Im głębiej w każdy las, tym gęściej i w tym przypadku nie jest inaczej. Z każdym pokonanym metrem wędrowcy zauważają, że drzewa są bliżej siebie, jest ich coraz więcej. Z początku ciężko to zauważyć, niemniej po czasie i uważniejszym skupieniu wzroku ludzie orientują się, że otaczający ich gąszcz jest znacznie potężniejszy, niż gdy stawiali pierwszy krok naprzód. Korony drzew niemal całkowicie przesłaniają niebo, pozwalając jedynie drobnym strugom światła na przebicie między zasłoną liście i oświetlenie drogi wędrowców. W końcu ciężka trasa doprowadza ich jednak do samego środka, gdzie światła jest znacznie więcej, a roślinność sprawia wrażenie, jakby przeskoczyła wszelkie prawa tego świata rosnąć ponad normę i porażając majestatem. Flora w samym centrum jest ogromna i potężna, zapierająca dech w piersiach. Pośród wszelkiej tej zieleni nie zabrakło również mieszkańców lasu. Spokojny strumień płynący przez środek stał się miejscem spotkań wielu zwierząt, w tym jeleni, które przyzwyczajone do potęgi swego domu nie odczuwają zbyt wielkich obaw przed człowiekiem. Co bardziej zaznajomione z tym miejscem jednostki twierdzą, istnieje nawet możliwość zmierzwienia jasnej sierści, czy podsunięcie przekąski pod pysk przechadzającej się sarny.
Kolejne zagrożenie czyhające na mieszkańców wyspy i kolejna nocna eskapada. Nie znosił pracować po ciemku, jednak tym razem miał czas się przygotować – w przeciwieństwie do wcześniejszego bycia wyciągniętym prosto z łóżka i to podczas jednego z nielicznych dni wolnych. Miejski park był jednak zupełnie inną sprawą niż kwestia przeprowadzenia egzorcyzmu w Kinigami. Tu daleko było do jakiejkolwiek cywilizacji, a wsparcie nie miało szans dotrzeć na czas. Podróż zarówno z Fukkatsu, jak i siedziby Tsunami w Yakkari zajęłaby wiele dziesiątek minut. Potrzebował porządnego przygotowania, do którego dążył już od samego poranka. Przeglądał notatki dotyczące różnych zamieszkujących lasy yōkai, skontaktował się z Eri w kwestii kontaktu, o którym niegdyś mu mówiła. Czekając na odpowiedź od wiedźmy wczytywał się w kolejne wyszukane za pomocą słów-kluczy pozycje na liście. Nie nastawiał się na nic specjalnie groźnego, skoro efekty zmęczenia znikały zaraz po opuszczeniu lasu. Widocznie cokolwiek rzuciło klątwę nie miało morderczych intencji. Albo przynajmniej nie na tyle, żeby od razu pozbywać się intruzów ze swojego terenu.
Sprawdził dokładnie stan swojego karabinu. Wierna broń była jego główną linią obrony przed wszelkimi nadprzyrodzonymi mocami. Przeczyścił ją, a następnie spakował do torby, w której zwykle była transportowana. Standardowo uzbroił się również w pistolet, na wypadek zagrożenia płynącego z bardziej materialnego źródła. Właściwie to, co oddziaływało nocą na wędrowców, wcale nie musiało być demonem, a wyjątkowo silnym yūrei posiadającym cielesną powłokę. Jakoś jednak wolał opcję, w której przeciwnikiem będzie yōkai. Łatwiej wyganiało się je z tego świata, a przynajmniej takie momentami odnosił wrażenie. Nie trzeba było odstawiać całej śledczej szopki z zapoznawaniem się z przeciwnikiem.
Oprócz latarki, zaopatrzył się też w noktowizor, na wypadek, gdyby potrzebował wolnej ręki albo dziesięciu kończyn do odganiania namolnych duchów. Rozświetlona szarość zawsze była lepsza niż całkowita ciemność. Do plecaka wrzucił również świecę ochronną, w kieszeni czarnej kurtki wylądowała zapalniczka. Już od dłuższego czasu rozważał zaopatrzenie się w jeden ze świętych różańców, ale póki co pod ręką miał wyłącznie słabszy zamiennik. Zawsze też nie było to noszenie przy sobie worka specjalnej soli czy rzucanie w kogoś garściami fasoli. Choć patrząc na to z innej strony, zawsze mógł zamiast karabinu snajperskiego chodzić z wielkim kociołkiem, pakować do niego siły nieczyste, a potem gotować je w świętej zupie fasolowej. Skoro już i tak sporo ludzi miało Tsunami za nawiedzonych szaleńców, mogliby zacząć takich zgrywać.
Nastawiał się na samotną podróż – osobliwie jak na dowódcę czteroosobowego oddziału, w którym zwykle działało się co najmniej parami, ale nie wydawało mu się konieczne angażowanie w egzorcyzm większego zespołu. Nie chciał też niepotrzebnych komplikacji, w razie, gdyby Shirshu faktycznie do niego dołączyła. Po wdzianiu czarnego munduru jeszcze raz spojrzał na wyświetlacz telefonu. Nigdy nie przepadał za specjalnym drążeniem tematu i silnym naciskaniem, przyzwyczaił się do działania na własną rękę, choć wcześniej zwykle załatwiał swoją robotę z odległości, a nie lądując na pierwszej linii frontu. Swoiste przebranżowienie się z policyjnego strzelca wyborowego na zawodowego wojskowego egzorcystę niosło jednak swego rodzaju konsekwencje, do których musiał po prostu się przyzwyczaić.
W końcu dotarł do lasu. Linia drzew jednych odstraszała, innych kusiła – ostatnio jednak z przewagą tego pierwszego. Do zmierzchu wciąż było jeszcze sporo czasu, a ten zamierzał poświęcić na obserwację oraz udanie się głęboko do serca puszczy, w miejsce, które wcześniej zaznaczył kropką na swojej mapie, te właśnie współrzędne podając kobiecie, z którą się kontaktował w trakcie dnia. Znalezienie się w głębi Kinigami oznaczało wystawienie się na działanie efektu spowolnienia, ale nie spodziewał się źródła całego zamieszania tak blisko granicy. Choćby się miał czuć jak słoń przedzierający się przez morze budyniu, nie zamierzał wychodzić stąd z pustymi rękami. Chciał po prostu wykonać zadanie i wrócić do siebie, bez ociągania się i niepotrzebnych komplikacji. Traktował ten wypad jak każdy inny tego typu.
- karabin snajperski (broń Tsunami)
- pistolet (zwykły)
- świeca ochronna
- noktowizor
- latarka
- zapalniczka, dokumenty, telefon
Rzut na egzorcyzmy: sukces (75)
@Hecate Shirshu Black
Ptasi skrzek uniósł czujny wzrok Black ku górze. Szybko zlokalizowała trzepoczące w przestworzach skrzydła podopiecznego. Wyciągnęła więc rękę ku górze, przystając na moment, by kruk ze spokojem i gracją wczepił pazury w okrywającą bladą skórę kurtkę i po kilku sekundach wdrapał się na ramię właścicielki. Stuknął dziobem i przekrzywił ciekawsko łeb, rozglądając się dookoła koralikowatymi ślepiami.
Idąc tylko sobie znanymi ścieżkami wiedźma raz tylko sięgnęła po telefon, szybko sprawdzając godzinę. Miała jeszcze czas do spotkania, nie było więc potrzeby przyspieszania kroku. Znalazła się więc chwila na rozejrzenie dookoła; czujne spojrzenia dwóch par oczu skanowały okolicę w poszukiwaniu czegokolwiek odstającego od normy – zbłąkanej duszy, której wcześniej się nie widziało, nowych ciał wiszących na grubych gałęziach, topielców unoszących się na bagiennych wodach, żądnych psot yokai...
Westchnęła, przyciągając dłoń do twarzy. Opuszki placów przemknęły w pełnym zmęczenia geście po licu, zatrzymując się na dłużej przy powiekach, pod którymi nie zabrakło oznak nieprzespanych kilku nocy. Desperacko potrzebowała odrobiny odpoczynku, jednocześnie wiedząc, że nie było co liczyć na to, że ten ot tak przyjdzie w odwiedziny. Może więc spotkanie z Nakashimą okaże się tym ostatnim czynnikiem potrzebnym do zaczerpnięcia choć kilku godzin snu.
Znów westchnęła, wyłuskując z kieszeni spodenek zmięta paczkę papierosów; filtr w kilka sekund wylądował między wargami, a końcówka jeszcze szybciej podłapała płomień wyskakujący z podstawionej zapalniczki w stylu zippo.
Resztę wędrówki spędziła na dalszej obserwacji, co jakiś czas odrywając wzrok od połaci lasu, by skontrolować siedzącego na ramieniu kruka. Nie wydawał się zbyt skory od opuszczania jej boku, a ona nie zamierzała w żaden sposób wpływać na jego ocenę sytuacji. Trwali więc jak zawszy przy sobie, na raz jeszcze sprawdzone w telefonie miejsce docierając nieco przed czasem, gdyż po przeskanowaniu otoczenia nie dostrzegła niczyjej sylwetki. Przystanęła więc przy jednym z przewalonych pni, znajdując sobie na omszonej korze wygodne miejsce.
Nie pozostało jej nic innego, jak zapalić kolejnego papierosa.
Kłąb szarego dymu przesłonił lico wiedźmy w moment później.
@Nakashima Yosuke
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Las rządził się swoimi prawami i choć wielu szanowało normy nadane przez naturę, wciąż pojawiali się nowi ignoranci, których mroczyła wizja panowania nad światem. Im nie w smak było poszanowanie dla soczystej zieleni i niestrawionego dymem powietrza. Docierając na umowną linię graniczną Nakahima Yosuke był naocznym światkiem człowieczej arogancji. Aby wślizgnąć się w mroczniejące knieje, w pierwszej kolejności musiał przedrzeć się przez obszar poddany wycince. Nagie bele poległych drzew piętrzyły się dookoła w nieładzie. Obraz prezentował się jak wytrącone z dłoni bierki - pnie nie leżały w żadnym sensownym układzie. Gdzieś w tle, żałośnie przygarbiona, drzemała żółta koparka. Przekopana gleba mieszała się z wirami, pyłem kory, z drobinkami gałęzi i zdeptanych liści. Dla mieszkańców miast widok wydawał się normalny - opał gwarantował ciepło, a uszczuplenie lasu dawało pole pod kolejne budowle. O tej porze jednak wokół nie było nikogo; żaden wytrącony z harówki robotnik nie zwrócił więc uwagi na mężczyznę przecinającego pole robót. Stanowił jedynie samotny, niemy cień, wkrótce niknący w gęstej czerni między drzewami.
Słońce chyliło się ku horyzontowi, ściągało złote promienie z najwyższych koron. W środku lasu było o wiele chłodniej - nie docierało tu tak wiele światła nawet w najjaśniejszych porach doby. Wyglądało na to, że punkt 17:30 można będzie zapomnieć o pomocy z góry. Księżyc zawiśnie nisko, ledwo srebrem sprószy niektóre drobne listki krzewów i rzuci raptem kilka plam na runo.
Do tego momentu pozostało już niewiele czasu - nawet intuicyjnie dało się wyczuć, że w ciągu następnego kwadransa, tonacja kolorów w plenerze gwałtownie zmaleje.
Przedzierając się przez dziewicze rejony pierwsze kilometry nie podniosły poziomu czujności. Wszechobecną ciszę co jakiś czas przerwał ptasi skrzek, gwizd, trzepot opierzonych skrzydeł; niewielkie stworzenie, może lis lub jenot, przemknęło niedaleko członka Tsunami, kryjąc się w zaroślach, szeleszcząc nimi jak dziecko bawiące się kartką. Wśród kolorów patyny, szmaragdu, pistacji i seledynu, takie odgłosy wydawały się naturalne. W pełni na miejscu.
Kinigami nie znało zresztą ścieżek stworzonych ludzką ręką - z bardzo niewielkimi wyjątkami, jak trasa wytyczona do Sawy - dlatego słusznie ci, którzy zapuszczali się w głąb lasu, uważali się tu za intruzów.
Ostatnio takich "wtargnięć" było zbyt wiele. Przyciągani przez ciekawość głupcy zapuszczali się w leśne odmęty, grzęźli tutaj, gubili się. Z szalonym spojrzeniem opowiadali o nogach odmawiających współpracy. Potrafili czołgać się po ściółce całą noc, aż wreszcie nad ranem otępienie mięśni mijało, a oni zrywali się do ucieczki jak ofiary gonitwy.
Nakashima, wraz z mijającym czasem, sam zaczął odczuwać trudności w poruszaniu się. To jeszcze nie etap, w którym nie było mu dane unieść buta nad nierówne podłoże, ale wokół kostek oplotły się niewidzialne więzy. Delikatne, jak cienkie nici wełny, niemożliwe jednak do zerwania.
Z każdym pokonanym metrem, z każdą minutą, podczas której wokół ciemniało i szarzało, wrażenie się potęgowało.
Nie było jednak tak gwałtowne, ostre i kategoryczne jak wrzask dobiegający ze wschodu.
Wysoki, płaczliwy - ewidentnie dziewczęcy. Młody.
W obecnym położeniu miał jeszcze trochę ponad dziesięć minut marszu, aby dostać się w umówione z Wiedźmą miejsce. Jeżeli chciał tam dobiec, musiałby kierować się dalej na północ.
Wielu uważało Wiedźmę Kinigami za żywy obraz piekielnych sił. Opluwali jej istnienie, gardzili metodami. Starsze pokolenia kręciły głowami, suche wargi poruszały się w jednym tylko słowie: demon. Stanowiła podłoże do drwin, plotek, była bohaterką mrocznych historii. Nie wszyscy wierzyli w jej istnienie. Byli tacy, którzy pogrzebali tezę faktycznej egzystencji mieszkanki leśnej dziczy. Nagle okazywała się dla niektórych jedynie wytworem wybujałej wyobraźni; kolejną zapisaną w archiwach legendą. Dobra, aby nastraszyć. Dobra, aby porównać do innych czarownic. Do Baby Jagi wabiącej nieusłuchane dzieci. Do bezimiennych kobiet palonych na stosach w procesach w centrum Salem - posądzanych o guślarstwo, paranie się czarami.
Las nie potrzebował jednak ludzi w żadnym stopniu. Może był to jeden z powodów, dla których wykluczano Wiedźmę z grupy śmiertelników. Głębiny Kinigami przyjęły Hecate jak własne potomstwo. Jej rude pasma w niczym nie różniły się od ognistych lisich grzbietów; bystre spojrzenie dzieliło identyczną łowczą ostrość co u polujących kani. Miała lekkość jeleni sika podążających nierównościami ściółki jak po prostym chodniku. Znała te tereny; kępy traw, ukryte polany z gołymi fragmentami nieba roziskrzonymi od gwiazd przypominających mieniące się cekiny. Mogła omijać błotniste strefy, obejść trujące bagienne opary. Las sam jej w tym pomagał; tutaj, w jego szeleszczących ramionach, była księżniczką. Częścią natury, obserwującej jej ruch setkami złotych ślepi - małp, wilków, zajęcy, sów i jastrzębi.
Tylko ona nie padła ofiarą rzekomej klątwy. Nogi bez żadnego oporu przemierzały kolejne części nieuformowanych dróg. Nad głową kobiety delikatnie szumiały liście. Choć zapadał zmrok, poczucie zagrożenia właściwie nie istniało. Mogła dotrzeć w umówioną lokalizację wedle własnych standardów.
Może to więc rola przypadku, że trzask zapalniczki i kolejny odpalony papieros spowodował gwałtowniejszy podmuch wiatru. Świst przedarł się między drzewami jak ostre wstęgi; smagnął twarz kobiety, ściągnął z jej ramion pasma krwistych włosów.
Usłyszała pierwsze chrupnięcie łamanej gałęzi; a potem wibrujący, nadbierający mocy pomruk. Warkot praktycznie. Tuż za sobą; za kłodą, na której przysiadła. Obracając się od razu dostrzegła brunatne pręgi na złotej sierści. Przeszklone spojrzenie . Miało nastroszone futro, uszy płasko przylgnięte do czaszki; i krew plamiącą gardło, pysk, przednią kończynę, podkuloną pod siebie w obronnym geście.
Młode stworzenie dyszało, nie rozpraszając uwagi na nic poza Hecate. Wpatrywało się w nią dokładnie i czujnie; czekało na jej ruch.
25/03, godz. 23:59
OD MG
Wybaczcie za zwłokę. Od teraz odpisy będą już regularne, jednak w zależności od tempa waszych i moich odpisów deadline może obejmować 48 lub 72 godziny. Warunkuję je systemem swojej pracy, bo po zmianie nie zawsze mam czas/siły, aby wystrugać posta jako MG.
|| STAN POSTACI
NAKASHIMA:
Na potrzeby wydarzenia uznajemy, że posiadasz określony "poziom ingerencji zjawiska", który określa mobilność nóg. Poza lasem, a następnie wchodząc do niego jeszcze za dnia było to 5/5 - oznaczało swobodną możliwość poruszania się. Obecnie twój poziom to 4/5 - posiadasz utrudnienia w poruszaniu nogami, nie jest to jednak męczące. Efekt wydaje się bardziej irytujący. Jeżeli poziom spadnie do 0, nie możesz poruszać nogami aż do rana.
OBECNY POZIOM: 4/5.
BLACK:
w normie
|| MOŻLIWE RZUTY
NAKASHIMA
rzut na siłę; sukces oznacza brak spowolnienia na następne dwie tury;
porażka to -1 do możliwości poruszania się;
BLACK:
rzut na rozeznanie w środowisku interpersonalnym; za sukces otrzymasz dodatkowe informacje.
Rzuty na tym etapie są dobrowolne.
Nakashima - brak rzutu z twojej strony oznacza utrzymanie poziomu 4.
Nie pozostało jej nic innego, jak czekać. Co jakiś czas przymykała powieki, wsłuchując się w otaczające dźwięki – szelest liści, odgłos świszczącego między gałęziami wiatru, nocne zwierzęta, które dopiero teraz rozpoczynały swoją aktywność. W trakcie zdążyła zapomnieć o tkwiącym między palcami papierosie – pozostała z niego już tylko niezdatna do żadnego użytku tląca się końcówka.
Gałąź chrupnęła nagle i niespodziewanie blisko. Ów zmiana rozchyliła powieki Black, skupiła zmysły na najbliższym otoczeniu i wyprostowała plecy. Dźwięk rozbrzmiał zbyt blisko niej, by być dziełem przechadzającego się gdzieś na uboczu jelenia. Obróciła się powoli, ruchem pozbawionym gwałtowności; z jedną z rąk wspartą na chropowatej korze pnia przekręciła wpierw twarz, później resztę ciała. Niski pomruk sprawił, że zsunęła uda z siedziska, niespiesznie wpierając kolano na pokrytej liśćmi i mchem ziemi. Dwubarwne tęczówki spotkały się z dzikimi ślepiami pokiereszowanego zwierzęcia. Nie chcąc wystraszyć mieszkańca lasu pozostała w zniżonej pozycji, śledząc tylko każdy wybijający się w mroku szczegół. Uwadze nie umknęły szkarłatne plamy ani zaalarmowana mowa ciała, na których widok wzrok zmiękł znacznie, wypełniając się empatią, której często nie okazywała wobec ludzi.
– Kto ci to zrobił skarbie? – odezwała się w końcu, głosem bardzo cichym i łagodnym. Wycofała się też odrobinę w tył, chcąc dać zwierzęciu więcej przestrzeni
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Mistrz Gry ubóstwia ten post.
Czasami zastanawiał się czy to nie ludzie stanowią dla świata większe zagrożenie niż yōkai.
Czujnie przyglądał się kolejnym mijanym zaroślom. Każdemu dziwnemu krzewowi i wykrzywionemu pniu drzewa, nieregularnemu kamieniowi albo powalonej kłodzie. Jego naturalnym odruchem było rejestrowanie wszystkich znaków szczególnych otoczenia, tworzenie w myślach na bieżąco mapy terenu, ścieżki, którą mógłby się kierować w razie zagubienia i konieczności powrotu w poprzednie miejsce. Kinigami nie było mu zresztą aż tak obce – często podróżował do Sāwy lub w kierunku Yakkari, na koncie miał też co najmniej paręnaście misji w lesie, z czego wiele odnosiło się do zaginionych turystów czy nastolatków, którzy zabłądzili gdzieś w gęstwinie.
Szykował się już powoli na zsunięcie noktowizora z głowy na oczy i uruchomienie go. Nawet minimum światła rzucanego przez księżyc dzięki działaniu sprzętu stanie się dla niego nieocenioną pomocą w poruszaniu się po terenie. Ludzie, choć niszczyli przyrodę z dziwną wręcz lubością, potrafili też tworzyć naprawdę przydatne gadżety. Póki co, mógł jeszcze odprowadzać wzrokiem zwierzynę, reagując spokojnymi zerknięciami na roślinność poruszaną przez zwierzęta. Był tu gościem, przybył bez zaproszenia i reprezentował tych, którzy odbierali naturalne domy żyjątkom z puszczy. Nie zamierzał ich prowokować. Nie one były jego celem.
Wreszcie to poczuł. Wrażenie wejścia w gęstą, oblepiającą pajęczynę, zauważalne, choć jeszcze nie tak silne spowolnienie. Szarość przed jego oczami była już na tyle ciemna, żeby Nakashima zdecydował się przesłonić oczy urządzeniem przypominającym nieco gogle do VR. Nacisnął przełącznik – w tej chwili normalny człowiek dostrzegłby znów paletę zieleni, jednak dla jego monochromatyzmu wiązało się to z powrotem do odcieni szarości, tyle tylko, że rozjaśnionej. Wciąż mógł jednak widzieć dokładnie krawędzie obiektów oraz światła odbijające się w oczach przemykających stworzeń. Upiornie rozświetlone, jak odblaski, na które padła wiązka reflektora. Przykucnął, żeby przesunąć dłonią po swoich kostkach. Ashi-magari by pasował. Niewidzialna siła próbująca powstrzymywać wędrowców. Nie wierzył w klątwę rzuconą przez wiedźmę, sama zresztą napisała mu, że nic o tym nie wie. Może było to działanie jakiegoś tanuki albo kitsune? Złośliwe działanie pasowałoby do zjawiska mającego miejsce w lesie. Gdyby był z nim ktoś niepodzielający jego poglądów, zapewne chcieliby zawrzeć jakąś umowę z yōkai. Dla niego wszystkie te demony były takie same. Jeśli zwracały się przeciwko ludziom, zaczynały stanowić zagrożenie, a to oznaczało konieczność eliminacji lub wypędzenia.
Ostry krzyk wdarł się nagle do jego uszu, aż przystanął po raz kolejny i obrócił głowę w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Nie mógł mieć pewności czy była to jakaś dziewczyna potrzebująca pomocy, czy tylko próba wciągnięcia go w pułapkę, zwodniczy wrzask yōkai już ostrzeżonego o jego obecności. Rzucił krótkie spojrzenie na północ, potem znowu na wschód. Wyciągnął swój karabin, przygotowując się na wszelką ewentualność, gotów do oddania strzału już ze średniego zasięgu. Jedną ręką napisał krótką wiadomość do kobiety, z którą miał się spotkać, a następnie skręcił na wschód. W miarę możliwości chciał zmusić się nawet do truchtu, walcząc z nienaturalnym zmęczeniem. Nie postępowało jeszcze tak szybko, ale noc była młoda.
Mistrz Gry ubóstwia ten post.
Wrzask niósł się echem jak niewidzialne wstęgi wężowym ruchem przemykające między gęsto rozłożonymi pniami - ta wstęga oplotła zmysł słuchu Nakashimy ciasno, wdzierając się zaraz do czaszki przez uszy, rozbrzmiewając ostrością decybeli w obrębie czujnego umysłu. Jednorazowy krzyk, wołanie o pomoc lub efekt przemożnego wystraszenia, pozostawił po sobie nienaturalną wręcz ciszę - tylko odgłos podeszew uderzających o gałęzie, zwilgotniałą ściółkę czy drobne, chrupiące pod butem, kamienie zdawał się przeszywać milczący las.
Trucht sprawiał kłopoty. Możliwości motoryczne organizmu obniżyły się do stopnia pewnej niewygody, porównywalnej do przedzierania się przez morską, płytką falę. Dla kogoś o sile wytrenowanych mięśni z pewnością stanowiło to mniejsze wyzwanie niż dla jednostek zbudowanych przez lichsze tkanki. Bieg nie ustawał - minęło pięć minut, dziesięć.
Słabnął zasięg komórki.
Futro stroszyło się, splątane na grzbiecie, rozmokłe na przednich warstwach gardzieli - i na pysku z uniesioną górną wargą, ukazującą rząd ostrych niby szpikulce kłów. Oczy zwierzęcia przypominały szklane kamyki - zabarwione mleczną czekoladą, płynną esencją z drobinkami mieniących się w ostatnich jasnościach pyłków.
Warkot ustał jednak, gdy twarz kobiety zwróciła się w stronę skulonej sylwetki; podwinięta ochronnie łapa ostrożnie oparła się na leśnej ściółce. Wyglądało na to, że stworzenie mogło na niej stanąć; jeżeli nie w pełni stabilnie, to chociaż przy odrobinie ostrożności, dając tym samym wiarę, że stan nie był tak tragiczny jak mogło wydawać się w pierwszej chwili. Las wstrzymał dech - na chwilę, na tyle tylko, aby spojrzenia spotkanych w środku głuszy istot mogły się skrzyżować; zajrzeć w głąb. Świst wiatru, zebrany w następnym etapie, gdy czas przybrał odpowiedni bieg, zdawał się zagłuszyć mikrodźwięki wydawane przez kobietę. Szelest wszechobecnych drzewnych koron przykrył hałas, w którym ubranie otarło się o korę, a liście pogniotły pod nowym, choć niewielkim ciężarem. Zwierzę wpatrywało się w ten powolny proces, w zniżenie się do własnego poziomu. Stulone uszy, płasko przylegające do czaszki, drgnęły gwałtownie na szept słów, skierowały ku przykucniętej postaci.
Zwierzę wykonało krok...
Wrażenie, że wbiegł w próżnię, zalęgło się w granicach świadomości z bezwzględnością silnego ciosu - aż do czasu. Być może cierpliwość stanęła na granicy; może w zamyśle pojawił się wariant, aby zawrócić. Równie dobrze leśne tereny mogły kpić z kolejnej ludzkiej inwazji; w grę wchodziło złośliwe, podszywające się pod człowieczy lament yōkai. Ale jeżeli pragnął zawrócić, okręcić się zręcznie na obcasie i wypruć z powrotem, ku umówionemu spotkaniu, to wszechobecne grzywy japońskich olch, modrzewi i kasztanów znów targnął wiatr, niosąc ze sobą świeży, nocny zapach - i pierwszą, łamliwą nutę.
Szloch dobiegał z niedaleka - nie mógł dochodzić z odległości większej niż trzydzieści, maksymalnie czterdzieści metrów; nieco pod skosem od obecnej trasy egzorcysty. Dźwięk opadał nagle, niknął na kilka uderzeń serca, a potem znów słychać było płacz - już słaby, wydzierający z głębin przekrwionego błaganiami gardła.
Pokonanie drogi do hałasów, choć w połowie, dawało Nakashimie okrojony wgląd w sytuację. Spomiędzy ostrych krzewów wystawały barwy niepasujące do zgniłych zieleni, zszarzałych brązów i ziemistych czerni. Choć oczy żołnierza nie wychwytywały kolorystycznych informacji, prędko dane mu było rozpoznać nienaturalny ruch. Spomiędzy wtulonych w siebie gałązek japońskiej jeżyny - już bez liści, z samymi igiełkami jak pajęcze odnóża - przebijał się widok zgarbionej sylwetki, z kolanami brudnymi od rozkopanej ziemi, z rękoma zamkniętymi na grudach pochwyconej w drżące pięści gleby. Ciemne włosy - może czarne lub kakaowe; wcześniej z pewnością lśniące, teraz pozlepiane, przesiąknięte potem i juchą - osłaniały twarz; tylko zaciśnięte z bólu zęby wystawały zza kurtyny.
- z pewnością, mógł to rozpoznać po dźwięcznych skargach okraszonych łykaniem słonych łez - kuliła się na podłożu, z czołem mocno pochylonym, jakby starała się ukryć przed światem; przed złem, które stało przed nią. Ale jedno rzucenie okiem na bok, wzdłuż napiętego uda nieznajomej, a wzrok Yosuke dostrzegł winowajcę zamieszania.
W łydkę zbryzganą krwią metalowe zęby pułapki wgryzały się do kości. Żelazny łańcuch, owinięty wokół pobliskiego konaru, nie pozwalał pociągnąć skaleczonej nogi dalej - jakby ofiara naprawdę próbowała się przeczołgać, w lichej wierze, że to pomoże jej odsunąć się od paszczy zakleszczonej na nodze. Z rany gęsto ściekały płyny - las spijał to łapczywie.
W filmach zawsze jest czyste przejście - ładny gradient przenikających przez siebie kadrów. Pozwalających oswoić się z metamorfozą i dających zaskoczeniu uporać się z widokiem tego, co przecież mało prawdopodobne. Ale żadne kina świata nie oddadzą potęgi rzeczywistości. Hecate miała szczęście; była połączona z lasem serią niewidzialnych nici, przeźroczystych, niewyczuwalnych, o sile więzów przeznaczenia. Być może dlatego dane jej było zostać świadkiem, jak wystraszone zwierzę robi krok w jej kierunku - niepewnie i ostrożnie, czujnie. W następnej sekundzie nie pozostało nic z fuzji piasku i gorzkiej czekolady zdobiącej futro; nie było zaokrąglonych ciemnych uszu i olbrzymich, rozwartych ślepi.
Przed Black stała jasnowłosa . Jej pasma współgrały w sierścią stworzenia sprzed mrugnięcia powiekami; zadbany strój splamiony był posoką, wsiąknął w niego odór krwi i cierpienia. Drobne, szczupłe nogi nieznajomej wykonały tylko jeden dodatkowy ruch - i zatrzymały się, spoglądając na Hecate z góry, choć - gdyby kobieta postanowiła wstać - przewyższałaby ją o głowę.
- To ty... - szept drżący jak wszechobecne liście; ledwo przebijał błonę leśnych odgłosów. - Wiedźma Kinigami. Znasz magię, zapomniane czary. Twierdzili, że możesz pomóc... - zawahała się, ściskając puchate ubranie, obejmując się raptownie w pasie, zagryzając wargę. Zmierzwione wiatrem, blond kosmyki poruszyły się, gdy pokręciła głową. - To straszne. Niebezpieczne. Co mam zrobić?
04/04,
godz. 23:59
OD MG
W poprzedniej turze pojawiło się przedłużenie deadline'a ze względu na nieobecność Nakashimy. O wszystkim zostałam poinformowana przed upływem terminu. <3
Komórki tracą zasięg.
|| STAN POSTACI
NAKASHIMA:
OBECNY POZIOM: 4/5.
BLACK:
w normie
|| MOŻLIWE RZUTY
NAKASHIMA
rzut na siłę; sukces oznacza brak spowolnienia na następne dwie tury;
porażka to -1 do możliwości poruszania się;
Rzuty na tym etapie są dobrowolne.
Nakashima - brak rzutu z twojej strony oznacza utrzymanie poziomu 4.
Nakashima Yosuke ubóstwia ten post.
Czuł, że zwalnia, jakby piach w worku ktoś już zaczął mieszać z betonem. Ile już tak przedzierał się przez zarośla, omijał wystające korzenie i gniótł pod ciężkimi oficerkami chrzęszczące kamienie? To były długie minuty nienaturalnej ciszy przerywanej tylko odgłosami marszu, a jednak krzyk wciąż wibrował w jego głowie; ostry jak zęby dzikiej bestii, rozpaczliwy, niepokojący. Przysięgał chronić mieszkańców wyspy i nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zbadał nagłego wrzasku, nawet, jeśli miałby okazać się pułapką. Bo co, gdyby ktoś jeszcze został zwabiony do istoty udającej człowieka w potrzebie?
Ostrożnie odgarnął kolejną gałąź, tempo z truchtu już kilkadziesiąt metrów temu powróciło do marszu, na tyle szybkiego, na ile mógł się zdobyć przy wpływającym na niego zjawisku. Znów szloch. Choć płacz nie był w stanie skruszyć otaczającego go muru obojętności, Yosuke nie potrafił zostawić kogoś ewidentnie potrzebującego pomocy. Obrócił głowę starając się dostrzec źródło odgłosów cierpienia oraz żałości. Wreszcie zobaczył ją, skuloną na ziemi, wśród kolczastych krzewów. Poprawił pas wiszącego na plecach karabinu, podsunął w górę noktowizor, odsłaniając twarz. Ciemność znów zaatakowała jego oczy, potrzebowały chwili na przyzwyczajenie się, ale zdążył zauważyć pułapkę. Nawet ludzie czasami bywali bestiami.
– Spokojnie, spróbuję pani pomóc – odezwał się i powoli podszedł do dziewczyny unosząc puste dłonie i pokazując, że nie ma złych zamiarów. Nie wiedział, z kim ma do czynienia, wolał więc zachować środki ostrożności. Okaleczona nieznajoma mogłaby poczuć się zagrożona i zaatakować go albo jeszcze bardziej zaplątać się w gałęzie jeżyn.
– Jak się pani nazywa? – zagadnął uspokajającym tonem i przyklęknął, sięgając po latarkę i próbując obejrzeć zatrzaśnięte metalowe zębiska w jej świetle. Rany wydawały się głębokie, choć nijak nie znał się na medycynie. Może co najwyżej liznął trochę podstaw pierwszej pomocy, ale to, co widział przed sobą, odbiegało od możliwości naklejenia plasterka i powiedzenia, że wszystko będzie dobrze. W miarę możliwości chciał też przyjrzeć się samej pułapce – poszukać mechanizmu, który pozwoli ją otworzyć, a jeśli go brakowało, sprawdzić, czy da radę odgiąć groźną paszczę ustrojstwa za pomocą siły własnych rąk.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Obserwowała więc tę małą bestyjkę tuż przed sobą w skupieniu i pełna cierpliwości. Postawę miała rozluźnioną, aczkolwiek część mięśni napiętą w gotowości, gdyby nastała nagła potrzeba wykonania jakiegoś gestu, szybkiego odwrotu. A mimo tego wierzyła, że nie będzie trzeba uciekać ani wykonywać żadnych gwałtownych ruchów celem obrony, wierzyła, że z lasem i jego mieszkańcami łączyła ją więź na tyle osobliwa, że w powietrzu zawiśnie niewypowiedziana nić porozumienia.
Wszystko wskazywało na to, że intuicja Black nie spłatała jej figla – zwierzę zaprzestało szargać gardzieli warkotem, nastroszona dotychczas sierść opadła minimalnie, a przyciśnięte ciasno uszy odkleiły się od czaszki. Obserwowała, jak podkulona łapa niespiesznie opada na pokryte liśćmi i mchem podłoże, jak przejmuje niewielką część ciężaru ciała.
Łagodny, zakrapiany zachętą uśmiech wygiął usta Black i rósł w siłę, czerpiąc ze zwierzęcia stawiającego krok naprzód.
Zniknął jednak w momencie, w którym zniknęło futro, zniknął ogon i zniknęły uszy – wszystko zastąpione gładką skórą, jasnymi włosami w tak podobnych odcieniach i ludzkimi oczami. Powieki wiedźmy zmrużyły się delikatnie, gdy zadzierała głowę, przyglądając się w niemej ciszy stojącej naprzeciwko dziewczynie. Pasma rudych kosmyków zsunęły się z ramienia, gdy cofała dłoń z pnia, wspierając ją zaraz na udzie. Czerwień kosmyków znów zawirowała w powietrzu, gdy Black prostowała plecy podnosząc się z kucków.
– Shapeshifter... – wymruczała sama do siebie, pozwalając angielszczyźnie na krótką chwilę przykryć japoński. Odchrząknęła zaraz. – Intrygujący z ciebie przypadek, hmm? – Przekrzywiła odrobinę głowę, przyglądając się uważnie nieznajomej; kąciki ust znów uniosły się delikatnie ku górze.
Zaraz wyciągnęła otwartą dłoń ku dziewczynie w dość otwartym geście.
– Zrobię co mogę, by ci pomóc, lecz wpierw musisz wprowadzić mnie w szczegóły, leśna istoto – powiedziała, czekając na pierwszy gest ze strony rozmówczyni. – Wiesz kim jestem, ale ja nie znam ciebie. Zechciałabyś więc podzielić się ze mną tą drobną informacją? Kto cię do mnie wysłał, moja droga?
Czekając na odpowiedź przyjrzała się jej uważniej – zabrakło gęstej sierści tuszującej ewentualne obrażenie, więc Black chciała choć pobieżnie zlokalizować jakąkolwiek ranę, ocenić jej wymiar i skalę zagrożenia. Nie marnowała czasu na żadne zastanowienia czy refleksje, wszak decyzję o udzieleniu pomocy podjęła już w momencie, gdy po raz pierwszy cisze zagłuszył warkot.
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Pułapka metalowymi kłami wżynała się w szczupłą łydkę kobiety, plamiąc ciemnią kleksów dżinsowe spodnie - zwykłe, przywodzące na myśl pierwszą lepszą, beztwarzową, miniętą w tłumie personę. Włosy kobiety, pozlepiane w strąki, odsłoniły zabrudzone ziemią oblicze, gdy tylko poderwała głowę. Gwałtowny ruch, zdradzający zaskoczenie, cień strachu. Przez rozszerzone w źrenicach oczy przemknął błysk - ciężka do sprecyzowania w emocji, mikroskopijna spadająca gwiazda.
Łkanie ustało, choć nie z powodu nagłego zniknięcia bólu. To gardło ścisnęło się do stopnia, w którym nie była w stanie wydać z siebie dźwięku. Jedynie wpatrywała się w nieznajomego; krążyła po nim wzrokiem jak spłoszone zwierzę, lekko obrócona w jego kierunku, wsparta bardziej na lewym ramieniu, z prawą dłonią podpartą, jakby zamierzała się podnieść albo chociaż przetoczyć na plecy.
- U... - w drżeniu przełknięta ślina zwilżyła zdartą od krzyków krtań, ale nawet to nie pomogło; brzmiała już żałośnie cicho, wątle - Umehara... ja... ja - plątając się, zamknęła mocno oczy. Szczypiące pod powiekami łzy nie stygły.
- To miała być... głupia zabawa...
- Kubota - głos miała łagodny, dźwięczny jak szum jesiennych liści. Słaby na tle nocnej ciszy, ale wystarczający, by przebić leśne dźwięki, dotrzeć do wiedźmy. - Nikt mnie nie przysłał, opowiadali tylko. Bo problem jest ogromny, na skalę całego Kinigami. To też nie moja krew. - Dłoń, niemal biała, spoczęła na piersi. Dziewczyna zachowała dystans, trzymała jednak wzrok czujnie i bez lęku, przyglądając się stojącej naprzeciw kobiecie jak na okaz godny szacunku. - I ta krew należy do osoby niewinnej, zamieszanej w wojnę, w której nie powinna uczestniczyć. Ta wojna jest problemem, ale... - wargi Kuboty drgnęły; gdyby nie wszechobecna ciemność, z pewnością miałyby kolor wilgotnych płatków sakury - bladoróżowe, silniejsze w barwie tam, gdzie na moment wgryzły się zęby. - Ale teraz problemem jest też stan mojej przyjaciółki. Wpadła w straszne tarapaty, a mnie nie starcza mocy, aby ją z nich uwolnić. Może twoje czary...
12/04,
godz. 23:59
OD MG
Daję zdecydowanie dłuższy termin, bo sama mogę być poza zasięgiem. Jeżeli odpiszecie prędzej spróbuję odwdzięczyć się tym samym.
Komórki tracą zasięg.
|| STAN POSTACI
NAKASHIMA:
OBECNY POZIOM: 3/5.
BLACK:
w normie
|| MOŻLIWE RZUTY
› NAKASHIMA
rzut na siłę; sukces oznacza brak spowolnienia na następne dwie tury;
porażka to -1 do możliwości poruszania się;
możesz także rzucić na:
siłę - sukces oznacza uratowanie kobiety, porażka - większe poszkodowanie jej;
lub
inżynierię - sukces oznacza możliwość rozbrojenia pułapki w dowolny sposób, porażka - brak udzielonej pomocy, osłabienie kobiety w wyniku traconej przez nią krwi.
Jeżeli w tej turze wypadnie ci porażka przy wybranej umiejętności, w następnej możesz rzucać ponownie, ale na obydwie jednocześnie (gdzie użyć możesz tylko tej, przy której uzyskasz sukces).
› BLACK
Możesz rzucić na psychologię bądź percepcję (wzrok) i dowiedzieć się czegoś ciekawego.
Rzuty na tym etapie są dobrowolne.
Nakashima - brak rzutu z twojej strony oznacza utrzymanie poziomu 3.
Nakashima Yosuke ubóstwia ten post.