Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
Mieszkanie na 4-tym piętrze z balkonem otwierającym widok na rozrywkową dzielnicę. Pierwszym, co widać po przekroczeniu niepozornych drzwi, to salon z kanapą i fragmentem przedzielonym sporym regałem, za którym znajduje się szafa i łóżko. Nie jest tak małe jak by się wydawało, lecz metraż tego miejsca jest na pierwszy rzut oka trudny do ocenienia. Dzieje się tak, gdyż całe wnętrze jest równie barwne i przytłaczające, co jego lokator. Od samego wejścia w niczym nie przypomina mieszkania standardowego faceta. Zmieszane ze sobą elementy chaosu zdają się łączyć w zgraną, spójną całość, choć po pierwszym przekroczeniu progu mogło się wydawać, że zostały położone losowo i od niechcenia. Wprawne oko jednak dostrzeże, że nic w tych barwnych plamach, dziko ustawionych tysiącach świeczek, książek i światełek nie jest w swej nieoczywistości przypadkowe.
Naiya doprowadza każde otoczenie w którym żyje do bycia skwapliwie dopracowywanym aż do momentu, w którym stanie się dostatecznie komfortowe zarówno dla jego oczu, jak i ciała. Tysiące poduszek i futrzanych narzutek w których miękkości skóra zdaje się rozpływać to zaledwie początek ukojenia zmysłów. W pomieszczeniu niosą się intensywne zapachy świeczek, suszonych ziół i kadzideł, które można nie tylko poczuć, ale i zobaczyć rozstawione na półkach i regałach w towarzystwie ołtarzyków i błyszczących spomiędzy nich kolorowych kamieni.
Trudno doszukiwać się weń jednostronicowego opisu. Nawet ściany mają większą ilość odcieni, jakby to one były dostosowane do ozdób, a nie na odwrót. Granice między nimi rozmywa niebywała ilość zieleni. Widząc tą domową dżunglę można by się zastanowić, czy tylko pewne żywe dwa metry na szpilkach są w stanie je wszystkie podlać - ustawione niemal od sufitu po podłogę, zdradzające przychylność Flory i Artemidy nad tym nieszablonowym królestwem. Być może dlatego pośród aestetycznie powieszonych obrazków przedstawiających różne ezoteryczne symbole, ich podobizny również znalazły swoje miejsce.
Mieszkanie na 4-tym piętrze z balkonem otwierającym widok na rozrywkową dzielnicę. Pierwszym, co widać po przekroczeniu niepozornych drzwi, to salon z kanapą i fragmentem przedzielonym sporym regałem, za którym znajduje się szafa i łóżko. Nie jest tak małe jak by się wydawało, lecz metraż tego miejsca jest na pierwszy rzut oka trudny do ocenienia. Dzieje się tak, gdyż całe wnętrze jest równie barwne i przytłaczające, co jego lokator. Od samego wejścia w niczym nie przypomina mieszkania standardowego faceta. Zmieszane ze sobą elementy chaosu zdają się łączyć w zgraną, spójną całość, choć po pierwszym przekroczeniu progu mogło się wydawać, że zostały położone losowo i od niechcenia. Wprawne oko jednak dostrzeże, że nic w tych barwnych plamach, dziko ustawionych tysiącach świeczek, książek i światełek nie jest w swej nieoczywistości przypadkowe.
Naiya doprowadza każde otoczenie w którym żyje do bycia skwapliwie dopracowywanym aż do momentu, w którym stanie się dostatecznie komfortowe zarówno dla jego oczu, jak i ciała. Tysiące poduszek i futrzanych narzutek w których miękkości skóra zdaje się rozpływać to zaledwie początek ukojenia zmysłów. W pomieszczeniu niosą się intensywne zapachy świeczek, suszonych ziół i kadzideł, które można nie tylko poczuć, ale i zobaczyć rozstawione na półkach i regałach w towarzystwie ołtarzyków i błyszczących spomiędzy nich kolorowych kamieni.
Trudno doszukiwać się weń jednostronicowego opisu. Nawet ściany mają większą ilość odcieni, jakby to one były dostosowane do ozdób, a nie na odwrót. Granice między nimi rozmywa niebywała ilość zieleni. Widząc tą domową dżunglę można by się zastanowić, czy tylko pewne żywe dwa metry na szpilkach są w stanie je wszystkie podlać - ustawione niemal od sufitu po podłogę, zdradzające przychylność Flory i Artemidy nad tym nieszablonowym królestwem. Być może dlatego pośród aestetycznie powieszonych obrazków przedstawiających różne ezoteryczne symbole, ich podobizny również znalazły swoje miejsce.
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Matsumoto Hiroshi, Isei Yoshiro, Seijun Nen and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Matsumoto jak nikt inny znał rzeczywistość życia kolejnej, bezbarwnej, szarej jednostki, niczym niewyróżniającej się z tłumu mas mrówki bezimiennego tłumu, której bycie integralną częścią zostało mu narzucone w chwili przyjścia na ten świat. Bo nigdy nie chodziło o niego, nigdy nie chodziło o człowieka stojącego w wyznaczonym mu miejscu tuż obok niego. Chodziło o pompatyczne hasła poświęcenia jednostki dla "dobra" ogółu, pod którym to krył się pełen zepsucia kult jednostki, tej jednej jedynej upojonej absolutną władzą, pozbawionej moralności, popychającej do obłędu własnych obywateli w imię fałszywych haseł. Być może przylgnięcie na stałe do roli jednej z miliona zupełnie nieistotnej mrówki sprawiało, że upiorna górzysta kraina, z której zbiegł, wciąż jakiś cudem funkcjonowała, a niemal każda pojedyncza mrówka uwięziona w tej masie posłusznie wykonywała powierzone jej zadania, nie mając innej alternatywy dla swojej egzystencji.
Przez chwilę spoglądał na niego w milczeniu, gdy tylko czujne oko sokoła zarejestrowało nieufność, która na ledwie kilka sekund wymalowała się na twarzy Kou, w chwili, w której udzielił mu nieco wymijającej odpowiedzi. Aż w końcu nie odezwał się ponownie, słysząc w zniewieściałym głosie pewien sprzeciw, w stosunku do wyrażonej do niego opinii.
— W sumie jest dokładnie odwrotnie, nie sądzisz?
— Nie. — zaprzeczenie wyszło z jego ust niemalże w tej samej chwili, gdy w jakimś zupełnie nieświadomym geście potrząsnął głową, zupełnie nie zgadzając się z tym, co usłyszał.
— Jak każdy może to znać, skoro nie każdy ma w sobie tę wrażliwość? — zapytał, nie pozwalając mu jednak odpowiedzieć, gdy słowa cisnące się na język, same znajdowały ujście. — Brzmisz trochę tak, jakbyś uważał, że każdy z nas rodzi się dobry i wrażliwy. Że na pewnym etapie życia ktoś próbuje to zdusić i dlatego ludzie z czasem stają podli. Nie zgadzam się z tym, bo równie podłe potrafią być dzieciaki. Nie wmówisz mi, że grupa kilkuletnich chuliganów znęcająca się nad swoim kolegą z klasy, tak naprawdę jest wrażliwa i tylko ktoś wmówił im, że mają być podli. Nie byliby, gdyby była w nich, choć krztyna wrażliwości. — wytłumaczył, znowu na niego spoglądając, poszukując na jego pomalowanej twarzy jakiejkolwiek reakcji negującej jego słowom.
— Wrażliwość to dar, Kou. Ale i wielkie przekleństwo. — dodał pod nosem, wlepiając wzrok z kolorowe włókna dywanu, pod swoimi stopami. - Nie wierzę w to, że każdy z nas rodzi się z takim samym pokładem wrażliwości, myślę, że niektórzy z nas są zepsuci od samego początku.
---
Rzucona sugestia powinności skonsumowania jakiejkolwiek kolacji, zważywszy na stan Naiyi i jego ubezwłasnowolniony w tej chwili umysł trzymany w kajdanach Xanaxu, spotkała się (zgodnie z jego przypuszczeniami) ze ścianą zbudowaną ze sprzeciwu, w znamiennym:
— Gwiazdy mi mówią, że nie powinienem.
— Więc słaby z nich doradca. — odparł lekko zawiedziony, bynajmniej nie dlatego, że sam był głodny, bo czuł, że nie byłby w stanie przełknąć czegokolwiek, gdyż tchawica, tak długo miażdżona wcześniej potokiem męskich łez, wciąż wracała do stanu sprzed trwogi, która wyznaczyła początek tego wieczoru.
Choć nie miał możliwości czytania w myślach draga,
doskonale pamiętał wiadomość z Instagrama, będącą odpowiedzią na jego troskę, napisaną przez samego Naiyę ledwie kilka miesięcy temu. "Nie zabolało by cię coś, czego byś nie wiedział." — wysłana wówczas wiadomość odnalazłaby się i dzisiaj, nawet jeśli wymieniane wówczas po nocach niewinne treści nie zwiastowały jeszcze nawiązania przyjaźni i obietnic stawianych sobie wzajemnie o
Pamiętał także własną odpowiedź "Niewiedza kłuje bardziej niż najgorsza prawda", która nie wiedzieć czemu, wzbudziła w Zielonowłosym, pełną kpiny reakcję, którą mimo wszystko z całkowitym przekonaniem powtórzyłby i dzisiaj, choć wówczas trwoga o jego zdrowie i życie siłą rzeczy nie mogła być aż tak intensywna i dotkliwa, jak miało to miejsce dzisiejszego wieczoru.
Łza wciąż uwięziona w eterycznym kąciku oczu, błysnęła światłem, gdy Kou odwracał od niego spojrzenie.
— Kou... — odezwał się nagle, pragnąc przerwać niemożliwie druzgocący go korowód myśli, co by było gdyby, a długie palce uprzednio ledwie splecione z opuszkami zakończonymi długą hybrydą, poruszyły się gwałtownie, by nagle objąć delikatną, pokrytą tatuażami dłoń.
— Obiecaj mi coś. — spojrzał na niego z pełną mocą swoich czarnych tęczówek, chcąc złapać utracony wcześniej kontakt wzrokowy.
— Nie bierz więcej tych tabletek. — choć po słowach można byłoby się spodziewać nakazującego tonu, w głosie wybrzmiała jednak delikatność naznaczona prośbą.
Snycerz wiedział, że odebrał mu już połowę rozsypanej uprzednio fiolki, której zawartość w postaci małych białych pastylek, ukrył we własnej kieszeni, ale zdawał sobie boleśnie sprawę z faktu, że Pszczółka ponownie mógłby się udać do specjalisty w celu wyłudzenia interesującej go recepty, szczególnie że sam zdradził mu wcześniej w kuchni, że lekarz przepisał mu je bez żadnego "ale" — Jeśli kiedykolwiek będziesz się bał, czegokolwiek... Zadzwoń do mnie, proszę. Nieważne czy dzień, czy w nocy. — prosił.
— Wsiądę w pierwszą taksówkę i przyjadę tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Tylko proszę, nie rób mi tego więcej. — zastanawiał się, czy jego niemal błagalny ton nie brzmi, aby żałośnie jednak trwoga wciąż spinająca się jego tchawicą, zniekształcająca jego głos, musiała znaleźć ujście, gdy popatrzył na niego z tak wielką nadzieją w oczach.
Może i brzmiał desperacko, bo w rzeczy samej był wystarczająco zdesperowany w chęci odwodzenia go od ponownej chęci ulżenia sobie w lęku, w podobny sposób, którego skutki mogłyby posunąć go znacznie dalej, niż by tego chciał.
Wciąż nie wiedział, czy łyknięte w tak sporej ilości tabletek było dziełem przypadku, czy może znacznie poważniejszych zamiarów, jednak skutek ich obu mógł być równie nieprzewidywalny, co tragiczny.
— Ej... Powiedziałem coś nie tak?
Słysząc te słowa momentalnie, niemal jak na komendę, pokręcił przecząco głową, wymuszając na ustach uśmiech w celu zbagatelizowania całej sytuacji, która znów niebezpiecznie zaczęła kręcić się wokół niego samego. Ujrzał uniesioną w jego kierunku dłoń, która przez chwilę zdawała się chcieć ku czemuś sięgnąć, zignorował jednak ten gest, wlepiając w niego swoje spojrzenie, gdy zwyczajnie skłamał. Z powodzeniem serwując mu wyuczone latami spędzonymi w Korei Północnej uniesienie kącików ust u ku górze i lekkie przymrożenie powiek, mające przekonać go, o szczerości tego /kukiełkowego uśmiechu.
— Ależ skąd. — Kłamstwo, które przed chwilą powiedział, siląc się na całkiem realnie wyglądający uśmiech, miało zakończyć temat, pozwalając odgonić od siebie równie pytające spojrzenie Zielonkawych tęczówek, które właśnie na niego spoglądały.
I choć właśnie znienawidził siebie bardziej o tę obłudę, to zakłamanie, które okalało jego wizerunek w oczach Kou, nie mógł postąpić inaczej.
Bo co też miałby mu powiedzieć?
Wymienić w punktach, dlaczego się z tym nie zgadza?
Przyznać, że ma na sumieniu kilkadziesiąt istnień i że w sumie to sam uważał, że świat byłby szczęśliwszy bez niego?
Niemal przyparty do muru, zmuszony sytuacją, niemal jak w ojczyźnie zrobił dobrą minę do złej gry. Z sukcesem.
W jednej chwili pożałował poruszenia tematu kart, gdy tylko dostrzegł to zdziwione, pełne /niezrozumienia spojrzenie zielonkawych tęczówek. Najwyraźniej ponownie zrobił z siebie kretyna, a uczucie, które właśnie wspięło się jego klatką piersiową, wymusiło spuszczenie wzroku.
— Nie mów...
— A więc... jednak wierzysz w te głupie karty?
Nie odpowiedział jednak na to pytanie, wciąż czując, jakby się wygłupił własnym wyznaniem. Był pewien, że skoro Kou czytał mu z kart, sam musiał doskonale wiedzieć, o kim mówiły, a jego reakcja na sugestię, że chodziło o niego, zupełnie podbudowało to przekonanie, wzbudzając daleko idące pytania na temat tego, jak Zielonowłosy to odebrał.
Matsumoto stracił zaufanie do własnej intuicji, która dotąd nigdy nie zwiodła go na manowce.
Czy mógł aż tak się pomylić?
---
Męskich nie było?
Myśl, która sama, niepytana wypłynęła z jego ust, nie sposób było zatrzymać, tak samo jak nie potrafił oderwać wzroku od kolorowego, kwiecistego, delikatnego materiału, spodziewał się jednak jakiejś prowokacyjnej odpowiedzi, wyśmiania jego wciąż niewzruszonej łamaniem konwenansów postawy, zamiast tego dostrzegł coś zupełnie innego.
Ten Zielonkawy zupełnie trzeźwy wzrok, którego tak bardzo poszukiwał wczoraj w rozmętnionych wówczas wpływem leków tęczówkach, a który w tej chwili tak badawczo, niemal więrcąco przesuwał się po jego sylwetce. Po wygniecionej nocą spędzoną na kanapie koszuli, której pomięty materiał pogładził dłonią, zupełnie jakby ten gest miał ją w magiczny sposób wyprasować; po rozproszonych (zapewne w każdą możliwą stronę) włosów, których nie miał jeszcze okazji tak skrupulatnie ułożyć, a które zupełnie bezsensownie w tej samej chwili przeczesał palcami, zastanawiając się jak kretyńsko i niechlujnie musiał teraz wyglądać.
Spojrzał na niego pytająco, wciąż oczekując odpowiedzi na tę małą zupełnie niezłośliwą zaczepkę, otrzymując w zamian pełne zmieszania zająkniecie i śmiech otulony pewną dozą zawstydzenia, której nie mógł w tej chwili zrozumieć. Nie brzmiał jak Naiya, którego lekki, wysoki niemal kobiecy śmiech, powodował zawstydzenie u innych.
Nim jednak zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, na tę niecodzienną odpowiedź, z myśli wytrąciły go kolejne słowa przyjaciela, które sprowokowały ruch gałek ocznych, które ponownie skupiły się na dwóch maleńkich, ogoniastych gryzoniach, które niezmiennie czyniły hałas.
Na twarzy Matsumoto ponownie zagościł szeroki uśmiech, gdy tylko je ujrzał, po czym znowu zwrócił swój wzrok ku Drzazdze, by zadać pytanie, które właśnie pojawiło się w jego głowie, gdy nagle przypomniał sobie, że jeszcze nie zdążył go przeprosić za niepytaną spędzoną u niego noc, której przecież nawet nie planował.
"To nie do pomyślenia" wybrzmiało w jego umyśle wyjątkowo ostro, wyjątkowo poważnie, zmuszając go do podniesienia własnego spojrzenia, gdy sylwetka wciąż pozostawała w perfekcyjnym zgięciu. I choć zerkanie komuś w oczy w trakcie saikeirei wiązało się z niegrzecznością, musiał wybadać, czy faktycznie ton, który uprzednio napłynął do jego uszu, był w jakikolwiek sposób tożsamy z ewentualną złością, która mogłaby zawitać na tej eterycznej twarzy. Jednak gdy spojrzał na niego z dołu, dostrzegł jedynie tę jego nikczemną grę pozorów, w której zwrócił swą piękną twarz w bok udając nadąsanie tylko po to, by w chwilę potem zupełnie zbić go z tropu, mówiąc pełne dwuznaczności "NIŻEJ" spoglądając na niego z góry, władczo. (Jak na królową przystało).
Oji-chan.
Podniósł się, nie odrywając wzroku od jego twarzy z niejaką zagadkowością patrząc mu w oczy. Naiya nie mógł wiedzieć, jak wiele w tej chwili zdradzi, jednak musiał zaznaczyć tę przepaść, którą Zielonowłosy sam nieświadomie naznaczał, zwracając się do rodowitego Koreańczyka w taki właśnie sposób.
Społeczeństwo koreańskie zachowało głęboko zakorzenione w kulturze wartości oparte na hierarchowości, związanej nie tylko ze statusem społecznym, ale przede wszystkim z wiekiem, które tłumaczyło trudności w nawiązywaniu przyjaźni, gdy dwójkę ludzi dzieliła nawet niewielka różnica wiekowa.
I choć Japonia sama w sobie także ukochała tytułowanie, było ono zupełnie inne niż w Korei.
— I znowu ze mnie żartujesz. — zaczął tajemniczo i, mimo że jego kąciki ust podniosły się w odpowiedzi na ten dowcip, zniknął on zdecydowanie za szybko, by można było przypuszczać, że go to rozbawiło.
Pamiętał, że Kou już kiedyś w SMS-ach zwrócił się do niego w ten sposób, jednak nie była to rozmowa w żywe oczy, a niewinnie wymieniane wiadomości, po których nawet nie przypuszczał, że przyjdzie im się po nich aż tak zbliżyć.
Jednak teraz, tysiące wymienionych wiadomości dalej i czasu, który zdążyli już razem spędzić w swoim towarzystwie, znacząco zmienił jego postrzeganie wobec tego dowcipu.
— Wiem, jak wygląda to tutaj w Japonii i wiem, że żartujesz, jednak w moim kraju — uciął, na chwilę przetaczając wzrokiem po podłodze. — W moim kraju nazwanie mnie w taki sposób byłoby najwyższym wyróżnieniem. — znowu podniósł na niego spojrzenie.
— Nie możesz się tak do mnie zwracać. — dodał po chwili ze spokojem. — I proszę, nie rób tego więcej. — cichy głos wybrzmiał w delikatnej stanowczości. Sam fakt, że był od niego starszy, stawiało go automatycznie na wyższej pozycji, a on nie mógł tego zdzierżyć. Po pierwsze nadal był obcym, po drugie system tytułowania w Korei zwyczajnie nie podchodził mu w nowej rzeczywistości, gdzie zwyczajnie nie widział miejsca na Koreę, w której słowo chingu (przyjaciel) zarezerwowane było wyłącznie dla równolatków, znacznie komplikując zawieranie znajomości nawet przy niewielkiej różnicy wiekowej.
W Korei nadal odnosiłby się do Kou po imieniu, natomiast Zielonowłosemu kultura nakazywałaby użyć w stosunku do Hiroshiego sformułowania "starszy bracie", a to już teraz jakoś potwornie mu się gryzło, ostatecznie ciesząc się, że w Japonii nazewnictwo jednak się różniło, mimo że zachowywało tak podobne, narosłe konwenansami azjatyckie podejście.
Choć z niewiadomych sobie przyczyn nie potrafił patrzeć na niego tak, jak wymagałaby tego od niego jego własna ojczyzna (mając na myśli Koreę Południową, której był z resztą prawowitym obywatelem, nawet jeśli urodził się po złej stronie barykady); nie potrafił dostrzec, że mimo wszystko jednak tak go trochę traktuje. Wyuczonych przez całe życie naleciałości, nie dało się wyzbyć nawet najbardziej sprzeciwionym "nie", powtarzanym sobie w umyśle. W oczach jego rodaków był właśnie, takim starszym bratem, choćby w chwilach, gdy tak bardzo naciskał, by zjadł w końcu coś wartościowego.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, dodać, wyjaśnić, gdy nie wiedząc zupełnie dlaczego, zaczął muprzeszkadzać jeden, z początku niedostrzeżony przez niego fakt.
Delikatny, kolorowy materiał szlafroka, był zapewne jedyną rzeczą, która okalała tę szczupłą sylwetkę.
Myśli, której nie potrafił znieść, której nie potrafić zakrzyczeć, zignorować, finalnie nie potrafiąc nawet oderwać od niego wzroku, choć zdawało się, że przez chwilę udało mu się je odwrócić, gdy tak usilnie starał się popłynąć myślami gdziekolwiek indziej. Bezskutecznie.
Przymknięte w zmieszaniu powieki, dodatkowo przysłonięte jego męską dłonią wywołały w Zielonowłosym bliżej nieokreślone rozbawienie.
Usłyszał nieposkromiony śmiech, który na nowo nakazał mu skupić ku niemu swoje ciemne pełne zdziwienia spojrzenie. Nie wiedział, co tak nagle go rozbawiło, jednak widok, który wymalował się przed jego oczami, przyćmił każde pojawiające się w głowie pytanie, kiedy dostrzegł jak w ostatniej chwili łapie osuwające się w pasie wiązanie, które ledwie na moment uczyniło szeroki dekolt jeszcze szerszym do czasu w którym, zupełnie zwyczajnie — jakby nic się nie stało, poprawił tak niedbale, tak chaotycznie przewiązany pasek, nie spuszczając czarnowłosego z oczu, jakby upewniał się, czy ten wciąż patrzy.
Koreańczyk zwątpił, czy to nie element wyreżyserowanego przez niego scenariusza, ale czy było to w ogóle możliwe? Bez względu na ten fakt, wszystkie gesty eterycznych dłoni zdawały się w tej sytuacji działać bez skazy tak jakby ich niemal melodyjne ruchy, wychodziły z niego zupełnie naturalnie i niewymuszenie. Nawet różowe, zniewieściałe wargi, które poruszyły się w odpowiedzi w tak zwyczajnym "Okey" nie ściągnęły z twarzy szerokiego, nieodgadnionego uśmiechu, który pojawił się wraz z wcześniejszym parsknięciem. Zielonkawe, bystre, podkręcone makijażem spojrzenie błysnęło niewyjaśnionym światłem, gdy (najwyraźniej) z pełną świadomością tego, jak wyglądał i w jaki sposób (na bogów) się poruszał, minął Matsumoto zupełnie bez słowa, podążając w kierunku szafy, choć cała jego sylwetka zdawała się wyrażać znacznie więcej, niż mógłby przypuszczać.
Hiroshi jak zahipnotyzowany podążył za nim wzrokiem, gdy niemrugające ciemne spojrzenie nie oderwało się od niego nawet na moment, a usta snycerza rozchyliły się bezwiednie wskutek tego przedstawienia. Widział, niemal falujący, długi kolorowy materiał, który niemal stykał się podłożem, gdy ten kroczył z lekkością jak na palcach wprawiając w ruch każdą draperię powstałą z jego przewiązania. Dostrzegał kołyszące się w ruchu biodra, zupełnie jakby chodził teraz w jednych ze swoich babskich szpilek, a delikatne kosmyki zieleni jego włosów omiatały subtelnie kark i ramiona. Jednym zamaszystym ruchem otworzył ogromną szafę, skrywającą równy ogrom, niemal wylewających się niej kreacji, w każdej możliwej barwie i choć widok istnej tęczy, która właśnie pojawiła się w zasięgu jego wzroku, byłaby niebywale zajmującym widokiem, nie mogła jednak skupić na sobie atencji czarnookiego, którego wzrok, niczym zaczarowany, wciąż wbity był w wysoką postać, w tej chwili, zwróconą do niego plecami.
Snycerz był pewien, że Kou sięgnie po jeden z tysiąca zawieszonych wieszaków i oddali się do łazienki w celu przywdziania wybranego outfitu, lecz ciemne niczym otchłań oczy powiększyły się nagle, dostrzegłszy jak ten zupełnie bezpardonowo luzuje szczelne, przewiązanie pozwalając delikatnej, kwiecistej tkaninie niemal spłynąć po lewym ramieniu, by zatrzymać się na linii wyraźnie zaznaczonego barku.
Czy on nie ma wstydu?
Hiroshi poruszył się z gwałtownością dostrzegając, jak głowa zniewieściałego mężczyzny zwraca się w jego kierunku, a eteryczne dłonie zaciskając się na krawędziach szlafroku, zupełnie jakby chciał skryć nim damski biust, którego (na litość) nie posiadał.
Matsumoto natychmiast odwrócił spojrzenie, sprawiając tym samym, że jego twarz widoczna była z dość, ostrego profilu, a męska grdyka przesunęła się z góry na dół, jakby zapomniał, jak się oddycha. Wyraźnie zakłopotane powieki mrugały nerwowo, najpierw kierując spojrzenie ku dołowi, by zaraz potem skierować je ku górze, by ostatecznie zwrócić je w zupełnie przeciwnym kierunku, tak jakby same nie wiedziały, gdzie się mają podziać.
— Bez obrazy kotek, ale takich pokazów nie robię za darmo.
Zdanie wyrzucone z siebie bez cienia wstydliwości poruszyły w końcu tą koreańską sylwetką, gdy niemal jak oparzony zrobił kilka energicznych kroków, w stronę przejścia do pokoju dziennego.
— Zaczekam w salonie... — tylko tyle zdołał z siebie wyrzucić, rzeźbiąc w głowie kolejne i najwyraźniej nie ostatnie przeprosiny.
Przechodząc obok drzwi, mignęło mu przypadkiem jego własne, zdjęte wcześniej w pośpiechu i nietakcie obuwie, przez chwilę zastanawiając się, czy w nie nie wskoczy i nie ucieknie w siną dal, pod naporem, nieznośnego, wszechogarniającego go zawstydzenia. Ostatecznie dotarł do konkluzji, że wywijanie przyjacielowi kopciuszka byłoby zwyczajnie nieeleganckie, a on pomimo tak wielu wtop, nie chciał okazywać mu braku szacunku czy też braku manier, na które zawsze tak starannie zwracał uwagę. Z tego też powodu grzecznie zajął miejsce na miękkiej kanapie, przejeżdżając dłońmi po całej twarzy, tak jakby miały moc, zdjęcia wraz z tym dotykiem palącego wstydu.
Odezwał się nagle, gdy tylko ujrzał Zielonowłosego.
— Nie wspominałeś, że masz jakieś zwierzęta. — powiedział, tym razem samemu nie chcąc wracać do sytuacji sprzed chwili, choć jego policzki nadal płonęły rumieńcem, a dłonie bezsensownie bawiły się materiałem puchatego koca, jakby nie wiedział, co ma ze sobą (z tego wstydu) zrobić.
Wciąż miał tak wiele pytań.
@Naiya Kō
Przez chwilę spoglądał na niego w milczeniu, gdy tylko czujne oko sokoła zarejestrowało nieufność, która na ledwie kilka sekund wymalowała się na twarzy Kou, w chwili, w której udzielił mu nieco wymijającej odpowiedzi. Aż w końcu nie odezwał się ponownie, słysząc w zniewieściałym głosie pewien sprzeciw, w stosunku do wyrażonej do niego opinii.
— W sumie jest dokładnie odwrotnie, nie sądzisz?
— Nie. — zaprzeczenie wyszło z jego ust niemalże w tej samej chwili, gdy w jakimś zupełnie nieświadomym geście potrząsnął głową, zupełnie nie zgadzając się z tym, co usłyszał.
— Jak każdy może to znać, skoro nie każdy ma w sobie tę wrażliwość? — zapytał, nie pozwalając mu jednak odpowiedzieć, gdy słowa cisnące się na język, same znajdowały ujście. — Brzmisz trochę tak, jakbyś uważał, że każdy z nas rodzi się dobry i wrażliwy. Że na pewnym etapie życia ktoś próbuje to zdusić i dlatego ludzie z czasem stają podli. Nie zgadzam się z tym, bo równie podłe potrafią być dzieciaki. Nie wmówisz mi, że grupa kilkuletnich chuliganów znęcająca się nad swoim kolegą z klasy, tak naprawdę jest wrażliwa i tylko ktoś wmówił im, że mają być podli. Nie byliby, gdyby była w nich, choć krztyna wrażliwości. — wytłumaczył, znowu na niego spoglądając, poszukując na jego pomalowanej twarzy jakiejkolwiek reakcji negującej jego słowom.
— Wrażliwość to dar, Kou. Ale i wielkie przekleństwo. — dodał pod nosem, wlepiając wzrok z kolorowe włókna dywanu, pod swoimi stopami. - Nie wierzę w to, że każdy z nas rodzi się z takim samym pokładem wrażliwości, myślę, że niektórzy z nas są zepsuci od samego początku.
---
Rzucona sugestia powinności skonsumowania jakiejkolwiek kolacji, zważywszy na stan Naiyi i jego ubezwłasnowolniony w tej chwili umysł trzymany w kajdanach Xanaxu, spotkała się (zgodnie z jego przypuszczeniami) ze ścianą zbudowaną ze sprzeciwu, w znamiennym:
— Gwiazdy mi mówią, że nie powinienem.
— Więc słaby z nich doradca. — odparł lekko zawiedziony, bynajmniej nie dlatego, że sam był głodny, bo czuł, że nie byłby w stanie przełknąć czegokolwiek, gdyż tchawica, tak długo miażdżona wcześniej potokiem męskich łez, wciąż wracała do stanu sprzed trwogi, która wyznaczyła początek tego wieczoru.
Choć nie miał możliwości czytania w myślach draga,
doskonale pamiętał wiadomość z Instagrama, będącą odpowiedzią na jego troskę, napisaną przez samego Naiyę ledwie kilka miesięcy temu. "Nie zabolało by cię coś, czego byś nie wiedział." — wysłana wówczas wiadomość odnalazłaby się i dzisiaj, nawet jeśli wymieniane wówczas po nocach niewinne treści nie zwiastowały jeszcze nawiązania przyjaźni i obietnic stawianych sobie wzajemnie o
Pamiętał także własną odpowiedź "Niewiedza kłuje bardziej niż najgorsza prawda", która nie wiedzieć czemu, wzbudziła w Zielonowłosym, pełną kpiny reakcję, którą mimo wszystko z całkowitym przekonaniem powtórzyłby i dzisiaj, choć wówczas trwoga o jego zdrowie i życie siłą rzeczy nie mogła być aż tak intensywna i dotkliwa, jak miało to miejsce dzisiejszego wieczoru.
Łza wciąż uwięziona w eterycznym kąciku oczu, błysnęła światłem, gdy Kou odwracał od niego spojrzenie.
— Kou... — odezwał się nagle, pragnąc przerwać niemożliwie druzgocący go korowód myśli, co by było gdyby, a długie palce uprzednio ledwie splecione z opuszkami zakończonymi długą hybrydą, poruszyły się gwałtownie, by nagle objąć delikatną, pokrytą tatuażami dłoń.
— Obiecaj mi coś. — spojrzał na niego z pełną mocą swoich czarnych tęczówek, chcąc złapać utracony wcześniej kontakt wzrokowy.
— Nie bierz więcej tych tabletek. — choć po słowach można byłoby się spodziewać nakazującego tonu, w głosie wybrzmiała jednak delikatność naznaczona prośbą.
Snycerz wiedział, że odebrał mu już połowę rozsypanej uprzednio fiolki, której zawartość w postaci małych białych pastylek, ukrył we własnej kieszeni, ale zdawał sobie boleśnie sprawę z faktu, że Pszczółka ponownie mógłby się udać do specjalisty w celu wyłudzenia interesującej go recepty, szczególnie że sam zdradził mu wcześniej w kuchni, że lekarz przepisał mu je bez żadnego "ale" — Jeśli kiedykolwiek będziesz się bał, czegokolwiek... Zadzwoń do mnie, proszę. Nieważne czy dzień, czy w nocy. — prosił.
— Wsiądę w pierwszą taksówkę i przyjadę tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Tylko proszę, nie rób mi tego więcej. — zastanawiał się, czy jego niemal błagalny ton nie brzmi, aby żałośnie jednak trwoga wciąż spinająca się jego tchawicą, zniekształcająca jego głos, musiała znaleźć ujście, gdy popatrzył na niego z tak wielką nadzieją w oczach.
Może i brzmiał desperacko, bo w rzeczy samej był wystarczająco zdesperowany w chęci odwodzenia go od ponownej chęci ulżenia sobie w lęku, w podobny sposób, którego skutki mogłyby posunąć go znacznie dalej, niż by tego chciał.
Wciąż nie wiedział, czy łyknięte w tak sporej ilości tabletek było dziełem przypadku, czy może znacznie poważniejszych zamiarów, jednak skutek ich obu mógł być równie nieprzewidywalny, co tragiczny.
— Ej... Powiedziałem coś nie tak?
Słysząc te słowa momentalnie, niemal jak na komendę, pokręcił przecząco głową, wymuszając na ustach uśmiech w celu zbagatelizowania całej sytuacji, która znów niebezpiecznie zaczęła kręcić się wokół niego samego. Ujrzał uniesioną w jego kierunku dłoń, która przez chwilę zdawała się chcieć ku czemuś sięgnąć, zignorował jednak ten gest, wlepiając w niego swoje spojrzenie, gdy zwyczajnie skłamał. Z powodzeniem serwując mu wyuczone latami spędzonymi w Korei Północnej uniesienie kącików ust u ku górze i lekkie przymrożenie powiek, mające przekonać go, o szczerości tego /kukiełkowego uśmiechu.
— Ależ skąd. — Kłamstwo, które przed chwilą powiedział, siląc się na całkiem realnie wyglądający uśmiech, miało zakończyć temat, pozwalając odgonić od siebie równie pytające spojrzenie Zielonkawych tęczówek, które właśnie na niego spoglądały.
I choć właśnie znienawidził siebie bardziej o tę obłudę, to zakłamanie, które okalało jego wizerunek w oczach Kou, nie mógł postąpić inaczej.
Bo co też miałby mu powiedzieć?
Wymienić w punktach, dlaczego się z tym nie zgadza?
Przyznać, że ma na sumieniu kilkadziesiąt istnień i że w sumie to sam uważał, że świat byłby szczęśliwszy bez niego?
Niemal przyparty do muru, zmuszony sytuacją, niemal jak w ojczyźnie zrobił dobrą minę do złej gry. Z sukcesem.
W jednej chwili pożałował poruszenia tematu kart, gdy tylko dostrzegł to zdziwione, pełne /niezrozumienia spojrzenie zielonkawych tęczówek. Najwyraźniej ponownie zrobił z siebie kretyna, a uczucie, które właśnie wspięło się jego klatką piersiową, wymusiło spuszczenie wzroku.
— Nie mów...
— A więc... jednak wierzysz w te głupie karty?
Nie odpowiedział jednak na to pytanie, wciąż czując, jakby się wygłupił własnym wyznaniem. Był pewien, że skoro Kou czytał mu z kart, sam musiał doskonale wiedzieć, o kim mówiły, a jego reakcja na sugestię, że chodziło o niego, zupełnie podbudowało to przekonanie, wzbudzając daleko idące pytania na temat tego, jak Zielonowłosy to odebrał.
Matsumoto stracił zaufanie do własnej intuicji, która dotąd nigdy nie zwiodła go na manowce.
Czy mógł aż tak się pomylić?
---
Męskich nie było?
Myśl, która sama, niepytana wypłynęła z jego ust, nie sposób było zatrzymać, tak samo jak nie potrafił oderwać wzroku od kolorowego, kwiecistego, delikatnego materiału, spodziewał się jednak jakiejś prowokacyjnej odpowiedzi, wyśmiania jego wciąż niewzruszonej łamaniem konwenansów postawy, zamiast tego dostrzegł coś zupełnie innego.
Ten Zielonkawy zupełnie trzeźwy wzrok, którego tak bardzo poszukiwał wczoraj w rozmętnionych wówczas wpływem leków tęczówkach, a który w tej chwili tak badawczo, niemal więrcąco przesuwał się po jego sylwetce. Po wygniecionej nocą spędzoną na kanapie koszuli, której pomięty materiał pogładził dłonią, zupełnie jakby ten gest miał ją w magiczny sposób wyprasować; po rozproszonych (zapewne w każdą możliwą stronę) włosów, których nie miał jeszcze okazji tak skrupulatnie ułożyć, a które zupełnie bezsensownie w tej samej chwili przeczesał palcami, zastanawiając się jak kretyńsko i niechlujnie musiał teraz wyglądać.
Spojrzał na niego pytająco, wciąż oczekując odpowiedzi na tę małą zupełnie niezłośliwą zaczepkę, otrzymując w zamian pełne zmieszania zająkniecie i śmiech otulony pewną dozą zawstydzenia, której nie mógł w tej chwili zrozumieć. Nie brzmiał jak Naiya, którego lekki, wysoki niemal kobiecy śmiech, powodował zawstydzenie u innych.
Nim jednak zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, na tę niecodzienną odpowiedź, z myśli wytrąciły go kolejne słowa przyjaciela, które sprowokowały ruch gałek ocznych, które ponownie skupiły się na dwóch maleńkich, ogoniastych gryzoniach, które niezmiennie czyniły hałas.
Na twarzy Matsumoto ponownie zagościł szeroki uśmiech, gdy tylko je ujrzał, po czym znowu zwrócił swój wzrok ku Drzazdze, by zadać pytanie, które właśnie pojawiło się w jego głowie, gdy nagle przypomniał sobie, że jeszcze nie zdążył go przeprosić za niepytaną spędzoną u niego noc, której przecież nawet nie planował.
"To nie do pomyślenia" wybrzmiało w jego umyśle wyjątkowo ostro, wyjątkowo poważnie, zmuszając go do podniesienia własnego spojrzenia, gdy sylwetka wciąż pozostawała w perfekcyjnym zgięciu. I choć zerkanie komuś w oczy w trakcie saikeirei wiązało się z niegrzecznością, musiał wybadać, czy faktycznie ton, który uprzednio napłynął do jego uszu, był w jakikolwiek sposób tożsamy z ewentualną złością, która mogłaby zawitać na tej eterycznej twarzy. Jednak gdy spojrzał na niego z dołu, dostrzegł jedynie tę jego nikczemną grę pozorów, w której zwrócił swą piękną twarz w bok udając nadąsanie tylko po to, by w chwilę potem zupełnie zbić go z tropu, mówiąc pełne dwuznaczności "NIŻEJ" spoglądając na niego z góry, władczo. (Jak na królową przystało).
Oji-chan.
Podniósł się, nie odrywając wzroku od jego twarzy z niejaką zagadkowością patrząc mu w oczy. Naiya nie mógł wiedzieć, jak wiele w tej chwili zdradzi, jednak musiał zaznaczyć tę przepaść, którą Zielonowłosy sam nieświadomie naznaczał, zwracając się do rodowitego Koreańczyka w taki właśnie sposób.
Społeczeństwo koreańskie zachowało głęboko zakorzenione w kulturze wartości oparte na hierarchowości, związanej nie tylko ze statusem społecznym, ale przede wszystkim z wiekiem, które tłumaczyło trudności w nawiązywaniu przyjaźni, gdy dwójkę ludzi dzieliła nawet niewielka różnica wiekowa.
I choć Japonia sama w sobie także ukochała tytułowanie, było ono zupełnie inne niż w Korei.
— I znowu ze mnie żartujesz. — zaczął tajemniczo i, mimo że jego kąciki ust podniosły się w odpowiedzi na ten dowcip, zniknął on zdecydowanie za szybko, by można było przypuszczać, że go to rozbawiło.
Pamiętał, że Kou już kiedyś w SMS-ach zwrócił się do niego w ten sposób, jednak nie była to rozmowa w żywe oczy, a niewinnie wymieniane wiadomości, po których nawet nie przypuszczał, że przyjdzie im się po nich aż tak zbliżyć.
Jednak teraz, tysiące wymienionych wiadomości dalej i czasu, który zdążyli już razem spędzić w swoim towarzystwie, znacząco zmienił jego postrzeganie wobec tego dowcipu.
— Wiem, jak wygląda to tutaj w Japonii i wiem, że żartujesz, jednak w moim kraju — uciął, na chwilę przetaczając wzrokiem po podłodze. — W moim kraju nazwanie mnie w taki sposób byłoby najwyższym wyróżnieniem. — znowu podniósł na niego spojrzenie.
— Nie możesz się tak do mnie zwracać. — dodał po chwili ze spokojem. — I proszę, nie rób tego więcej. — cichy głos wybrzmiał w delikatnej stanowczości. Sam fakt, że był od niego starszy, stawiało go automatycznie na wyższej pozycji, a on nie mógł tego zdzierżyć. Po pierwsze nadal był obcym, po drugie system tytułowania w Korei zwyczajnie nie podchodził mu w nowej rzeczywistości, gdzie zwyczajnie nie widział miejsca na Koreę, w której słowo chingu (przyjaciel) zarezerwowane było wyłącznie dla równolatków, znacznie komplikując zawieranie znajomości nawet przy niewielkiej różnicy wiekowej.
W Korei nadal odnosiłby się do Kou po imieniu, natomiast Zielonowłosemu kultura nakazywałaby użyć w stosunku do Hiroshiego sformułowania "starszy bracie", a to już teraz jakoś potwornie mu się gryzło, ostatecznie ciesząc się, że w Japonii nazewnictwo jednak się różniło, mimo że zachowywało tak podobne, narosłe konwenansami azjatyckie podejście.
Choć z niewiadomych sobie przyczyn nie potrafił patrzeć na niego tak, jak wymagałaby tego od niego jego własna ojczyzna (mając na myśli Koreę Południową, której był z resztą prawowitym obywatelem, nawet jeśli urodził się po złej stronie barykady); nie potrafił dostrzec, że mimo wszystko jednak tak go trochę traktuje. Wyuczonych przez całe życie naleciałości, nie dało się wyzbyć nawet najbardziej sprzeciwionym "nie", powtarzanym sobie w umyśle. W oczach jego rodaków był właśnie, takim starszym bratem, choćby w chwilach, gdy tak bardzo naciskał, by zjadł w końcu coś wartościowego.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, dodać, wyjaśnić, gdy nie wiedząc zupełnie dlaczego, zaczął mu
Delikatny, kolorowy materiał szlafroka, był zapewne jedyną rzeczą, która okalała tę szczupłą sylwetkę.
Myśli, której nie potrafił znieść, której nie potrafić zakrzyczeć, zignorować, finalnie nie potrafiąc nawet oderwać od niego wzroku, choć zdawało się, że przez chwilę udało mu się je odwrócić, gdy tak usilnie starał się popłynąć myślami gdziekolwiek indziej. Bezskutecznie.
Przymknięte w zmieszaniu powieki, dodatkowo przysłonięte jego męską dłonią wywołały w Zielonowłosym bliżej nieokreślone rozbawienie.
Usłyszał nieposkromiony śmiech, który na nowo nakazał mu skupić ku niemu swoje ciemne pełne zdziwienia spojrzenie. Nie wiedział, co tak nagle go rozbawiło, jednak widok, który wymalował się przed jego oczami, przyćmił każde pojawiające się w głowie pytanie, kiedy dostrzegł jak w ostatniej chwili łapie osuwające się w pasie wiązanie, które ledwie na moment uczyniło szeroki dekolt jeszcze szerszym do czasu w którym, zupełnie zwyczajnie — jakby nic się nie stało, poprawił tak niedbale, tak chaotycznie przewiązany pasek, nie spuszczając czarnowłosego z oczu, jakby upewniał się, czy ten wciąż patrzy.
Koreańczyk zwątpił, czy to nie element wyreżyserowanego przez niego scenariusza, ale czy było to w ogóle możliwe? Bez względu na ten fakt, wszystkie gesty eterycznych dłoni zdawały się w tej sytuacji działać bez skazy tak jakby ich niemal melodyjne ruchy, wychodziły z niego zupełnie naturalnie i niewymuszenie. Nawet różowe, zniewieściałe wargi, które poruszyły się w odpowiedzi w tak zwyczajnym "Okey" nie ściągnęły z twarzy szerokiego, nieodgadnionego uśmiechu, który pojawił się wraz z wcześniejszym parsknięciem. Zielonkawe, bystre, podkręcone makijażem spojrzenie błysnęło niewyjaśnionym światłem, gdy (najwyraźniej) z pełną świadomością tego, jak wyglądał i w jaki sposób (na bogów) się poruszał, minął Matsumoto zupełnie bez słowa, podążając w kierunku szafy, choć cała jego sylwetka zdawała się wyrażać znacznie więcej, niż mógłby przypuszczać.
Hiroshi jak zahipnotyzowany podążył za nim wzrokiem, gdy niemrugające ciemne spojrzenie nie oderwało się od niego nawet na moment, a usta snycerza rozchyliły się bezwiednie wskutek tego przedstawienia. Widział, niemal falujący, długi kolorowy materiał, który niemal stykał się podłożem, gdy ten kroczył z lekkością jak na palcach wprawiając w ruch każdą draperię powstałą z jego przewiązania. Dostrzegał kołyszące się w ruchu biodra, zupełnie jakby chodził teraz w jednych ze swoich babskich szpilek, a delikatne kosmyki zieleni jego włosów omiatały subtelnie kark i ramiona. Jednym zamaszystym ruchem otworzył ogromną szafę, skrywającą równy ogrom, niemal wylewających się niej kreacji, w każdej możliwej barwie i choć widok istnej tęczy, która właśnie pojawiła się w zasięgu jego wzroku, byłaby niebywale zajmującym widokiem, nie mogła jednak skupić na sobie atencji czarnookiego, którego wzrok, niczym zaczarowany, wciąż wbity był w wysoką postać, w tej chwili, zwróconą do niego plecami.
Snycerz był pewien, że Kou sięgnie po jeden z tysiąca zawieszonych wieszaków i oddali się do łazienki w celu przywdziania wybranego outfitu, lecz ciemne niczym otchłań oczy powiększyły się nagle, dostrzegłszy jak ten zupełnie bezpardonowo luzuje szczelne, przewiązanie pozwalając delikatnej, kwiecistej tkaninie niemal spłynąć po lewym ramieniu, by zatrzymać się na linii wyraźnie zaznaczonego barku.
Czy on nie ma wstydu?
Hiroshi poruszył się z gwałtownością dostrzegając, jak głowa zniewieściałego mężczyzny zwraca się w jego kierunku, a eteryczne dłonie zaciskając się na krawędziach szlafroku, zupełnie jakby chciał skryć nim damski biust, którego (na litość) nie posiadał.
Matsumoto natychmiast odwrócił spojrzenie, sprawiając tym samym, że jego twarz widoczna była z dość, ostrego profilu, a męska grdyka przesunęła się z góry na dół, jakby zapomniał, jak się oddycha. Wyraźnie zakłopotane powieki mrugały nerwowo, najpierw kierując spojrzenie ku dołowi, by zaraz potem skierować je ku górze, by ostatecznie zwrócić je w zupełnie przeciwnym kierunku, tak jakby same nie wiedziały, gdzie się mają podziać.
— Bez obrazy kotek, ale takich pokazów nie robię za darmo.
Zdanie wyrzucone z siebie bez cienia wstydliwości poruszyły w końcu tą koreańską sylwetką, gdy niemal jak oparzony zrobił kilka energicznych kroków, w stronę przejścia do pokoju dziennego.
— Zaczekam w salonie... — tylko tyle zdołał z siebie wyrzucić, rzeźbiąc w głowie kolejne i najwyraźniej nie ostatnie przeprosiny.
Przechodząc obok drzwi, mignęło mu przypadkiem jego własne, zdjęte wcześniej w pośpiechu i nietakcie obuwie, przez chwilę zastanawiając się, czy w nie nie wskoczy i nie ucieknie w siną dal, pod naporem, nieznośnego, wszechogarniającego go zawstydzenia. Ostatecznie dotarł do konkluzji, że wywijanie przyjacielowi kopciuszka byłoby zwyczajnie nieeleganckie, a on pomimo tak wielu wtop, nie chciał okazywać mu braku szacunku czy też braku manier, na które zawsze tak starannie zwracał uwagę. Z tego też powodu grzecznie zajął miejsce na miękkiej kanapie, przejeżdżając dłońmi po całej twarzy, tak jakby miały moc, zdjęcia wraz z tym dotykiem palącego wstydu.
Odezwał się nagle, gdy tylko ujrzał Zielonowłosego.
— Nie wspominałeś, że masz jakieś zwierzęta. — powiedział, tym razem samemu nie chcąc wracać do sytuacji sprzed chwili, choć jego policzki nadal płonęły rumieńcem, a dłonie bezsensownie bawiły się materiałem puchatego koca, jakby nie wiedział, co ma ze sobą (z tego wstydu) zrobić.
Wciąż miał tak wiele pytań.
Rzut kością na Kłamstwo (-20) sukces; klik
@Naiya Kō
Ye Lian and Naiya Kō szaleją za tym postem.
- Mylisz się... - Rzucił z lekka desperacko, słysząc jego odpowiedź. Choć otworzył usta, snycerz nie dał mu się wtrącić, nim sam skończył swoją sentencję. Rozbudził tym samym umysł draga, który zgubił się we własnych myślach i przekonaniach. Analizował to wszystko przez chwilę niezręcznej ciszy, w której jego oczy uciekły w dół od stanowczego wzroku Hiroshiego. Niewątpliwie, słysząc to z początku zwątpił, czy jest w stanie odpowiedzieć na taki rozbudowany problem logicznie i czy w ogóle rozumie o czym w tej chwili rozmawiają. Postanowił jednak spróbować, odzywając się głosem łagodnym i ostrożnym, współgrającym z jego naiwną wręcz chęcią, by wszystko sobie tłumaczyć. Nawet mimo swojej hipokryzji, bo jego ognisty temperament nie był w ogóle tak samo wyrozumiały, gdy ktoś stawał przeciwko niemu, lub ważnym dla niego ludziom. Wtedy żadne z wytłumaczeń wydawałoby się, że się dla niego nie liczyło.
- Nie uważam, że każdy jest z natury wrażliwy i dobry. Są skurwysyny, których od małego niczym już nie naprostujesz. Ale nie spotkałem wielu takich ludzi... Większość po prostu zbłądziła. -
- Każdy, poza nielicznymi wyjątkami, od urodzenia ma w sobie jakieś uczucia. To rodziny i społeczeństwo uczą nas o nie nie dbać i przeradzać wrażliwość w nienawiść lub obojętność, żeby nie zostać więcej zranionym. -
- I tu się z tobą zgadzam, nie każdy ma taką wrażliwość, żeby samemu nauczyć się empatii. Co nie zmienia faktu, że wszystkim facetom wmawia się że powinni być nieczuli żeby być poprawnymi ludźmi. A to jedno z najgorszych kłamstw, które powoduje całą masę zła... u większości ludzi uczucia da się wyciszyć, jeśli wystarczająco wmówi się mu, że są złe i słabe. Jeżeli powtarza się małym chłopcom że nie mogą płakać, to jak potem będą widzieć kogoś, kto płacze? Przecież nie wolno tak robić.-
----
- Więc słaby z nich doradca. —
Zerknął w jego stronę, nadal lekko uśmiechnięty. Rzeczywiście jednak, w ogóle zapomniał w tym wszystkim o głodzie. Nie czuł go tak samo jak zawsze, gdy w jego krwi główne skrzypce odkrywał kortyzol. Nawet zahamowany lekami niezmiennie płynął w żyłach, odnosząc w chwili przedawkowania różne, dziwne skutki.
- Nie mam wiele w lodówce ale proszę, bierz co chcesz, aniołku. Ja nic nie chcę. - Odparł dopatrując się mimo wszystko w wypowiedzi snycerza jakiejś sugestii, samemu także nie dałby sobie w tym momencie nawet siłą niczego wcisnąć.i
- Kou... — Podniósł wzrok jak na zawołanie, zauważając że dłoń snycerza zmieniła swoje położenie.
Czując ten nagły dotyk na swojej dłoni otworzył szeroko oczy, w niewiedzy co ze sobą zrobić zagryzając dolną wargę. Nie sposób było tego skomentować, tak jak nie sposób było nie zareagować w ogóle. Patrzył mu głęboko w oczy próbując wciąż odgadnąć, co dla niego znaczy taki ruch. W końcu... widział wtedy, przez zaledwie chwilę jak splatał ręce z Alaeshą, czy naprawdę tylko dla Kou było w tym coś naprawdę szczególnego, wręcz intymnego? Tak, że nie dałby swojej dłoni trzymać w ten sposób nikomu, jeżeli nie chciałby czuć na niej bardzo daleko idącego uczucia? Wciąż go nie rozumiał, wciąż z lekka zamroczony nie umiał odczytać z niego zbyt wiele.
Mimo wszystko nie podał mu przysłowiowego flaka. Pamiętając wciąż o sytuacji która dopiero co miała miejsce, więc również z zawahaniem złapał dłoń koreańczyka - tak, by tym razem jej nie odsunął. W środku jednak gotował się cały, czując jak krew ponownie uderza do głowy, jak rozgrzewa jego policzki do czerwoności.
I wtedy to usłyszał...
— Nie bierz więcej tych tabletek. —
Nagle lekkie spłoszenie spowodowane tą porażającą wręcz bliskością, przeobraziło się w coś, co nie sposób było ukryć - oczy pszczółki zatrzęsły się w trwodze, słysząc ten delikatny, błagalny ton.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz się bał, czegokolwiek... Zadzwoń do mnie, proszę. Nieważne czy dzień, czy w nocy. —
Ścisnął nieco powieki, nie w odrazie, a w bólu, który przeszył jego świadomość.
Nie... Nie mów tak.
— Wsiądę w pierwszą taksówkę i przyjadę tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Tylko proszę, nie rób mi tego więcej. —
Proszę.
Nie rób mi tego więcej.
Słowa w głowie zielonowłosego odbiły się stanowczym echem.
Choć to wszystko, co powiedział było niezwykle kochane i wzruszające, wbił wzrok w miękki koc, mając problem cokolwiek powiedzieć. Ciężar kolejnego kłamstwa, które miał ochotę wypowiedzieć by zakończyć ten bolesny moment, wydawał się być zdolny go w tej chwili rozsypać. Nie chciał wciąż w to wierzyć, że Hiroshiego aż tak przejmował jego los, mimo że, na ironię, tego zawsze w ludziach poszukiwał. Błąkął się od człowieka do człowieka, ciągle poszukując w nich wszystkich - bezskutecznie - uwagi dla swoich uczuć, a nie tylko ciała. A gdy wreszcie stanął przed nim ten wyjątkowy człowiek, który płakał nad jego ryzykownym wybrykiem, nie umiał tak po prostu przyjąć tego do wiadomości. Czuł, że na to nie zasługuje, że powoduje tym tylko smutek wylewający się z głębii tego melodyjnego głosu. Nie chciał tego. Nie chciał go ranić. A jednocześnie... kłuła go niemiłosiernie ta durna świadomość, że nie jest w stanie mu niczego obiecać. Czuł się w potrzasku między czymś co okrutne, a czymś, co niemożliwe. Przynajmniej tak to widział, w końcu od dawna już karmił swoje krytyczne momenty xanaxem. Czy byłby w ogóle w stanie tak po prostu z tego zrezygnować, już nigdy nie wziąć ani jednej tabletki? W jego życiu codziennym nie było wszakże ciepła, które tak jak dziś mogło by wziąć go za rękę i za każdym razem poprowadzić w stronę upragnionej ulgi. Ale, przecież też... czyż nie to mu właśnie Hiroshi obiecał? Że będzie zawsze, o każdej porze? Czy w ogóle można komukolwiek w takie coś uwierzyć?
Patrzył na niego wciąż poruszony, zastanawiając się, jak zareagować.
- Postaram się. - Skruszony pokiwał głową twierdząco, ściskając lekko wargi. Tylko tyle mógł mu obiecać. Choć była to dla niego już doprawdy wielka obietnica, zdawał sobie doskonale sprawę, że jest to także obietnica niesamowicie felerna. Nie chciał patrzeć mu dłużej w oczy, widzieć jak sam szatkuje jego nadzieję w ten jeden, paskudnie prosty sposób.
Bał się. Bał się, że go tym uderzył. Spodziewał się zmiany, jakiegoś podniesionego tonu głosu, albo karcących słów niezadowolenia. Bardzo z resztą słusznych, więc poniekąd, liczył na to. Czuł swoją winę bardzo głęboko, przecież doskonale wiedział jak jest po drugiej stronie barykady, gdy ktoś bliski za pomocą leków odbiera sobie pełną świadomość i nie jest w stanie przestać. Dlatego też, jeszcze ciężej było mu wypowiedzieć zbawienną, ale fałszywą obietnicę, że na pewno przestanie. Bo dobrze wiedział, jak trudna jest to walka. Czuł się słaby wobec małej, okrągłej tabletki, jakby to nie do końca od niego zależało. Że jeśli nadejdzie moment słabości i zrobi to znowu, może na zawsze utracić zaufanie snycerza i zranić go bardzo dogłębnie. Tak jak wiele kłamstw przychodziło mu z łatwością, tak to jedno było dla niego zbyt osobiste, bo sam przecież nieraz je już słyszał. Zawsze bolało tak samo mocno, gdy nadzieja, którą żywił, była łamana na pół.
Ponadto trzeba zaznaczyć, że wciąż nie był świadomy, że wszystkie pozostałe mu tabletki snycerz zabrał by je przed nim schować.
Chciał jednak mimo wszystko spróbować choć odwrócić uwagę, dokładając choć jeszcze coś od tej pozytywnej części siebie, omijając trudność która toczyła się za nim jak kula u nogi.
- Hiro... - Czuł, że się powtarza, jednak tak samo powtarzało się to niepodważalne uczucie, grzejące od środka. Dłoń ujęta w dłoni snycerza zacisnęła się mocniej, instynktownie pragnąc schować się w tej jego pełnej ciepła, wyczuwalnej sile.
Podniósł znowu głowę, spoglądając mu głęboko w oczy. Wyrażając szczerość i wzruszenie nie do opisania, które wylewało się z całej jego mimiki.
- Dziękuję. -
Zmieszał się czując że to jedyne co potrafi w tej sytuacji powiedzieć, choć chciałby wyrazić tym tysiąc uczuć nie do opisania, jak cholernie był mu wdzięczny, za całą okazaną troskę.
— Ależ skąd. —
Z początku się zawahał, jednak jego uśmiech opuścił dłoń, zatracając się w naiwnej myśli, że serio jest wszystko okej. Kukiełkowy uśmiech ćwiczony latami nie był czymś, co Kou potrafiłby z łatwością rozczytać, zwłaszcza będżc w tym stanie. Snycerz nie uśmiechał się jakoś szczególnie często, a więc gdy już to zrobił, dał się nabrać, że za każdym razem jest to równie szczere. Po co miałby z resztą kłamać? Nie miał zielonego pojęcia co ukrywał pod tą maską. Widząc go nigdy w życiu nie przeszłoby mu nawet przez myśl, że nie mógł spać po nocach, po tym jak został zmuszony, by pozbawiać niewinnych ludzi życia.
Nie zrozumiał też, co miał na celu jego brak odpowiedzi w temacie kart. Nie wiedział, co chodzi mu po głowie, gdy spuścił wzrok; przecież nic złego nie miał na myśli. Nie mógł także wiedzieć, co stworzyło się w głowie Hiroshiego, o czym był tak w pełni przekonany. Po prawdzie Kou nie mógł wiedzieć, kogo pokazywały karty, bo nie pytał ich na tyle szczegółowo aby móc to wywnioskować. Karty były wskazówką a nie wróżeniem ze szklanej kuli, za którą czaił sie cały, dokładny obraz sytuacji.
-
----
- Najwyższym wyróżnieniem? - Zawtórował zaciekawiony, unosząc delikatnie jedną brew.
Podszedł do niego gdy mówił, znów wyraźnie odbierając sobie odrobinę własnej godności, aby po cichu wyzwać siebie od gaijina. By zniżyć się w pozycji społecznej poniżej przysłowiowego psa, choć zdaniem Kou nie było to niczemu ani trochę potrzebne i wciąż tego nie rozumiał. Choć Naiya ogólnie był jak na swoje społeczeństwo wyjątkowo niekulturalny, nie miał na litość boską nawet ochoty ani myśleć o tym, żeby tak uniżać swojego przyjaciela, w dodatku od siebie starszego. Miał jednak cierpliwość, powiedzmy. O ile cierpliwością można nazwać fakt, że nie wybuchł jeszcze słysząc ciągle te jego komunikaty brzmiące w jego oczach jak "Kou, proszę, traktuj mnie jak śmiecia za którego się uważam". Hiroshi obok śmiecia w jego głowie nawet nie leżał, więc poniekąd fakt, że tak do siebie podchodził zaczynał go już drażnić. W zamian za to, podchodził do niego z dystansem sobie z tego kpiąc, dając ciągle sygnał że jest w stanie robić to tak długo, aż pewnego dnia nie przestanie się w ten sposób określać. Przynajmniej w jego towarzystwie. Dla niego był dużo więcej niż zwykłym obcokrajowcem, był kimś wyjątkowym, zwłaszcza po tym co nastąpiło poprzedniego dnia. Ten dystans społeczny, który znów próbował między nimi budować, był dla Kou niczym więcej jak niepotrzebną błazenadą. Ale skoro dla Hiroshiego było to takie ważne, by uparcie się w ten sposób zachowywać... nie miał zamiaru się na niego złościć. Z resztą, jego zachowanie było niejednokrotnie zbyt urocze, żeby mógł. Na tym stanęła jego wyrozumiałość.
- A więc chyba będę się tak zwracał częściej, kotek. - Mimo tej całej uwagi z jaką na niego patrzył, zabrzmiał, jakby wcale go nie słuchał. Wyciągnął nagle rękę przed siebie, ostrożnie gładząc go po włosach zewnętrzną stroną dłoni. Po wszystkich rozbitych barierach, które miały miejsce wczoraj, uznał że może sobie na to bezkarnie,
Niedługo później, zapewnił swojego przyjacielowi osobliwy pokaz swojego braku granic, odwracając się doń przenikliwym wzrokiem badając jego każdą najmniejszą reakcję.
Pomijając jego osobistą pewność siebie, część z tej bezwstydności zapewne już od podstaw zapewniała mu japońska kultura. Kultura raczej pozbawiona nadmiernego lęku przed nagością i seksualnością, co manifestowało się od popularnych onsen'ów, w których należało nie zakładać nic na siebie, po szeroko zakrojone animowane produkcje niepozbawione wyjątkowo zwracających uwagę podtekstów. W Japonii, w przeciwieństwie do większości konserwatywnych środowisk, takie tematy same w sobie nie były tabu. Tam nigdy nie było władzy chrześcijaństwa, które narzucało wstrzemięźliwość i strach przed ludzkim ciałem. Tabu w Japonii było dopiero bardzo szeroko pojęte zwierzanie się z życia prywatnego, przez co i tam niezwykle ciężko było o przyjaciół. W tym jednak tkwiła ich zwykła powściągliwość; choć Naiya wydawał się jej pozbawiony, z pewnością miało to pewien wpływ na fakt, z jakim trudem wyciągał z siebie dosłownie cokolwiek z negatywnych wspomnień. W jego otoczeniu przez całe życie nie było dosłownie nic, co pomogłoby mu w nauczeniu się nazywania jego najbardziej przykrych emocji - a tak w zasadzie, było wręcz przeciwnie. Wielokrotnie poczuł odrzucenie, gdy tylko coś ze środka uciekło z jego ust. Choć musiało być to w znacznej mierze kwestią jego własnego charakteru, gdyż przy Hiroshim, który zapewne nie miał nawet oficjalnie prawa wyrażać swojego zdania, problem Kou brzmiałby niemal śmiesznie.
Spostrzegłszy jego nieoczywistą reakcję jednak, gdy już wyszedł złapał się szafy, samemu chowając usta w dłoni. Może nie znał wstydu, lecz to co wykrył w jego oczach mogło być odebrane dwuznacznie, przez co zastanawiał się, czy aby na pewno nie przesadził.
Chwila, moment.
Od kiedy Kou się tym przejmuje?
Do tej pory ekscentryczny archetyp zachowań był przecież nie do zdarcia. Co się stało, że tak nagle zaczął się obawiać, że go od siebie odstraszy? Przecież... przerażał ludzi niejednokrotnie i to nie lekko, taki już był i od lat zapominał, gdzie leżą granice.
Dlatego roztrząsał to przez dłuższą chwilę. Co znaczył ten błądzący, zmieszany wzrok? Choć chciał zabawić się w jasnowidza, był ttlko niepewny, co powinien w tej chwili zrobić.
Z drugiej strony, czy snycerz poczułby się w towarzystwie jego spadającego szlafroka tak zawstydzony by sobie pójść, jeżeli nie poczułby z tego tytułu czegoś jeszcze? Ta różnica reakcji i mentalności burzyła wyniki jego obliczeń. Nie mógł po tym ostatecznie stwierdzić, co też chodziło mu po głowie.
Czuł że nabroił i czuł się odpowiedzialny, by załagodzić jakoś tą sytuację tak jak potrafi, nim stanie się koszmarnie niezręczna. Błysk w oku pokierował się na klatkę, gdy jedna ze szczurzyc nieoczekiwanie wskoczyła na szpratki.
Dziewczyny, jesteście nieocenione.
Widział jego wzrok gdy te małe noski przeciskały się ciekawsko przez metal klatki. Z resztą, wiedział o nim już wystarczająco dużo; jeżeli Hiroshi jeszcze ani razu nie zachował się agresywnie w stosunku do kogoś tak nieraz irytującego, jak Kou, to niewinne, puchate kulki będą z nim bezpieczne.
Otworzył klatkę i jego maleństwa, niezwykle oswojone i odważne, od razu wspięły się po jego rękawie.
— Nie wspominałeś, że masz jakieś zwierzęta. —
Usłyszał, jednak na prędce wchodząc do części salonowej wciąż w szlafroku, odpowiedział mu tylko w biegu: - Ah tak, wybacz aniołku, wczoraj gdzieś zgubiłem głowę. -
Zerknął w międzyczasie na wyraz jego twarzy i uśmiechnął się. Oh, a co to za rumieniec wyłaniał się z pomiędzy wypracowanych palców dłoni...? Wczoraj wydawało mu się że je widział, dzisiaj był tego ewidentnie pewny. Ciekawe.
- Masz. Żebym miał pewność, że nie będziesz podglądać. - Wypalił jakimś takim nieswoistym głosem mrugając do niego, choć nadal w rozbawieniu, delikatnie odkładając szczurki na kanapę tuż obok snycerza. Jakby szczerze liczył, że skupiając się na zwierzakach wybaczy mu ten wybryk. Nie bał się też o szczurzyce; obie były niezwykle ciekawskie i kontaktowe, była dużo większa szansa że Hiroshi przestraszy się ich wścibskiej natury, niż że to one uciekną gdzieś z piskiem. Sekundę później zniknął za ogromnym regałem. Był zupełnie świadomy, że całokształtowy rys osobowości Hiro prędzej by mu się kłaniał w przeprosinach za przypadkowe zobaczenie jego ramienia, niż by zajrzał mu za jakiejkolwiek ubranie. Tym bardziej uznał to za śmieszne, by nadać mu w żartach odrobinę dwuznaczności, która była z nim w tym wypadku groteskowo sprzeczna.
Hiroshi mógł słyszeć jakieś szurgotanie w sypialni. Głośne i chaotyczne dźwięki nie pasowały do niego, do jego pełnych gracji i subtelności ruchów. Jednak gdy się rozpędzał i nabierał energii pod wpływem emocji, wydawał się tworzyć huragan nawet przy najbardziej banalnych rzeczach.
Chwilę później wyszedł, nareszcie starannie
- To dla ciebie, ale będziesz musiał sięgać, bo dziewczyny kochają podkradać. Małe darmozjady. - Uśmiechnął się patrząc dalej w dół, w stronę stolika, po czym usiadł obok niego wspierając się luźno o kanapę całym bokiem, zwrócony w kierunku snycerza. Założył jedno kolano na drugie, jak to mial w zwyczaju. Usta zatopił w aromacie napoju, drugą dłonią głaszcząc niezwykle delikatnie tą mniejszą, czarno białą kulkę, która z zaciekawieniem kuszącym zapachem wskoczyła na jego nogę. Ta, dostając zamiast kawy odrobinę czułości zatrzymała się w miejscu, po chwili zmieniając w zaskakująco spokojnego naleśnika, którego przymknięte oczka zaczęły śmiesznie pulsować. - To jest ten moment, w którym mówisz mi co chcesz zjeść, skarbie. - Wrócił do niego wzrokiem i choć jego wypowiedź brzmiała nieco zbyt narzucająco, uśmiechnął się do niego przekornie, dając znak, że jak zwykle robi to specjalnie.
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Ye Lian and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Delikatny, ciepły i wciąż pozostający w ruchu poblask tysięcy poruszonych rozmową świeczek, niezmiennie oświetlał to pomieszczenie, gdy słuchał jego słów z wyraźnym zaciekawieniem, pozwalając mu mówić, tak samo jak wcześniej Kou pozwolił jemu. Poniekąd to wtedy wymusił, jednak postanowił odpłacić się szacunkiem, by tym razem nie wchodzić w jego słowa.
Przyznanie Naiyi, że spotkał na prawdę niewielu ludzi, którzy byliby zniszczeni złem od samego początku, zmusił go do rozmyślań. Jego ojciec z pewnością zaliczał się do tego grona, bo nie wyobrażał sobie, by ktoś taki, choćby przez krótką chwilę swojego życia posiadał jakikolwiek pierwiastek dobra. Słowa, że większość zbłądziła, wznieciły na nim ledwie widoczny uśmiech, który pojawił się nieświadomie. Odebrał te słowa jako nietypowy, z pewnością niezamierzony, ale jednak komplement. Bo skoro i jemu samemu (dosłownie) tłuczono do głowy podobne wzorce wymuszania obojętności, wciąż jednak nie zbłądził.
Jego ciemne, puste spojrzenie, mogło momentami sugerować coś odwrotnego, lecz były one wyłącznie mechanizmem obronnym, wytworzonym już w dzieciństwie. I choć pozbawione emocjonalnego błysku źrenice wzbudzały nikłą aprobatę jego ojca, nie darzył go nimi po to, by mu się przypodobać. Z biegiem czasu wytworzyła to przekonanie, że zwyczajnie nie zasłużył na żadne z odbijających się w nich emocjach, a już szczególnie ty złych, gniewnych i agresywnych. Bo przecież on sam nie był gniewny ani agresywny.
Nie zrozumiał tego lekkiego uśmiechu, który pozostał na nieco rozmazanej makijażem twarzy, a rzucona w jego kierunku propozycja jedzenia, nie była żadną sugestią, że głód odczuwał i sam snycerz, bo choć od kilku godzin sam niczego nie jadł, nie byłby w stanie przełknąć czegokolwiek.
— Nie mam wiele w lodówce, ale proszę, bierz co chcesz, aniołku. Ja nic nie chcę.
Niemal parsknął, słysząc tę odpowiedź, do której niemal natychmiast sam się ustosunkował.
— Dzięki, ale najadłem się już...
strachu.
Delikatna uszczypliwość pozostała jednak tylko w jego świadomości, nie pozwalając jej wypłynąć ustami, gdy postanowił nie dzielić się nią z przyjacielem. Bez względu na to jak bardzo irytowało go momentami to typowe dla draga zbyt pobłażliwe podejście do własnego ciała, to snycerz mimo wszystko nie chciał pokazać mu, że bardzo łatwo w niego czymś takim uderzyć. Choć niejednokrotnie jego troska musiała spotkać się ze znakiem zapytania z drugiej strony.
Dostrzegł nerwowość jego reakcji, gdy tylko jego męska dłoń nakryła tą niemal kobiecą, choć właściwie tej samej wielkości dłoń przyozdobiona tatuażami i długą czerwoną hybrydą, niosła w sobie zdecydowanie więcej damskiej energii, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Nie widząc obok typowej, znacznie mniejszej dłoni, można było odnieść złudne wrażenie, że właśnie taką posiadał, choć naturalnie była ona wciąż większa od każdej kobiecej dłoni.
Snycerz nie rozumiał przygryzionej w pytającym spojrzeniu wargi, przez chwilę wątpiąc w ogóle, czy ten dotyk jest z jego strony w jakikolwiek sposób akceptowalny. Nie doszukiwał się w tym dotyku żadnej intymności, nie doświadczając w życiu przecież żadnychromantycznych relacji, przekonany o zupełnie przyjacielskim nośniku tego gestu. Nawet sama Alaesha także chwyciła jego dłoń, wtedy w Yamazakurze, a przecież nie było w tym nawet krztyny zalotności, która mogłaby mu cokolwiek zasugerować. I tym razem wiązał z tym typowo wspierający, przyjacielski dotyk, pozbawiony zdezorientowania, jakie mógł budzić w każdej, wychowanej w Japonii osobie. I choć sam dorastał w oziębłym emocjonalnie społeczeństwie, dzielił go kamień milowy w stosunku do człowieka, który miał w życiu już swoją romantyczną historię.
Wzmagające się z każdą chwilą i każdym oddechem zwątpienie i niemożność wyczytania z Zielonkawych oczu odpowiedzi, niemal pchnęła go do wycofania własnej dłoni, do czasu kiedy nie poczuł odwzajemnionego gestu, pozwalając sobie na zażegnanie nieznośnego uczucia, jakie wzbudzała świadomość niechcianego niemal wymuszanego dotyku.
Nie zwrócił jednak uwagi na zaczerwienie, które momentalnie przyozdobiło wysokie kości policzkowe Kou, skupiając się wyłącznie na własnych słowach, kiedy starał się do niego możliwie wyraźnie dotrzeć, pamiętając, że umysł przyjaciela wciąż chwilami zaciemniała przedawkowana wcześniej substancja, zamknięta w tak małych, niepozornych tabletkach. Mnogość emocji, jaka naznaczyła twarz zniewieściałego mężczyzny podczas dzielenia się z nim własną wypowiedzianą w trwodze prośbą, wywołała istny wulkan wzbierających się niczym lawa myśli. Nic z tego nie rozumiał. Nie rozumiał żadnej z reakcji, które z wnikliwością obserwował, bezskutecznie starając się złożyć z tych niemych dźwięków jakąkolwiek sensowną melodię. Nagłego zatrzęsienia zieleni jego tęczówek, potem ściśniętych (w bólu?) powiek, które odebrały im wzrokowy kontakt, aż w końcu delikatne odwrócenie głowy, jakby nie mógł na niego dłużej patrzeć.
Czarne tęczówki wbijały się w niego tym mocniej, wiedzione strachem, niemożliwą do wypowiedzenia troską, nie mogąc znieść przedłużającego się z jego strony milczenia. A wtedy...
— Postaram się.
Małe z pozoru niby nic nieznaczące słowa spadły na jego barki zupełnie jakby ważyły, co najmniej tonę, sprawiając, że przeważnie delikatnie przygarbiona sylwetka snycerza ugięła się jeszcze bardziej, gdy dręczona nieznośnym ściskiem klatka piersiowa zatrzymała się na chwilowym bezdechu. Tak kuriozalnie głośnym, gdy wtłoczone w płuca z całą mocą powietrze, nie odnalazło ujścia, każąc jego ciału zastygnąć w równie obezwładniającym bezruchu. Jakby czekał. Sam nie wiedział na co. Jakby dalszego ciągu słów, których oczekiwał, nie chcąc zaburzyć ich choćby najcichszym świstem oddawanego gdzieś w trwodze oddechu. Wytężając maksymalnie słuch, sprawiając tym sobie niemal fizyczny ból. Niemożliwe do zagłuszenia spięcie na każdym centymetrze jego ciała, rodząc w nim bezsilność, która nie pozwała mu nawet na podniesionej w decybelach melodii głosu reakcję, z której winna była wypłynąć nieokiełznana złość, wskutek usłyszenia takiego, a nie innego komunikatu.
— Okłam mnie. — wyrzucił z siebie ledwie słyszalnym tonem, czując, jak BARDZO potrzebował teraz tego kłamstwa, nieprawdziwego zapewnienia.
W innej sytuacji mógłby być mu wdzięczny za okazaną szczerość, jednak dzisiaj w potoku wylanych wcześniej emocji, splecionych, z gniewu, bezsilności aż w końcu łez, nie potrafił przyjąć tej prawdy z żaden sposób. Nie chciał jej przyjmować. Chciał fałszywie złożonej obietnicy, zupełnie jakby sam pragnął teraz oszukać samego siebie.
— Okłam mnie, jeśli musisz. — powtórzył nieco głośniej, przymykając powieki, jakby nie chciał widzieć na jego pięknej twarzy zawahania, jeśli zgodzi się spełnić tę drugą, równie błagalną prośbę. — Muszę to usłyszeć...
Późniejsze podziękowanie, które wybrzmiało ze zniewieściałości ust, nie potrafiło przyćmić wyniszczającej, wciąż starającej się uwierzyć we własne oszustwo świadomości, Poczuł mocniejszy uścisk na swojej dłoni, nie czując się jednak na siłach, by go teraz odwzajemniać. Zresztą ciepła dłoń snycerza, od dłuższego czasu zdawała się trzymać tę niemal kobiecą tak mocno, jakby nigdy nie chciał go puścić.
---
— Nie możesz się tak do mnie zwracać.
Nieprzyjemne zadrżenie eterycznego kącika ust, który właśnie zauważył, uzmysłowił mu, jak bardzo się w tej chwili nie zrozumieli. Dostrzegł ten ledwy wyraz niezadowolenia jego osobą, ciało snycerza poruszyło się niespokojnie, zupełnie jakby miał powtórzyć, wykonany przez siebie ledwie minutę temu perfekcyjny ukłoń, gdy nie dotarło do niego, że chyba właśnie w tej kwestii, czymś go nieumyślnie rozdrażnił. Obserwował go badawczo, nie rozumiejąc, dlaczego tak nagle się zbliżył i co miała znaczyć uniesiona przez ulotną chwilę ręka.
Jego ciemne oczy wiedzione natarczywymi wspomnieniami z inną, nieznośnie podobnie uniesioną dłonią, wymusiły to dziwne zatrwożenie w ciemnym spojrzeniu, jakie mu właśnie rzucił, automatycznie paradoksalnie wypełniając je bezdenną pustką. Toczony traumą umysł, pomimo całkowitej świadomości, że Zielonowłosy nie chce zrobić mu krzywdy, nie potrafił zareagować inaczej, gdy cala sylwetka niemalże skamieniała, w oczekiwaniu na rychły wyimaginowany cios, podobny do tego, który naznaczył jego duszę tak wielką niechęcią do przemocy. Niemal czarne obrączki źrenic poruszyły się jednak nieco chaotycznie, gdy poczuł na włosach delikatne pogładzenie, czyniąc w jego głowie jeszcze większy bałagan. Jeszcze nikt nigdy nie głaskał go po głowie.
— A więc chyba będę się tak zwracał częściej, kotek.
Oprzytomniał, słysząc te słowa, jeszcze bardziej wpadając w przekonanie, że źle go zrozumiał.
— Nie. — zaprotestował, patrząc mu głęboko w oczy, gdy ciemne tęczówki przeskakiwały z jednego zielonkawego oka, na drugie.
— Jeśli chcesz mi okazać szacunek, zwracaj się do mnie po imieniu. Nie tytułuj mnie jak obcego sobie człowieka.
Nie chciał być obcym, starając się rozbić tę barierę, tym razem jednak nie fizycznie.
Pozostając przy temacie barier, których Kou najwyraźniej brakowało, zaserwował Hiroshiemu osobliwy występ. Niezwykle oswojony z własnymi walorami Drzazga, którego gesty i zachowanie znaczyły pewność siebie, którego tak bardzo brakowało Hiroshiemu, właśnie wypłynęły z całą mocą, gdy w jakimś niewytłumaczalnym zachowaniu zbliżył się do szafy.
Snycerz spojrzał na niego niemal zszokowany. Nie rozumiał go. Nie rozumiał ani trochę, dlaczego zachowuje się w taki sposób i gdzie podział się wstyd, który odczuwał teraz paradoksalnie on sam, choć to nie on posuwał się do prezentowania komuś takiego przedstawienia.
A potem zobaczył jego ramię.
Choć Północ i Południe podzielonej przed laty Korei różniło równie wiele, co różnić mógł styk świata totalitarnego komunizmu ze światem demokracji, łączyło je coś, czego nie potrafiła wymazać nawet najtrudniejsza przeszłość i narosłe przez dziesięciolecia podziały.
Tym czymś była mentalność. Konfucjanizm od lat obecny w osamotnionej w przeszłości Korei wymusiła na społeczeństwie pewne, niezrozumiałe innym naleciałości, czyniąc ją jedną z najbardziej konserwatywnych azjatyckich krajów. Nawet południe kojarzone z gospodarczym odrodzeniem, choć pod wyraźnym wpływem zachodniego świata, nie wyzbyła się pryncypalnego tradycjonalizmu, powodując daleko posunięte tabu względem seksualności czy nagości. Ta pruderia była obecna w życiu każdego Koreańczyka, sprawiając, że nawet niewinne żarty o jakimkolwiek dwuznacznym zabarwieniu były niemal niewybaczalnym nietaktem, gdzie wciąż krzywo spoglądano na pary mieszkające wspólnie bez ślubu, nawet pomimo niezwiązania z religią znacznej części społeczeństwa. Ta zachowawczość i wstydliwa natura była nieodłączną częścią tej kultury, dyktującą także kwestię ubioru. I choć Koreanki z biegiem czasu chętniej wybierały krótkie spódniczki, widok odsłoniętych ramion wciąż był nie do pomyślenia.
To wszystko stało w tak wielkiej sprzeczności do samej Japonii, która mimo zachowania podobnego charakteru hierarchowości i wymaganej uprzejmości, zdawała się pozostać niezwykle pogodzona z szeroko pojętą seksualnością czy nagością, częstując swoich obywateli niejednokrotnie brakiem wstydliwości w związku z tym tematem, paradoksalnie kładąc tabu na inne kwestie, powodując u Hiroshiego daleko postępującą konsternację.
Nagość nie była dla niego codziennością, z którą byłby w jakikolwiek obyty i choć widział w przeszłości (z całkiem bliska) nagie ciało kobiety (czego nie był gotowy przyznać), nie zareagował na nie tak, jak z pewnością zareagowałby każdy heteroseksualny mężczyzna w jego położeniu. Choć nie widział męskiego ciała w podobnej sytuacji, nigdy nie był go tak naprawdę ciekawy, w łatwy sposób odnajdując się w definicji człowieka aseksualnego. Dlaczego więc teraz fakt zobaczenia ledwie odsłoniętego zniewieściałego, acz wciąż męskiego ramienia sprawiał, że czuł się tym niezwykle przejęty, zupełnie jakby to on sam przekroczył niewybaczalnie pewną granicę, pozwalając sobie spojrzeć na odsłonięte zaledwie częściowo ciało?
Widok zniewieściałych kształtów nagiego ramienia, nieskazitelność faktury i delikatność porcelanowej skóry, która wyłoniła się spod spływającej równie z wdziękiem kolorowej tkaniny pozostała z nim na długo po tym, jak pełen zawstydzenia opuścił pośpiesznie część sypialnianą, czując narastające spięcie. I nie, wcale nie miało to związku z wczorajszym incydentem, którego kryzys zażegnała nieświadomość pozostającego w śnie przyjaciela. I choć uczucie było bardzo bliskie temu towarzyszącemu podczas uścisku, reakcje jego ciała pozostały w tej chwili niezmienne, zupełnie jakby niedający się uciszyć wstyd, skupił całą swą uwagę na naznaczeniu czerwienią bladych policzków.
Spracowane, acz zgrabne dłonie podniosły się momentalnie, by przysłonić twarz, gdy tylko dostrzegł, jak Naiya odziany wciąż w materiał kwiecistego szlafroka szybkim krokiem zmierza w jego stronę. Z początku nie zrozumiał tego pośpiechu, nie wychwytując wzrokiem także dwóch puchatych kulek, które eksplorowały ręce zielonowłosego, a które w magiczny sposób znalazły się na kanapie tuż obok niego.
— Masz. Żebym miał pewność, że nie będziesz podglądać.
Słowa, które wybrzmiały w niecodziennym tonie zniewieściałego głosu, na nowo poczęły w nim korowód obwiniających się myśli, sprawiając, że jego głowa momentalnie skierowała się w bok, zupełnie jakby samo spoglądanie na niego, pozostającego w szlafroku było równie gorszące, co sytuacja sprzed chwili. Za którą czuł się równie odpowiedzialny, co zniesmaczony własną niekulturalnością. Nie załapał pełnego rozbawienia spojrzenia Kou, nie patrząc nawet w jego stronę, choć gdyby odważył się to zrobić, z pewnością pomogłoby mu zrozumieć zabarwiony dwuznacznością dowcip.
Gdy usłyszał pełen hałasu dźwięk tysięcy wieszaków uderzających o siebie w ruchu, nerwowego przeszukiwania, subtelnego odgłosu, stosu ubrań, które najpewniej w ferworze poszukiwań znalazły swe miejsce na podłodze, dopiero wówczas pozwolił sobie na zmianę kierunku własnego spojrzenia, które utkwiło nagle na dwóch szczurkach poruszających się w puchowatości koca. Jeden z nich, ten większy i beżowy bezpardonowo oparł się przednią łapką o nogę Hiroshiego, stając na dwóch tylnych łapkach, pozwalając sobie na szybkie ruchy różowego noska, który z zaciekawieniem niuchał materiał jego spodni. Uśmiechnął się szeroko z rozczuleniem wskutek tego widoku, przetaczając spojrzeniem na druga szczurzycę, która ewidentnie była bardziej zainteresowana kocem, choć i na nim musiał pozostać, obcy dla niej zapach nieznajomego. Był tak zajęty obserwacją dwóch uroczych stworzeń, że nawet nie zwrócił uwagi na nagłą ciszę, jaka zapanowała we wcześniejszym chaosie splecionym z dźwięków za regałem. Nie dostrzegł nawet jak Kou mignął bezgłośnie przez salon do kuchni, by wrócić do niego z dwoma kolorowymi kubkami kawy. Dopiero wtedy gdy dźwięk porcelany, kładzionej na drewnianym stoliku dotarł do jego uszu, zauważył obecność swojego przyjaciela i zwrócił ku niemu własne spojrzenie. Dostrzegł tonący w odcieniach różu outfit, trochę przywodząc na myśl zjawiskową kreację z Yamazakury. Widząc przesłodzony do granic możliwości sweter z naszytym misiem, pomyślał, że wyjątkowo pasowałyby mu do tego namalowane na kościach policzkowych serduszka, które pamiętał tak doskonale. Choć nawet i bez tego prezentował się wystarczająco bardzo.
Pamiętał własne ciche oburzenie, na widok równie krótkiej spódnicy, kiedy zobaczył go po raz pierwszy w tym barze, gdy nie potrafił zrozumieć powodu robienia z siebie baby. Dzisiaj widok ten nie robił na nim większego wrażenia, poza przyznaniem prawdy, jaką był fakt posiadania przez Pszczółkę wyjątkowo długich i zgrabnych nóg. Teraz krótka, kraciasta spódniczka nie zmieniła jego przekonań, ale też nie wzbudzała tylu emocji, jakie czyniło nagie subtelne ramię, które jego umysł na nowo przywołał w pamięci, ponownie paląc jego twarz niezrozumiałym dla otoczenia rumieńcem.
— Dziękuję. — wydukał nieśmiało, wlepiając wzrok w kubek w fioletowych odcieniach z pozłacanym gwiazdozbiorem i księżycem. W gruncie rzeczy cieszył się z możliwością picia jakiekolwiek napoju z kubka, gdy w większości przypadków goszcząc w czyimś japońskim domu, zostałby uraczony tradycyjną czarką. Przywodząc mu na myśl koreański alkohol. Magkeolli (koreańskie białe wino) bowiem piło się w jego kraju właśnie z takich czarek, sprawiając, że nigdy tak naprawdę nie przywykł do nich, mieszkając tutaj w Japonii.
Zachęcony widokiem, jakim było delikatne pogładzenie przez Kou białoczarnej szczurzycy, zbliżył swoją dłoń do tej wciąż znajdującej się przy jego nodze, zapytał:
— Mogę ją pogłaskać?
Zwrócił wzrok na beżowe futrzaste stworzenie, które nadal zajęte było poznawaniem jego zapachu.
Jego pytanie mogło bawić, ale prawda była taka, że nigdy nie posiadał zwierząt, nie mając tak naprawdę żadnej świadomości jak się z tymi uroczymi stworzeniami obnosić.
Nie potrafił już ukryć szerokiego nieco rozbawionego uśmiechu, kiedy obserwował futrzastego naleśnika, który leżał na nodze Kou, czyniąc oczami jakiś dziwny, niezrozumiały mu ruch.
— Zjeść? — powtórzył za nim wyraźnie zdziwiony, że taka propozycja wychodzi ze strony Zielonowłosego.
— Wybierz coś. — odpowiedział bez wahania. — Przecież wiesz, że i tak zjem wszystko.
— Pod warunkiem że ty także to zrobisz. — spojrzał na niego nieco podejrzliwie, wciąż się jednak uśmiechając.
— Mają jakieś imiona? — spytał, wracając do tematu szczurzyc, znów wlepiając w nie wyraźnie zaciekawione spojrzenie.
@Naiya Kō
Przyznanie Naiyi, że spotkał na prawdę niewielu ludzi, którzy byliby zniszczeni złem od samego początku, zmusił go do rozmyślań. Jego ojciec z pewnością zaliczał się do tego grona, bo nie wyobrażał sobie, by ktoś taki, choćby przez krótką chwilę swojego życia posiadał jakikolwiek pierwiastek dobra. Słowa, że większość zbłądziła, wznieciły na nim ledwie widoczny uśmiech, który pojawił się nieświadomie. Odebrał te słowa jako nietypowy, z pewnością niezamierzony, ale jednak komplement. Bo skoro i jemu samemu (dosłownie) tłuczono do głowy podobne wzorce wymuszania obojętności, wciąż jednak nie zbłądził.
Jego ciemne, puste spojrzenie, mogło momentami sugerować coś odwrotnego, lecz były one wyłącznie mechanizmem obronnym, wytworzonym już w dzieciństwie. I choć pozbawione emocjonalnego błysku źrenice wzbudzały nikłą aprobatę jego ojca, nie darzył go nimi po to, by mu się przypodobać. Z biegiem czasu wytworzyła to przekonanie, że zwyczajnie nie zasłużył na żadne z odbijających się w nich emocjach, a już szczególnie ty złych, gniewnych i agresywnych. Bo przecież on sam nie był gniewny ani agresywny.
Nie zrozumiał tego lekkiego uśmiechu, który pozostał na nieco rozmazanej makijażem twarzy, a rzucona w jego kierunku propozycja jedzenia, nie była żadną sugestią, że głód odczuwał i sam snycerz, bo choć od kilku godzin sam niczego nie jadł, nie byłby w stanie przełknąć czegokolwiek.
— Nie mam wiele w lodówce, ale proszę, bierz co chcesz, aniołku. Ja nic nie chcę.
Niemal parsknął, słysząc tę odpowiedź, do której niemal natychmiast sam się ustosunkował.
— Dzięki, ale najadłem się już...
strachu.
Delikatna uszczypliwość pozostała jednak tylko w jego świadomości, nie pozwalając jej wypłynąć ustami, gdy postanowił nie dzielić się nią z przyjacielem. Bez względu na to jak bardzo irytowało go momentami to typowe dla draga zbyt pobłażliwe podejście do własnego ciała, to snycerz mimo wszystko nie chciał pokazać mu, że bardzo łatwo w niego czymś takim uderzyć. Choć niejednokrotnie jego troska musiała spotkać się ze znakiem zapytania z drugiej strony.
Dostrzegł nerwowość jego reakcji, gdy tylko jego męska dłoń nakryła tą niemal kobiecą, choć właściwie tej samej wielkości dłoń przyozdobiona tatuażami i długą czerwoną hybrydą, niosła w sobie zdecydowanie więcej damskiej energii, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Nie widząc obok typowej, znacznie mniejszej dłoni, można było odnieść złudne wrażenie, że właśnie taką posiadał, choć naturalnie była ona wciąż większa od każdej kobiecej dłoni.
Snycerz nie rozumiał przygryzionej w pytającym spojrzeniu wargi, przez chwilę wątpiąc w ogóle, czy ten dotyk jest z jego strony w jakikolwiek sposób akceptowalny. Nie doszukiwał się w tym dotyku żadnej intymności, nie doświadczając w życiu przecież żadnych
Wzmagające się z każdą chwilą i każdym oddechem zwątpienie i niemożność wyczytania z Zielonkawych oczu odpowiedzi, niemal pchnęła go do wycofania własnej dłoni, do czasu kiedy nie poczuł odwzajemnionego gestu, pozwalając sobie na zażegnanie nieznośnego uczucia, jakie wzbudzała świadomość niechcianego niemal wymuszanego dotyku.
Nie zwrócił jednak uwagi na zaczerwienie, które momentalnie przyozdobiło wysokie kości policzkowe Kou, skupiając się wyłącznie na własnych słowach, kiedy starał się do niego możliwie wyraźnie dotrzeć, pamiętając, że umysł przyjaciela wciąż chwilami zaciemniała przedawkowana wcześniej substancja, zamknięta w tak małych, niepozornych tabletkach. Mnogość emocji, jaka naznaczyła twarz zniewieściałego mężczyzny podczas dzielenia się z nim własną wypowiedzianą w trwodze prośbą, wywołała istny wulkan wzbierających się niczym lawa myśli. Nic z tego nie rozumiał. Nie rozumiał żadnej z reakcji, które z wnikliwością obserwował, bezskutecznie starając się złożyć z tych niemych dźwięków jakąkolwiek sensowną melodię. Nagłego zatrzęsienia zieleni jego tęczówek, potem ściśniętych (w bólu?) powiek, które odebrały im wzrokowy kontakt, aż w końcu delikatne odwrócenie głowy, jakby nie mógł na niego dłużej patrzeć.
Czarne tęczówki wbijały się w niego tym mocniej, wiedzione strachem, niemożliwą do wypowiedzenia troską, nie mogąc znieść przedłużającego się z jego strony milczenia. A wtedy...
— Postaram się.
Małe z pozoru niby nic nieznaczące słowa spadły na jego barki zupełnie jakby ważyły, co najmniej tonę, sprawiając, że przeważnie delikatnie przygarbiona sylwetka snycerza ugięła się jeszcze bardziej, gdy dręczona nieznośnym ściskiem klatka piersiowa zatrzymała się na chwilowym bezdechu. Tak kuriozalnie głośnym, gdy wtłoczone w płuca z całą mocą powietrze, nie odnalazło ujścia, każąc jego ciału zastygnąć w równie obezwładniającym bezruchu. Jakby czekał. Sam nie wiedział na co. Jakby dalszego ciągu słów, których oczekiwał, nie chcąc zaburzyć ich choćby najcichszym świstem oddawanego gdzieś w trwodze oddechu. Wytężając maksymalnie słuch, sprawiając tym sobie niemal fizyczny ból. Niemożliwe do zagłuszenia spięcie na każdym centymetrze jego ciała, rodząc w nim bezsilność, która nie pozwała mu nawet na podniesionej w decybelach melodii głosu reakcję, z której winna była wypłynąć nieokiełznana złość, wskutek usłyszenia takiego, a nie innego komunikatu.
— Okłam mnie. — wyrzucił z siebie ledwie słyszalnym tonem, czując, jak BARDZO potrzebował teraz tego kłamstwa, nieprawdziwego zapewnienia.
W innej sytuacji mógłby być mu wdzięczny za okazaną szczerość, jednak dzisiaj w potoku wylanych wcześniej emocji, splecionych, z gniewu, bezsilności aż w końcu łez, nie potrafił przyjąć tej prawdy z żaden sposób. Nie chciał jej przyjmować. Chciał fałszywie złożonej obietnicy, zupełnie jakby sam pragnął teraz oszukać samego siebie.
— Okłam mnie, jeśli musisz. — powtórzył nieco głośniej, przymykając powieki, jakby nie chciał widzieć na jego pięknej twarzy zawahania, jeśli zgodzi się spełnić tę drugą, równie błagalną prośbę. — Muszę to usłyszeć...
Późniejsze podziękowanie, które wybrzmiało ze zniewieściałości ust, nie potrafiło przyćmić wyniszczającej, wciąż starającej się uwierzyć we własne oszustwo świadomości, Poczuł mocniejszy uścisk na swojej dłoni, nie czując się jednak na siłach, by go teraz odwzajemniać. Zresztą ciepła dłoń snycerza, od dłuższego czasu zdawała się trzymać tę niemal kobiecą tak mocno, jakby nigdy nie chciał go puścić.
---
— Nie możesz się tak do mnie zwracać.
Nieprzyjemne zadrżenie eterycznego kącika ust, który właśnie zauważył, uzmysłowił mu, jak bardzo się w tej chwili nie zrozumieli. Dostrzegł ten ledwy wyraz niezadowolenia jego osobą, ciało snycerza poruszyło się niespokojnie, zupełnie jakby miał powtórzyć, wykonany przez siebie ledwie minutę temu perfekcyjny ukłoń, gdy nie dotarło do niego, że chyba właśnie w tej kwestii, czymś go nieumyślnie rozdrażnił. Obserwował go badawczo, nie rozumiejąc, dlaczego tak nagle się zbliżył i co miała znaczyć uniesiona przez ulotną chwilę ręka.
Jego ciemne oczy wiedzione natarczywymi wspomnieniami z inną, nieznośnie podobnie uniesioną dłonią, wymusiły to dziwne zatrwożenie w ciemnym spojrzeniu, jakie mu właśnie rzucił, automatycznie paradoksalnie wypełniając je bezdenną pustką. Toczony traumą umysł, pomimo całkowitej świadomości, że Zielonowłosy nie chce zrobić mu krzywdy, nie potrafił zareagować inaczej, gdy cala sylwetka niemalże skamieniała, w oczekiwaniu na rychły wyimaginowany cios, podobny do tego, który naznaczył jego duszę tak wielką niechęcią do przemocy. Niemal czarne obrączki źrenic poruszyły się jednak nieco chaotycznie, gdy poczuł na włosach delikatne pogładzenie, czyniąc w jego głowie jeszcze większy bałagan. Jeszcze nikt nigdy nie głaskał go po głowie.
— A więc chyba będę się tak zwracał częściej, kotek.
Oprzytomniał, słysząc te słowa, jeszcze bardziej wpadając w przekonanie, że źle go zrozumiał.
— Nie. — zaprotestował, patrząc mu głęboko w oczy, gdy ciemne tęczówki przeskakiwały z jednego zielonkawego oka, na drugie.
— Jeśli chcesz mi okazać szacunek, zwracaj się do mnie po imieniu. Nie tytułuj mnie jak obcego sobie człowieka.
Nie chciał być obcym, starając się rozbić tę barierę, tym razem jednak nie fizycznie.
Pozostając przy temacie barier, których Kou najwyraźniej brakowało, zaserwował Hiroshiemu osobliwy występ. Niezwykle oswojony z własnymi walorami Drzazga, którego gesty i zachowanie znaczyły pewność siebie, którego tak bardzo brakowało Hiroshiemu, właśnie wypłynęły z całą mocą, gdy w jakimś niewytłumaczalnym zachowaniu zbliżył się do szafy.
Snycerz spojrzał na niego niemal zszokowany. Nie rozumiał go. Nie rozumiał ani trochę, dlaczego zachowuje się w taki sposób i gdzie podział się wstyd, który odczuwał teraz paradoksalnie on sam, choć to nie on posuwał się do prezentowania komuś takiego przedstawienia.
A potem zobaczył jego ramię.
Choć Północ i Południe podzielonej przed laty Korei różniło równie wiele, co różnić mógł styk świata totalitarnego komunizmu ze światem demokracji, łączyło je coś, czego nie potrafiła wymazać nawet najtrudniejsza przeszłość i narosłe przez dziesięciolecia podziały.
Tym czymś była mentalność. Konfucjanizm od lat obecny w osamotnionej w przeszłości Korei wymusiła na społeczeństwie pewne, niezrozumiałe innym naleciałości, czyniąc ją jedną z najbardziej konserwatywnych azjatyckich krajów. Nawet południe kojarzone z gospodarczym odrodzeniem, choć pod wyraźnym wpływem zachodniego świata, nie wyzbyła się pryncypalnego tradycjonalizmu, powodując daleko posunięte tabu względem seksualności czy nagości. Ta pruderia była obecna w życiu każdego Koreańczyka, sprawiając, że nawet niewinne żarty o jakimkolwiek dwuznacznym zabarwieniu były niemal niewybaczalnym nietaktem, gdzie wciąż krzywo spoglądano na pary mieszkające wspólnie bez ślubu, nawet pomimo niezwiązania z religią znacznej części społeczeństwa. Ta zachowawczość i wstydliwa natura była nieodłączną częścią tej kultury, dyktującą także kwestię ubioru. I choć Koreanki z biegiem czasu chętniej wybierały krótkie spódniczki, widok odsłoniętych ramion wciąż był nie do pomyślenia.
To wszystko stało w tak wielkiej sprzeczności do samej Japonii, która mimo zachowania podobnego charakteru hierarchowości i wymaganej uprzejmości, zdawała się pozostać niezwykle pogodzona z szeroko pojętą seksualnością czy nagością, częstując swoich obywateli niejednokrotnie brakiem wstydliwości w związku z tym tematem, paradoksalnie kładąc tabu na inne kwestie, powodując u Hiroshiego daleko postępującą konsternację.
Nagość nie była dla niego codziennością, z którą byłby w jakikolwiek obyty i choć widział w przeszłości (z całkiem bliska) nagie ciało kobiety (czego nie był gotowy przyznać), nie zareagował na nie tak, jak z pewnością zareagowałby każdy heteroseksualny mężczyzna w jego położeniu. Choć nie widział męskiego ciała w podobnej sytuacji, nigdy nie był go tak naprawdę ciekawy, w łatwy sposób odnajdując się w definicji człowieka aseksualnego. Dlaczego więc teraz fakt zobaczenia ledwie odsłoniętego zniewieściałego, acz wciąż męskiego ramienia sprawiał, że czuł się tym niezwykle przejęty, zupełnie jakby to on sam przekroczył niewybaczalnie pewną granicę, pozwalając sobie spojrzeć na odsłonięte zaledwie częściowo ciało?
Widok zniewieściałych kształtów nagiego ramienia, nieskazitelność faktury i delikatność porcelanowej skóry, która wyłoniła się spod spływającej równie z wdziękiem kolorowej tkaniny pozostała z nim na długo po tym, jak pełen zawstydzenia opuścił pośpiesznie część sypialnianą, czując narastające spięcie. I nie, wcale nie miało to związku z wczorajszym incydentem, którego kryzys zażegnała nieświadomość pozostającego w śnie przyjaciela. I choć uczucie było bardzo bliskie temu towarzyszącemu podczas uścisku, reakcje jego ciała pozostały w tej chwili niezmienne, zupełnie jakby niedający się uciszyć wstyd, skupił całą swą uwagę na naznaczeniu czerwienią bladych policzków.
Spracowane, acz zgrabne dłonie podniosły się momentalnie, by przysłonić twarz, gdy tylko dostrzegł, jak Naiya odziany wciąż w materiał kwiecistego szlafroka szybkim krokiem zmierza w jego stronę. Z początku nie zrozumiał tego pośpiechu, nie wychwytując wzrokiem także dwóch puchatych kulek, które eksplorowały ręce zielonowłosego, a które w magiczny sposób znalazły się na kanapie tuż obok niego.
— Masz. Żebym miał pewność, że nie będziesz podglądać.
Słowa, które wybrzmiały w niecodziennym tonie zniewieściałego głosu, na nowo poczęły w nim korowód obwiniających się myśli, sprawiając, że jego głowa momentalnie skierowała się w bok, zupełnie jakby samo spoglądanie na niego, pozostającego w szlafroku było równie gorszące, co sytuacja sprzed chwili. Za którą czuł się równie odpowiedzialny, co zniesmaczony własną niekulturalnością. Nie załapał pełnego rozbawienia spojrzenia Kou, nie patrząc nawet w jego stronę, choć gdyby odważył się to zrobić, z pewnością pomogłoby mu zrozumieć zabarwiony dwuznacznością dowcip.
Gdy usłyszał pełen hałasu dźwięk tysięcy wieszaków uderzających o siebie w ruchu, nerwowego przeszukiwania, subtelnego odgłosu, stosu ubrań, które najpewniej w ferworze poszukiwań znalazły swe miejsce na podłodze, dopiero wówczas pozwolił sobie na zmianę kierunku własnego spojrzenia, które utkwiło nagle na dwóch szczurkach poruszających się w puchowatości koca. Jeden z nich, ten większy i beżowy bezpardonowo oparł się przednią łapką o nogę Hiroshiego, stając na dwóch tylnych łapkach, pozwalając sobie na szybkie ruchy różowego noska, który z zaciekawieniem niuchał materiał jego spodni. Uśmiechnął się szeroko z rozczuleniem wskutek tego widoku, przetaczając spojrzeniem na druga szczurzycę, która ewidentnie była bardziej zainteresowana kocem, choć i na nim musiał pozostać, obcy dla niej zapach nieznajomego. Był tak zajęty obserwacją dwóch uroczych stworzeń, że nawet nie zwrócił uwagi na nagłą ciszę, jaka zapanowała we wcześniejszym chaosie splecionym z dźwięków za regałem. Nie dostrzegł nawet jak Kou mignął bezgłośnie przez salon do kuchni, by wrócić do niego z dwoma kolorowymi kubkami kawy. Dopiero wtedy gdy dźwięk porcelany, kładzionej na drewnianym stoliku dotarł do jego uszu, zauważył obecność swojego przyjaciela i zwrócił ku niemu własne spojrzenie. Dostrzegł tonący w odcieniach różu outfit, trochę przywodząc na myśl zjawiskową kreację z Yamazakury. Widząc przesłodzony do granic możliwości sweter z naszytym misiem, pomyślał, że wyjątkowo pasowałyby mu do tego namalowane na kościach policzkowych serduszka, które pamiętał tak doskonale. Choć nawet i bez tego prezentował się wystarczająco bardzo.
Pamiętał własne ciche oburzenie, na widok równie krótkiej spódnicy, kiedy zobaczył go po raz pierwszy w tym barze, gdy nie potrafił zrozumieć powodu robienia z siebie baby. Dzisiaj widok ten nie robił na nim większego wrażenia, poza przyznaniem prawdy, jaką był fakt posiadania przez Pszczółkę wyjątkowo długich i zgrabnych nóg. Teraz krótka, kraciasta spódniczka nie zmieniła jego przekonań, ale też nie wzbudzała tylu emocji, jakie czyniło nagie subtelne ramię, które jego umysł na nowo przywołał w pamięci, ponownie paląc jego twarz niezrozumiałym dla otoczenia rumieńcem.
— Dziękuję. — wydukał nieśmiało, wlepiając wzrok w kubek w fioletowych odcieniach z pozłacanym gwiazdozbiorem i księżycem. W gruncie rzeczy cieszył się z możliwością picia jakiekolwiek napoju z kubka, gdy w większości przypadków goszcząc w czyimś japońskim domu, zostałby uraczony tradycyjną czarką. Przywodząc mu na myśl koreański alkohol. Magkeolli (koreańskie białe wino) bowiem piło się w jego kraju właśnie z takich czarek, sprawiając, że nigdy tak naprawdę nie przywykł do nich, mieszkając tutaj w Japonii.
Zachęcony widokiem, jakim było delikatne pogładzenie przez Kou białoczarnej szczurzycy, zbliżył swoją dłoń do tej wciąż znajdującej się przy jego nodze, zapytał:
— Mogę ją pogłaskać?
Zwrócił wzrok na beżowe futrzaste stworzenie, które nadal zajęte było poznawaniem jego zapachu.
Jego pytanie mogło bawić, ale prawda była taka, że nigdy nie posiadał zwierząt, nie mając tak naprawdę żadnej świadomości jak się z tymi uroczymi stworzeniami obnosić.
Nie potrafił już ukryć szerokiego nieco rozbawionego uśmiechu, kiedy obserwował futrzastego naleśnika, który leżał na nodze Kou, czyniąc oczami jakiś dziwny, niezrozumiały mu ruch.
— Zjeść? — powtórzył za nim wyraźnie zdziwiony, że taka propozycja wychodzi ze strony Zielonowłosego.
— Wybierz coś. — odpowiedział bez wahania. — Przecież wiesz, że i tak zjem wszystko.
— Pod warunkiem że ty także to zrobisz. — spojrzał na niego nieco podejrzliwie, wciąż się jednak uśmiechając.
— Mają jakieś imiona? — spytał, wracając do tematu szczurzyc, znów wlepiając w nie wyraźnie zaciekawione spojrzenie.
@Naiya Kō
Ye Lian, Arihyoshi Hotaru and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Doprawdy jest to nieprawdopodobne i nie do pojęcia, że jakiś z naszych oprawców mógł mieć w sobie kiedyś pierwiastek dobra, który mu zabrano. Zło rodzi zło, czasem nawet w najbardziej wrażliwych jednostkach, jeżeli ich własne dobro okaże się zbyt kruche. Szczególnie u małych, niewykształconych istot, dla których nawet maleńka cząstka zła była wystarczająca, by wykiełkować z czasem w ogromne drzewo. Z drugiej strony Hiroshi miał pełne prawo uważać, że jego ojciec nie należy do tej grupy, że choćby zaistniał w zupełnie innym środowisku, byłby wciąż tym samym chujem. W końcu nikt inny, jak własne dziecko, nie znał tak dobrze zachowań jakie prezentował dorosły w chwilach za zamkniętymi drzwiami. Dziecko jest słabe, zależne, bo takim je stworzyła natura. To dziecko się przystosowuje, nawet jeśli wydaje się buntować. W prawdzie jednak wszystkie rzeczy które robi do pewnego momentu kręcą się wokół przeżycia, jakie tylko rodzic może im zapewnić. Mechanizm równie naturalny co odruchowe zamykanie oczu gdy coś leci w naszą stronę, a jednak tak często niepoznany, niepozorny i równie naturalnie wykorzystywany przez słabych moralnie, niedojrzałych rodziców. Tego nie doświadcza przyjaciel, współpracownik, najczęściej nawet partner. To właśnie dziecko wie najlepiej, do czego ten człowiek jest zdolny. Nawet, jeśli ono samo może stać się zaślepione na jego problemy, fakt faktem, to ono doświadczało wszystkich czynów rodzica na każdej części siebie.
Gdy Nai myślał o swoim ojcu, w głowie pojawiała się blokada, której nie chciał za wszelką cenę naruszać. Szklana ściana którą wybudował w swojej głowie sprawiała, że każde spojrzenie za nią przypominało, jak bardzo szkło jest kruche i jak łatwo jego tarcza może się rozlecieć. Dlatego... Nawet na nią nie patrzył. Choć normalnie próbował mieć wgląd w ludzi i wierzyć w istnienie tej cząstki dobra, dalej nie chciał patrzeć w paszczę bestii. Wystarczało mu, że nią była. Dlatego właśnie, jeśli Hiroshi cokolwiek więcej by mu odpowiedział, nie polemizowałby. Nie próbował by zmieniać jego światopoglądu czymś tak idiotycznym jak wmawianie mu że bestia zajmująca również w jego głowie bardzo złe miejsce, była tylko skrzywdzona. Kiedy ofiara sama staje się drapieżnikiem, wszystkie jej krzywdy w pewnym momencie wymazują się, dlatego nie zawsze warto w ogóle mówić o tym, kto z jakiego powodu się nim stał. W końcu jeżeli przypadkiem przekroczysz prędkość, nadal dostaniesz mandat. Sam Kou także nie wierzył w ludzkie dobro ze względu na innych, a bardziej ze względu na siebie. Łatwiej było mu żyć z myślą że musi dać po głowie jakiemuś zbłądzonemu idiocie, mającym ze sobą problemy, niż że na każdym kroku czyha na niego rodzone zło w czystej postaci. Ta mentalność pomagała mu zwyczajnie nieco bardziej akceptować rzeczywistość. Z resztą też, pokrywała się z jego doświadczeniem z luźnych spotkań z ludźmi, których miał prawdopodobnie więcej niż Hiroshi. Był otwarty, charyzmatyczny, nawet zanim jeszcze wyszedł z szafy jako drag. Nawet w najgorszych śmieciach widywal ten słaby punkt, w który należało uderzyć, by ten okazał słabość. Nie ważne, czy była to cisza czy agresja - w mniemaniu Kou człowiek od urodzenia zły nigdy nie dawał się kopnąć, bo nie miał w sobie nic, co uderzyłoby jego wrażliwość.
Komplement może nie bezpośrednio zamierzony, jednak rzeczywiście miał szczególne miejsce w głowie Kou. Jego zdanie na temat snycerza samo w sobie było komplementem, choć nie zdawał sobie jeszcze sprawy, z jaką mierzyło się to wzajemnością. Pamiętał dobrze ten dzień, kiedy się poznali. Cały zapłakany, mokry, obolały od uderzenia i z uruchomionym systemem paranoi był niemal pewien, że nieprzyjazny wcześniej czarnooki mężczyzna, który pojawił się potem w zaułku, mógłby również podnieść na niego rękę. Wstyd się przyznać, ale nie wyglądał mu na pacyfistę. Elementy jego wyglądu, choć cieszące oko, zdawały się nie być w ogóle dopasowane do jego prawdziwej osobowości i wrażliwości, poza zdystansowaniem jakie jego styl ubioru wyrażał ponad wszystko. A jednak, nie ważne ile i jak bardzo nie próbował go sprowokować, Hiroshi pozostawał nieugięty jak nikt inny. Kou dobrze wiedział jak bardzo potrafił wbijać szpilę i jakie wiązały się z tym reakcje. Sprawdzał poziom cierpliwości niemalże każdego tak na wszelki wypadek, a w porównaniu do znacznej większości ludzi jakich kiedykolwiek poznał... Hiroshi był prawdziwym aniołem.
I była to jedna z rzeczy, która tak niesamowicie go do niego przyciągała. Choć sam bywał na swój sposób agresywny, nawet pozornie małe ślady fizycznej agresji potrafiły zablokować go przed kimś na amen.
- Kiedyś usłyszałem, jak jeden kumpel śmiał się z drugiego po szkole. - Postanowił jeszcze dodać, jakby jego wypowiedź to było za mało, gdy przyszedł mu do głowy przykład.
- Nie powtórzę tego teraz, ale był bardzo okrutny. Podszedłem tylko i powiedziałem,
że jego matka pewnie też lubi być tak szmacona. - Uśmiechnął się pod nosem, świadomy, jak musiało to zabrzmieć.
- Jego matka nie żyła. Uwierz mi, zmierzył mnie, był wkurwiony, ale pięknie zamknął buźkę i odpuścił. -
- Dzięki, ale najadłem się już... - Zerknął na niego pytająco. Najadł się? Ale kiedy, przed wyjściem? Wziął coś, kiedy nikt nie patrzył? Pytania w jego głowie nie miały większego sensu, tak jak większego sensu nie miał stan w którym znajdował się umysł Kou. Dlatego też do niego nie dotarła nawet w domyśle ani ta uszczypliwość, ani sugestia, ani sens całej sytuacji, bo zwyczajnie nie za dobrze łączył w tym momencie fakty. Dlatego też, nic nie odpowiedział.
Czy była w tym subtelnie niesubtelnym ruchu jakaś zalotność czy też nie, wciąż dla draga było to coś specyficznie tylko dla niego, traktowane jak swego rodzaju sacrum. Nie wiedział do końca sam, dlaczego. Czy kot wie czemu nie pozwala dotykać swoich łapek? Może właśnie dlatego to robi, bo są delikatne i łatwo je uszkodzić? Dłonie Kou zapewne doświadczyły już niejedno w temacie takiego uszkodzenia. Z resztą, w dalszym ciągu trzymanie się za rączki dalej kojarzyło mu się bardziej z czymś, co robią pary niż po prostu bliscy sobie ludzie, co było jeszcze bardziej sprzeczne z tym, co mu powiedział o sobie jakiś czas temu, jednak nie zrażał się. Jeśli miał sam zaoferował mu taką możliwość, chciał go teraz trzymać za tą dłoń, nie myśleć o niczym innym. Czuł się dzięki niej z resztą spokojniejszy.
A wtedy... wtedy to usłyszał.
Bez podniesienia głosu, bez żadnej groźby czy nawet głupiego proszenia o zmianę. Hiroshi nie był głupi. Nie był też agresywny, zły, swoimi słowami tylko jeszcze bardziej potwierdził, że nie zasługiwał na to wszystko co Kou mu dziś zgotował. A jednak... mimo tej całej świadomości czuł się coraz większym chujem, że nie może mu szczerze powiedzieć głupiego "już nigdy więcej tego nie zrobię". Miał nieznośne wrażenie, jakby było ich w ten sytuacji trzech. Kou, Hiroshi i Alprazolam, z czego ten ostatni był niereformowalną częścią niego, nad którą nie miał zupełnej kontroli. Czasem wmawiał sobie, że jest inaczej, że gdyby chciał, mógłby odstawić to cholerstwo z dnia na dzień. Nic takiego jednak do tej pory nie miało miejsca, ale przecież po co miał to robić, skoro w żaden sposób nie interesował się swoim życiem i bezpieczeństwem? Nie miał w sobie tego zapalnika, nie miał przyszłości widzianej daleko przed sobą. Żył z dnia na dzień nie wiedząc co zrobi jutro, nie snując już więcej planów. Swojego pracodawcę okłamał z pełnym przekonania uśmiechem, gdzie widzi się za 5 lat. Bo widzi się w tym samym miejscu co teraz - a może nawet nigdzie. Stąpa po krawędzi pokruszonego krawężnika, trochę bojąc się że skręci kostki, ostatecznie dochodząc do konkluzji, że nie ma dość dobrego powodu by o nie zadbać. Że nie jest to warte zachodu.
— Okłam mnie. —
Uniósł nieco głowę, czując jak te cholernie dopierające słowa na wylot przebijają mu gardło. Na sekundę otworzył oczy szeroko. Ta odpowiedź była ostatnim czego by się spodziewał.
- Okłam mnie, jeśli musisz. -
Zdawało się że zmrużył powieki, choć te tak właściwie opadły w bezsilności. Zielonkawe oczy wciąż błyszczały się, trzęsąc blaskiem złożonym ze smutku.
— Muszę to usłyszeć... -
Ten błagalny ton poruszył go do reszty. Zmusił wręcz do wypowiedzenia zdania, które tym razem, o zgrozo, tak bardzo chciałby móc powiedzieć szczerze. Było to jednak nawet dla niego, regularnego kłamcy, zupełnie nienaturalne i niekomfortowe; okłamywać kogoś z pełną świadomością, że o tym wie. Co gorsza, w temacie który był tak okrutny, stanął między młotem a kowadłem. A mógł zejść z tego przeklętego krawężnika, który teraz rozdzielał te dwa przymioty. Choć było to niby oczywiste, nigdy nie spodziewałby się, że krocząc po nim tak długo po czasie zorientuje się, że gdy nie będzie mógł już dalej iść, z obu jego stron pojawi się druzgocąca przepaść.
Zawahanie którego nie widział, nie chciał widzieć snycerz znów objawiło się w postaci odruchowo zagryzionej wargi. Często to robił, zwykły tik nerwowy pojawiający się gdy nie wiedział co ze sobą zrobić. Tak jakby miało to zastymulować jego ciało do powrotu na ziemię, gdy umysł błądził w labiryntach myśli.
Wziął głęboki, ciężki oddech, jakby szykował się do wyrecytowania formułki na szkolnym przedstawieniu.
Hiroshi tego potrzebował. Nie miał śmiałości mu odmówić, po tym co mu dzisiaj zrobił.
- Nie wezmę ich nigdy więcej... -
Pokiwał głową przymykając oczy jeszcze bardziej, ściągając brwi załamany, skupiając wzrok na własnej dłoni schowanej w dłoni snycerza.
- Obiecuję. - Dodał czując jak chłodny dreszcz spływa mu po plecach. Nie było odwrotu. Musi się przynajmniej postarać, tak, jak tylko będzie w stanie. Nie chciał być widziany więcej w takiej sytuacji, nie chciał by ktoś musiał się o niego martwić, nie chciał by Hiroshi doznawał kiedykolwiek więcej tego lęku. Jednak... czy to naprawdę możliwe? Czy słaby K mógł wygrać z wielkim X wypisanym na opakowaniu, w którym każdy listek zawierał w sobie zaklęcie - "potrzebujesz mnie. Wiesz o tym".
Jednocześnie wiedział, że być może zdradził się na dobre. Jego głos nawet gdy kłamał intencjonalnie, brzmiał zupełnie naturalnie, nie zawahał się, nie zająknął, nie złamał. Gdyby Hiroshi go wcześniej o to nie poprosił, mógłby poznać to pięknie opakowane oszustwo jedynie po jego mimice, i to głównie dlatego, że tego dnia, nietrzeźwy, średnio umiał nad nią władać. Czy Hiroshi domyślał się już, że ma do czynienia z absolutnym łgarzem, który posunie się do wszystkiego żeby inni myśleli że wszystko jest dobrze? Żeby ochronić tych najbliższych od zła, którego ten świat oferował już w nadmiarze, a tych dalekich zwodzić i trzymać za lejce? Spojrzał na niego badawczo, jakby próbował wyczytać coś z jego twarzy, jednak nieskutecznie. Obraz wciąż był jakoś tak niepołączony z myślą, nie dając mu szans by odczytać najprostsze sygnały.
Tym razem, mimo ciężaru który znał, chciał być szczery. Prośba Hiroshiego jednak sparzyła go lekko, dając sygnał ze może rzeczywiście powinien był od początku wziąć ciężar kłamstwa na swoje barki, zamiast tak okrutnie się nim dzielić. Że nie popełni tego błędu ponownie.
Mimo słabości która opanowała kończyny mężczyzny, sam zacisnął swoją dłoń bardziej, odważając się na tyle, by uwięzionym w słabnącym objęciu kciukiem zacząć delikatnie gładzić powierzchnię jego skóry. Czując ją pod opuszkiem, starając przekazać, że mimo wszystko jest po jego stronie.
----
— Nie. —
- Jakie nie, kotek, no daj spokój. - Odparł niepoważnie, wciąż mając w głowie mylne wrażenie, że wszystko o czym Hiroshi mówi kręci sie dookoła jakiś narodowościowych kompleksów. Nie zdążył jednak pomyśleć co powiedzieć dalej, by go wybić z tej narracji, gdy ten nagle zrobił to w przeciwną stronę.
— Jeśli chcesz mi okazać szacunek, zwracaj się do mnie po imieniu. Nie tytułuj mnie jak obcego sobie człowieka. -
Nagłe zdziwienie wymalowało się na zapudrowanej twarzy. Zamrugał kilka razy.
Oji-chan... obcego człowieka...
Okay, dziwne.
Trochę mu się nie sklejało o co tu w ogóle chodzi, ale ostatecznie w ekstremalnie szybkim tempie zaakceptował że tak jest, i tyle. Wystarczyło że wpadło mu do głowy, że jakieś zawiłości międzykulturowe musiały tą sprawę mieszać. W Japonii również była istniała hierarchiczność w obrębie rodziny, ale nie spodziewałby się w kraju z którego pochodził Hiroshi dziadek był kimś definitywnie obcym.
- O-okej. Skoro tak... - Dodał, wciąż zdziwiony. -Ty też mnie nigdy więcej tak nie tytułuj, Hiro. - Kąciki ust uniosły się gdy intencjonalnie skrócił jego imię, omijając wszelkie tytuły i formalności. Przychodziło mu to bardzo łatwo, prawdopodobnie dużo łatwiej niż większości Japończyków, nie widział szacunku jako elementu związanego z kulturą. Szacunek albo się miało, albo nie. A sam bardzo dobrze wiedział, jak okazywanie go potrafi kogoś oszukać. I tylko wtedy gdy było mu to potrzebne tego używał, nie rozumiejąc jak ludzie tak łatwo nabierają się na kilka prostych do wykonania rytuałów, za które wierzyli że mają do czynienia z kimś komu można zaufać. Wszędzie widział jak co sprytniejsi ludzie to wykorzystują, od zwykłych ludzi po polityków, przez lata nabierając do tego lekkiego obrzydzenia, którego wiele osób ślepo zapatrzonych w kulturę w ogóle nie rozumiało. Co znaczył ten szacunek, czy naprawdę zawsze dobry cel miał ukłon czy stosowna etykieta, która może uśpić twoją czujność i wprowadzić do jaskini lwa?
- I nie musisz się przede mną kłaniać. Z naciskiem na - przestań.-
Wciąż też zastanawiała go ta jego reakcja na pogłaskanie po głowie, które wyszło od Kou zupełnie odruchowo. Niby nie była jakaś... intensywna, jednak na ten krótki moment zawisła między nimi w powietrzu jakaś dziwna, gęsta aura, której nie mógł do końca zidentyfikować. W sumie... przyznał się przecież poprzedniego wieczoru, że sam zna również ból pędzącej w jego stronę ręki. Czy mógł... czy mógł mu o tym wszystkim przypomnieć? Myśl dotarła do niego po czasie, bo głaszcząc go był wpatrzony jak w obrazek i po chwili dopiero zrobiło mu się z tym źle. Z drugiej strony nie odrzucił go w żaden sposób, miał normalny ton zupełnie chwilę poźniej. Musiał więc dołożyć od siebie coś jeszcze, mając nadzieję odrobinę zrekompensować mu ten negatywny fragment zaistniałej sytuacji.
- Nie traktuj mnie jak obcego sobie człowieka. Tak, jak powiedziałem, sweety... tu jesteś zawsze swój. -
Kou rzeczywiście znał swoją wartość przynajmniej jeśli chodzi o ciało, ludzie niejednokrotnie to zauważali, w każdym jego ruchu dało się to odczuć. Nie była to w tym momencie irytująca arogancja, a zwykłe eksponowanie cząstki tego, co ma do zaoferowania. Nic, co ludzkie nie jest mi obce było sentencją która bardzo głęboko trwała w jego własnym kodeksie moralnym, nawet jeśli została pierwszy raz wypowiedziana tysiące kilometrów stąd. Skrycie tematy starożytnego Rzymu bardzo go interesowały, jednak to nie stąd wywodził się jego brak granic. Był to raczej wynik większej ilości składowych, spośród których pochodzenie z kraju o zupełnie innej wizji tabu niż w reszcie świata, było jedną z nich. Nie miał zielonego pojęcia, jak to jest czuć do tego aż tak straszną obawę, tym bardziej że miał za sobą doświadczenia, które pozbawiły go resztek lęków przed tym wszystkim na zawsze, nawet jeśli pod kątem psychicznym nie wpłynęły na niego dobrze. Może poniekąd też dlatego mógł być dla Hiroshiego tak nienaturalnie pewny siebie? W zasadzie, myślał że nacisnął na niego obawą że zaraz ściągnie z siebie cały ten szlafrok, czego oczywiście by w tej chwili nie zrobił. Nigdy by się nie spodziewał, że widok samego ramienia może być dla kogoś bardziej przejmujący, niż fakt, że co rano słońce wstaje. Jedna z najbardziej zwyczajnych części ciała, jak nos czy kolana w oczach draga, była w oczach snycerza czymś więcej.
Za to jego ucieczka z miejsca zdarzenia wydawała się dla pszczółki nieco zagadkowa, podejrzana. Sam w prawdzie, parę lat temu, jako szczyl mógłby uciec z takiej sytuacji tylko pod warunkiem że czułby coś co wydawałoby mu się nie na miejscu. Coś raczej... romantycznego. Czyżby nieintencjonalne trafił na trop? Nawet jeśli tak, to było wciąż za mało.
Niemal biegnąc ze szczurami do Hira zuważył drobne zaczerwienienie rozpływające się po jego twarzy, jednak nie miał w tej chwili śmiałości by je skomentować. A w zasadzie nie chodziło nawet o ośmielenie, którego chłopakowi przebiegającemu się w babskie ciuszki z pewnością nie brakowało, a poczucie, że jeśli ten kolor jest symbolem dodającym kolejnego puzzla do układanki jego podejrzeń, to zwracaniem na to uwagi mógłby go zniechęcić.
Nie rozumiał jednak absolutnie, że mógł wzbudzić w nim zniesmaczenie wobec siebie swoim żartem. Wymieniali podobnych wiadomości setki, przez co był przekonany, że nie odbierze jego słów na poważnie. Nie miał z resztą czasu tego analizować, chwilę później już przerzucał nerwowo wieszakami z których ubrania lądujące na podłodze łaskawie wrzucił w nieładzie na łóżko, by jak najszybciej powrócić do swojego gościa.
- Ależ żaden problem. - Odparł przyjaźnie, obserwując mężczyznę wpatrującego się najpierw w kubek, by następnie wlepić spojrzenie w głaskaną przez niego kulkę.
- Mogę ją pogłaskać? -
Uśmiechnął się słysząc to pytanie, szeroko, jak zawsze gdy był w pełni rozluźniony. Patrzył na Hiroshiego wciąż tak, jakby go skanował.
- Oczywiście, skarbie, głaskaj ile dusza zapragnie. - Odparł wciąż delikatnymi ruchami kciuka gładząc ukrytą pod jego - jednak niemałą - dłonią puchatą roladę. - Dziewczyny to rexy. Są w dotyku jak małe misie. A w sercu, jak anioły. - Uśmiechnął się zatroskanie patrząc na wciąż przejętą czułym dotykiem szczurzycę. Rzadko można było zobaczyć ten wzrok draga, zupełnie pozbawiony naturalnej dla niego podejrzliwości. Gdy miał przed sobą malutkie zwierzę, jego lęk wydawał się zupełnie gdzieś ulatywać, pozostawiając miejsce uldze w ciążącym na żoładku istnieniu. Może i ludzie byli potworni, zawsze budzili gdzieś mniejszą czy większą odrazę, potrafili zniszczyć nawet kogoś kto był im najbliższy. Ale szczury? Mimo wykazywania tylu tak silnych zachowań społecznych, mimo walk które potrafiły ze sobą toczyć każdego dnia, zawsze pod jego koniec wracały do siebie jakby nic się zupełnie nie stało. Ludzie otaczający Kou do tej pory zaś niejednokrotnie dowiedli, że było im bliżej do chomików. Mogli do pewnego momentu żyć ze sobą w zgodzie, aż brat który wczoraj przytulał nie został rozdarty na kawałki.
Nie był za bardzo zadowolony z odpowiedzi w temacie jedzenia. Nie tylko dlatego, że snycerz nieświadomie przyparł go do muru, zwracając uwagę że on też ma coś zjeść. Pewnie i tak by zjadł, coś, ale zaznaczenie użyte przez Matsumoto potraktował jako warunek, że zje trochę więcej niż te coś, które miał w zwyczaju. Ale też... Czuł się zobowiązany. Po tym, co wczoraj dał mu doświadczyć, coraz mocniej kłuły go wyrzuty sumienia. Spojrzał badawczo na Hiroshiego, nieco przygaszony, zatopiony we własnych myślach. Czuł, jak w nich tonie; z każdą myślą której pozwolił się ziścić, pozwalał swojemu samopoczuciu lecieć prosto w dół. Jak zawsze był w tym szybki, nagły, zmienny jak wielkość płomienia roznoszonego przez wiatr. Nie, wystarczy. Nie miał czasu się tak nad tym wszystkim zastanawiać, gdy przyjaciel był tuż obok. Nie chciał się przy nim łamać, zmusić go tym znów do niepokoju, którego wczoraj musiał doświadczyć aż nadto. Smutek i współczucie były w tej chwili wskazane, lecz uznał że zostawi to sobie na później, bo najlepszym co potrafił dla niego zrobić, było odwrócenie uwagi od tej sprawy. Nie rozdrapywanie jej.
- Ohhh no nie bądź taka gwiazda, mów na co masz ochotę. - Niemal teatralnie prychnął po czym uśmiechnął się szeroko, patrząc snycerzowi w oczy, wymierzając w niego naciskającym spojrzeniem. - Zjem. Jak ty wybierzesz. - Nalegał ściskając usta jak naburmuszony, wciąż mając obawę, że rzuca słowa na wiatr, bo prawdopodobnie nie podoła ogromnej - w jego oczach - porcji, składającej się z czegoś więcej niż kilka kawałków sashimi. Snycerz mógł zauważyć, jak chętnie pszczółka pochłania te surowe ryby, jakby nic bardziej stałego nie przechodziło mu tam samo przez gardło.
- Nezumi. - Wskazał palcem na głaskaną przez siebie istotkę. - I Hoshi. - Zwrócił go w kierunku szczurka, który właśnie szukał u Hiroshiego atencji. Był ciekawy, czy skojarzy znaczenie tych słów, w końcu niemal perfekcyjnie władał japońskim. Przynajmniej do czasu, aż jego umiejętności nie zawahały się pod wpływem procentów.
- Jak się czujesz...? - Nie powstrzymał się jednak. Dodał ostrożnie, spoglądając gdzieś w bok. Chciał, naprawdę chciał go wybadać pod tym kątem, ale pojawiło się w nim po chwili przeczucie, że bezcelowe będzie to pytanie, które tylko przeszyje Hiro wspomnieniem wczorajszej nocy. Mimo tego nawet, czuł się jak głupi, ale po prostu musiał je zadać. Nie zdawał sobie być może nawet sprawy, że nie chodziło o to, jaką dostanie odpowiedź. Czy będzie pozytywna czy nie, wyjdzie na jedno, bo sam przecież nie wierzył że po tym co malowało się na jego twarzy wczoraj, dziś będzie czuł się świetnie. Poniekąd chciał zobaczyć, czy skłamie. Potwierdzić sobie, że tak samo jak Kou nie mówi czasem całej prawdy, a szczególnie w temacie własnych odczuć. Ale ponad tym wszystkim wisiała zupełnie inna wizja. Czuł się odpowiedzialny za to, jak się teraz czuje snycerz. Więc jeśli nie mógł dotrzeć do jego wnętrza, ale mógł tym pytaniem chociaż z zewnątrz dać mu odrobinę poczucia że ktoś się nim interesuje, to uznał, że warto je delikatnie zadać. I dlatego właśnie chciał by wybrał jedzenie. Chciał, by poczuł się lepiej, nawet jeśli kłuła go nieznośna świadomość, że pewnie jeszcze długo niczym mu wczorajszego widoku z głowy nie wymaże.
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Ye Lian and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Czas, w którym Naiya uciekał myślami od własnego oprawcy, wyrastającego w niezrozumieniu i bezuczuciowości rodzica, myśli Hiroshiego nie potrafiły odnaleźć drogi ucieczki, bo nie sposób było nie spoglądać na tę historię, która naznaczyła jego duszę bliznami, znacznie bardziej okaleczającymi niż te widoczne na jego rękach, spowodowane nieostrożnie dzierżonym w dłoni dłutem. Hiroshi nie mógł od niego ot, tak uciec.
Bo widział go, za każdym razem kiedy zerkał w lustro, sprawiając tym samym, że prześladujące wspomnienia wracały do niego każdego dnia, nie dając mu nawet jednej doby wytchnienia. Z czasem nauczył się nie spoglądać we własne czarne tęczówki, skupiając swój wyczulony wzrok w całości na eleganckim układaniu włosów czy skracaniu zadbanego zarostu, którego nie mógłby pozbyć się całkowicie, w obawie, że wyraźnie zaznaczona szczęka pozbawiona włosków przywoła wizerunek ojca w najmniejszym detalu. Nie patrzył sobie w oczy nawet kiedy niemal obsesyjnie szczotkował zęby w wytresowanym od dzieciństwa rytuale. I choć jego ojciec czynił dokładnie to samo, nigdy tak naprawdę nie potrafił skojarzyć go z tą prostą czynnością. Wszystkiemu winna była jego surowa w swojej naturze twarz, na której nigdy nie uświadczył nawet najmniejszych oznak uśmiechu.
Nie potrafiłby dostrzec faktu, że jego własny wyśniony wprost z koszmaru wspomnień potwór, też był kiedyś człowiekiem, którego skrzywdzono. Nie mieściło mu się to w głowie, która wciąż pamiętała echo pełnych ciosów wydarzeń. Nie pamiętał swego ojca w innym wydaniu, bo podniesiona w niewypowiedzianym gniewie dłoń, była pierwszym jego wspomnieniem, a potem każdym kolejnym, ilekroć o nim myślał.
Dlaczego nie mógł się z tym zgodzić? Bo sam się nie zmienił w pozbawionego uczuć robota, bo za /potwora niestety miał już siebie od dawna, wraz z chwilą gdy palec w zmuszeniu umieszczony na spuście pordzewiałego kałasznikowa splugawił go winą, czyniąc z niego mordercę. Daleko mu zatem było do anioła, bo choć usilnie starał się odkupić własne grzechy, podskórnie i tak wiedział, że nie zostaną mu one nigdy odpuszczone. Fakt niewidoczności śladów fizycznej agresji nie sprawiał, że nie istniały. Były schowane, głęboko w toczonych traumą synapsach.
Z wyraźnym zdziwieniem śledził słowa swojego rozmówcy, błądząc skupionym spojrzeniem po całości eteryczności tej rozmazanej makijażem twarzy. Wyglądał dość zabawnie, zważając na fakt znaczenia słów, jakie wydobywały się z jego ust. Pozwolił mu dokończyć całość przedstawionego wspomnienia, nie chcąc mu przerywać w obawie, że otumaniony zwodniczą substancją umysł zgubi gdzieś wątek, a on tak bardzo chciał chłonąć każdą z informacji, która padała z tych zniewieściałych warg.
— Jeśli był okrutny wobec tego drugiego, to żaden z niego kumpel. — odpowiedział, wyraźnie nie zgadzając się z tym sformułowaniem. — Przyjaciele nie są wobec siebie okrutni, czyż nie? — zadane pytanie zawisło z zawahaniu, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że o przyjaźni wie chyba mniej niż ktokolwiek inny na świecie. Mimo że Alaeshę jak i za równo Kou traktował jako swoich przyjaciół, nie mogło ujść jego uwadze, że nigdy wcześniej nie posiadał żadnych relacji. Dlatego patrzył na niego badawczo, nawet jeśli zadane przed chwilą pytanie mogło nieintencjonalnie wybrzmieć retorycznie.
— Odpuścił. — powtórzył za Zielonowłosym, jakby starał się przyswoić te słowa. — Ale zdajesz sobie sprawę, że nie każdy byłby skłonny odpuścić, a skierować swoją agresję wprost na ciebie? — zapytał, patrząc na niego znacząco, choć pewne było, że Zielonowłosy niejednokrotnie odczuwał jej skutki. Widział to w jego oczach, tamtego wieczoru, gdy spotkał go po raz pierwszy, a żółtawe drżące w trwodze tęczówki przypominały mu o jego własnym lęku.
Nie mógł dostrzec żadnej reakcji mogącej świadczyć o jakimkolwiek zawahaniu, gdy prosił go o niebywale pokrzepiające w wybłaganiu kłamstwo, które wypłynęło ze zniewieściałości ust bez najmniejszego zająknięcia. Pragnąca fałszywego zapewnienia świadomość nie zarejestrowała także poprzedzającego to piękne, wyreżyserowane oszustwo głębokiego wdechu. Nie patrzył na niego, przyjmując tę ulotność oszukanej ulgi, usilnie wciąż przymykając powieki, chcąc polegać w tej chwili wyłącznie na zmyśle słuchu, które ze starannością pielęgnowały mu w pamięci tak potrzebnych mu do funkcjonowania usłyszanych wyrazów.
— Nie wezmę ich nigdy więcej... Obiecuję.
Słowa, które winny były wypłynąć na samym początku, przyniosły chwilową równie ulotną ulgę, odwodząc go od niepokoju, który będzie do niego wracał, ilekroć oszukiwany umysł nie uświadomi mu, że sam wymusił na nim te słodkie kłamstwa.
Nawet jeśli niepozorne opakowanie z niewielkimi, białymi pastylkami i wielką nadrukowaną literą X zawierało w sobie nieme zaklęcie, któremu nie sposób było się oprzeć, po drugiej stronie barykady pojawiło się kolejne, tym razem wypowiedziane w błagalnym tonie, nie nieme, bo otulone głosem snycerza, a spod wydobywających się słów, można było odczytać "Potrzebuję cię", skrzętnie ukryte między wierszami w niedopowiedzianej trosce.
Zielonowłosy nie mógł wiedzieć, jak o wiele większą ulgę przyniósł Matsumoto ten niewymuszony dotyk delikatnego opuszka, który sunął raz po raz po powierzchni jego wyżyłowanej dłoni, dlatego trwał tak przez dłuższą chwilę w milczeniu, w całości skupiając się na uspokajającym ruchu zniewieściałego kciuka, zakończonego absurdalnie długą hybrydą.
---
Jakkolwiek dziwnym było dla Zielonowłosego postrzeganie przez Hiroshiego tak prostego słowa jak "dziadek", faktem było, że w nie tak odległej Korei hierarchiczny charakter tytułowania swojego rozmówcy znacznie różnił się od tego, obowiązującego w Japonii. W Korei nienależnie od podzielonej części tego półwyspu największym szacunkiem cieszył się zawsze najstarszy rodem mężczyzna — "dziadek", zgodnie z narzuconymi przed laty wartościami konfucjanizmu, które wymagały traktowania takiej osoby z ogromnym szacunkiem. Co więcej, miano to nie było zarezerwowane wyłącznie dla członka rodziny, ale dla każdego, o wiele starszego napotkanego na ulicy mężczyzny. Jednocześnie oznaczało to, że o wiele starsza kobieta automatycznie winna być tytułowana "babcią", niezależnie od tego czy z rozmówcą łączyły ją jakiekolwiek więzy krwi. I choć Hiroshi opuścił swój kraj już dawno temu, pewnych mentalności wpojonych od maleńkości nie dało się porzucić, nawet jeśli ten momentami tak bardzo starał się udawać Japończyka. Coś, co kłuło go jednak najmocniej, to fakt, że słowo "przyjaciele" było zarezerwowane wyłącznie dla równolatków, gdzie w kulturze Koreańskiej była to jedyna możliwa sytuacja, by czuć się z kimś na równi.
Ta w gruncie rzeczy niewielka, choć dzieląca ich różnica wieku, byłaby w jego ojczyźnie prawdziwą, niemożliwą do przekroczenia przepaścią, co sprowadziłoby się do tego, że znajomość z kimś o kilka lat młodszym od siebie, stałoby się niedorzecznością skazaną na niepochlebne komentarze i oceniające spojrzenia. (Choć już sam wizurek jego towarzysza nocnych rozmów jak i tonące w dwuznacznościach dowcipy z pewnością zepchnęłyby tę dwójkę na społeczny margines.)
— Ty też mnie nigdy więcej tak nie tytułuj, Hiro.
— Dobrze, już nigdy nie nazwę Cię dzieciakiem, Kou. — powiedział z rozbawieniem, wiedząc, że słowo to w Korei tak naprawdę nie niosło za sobą żadnego ładunku tytułowania. Nie miał jednak zamiaru na ten temat dyskutować, bo wciąż ciążyła mu nieznośna świadomość, że Kou może się domyślać, z jakiego kraju pochodził, nawet jeśli przypuszczenia te, miały w istocie skupiać się wokół Korei Południowej.
— I nie musisz się przede mną kłaniać. Z naciskiem na...
Właśnie miał mu się po raz kolejny pokłonić, do czasu gdy nie wybrzmiało stanowcze:
— Przestań.
W rezultacie jego sylwetka poruszyła się w nieco niezgrabnym geście, zaniechania wykonania wyuczonego, głębokiego skłonu, za który przeprosił... Lekkim pokłonem głowy.
Cóż, niektórych rzeczy nie będzie mu się zbyt łatwo pozbyć w labiryncie znajomości, których nigdy wcześniej nie posiadał, a w których przyszło mu się teraz odnaleźć.
"Sweety... tu jesteś zawsze swój." — za to także nieomal mu się nie pokłonił, nauczony kłaniania się na powitanie, w podziękowaniu, w przepraszającym geście jak i na pożegnanie. Za co ostatecznie podziękował mu rozczulonym, ostrożnym w swej naturze uśmiechu.
---
Koreańskie kąciki ust wygięły się nagle i mimowolnie ku górze, gdy tylko dostrzegł na jego eterycznej twarzy ten szeroki, niczym niewymuszony uśmiech. Ten jeden, jedyny spośród tak wielu odmian, które gościły zazwyczaj na tak skrupulatnie wymalowanych wargach. Tak bardzo charakterystyczny, że nie pomyliłby go z żadnym innym uśmiechem, a którego nie uświadczał zbyt często, gdy porcelanowe policzki unosiły się w beztroskości, a bystrość zielonkawego spojrzenia nie okazywała zwyczajowej dla niego podejrzliwości, skrytej pod kotarą niejednokrotnie sztucznie doczepianych rzęs.
— Lubię, gdy uśmiechasz się w ten sposób. — skomentował z lekkością, o dziwo tym razem nie przyjmując na policzku szkarłatnego rumieńca i nie poświęcając tym samym myśli temu, w jaki sposób mogłoby zostać to odebrane, bo choć pewne komentarze nierzadko powodowały u niego konsternację, tak charakter koreańskich komplementów narzucał mu pewien sposób myślenia, za którym ciężko byłoby nadążyć.
— Oczywiście, skarbie, głaskaj ile dusza zapragnie.
Słysząc to pełne entuzjazmu przyzwolenie w jego głowie, z lekkim wahaniem i dużą ostrożnością wyciągnął dłoń, by wierzchem wskazującego palca pogładzić beżowego szczurka po grzbiecie. Zaobserwował początkowe wycofanie gryzonia, co chwilowo poskutkowało przerwaniem tej czynności, którą ponowił po chwili, znacznie ograniczając nacisk na delikatności szczurzego futerka.
— Wybacz mi, proszę. Nie mam wyczucia. — powiedział łagodnym tonem, choć nie do końca było wiadomym czy zwrócił się tymi słowami do Kou, czy do małego stworzenia, gdyż pomimo uniesienia przygarbionej uprzednio głowy, jego spojrzenie wciąż pozostało spuszczone, wlepione wprost na znajdującą się pod jego dłonią szczurzycę.
Zadane następnie pytanie mogło natomiast już zasugerować, do kogo kierował uprzednio nieco przepraszający ton głębokiego głosu.
— Często z nimi rozmawiasz? — uniósł wzrok, by zerknąć najpierw na białoczarną puchatą kulkę skrytą pod eterycznością wytatuowanej dłoni, a następnie na Naiyę, gdy po chwili zorientował się, jak niedorzecznie musiało to zabrzmieć. — Znaczy, czy często do nich mówisz? — doprecyzował, a ciemne tęczówki na dobre zakotwiczyły się w siedzącym nieopodal niego przyjacielu, gdy przypatrywał mu się pytająco.
— Pewnie pomyślisz, że jestem nienormalny, ale ja często mówię do ptaków. — uśmiechnął się pod nosem, chwilowo odwracając spojrzenie od intensywnie zielonkawych w porannym świetle tęczówek, zupełnie jakby obawiał się dostrzec w ich blasku jakiejkolwiek negatywnie pobłażliwej dla jego wyznania reakcji. — Poprzedniej Zimy zrobiłem dla nich karmnik i od tamtej pory ptaki dotrzymują mi towarzystwa, ilekroć piję kawę w kuchni. — wytłumaczył pośpiesznie, dopiero po chwili zerkając badawczo w jego kierunku. Wypowiedziane przed chwilą w wyraźnym zakłopotaniu słowa niosły nieświadomy ładunek, który ciążył mu na sercu bardziej, niż umysł zdążył zarejestrować chęć wydostania się go na zewnątrz. Lecz gdyby ktoś wyjątkowo bystry zechciał ubrać to w nieco inne, odpowiedniejsze literki, przekaz byłby jeden.
Kiedy jesteś tak bardzo sam, że zaczynasz gadać do dzikiego ptactwa.
— Ja nigdy nie miałem zwierząt. — przyznał po chwili zupełnie szczerze, wpatrując się w puchatą, beżową kulkę, gdy delikatność jego głosu tak nagle spoważniała. Przetoczył rozbieganym spojrzeniem po dywanie, jakby szukał zgubionych uprzednio myśli, choć tak naprawdę starał się je teraz zgubić. Bo te ponownie zbiegły się ku jego oprawcy, ojca będącego wcieleniem zła, do cna przesiąkniętym propagandą czerwieni komunistycznego kraju, w jakim przyszło Hiroshiemu uprzedniożyć egzystować.
Przymknął oczy, gdy zmęczone wspomnieniami synapsy odnajdywały ukojenie w delikatności dotyku futra niewielkiej istotki, wciąż tak ufnie przyjmującej ciepło jego dłoni.
— Nie było to możliwe, gdy ojciec był... jaki był. — ośmielił się na to niejasne podsumowanie wiedząc, ze poprzedniego wieczoru powiedział mu o nim nazbyt wiele. Niezrozumienie rodzica dla jego wrażliwości wobec innych stworzeń nie była jednak jedyną barierą, przez którą nie mogło przebić się nawet najśmielsze marzenie kilkuletniego chłopca. W Korei Północnej co do zasady nie trzymano żadnych zwierząt jako pupili. Nawet psy były wówczas źródłem mięsa, choć Hiroshi jako potomek rodziny z wysokim Songbun nigdy nie musiał posuwać się do jedzenia psiny, posiadając stały dostęp do wieprzowiny, drobiu czy owoców morza, w przeciwieństwie do niższych warstw społecznych, które mogły pozwolić sobie na taki luksus tylko raz w roku.
— I tak myślę, że w zasadzie dobrze się stało. — zaczął nieco tajemniczo, po to, by po chwili rozjaśnić zawahanie, które zastygło przez moment na wargach, gdy pamięć wciąż przywoływała mu wizerunek ojca. — Bo nie powierzyłbym mu żadnego żywego stworzenia. — długie palce wciąż z delikatnością przejeżdżały po grzbiecie szczurzycy, a czarna toń tęczówek ponownie poczęła śledzić każdą z reakcji niewielkiego gryzonia. Było coś niebywale uspokajającego w fakcie gładzenia miękkości zwierzęcego futra, niewielkich ruchów maleńkiego stworzenia, które prawdopodobnie zaczęło zasypiać.
— Za to Su... — urwał dosłownie po sekundzie, uświadamiając sobie, że podanie w rozmowie pospolicie występującego w Korei żeńskiego imienia, mogłoby naprowadzić jego rozmówcę na pewien trop.
— ...to znaczy moja znajoma z przeszłości. — poprawił się niemal natychmiast. — Hodowała szczurki. Takie białe, laboratoryjne, z czerwonymi ślepiami. Kochane stworzenia. — przyznał, uśmiechając się delikatnie pod nosem. — Wcześniej miałem styczność wyłącznie z tymi szarymi, takimi z ulicy. — opowiadał, powracając myślami do wspomnień, które tak wyraźnie utkwiły mu w pamięci, gdy jako dziecko znacznie wydłużając czas powrotu do domu, znikał w ciemnych zakamarkach koreańskiego bloku, byleby nie musieć oglądać wiecznej dezaprobaty ojca, byleby skryć się przed uniesioną w niemym gniewie ręką. — Zimą szukały schronienia w piwnicy mojego rodzinnego domu. I choć ludzie wciąż wysypywali po kątach trutkę, by się ich pozbyć, były zbyt cwane, by się na to nabrać. Przekonałem się o tym, jak bardzo są inteligentne, gdy zacząłem przynosić im resztki. — zrobił krótką przerwę kiedy potrzebował zebrać myśli, wciąż wpatrując się w dwie szczurze istoty. — Z początku były nieufne i nie chciały nawet tknąć przynoszonego jedzenia, chwały się kiedy tylko się pojawiałem. Aż w końcu trafił się jeden ochotnik, na tyle odważny, by sprawdzić, czy nie staram się ich otruć. Wyobraź sobie, że pozostała część jego szczurzej rodziny odczekała kilka dni i dopiero wówczas zdecydowała się posilić wraz z nim, kiedy mieli pewność, że nie mam zamiaru ich zabijać. — pokręcił głową z lekkim rozbawieniem, choć to, co ledwie chwilę później wybrzmiało z jego ust, na nowo zasiało smutek w całości opowieści, którą zakończył w przejmującej puencie. — Rozmawiałem z nimi, to znaczy mówiłem do nich, nie mając tak naprawdę do kogo otworzyć gęby. Skarżyłem się im na ojca. Gdyby mnie kiedyś na tym nakrył, zapewne dostałbym wpierdol za te wszystkie brzydkie słowa na jego temat, a potem drugi, za marnowanie jedzenia i dokarmianie szkodników. — wzruszył ramionami, zupełnie jakby to kilkuletnie wówczas dziecko było gotowe na taki scenariusz. Ostatecznie Hiroshi i tak nie potrzebował "rozgniewać" własnego potwora, by ten w całości wyrażonej dezaprobaty wymierzył w jego kierunku, silną zaciśniętą w pięść dłoń.
— Sashimi — odpowiedział niemal bez zastanowienia na nacisk ze strony przyjaciela, by to jednak on wybrał posiłek, który miałby stanowić wspólne śniadanie, którego swoją drogą nawet nie planował...
Pamiętał za to dokładnie, że surowe kawałki świeżych ryb, były jedną z niewielu rzeczy, na które chętniej decydował się Drag, ilekroć wychodzili gdzieś coś zjeść. Świadomość, że posili się czymś więcej niż jednym kęsem czegokolwiek innego, działała na niego w pewien sposób uspokajająco. Jemu samemu w gruncie rzeczy było obojętne, co znajdzie się w menu porannego posiłku, nauczony szacunku do jedzenia, nigdy nie wybrzydzał, nawet jeśli coś niespecjalnie leżało w jego kulinarnych upodobaniach. Komunikat "mów, na co masz ochotę" też nie mógł tego zmienić, bo gdyby tylko mógł, wybrałby coś koreańskiego, na co nie mógł sobie z oczywistych pobudek pozwolić. Po pierwsze w obawie przed spędzającymi mu sen z powiek, domysłami na temat jego pochodzenia, po drugie nie miał pojęcia czy jego rodzima kuchnia w ogóle posmakowałaby Japończykowi, który prawdopodobnie nigdy nie miał z nią nic do czynienia, wszak kuchnia koreańska uchodziła za ostrą, stojąc w pewnej sprzeczności z kuchnią Japonii — aromatyczną, lecz znacznie delikatniejszą.
Uśmiechnął się szeroko, słysząc imiona uroczych szczurzyc, które towarzyszyły im od kilkunastu minut.
— Ładnie. — skomentował niemal natychmiast w odpowiedzi na "Nezumi".
— To jedno z moich ulubionych słówek, odkąd rozpocząłem naukę języka japońskiego. — wytłumaczył pośpiesznie, wlepiając wzrok w niewielką istotkę, na którą uprzednio Kou wskazał błyszczącą czerwienią hybrydy. — A tak w ogóle to piękny język.
Znacznie ładniejszy od koreańskiego...
— Aż taka z niej gwiazda? — zapytał z rozbawieniem na imię szczurzycy, którą właśnie głaskał.
— Jak się czujesz...?
Chwilowe znieruchomienie wspięło się wzdłuż kręgosłupa w reakcji na to niecodzienne mu pytanie. Ciemny wzrok, który uprzednio wbity był w rozmówce, uciekł w jakimś niezrozumiałym, rozbieganym akcie, by ponownie znaleźć się na podłodze. Nie miał pojęcia, co ma odpowiedzieć na to pytanie.
— Jesteś chyba pierwszą osobą, która mnie o to pyta. — przyznał ze szczerością w głosie, nienauczony odpowiadania na tego typu słowa, mimo że paradoksalnie sam, zadawał je z taką łatwością.
— Prywatnie. — doprecyzował po chwili, przypominając sobie, dlaczego brzmiało mu jednak tak dziwnie znajomo, gdy umysł na chwilę powrócił do ojczystego języka.
Pamiętał to natarczywe pytanie, ilekroć niechętnie siadał w fotelu u terapeuty, chcącego wyciągnąć z niego znacznie więcej niż był gotów mu dać. Lub to samo zadane jednak beznamiętnym tonem w gabinecie u psychiatry, który nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem, martwo wbijając wzrok w monitor komputera.
Uchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zastygłe zaledwie po sekundzie wargi milcząco się zamknęły, pod naporem korowodu myśli, który miał właśnie miejsce w jego głowie.
— Nie wiem... — przyznał cicho w niebywałą szczerością w głosie. Nie chciał go okłamywać, a zagubienie, które odczuwał od chwili, gdy uchylił powieki wraz z nadejściem poranka, nie opuściło go do tej pory.
— Czuję się...
— ...
— zdezorientowany. — dodał po dłużej chwili, potrzebując czasu, by odnaleźć w głowie to jedno, wyrażające wystarczająco wiele słówko.
— A ty...? — odbił przysłowiową piłeczkę, wciąż uważając, że jego odczucia nie miały w tej chwili większego znaczenia, bo to nie on, nałykał się wczoraj cukierków.
@Naiya Kō
Bo widział go, za każdym razem kiedy zerkał w lustro, sprawiając tym samym, że prześladujące wspomnienia wracały do niego każdego dnia, nie dając mu nawet jednej doby wytchnienia. Z czasem nauczył się nie spoglądać we własne czarne tęczówki, skupiając swój wyczulony wzrok w całości na eleganckim układaniu włosów czy skracaniu zadbanego zarostu, którego nie mógłby pozbyć się całkowicie, w obawie, że wyraźnie zaznaczona szczęka pozbawiona włosków przywoła wizerunek ojca w najmniejszym detalu. Nie patrzył sobie w oczy nawet kiedy niemal obsesyjnie szczotkował zęby w wytresowanym od dzieciństwa rytuale. I choć jego ojciec czynił dokładnie to samo, nigdy tak naprawdę nie potrafił skojarzyć go z tą prostą czynnością. Wszystkiemu winna była jego surowa w swojej naturze twarz, na której nigdy nie uświadczył nawet najmniejszych oznak uśmiechu.
Nie potrafiłby dostrzec faktu, że jego własny wyśniony wprost z koszmaru wspomnień potwór, też był kiedyś człowiekiem, którego skrzywdzono. Nie mieściło mu się to w głowie, która wciąż pamiętała echo pełnych ciosów wydarzeń. Nie pamiętał swego ojca w innym wydaniu, bo podniesiona w niewypowiedzianym gniewie dłoń, była pierwszym jego wspomnieniem, a potem każdym kolejnym, ilekroć o nim myślał.
Dlaczego nie mógł się z tym zgodzić? Bo sam się nie zmienił w pozbawionego uczuć robota, bo za /potwora niestety miał już siebie od dawna, wraz z chwilą gdy palec w zmuszeniu umieszczony na spuście pordzewiałego kałasznikowa splugawił go winą, czyniąc z niego mordercę. Daleko mu zatem było do anioła, bo choć usilnie starał się odkupić własne grzechy, podskórnie i tak wiedział, że nie zostaną mu one nigdy odpuszczone. Fakt niewidoczności śladów fizycznej agresji nie sprawiał, że nie istniały. Były schowane, głęboko w toczonych traumą synapsach.
Z wyraźnym zdziwieniem śledził słowa swojego rozmówcy, błądząc skupionym spojrzeniem po całości eteryczności tej rozmazanej makijażem twarzy. Wyglądał dość zabawnie, zważając na fakt znaczenia słów, jakie wydobywały się z jego ust. Pozwolił mu dokończyć całość przedstawionego wspomnienia, nie chcąc mu przerywać w obawie, że otumaniony zwodniczą substancją umysł zgubi gdzieś wątek, a on tak bardzo chciał chłonąć każdą z informacji, która padała z tych zniewieściałych warg.
— Jeśli był okrutny wobec tego drugiego, to żaden z niego kumpel. — odpowiedział, wyraźnie nie zgadzając się z tym sformułowaniem. — Przyjaciele nie są wobec siebie okrutni, czyż nie? — zadane pytanie zawisło z zawahaniu, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że o przyjaźni wie chyba mniej niż ktokolwiek inny na świecie. Mimo że Alaeshę jak i za równo Kou traktował jako swoich przyjaciół, nie mogło ujść jego uwadze, że nigdy wcześniej nie posiadał żadnych relacji. Dlatego patrzył na niego badawczo, nawet jeśli zadane przed chwilą pytanie mogło nieintencjonalnie wybrzmieć retorycznie.
— Odpuścił. — powtórzył za Zielonowłosym, jakby starał się przyswoić te słowa. — Ale zdajesz sobie sprawę, że nie każdy byłby skłonny odpuścić, a skierować swoją agresję wprost na ciebie? — zapytał, patrząc na niego znacząco, choć pewne było, że Zielonowłosy niejednokrotnie odczuwał jej skutki. Widział to w jego oczach, tamtego wieczoru, gdy spotkał go po raz pierwszy, a żółtawe drżące w trwodze tęczówki przypominały mu o jego własnym lęku.
Nie mógł dostrzec żadnej reakcji mogącej świadczyć o jakimkolwiek zawahaniu, gdy prosił go o niebywale pokrzepiające w wybłaganiu kłamstwo, które wypłynęło ze zniewieściałości ust bez najmniejszego zająknięcia. Pragnąca fałszywego zapewnienia świadomość nie zarejestrowała także poprzedzającego to piękne, wyreżyserowane oszustwo głębokiego wdechu. Nie patrzył na niego, przyjmując tę ulotność oszukanej ulgi, usilnie wciąż przymykając powieki, chcąc polegać w tej chwili wyłącznie na zmyśle słuchu, które ze starannością pielęgnowały mu w pamięci tak potrzebnych mu do funkcjonowania usłyszanych wyrazów.
— Nie wezmę ich nigdy więcej... Obiecuję.
Słowa, które winny były wypłynąć na samym początku, przyniosły chwilową równie ulotną ulgę, odwodząc go od niepokoju, który będzie do niego wracał, ilekroć oszukiwany umysł nie uświadomi mu, że sam wymusił na nim te słodkie kłamstwa.
Nawet jeśli niepozorne opakowanie z niewielkimi, białymi pastylkami i wielką nadrukowaną literą X zawierało w sobie nieme zaklęcie, któremu nie sposób było się oprzeć, po drugiej stronie barykady pojawiło się kolejne, tym razem wypowiedziane w błagalnym tonie, nie nieme, bo otulone głosem snycerza, a spod wydobywających się słów, można było odczytać "Potrzebuję cię", skrzętnie ukryte między wierszami w niedopowiedzianej trosce.
Zielonowłosy nie mógł wiedzieć, jak o wiele większą ulgę przyniósł Matsumoto ten niewymuszony dotyk delikatnego opuszka, który sunął raz po raz po powierzchni jego wyżyłowanej dłoni, dlatego trwał tak przez dłuższą chwilę w milczeniu, w całości skupiając się na uspokajającym ruchu zniewieściałego kciuka, zakończonego absurdalnie długą hybrydą.
---
Jakkolwiek dziwnym było dla Zielonowłosego postrzeganie przez Hiroshiego tak prostego słowa jak "dziadek", faktem było, że w nie tak odległej Korei hierarchiczny charakter tytułowania swojego rozmówcy znacznie różnił się od tego, obowiązującego w Japonii. W Korei nienależnie od podzielonej części tego półwyspu największym szacunkiem cieszył się zawsze najstarszy rodem mężczyzna — "dziadek", zgodnie z narzuconymi przed laty wartościami konfucjanizmu, które wymagały traktowania takiej osoby z ogromnym szacunkiem. Co więcej, miano to nie było zarezerwowane wyłącznie dla członka rodziny, ale dla każdego, o wiele starszego napotkanego na ulicy mężczyzny. Jednocześnie oznaczało to, że o wiele starsza kobieta automatycznie winna być tytułowana "babcią", niezależnie od tego czy z rozmówcą łączyły ją jakiekolwiek więzy krwi. I choć Hiroshi opuścił swój kraj już dawno temu, pewnych mentalności wpojonych od maleńkości nie dało się porzucić, nawet jeśli ten momentami tak bardzo starał się udawać Japończyka. Coś, co kłuło go jednak najmocniej, to fakt, że słowo "przyjaciele" było zarezerwowane wyłącznie dla równolatków, gdzie w kulturze Koreańskiej była to jedyna możliwa sytuacja, by czuć się z kimś na równi.
Ta w gruncie rzeczy niewielka, choć dzieląca ich różnica wieku, byłaby w jego ojczyźnie prawdziwą, niemożliwą do przekroczenia przepaścią, co sprowadziłoby się do tego, że znajomość z kimś o kilka lat młodszym od siebie, stałoby się niedorzecznością skazaną na niepochlebne komentarze i oceniające spojrzenia. (Choć już sam wizurek jego towarzysza nocnych rozmów jak i tonące w dwuznacznościach dowcipy z pewnością zepchnęłyby tę dwójkę na społeczny margines.)
— Ty też mnie nigdy więcej tak nie tytułuj, Hiro.
— Dobrze, już nigdy nie nazwę Cię dzieciakiem, Kou. — powiedział z rozbawieniem, wiedząc, że słowo to w Korei tak naprawdę nie niosło za sobą żadnego ładunku tytułowania. Nie miał jednak zamiaru na ten temat dyskutować, bo wciąż ciążyła mu nieznośna świadomość, że Kou może się domyślać, z jakiego kraju pochodził, nawet jeśli przypuszczenia te, miały w istocie skupiać się wokół Korei Południowej.
— I nie musisz się przede mną kłaniać. Z naciskiem na...
Właśnie miał mu się po raz kolejny pokłonić, do czasu gdy nie wybrzmiało stanowcze:
— Przestań.
W rezultacie jego sylwetka poruszyła się w nieco niezgrabnym geście, zaniechania wykonania wyuczonego, głębokiego skłonu, za który przeprosił... Lekkim pokłonem głowy.
Cóż, niektórych rzeczy nie będzie mu się zbyt łatwo pozbyć w labiryncie znajomości, których nigdy wcześniej nie posiadał, a w których przyszło mu się teraz odnaleźć.
"Sweety... tu jesteś zawsze swój." — za to także nieomal mu się nie pokłonił, nauczony kłaniania się na powitanie, w podziękowaniu, w przepraszającym geście jak i na pożegnanie. Za co ostatecznie podziękował mu rozczulonym, ostrożnym w swej naturze uśmiechu.
---
Koreańskie kąciki ust wygięły się nagle i mimowolnie ku górze, gdy tylko dostrzegł na jego eterycznej twarzy ten szeroki, niczym niewymuszony uśmiech. Ten jeden, jedyny spośród tak wielu odmian, które gościły zazwyczaj na tak skrupulatnie wymalowanych wargach. Tak bardzo charakterystyczny, że nie pomyliłby go z żadnym innym uśmiechem, a którego nie uświadczał zbyt często, gdy porcelanowe policzki unosiły się w beztroskości, a bystrość zielonkawego spojrzenia nie okazywała zwyczajowej dla niego podejrzliwości, skrytej pod kotarą niejednokrotnie sztucznie doczepianych rzęs.
— Lubię, gdy uśmiechasz się w ten sposób. — skomentował z lekkością, o dziwo tym razem nie przyjmując na policzku szkarłatnego rumieńca i nie poświęcając tym samym myśli temu, w jaki sposób mogłoby zostać to odebrane, bo choć pewne komentarze nierzadko powodowały u niego konsternację, tak charakter koreańskich komplementów narzucał mu pewien sposób myślenia, za którym ciężko byłoby nadążyć.
— Oczywiście, skarbie, głaskaj ile dusza zapragnie.
Słysząc to pełne entuzjazmu przyzwolenie w jego głowie, z lekkim wahaniem i dużą ostrożnością wyciągnął dłoń, by wierzchem wskazującego palca pogładzić beżowego szczurka po grzbiecie. Zaobserwował początkowe wycofanie gryzonia, co chwilowo poskutkowało przerwaniem tej czynności, którą ponowił po chwili, znacznie ograniczając nacisk na delikatności szczurzego futerka.
— Wybacz mi, proszę. Nie mam wyczucia. — powiedział łagodnym tonem, choć nie do końca było wiadomym czy zwrócił się tymi słowami do Kou, czy do małego stworzenia, gdyż pomimo uniesienia przygarbionej uprzednio głowy, jego spojrzenie wciąż pozostało spuszczone, wlepione wprost na znajdującą się pod jego dłonią szczurzycę.
Zadane następnie pytanie mogło natomiast już zasugerować, do kogo kierował uprzednio nieco przepraszający ton głębokiego głosu.
— Często z nimi rozmawiasz? — uniósł wzrok, by zerknąć najpierw na białoczarną puchatą kulkę skrytą pod eterycznością wytatuowanej dłoni, a następnie na Naiyę, gdy po chwili zorientował się, jak niedorzecznie musiało to zabrzmieć. — Znaczy, czy często do nich mówisz? — doprecyzował, a ciemne tęczówki na dobre zakotwiczyły się w siedzącym nieopodal niego przyjacielu, gdy przypatrywał mu się pytająco.
— Pewnie pomyślisz, że jestem nienormalny, ale ja często mówię do ptaków. — uśmiechnął się pod nosem, chwilowo odwracając spojrzenie od intensywnie zielonkawych w porannym świetle tęczówek, zupełnie jakby obawiał się dostrzec w ich blasku jakiejkolwiek negatywnie pobłażliwej dla jego wyznania reakcji. — Poprzedniej Zimy zrobiłem dla nich karmnik i od tamtej pory ptaki dotrzymują mi towarzystwa, ilekroć piję kawę w kuchni. — wytłumaczył pośpiesznie, dopiero po chwili zerkając badawczo w jego kierunku. Wypowiedziane przed chwilą w wyraźnym zakłopotaniu słowa niosły nieświadomy ładunek, który ciążył mu na sercu bardziej, niż umysł zdążył zarejestrować chęć wydostania się go na zewnątrz. Lecz gdyby ktoś wyjątkowo bystry zechciał ubrać to w nieco inne, odpowiedniejsze literki, przekaz byłby jeden.
Kiedy jesteś tak bardzo sam, że zaczynasz gadać do dzikiego ptactwa.
— Ja nigdy nie miałem zwierząt. — przyznał po chwili zupełnie szczerze, wpatrując się w puchatą, beżową kulkę, gdy delikatność jego głosu tak nagle spoważniała. Przetoczył rozbieganym spojrzeniem po dywanie, jakby szukał zgubionych uprzednio myśli, choć tak naprawdę starał się je teraz zgubić. Bo te ponownie zbiegły się ku jego oprawcy, ojca będącego wcieleniem zła, do cna przesiąkniętym propagandą czerwieni komunistycznego kraju, w jakim przyszło Hiroshiemu uprzednio
Przymknął oczy, gdy zmęczone wspomnieniami synapsy odnajdywały ukojenie w delikatności dotyku futra niewielkiej istotki, wciąż tak ufnie przyjmującej ciepło jego dłoni.
— Nie było to możliwe, gdy ojciec był... jaki był. — ośmielił się na to niejasne podsumowanie wiedząc, ze poprzedniego wieczoru powiedział mu o nim nazbyt wiele. Niezrozumienie rodzica dla jego wrażliwości wobec innych stworzeń nie była jednak jedyną barierą, przez którą nie mogło przebić się nawet najśmielsze marzenie kilkuletniego chłopca. W Korei Północnej co do zasady nie trzymano żadnych zwierząt jako pupili. Nawet psy były wówczas źródłem mięsa, choć Hiroshi jako potomek rodziny z wysokim Songbun nigdy nie musiał posuwać się do jedzenia psiny, posiadając stały dostęp do wieprzowiny, drobiu czy owoców morza, w przeciwieństwie do niższych warstw społecznych, które mogły pozwolić sobie na taki luksus tylko raz w roku.
— I tak myślę, że w zasadzie dobrze się stało. — zaczął nieco tajemniczo, po to, by po chwili rozjaśnić zawahanie, które zastygło przez moment na wargach, gdy pamięć wciąż przywoływała mu wizerunek ojca. — Bo nie powierzyłbym mu żadnego żywego stworzenia. — długie palce wciąż z delikatnością przejeżdżały po grzbiecie szczurzycy, a czarna toń tęczówek ponownie poczęła śledzić każdą z reakcji niewielkiego gryzonia. Było coś niebywale uspokajającego w fakcie gładzenia miękkości zwierzęcego futra, niewielkich ruchów maleńkiego stworzenia, które prawdopodobnie zaczęło zasypiać.
— Za to Su... — urwał dosłownie po sekundzie, uświadamiając sobie, że podanie w rozmowie pospolicie występującego w Korei żeńskiego imienia, mogłoby naprowadzić jego rozmówcę na pewien trop.
— ...to znaczy moja znajoma z przeszłości. — poprawił się niemal natychmiast. — Hodowała szczurki. Takie białe, laboratoryjne, z czerwonymi ślepiami. Kochane stworzenia. — przyznał, uśmiechając się delikatnie pod nosem. — Wcześniej miałem styczność wyłącznie z tymi szarymi, takimi z ulicy. — opowiadał, powracając myślami do wspomnień, które tak wyraźnie utkwiły mu w pamięci, gdy jako dziecko znacznie wydłużając czas powrotu do domu, znikał w ciemnych zakamarkach koreańskiego bloku, byleby nie musieć oglądać wiecznej dezaprobaty ojca, byleby skryć się przed uniesioną w niemym gniewie ręką. — Zimą szukały schronienia w piwnicy mojego rodzinnego domu. I choć ludzie wciąż wysypywali po kątach trutkę, by się ich pozbyć, były zbyt cwane, by się na to nabrać. Przekonałem się o tym, jak bardzo są inteligentne, gdy zacząłem przynosić im resztki. — zrobił krótką przerwę kiedy potrzebował zebrać myśli, wciąż wpatrując się w dwie szczurze istoty. — Z początku były nieufne i nie chciały nawet tknąć przynoszonego jedzenia, chwały się kiedy tylko się pojawiałem. Aż w końcu trafił się jeden ochotnik, na tyle odważny, by sprawdzić, czy nie staram się ich otruć. Wyobraź sobie, że pozostała część jego szczurzej rodziny odczekała kilka dni i dopiero wówczas zdecydowała się posilić wraz z nim, kiedy mieli pewność, że nie mam zamiaru ich zabijać. — pokręcił głową z lekkim rozbawieniem, choć to, co ledwie chwilę później wybrzmiało z jego ust, na nowo zasiało smutek w całości opowieści, którą zakończył w przejmującej puencie. — Rozmawiałem z nimi, to znaczy mówiłem do nich, nie mając tak naprawdę do kogo otworzyć gęby. Skarżyłem się im na ojca. Gdyby mnie kiedyś na tym nakrył, zapewne dostałbym wpierdol za te wszystkie brzydkie słowa na jego temat, a potem drugi, za marnowanie jedzenia i dokarmianie szkodników. — wzruszył ramionami, zupełnie jakby to kilkuletnie wówczas dziecko było gotowe na taki scenariusz. Ostatecznie Hiroshi i tak nie potrzebował "rozgniewać" własnego potwora, by ten w całości wyrażonej dezaprobaty wymierzył w jego kierunku, silną zaciśniętą w pięść dłoń.
— Sashimi — odpowiedział niemal bez zastanowienia na nacisk ze strony przyjaciela, by to jednak on wybrał posiłek, który miałby stanowić wspólne śniadanie, którego swoją drogą nawet nie planował...
Pamiętał za to dokładnie, że surowe kawałki świeżych ryb, były jedną z niewielu rzeczy, na które chętniej decydował się Drag, ilekroć wychodzili gdzieś coś zjeść. Świadomość, że posili się czymś więcej niż jednym kęsem czegokolwiek innego, działała na niego w pewien sposób uspokajająco. Jemu samemu w gruncie rzeczy było obojętne, co znajdzie się w menu porannego posiłku, nauczony szacunku do jedzenia, nigdy nie wybrzydzał, nawet jeśli coś niespecjalnie leżało w jego kulinarnych upodobaniach. Komunikat "mów, na co masz ochotę" też nie mógł tego zmienić, bo gdyby tylko mógł, wybrałby coś koreańskiego, na co nie mógł sobie z oczywistych pobudek pozwolić. Po pierwsze w obawie przed spędzającymi mu sen z powiek, domysłami na temat jego pochodzenia, po drugie nie miał pojęcia czy jego rodzima kuchnia w ogóle posmakowałaby Japończykowi, który prawdopodobnie nigdy nie miał z nią nic do czynienia, wszak kuchnia koreańska uchodziła za ostrą, stojąc w pewnej sprzeczności z kuchnią Japonii — aromatyczną, lecz znacznie delikatniejszą.
Uśmiechnął się szeroko, słysząc imiona uroczych szczurzyc, które towarzyszyły im od kilkunastu minut.
— Ładnie. — skomentował niemal natychmiast w odpowiedzi na "Nezumi".
— To jedno z moich ulubionych słówek, odkąd rozpocząłem naukę języka japońskiego. — wytłumaczył pośpiesznie, wlepiając wzrok w niewielką istotkę, na którą uprzednio Kou wskazał błyszczącą czerwienią hybrydy. — A tak w ogóle to piękny język.
Znacznie ładniejszy od koreańskiego...
— Aż taka z niej gwiazda? — zapytał z rozbawieniem na imię szczurzycy, którą właśnie głaskał.
— Jak się czujesz...?
Chwilowe znieruchomienie wspięło się wzdłuż kręgosłupa w reakcji na to niecodzienne mu pytanie. Ciemny wzrok, który uprzednio wbity był w rozmówce, uciekł w jakimś niezrozumiałym, rozbieganym akcie, by ponownie znaleźć się na podłodze. Nie miał pojęcia, co ma odpowiedzieć na to pytanie.
— Jesteś chyba pierwszą osobą, która mnie o to pyta. — przyznał ze szczerością w głosie, nienauczony odpowiadania na tego typu słowa, mimo że paradoksalnie sam, zadawał je z taką łatwością.
— Prywatnie. — doprecyzował po chwili, przypominając sobie, dlaczego brzmiało mu jednak tak dziwnie znajomo, gdy umysł na chwilę powrócił do ojczystego języka.
Pamiętał to natarczywe pytanie, ilekroć niechętnie siadał w fotelu u terapeuty, chcącego wyciągnąć z niego znacznie więcej niż był gotów mu dać. Lub to samo zadane jednak beznamiętnym tonem w gabinecie u psychiatry, który nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem, martwo wbijając wzrok w monitor komputera.
Uchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zastygłe zaledwie po sekundzie wargi milcząco się zamknęły, pod naporem korowodu myśli, który miał właśnie miejsce w jego głowie.
— Nie wiem... — przyznał cicho w niebywałą szczerością w głosie. Nie chciał go okłamywać, a zagubienie, które odczuwał od chwili, gdy uchylił powieki wraz z nadejściem poranka, nie opuściło go do tej pory.
— Czuję się...
— ...
— zdezorientowany. — dodał po dłużej chwili, potrzebując czasu, by odnaleźć w głowie to jedno, wyrażające wystarczająco wiele słówko.
— A ty...? — odbił przysłowiową piłeczkę, wciąż uważając, że jego odczucia nie miały w tej chwili większego znaczenia, bo to nie on, nałykał się wczoraj cukierków.
@Naiya Kō
Ye Lian and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
maj 2038 roku