Strona 1 z 2 • 1, 2
12.07.2037r.
Natsukashii Matsuri miało się w najlepsze, ale on daleki był od świętowania. Praca wymagała od niego całodobowej dyspozycyjności, niezależnie od tego, czy właśnie trwał jakiś huczny festiwal obchodzony przez dziesiątki tysięcy ludzi. Nie dla niego były zabawy, wieszanie życzeń na rozłożystym drzewie i radosna zabawa. Wiedział zresztą, że gry były ustawione i wygrana zależała od widzimisię właściciela stoiska, który raczej wolał zarobić niż pozwolić komuś na rozbicie banku.Wracał do siebie po kolejnej misji zakończonej sukcesem. Nienawidził nocnych akcji, powtarzał to za każdym razem, kiedy na taką go wysyłali. Ale jednocześnie był niezawodny i nie odmawiał, nie pozwalając, żeby jakaś błaha wada genetyczna przeszkadzała mu w egzystencji. Dawał z siebie wszystko, a nawet wyciskał nadmiarowe procenty w normie, byleby tylko udowodnić przed samym sobą, że się nadaje. Zupełnie jakby chciał pokazać drwiącym z niego dzieciakom, że wbrew ich przewidywaniom do czegoś doszedł. Samodzielnie, bez znajomości.
Wzorzyste kimono utrzymane w ciemnej tonacji miało wtopić go w tłum, pozwolić przejść niepostrzeżenie na posterunek umieszczony wysoko ponad głowami obywateli. Likwidacja celu była szybka, czysta, przebiegła bez zakłóceń. Poinformował tylko o trafieniu, a resztą nie musiał się przejmować; ciało zostanie zabrane, miejsce uprzątnięte, a on mógł w spokoju wrócić do domu. Konto zasilone o jeszcze jedno odebrane życie, ale Nakashima już dawno przeszedł z tym do porządku dziennego. Już ich nie liczył, każda jego ofiara na to zasługiwała. Jeśli musiał chronić niewinnych zabijając przestępców, to najwyraźniej tak miało być.
Zatrzymał się słysząc znajomy głos zza rogu pobocznej alejki. Zbliżył się do ściany, przylgnął do niej niczym cień, wytężając słuch. Co tu robił Shin? Zacisnął nieco mocniej palce na karabinie trzymanym wzdłuż ciała. Im więcej rozmowy do niego docierało, tym bardziej mroziła mu się krew w żyłach, a wszystkie podejrzenia wysnuwane w kierunku brata i dowody, które udało mu się zebrać, zaczynały wyglądać na prawdziwe.
Nie miał pojęcia, jak długo tak trwał. Wreszcie z alejki wyszła dwójka mężczyzn, nie zauważając go wyłącznie przez skierowanie swoich kroków w stronę przeciwną niż jego wlepienie się w elewację budynku. Wciąż jednak słyszał jedną osobę. Wysunął się z cienia w wąską drogę między budynkami, Shin stał odwrócony do niego plecami. Yosuke trzymał broń w pogotowiu, wciąż łudząc się, że coś usłyszał źle, może nie zrozumiał kontekstu. Przede wszystkim chciał wiedzieć, co młody tu robi, jeszcze w tak szemranym towarzystwie.
Rozmowa poszła źle. Gwałtowny ruch młodszego Nakashimy wyzwolił w dowódcy odruch, huk wystrzału niemal idealnie zbiegł się z wybuchem fajerwerków gdzieś ponad dachami budynków. Wytatuowany mężczyzna zatoczył się, cofnął i upadł, pozostawiając na polu boju jedną duszę oraz rosnącą plamę krwi pod sobą oraz szkarłatny rozprysk na ścianie za miejscem, w którym jeszcze przed chwilą stał. Poczuł w sobie zimną pustkę, która wydusiła mu z płuc resztkę powietrza. Widok go paraliżował, choć przecież dziesiątki razy widział trupy, widywał też rzeczy znacznie gorsze od bezwładnego ludzkiego ciała rozłożonego na ziemi jak rododendron. A jednak teraz zdawał się zaczynać dusić, w milczeniu patrząc na Shina. Chciał, żeby to wszystko okazało się tylko złym snem, z którego zaraz się obudzi. Przecież jego brat nie mógł być yūrei, to niedorzeczne.
Był. I sam to potwierdził.
Najbardziej bolało, że nie wyznał tego wcześniej.
@Hecate Shirshu Black
Seiwa-Genji Enma and Hecate Black szaleją za tym postem.
Szary kłąb dymu co jakiś czas przesłaniał twarz siedzącej na ławeczce dziewczyny; pozostawała we względnym bezruchu, jedynie co kilka chwil unosząc trzymanego między palcami papierosa do ust. Nikt jej nie towarzyszył — ani żadna osoba, ani majestatyczny kruk, w którego obecności pojawiała się najczęściej.
Dość szybko znudziła ją zabawa metalowym zippo, wepchnęła je więc w głęboką kieszeń ciemnego płaszcza, zaraz przewieszając luźno rękę przez udo. Krótkie westchnienie poprzedziło zgadzanie ledwo tlącej się końcówki fajki na specjalnie wyznaczonym do tego miejscu. Chyba nie było żadnego sensu dłużej tutaj siedzieć, chyba w końcu nadszedł czas, w którym z czystym sumieniem mogła zniknąć za drzwiami mniej lub bardziej lubianego baru i umoczyć usta w szklance negroni, o której myślała już od samego rana. Skomplementowanie napoju świeżym papierosem brzmiało w tamtym momencie jak fajrant po ciężkim dniu pracy.
Delikatny obcas butów rozbrzmiał w przemierzanej uliczce przyjemnym dla ucha echem; im bardziej oddalała się od celebrujących święto osób, tym wyraźniejszy się stawał. Może właśnie dlatego, że tak mu się przysłuchiwała, była w stanie wyłapać subtelny odgłos czegoś, co niezbyt wpasowywało się w normy fajerwerek czy wystrzeliwanych radośnie konfetti. Nieznaczny wyraz konsternacji odnalazł wówczas miejsce na licu dziewczyny. Powinna to zignorować, zając się tym, po co w ogóle przyszła do miasta — od baru nie dzieliło jej już tak wiele minut spaceru. Problem w tym, że nie miała w zwyczaju ignorować intuicji, a ta podpowiadała jej właśnie, że jeśli podąży dalej, znajdzie coś interesującego. Podążyła więc naprzód, nie zatrzymując się przy wejściu, do którego od kilku minut zmierzała; jak na podobne lokale godzina była wczesna, wnętrza wciąż więc nie wypełniały tłumy.
Zza zakrętu wyszła bez cienie zawahania, z tą samą dumą z którą zawsze się nosiła. Nie wyglądała również na szczególnie zdziwioną widokiem ani coraz to większej kałuży krwi ani brodzącego w niej ciała. Bardziej zdezorientowała niż zaskoczyła ją natomiast obecność znajomej twarzy.
— No no, a ja obstawałam za panem u Byakko zapewniając, że jest pan dobrym człowiekiem, panie Nakashima — powiedziała, podchodząc do niego niespiesznie, z pozoru mówiąc poważnie, lecz wystarczyło jedno spojrzenie by dojrzeć uśmiech błądzący po pełnych wargach. — Oczywiście żartuję, nikt nie jest święty. Ciężki dzień?
| outfit, bez kapelusza
Dość szybko znudziła ją zabawa metalowym zippo, wepchnęła je więc w głęboką kieszeń ciemnego płaszcza, zaraz przewieszając luźno rękę przez udo. Krótkie westchnienie poprzedziło zgadzanie ledwo tlącej się końcówki fajki na specjalnie wyznaczonym do tego miejscu. Chyba nie było żadnego sensu dłużej tutaj siedzieć, chyba w końcu nadszedł czas, w którym z czystym sumieniem mogła zniknąć za drzwiami mniej lub bardziej lubianego baru i umoczyć usta w szklance negroni, o której myślała już od samego rana. Skomplementowanie napoju świeżym papierosem brzmiało w tamtym momencie jak fajrant po ciężkim dniu pracy.
Delikatny obcas butów rozbrzmiał w przemierzanej uliczce przyjemnym dla ucha echem; im bardziej oddalała się od celebrujących święto osób, tym wyraźniejszy się stawał. Może właśnie dlatego, że tak mu się przysłuchiwała, była w stanie wyłapać subtelny odgłos czegoś, co niezbyt wpasowywało się w normy fajerwerek czy wystrzeliwanych radośnie konfetti. Nieznaczny wyraz konsternacji odnalazł wówczas miejsce na licu dziewczyny. Powinna to zignorować, zając się tym, po co w ogóle przyszła do miasta — od baru nie dzieliło jej już tak wiele minut spaceru. Problem w tym, że nie miała w zwyczaju ignorować intuicji, a ta podpowiadała jej właśnie, że jeśli podąży dalej, znajdzie coś interesującego. Podążyła więc naprzód, nie zatrzymując się przy wejściu, do którego od kilku minut zmierzała; jak na podobne lokale godzina była wczesna, wnętrza wciąż więc nie wypełniały tłumy.
Zza zakrętu wyszła bez cienie zawahania, z tą samą dumą z którą zawsze się nosiła. Nie wyglądała również na szczególnie zdziwioną widokiem ani coraz to większej kałuży krwi ani brodzącego w niej ciała. Bardziej zdezorientowała niż zaskoczyła ją natomiast obecność znajomej twarzy.
— No no, a ja obstawałam za panem u Byakko zapewniając, że jest pan dobrym człowiekiem, panie Nakashima — powiedziała, podchodząc do niego niespiesznie, z pozoru mówiąc poważnie, lecz wystarczyło jedno spojrzenie by dojrzeć uśmiech błądzący po pełnych wargach. — Oczywiście żartuję, nikt nie jest święty. Ciężki dzień?
| outfit, bez kapelusza
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Seiwa-Genji Enma and Nakashima Yosuke szaleją za tym postem.
Choć był ciepły, lipcowy wieczór, Nakashimę owionął chłód. Jakaś niewielka cząstka jego osobowości właśnie próbowała sarkastycznie pogratulować mu wspaniałych odruchów, a inna wysnuwała argumenty, że młody był wielokrotnie ostrzegany, by nie robić gwałtownych ruchów. Ich spotkanie po latach też prawie skończyło się postrzeleniem, nawet jeśli mniej groźnym. A prawie robiło jednak sporą różnicę.
Opuścił zaczynające drżeć ręce, broń wyśliznęła mu się spomiędzy palców, ciążąc, jakby nagle podwoiła swoją wagę. Obiecywał rodzeństwu, że będzie się nimi opiekować nawet, jeśli nie będą tego chcieli i już sami będą dorośli, a potem obiecywał matce, że odnajdzie Shina, jeśli ten nie postanowi się jednak odnaleźć sam i wrócić do domu. Miał swoją odpowiedź, dlaczego w pewnym momencie urwał mu się trop. Zniknął ze świata żywych, badając sprawę, która go nawet nie dotyczyła, a która przyniosła mu tylko śmierć, jak niemalże samemu Yosuke wiele lat wcześniej.
Stuknięcie karabinu o beton zbiegło się ze słowami niesionymi znajomym głosem. Nie zareagował, przynajmniej z początku; wpatrywał się w leżące ciało, próbując wyrwać własne z odrętwienia. Duch mógł jeszcze tu być, jeśli pocisk nie posłał go… no właśnie. Gdzie trafiali ci, którzy doznali bliskiego spotkania z bronią Tsunami? Zaklęty arsenał mógł ranić nawet stworzenia z Kakuriyo, ale co się z nimi działo po otrzymaniu śmiertelnej rany? Naprawdę liczył, że nie jest to unicestwienie. Zamierzał zmyć łeb brata za bycie idiotą, kiedy sam w odpowiednim czasie trafi już do zaświatów.
Wreszcie udało mu się oderwać wzrok i spojrzeć na Hecate, ale w jego oczach brakowało tej standardowej pewności siebie, przekonania o słuszności własnych działań, przebłysku groźnej drapieżności. Było tam zagubienie, jakby właśnie utracił wiarę w swoje przekonania. Poniekąd tak właśnie było. Nie odezwał się, nawet odrobinę nie zmienił wyrazu twarzy. I tak nie było mu teraz blisko do uśmiechania się, nawet jakby potrafił wyrażać jakieś emocje. Nie lubił widowni przy swojej pracy, ale musiał tu zrobić jeszcze coś, choćby zapobiegawczo.
Sięgnął do kieszeni, wyciągając mały woreczek, z którego zaczął rozsypywać krąg wokół okrwawionego ciała. Wąska linia soli otoczyła wytatuowanego mężczyznę, tworząc barierę mającą za zadanie powstrzymać yūrei przed ucieczką. W milczeniu przy pomocy kawałka kredy zaczął kreślić symbole, uważając na kałużę krwi – nie widziało mu się spieranie jej później z delikatnego materiału.
– Shinie Nakashima, wdałeś się w towarzystwo, którego miałeś unikać i doprowadziło cię to do zguby. Chciałeś zemsty na moich oprawcach, żądałeś ich śmierci, mojego bezpieczeństwa. – Szept dźwięczał w ciszy, nieznacznie zagłuszany od czasu do czasu odgłosami świętowanego gdzieś dalej festiwalu. Yosuke klęknął na skraju solnego kręgu, w miejscu wolnym od szkarłatnej kałuży. Położył dłonie na udach i pochylił głowę. – Zginąłeś z rąk przestępców, z którymi zadarłeś, jednak nie przyszedłeś po pomoc. Zawsze pragnąłeś zostać docenionym i wyjść z cienia. Jesteś wściekły za ich czyny, obwiniasz się, że z twojego powodu cierpiał ktoś ci bliski, że na świecie istnieją ci, którzy krzywdzą słabych i nie ponoszą konsekwencji. Nie musisz już się tym zadręczać. Odnajdź spokój i odejdź ze świata żywych. Odeślę cię z powrotem do piekła, w którym się urodziłeś.
Zamknął oczy biorąc mocny wdech, chcąc się uspokoić. W efekcie tylko bardziej dotarło do niego, że właśnie wykonał egzorcyzm na własnym bracie. Pochylił się bardziej, zatapiając twarz w dłoniach. Dotychczas spotykanie dziecięcych yūrei wydawało mu się bolesne, ale właśnie poprzeczka została zawieszona jeszcze wyżej. Bliscy bili ten rekord emocjonalnego, cóż, tsunami o głowę.
– Teraz już ciężki – wymamrotał w odpowiedzi do Shirshu. Najwyraźniej daleko mu było do bycia dobrym człowiekiem.
Opuścił zaczynające drżeć ręce, broń wyśliznęła mu się spomiędzy palców, ciążąc, jakby nagle podwoiła swoją wagę. Obiecywał rodzeństwu, że będzie się nimi opiekować nawet, jeśli nie będą tego chcieli i już sami będą dorośli, a potem obiecywał matce, że odnajdzie Shina, jeśli ten nie postanowi się jednak odnaleźć sam i wrócić do domu. Miał swoją odpowiedź, dlaczego w pewnym momencie urwał mu się trop. Zniknął ze świata żywych, badając sprawę, która go nawet nie dotyczyła, a która przyniosła mu tylko śmierć, jak niemalże samemu Yosuke wiele lat wcześniej.
Stuknięcie karabinu o beton zbiegło się ze słowami niesionymi znajomym głosem. Nie zareagował, przynajmniej z początku; wpatrywał się w leżące ciało, próbując wyrwać własne z odrętwienia. Duch mógł jeszcze tu być, jeśli pocisk nie posłał go… no właśnie. Gdzie trafiali ci, którzy doznali bliskiego spotkania z bronią Tsunami? Zaklęty arsenał mógł ranić nawet stworzenia z Kakuriyo, ale co się z nimi działo po otrzymaniu śmiertelnej rany? Naprawdę liczył, że nie jest to unicestwienie. Zamierzał zmyć łeb brata za bycie idiotą, kiedy sam w odpowiednim czasie trafi już do zaświatów.
Wreszcie udało mu się oderwać wzrok i spojrzeć na Hecate, ale w jego oczach brakowało tej standardowej pewności siebie, przekonania o słuszności własnych działań, przebłysku groźnej drapieżności. Było tam zagubienie, jakby właśnie utracił wiarę w swoje przekonania. Poniekąd tak właśnie było. Nie odezwał się, nawet odrobinę nie zmienił wyrazu twarzy. I tak nie było mu teraz blisko do uśmiechania się, nawet jakby potrafił wyrażać jakieś emocje. Nie lubił widowni przy swojej pracy, ale musiał tu zrobić jeszcze coś, choćby zapobiegawczo.
Sięgnął do kieszeni, wyciągając mały woreczek, z którego zaczął rozsypywać krąg wokół okrwawionego ciała. Wąska linia soli otoczyła wytatuowanego mężczyznę, tworząc barierę mającą za zadanie powstrzymać yūrei przed ucieczką. W milczeniu przy pomocy kawałka kredy zaczął kreślić symbole, uważając na kałużę krwi – nie widziało mu się spieranie jej później z delikatnego materiału.
– Shinie Nakashima, wdałeś się w towarzystwo, którego miałeś unikać i doprowadziło cię to do zguby. Chciałeś zemsty na moich oprawcach, żądałeś ich śmierci, mojego bezpieczeństwa. – Szept dźwięczał w ciszy, nieznacznie zagłuszany od czasu do czasu odgłosami świętowanego gdzieś dalej festiwalu. Yosuke klęknął na skraju solnego kręgu, w miejscu wolnym od szkarłatnej kałuży. Położył dłonie na udach i pochylił głowę. – Zginąłeś z rąk przestępców, z którymi zadarłeś, jednak nie przyszedłeś po pomoc. Zawsze pragnąłeś zostać docenionym i wyjść z cienia. Jesteś wściekły za ich czyny, obwiniasz się, że z twojego powodu cierpiał ktoś ci bliski, że na świecie istnieją ci, którzy krzywdzą słabych i nie ponoszą konsekwencji. Nie musisz już się tym zadręczać. Odnajdź spokój i odejdź ze świata żywych. Odeślę cię z powrotem do piekła, w którym się urodziłeś.
Zamknął oczy biorąc mocny wdech, chcąc się uspokoić. W efekcie tylko bardziej dotarło do niego, że właśnie wykonał egzorcyzm na własnym bracie. Pochylił się bardziej, zatapiając twarz w dłoniach. Dotychczas spotykanie dziecięcych yūrei wydawało mu się bolesne, ale właśnie poprzeczka została zawieszona jeszcze wyżej. Bliscy bili ten rekord emocjonalnego, cóż, tsunami o głowę.
– Teraz już ciężki – wymamrotał w odpowiedzi do Shirshu. Najwyraźniej daleko mu było do bycia dobrym człowiekiem.
Seiwa-Genji Enma and Hecate Black szaleją za tym postem.
Już czysto automatycznie sięgnęła do głębokiej kieszeni, wyłuskując z niej papierowe opakowanie. Postanowiła w żaden sposób nie przeszkadzać mężczyźnie w tym, co musiał zrobić, postępując dłuższy krok w tył, by dać mu trochę przestrzeni. Zamiast ingerować w wybrzmiewający z jego ust monolog zerknęła do zmiętej paczuszki, w głowie kalkulując czy posiadana resztka papierosów wystarczy na zapowiadający się wieczór. Znaczące usta westchnienie w kilka chwil później mogło świadczyć o tym, że obliczenia nie do końca się zgadzały. Jeden z papierosów wylądował mimo wszystko między pełnymi wargami, po krótkiej chwili odpalony metalową zapalniczką.
W końcu jednak obcasy jej butów stuknęły o twardą kostkę uliczki, gdy postąpiła te kilka kroków naprzód, rezygnując z wcześniej wytworzonego dystansu. Przystanęła dopiero marnych kilka centymetrów od Nakashimy, kątem oka zerkając ku jego zmęczonej twarzy. Wolna dłoń — ta w której nie trzymała fajki — wylądowała na ramieniu Tsunami.
— Cóż, znam sposób na ciężkie dni — powiedziała w końcu, nie wpatrując się w żaden konkretny punkt. Zamiast tego wzrok miała utkwiony gdzieś w niebie, może w wielu odcieniach jakie akurat się na nim malowały, a może w kształtach płynących po nim chmur; słońce zachodziło, pozostało więc niewiele czasu na oglądanie. Gęsty kłąb szarości po chwili przesłonił twarz dziewczyny.
— Ma jednak swoje złe strony, może się skończyć bólem głowy i mdłościami — dodała po chwili, opuszczając powoli głowę, by spojrzeć na schowane w dłoniach lico Nakashimy. Nie powinno jej to w zasadzie obchodzić, wszak jego problemy żadną miarą nie były jej problemami. Nie znali się też a tyle długo ani tym bardziej na tyle dobrze, by odczuwała choć minimalną potrzebę udzielenia mu pomocy. Nie czuła również żalu czy współczucia, bo, jak już założyła, dzieliła ich zbyt wielka przepaść niewiedzy. A jednak wciąż opierała smukłe palce na ramieniu, upewniając go o swojej obecności nie tylko tym łagodnym kontaktem, ale i zapachem palonego akurat papierosa.
— Myślę, że możemy sobie już darować grzeczności — stwierdziła, trącając plecy Nakashimy lekkim ruchem. — Wstawaj, to nie czas na załamania w miejscu takim jak to. Zakładam, że wiesz co robić w podobnych sytuacjach by uniknąć niepotrzebnej publiczności? Schowaj emocje na bok, trzeba się zająć sprawą. Później postawię ci drinka, wyglądasz na kogoś, kto musi się porządnie najebać — Krótki pomruk zakończył wypowiedź Black, gdy odsuwała się na bok, sięgając po telefon — w żadnym konkretnym celu, chciała jedynie skontrolować godzinę by wiedzieć, jakie miejsce mogli odwiedzić, by mieć szansę na zajęcie ustronnego miejsca. Zaraz jednak obróciła twarz z powrotem ku Nakashimie, zastanawiając się nad czymś wyraźnie. W końcu jednak westchnęła, wypuszczając z ust kolejny kłąb dymu z papierosa..
— Moja rodzina ma pewną tradycję — zaczęła, spoglądając ku nieruchomemu ciału. — Z ubioru zmarłego odrywa się skrawek ubrania, by później przywiązać go do gałęzi świeżo posadzonej sadzonki drzewa. Ciotka zawsze powtarzała, że w ten sposób zachowujemy pamięć o nich, a śmierć przemieniamy w nowy żywot.
@Nakashima Yosuke
W końcu jednak obcasy jej butów stuknęły o twardą kostkę uliczki, gdy postąpiła te kilka kroków naprzód, rezygnując z wcześniej wytworzonego dystansu. Przystanęła dopiero marnych kilka centymetrów od Nakashimy, kątem oka zerkając ku jego zmęczonej twarzy. Wolna dłoń — ta w której nie trzymała fajki — wylądowała na ramieniu Tsunami.
— Cóż, znam sposób na ciężkie dni — powiedziała w końcu, nie wpatrując się w żaden konkretny punkt. Zamiast tego wzrok miała utkwiony gdzieś w niebie, może w wielu odcieniach jakie akurat się na nim malowały, a może w kształtach płynących po nim chmur; słońce zachodziło, pozostało więc niewiele czasu na oglądanie. Gęsty kłąb szarości po chwili przesłonił twarz dziewczyny.
— Ma jednak swoje złe strony, może się skończyć bólem głowy i mdłościami — dodała po chwili, opuszczając powoli głowę, by spojrzeć na schowane w dłoniach lico Nakashimy. Nie powinno jej to w zasadzie obchodzić, wszak jego problemy żadną miarą nie były jej problemami. Nie znali się też a tyle długo ani tym bardziej na tyle dobrze, by odczuwała choć minimalną potrzebę udzielenia mu pomocy. Nie czuła również żalu czy współczucia, bo, jak już założyła, dzieliła ich zbyt wielka przepaść niewiedzy. A jednak wciąż opierała smukłe palce na ramieniu, upewniając go o swojej obecności nie tylko tym łagodnym kontaktem, ale i zapachem palonego akurat papierosa.
— Myślę, że możemy sobie już darować grzeczności — stwierdziła, trącając plecy Nakashimy lekkim ruchem. — Wstawaj, to nie czas na załamania w miejscu takim jak to. Zakładam, że wiesz co robić w podobnych sytuacjach by uniknąć niepotrzebnej publiczności? Schowaj emocje na bok, trzeba się zająć sprawą. Później postawię ci drinka, wyglądasz na kogoś, kto musi się porządnie najebać — Krótki pomruk zakończył wypowiedź Black, gdy odsuwała się na bok, sięgając po telefon — w żadnym konkretnym celu, chciała jedynie skontrolować godzinę by wiedzieć, jakie miejsce mogli odwiedzić, by mieć szansę na zajęcie ustronnego miejsca. Zaraz jednak obróciła twarz z powrotem ku Nakashimie, zastanawiając się nad czymś wyraźnie. W końcu jednak westchnęła, wypuszczając z ust kolejny kłąb dymu z papierosa..
— Moja rodzina ma pewną tradycję — zaczęła, spoglądając ku nieruchomemu ciału. — Z ubioru zmarłego odrywa się skrawek ubrania, by później przywiązać go do gałęzi świeżo posadzonej sadzonki drzewa. Ciotka zawsze powtarzała, że w ten sposób zachowujemy pamięć o nich, a śmierć przemieniamy w nowy żywot.
@Nakashima Yosuke
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Seiwa-Genji Enma and Nakashima Yosuke szaleją za tym postem.
Drgnął odczuwalnie, kiedy poczuł ciężar dłoni na ramieniu. Nie zasługiwał na to, nie spodziewał się i nie oczekiwał, ale zdecydowanie potrzebował i doceniał, choć tego nie wyrażał. Przesunął palce, przesłaniając tylko dolną część twarzy, odchylając nieco głowę i patrząc na nieruchome, stygnące już ciało. Widok, który przed oczami pojawiał mu się już wielokrotnie przez ponad dekadę. Pierwszego trupa miał okazję widzieć jeszcze będąc nastolatkiem i wtedy było to coś wstrząsającego, teraz stanowiło element codzienności. Czym innym były jednak zwłoki kogoś tak bliskiego, z dziurą po kuli z karabinu snajperskiego w klatce piersiowej.
– W tej chwili spojrzenie w lustro grozi tym samym. – Starał się opanować drżenie cichego głosu, ale miał ochotę jednocześnie krzyczeć lub dać się ponieść rozpaczy. Sięgnął do twarzy, która tak często uśmiechała się na tysiąc sposobów, wiedząc, że już nigdy nie zobaczy żadnego z nich. Powoli odgarnął z czoła brata kosmyk czarnych włosów, zupełnie jak robił to w dzieciństwie, kiedy Shin przychodził ze stłuczonym kolanem, podrapany przez kota sąsiadów, spadnięciu z drzewa. Starał się pamiętać tylko dobre chwile i przywoływał je teraz, żeby zmyć obraz podłego ducha, który ożywił ciało drugiego Nakashimy, podszywając się pod niego, okłamując, bawiąc się w jakąś ohydną grę i planując swoją zemstę. Zaraz jednak cofnął rękę, nieco zbyt gwałtownie, jakby dotknął zbyt gorącego kubka. To nie jego rodzina, a zwykłe, grające na uczuciach yurei. Podła kreatura gotowa wyrządzić mu krzywdę.
Podniósł się po zaczerpnięciu głębszego wdechu, który zaraz wypuścił z płuc. Wyciągnął z kieszeni telefon, bez zawahania wchodząc w kontakty i pisząc niemal mechanicznie wiadomość do jednego z nich. Szybkie zawiadomienie o miejscu przeprowadzenia egzorcyzmu, bez wdawania się w szczegóły, kim był osobnik – od tego miał spisanie raportu, a mógł sobie kupić trochę czasu na wymyślenie czy chce w nim zawrzeć prawdę. Był osobą zdolną do oddania strzału w kierunku dziecka i nikogo nie zdziwiłoby odprawienie w zaświaty członka rodziny, ale nie miał ochoty na znoszenie tej dziwnej atmosfery w jednostce, obciążania innych egzorcystów wymuszoną koniecznością składania kondolencji.
– Może by mu się to należało przy pierwszej śmierci – zaczął chłodno, tonem już o wiele bardziej zbliżonym do jego naturalnej, wiecznej obojętności. I choć wyraz twarzy również zdawał się powracać do neutralności, w oczach odbijał się głęboki żal. Nadal gdzieś głęboko w nim były ludzkie odruchy, prawie-śmierć nie odebrała mu wszystkich emocji, a jedynie zakopała je na dnie serca, obudowując grubym murem, z którego właśnie wypadła jedna cegła. – Ale jest niczym więcej jak kpiną z bogów, ożywionym truchłem, imitacją człowieka i kłamcą. Wolę pamiętać żywy oryginał, z którym się wychowywałem – dokończył gorzko, rzucając jeszcze jedno spojrzenie na martwego mężczyznę.
Odwrócił się w sztywny, wojskowy sposób i przeszedł te kilka kroków do leżącego na ziemi karabinu. Podniósł go, opierając o ramię, niemal przytulając.
– Jeśli mam się iść najebać to najpierw muszę rozłożyć broń. Niedaleko zaparkowałem motocykl, mam tam torbę. Idziesz ze mną? – Obejrzał się przez ramię na Hecate. Wychylenie kilku(nastu) drinków lub piw w barze brzmiało dobrze, ale tylko z towarzystwem. I bez karabinu na widoku. Snajperka była zbyt cenna i niebezpieczna, żeby znaleźć się w zasięgu rąk pijanego strzelca lub złodziejaszka czającego się na łatwy łup.
@Hecate Shirshu Black
– W tej chwili spojrzenie w lustro grozi tym samym. – Starał się opanować drżenie cichego głosu, ale miał ochotę jednocześnie krzyczeć lub dać się ponieść rozpaczy. Sięgnął do twarzy, która tak często uśmiechała się na tysiąc sposobów, wiedząc, że już nigdy nie zobaczy żadnego z nich. Powoli odgarnął z czoła brata kosmyk czarnych włosów, zupełnie jak robił to w dzieciństwie, kiedy Shin przychodził ze stłuczonym kolanem, podrapany przez kota sąsiadów, spadnięciu z drzewa. Starał się pamiętać tylko dobre chwile i przywoływał je teraz, żeby zmyć obraz podłego ducha, który ożywił ciało drugiego Nakashimy, podszywając się pod niego, okłamując, bawiąc się w jakąś ohydną grę i planując swoją zemstę. Zaraz jednak cofnął rękę, nieco zbyt gwałtownie, jakby dotknął zbyt gorącego kubka. To nie jego rodzina, a zwykłe, grające na uczuciach yurei. Podła kreatura gotowa wyrządzić mu krzywdę.
Podniósł się po zaczerpnięciu głębszego wdechu, który zaraz wypuścił z płuc. Wyciągnął z kieszeni telefon, bez zawahania wchodząc w kontakty i pisząc niemal mechanicznie wiadomość do jednego z nich. Szybkie zawiadomienie o miejscu przeprowadzenia egzorcyzmu, bez wdawania się w szczegóły, kim był osobnik – od tego miał spisanie raportu, a mógł sobie kupić trochę czasu na wymyślenie czy chce w nim zawrzeć prawdę. Był osobą zdolną do oddania strzału w kierunku dziecka i nikogo nie zdziwiłoby odprawienie w zaświaty członka rodziny, ale nie miał ochoty na znoszenie tej dziwnej atmosfery w jednostce, obciążania innych egzorcystów wymuszoną koniecznością składania kondolencji.
– Może by mu się to należało przy pierwszej śmierci – zaczął chłodno, tonem już o wiele bardziej zbliżonym do jego naturalnej, wiecznej obojętności. I choć wyraz twarzy również zdawał się powracać do neutralności, w oczach odbijał się głęboki żal. Nadal gdzieś głęboko w nim były ludzkie odruchy, prawie-śmierć nie odebrała mu wszystkich emocji, a jedynie zakopała je na dnie serca, obudowując grubym murem, z którego właśnie wypadła jedna cegła. – Ale jest niczym więcej jak kpiną z bogów, ożywionym truchłem, imitacją człowieka i kłamcą. Wolę pamiętać żywy oryginał, z którym się wychowywałem – dokończył gorzko, rzucając jeszcze jedno spojrzenie na martwego mężczyznę.
Odwrócił się w sztywny, wojskowy sposób i przeszedł te kilka kroków do leżącego na ziemi karabinu. Podniósł go, opierając o ramię, niemal przytulając.
– Jeśli mam się iść najebać to najpierw muszę rozłożyć broń. Niedaleko zaparkowałem motocykl, mam tam torbę. Idziesz ze mną? – Obejrzał się przez ramię na Hecate. Wychylenie kilku(nastu) drinków lub piw w barze brzmiało dobrze, ale tylko z towarzystwem. I bez karabinu na widoku. Snajperka była zbyt cenna i niebezpieczna, żeby znaleźć się w zasięgu rąk pijanego strzelca lub złodziejaszka czającego się na łatwy łup.
@Hecate Shirshu Black
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Przyglądała mu się uważnie, postanawiając póki co nie mówić zbyt wiele. Zajęła się raczej palonym akurat papierosem i przeglądaniem opcji dostępnych klubów w telefonie. I tak zamierzała dziś wyjść i spędzić noc na klubowaniu, dodatkowe towarzystwo nie robiło jej szczególnej różnicy. Tak długo jak nie zamierzał jej wytykać sposobu w jaki imprezowała i ona nie planowała niczego komentować. Wątpiła zresztą by w tym stanie miał zamiar cokolwiek jej wytykać, nie znali się też na tyle dobrze by miał do tego jakiekolwiek predyspozycje.
Odwróciła wzrok od rozjaśnionego ekranu dopiero wyłapawszy odgłos karabinu podnoszonego z ziemi. Otaksowała go szybkim spojrzeniem, tylko dzięki sporej sile woli powstrzymując się przed pełnym aprobaty gwizdnięciem. Nie zdołała już natomiast zapanować nad podwijającym się ku górze kącikiem ust — asymetryczny uśmiech czym prędzej ukryła za uniesionym do warg papierosem. Trzeba było przyznać, że do twarzy mu było z bronią.
— Idziesz ze mną?
Wzruszyła ramionami, wypuszczając z płuc kolejny kłąb szarego dymu.
— Chętnie zobaczę motocykl — przyznała bez większych ogródek. Nigdy nie należała do grona które jakoś szczególnie kryło się z intencjami, nie ważne jakie by nie były. Ruszyła więc z nim w akompaniamencie stukotu butów na obcasie, w międzyczasie zajmując się wyklikiwaniem czegoś w telefonie. Póki co nie zdradzała żadnych szczegółów, dopiero po dłuższej chwili chowając urządzenie do kieszeni płaszcz.
Po załatwieniu najważniejszych rzeczy to on narzuciła kierunek w którym mieli się udać. Podróż nie trwała długo, okazało się że znaleźli się stosunkowo blisko jednego z klubów, który w jej mniemaniu spełniał wszystkie potrzebne dla nadchodzącego wieczoru potrzeby. Tuż przed wejście ponownie wyłuskała telefon, okazując zrobioną wcześniej rezerwację postawnemu ochroniarzowi. Przywitał się z nią krótkim wypowiedzeniem nazwiska 'Black' i skinieniem głowy — wyglądało na to, że to nie był pierwszy raz gdy tu przychodziła. Przepuścił ich dwójkę w drzwiach bez żadnego zagajania rozmów, życząc jedynie udanego wieczoru. Sama Hecate natomiast nie poświęcała czasu na oglądanie wnętrza, w końcu już niejednokrotnie je widziała, zamiast tego prowadząc Nakashimę do jednej z eleganckich budek; odgrodzona od reszty klubu zapewniającą prywatność ścinką, obitą miękkim materiałem, wyposażoną w kanapę i prywatny głośnik przepuszczający subtelnie muzykę z reszty budynku.
— Pierwsza kolejka na mój koszt — rzuciła nagle, zsuwając z ramion ciemny materiał płaszcza. Wewnątrz było na tyle ciepło, że mogła bez zastanowienia siedzieć w czarnym t-shircie. Po zajęciu miejsca na kanapie bez zbędnego przedłużania dobrała się do wbudowanego w stolik panelu by dzięki jego wygodzie zamówić dwa drinki. Nie trzeba było długo czekać aż po delikatnym odgłosie pukania w drzwi kelner przyniósł parę szklanek, szybko zostawiając ich dwójkę samą.
— Negroni. Moje ulubione. Mam ndzieję, że ci zasmakuje.
@Nakashima Yosuke
Odwróciła wzrok od rozjaśnionego ekranu dopiero wyłapawszy odgłos karabinu podnoszonego z ziemi. Otaksowała go szybkim spojrzeniem, tylko dzięki sporej sile woli powstrzymując się przed pełnym aprobaty gwizdnięciem. Nie zdołała już natomiast zapanować nad podwijającym się ku górze kącikiem ust — asymetryczny uśmiech czym prędzej ukryła za uniesionym do warg papierosem. Trzeba było przyznać, że do twarzy mu było z bronią.
— Idziesz ze mną?
Wzruszyła ramionami, wypuszczając z płuc kolejny kłąb szarego dymu.
— Chętnie zobaczę motocykl — przyznała bez większych ogródek. Nigdy nie należała do grona które jakoś szczególnie kryło się z intencjami, nie ważne jakie by nie były. Ruszyła więc z nim w akompaniamencie stukotu butów na obcasie, w międzyczasie zajmując się wyklikiwaniem czegoś w telefonie. Póki co nie zdradzała żadnych szczegółów, dopiero po dłuższej chwili chowając urządzenie do kieszeni płaszcz.
...
Po załatwieniu najważniejszych rzeczy to on narzuciła kierunek w którym mieli się udać. Podróż nie trwała długo, okazało się że znaleźli się stosunkowo blisko jednego z klubów, który w jej mniemaniu spełniał wszystkie potrzebne dla nadchodzącego wieczoru potrzeby. Tuż przed wejście ponownie wyłuskała telefon, okazując zrobioną wcześniej rezerwację postawnemu ochroniarzowi. Przywitał się z nią krótkim wypowiedzeniem nazwiska 'Black' i skinieniem głowy — wyglądało na to, że to nie był pierwszy raz gdy tu przychodziła. Przepuścił ich dwójkę w drzwiach bez żadnego zagajania rozmów, życząc jedynie udanego wieczoru. Sama Hecate natomiast nie poświęcała czasu na oglądanie wnętrza, w końcu już niejednokrotnie je widziała, zamiast tego prowadząc Nakashimę do jednej z eleganckich budek; odgrodzona od reszty klubu zapewniającą prywatność ścinką, obitą miękkim materiałem, wyposażoną w kanapę i prywatny głośnik przepuszczający subtelnie muzykę z reszty budynku.
— Pierwsza kolejka na mój koszt — rzuciła nagle, zsuwając z ramion ciemny materiał płaszcza. Wewnątrz było na tyle ciepło, że mogła bez zastanowienia siedzieć w czarnym t-shircie. Po zajęciu miejsca na kanapie bez zbędnego przedłużania dobrała się do wbudowanego w stolik panelu by dzięki jego wygodzie zamówić dwa drinki. Nie trzeba było długo czekać aż po delikatnym odgłosie pukania w drzwi kelner przyniósł parę szklanek, szybko zostawiając ich dwójkę samą.
— Negroni. Moje ulubione. Mam ndzieję, że ci zasmakuje.
@Nakashima Yosuke
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Nie zwykł wtykać nosa w to, jak kto spędzał swój czas wolny, zwłaszcza w momencie, w którym trwał festiwal. Chodzenie od baru do baru było równie dobrą rozrywką co siedzenie w domowym zaciszu nad ulubioną książką – każdy lubił co innego, a Nakashima nie był kapłanem, żeby biegać za każdym z rózgą i straszyć piekłem za pijaństwo, rozpustę i ogólny brak umartwiania się nad swoją bezsensowną egzystencją. To, że sam preferował inny rodzaj rozrywki, nie dawało mu przyzwolenia na jakąkolwiek krytykę. W każdym razie nie wobec kogoś, kogo prawie nie znał. Choć nawet siostry za wieczne siedzenie w mieszkaniu przed komputerem i obijanie się nie potrafił porządnie zrugać. Nie jego sprawa. Miał własne życie, własne zmartwienia i nie zamierzał żyć za innych.
Motocykl był w istocie nie tak daleko. Czarny, o ostrych, charakternych rysach i czerwonych, dopełniających całości elementach. Wyraźnie stworzony do rozwijania wysokich prędkości, przedzierania się przez wąskie przesmyki, do wyścigów, o które ciężko byłoby posądzać właściciela. Patrząc na pojazd można było się zastanawiać czy jest uciśniony praworządnym trzymaniem się drogowych limitów, czy jednak od czasu do czasu może zaznać pełni wolności, czując pęd wiatru na karoserii. Żołnierz w milczeniu zaczął rozkręcać broń na mniejsze elementy. Zręczność i tempo wskazywały na doświadczenie w tej czynności. Robił to już od dekady, wystarczająco często, by mięśnie wyrobiły w sobie odruch, zapamiętały ilość przekręceń, miejsce, w którym coś należało przycisnąć lub przesunąć. Części lądowały w czarnej torbie naznaczonej jedynie białym wizerunkiem wzbierającej fali. Kiedy skończył, wsunął dłoń do kieszonki kimono, wyciągając delikatnie pobrzękujący kluczyk. Wylądował tam, gdzie rozłożony karabin – żeby nie kusiło go wsiąść po paru drinkach na motocykl i rozbić się gdzieś, potencjalnie zagrażając czyjemuś życiu. Tym bardziej w aktualnym ubraniu. Po wypadzie z panną Black mógłby nie być w stanie przebrać się znowu w coś, co lepiej sprawdzało się do jazdy. Kolejny w ręku pojawił się telefon. Wystukał wiadomość, jednocześnie ukrywając torbę w zaułku pomiędzy dwoma budynkami. Oprócz sprzątnięcia miejsca egzorcyzmu (tudzież egzekucji), ktoś powinien też zgarnąć w bezpieczne miejsce zarówno broń, jak i zaparkowany pojazd. Przy sobie zostawił jedynie ukryty pistolet, portfel i sam telefon.
Dał się zaprowadzić do klubu. Nie lubił ich, ale w tej chwili czuł się na tyle podle, żeby wyrzuty sumienia dały radę zagłuszyć protesty rozsądku. W tym nigdy nie był, jak zresztą w dziewięćdziesięciu dziewięciu procent podobnych lokali w mieście. Każdy był dla niego taki sam. Głośny, tłoczny, ciemny i z migoczącymi, zbyt ostrymi światłami, momentami za bardzo go oślepiającymi. W każdym klientela była taka sama – cały przekrój społeczeństwa. Od dzieciaków, które wkręcały się na fałszywe dokumenty, przez młode dziewczyny wpuszczone za ładną twarz, paru pijaczków aż po dość elegancko ubranych bywalców. Kluby różniły się od siebie chyba tylko procentowym udziałem tych „grup społecznych” i ewentualnie jakością obsługi lub klimatem, w jakim urządzone było wnętrze. Był czas, kiedy takie miejsca kusiły go jak wszystkich, ale wtedy jeszcze potrafił czerpać jakąkolwiek radość z… cóż, czegokolwiek. Przede wszystkim z wypadów w gronie przyjaciół czy współpracowników. No i mimo wszystko raczej kończyli wtedy w barach. Były nieco cichsze, z lepiej dostosowanym oświetleniem, nie istniało ryzyko zostania zmuszonym do wyjścia na klubowy parkiet.
– Z nazwy brzmi ciekawie. – Nie znał się za dobrze na drinkach. Nie miewał okazji, żeby je pić, a w domowych warunkach po prostu mieszało się coś z czymś bez nadawania temu konkretnego imienia. Kiedy już coś pijał, na ogół i tak było to sake, whisky albo zwyczajne piwo. Choć prawdę powiedziawszy, nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał okazję sączyć jakikolwiek alkohol. Być może upił parę łyków na halloweenowej zabawie u państwa Aikiryu – na tyle mało, żeby nie zaczęło działać, ale też wystarczająco, żeby wtapiać się w tłum uczestników zabawy. Mimo wszystko, zawsze był tam służbowo.
– Nie najgorsze – zawyrokował po pierwszym łyku. – Choć to chyba nie do końca mój smak. – Gdzieś spomiędzy słodyczy przebijała się gorzkość. Przyjrzał się szklance, jakby coś w niej oceniając. Ot, szara ciecz. Trucizna w niepozornej otoczce, kusząca, żeby kosztować jej więcej i więcej. Pachnąca tą charakterystyczną, spirytusową nutą, którą potrafili wreszcie przejąć ci, którzy nie pohamowali się przed nadużyciem skrytej w szklance kusicielki.
@Hecate Black
Motocykl był w istocie nie tak daleko. Czarny, o ostrych, charakternych rysach i czerwonych, dopełniających całości elementach. Wyraźnie stworzony do rozwijania wysokich prędkości, przedzierania się przez wąskie przesmyki, do wyścigów, o które ciężko byłoby posądzać właściciela. Patrząc na pojazd można było się zastanawiać czy jest uciśniony praworządnym trzymaniem się drogowych limitów, czy jednak od czasu do czasu może zaznać pełni wolności, czując pęd wiatru na karoserii. Żołnierz w milczeniu zaczął rozkręcać broń na mniejsze elementy. Zręczność i tempo wskazywały na doświadczenie w tej czynności. Robił to już od dekady, wystarczająco często, by mięśnie wyrobiły w sobie odruch, zapamiętały ilość przekręceń, miejsce, w którym coś należało przycisnąć lub przesunąć. Części lądowały w czarnej torbie naznaczonej jedynie białym wizerunkiem wzbierającej fali. Kiedy skończył, wsunął dłoń do kieszonki kimono, wyciągając delikatnie pobrzękujący kluczyk. Wylądował tam, gdzie rozłożony karabin – żeby nie kusiło go wsiąść po paru drinkach na motocykl i rozbić się gdzieś, potencjalnie zagrażając czyjemuś życiu. Tym bardziej w aktualnym ubraniu. Po wypadzie z panną Black mógłby nie być w stanie przebrać się znowu w coś, co lepiej sprawdzało się do jazdy. Kolejny w ręku pojawił się telefon. Wystukał wiadomość, jednocześnie ukrywając torbę w zaułku pomiędzy dwoma budynkami. Oprócz sprzątnięcia miejsca egzorcyzmu (tudzież egzekucji), ktoś powinien też zgarnąć w bezpieczne miejsce zarówno broń, jak i zaparkowany pojazd. Przy sobie zostawił jedynie ukryty pistolet, portfel i sam telefon.
Dał się zaprowadzić do klubu. Nie lubił ich, ale w tej chwili czuł się na tyle podle, żeby wyrzuty sumienia dały radę zagłuszyć protesty rozsądku. W tym nigdy nie był, jak zresztą w dziewięćdziesięciu dziewięciu procent podobnych lokali w mieście. Każdy był dla niego taki sam. Głośny, tłoczny, ciemny i z migoczącymi, zbyt ostrymi światłami, momentami za bardzo go oślepiającymi. W każdym klientela była taka sama – cały przekrój społeczeństwa. Od dzieciaków, które wkręcały się na fałszywe dokumenty, przez młode dziewczyny wpuszczone za ładną twarz, paru pijaczków aż po dość elegancko ubranych bywalców. Kluby różniły się od siebie chyba tylko procentowym udziałem tych „grup społecznych” i ewentualnie jakością obsługi lub klimatem, w jakim urządzone było wnętrze. Był czas, kiedy takie miejsca kusiły go jak wszystkich, ale wtedy jeszcze potrafił czerpać jakąkolwiek radość z… cóż, czegokolwiek. Przede wszystkim z wypadów w gronie przyjaciół czy współpracowników. No i mimo wszystko raczej kończyli wtedy w barach. Były nieco cichsze, z lepiej dostosowanym oświetleniem, nie istniało ryzyko zostania zmuszonym do wyjścia na klubowy parkiet.
– Z nazwy brzmi ciekawie. – Nie znał się za dobrze na drinkach. Nie miewał okazji, żeby je pić, a w domowych warunkach po prostu mieszało się coś z czymś bez nadawania temu konkretnego imienia. Kiedy już coś pijał, na ogół i tak było to sake, whisky albo zwyczajne piwo. Choć prawdę powiedziawszy, nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał okazję sączyć jakikolwiek alkohol. Być może upił parę łyków na halloweenowej zabawie u państwa Aikiryu – na tyle mało, żeby nie zaczęło działać, ale też wystarczająco, żeby wtapiać się w tłum uczestników zabawy. Mimo wszystko, zawsze był tam służbowo.
– Nie najgorsze – zawyrokował po pierwszym łyku. – Choć to chyba nie do końca mój smak. – Gdzieś spomiędzy słodyczy przebijała się gorzkość. Przyjrzał się szklance, jakby coś w niej oceniając. Ot, szara ciecz. Trucizna w niepozornej otoczce, kusząca, żeby kosztować jej więcej i więcej. Pachnąca tą charakterystyczną, spirytusową nutą, którą potrafili wreszcie przejąć ci, którzy nie pohamowali się przed nadużyciem skrytej w szklance kusicielki.
@Hecate Black
Seiwa-Genji Enma and Hecate Black szaleją za tym postem.
Mimo iż na taką nie wyglądała, to od czasu do czasu rzucała mu baczne spojrzenia, łapiąc w ich zasięg nie tylko mimikę jego twarzy ale i sposób w jaki wykonywał każdy ruch; szczególnie zainteresowała się momentem w którym rozkręcał broń — skrupulatność i skupienie które wkładał w tę czynność sprawiła, że przez moment zastanawiała się czy aby na pewno potrzebował rozpraszacza. może wcale nie było tak źle jak myślała. Szybko się zreflektowała, nie potrzebują aż tak wiele czasu by stwierdzić, że to przecież nic nie znaczyło. Przestała więc o tym myśleć i analizować go wzrokiem na rzecz obserwacji otoczenia zmienionego z każdym stawianym naprzód krokiem.
Dopiero siedząc już w klubowej loży pozwoliła sobie znów spojrzeć na swojego dzisiejszego towarzysza. Szczególnie gdy próbował przyniesionego przez kelnera drinka. Uśmiechnęła się półgębkiem w reakcji na jego werdykt, bo było dokładnie tak jak podejrzewała — wykazywał się kulturą w absolutnie każdej sytuacji. Wsparła więc tylko policzek na stulonej w pięść dłoni, ówcześnie układając łokieć na blacie stolik. Wybrała pozycję pod odpowiednim kątem by móc prowadzić swobodną konwersację z ciałem skierowanym frontem ku Yosuke i nie połamać przy tym kroku od jego ciągłego wyginania.
— Jakie są więc twoje smaki? — zapytała, dłonią prezentując mu ten sam panel, którego jeszcze kilka minut temu sama używała by zamówić im napoje. Kątem oka zerknęła ku jednej ze ścian loży — mimo całkowicie przeszklonego boku dającego obraz na to, co działo się w dole klubu (ich loża znajdowała się na piętrze otaczającym główną salę), żaden z pozostałych klubowiczów nie mógł dojrzeć przyciemnionego wnętrza, szkło musiało być więc oparte na mechanice luster weneckich. Gra kolorowych świateł przytwierdzonych do wysokiego sufitu zahaczała o podłogę i krawędź stolika przy którym siedzieli Black i Nakshima, bardzo subtelnie nakreślając granicę między panującym dookoła mrokiem a ich blaskiem otulającym kontury rozmawiających. Biorąc kolejnego, tym razem nieco większego łyka drinka podniosła się od stołu, by podejść do ów szklanej bariery. Z założonymi tuż pod biustem rękoma oparła większość ciężaru ciała na jednym biodrze, tym samym drugie wypychając nieco w bok. Widać było, że ogląda popisy taneczne w dole.
Głośność muzyki odznaczała się nie tylko dźwiękiem ale i drobnymi, wyczuwalnymi w powietrzu wibracjami.
— Po ilu drinkach dasz się zaciągnąć do tańca? — Figlarny błysk przemykał przez kolorowe tęczówki dziewczyny, gdy obracała nieco głowę by móc znów na niego spojrzeć.
@Nakashima Yosuke
Dopiero siedząc już w klubowej loży pozwoliła sobie znów spojrzeć na swojego dzisiejszego towarzysza. Szczególnie gdy próbował przyniesionego przez kelnera drinka. Uśmiechnęła się półgębkiem w reakcji na jego werdykt, bo było dokładnie tak jak podejrzewała — wykazywał się kulturą w absolutnie każdej sytuacji. Wsparła więc tylko policzek na stulonej w pięść dłoni, ówcześnie układając łokieć na blacie stolik. Wybrała pozycję pod odpowiednim kątem by móc prowadzić swobodną konwersację z ciałem skierowanym frontem ku Yosuke i nie połamać przy tym kroku od jego ciągłego wyginania.
— Jakie są więc twoje smaki? — zapytała, dłonią prezentując mu ten sam panel, którego jeszcze kilka minut temu sama używała by zamówić im napoje. Kątem oka zerknęła ku jednej ze ścian loży — mimo całkowicie przeszklonego boku dającego obraz na to, co działo się w dole klubu (ich loża znajdowała się na piętrze otaczającym główną salę), żaden z pozostałych klubowiczów nie mógł dojrzeć przyciemnionego wnętrza, szkło musiało być więc oparte na mechanice luster weneckich. Gra kolorowych świateł przytwierdzonych do wysokiego sufitu zahaczała o podłogę i krawędź stolika przy którym siedzieli Black i Nakshima, bardzo subtelnie nakreślając granicę między panującym dookoła mrokiem a ich blaskiem otulającym kontury rozmawiających. Biorąc kolejnego, tym razem nieco większego łyka drinka podniosła się od stołu, by podejść do ów szklanej bariery. Z założonymi tuż pod biustem rękoma oparła większość ciężaru ciała na jednym biodrze, tym samym drugie wypychając nieco w bok. Widać było, że ogląda popisy taneczne w dole.
Głośność muzyki odznaczała się nie tylko dźwiękiem ale i drobnymi, wyczuwalnymi w powietrzu wibracjami.
— Po ilu drinkach dasz się zaciągnąć do tańca? — Figlarny błysk przemykał przez kolorowe tęczówki dziewczyny, gdy obracała nieco głowę by móc znów na niego spojrzeć.
@Nakashima Yosuke
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.
To, co stało się nie dalej niż pół godziny wcześniej nadal chyba jeszcze nie do końca do niego docierało. Przycupnęło na granicy świadomości, nie wiedząc, że właśnie siedzi okrakiem na torach, po których trochę dalej pędził pociąg. Jeszcze chwytał się tej nadziei, że to był tylko ktoś podobny, albo jakaś zjawa, która pogrywała z jego umysłem. Przecież to nie pierwszy raz jak yokai wdzierało mu się do głowy i wyciągało z niego coś, co mogło wykorzystać w ataku. Rodzina była najwrażliwszym punktem. Dla rodzeństwa zrobiłby wszystko, nawet jeśli nie dostawał nic w zamian, a wręcz obrywał w nagrodę brakiem wdzięczności oraz szacunku. Duch z łatwością mógłby utkać sobie formę łudząco podobną do młodszego brata. W głowie Yosuke było wiele wspomnień, które go dotyczyły i wyraźnie utrwalony wizerunek Shina. Chociaż co, jeśli nigdy się na niego nie natknął w Nanashi i to również była nawiedzająca go zjawa? Ostatni raz widział młodszego Nakashimę kiedy ten był nastolatkiem, niedługo przed jego ucieczką z domu. Możliwe, że nigdy go nie odnalazł.
Egzorcysta przyłapał się na nieruchomym patrzeniu w przestrzeń. Nie mógł jednak zamrzeć na długo, bo dotarło do niego pytanie kobiety. Albo przynajmniej jego część, z której nie było ciężko wywnioskować jak brzmiało w całości. Zamrugał kilka razy, przenosząc wzrok ze ściany na Hecate, a zaraz po tym od razu na panel.
– Nie jestem ani wybitnie wybredny, ani obyty, jeśli chodzi o alkohol. – Przyglądał się opisom składu poszczególnych pozycji, widząc wiele takich, które mogłyby być nawet ciekawe do spróbowania. Nawet, jeśli ostatecznie okazałyby się rozczarowaniem dla podniebienia. Zawsze był ten cień szansy, że faktycznie znajdzie swój smak. – Czysta japońska whisky albo sake. To zwykle piję w domu. Czasem soju, jeśli znajdę w sklepie osiedlowym. – Nieznacznie wzruszył ramionami. Pewnie przeciętny dzieciak zdobywający alko nielegalnie na fałszywy dowód znał więcej kombinacji zapełnienia szklanki procentami niż on w ogóle rozpoznawał samych trunków. – Ale mamy Natsukashii Matsuri. Powinno być pełne kolorów.
Wybrał coś, czego nazwę pewnie bardzo by skaleczył przy próbie wymowy, dlatego nawet nie próbował. I pewnie tylko przypadkiem jedno słowo przypominało – z tego co pamiętał – nazwisko siedzącej nieopodal kobiety. Black ship. Połączenie whisky z winem, sokiem z granatu i cytryny. Mogło być jednocześnie kompletnie ohydne, jak i całkiem smaczne, a nie dowie się, jeśli nie spróbuje.
Powiódł za nią wzrokiem. Czasem żałował, że nie zostało w nim już nawet krzty dawnej duszy towarzystwa, która znajdowała pięć tematów do rozmowy na minutę, ale z drugiej strony nikt by nie przewidział, że wyląduje w takiej sytuacji. Po jej kolejnym pytaniu odwrócił głowę, opadając plecami na oparcie kanapy. Uniósł szklankę, przyglądając się jej, oceniając ile takich doprowadziłoby go do stanu dostatecznego znieczulenia. Zazwyczaj miał najtwardszą głowę spośród towarzystwa, ale teraz przeciwniczką nie była rodowita Japonka, a on nigdy nie dotarł do swoich limitów, więc nie mógł z dokładnością określić liczby drinków, które musiał w siebie wlać. Matematyka zawiodła go po raz pierwszy. Może gdyby lepiej znał się na chemii czy biologii, coś by z tych wyliczeń wyszło. Biorąc pod uwagę wchłanianie się alkoholu, tempo, z jakim organizm próbował się pozbyć trucizny, jego wagę i procentowy udział poszczególnych tkanek.
Westchnął niemal bezgłośnie.
– Piętnastu. – Liczba była rzucona całkiem losowo, z założeniem, że w ogóle dotrwa do tego momentu. Zawsze mógł całkowicie odpaść przy czternastym albo nadal jeszcze niczego nie poczuć. To też nie tak, że nie umiał tańczyć – choć zdecydowanie lepiej radził sobie w tańcu do muzyki klasycznej. Po prostu nie chciał. Musiałoby mu być całkowicie obojętne, że ktoś może go obserwować i rozpoznać, żeby zgodzić się na takie upodlenie.
Szklanka stuknęła o blat, kiedy wyzerował jej zawartość. Po co było przedłużać nieuniknione? Godność niewątpliwie zostawił na progu, tuż obok ochroniarza. Oparł łokcie o blat stolika. Jedną dłoń zwinął w pięść, wsunął w objęcie drugiej, a na koniec oparł o jej wierzch czoło. Przymknął oczy.
@Hecate Black
Egzorcysta przyłapał się na nieruchomym patrzeniu w przestrzeń. Nie mógł jednak zamrzeć na długo, bo dotarło do niego pytanie kobiety. Albo przynajmniej jego część, z której nie było ciężko wywnioskować jak brzmiało w całości. Zamrugał kilka razy, przenosząc wzrok ze ściany na Hecate, a zaraz po tym od razu na panel.
– Nie jestem ani wybitnie wybredny, ani obyty, jeśli chodzi o alkohol. – Przyglądał się opisom składu poszczególnych pozycji, widząc wiele takich, które mogłyby być nawet ciekawe do spróbowania. Nawet, jeśli ostatecznie okazałyby się rozczarowaniem dla podniebienia. Zawsze był ten cień szansy, że faktycznie znajdzie swój smak. – Czysta japońska whisky albo sake. To zwykle piję w domu. Czasem soju, jeśli znajdę w sklepie osiedlowym. – Nieznacznie wzruszył ramionami. Pewnie przeciętny dzieciak zdobywający alko nielegalnie na fałszywy dowód znał więcej kombinacji zapełnienia szklanki procentami niż on w ogóle rozpoznawał samych trunków. – Ale mamy Natsukashii Matsuri. Powinno być pełne kolorów.
Wybrał coś, czego nazwę pewnie bardzo by skaleczył przy próbie wymowy, dlatego nawet nie próbował. I pewnie tylko przypadkiem jedno słowo przypominało – z tego co pamiętał – nazwisko siedzącej nieopodal kobiety. Black ship. Połączenie whisky z winem, sokiem z granatu i cytryny. Mogło być jednocześnie kompletnie ohydne, jak i całkiem smaczne, a nie dowie się, jeśli nie spróbuje.
Powiódł za nią wzrokiem. Czasem żałował, że nie zostało w nim już nawet krzty dawnej duszy towarzystwa, która znajdowała pięć tematów do rozmowy na minutę, ale z drugiej strony nikt by nie przewidział, że wyląduje w takiej sytuacji. Po jej kolejnym pytaniu odwrócił głowę, opadając plecami na oparcie kanapy. Uniósł szklankę, przyglądając się jej, oceniając ile takich doprowadziłoby go do stanu dostatecznego znieczulenia. Zazwyczaj miał najtwardszą głowę spośród towarzystwa, ale teraz przeciwniczką nie była rodowita Japonka, a on nigdy nie dotarł do swoich limitów, więc nie mógł z dokładnością określić liczby drinków, które musiał w siebie wlać. Matematyka zawiodła go po raz pierwszy. Może gdyby lepiej znał się na chemii czy biologii, coś by z tych wyliczeń wyszło. Biorąc pod uwagę wchłanianie się alkoholu, tempo, z jakim organizm próbował się pozbyć trucizny, jego wagę i procentowy udział poszczególnych tkanek.
Westchnął niemal bezgłośnie.
– Piętnastu. – Liczba była rzucona całkiem losowo, z założeniem, że w ogóle dotrwa do tego momentu. Zawsze mógł całkowicie odpaść przy czternastym albo nadal jeszcze niczego nie poczuć. To też nie tak, że nie umiał tańczyć – choć zdecydowanie lepiej radził sobie w tańcu do muzyki klasycznej. Po prostu nie chciał. Musiałoby mu być całkowicie obojętne, że ktoś może go obserwować i rozpoznać, żeby zgodzić się na takie upodlenie.
Szklanka stuknęła o blat, kiedy wyzerował jej zawartość. Po co było przedłużać nieuniknione? Godność niewątpliwie zostawił na progu, tuż obok ochroniarza. Oparł łokcie o blat stolika. Jedną dłoń zwinął w pięść, wsunął w objęcie drugiej, a na koniec oparł o jej wierzch czoło. Przymknął oczy.
@Hecate Black
Widziała jak odlatywał myślami, jak wpatrywał się w jeden i ten sam punkt, niczego tam tak w zasadzie nie dostrzegając. Nie mogła powiedzieć że go nie rozumiała, bo w pewnym sensie potrafiła się utożsamić z uczuciami szarpiącymi Nakashimą. Całe dzieciństwo skupiała dookoła brata bliźniaka, który ostatecznie przyczynił się do przekroczenia tej magicznej bariery między życiem a śmiercią. Powinna mieć mu za złe, znienawidzić go, odepchnąć każdą myśl o nim najdalej jak tylko mogła. Ironia całej tej sytuacji polegała na tym, że zwyczajnie nie mogła. O Sullivanie myślała wręcz obsesyjnie, poświęcając mu każdą wolną chwilę dnia; tej relacji już od dawna nie można było nazwać zdrową lecz była pewna, że działała identycznie w obie strony — znała go przecież, podskórnie czuła, że wcale się nie zmienił, albo ewoluował charakterem dokładnie w ten sposób w jaki przewidziała. Nawet teraz, gdy ledwie zahaczyła wspomnieniami o jego imię, jaskrawe ślepia rozszerzały się bezmyślnie zaś palce zaciskały samoistnie na ramieniu. Nic jej nie obchodziło, była gotowa obrócić cały świat w proch byleby móc znów utonąć w jego objęciach.
Czy więc oceniała Yosuke w jakikolwiek sposób? Nie.
— Dziś nie jesteś ani w domu ani nie przeglądasz półek w osiedlowym sklepie, więc, rzeczywiście, może być kolorowo — Skinęła mu głową, wciąż jednak wlepiając wzrok w tańczący w dole tłok. Przez głowę przebiegła niebezpieczna myśl, ot krótka idea, którą postanowiła nie dzielić się na głos ani nawet dłużej nie tracić na nią czasu. Ludzie w tamtym momencie wydali jej się jednak ohydni i ślepia samoistnie zmrużyły się w odrazie im dłużej na nich spoglądała. Otrząsnęła się chwilę później, krótkim ruchem dłoni zmazując z twarzy pozostałości niepowstrzymanej mimiki.
Rozluźniła miejsce, ruszając się nareszcie z powrotem ku ich stolikowi. Nie zajęła jednak miejsca znów na kanapie, zamiast tego za siedzisko obierając krawędź stolika. Akurat gdy zakładała jedną nogę na drugą, łokieć wspierając na udzie i podbródek na stulonej pięści Nakashima postanowił udzielić jej odpowiedzi. Dźwięk jego słów uniósł kącik ust dziewczyny w asymetrycznym acz figlarnym uśmiechu; wyrazowi twarzy Black nie zabrakło ani grama animuszu. Śmiałości charakteru wiedźmy nie dało się pomylić z niczym innym.
— Brzmi jak wyzwanie — odparła w końcu; gra świateł podbiła wówczas koloryt jej barwnych oczu — wyglądały jak dwa płonące neony. — Taniec to nic istotnego, ale jeszcze nie mialam okazji pić z wojskowym — Coś niebezpiecznego pobrzmiewało w jej słowach. Dobór tonacji głosu i sposób, w jaki na niego patrzyła (dokładnie ten, w który drapieżnik wpatruje się w ofiarę) nie napawały optymizmem co do następnego poranka; gdzieś nad głową wisiało potężne widmo migreny i kaca.
Samemu drinkowi nie poświęciła nazbyt wiele uwagi, choć musiała przyznać, że również trafiał w osobliwe gusta. Zawsze lubiła whisky a połączone z lekkim kwaskiem cytryny i romantycznym winem okazało się zaskakująco smaczne. Może właśnie dlatego w przeciwieństwie do Nakashimy cieszyła się nim trochę dłużej niż jeden łyk. Gdzieś w międzyczasie wklepała w panel kolejną pozycję — mocną, rosyjską wódkę z dodatkiem kawowego likieru.
— No więc? Co tacy wojskowi jak ty robią w wolnym czasie, skoro po klubach raczej nie chodzą?
@Nakashima Yosuke
Czy więc oceniała Yosuke w jakikolwiek sposób? Nie.
— Dziś nie jesteś ani w domu ani nie przeglądasz półek w osiedlowym sklepie, więc, rzeczywiście, może być kolorowo — Skinęła mu głową, wciąż jednak wlepiając wzrok w tańczący w dole tłok. Przez głowę przebiegła niebezpieczna myśl, ot krótka idea, którą postanowiła nie dzielić się na głos ani nawet dłużej nie tracić na nią czasu. Ludzie w tamtym momencie wydali jej się jednak ohydni i ślepia samoistnie zmrużyły się w odrazie im dłużej na nich spoglądała. Otrząsnęła się chwilę później, krótkim ruchem dłoni zmazując z twarzy pozostałości niepowstrzymanej mimiki.
Rozluźniła miejsce, ruszając się nareszcie z powrotem ku ich stolikowi. Nie zajęła jednak miejsca znów na kanapie, zamiast tego za siedzisko obierając krawędź stolika. Akurat gdy zakładała jedną nogę na drugą, łokieć wspierając na udzie i podbródek na stulonej pięści Nakashima postanowił udzielić jej odpowiedzi. Dźwięk jego słów uniósł kącik ust dziewczyny w asymetrycznym acz figlarnym uśmiechu; wyrazowi twarzy Black nie zabrakło ani grama animuszu. Śmiałości charakteru wiedźmy nie dało się pomylić z niczym innym.
— Brzmi jak wyzwanie — odparła w końcu; gra świateł podbiła wówczas koloryt jej barwnych oczu — wyglądały jak dwa płonące neony. — Taniec to nic istotnego, ale jeszcze nie mialam okazji pić z wojskowym — Coś niebezpiecznego pobrzmiewało w jej słowach. Dobór tonacji głosu i sposób, w jaki na niego patrzyła (dokładnie ten, w który drapieżnik wpatruje się w ofiarę) nie napawały optymizmem co do następnego poranka; gdzieś nad głową wisiało potężne widmo migreny i kaca.
Samemu drinkowi nie poświęciła nazbyt wiele uwagi, choć musiała przyznać, że również trafiał w osobliwe gusta. Zawsze lubiła whisky a połączone z lekkim kwaskiem cytryny i romantycznym winem okazało się zaskakująco smaczne. Może właśnie dlatego w przeciwieństwie do Nakashimy cieszyła się nim trochę dłużej niż jeden łyk. Gdzieś w międzyczasie wklepała w panel kolejną pozycję — mocną, rosyjską wódkę z dodatkiem kawowego likieru.
— No więc? Co tacy wojskowi jak ty robią w wolnym czasie, skoro po klubach raczej nie chodzą?
@Nakashima Yosuke
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku