Mieszkanie nr 37
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Naiya Kō

Nie 7 Lip - 16:33
Mieszkanie nr 37 VRmAf79

Mieszkanie nr 37 H2SPQTC Mieszkanie nr 37 6R8wOx6 Mieszkanie nr 37 WvaSjFa
Mieszkanie nr 37 4pZREwF Mieszkanie nr 37 Fbo7SEA Mieszkanie nr 37 80rsiBf

Mieszkanie na 4-tym piętrze z balkonem otwierającym widok na rozrywkową dzielnicę. Pierwszym, co widać po przekroczeniu niepozornych drzwi, to salon z kanapą i fragmentem przedzielonym sporym regałem, za którym znajduje się szafa i łóżko. Nie jest tak małe jak by się wydawało, lecz metraż tego miejsca jest na pierwszy rzut oka trudny do ocenienia. Dzieje się tak, gdyż całe wnętrze jest równie barwne i przytłaczające, co jego lokator. Od samego wejścia w niczym nie przypomina mieszkania standardowego faceta. Zmieszane ze sobą elementy chaosu zdają się łączyć w zgraną, spójną całość, choć po pierwszym przekroczeniu progu mogło się wydawać, że zostały położone losowo i od niechcenia. Wprawne oko jednak dostrzeże, że nic w tych barwnych plamach, dziko ustawionych tysiącach świeczek, książek i światełek nie jest w swej nieoczywistości przypadkowe.
Naiya doprowadza każde otoczenie w którym żyje do bycia skwapliwie dopracowywanym aż do momentu, w którym stanie się dostatecznie komfortowe zarówno dla jego oczu, jak i ciała. Tysiące poduszek i futrzanych narzutek w których miękkości skóra zdaje się rozpływać to zaledwie początek ukojenia zmysłów. W pomieszczeniu niosą się intensywne zapachy świeczek, suszonych ziół i kadzideł, które można nie tylko poczuć, ale i zobaczyć rozstawione na półkach i regałach w towarzystwie ołtarzyków i błyszczących spomiędzy nich kolorowych kamieni.
Trudno doszukiwać się weń jednostronicowego opisu. Nawet ściany mają większą ilość odcieni, jakby to one były dostosowane do ozdób, a nie na odwrót. Granice między nimi rozmywa niebywała ilość zieleni. Widząc tą domową dżunglę można by się zastanowić, czy tylko pewne żywe dwa metry na szpilkach są w stanie je wszystkie podlać - ustawione niemal od sufitu po podłogę, zdradzające przychylność Flory i Artemidy nad tym nieszablonowym królestwem. Być może dlatego pośród aestetycznie powieszonych obrazków przedstawiających różne ezoteryczne symbole, ich podobizny również znalazły swoje miejsce.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Matsumoto Hiroshi, Isei Yoshiro, Seijun Nen and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Czw 11 Lip - 18:15

TW: Self-harm, lęki, uzależnienie

29.04.2038r

I wtedy poczuł, że to za dużo. 
Dobijający ciężar odkładał się gęstą substancją na krawędzi gardła, wywołując do tablicy pochłaniającą duszność. Spadając wzdłuż kręgosłupa, więżąc obolałe od syzyfowej pracy synapsy. Myśl za myślą, mała, niewinna, rozpędzona jak kula pistoletu, trafiała prosto w serce raz za razem. To jego własny mózg celował ich mnogością między żebra, tak jakby jego pełny magazynek był studnią bez dna. Złośliwie nie dawał żadnemu z nich odpocząć, rażąc widokiem mrożącym krew w żyłach, zatrzymanym jak na taśmie z aparatu... W momencie w którym ciężar maszyny wartej tysiące, z winy tegoż aparatu wartego setki a może i więcej, gniecie jak bezwartościowy papier życie, które było tak bezcenne.
Ile takich żyć mogło skończyć w ten sposób? Ile takich wypadków mogło dziać się non stop? Kto jeszcze mógł tak skończyć? Czy wszechświat wybierał sobie wybrańców których zniszczy dla jakiegoś celu, czy nie można liczyć nawet na jakąś wyjątkowość? Bzdura. Czego miało uczuć to okrucieństwo nieszczęśliwego wypadku, który trafił tych kilka miesięcy temu na tak - w oczach Kou - niewinną osobę? 
Wszystko już minęło. Było dawno i może nie skończyło się najgorszym, jednak krew i syreny wciąż dudniły w głowie, gdy podczas napadów lękowych te wszystkie przeżycia wracały doń jak bumerang. Zupełnie tak, jakby miały miejsce wczoraj.
Nie czuł się na siłach by iść na umówione spotkanie z czarnowłosym mężczyzną, nawet mimo faktu że jego ciepły głos zdawał się jedynym co mogłoby go na tę chwilę uspokoić, pozwolić zapomnieć o przelatujących przez głowę migawkach. Zdał sobie z tego sprawę już wtedy, gdy obserwował auta zza okna mieszkania, orientując się że sam ich widok napawa go litrami nieuzasadnionego lęku. A do tego jeszcze ponad wszystko nadal czuł się winny. Bo nie zdążył. A wtedy...
Pies wbiegł na drogę wywołując małe zamieszanie na ulicy za oknem, rozeszło się po uszach trąbienie brzmiące jak płynąca pożoga pod kołami w centrum miasta tamtego cholernego dnia. Odwrócił się nagle o stro osiemdziesiąt stopni od szyb wytrzeszczając oczy i chwytając za usta jakby hamował nieuzasadniony krzyk, nieznośnie cisnący się na język. Rozszerzone źrenice trzęsły się w trwodze, choć za nimi krył się tylko i wyłącznie jeden obraz - Izaya, złodziej i rozpędzone auto. Czy to psa, czy jego tam przed chwilą widział? Gdzie był przed chwilą? Gdzie jest teraz? Czy to możliwe, żeby zapomnieć? Co się tu do cholery dzieje...
Huh, kiedy znalazł się na kanapie? Nie pamiętał żadnego jebanego kroku.
Lęk zalewał jego życie jak smoła, której niczym nie dawało się już usunąć. Nie dało się. Nawet współczesna psychologia nie zostawiała złudzeń, że zdrapywaniem tej smoły na siłę można się tylko poranić, a najwięcej co można dla siebie zrobić to zaakceptować jej istnienie i drażniące uczucie lania się obmierzłej substancji na każdą dziedzinę istnienia. Dla Kou to było jednak wciąż za mało i nie czuł, by kiedykolwiek miało być inaczej. Myśl o akceptacji, która miała być tak zbawienna, zdawała się zabijać go na zupełnie innym poziomie - dając myśl że nigdy nie będzie już czuł do końca normalnie, zaczynał wracać do intensywnej kontemplacji na temat istnienia i jego wartości. W końcu po co utrzymywać przy życiu tak uszkodzoną jednostkę, jak on? Zepsute rzeczy przecież się wyrzuca, więc czemu nie zrobić przysługi temu społeczeństwu i wyrzucić się zanim ono już do końca go zniszczy, odrzuci jak niedziałający organ?

Nie czuł się nic warty dla nikogo. Uparcie utrzymywał swoją sztuczną wartość schowaną w pewności siebie, ale niczym nie mógł zastąpić tej porażającej pustki, którą sam siebie otaczał. Dystans trzymany od ludzi którym okazywał tyle otwartości był jak poduszka bezpieczeństwa, która koniec końców zgniatała mu żebra, wbijając ich ostre zakończenia w miejsce z którego biły te wszystkie emocje.

A teraz, gdy wreszcie pojawiło się światełko w tym tunelu, w którego wpakowały go jego własne braki i wymysły, musiał żyć z tą świadomością że nigdy go nie dosięgnie.
Hiroshi był niedostępny w każdym tego słowa znaczeniu, a co gorsza nie był temu nawet odrobinę winny. W swej niewinności kłuł go nieświadomie faktem, że żadna sprawiedliwość nie mogła zostać wyciągnięta. Nie mógł go obwinić za własne złudzenia. A jednocześnie czuł jak wierci w nim coraz większą pustkę, za każdym razem, gdy się rozłączął. Za każdym razem, gdy kończyły się ich nocne wymiany zdań. Ale czuł, że nie był w stanie ich zatrzymać dla siebie, na zawsze.
W sumie, czemu go to w ogóle obchodziło? Przecież nic szczególnego nigdy między nimi nie było, a czarnooki od początku wydawał mu się jak na ironię dawać milion sygnałów, że to wszystko prowadzi do nikąd.
Rozbijał się o niego jak o chłodny mur.
Ale dlaczego mówił mu zza tej ściany tyle rzeczy, od których bijące ciepło zakotwiczało się gdzieś głęboko w miejscu, do którego jeszcze nikt inny w umyśle Kou nie dotarł?
Nie mógł się już oderwać. Uzależnił się. Nie mógł się doczekać kolejnej wiadomości tak bardzo, że nie sposób było zrobić sobie przysługi i to zakończyć, nim do reszty zwariuje od sprzecznych sygnałów. A później jak narkotyk wchodził w jego życie stając się jego integralną częścią, która po powiedzeniu "do jutra" miażdżyła wręcz nieustępliwym zjazdem, przywracając do kolorowego mieszkania coraz głębiej dobijającą samotność. 

Było tak źle. Niewiedza co się z nim dzieje nie była równie przejmująca, jak odwracające w poszukiwaniach głowę wrażenie, że wciąż słyszy świst palonych opon przy każdym jednym dźwięku w rurach czy na korytarzu. Miał już dość. 
Po własnym mieszkaniu chodził jak w zupełnie obcym terenie. Dość. Dość. DOŚĆ. 
Nie da rady już z walczyć z echem wszystkich niemiłych wspomnień. Tylko jedna tabletka. Spojrzał na nią, malutką, białą, okragłą, przedzieloną na dwie połowy, kręconą między długimi palcami.
Proszę pamiętać o dawkowaniu wypisanym na recepcie. Połowa. Dwie połowy w skrajnych przypadkach, nie więcej. Pamięta Pan lepiej, że to nie są cukierki.
Więc dlaczego zniknęła połowa opakowania? Jak cukierki?

Nie...

Nie wiedział czemu to zrobił.
Nie chciał do siebie tego dopuścić.
Porażającej myśli, że zrobił to z własnej desperacji i chęci odcięcia od wszystkiego, co nie dawało mu spokoju.
Tak bardzo się bał.
Ale nie było już odwrotu. 
Chwycił desperacko za telefon, widząc jak wszystko rozdwaja się niezliczoną ilość razy. Jak klatka po klatce widzi pisaną na ekranie wiadomość do Matsumoto.
Ni e
Ni e damm ra
Nie dam rady,gome
Wyślij. Gdzie jest przycisk wyślij.
Wysłał, prawda?
Delikatny palec zdołał tylko przelecieć po przycisku. 
Nie czyniąc niczego.
Zamiast tego dłoń bezwiednie tańcząca po ekranie zdołała omyłkowo wysłać tylko zdjęcie sufitu przysłonięte jej fragmentem. 
Delikatna twarz wylądowała bokiem tuż koło włączonego ekranu. 
Było tak błogo, nawet mimo huśtawki zmysłów. Wszystko wirowało, znikało, z rozumem włącznie. Ból opuszczał trzewia, wraz ze wszystkimi innymi odczuciami, wraz z kontrolą nad ciałem coraz mocniej wtapiającym swój ciężar w miękki materiał kanapy usianej tysiącem poduszek.
Dobranoc.
Szklana fiolka nagle uderzyła o podłogę, pękając i wysypując połowę pozostałej zawartości, gdy tuż koło niej szczupła dłoń opadła w zupełnym bezwładzie.
Zdaje się, że jeszcze chwilę próbował się podnieść, lecz sen, który go pochłaniał był silniejszy nawet niż lęk, a więc tym bardziej silniejszy niż Kou.
Wyrobił sobie odruch by doskonale stawiać się innym, za to nigdy nie umiał postawić się samemu sobie.
Zwłaszcza, gdy czuł się w potrzasku, zupełnie sam. 
Odpłynął.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Itou Alaesha, Matsumoto Hiroshi, Fenrys Umbra and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Matsumoto Hiroshi

Pon 15 Lip - 2:31
Pisk opon, trąbienie, szeroko pojęte odgłosy Fukkatsu i jego ruchliwych ulic przechodziły przez jego umysł bez większego echa. Nie reagował na nie, przyzwyczajony do gwaru wielkiego miasta, w jakim przyszło mu funkcjonować.
Lubił ten chaos. Kolejne natarczywe i migające bez końca szyldy zmieniały się przed jego oczami, a on chętnie obserwował tę tętniącą życiem metropolię.
Zerknął na wyświetlacz telefonu, który od dłuższego czasu spoczywał w jego dłoni, ponownie, jak i przed paroma chwilami odblokował go, by sprawdzić godzinę.
Znowu to zrobił, znowu był gotowy przed czasem, by równie przed czasem wstawić się w umówionym miejscu. Nigdy nie pozwalał sobie na spóźnienie, w wyuczonym, wytrenowanym schemacie, który powtarzał za każdym razem, ilekroć się gdzieś wybierał. Oczekiwanie na kogoś było dla niego prostsze niż świadomość, że ktoś musiałby czekać na niego. Dlatego zawsze to on czekał. Dlatego to zawsze on był przed czasem. I właśnie dlatego już teraz siedział w taksówce.
Miejsce i czas spotkania z Kou mieli już omówione wcześniej, z tego samego powodu nie zawracał mu dzisiaj głowy wiadomościami, poza jedną, wysłaną w żartach czterdzieści minut temu.

- Uczesałeś się już?

Nigdy nie rozumiał powodów, dla których Naiya tak wielką wagę przywiązywał do wyglądu i ubioru. Bez względu na to, gdzie wychodził, zawsze musiał błyszczeć. Mniej lub bardziej.
Wówczas gdy wybór stroju Hiroshiego sprowadzał się do wyciągnięcia z szafy pierwszej, lepszej koszuli i spodni. Gama kolorystyczna jego ubrań też nie była szczególnie szeroka. Mógł wyciągnąć dowolną koszulę i dowolne spodnie, by skompletować pasujący outfit, bo pośród bieli, beży, szarości, czerni i brązów każda kolejna kombinacja prezentowała się równie bezbarwnie, jak poprzednia. Tak samo nijako. Tak samo, jak zawsze. Jedyne, na co Hiroshi zwracał uwagę w codziennych stylizacjach był fakt, by wyglądać schludnie i ewentualnie profesjonalnie, jeśli wymagała tego od niego jakaś okazja. Dlatego żadnej jego koszuli nie mogło szpecić nawet najmniejsze wygniecenie. Dbał o to równie obsesyjnie, jak Kou o dobór najmniejszego dodatku.

Choć Hiroshi stronił od miejsc publicznych, nie mógł odmówić wyjścia gdzieś z Naiyą. Czuł się w jego towarzystwie niezwykle swobodnie. Nie tylko dlatego, że dwumetrowa, kolorowa wieża, zbierała atencję każdej mijającej ich pary oczu, która ignorowała tym samym osobę Matsumoto.
Lubił go. Lubił ten chaos, który zjawiał się wraz z jego nadejściem. Ta niezwykła i ekscentryczna osobowość miała w sobie coś, co przyciągało jak magnes. Poza nieoczywistą i delikatną urodą, dla której uwielbiał go obserwować, po charyzmę, która sprawiała, że zwyczajnie uwielbiał go słuchać.

Tysiące ciągnących się w nieskończoność z początku nocnych wiadomości lub telefonów zaciskały na jego życiu coraz mocniejszą pętlę, nie pozwalając zwolnić uścisku. Uścisku, którego sam nie chciałby nawet zwolnić. Nie zorientował się, jak te zaczęły dyktować jego rytm dnia, mimo że wcześniej czyniła to jego praca. I choć kochał swoją pracę, spędzając w niej często po kilkanaście godzin dziennie, nigdy nie zignorował żadnej wiadomości ani nie ominął, ani jednego przychodzącego połączenia. Odpisywał i odbierał niemal natychmiast, zupełnie jakby tylko na nie czekał. Zawsze przystawał na jego prośbę i rozłączał się pierwszy, rozmowę kończąc jednak słowami „do jutra” w nadziei, że ta nie okaże się tą ostatnią.

Jego ciemne oczy ponownie spoczęły na komórce, z którą się nie rozstawał i z którą już dzisiaj prawdopodobnie nie potrafiłby się rozstać. Brak odpisu na jego ostatnią wiadomość szczególnie go nie zdziwił, bowiem zdarzało się, że czekał na nie dłużej. Był przekonany, że Pszczółka zwyczajnie szykuje się do wyjścia. Liczył jednak na jakąkolwiek reakcję na jego zaczepkę, choćby wyrażoną w jednej z tych krzykliwych i kolorowych emotikonek, których sam unikał.
Siedział niemal nieruchomo, obserwując przez okno tętniące życiem centrum miasta i tłumy przemierzających ulice ludzi, kiedy mijali kolejne skrzyżowania.
Drgnął delikatnie, słysząc dźwięk wiadomości, na którą tak czekał. Nie przyniosła ona jednak uśmiechu, bo choć pochodziła od Kou, wymusiła reakcję, w której w zdziwieniu zmarszczył brwi.
Spodziewał się rozpaczliwego „Nie mam się w co ubrać”, (nie)przepraszającego „Spóźnię się”, albo ponaglającego „Szybciej, bo się nudzę". Zamiast tego jego oczom ukazał się przypadkowy kadr z aparatu ukazujący sufit z fragmentem rozmazanej dłoni.
Dziwne.
Z reguły każdy po omyłkowo wysłanej wiadomości pisze kolejną „pomyłka". Nic takiego jednak nie nadeszło. I choć jego czarne tęczówki uparcie wpatrywały się w wyświetlacz, nie mogły dostrzec kolejnej wiadomości. Napotykały jedynie odbicie ich samych, gdy ekran gasł.
Długie palce przemknęły szybko po dotykowej klawiaturze.
- Wszystko ok?
Cisza.
Przełknął gęstą ślinę, czując, jak coś ściska go od środka, kiedy przystawił aparat do ucha w celu wykonania połączenia.
Znowu to samo.
Brak odzewu.
Krajobraz za oknem taksówki zmieniał się równie szybko co niepokój podstępnie zwiększający swój ciężar w jego trzewiach. Nie słyszał dźwięków nadchodzących wiadomości, a i tak co chwilę zerkał na ten przeklęty telefon, który w sekundę potem zaczął bezsensownie przerzucać z jednej dłoni do drugiej.
- Może się pan pospieszyć? - rzucił bezsensownie do taksówkarza, zupełnie jakby ten miał jakiś magiczny sposób na wszechobecne o tej porze dnia korki.

Nie wiedział, nawet kiedy znalazł się pod ozdobionym tuzinem szyldów i reklam blokiem, w którym mieszkał Naiya.
W skupieniu wpisał kod, by otworzyć drzwi. Pamiętał go doskonale, mimo że ostatnim razem wpisywał go pod wpływem alkoholu, kiedy odprowadzał swojego kolegę — także w nietrzeźwym stanie do domu. Nigdy nie rozumiał, dlaczego po procentach niektóre rzeczy zapadały mu w pamięci tak dokładnie wówczas gdy inne umykały, jakby nigdy nie miały miejsca. Ale ta zgrabna i eteryczna dłoń, która tamtej nocy uparcie starała się wpisać odpowiednie cyfry, zagnieździła się w jego głowie na dobre. Wiedział, że nie straci tego widoku, jak i tego, kiedy pewnego felernego wieczoru z gracją przemieszała słomką czerwonego drinka. Pozostając w jego umyśle już na zawsze.

Wszystko potoczyło się później bardzo szybko, kiedy w zniecierpliwionym ruchu kilkukrotnie nacisnął przycisk windy, zupełnie jakby ta czynność miała ją w jakikolwiek sposób przyspieszyć. Z nieukrywanym zirytowaniem usłyszał, jak wlecze się mozolnie z samej góry, wymuszając na nim szybką decyzję, w której rzucił się w kierunku schodów, a które równie szybko pokonał, omijając co drugi kamienny stopień.
Kiedy wbiegł na czwarte piętro jego oczom mignęła namalowana czerwoną farbą cyfra 5. Wiedział dlaczego. Tak samo, jak wiedział, dlaczego w Korei czwarte piętro zwykło się nazywać poziomem F. Widział to już wcześniej, jednak dzisiaj świadomość ta nieprzyjemnie wryła się w jego umyśle, skutkując nieznośnym skurczem, który ścisnął boleśnie jego żołądek. Znowu.

To tylko głupi przesąd.

A przecież nie był przesądny.
Tak samo, jak nie był przesądny, kupując czerwony tusz do swojego hanko. Dlaczego teraz tak bardzo się bał?

Nie wiedział, kiedy i w jaki sposób dostał się do mieszkania nr 37. Drzwi były nietknięte. Nie wywalił ich, czy były zatem otwarte? Oddychał ciężko styrany maratonem, jaki zafundował sobie na własne życzenie.
- Kou? - imię wypowiedziane półgłosem odbiło się niemal echem, choć pomieszczenie, w jakim się znalazł, było ostatnim, jakie można byłoby nazwać pustym.
Było pełne wszystkiego. Kolorów, zbędnych w oczach snycerza bibelotów w postaci leżących gdzieniegdzie kamieni, postawionych w przypadkowych miejscach kadzidełek, roznoszących po mieszkaniu kuszący, słodki, pastelowy zapach piżma.
Ciemne oczy niemrawo przejechały po salonie. Aż w końcu go dostrzegł, leżącego w jakiejś dziwnej pozycji na kanapie. Wyglądał zupełnie tak, jakby zasnął tutaj przez przypadek.

Spał. Dlatego nie odbierał, dlatego nie odpisywał.

Właśnie to jako pierwsze doszło do jego toczonego niepokojem umysłu, dając przyzwolenie, by odetchnąć z wyraźną ulgą, dać zatriumfować zdrowemu rozsądkowi, przebijającemu się ponadto wszystko DO CZASU, gdy jeden niepozorny nierzucający się w oczy szczegół tego nie zniweczył.
Szczupła ręka zwisała bezwładnie, a tuż obok niej fragment szkła niewiadomego pochodzenia błysnął nagle odbitym światłem, skupiając wzrok czarnowłosego na podłodze, dopiero wówczas pozwalając oczom dostrzec rozsypane w nieładzie, niewielkie, białe i okrągłe tabletki, kontrastem wyżynające się na tle kolorowego, perskiego dywanu.
Wraz z tym, jak obraz znacznie się wyostrzył, jego powieki doznały wstrząsu, otwierając się na całą szerokość, a usta zamarły w niemym krzyku, gdy nie zdążył nawet zaczerpnąć powietrza.
- KOU?! - teraz wrzasnął na całe gardło, kiedy w panice rzucił się w jego stronę, by paść na kolana tuż przy niebieskiej kanapie.
Dopiero, teraz gdy znalazł się tuż przy nim, zorientował się, że Naiya nie wyglądał jak zwykle. Ta delikatność, która go określała, ustąpiła miejsca niewytłumaczalnej kruchości. Bezbronności. Bezwładne ciało zdawało się zapadać w puszystości, rzuconego w nieładzie koca i tuzinie kolorowych poduszek. Zielone włosy rozsypane w tym chaosie częściowo przysłaniały eteryczną twarz, zupełnie jakby głowa opadła tutaj przypadkowo.
Potrząsnął nim, raz, a potem drugi, dostrzegając jak jego sylwetka, tylko bezwładnie się osuwa pod wpływem tej siły. Wrzeszczał coś do niego. Chyba żeby go tak nie zostawiał. Sam nie był pewien.
Słowa, nad którymi nie mógł zapanować, cisnęły mu się na język mimo jego woli, a i tak ginęły w jego świadomości, niemogącej dosłyszeć własnego, podniesionego, spazmatycznego głosu, gdy coś usilnie starało się rozsadzić jego krtań, ta świadomość skupiała się jedynie na szaleńczym biciu serca, choć paradoksalnie czuł, jakby te stanęło, w chwili, gdy ujrzał te cholerne białe tabletki.
Drżąca męska dłoń z gwałtownością przesunęła się po miękkich, zielonych włosach, by palcami odgarnąć je z zamroczonej twarzy, by ująć w dłonie szczupłe, niemal wklęsłe policzki i nakierować ją na siebie. Wciąż coś mówił, nie słysząc własnych słów, tym razem bezsilnie mamrocząc pod nosem chyba jakąś modlitwę, wzniesioną właściwie nie wiadomo komu i czemu.
Próbował go jakoś unieść, ale to z pozoru wątłe ciało zdawało się ważyć tonę, gdy było tak bezbronne i bezwładne. Zawył przez zaciśnięte zęby, używając jakiejś nadludzkiej siły, by go jakoś usadzić, pozwalając swoim łzom kapać, gdzie popadnie, choć miał wrażenie, że wciąż powiększająca się gula w gardle zwyczajnie go zaraz udusi.
Nie sprawdził oddechu, nie sprawdził tętna, zagubiony, bezsilny i obezwładniony emocjami nie potrafił zebrać myśli. Nie miał pojęcia, skąd odezwał się przekrzykiwany przez to wszystko głos zdrowego rozsądku, kiedy w akcie desperacji wsunął mu do gardła dwa palce, chcąc sprowokować wymioty.

Nie mogąc znieść myśli, że
go straci.

@Naiya Kō
Matsumoto Hiroshi

Itou Alaesha, Naiya Kō, Fenrys Umbra and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Wto 16 Lip - 17:36

- KOU?! -

Ktoś mnie wołał?

Nie wiedział, co się dzieje.
Spał głęboko, choć gdzieś pomiędzy obrazem zniekształconym surrealistycznymi marami pozbawionymi czasu i miejsca przebijała się maleńka struga świadomości. Sen rwał, ciągnął w swej bezduszności w czeluści z których powrót wydawał się nierealny. Narkotyk jak wir wciągał na samo dno rowu miariańskiego ekscentryczną jaźń, zostawiając na powierzchni jedynie pustą, nieruchomą skorupę. Choć obdartą z lęku, pozbawioną siebie.

Wybudzenie go musiało być niezwykle trudnym wyzwaniem; sen trzymał zamknięte na trzy spusty powieki na zupełnie innym poziomie niewoli. Mimo tego zdaje się, że dokładnie od momentu nadejścia nikłego poczucia że ktoś spazmatycznie woła jego imię, słyszał wszystko co się naokoło dzieje, a nawet poczuł na swojej twarzy, będąc na skraju dwóch przeciwstawnych stanów umysłu. Nie rozumiał słów ani żadnego sensu, jednak przyszpieszone bicie serca zareagowało na męski krzyk i płacz, rozpierający, przejmujący do skraju możliwości. Odbijał się zwielokrotnionym echem, niewyraźnie dla zakolczykowanych uszu, artykułującym kolejne dowody desperackiego żalu. Dźwięk ten - melodia wzbierającej rozpaczy, rósł w siłę nieubłaganie, tak jak rośnie chwast odbierający kwiatom wszelkie życiowe zasoby. Ten dwumetrowy kwiat niknął; więdł rozpływając się w dłoniach - czyich? -, mimo, że woda skapywała drobnymi kroplami na nieruchome istnienie. Była jednak tak samo słona, jak ocean duszącego go w tej chwili strachu.

Mózg poddany woli leku tworzył w jego umyśle coraz wyraźniejsze obrazy, lecz coraz mniej zgodne z panującą prawdą. O ile przez ostatnie kilkadziesiąt minut tworzył najsłodsze i najspokojniejsze wizje, teraz przykleił się jak rzep do sytuacji z zewnątrz, stając się jej integralną częścią.
Kazał myśleć, że to on sam tam krzyczał.
Patrząc na siostrę znikającą między ludźmi na peronie. Biegł, jednak nawet jego wysoka sylwetka wydawała się maleć, zabierając mu jej długie, czarne włosy z pola widoku. Coś trzęsło nim i łapało za ramiona, zatrzymując w miejscu, gdy zrozumiał, że ostre i głębokie Nie zostawiaj mnie pochodzi zza granic jego umysłu, zza granic rodzimego akcentu.

Nie był w stanie oprzeć się jakiejś tajemniczej unoszącej go sile, ani nawet faktowi, że w tym momencie ta sama siła włożyła mu palce do gardła.
Był zupełnie zdany na łaskę losu, zdany na każdy ruch wyrzeźbionych sumienną pracą dłoni.
Dłoni, które nawet podczas pracy tylko dla niego sięgały po telefon z prędkością światła.

A teraz sięgały po jego życie.

Żołądek ścisnęło w niekontrolowanym odruchu tylko dlatego że to one, nieświadomie, tonące w wirze emocji, podjęły najlepszą decyzję z możliwych by przywrócić Pszczółkę do wyższych funkcji życiowych.

Gdy zielonowłosy mozolnie otwierał powieki klejące się ku sobie niczym zalane żywicą, ledwie wyrzucił z siebie całą zawartość żołądka, która mogla składać się conajwyżej z kilku(nastu?) nie do końca strawionych tabletek i goryczy nieprzyjemnej substancji, która dzielnie walczyła by zneutralizować je za wszelką cenę.
Nie jadł już, bogowie wiedzą, jak długo. Jakkolwiek nie byłby głodny, w takich stanach jak dziś, prędzej by się popłakał z głodu, niż wziął do ręki coś jadalnego. Nie mógł patrzeć na jedzenie, gdy kortyzol wypełniał organizm i ciągał go na mdłości, tym samym pozornie zabierając poczucie głodu. Tak było i tym razem; myślał, że gdy usłyszy trzask świadczący o minięciu progu zastawionego bannerami budynku, przebrnie kilka ulic i ujrzy swojego entuzjastycznie oczekiwanego towarzysza wszystkie troski znikną jak zawsze i odblokują bolący od nerwów przewód pokarmowy, a w zamian za tą niebywałą korzyść z towarzystwa Hiroshiego postawi mu coś na mieście. Nie żeby był to jedyny niosący się za nim atut, wykorzystywany przez pobudliwego draga w egoistycznym celu, choć gdyby Kou został o to zapytany z pewnością nie powiedziałby mu prawdy. Wciąż i wciąż łaknął kontaktu z nim, nawet jeśli wszystko co było przed samym spotkaniem i po, było okupem za tych kilka przyjemnych chwil, gdy zapominał o całym świecie. Chwil, które czasami zdawały się wiecznością, a czasem w perforze rozmarzenia nad każdym jednym słowem i pytaniem, pochłaniały godziny upływające szybko, jak sekundy.
Tym bardziej kłuła go wizja, której doświadczył wtedy, w parku rozrywki w Karafuruna. Ta, która rozbiła jego wymysły niczym lustro tylko po to, żeby znowu posklejać je papierową taśmą o okropnie niepewnej trwałości. Pamiętał jego wzrok gdy to wypowiedział, gdy patrzył nań niecierpliwie, pamiętał układ ust świadczący o już sam nie wiedział czym... Pamiętał gdy chwilę później usłyszał coś zupełnie sprzecznego, po czym zupełnie stracił zaufanie do własnych osądów. Przynajmniej względem czarnowłosego, który mógłby być zapewne idealnym szpiegiem, bo gdyby chciał ukryć choćby najmniejszą rzecz, powieka nawet nie śmiałaby mu drgnąć. Już dawno nie czuł się tak... zagubiony, błądząc po jego oczach wykutych z onyksu, który wedle swych magicznych opisów chronił, redukował stres, przynosił równowagę i inspirację. Za to niektórzy znawcy tego tematu stali przy swoim zdaniu, żeby z tym konkretnym kamieniem z rzędu ochronnych szczególnie uważać - bo jeśli nie ma się dość wewnętrznej siły by go dzierżyć, to on pochłonie wszelkie siły jego właściciela.
Tak się czuł nie wiedząc co dalej. Miał coraz mniej nadziei, sklejając ze sobą wciąż nowe kawałki rozbitego szkła, na przemian ogrzewany przez radiowy głos i schładzany przez porywisty wiatr rzeczywistości. Czuł się odtrącony, choć to on sam natrętnie łapał się każdej najmniejszej myśli, że a może jednak...
A jednocześnie nie chciał dać Hiroshiemu ani jednego dosłownego znaku, żeby nie zacząć znowu rozmowy po której usłyszy coś równie realistycznego i przebijającego wszelkie złudzenia na wskroś. Jeśli mógł z nimi żyć choćby jeszcze chwilę, rozmawiając z nim i dzieląc każdą pierdołą o najpóźniejszych porach dnia, to tego właśnie chciał. Mieć choćby wizję bycia odrobinę bliżej, nie ważne jak długo będzie kaleczył się o te wszystkie odpadające odłamki.

Dotyk palców na krawędzi gardła nie odpuszczał intensywnie walcząc do momentu, gdy kaszel sygnalizujący duszność doprowadził do jego rychłego uwolnienia.
Nagle odrzuciło go. Wsparł się o tył kanapy, z ogromnym trudem obracając do niej plecami. Oddychał jakby ktoś przywiązał mu do tchawicy kowadło. Zdawał się wręcz walczyć o każdy haust powietrza, gdy jego ciało po wyrzuceniu z siebie zatruwającej organizm substancji  przechodziło swego rodzaju restart.
Nie miał pojęcia co się dzieje przed oczami płynącymi w losowych kierunkach. Był zupełnie bezbronny, co zdradzały ręce wciąż bezwładnie opadające wzdłuż tułowia i głowa przytulona tyłem do oparcia, szyja nie dająca rady jej utrzymać.
Patrzył przed siebie pustym wzrokiem; ani nie miał założonych soczewek, ani sprawnie działającej tęczówki w której nie odbijało się żadne z obecnych wokół świateł.

- Kręci się... - Wymruczał wydając cichy, przeciągły dźwięk niezadowolenia, przypominający powolne, żałobne westchnienie. Rzeczywiście oszukiwał go własny mózg, dając wrażenie jakby wszystko dookoła zostało poderwane w powietrze przez huragan. Obracane w kółko jak kość do gry wewnątrz plastikowego kubka.
Oliwkowe oczy nienaturalnie powoli błądziły po pomieszczeniu, choć nie mógł unieść głowy, przesunął ją delikatnie, jakby była zrobiona z porcelany. Tak, by dostrzec choć odrobinę lepiej zarejestrowaną w tym chaosie ludzką sylwetkę.

- Hiroshi...? - Wydusił z siebie niemrawo, na jednym płytkim wydechu wybijającym się na tle odbijającego echa pomieszczenia. Nie miał jeszcze pojęcia kogo tak naprawdę widzi, jednak czarnooki był pierwszą osobą, która przyszła mu na myśl.
Powieki rozchyliły się nieco bardziej dosłownie na sekundę, by znowu opaść jakby nawet emocje okazywał - niezwyczajnie dla samego siebie - z wyczerpującym trudem.
Świadomość, że to nie kolejna senna wizja, spadła nań jak najcięższa kotwica, by pociągnąć za sobą postępujące coraz mocniej poczucie beznadziei. Gdyby mógł schowałby twarz w dłoniach, zakrył kocem odwracając w drugą stronę i powiedział że wszystko okej. Ale nie było. Za bardzo nie było. Nie ważne jak bardzo by chciał, nie mógł od tego uciec.

Dlaczego przyszedłeś?

Pytanie z tyłu głowy obijało się nie znajdując odpowiedzi, nawet nie był pewien czy powiedzial je na głos.
W zamian za to wywołało małe deja vu.

"Miałem zostawić cię samego?"

Ironiczny, absurdalny ton w niemal równie absurdalnej sytuacji, jak teraz.

A kto by nie zostawił?

Zdawało się jakby prowadził konwersację z samym sobą w głowie, a dopiero po chwili zorientował się, że prawdziwy Hiroshi nie potrafił na ten moment wykrzesać słowa.
Nareszcie otworzył usta.
Mrugał bardzo powoli, gdy światło ze świec zaiskrzyło się w oliwkowym spojrzeniu. Nie tak przejrzystym jak zawsze, wręcz przeciwnie - mglistym, zagubionym, rozpływającym się w niewiadomym kierunku.

- Co... Co ty tutaj... robisz? -

Pisałem tylko że dziś nie dam rady...

Widział mokrą twarz, rozpływającą się od tych pięknych, czarnych tęczówek aż po lekki zarost na silnie zarysowanej żuchwie. Ta twarz którą znał zdawała się dotychczas niezdolna do przekazania więcej niż ciężko odczytywalny kontakt wzrokowy, a teraz całą sobą wyrażała więcej niż tysiąc słów.
Chciałby mieć siłę zetrzeć je wszystkie. Chciałby mu powiedzieć, że cieszy się, że go widzi.
Ale nie mógł.
Nie mógł widząc jego pełną bólu twarz, nawet jeśli nie czuł wobec niej zrozumienia.

Dlaczego płaczesz... ktoś ci coś zrobił?

Czuł za to jak narkotyczny związek rozpływa się po żyłach w kierunku niepożądanych efektów.

- Co się stało?-

Nie obchodził go jego własny los, własne zdrowie, a nawet życie. Ostatnim, o czym chciał myśleć, było zobaczenie w oczach koreańczyka tak głębokiego zmartwienia. Odwrócił od nich własny wzrok. I to był błąd, bo już później tylko gubił je z pola widzenia.

Nie mógł jednak znieść myśli że płakał, nie mógł zamroczyć siły wspomnień, zabrać mu tego nieszczęsnego podarunku sprzed oczu, widoku którego nigdy w życiu nie chciałby mu dać. Nie jemu.
Jednak było już za późno.

- Już dobrze - Z dużym trudem wypowiadał słowa, jednak troskliwy ton wybrzmiał jak jeszcze nigdy wcześniej, skupiając się w zupełności na jego przyjacielu. Nie był zdolny do zbyt wielkich słów ani tłumaczeń, dopiero docierało do niego co się tak właściwie wydarzyło, ale nawet poprzez brak zrozumienia przebijała się niemożliwa do przeżycia myśl, że płacze.
Silny, męski i niewzruszony. Ten, który nigdy nie wyje bez powodu. Kou mógł się tylko zastanawiać, jak wielki ciężar aż tak go przygwoździł, nie chcąc nawet myśleć, że to przez niego.

Ciało walczyło z obejmującym bezwładem.
Chuda dłoń wysunęła się powoli dygocząc i przedzierając przez niewidzialną przeszkodę, powoli i bezładnie jak u wpół nieboszczyka. Blada, zimna, niezdolna do prawidłowych odruchów, zmierzała prosto w kierunku podłużnej twarzy, jakby jedynym jej celem było zostawić tam po sobie ślad i na końcu swej wędrówki rozsypać się w popiół.

- Wszy...stko będzie dobrze, słońce. -

Łza powoli spływająca po jego policzku zniknęła w starciu z dotykiem niemrawej dłoni zielonowłosego. Chwilę później opadła, wraz z postępującym brakiem sił z powrotem w ten sam dół z którego przybyła. Zahaczył paznokciami nieumyślnie o jego szyję i kołnierzyk pedantycznie wyprasowanej koszuli. Nawet jego ubiór był tak kojąco zadbany... i jak zwykle Kou ledwie przebywając w jego otoczeniu bez większego wysiłku burzył ten porządek.
Nadal nie był w stanie kontrolować swoich mięśni. Ani tego, że wizualizując w głowie wyraz twarzy który przed sobą zobaczył, a który był wciąż tak blisko niego, czuł się coraz bardziej winny.
Przymknął oczy, nie pozwalając sobie jednak by zupełnie je zamknąć - nauczony doświadczeniem, wiedział, że odpłynąłby po raz kolejny.
Pomagająca w takich sytuacjach logika wracała do niego dużo wolniej, niż dławiące poczucie wstydu za to, co zadziało się chwilę temu. Serce waliło jak młotem zakrzywiając czasoprzestrzeń pomiędzy nieregularnymi uderzeniami.
Mimo wszystko na zmąconej, zmęczonej twarzy kąciki warg wygięły się w smutnym uśmiechu, pod oczami szklącymi się z bezsilności.


- Przepraszam... -


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Itou Alaesha, Matsumoto Hiroshi, Fenrys Umbra and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Matsumoto Hiroshi

Pią 19 Lip - 6:04
Pomimo całkowitej trzeźwości umysłu, jasności oceny sytuacji niezmąconej żadną zaciemniającą rozum substancji, czuł się jakby sam był odurzony.
Nie mogąc samodzielnie podjąć żadnej akcji, działając jak na autopilocie, w stanie, w którym emocje dyktowały każdy najmniejszy ruch, nie dopuszczając do głosu zdrowego rozsądku, przekrzykiwanego przez zbolałe widokiem uchodzącego życia serce.
Adrenalina i kortyzol bezzmiennie wydzielały się do jego krwiobiegu, czyniąc tam niemałe zamieszanie. Podnosząc ciśnienie, przyspieszając akcję mięśnia pompującego krew.
Ostatni krzyk zdrowego rozsądku, wydobywający się gdzieś z głębi jego świadomości pchnął jego dłoń, których palce bez uprzedzenia znalazły się w rozchylonych bezwiednie ustach Pszczółki, by podrażnić tylną ścianę gardła. Przez dłuższą chwilę wydawało mu się, że to na nic, że to zmizerniałe ciało obezwładnione, trzymane w kajdanach nieświadomości nie jest już stanie prawidłowo zareagować. Rozpaczliwie wpychał je dalej, wciąż nie odpuszczając, nie pozwalając się poddać.

Wciąż nie przyjmując myśli, że może go stracić.

A wtedy nagły skurcz przełyku, poruszył tą wątłą sylwetką, która w sekundę potem jakby automatycznie przechyliła się do przodu, w tej samej chwili, w której wycofał długie palce, by dłonią zatrzymać te niemal anemiczną klatkę piersiową w zgięciu, umożliwiając, wydostanie się gorzkiej zatruwającej substancji na zewnątrz.
Druga dłoń przejechała spod wystających łopatek na kark, by chwycić zielone włosy, które drogą grawitacji usuwały się na eteryczną twarz.
Zielonowłosy zaniósł się nieestetycznym kaszlem, wraz z którym jego gardło uwolniło zalegającą w żołądku treść. Hiroshi nie przyglądał jej się, odwrócił spojrzenie, chcąc dać mu choć namiastkę prywatności w tej mało godnej scence, w której nikt nie chciałby być obserwowanym. Zawartość podtrutych trzewi bezładnie wylądowała na dywanie, ale nie miało to w tej chwili najmniejszego znaczenia.
Znowu go podniósł z nachylonej sylwetki, by oprzeć go o oparcie kanapy usłanej istną tęczą kolorowych poduszek i puchatego koca.
Co za niedorzeczny widok.
Otwarte w tej chwili szeroko pomalowane powieki i gwałtowny oddech zasiały w Hiroshim nadzieję, w której mógł odwrócić uwagę od zniewieściałego mężczyzny, by zbadać to, co ledwie chwilę temu wylądowało na podłodze. Musiał się upewnić, czy nie dostrzeże krwi lub czegokolwiek, co mogłoby go dodatkowo zaniepokoić.

Dopiero wówczas zerknął w kierunku plamy powstałej z soku żołądkowego i pokaźnej ilości białych częściowo strawionych tabletek. Nie potrafił określić ich ilości, gdy wpatrując się w ten obraz rozpaczy, uzmysłowił sobie na nowo powody, dla których tak często zdarzało mu się wyciągać Naiyę na lunch. Nawet kosztem przejechania niemal całego miasta, zmarnowania cennego czasu, na stanie we wszechobecnych korkach, zapłaty za taksówkę z niemałą marżą, gdy wszystkie inne były już zajęte. Wszystko, byleby mieć pewność, że to wychudzone i wyniszczone brakiem substancji odżywczych ciało, choć od czasu do czasu posili się czymś więcej, niż "energią gwiazd", którą Kou zwykł nazywać każdy posiłek, o który Hiroshi zapytał niby mimochodem. Wyciągał go na lunch, nawet jeśli w istocie to jego posilenie się miało oznaczać ledwie wypity bulion ramenu z ulubionej knajpy, lekko skubniętego Yakisoba czy choćby gryz Yakitori, będącego ich stałym punktem atrakcji, ilekroć szli gdzieś na piwo.
Z boku jego zainteresowanie dietą przyjaciela mogłoby bawić, wymuszać mało zabawne dowcipy o szeroko pojętym matkowaniu. Ale snycerz widział, co się działo, w postępującym wyniszczeniu, we wciąż tracącym na wadze ciele, w słabnącej energii, którą przecież na Instagramie tak tryskał. W zaraźliwym uśmiechu, który unosił w swej reakcji już niemal wklęsłe policzki, skrupulatnie „wypełniane" odpowiednim makijażem. Zdjęcie, czy wideo wrzucane do sieci można dowolnie zmanipulować, odpowiednim kątem, odpowiednim oświetleniem mającym się nijak do rzeczywistości. Rzeczywistości, w której to zgrabne, wychudzone ciało zaczęło już tylko niepokoić. W tym jeszcze bardziej martwiły jego ciągotki do imprez zakrapianych zdradliwą wysokoprocentową używką. Alkohol, który w nieświadomości snycerza, odsuwał Naiyę od tego, co właśnie miało miejsce.
Nie rozumiał, dlaczego i Kou niemal nigdy nie odmawiał mu wyjścia gdzieś na miasto. I choć jego podświadomość podsuwała mu rozmaite odpowiedzi, żadna z nich nie była dostatecznie zbliżona do prawdy.
Hiroshi broniąc się przed odrzuceniem, zawsze wybierał miejsce w Karafuruna, by jego kumpel w przeciwieństwie do samego snycerza, nie musiał pokonywać całego miasta. Ostatnimi czasy Matsumoto stał się tym samym stałym bywalcem dzielnicy, w której niegdyś przebywał sporadycznie. Przekonanie, że jedynym atutem, przebywania w jego w towarzystwie jest uwaga, której Naiya tak łaknął, a którą z największą przyjemnością dawał mu Hiroshi. Głęboko drzemiące w świadomości kompleksy, niemożność spojrzenia na siebie przychylniejszym okiem, w dostrzeganiu wciąż to rosnących podobieństw do własnego ojca, Hiroshi nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś mógłby go polubić. Wchodził w tę znajomość jak w ruchome piaski, nie mogąc się uwolnić.

Nie chcąc.

W przeświadczeniu o należności uiszczenia zapłaty, okupu, jakim był jego czas i uwaga. Brak dosłownego znaku, który mógłby sugerować zainteresowanie, które były wówczas odbierane przez niego jako niewinne żarty, które przecież sam także oddawał, nie pozwalały w trzeźwej ocenie sytuacji. Sytuacji, która była dla niego niezdolna do zmiany, w nieświadomości czegoś, czego jeszcze o sobie nie wiedział.
Ale, cholera, na prawdę go lubił.

Przełknął ślinę, kierując wzrok na zielonowłosego, który wciąż niemal bez czucia leżał na oparciu granatowej kanapy.
Powiedz coś... Cokolwiek. Błagam. — niemal wyszeptał błagalnym tonem, zupełnie jakby nie miał siły, by zrobić to głośniej, obserwując jak te ładne usta, niegdyś agresywnie czerwone, a teraz suche i spierzchnięte, tylko milcząco się poruszają, nie mogąc wydać żadnego dźwięku. Zupełnie jakby rozmowa toczyła się wyłącznie w jego głowie, wykluczając z niej Matsumoto.
Kou...? — powtórzył jego imię, wypowiedziane, wykrzyczane, wyszlochane tak wiele razy w ciągu tylko tego jednego wieczoru.
Nie rozumiał co „się kręci", kiedy w końcu otrzymał odpowiedź i dlaczego jego oczy wciąż błądziły bezwładnie i ospale. Niegdyś czyste, z wyraźnym kontrastem, teraz zamglone i nieobecne.
Przekrzywił delikatnie głowę, by wytężyć maksymalnie słuch własnych uszu, przykro doświadczonych, własnym rozdzierającym krzykiem, niemogących zrozumieć otumanionej lekami melodii zniewieściałego głosu.
Bez składu, bez maniery, bez sensu.

Przez chwilę zwątpił, czy aby wydostanie się na zewnątrz leku, było wystarczające, by mu pomóc. Wyciągnął w jego kierunku wciąż trzęsącą się dłoń, by spracowanymi opuszkami dotknąć jego chłopięcej szczęki i nakierować ją na siebie, uparcie wlepiając w niego czerń własnych błyszczących od łez tęczówek, które wciąż w trzymanych je w trwodze emocjach, szukały kontaktu wzrokowego z nieoczywistą barwą jego oczu.
Pamiętał jak w trakcie ich spotkań, bez zmiennie szukał ich niejednokrotnie pod kolorowymi soczewkami, nie wiedząc, dlaczego chciały się schować, wówczas gdy on sam godzinami mógłby podziwiać tę żółtawą zieleń perydotu. Nie znał się na kamieniach szlachetnych, ale gdyby tylko mógł wiedzieć o ich właściwościach, zapewne aż sam by się zdziwił. Moc im przypisywana miała zdolność łagodzenia stresu, harmonizowania ciała, a także... oczyszczania z toksyn, stojąc w pewnej sprzeczności do własnego koloru, który mógł przywodzić na myśl coś jadowitego. Stojąc w pewnej ironii do sytuacji, w jakiej się znaleźli.
Ale wiedział jedno. Jeszcze nigdy w życiu nie widział zielonych oczu w takim odcieniu. Co intrygowało go jeszcze bardziej.

Uśmiechnął się niemal niedostrzegalnie, gdy usłyszał własne imię, pozwalając wciąż skapywać ciepłym i słonym łzom, z którymi nie potrafił już walczyć.

— Co... Co ty tutaj... robisz? —

Pytanie zawisło w powietrzu, gdy odpowiedź na nie pojawiła się wyłącznie w głowie ciemnowłosego.

Ratuje ci życie.

— Co się stało?—

Usłyszał, orientując się, że właśnie otrzymał ten kontakt wzrokowy, że te zielonkawe tęczówki, choć wciąż zamroczone w swoim bezwolnym tańcu do muzyki granej, przez substancję, która w mniejszych ilościach płynęła w jego żyłach; właśnie na niego patrzą i na jego łzy, których przecież tak bardzo się wstydził.
Dlaczego to pytanie wydało mu się tak kuriozalne?
Mimowolnie zmarszczył brwi w narastającym gniewie, który wciąż przykrywał nieopisany ból, przeszywający jego serce, na samą myśl, jak to wszystko mogło się skończyć.

— Wszy...stko będzie dobrze, słońce. —

Ciepły, troskliwy, choć wciąż strudzony ton głosu, działał odrobinę łagodząco, na jego nadszarpnięte nerwy i zbolałe serce.
Ciało snycerza drgnęło ledwie zauważalnie, kiedy dostrzegł tę eteryczną dłoń, która z trudem dosięgnęła jego łzy, spływającej po twarzy. Wziął głęboki wdech przez usta, które zadrżały niekontrolowanie wskutek tego dotyku, podobnie jak jego wyraźnie zaznaczona szczęka. Dotyku dłoni na policzku, które znało dotąd na sobie wyłącznie zaciśniętą w furii pięść w wymierzonym z całej siły uderzeniu. W szoku, który namalował się na twarzy wyraźną nutą ochry, nawet nie zorientował się, że jego skóra zareaguje pilomotorycznie, kiedy końcówki długich paznokci nieintencjonalnie zahaczyły o bok jego szyi. Chyba go zmroziło.
Przepływało przez niego tysiące myśli i zupełnie sprzecznych emocji. Chciał nim potrząsnąć, chciał go zwyczajnie zdzielić i jednocześnie przytulić, w niemożliwej do opisania uldze.

Kolana, na których wciąż się znajdował, rozluźniły się jakby mimowolnie skutkując ruchem, w którym jego ciało bezsilnie osunęło się na podłogę, na której usiadł, opierając się tyłem o kanapę. Spojrzał na własne, wciąż rozedrgane dłonie, widząc klatkę piersiową, wciąż unoszącą się w tak niespokojnym, płytkim oddechu, NIE MOGĄC UCZYNIĆ NICZEGO, co mogłoby ten stan odmienić. Powrócić do niezmąconego niczym stoickiego spokoju, którym przecież nie miało prawo zaburzyć nic. Pierwszy raz w życiu czuł się tak bezbronny wobec własnych reakcji i emocji, których nie potrafiła uciszyć nawet jego siła woli, trzymająca go "w kupie", chociażby w chwilach, w których zmuszony był zabijać.

Po raz pierwszy w życiu poczuł taki ból.

Odłamki szklanej fiolki, trzymającej niegdyś tabletki w zamknięciu, z dala od tego wyniszczonego żołądka i umysłu łaknącego snu, leżały teraz w takim samym nieładzie jak połowa jej zawartości rozsypana na kolorowym perskim dywanie. Odbijały migoczące światło tlących się w pomieszczeniu świec, pośród ciszy, która nastała.

— Już dobrze — ponownie wybrzmiało w jego umyśle.

DOBRZE?!

Sam nie wiedział, kiedy zgarnął z dywanu część rozsypanych białych tabletek i kompletnie nie dbając o fragmenty rozbitej szklanej fiolki, ścisnął je w swojej pięści, by w chwilę potem w akcie niewypowiedzianego gniewu, z całej siły cisnąć nimi o ścianę.
Małe okrągłe pastylki, odbiły się dźwięcznie od kolorowej ściany, kiedy Matsumoto zmierzwił włosy wciąż niespokojnymi dłońmi, by po chwili schować w nich swoją wciąż mokrą od łez twarz.

Czy ty zdajesz sobie sprawę, z tego, co zrobiłeś? — zapytał zupełnie cicho, nieadekwatnie do poziomu gniewu, który wciąż wypełniał jego żyły. — Mogłeś... — a słowo „umrzeć" nie przeszło mu nawet przez gardło.
Podniósł się w końcu zmartwiony brakiem odpowiedzi lub odpowiedzią, której niedosłyszał, by znowu dosięgnąć jego twarzy.
Zostań ze mną. Tylko nie odpływaj...
Męskie dłonie pogładziły chaotycznie skronie zielonowłosego, aż para zielonkawych, nieobecnych tęczówek ponownie spoczęła w jego zaczerwienionych od płaczu oczach, w których odbiły się wszystkie jego rany. — Dlaczego płaczesz?
Proszę, powiedz mi jak mam ci pomóc.

@Naiya Kō
Matsumoto Hiroshi

Ye Lian, Itou Alaesha, Naiya Kō and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Sob 20 Lip - 21:57

To ile jeszcze muszę zjeść?

Jak powiesz mi że za mamusię, to się zgodzę.

Myślisz, że zmieszczę taki kawał mięsa? Kinky.

NIE PATRZ TAKIM WZROKIEM JAK JEM, BAAKA.

Dobrze, dobrze, oka-san.


Wciąż się z nim droczył, jakby szukał na oślep dziury w całym, zamiast zwyczajnie dostrzec jego troski.
Z pełną naturalnością wypowiadał najróżniejsze kurioza zakrawające o żart, bądź w swej istocie będące żartami,  gdy spotykając się z nim czuł się naciskany na chociaż jeszcze jednego gryza. Przekonaj mnie - najczęściej było przekazem płynącym zza granicy którą stawiał w momencie, gdy Hiroshi patrzył wymownie to na niego, to na jego talerz. A on wciąż nieugięcie testował jego cierpliwość, zdającą się najwyżej podczas drobnych sekund ledwie delikatnie wahać, gdy na podłużnej twarzy pojawiał się ten charakterystyczny dla niego, mikroskopijny odruch. Zdążył go zauważyć i usadowić na najważniejszej półce w swojej pamięci, zauważywszy, że trzeba było naprawdę dużego skupienia żeby go rozpoznać. Ukryty za fasadą niewzruszenia, choć Hiroshi był opanowany jakby musztrowano go przez całe życie - o czego prawdziwości Kou w zupełności nie mógł wiedzieć - dwumetrowy drag ciągle dolewał oliwy do ognia, próbując sprawdzić czy i jak dałoby się nim poruszyć. Wykorzystywał te sytuacje choć w zupełności nie rozumiał, dlaczego wciąż godził się na to wszystko, mało tego, samemu także proponując spotkania i próbując na niego wpłynąć. Tysiące myśli na temat tego, o co mu tak właściwie chodzi wciąż nie opuszczały jego głowy, jednak im dłużej go znał tym bardziej nie znajdował odpowiedzi. Może dla każdego taki był? Może miał potrzebę odpokutowania za coś, o czym nie chciał mu powiedzieć? Musiał mieć powody by ukrywać swoją przeszłość, a Kou robił wszystko, by wślizgiwać się przez jego mury coraz to różniejszymi gierkami, które tylko z zewnątrz wyglądały jak niewinna zabawa. Zawsze jednak, bezskutecznie, do momentu w którym poruszał te jedne, mosiężne drzwi, przez które skutecznie blokował jakiekolwiek desperackie próby dowiedzenia się czegokolwiek więcej. Momentami zaczynał się na to irytować, znowu wprowadzając go w swoje słowne pułapki, zachowując się jakby sądził, że za którymś razem w końcu wyjdzie z niego to coś, co nie dawało mu spokoju. Chciał na niego wpłynąć, dumny jak paw zdawał się stroszyć gdy układał włosy za uchem podnosząc podbródek po wypowiedzianych prowokujących słowach, mimo że ewidentnie to Hiroshi przejawiał więcej sprytu, kończąc jako ten, który rzeczywiście zmieniał coś w jego życiu.

Raz będąc w klubie poczuł jak na niego wpływa, nawet jeśli nie wiedział w zupełności że się tam znajdował. Było to niedawno, gdy standardowo podczas całonocnej zmiany poszedł na parkiet z wetkniętym za aksamitną, pstrokatą koszulę niemałym pliczkiem pieniędzy z jednym z frajerów od których zawodowo żydził drinki, wyłączając się jak to miał w zwyczaju i odgrywając swoją rolę. Karcąc się w głowie za zwiewne, nieuchronne myśli, że gdyby zamiast gościa łapczywie wpatrującego się w dwa metry chodzącego łapacza uwagi i tej całej kasy mógłby dostać w tym momencie towarzystwo Hiroshiego, zdecydował by się bez wahania.
Ale z drugiej strony, co by było jakby wiedział? Pamiętał tamtą reakcję, niestety, dość dobrze. Choć z czasem zdawało się, że czarnowłosy zwolennik casualu z coraz większą dozą cierpliwości przyzwyczajał się do każdego kolejnego breaking news'a na temat tego, jak bardzo abstrakcyjnym stworzeniem da się być na przykładzie Naiyi, wciąż obawiał się, że gdyby informacja o pracy jako drag queen do niego przypadkiem dotarła, to mogło być dla niego za dużo. Czy w ogóle byłby w stanie zgodzić się z nim pójść, skoro stronił od tłumów, mimo że ostatnimi czasy stał się częścią jego zatłoczonego świata regularnie odwiedzając Karafuruna?
Zupełnie nie rozumiał sam siebie. Jakim prawem on, zielonowłosy i z niekonwencjonalnymi dla japonii tatuażami, chodzący na codzień w makijażu i babskich ciuszkach, znany ze swojego bezpardonowego i ekstremalnie zdystansowanego podejścia do samego siebie, bał się czegoś takiego? Niedorzeczne.
A jednak prawdziwe.

To prawda. Lubił, gdy na niego patrzą.
Jednak wciąż zdawało się, że ta jedna wyjątkowa para oczu patrzyła na niego bardziej.
Z całej ogromnej widowni którą mógł się pochwalić, stąpając po świecie jak po swojej własnej scenie, tą jedną wyjątkową, nieco zgarbioną sylwetkę wychwytywał jakby była oświetlona najjaśniejszym reflektorem nawet wtedy, gdy uparcie trzymała się swojego ulubionego zajęcia, podpierania ścian. Światło biło swoim własnym ciepłem odbitym od materiału dopasowanej koszuli, głęboki głos przebijał się przez wrzaski tłumów które wyciągały ku Kou swe pazury. A ten jeden mężczyzna nie dołączał do tego catfightu, nie musiał. Stał z boku jakby czekał, łapał go jako pierwszy i jedyny gdy wypadał ze swojej roli w chwili takiej jak teraz, podczas gdy cała reszta tej widowni o ile nie była akurat zajęta liczeniem na jego porażkę, zawsze odwracała wzrok. Inni ludzie których znał z całą pewnością powiedzieliby tylko coś że im przykro, wtykając swoje o kant tyłka rozbić uprzejmości tylko po to, by niedługo później uciąć kontakt z kimś tak zepsutym, by psuć samego siebie. Dlatego zawsze wracał do swojego podlanego fałszem promiennego uśmiechu, nawet gdy w jego wnętrzu po prawdziwym płomieniu radości zostawały jedynie pogorzeliska.
A on tu był, tuż przy nim. Pojawił się z nikąd, tak po prostu zgładził poczucie samotności tak samo, jak rzucone w gniewie małe tabletki. Brzdęk, nagły choć ledwie słyszalny, rozbił się o ciszę dotychczasowo przerywaną tylko lekkim świstem zza nieszczelnego okna. Pogoda robiła się coraz bardziej paskudna, wiatr uderzał o okna wprawiając roletę w nieprzyjemny dźwięk drobnego drgania. A Kou widząc ten nagły, agresywny ruch ręki zareagował zupełnie niekontrolowanym wzdrygnięciem, przy czym przesunął paznokciami po materiale koca, jakby wybudził się właśnie z płytkiego snu w którym spadał w przepaść. Chude dłonie trzęsły się nieopanowanie, gdy swego rodzaju zjazd dopadał jego nadszarpnięty mózg, podsycony szczyptą swego największego lęku.

— Czy ty zdajesz sobie sprawę, z tego, co zrobiłeś? —

Słowa wypowiedziane w cichym tonie mimo wszystko wybrzmiały bardzo intensywnie w głowie zielonowłosego, który poczuł jak pewna odpowiedzialność spada na niego jak grom z jasnego nieba. Jak kroczy zadzierając twardymi podeszwami o jego infantylną ignorancję, zabiera niedojrzały w swej istocie spokój, zderza go z rzeczywistością której naprawdę nie chciałby w ten sposób widzieć. Patrzył przez dłuższą chwilę dużymi - jak na swą otumanioną powłokę - oczami na sylwetkę Hiroshiego, odruchowo ściskając ze sobą wargi.
Poczuł się... winny. Cokolwiek to w tej chwili znaczyło, same słowa zabrzmiały mu pretensjonalnie, przez co poczuł jak we krwi pulsuje mu wyczute w nich nasycone emocjami oskarżenie.

- Mogłeś... -

- Nie mogłem, okej...? - Prześwit świadomości walczył tylko o to, by pozostać wiernie przy wsparciu jakkolwiek Hiroshiego. Skłamał. Skłamał tak, jakby musiał, a więc być może niewystarczająco udolnie jak na to, ile mężczyzna potrafił sam się domyśleć, jednak liczył że choć minimalnie go tym uspokoi. Że nie jest świadomy tak jak wielu innych rzeczy które dla Kou były standardem, tego, czym naprawdę są te cholerne tabletki, ani że naprawdę mógłby otrzeć się o śmierć, jeżeli jego osobisty anioł stróż by się tu nie zjawił. Że jeszcze gdyby w tym samym dniu zdążył wypić jakiś alkohol, mógłby naprawdę się już nigdy nie wybudzić. Był zbyt otumaniony by dostrzec że to wszystko tylko czcze życzenia, że przeciętne dziecko mogłoby się połasić o równie idiotyczny tekst, by uniknąć kary, którą dla niego było coś dużo bardziej poważnego niż zamknięcie w pokoju czy zabranie ulubionej zabawki - mógł stracić Hiroshiego, jeżeli uznałby go za wariata, mógł sprawić że już więcej nie poczuje się bezpiecznie w jego towarzystwie, albo że długo będzie o tym wszystkim myśleć. Do niego samego dopływał coraz głębiej postępujący smutek, nie pozwalający na chwilę wytchnienia od trosk, które wręcz katastroficznie były w jego głowie nie do wyminięcia.

- Nie piłem. -

Gładko osunął się z oparcia kanapy, tonąc w poduszkach by być twarzą nieco bliżej niego, co było jednak pewnym błędem. Oczy znowu w przypływach zaczynały się kleić na przemian z wzbierającym monsunem duszącym jego nieznośnie kołoczące serce.

- Zostań ze mną. Tylko nie odpływaj... -

Zdziwił się słysząc te słowa, kiedy on sam chętnie wypowiedziałby za niego - zostań ze mną. Nie znikaj. Nie odchodź.

- Jestem... - Odparł zaspanym tonem wskazującym, że licho wypowiedziane jestem było zaledwie ulotną chwilą, po której mogłoby go już nie być.

Gdy opuszki długich palców dotknęły jego skroni jednak otworzył oczy ponownie, przypadkowo łapiąc w nich jego zbolały wzrok, gdy coś zakłuło go w okolicach brzucha. Był nieco niespełna rozumny przez wszystkie te substancje mieszające się w mózgu w formie nieopanowanego chaosu, ale mógłby przysiąc, że gdyby tylko miał większą kontrolę nad ciałem zbliżyłby się jeszcze bardziej, łasząc się po więcej. Zapewne w trzeźwości umysłu miałby ku temu więcej oporów, sam nauczony tak samo czułości poprzez kabel zawieszony w centralnym rogu pokoju, lecz w tej chwili poczuł się jak mały kotek, w gruncie rzeczy pozbawiony połowy swych wyuczonych doświadczeniem skłonności.
Chwilę później łza spłynęła także z zaszkolnych, wytuszowanych oczu, tępo spoglądających zza krat sennego więzienia, do którego sam się wpakował.
Jego reakcje, ból wyrażony w jego obsydianowych oczach. Zdawały się wręcz wnikać w jego duszę, łapiąc za gardło to, co nie pozwalało mu do tej pory zrozumieć, że naprawdę się o niego martwił. Czemu miałby to robić? To nic osobistego, gdyż do Kou nie docierało, czemu miałby ktokolwiek. Nigdy tak nie było, więc podświadomie bardzo bał się tego; unikając myśli o tym, że to wszystko było prawdziwe.
Teraz dopiero, nakierowany przez ciepło wypracowanych dłoni, nie mógł uciec od zobaczenia tego, czując się jakby patrzący na niego pełnymi cierpienia oczami wskazywał mu kierunek, z którego wychodziły wszystkie jego emocje.

Widział w nim jak w lustrze odbicie czegoś, od czego od lat uciekał, a czego w zasadzie tak bardzo potrzebował...

- Dlaczego płaczesz? -

Dlaczego?

Mamo, mogę ci jakoś pomóc...? Powiedz coś proszę
Przypomniał sobie. Przypomniał sobie nagle wszystko, co do reszty pomagało mu się rozbudzić każdej męczącej nocy, gdy sam siedział pilnując cudzego rozmytego rytmu serca, śledząc każdy oddech w obawie przed utratą jedynej iskry ciepła, jaką znał. Gdy wątła rodzicielka nikła w oczach tonąc w beznadziei, a on w swej postępującej dziecięcej bezradności, pragnąc by cokolwiek zrobić.

- To nic, kotek... po prostu się nie martw. - Głos załamał się najbardziej pod ciężarem ostatniego słowa, czując jak ledwie przechodzi mu przez gardło. - Nie ma o co. -

— Proszę, powiedz mi jak mam ci pomóc -

Jak daleko pada jabłko od jabłoni?

Zabolała go ta myśl, że wyrastając z pozycji ofiary teraz sam stał się winowajcą, którego każdy dech stał się sędzią decydującym o czyjejś każdej najmniejszej emocji. Gdyby tylko mógł nad nim zapanować, kazałby sobie choćby na siłę uspokoić wszystkie szargane przez wpływ benzodiazepin tkanki, nawet jeśli w zamian za to miałby męczyć się dopiero, gdy Hiroshi stąd pójdzie. Tak bardzo nie chciał czuć jego płynącego w powietrzu strachu i żalu który przecież doskonale znał, choć paradoksalnie naprawdę nie chciał by mężczyzna teraz stąd odchodził.

Trzęsąca się wychudzona dłoń znów powędrowała walcząc o otrzymanie choćby minimalnej siły, by spocząć na dłoni Matsumoto i zatrzymać ją przy swoim policzku. Zdawała mu się tak ciepła, że nie mógł się temu oprzeć, gdy jego samego oplatał dreszcz przenikającego chłodu. Nie był w stanie myśleć czy to co robi nie narusza zbyt mocno pewnych granic, za które także mógłby sobie uczciwie zasłużyć na odtrącenie. Bardzo powoli słabnące skołowanie miało swe przypływy i odpływy, w których rzucało jego świadomością jak samotną łodzią obijającą się o kamienisty brzeg.

Może to podpowiedź z zaświatów, a może koszmar przeżywanego przezeń rozpadu przypomniał mu ten zapach, który niemalże poczuł pod swoim nosem. Matcha. Uwielbiał ten smak, nawet jeśli czasami przypominał mu wszystkie te bezradne chwile. Zielony napar był czymś, co tak naprawdę pomagało bardziej jemu, niż matce której wszystko było jedno po kolejnym przedawkowaniu. Jego magiczne działanie także było zapewne zrodzone w sferze domysłów i zielarskich urojeń w zestawieniu ze sztucznie wytwarzaną substancją o silnie uzależniających skutkach, jednak gdyby poprosił w tej chwili zatroskanego czarnowłosego o kawę, czułby że serce mogłoby mu wysiąść. Nie żeby się tym przejmował, jednak nie chciał Hiroshiemu dokładać kolejnej traumy, widząc po jego zaczerwienionych oczach coraz mocniej, jak bardzo schrzanił sprawę. Nie chciał go jednak mierzyć go z prawdą - jaką było zwyczajne nie możesz. Sam bardzo dobrze wiedział, jak bezsilność  zgniata człowieka do cna, gdy serce pali się by pokonać wszystko, co stanie mu na drodze. Prawdziwy jednak problem pojawia w tym, gdy nie staje nic - człowiek porusza się po pustym placu bitwy, na którym nie może zranić nikogo, poza samym sobą. Nie chciał go zostawiać w takim miejscu, żywiąc nadzieję, że zrobienie czegokolwiek, choćby wydawało się głupie, pomoże mu choć trochę odzyskać wrażenie panowania nad zaistniałą sytuacją.

- Zielona herbata... - Wybełkotał znów odpływając oczami w kierunku stosu barw, który go oplatał. Uznał, że może jeśli pożegna choć na moment tą niewyobrażalną miękkość, ciężej będzie mu się w niej rozpłynąć. - Pomóż mi wstać. Pokażę ci. - Wydał nakaz nie czekając ani chwili, gdy poderwał się na rękach ze zwieszoną głową, zahaczając o nogę stolika gdy spuścił własną, długą nogę z kanapy. Wydawało się, że świat dookoła tylko bardziej wiruje kiedy zbliżał się do pionu, mimo że tak uparcie próbował się podnieść.
- Nic mi nie będzie. - Był zdesperowany, szukając ręką jak ślepy jego ramienia. Jeżeli Hiroshi próbował go zatrzymać, z pewnością oparł się temu, rzucając swoim tułowiem gdziekolwiek, byle utrudnić mu przeważenie jego ciężaru w kierunku kanapy.
Wtedy też znowu zaniósł się, jak na złość, kolejnym kaszlem wywołanym dusznością. Mimo wszystko wciąż uparcie próbował się dźwignąć, by ruszyć w kierunku kuchni, w której pozostawił otwartą jedną z szafek - choć nie miał zamiaru kierować się ku niej, nie pomyślał na czas, że mogło wyglądać to tak, jakby ten przebiegły wąż o ile nie miał po prostu kolejnych urojeń, szukał tylko okazji by do niej zajrzeć.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Itou Alaesha, Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Matsumoto Hiroshi

Czw 25 Lip - 19:18
Wypuszczał głośno powietrze za każdym razem, kiedy słuchał tych jego żartów, przepełnionych znanym Kou podtekstom nieustannie testujących jego cierpliwość.
To poczucie humoru wydarte wprost z pewności siebie idące w parze z przeszywającym, wytuszowanym spojrzeniem i niepokornym uśmiechem, na często wymalowanych w przeróżnych tonacjach wargach, które z lekkością wypuszczały słowa o dwuznacznym zabarwieniu. Z początku powodowały u Hiroshiego nieświadomą reakcję, w której jedna brew ledwie drgnęła ku górze. Z czasem przywykł do jego prowokacyjnego słownictwa, choć nie do końca świadomy, czemu miały służyć — oddawał je, niekiedy powodując dalece postępującą na subtelnej twarzy zielonowłosego konsternację.

Tylko nie mów, że nie potrafisz gryźć, bo i tak nie uwierzę.

Oka-san? Chyba prędzej Daddy...

Przekonać cię? Ale że tutaj?

Lubię na ostro, a ty? —rzucone mimochodem, ilekroć zamówił coś pikantnego.

Te bezprecedensowe dowcipy, odpowiedzi czasem spotykające się z zaskoczeniem.
Tylko dlaczego aż tak go dziwiły? Przecież to tylko żarty. Podobne do tych pisanych niejednokrotnie po nocach.
Widział już Kou w akcji w towarzystwie, kiedy bez najmniejszych ogródek rzucał każdemu podobnymi wypowiedziami bez mrugnięcia okiem.
Dlaczego wtedy, podczas tylko jednego wieczoru, róż na jego policzkach zdał się bardziej nasycony niż zwykle? A może po prostu mu się wydawało, kiedy zadając pytanie, natychmiast otrzymał odpowiedź:
„Naiya się nie rumieni, to Naiya wywołuje rumieńce."
Próby testowania wychodziły nieco dalej, gdy tylko dwumetrowa wieża starała się cokolwiek z niego wyciągnąć. Upór Hiroshiego w podsuwaniu mu rozmaitych potraw spotykał się ze ścianą wzniesioną z odważnych przytyków, mająca na celu odwrócenie uwagi i postawienie na swoim, co często kończyło się porażką Matsumoto, bo choć sam zaczął oddawać jego żarty, za nic nie mógł zmusić go do dokończenia posiłku. A gdy tylko Koreańczyk nie odpuszczał, wystarczyło jedno pytanie, dotyczące jego rodzimej kuchni, by skutecznie zamknąć mu usta. Samo wspomnienie ojczystego kraju odbierało mu apetyt, powodując, że pałeczki sprawnie umieszczone w jego długich palcach, grzebały w nerwowym geście w talerzu, nie potrafiąc unieść choćby dodatkowego kęsa. Rysy jego twarzy automatycznie poważniały, kiedy niemal czarne tęczówki z niewypowiedzianym żalem przesunęły się w dół, zwyczajnie uciekając, nie mogąc znieść konfrontacji z przeszywającym zielonkawym spojrzeniem, w trwodze przed tym, jakby miały zdolność czytania z myśli. Z tego samego powodu nigdy nie zabrał go do żadnej koreańskiej knajpy. Choć jego zamiłowanie do ostrej kuchni samo w sobie mogło stanowić jakąś podpowiedź, nie potrafił z niej zrezygnować.

Obiecaj mi coś, Kou.
Nie pytaj mnie o to nigdy więcej...

Słowa wypowiedziane w dojmującej powadze, trzymające jego ciało w gotowości, by zwyczajnie wstać i oddalić się nie odwracając wzroku. Wiedziony przekonaniem, że gdy tylko prawda o nim samym wypłynie, roznieci prawdziwie niszczący pożar, gotów pochłonąć i jego samego. W tych pięknych zielonkawych oczach wyrażających wstręt i nienawiść, bo tylko z taką reakcją w świadomości snycerza mogłaby spotkać się jego przeszłość. Był gotów odejść, byleby nie zdradzać daleko posuniętego rozkładu kręgosłupa moralnego, który niczym rak naciekał wciąż dalej i dalej, trując jego umysł niedającymi się wyciszyć wyrzutami sumienia. Z grzechami, które nigdy nie mogły zostać odpuszczone, wszak główni zainteresowani zostali pozbawieni daru głosu, przygwożdżeni na wieki ołowiem, który posłał ich do zimnej, przesiąkniętej fałszem ziemii reżimu, boleśnie przypominając, że nawet śmierć nie pozwala stamtąd uciec. Choć Matsumoto sam zbiegł, wciąż czuł na sobie kajdany zniewolenia własnej świadomości, która nie pozwalała zapomnieć.
Tak bardzo nie chciał się oddalać, ale podjęcie tego kroku było dla niego znacznie prostsze niż przyznanie prawdy, która mogłaby wszystko zniszczyć, a te spotkania, te ciągnące się po nocach rozmowy były dla niego ostatnimi czasy wszystkim.
Nie zniósłby, gdyby Kou go znienawidził, wciąż i wciąż chciał mu dawać to, czego oczekiwał — uwagi. Nie mogąc znieść tym samym, gdy blask reflektorów miał pokierować się na niego samego i odkryć to, co nigdy nie powinno ujrzeć żadnego światła. Zawsze stał gdzieś z boku, co w sumie w towarzystwie Naiyi miał już zapewnione z góry. Zniewieściały mężczyzna przejmował jego uwagę, jego myśli czasem nawet sny, choć te tak często wbrew wszystkiemu przeobrażały się w koszmary, w których odziany w swój egzekucyjny mundur, otrzymywał rozkaz słyszany tak wiele razy w przeszłości, a który echem odbijał się po dziś dzień, trzymając jego mięśnie w wiecznym spięciu, jakby w gotowości, by pociągnąć za spust, w bezsilności nieposiadania żadnej innej opcji.

Z czasem ich spotkania nabierały większej systematyczności, by oprócz lunchu zdarzało im się zatonąć w tłocznych klubach, w których stale bywał Kou, a które dla Hiroshiego były zaledwie początkiem poznawania jego świata. Choć nigdy nie pochwalał całonocnego imprezowania w akompaniamencie lejącego się strumieniami alkoholu, nie potrafił go od tego odwieźć, często towarzysząc mu, by mieć pewność, że wróci do domu. Niemal przeźroczysty instynkt samozachowawczy zielonowłosego skłaniał snycerza do coraz to częstszego bywania w takich miejscach, gdzie zgodnie z własną naturą stał oparty o bar, pilnując drinków i obserwując.
Tak samo teraz, trwał przy nim, pilnując jego słabnącego ciała, wciąż otumanionego substancją umysłu, które chwilami zdawało odzyskiwać trzeźwość, tylko po to, by ją zaraz tracić.
I tak w kółko.

— Nie mogłem, okej...? — wybrzmiało w swym wysokim tonie, pozbawionym tej charakterystycznej maniery upłynniającej ten nieoczywisty głos.

Nie mogłeś?! — prychnął przez zaciśnięte zęby, nie mógł uwierzyć, ale zwyczajnie zachciało mu się śmiać. Wybuchnąć śmiechem na cały głos, byleby zagłuszyć to wierutne kłamstwo. Wzbierająca się frustracja nie pozwalała jednak wyprzeć niewyobrażalnego bólu, z samych myśli, wspomnienia ignorowanych telefonów i wciąż wracających obrazów bezwładnego niereagującego na nic ciała. — Jak nie mogłeś, skoro... — urwał, nie potrafiąc dokończyć, gdy z bólem odwrócił głowę, pozwalając sobie połknąć kolejną, zagubioną na jego twarzy łzę, którą chciał ukryć. Jeszcze nikt nigdy nie widział go w takim stanie. Jego wzrok na nowo utkwił na białych tabletkach, rozrzuconych z całym impetem przez niego samego.

A jakie ma to, kurwa znaczenie?! — warknął w odpowiedzi na kretyńskie „nie piłem", nie zwracając uwagi na przekleństwa, których w znanej sobie kulturze, unikał niemal jak ognia.
„Nie piłem"...
Jeszcze tego brakowało, by w swym niemal nieistniejącym instynkcie popijał leki alkoholem, a im dłużej znał Kou, tym boleśniej uświadamiał sobie, że to wcale nie jest takie nierealne. Czuł, jak coś rozpada się w nim na same myśli o tym, natychmiast przymknął powieki, chyba samemu chcąc odebrać sobie ten widok sprzed oczu. Wciąż pozostawała jedna niezrozumiała dla niego wątpliwość, która wspięła się jego tchawicą, gdy sięgnął dłonią po jedną, z rozsypanych białych tabletek. Przez krótką chwilą obserwował ją, obracając w dłoni jakby sam ten fakt, miałby mu podpowiedzieć jaka substancja się w niej kryje. Jeśli wcześniej się o niego bał, tak teraz w tej nieustającej trwodze wydawało mu się, że za chwilę postrada zmysły.
Co to za tabletki, Kou? — zapytał znacznie spokojniej, choć /spokój miał się nijak do gniewu i żalu widocznego we wciąż rozedrganych rysach. Podniósł się z ziemi, by oprzeć się kolanem o miękki materiał kanapy i zawisnąć nad nim. Niewielka, okrągła tabletka, którą uprzednio obracał w dłoni, znalazła się między palcami, by dla pewności unieść ją na wysokości mętniejących oczu Naiyi. — Odpowiedz...

Tylko nie odpływaj.

— Jestem... — słowa wypowiedziane z tak wielkim trudem, zwiastujące zbliżające się ponowne odcięcie zasilania i wytuszowane oczy błądzące gdzieś po jego twarzy bez celu, zmusiły czarnowłosego do podjęcia jakiejkolwiek akcji.
Zostań ze mną.
Wysunięta ręka znalazła się na jego skroni, z której wpierw odgarnął kilka niesfornych zielonych kosmyków, by następnie zjechać opuszkami nieznacznie na wysokie kości policzkowe i spocząć na wgłębionych policzkach. Sylwetka Hiroshiego wzdrygnęła się niezauważalnie. Zorientował się wówczas o różnicy temperatur ich ciał, gdy jego znacznie cieplejsza dłoń objęła jego chłodną, nieco wilgotną twarz.
Nie jest ci zimno? — głos odezwał się w swojej najcieplejszej barwie, kiedy w niebywałym skupieniu lustrował jego zdające się ponownie otrzeźwiać spojrzenie, które przez chwile skrzyżowało się z jego czarnymi tęczówkami, zdradzającymi w tej chwili każdy jego strach.

Dostrzegł te samotnie spływającą łzę, po wypudrowanym policzku, którą w chwilę potem zniknęła, muśnięta kciukiem, tej samej dłoni wciąż pozostającej na jego twarzy.
— po prostu się nie martw.

„Nie ma o co" wybrzmiało tak bardzo kuriozalnie w umyśle Koreańczyka, odzwierciedlając na jego twarzy postępujące niezrozumienie, dla tego prostego komunikatu. Wszystko, co w tej chwili czuł, było kompletnym przeciwieństwem, dla tego rozkazu płynącego z kształtnych ust i wciąż zaciemnionej świadomości Pszczółki, niemal konającej utraciwszy gdzieś własne żądło. I zdolność logicznego myślenia.
Było wówczas tak wiele znaków świadczących o jego braku dbania o własne bezpieczeństwo, stojąc w tak w absurdalnej sprzeczności do jego pewności siebie, niemogącej przysłonić teraz tej bezmyślności co do własnych wyborów podejmowanych pod wpływem chwili, uciszających jakikolwiek głos zdrowego rozsądku.
Wnet zbliżył swoją twarz, wzdychając bezsilnie i oparł czoło o jego czoło, przymykając w bólu powieki, gdy ta świadomość tak kłująco zagnieździła się w jego umyśle, nie mogąc nagle znieść braku tej troski o własne bezpieczeństwo.
Bredzisz, dzieciaku... Po prostu nie rób mi tego więcej.
Dopiero po chwili, gdy poczuł, jak ich nosy niemal się stykają, oprzytomniał gwałtownie i odsunął się.
Wystarczył ledwie moment, kiedy tylko dotyk dłoni snycerza zelżał, by mógł poczuć jak eteryczna, niemal kobieca dłoń, zatrzymuje jego przy swojej. Posłał mu pytające spojrzenie, niebędące jednak reakcję na jego gest, lecz wzbierającym się uczuciem zatrwożenia, gdy spostrzegł niepokojący ruch na jego szyi. Delikatnie wysunął własną dłoń, spod dłoni zniewieściałego mężczyzny, by po chwili położyć ją na jego piersi, czując pod palcami znacznie odznaczające się żebra. Nie one jednak przywołały ku sobie jego dłoń.
Serce ci kołacze...

Ciemny wzrok utkwił na tabletkach niezliczoną już ilość razy podczas tego jednego wieczoru, a uwięzione w ściśniętym geście drżące usta zdołały oswobodzić się, by zapytać
Dlaczego...? — głos załamał się lekko, a ciemnie oczy przetoczyły się z jednej zielonkawej tęczówki na drugą, w strachu wyczekując odpowiedzi, jakkolwiek zła by nie była, MUSIAŁ wiedzieć dlaczego.

Pozwól mi sobie pomóc.
Zmarszczył brwi zaskoczony prośbą zaparzenia mu herbaty, ale przecież i tak zrobiłby dla niego /wszystko.
Czuł, że nie powinien pozwolić mu wstać, z drugiej strony samotne udanie się do innego pomieszczenia sprawi jedynie, że straci go z oczu, a do tego dopuścić nie mógł. Przystał na jego prośbę i chwycił jego dłoń, która przez chwilę zdawała się błądzić jak w ciemności, by pomóc mu się dźwignąć i postawić do pionu tę rozedrganą brakiem sił sylwetkę.
Głowa Kou opadła ciężko policzkiem na jego ramię, zupełnie jakby ta długa i subtelna szyja, nie miała siły, by dłużej ją dźwigać.
Obawiał się, że za chwilę znowu gdzieś mu odpłynie, kiedy pomagał go krok po kroku, przemierzyć dłużącą się w nieskończoność podróż do jadalni.
Wróciło do niego echo minionych wydarzeń sprzed kilku miesięcy, gdy niemal identycznie jak teraz prowadził go jak rannego żołnierza. To wątłe ciało w tej chwili nieco bardziej bezwładne, zdawało się ważyć znacznie więcej, mimo że od tamtej nocy z pewnością zdążyło na nim stracić, zbliżając się do niebezpiecznej granicy niedożywienia.

Kiedy z wysiłkiem przekroczyli próg równie kolorowej co reszta mieszkania kuchni, oczy Hiroshiego zatrzymały się na tej jednej, jedynej otwartej szeroko szafce z lekami. Nie rozumiał, dlaczego pozostała otwarta, choć gdy zbiegł wzrokiem po fiolkach i opakowaniach, dostrzegł tylko i wyłącznie popularne, szeroko dostępne przeciwbólówki. Nie zwrócił wówczas większej uwagi na pokaźnej ilości, upchanych w nieładzie bandaży i plastrów, których liczba mogłyby podsunąć daleko idące wnioski, lecz ledwie jeden szczegół spowodował, że nie odwrócił od niej spojrzenia. Małe, metalowe nożyczki, które błysły nagłym światłem skupiając na sobie ciemne jak noc tęczówki. Były tak bardzo wyczulone na ten widok, na ten jeden szkarłatny odcień czerwieni, by bez problemu dostrzec jej niewielkie ślady, na tępych ostrzach nożyczek. Krew odpłynęła mu z twarzy, a usta zbladły pod wspinającym się po jego plecach przeraźliwym dreszczu.
Usadowił zielonowłosego na krześle, początkowo patrząc wprost w zielonkawe oczy, badając tym samym czy znowu mu gdzieś nie odleciał. Dopiero wtedy zjechał dociekliwym wzrokiem na przedramiona i delikatne, szczupłe nadgarstki, wyjątkowo pozbawione w tej chwili imponującej ilością i krzykliwością biżuterii.
Niczego nie dostrzegł, żadnych sznyt, zadrapań czy blizn mogących stanowić dowód na podejrzenia, jakie stawiał jego nad wyraz czujny w tej chwili umysł. Ten jeden charakterystyczny głos zdrowego rozsądku odzywał się w przerwach, gdy Naiya instruował go gdzie znajdzie herbatę, próbując uspokoić zszargane nerwy.
Po prostu się skaleczył...
Ale czy na pewno?
Ta myśl nie dawała mu spokoju, choć czuł, że to nie najlepszy moment na podejmowanie tego tematu.
Wstawił wodę na gaz i zwilżył szmatkę, by udać się w tym czasie do salonu i prowizorycznie usunąć z dywanu plamę powstałą złożoną z częściowo strawionych tabletek.
Mów do mnie cały czas, okey? Cokolwiek. — poprosił, nieświadomie dając mu poniekąd szansę, by mógł sięgnąć do otwartej szafki.

Rzut kością na percepcję (wzrok) sukces; klik + 10 z posiadanej umiejętności


@Naiya Kō
Matsumoto Hiroshi

Naiya Kō and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Nie 28 Lip - 23:59

Wzrok chwilowo zawieszony jakby usłyszał największą brednię na tym świecie sprawił, że poczuł się tylko bardziej przerażony. Śmiechu warte. Z jednej zaś strony przecież wiedział, że coś takiego może nastąpić, ale poziom załamania i frustracji graniczących z rozbawieniem jakie zobaczył w reakcji czarnowłosego sprawiły, że wreszcie dotarło do niego, w jak dużym stopniu logika ucieka mu przez palce. Jak otumaniony umysł każe mu sądzić że działa bezbłędnie, by zobaczyć dopiero po efektach że przynosi skutek odwrotny od zamierzonego, że tak naprawdę błądzi wciąż po omacku. Tak jakby w ciemnym korytarzu starał się szukać wyjścia, bo nie chciał zapalić światła, którym było powiedzenie mu całej prawdy. Normalnie zawsze miał ze sobą latarkę pomagającą mu odnaleźć drogę do celu bez bycia przyłapanym na gorącym uczynku, ale pozbawiając się światłości umysłu za pomocą leków na ten moment stracił ją, będąc zmuszony ryzykować że w każdej chwili może wejść nie tam, gdzie trzeba. 
Poczuł się zagrożony gdy na niego warknął. Nie tylko przez niego, głównie przez samego siebie. Odbiło się to echem w jego oczach w które nagle wstąpiło więcej życia, gdy ręce i kąciki warg znów zaczęły nerwowo drżeć. Nie mógł opanować tego odruchu, wystarczyła ledwie iskra by go uruchomić. Jak się okazuje, nawet Hiroshi, nawet on mógł być tego zapalnikiem. Głęboko siedzące nieprzepracowane traumy, bóle które dawno przeminęły a jednak trwały wydawałoby się przez wieczność. Wystarczył męski ton zabarwiony choćby odrobiną złości, nawet jeśli paradoksalnie jego ciepła odmiana wywoływała w nim równie silne emocje, zupełnie w drugą stronę. To był główny minus jego atrakcji wobec męskiej części tego świata. Im bardziej się do jakiegoś zbliżał, tym bardziej czuł się, jakby miał dwubiegunówkę. Wypośrodkowanie tych dwóch skrajności było dla niego tak trudne, jak trudne jest złączenie ze sobą na stałę megnesów o dwóch odpychających się biegunach.


— Co to za tabletki, Kou? —


Cukierki. Niemal wypełzło z jego ust, w głupim odruchu nie traktowania niczego co go dotyczyło poważnie. Tak samo, jak gdy żartował sobie mówiąc z głodu jeszcze nikt nie pękł, skarbie będąc świadomym z jakiego powodu ostatnimi czasy nawet nie wchodził na wagę, o którym to powodzie przypominał mu jedynie ten jeden szczególny, niepojęcie zatroskany wzrok. Nie mogąc znieść tej strzały celującej do jego podświadomości, odpierał ją coraz to nowymi tekstami przekształcając wszystko w wojnę na dwuznaczności, ostatecznym ciosem posługując się gdy już naprawdę nie mógł dalej - pytaniem, które od kiedy tylko odkrył, używał perfidnie by zatrzymać każdą wojnę którą przegrywał. Hiroshi zaskakiwał go coraz bardziej tym, jak świetnie sobie radził z odpowiadaniem na jego zaczepki. Tak że nawet i Kou, ukształtowanemu przez swoje niepokorne artystyczne ja, zdarzało się nieraz nabierać wody w usta spoglądając na niego z nietypowym dla siebie blaskiem respektu.
Lubił, gdy pokazywał mu się od tej strony, choć z samego początku wydawało mu się, że w żadnej rzeczywistości nie byłby taki. Czy dostosowywał się do niego czy też nie, szło mu to naprawdę świetnie, irytując Kou a jednocześnie wzbudzając w nim coraz więcej zainteresowania. Ten mężczyzna był dla niego jedną wielką chodzącą niewiadomą - a wścibska potrzeba Kou by zgłębić każdy zakamarek jego umysłu wcale nie malała, wręcz przeciwnie, Hiroshi tylko dolewał oliwy do ognia próbując się przed jego mentalnym wzrokiem kryć. Determinacja rosła, rozpędzała się nieproporcjonalnie do ilości rzeczywistych nadziei jakie Nai pozostały. Ognisty znak jaki symbolizował parł jednak jak burza, nawet jeśli tak naprawdę to nie on był jego symbolem, tylko jego zatracenie. Jeżeli w czymś miałby chcieć doprowadzić się nareszcie do wyczekiwanej zguby, to tym czymś był właśnie Matsumoto, którego mógł przy sobie niewystarczająco bardzo mieć. Mógł tylko rozpłynąć się w wirze nadziei i wypalić się jak świeca która ma skończoną żywotność, zgasić swój blask dla chwili poczucia ciepła, jakie nieodłącznie się z nim wiązało. Nawet jeśli to jednak tylko ograniczone czasem chwile, chciał widywać go tak długo, jak długo koleje losu mu jeszcze na to pozwolą.

Zawahawał się, jakby skanował to pytanie odrobinę za długo. Chwilę temu był o wiele mniej chętny odpowiadać, jednak to właśnie to, ten ton wchodzący w swe spokojne nuty zdejmował jego opory.
Widząc go jednak nagle nad sobą z tabletką tuż przed swoimi oczyma, przykurczył dłonie do obojczyków, znowu wyglądając jakby dysocjował, z oczami jakby zobaczył ducha.

- Odpowiedz... -

- To tylko... - moje leki. Uniósł się chwilowo łapiąc odrobinę wigoru, po czym znowu opadł z sił przez jedną, maleńką myśl, trapiącą jego paranoiczny umysł. - ... to nic o co musisz się martwić. -

I znowu to zrobił. Odkrył się, błądząc wzrokiem odpływającym i szukającym jego twarzy, z miną wyrażającą miliony zbędnych nadziei i lęku. Że uwierzy, że przestanie pytać, że nie będzie zły. Czuł się coraz bardziej beznadziejnie wiedząc że szczere reakcje wypływają z niego zupełnie niekontrolowanie, zły na siebie że nie może zwyczajowo ich powstrzymać, nie może się zirytować ani zaprzeć w sobie, ani wymyśleć żadnego równie dwuznacznego co uszczypliwego żartu, którym mógłby się zamaskować. Czuł się tak odkryty, że jedna z roztrzęsionych dłoni posunęła się powoli bliżej ust, nadal szukając ucieczki od prawdy.

- Nie jest ci zimno? -

Zdziwiło go to pytanie, które po prawdzie uświadomiło mu właśnie, do jakiego stopnia czuje na sobie dreszcz. Nie do końca jednak łatwo przychodziło mu rozstrzygnięcie, czy jest to prawdziwe wychłodzenie, czy tylko mu się to wszystko wydaje.
Zwłaszcza, że ciepło jego głosu znowu poczuł wręcz na sobie, niemal fizycznie.

- Nie... - Zupełnie przypadkowo dostrzeżony strach przeszył go na wskroś. Nie mógł mu powiedzieć, po prostu nie dał rady, widząc jak cały tonie w strachu. Nie miał pojęcia co więcej mógł z tym zrobić, nie ważne jak bardzo chciał. Zrobił więc tyle, ile umiał. Znowu skłamał, tym razem wkładając w to jedno małe Nie tyle siły, ile tylko mógł.
Wychodził z założenia, że największym oszustwem tego świata było powiedzenie, że prawda boli mniej.

Gdy poczuł delikatny dotyk na swoim czole, zwyczajnie oniemiał. Sparaliżowany jeszcze bardziej niż sekundę temu, niemal tak samo mocno jak gdy spał, a mimo wszystko na tych kilka szokująco długich sekund rozbudzony bardziej niż wydawało się to możliwe. Nierówny rytm serca wzbił się nagle niczym wburzony nieokiełznanymi siłami natury, niczym fale powstałe po uderzeniu w ocean pioruna, świetlnego młota zesłanego przez samego Thora. Poczuł jak jego klatka zapada się i drętwieje gdy na moment zabrakło mu powietrza. Mimo zajmującego go od wewnątrz zimna czuł na sobie każdy powiew ciepła, tak jakby przez zaróżowione makijażem policzki przechodziło wzmagające mrowienie, gdy słyszał jego pełen przejęcia ton i czuł na sobie jego ciepły oddech.

— Bredzisz, dzieciaku... Po prostu nie rób mi tego więcej. -

Bredzę?
Dzieciaku?
MI? JEMU?


O ile chwilowe zakłucie w środkowych partiach ciała chwilę temu wydawało się już wystarczająco mocne, teraz miał poczucie że wróciło że zdwojoną siłą. Jakby chciał się poruszyć, odepchnąć z wrażeniem że nie wytrzyma tego dłużej, choć w rzeczywistości obezwładniał go już nie tylko narkotyk, a emocje kotłujące się w nim jak burza.
Nie może być... 
Jego emocje były tak nieadekwatne do sytuacji. Tak niepowstrzymane i wyczulone, mimo a może nawet i przez stan, w którym się znajdował. Tak, że nie mógł wydusić słowa, żeby się nie zdradzić, bo sam czuł przez siebie przepływający wstyd.
Czuł też jego zapach. Mieszanka drewna i słonych łez wzmocnionych przez wilgotne powietrze z zewnątrz, które stało się integralną częścią jego kruczych włosów opadających siłą rzeczy na jego skronie. 
Ich porażająca bliskość zamieniła puls w czyste palpitacje, poczucie że zaraz bliskość tej wyjątkowej nuty ohry i gęstego rzędu czarnych rzęs przyprawi go o zawał. 
Co robić? Odwrócić się? Odepchnąć go? UCIEC? COKOLWIEK?

A jednak nie mógł się ruszyć.

Nie chciał. 

Jak czarna dziura wywoływał w nim niewyobrażalnie wysokie ciśnienie, pochłaniające go bez reszty, bez siły by się przeciwstawić. Umysł nie znający takiej bliskości stał jednak przy zatrwożeniu, pragnąc poczuć płynącą z tych słów troskę a jednocześnie odrzucając, nie mogąc jej znieść. Nawet, jeśli podobna sytuacja zdarzyła się już około miesiąca temu, gdy jego serce stawało równie mocno, jakby było najściślej ze wszystkich chwil w życiu połączone z oczami. Gdy wisiał nad nim pijany, ledwie trafiwszy na klamkę chudą dłonią, a chwilę później w niewyjaśniony sposób wylądował z nim na ziemi. Gdy jego bliskość sprawiała że podobnie jak teraz nie mógł wycelować w jego oczy swoim własnym spojrzeniem, lecz wtedy gdy w nie spojrzał, nie ujrzał czegoś w ogóle podobnego do tego, co widział teraz... Obrazek tak głębokiego przejęcia nawet mimo senności w zaledwie chwilę wyrył się w jego umyśle.
Miał wrażenie, że zimny pot oblewa jego kark. Tysiące myśli nie znajdywało w żaden sposób ujścia. Walka, by nie zacząć się dusić stała się tym trudniejsza, im dłużej Hiroshi pozostawał w tej pozycji i tylko i wyłącznie dlatego gdy poczuł jak się odsuwa, na to miejsce wstąpiła tak wyzwalająca ulga.
Spuszczenie z tej smyczy wiążącej go przy nim nie było rzeczą przyjemną, jednak narkotyczna substancja, która wzmagała każde jedno odczucie, stała ponad nimi z czerwonym przyciskiem mówiąc, że jeszcze chwila wystarczyłaby, by wysadzić go od środka.

- Serce ci kołacze... - 

Patrzył nań nieruchomo z niebywałym zdziwieniem, nie wiedząc jak powiedzieć cokolwiek innego niż CZEMU CIĘ TO DZIWI? TO TWOJA... 
Cieszył się że otrzeźwiło go to wszystko na tyle, by utrzymać język za zębami. O  mało nie powiedział tego na głos.
Naprawdę tego nie widział?
Czy to Kou za bardzo już zgłupiał, by dostrzec choćby najmniejszą wskazówkę, o co mu tak naprawdę w tym wszystkim chodzi?
Obserwował go szukając odpowiedzi, której nie doczekał.
A wtedy położył dłoń na jego piersi.

- N-NIC MI NIE BĘDZIE. - Zamknął oczy i wydusił z siebie dość szybko jak na swój zły stan, odwracając twarz na bok. Nie trwało jednak długo, aż znowu zarejestrował, jak uparcie czarne tęczówki przyglądają się zielonym, szukając choćby jednego, najmniejszego znaku.

— Dlaczego...? —

Dlaczego?

Nagle na zapudrowanej twarzy pojawił się pewien wątły grymas, kąciki uniosły się ku górze i znowu opadły, jak gdyby miało to zastąpić wzruszenie ramionami, które tak ciężko było mu unieść.
Czuł jak na niego napiera. Nie tylko nachylając się nad nim, ale całym sobą, przewieracając go emocjonalnie, co najmniej jakby MUSIAŁ znać odpowiedź. Gryzł się z myślami i niemyślami, ze wspomnieniami i ze swoimi niespełnionymi potrzebami, ze swoimi nadziejami i niewyobrażalnym lękiem, a wreszcie z własnym wyparciem, które jak rozlany atrament wżarły się w zwój na którym spisano historię jego życia.

- Ja... -   nie wiem. A jednak, nie mógł mu tego powiedzieć. Bał się reakcji takiej jak wcześniej, tak samo jak bał się zajrzeć wewnątrz siebie czując ku temu coraz większą presję. Nie mógł ruszyć w żadną stronę, chciał uciec. Nie odpowiedział.

Tym uparciej próbował znaleźć jego ramię, pragnąc chociaż zejść z kanapy.

(...)
- Pomóż mi wstać. -

Tym większe odnalazł ukojenie, gdy poczuł pewny chwyt na swojej dłoni. Poczuł się... tak bezpieczniej. Chwycił go delikatnie, mimo że miał od niego więcej siły i Kou niebywale to doceniał. Oplótł chude palce wokół jego dłoni.
Może to dlatego poczuł się dostatecznie komfortowo, by oprzeć o niego opadającą w bezsile głowę.

Droga du kuchni także dla niego wydawała się o wiele dłuższa, niż zwykle. Stawiał jednak chwiejnie krok za krokiem, dziękując boginiom tego świata, że nie miał żadnych butów na sobie, jakkolwiek noszenie butów w domu w Japonii nie byłoby samo w sobie absurdalnym pomysłem. Widząc wysiłek Hiroshiego nieco się speszył, gdy kolejna świadomość docierała  do niego jak przez mgłę. Gdyby posłuchał go trochę bardziej w kwestii żywienia, Hiroshi nie musiałby teraz przejmować aż tyle jego ciężaru, który pod wpływem przedawkowania stał się zbyt duży dla jego własnych, wybrakowanych mięśni.

Wytchnienie przyniosło im obu posadzenie go na krześle. Kou nie zdołał nawet spostrzec, bo z pewnością o nich nie pamiętał, nożyczek w szafce które tam pozostawił. Tym czasem zastanawiał się, dlaczego Hiroshi świdruje go od góry do dołu.

- Tu jej nie znajdziesz, honey. - Uśmiechnął się, zwyczajnie uznając, że jest trochę overprotecting po całym zajściu, gdyż myśl, że dostrzegł coś czego nie powinien zwyczajnie do niego nie docierała. - Tam. - Wskazał delikatnie palcem inną szafkę, wypełnioną najróżniejszymi herbatami z opakowaniami zapisanymi w przeróżnych językach od góry do dołu. Mogło być ciężko się w tym harmidrze połapać, tak jak to było w całym jego mieszkaniu, tym bardziej że unoszące się z szafki herbaciane zapachy uderzały całą gamą kojących woni. Kuchnia nie była za wielka, więc i on to poczuł, próbując ukoić szargane zmysły skupiając się na czymś z tej plątaniny. - Po prawej, japońska. -

Zerknął ze zdziwieniem na zmoczoną ścierkę. Zmarszczył brwi nie rozumiejąc najpierw o co chodzi, dopiero gdy ten ruszył w stronę salonu rzeczywiście przypomniało mu się, jak to się stało że się tu w ogóle obudził. Wstyd. Ten, który raz kolejny zapulsował, wstrząsając jego sylwetką, podnosząc jego rekę jakby chciał go zatrzymać. Nie, nie, nie, błagam. Conajmniej, jakby zaledwie kilka chwil temu nie trzymał jego bezwładnego ciała, gdy wymiotował.

- Ej... Nie musisz tego robić -

Widział jednak, że to na nic, a Hiroshi i tak powędrował w tamtym kierunku.

— Mów do mnie cały czas, okey? Cokolwiek. —

Ciało rozluźniło się, poddając poczuciu ujmy moralnej zmieszanej z pewnym rozczuleniem, które szybko przykrył nieuzasadniony lęk i załamanie.

Jeżeli teraz po tym wszystkim mnie nie zghostuje... to będzie cud. Bogowie...

Co ja zrobiłem...


Miał ochotę zapaść się pod ziemię, albo złapać go i nie puszczać. Pomyślał jednak, że za to wszystko zdecydowanie zasługiwał na większy szacunek i przynajmniej uchylenie rąbka prawdy, choć Kou paradoksalnie sądził, że byłoby im obu łatwiej gdyby Hiro nic na ten temat nie wiedział. 
Otworzył tym samym puszkę pandory. Wystawił dłoń w kierunku chwytającej go sieci, dołożył materiału do wznoszonej przez snycerza drabiny. Zagryzł wargi spoglądając w dół i czując, że zaraz sprzeniewierzy się samemu sobie. 

Mówienie nigdy tak bardzo jak do tej pory nie sprawiało mu problemu. Wysoki drag miał w sobie pewien talent - od zawsze potrafił mówić tak, by słowa płynęły z niego jak z rajskiego wodospadu, obdarowywującego jego rozmówcę czymś szczególnym. Nie zawsze to coś było pozytywne, ale niebywale można stwierdzić, że to było to coś uchodzące z jego wnętrza. Dzielił się słowami, dzielił się sobą, jednocześnie mówiąc o prawdziwym sobie prawie nic. Przy ludziach których cenił zawsze skupiał się na tym, czy jego wypowiedź może kogoś w ogóle zainteresować. Jego własne wnętrze nie należało w jego mniemaniu do tej kategorii, stąd też tym bardziej omijał ten temat.

Jednak teraz było inaczej, nie był jak na samego siebie w ogóle naturalny. Zagubione gdzieś w odmętach niknącej trzeźwości oczy przypominały żarówkę kończącą swój żywot, a nawet charakterystyczna maniera została z niego zdarta pozostawiając tylko kruchy, zwiewny głos, jaki mogła mieć tylko osoba obdarta ze swojej świadomej części tożsamości.

- Przepraszam, że cię to dotyka. -

Wsparł głowę o ścianę, w zrezygnowaniu lustrując sufit wysoko podniesionymi, zmąconymi źrenicami. Westchnął ciężko.

- Pytałeś dlaczego, kotek. - Niemal stwierdził, przebodźcowany bawiąc się własnymi palcami.

Czy to gęsta atmosfera tej dojmującej chwili, czy starania Hiroshiego, a może własna nietrzeźwość umysłu wprawiła go w chęć, by otworzyć się właśnie teraz? Czy chciał się choć trochę wytłumaczyć? Nie. Gdyby miał wybierać, wolałby zostawić to bez echa. Ale jednak... coś podkuszało go, by dać czarnowłosemu który z niewyjaśnionych powodów zajmował się z najwyższą uwagą każdą najmniejszą rzeczą, chociaż minimum wyjaśnienia.

- Kiedy byłem bardzo mały, myślałem, że herbatę można zrobić z liści rosnących na każdym drzewie.

Uśmiechnął się.

- Mieliśmy mały ogród, w którym co roku kwitły wiśnie. W całej okolicy było ich z resztą pełno.

- Wmówiłem to mojej siostrze.

- Powiedziała wtedy "Kou-nee! Zróbmy taką dla mamy!". Zawsze nazywała mnie siostrzyczką, zabawne, co?

Znowu ciężko odetchnął.

- Była taka niewinna... robiłem co mogłem, żeby tak zostało. Zawsze jej wmawiałem, że wszystkie mamy tak długo śpią. -

Zatrzymał się na dłuższy moment wymownie, przekręcając delikatnie głowę w stronę schylonego czarnowłosego, nie mogąc jednak i tak skupić się na jego wyrazie twarzy z tej odległości. Nie miał z resztą swoich soczewek. A żałował. Naprawdę chciałby móc wiedzieć, czy uświadomienie Hiroshiego że ma do czynienia z takim kłamcą jak Kou, spotka się z odczytywalną po jakimś drobnym ruchu mimiki pogardą.

- Parę lat później znałem to na pamięć. Nazwę, substancję, dawkowanie, przeciwwskazania i działania niepożądane.

- Gdy wypisano mi receptę, nie mogłem nic powiedzieć... za dużo czasu spędziłem w gabinecie u tego słodziaka od siedmiu boleści, dyplomowanego szarlatana.

Kopnął szafkę.

- Chciałem tylko wyjść.

- Spojrzał na mnie i kazał się nie bać, tylko przeczytać tą cholerną ulotkę. Tłumaczył mi ją jakbym jej nie znał, a to było dosłownie to samo gówno, które zabierało mi ją... Czulem się jakby ktoś chciał się mnie pozbyć, przecież widziałem na własne oczy jak to "pomaga".

- W aptece miałem ochotę zapytać ich czy wiedzą co do cholery robią, dając mi to... Ale wydano mi to opakowanie, tak po prostu, bez większych problemów.

- Minęły miesiące, ale pewnego dnia było źle, wiesz...

- Zaufałem mu, tak jakby ten fartuch i ciepła posada o czymś świadczyły. Szybko pożałowałem. -

Przełknął ślinę, wyraźnie wyglądając jakby łamał się pod ciężarem własnych słów.

Morze senności znów miało swój przypływ. Mimo emocjonalnego wydźwięku słów które wypowiadał, przy jego głosie teraz zupełnie zrezygnowanym, niemal gardłowym, straciły na swojej wartości. Brzmiały więc tym bardziej niepokojąco, nie mając w sobie swej pierwotnej natury. Tak jak niepokojący jest śmiech dziecka w opuszczonym domu, tak jak niepokojące są słowa wypowiadane przez lunatyka. Jego oczy były zamglone, wszystko sprawiało wrażenie jakby znów balansował na granicy, w której światło zawieszone na suficie nawet nie razi martwo rozszerzonych źrenic, otwierających Kou ponowny widok na wszystko to, o czym w tej chwili mówił. Jakby senna wizja mieszała się z jawą. 
Gdy rychle zdał sobie z tego sprawę potrząsnął głową, wspierając czoło na dłoni, bezsilnie opartej o stół. Może i był wsparty, ale to wsparty jak marionetka, która nie posiadając siły żadnych mięśni zapadała się pod ciężarem własnego drewna. Nagle uniósł się drugi nadgarstek. Że też na stole znowu zostawił elektroniczną jednorazówkę, nie mogło mu się bardziej poszczęścić. Sięgnął po nią, orientując się jak serce na nowo zalewa jego żołądek i gardło duszącym kortyzolem. Znał ten stan, ale zawsze zapominał, jak złe myśli i wspomnienia wpływają na to, w jaką stronę hormony potoczą narkotyk do mózgu. Robiło się coraz gorzej i wyglądał jakby ostatnią nadzieją aby sobie w tym pomóc była nikotyna. Pociągnął długo powietrze o owocowym smaku, czując tylko jak kręci mu się w głowie jeszcze bardziej. Zdał sobie sprawę że chyba miał coś mówić, ale i jego pamięć zaszwankowała w tym momencie, choć nie była to żadna amnezja. Spojrzał więc w kierunku salonu zagubiony, patrząc nań jak dziecko obudzone w środku nocy przez gałąź bijącą w szybę. Odetchnął z lekką dozą ulgi dalej widząc tam swojego przyjaciela. Okej. Spokojnie. Nie przyśniło mu się to wszystko, co było przed chwilą. A zdążył już prawie zwątpić.

Tak jak zwątpić zdążył jego mózg, znowu odcinając zasilanie.
Wciąż słyszał bulgot czajnika, trzymający go przy świadomości. A może to też był tylko sen?


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Itou Alaesha, Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Matsumoto Hiroshi

Sro 31 Lip - 4:39
Zimne i nieprzyjemne uczucie na skórze, ledwie muśniętej chłodem z nieszczelnego okna nieznacznie go otrzeźwiło. Ciężki oddech pod naporem niewyobrażalnego gniewu mieszał się nieznośnie z odgłosem okna, przepuszczającego cichym gwizdem każdy silniejszy poryw wiatru, prowokując drażniący dźwięk rolety, uderzającej o szybę. Hałas ten zaburzał gęstniejącą z każdą minutą ciszę, powodując w nim narastającą frustrację, zrodzoną z bezsilności.
Pytania pozostające bez odpowiedzi, omijane milczeniem, bo nawet nie próbą jakichkolwiek tłumaczeń, dźwignęły jego sylwetkę, w wyniku czego uniósł się delikatnie i odwróciłby spojrzeć w kierunku, pozostającego w nieruchu i bezwładzie Naiyi, niezmiennie tonącego w gąszczu koca i tysięcy poduszek.
Ciemne niemal czarne oczy napotkały te zielone jasne i nagle wszystko to zobaczył. Coś nieprzyjemnie ścisnęło go na wysokości żołądka.
W trwodze wymalowanej na tej delikatnej twarzy ujrzał coś znajomego, coś, co tak bardzo ruszyło go ledwie kilka miesięcy temu, w chwili zupełnie innej niż teraz, a tak paradoksalnie podobnej, gdy pod zasyfiałym barem warknął, by przestał wyć, nieintencjonalnie wybudzając w zielonowłosym głęboko drzemiące i nieprzepracowane traumy. Tak cholernie podobne do jego własnych, a o których nie miał prawa wiedzieć. Drżące kąciki spierzchniętych ust i równe niekontrolowane drgania eterycznych i szczupłych rąk, niezdolnych, chociażby do przesłonięcia się w samoobronie. Identyczna niemoc i identycznie szeroko otwarte, choć w tej chwili strudzone powieki; niegdyś błyszczące od łez tęczówki, /ładnie rozmazane, teraz mętne, niemal nieobecne wpatrzone w niego, jakby w obawie.

Patrzyły na niego jak na oprawcę.

Jakby miał się za chwilę stać własnym ojcem, a podniesiona gniewem wibracja głosu zdolna była unieść też rękę gotową do wymierzenia najsilniejszego ciosu.
Nie wiedział, dlaczego skojarzenie to zostało odwrócone, dlaczego widział strach w jego oczach, mimo że to on sam bał się przez większość swojego życia. Stojąc paradoksalnie na tej samej scenie wraz z ojcem, sam niezmiennie pozostawał w roli ofiary. Sam bał się ojca, dopóki nie dotarło do niego, że jego obawy niczego w jego życiu nie zmieniały, że ojciec nadal pozostawał tak samo agresywny, a podniesiona silna dłoń nie zawahała się ani razu, bez względu na emocje wymalowane w jego czarnych oczach. Z czasem nauczył się je maskować, a jego wzrok nabrał tego wyrazu — pustego, niemal martwego, jak u kogoś przeraźliwie pogodzonego z własnym losem.
Dlaczego aż tak go to uderzyło?
Może zobaczył to, czego nigdy nie chciał widzieć? Tego, że podobieństwo do jego ojca nie kończyło się na rysach twarzy, a wchodziło głębiej w świadomość, powodując w nim jeszcze większe uczucie przerażenia samym sobą, w nieustającej ucieczce przed własnymi genami, przed którymi nie mógł uciec. Że ucieczka z Korei Północnej tak naprawdę nigdy się nie kończyła, bo wciąż prześladował go jego własny ojciec.
I choć wcale nim nie był, nie pozostając po tym wszystkim niewzruszonym pozbawionym uczuć skurwysynem, jego świadomość nauczona noszenia maski podpowiadała mu co innego, ilekroć spoglądał na własne odbicie w lustrze.
I mimo, że nim nie był właśnie poczuł się jak oprawca, choć nie zdążył mu nawet niczego zrobić — NIE ZAMIERZAŁ, poza tym, że poprzez podniesiony ton głosu, dał upust kotłującym się w nim emocjom, których nie potrafił już opanować. Po raz pierwszy w życiu.

Tak bardzo chciał coś zmienić w jego życiu, sprawić by stało się lepsze i choć Zielonowłosy tak perfekcyjnie kreował je, by wyglądało dokładnie tak, jakby sobie tego życzył, z czasem tracił na wiarygodności. Hiroshi im dłużej go znał, tym bardziej był wyczulony na wszelkie subtelności, które wraz z ruchem zegara stawały się bardziej dostrzegalne.
Tego, że czasem w nocy podczas rozmów telefonicznych brzmiał inaczej niż zwykle.
Tego, że jego humor odwracał uwagę od poważnych tematów.
A nawet tego, że ten jego niepokorny uśmiech zdawał się coraz słabiej przykrywać coś, czego Hiroshi nie potrafił nazwać, a co pojawiało się, ilekroć żegnali się po każdym spotkaniu.
Był na nim tak stuprocentowo skupiony, że nie dostrzegał tego dziwnego i zimnego odczucia, na które nie znalazł nazwy, a które samo uderzało w niego, gdy tylko przekraczał próg własnego pustego mieszkania.
Samotności.
Tej, której nie rozumiał wcześniej, bo i tak przez całe życie był sam i zdany na samego siebie. Tyle że ostatnio zaczęło mu to przeszkadzać bardziej niż zwykle.
Dlatego po każdym ze spotkań, wracał do swojej pracowni, do pracy, która równie jak sam Kou, pochłaniała całą jego atencję, nie pozwalając myśleć o tej pustce.
W tym samym czasie jego przyjaciel sam powielał ten sam schemat ucieczki, gdy przesiadując godzinami na Instagramie, z niebywałym skupieniem nagrywał kolejne rolki, wstawiał kolejne relacje, z przejęciem śledząc każdą reakcję, jaką wywoływały.
Tylko po to, by czuć się potrzebnym.
To drzemało też w samym snycerzu, bo nic innego jak jego praca, nie dawało mu tego poczucia.
Że ktoś czeka.
Że ktoś potrzebuje.
Nawet jeśli w istocie była to po prostu rzecz, która wychodziła spod jego rąk.

Dlaczego się boisz? — zapytał, wciąż wpatrując się w jego zatrwożone oczy, których widok sprawiał, że nie potrafił dłużej się na niego gniewać, choć paradoksalnie wciąż chciał nim potrząsnąć, żeby zrozumiał.
To przestraszone spojrzenie było jednym z tych, jakich nie chciał u niego oglądać.
Jeden mały szczegół, który przypomniał mu, dlaczego tak strasznie targały nim emocje. Mała, biała tabletka, którą wciąż trzymał w dłoni, a którą bezwiednie zataczał wokół własnych palców, jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Kolejne pytanie, które padło z jego ust, było równie spokojne, co poprzednie, niewiele zmieniło, gdy wciąż dostrzegał w tych zielonkawych oczach lęk, w niewielkiej reakcji, w której delikatne dłonie ułożyły się w defensywnym geście.

Ponownie to samo. Żadnych niespodzianek. Odpowiedź niedostarczająca żadnej odpowiedzi, czy chociażby podpowiedzi.

— ...to nic o co musisz się martwić.

Opuścił bezsilnie głowę, a oczy przysłoniła kotara czarnych, wilgotnych, posklejanych od płaczu rzęs. Rzecz w tym, że on właśnie się martwił i żadne zapewnienia, że nie musi, niczego w jego świadomości nie zmieniały.

Jak mam się nie martwić, skoro nałykałeś się tego dziadostwa tyle, że ledwie ogarniasz, co się wokół ciebie dzieje? — zapytał z troską, znowu próbując złapać z nim wzrokowy kontakt, choć widok trwogi wymalowanej w wymalowanych oczach, nie był dla niego łatwy.
Dlaczego wciąż zdawał się go obawiać?

Wykończysz mnie kiedyś. — powiedział cicho, bardziej do siebie niż do niego głaszcząc go po policzku, kiedy na kolejne jego pytanie usłyszał przecząca odpowiedź, choć wszystkie znaki na niebie i Ziemii, w rozedrganych kończynach i chłodnej skórze przeczyły temu, co właśnie usłyszał.

Kiedy zacisnął w bólu powieki i zbliżył swoją twarz do jego twarzy, nie mógł niczego dostrzec. Czuł tylko jego /pudrowy zapach spleciony z kokosa i jakichś owoców, których nie był w stanie określić. To, że ich oddechy mieszały się ze sobą i to, że Naiya zamarł, co ostatecznie otrzeźwiło go, by się odsunąć. Trochę nazbyt gwałtownie.

Co ja do cholery wyczyniam?

Pytanie wybrzmiało w jego głowie, gdy zaczął doszukiwać się w zielonkawych oczach jakiejkolwiek poszlaki, co do tego, czy nie przesadził. Chwila, w której dostrzegł, jak zniewieściały mężczyzna odwraca głowę, poskutkowały niemal natychmiastowym oderwaniem spracowanej dłoni, z nierównomiernie unoszącej się wątłej klatki piersiowej. Przekaz był bardzo prosty. Nie życzył sobie tego dotyku, a w Hiroshim na nowo wybudziło się poczucie winy, jakby był oprawcą.

Przepraszam... — wydusił cicho, z powrotem wlepiając wzrok w dywan i na rozsiane po nim w wielkim nieładzie tabletki.

Jego wpół przytomne zapewnienie, że „nic mu nie będzie" było równie kuriozalne, co wcześniejsze „NIE MOGŁEM" powodując, że po plecach Matsumoto wspiął się nieprzyjemny dreszcz, ten sam, który nachodził go, ilekroć pomyślał co by było, gdyby.

Dlaczego?

I kolejne pytanie Hiroshiego, które zbyłby wzruszeniem ramion, gdyby tylko ta zaćmiona zagadkową substancją świadomość była zdolna wprawić te anemiczne ciało w ten prosty gest.
Koreańczyk nie miał już siły, by się z nim siłować na pojedynek słów. Używać siły fizycznej tym bardziej nie zamierzał.

Gdy z kształtnych ust wypłynęło polecenie, bez cienia zawahania pomógł mu wstać. Pamiętając jednak wzrok zabarwiony obawą płynącą zza traum, kiedy tak niezrozumiale dla niego, spoglądał ze strachem jak na oprawce.
Znowu przed oczami mignęło mu wspomnienie z wieczora skąpanego w czerwieni, gdy siłą usadził go na siedzeniu w taksówce. Reakcja Pszczółki, na pochwycenie jego szczupłych ramion wyryła się w jego umyśle na dobre, przypominając mu jak sam, bał się nazbyt mocnego dotyku, który w świadomości zwiastował tylko nadchodzącą przemoc fizyczną. Nie potrafił jednak jeszcze dostrzec tych podobieństw, połączyć kropek, skupiając się w tej chwili na czymś zupełnie innym. Dłoń Matsumoto delikatnie, acz pewnie chwyciła błądzącą bez celu, poszukującą dłoń Naiyi. Dopiero teraz mógł dostrzec, że ich dłonie są niemal takiej samej wielkości, choć te należące do zielonowłosego, były znacznie subtelniej zarysowane, a zgrabne paliczki znacznie szczuplejsze, nadając tym dłoniom kobiecego charakteru. Żadnych wypukłych żył, żadnych szepczących blizn, jedynie widoczne spod jasnej skóry kształty zniewieściałych ścięgien, uwidaczniających jego niedowagę.
Prowadził go w niebywałym skupieniu, dziękując, nie wiadomo jakiemu bóstwu, że Kou nie ma nogach typowego sobie obuwia. Na platformie, na niebotycznym obcasie nadające jego sylwetce niebywałej lekkości, gdy poruszał się nich z taką pewnością i wdziękiem, którego pozazdrościć mu mogła niejedna kobieta.
Nie poświęcił temu więcej myśli, by w przeraźliwym wstydzie spostrzec, że sam wciąż miał na swoich stopach buty. Nie zdjął ich, gdy wchodząc do tego mieszkania, w ferworze przerażenia dosłownie rzucił się w jego stronę, by go ratować.

— Tu jej nie znajdziesz, honey. — usłyszał, kiedy w wyraźnym niepokoju taksował go wzrokiem. Nie dostrzegał już tego strachu, gdy szczupłe policzki uniosły się w uśmiechu — trochę innym niż zwykle, bo wciąż zamroczonym, ale jednak. Odwzajemnił gest delikatnym uniesieniem kącików ust, odrobinę mniej odważnie, odrobinę zachowawczo, typowo dla siebie.
— Tam.
Szczupła dłoń, choć w drżeniu i bezsile, zachowała typową dla siebie eteryczność, gdy wskazał na jedną z zawieszonych szafek, którą Hiroshi pokornie otworzył. Uderzyła go szeroka gama kolorystyczna, ułożonych w artystycznym nieładzie opakowań i intensywny zapach, choć chaotyczny i nie do rozróżnienia, wciąż przyjemny i aromatyczny. Jeszcze przez chwile wodził długimi palcami po tekturowych paczuszkach, szukając po nazwie tej jednej, o której mówił Kou. Gdy ją znalazł, chwycił w dłoń pierwszy, lepszy stojący na blacie kubek, by ją przygotować. Spodobał mu się ten nieszablonowy jak na Japonię element, wówczas, gdy w większości domów, znalazłby jedynie tradycyjne czarki. Nastawił wodę na gotowanie, przypominając sobie, że dywan w salonie pewnie woła o pomstę do nieba, przyjmując w swoje delikatne włókna wydzielinę z żołądka z białą substancją. Z pewnością należałoby mu poświęcić więcej uwagi, ale jedyne co mógł w tej chwili zrobić, to zredukować ryzyko, że kwas solny wyżre kolor.

Zanim jednak pokierował się do salonu, przeszedł do drzwi wejściowych, by ściągnąć obuwie. Mógłby udać, że nie miał ich od początku, albo liczyć, że otumaniony lekami Kou nawet ich nie zauważył, ale nie chciał tego robić. Wrócił do kuchni i pokłonił mu się nisko w przepraszającym geście.
Wybacz mi, proszę, moje karygodne zachowanie. — powiedział ze znaną sobie oficjalnością, jeszcze przez chwilę pozostając /w zgięciu. Mimo że miał wytłumaczenie na ten nietakt, zwyczajnie nie chciał na siłę usprawiedliwiać swojego braku manier. Po chwili zgarnął z blatu nawilżoną wodą szmatkę i skierował się w stronę głównego pomieszczenia, nie bacząc na sprzeciw Naiyi. Przecież nie zostawi tego syfu, szczególnie w chwili, gdy gospodarz nie jest w stanie zrobić niczego więcej jak próbować utrzymać równowagę na krześle, na którym go usadził.

Wiem, że nie muszę. — rzucił mu uśmiech, gdy wychodził z kuchni.

Obawy, które rodziły się w głowie draga, a o których nie mógł wiedzieć Hiroshi, nigdy nie znalazłby swojego miejsca w rzeczywistości. Snycerz widział w swoim życiu znacznie gorsze obrazy, przy których sprzątanie cudzych wymiocin było niczym, szczególnie że te były jedynie częściowo strawionymi tabletkami.

Daj spokój, nie ma o czym mówić. — odpowiedział, słysząc jego przeprosiny i silnych ruchem dłoni, zaczął ścierać z dywanu białą maź.
Jego głowa uniosła się nieznacznie, gdy usłyszał zdanie, którego na pewno się nie spodziewał: „Pytałeś dlaczego, kotek." Przez chwilę znieruchomiał, jakby chciał poświęcić jego słowom maksimum uwagi.
Opowieść zaczęła się niepozornie, wywołując uśmiech na jego twarzy, kiedy słuchał o dziecięcym postrzeganiu herbaty. Ogród pełen kwitnących wiśni, który właśnie namalował się w jego wyobraźni, sprawił, że pomyślał o Asakurze, bo spacerując tą dzielnicą, dostrzegał tych drzew najwięcej.
Spojrzał na niego z rozczuleniem na wzmiankę o siostrze, która nazywała go siostrzyczką.
Spodziewał się kontynuacji niezobowiązującej opowieści o herbacie, wzmocnionej rodzinnym wydźwiękiem, jakby zapominając o wstępie, który go delikatnie zmroził, lecz kiedy słowa Kou o „długo śpiącej mamie" dotarły do jego skupionego umysłu, zatrzymał gwałtownie własną rękę, która wcześniej mimowolnie kontynuowała oczyszczanie kolorowych włókien.
Rozbiegany wzrok przejechał wpierw po kolorowym dywanie, jakby potrzebował chwili, by je sobie przyswoić, po czym przeniósł spojrzenie na Naiyę, czując jak coś chwyta jego tchawicę utrudniając oddychanie. Kolana, na których cały czas się znajdował, ugięły się pod jego ciężarem jeszcze bardziej, zmuszając go, by przysiadł bezsilnie na własnych piętach. Spoglądał z przejęciem na twarz Kou z tej odległości, skierowaną w jego stronę. Było mu tak cholernie przykro. Zaciskające się w żalu gardło nie pozwalało mu jednak wydać z siebie żadnego dźwięku, gdy zdołał, jedynie przełknął gęstą ślinę.

Dostrzegł na dywanie coś, co zwróciło jego szczególną uwagę. Niewielki świstek papieru — pozostałość po zbitej, szklanej fiolce, trzymającej na uwięzi substancję, która więziła teraz umysł Kou, a której zniewieściały mężczyzna nazwy wciąż nie podał. Wciąż słuchał, gdy nazbyt pewnie sięgnął po biały leżący nieopodal fragment naklejki, nie zarejestrował kawałka stłuczonej fiolki, która nierespektowana, odpłaciła mu się skaleczeniem.
Syknął pod nosem i instynktownie przyłożył zraniony palec do ust, w których poczuł po chwili niewielki, charakterystyczny posmak rdzy. Ciekawość, pierwszy stopień do piekła.
Zabawne, bo miał wrażenie, że z niego uciekł, po to, by przeżyć inne, zaledwie kilkanaście minut temu.
Chwycił w dłoń papierek, by palcami go rozwinąć. Nazwa leku mówiła mu bardzo dużo. I na tym postanowił poprzestać, czując jak robi mu się słabo.
Pozbierał z ziemi porozrzucane z impetem białe tabletki, które następnie bez skrupułów garścią wsypał w tylną kieszeń, czując, że pozostawienie ich samych sobie Pszczółce, przy tym, co dzisiaj zdążył zobaczyć, jest nie najlepszym pomysłem. Nie powinien brać cudzej własności, ale nie miał innego wyboru. Tym razem ostrożnie pozbierał z dywanu zalegające na nim drobinki stłuczonej fiolki, wciąż słuchając słów zielonowłosego, nie przerywając mu. Z każdym kolejnym słowem, które dochodziło do niego, czuł, że mu wybacza, rozumiejąc, że uzależnienie stanowi tutaj klucz jego nieodpowiedzialnego zachowania.

Lekkie załamanie głosu zwiastujące płacz, a potem niepokojące milczenie.
Nie, nie, nie, nie. — Hiroshi jak oparzony zerwał się z podłogi, by podbiec do Kou, który zdawał się nieświadomie zsuwać przy ścianie w kierunku krawędzi drewnianego krzesła. Złapał go w ostatniej chwili i delikatnie potrząsnął. Z eterycznej dłoni wysunął się elektryczny papieros, który w chwilę potem znalazł się pod ich nogami.

Kou, słyszysz mnie? Tylko nie odpływaj.



Czajnik zdążył się wyłączyć, a Matsumoto odczekać chwilę, by zrobić napar z zielonej herbaty, której nie należało zalewać wrzątkiem.
Nie poparz się, proszę... — powiedział, stawiając przed nim na stole parującą herbatę. Pomyślał, że pozostanie w kuchni do pewnego czasu, będzie lepszym pomysłem, niż powrót na kanapę, której miękkość sprawiała, że sam odpłynąłby, nawet nie będąc pod wpływem żadnych substancji.
Sam oparł się tyłem o szafki i zaplótł długie nogi przed sobą, wbijając wzrok w Pszczółkę.

Czego się boisz, Kou? — zapytał cicho, patrząc na niego badawczo. — Mam na myśli, czemu musisz brać te tabletki? — sprecyzował po chwili, gdy zorientował się, jak głupio zabrzmiało pierwsze pytanie.

Jesteś blisko z siostrą? — temat rodziny nie dawał mu spokoju, chciał dowiedzieć się czegoś więcej, szczególnie że jego własna tak bardzo odbiegała od normy.
Tutaj, w Japonii dostrzegał to niebywałe przywiązanie do rodziny objawiające się niemal na każdym kroku, w niemal każdej dziedzinie życia, chociażby w potrzebie posiadania koseki tohon, o które pyta właściwie każdy pracodawca.

Ja nie mam rodzeństwa... — rzucił niby mimochodem, uświadamiając sobie, że sam pragnie powiedzieć mu coś więcej. Poniekąd wytłumaczyć fakt, dlaczego aż tak bardzo się różnili.
Jestem owocem aranżowanego małżeństwa, przykrym obowiązkiem, jakie mieli spełnić moi rodzice. —zaczął nagle po dłuższej chwili. Niepytany. Świadomie omijał zbytniej drobiazgowości, nie chcąc zdradzić zbyt wielu rzeczy, które mogłyby naprowadzić Kou na trop jego ojczystego kraju. Z drugiej strony, czy było to w ogóle możliwe, gdy ten wciąż znajdował się pod wpływem leków?
Całe moje życie było zaplanowane od dnia, kiedy przyszedłem na ten świat. Wszystko wedle ustalonego harmonogramu, wszystko jak w szwajcarskim zegarku. A główne skrzypce grał on. — słowo, które z trudem przechodziło mu przez gardło, uwolniło się po dłuższej przerwie. —  mój ojciec.
Zwykł mówić, że argumenty wpajane pięścią łatwiej docierają do umysłu, za każdym razem kiedy... — uciął nagle, spoglądając w okno, nie potrafił dokończyć. Zdanie, które wybrzmiało, niosło samo w sobie bezpośredni przekaz.
Wiesz, nigdy nie widziałem rodziny, takiej, o jakiej często się tu słyszy. Dla mnie rodzina była nieustającym rygorem, kontrolowali dosłownie wszystko, licząc, że pewnego dnia stanę się jak mój ojciec. Problem polegał na tym, że ja nie chciałem być taki jak on...
Nigdy nie miałem normalnej rodziny i myślę, że to chyba dlatego jestem taki... — szukał w głowie odpowiedniego sformułowania, lecz go nie znalazł. — jaki jestem. — dokończył, gdy odpowiednie słowo nadeszło do jego świadomości z opóźnieniem.
Uszkodzony.

@Naiya Kō
Matsumoto Hiroshi

Naiya Kō and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Sob 3 Sie - 18:03

Oczy przywykłe do patrzenia na oprawcę, zdawały się utkwić gdzieś między zubożałymi, godnymi pogardy wspomnieniami a rzeczywistością. To nie w Hiroshim widział oprawcę, widział i słyszał go tam, gdzie go nie było. Wystarczyła jedna wskazówka, jedna myśl odpalająca kolejne, budząc uszkodzone komórki nerwowe do ciemiężnej pracy. Były wytresowane do włączania tego jednego jednego, podłego odczucia - lęku, natychmiastowo, jak na rozkaz. Nie miał pojęcia, że Hiroshi mógł przez to czuć się, jakby został zrównany z własnym ojcem, a szkoda, bo może ta świadomość pomogłaby mu wtedy go zrozumieć. Nie mógł tego wiedzieć, lecz nie tylko w tym rzecz. Rozstrojony emocjonalnie przez wpływ przedawkowania widział wroga również we własnym odbiciu. Nic co mogło teraz pogarszać jego stan nie było realne, nie było czymś, co można by respektować jako coś logicznego. Bo to nie z mężczyzny, a nawet jego podniesionego tonu wypływała groźba. Ona wypływała z samego Kou, każąc mu myśleć, że to otoczenie wbija w niego szpile, a nie on sam. Nie miał nad tym wszystkim kontroli, nie potrafił rozdzielić od siebie czegoś, co zawisło we wszystkich komórkach ciała, powodując regularnie powracające nierówne bicie serca i postępującą duszność. Tylko te leki, które otępiały jego umysł potrafiły to zrobić na pewien krótki okres czasu... doprowadzając go ostatecznie do sytuacji wręcz odwrotnych, gdy desperacko rzucał się w toń mechanicznego odcięcia od cierpienia, tylko po to, żeby po wyjściu na światło dzienne skutków ubocznych, męczyć się jeszcze bardziej. Czy była to bezmyślność? Jakaś zapewne tak. Lecz kto wie z jakim pozbawieniem światłości rozumu wiąże się ogromny lęk, wie też, skąd takie sytuacje mogą się brać. Czasem człowiek oddałby całego siebie dla zaledwie chwili poczucia spokoju, a im częściej dostawał taką możliwość, tym bardziej się w tym poczuciu zatracał. Gdy stan który winien być normalnym stawał się zbawieniem, była to prosta droga by zapłacić za niego wszelką cenę. Czyż ślepy nie oddałby czasami części siebie, by móc znowu zobaczyć zatroskane oczy osoby którą kocha? Na pewno nie każdy byłby do tego skłonny, jednak zasmakowanie tej chwilowej możliwości dającej wrażenie normalnego życia wciągało wystarczająco bardzo, by osoba pozbawiona powodu by o siebie zadbać, dała się ponieść takiej możliwości. Nie miał w sobie na tyle siły, motywacji by odłożyć leki tak po prostu, wiedząc że są na wyciągnięcie ręki. Choć wydawał się uparty jak najbardziej krnąbrny osioł, to ludzie i ich myśli były jego jedynym powodem, by znaleźć inną drogę, nie sięgać do szafki. W ten oto sposób najczęściej kończył na trasie polanej procentami, gdyż ani on, ani jego znajomi najwyraźniej nie znali innego kierunku ujścia swoich trosk. A może po prostu ich nie mieli, chcieli się z nim dobrze bawić, nie ważne. Kou nigdy nie mówił za wiele o swoich problemach, co najwyżej obracając wszystko w żart, co było odbierane tak, jak gdyby nie robiły na nim nawet najmniejszego wrażenia. Jakby do wszystkiego podchodził z pozytywnością na toksycznym wręcz poziomie. Jakby był nieczuły, przez swój dystans dający znajomym przestrzeń by wynieść na światło dzienne ich własną obojętność tak, by nie musieli czuć się osądzani. To z kolei podobało się tym wszystkim ludziom, dla których brzmiało to jak zwyczajnie nieco brutalne poczucie humoru. Wyglądali wtedy jak spragnieni igrzysk, brutalnej rozrywki, a Kou im tego wszystkiego dostarczał bez mrugnięcia okiem. Bo tylko tak mógł to wyrazić, nikogo nie męcząc.
W końcu kto chciał słuchać czyjejś smętnej prawdy w świecie, w którym niemal każdy robił co mógł by uciekać od własnej? Nie bez powodu większość Japończyków z natury nigdy nie pytała co u ciebie, będąc świadomymi że mogą usłyszeć odpowiedź - a wiesz co, jest źle.

Nawet jeśli były w jego życiu inne jednostki, zazwyczaj odpychał je od siebie w przerażeniu. Nie mówił im żadnej prawdy o sobie, trzymając ciasno zaznaczoną granicę tak by myśleli, że jest bananowym dzieckiem bez problemów i nie widzieli w nim niczego więcej. Bał się tego, podświadomie czując się zbyt przygnieciony, by móc ten ciężar przerzucać na kogoś, kogo mógł on rzeczywiście dotknąć. Podobne podejście miał z Hiroshim, ciągle omijając prawdę żartami albo nie dając mu odpowiedzi, choć jego wyraźnie okazywane zainteresowanie było doprawdy czymś łapiącym za serce. Ze wszystkich ludzi na tym świecie miał w sobie coś wyjątkowego. Czarny wzrok, tak nieprzenikniony, chował w sobie tak wiele, że Kou nigdy nie wiedział, z której strony uderzy w jego mur. Ilekroć nie szukał drogi ucieczki, prędzej czy później znajdował do niego drogę, jakby w tych oczach miał schowaną nieograniczoną ilość wiedzy i empatii. Zielonowłosy drżał już wewnętrznie na myśl, co jeszcze jest w stanie z niego wyciągnąć. Nim go poznał był bardzo pewny siebie co do swojej umiejętności ukrywania wszystkiego, a pojawienie się w jego życiu towarzysza nocnych rozmów rozgniatało tę arogancję w drobny mak. Tylko jeden most za sobą spalił i nie miał zamiaru dać mu nigdy choćby cienia szansy by się o nim dowiedzieć - tak, jak z resztą, nikomu. Nie był w stanie mówić o tym, co działo się gdy za zamkniętymi drzwiami starego domu w dzielnicy kwitnących wiśni rozlegało się głuche echo uderzenia. Nie chciał nawet myśleć, co się stanie, jeżeli Hiroshi otworzy kiedyś i tą bramę. Czuł się, jakby musiał wówczas runąć razem z nią.
Ale czy był w stanie schować wszystkie odruchy pozostałe po wiecznie ciągnącej się historii, która szła przez życie razem z nim?

Choć byli różni jak ogień i woda, ucieczka ich obu nigdy się nie kończyła. Ściskała żołądek, wracała w snach, w uciśnionym oddechu, przywoływana przez klątwy które nie chciały pozostawić ich dusz w spokoju na wieki.

Oboje odganiali myśli pogrążając się w swoich zajęciach, bo oboje potrzebowali tego samego. Nawet, jeśli jeden wydawał się być z Marsa, a drugi z Wenus, im obojgu brakowało tego samego powietrza. Widząc się w połowie drogi, zdawali się obydwaj schodzić na Ziemię, by z jeszcze większym bólem wracać do swoich samotni.

- Dlaczego się boisz? -

I znowu nie zawahał się tego zrobić. Zapytać o jego emocje, o coś o do czego z trudem przychodziło mu się przyznawać. Choć nie miał mu tego za złe; kim by był, gdyby miał? Nie był aż tak emocjonalnie niedojrzały, ale chyba nadal niezbyt dojrzały, żeby otwarcie przyznać się jaka jest prawda. Z resztą... o tym właśnie nigdy nie chciał mówić. Dać mu choćby wskazówki, skąd wychodzi jego trwoga.
Wzruszył tylko ramionami, powoli i wpół bezwolnie odwracając wzrok.
Nie miał na to w tym momencie kontry. Coś czuł, że skoro dostał już takie pytanie, powiedzenie nie boję się nie wchodziło w grę. Domyślał się jak musi wyglądać, z czego ogólnie nie był zbytnio zadowolony.
Wskazał tylko pustym wzrokiem na rozsypane tabletki, zwalając na nie całą winę. Poniekąd niezupełnie skłamał, chcąc tylko odwrócić jego uwagę. Nawet jeśli chwilę później sam sobie zaprzeczył, mówiąc że to nic takiego.

— Jak mam się nie martwić, skoro nałykałeś się tego dziadostwa tyle, że ledwie ogarniasz, co się wokół ciebie dzieje? —

- Po prostu kotek... Samo przejdzie. -

— Wykończysz mnie kiedyś. —  Gdy wypowiedział to zdanie, wyczerpanie pomieszane z lękiem na zapudrowanej twarzy wzbogaciło się o niemałe zdziwienie.

- ...dlaczego? - Nie mogąc się oprzeć by powiedzieć to na głos, zapytać niemrawym głosem pełnym szoku. Wczuwał się w każdy delikatny ruch dłoni na swojej twarzy, wyglądając wciąż jakby w niego nie dowierzał. Nikt nigdy... z resztą, nie ważne. Otworzył usta jakby miał coś więcej powiedzieć, pytać dlaczego go to wszystko aż tak przejmuje, że miałby go tym wykończyć. Dlaczego nie obejdzie tego w głowie tak jak inni, dlaczego siedzi z nim teraz i głaszcze po policzku zamiast wezwać karetkę i zostawić go z tym wszystkim samego? Oczywiście, że by tego nie chciał. Oczywiście, że doceniał każdy z tych gestów, oczywiście nie chciał odchodzić nawet, gdy zbliżając do niego swoją twarz wywołał w nim gąszcz sprzecznych emocji. To wszystko było tak oczywiście nieoczywiste, tak magiczne w pewnym tego słowa znaczeniu, a zarazem tak trudne do zrozumienia, jakby przekraczało wszystkie jego procesy obliczeniowe. Jakby jego program nie był dostosowany do poznania prawdziwej bliskości i doznawał czystej awarii, gdy tak duża doza troski docierała do jego zamroczonych oczu i uszu. Czuł się jak szczeniak, czasami wręcz jakby drugi raz przeżywał swoją utraconą nastoletniość. Miał w tym wieku już za sobą długą i nieudaną historię miłosną, ale przy tym snycerzu pierwszy raz jego wydawałoby się zamknięte na cztery spusty serce zostało poruszone, gdy znajdował się tak blisko.
Dlatego odwrócił głowę, nie dając temu rady, czego szybko pożałował.
  Gdy usłyszał ciche Przepraszam... poczuł, jak grunt osuwa mu się spod nóg, choć te i tak związane były grubą liną z pogrążającą niemocą.

- Nie, nie... nie przepraszaj. -

Nagle strach i głęboko sięgające emocjonalne pobudzenie przerodziły się niemal zupełnie w poczucie winy, które wymalowało się w oczach również przepełnionych troską. Czy Hiroshi mógł to zobaczyć kiedy sam wbił wzrok w podłogę? Czy mógł, jeżeli oczy Kou które próbował usilnie kontrolować dalej bezwiednie gdzieś błądziły? Szukały go tak, że jak gdyby tylko mogły, złapałyby czarnookiego zanim na dobre ucieknie myśląc, że zrobił coś złego.

- To nie twoja wina. - Znów odwrócił wzrok zawstydzony samym sobą, nie zdając sobie sprawy że Hiroshi może nawet nie wiedzieć o jaką winę chodzi. Jak było już widać wcześniej procesy myślowe wielkoluda nie działały do końca poprawnie, także zrozumienie że jego ruch został opacznie odebrany przychodziło z trudem. Pociągnięta sztucznym różem twarz za to wydawała się przez chwilę znowu stać nieco bardziej czerwona gdy wypowiadał te słowa, zupełnie jak wtedy, gdy podczas ich ciętej wymiany zdań zdawał się chwilami tracić rezon. I to tylko i wyłącznie przy jednej osobie, którą był czarnowłosy snycerz.


Ten uśmiech który w nim pochwycił nim pokazał gdzie znajdują się herbatki, jako odpowiedź na jego własny, zdawał się na ten moment delikatnie pomóc mu się uspokajać. Nawet jeśli był o wiele bardziej skromny, o wiele bardziej subtelny niż jego, sprawiał, że coś na duszy Kou doznawało niewidzianego już od lat rodzaju ciepła. Tak czułego, tak... bliskiego, będącego tak rzadkie i cenne jak najczystszy diament.


- Wybacz mi, proszę, moje karygodne zachowanie. —

Skanował go przez dłuższa chwilę niewyraźnie. Zrobił dziwną minę nie mając pojęcia o co mu chodzi. Nie zauważył. Nawet na moment nie pomyślał o butach, choć sam ze wszystkich olewanych przez siebie konwenansów, tego przestrzegał zwykle niemal odruchowo. Tak jak wychodząc z pomieszczenia gasił światło, tak para butów, jedna z conajmniej miliona które posiadał, znajdowała się zawsze w tym samym miejscu, przy wejściu, bądź w szafie. Za to nie był na tyle zaślepiony własnymi zwyczajami, by będąc w tym stanie zwrócić w ogóle na to uwagę. Za to jego ukłon mimo całej tej panującej atmosfery zaprzeczenia wszelkiej kulturze nieco go rozbawił, nawet jeśli był to tylko promyczek radości w tej świszczącej lękliwości przepływającej przez jego ciało. Urocze. Kąciki ust ponownie wygięły się, unosząc klejące się powieki.

- Nie tak nisko. Nie jestem twoim szefem ani kochankiem, sweety. - Wydukał zmęczonym choć lekko rozczulonym głosem, próbując tym przytykiem rozluźnić nieco atmosferę. Zauważył co prawda te parę centymetrów w jego opinii za dużo, samemu przez lata będąc tresowanym by te różnice zależne od pozycji rozpoznał nawet po ciemku z zamkniętymi oczyma, jak każdy Japończyk któremu wmawia się od małego by unikać choćby najmniejszego nietaktu. Jednak wcale nie mówił poważnie, chyba był ostatnią osobą która rzuciłaby takim komentarzem, bo tak szczerze w ogóle go to nie obchodziło. Mrugnął jednym okiem próbując to podkreślić, lecz nie wiedział czy Hiroshi to w ogóle zauważył, gdyż chwilę później wychodził już z kuchni, zadziwiając Kou po raz kolejny.

— Wiem, że nie muszę. —

Nie mógł tego wiedzieć, ale coś zabłysnęło w poszarzałych od zmęczenia oczach.
Jakie to... miłe. Pomyślał, choć w rzeczywistości ciągle czuł się z tym niezręcznie, płynąc w morzu negatywnych myśli. A co, jeżeli tylko teraz tak mówi?

— Daj spokój, nie ma o czym mówić. —

Uciszył się, przyjmując to do siebie, choć naprawdę chciałby tak po prostu w pełni w to uwierzyć. Nie rozumiał i nie wiedział o nim, ile smętnych obrazów przewinęło się przez te pełne ciepła oczy. Może byłoby inaczej, gdyby wiedział... jednak oboje mieli wciąż swoje sekrety, budujące między nimi mur ciężki do pokonania. Ciężki do zauważenia, zacieniony ciężarem własnych trosk. Łatwy do rozbicia się o niego, gdy chciało się przemieszczać prostą drogą.

Później odezwał się. Zdecydował wrócić do małego wycinka swoich wspomnień, i tak jednych z lepszych względem tego co wracało do niego gdy tylko mrużył zbolałe niewyspaniem powieki.
Zwątpił momentalnie widząc jak Hiroshi opada w trwodze przełykając ślinę, a może tylko mu się to wydawało...? Jednak kontynuował, pozwalając nieokiełznanym oczom znowu zbłądzić, by nie musiał dłużej się wahać. Zaczął, więc musiał skończyć, choć poczuł w brzuchu pewne ukłucie niepewności, czy nie odważył się powiedzieć za dużo, bądź też zbyt mocno. Przecież nie chciał mu dokładać stresu... a mógł po prostu siedzieć cicho, powiedzieć coś inaczej, okroić historię jeszcze bardziej albo w ogóle ją zmienić. Bił się za to w myślach.

Dopiero jednak krótki, acz przecinający powietrze dźwięk, zbudził go na chwilę z tego kręgu myśli. Nie zauważył jednak, że pyta co się stało? jedynie w swojej głowie, która w rzeczywistości zsuwała się już w tym momencie w dół.
Później niewiele już słyszał. Jedynie jak coś twardego z impetem uderzyło o podłogę, a w chwilę później poczuł niewyjaśnione turbulencje.

— Kou, słyszysz mnie? Tylko nie odpływaj. -

Dopiero słowa przebijające się przez te wszystkie warstwy snu dały mu zrozumieć że rzeczywiście nie znajduje się w realnym świecie. Otworzył oczy kierując je ku górze, ku miejscu z którego wychodził głos. Znowu mu to zrobił. Znowu wywołał w nim niepokój.

- Ah, przepraszam... - Speszył się, probując nawrócić do pozycji prostej, gdy jego wzrok automatycznie wręcz zwiesił się wraz z ciążącymi mu powiekami. A wtedy dostrzegł coś, co rozbudziło go nieco bardziej, element układanki którą chwilę wcześniej próbował rozwiązać. Czyli to nie był sen. Znowu.

- Arigatō... C- co ci się stało? - Zapytał uparcie wodząc wzrokiem za jego dłonią gdy stawiał przed nim zielony napar, mrużąc oczy, czując jak jakiekolwiek światło zaczęło go razić. Składając ten przyćmiony obraz zerknął w kierunku szafki w której winny znajdować się plastry i wtedy go zmroziło. Po takim czasie dopiero zauważył że wciąż widoczne w niej były niedoczyszczone w afekcie nożyczki, tuż obok miejsca które jeszcze sekundę temu chciał mu wskazać. Dylemat przed którym stanął był nie na jego głowę w tym momencie. Spojrzał na swoje kolana z wyraźnym szokiem którego nie umiał ukryć, z bólem wyboru który stanął przed nim w tym momencie, o którym Hiroshi nie mógł wiedzieć. Nie miał pojęcia, że spostrzegawcza pustułka zdążyła je już dostrzec, a nawet jeśli, to czy przyjrzenie temu z bliska nie sprawi nagle, źe domyśli się WSZYSTKIEGO? Tak bardzo chciał a tak bardzo nie mógł tego rozstrzygnąć, czując jak panika zalewa jego żyły tak, że znowu zrobiło mu się niesłychanie słabo. Z drugiej strony ostatnie czego chciał, to zignorować jego skaleczoną dłoń na korzyść tego co dla niego samego byłoby wygodne. Czuł się jak śmieć w ogóle mając w tym temacie jakiekolwiek wahania, a tak bardzo nie potrafił zrobić kroku w przód, żeby to wszystko rozwiązać.
  Trwając tak w tym zabierającym dech rozdarciu, nie zauważył że zastanawia się odrobinę za długo. Pytanie znienacka zadane przez Hiroshiego nagle wybudziło go z transu, by nieświadomie dołożyć mu jeszcze większego ciężaru na głowę.

— Czego się boisz, Kou? —

Podniósł oczy trzęsące się znów w przeciążeniu od docierającej do niego adrenaliny. Czuł się jak głupi, jak podwójnie otumaniony, nie chciał odpowiadać na takie pytania. Nie chciał widzieć nad sobą jego skanującego spojrzenia, dokładając samemu sobie obaw, że jak tak dalej będzie, to wszystko się wyda.

— Mam na myśli, czemu musisz brać te tabletki? —

Chude ramiona nieco opadły w wątłej uldze, że chyba jednak nie musi mówić niczego dosłownie. Tak, chodzi o tabletki, spokojnie, easy. Więc dlaczego wciąż czuł się taki wyprany z sił?

- Tak mi powiedział... Przepisał mi je. - Wydusił z siebie nie mogąc przełknąć słowa psychiatra, nerwowo uderzając paznokciem lewej dłoni w blat stołu, na którym spoczywała. Zdradzał też zupełnie nieumyślnie całe swoje podejście do sprawy własnego zdrowia, nawet na sekundę nie myśląc o powiedzeniu mu o diagnozie nerwicy lękowej. Nie chciał w sumie myśleć nawet o tym, że ją ma. Jak to z resztą brzmiało? Nie chciał mówić o tym tak, jakby się tym chwalił albo tłumaczył. Uznawał to za nie ważne. Było źle, brał je. Po co dalej ciągnąć temat...

- Jesteś blisko z siostrą? -

- Nie. - Odparł niemal od razu, ucinając szybko, gdyż zupełnie co innego w tym momencie chodziło mu po głowie.

- Kotek, tam są plastry. Weź sobie, proszę. - Wypalił niespodziewanie, nie mogąc dłużej o tym myśleć. Wskazał na tą cholerną szafkę. Wiedział, że już i tak zachowywał się dziwnie, że mógł to wszystko inaczej rozegrać, ale nie był w stanie. Gdyby teraz rzucił się do niej stając na równe nogi by mu te plastry podać zapewne nie skończyłby stabilnie, a wzbudziłby tylko jeszcze więcej podejrzeń gdyby Hiroshi zauważył w nim aż taką desperację. Wiedział, że nie jest głupi, że to wszystko będzie mu później ciężko wytłumaczyć, ale trudno. Zmartwienie o jego zranienie, nawet jeśli niewielkie, zdecydowanie wygrało.

— Ja nie mam rodzeństwa... —

Nagle podniósł głowę z zainteresowaniem, znowu opierając ją o ścianę. Huh? Czyżby jego wyznanie poskutkowało czymś więcej, czyżby wzbudziło w nim tą samą chęć? Patrzył na niego pytająco gdy tak bezwiednie rzucił tą informacją, czekając aż powie coś więcej.
Już drugie zdanie jednak spowodowało, że poczuł jak coś zabiera mu powietrze. Tak jak i Hiro dał mu swobodnie mówić, tak i Kou trwał w tej ciszy, probując zapamiętać każdy szczegół, każdą informację którą mógł się o nim dowiedzieć. Nawet, jeżeli nie był w stanie by jakkolwiek logicznie myśleć, chciał mieć tą część niego wyrytą w pamięci. W zasadzie, ten głos zdradzający swoje historie dużo bardziej pomagał mu nie odpływać, niż jego własna spowiedź.

Mój ojciec.
Argumenty wpajane pięścią.
Za każdym razem, kiedy...


- Nie... - Wyrwało mu się, gdy po sekundzie dotarło do niego, co próbował mu przekazać.
Poczuł jak serce staje mu mimowolnie słysząc te słowa. Przykrość, współczucie na najgłębszym poziomie, koszmarna wyobraźnia przywołująca jego własne "za każdym razem". Te wszystkie idiotyczne w swej istocie tłumaczenia; ojciec nie jest złym człowiekiem, Kou, on tylko chce tylko żebyś był siłniejszy.

  Tak bardzo rozumiał Hiroshiego na tym polu, a jednocześnie tak bardzo nie chciał, aby tak było. Usiłował skupić wzrok w jego tęczówkach, choć niejednokrotnie chłodnych i zdystansowanych, równie nieprzeniknionych co głębiny oceanu, to również tak ciepłych i pełnych troski, gdy patrzył na niego z bliska. Gdy mówił żeby zjadł jeszcze, gdy uśmiechał się z tą swoją ostrożnością i gdy pytał go, czy nie jest mu zimno. W sumie to, co mówił wiele wyjaśniało... ale dodawało także milion innych pytań, na które nie sposób udzielić żadnej odpowiedzi. Wiele rzeczy jest względnie wyjaśnianych, jak głupie decyzje rodziców myślących że robią dobrze, jednak jednej rzeczy za cholerę nie mógłby dać nawet cienia zrozumienia. Nie mógł zrozumieć, jak można patrzeć w te oczy i zapragnąć w nie uderzyć. Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze. Na myśl, jak wielkim trzeba być potworem.
Zwiesił głowę. Nie miał sił się nawet zasłonić dodatkowo dobity emocjami, gdy tym razem cały ten ciężar ciągnął kąciki ust na samo dno. Złamał się. Nie mógł utrzymać tego dłużej. Łza jedna za drugą popłynęły po bladym policzku, skapując na ściagnięte w pięści dłonie, leżące wciąż bezsilnie na jego własnych nogach.

- Jesteś wspaniały, Hiroshi. - Powiedział łamiącym się głosem.

- Nie będziesz jak on. Nigdy. Nie będziesz, rozumiesz? - Potrząsnął głową z przejęciem tak silnym, jakby chciał przekazać mu to samo, co sam chciałby niegdyś usłyszeć.

- W dupie mam co oni sobie o tobie myśleli, okej? Oni nic nie wiedzą. Nic nie rozumieją i nigdy nie zrozumieją. Nie ważne jaką rodzinę miałeś, jesteś zbyt dobry żeby się tym przejmować. Nie zasłużyłeś na to. - Niezbyt niski głos, łączył w sobie już nie tylko płacz, ale i niewypowiedziany gniew, gorycz wylewającą się z niego jak z rozbitego dzbana.
Szczupła dłoń sięgnęła w kierunku kubka z nadrukiem, zaciskając się w swej złości na ceramicznym uchu. Jakby chciał sugestywnie powiedzieć ostatnie słowo bez użycia aparatu mowy, bądź utopić te emocje zielonym naparem w nerwowym odruchu. Nie trwało to jednak długo, gdy podnosząc kubek spostrzegł, jak jego dłoń ponownie telepie się, wytracając energię mięśni, co do reszty go już dobiło. Opuścił kubek z powrotem na miejsce gdy za jego brzegów popłynęła pierwsza kropla, która spoczęła z impetem na stole. Bezradnie wsparł czoło na dłoni, wracając do równie rozpływającej się pozycji co wcześniej, dalej roniąc łzy. Zasłonił oczy wyobrażając sobie jak żałośnie musi w tym momencie wyglądać, czując jak maskara spływa mu po policzkach. - Po prostu... - Usiłował coś dodać by odwrócić uwagę od tego procederu, gdy zamęt w jego głowie ponownie został wzburzony, ucinając jego niedoszłą wypowiedź. Uniósł głowę czując jak delikatny ruch na swojej skroni, łudząco podobny do tego który poczuł niedługo po tym, jak się wybudził. To był on. On tak subtelnie odgarniał jego włosy, lekko zahaczając skórę przy uchu paznokciem, by upewnić się że nie będą wpadać mu dłużej do oczu. Zorientował się po zaledwie chwili, że Hiroshi sam przystawił kraniec kubka do jego ust. Z jednej strony czuł się tym zawstydzony, swoją niemocą, swoją niedołężnością. Z drugiej... patrzył na niego rozedrganymi we wzruszeniu złotymi oczyma.
Zamknął je, czując jak kojące ciepło i głęboki aromat wypełnia jego ciało.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku