Po przekroczeniu progu tej leżącej w sercu jednego z parków Asakury herbaciarni, odwiedzający może poczuć się jakby cofnął się w czasie o kilka stuleci. Lokal założony został w XVIII wieku i przechodził liczne odbudowy po tsunami, trzęsieniach ziemi czy pożarach, zawsze jednak zachowując oryginalny kształt architektoniczny. Piętrowy budynek oferuje nie tylko ogromny wybór herbat parzonych w tradycyjnym stylu. W środku można wypożyczać różnorakie gry planszowe, a także zrelaksować się w ogrodzie zen czy obserwować staw pełny kolorowych karpi koi. Legendy głoszą, że czasem w okolicy spotkać można duchy przodków właścicieli, jako że biznes wciąż pozostaje w rękach tej samej rodziny od pokoleń.
Nie był zachwycony wizją kolejnego spotkania z przedstawicielem świata polityki. Te biurokratyczne piekło pełne stosów papierów i niewątpliwie czających się na każdym rogu łapówek nie było stworzone dla niego. Gdyby mógł, wysłałby kogoś innego. Kogoś z oddziału, kto ostatnio mu podpadł, może kogoś z cywilnego wsparcia, żeby sam mierzył się z tym jebnikiem zamiast niego. Niestety to Yosuke składał Byakko obietnicę, której nie wiadomo czy w ogóle był w stanie dotrzymać, to on znał cały temat oraz kontekst i niestety jako dowódca oddziału, on powinien reprezentować interesy… no właśnie. Kogo? Tsunami? Leśnych duchów, które się teraz buntowały? A może mieszkańców miasta, żeby znowu mogli bezpiecznie chodzić po Kinigami bez obaw o swoje życie?
Czasu było coraz mniej, ziarenka w klepsydrze powoli się kończyły, a nie można było jej obrócić po raz kolejny. Od marca zmagał się z szukaniem kogoś, kto będzie w stanie zrozumieć pełnię problemu, składał wnioski, oświadczenia, wyjaśnienia. Całe szczęście to nie on musiał biegać z podpisami pod petycją, ale i tak siedział jak na szpilkach za każdym razem, kiedy musiał „poczekać”. Odnosił wrażenie, że wszystko będzie się ciągnęło latami, spychane na margines, a na koniec i tak nic z tego nie wyjdzie. I co mieliby robić przez ten czas? Powbijać na granicy lasu tabliczki z zakazem wstępu? Jesienią by się dało zwalić winę na zrzucenie szczepionek dla zwierząt, ale do niej jeszcze trochę czasu zostało, a problem istniał już niemal pół roku. Pojawiały się pytania, na które coraz trudniej było unikać odpowiedzi, konieczność regularnych interwencji, kiedy ktoś zignorował zalecenie wrócenia do miasta przed zapadnięciem zmierzchu. Najbardziej bolały chyba oskarżenia rzucane w kierunku kobiety, która nie była niczemu winna.
Dotarł na miejsce spotkania sporo przed czasem, motocykl zostawił zaparkowany na granicy parku. Po wejściu między drzewa objął go chłodzący cień, tak przyjemny w upalny dzień. Zamówił chłodną herbatę z płatkami hibiskusa, a następnie usiadł sobie na zewnątrz, na jednym z kamieni przy stawie. Nie rzucał się jakoś wyjątkowo w oczy, nie paradował jak zwykle w pełnym mundurze, nie miał przy sobie nawet broni. Bez Umehary czy chociaż pistoletu odczuwał jakąś pustkę, niepokój, jakby lada chwila ktoś miał na niego wyskoczyć, uzbrojony po same zęby. Wciąż jeszcze odczuwał echo zmęczenia, które towarzyszyło mu od dziwnego, grupowego snu pełnego trupów. Nawet zamykając oczy nie był bezpieczny. To już chyba podpadało pod początki paranoi.
@Saga-Genji Shizuru
Warui Shin'ya, Satō Kisara and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Zegarek wskazywał dokładnie dwunastą pięćdziesiąt pięć — idealnie pięć minut przed ich umówionym terminem spotkania. Nie chcąc się spóźnić, ruszył do wejścia herbaciarni bez zwłoki. Można wiele było powiedzieć o Shizuru, lecz na pewno nie to, że zachowywał się nieprofesjonalnie.
Wszedł do budynku, w którym już na progu powitała go intensywna, aczkolwiek nadal bardzo przyjemna woń mieszanki serwowanych tu herbat. Nie był tu po raz pierwszy. Lokal słynął ze swojej bogatej historii i tradycji, więc był całkiem popularny w Asakurze czy może ogólnie w tej części Fukkatsu. Jedna z kobiet, która pełniła akurat rolę hostessy, zauważyła go zatem od razu i wykonała lekki ukłon w jego kierunku.
— Panie Saga.
— Dzień dobry — odparł, uśmiechając się uprzejmie i odpowiadając tym samym kulturalnym gestem. Rozejrzał się krótko po wnętrzu, jednak nie dostrzegł swojego przyszłego rozmówcy. — Czy pan Nakashima już się pojawił?
— Tak, wybrał miejsce na zewnątrz — odpowiedziała, a następnie spytała: — Podać to, co zwykle?
— Poproszę. Dziękuję. — I po kolejnym jej dygnięciu skierował się ku Yosuke.
Tam już znalezienie go nie było wcale trudne.
— Witam — odezwał się wpierw do odwróconego do niego tyłem mężczyzny, aby dać znać o swojej obecności, i wtedy dopiero usiadł nieopodal, również na kamieniu. — Przynoszę całkiem dobre wieści.
Warui Shin'ya and Nakashima Yosuke szaleją za tym postem.
Wspomnienia przywołały rozbryzg krwi, która plasnęła na ścianę za jego celem. Para oczu, z których nagle zniknął blask życia, złowieszcze lśnienie egzorcystycznych znaków pokrywających bok lufy karabinu snajperskiego. Dziura ziejąca z klatki piersiowej osoby, którą tyle lat nazywał bratem, efekt wyjątkowo bliskiego spotkania z bronią takiego kalibru. Huk wystrzału dźwięczący jeszcze w uszach, mieszający się z fajerwerkami iskrzącymi się wysoko nad głową. Przez tyle lat służby nigdy nie zastanawiał się nad kwestią co by było, gdyby ktoś z jego rodziny okazał się być duchem. Popełnił błąd oddając strzał? Oddzielił duszę od świata śmiertelników, wysłał ją w eter, pomijając „krainę pomiędzy”. Wcześniej za każdym razem był spokojny i tłumaczył sobie, że uwolnił yūrei od trosk, pozwalając mu odejść. Teraz przechodził istny kryzys egzystencjalny, uświadamiając sobie, że może wcale nie odsyłał ich w zaświaty, a wymazywał całe ich istnienie.
Nie mógł sobie pozwolić na wahanie. Jedna sekunda mogła decydować o jego życiu.
Otrząsnął się z zamyślenia, kiedy gdzieś na granicy jego świadomości zamajaczyła siadająca obok sylwetka. Dotarło do niego powitanie i to, że wyjątkowo mocno ściska obiema dłońmi kubek z przyjemnie chłodną herbatą.
– Dzień dobry – odparł z typowym sobie spokojem, choć od środka zżerały go wyrzuty sumienia na spółkę z niepewnością. – Oh? Czyżby Byakko musiała się obejść smakiem i nie wydrapie mi oczu przy najbliższej okazji za niespełnienie obietnicy?
Jakkolwiek sarkastycznie to nie brzmiało, Yosuke naprawdę miał w głowie wizję spakowania manatek i przeprowadzenia się na inną wyspę, preferencyjnie jak najdalszą od Kakure, żeby tylko nie dorwała go ani Lisica, ani wściekłe tanuki.
Warui Shin'ya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Zaśmiał się lekko. - Cóż, z pewnością nie z powodu złamanego słowa. Rezerwat powstanie. - Oparł dłonie na kamiennej powierzchni i odchylił się delikatnie. Zauważywszy, że w ich stronę zbliżał się kelner z napojem zamówionym przez Shizuru, mężczyzna na razie nie kontynuował. Młody pracownik w tym czasie z ostrożnością postawił tacę na niskim stoliku, a na niej można było wkrótce dostrzec elementy potrzebne do ceremonialnego parzenia herbaty - chanoyu. Choć i tak proces, zwykle trwający nawet kilka godzin, tutaj został skrócony jedynie do samego momentu przygotowania naparu, nadal wykonywany był przez pracowników tego miejsca z niezwykłą dokładnością.
Przygotowujący nalał do porcelanowej miseczki nieco wrzątku, by za moment zanurzyć w niej specjalny - szeroki i dość sztywny - pędzel, aby ten namoknął. Do kolejnej czarki wsypał z kolei najpierw proszek z liści zielonej herbaty, by i jego wkrótce zalać gorącą wodą. Teraz pozostało wymieszanie dokładnie proszku przygotowanym pędzlem tak, by na wierzchu utworzyła się charakterystyczna piana. Mimo że podanie naparu takim sposobem trwało dłużej niż zwykłe przyniesienie gotowego do klienta, Shizuru czerpał przyjemność z łagodności i spokoju całego procesu.
Kelner podał mu czarkę w obu rękach. Ciepło rozgrzanej porcelany w momencie przetransferowało się na jego dłonie - lecz niewiele czuł różnicy, jako że otoczenie było niemal tak samo upalne.
- Rezerwat powstanie - powtórzył, gdy chłopak wstał i odszedł z tacą. - Nie było to jednak łatwe zadanie. Musiałem wyciągnąć kartę Tsunami - to znaczy, powołać się na waszą instytucję. Prośba jednego człowieka miała tak niewielkie znaczenie, nawet jeśli ważna dla środowiska nie tylko naturalnego, ale i ludzi. Wnioskowanie z udziałem elitarnej jednostki po prostu miało większą moc sprawczą. - Wziął małego łyka, rozkoszując się wybornym smakiem naparu. - Nie mogłem, rzecz jasna, przedstawić innego wymiaru tego przedsięwzięcia z oczywistych powodów… - Kolejny łyk, po którym odstawił czarkę na stolik. - Poza tym okazało się dość kosztowne. Nie każdy zamieszkujący tamte rejony lub po prostu posiadający tam swoje ziemie chciał je tak po prostu oddać, jak się pewnie domyślasz. Konieczne było ich wykupienie.
Zmierzył go uważnym złotym spojrzeniem.
- Pozostaje zatem kwestia, w jaki sposób będzie teraz sprawowana opieka nad tym miejscem. Czy uważasz, że Tsunami jakkolwiek może w tym pomóc?
Jeśli nie… Shizuru czekały kolejne żmudne negocjacje.
Warui Shin'ya and Nakashima Yosuke szaleją za tym postem.
Uśmiechnął się, niestety tylko w myślach; twarz dowódcy pozostała niezmiennie kamienna, jakby zamierzał zaraz ubiegać się o stanowisko pomnika w ogrodzie. Gdzieś jednak pojawiła się obawa, że kolejnym słowem będzie „ale”, los pod nogi rzuci mu kłodę, żeby się o nią z gracją wyłożył i obił ten głupi pysk, który w ogóle zapoczątkował całą akcję. Mógł przecież zacząć strzelać do wszystkiego, co wtedy się poruszyło, łącznie z boginią. Zanim cała reszta leśnego towarzystwa rozniosłaby go na strzępy, przetrzebiłby nieco ich szeregi. Gorzej, że nikt nie zaniósłby miastu ostrzeżenia, żeby ludzie szykowali się na wojnę. Wiedział, że Fukkatsu nie wyszłoby zwycięsko z tej batalii – w starciu z siłami natury, człowiek zawsze był na przegranej pozycji. I dlatego jeśli chodziło o działania wobec yōkai, Yosuke starał się przyjmować podejście neutralne. Przynajmniej tak długo, jak dało się z daną istotą porozmawiać i nie zaliczała się do tych, które wybierają przemoc zaraz po otwarciu oczu z rana.
W milczeniu upił kolejny łyk swojej herbaty, przyglądając się czynnościom kelnera. Ludzie żyli w takim pośpiechu, że nawet tak kojącą rzecz skrócili do zalania liści czy proszku wrzątkiem, żeby tylko poświęcić czemuś mniej czasu. W Sāwie jeszcze w dzieciństwie zdarzało mu się natrafić na starowinki, które przelewały napar z czajniczka w czajniczek, z czarki do czarki, najpierw przepłukując susz, a potem dopiero robiąc napój właściwy. Te dwadzieścia parę lat później nawet w tej zatrzymanej w czasie wiosce takie rzeczy zaczęły zanikać. A skoro zanikały czynności przyziemne, to nic dziwnego, że ludzie zapominali też o istotach z mitów oraz odpowiednim traktowaniu tychże. One z kolei nie zapominały o tym, co im się należy.
– Dobrze, że trafiłem na profesjonalistę – podsumował, zwłaszcza kwestię powołania się na jednostkę i fakt, że Saga musiał nieźle się narzeźbić, żeby pociągnąć sprawę w odpowiednim kierunku, a jednocześnie nie dotykając tematu istnienia wymiaru duchowego. Opuścił wzrok na naczynie, swoje odbicie w tafli naparu. Ciekawe czy pozbawił właśnie Tsunami finansowania na najbliższą dekadę, ale był gotów wziąć to na siebie i ponieść ewentualne konsekwencje. Najwyżej będą strzelać żołędziami, a zamiast spisywania raportów na kartkach, będą je wydrapywać własnymi paznokciami w glinianych tabliczkach.
– Z czterech oddziałów jeden zawsze jest w mieście, a pozostałe w Yakkari. Nie będzie problemu, by ustanowić patrole w konkretnych rejonach. Sam dość regularnie jeżdżę do Sāwy i stamtąd w góry, siłą rzeczy bywam często w Kinigami. I jest też jedna kobieta, która mieszka w pobliżu bagien, senkensha uważająca las za swój dom. Yōkai, które tam żyją, powinny odpuścić ludziom, jeśli będą się zachowywać jak goście. A jeśli nie odpuszczą… – Uniósł naczynie z napitkiem, dopijając herbatę. – Po to właśnie istnieje Tsunami.
Umknął wzrokiem gdzieś w bok, w kierunku drzew. Asahura najwyżej ukręci mu łeb za to, że się rządzi za jego plecami i organizuje zajęcia oddziałom innym niż swój. Dowódca Białych Mundurów był jednak dobry w szybkich akcjach egzorcystycznych i jak będzie trzeba, to Nakashima wraz ze swoimi podkomendnymi przejmie wszystkie patrole, które miałyby spaść na nich. I tak wolał siedzieć w lesie zamiast w mieście.
– Umehara. – Podjął nagle po chwili milczenia, wciąż wpatrując się w dal, jakby było tam coś ciekawego. – Dziewczyna, która wpadła we wnyki zastawione przez kłusowników poza terenami łowieckimi. Niewiele młodsza od mojej siostry. Wykrwawiła się, bo nie byłem w stanie jej pomóc. – Na moment zmrużył oczy, ale po chwili powrócił spojrzeniem do Shizuru. – Nikt nie przejmuje się jednostkami, zwłaszcza tak przypadkowymi. Jedna osoba, zwykły przecinek w statystykach, w mieście przecież codziennie ktoś ginie. A gdyby nie ona, w ogóle nie zawracałbym sobie głowy jakimś rezerwatem. Takim miejscom często przypisuje się patrona, daje imię. To moja propozycja. Umehara. Ofiara ludzkiej chciwości wobec natury.
Marne szanse, że się w ogóle przyjmie. Nie była nikim znanym, cesarską rodziną, celebrytką, ważną postacią historyczną. Rezerwat im. Umehary nawet nie brzmiał dobrze, poza tym co napisać na plakietce informacyjnej? Mimo to podzielił się tym. I historią jednostki, która nie powinna zginąć, której poza przyjaciółmi zapewne nikt nie będzie pamiętał i której losu nie powinien podzielić nikt więcej.
@Saga-Genji Shizuru
Saga-Genji Shizuru and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Z gracją skinął głową na krótkie pochlebstwo. Cóż, istotnie na takiego też trafił, lecz gdyby Nakashima był w pełni świadom, że w dużym stopniu nie tylko konieczne kłamstwo było siłą napędową jego sprawy, a także pociąganie za mniej… moralnie akceptowalne sznurki, mógłby mieć inne zdanie na jego temat. Na szczęście nie miało to znaczenia i mieć nie będzie. Shizuru nie zdradzał swoich sekretów, a tajemnice innych miały niesamowicie wysoką cenę.
- To brzmi obiecująco - podsumował, chwytając raz jeszcze za czarkę i biorąc łyk ciepłej herbaty. - Lecz nie mogę polegać tylko na pięknych obietnicach, a tym bardziej, gdy brzmią tak dobrze. Mimo że zajmujesz wysoką pozycję, to nie najwyższą. W końcu konieczne będzie ustalenie szczegółów z Kojiro Asahurą… I lepiej, by był dobrze poinformowany - rzekł, spoglądając na mężczyznę znacząco. Następnie zniżył głos tak, by usłyszał go tylko Yosuke, a dla reszty gości jego słowa utonęły w szumie wody. - Na tym etapie nie możemy pozwolić sobie na niedopowiedzenia. Obawiam się, że jak pieczę nad rezerwatem obejmie organizacja zwykłych ludzi, to problem prędzej czy później powróci, a tak może obecność wojska zniechęci innych. - Mimo że wojsko było potrzebne i długo można by dyskutować, czemu strzeżone przez nie miejsca były raczej bardziej bezpieczne - jego widok powodowało także niepokój. Bo czy jest tak źle, że jest potrzebne aż wojsko?
Dopił swój napar i powędrował wzrokiem tam, gdzie akurat spoglądał też Yosuke. Gdy powiał lekki wiatr, Shizuru uświadomił sobie, jak ciepło mu jest. Odgarnął długie blond włosy na jedno ramię i poczuł natychmiastową ulgę, gdy powietrze musnęło jego kark. Od razu powrócił spojrzeniem na Nakashimę, kiedy ten zaczął ponownie mówić.
- Przykro mi, że się nie udało - rzekł po chwili łagodnie, choć w większości umiejętnie kłamał. Tak jak sam Yosuke określił, nikt nie przejmuje się jednostkami, a Shizuru z natury nie był bardzo współczującą osobą. Jego praca była jednak przepełniona takimi pustymi słowami wypowiadanymi z pełnią uczuć; miał wprawę. - Nie widzę większych przeszkód, żeby tak go nazwać. Na pewno mogę spróbować taką nazwę przepchnąć.
Splótł dłonie na swoich udach. - Dobrze… Czy jeszcze jest coś, co musimy omówić?
– Asahura zna sprawę, o ile czyta moje raporty zamiast zbierać je na podpałkę do kominka. Zresztą, na pewno podzieliłby moje zdanie, że walka na dwa fronty w obecnej chwili byłaby Tsunami wyjątkowo nie na rękę. – Rosła aktywność yōkai w mieście, duchy były wyjątkowo negatywnie nastawione do żyjących. W dodatku członkowie jednostki znikali bez śladu, niezależnie od tego czy byli porządnie wyszkoleni, czy prezentowali sobą raczej marny poziom, jak niektórzy, których miał okazję widzieć w akcji. Zwalczanie przeciwnika w Fukkatsu i jednocześnie robienie sobie wrogów poza jego granicami mogło pogrążyć nie tylko wojskowych, ale i cywili w kompletnym chaosie. Mieli po prostu za mało ludzi na bycie wrogo nastawionymi do każdej nieludzkiej istoty. – Jest rozsądny, da się z nim dogadać. Jeśli będzie trzeba, to go przekonam. Jak dotąd jednak nie zgłaszał sprzeciwu w kwestii rezerwatu ani nie wylądowałem na dywaniku żeby zgarnąć wiązankę nieprzyjemności pod swoim adresem. – Czy zasługiwał? Czasami na pewno, choćby zajmując się doniesieniami o atakach w pojedynkę zamiast zabierać ze sobą wsparcie. Niektóre rzeczy mógł też robić znacznie lepiej, ale nadrabiał podejściem zakrawającym o pracoholizm i wysokimi ambicjami.
– Nie bez powodu mamy czteroosobowe oddziały. Gdybym nie poszedł sam, dalibyśmy radę zająć się tanuki, która wyskoczyła na mnie z pazurami i odgrodziła od tej dziewczyny. – Obwiniał się częściowo za śmierć Umehary. Mógł zareagować jak zawsze w takiej sytuacji – pozbyć się problemu, który go zaatakował, choćby obezwładnić. – Nie przewidywałem tylko, że sama Byakko będzie zamieszana w to, co się dzieje w Kinigami.
Początkowo myślał, że to po prostu jedno złośliwe yōkai chcące wymusić poświęcenie mu trochę uwagi, albo yūrei napadający na turystów, chcący dokonać swojej pośmiertnej zemsty, szukający konkretnego celu. Zweryfikował też plotkę o wiedźmie z lasu, choć nie wierzył w nią od początku. Chciałby uwierzyć, bo wtedy sprawa może nie byłaby aż tak problematyczna. Z żywymi szło się dogadać znacznie łatwiej. Tym bardziej, kiedy można było zagrozić ich żywości, jeśli nie chcieli rozmawiać po dobroci.
– To raczej wszystko. Czeka mnie jeszcze ponowna rozmowa z reprezentacją Kinigami, a oni nie zapraszają na przyjemne pogawędki przy herbacie. – Potrzebował chwili na zebranie myśli, jak im to wszystko przekazać, a najpierw wypadałoby jeszcze wiedzieć czy w ostatniej chwili ktoś „na górze” się nie wycofał. Pozostawała jeszcze kwestia nadzoru nad rezerwatem, którą zamierzał poruszyć z Kojiro. Efekt rozmowy mógł jednak zreferować Shizuru innym kanałem komunikacji niż przez osobiste spotkanie. Podniósł się z ciepłego kamienia, jeszcze na moment zatrzymując wzrok na przepływającym obok ciapatym karpiu. – Dziękuję za poświęcony czas. – Obrócił się twarzą do Sagi-Genji i skłonił w wyrazie szacunku.
@Saga-Genji Shizuru
Satō Kisara ubóstwia ten post.
- Z pewnością znasz go lepiej. Miejmy nadzieję, że się nie mylisz - podsumował. Całe szczęście, że na tym etapie negocjacji sprawy się tylko dopinało, a nie wymyślano sobie nowe. Na ogół.
Przekrzywił lekko głowę, zaciekawiony. Miał wrażenie, że wcześniej albo umknął mu ten szczegół, albo Yosuke wcześniej nie powiedział mu tej informacji, że był tam sam i to właśnie było powodem dalszych wydarzeń. Cóż, odnosił też wrażenie, że skoro temat był delikatny, Nakashima nie dzieli się z nim łatwo i powszechnie. Szczególnie że był to poniekąd jego błąd - i to o takich tragicznych skutkach, kiedy ktoś niewinny zginął z powodu jego decyzji.
- Błędy zdarzają się każdemu - rzekł, czując samemu ciężar tych słów. - Nawet te poważne. Jedyny ich plus jest taki, że w następstwie za wszelką cenę staramy się ich nie popełnić kolejny raz. - Nie sądził, że powinien go bardzo pocieszać; nie uważał, że to było jego miejsce - w końcu ich relacja pozostawała niemal całkowicie biznesowa.
Uśmiechnął się lekko na następne słowa, po czym także wstał ze swojego kamienia. Ukłonił się w odpowiedzi. Sporo ich to kosztowało, ale ich współpraca miała wreszcie przynieść owoce. - Ja również - odparł. Gdy się wyprostował, poczęstował go bystrym spojrzeniem. - Zgodziłem ci się pomóc bez żadnego wynagrodzenia. Mam jednak nadzieję, że gdy przydarzy się coś, w czym twoje wsparcie byłoby nieocenione… nie zawahasz się.
Odbiorę swoją przysługę.
- Jesteśmy w kontakcie. Do usłyszenia - rzucił jeszcze, uśmiechając się. W następnej kolejności raz jeszcze skinął lekko głową, po czym skierował swoje kroki w stronę wyjścia.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Nie pasował tutaj. Nie pasowała jego rozciągnięta, stara bluza o włóknach dawno wyblakniętych. Sportowa, skórzana kurtka. Nie pasowały buty, których podeszwy kładł na nagich, drewnianych panelach, stawiając je obok kroków drobnych, dziewczęcych stóp postukujących tradycyjnymi, japońskimi sandałami. Nie pasowała ruda grzywa - rozwichrzona, potargana, wpierw traktowana machinalnymi ruchami dłoni, wkrótce zostawiana sama sobie, jak zawsze. Nie pasowała czarna maseczka okrywająca wargi i nie pasowały tu też oczy w kolorze gryczanego miodu nie wiedzące gdzie zogniskować swoją uwagę. Na barwionych, papierowych ścianach? Na niskim suficie? Na kimonie, którego pstrokate, pięknie zdobione tkaniny oplatały wąską talię prowadzącej go do pokoju pracownicy? Kierował się posłusznie według instrukcji; trochę zauroczony aurą bijącą od tego przybytku, trochę szczerze zrezygnowany. Nigdy by tutaj nie wszedł z osobistej inicjatywy. Nieswojo się czuł. Peszyły go te oszczędne, ale niesamowicie solidne kulturowo akcenty. Każdy zostawiony za plecami detal jeszcze moment zatrzymywał się u krańca pamięci, bo nie dało się nie docenić trudu włożonego w utrzymanie nieskazitelnej czystości czy zignorować pracy tych, którzy zajmowali się żywą roślinnością.
- Proszę.
Wszedł do pomieszczenia mijając lekki ukłon. Nawet nie zauważył, w którym momencie kazano mu zdjąć adidasy i pozwolono zostawić bagaż (torbę, którą brał albo na trening, albo do pracy, ładując w jej zdecydowanie wysłużone odmęty zapasową odzież, butelkę wody, drugie śniadanie, ręcznik) w zamykanym schowku. Przypomniał sobie, że rzeczywiście odkładał wszystko do szafki dopiero wtedy, gdy zasunęły się za nim drzwi, bo w palcach wyczuł gorący metal, spojrzał na niego i ujrzał kluczyk. Nie wiedział co z nim zrobić, stojąc jak ostatni idiota tuż przed matą, niskim stoliczkiem i subtelnym menu, otoczony przytłaczającym zapachem naparów i świeżych kwiatów. Był jak czarny, krzywy szew na białym obrusie - psuł go, paskudził. Wydawało mu się, że jest za brudny na to pomieszczenie, za dziki, może po prostu za młody, zbyt niecierpliwy? W pomieszczeniu wszystko spowolniło. Brakowało choć jednego zegara, dźwięku systematycznych tyknięć. W tylnej kieszeni ciążyła komórka, ale jeszcze jakiś czas miał jej nie wyciągać; bo ona też w jakiś pokrętny sposób bezcześciła to miejsce i musiała minąć wystarczająco uciążliwa chwila, aby się nieco rozluźnił, przejrzał ofertę, skubnął kilka listków z gałązek tak niskich, że szturchających mu ramię. Później podobało mu się już coraz bardziej; zapominał o tym, że ma na lewej dłoni bandaż, a pod jego śnieżnobiałą szorstkością kryje się nazwisko dziedzica klanu Minamoto - że ten znak zapulsował ostrym, gorącym bólem akurat podczas przenoszenia jednej z belek, zaburzając mu równowagę i prawie przygniatając palce. Zapomniał, że nie potrafi ułożyć swojej fryzury, aby choć trochę przypominać brata i że nie ma wystarczających funduszy, by odwiedzać lokale takie jak Yōkina ha.
Zatracił się w staromodnym nastroju, już nawet wygodnie było siedzieć na poduszkach i upijać herbatę łyk za łykiem z drobnych, kruchych naczyń, które wyglądały na jeszcze delikatniejsze w jego męskich, zdaje się, że zbyt mało ostrożnych, dłoniach. Telefon koniec końców zmaterializował się na samym brzegu stolika, raz po razie rozświetlany tapnięciem palca w ekran. Ale Ye Lian wpierw nie odpisywał, a potem i tak przyznał, że nie przybędzie prędzej, co było oczywiste, więc po co w ogóle się łudził, że nagnie żelazne zasady? Z biegiem czasu zniknęła z jego ramion kurtka, leżała wpierw obok, a później została zabrana przez tę samą szczupłą piękność, która go tutaj przyprowadziła. Dziewczyna pojawiła się trzykrotnie przynosząc malutką, drewnianą tacę, na której nie zachybotała się żadna filiżanka i nie szczęknął ani jeden talerzyk. Shin'ya był pod wrażeniem, więc w końcu jej to powiedział, a ona się uśmiechnęła i przyniosła album z upiększonymi stronami, pędzelek i czarny atrament w kałamarzu. Wytłumaczyła o tym drobnym urozmaiceniu, podsunęła kilka pomysłów.
- Dziś dzień poezji - oznajmiła, po zaproszeniu siadając obok niego.
Wiedział już o tym święcie, ale teraz przynajmniej wiedział też jak nazywa się pracownica i jak męczy ją powolne wykonywanie obowiązków. Lokal był utrzymany na należytym poziomie i najwidoczniej już samo to sprawiało, że gości miewali stosunkowo niewielu, zawsze zresztą wymuskanych, staromodnych, zwykle w podeszłym wieku.
- Bywa tutaj sama głowa klanu Minamoto - szepnęła w pewnym momencie, pochylając się w stronę odsłoniętego policzka Waruiego. I zrobiła to bez zawahania, bo materiał maseczki spoczął tuż obok komórki, ale u brzegu lewego kącika nie odznaczała się szpetna blizna. Skóra była normalna, pigmentowana cynamonowymi, bladymi plamkami. Chłopak uśmiechnął się z uznaniem, kiwając głową. Głównie jej słuchał, a ona opowiadała - powoli i nienachalnie, bawiąc się krańcem swojego rękawa, oglądając tworzone przez niego znaki, raz jeden dotykając palcem drewnianego uchwytu pędzla, bo wyciągnąłby go za szybko i na pewno ubrudził papier szkaradnym kleksem. Wyszła jeszcze dwa razy - za pierwszym przywołana przez przełożoną, później z własnej inicjatywy, tłumacząc się obowiązkowym obchodem. Zakładał, że musiała sprawdzić, czy jej zniknięcie, nawet jeżeli trwające godzinę, a wydające się kwadransem, bo prawa rządzące upływem chwil tutaj przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, nie przysporzy kłopotów.
- Wszystko w porządku - zadeklarowała, przynosząc zamówienie i stawiając napar w tym samym co poprzednio miejscu. Herbata nie smakowała mu jakoś szczególnie; nie był jej wielkim fanem, ale prędko się zorientował, że nikogo to tutaj nie obchodziło, więc tak czy siak prosił o następną porcję, byle móc się czymś zająć. Czymś pomiędzy studiowaniem historii ładnej Idane a próbą wymyślenia treści listu.
- Oh.
Rozległ się dźwięk rozsuwanych shōji, a zaraz po nim to krótkie, szeptliwe zaskoczenie. Idane unosiła wzrok gdzieś w stronę wejścia, ale nie wydawała się naprawdę zszokowana. To raczej wyrobiony nawyk kogoś, kto pragnie podkreślić, że zamierza się zreflektować, naprostowując swój nietakt.
Shin zdążył kątem oka dostrzec zarys sylwetki i z żadną inną by jej nie pomylił. Więc wybiło południe. Jedną z rąk miał zajętą - leżała obok odwróconej zdobieniami do góry kartki, na jej grzbiecie palce trzymała Idane, lekko, jak więdnący kwiat, opadający płatkami na kamienną skałę. Drugą chciał już sięgnąć po maseczkę, ale dziewczyna nagle podniosła się, skłoniła i bez słowa wyszła, wymijając Ye Liana i rozwiązując problem. Kiedy Shin'ya zwrócił się twarzą do mężczyzny, lewy policzek marszczyła na powrót ohydna szrama.
Poczekał aż się przybliży.
Usiądzie.
Przyglądał się mu uważnie, powoli dostrzegając zmiany, o których powód chciał zahaczyć. Trzymał te pytania na krańcu języka, ale wpierw, jakby nie mogąc wypaść ze swojej naturalnej roli, skrzyżował ramiona na piersi.
- Witaj, śpiący książę, który woli wyrywać kartki z kalendarza zamiast mnie. Czym zasłużyłem na twój cenny czas?
Ye Lian ubóstwia ten post.