Wąska, kamienna droga biegnąca między budynkami prowadzi do części mieszkalnej domu Itou. Ścieżka otwiera się na niewielki ogródek w stylu uporządkowanego, roślinnego chaosu. Do domu zapraszają stare, drewniane drzwi. Po ich przekroczeniu z malutkiej sieni przechodzi się do przestronnego, ale przytulnego salonu połączonego z kuchnią. Na parterze znajduje się jeszcze pracownia malarska — miejsce, gdzie powstają obrazy Alaeshy — oraz łazienka dla gości. Na piętrze jest sypialnia Itou, duża łazienka oraz pokoje gościnne.
Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.
Nie zdawał się szczególnie wstrząśnięty tym terminem, choć każdy rodzic z pewnością, już dla zasady, przestrzegłby dziecko przed używaniem podobnych określeń. Nie wypadało. Brzmiało niegrzecznie. Wychowywało na kapryśnego i aroganckiego. Gołym okiem było jednak widać, że daleko Orvillowi do dzielenia krwi z prowodyrem całego zamieszania. Inny kolor włosów, akcent, nawet język - różnili się od siebie jak egzotyczne kocisko i domowy dachowiec, których los wrzucił do jednej, ograniczającej klatki. Zasadniczo w ogóle nie powinni przebywać pod jednym dachem; bo po co, skoro nie pasowali do własnych środowisk? Oszczędność w gestach kazała sądzić, że opiekunem Orville był raczej średnim; zdystansowanym i chłodnym, ale pokracznie nieporadnym w każdej próbie podzielenia się wsparciem z przedszkolakiem. Ciężka ręka ułożona na chłopięcym barku była najwyraźniej szczytem emocjonalnego supportu - przynajmniej do czasu jak Itou podeszła ze swoją zawrotną zdolnością do ułaskawiania rozbitych małolatów. Wtedy zniknęły szczupłe palce i jedynie wzrok pozostał w kontakcie z Akarim. Czerwonawe tęczówki śledziły zmianę mimiki, oceniały pokraśniałe policzki i zaszklone oczy.
- Przepraszam.
- Nie trzeba.
To obowiązkiem Kitaki był nadzór; ona miała pilnować, zajmować się, uważać. Jeżeli tego nie zrobiła, obarczanie winą podopiecznego nie prowadziło do żadnych korzyści. Ani wrzask, ani pretensjonalność nie dostarczyłyby mu tego, czego oczekiwał; informacji. Prostych komunikatów, mogących być zlepkiem nieznaczących, bełkotliwych prób usprawiedliwienia się. Na ten jednak moment ledwo rozumiał pojedyncze japońskie słówka, więc spojrzał na Itou z prośbą: mogłaby mu pani przekazać, że nic się nie stało?
Patrząc na to, w jaki sposób zajmowała się Akarim, z pewnością mogła wiele rzeczy. Była ciepła i wystarczająco dobrze obyta, żeby zapanować nad jego aktywną, dziecięcą stroną. Może wpasowałaby się w ciasne ramy doskonałej protektorki. Przebiłaby jakościowo Kitakę i skończyłyby się wieczne problemy i lamenty.
Lacenaire odetchnął powoli przez nos, normując rozpierzchnięte myśli.
Skoncentruj się na rozmowie.
Co powiedziała?
Włącz się. Improwizuj.
Za błoną dotarło do niego pytanie. Jak Claude Monet?
- W rzeczy samej. Widocznie ja również nie mogłem trafić lepiej. - Zaśmiał się. Co za ironia, że i jego prawdziwe, i fałszywe nazwisko, to jedynie marne spuścizny po wielkich artystach. Podrobione papiery zaczęły nieoczekiwanie ciążyć w wewnętrznej kieszeni kurtki; stanowiły wyłącznie zbiór kilku najpotrzebniejszych, plastikowych identyfikatorów - prawo jazdy, dowód osobisty, karta miejska na wypadek gdyby. Nigdy wcześniej nie ważyły aż tyle. Jakby wyładował ubranie kamieniami, przeładowując je nienaturalnie z jednej strony.
Wziął się w garść.
Nie powinien (i nie zamierzał zresztą) przejmować się takimi rzeczami. "Skup się na wszystkim, co tu i teraz" - nakazywał praktycznie umysł, więc dostosował się do podpowiedzi; dyktowały je lata skrupulatnie szlifowanych odruchów. Podporządkowywał się dzięki nim do obecnych sytuacji i wartości, w jednej chwili przechodząc z krwiożerczego lwa na potulnego, mało obytego w funkcjonalności kraju obcokrajowca. W odpowiedzi więc na jej gest sam pochylił odrobinę głowę, pozwalając nawet na to, by z pedantycznie ułożonej fryzury wymknął się jakiś kosmyk i opadł na skroń; nie znał aż tak japońskich zasad savoir-vivre, ale na kartach pamięci zapisał już kolejny punkt, by wyuczyć się ich kultury. Wiele błędów wybaczano mu jedynie przez wzgląd na bycie gaijinem, ale pogodził się z myślą o przedłużeniu swojego pobytu w Japonii. Trzeba się było więc jakoś prezentować.
Jednym ze spowalniaczy był zresztą zapłakany dzieciak (chociaż bez względu na to czy płakał, czy nie). Wyrzucić na bruk go nie mógł; zbyt wiele ich już łączyło i nawet jeżeli kilkulatek nie mógł stanowić wielkiego niebezpieczeństwa, to jednak bogata wyobraźnia dawałaby radę zaburzyć dotychczas uformowany plan działania. Mógłby go opisać; mógłby coś komuś powiedzieć. Nie miał świadomości, które informacje będą kluczowe, ale gdyby ktoś okazał się wybitnie perfekcjonistyczny w swoich zamiarach, zapewne wkrótce odkryłby odpowiednią nitkę i dotarł nią do kłębka. Pozwolenie na to nie wchodziło w grę, więc mimo niechęci, objawiającej się w sztywności ruchów i pochmurnym, pozornie tylko rozbawionym spojrzeniu, dalej odgrywał rolę.
Odwiesił więc płaszcz. Podał opakowania z ciastami. Uśmiechał się na tyle, ile uznawał, że to odpowiednie. Przysłuchiwał się dialogowi pomiędzy Akarim a Itou, chociaż nie do końca wszystko pojmował. Wyraz "czarki" nie figurował w jego słowniku, ale mimo tego poruszył nadgarstkiem, jakby wskazywał chłopcu kierunek:
- Pomóż pani Itou. - Jako grzeczny chłopiec, którym z pewnością jesteś, mam rację?
Sam zamierzał przede wszystkim zdjąć obuwie (tyle kojarzył z praw rządzących japońskim światem), następnie udając się we wcześniej wskazaną stronę. Na kanapie jednak nie usiadł, uwaga pomknęła po pozostawionych tam kartkach. Pochylił się, by chwycić za jeden z rysunków.
- Prowadzi pani może zajęcia dla najmłodszych?
Zdania pisane kursywą wypowiadane są w języku angielskim.
lingwistyka — porażka;
Mamoritai Akari and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Kiedy skończył, zgniótł ją w rękach i rozejrzał dookoła w poszukiwaniu kosza na śmieci. Nie mogąc go dostrzec, wcisnął skrawek mokrego materiału w jedną z dwóch kieszeni bluzy, ukradkiem posyłając spojrzenie w stronę opiekuna, jakby chciał się upewnić, że nie zrobił już nic, co nadawałoby się podpiąć pod kategorię bycia niegrzecznym. Miał nadzieję, że przynajmniej zachowywał się na tyle dobrze, że Orville nie będzie ani zły, ani wstydził się jego zachowaniem. Akari wiedział, że już i tak narozrabiał. A przecież nie chciał, by Orville przestał go lubić. Myśl ta napełniała go smutkiem, a nawet strachem przeradzającym się w przerażenie.
Bo co, jeśli któregoś razu Orville nie wróci? Zostawi go zupełnie samego? Albo co gorsza, zostawi go na zawsze samego z tą wiedźmą, która pewnie tylko czekała, aby go wrzucić do pieca i upiec, jak ta paskudna wiedźma, co chciała zjeść Jasia i Małgosię! Albo wrzuci go do bulgoczącego garnka, gdzie ugotuje go i zrobi z niego zupę?
Chłopiec potrząsnął nagle głową, chcąc odepchnąć nieprzyjemne myśli jak najdalej. W sumie, jak się nad tym głębiej zastanowić, to perspektywa zostania zupą wcale nie była taka najgorsza. Zdecydowanie wolał to, aniżeli porzucenie przez Orville'a. Nie wiedzieć czemu, bo przecież jego wspomnienia z przeszłości zdawały się być mgliste i niewyraźne, to czuł, że już kiedyś to przechodził.
Porzucenie przez bliską osobę.
A kiedy został porzucony, stała się jakaś okrutna tragedia. Ale jaka? Tego nie wiedział. Wiedział za to, że nie chciał ponownie tego samego przechodzić.
"Pomóż pani Itou"
Spojrzał wpierw na mężczyznę, a potem na kobietę i ochoczo pokiwał głową na znak zgody.
- P-pomogę! I nie dlatego, że Orville mi powiedział, wiesz! Ale dlatego, że jestem dużym chłopcem! - powiedział do niej, choć prawda była taka, że główną siłą napędową jego decyzji były słowa opiekuna. Akari ruszył pospiesznie za ciemnowłosą, po raz ostatni przecierając małymi piąstkami wciąż zaczerwienione oczy. Kiedy znaleźli się w kuchni, wziął od niej małe czarki i łyżeczki, bo z talerzami zapewne wywaliłby się i rozbił naczynia, po czym zaczęli kierować się w stronę pomieszczenia, gdzie zostawili mężczyznę. Jednakże na słowa odnośnie jego rysunków, twarz chłopca momentalnie pobladła.
- N-nie! - powiedział głośno, czując, jak jego serce zatrzymuje się na moment. - N-nie pokazuj mu tego! Na pewno mu się nie spodoba... - dodał cicho, może nawet nieco za cicho, choć kobieta z pewnością go dosłyszała.
Akari kochał rysować. Zwłaszcza zwierzątka, które również kochał. Ale ilekroć coś narysował, zwłaszcza dla mężczyzny, i mu potem to pokazywał, to nigdy nie spotkał się z żadnym komentarzem. Czy mu się podobało? A może wolał, aby Akari coś innego mu narysował?
Czasami wysyłał mu zdjęcia telefonem komórkowym. Ale i wtedy Orville mu nie odpowiadał.
- Chyba że... tylko... tylko ten pokolorowany. - powiedział cichutko, nim weszli na powrót do pomieszczenia. Chłopiec odłożył trzymane przez siebie naczynia na blat stołu, a potem podbiegł do miejsca, gdzie zostawił swoje wcześniejsze rysunki. Pospiesznie zaczął coś szperać, i gdy wreszcie znalazł to, co szukał, odetchnął cicho. Niepewnie skierował kroki w stronę Orville. Do samego końca nie był pewien, czy miał mu to dać, czy lepiej, jakby się wstrzymał. Ale koniec końców wyciągnął kartkę z Rysunkiem w jego stronę.
- To... dla ciebie... - powiedział cicho, patrząc gdzieś pod swoje stopy.
@Orville Lacenaire @Itou Alaesha
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
— Akari-kun, twój tato powiedział, że wszystko już w porządku. — Nazwała Orvilla Monet ojcem młodego. W tym momencie „opiekun” brzmiało zbyt szorstko i nieadekwatnie do sytuacji. Chłopak sam nazywał go tatą, więc dlaczego miałaby z tym polemizować? Jeszcze dziecię wpadłoby w panikę, poczułby się niezrozumiany, wyłapałby to jedno słówko i zaczął mocniej płakać, zamiast się uspokoić. Słowa chyba jednak podziałały odpowiednio, bo chłopiec przyjął od niej chusteczkę. Cóż, nie użył jej w najlepszy możliwy sposób, ale zrobił to sam. Tymczasem Alaesha lubiła samodzielne jednostki. Niemniej Akari wciąż wydawał się taki rozdygotany i przestraszony. Miała nadzieję, że wysoki obcokrajowiec nie będzie wobec niego zbyt szorstki, ponieważ młody zachowywał się tak, jakby na pewno miał otrzymać karę — mężczyzna był chłodny, ale nie wydawał się okrutny, nie mogła jednak wiedzieć, co się działo za drzwiami jego zamkniętego domu. Tymczasem było to nazbyt wiele dedukcji jak na ocenę człowieka poznanego ledwie kilka minut temu. Poza delikatnym, drapiącym od środka poczuciem niepewności nic innego nie wzbudzało większych niepokojów malarki. W końcu uczucia mogły też biec bezpośrednio z wnętrza malucha. Jeśli był adoptowany, to mogło mu bardzo zależeć na uczuciach kogoś, kto go przygarnął. Alaesha aż nazbyt dobrze wiedziała, czym jest poczucie bycia niekochaną, porzucaną i odrzucaną, a przede wszystkim, co potrafi to zrobić z dziecięcym sercem.
Tymczasem blondyn wydawał się nieobecny, rozkojarzony, błądzący myślami poza murami tej pracowni. Może dzisiaj wydarzyło się coś dla niego przykrego, niepokojącego, a uprzejmością chciał jedynie ukryć stres? Pamiętała jednak, jak chłopiec mówił o tym, że był pod nadzorem wiedźmiej opiekunki, to chyba nie zgubił się bezpośrednio spod ręki mężczyzny... Nieznajomy potrzebował też czasu, aby się tutaj znaleźć — inaczej przecież malec uciekłby mu gdzieś niedaleko, na ulicy handlowej pewnie i przyjście tutaj zajęłoby zaledwie kilkanaście minut. Faktycznie był roztargniony. Ściągnął i odwiesił płaszcz, a następnie zdjął buty, jakby nie zauważając, że Alaesha i Akari wciąż mają swoje na nogach. Owszem, przedsionek galerii był zbudowany tak, że miał on wbudowany próg, gdzie można było zostawić obuwie. Dom należał do tych starszych, a lokal usługowy niegdyś był wejściem do czyjegoś mieszkania. Mimo wszystko sama Itou traktowała galerię jako coś w rodzaju butiku, gdzie butów nie trzeba było ściągać. Aczkolwiek można było — zawsze dbała o perfekcyjnie umytą i zawoskowaną podłogę. Lekko uśmiechnęła się pod nosem na ten wyraz szacunku ze strony gaijina, robiąc zwrot w kierunku drzwi do pozostałej części domu — może nieco gubił się w ich zwyczajach, ale przynajmniej starał się być dobrze wychowany. Dodatkowo odesłał Akariego do pomocy w kuchni, choć co było oczywiste, doskonale dałaby radę sobie sama. Raczej chciała, żeby malec miał możliwość po drodze zabrać zrobiony przez siebie rysunek.
— Ależ oczywiście, że dlatego, że jesteś dużym chłopcem. Ja w to wcale nie wątpię. — Kiwnęła ręką do Akariego, zachęcając go do pójścia za nią, płynnie przeskakując z japońskiego na angielski.
— Dla najmłodszych nie. Uczę rysunku i prowadzę zajęcia z malarstwa dla nastolatków oraz studentów. — Nim wyszła do kuchni, zdążyła jeszcze odpowiedzieć na pytanie swojego nowego gościa. Alaesha wolała pracować z już chociaż odrobinkę oszlifowanymi diamencikami. Nie chciała prowadzić przedszkola wypełnionego masą dzieci, którym w głowie była jedynie zabawa. Aby ktoś został jej uczniem, musiał naprawdę chcieć się szkolić. Nie było najłatwiej się do niej dostać na zajęcia, jednak większość podopiecznych uczyła następnie przez wiele lat. Mimo wszystko jeden maluch biegający dziś po jej galerii był miłą odmianą. Choć poruszało w niej to raczej inne nuty, aniżeli te nauczycielskie. Szczególnie gdy podawała młodemu czarki i łyżeczki, samej krojąc kawałki ciast na większy talerz. Ten Pan Monet miał całkiem dobry gust, jeśli chodziło o wybór słodyczy. Zaparzyła kawę i całość ułożyła na większej tacy, aby móc przenieść wszystko za jednym razem.
Zdziwiła się nieco na reakcję chłopca w kwestii rysunków, ale może trochę się wstydził. Nie było jednak czego — jak na tak młodego chłopaka, radził sobie całkiem ładnie z rysunkiem.
— Dobrze, pokażemy tylko ten rysunek, który będziesz chciał. — Weszli na powrót do galerii, gdzie Alaesha zaczęła rozstawiać na stoliku przyniesione rzeczy. W tym czasie Akari pognał po swój obrazek i przyniósł go do swojego opiekuna. W międzyczasie, gdy malec patrzył pod własne nogi, Alaesha rzuciła zachęcające spojrzenie albinosowi, aby w jakiś miły sposób skomentował dziecięce arcydzieło.
@Orville Lacenaire @Mamoritai Akari
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Nie czuł się tu swojo z różnych powodów i tyle dobrze, że napięcie mięśni powoli odpuszczało. Nie potrafił zrelaksować się w obiektach niebędących pod jego pełnym patronatem, ale ponieważ nie dopatrzył się żadnych nieścisłości w niewielkiej galerii, przynajmniej częściowo dał radę spuścić z tonu. Akari zachowywał się zresztą grzecznie; tym razem nie przysparzał kłopotów, nie krzyczał i nie wykazywał złych manier. Wiele błędów z pewnością wybaczano mu tylko ze względu na młody wiek, ale Orville nie miał zamiaru prostować luk w jego wychowaniu jakimiś dyrdymałami. Nie dziś. I być może już nie w ogóle. Był niewygodnie świadomy faktu, że gdyby nie dzieciak, nie musiałby odrywać się od pracy i naprędce rekonstruować całego planu. Obyłoby się bez oglądania obrazów (i udawania, że jest nimi szczerze zaintrygowany) i ciągnięcia rozmowy bez widocznego współudziału.
Przysiadł na kanapie dopiero, gdy powrócili pozostali. Ilekroć któreś z nich zwracało ku niemu wzrok, na twarzy nie malowało się nic szczególnego. Nie wydawał się ani znudzony, ani rozdrażniony, jakby oblicze odlano z wosku, nakładając na szczękę, przylegając materiałem do policzków i skroni. Poprawił czarki ułożone na blacie przez Akariego. Dzieciak się spieszył, więc zostawił po sobie lekki nieład. Smukłe palce poprawiły naczynia w odruchu pedantyzmu - ustawił je równo jak od linijki.
Uwagę głównie przeznaczał dla Itou, ale kiedy chłopiec podbiegł do niego z łopoczącą w rękach kartką, zwrócił ku niemu czerwień tęczówki. Przez chwilę jakby nie rozumiał co powinien zrobić; opuszki zakleszczyły się na samym rogu papieru, przytrzymując go bez dalszych działań. Dopiero dukane spod nosa wyrazy uzmysłowiły przekaz. "Dla ciebie". Obrócił obrazek, w milczeniu sondując karykatury. Przez marsowość źrenic przebił się jakiś poblask; krótkie, sekundowe mignięcie, nim palcem wolnej ręki nie postukał w jeden z bazgrołów. Opuszka dotknęła różowo-białego stworzenia, ulokowanego pomiędzy gniewnym wieprzem a tygrysem z ewidentnym problemem okulistycznym.
- To francuski piesek? - Pytanie drżało od tembru głosu; nie pasowało do jego eleganckiej aparycji, do świadomości, że obracał się zapewne wśród wyższych sfer. Wielu z pewnością nie założyłoby, że coś takiego jest w stanie w ogóle opuścić jego krtań, tymczasem wyszło, że nie tylko rzeczywiście przyjrzał się detalom, ale wyłowił z nich jakiś konkretny.
Odkładając malunek na stół zerknął w stronę Itou.
- Wielka szkoda. Rysowanie to coś, do czego chłopiec się pali.
Gdyby mógł tutaj przychodzić - na trzy, cztery godziny - skończyłyby się wiecznie wznawiane tematy Kitaki. Nie całkowicie, bo wciąż wypełniałaby resztę harmonogramu, ale dodatkowe zajęcia dla Akariego mogły przynajmniej odwrócić uwagę młodego od kobiety, którą tak bezceremonialnie nazywał wiedźmą. Może to była kwestia, nad którą powinien przysiąść w najbliższym czasie? Zamiast stale zaciskać zęby i uciszać płacz, może włączy w grafik coś, gdzie nie będzie musiał nadzorować poczynań chłopca, ale nie będzie też potrzeby uczestniczenia w tym Kitaki.
- Planuje pani w przyszłości powiększyć lub przenieść galerię? - pociągnął temat, wygodniej rozsiadając się na kanapie, wolną dłoń opierając o brzeg i bezgłośnym klepnięciem wskazując Akariemu miejsce. Siądź obok. - Oh. Oczywiście, nie zajmiemy dużo czasu. - Ponownie obrócił się do Mamoritaiego, lustrując drobną sylwetkę, wzburzone włosy i okrągłe, olbrzymie ślepia. - Wypijemy herbatę i będziemy się zbierać do domu, tak? - mimo pozorów, nie pytał go o zdanie. Informował.
Seiwa-Genji Enma and Itou Alaesha szaleją za tym postem.