Herbaciarnia "Yōkina ha" - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 28 Paź 2023 - 22:44
First topic message reminder :

Herbaciarnia "Yōkina ha"


Po przekroczeniu progu tej leżącej w sercu jednego z parków Asakury herbaciarni, odwiedzający może poczuć się jakby cofnął się w czasie o kilka stuleci. Lokal założony został w XVIII wieku i przechodził liczne odbudowy po tsunami, trzęsieniach ziemi czy pożarach, zawsze jednak zachowując oryginalny kształt architektoniczny. Piętrowy budynek oferuje nie tylko ogromny wybór herbat parzonych w tradycyjnym stylu. W środku można wypożyczać różnorakie gry planszowe, a także zrelaksować się w ogrodzie zen czy obserwować staw pełny kolorowych karpi koi. Legendy głoszą, że czasem w okolicy spotkać można duchy przodków właścicieli, jako że biznes wciąż pozostaje w rękach tej samej rodziny od pokoleń.

Haraedo

Ye Lian

Pią 24 Maj 2024 - 23:38
Oczy Ye Liana co chwila rzutowały na zasunięte shoji – ostrożny, acz malujący się w tarczach odblask obiekcji dodawał licu odrobinę nieznośnego bałaganu. Mięśnie reagowały na niezdyscyplinowany dotyk, a ten szybko uplasował się na barku, sprawiając, iż pisarz obniżył chwiejnie ramię. W zaglądających — spod pszenicznych kosmyków — krystalicznych tęczówkach odbijała się nuta trudnej do przełknięcia nadszarpniętej moralności. Usta mężczyzny zdążyły nawet ostrzegawczo wyszeptać jego imię; litery ułożone na języku odbijały się miękko od zwilżonych trunkiem warg i od nabiegłego różem podniebienia. Półszept był gładki, acz wahliwie uprzytamniający — dokładnie jak wdzierający się przez materiał maseczki zapach znanych perfum i lekko zwilgotniałego ciała; skóra pisarza mieniła się subtelnie w padającym na nich świetle: na karku i na okrytym pojedynczymi pasemkami miejscu za uchem. Aromaty te były dla siebie niebanalną opozycją. W momencie, gdy pachnidło owocowych nut, drzewa sandałowego i paczuli, tak papierowa w oczach Shin'yi skóra nabrzmiewała mleczną słodkością, umiejącą skłonić myśli do wyobraźni; do długotrwałej pielęgnacji po wrzącej kąpieli, skrupulatności, do widoku palców przemykających po odstających obojczykach.

— Akurat ty byś im podpasował. Mają ten sam poziom kultury.

Zaczepił się o to błyskające, tajemnicze złoto, którego nigdy nie był pewny, o migot ciemniejszych opraw  podkreślonych promieniem popołudniowego słońca, później na wysypane u ich podstaw piegi, jakby powstały za sprawka tego jednego niewielkiego strumienia, ostatecznie na krańcu maseczki szukając na powierzchni czarnego materiału czegoś konkretnego. Może zarysu ust, tego znanego mu uśmiechu.

Co masz na myśli?

Też piszą książki, Shin'ya?; z gracją układają się w fotelu, podpierają o kolana cienki laptop? A może delikatnie pieszczą pióro, liniami papilarnymi badają pachnące świeżym drukiem kartki, a gdy zapada noc, te same dłonie wbija się w czyjś kark; pozwalają się pieprzyć bez grzeczności, jakiejkolwiek normy i taktu?

— Shin' ya, doceniam wszystko, co dla mnie robisz. — Ton osiadł na westchnięciu; niespodziewanie, pomimo fali ogarniającego gorąca. Spaczone szczerością tęczówki pochwyciły skupioną przez chłopaka uwagę — plasującą się w okolicy zdenerwowanej dłoni, skubiącej skórkę przy perłowym paznokciu. Nawet jeśli Ye Lian jawił się nadwyraz sztywno i oschle, to bolące od napięcia ramie (cały czas utrzymujące ciężar męskiego podbródka), zdawało się odrobinę rozluźnić. — Domyślam się, że nie jest to dla ciebie łatwe. Nie naciskam. Chcę, abyś wiedział, że to spotkanie wcale cię do tego nie zobowiązuje. Nie chciałem cię w to wplątywać. Choć pewnie powinienem to przewidzieć, wysyłając wiadomość właśnie do ciebie?

Ledwie pamiętał swoje kłótnie; dawno pozostawił je za granicą niestrawionej przeszłości. Teraz nie kłócił się z rodzicami, nie kłócił się z Ichiru, nie zaciskał szczęki, wrzeszcząc i drżąc każdym fragmentem skóry z bezsilności. Teraz kłócił się z samym sobą. I jak się okazało, był to najgorszy rodzaj kłótni. Nie mógł wtedy nikogo zbyć ani krzykiem, ani milczeniem, ani nawet olewającym: "nigdy tego nie zrozumiesz". W kłótni z samym sobą nigdy nie miał racji. Zawsze był pokonany. Oszukiwał się chwilowym przekonaniem, że wybrał po prostu mniejsze zło; ale wiedział, że to nigdy nie wystarczy.

Cera Ye Liana — pomimo oznak osłabienia, ciemnych, podpuchniętych śladów pod oczami — była delikatna i wyrozumiała. Jakby mężczyzna szedł po macku przed coraz to gęstniejącą pod stopami ściółkę. Nie dostrzegał żadnych znaków grasujących wokół niego dzikich zwierząt, pomimo iż na mijających drzewach rozciągały się głębokie bruzdy po wbitych pazurach. Nie spoglądał na nie. Ten las był mu przecież znany, nie mogłoby w nim mieszkać nic strasznego. Nic, co chciałoby go zabić. Dlatego nierozważnie ignorował wszystkie ostrzegawcze znaki — szelesty wydobywające się z podszycia, ujadanie i dmuchający w ucho oddech. Na wszystko potrafił znaleźć odpowiedź. Jeśli cień skradał się za nim na palcach, nie obracał głowy; kiedy słyszał oblizujący kły mokry język, zatykał uszy.

Nie powinieneś nabrać na powrót ostrożności? Czy nie powinieneś zasłuchać się w przeczucie, że być może wokół krtani masz już obwiązany czarny, skórzany pas?

Wyłowił z pamięci ten

Oni już od dawna nie żyją...

niejasny koszmar i poczuł przebiegający przez kark chłód — ciepło wydychanego przez chłopaka powietrza, zmarzło. Przypominało przez chwilę ostatni oddech — przymykanej ciężkim wiekiem — trumny.

— Wytrzymasz tyle?

Wydawało się, że usta mężczyzny — nawet jeśli oczy nie spoglądały w jego twarz, zbyt statecznie i skromnie wystawione w kierunku stołu, zbyt przejęte pilnowaniem wejścia, jak gdyby naprawdę podejmowali się niemoralnych czynów — chciały nabiec grymasem słabego uśmiechu.

Nie będę siedzieć i czekać. Ale pewnie nie takiej odpowiedzi ode mnie oczekujesz. W międzyczasie poszukam innych rozwiązań. Może wszystko nie okaże się tak skomplikowane, jak się wydaje. Zresztą. Shin'ya. Jesteś ostatnią osobą, która w moich oczach mogłaby zadawać się z klanem Minamoto. Jak się w ogóle poznaliście?

Poruszający się już od długiego czasu cień powiększył się na drzwiach, a wraz z nim chłopak wyczuł wyraźne drgnięcie pod własnym podbródkiem. Ye Lian zachowywał się jak łania, którą mógł speszyć najmniejszy szelest, a jednak z jakiegoś powodu pozostawał nieruchomo w towarzystwie oprawcy, jak gdyby Warui był kłusownikiem niechcącym jego skóry i mięsa, a niosącym pomoc zatrzaśniętej w pułapce kończynie.

Powinieneś wrócić na swoje miejsce.

Szepnął zapobiegawczo, prawie bezdźwięcznie.

Chyba nie zależy ci na tym, aby to zobaczyła.

Ty się tego boisz, prawda Ye Lian? Palce spełzły z naczynia; poparzone paliczki przesunęły się gładko po złożonej kartce zapisanej wierszem, którą wciąż trzymał przy sobie, aż nie dotarły do brzegu stołu. Tam zakleszczyły swój uścisk.

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Czw 6 Cze 2024 - 23:02
Nie odpowiedział; nie musiał. Wydawało się jasne, że chodzi o maniery; o rodzaj gestykulowania i odzywania się. O znajomość zasad savoir-vivre; statyczność, elegancję, o umiejętność dokonywania odpowiednio płynnych kroków, jakby poruszanie się było tańcem, a nie jedynie drogą dla zwalistych, kanciastych kamieni, staczanych wzdłuż równie ubitej pochyłej. Uśmiech rozluźnił rysy chłopięcej twarzy; osiadł w oczach jak ciepłe promienie wtaczane do wnętrza budynku. Ale szybko zgasł; zgasło też światło u dna miodowych ślepi. Słowa Ye Liana stały się jego smukłym, bladym palcem, opartym o włącznik, delikatnym naciskiem pstrykającym klawisz, przełączający w efekcie emocje.

- Raczej tak - przyznał bez ogłady, dostosowując się do wymiaru sztywniackiej tonacji. - Raczej powinieneś - domyślić się, że tak to będzie wyglądało. - Sądziłem, że to jasne, że... - zawahanie uwieńczone parsknięciem. - Dlaczego nie chcesz przyjąć pomocy? - Język, sklejony z podniebieniem, z trudem się od niego odrywał. - Bo propozycja wychodzi ode mnie? - Coś desperacko pretensjonalnego zagnieździło się w tym pytaniu; niechciana nuta przypisywana wyłącznie osobom, które w gardle duszą beznadziejne: dlaczego to mógłby być każdy tylko nie ja? - niewypowiedziane, ale realnie wybrzmiewające w narastającej ciszy. Łagodność młodego oblicza stała się odrobinę bardziej marsowa, choć wzrok wślizgnął się ponownie z dłoni, przez kruchy nadgarstek, zgięcie materiału w stawie łokcia, wzdłuż przedramienia, barku, łukiem szyi aż na brodę i wreszcie ostał na poziomie szarych oczu. Zyskany kontrast wyuczonego, srebrnego spokoju i złocistego napięcia.

- Niczego i tak nie obiecuję.

Za krótka smycz; czuł jak wżyna się w gardło przy każdej zmianie pozycji. Ye Lian stale ściągał sznur, nie pozwalał na swobodny ruch. Zapewne był to wynik nieświadomych natręctw; nie narzucał się, nie chciał stanowić problemu. A to cechy wyłącznie tych, którzy nie potrzebują pomocy - albo raczej takich, którzy chcą, by tak o nich sądzono. Shin'ya z wciąż przekrzywioną nieco głową przypatrywał się tym napiętym tkankom, zaciśniętym ustom, nieruchomemu spojrzeniu - i był pewien, że na poczekaniu wymyśliłby dziesięć całkiem solidnych argumentów, dla których kłopoty mężczyzny były tak ogromne, że to właśnie nieprzyjmowanie wsparcia oznaczało bycie problematycznym.

Trzymał to jednak dla siebie; podobnie jak starał się zdusić niechęć na myśl, że Ye postanowił poszukać innych rozwiązań. Przytaknął krótko, przeświadczony o tym, że nie daje po sobie poznać jak bardzo go to uwiera, nawet jeżeli gdzieś podskórnie doskonale wiedział, że całość wyrytą ma w mimice. Był prosty. Oczywisty.

Może celowo.

- Od kiedy zadajesz mi tak prywatne pytania?

Może nie.

Mimo przytyku wzruszył lekko barkami, prostując się w swojej pozycji i - tym samym - zwracając mężczyźnie wcześniej skradzioną przestrzeń. Nieświadomie zrobił to w sekundę po tym jak senkensha drgnął; sznurując usta yurei w kwestii rzewnej historii na temat pierwszego spotkania z wielkim dziedzicem rodu Minamoto.

Powinieneś wrócić na swoje miejsce.

- Po co? - w porównaniu do niego nie szeptał; mówił głośno, bez skrupułów i konspiracyjnych aranżacji. - Tu jest w porządku. - Ale nie domyślił się, że chodzi o nią, nie do ostatniej chwili; do momentu, kiedy element wpadł na brakujące miejsce, a on sam wybuchnął śmiechem. Drgnęły wyrobione harówką barki, poruszył się nadgarstek, unoszony ku ustom, jakby chciał je zasłonić, ale w porę przypomniał sobie, że nie ma takiej potrzeby. Palce zatrzymały się gdzieś na wysokości obojczyków, nieco zagięte, otoczone białym, czystym bandażem. - Bałbym się, że chciałaby dołączyć - przyznał z przejęciem; duszonym przez nową falę rozbawionego chichotu. - Takie potrójne schadzki jednak by przeszkadzały. - Odchrząknął nagle, zdobywając się na resztki powagi; wątłej. - Nie lubię się tobą dzielić. Na etapie naszych kontraktów biorę to całkiem na serio. - Rzeczywiście tak było? Wszystkie wiadomości, planowane spotkania i niezapowiedziane wizyty? Na ile w tych wieczornych szarpaninach za ubrania, byle zedrzeć je z siebie jak najprędzej, było wymuszonej improwizacji, a ile ładowania pewnej gamy uczuć, byle jedynie nadać temu autentyczności? - Gdybym miał wybierać pomiędzy nią a tobą, wybrałbym oczywiście ciebie. Ponieważ umówiliśmy się, że masz zrozumieć jak to jest. A ja wywiązuję się z założeń. - Klepnął się w kolano; dźwięk rozniósł się po cichym pomieszczeniu tłumionym echem. Zaraz po tym wzbogacił się o szelest mat i ciuchów, kiedy Shin podnosił się z miejsca, najwyraźniej skory, by wykonać polecenie. - Co do tego... jak idą sprawy z Ichiru?



従順な
Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

Czw 13 Cze 2024 - 1:08
I choć zasłyszany w gówniarskim tonie uraz skręcił mu trzewia, to nie zdołał odbić się przejęciu w liniach półprzeźroczystej twarzy; nie zdradził go najmniejszy impuls mięśnia będący uszczypnięciem podgryzających organów. Jedynie paliczki odrobinę mocniej zacisnęły się na drewnianym blacie. To wszystko. Spokój niemal rozprostowywał niewielkie bruzdy w kącikach oczu, muskał ciepłem promieni okolice podpuchniętych oczu, przekrwionych rogówek, słabego, wbitego w filiżankę wzroku. Niegdyś te same srebrne okowy oceniały go z surowością godną profesora stojącego z markerem przy tablicy, wyraźnie wyznaczały przepaść intelektualną, granice statusu społecznego, przedstawiając Ye Liana jako osobę, która w zimnym wywyższeniu chełbi się nad swoimi wynikami – tymi, które po stokroć przyćmiewały osiągnięcia Shin'yi; niegdyś te księżycowe lustra odbijały również wstyd, zaskoczenie, gdy strącony przez równowagę opadł na nastoletnie ciało, kiedy stracił całą swoją ekstrawagancką powierzchowność, kiedy dotknął jego ust – przypadkowo i jakże niedojrzale. Ten przeradzający się gamą odbłysków, migotliwy diament był przyczyną niejednego zawodu, niejednego smutku, wściekłości, nienawiści i... pożądania. Teraz jednak powierzchnia okrywająca skarbiec nieuporządkowanych myśli była przydymiona. Nie była już tak migotliwa, choć oczy starszego mężczyzny zachodziły wilgocią przemęczenia. Shin'ya nigdy nie był świadkiem tak łamiącej się kruchej postawy, tak uległej i uginającej ciężkości powiek. Pomimo szarej cery i uszczuplonej twarzy, wciąż tkwiła w nim ta sama gracja, z którą patrzył na świat, na ludzi

na Shin'ye.

Nakładał na ciało płaszcz naturalności, choć podświadomie wyczuwał, że siedzący przy nim chłopak ewidencjonuje jego słabości, przejrzyście je kataloguje, rzec można byłoby wręcz, że je pielęgnuje, bo oczywiście — pod niewiedzą Ye Liana — musiał je mieć pod ręką. I kto tu kogo łapał za obrożę?

Nie powiedziałem, że nie chcę przyjąć twojej pomocy Shin'ya — odezwał się w momencie, gdy wyczuł ruch przy policzku, ledwie otwarcie materiału bawełnianej maski o cienką — przepuszczającą sieć naczyń krwionośnych — skórę. — Nie wiesz ile to może potrwać. Co według ciebie powinienem zrobić? — Skierował w końcu to wygasłe spojrzenie na unoszącą się sylwetkę i nie wiedzieć czemu widok oddalającego się chłopaka spowodował w nim kanonadę sprzecznych odczuć, którym nawet nie potrafił nadać konkretnej nazwy. Miał wrażenie, że wraz z podniesieniem się na nogi, Shin'ya napiął nitki łączące się z jego z organami wewnętrznymi. — Czekać?aż to mnie wykończy?

Odetchnął, kiedy się wyprostował. Przestraszył się wibrującego świtu wydobywającego z ust — brzmiał jakby, cały czas wstrzymywał oddech, albo przez oddalającą się bliskość miał zacząć niepohamowanie drgać. Nie miał takiego zamiaru, ale trudno było przyznać się części, która bezustannie go odpychała, do tego, że mu to nie odpowiada; że wolałby go przy sobie zatrzymać. Trudno było przyznać się do ekscytacji, gdy proponował spotkanie; przez którą rozedrgane palce pieczołowicie dobierały strój, które układały włosy i rozcierały na twarzy krem — jego delikatna mleczna woń stawała się dla chłopaka niestety wspomnieniem.

Nie chodzi o ciebie.

Czyżby? Czemu więc tak się starałeś, czemu wkładałeś ostatnie siły w wygląd, dlaczego przedłużałeś czas, choć mógłbyś znaleźć się tu szybciej? Nie chciałeś pokazywać mu, że chcesz go zobaczyć po tym uporczywym w samotność miesiącu, prawda?

Muszę znaleźć rozwiązanie — szepnął spokojnie. — Zdaje sobie sprawę, jakie mogą być tego konsekwencje. Wiem, jak silne bywają klątwy, jak przerażające są nadnaturalne mocne, jak potrafią zniszczyć życie, opętać i pozbawić rozumu, podejść podstępem, śmiać się i czerpać przyjemność z roztrzaskiwanej sceny, na którą podarowały ci bilet.

Złapał bezdźwięcznie oddech, czując, że zabrnął za daleko; że być może podzielił się z nim zbyt dużą ilością odczuć co do przeszłości, do to tego całego kłamstwa, manipulacji, której został poddany nie tylko on, ale i Ichiru. Który nie zdawał sobie sprawy, że od dłuższego czasu nie było już przy nim Sue, nie było też dziecka. Była zamiast tego śmierć. Ye Lian mógł ją jakoś powstrzymać. Swoimi próbami jednak prawie stracił ich wszystkich.

Przez krótką chwilę wpatrywał się w Shin'yę nieco strapiony. Twarz była obojętna, ale lekko zaciśnięte usta pragnęły wyszeptać, aby nie odchodził; pomyślał, że mógłby go związać jakąś liną i zatrzymać, sprzeczać się z umysłem, który nie mógł się przecież na to zgodzić.

Oni już od dawna nie żyją...

„Gdybym miał wybierać pomiędzy nią a tobą, wybrałbym oczywiście ciebie".

Owładnęło go nieprzyjemne ciepło, które miało początek w zagłębieniach przy uszach.

"Ponieważ umówiliśmy się, że masz zrozumieć jak to jest. A ja wywiązuję się z założeń".

Długo trwał w milczeniu.

"Co do tego... jak idą sprawy z Ichiru?"

Gula znajdując się w szczupłym przełyku, powiększyła się. Zemdliło go na samo wspomnienie tego imienia. Zawarł szczęki, a wzrok opuścił, jakby próbował odnaleźć odpowiedzi na ręcznie malowanych bambusowych podkładkach, w ledwo unoszącym się już dymku znad porcelany. Surowe oprzytomnienie, które obiegło jego ciało po czubki palców.

Bez zmian — odparł zgodnie z prawdą, poprawiając swój siad, znów nabierając tej eleganckiej ogłady. Był jednak wyraźnie przemęczony. — Na początku miesiąca zniknął na ponad tydzień i poza krótkimi wiadomościami... — urwał. Przecież nie chciał mu tego wszystkiego mówić. Bardziej niż to powinien wiedzieć... — Gdzie on teraz jest, Shin'ya?

Siedząc wyprostowany jak struna, oparty pośladkami o pięty miał lekko zawieszoną głowę. Wpadające promienie słońca niemalże prześwietlały pszeniczny odcień kosmyków. Przez ten krótki moment poczuł się słabszy niż dotychczas. Jakby całe starania, cała walka, jaką podejmował, nie miała właściwie żadnego znaczenia. Słowa Shin'yi były bezlitosne, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. Równie bezlitosne były własne słowa, jakby sam Ye Lian zdołał zrozumieć, w jakim miejscu się znalazł i co tak naprawdę jest wart. Kłamstwo i iluzja miały go chronić. Miały sprawić, że poczuje się wyjątkowo.

Ponieważ się umówiliśmy. Oczywiście — powtórzył niespodziewanie za nim, jakby słowa dopiero do niego dotarły. Prawda była jednak inna. Analizował to zdanie od chwili gdy je usłyszał. Zapierał się, że nie chodziło o umowę, przecież sam tego wszystkiego chciał, zgodził się ale...

(chcesz wszystko bardziej skomplikować?)

Żaden z nas też nie może nigdy wziąć tego na poważnie. Nie chcę żadnych komplikacji.

(przecież nie lubisz komplikacji)

Zapomniałeś.

(jest tak, jak chciałeś, Ye Lian. Zostaw to)

Może to ma znaczenie.

Jego szyję nie obciążał już skryty pod ubraniem nieśmiertelnik. Może jego ciężar zniknął wraz z zapewnieniami Ichiru, że kiedykolwiek się spotkają.

Ye Lian

Warui Shin'ya and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Czw 4 Lip 2024 - 16:28
- Nie powiedziałem, że nie chcę przyjąć twojej pomocy Shin'ya.

I jednocześnie omijasz proste "tak" cholernie szerokim łukiem; zarzucasz ile robię i że tego nie wymagasz. Wytykasz brak obowiązku; o którym wiem. Nie jestem idiotą. Nie mam pięciu lat. Widzę, że na wszystkie moje "mogę spróbować" od razu wystawiasz każde swoje "nie ma takiej potrzeby". Skutecznie robisz wszystko, by nie odmówić i nie wyjść na niewdzięcznego, ale na przytaknięcie też nie ma co liczyć. Zacięliśmy się pomiędzy jedną a drugą opcją i będzie to trwać tak długo aż nie odpuszczę. I zrobię to uważając, że to moja decyzja. Że tak będzie lepiej, bo przecież dasz sobie radę; musisz. Trzymasz coś w ramionach i przyciskasz do piersi jak najcenniejszy skarb. To twoje sekrety opakowane w byle jaki papier, żeby nie rzucały się w oczy. Wiesz tylko co jest śmieszne? Że kiedy się potykasz to wolisz upaść na kolana, wolisz obić sobie bark, przyjąć każdą formę wierzchnich obrażeń, byle tylko dalej mocno trzymać ładunek. Mógłbyś oczywiście wyciągnąć rękę i nim runiesz na dno złapać cudzą - moją - ale wtedy istnieje zagrożenie, że nie utrzymasz przy sobie paczki. Że przypadkiem wyślizgnie się z mniej pewnego uchwytu i wszystko to, co do niej zapakowałeś, wysypie się po chodniku. Każdy to zobaczy. I pożałuje, że w ogóle chciał cię ratować.

Myśli Shin'yi galopowały, wzbijając z każdym uderzeniem kopyt tumany kurzu. W ich kłębach czaiły się kadry dawnych czasów; takich, gdy jeszcze dostrzegał w Ye Lianie wzór do naśladowania niemal równy autorytetowi Ichiru. Mając raptem kilka lat wszystko i wszyscy wokół wydają się nienaturalnie wyciągnięci w górę. Olbrzymi, niezdobyci. Później jednak dziecko zaczyna rosnąć; nabiera centymetrów, a wraz z nimi doświadczeń. Wyrabia sobie opinię jak wyrabia się mięśnie ramion i nóg. Z czasem nic więc dziwnego, że zmienia się perspektywa. Nie wiedzieć kiedy ten sam blat, do którego ledwo sięgało się czołem, figuruje na wysokości bioder. Już nie trzeba zadzierać brody, unosić spojrzenia rażonego światłem nieboskłonu. Żadne promienie słońca nie rozmywają obrazu. Idzie wreszcie przyjrzeć się detalom, rzucając na nie własny cień. I podobnie było z Shinem; z jego postrzeganiem Ye Liana. Kiedy ten silny mężczyzna okazał się dla niego tak mały, tak tkliwy?

Przyglądając się chorowitym reakcjom potrzebował wszelkich pokładów samozaparcia. Nawet pomimo maseczki zakrywającej usta Ye Lian mógłby dostrzec rozbawienie. Do tej i wielu podobnych sytuacji przygotowywał się od wielu etapów. Panował nad mimiką; nad całą szopką. Dał więc radę, zamiast wykrzywienia miny w szyderczym wyrazie, lekko ściągnąć brwi. Może w zmartwieniu. W niepewności.

- Więc mam wolną rękę? Do działania równolegle. - upewnił się, poprawiając rękawy zmechaconej bluzy. Wydawała się nieco przetarta, a gdyby przyjrzeć się jej bliżej, rzeczywiście dostrzegało się nadwyrężone tu i ówdzie włókna - prawdopodobnie każdy z tych obszarów był efektem mocnego tarcia i nietrudno wyobrazić sobie chłopaka, który w ciemnej łazience szoruje plamy w misce pełnej chłodnej wody, klnąc na kolejną awarię prądu; na brak wystarczająco mocnych środków, które wystarczą, gdyby dosypać ich do pralki. Ktoś o takiej aparycji sprawiał raczej wątpliwe wrażenie odpowiednio wykwalifikowanego. W tym rzecz? Bo się nie prezentował odpowiednio dobrze, aby móc wtrącić się w rozwiązywanie jego spraw?

Przez chwilę walczył z pytaniem czy gdyby pomoc zaoferował Ichiru to również zostałby od razu skreślony. Czy w jego przypadku Ye Lian, w ten swój uprzejmy, dorosły sposób, ale tak aluzyjny, że tylko ośli upór był w stanie utrzymać konwersację na tym temacie, by mu odmówił?

- I ja mam to wiedzieć?

Odepchnął od siebie natłok denerwujących, pszczelich myśli, na powrót koncentrując uwagę na rozmowie. W tym czasie znalazł się po drugiej stronie stoliczka, bardziej zwalając się na poduszki, niż po prostu na nich siadając. Zero subtelności. Zero taktu. Ale gdyby nie te cechy, dawno straciłby złotą rybkę, która uczepiła się przynęty.

A przecież przede wszystkim zależało mu na tym, by znajdujący się naprzeciwko mężczyzna spełnił kilka prostych życzeń.

- Możesz do niego napisać i sam się dowiedzieć. My nawet nie rozmawiamy, nie mamy o czym. Ale wy to inna sprawa. - Machnął nadgarstkiem, jakby chciał dodać: proszę bardzo, zrób to w tej chwili. Umieścił w tym jednym ruchu coś rozdrażnionego; jakby wetknięto drzazgę w newralgiczny punkt. - To nie tak, że ludzie stale będą czekać aż wreszcie się zdecydujesz na ryzyko. Może to jest twoja prawdziwa klątwa, Ye Lian?

Odetchnął; przez nos. Straceniec, który ma już dość tortur. Radzić sobie z batalią to jedno, jeżeli ma się moment na odpoczynek, regenerację. Bycie pod stałym ostrzałem to jednak druga strona kija. Towarzystwo Ye właśnie takie było; wzmagało czujność, nie odprężało. Trzeba stale się przyglądać, stale uważać co się mówi i kiedy. Tworzyć przy tym wystarczająco solidne argumenty, by oschłe, ostre odpowiedzi nie zdołały ich przebić jak balonów. Niekiedy zdawało się, że nie ma na to rady.

A mimo tego, jak teraz rękę, Shin stale mu coś podsuwał.

Palce opadły na drewno mebla; na blat po jego stronie. Naga, nieobandażowana skóra, nosząca jeszcze zaschnięte ślady atramentu, dotknęła zimnej, śliskiej powierzchni stolika, nim nie obrócił dłoni wnętrzem do góry. Knykcie poruszyły się naprzód; przemknęły aż do zestawu imbryka i filiżanki; blokady umieszczonej dokładnie na środku trasy.

- Daj mi komórkę, napiszę za ciebie.



従順な
Warui Shin'ya

Ye Lian and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.

Ye Lian

Sob 6 Lip 2024 - 0:55
Widząc, jak Shin'ya wraca na swoje miejsce, odkaszlnął z zamiarem przywołania się do porządku — do nabrania dystansu i obowiązkowości; zwinięta pięść zasłoniła usta. Lekko przekrzywił głowę, po części ukrywając przed małolatem zagmatwane spojrzenie, a z drugiej mrużąc oczy, chroniąc je przed wpadającymi prażącymi promieniami słońca. W popołudniowym prześwietlającym blasku szare tęczówki Ye Liana błyszczały niczym sypnięte diamentowym proszkiem.

Masz — odparł zwięźle, przysuwając się bliżej blatu, aby umknąć kującemu światłu. Od samego początku nie miał zamiaru odsuwać chłopaka od tej sprawy. Nie był jednak świadomy, że dumne słowa, którymi żaglował tak sprawnie na dystans, zostały odebrane przez Shin'ye całkowicie sprzecznie. — Gdybyś tylko pozyskał w tej sprawie jakąś informacje, daj mi proszę znać.

Wyczuł moment. Uniósł dyskretnie wzrok, akurat w chwili, gdy dzieciak na niego nie spoglądał. Wiedział. Najpewniej już dawno stracił autorytet w jego oczach. Świadomie pozwolił nadłamać się fasadzie — bo choć odsuwał zbliznowaciałe dłonie, za każdym razem pozwalał im zostawać na ciele coraz dłużej; później wreszcie pod osłoną nocy, pod czarną materiałową przepaską, ukazał mu całego siebie, odsłonił wszystkie słabości, zdarł wierzchnie ubrania i skórę, pozbył się całego wstydu i stateczności, która czyniła go człowiekiem z wyższych sfer, pozbył się też powściągliwej miny, pozwolił tym chłodnym ustom na bezwstydny kształt przytykającej go rozkoszy. Czy był w stanie odsłonić przed nim więcej? Za własnym pozwoleniem dawał się wykorzystywać i to nie tylko w ciemnym hotelu o zaciągniętych zasłonach. Nie tylko w gościnnej łazience, w której padały z cnotliwych ust jednoznaczne prośby, gdzie oddech zderzał się lodowanym lustrem, gdzie budziło go wrażenie o stałej lepkości ud. Nie skończyło się na trzecim razie ani na czwartym. Z każdym kolejnym śmielszym dotykiem, zdawał sobie sprawę, że coraz lepiej rozumie jego ciało i przez to nadłamuje swoje zasady. Chyba. W którymś momencie zatraciła się przepaska, zatraciła pewność do samego siebie, bo w całej tej cholernej przyjemności, której pragnął, rosły coraz większe obiekcje, czy oby podjęta sprzed miesięcy decyzja była właściwa, czy ta fantazja, pragnienie bycia chcianym, przeżywanie tych wszystkich chwil nie odebrało mu najważniejszego — tego, co było rdzeniem postanowienia. Z jakiegoś powodu przegryzał wnętrze warg za każdym razem, gdy padało jego imię, gdy schodzili na jego temat. Czy nie powinien czuć przeciwieństwa tych wszystkich ogarniających go emocji?

— I ja mam to wiedzieć?

Zemdliło go i poczuł wstępujące zimne poty, dokładnie jakby lada chwila miał stracić przytomność. Czy Shin'ya zauważył, że zbladł niczym szkolna kreda? Usprawiedliwiał się, tłumacząc samemu sobie, że to wina choroby; że przecież nie przeraża go wizja coraz prędszego spotkania z Ichiru, z którym... do diaska, oczywiście, że musiał chcieć się spotkać? Wszystko robił dla niego. Miał nabrać odwagi, a jedyne co czuł, to drżenie w kończynach. Czemu ogarniała go ta przeklęta panika na samą myśl, że miałby...

— Możesz do niego napisać i sam się dowiedzieć.

Nie — zadecydował słabym głosem. Wzmianka o braku kontaktu odciążyła płuca. Nie chciał, aby ta zażyłość kiedykolwiek się wydała. Nie chciał, aby kiedykolwiek znaleźli się w trójkę w jednym pomieszczeniu. Potrzebował kilka spokojnych oddechów, aby opanować szalejące w piersi serce. — Nie rozumiesz — przymknął podpuchnięte powieki i dotknął skroni cienkimi, zadbanymi palcami. — On nic nie wie, Shin'ya. Nie mogę mu tego napisać. Nie w ten sposób. Poza tym ma mnie za przyjaciela. Wiem, że próbuje mnie chronić, że stara się odnaleźć w gruzach to, co pozostało z jego życia, ale nigdy tak naprawdę nie dał mi żadnego znaku. Przynajmniej żadnego nie dostrzegłem. Co mi z twojego ryzyka, kiedy nie mam najmniejszej pewności? Naprawdę wybrałbyś brawurę? A co jeśli zniknie, bo go przestraszę? Czy to nie sprawi, że wszystkie moje próby poszły na marne? moja żałoba... nienawiść do samego siebie... — Shin'ya. — Imię chłopaka w ustach Ye Liana zabrzmiało jak wykrzyknik. — Od ponad roku nie znalazł sposobu, aby się ze mną spotkać. Myślisz, że osoba, która nosiłaby wobec mnie taką możliwość, naprawdę nie znalazłaby żadnego rozwiązania? Przez cały ten czas?

Niczym w kalejdoskopie przez głowę przebiegły wspomnienia. Nieświadomie zaczął zadawać sobie pytania: czy Ichiru naprawdę był na tyle konserwatywny? Czy naprawdę nie ośmielił się naginąć żadnych zarzuconych zasad? Był taki już w szkole wojskowej, choć gdzieś podświadomie — głęboko w gotującej się nadziei — Ye Lian czuł się przy nim bezpiecznie. Zapytany, odpowiedziałby zapewne, że Kajitani jest w stanie się za nim wstawić, ale teraz podczas tego zwyczajnego posiedzenia, gdzie ciszę wyliczały obłoki parującej herbaty, zaczął szukać tych przypadków — tych, w których Ichiru prawdziwie nagiął dla niego karku. Poczuł, że wchodzi stopami do zimnej wody, że w końcu się budzi. Kiedy podczas selekcji w szkole wojskowej kapitan odrzucił jego prośby o dołączenia do grupy Ichiru, do grupy frontowej, Kajitani milczał, nie próbował nikogo przekonać. Ye Lian wiedział, że w szeregu nikt nie powinien odzywać się nieproszony, że ostateczna decyzja należała do władzy, ale...

Czy gdyby w formacji znalazł się ktoś o charakterze Shin'yi, byłoby inaczej? Zaryzykowałby, nawet jeśli miałoby to skutkować dodatkowymi ćwiczeniami, albo degradacją do niższej grupy?

Blond pasma zafalowały przy szczupłej twarzy, kiedy potrząsnął głową, odrzucając tę myśl. Musiał przestać ich porównywać. Od kiedy do cholery w ogóle to robił?

Właśnie wtedy zauważył rozciągnięte na blacie paliczki — wyciągały się do sufitu. Błyskające ponad czarną maseczkę złote tęczówki, jawiły mężczyźnie nieokrzesaną determinację. Poczuł skurcz żołądka. Może i miał gorączkę, ale musiałby być niespełna rozumu, aby podać szczeniakowi telefon. Kilkukrotnie udało mu się przecież włamać do pozostawionej komórki i narobić bałaganu w nazwach kontaktu; od tego czasu Ye Lian zaczął pilnować swojej własności. W panującej między nimi ciszy wydawał się rozważać tę ewentualność. Może powinien napisać? Sam. Nie wiedział, ile tak naprawdę zostało mu czasu. Każdy dzień sprawiał mu coraz większy ból.

Shin'ya — Zapatrując się w jego otwartą dłoń przyjął łagodny, acz styrany wyraz twarzy. — Ostatnio nawiedza mnie pewien sen. — Palce instynktownie przemknęły po pozostawionym na blacie wyświetlaczu; osłonił swoje urządzenie. — Znajduję się w długim holu, pośród wszystkich moich pozytywnych młodzieńczych wspomnień. I jestem tam z moją siostrą. Budujemy fortece z drewnianych klocków. Widzę też siebie stojącego przed tłumem. Dyrektor wręcza mi dyplom, gratuluje najwyższych wyników. — Powracanie do tych chwil działało na mężczyznę odprężająco; dotychczas towarzyszące napięcie na twarzy jakby się roztarło. — Wszystkie wspomnienia znajdują się za drzwiami i ilekroć próbuję się do nich zbliżyć, zamykają się przede mną z głośnym łoskotem. W ostatnich wrotach stoicie wy: ty, Ichiru i Sue — Ye Lian wbił opuszki w chłodne szkło telefonu komórkowego. — Pakujecie walizki do samochodu. To wspomnienie też jest dla mnie niedostępne. Sięgam klamki. Ani drgnie. Słyszę wtedy za sobą czyiś głos. Szepcze tak długo, że budzę się, powtarzając te słowa.

Postanowił nie wspominać o pożarze ani o głosie zza słuchawki.

— Wiesz jakie to słowa?

Nie patrzał już w jego dłoń. Patrzał na niego. Poza zmęczeniem w szklanych, beznamiętnych oczach znalazła się tam również niepokojąca wątpliwość, która z pewnością nigdy nie powinna się w nich znaleźć.

 Że już od dawna nie żyjecie.

I choć dla zwykłego człowieka, ta informacja nie mogła być prawdziwa — w końcu Shin'ya siedział przed nim cały i zdrowy – to w spojrzeniu Ye Liana mógł dostrzec błąkający się niepokój, nakłuty tysiącami igieł nieprzespanych nocy.


Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Sro 24 Lip 2024 - 20:00
Oczywiście, że padła odmowa. Jak zwykle też nie rozumiał. Popchnięty poza margines stawał się raz jeszcze rozkapryszonym dzieciakiem — bez doświadczenia, bez szans, by zabrać głos; gówniarze go w końcu nie mają. Raptem przed sekundą otrzymał zgodę, by uczestniczyć w jednej sprawie, by zaraz potem dostać przypomnieniem, aby się nie zapędzał. Musiał wykonać krok do tyłu, bo wystąpił przed szereg o jeden raz za dużo. To zamknęło mu usta, zwarło szczęki. W wilczej złości przypatrywał się twarzy naprzeciwko. Chłodnym rysom, smukło pociągniętej linii żuchwy, zbyt gęstym rzęsom o kolorze tak czarnym, że niemal damskim. W chwilach takich jak ta zastanawiał się czy nie dość już czekał; może to ten punkt, w którym należy unieść ręce i pozwolić, by z rękawa wysunęły się wszystkie karty? Pragnął jednak perfekcji. Studził więc gniewne ognie, powolnymi wdechami pozwalając na to, aby powietrze rozwiało tlące się płomienie. Jeszcze nie. Jeszcze moment.

Dłoni nie zabrał. Obrócił ją tylko koniec końców śródręczem do dołu, oparł styrane opuszki o gładki blat staromodnego stołu. Prezentował się, jakby miał zamiar sięgnąć jeszcze dalej, po coś po drugiej stronie, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Na knykciach zwracały uwagę brzydkie, chropowate strupy — brązowe, czerwonawe, żółte i czarne. Pasowały do kogoś, kto para się ciężką, nieadekwatną finansowo pracą, w której jedyną wytyczną jest niezmordowana wytrzymałość, albo do chuligana, który raz jeszcze wdał się w niepotrzebną szarpaninę na tyłach szkolnego dziedzińca. Połamane paznokcie, sucha skóra na błonach między długimi, znaczonymi bliznami palcami, zgrubienia tam, gdzie kości były złamane, a potem zasklepione biegiem czasu. Ichiru takich nie miał. Zdarzały się otarcia, przypadkowy fioletowy siniak — nic więcej, bo był delikatniejszy, mniej inwazyjny, nie tak narwany. Nosił w sobie pewien rodzaj upartej dumy, niepozwalającej na to, by wyglądać źle. Czy również kosztem znajomości?

Przypatrywał się Ye Lianowi uważnie. Próbował dodać go do znanych sobie kadrów. Umiejscowić jakoś w wizji, w której Ichiru nadwyręża swoje normy i nadstawia dla niego karku. Z pewnością wiele razy to robił, choć na swój indywidualny sposób — był przecież lojalny, tego nie dało się mu zabrać. Chroniłby Sue własną piersią, ale jak z przyjacielem? Czy gdyby otoczenie dało odpowiedni nacisk, ugiąłby się przed losem w poniżającym pokłonie, odsłaniając skrytego za plecami towarzysza?

Nie jest zbyt bystry — przypomniał okrężnie, w próbie usprawiedliwienia. — Zapewne biega w kółko i próbuje rozwiązać kłopoty we własnym zakresie, ale postawmy sprawę jasno: nie urodził się jako mózg operacji. Bez niczyjej pomocy będzie się kręcić po omacku jeszcze drugie tyle, a nie dotrze nawet do połowy. Dlaczego go nie wesprzesz? — Podsunięcie tego podkreślił uniesioną brwią. — Napisz, że jesteś jego przyjacielem, że to też twoje zadanie, aby być częścią jego codzienności, jakakolwiek by nie była. I jeżeli teraz jest kiepska, to chcesz w tym uczestniczyć. — Postukał palcem w blat; wybił rytm. — Bla, bla, bla.

Przecież nie mówię, że masz mu od razu nagrywać miłosne arie. Spotkajcie się wpierw. Zainicjuj to. Jeżeli musisz, sięgnij po drastyczne środki — wszystkie chwyty dozwolone, racja? O wojnie typ wie wszystko, może na takim przykładzie zrozumie w czym rzecz, ale wpierw ktoś musi całą tę batalię w ogóle zacząć i on nie będzie tą osobą. Ty musisz być. Posłuż się mną, jeżeli musisz, nie rób z siebie ofiary, jak raz zdecyduj, jaki ma być kolejny ruch, może, nie wiem, zatelefonuj do niego wieczorem i jeżeli nie odbierze to dobijaj się jak desperat, bo czemu, do diabła, nie? Jesteś zakochanym frajerem. Zachowaj się więc choć raz jak zakochany frajer. Machnij mu elaborat, wjedź na ambicje i sumienie, wspomnij, że źle się czujesz, popłacz się albo obraź. Nie mam pojęcia co jeszcze robi się w takich sytuacjach, ale wątpię, że siedzi w herbabciarni i usprawiedliwia swoje dziesięcioletnie nicnierobienie tym, że twój obiekt westchnień jest za tępy, aby zauważyć, że masz bardzo od tego wzdychania nadwyrężone płuca. Czas tyka, ty się dusisz, a on wcale magicznie nie mądrzeje. Koło się znów zamyka i coś musi je przerwać.


Stop.

Ten nagły monolog spowodował, że poczuł się — na mignięcie — jakby naprawdę się zaangażował; wkurzony, współdzielący emocje. Znał swojego brata bardzo dobrze. Żył z nim pod jednym dachem na tyle długo, że grzechem byłaby tak ogromna ignorancja, aby nie zakodować wielu przejawianych nawyków i bezwarunkowych odruchów. Naprawdę mógłby służyć radą, gdyby życie było lepsze. Siedzieliby teraz w jakimś barze, dyskutowali o planie, jak zaimprowizować spotkanie z gościem, który jest za ślepy, aby zobaczyć oczywistości, nawet gdyby te oczywistości machały mu przed nosem w akompaniamencie orkiestry dętej i w aurze neonowych rozbłysków.

Nieprawdopodobna gula w gardle sprawiła, że tym razem jemu przyszło w udziale odchrząknąć. Nieco się wyprostował, zabrał wreszcie dłoń. Objął ją drugą, zabandażowaną ręką, kciukiem rozcierając jakąś starą ranę. Nacisk uprzytamniał, że dalej żył, ale przypominał też, jak ironiczne to było - i ile prawdy niósł zasłyszany wcześniej sen.

- Może Ichiru - podjął po krótkim, niepodobnym do niego milczeniu; jakimś roztargnionym, niemal skończonym - potrzebuje pewniejszego gruntu. Wypadek sporo zmienił. Stracił żonę. Dziecko. Dawne życie i poczucie względnego bezpieczeństwa. Nie wie, kto za tym stoi i czy niebawem nie spowoduje kolejnego zamachu. Nie chce w to nikogo wciągać. Poza tym było dużo ognia... - Przypomniał sobie ten niemożliwy ukrop, drżenie powietrza, rozżarzone do czerwoności blachy. Płakał od dymu jak trzylatek pozbawiony opieki; krztusił się trującymi oparami, ostrą watą przełykaną podrażnionym gardłem. Widok topniejącego metalu parzącego pięści do krwawej miazgi miał każdorazowo ilekroć zamykał oczy, jakby ten kadr został wszyty w wewnętrzną stronę powiek, mając nawiedzać go już zawsze. Już samo wspomnienie napięło mięśnie przedramion, nadgarstków i rąk. Potrzeba, by uderzać we wszystko, byle wydostać się z ciasnej, piekielnej klatki, na nowo wybuchła w podświadomości i tylko wieloletni trening samokontroli utrzymał go we względnej statyczności. Poruszyły się jedynie oczy, przemykając od ściany, w którą musiał wbić wzrok, i osiadając na obliczu Ye Liana. Barwa tęczówek przeszła w mętne złoto; brudne u dna jak od sadzy. - Wierzę, że nie ma to dla ciebie znaczenia, ale moja wiara jest o kant dupy roztrzaskać. Wciąż istnieje szansa, że Ichiru już nie pasuje do tego, jak go zapamiętałeś i bardziej zależy ci na tym, co sobie wymyśliłeś na jego temat, niż na tym, jak jest i jak może być. Jeżeli nie jesteś go pewny, może czas odpuścić.



従順な
Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

Wto 13 Sie 2024 - 0:00
Przez cały czas przypatrywał się znamionom Shin'yi — uwydatniały je popołudniowe smugi światła. Przebarwienia starych ran; zdarte strupy rysowały się na prześwietlonej skórze niczym opalcowane odbicia na sumiennie wypolerowanym szkle. Pomimo iż ciało ludzkie obdarzone było w zdolności samoregeneracyjne, to blizny pozostawały na zawsze, niczym świadectwo przebytych cierpień. Śledząc te fragmenty odsłoniętej skóry, szukał okropnych poparzeń, o które wstyd było go pytać. Skupiał się na sterczących, obgryzionych skórkach. Widział w nich swoje niepowodzenia, bo zamiast pielęgnować uszczerbki niezależnie od komfortu, wolał je wygryźć (jak on), pozostawić głęboko krwawiącą ranę. Napływający do uszu szczeniacki ton przywoływał strach, tremę i torsje. Dzięki niemu z łatwością wracał do listopadowego dnia, w którym otrzymał wiadomość od nieznajomego numeru. Obawa przed utraceniem swojej jedynej szansy na miłość kazała mu grać ostrożnie. Był skory pochylić łeb przed Ichiru i jak raz — porządnie — przyjąć na siebie wszystkie tłumione przez lata żale. Nie mógł wytłumaczyć swojego podejścia Shin'yi, bo nie wiedział, że to on spowodował wypadek; że to on — ten niepozorny gość — był centrum ich ostatnich kłótni, nerwowych rozmów, niekończących się dźwięków wibracji wydobywających się z chwilowo pozostawionego na kuchennym blacie telefonu komórkowego. To nie on, to Ichiru mierzył go gniewnym spojrzeniem, gdy kolejny raz próbował dawać mu do zrozumienia, że Sue nie jest dla niego najlepszym wyborem; że popełnia błąd. Kogo musiał wtedy widzieć w tej bladej, niezdolnej do emocji twarzy, którego serce w rzeczywistości pękało na pół? Czy już wtedy Ichiru widział w tych szklanych marionetkowych oczach mordercę? Czy dostrzegał w swoim przyjacielu tego, kto mógłby posunąć się do najgorszego scenariusza, byle tylko słowa zapewnienia stały się prawdą? Może dlatego Ye Lian przestał być wyjątkowym gościem rodziny Kajitani — dokładnie, w momencie, gdy Ichiru odkrył w nim diabła, po zacisku cienkich palców na czerwieniejącym przedramieniu jego żony. Nie widział wtedy nic poza tym buzującym zdenerwowaniem, wściekłością, może nawet i zazdrością. Nie spoglądał na nią z perspektywy Ye Liana. Nie dostrzegał demonicznego wzroku, kryjącego się w okowach, zachodzących czerwienią, jak dwa rozpalone opiłki. Nie był świadom uśmiechu rozszerzającego drobne, smagnięte błyszczykiem usta — te układające się z dedykacją dla Ye Liana w niewątpliwie okrutne słowa.

Robię to dla twojego dobra, pamiętasz?

Ichiru dał mu szansę. Brak przejawianej po latach nienawiści pomogło mężczyźnie powrócić do odległych lat – do miesięcy fascynacji własnymi osobami. Jakby nie było żadnego wypadku, a przeszłość została skrzętnie zapomniana; w końcu startowali z tej samej linii. I choć wiedział, że Ichru nie ma zdolności do dostrzegania istotnych szczegółów, w końcu nie podejrzewał go o tłumienie zauroczenia, to był pewny, że jakiś ból musiał w sobie nosić. Kochał Sue. Pamiętał błyszczące onyksowe oczy, gdy przenosił spojrzenie na swoją miłość. Z każdą wiadomością dawał mu czas. Badał grunt; jego prawdziwe zamiary. Ichiru w rozmowach potrafił jedynie zapewniać Ye Liana o kierującym go obowiązku i opiekuńczości; potrafił wspominać, że chciałby wyjechać

... z nim?

Choć miesiącami — ba, latami — wymieniali się toną wiadomości, nie czuł, aby go jakkolwiek rozszyfrował. Nie był pewny. Nie miał żadnej podstawy, że gdy zdradzi prawdę, to z nim zostanie. Teraz gdy zasmakował bliskości Shin'yi czuł narastający zamęt. Czuł do siebie wstyd i odrazę, bo być może to wszystko, o co tak walczył, nie było tym, czego naprawdę szukał. Nie potrafił sobie wybaczyć tego zawahania. Jakby różowe okulary rozbiły się szkłem do wewnątrz. Podważał swoim zachowaniem pewność, w którą infantylnie uwierzył; która przez ostatnie lata go zaślepiała, która kierowała go prostą ścieżką wraz z nadzieją na znalezienie swojego miejsca w świecie. Ilekroć kładł się pod chłodną pościelą, przypominał sobie to nerwowe bicie serca, gdy zatrzaskiwał za sobą drzwi wynajętego pokoju w posiadłości rodziny Aikiryu. Wracał do ciepła na wspomnienie dreszczu spontaniczności; myślał też o tremie każdego zbliżającego się spotkania z Shin'yą. Czy gonił za czymś, co...

już nie pasuje do tego, co utarło się w jego przeszłości?

Ye Lian pomimo zmęczonej, szarej twarzy częściowo rozjaśnianej przez wpadające smugi światła, zadrgał w swojej stateczności. Wyglądał, jakby przeżywał wewnętrzne katusze, jakby cierpiał. Zapatrzone pod kątem ołówkowe okowy zaszła tajemnicza mgła. Ostrożnie przekierował te zmatowiałe kryształy w kierunku zawziętej, nastoletniej twarzy. Widok chłopaka wywracał mu organy na drugą stronę.

Nie — zdołał jedynie wydusić.

Kolejne zaprzeczenie.

 Napiszę, ale nie teraz. Nie tutaj. — Poddał się. — Kiedy człowiek ucieka przed ciemnością i znajduje w końcu kryjówkę, opuszczenie jej nie jest proste, chociaż wie, że powoli umiera z głodu. Wciąż pamięta mary, które szczypały go po kostkach. Obawia się złego ruchu. Dlatego... — od lat byłem pewien, że Ichiru jest tym, z którym chcę spędzić resztę życia, ale potem pojawiłeś się ty; twoje przeklęte złote oczy, niedelikatne dłonie, pojawiłeś się z tym twoim układem i teraz... — nie jest to dla mnie łatwe.

Jak na człowieka styranego chorobą, odrywającego cienkie paliczki od telefonu i ukrywającego usta za chusteczką; odwracającego się z kulturą i kasłającego słabo był niesamowicie dumny. Nie chciał, aby rudzielec poznał jego tajemnicę. Ye Lian był zresztą przekonany, że nie zdoła przebić się przez jego zbroję. Nosił ją przecież przez całe życie. Wiedział, jak powinien się w niej poruszać, aby odgrywać niezainteresowanego, zimnego i surowego. To właśnie ta fasada miała go teraz chronić przed wyjściem na hipokrytę, który złamał własne zasady, który waha się nad marzeniem, do którego brnął przez lata.

Jestem go pewny, Shin'ya — delikatny ton nabrał ostrości, jakby wichura brzęcząca wśród tych sylab wezbrała na mocy i poruszała szeleszczącymi liśćmi. Wiedział, że być może okłamuje nie tylko go, ale i samego siebie. — Nic się nie zmieniło. Moje nastawienie wciąż jest takie samo.

Czyżby?

Na oczy opadła ciemna kotara. Wstydliwie wrócił do szkolnych wspomnień. Siedział w ławce i spoglądał dyskretnie na zajęte miejsce po lewej stronie. Twarz Ichiru była ciemna, osnuta dymem. Przypominał obraz, na którym ktoś postanowił zgasić papierosa. Nie był w stanie zauważyć krzywizn jego szczeki, tych ciemnych oczu, włosów, które układał na swój charakterystyczny sposób. Głowa obracała się wolno w stronę Ye Liana, ale wcale nie ukazywała przyjacielskiego uśmiechu. Stchórzył i pognał w zdenerwowaniu na salę treningową, na matę, na którą ledwie chwilę temu runął jak długi. Ktoś się nad nim pochylił. Jakiś cień. Pełen nadziei kierował podbródek ku oświetlonemu sufitowi, ale nie odnalazł żadnych oczu. Korpus pochylił się, a słowa, które niegdyś były dla niego sprawcą rozlewającego się ciepła, pożarło zapomnienie; zniekształciły się, powodując wstępujący na czoło Ye Liana post. Siedząc kulturalnie przy stole, stał się niespokojny. Serce galopowało mu w piersi, a wzrok przeskakiwał z punktu do punktu, jakby szukał dla siebie odpowiedniej drogi ewakuacyjnej. Coś było nie tak. Rozsunęły się shōj i do pomieszczenia wtargnęła miła kelnerka. Przemieszczając się na miękkim obuwiu, pozwoliła sobie dyskretnie zerknąć na dwójkę mężczyzn (wydawało się, że próbowała wyłowić spojrzenie młodszego chłopaka). Ostatecznie wskazała prowadzonym gościom stolik, podając menu. Para zajęła miejsce tuż za plecami Shin'yi. Ye Lian wyraźnie dostrzegł, jak unieśli głowy.

Ukrop. Wstąpił w niego żar rozpalający żyły, gotujący krew. Oblał się potem.

Co się dzieje?

Wciąż istnieje szansa, że Ichiru już nie pasuje do tego, jak go zapamiętałeś i bardziej zależy ci na tym, co sobie wymyśliłeś na jego temat, niż na tym, jak jest i jak może być.

(wciąż istnieje szansa)

Nie.

Pamiętał go przecież doskonale.

Wsparł łokcie na blat i podparł palce na skroniach.

Pasował.

M u s i a ł.

Drzwi zaskrzypiały w jego umyśle, wpuszczając mróz hulający na zewnątrz. Czternastego lutego. Bezgwiezdna noc oblepiała ciała ciemnością, ale nie na tyle, aby nie rozpoznać stojącej przy boku pełnej, zeźlonej i wysypanej piegami twarzy Shin'yi. Jednak postać, która im otworzyła, nie miała żadnego wyrazu. Była wyrwaną stroną. Wypalonym stosikiem prochów.

Kobieta siedząca przy chudym mężczyźnie wydawała się mierzyć Ye Liana wzorkiem — oczami czarnymi jak węgliki. Uśmiech rozciągnął jej lewy kącik warg.

I wtedy właśnie wstał tak gwałtownie. Poruszył przy tym stolikiem, filiżanki zatrzęsły się lekko, a sam Ye Lian stojąc już na prostych nogach, poczuł, jak nagły wysiłek nadwyrężył słabe ciało; jak kolana uginają się w stawach, jak wiotczeją mięśnie. Musiał się podeprzeć. Wyglądał jak wyłowione, przemoczone kocię, które w ogarniającym strachu chciało wczołgać się do najbliższej kryjówki. Dotknął się po obojczykach. Nieśmiertelnika wciąż tam nie było. Wydawał się równie wypalony, zniszczony jak wspomnienia, stając się tym samym potwierdzeniem naciskających przypuszczeń. Przedmiot zniknął jak jego pewność co do skrywanych pod sercem uczuć.

Zabrał ze stolika chudą, drżącą dłoń; bladą jak kartka pergaminu.

Muszę — sapnął, profil jego twarzy jaśniał od potu — zaczerpnąć świeżego powietrza.




Ostatnio zmieniony przez Ye Lian dnia Czw 29 Sie 2024 - 23:12, w całości zmieniany 2 razy
Ye Lian

Warui Shin'ya and Seijun Nen szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Sro 21 Sie 2024 - 19:36
Kawałek po kawałku. Nieinwazyjnie wsuwał paznokieć, odczepiał zakrzepłą warstwę brudu, odsłaniał to, co pod nią. Odkładał skrawek na stertę i zabierał się dalej do pracy. Następny malutki fragment, jeszcze jeden i kolejny, i wciąż, od rana do wieczora, w żmudnej, ale dającej powolne efekty robocie. Nie pomyślałby, że kiedykolwiek zdobędzie się na coś tak ograniczonego. Nie pozwalała mu na to natura, ale ilekroć był na skraju zniecierpliwienia, przypominał sobie po co to wszystko. Odtwarzał w projekcji ostatnie chwile. Zamglone nie przez szwank pamięci, ale wszechobecny dym, siwy jak poranna, bagienna mgła. Wiele by wtedy dał, aby poczuć zawilgocone powietrze i zapach podmokłych terenów. Zamiast tego kojarzył swąd spalenizny, nagrzanej skóry, tlących się włosów. Jak nic innego kojarzył wżynające się pod gardłem i na piersi pasy. O napinaczach pirotechnicznych wiedział już wszystko. Podłączone do tych samych czujników co poduszki powietrzne miały uratować mu życie, ale nawet one zawiodły. Kolizja, zgodnie z instrukcją, wywołała eksplozję w zbiorniku z gazem, który zamontowany w mocowaniu napiął pas. Pod wpływem ciśnienia mechanizm się zacisnął, a jego umocował ściśle do fotela. Ale nie mógł odpiąć taśmy, bo blokada uległa uszkodzeniu; metalowe części pod wpływem temperatury zamieniły się w półpłynną, stalową papkę i to było ironią. Parzył sobie opuszki wduszając klawisz. Cholerstwo, które miało być dla niego zbawieniem, które powinno uchronić przed uderzeniem czołem o deskę rozdzielczą, wypadnięciem przednią szybą czy poturbowaniem się w jakikolwiek inny sposób, nagle stało się przekleństwem. Z Ye Lianem było podobnie. Ktoś, kogo nigdy nie podejrzewałby o złe zamiary, uszkodził mechanizmy, które z natury miały pomagać. Dlatego, skoro tym razem nie było ognia, gryzących oparów i paniki, Shin mógł powoli, ale skrupulatnie, oddzierać go z wierzchnich okryw. Już widział w pęknięciach tkliwsze części; naddarł nabłonek oschłości i wycofania, we wnękach doszukując się skrywanego latami wstydu. Być świadkiem walk pomiędzy swoim wyszlifowanym do perfekcji Ja a prawdziwym uzewnętrznieniem się to jak wygranie losu na loterii. Może nawet warto było żywcem spłonąć, roztopić się jak woskowa zabawka. Wtedy był pionkiem ciśniętym w kominek, ale płomienie pozwoliły uplastycznić jego sylwetkę. Mógł umodelować się na nowo i właściwie tak też było. Zostawił w popiele tę gówniarską pewność, że świat nie jest wrogiem; pogrzebał pod stertami pyłu naiwną wiarę we własną niezniszczalność. Wsiadł do auta bez choćby cienia myśli, że może już nigdy z niego nie wysiądzie. Przecież miał spotkać się jedynie z babką Sue; znów poczuć jej dziwnie miękkie dłonie ściskające mu policzki, zapach domowych dań, do których przyrządzania był zaganiany jak prawdziwy wnuczek. To tylko spędzenie kilku mozolnych, ale przyjemnych dni na wsi; w otoczeniu lenistwa tamtejszego rytmu, bez zgiełku miasta, bez tłumów. Kto przekreśliłby coś takiego wizgiem hamujących w poślizgu opon?

Dlatego powinien być zadowolony, bo odrywał barierę Ye Liana drobina po drobinie i w gruncie rzeczy o to chodziło, by zobaczyć go w kiepskim stanie. Schorowanego, zastraszonego, niepotrafiącego się określić. Wytyczony plan był prosty, cel klarowny, ale kiedy po drodze pojawiły się nowe wytyczne... Shin odetchnął przez nos, prostując się i przypatrując mężczyźnie. Nie zarejestrował kiedy na mapie wariantów doczepił te dotyczące układu. Nie miał tego w zamyśle, ale kiedy już się pojawiło, czerpał pełnymi garściami. Wyobrażał sobie, że jemu też mogą puścić hamulce; że jeżeli dojdzie do katastrofy to przecież jedynie wyrówna długi. Usprawiedliwiał się tym, dociskał cudze ciało mocniej do chłodnych blatów, nie rozbierał go, tylko zdzierał ubrania, nie całował, raczej gryzł, głuchł na prośby o wolniejsze tempo, o chwilę na oddech. Jego błagań nikt nie wysłuchiwał, więc z jakiej racji miałby odpuszczać? A jednak, choć ostatnie miesiące dążył do tego, by pogorszyć jego formę, widok śliwkowych cieni pod oczami wywoływał ścisk w żołądku; kaszel napinał ramiona i ściągał łopatki. Pod maseczką krzywiły się popękane usta.

Ye Lian był potworem i mordercą. Dążył po trupach do celu i nic go nie ograniczało. Robił to jednak w perfekcyjny sposób. Zgrywanie ofiary stało się jego drugą skórą i Shin'ya musiał przyznać, że doskonale autentyczną. Przy nim musiał się pilnować. Przypominać raz po raz, że to tylko autentyczna gra.

- Muszę...

Zmrużył oczy.

- ... zaczerpnąć świeżego powietrza.

Podniósł rękę, zatrzymując tym nagłym ruchem już niemal wychodzącą kelnerkę. Idane ściągnęła nieco brwi, ale jedynie skłoniła głowę, kiedy padło: poprosimy rachunek.

Wcześniej zignorowana parka szeptała coś między sobą, wypełniając klaustrofobiczne pomieszczenie szmerem bełkotu; chudy mężczyzna siedział tyłem, ale towarzysząca mu kobieta co jakiś czas zerkała ukradkowo w kierunku Shina i Ye Liana - zdradzając o czym toczy się zażarta dyskusja. Nie było powodu, aby stać się głównym podłożem rozmów, ale ludzie uwielbiali plotkować o czymkolwiek. Może podchwycili obraz skatowanego chorobą, eleganckiego blondyna, a może debatowali na temat tego, co kryje się pod materiałem jednorazowej maseczki i skąd pomysł, by ubierać ją do herbaciarni.

- Chodźmy.

Wyciągnął do niego ramię, ale go nie dotknął. Przepuścił jedynie przodem, z dłonią gdzieś na wysokości lędźwi - nie przekroczył fizycznego dystansu.

(- Powinieneś wrócić na swoje miejsce. Jestem go pewny.)

Potrzebował zresztą wolnej ręki, aby raz - złapać za ciśniętą wcześniej kurtkę, a dwa - wyłuskać ze sfatygowanego portfela zwitek wygniecionych banknotów. Idane nie zdążyła dobrze odebrać płatnika - bardziej został jej wciśnięty po drodze, z szybkim "dziękujemy!" jakby spieszyli się na pociąg. Była zaskoczona? Obejrzała się na nich, z drewnianym pudełeczkiem wypełnionym porozwalanymi wewnątrz pieniędzmi i z niezrozumieniem na bladej, ładnej twarzy?

- Nie pomyślałeś, by nie obnosić się tak ze swoim talentem? Stajesz się prawdziwą sensacją nawet wtedy, gdy wyglądasz jakbyś jedną nogą wdepnął w trumnę, a drugą nigdy z niej nie wyszedł. - Żartowi towarzyszyło niewesołe cmoknięcie; ciężko zrozumieć czy będące kwestią irytacji, nieudanej próby rozładowania napięcia, czy czegoś jeszcze innego. Zdenerwowania? - Odprowadzę cię. - Bo w tym stanie wsiadanie za kółko to głupota; są jeszcze taksówki, jest metro. Spojrzał na niego pytająco, przekrzywiając głowę, ale nie brzmiał jakby go prosił o pozwolenie na eskortę. (Wszystko z uwagi na układ, bo jak inaczej?) Zamaszystym ruchem narzucił kurtkę na grzbiet, poklepując się zaraz po kieszeni. - Może obejrzymy film. Jadłeś coś? Mógłbym... - ci coś przyrządzić - równie dobrze się zmyć zaraz po tym jak odstawię cię pod drzwi. Powinieneś odpocząć. - Odnalazł telefon, odblokowując ekran. - Pierwszy raz prezentujesz się fatalnie.

Przecież o to chodziło.



従順な
Warui Shin'ya

Fenrys Umbra ubóstwia ten post.

Ye Lian

Czw 29 Sie 2024 - 21:14
Ye Lian poruszał się jak po dywanie utkanym z chmur. Każdy krok — choć sztywny — podkreślony był potknięciem. Jak bardzo starał się to ukryć, tak nie dało się przymknąć oka na nieporadność dotychczas wdzięcznego chodu, chodu dostrajającego całą sylwetkę do lekkich ugięć, jakby w wysokich murach rodzinnej posiadłości nie wpajano chłopakowi wyłącznie zawartości trudnych tomów znalezionych w pobliskiej bibliotece, ale i również przykładano wagę do ruchów: stóp, a nawet dłoni. Wielokrotnie zarzucał paliczki na kościste knykcie, prowokując burzę irytacji na przejawiany publicznie obraz upartej ekskluzywności. A teraz cały wdzięk gdzieś uleciał. Przemieszczająca się przez rozsunięte shōji męska postać chwytała się lekkiej konstrukcji spoconymi opuszkami. Oczy, choć wciąż czujne wydawały się jeszcze bardziej odległe niż ich codzienny widok ulokowany pod grubą warstwą marionetkowego szkła. Obrócił delikatnie głowę. Dostrzegł śledzące go czarne oczy, w kolejnej chwili przysłonięte skrawkiem narzucanej na zbite, męskie ramiona kurtki. Shin'ya nieświadomie chronił go w chwili największego strachu. A może wiedział o tych czarnych jak smoła diabelskich oczach?

Cokolwiek było wytłumaczeniem na to zachowanie...

Dziękował mu za to, że bez słowa sprzeciwu ruszył za nim, że nie musiał łapać go za przegub, aby wyprowadzić z labiryntu przygnębiającej przeszłości. Zimne poty nadal wstępowały pod grzywkę i toczyły się kryształowymi potami po szczupłych policzkach. Shin'ya nie miał pojęcia, że gdy tylko wyszli na ciepłe popołudnie, zaciskające się wokół przedramienia palce Ye Liana nie chciały się jedynie nad nim podeprzeć. W chwili, gdy gwar wokół ich postaci wzrósł, gdy do uszu przedostawały się szelesty obracających kół i tłumów mijających ich na chodniku, mężczyzna chciał mu wszystko wyznać. Oddychał, jakby wybudził się z koszmaru, dłonie drżały w ciągłej obawie, a on chciał powiedzieć mu, że zabił Sue, że zniszczył ich życie, że przez cztery lata żył z poczuciem, iż przyczynił się do odesłania do zaświatów osobę, którą pragnął chronić nade wszystko. Wychodzący z herbaciarni zagadany gość, wpadł na wątłe ramię Ye Liana, wzbudzając w nim gwałtowny stan gotowości. Obejrzał się ostrożnie, puszczając rękaw Shin'yi. Roztarł palce na ramieniu, przyciągając do siebie. Zamknął oczy.

— Odprowadzę cię.

Usta zacisnęły się w cienką linię. Walczył z naturalnym odruchem, który wyćwiczony do perfekcji tuszował wewnętrzną walkę z emocjami. Serce miotające się w piersi zwolniło o ton.

— Może obejrzymy film. Jadłeś coś? Mógłbym...

(…)

— ... równie dobrze się zmyć zaraz po tym, jak odstawię cię pod drzwi.

Nie. Proszę.

Ze wciąż falującą piersią, wsunął dłoń do kieszeń, to co znalazło się chwilę później w otwartej dłoni, okazało się pękiem kluczy z pilotem rozbrajającym alarm do białego jaguara.

Zaparkowałem ulice dalej. Masz prawo jazdy? — zapytał z pewną dozą wątpliwości. We wpatrujących się oczach Ye Liana, odbijały się ciemne chmury, rude poplątane kosmyki i złote fałszywe spojrzenie, które nigdy nie powinien zignorować. — Mógłbyś nas podwieźć. Nie wiem, czy jestem w stanie usiąść za kierownicą.

Nigdy nie po­zwól, by wi­dzie­li twoje sła­bo­ści.

Życiowa man­tra pisarza właśnie pękła, ale nie odczuwał z tego powodu ujmy. Tak samo jak nie odczuwał oporów, aby pozwolić Shin'yi zająć miejsce na skórzanym fotelu swojego ukochanego wozu, a przecież wiedział jaki ten jest nierozważny. Teraz bardziej niż czegokolwiek pragnął, aby mu towarzyszył i — co brzmiało nawet dla niego samego strasznie naiwnie — nie zostawiał go w samotności. Ta już na co dzień okazywała się straszną trwogą. Łatwo przegrywał ze swoimi lękami, bo nie miał z kim ich dzielić. Nie miał nikogo, kto mógłby go przed nimi uchronić.

Nie musisz się zmywać — wymsknęło się z bladych ust i bardziej niż tych słów zawstydził się swojej reakcji. Zacisnął klucze w dłoni i zsunął się na schodek herbaciarni, starając się nie przejmować, iż wygląda jak dzieciak czekający na pociąg. Przecież mógł ubrudzić swoje jasne spodnie. — W domu mam resztkę Bīgan nikujaga. Wegańskie — przytknął zwiniętą pięść do pochylonego czoła. — Nie wyszło mi najlepiej. Może dlatego — z braku lepszych opcji — tak mało jem. — zażartował, ale nikt się nie zaśmiał. Zapada krótka pauza, w której rozlegał się jedynie dźwięk przejeżdżających samochodów. — Ja zajmę się wyborem filmu. Ty jedzeniem.

Czy znów kierował się swoją egoistyczna potrzeba bliskości? I czy to naprawdę był egoizm? Bo czy wszystko, co powinien przejawiać względem Ichiru, a co lokował w towarzyszącym mu młodszym chłopaku, było naprawdę tak niepoprawne?

Zapomniał zabrać z herbaciarni płaszcza.

Ale nie zdecydował się zawrócić.

Nie zamierzał się już cofać.


— zt x2
 @Warui Shin'ya
Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku