność?
Druga myśl zamknęła pod zamkniętymi zbyt szybko wargami. Nieprzewidywalność ulatujących refleksji frustrowała. Tak, jak źródło ich wewnętrznego pochodzenia. Te, wsunęła pod zawinięte na palcu pasmo, gdy przyjmowała w ciszy propozycję. Kusiło ją, by wpuścić go pod ciasno - wydawało się - zamkniętą przestrzeń, której rozpaczliwie strzegła w obawie, że ktoś dostrzeże oklejający ją brud. Brzydziłby się jej dotknąć, gdyby wiedział?
- Głosy.. są jak forma powtarzanej inkantacji. Klątwą. Są też echem przeszłości. Głosem, oczami... raną i dotykiem, które poznałam, chociaż żadnego nie chciałam - patrzyła w dół, na poruszane do przodu stopy. Na osadzający się przy podeszwie pył, na unoszącą mgłę kroków, wybijane rytmem tych cięższych, chociaż wciąż przyjemne bliskich - Nie mam pojęcia, czy cokolwiek można z tym zrobić - pomysł, który przez tyle czasu, groteskowo wydawał się desperackim rozwiązaniem, kruszał szyderczo.
Nie mógłby się zgodzić.
Nie powinien.
- Śnisz w ogóle? - bywała uparta w szczegółach. Tym bardziej, gdy je dostrzegała, rozmywane w wybiórczym milczeniu. Szukała jego spojrzenia. Tak często jak go próbowała uniknąć. Ale gdy męska dłoń wskazała kierunek, pognała czujnie do celu, wpatrując się w falujący mgłą kształt.
- Sprawdzałeś, czy działa? - przechyliła głowę zerkając na chłopaka, gdy zwalniał kroku i ściągał plecak, początkowo nie do końca rozumiejąc zamysł. Znalazła go we wpatrzonych w nią ślepiach.
Niemal się zapowietrzyła.
- Wydaje mi się, że i tak wolałbyś dotknąć niż patrzeć - chwyciła szarfę między kciuk a palce wskazujący, pociągając cienka materię ku sobie. Pozostawiła ja luźno w ręku i umknęła spojrzeniem w bok. Wiedziała, że teraz - łatwo uchwyciłby wpinające na szyję i policzki zawstydzenie. Tym dziwniejsze, że wywołane było jej własnymi słowami. Uniosła dłonie do twarzy, najpierw opierając palce na kościach jarzmowych, potem wsuwając na powieki, zakrywając widok. jemu i sobie. Nerwowym gestem obróciła ciało we wskazaną stronę - Wejdziesz pierwszy - rzuciła przez ramię, w końcu rozluźniając paliczki, które wplotła w rozsupłujący się warkocz. Miała świadomość, że onsenowe kąpiele były, albo powinny być w kulturze japońskiej czymś całkiem naturalnym. Sama powinna była uważać podobnie. Korzystała z otwartych łaźni, chociaż zawsze wybierała możliwie nieuczęszczane pory. Zawsze daleko poza widokiem obcych oczu. Zanurzona w cieple, które potrafiło odkleić zmrożone - nie tak fizycznie - ciało.
Ale... no właśnie. Przy nim nie pierwszy raz czuła jakieś rozdrażnione ale, wiercące się w pod skórą tam, gdzie zawsze być powinna tylko wyraźna kropka, kończąca odmowę.
Nie z nim.
Kucnęła, potem uklękła na brzegu, przy którym osiadła mgiełka wilgotnej pary. Bijące z naturalnego zbiornika ciepło osiadało kropelkami na rzęsach, wilgotniało na wymykających się pasmach. odetchnęła głębiej, chłonąc wnikająca skórę odprężenie. Wahała się, próbując skupić na falującej lekko toni, w której miękko zanurzyła opuszka palców, jakby gładziła ledwie powierzchnię. I nawet jeśli Warui znalazł się w pobliżu, uparcie patrzyła w wodę. Przynajmniej, dopóki mogła to robić.
- Zawołaj mnie.
@Warui Shin'ya
Palił ją język, jakby przełknęła cięzki alkohol. A przecież, próbowała tylko nieporadnie, paskudnie wręcz odlegle wytłumaczyć, z czym się mierzyła. I chwycić się prośby, która pomiędzy kolejnymi wyrazami, wymknęła się z rąk. I zniknęła z horyzontu decyzji.
Nie powinna
Wstyd nie mógł zniknąć w ten sposób.
Tak, jak rozlewająca na ciele trucizna.
Skaza nie zniknie od cudzego dotyku.
Nawet jeśli to cudzy dotyk ją przyniósł.
- Sprawia ci to przyjemność?
...albo co sprawa ci przyjemność?
Druga myśl zamknęła pod zamkniętymi zbyt szybko wargami. Nieprzewidywalność ulatujących refleksji frustrowała. Tak, jak źródło ich wewnętrznego pochodzenia. Te, wsunęła pod zawinięte na palcu pasmo, gdy przyjmowała w ciszy propozycję. Kusiło ją, by wpuścić go pod ciasno - wydawało się - zamkniętą przestrzeń, której rozpaczliwie strzegła w obawie, że ktoś dostrzeże oklejający ją brud. Brzydziłby się jej dotknąć, gdyby wiedział?
- Głosy.. są jak forma powtarzanej inkantacji. Klątwą. Są też echem przeszłości. Głosem, oczami... raną i dotykiem, które poznałam, chociaż żadnego nie chciałam - patrzyła w dół, na poruszane do przodu stopy. Na osadzający się przy podeszwie pył, na unoszącą mgłę kroków, wybijane rytmem tych cięższych, chociaż wciąż przyjemne bliskich - Nie mam pojęcia, czy cokolwiek można z tym zrobić - pomysł, który przez tyle czasu, groteskowo wydawał się desperackim rozwiązaniem, kruszał szyderczo.
Nie mógłby się zgodzić.
Nie powinien.
- Śnisz w ogóle? - bywała uparta w szczegółach. Tym bardziej, gdy je dostrzegała, rozmywane w wybiórczym milczeniu. Szukała jego spojrzenia. Tak często jak go próbowała uniknąć. Ale gdy męska dłoń wskazała kierunek, pognała czujnie do celu, wpatrując się w falujący mgłą kształt.
- Sprawdzałeś, czy działa? - przechyliła głowę zerkając na chłopaka, gdy zwalniał kroku i ściągał plecak, początkowo nie do końca rozumiejąc zamysł. Znalazła go we wpatrzonych w nią ślepiach.
Niemal się zapowietrzyła.
- Wydaje mi się, że i tak wolałbyś dotknąć niż patrzeć - chwyciła szarfę między kciuk a palce wskazujący, pociągając cienka materię ku sobie. Pozostawiła ja luźno w ręku i umknęła spojrzeniem w bok. Wiedziała, że teraz - łatwo uchwyciłby wpinające na szyję i policzki zawstydzenie. Tym dziwniejsze, że wywołane było jej własnymi słowami. Uniosła dłonie do twarzy, najpierw opierając palce na kościach jarzmowych, potem wsuwając na powieki, zakrywając widok. jemu i sobie. Nerwowym gestem obróciła ciało we wskazaną stronę - Wejdziesz pierwszy - rzuciła przez ramię, w końcu rozluźniając paliczki, które wplotła w rozsupłujący się warkocz. Miała świadomość, że onsenowe kąpiele były, albo powinny być w kulturze japońskiej czymś całkiem naturalnym. Sama powinna była uważać podobnie. Korzystała z otwartych łaźni, chociaż zawsze wybierała możliwie nieuczęszczane pory. Zawsze daleko poza widokiem obcych oczu. Zanurzona w cieple, które potrafiło odkleić zmrożone - nie tak fizycznie - ciało.
Ale... no właśnie. Przy nim nie pierwszy raz czuła jakieś rozdrażnione ale, wiercące się w pod skórą tam, gdzie zawsze być powinna tylko wyraźna kropka, kończąca odmowę.
Nie z nim.
Kucnęła, potem uklękła na brzegu, przy którym osiadła mgiełka wilgotnej pary. Bijące z naturalnego zbiornika ciepło osiadało kropelkami na rzęsach, wilgotniało na wymykających się pasmach. odetchnęła głębiej, chłonąc wnikająca skórę odprężenie. Wahała się, próbując skupić na falującej lekko toni, w której miękko zanurzyła opuszka palców, jakby gładziła ledwie powierzchnię. I nawet jeśli Warui znalazł się w pobliżu, uparcie patrzyła w wodę. Przynajmniej, dopóki mogła to robić.
- Zawołaj mnie.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
- Nie widać? - Kącik ust, uniesiony z jednej strony, krył zalążek uśmiechu. Zawsze go ciekawiło to stałe drążenie, łapanie za słówka, wymuszanie szczegółów. Jakby świat nie był wystarczająco skomplikowany i bez tego. - I oczywiście, że śnię. - Prychnięciu towarzyszyło wymowne przewrócenie oczami. Śnił setki tysięcy razy. O spadaniu z najwyższego wieżowca i o sadzeniu kwiatów koloru stali. O balansowaniu na linie cienkiej do tego stopnia, że wydawała się nicią i o rozmowach w kawiarni tak realistycznych, że o poranku nie potrafił zorientować się, czy to rzeczywiście tylko wytwór wyobraźni. Był jak każdy - jak ona - i czasami miewał też koszmary. Budził się rozgorączkowany, przyklejony do pościeli, z włosami opadniętymi na czoło w nieładzie, jakby pół nocy ocierał się twarzą o poduszkę. Może nawet tak było. Wierzył w ten scenariusz, gdy stawał przed lustrem, próbując rozplątać kołtuny rudych loków.
Najczęściej śnił jednak o mordercach i o czerwieni w barwie rozkrojonego, świńskiego brzucha. O bladych jak dół ryby oczach, wytrzeszczonych i bezmyślnych, niepotrzebujących widzieć, by kierować ciało z niebywałą precyzją. Zamykał powieki, a pod ich wewnętrznymi stronami odnajdywał obrazy ofiar - powykręcane, nadpalone, zasinione, wyłowione z wodnych odmętów.
Jeżeli cokolwiek mogło na to pomóc, to na pewno nie te naturalne źródła, ale nie dawał tego po sobie poznać.
- Próbuję różnych metod.
Może teraz będzie inaczej.
Onsen był taki spokojny; dziki niemalże. Roztaczał się dookoła niego nimb niezwykłości, zapewne szczególnie doceniany letnią nocą, na którą nie mogli sobie pozwolić. Kwietniowy chłód nie dawał się też we znaki tak dotkliwie jak zrobiłby to grudniowy pobratymiec, ale myśl o rozbiciu parującej tafli stopą, o zanurzeniu się w jej rozgrzewających właściwościach, miała swój urok niezależnie od pory dnia i roku.
Chciał się już pokłonić; zamaszyście i aktorsko, młócąc wpierw pojedynczy młynek szczupłym nadgarstkiem. Ale zamarł w połowie nabieranego tchu, uciszony jej planem.
- Wejdziesz pierwszy.
Nieomal się roześmiał, ale czy naprawdę miałoby to sprawić trudności? Rozebranie się nie było niczym wstydliwym; dla udowodnienia nie szczędził przy tym ostentacyjnych ruchów. Nie starał się odwracać do niej plecami, okręcać głowy, jakby w przeświadczeniu, że jeżeli on jej nie będzie dostrzegał, to ona go również. Więcej niż pewne, że trafiła w samo sedno, gdy wspomniała o dotyku. Wolał to niż patrzenie, ale jeżeli patrzenie było jego jedyną opcją, to z niej nie rezygnował - w imię zasady, że lepszy rydz niż nic.
Miała prawo do tego samego.
Wizg rozpinanego zamka mechanicznego przeciął więc powietrze pojedynczym, wprawnym ruchem. Kurtka spadła na ułożony na glebie plecak; zaraz za nią wylądowała tam koszulka o spranej w czerni tkaninie. Nagi tors nosił ślady wielu stoczonych walk - przedawnionych i całkiem nowych, nieprecyzyjnych, zaburzających naturalną strukturę tkanki, tu i ówdzie ją wgłębiając lub uwypuklając. Plakietka zawadiaki idealnie musiała współgrać z rozczochranymi od przeciągania ubrań przez głowę włosami, ze starymi bliznami na piersi i brzuchu. Zadrapania od kotów - świeże, różowe, znaczące punkt tuż przy szyi, przechodzące przez wyeksponowany obojczyk. Blada szrama znacząca go krzywizną od łopatki, przez żebra, aż po kawałek frontowej części korpusu. Jaśniejsza od reszty pamiątka po pchnięciu nożem - tuż nad paskiem do spodni, który poruszył się, wraz ze szczękiem klamry.
- Czuję się lekko urażony, że bardziej interesuje cię onsen.
Rozległ się mokry dźwięk - prawie niewychwytywany przez słuch plusk. Shin musiał pozbyć się ostatnich warstw ciuchów i zanurzyć jedną z nóg w ciepłej wodzie, bo zaraz potem odgłos się powtórzył. Stał już w oparach, zbierających się wilgotną mgiełką na skórze.
- Tu jest wyżej - ewidentnie trącił coś piętą, by zaraz po tym ugiąć kolana i ostrożnie przysiąść. Poziom gorącej cieczy zakrył męską pierś do połowy. Z gardła wyrwał się od razu przeciągły świst westchnienia; pomknął ku górze wraz z odchylaną do tyłu głowę. W półprzymkniętych powiekach błyszczały złote ślepia, łobuzersko rozanielone. Rozpostarł ramiona na kamiennym obramowaniu brzegu, jak rozwalony na kanapie książę.
- Jeżeli to nie wygotuje z ciebie wszystkich problematycznych myśli, to nic już tego nie zrobi - zapewnił, na moment przechylając głowę, wystawiając ku niej twarz i zwracając ślepia pełne złotych cekinów. Zmusił się zaraz nieludzkim pokładem silnej woli, by wyprostować kark dla jej wygody. - Wiąż. - Nabrał nagle tlenu jak ktoś, kto sobie przypomniał coś ważnego. - Tylko ostrzegam. Biegam bardzo szybko, więc jeżeli planujesz uciec, zabierając przy okazji wszystkie moje ubrania, z jakimś banalnym przeświadczeniem, że to by mnie powstrzymało od pościgu, to od razu mówię, że dorwę cię najdalej w połowie drogi i nie wytłumaczysz się leśnym zwierzętom z tego, czego będą świadkiem.
Najczęściej śnił jednak o mordercach i o czerwieni w barwie rozkrojonego, świńskiego brzucha. O bladych jak dół ryby oczach, wytrzeszczonych i bezmyślnych, niepotrzebujących widzieć, by kierować ciało z niebywałą precyzją. Zamykał powieki, a pod ich wewnętrznymi stronami odnajdywał obrazy ofiar - powykręcane, nadpalone, zasinione, wyłowione z wodnych odmętów.
Jeżeli cokolwiek mogło na to pomóc, to na pewno nie te naturalne źródła, ale nie dawał tego po sobie poznać.
- Próbuję różnych metod.
Może teraz będzie inaczej.
Onsen był taki spokojny; dziki niemalże. Roztaczał się dookoła niego nimb niezwykłości, zapewne szczególnie doceniany letnią nocą, na którą nie mogli sobie pozwolić. Kwietniowy chłód nie dawał się też we znaki tak dotkliwie jak zrobiłby to grudniowy pobratymiec, ale myśl o rozbiciu parującej tafli stopą, o zanurzeniu się w jej rozgrzewających właściwościach, miała swój urok niezależnie od pory dnia i roku.
Chciał się już pokłonić; zamaszyście i aktorsko, młócąc wpierw pojedynczy młynek szczupłym nadgarstkiem. Ale zamarł w połowie nabieranego tchu, uciszony jej planem.
- Wejdziesz pierwszy.
Nieomal się roześmiał, ale czy naprawdę miałoby to sprawić trudności? Rozebranie się nie było niczym wstydliwym; dla udowodnienia nie szczędził przy tym ostentacyjnych ruchów. Nie starał się odwracać do niej plecami, okręcać głowy, jakby w przeświadczeniu, że jeżeli on jej nie będzie dostrzegał, to ona go również. Więcej niż pewne, że trafiła w samo sedno, gdy wspomniała o dotyku. Wolał to niż patrzenie, ale jeżeli patrzenie było jego jedyną opcją, to z niej nie rezygnował - w imię zasady, że lepszy rydz niż nic.
Miała prawo do tego samego.
Wizg rozpinanego zamka mechanicznego przeciął więc powietrze pojedynczym, wprawnym ruchem. Kurtka spadła na ułożony na glebie plecak; zaraz za nią wylądowała tam koszulka o spranej w czerni tkaninie. Nagi tors nosił ślady wielu stoczonych walk - przedawnionych i całkiem nowych, nieprecyzyjnych, zaburzających naturalną strukturę tkanki, tu i ówdzie ją wgłębiając lub uwypuklając. Plakietka zawadiaki idealnie musiała współgrać z rozczochranymi od przeciągania ubrań przez głowę włosami, ze starymi bliznami na piersi i brzuchu. Zadrapania od kotów - świeże, różowe, znaczące punkt tuż przy szyi, przechodzące przez wyeksponowany obojczyk. Blada szrama znacząca go krzywizną od łopatki, przez żebra, aż po kawałek frontowej części korpusu. Jaśniejsza od reszty pamiątka po pchnięciu nożem - tuż nad paskiem do spodni, który poruszył się, wraz ze szczękiem klamry.
- Czuję się lekko urażony, że bardziej interesuje cię onsen.
Rozległ się mokry dźwięk - prawie niewychwytywany przez słuch plusk. Shin musiał pozbyć się ostatnich warstw ciuchów i zanurzyć jedną z nóg w ciepłej wodzie, bo zaraz potem odgłos się powtórzył. Stał już w oparach, zbierających się wilgotną mgiełką na skórze.
- Tu jest wyżej - ewidentnie trącił coś piętą, by zaraz po tym ugiąć kolana i ostrożnie przysiąść. Poziom gorącej cieczy zakrył męską pierś do połowy. Z gardła wyrwał się od razu przeciągły świst westchnienia; pomknął ku górze wraz z odchylaną do tyłu głowę. W półprzymkniętych powiekach błyszczały złote ślepia, łobuzersko rozanielone. Rozpostarł ramiona na kamiennym obramowaniu brzegu, jak rozwalony na kanapie książę.
- Jeżeli to nie wygotuje z ciebie wszystkich problematycznych myśli, to nic już tego nie zrobi - zapewnił, na moment przechylając głowę, wystawiając ku niej twarz i zwracając ślepia pełne złotych cekinów. Zmusił się zaraz nieludzkim pokładem silnej woli, by wyprostować kark dla jej wygody. - Wiąż. - Nabrał nagle tlenu jak ktoś, kto sobie przypomniał coś ważnego. - Tylko ostrzegam. Biegam bardzo szybko, więc jeżeli planujesz uciec, zabierając przy okazji wszystkie moje ubrania, z jakimś banalnym przeświadczeniem, że to by mnie powstrzymało od pościgu, to od razu mówię, że dorwę cię najdalej w połowie drogi i nie wytłumaczysz się leśnym zwierzętom z tego, czego będą świadkiem.
Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Nie do końca rozpoznawała siebie. Niebezpiecznie często ulegała aluzjom, podszeptom. Tym własnym i tym cudzym. Jakby ktoś przypadkiem wywarzył niewidoczne do tej pory drzwi, przez które umykały trzymane w stuleniu spopielone zachowania. Ciekawość, jak lepka nić, pociągała kolejne, tłumacząc je opartą na artyzmie wadzie, ale przesuwając granicę drobnością pędzlarskich pociągnięć. Tak, jak robiła to na obrazach. Czasem zdawały się niewielkie, ale gdy spoglądało się na całość - sceneria drastycznie zmieniała się w odbiorze. I wciąż rzeźbił ją lęk. Niezmiennie kreśląc znamię na wszystkim, co nawet wymykało się dzisiejszemu rozumieniu. Głupio, wstydliwie, przybrudzone wspomnieniem.
- Zmysły potrafią kłamać - skwitowała krótko, chociaż dostrzeżony uśmiech działał i na nią. Tak często, jak trącał struny jej zakłopotania, tyle raz rozbijał kłębiące napięcie. Miał do tego talent.
Nie wiedziała wiele o nim. Wszystko co otrzymywała, oklejał maską rozbawienia. I to szczegóły waśnie, pozwalały jej dostrzegać więcej, ponad to co chował pod kpiarskim uśmiechem i zadziornym komentarzem. Nie ufał jej wystarczająco.
A może nie zadawała właściwych pytań.
— Próbuję różnych metod.
Nie działało więc. Nawet, gdy szukał odpowiedzi. Gdzie finalnie znajdował ich znamiona? I czy takie już były?
- Chciałabym pomóc. Jeśli mi kiedyś pozwolisz. - mówiła tylko trochę ciszej. W skumulowanym zamyśleniu i wdzięczności, której pochodzenia nie tłumaczyły żadne, wcześniejsze wyrazy.
Musiała się naprawdę skupić, by patrzeć na wodę. na ulatująca bielą parę, mrugać częściej, gdy wilgoć kropliła się na rzęsach. Wszystko po to, by nie patrzeć, z bezczelnością o jaką się prosił. I z własnym natchnieniem, by przekonać się ile prawdy nosiły własne wizje.
Męczyło ja to. Drażniło. Łaskotało poczuciem winy, bo była mu coś winna. Skradzionym dotykiem, gdy nie miał prawa wiedzieć, otulony gorączką jakiś czas temu.
- Dobrze, że tylko lekko, inaczej musiałabym... - naturalny odruch skierowania uwagi w stronę rozmówcy - był błędem. Na komentarz, uniosła głowę wraz ze spojrzeniem, które oparło się na sylwetce chłopaka, akurat, gdy klamra paska uderzyła o ziemię. Wraz z opadająca z nią odzieżą. Zamarła, z gwałtownym wdechem, dziwnie lepkiego powietrza. Nie mógł tego tłumaczyć nawet gorąc i bliskość parującej z onsenu wody. Nie spróbowała sobie nawet wyobrazić, jak bardzo intensyfikował się róż na bladych do tej pory licach. Zagryzła wargi, opierając dłonie mocniej na nagrzanych wilgocią kamieniach, jednocześnie opuszczając wzrok w dół. Niekoniecznie pomogło na wyparcie zbyt dokładnie ujętej wizji niemal nagiego ciała - napiętych mięśni, krzywizny rozsianych szram, kształtu, który połowicznie już przecież malowała. I pamiętała przy spotkaniu w mieszkaniu. Niemożliwe, że robił to znowu, że ona tak łatwo poddała się prowokacji. Z tym samym, nieoczekiwanie zbyt rozgrzanym wrażeniem, osiadłym w rozszerzonych źrenicach i na krótko spłyconym oddechu.
Paskudnie kusiło ją, by dotknąć zaznaczonych linii mięśni, sprawdzić gęstość skóry pod napięciem palców, usłyszeć szum, krążącej krwi pod opuszką, zgadnąć - historię ciągnących się blizn.
Drań.
Nigdy nie ułatwiał żadnej odmowy.
Zawadiaka był przystojny. Musiał o tym wiedzieć. Ale w tym co ją ciągnęło, było coś innego. Widziała i malowała przystojność zwartą na ciele. Dystansowała się zawsze, tnąc taflą chłodu każdego, kto wpisywał się w tę wartość. Warui za to - parzył. Ogniem, o jakim nie wyobrażała sobie wcześniej. I wciąż nie rozumiała źródeł, co raz kołysząc na szali popychające nią zaintrygowanie z jednej strony i wypracowane ucieczką mechanizmy z drugiej.
Zabolało, gdy w końcu poruszyła ciało, usztywnione usilna nieruchomością. Odetchnęła lżej, taksując zanurzoną w wodzie postać. Zwróciła uwagę, jak rude pasma zwijały się przy karku pod napływem wilgoci. Wywołało to uśmiech, który odsłoniła akurat, gdy spojrzał w jej kierunku. Podniosła się, stając na równe nogi, tylko po to, by zsunąć z ramienia torbę, potem ze stóp buty, a na stworzony stosik, także oferowana kurtkę i w końcu zarzuconą na ramiona, rozpiętą wcześniej koszulę. Dopiero wtedy - ze zwiniętą wokół nadgarstka szarfą - podeszła bliżej, miękko stawiając kroki aż za plecy zaparte o zejście do zbiornika. Tam, uklękła, wolno rozsuwając kolana, którymi dotknęła męskich barków.
- Wiąż.
- Mam zimne dłonie, przepraszam - ostrzegła, rozsuwając ręce na boki, trochę, jakby chciała objąć siedzącego przed nią. Pochyliła się, znacząc oddechem czubek potarganej ogniem głowy. Ale gdy wysunęła ramiona, trochę, jakby po omacku, otarła nadgarstkami zmoczonej gorącymi kroplami szyję, potem wyżej, szczękę i skroń. Wtedy rozwinęła w palcach szarfę. Zamarła krótko, warząc prawdopodobnie treść rzuconego komentarza.
- Zastanawiam się - pochyliła się znowu, dając szansę, by warkocz zsunął się po odsłoniętym ramieniu, zapadając się w toń, gdzieś przy piersi Waruia. Rozciągnęła materiał, opierając w końcu jej gładkość w miejscu, gdzie blade paliczki rozpoznały miejsce przy mrużących się oczach, chcąc czy nie, wcześniej pociągając linię gdzieś przez policzki i bliznę przy wardze - co musiałeś przeżyć, żeby pomyśleć, że mogłabym być do takich pomysłów zdolna - uśmiechnęła się, nawet jeśli nie mógł zobaczyć jasnego błysku w ciemni źrenic. Odchyliła się, tym razem znacząc linię materiału ku sobie, by związać ze sobą dwa, nasączone wodą krańce.
- I zastanawiam się - wypuściła szarfę, przez moment jeszcze, poprawiając gładkość pasm, by w końcu dosunąć ciało. I wstać. Nie zapytała, czy cokolwiek widział. Odwróciła się, zwracając kroki do porzuconych wcześniej ubrań i dopiero wtedy, z niemym wahaniem i jakimś drżeniem, wciąż niemal bezszelestnie, zsunęła z siebie koszulkę i spodenki. Zrobiło się zimno, gdy stanęła na brzegu, celując gdzieś we wskazane podwyższenie przy zejściu.
Wsunęła się do wody z wyraźnym westchnieniem ulgi. Niemal zakręciło jej się w głowie, gdy zanurzała się głębiej - czego byłyby świadkiem te leśne istoty. Morderstwo z premedytacją? - próbowała się zaśmiać. Zburzyć spięcie wywołane całą okolicznością. I to parujące ciepło, odegrało w tym znaczną rolę, wdzierając się w miejsca, które wcześniej targał chłód, rozbijając sztywność, którą wywoływały emocje. Podkuliła pod siebie nogi, a plecy wsparła o kamienny blok za nią. I gdyby Warui wyprostował ramię, dotknąłby jej własnego. Byli wystarczająco blisko. I wystarczająco daleko.
W jednym na pewno miał rację. Woda naprawdę wypędzała ciężkość myśli. Sprawdzała to po wielokroć. Żałowała, że działało zbyt ulotnie, by zdążyła o nich zapomnieć.
Miała nadzieję, że odprężenie, zadziała także na niego. Nawet, jeśli na krótko. I trzeba będzie szukać za chwilę nowej metody.
@Warui Shin'ya
- Zmysły potrafią kłamać - skwitowała krótko, chociaż dostrzeżony uśmiech działał i na nią. Tak często, jak trącał struny jej zakłopotania, tyle raz rozbijał kłębiące napięcie. Miał do tego talent.
Nie wiedziała wiele o nim. Wszystko co otrzymywała, oklejał maską rozbawienia. I to szczegóły waśnie, pozwalały jej dostrzegać więcej, ponad to co chował pod kpiarskim uśmiechem i zadziornym komentarzem. Nie ufał jej wystarczająco.
A może nie zadawała właściwych pytań.
— Próbuję różnych metod.
Nie działało więc. Nawet, gdy szukał odpowiedzi. Gdzie finalnie znajdował ich znamiona? I czy takie już były?
- Chciałabym pomóc. Jeśli mi kiedyś pozwolisz. - mówiła tylko trochę ciszej. W skumulowanym zamyśleniu i wdzięczności, której pochodzenia nie tłumaczyły żadne, wcześniejsze wyrazy.
Musiała się naprawdę skupić, by patrzeć na wodę. na ulatująca bielą parę, mrugać częściej, gdy wilgoć kropliła się na rzęsach. Wszystko po to, by nie patrzeć, z bezczelnością o jaką się prosił. I z własnym natchnieniem, by przekonać się ile prawdy nosiły własne wizje.
Męczyło ja to. Drażniło. Łaskotało poczuciem winy, bo była mu coś winna. Skradzionym dotykiem, gdy nie miał prawa wiedzieć, otulony gorączką jakiś czas temu.
- Dobrze, że tylko lekko, inaczej musiałabym... - naturalny odruch skierowania uwagi w stronę rozmówcy - był błędem. Na komentarz, uniosła głowę wraz ze spojrzeniem, które oparło się na sylwetce chłopaka, akurat, gdy klamra paska uderzyła o ziemię. Wraz z opadająca z nią odzieżą. Zamarła, z gwałtownym wdechem, dziwnie lepkiego powietrza. Nie mógł tego tłumaczyć nawet gorąc i bliskość parującej z onsenu wody. Nie spróbowała sobie nawet wyobrazić, jak bardzo intensyfikował się róż na bladych do tej pory licach. Zagryzła wargi, opierając dłonie mocniej na nagrzanych wilgocią kamieniach, jednocześnie opuszczając wzrok w dół. Niekoniecznie pomogło na wyparcie zbyt dokładnie ujętej wizji niemal nagiego ciała - napiętych mięśni, krzywizny rozsianych szram, kształtu, który połowicznie już przecież malowała. I pamiętała przy spotkaniu w mieszkaniu. Niemożliwe, że robił to znowu, że ona tak łatwo poddała się prowokacji. Z tym samym, nieoczekiwanie zbyt rozgrzanym wrażeniem, osiadłym w rozszerzonych źrenicach i na krótko spłyconym oddechu.
Paskudnie kusiło ją, by dotknąć zaznaczonych linii mięśni, sprawdzić gęstość skóry pod napięciem palców, usłyszeć szum, krążącej krwi pod opuszką, zgadnąć - historię ciągnących się blizn.
Drań.
Nigdy nie ułatwiał żadnej odmowy.
Zawadiaka był przystojny. Musiał o tym wiedzieć. Ale w tym co ją ciągnęło, było coś innego. Widziała i malowała przystojność zwartą na ciele. Dystansowała się zawsze, tnąc taflą chłodu każdego, kto wpisywał się w tę wartość. Warui za to - parzył. Ogniem, o jakim nie wyobrażała sobie wcześniej. I wciąż nie rozumiała źródeł, co raz kołysząc na szali popychające nią zaintrygowanie z jednej strony i wypracowane ucieczką mechanizmy z drugiej.
Zabolało, gdy w końcu poruszyła ciało, usztywnione usilna nieruchomością. Odetchnęła lżej, taksując zanurzoną w wodzie postać. Zwróciła uwagę, jak rude pasma zwijały się przy karku pod napływem wilgoci. Wywołało to uśmiech, który odsłoniła akurat, gdy spojrzał w jej kierunku. Podniosła się, stając na równe nogi, tylko po to, by zsunąć z ramienia torbę, potem ze stóp buty, a na stworzony stosik, także oferowana kurtkę i w końcu zarzuconą na ramiona, rozpiętą wcześniej koszulę. Dopiero wtedy - ze zwiniętą wokół nadgarstka szarfą - podeszła bliżej, miękko stawiając kroki aż za plecy zaparte o zejście do zbiornika. Tam, uklękła, wolno rozsuwając kolana, którymi dotknęła męskich barków.
- Wiąż.
- Mam zimne dłonie, przepraszam - ostrzegła, rozsuwając ręce na boki, trochę, jakby chciała objąć siedzącego przed nią. Pochyliła się, znacząc oddechem czubek potarganej ogniem głowy. Ale gdy wysunęła ramiona, trochę, jakby po omacku, otarła nadgarstkami zmoczonej gorącymi kroplami szyję, potem wyżej, szczękę i skroń. Wtedy rozwinęła w palcach szarfę. Zamarła krótko, warząc prawdopodobnie treść rzuconego komentarza.
- Zastanawiam się - pochyliła się znowu, dając szansę, by warkocz zsunął się po odsłoniętym ramieniu, zapadając się w toń, gdzieś przy piersi Waruia. Rozciągnęła materiał, opierając w końcu jej gładkość w miejscu, gdzie blade paliczki rozpoznały miejsce przy mrużących się oczach, chcąc czy nie, wcześniej pociągając linię gdzieś przez policzki i bliznę przy wardze - co musiałeś przeżyć, żeby pomyśleć, że mogłabym być do takich pomysłów zdolna - uśmiechnęła się, nawet jeśli nie mógł zobaczyć jasnego błysku w ciemni źrenic. Odchyliła się, tym razem znacząc linię materiału ku sobie, by związać ze sobą dwa, nasączone wodą krańce.
- I zastanawiam się - wypuściła szarfę, przez moment jeszcze, poprawiając gładkość pasm, by w końcu dosunąć ciało. I wstać. Nie zapytała, czy cokolwiek widział. Odwróciła się, zwracając kroki do porzuconych wcześniej ubrań i dopiero wtedy, z niemym wahaniem i jakimś drżeniem, wciąż niemal bezszelestnie, zsunęła z siebie koszulkę i spodenki. Zrobiło się zimno, gdy stanęła na brzegu, celując gdzieś we wskazane podwyższenie przy zejściu.
Wsunęła się do wody z wyraźnym westchnieniem ulgi. Niemal zakręciło jej się w głowie, gdy zanurzała się głębiej - czego byłyby świadkiem te leśne istoty. Morderstwo z premedytacją? - próbowała się zaśmiać. Zburzyć spięcie wywołane całą okolicznością. I to parujące ciepło, odegrało w tym znaczną rolę, wdzierając się w miejsca, które wcześniej targał chłód, rozbijając sztywność, którą wywoływały emocje. Podkuliła pod siebie nogi, a plecy wsparła o kamienny blok za nią. I gdyby Warui wyprostował ramię, dotknąłby jej własnego. Byli wystarczająco blisko. I wystarczająco daleko.
W jednym na pewno miał rację. Woda naprawdę wypędzała ciężkość myśli. Sprawdzała to po wielokroć. Żałowała, że działało zbyt ulotnie, by zdążyła o nich zapomnieć.
Miała nadzieję, że odprężenie, zadziała także na niego. Nawet, jeśli na krótko. I trzeba będzie szukać za chwilę nowej metody.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Strona 2 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku