Mieszkanie nr 37 - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Naiya Kō

Nie 7 Lip - 16:33
First topic message reminder :

Mieszkanie nr 37 - Page 2 VRmAf79

Mieszkanie nr 37 - Page 2 H2SPQTC Mieszkanie nr 37 - Page 2 6R8wOx6 Mieszkanie nr 37 - Page 2 WvaSjFa
Mieszkanie nr 37 - Page 2 4pZREwF Mieszkanie nr 37 - Page 2 Fbo7SEA Mieszkanie nr 37 - Page 2 80rsiBf

Mieszkanie na 4-tym piętrze z balkonem otwierającym widok na rozrywkową dzielnicę. Pierwszym, co widać po przekroczeniu niepozornych drzwi, to salon z kanapą i fragmentem przedzielonym sporym regałem, za którym znajduje się szafa i łóżko. Nie jest tak małe jak by się wydawało, lecz metraż tego miejsca jest na pierwszy rzut oka trudny do ocenienia. Dzieje się tak, gdyż całe wnętrze jest równie barwne i przytłaczające, co jego lokator. Od samego wejścia w niczym nie przypomina mieszkania standardowego faceta. Zmieszane ze sobą elementy chaosu zdają się łączyć w zgraną, spójną całość, choć po pierwszym przekroczeniu progu mogło się wydawać, że zostały położone losowo i od niechcenia. Wprawne oko jednak dostrzeże, że nic w tych barwnych plamach, dziko ustawionych tysiącach świeczek, książek i światełek nie jest w swej nieoczywistości przypadkowe.
Naiya doprowadza każde otoczenie w którym żyje do bycia skwapliwie dopracowywanym aż do momentu, w którym stanie się dostatecznie komfortowe zarówno dla jego oczu, jak i ciała. Tysiące poduszek i futrzanych narzutek w których miękkości skóra zdaje się rozpływać to zaledwie początek ukojenia zmysłów. W pomieszczeniu niosą się intensywne zapachy świeczek, suszonych ziół i kadzideł, które można nie tylko poczuć, ale i zobaczyć rozstawione na półkach i regałach w towarzystwie ołtarzyków i błyszczących spomiędzy nich kolorowych kamieni.
Trudno doszukiwać się weń jednostronicowego opisu. Nawet ściany mają większą ilość odcieni, jakby to one były dostosowane do ozdób, a nie na odwrót. Granice między nimi rozmywa niebywała ilość zieleni. Widząc tą domową dżunglę można by się zastanowić, czy tylko pewne żywe dwa metry na szpilkach są w stanie je wszystkie podlać - ustawione niemal od sufitu po podłogę, zdradzające przychylność Flory i Artemidy nad tym nieszablonowym królestwem. Być może dlatego pośród aestetycznie powieszonych obrazków przedstawiających różne ezoteryczne symbole, ich podobizny również znalazły swoje miejsce.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Matsumoto Hiroshi, Isei Yoshiro, Seijun Nen and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.


Matsumoto Hiroshi

Wto 6 Sie - 21:43
Trwoga zielonowłosego zagrana melodią z pozytywki nakręconej traumą nie dawała mu spokoju. Nie chciał widzieć jego strachu wymalowanego w zielonkawych tęczówkach, podsycających tak bardzo szepty osądzających myśli w jego głowie.
Że to jego wina.
Że to z jego powodu stały się faktem, dając wyraz napięcia na tej eterycznej twarzy.
Wspomnienia ojca ukryte skrzętnie gdzieś w głębi duszy, ogrodzone wysokim, niemożliwym do pokonania murem.
Ostatnią rzeczą, o jakiej by pomyślał, to fakt, że może ich to łączyć.
Ta sama scena.
Ta sama nie akceptacja.
„Ten sam" oprawca.
Ten sam brak skrupułów.

Patrząc na Naiyę z boku, jego strach, podsycany stanem lękowym, o którym nie miał prawa wiedzieć, podsuwał Hiroshiemu zupełnie inne przypuszczenia. Przywodził na myśl jedynie jednostki zainteresowane zrównaniem go z ziemią z czysto homofobicznych pobudek. Niejednokrotnie słyszał te nasiąknięte nienawiścią komentarze rzucane pod adresem Kou, kiedy przemierzał z nim ulice Fukkatsu. Zawsze spotykały się z jego aroganckim śmiechem, zupełnie jakby go to nie ruszało, a nawet bawiło, gdy wciąż niestrudzenie szedł przed siebie tym pełnym pewności siebie krokiem. Choć w większość niechęć ta objawiała się wyłącznie w takim stopniu, z pewnością nie brakowało w przeszłości tych, którzy przekraczali barierę słowną i dopuszczali się rękoczynów. Tylko po to, by mu pokazać, jak bardzo przeszkadza im to, że jest sobą.
Widział to przecież na własne oczy kilka miesięcy temu pod barem, gdy jeden z tych podłych, obecnych na miejscu mężczyzn posunął się znacznie dalej niż posłanie mu pełnego drwiny uśmiechu.
Czy jego podniesiony głos przywodził na myśl właśnie takiego agresora? Który nie cofnie się nawet przed chęcią skopania leżącego?
Te myśli wciąż krążyły w jego świadomości, szukając odpowiedzi na wciąż pojawiające się pytania, nie pozwalając mu jednak odetchnąć. W szybie okna odbiło się jego niewyraźne odbicie, tak podobne do tego, którego nie chciał więcej oglądać, uciekając z Korei. Demony siedzące w jego głowie wciąż podsuwały mu te podobieństwa, każąc ignorować oczy, które tak bardzo ich różniły. Jego ojca, niezmiennie zatrzymane w ostrym wyrazie i Hiroshiego, łagodne i sarnie, które tak uparcie krył za pozornie niewzruszoną pustką zupełnie jakby były pozbawione emocji. Ale wystarczyło się jedynie zbliżyć dostatecznie by dostrzec drzemiące w nich ciepło, do którego nie dopuszczał niemal nikogo.
W tym jeszcze bardziej dziwiły jego bezpośrednie pytania o emocje, pełne troski, niecodzienne dla Japonii "jak się czujesz?" albo „czy nie jest ci zimno?" które padło z jego ust w chwili, gdy spracowane, ciepłe opuszki palców ledwie dotknęły jego zimnego i wilgotnego policzka.

Choć na pierwszy rzut oka obaj różnili się jak ogień i woda, wbrew pozorom łączyło ich znacznie więcej niż byli tego świadomi. Trudna do opisania pustka, uczucie niedopasowania, po troskę z taką łatwością przekazywaną innym, wówczas gdy własne problemy skrywały się za poczuciem humoru i magnetyczną charyzmą lub za stoickim spokojem, przekonującym wszystkim wokoło, że przecież wszystko jest ok.

Kompletnie go nie rozumiał, gdy zadał pytanie wprost, a odpowiedzią stało się wzruszenie ramionami. Czy to kolejna gra, której zasad nikt mu nie przedstawił? Czy pełen trwogi wzrok, który spoczął na tabletkach, miał mu jej dostarczyć? Czemu brakowało jej, kiedy nałykał się tych tabletek?
Hiroshi nie mógł wiedzieć, jak wiele obezwładniającego lęku targało choćby tą zgrabną dłonią, która kilkanaście minut temu bezwiednie wrzucała do gardła kolejną białą, okrągłą pastylkę.
Bez świadomości.
Aż nagle zniknęła połowa zawartości fiolki, leżącej w tej chwili w kawałkach na dywanie, która wcześniej omal nie przyprawiła go o zawał serca.

Sam sobie zaprzeczasz. — zauważył, wciąż poszukując kontaktu wzrokowego z zamroczonym perydotem jego tęczówek, które błądziły bez celu po podłodze.

— Po prostu kotek... Samo przejdzie.

Ciemne oczy przetoczyły się wymownie po suficie, paradoksalnie pozostając ślepymi na jego własne samo przejdzie. Bo zawsze samo przechodziło, ilekroć dostawał ataku paniki na dźwięki dochodzące z garnizonu, lęki budzące jego traumy, do których nie przyznawał się nikomu.

Wykończysz mnie kiedyś.

— ...dlaczego?
Dostrzegł tę zmianę. Ciekawość zmieszaną z zaskoczeniem na jego wcześniejsze słowa, na jego troskę, która odbijała się tak wyraźnie choćby w ciepłym tonie głosu.
Bo nie zniósłbym myśli, że coś ci się stało. — oparł cicho niemal półgłosem, jakby w obawie, że zaburzy spokój, który uwolnił go od tych wszystkich emocji, których nie mógł opanować. Mówił, gdy dłoń jakby bezwiednie powędrowała w kierunku delikatnej twarzy, zupełnie jakby słowa miały do niego docierać samym dotykiem, w którym nie wiedząc, dlaczego sam zaczął głaskać go po policzku, śledząc wzrokiem ruch własnych opuszek. Ładnego kontrastu, jakim był widok porcelanowej cery policzka muśniętego różem zetkniętej ze skórą własnej dłoni muśniętej nutą ochry.
Dosłownie pierwszy raz w życiu głaskał kogoś po policzku, a gest ten wyszedł spod jego dłoni zupełnie instynktownie, jakby została do tego stworzona wbrew wyobrażeniom, jakie niosły przez dzieciństwo pięści jego ojca.
Bliskość, jaka się nawiązała, poraziła i jego, gdy widząc reakcję zielonowłosego na jego dłoń, która spoczęła nagle na wątłej klatce piersiowej, natychmiast się wycofał, a speszony wzrok uciekł na podłogę, nie mogąc dostrzec już niczego innego. Ani ospałego spojrzenia, które go szukało, ani różowych policzków, które na moment nabrały mocniejszych barw.

Przepraszam.
Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. — rzucił na własne usprawiedliwienie, zwieszając głowę, by ukryć rumieniec, który pojawił się na jego twarzy wskutek własnych czynów. Sam nie potrafił wyjaśnić, dlaczego to zrobił.
— To nie twoja wina.
A czyja?
Pytanie wybrzmiało wyłącznie w jego głowie. Widział w tym wszystkim wyłącznie swoją winę. W przekroczeniu granicy, której nie planował przekraczać.

Tak samo, jak nie planował delikatnych uśmiechów, które wkradały się mimowolnie, zupełnie jak tamten, będący odpowiedzią. Jeszcze kilka miesięcy temu nie przypuszczał, że jego skamieniałe kąciki ust zdolne są się unosić. Być może potrzebowały odpowiedniej osoby?

Japonia i Korea, państwa tak sobie podobne pod względem kultury i języka, niezmiennie związane gospodarczo. Ta zbliżoność była jednym z głównych powodów, dla których wybrał ten kraj na rozpoczęcie nowego życia, choć niejednokrotnie żałował, napotykając na swej drodze ludzi mocno akcentujących swoją niechęć i uprzedzenia wobec takich jak on.
Doskonale znał tę etykietę i ukłony charakterystyczne dla obu państw.
Ta grzeczność wymuszona konwenansem była tylko kwestią czasu. Zdarzało mu się niejednokrotnie kłaniać w ten sposób, chociażby Alaeshy, pomimo że ich znajomość szła w kierunku przyjaźni, pomimo że sama Itou tak bardzo łamała znane mu obyczaje. Okazanie szacunku było dla niego ponad wszystko, nawet ponad przyjaźnią. Dlatego, gdy tylko zauważył swój nietakt, nie wyobrażał sobie naprawienia własnego błędu niczym innym jak oficjalnym niskim pokłonem.
Nie widział twarzy Kou, kiedy kłaniał się w przepraszającym geście. Nie widział zdziwienia, które zawitało na tej eterycznej, nieco ospałej twarzy nie dopuszczając do siebie myśli, że prawdopodobnie zamroczony tabletkami umysł nawet nie zarejestrował faktu, dla którego przepraszał. Nie czułby się dobrze sam ze sobą, gdyby to przemilczał. Bez względu na wszelkie wyjaśnienia, okoliczności usprawiedliwiające, które stałyby bezsprzecznie po jego stronie.
Za nisko?
Oczy Matsumoto otworzyły się na pełną szerokość, gdy do uszu napłynęło zdanie „szefem czy kochankiem". Teraz to on go miał. Choć w tak wielu przypadkach z łatwością odnajdywał rozmaite kontry zabarwione dwuznacznością, tak teraz nic kompletnie nie przychodziło do głowy, gdy myśli spoczęły w zupełnie innym miejscu.
Podniósł się, gdy jego twarz jeszcze przez chwilę nosiła ślady rozbawienia, do czasu, gdy zupełnie spoważniała.
Nie jestem. — potwierdził zupełnie poważnie, jakby słowa rzucone przez Kou nie były żartobliwe.
Ale obaj wiemy, ile znaczy w tym kraju zwykły Gaikokujin. — powiedział ze szczerą skromnością, a jego usta uniosły się w uśmiechu. Bardzo gorzkim uśmiechu. — Więc nie było za nisko. Było w sam raz.

Męskie dłonie jeszcze przez chwilę spoczywały na anemicznych ramionach, które chwilę wcześniej złapał, chcąc go ocucić, po raz kolejny tego wieczoru.
Niepokój, jaki dostrzegł w pomalowanych oczach, ponownie postawił go w roli oprawcy, w efekcie czego z wolna się wycofał, nie spuszczając z niego wzroku, pełnego poczucia winy. Przepraszającego.

Automatycznie skierował spojrzenie na skaleczenie, będące niemiłą pamiątką ciekawości, w której sięgnął po karteczkę z nazwą leku. Zupełnie jakby sam los wskazał mu, że nie powinno go to interesować.
A co jeśli właśnie powinno?
Szczególnie po tym wszystkim jak go tutaj znalazł. Bezwładnego, na skraju świadomości
To nic takiego. — skomentował, chowając zranioną dłoń za sobą, jak dziecko, które nabroiło i nie chciało się przyznać. Sam nawet nie pamiętał o pokaźnej ilości plastrach, które wypełniały większość wciąż otwartej bezsensownie szafki, pamiętając jedynie, że widział w niej ubrudzone krwią nożyczki, na które odnalazł wytłumaczenie, nie odnajdując go na nadgarstkach Naiyi. Nieświadomy, że autoagresja niejedno nosi imię.

Dostrzegł, jak wątłe ramiona opadły w niezrozumiałym dla niego geście.
— Tak mi powiedział... Przepisał mi je.
Nie umknęło jego uwadze uparcie pomijane słowo, które nie padło z tych subtelnych ust ani razu, pozostawiając pole do domysłów, kiedy użył określenia „Słodziaka od siedmiu boleści, dyplomowanego szarlatana"
Boisz się, co pomyślę? — pytanie Matsumoto w istocie zabrzmiało jak stwierdzenie. Przecież wiedział, że tych leków nie może przepisać pierwszy lepszy internista.
Psychiatra słowo tak bardzo naznaczone przez społeczeństwo często posuwało ludzi do leczenia się na własną rękę — z fatalnymi skutkami. Wystarczyło jedynie pojechać do narosłego złą sławą AOKIGAHARA, by przekonać się, jak wielu z nich nie otrzymało pomocy, a społeczeństwo ślepe na te problemy z łatwością przerzucało odpowiedzialność na to ponure miejsce, zupełnie jakby samo szeptało i zachęcało do podjęcia fatalnego w skutkach czynu.
Lecz nawet oni — lekarze po wielu latach nauki, z wiedzą, której większość ludzi nigdy nie uświadczy, czasem sami w mniej lub bardziej świadomy sposób szkodzili własnym pacjentom, udostępniając tym umysłom łaknącym pomocy zwodniczych substancji. Łatwiej było w pośpiechu wypisać receptę ze świadomością, że pacjent wróci niż poszukać prawdziwych skutków zaburzeń, z jakimi przychodzili.
Nie jesteś wariatem. — przyznał bez ogródek, wbrew temu, co wybrzmiało kilka miesięcy temu, gdy z pełnym przekonaniem powtarzał mu, że jest stuknięty. Wodzony urażoną dumą, nacjonalistycznym wydźwiękiem jego słów, których nasłuchał się w tym kraju tak wiele razy, a których tamtego felernego wieczoru nie potrafił dłużej ignorować. Tylko tyle i aż tyle zapamiętał jego otumaniony wówczas alkoholem umysł, z całej słownej potyczki, jakiej się wtedy dopuścili.
Zrobiło mu się niebywale głupio, wspominając własne „Lecz się" rzucone w stronę zniewieściałego mężczyzny, kiedy na siłę starał się zrobić z niego niespełna rozumu odklejeńca.
A przecież wcale tak nie uważał.
Po prostu go nie rozumiał i nie chciał rozumieć, zły na prawdę, jaką o sobie usłyszał. Był gaikokujin i nigdy nie przestanie nim być.
Powiedz mi, Kou. Dlaczego w ogóle zacząłeś brać to świństwo, skoro widziałeś, co zrobiło to z twoją mamą? — zapytał wprost, choć nawet nie łudził się, że otrzyma odpowiedź.
Wiesz, że mi też próbowali je wcisnąć? — spojrzał na niego badawczo, ciekawy jak zareaguje na taką informację. Jeszcze w Seulu sam znajdował się pod opieką psychiatry z racji przeszłości i nękających go koszmarów.

Pytanie o siostrę, które zostało natychmiast ucięte, jasno wskazało mu, że Kou nie chce o tym rozmawiać.
Podążył za wskazaniem ręki zielonowłosego, by wyjąć z szafki plaster, którym w milczeniu zakleił ranę na palcu.
Dziękuję. — w żaden sposób nie skomentował jego dziwnego zachowania, bo nawet tego nie zauważył. Drag nie mógł wiedzieć, że Matsumoto spostrzegł te nożyczki na samym początku i że zebrały wówczas całą jego uwagę, przyćmiewając wszystko inne, co znajdowało się w tle.
Te nożyczki, które nagle chwycił w swe dłonie, by przemyć je pod bieżącą wodą. Bez słowa, wyuczonym pedantyzmem, nie mogąc już na nie patrzeć. Nie mogąc zdzierżyć, że leżą tam ubrudzone tą szkarłatną czerwienią, której tak nienawidził.

Postanowił wówczas, że sam się czymś podzieli, wracając myślami do historii, jaką opowiedział mu Pszczółka.
Ja nie mam rodzeństwa...
Opuszki w nerwowym, jakby bezwiednym ruchu przesuwały się po plastrze, gdy mówił. Biała część skrywająca niewielkie skaleczenie z łatwością nabrała krwawej plamy, przebijającej się przez papier w kolorze skóry. Stało się to pod wpływem siły jego palców, w które wbijał niemal nieobecny wzrok, zupełnie jakby ten niewielki sprawiany sobie fizyczny ból zdolny był, choć na chwilę odwrócić jego uwagę od tych wspomnień. Nie dostrzegł wówczas nawet reakcji przyjaciela, który z przejęciem słuchał tego wszystkiego.
„Chyba dlatego jestem taki...
jaki jestem"
Uszkodzony.

— Jesteś wspaniały, Hiroshi. —

Pierś zatrzymała się jakby na wdechu, jakby sam oddech mógł przeszkodzić w odbiorze tych tak bardzo nieoczekiwanych słów.
Z wolna uniósł na niego badawcze spojrzenie, nie wiedząc, czy ten czasami nie żartował i ledwie powstrzymując śmiech, nie krzyknie zaraz: „Mam cię!".
Nawet jeśli wydawało mu się, że zdążył go trochę poznać, Zielonowłosy wciąż stanowił dla niego nierozwiązywalną zagadkę, sprawiając, że tak naprawdę nigdy nie miał pewności, co zrobi, czy powie. Od której strony uderzy i w jaki sposób, byleby doprowadzić do spękań na murze dystansu, jaki budował.
Przez chwilę bał się, czy czasem nie stanie obiektem dowcipu, lecz łamiący się ton zniewieściałego głosu tak bardzo nie pasował.
Mięśnie twarzy Hiroshiego pozostające w skupieniu nagle złagodniały, gdy ciemne oczy podążyły jakby mimowolnie za jedną ze spływających łez.
Dlaczego płaczesz? — zapytał, kompletnie nie rozumiejąc powodów, dla których widział maskarę spływającą po jego szczupłych policzkach.
Co się stało?
Spójrz na mnie. — powiedział łagodnym tonem i wyciągnął w jego kierunku dłoń, której dwa palce ujęły podbródek, by go unieść i pozwolić sobie spojrzeć w oliwkowe spojrzenie.
Kciukiem przetarł jedną ze spływających, zabarwionych maskarą łez, w efekcie rozmazując ją jeszcze bardziej.
Z przejęciem słuchał jego słów zaprzeczenia, jakoby miał się stać własnym ojcem, lecz nawet one, te słowa, powiedziane w tak dobrej wierze i z taką zaciekłością, nie mogły zażegnać smutnego uśmiechu, który machinalnie wkradł się na twarz Hiroshiego.
Nie znasz go, Kou. — zaczął spokojnie, choć był tak bardzo niepogodzony z tym faktem, który za chwilę wyjawi. — Bo gdybyś go poznał, spostrzegłbyś, że mój ojciec i ja, jesteśmy niemal jak dwie krople wody... Różnią nas tylko oczy i głos.
Ponownie oparł się tyłem o szafki, jakby nie miał na to wszystko sił.
Ironia losu, nieprawdaż? Całe życie obiecałem sobie, że nie będę jak on, tylko po to, by każdego kolejnego dnia oglądać go we własnym odbiciu lustrzanym. — pokręcił głową i parsknął bezsilnie, rozglądając się po kolorowej kuchni, poszukując czegokolwiek, co pozwoliłoby mu odwrócić uwagę własnych myśli, zupełnie jakby sam uciekał przed wspomnieniem własnego wyglądu. — Widzę go każdego dnia i przypominam sobie, rozumiesz...? Przypominam sobie, jak na mnie patrzył. Zażenowany, wiecznie zdegustowany, gdy czekał w progu niezadowolony, zanim zdążyłem wrócić do domu. Tylko po to, żeby mi...
wjebać.
Niedokończone słowo zawisło już tylko w jego myśli, choć wulgaryzmy same pragnęły wypłynąć ustami, kiedy tylko wspominał o rodzinie, hamował się, chcąc zachować spokój, którego tak bardzo brakowało mu dnia dzisiejszego. Spokoju zachwianego strachem, frustracją po czyste zdumienie.
Nie potrzebował powodu, zawsze sobie jakiś znalazł. Pamiętam wieczory, kiedy przychodził do mojego pokoju, tylko po to, żeby mi powiedzieć, że to niemożliwe, że jestem jego synem. — Niewielką kuchnię zalał nerwowy śmiech snycerza. — Rozumiesz to? A ja o niczym innym, kurwa nie marzyłem jak o tym, by była to prawda! — rozłożył ręce, które ledwie sekundę potem opadły bezsilnie.— A wystarczyło spojrzeć, by dostrzec, że z każdym mijającym rokiem przypominam go coraz bardziej. Kretyn myślał, że ubliża tym mi, a tak naprawdę najbardziej ubliżał matce, poniekąd wyrzucając jej zdradę, której nigdy się nie dopuściła. A co robiła potem matka? Oczywiście potem winiła mnie. Bo to ja rozzłościłem ojca, a ją zawiodłem.
S... — omal nie zdradził swojego prawdziwego imienia, w efekcie natychmiast uciął, a z jego ust wydobył się tylko niewyraźny zgrzyt zębami. — „twój ojciec, chce dla mnie dobrze." powtarzała w kółko.
Słowa niesione bagażem doświadczeń same cisnęły mu się na język.
Kou, nie płacz, proszę. — wyszeptał bezsilnie, wciąż widząc płynące po eterycznej twarzy łzy.
Wyraźnie zaskoczony, z uwagą słuchał jego przesiąkniętego emocjami tonu zniewieściałego głosu, kiedy tak usilnie starał się przekazać mu swój punkt widzenia. Uśmiechnął się delikatnie, z rozczuleniem słuchając jego pokrzepiających słów, lecz ostatnie z nich spowodowały, że nogi się pod nim ugięły.
Dobry?
Demony szybko wyłapały to słowo, tak bardzo podkopując tę teorię, bo jaki dobry człowiek miałby na sumieniu tyle niewinnych istnień.
Zasłużyłem na znacznie gorsze rzeczy.
Tego oczywiście nie mógł mu powiedzieć. Wszystko, tylko nie to.

Już miał się odezwać, kiedy dostrzegł jak delikatna dłoń, która sięgnęła ceramicznego kubka, nie jest w stanie go podnieść.
Czekaj, pomogę ci. — rzucił chyba bardziej do siebie niż do niego, gwałtownie poruszając się z miejsca. W pierwszej kolejności poszły opuszki palców, które delikatne odgarnęły lecące mu do oczu dłuższe, zielone kosmyki, by uwięzić je za zakolczykowanym uchem. Zrobił to możliwie najostrożniej jak tylko potrafił, wciąż pamiętając o przekroczonej przez siebie granicy. Ceramiczny kubek ze złotym motywem znalazł się w drugiej dłoni snycerza, który podtrzymał go stabilnie, podsuwając mu kraniec naczynia pod same subtelne usta.
Jeszcze przez chwilę wpatrywał się jak zahipnotyzowany w te wdzięczne, błyszczące od łez oczy, które w tym świetle sprawiały wrażenie niemal złotych, by potem nieco z rozgoryczeniem przyjąć fakt, że przymknęły się w chwili, gdy spierzchnięte usta dotknęły zielonego, aromatycznego napoju.
Subtelne dłonie w drżącym eterycznym geście uniosły się, by objąć gorący kubek z herbatą. Nie puścił go jednak do ostatniej chwili, gdy Naiya sam nie odsunął od warg ceramicznego naczynia.

Nigdy nikomu o tym nie mówił, nigdy nie chciał wyjść na ofiarę. Ale jeszcze bardziej nie chciał być oprawcą. Czuł, że może pożałować tego ostatniego wyznania, ale musiał to z siebie wyrzucić. Po prostu musiał.
Pytałeś mnie kiedyś, dlaczego wybrałem Japonię... — zrobił krótką przerwę, jakby potrzebował zebrać kotłujące się w głowie myśli. — Właśnie dlatego, że mój ojciec tak jej nienawidzi. — przyznał cicho, wlepiając wzrok w podłogę. Obawiając się, że domysły na temat jego pochodzenia mogą naprowadzić Naiyę na prawdziwy trop, wszak niechęć między Japonią a Koreą nie była przecież wyssana z palca. Pomimo utrzymywania przyjaznych stosunków między dwoma państwami niechęć wśród ludzi pozostała niezmiennie taka sama. W Koreańczykach podszyta historią związaną z okupacją, w Japonii narosłymi stereotypami w przeszłości, gdy mniejszość koreańska zajmowała najniższe miejsce w hierarchii społecznej.
Czasem zastanawiam się, czy zrobiłem bardziej na złość jemu, czy sobie. — uśmiechnął się pod nosem, z powrotem wlepiając wzrok w ziemie, czując, że nie powinien o tym mówić. Choć wiedział, że z ostracyzmem spotkał się przecież w samej Korei Południowej. W miejscu, które pierwsze dawało schronienie takim jak on.
Kocham Japonię. — wyrzucił nagle (szczerze) z chęcią naprawy poprzednich słów, które mógłby wybrzmieć tak bardzo negatywnie dla kogoś, kto urodził się kraju kwitnącej wiśni. — Tylko czasami...
Czuję się tutaj niechciany.
Nie potrafił powiedzieć tego na głos.
Tak czy inaczej dziękuję, Kou.
Za to, że mnie nie skreśliłeś.

A co z twoim ojcem, Kou? — zapytał przypominając sobie, że Naiya wspomniał wcześniej wyłącznie o mamie i siostrze. Wbił w niego pytające spojrzenie.

@Naiya Kō


Ostatnio zmieniony przez Matsumoto Hiroshi dnia Pią 16 Sie - 17:40, w całości zmieniany 1 raz
Matsumoto Hiroshi

Naiya Kō and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Czw 15 Sie - 18:05

Zgodnie z prawdą, mężczyzna wypłoszony przez Hiroshiego w ciemnej alejce pod tamtym cholernym barem nie należał do wyjątków. Nie on pierwszy i można ze smutkiem założyć, że nie ostatni, zdobył się na używanie rękoczynów wobec dwumetrowego przebierańca, nazwanego przez snycerza Drzazgą. Tylko po to, żeby mu coś pokazać.
Naiya zwykle nie wchodził świadomie w kontemplację, co. Rozstrząsanie jakie kryły się za tym powody mogłoby poprowadzić go do miejsca, w którym poczułby się temu winny, nawet jeśli ewidentnie nie był. Też dlatego poniekąd jeszcze bardziej prowokował, jakby jego wygląd nie był wystarczającym wykrzyknikiem ściągającym na niego nie zawsze tą pozytywną - ale jednak - uwagę. Wóż albo przewóz, wychodząc na zewnątrz w swojej własnej niewymuszonej konwencjami skórze, po prostu musiał się z tym liczyć. Przyzwyczaić się do tego, przyzwyczaić się do bólu, przyzwyczaić do ostracyzmu tak, by chociaż w swoich własnych oczach wyjść z tego wszystkiego z twarzą. Jeżeli obwiniłby się choć raz, mógłby przecież poczuć się przegrany. Nie chciał dać takiej satysfakcji swoim kosztem absolutnie nikomu, nawet jeżeli tak naprawdę było to pokazywanie swojego uporu przed dosłownie nikim. W końcu ci, którzy go bili nie zjawiali się już później często w jego życiu, zwykle nie mogli więc nawet wiedzieć czy udało im się argumentem siły raz na zawsze zetrzeć z tej twarzy makijaż. Bo to nie tyle im Kou wprawdzie cokolwiek pokazywał - te i inne śmieci nie były warte jego dumnego spojrzenia, ani nawet chwili spędzonej na pochylaniu się nad nimi. Sam przed sobą był na zawsze wierny swoim ideałom i nadstawiał drugi policzek, by dać im prawdziwy powód do wywołania złości. Skoro i tak mieli już go lać za darmo, bawił się z nimi swoją arogancją i rozpalał ich kompleksy do czerwoności, kłując żelazo póki gorące.

A kłuć jak mało kto, potrafił głęboko.

Miał pewnego pecha rodząc się facetem. Choć nigdy nie czuł się z tego powodu do siebie niedopasowany, niczego jednak kobietom tak nie zazdrościł, jak faktu, że w jego oczach mogły tak swobodnie wyrażać swoją wrażliwość, podczas gdy jego własna delikatna skóra doznawała rozmaitych blizn i siniaków, drwin, podkreśleń jak bardzo zdaniem niektórych mężczy-, przepraszam, chłopców, jest ona obrzydliwa. Jak eteryczny sposób poruszania który tak bardzo zwracał uwagę Hiroshiego, dla większości był niczym innym jak wyrazem słabości, chodzącym szyldem podpisanym "spuść mi wpierdol". Makijaż, ubrania? Zwykłe "pajacowanie", deformacja moralna, w konsekwencji jedno z najbardziej godzących w niego z wszelkich ulicznych określeń - zboczenie. Można by stworzyć kilkustronicowy cennik, ile przykrych stwierdzeń i sytuacji kosztował go każdy z zakładanych na siebie dodatków, a Kou i tak wydawał się dość bogaty w pewność siebie by skrupulatnie je wszystkie spłacać, byleby pozostać sobą.
Tylko jednego długu nie potrafił spłacić żadnym ze swoich zasobów.
Tego, który sprowadził na niego ojciec.
To właśnie za niego płacił drżeniem, za każdym razem gdy posłyszał podniesiony męski głos - który im bardziej był mu bliski, tym brzmiał mu w głowie głośniej. Niczym demon, z którym kontakt podpisał samym faktem, że się urodził i jego warunki musiał spełniać już do końca swoich dni. Obcy w barze czy na ulicy nigdy nie był tak przerażajacy, jak ten przywodzący na myśl dom, który powinien kojarzyć się z bezpieczeństwem, ale u zielonowłosego przypominał o dźwięku tłuczonego szkła i awantur doprawdy równie mocno.

To on, ten dźwięk poniekąd nauczył go lawirować między zdaniami i rekcjami, które wcale nie musiały mieć sensu, jeżeli tylko zbliżały Kou do upragnionego celu - jakim w jego dzieciństwie było nieprzerwane trwanie w trybie ucieczki. Zło wylewało się wszelkimi szczelinami nasiąkniętymi złą energią patologicznego domu, w którym niezależnie od poziomu ciszy już od progu było czuć niewyjaśnialny chłód wspinający się po karku.

Nie było tam kubków ani herbat, nie było ozdób, obrazów ani niczego, co w akcie porażającego gniewu mogłoby zostać zniszczone. Nawet kwiaty które przynosił siostrze i matce zerwane ukradkiem gdzieś na zewnątrz kładł do zalanych wodą misek, gdy ostatni wazon jaki mieli skończył tak, jak wszystkie poprzednie.  Zmieciony z podłogi i mebli w kawałkach, tak jak jego osobiste, dziecięce szczęście.

Wszystko pamiętał jakby zasłonięte cienką kotarą, zza której najbardziej odczuwalne były tylko zdławione krzyki, które nigdy nie zostały przez nikogo wystarczająco dobrze usłyszane. Może dlatego nie był sam nawet świadomy, że po dziś dzień zapełniał tą pustkę między swoimi murami, czując się bezpieczniej gdy każdy centymetr jego mieszkania był dobrze zagospodarowany. Od podłogi po sam sufit pełen bibelotów i roślin, których dalsza egzystencja udowadniała każdym dniem, że mimo tego chaosu panuje w każdym pokoju niezmącony spokój. Że nikt nie przyszedł go zniszczyć. Tym bardziej późniejsze działanie Hiroshiego pomimo wszelkich obaw podniesie go na duchu, gdy zniszczone kawałki szkła usunie wraz z resztą dowodów, że cokolwiek tutaj zostało naruszone. Nie mógł mieć nawet pojęcia, jaką ulgę mu tym przyniósł, przywracając pomieszczeniu bezpieczny porządek.
Ani czym poskutkuje fakt, że potajemnie zabrał wszystkie jego tabletki.

— Sam sobie zaprzeczasz. —

Nie odpowiedział, tylko patrząc na niego w konsternacji. Jasne, że sobie zaprzeczał, jednak powiedzenie tego na głos przez Hiroshiego nie spowodowało w nim chęci by nawrócić się w stronę logiki. A jej brak skrzętnie wykorzystywał na ile tylko mógł, gdy będąc w tym stanie nie miał w swojej głowie niczego bardziej sensownego.
Wymowne przetoczenie oczami po suficie także nie zmieniało nic, poza poczuciem rojącym się w głowie draga, że jeszcze chwila ciągnięcia tej rozmowy wystarczy, by sprowokować w Hiroshim poczucie, że ma Kou serdecznie dość. Nic nie umiał na to poradzić, nic nie przychodziło mu tak trudno jak mówienie o sobie prawdy; jemu - wierutnemu kłamcy, zepsutej, niemoralnej jednostce schowanej za szerokim uśmiechem i ferworem ekscentrycznych zachowań. Czuł, jak wypływał, jak się zdradzał, jak paranoja na każdym kroku podkreśla mu że Hiroshi się zorientował i na pewno już nic nie będzie chciał z nim mieć po tej akcji do czynienia, i wtedy...

- Wykończysz mnie kiedyś. -

Wiedziałem. Kurwa, wiedziałem.

A może właśnie nie...?


-...Dlaczego? - Warga zatrzęsła się w oczekiwaniu, zmieszanym z desperackim zainteresowaniem, choć wybrzmiewała w tym nuta... nadziei? Głaskał go przecież. Był wciąż, nie zostawiał samego. Dlaczego wypowiedziane zostało więc w morzu wątpliwości, czekające na odpowiedź. Miało być wyrocznią, rozstrzygającą jego wewnętrzny spór.
Gdy mężczyzna otworzył usta, pomalowane powieki przymknęły się lekko, jakby gotowe by usłyszeć coś, co uderzy znienacka i na zawsze przypieczętuje jego obawy.

— Bo nie zniósłbym myśli, że coś ci się stało. —

Uderzyło.

Ale zupełnie inaczej, niż się tego spodziewał.
Głupie wrażenie kazało mu trwać w bezruchu, zastanawiając się dłuższą chwilę, czy się nie przesłyszał.

Nie...

Nie wolno tak kłamać


Powieki rozpostarły się drżąc w połączeniu szoku i bezsiły, a usta rozchyliły się niemal równie bezwiednie, podobnie jak to było u Hiroshiego za każdym razem, gdy to Kou konfrontował go z czymś nowym.
Te słowa nie były dla drzazgi nowe. Ich znaczenie i ta szczerość w głosie i przypływie chwili gdy zostały wypowiedziane, były jednak dla niego czymś, czym dla Newtona była fizyka kwantowa. Niemożliwym.
A jednak tak poruszającym, że gdy znów poczuł do tego dotyk dłoni na swoim policzku, tak delikatny i paraliżujący, zamarł. Strach przed bliskością przepleciony z rosnącym w nim napięciem zabarwiającym twarz na odcień złamanej, nienasyconej czerwieni, tańczyły ze sobą, ściskając gardło i rosnąc w niepowstrzymanym pędzie, jak pożar wzmagany przez wiatr.

- Hiro... -

Nie mógł uwierzyć, tak samo jak patrząc w jego oczy nie mógł nie wierzyć.

Sprzeczność za sprzecznością, szok za szokiem, emocja za emocją goniły wciąż kolejną odpowiedź na pytanie "dlaczego?", które tym razem jednak nie padło z jego ust, czując jak przeciążenie tymi informacjami i tak sprawi, że tego nie pojmie. Że będzie tylko pytał w nieskończoność, błądząc we własnym labiryncie w głowie.
Dłoń muśnięta nutą ochry sunęła bez oporów, tak lekko i swobodnie, jakby przecząc wszystkiemu, co znała. Cały taki był; jak biała owca w stadzie zwęglonych zepsuciem istnień, jak biały kruk pośród gąszczu upodlonego pierza. Zawsze odsunięty, choć wydawało się jakby przyjmował tę postawę naturalnie. Za każdym razem równie ciepły i asekurujący, nawet jeśli ciemność go otaczająca od czasu do czasu wymuszała na nim podniesienie głosu. To było jednak zupełne nic, bo w chwilach, jak teraz, pokazywał swoją prawdziwą, niczym nienaruszoną naturę. Ta wysublimowana miękkość dłoni rozmywała żar obaw, choć doznała do tej pory tak wiele krzywd.
Drewno jest twarde, jednak nigdy nie zrobisz z niego zimnej skały. A serca snycerza - choć porażająco silnego, patrząc na to, co przeszedł - z pewnością nie wykuto z kamienia.

Nie tylko kąciki ust Hiroshiego wyginały się niezgodnie ze znaną sobie jak dotąd naturą. Twarz Nai, choć przyspawana do jego wyuczonego, wystaranego uśmiechu, coraz częściej ukazywała w jego oczach pewien specyficzny szczery blask, który skupiał się tylko na tej jednej osobie. Nawet, gdy opuszczał gardę, dając się ponieść potokowi wychodzących z ich ust słownych starć, ten świetlny blik nigdzie nie znikał. Czuł się jak głupek, przypominając sobie od czasu do czasu że jego daleko sięgające zainteresowanie do nikąd zapewne nie prowadzi, zgodnie z tym co usłyszał o Hiroshim jakiś czas temu. Widział jednak pewną pozytywną przemianę i w jego zachowaniu i cieszył się z tego, choć paradoksalnie znał go wciąż tak krótko. Czas, od kiedy zaczął spędzać go z nim, jakoby zatrzymał się w miejscu, śledząc ich poczynania i proces najbardziej osobistych reform. Również Kou zwalniał w swoim biegu prowadzącym w złym kierunku, gdy z zadowoleniem wpatrywał się w jego - coraz częściej - uniesione kąciki ust, kontemplując nad tym co wywołało a nich reakcję, reflektując się po czasie, że mógł przez to zamyślone, wiercące spojrzenie skupione na jego wargach, zostać odebrany zbyt dosadnie.

Za to nigdy nie rozumiał jego przesadnej kulturalności, która tak bardzo ich różniła. Z drugiej zaś strony, w jego wypadku, nie przeszkadzała mu. Może dlatego, że czuł się stworzony by być traktowany jak królowa, w jakiś sposób walidował go fakt, że starszy od niego facet kłania mu się z własnej woli. Sam czasem odwzajemniał to w geście który miał dużo więcej wspólnego z żartem niż szacunkiem, albo tak jak teraz komentował na różne sposoby, z pewną nonszalancją obserwując, jak uderzając w ten punkt zmusza go do przyjęcia wyzwania.
Tym razem jednak, tak nie było.
Sytuacja i panująca w pomieszczeniu gęsta atmosfera najwyraźniej spowodowały, że jego licho rzucona aluzja nie dotarła pod wskazany adres. Słysząc jego zupełnie poważny ton sam też wydawał się przygasnąć, czując nieco mocniej jak chłód wiejący z okna przepływa mu po karku.

— Ale obaj wiemy, ile znaczy w tym kraju zwykły Gaikokujin. — Gorzki uśmiech który spostrzegł, niemalże wgniótł go tylko bardziej w krzesło, na którym i tak opierał ciężar każdej jednej ze swych kończyn. — Więc nie było za nisko. Było w sam raz. -

Wypuścił powietrze przez nos, wzdychając tym samym po zaciągnięciu się ciężarem aluzji którą wyczuł w tej wypowiedzi. Nie chciał słyszeć, jak pustułka mówi o sobie w taki sposób, a jednocześnie ciążyło na nim brzemię własnej wypowiedzi, rzuconej w spotęgowanym przez ówczesny stan umysłu niepotrzebnym gniewie. Jesteś zwykłym gaikokujin. Wypowiadając wtedy tę nazwę i strosząc się jak kot nie było szans, by choć przez chwilę pomyślał, że ten sam człowiek, którego tak frywolnie obarczył tą drwiną, stanie się jedynym powiernikiem jego codzienności, a ponadto teraz będzie ratował mu życie. Okazał się być człowiekiem wyjętym z całkiem innej rzeczywistości, niż ten którego poznał w akompaniamencie sugestii że powinien się leczyć. Mimo tego Hiroshi, choć na pewno niejednokrotnie spotkał się z nacjonalizmem, za każdym razem kiedy Kou słyszał to słowo, od jego uszu odbijało się echo tamtych wydarzeń. Czuł się temu wszystkiemu winny i bezradny, za każdym razem tak samo podły, gdy próbował mu wybić to z głowy. Niestety, bezskutecznie.
Nie miał jednak zamiaru się poddawać. Trzeźwy, czy też nie.


- Kotek. Nie obchodzi mnie kim jesteś dla tego kraju. Nie tylko ty czujesz się tu wyobcowany... to nie chodzi nawet o ten kraj, ja w nim też jestem nikim, zwykłym społecznym zerem, chociaż urodziłem się na Fukkatsu, więc w czym się w sumie różnimy? - Zebrał się brzmiąc dużo bardziej poważnie i konsekwentnie niż zazwyczaj, choć zaspany głos wciąż imał się jego krtani. - Jak ktoś chce cię obrazić to szuka powodu. Nie ważne, czy jesteś obcokrajowcem czy Japończykiem który odbiega od normy. -
Przekrzywił nieco głowę, a zielone włosy oplotły jedno z ramion.
- ALE W TYM mieszkaniu nie jesteś żadnym gaikokujin, jak chcesz mi okazać szacunek to wykreśl to słowo ze słownika w moim "domostwie." - Zaakcentował ostatnie słowo niemal z pogardą, parodiując tym samym konserwatywne, japońskie podejście.

---

— Boisz się, co pomyślę? —

Znów się zaciął, niezgrabnie unikając odpowiedzi. Zrobiło to za niego jednak głośne i jednoznaczne przełknięcie śliny, zdradzające całą prawdę.

Schimatta... czy on musiał tak dobrze wszystko odczytywać między wierszami?

— Nie jesteś wariatem. —

- Mylisz się. - Pokręcił niemrawo głową, po czym na jego twarzy wymalował się, bardzo smutny z resztą, uśmiech. - Tacy jak ja są z natury stuknięci, skarbie. -

— Powiedz mi, Kou. Dlaczego w ogóle zacząłeś brać to świństwo, skoro widziałeś, co zrobiło to z twoją mamą? —

Karta ekspresji odwróciła się zupełnie po usłyszeniu tych słów. Oczy ponownie jakby zdziczały, choć zupełnie inaczej niż poprzednio. Błądząc po podłodze, z miną niemalże srogą jak na tak cherlawe stworzenie.

- Nie zrozumiesz. -

Rzucił szybko, głosem z nutą pasywnej agresji, przy czym zatrzepotał rzęsami nadal spoglądając w dół. Jakkolwiek by nie było trafne zwrócenie uwagi na jego matkę, zabolało. Matsumoto nacisnął czuły punkt.

- Skoro pytasz, to nie zrozumiesz... - Dodał cicho, niemal piskliwie, tracąc cały rezon z każdą sekundą myślenia o tym, co powiedział. Dlaczego to wziąłeś Kou, wiedziałeś co zrobiło z twoją mamą. Słowa kręciły się w głowie brzmiąc bardziej oskarżająco niż powinny, jakby szukały swojego miejsca; brzmiały tak cholernie znajomo. To głos jego wewnętrznego krytyka bezczelnie odzywał się mówiąc mu w najtrudniejszych chwilach dokładnie to samo pytanie, które tym razem miał niestety okazję usłyszeć na żywo.


Dlaczego, Kou? Dlaczego to zrobiłeś? Przecież wiedziałeś, nie mogłeś PO PROSTU odmówić?

Mamo...

Spójrz na niego. Spójrz w te oczy pełne bólu, to wszystko przez ciebie.


Nie zwracał nawet uwagi, że mógł wybrzmieć bardzo infantylnie. Przy Hiro niejednokrotnie taki się czuł, lecz świadomie gasił to uczucie szybko, mimo to nie umiejąc się go tak zupełnie pozbyć. Nie tylko było tak przez fakt, że był od niego starszy, czy że wyrażał się z tak wielką oficjalnością i szacunkiem. Kou prawie nigdy nie rozmawiał o uczuciach w swoim życiu szczerze, a gdy już dochodziło do tego momentu, wychodziło na jaw jak bardzo nierozwinięta jest u niego ta umiejętność. Właściwie nie uważał, by Hiroshi rzeczywiście nie był w stanie tego pojąć, czy wykazać się wystarczającą ilością zrozumienia. Przeciwnie. To Naiya sam nie umiał o tym opowiedzieć, tym bardziej wiedziony lękami, co będzie, jakie emocje wzbudzi, jaką łatkę na siebie nada, jeżeli chociażby spróbuje. Zwłaszcza w tym stanie, który i tak był czymś ponad to, co chciałby komukolwiek pokazywać.

- Mogłem skończyć go... inaczej, niż nałykać się tego. - Dodał błądząc we własnych słowach, licząc, że Hiroshi odczyta między wierszami to co miał na myśli, ale też nie za mocno. Że zrozumie, ale nie dojdzie do tego, co naprawdę mógłby wtedy zrobić. Że doprawdy mogłoby być gorzej, ale że nie pomyśli, że chce zwrócić na siebie uwagę. Choć rzeczywiście miewał do tego tendencje, ba, i to niemałe, gdy całym swoim wyglądem i zachowaniem krzyczał wręcz - spójrz na mnie. Ten błyszczący brokatem i ostrymi kolorami transparent miał być jednak koniem trojańskim odwracającym skrzętnie uwagę od tego, co jest w środku; bo gdy wychodziło na wierzch, nigdy nic nie kończyło się dobrze.

Sam z resztą w sumie nie wiedział, jak by skończył. I może to właśnie tego najbardziej się bał - co było na krańcu jego wytrzymałości, jeżeli już teraz bał się spojrzeć w oczy tej zlej energii, która go nękała. Podła, podstępna, wzbijająca się na wyżyny zawsze pozostawiała po sobie jakieś ślady, czy to sterując jego rękoma czy podstawiając mu najgorsze drogi postępowania, mówiąc - jesteś zepsuty, nie masz wyboru. Niszczył się, jakby to sprawiało że miał nad tym wszystkim jakąkolwiek władzę. Gdy ster przejmowały lęki, wszystko mogło się zdarzyć. Przerwać ten ciąg nie było wcale tak łatwo. Czasami wyrwanie kierownicy z ich rąk i poprowadzenie wozu dalszego zniszczenia we własnym kierunku było jedyną opcją.

— Wiesz, że mi też próbowali je wcisnąć? —

-Co? - Odpowiedział unosząc podbródek, spoglądając na niego z niedowierzaniem.

Tak wiele wciąż o nim nie wiedział.
Ale zawsze to jakaś informacja do przodu, co nie?
Nawet, jeśli ta do przyjemnych nie należała i poczuł się nieco zbity z tropu. Skoro próbowano mu je, jak to sam określił, wcisnąć, musiał mieć ku temu powód. Mniejszy lub większy, choć mimo dość częstego przepisywania tych leków, z zasady nie rzucano nim na zwykłe problemy sercowe czy chwilowe stresy. Ogromne pole do uzależnienia i przedawkowania rodzące się wokół nich było zawsze ryzykiem, które trzeba było podjąć, dając człowiekowi do nich dostęp. Choć nie istniała możliwość kontrolowania pacjentów poza wizytami ani stuprocentowego wejścia w ich umysły, czasem trzeba było uwierzyć na słowo, by w zamian za to nie osamotnić i skazać na niczym niepowstrzymane samozniszczenie osoby, która przez własny mózg odchodzi od zmysłów.
Kou doskonale o tym wiedział, mimo czego nie potrafił mieć do tych lekarzy ani krzty wyrozumiałości, bo w jego oczach tamten jeden nawet się nie starał. Po godzinie niezwykle topornej rozmowy wyprosił go ze sztucznym uśmiechem, przepisanym kwitkiem i wkurwieniem, bo z tego zmarnowanego czasu nie wyciągnął dosłownie nic... poza receptą, która w kryzysowej sytuacji stała się jego biletem do uzależnienia.
Zmroziło go na samą myśl, że z Hiroshim mogłoby być to samo. A jednocześnie w jego głowie było tyle pytań; był przecież tak skryty, tacy ludzie nie idą do psychiatry od tak. Co jeszcze kryło się za jego niewzruszoną miną? Za chowaną za sobą dłonią i pozornie niewinnym powiedzeniem to nic takiego?
Jego wyraz twarzy wciąż był skonsternowany, tym bardziej, że przed chwilą dopiero sam wymawiał mu, że nie zrozumie, a jego ostatnie pytanie sugerowało bezsprzecznie, że jednak mógł rozumieć. Więc czemu pytał, czemu to zrobił? Czemu sam odmówił? Wiedział, do czego prowadzą? Kou nie dawało to wszystko spokoju.

- Odmówiłeś...? Ale skąd wiedziałeś? Dlaczego próbowali, kotek? - Pytał nieco drżącym głosem, jednak jakoś tak czuł, że może nie dostać wyczerpującej odpowiedzi.

Ulżyło mu widząc, jak posłusznie wyciąga plaster z szafki, niczego nie komentując. Chwilę później jednak trwoga powróciła do niego jak bumerang. Wziął je, on je wziął. Obserwował to również milcząc, czując jak jego serce znowu nieregularnie przyspiesza. Jakaś kula zawiesiła się na jego wnętrznościach dając bardzo nieprzyjemne poczucie ciągnięcia w dół.  Czy robił to celowo? Czy próbował bez słów mu coś przekazać? A może tylko zauważył coś brudnego i postanowił to wyczyścić? Myśli kotłowały się w nim jak szarańcza, gdyż nie mógł wiedzieć co się tworzy w jego głowie gdy zmywa z nożyczek krew. Jego własna paranoja kazała mu myśleć, że wszystkiego się już domyślił, że wszystko już wie i próbuje mu to zaznaczyć, choć zaćmiony umysł gdzieś tam podpowiadał, że to wszystko bez sensu. Nie mógł przecież wiedzieć, że to wszystko dlatego, że mężczyzna ma solidne powody by nienawidzić nawet najmniejszej ilości krwi w swoim otoczeniu.

Skupiony na jego słowach i ciągnących się za nimi ciężkimi emocjami, wiedziony przez kolejną falę zawrotów głowy, nie zauważył jak ten wbija w swoją dłoń nie tylko wzrok ale i siłę, potrzebną do rozładowania na sobie napięcia. Dopiero krwawa plama gdy mówił przykuła jego uwagę, powodując nagły przypływ energii. Trzymał go w sobie tak długo, jak mówił, a nawet i później, będąc na siebie zły że nie ma dość sił by go powstrzymać. Łzy popłynęły po gładkim policzku, bezsilne, brudne od maskary.

— Dlaczego płaczesz? —

Dlaczego...?!

— Spójrz na mnie. —

Gdy znów łagodnie uniósł jego chudy podbródek, nie opierał się. Hiroshi był w zasadzie jedyną osobą, której bez grama irytacji pozwalał, by bez skrępowania go ujmował. Nie oznaczało to, że nigdy nie wywołałby w nim tym samym napięcia; Kou do tak stabilnych osób po prostu nie należał, jednak w Hiroshim było coś szczególnego, coś, przez co mógł sądzić że nie ma nic złego na celu. Lubił to wręcz, nie czuł wobec tego ruchu żadnej ujmy, którą mógłby poczuć w sytuacji gdyby nieodpowiednia dłoń się tam znalazła. Nawet, jeśli w tej sytuacji nie chciał by oglądał jego zapłakaną twarz. Najchętniej obróciłby się zasłaniając ją jak wtedy, gdy w barze uciekł z pola bitwy. Nie miał jednak na to siły, więc jedynym, co mu zostało, było powolne odwrócenie wzroku.

Dał mu dalej mówić, nie przerywając, choć każde kolejne słowo kłuło go coraz bardziej. Jak mówił, że jest taki sam jak ten potwór, o którym wcześniej opowiadał, czy że każdego dnia widzi go we własnym odbiciu. A gdy padły niedopowiedziane słowa, które do równie przeoranego przemocą umysłu Kou wpadły niemal instynktownie, poczuł jak braknie mu powietrza. Jak uciekają z niego siły w każdej kolejnej upływającej łzie.
Rozumiał. To co mówił było dla niego tak dobitne i tak cholernie przykre, tym bardziej że wiedział doskonale skąd bierze się energia płynąca z tych słów. Skąd te wszystkie mocniej zaakcentowane głoski, łamiący się radiowy głos którego rany nigdy do końca się nie zagoiły. Bo nie mogły - przejście przez coś takiego było biletem w jedną stronę, koszmarem z którego po prostu nie da się do końca wybudzić. Trucizna którą poili ich w dzieciństwie ukształtowała ich czy tego chcieli czy nie, a teraz to oni ponosili tego konsekwencje. Zbierali je jak kawałki szkła które rozbito na ich głowach, ze świadomością że nawet po latach któryś z nich, pominięty, może ich nadal skaleczyć.

- TO NIE MA ZNACZENIA. Dla mnie możesz wyglądać nawet jak Angelina Jolie, nie obchodzi mnie to. -

- Mówisz, że cię lał. Że tylko pięściami załatwiał sprawy. Dalej twierdzisz, że też taki jesteś? To mnie uderz i udowodnij. No pokaż na co cię stać. -

- Oczywiście, że tego nie zrobisz. -

- Bo nie jesteś jak on. -

- Nie znam go, masz rację. Ale widzisz, jak prosto udowodnić że nie jesteście podobni? Nie muszę go znać! -

Wyrzucił jakoś tak desperacko, jakoś tak dziwnie mocno rozemocjonowany jak na kogoś kto mówi o sytuacji drugiego człowieka.

— Kou, nie płacz, proszę. -

Nie mógł. Widział to wszystko, co mówił do niego Hiro, czuł niemalże namacalnie wiedząc dobrze, o czym mówi. W tym całym akompaniamencie jego zalany także własnymi wspomnieniami umysł wyrzucał z niego coraz więcej łez.


- Czekaj, pomogę ci. -

Pił powoli zielony napar, gdy scynerz dzielnie podtrzymywał jego zielone kosmki. I w jego dłoniach było coś subtelnego, choć w zupełnie innym tego słowa znaczeniu. Czuł się niemal jak piskle które wróciło do gniazda, doceniając to poczucie bezpieczeństwa i stabilności, jakie mu dawał tak z pozoru prostymi gestami. Niezwykle rozczulony, wzruszony wręcz faktem, że zdjął z niego ciężar. Gest niby tak prosty i trywialny, a jednocześnie tak bardzo mu w tej chwili potrzebny. A może całe życie był mu potrzebny, skoro czul wobec tego tyle emocji?
- Dziękuję. - Powiedział nieco skruszony własnym zakłopotaniem, gdy dno złoconego kubka pozostało puste.

- Pytałeś mnie kiedyś, dlaczego wybrałem Japonię... —

- Tak...? -

— Właśnie dlatego, że mój ojciec tak jej nienawidzi. -

- Nienawidzi? Za co? -

— Czasem zastanawiam się, czy zrobiłem bardziej na złość jemu, czy sobie. —

Zaśmiał się lekko, czując jak ten gorzki żart roztapia nieco tętniącą emocjami atmosferę. Postanowił się tego chwycić, nawet jeśli wizja rzucania żartów w takim momencie wciąż była ponura.

- Obawiam się, że obu. - Dodał bezprecedensowo. - Sam sobie na złość to zrobiłeś zagadując pewnego jebanego pedała. - Uśmiechnął się lekko, wzruszając ramionami. - Teraz ciężko będzie ci się go pozbyć, przykro mi. -

- Kocham Japonię. Tylko czasami... -

- Nie martw się, wiem, o co ci chodzi. Jeżeli kiedykolwiek na zewnątrz poczujesz się gaijin, tu drzwi są dla ciebie otwarte. Tu zawsze jesteś mile widziany. - Odparł zupełnie bez zastanowienia, prosto z serca, nie czekając na to, czy Hiroshi dokończy swoją wypowiedź czy też nie. Jednocześnie splótł ze sobą ręce, które wciąż pozostawały bezsilnie wsparte na jego brzuchu.

— Tak czy inaczej dziękuję, Kou. -

- Hah, wait... za co? - Przechylił głowę jak pies w niezrozumieniu.

— Za to, że mnie nie skreśliłeś. -

- Eeeehkh?! Nie żartuj sobie skarbie. Przyjemność po mojej stronie. -

— A co z twoim ojcem, Kou? —

- Moim...? -

Nagle zapanowała chwila głuchej ciszy.

- Nie mam ojca. -
Wypalił szybko, patrząc gdzieś na bok, jakby sobie samemu chciał to wmówić. Do prawdy nigdy nie czuł się jakby go miał, wysoki facet przychodzący do domu wieczorami nigdy nie był dla niego jak ojciec. Kłamstwo, które Kou wypowiedział nie było do końca przemyślane, jednak zabrzmiało, jakby miało sens. Szybko się zreflektował i otrząsnął z myśli by nareperować swoje przejęzyczenie, wszak mógł je jeszcze doskonale wykorzystać. Miał to w sobie, we krwi i każdej najciemniejszej szczelinie umysłu kryła się informacja, by unikać tych wspomnień najbardziej, jak się dało. Trzeźwy czy pijany w sztok, pod wpływem jakiejkolwiek substancji - nigdy, nikomu, nie ważne co. Nigdy nie chciał o tym rozmawiać.
Mógł wykorzystać stereotyp, by zmylić zainteresowanie snycerza co do swojej historii i gdy zdał sobie z tego sprawę, nie zawahał się. W końcu panowało jakieś dziwne przekonanie, iż większość ludzi orientacyjnie nienormatywnych wychowywało się bez ojca.
Często w trakcie życia reagował na ewentualne sugestie w tym kierunku żartami pokroju, że ojciec poszedł po mleko i wrócił z takim bez laktozy, zamiast przynieść takie dla prawdziwych mężczyzn. Nie było więc to dla niego nic nowego, wmawianie sobie samemu że ten człowiek nie istniał lub nie był jego prawdziwym dawcą genów. Nawet, jeśli te jadowicie złote tęczówki, które męczyły go w powracających snach, świeciły odbitym blaskiem lamp za każdym razem, gdy zakładał soczewki. By od nich uciec.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Matsumoto Hiroshi

Wto 20 Sie - 20:46
Snycerz nie rozumiał trwogi, jaką mógł nieść podniesiony męski głos, mimo że sam aż za dobrze znał piętno pozostawione przez pięści ojca, który niejednokrotnie siłą podkreślał wagę tradycji wartości konfucjańskich, jakie niosła od dziesięcioleci nie tylko Korea Północna, ale również Południowa. O Chinach i Japonii nie wspominając. W myśl idei i zasad głoszących, że żonie i dziecku nie wolno się sprzeciwiać głowie rodziny, czyli ojcu.
W przeciwieństwie do ojca Kou ojciec Hiroshiego nie potrzebował podniesionej w gniewie wibracji głosu, by wzbudzić trwogę wywołaną zapowiedzią przemocy.
Hiroshi nigdy nie mógł być pewien, kiedy ani dlaczego nadejdzie lżejszy czy mocniejszy cios, poprzedzany zaciśnięciem silnej dłoni ojca na tym czy drugim ramieniu. Wymierzanych precyzyjnie, byleby niczego nie złamać ani nie uszkodzić, pozostawiały po sobie jedynie czerwone krwiaki i otarcia, gojące się na ciele i jątrzące się na duszy, która nigdy nie zapomniała żadnego z uderzeń, pozostawiających piętno, które poprzedzała WYŁĄCZNIE podniesiona w niewytłumaczalnym spokoju, ciężka dłoń.
W domu państwa Lee, nigdy nie dochodziło też do kłótni, wrzasków w nieczystej melodii awantur, które dla większości byłyby wyznacznikiem pojawiania się przemocy fizycznej w domu. Matsumoto niejednokrotnie zastanawiał się, czy ich obecność zmieniłaby cokolwiek w jego życiu, gdyby głowa rodziny odnalazła ukojenie w krzyku zachrypniętego głosu. I czy może wtedy sam uniknąłby własnego losu, sprowadzającego go niejednokrotnie do bycia workiem treningowym. Wówczas gdy porcelana i szkło w jego rodzinnym domu, stało niezmiennie nieruszone, niewzruszone tym widokiem, niepotłuczone w ferworze niewidocznych dla oka emocji spływających po pięściach, które w chęci rozładowania niewyrażonego w decybelach gniewu, obierały sobie za cel powierzchnie skóry Hiroshiego.
Dla rozładowania emocji.
Dla nauki całkowitego posłuszeństwa, które z czasem i tak nie gwarantowało nietykalności.
Dla sportu(?).
Głos zimny, zachrypnięty pozbawiony jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego zawsze brzmiał identycznie. Jednolicie i spokojnie, mimo że spokój był ostatnim słowem, jaki mógłby przywodzić mu na myśl wspomnienie własnego ojca. Nie mniej wibracja niewzruszonego głosu nigdy się nie zmieniała, bez względu na to, czy szły za nią ciosy pięści.

Matsumoto nie mógł więc wiedzieć, jak wielką ulgę przyniósł jego pedantyzm, w mieszkaniu przyjaciela, wytrenowany od maleńkości, gdy chęć uporządkowania kotłujących się bez celu myśli w głowie, odzwierciedlała chęć uporządkowania własnego otoczenia.

Nigdy nie zapominając tego, kiedy sam był dzieckiem, które w przestrachu przygląda się ojcu, w nieudanych próbach odczytania czegokolwiek z jego niezmiennie ostrego spojrzenia, musztrowania ze strony matki obytej w podporządkowaniu głowie rodziny i reżimowi, nie znał żadnej innej drogi jak uległość.
Bez prowokowania, w tak wielkiej sprzeczności do Kou, który uwielbiał dolewać oliwy do ognia, nawet jeśli sam miałby się tym ogniem poparzyć.

„A kłuć jak mało kto, potrafił głęboko." - jak na Drzazgę przystało, choć wzrost dwumetrowego Draga nie odpowiadał ksywce nadanej przez snycerza, było w niej sporo racji. Drzazga bowiem, pomimo tego, że nie mógł wyglądać groźnie, potrafił zaleźć boleśnie za skórę, dźgnąć głęboko w najmniej spodziewanym momencie, pozostając w ranie, nie pozwalając się łatwo usunąć ani tym bardziej ignorować, gdy kłujący, irytujący ból nie pozwalał o sobie zapomnieć. Pozostawiony bez odpowiedzi wywoływał stan zapalny, zaczerwienienie podobne jak we wściekłości wymalowanej w karmazynie na twarzach tych, których tak bardzo wkurwiał wkurzał nadmiar bodźców związany jego obecnością. Intensywność barw w ubiorze, sensualność jego kroku, po nieobojętną w odbiorze zniewieściałość głosu.

Jeszcze kilka miesięcy temu sam obwiniałby Kou, o to, co go spotykało, idąc prostolinijnym rozumowaniem, że wystarczyło zmyć z twarzy rzucający się w oczy make-up i przywdziać męskie ubrania, co z resztą sam mu sugerował, kiedy wówczas ucięli sobie pogawędkę pod zasyfiałym barem.
Dzisiaj patrząc na niego, znając go odrobinę lepiej, gdy nie towarzyszyło mu zakropione alkoholem zakrzywione postrzeganie, odbierał to w zupełnie inny sposób. Za każdym razem, z każdym krzywym spojrzeniem, jakie spadało na Zielonowłosego, z każdą obelgą rzuconą w jego stronę, czuł jeszcze większy podziw. Dla jego uporu, niestrudzonego dążenia do celu, do BYCIA SOBĄ. Tylko tyle i aż tyle. Wówczas, gdy sam Hiroshi, dorastający w przeszłości w zamkniętym reżimie, nieznający innego życia, jak tego, w którym nieskończenie przywdziewano maski. Sam miał ich wówczas na twarzy tak wiele, że zapominał KIM BYŁ.
Tym częściej z jego ust wybrzmiewało pełne uznania:
Podziwiam cię, Kou. Bo masz odwagę być sobą.
Podczas gdy snycerz poddawał się, uginał się, uciekając wzrokiem przed każdym spojrzeniem, nie zastanawiając się, czy ujrzy w nich ciekawość, czy może niechęć, jaką potrafiła budzić obcość jego urody. Ignorując każdy możliwy, kąśliwy komentarz włącznie z rzadziej słyszanym, acz wulgarnym Chonkō (pogardliwie: Koreańczyk), które usłyszał całkiem niedawno i to ust człowieka, który z racji wykonywanego zawodu, winien był świecić przykładem.

— Hiro...
Usłyszał początek własnego imienia, które wybrzmiało w trudnym w tej chwili do określenia tonie, stało się dla niego skarceniem.
Naganą.
Zwróceniem uwagi, by przestał.
Idący za słowami czyn, jakim było odwrócenie głowy Naiyi, stanowiło wzmocnienie przekazu, które spadło na niego jak grom z nieba, powodując niemożliwe do dźwignięcia zagubienie i skonfundowanie, które zabarwiło jego policzki w obcej dla nich czerwieni. A przecież chciał dobrze, dając jedynie upust swojemu wewnętrznemu „ja", które niczego tak nie pragnęło, jak opieki, którego nigdy nie dostało, a które chciało je dawać, jakby instynktownie, w niewyjaśnionej potrzebie bliskości, jaką dawał delikatny dotyk dłoni. Zupełnie jakby miał zdolność niesienia rekonwalescencji miejsc w duszy, które pozostały puste. Lecząc tym samym samego siebie.

Właśnie TAKI był. Jak biały kruk, choć o iście czarnych oczach, niemogący odnaleźć się wśród swoich braci o standardowym czarnym upierzeniu, od narodzin napotykając uprzedzenia i ostracyzm. Białe pisklę, które cudem uniknęło rzucenia na pożarcie, a które od samego początku stało się zawodem rodziców, oczekujących idealnego potomka, zbliżonego im chociażby kolorem upierzenia. Ten, który cudem dożywając dorosłości, już na zawsze skazany był na odrzucenie, bez względu na to, gdzie zaniosły go jego białe skrzydła. Inny, choć w pragnieniach taki sam jak reszta.

Unoszące się kąciki ust podnosiły się bezwiednie, ignorowane przez własną świadomość, a nawet demony, które niegdyś tak często wypominały mu najmniejsze drgnięcie warg ku górze.
A twoje ofiary? Czy one też się uśmiechają?
Tak najczęściej brzmiał pytający osąd płynący zza granicy jego umysłu, ilekroć próbował się uśmiechać przyparty potrzebą najczęściej odwzajemnienia gestu. Sęk w tym, że przy Kou nie próbował się uśmiechać. Nie musiał. Wykrzywienie kącików ust do góry, z nieznanych mu powodów następowało samoistnie, naturalnie, choć sprzecznie w jego postrzeganiu, że naturalnym dla niego jest grymas przygnębienia i rezerwy, które nieodłącznie towarzyszyły mu, odkąd zbiegł z piekła, kryjąc własną tożsamość za zasłoną milczenia.
Naiya nie mógł wiedzieć, że percepcja Hiroshiego sięgała znacznie dalej, gdy dostrzegał wszelkie, nawet niewielkie niuanse, sugerujące zachodzącą — również w Kou przemianę. Błysk w oku, którego wcześniej nie było, a które stało się stałym elementem jego wystarannego wizerunku, mniej lub bardziej świadomie, częstując snycerza pewnego rodzaju prawdą, wówczas gdy słowa wypływające ze zniewieściałych ust niejednokrotnie kryły za sobą nie oczywistość, która od dłuższego czasu, nie dawała mu spokoju. Wciąż zadawał sobie pytania, gdzie leży prawda, wiedząc, że jeśli zada je na głos i tak nie otrzyma odpowiedzi.
Niedoświadczenie w relacjach międzyludzkich, jak i oziębłość otoczenia, w jakim dorastał, pozbawił go możliwości sczytywania pewnych gestów, które niosły swoiste przekazy, z łatwością odbierane przez innych, a kompletnie niezrozumiałych dla niego samego. Jak chociażby zielonkawy wzrok skupiony na jego ustach, który zmuszał go do rozważań na temat celowości tego zjawiska. Uciekając w pracoholizm, nie oddawał się przyjemnościom znanym większości ludzi, nie czytał książek, o ile nie niosły za sobą nauki czegoś nowego, nie oglądał filmów, o ile nie były to treści dokumentalne, mogące poszerzyć jego wąski horyzont, narzucony przez Koreę Północną, aż na końcu nie widział uczuć na ulicach zachowawczej Japonii, która podobnie jak Korea, nie przepadała za publicznym okazywaniem uczuć. Nie rozumiał więc nieświadomego przekazu, który płynął zza spojrzenia utkwionego w jego uśmiechu, bo być może wtedy widziałby więcej dosadności odpowiedzi, której nie potrafił dostrzec.

Czuł się dobrze w znanych sobie schematach, gdy własne kompleksy starał się nadrabiać tak mile widzianą w Japonii kulturalnością. Okazywaniem szacunku za wszelką cenę w wyuczonych gestach, uwarunkowanych hierarchowością. Dlatego zawsze to Hiroshi mu się kłaniał na powitanie. Pierwszy. Nisko. Choć doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że był od niego starszy. Wciąż we własnym mniemaniu był znacznie mniej wart z racji niejapońskiego pochodzenia. Kłaniał się niezmiennie, widząc często w odpowiedzi iście japoński ukłon, ze złączonymi z sobą zniewieściałymi dłońmi, kiedy Kou odkłaniał mu się dosłownie jak baba kobieta, z triumfalnym uśmiechem uszczypliwości, z wiedzą, że zostanie to zauważone. Czasem jednak jego ukłon pozostawał nieodwzajemniony, zależny od humoru Królowej, która czasem w akcie dowcipu rzucała mu pełne sugestywności: „NIŻEJ". Tylko po to, by sprawdzić, jaka będzie reakcja, jaka będzie kontra słowna na jego zachowanie.

Zwykły Gaikokujin.

Wspomnienie tego słowa nie było w istocie żadną aluzją, zabarwioną chęcią wypomnienia w kierunku Drzazgi, choć ten niegdyś użył tego sformułowania w niebywale nacjonalistycznym tonie, który sprowokował sam Matsumoto. I choć doskonale pamiętał brzmienie tego niecodziennego dla Kou głosu, nie dopuszczał go do siebie, kiedy kłaniał mu się nisko, ani kiedy wspomniał to słowo, tłumacząc się z powinności, jaka spadała na jego barki w sytuacjach wymagających tego skłonu.
Nie był tylko Gaikokijin, bo tak naprawdę chciałby po prostu nim być.
Był za to kimś znacznie MNIEJ.
Chonkō, niesłyszane przez niego często, acz dobitnie, mocniej odbijało się echem w jego głowie, ilekroć przypominał sobie przesłuchanie na posterunku policji, gdzie jego pochodzenie i koreańskie rysy były równoznaczne z chęcią dźgania ludzi na ulicy. Niezmiennie powiązany z marginesem społecznym, jakim do tej pory postrzegano jego rodaków, którego winą można by obarczyć samą politykę Japonii. Jednak w jej oczach to zawsze tacy jak on, byli czemuś winni, bo niby dlaczego rdzenni mieszkańcy tego państwa mieliby pakować się w kłopoty. Łatwiej nadać komuś łatkę, gdy barwa jego skóry delikatnie się różniła, a nie posiadanie japońskiego obywatelstwa z góry świadczyło źle o człowieku. Niejasność korzeni, brak koseki tohon skreślało go już na starcie, jeśli zapragnąłby sprawiedliwości czy równości.

Pytanie Zielonowłosego zakończone znamiennym „- więc w czym się w sumie różnimy?" zawisło w stanowczości zaspanego głosu. Z jednej strony miał sporo racji, gdy wspomniał, o odbieganiu od normy. Nie mniej musiało się to spotkać z reakcją Hiroshiego, który wciąż niezłomnie trzymał się własnej łatki OBCEGO.
—  Różni nas to, że z ciebie nikt zrobi na siłę kryminalisty. —  rzucił nieco bezmyślnie, na samo wspomnienie kilku godzin spędzonych na posterunku, gdy maglowano go jak najgorszego zbrodniarza.
Nieświadomy tego, że z jego rozmówcy z równą łatwością przypinano łatkę zboczeńcy.
Wiele razy zastanawiał się, czy Naiya ma już podejrzenia wobec jego pochodzenia, bo choć przyznanie tych kilku słów, które padły przed chwilą z jego ust, mogłyby go nakierować, tak jego zdecydowanie koreańska uroda, mogła zdradzić go kompletnie. Posiadał wszystkie, możliwe jej cechy, od obcej nuty ochry zabarwiającej jego skórę, która zdradzała bliskość Chin, po znacznie ostrzejsze, męskie rysy twarzy, niecodzienne wśród delikatnych urodą Japończyków, aż po charakterystyczną fałdkę na dolnej powiece, która stanowiła najbardziej charakterystyczną oznakę koreańskiego pochodzenia, a którą przeklinał, ilekroć spoglądał na własne odbicie w lustrze. Zupełnie jakby niezaprzeczalne podobieństwo do ojca nie było wystarczająco dobijające.
Uniósł na niego zdziwione spojrzenie, gdy jego sylwetka zamarła, słysząc "W TYM mieszkaniu nie jesteś żadnym gaikokujin", a następnie „wykreśl to słowo ze słownika". Nie powinno go dziwić, zważywszy, że Kou się przecież z nim zadawał, najwyraźniej nie widząc niczego złego w towarzystwie niemile widzianego w Japonii Koreańczyka. Sam fakt, że kiedyś go przeprosił w wysyłanych sobie po nocach wiadomościach, powinien go naprowadzić, nie potrafił jednak przyćmić zaskoczenia, które wymalowało się właśnie na jego twarzy.
Nie wiem, co powiedzieć. —  przyznał zupełnie szczerze, gdy myśli kotłowały mu się w głowie, szukając logicznego wytłumaczenia. Słowa Kou nie mógłby wprawdzie /wykreślić jego wyobcowania i bycia gaikokujin, jednakże było to miłe... Bardzo miłe.

---

W pewnej chwili pożałował tknięcia tematu szeroko pojętego zdrowia psychicznego, jednak zaniepokojenie, które odbijało się we wspomnieniu rozsypanych w nieładzie tabletek, nie pozwalało mu odpuścić.
Zrobiło mu się słabo, gdy eteryczne kąciki ust uniosły się w najsmutniejszym uśmiechu, jaki widział w życiu.
Stuknięty.
Słowo, którego sam użył wobec niego tamtego felernego wieczora, opanowało nieznośnym ściskiem jego żołądek. Oddałby chyba wszystko, by cofnąć czas i przemilczeć te wszystkie przykre rzeczy, które mu wówczas powiedział.
Jeśli ty jesteś stuknięty, to ja też. —  odpowiedział, uciekając wzrokiem, nie mogąc znieść poczucia winy, które narosło w jego głowie. Ciężar winy sprowokował go do zadania kolejnego pytania, tym razem znacznie dobitniejszego, rzuconego w akcie nie ataku, lecz chęci zrozumienia, nienaznaczone żadną sugestią czy oskarżeniem. Spotkało się ono jednak ze znacznie ostrzejszą odpowiedzią niż przypuszczał. Począwszy od podbarwionego gniewem tonu głosu, po ostrzegający wyraz twarzy, na dosadnym „Nie zrozumiesz", które wypłynęło ze zniewieściałych ust zaraz potem.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, wyraźnie zrównany z ziemią, zupełnie jakby był głupcem, któremu nie warto niczego tłumaczyć. Nie rozumiał tych wszystkich tajemnic, choć sam chował w sobie ich tak wiele. Ostatecznie jego usta tylko milcząco się zamknęły, a w ciemnych oczach na moment można było dostrzec zawód.
— Mogłem skończyć go... inaczej, niż nałykać się tego.
Kolejne słowa, które wywołały ściągnięcie ku sobie brwi.
Gorzej? Czy to właśnie to słowo kryło się za niedokończonym wyrazem?
—  Co masz na myśli? —  zapytał wprost, po chwili jednak się sam się zreflektował. —  No tak, po co ja w ogóle pytam...
Zauważył za to niedowierzanie po własnych słowach, ale nie odpowiedział na to krótkie "Co?" rzucone z wyraźnym zdziwieniem. Kącik jego ust ledwie drgnął ku górze w ponurym uśmiechu.
Pamiętał aż za dobrze, kiedy skierowano go na terapię, zważywszy na jego przeszłość. Trafił mu się wyjątkowo zaangażowany lekarz, zainteresowany wypisaniem recepty i szybszym wyjściem do domu. W końcu, kto i po co miałby się przejmować jakimś uchodźcą z Północy? Szczególnie że ten nie chciał współpracować, ilekroć terapeuta naciskał na otworzenie puszki pandory, jaką była jego profesja w Korei Północnej. Zaniechał więc wizyt u psychiatry i terapeuty, gdy tylko opuścił mury ośrodka dla uchodźców, gdy już nikt nie mógł go do nich zmusić.
—  No jasne, że odmówiłem. —  odpowiedział krótko, ignorując kolejny znak zapytania. Co miałby mu powiedzieć? Że takie leki i inne substancje odurzające są w jego ojczystym kraju, legalne i dostępne od ręki?
—  Dlaczego próbowali? Może dlatego, że mogę zrozumieć więcej, niż ci się wydaje.

Przykleił plaster, celowo nie patrząc na czerwień osocza, mozolnie wypływającego z niewielkiego skaleczenia. Jego wzrok na nowo utkwił na niewielkich metalowych nożyczkach. Stał do Kou tyłem, który nie mógł w tej chwili zobaczyć tego, jak jego powieki ściskają się w bólu.
Nie mógł znieść widoku tego szkarłatu, choć od zawsze wyjątkowo wyczulony na czerwień umysł reagował na niego wyłącznie skrzywieniem, tak teraz wywoływał istne tsunami.
Czerwień niegdyś jedyny kolor, który przełamywał szarość jego życia w reżimie — czerwone hasła propagandy raziły, ale nie obezwładniały tak jak szkarłat krwi. Momentalnie stanęły mu przed oczami wspomnienia sprzed kilku tygodni, gdy klęczał w istnym jeziorze czerwieni, bezsilnie obserwując, jak wypływa wraz z nią niewinne życiem. I choć chłopaka udało się odratować, nic nie potrafiło zabrać mu sprzed oczu tych przerażających obrazów.
Nie mógł.
Nie potrafił, ot, tak zignorować świadomości, że ta krew wciąż gdzieś tam jest.
Niewybaczalnie na wyciągnięcie jego ręki.
Nie mogła tam zostać. Nie, kiedy on tutaj był.
Chwycił nożyczki wyraźnie rozgorączkowany, nerwowo umieszczając je pod strumieniem wody, zmywając z nich okrutnie czerwone, zaschnięte ślady, zanim wywołają serię konsekwencji spoglądania na nie, przypominając echo wydarzeń, w których jego zbolałe serce na nowo zatraci prawidłowy rytm, a płuca oponują duszności, zupełnie jakby przygniótł je niemożliwy do udźwignięcia ciężar. Jak wtedy, w szpitalu.

---

Znowu to zrobił, znowu przekroczył niewidzialną barierę, w chwili, gdy opuszki jego palców ujęły jego brodę. Reakcja, choć daleka od gwałtownej wymusiła w nim wycofanie dłoni zaraz potem. Nie widział w jego oczach żadnej oznaki sprzeciwu, jednak czuł, jakby po prostu go tolerował. A on nie chciał niczego, co Zielonowłosy musiałby tolerować. Nie uzyskał też odpowiedzi na własne pytania.
Mówił dalej chyba tylko dlatego, że nie mógł znieść już tego milczenia. Co, jeśli powiedział zbyt wiele?
Demony siedzące w jego głowie tak bardzo podsuwały mu podobieństwa z własnym ojcem, że chyba sam postawił sobie za punkt honoru, przekonanie do tego Kou.

Pokręcił głową, słysząc to absurdalne "uderz mnie", zupełnie jakby testowanie jego cierpliwości i spokoju, wtedy pod barem nie dało mu wystarczającej sugestii, że by tego nie zrobił. A już szczególnie nie teraz, gdy troska o niego zaczęła sięgać znacznie dalej.
Uśmiechnął się blado na jego zapewnienia, jakoby udowodnił mu, ze się myli.
Zwrócił uwagę na odrobinę zbyt wysokie rozemocjonowanie w jego głosie, ostatecznie nie poświęcając temu więcej myśli. Wiedział przecież, ze Naiya był wrażliwy. Jego reakcja mogła przecież tak wyglądać, choć podskórnie nie czuł by zasługiwał na taką — pełną empatii uwagę.
—  Co nie znaczy, że nigdy nikogo nie uderzyłem. —  wydusił słabo, tonąc we własnych demonach. Nie dodał jednak niczego więcej, czując jak traci siły na zmaganie z się z własną przeszłością.

Nie dziękuj. —  odparł cicho, odkładając kubek po herbacie z powrotem na stół. —  O mnie też nikt nigdy nie dbał. —  nawet sam nie wiedział, dlaczego to powiedział, dlatego w chęci odwrócenia uwagi ponownie poruszył temat swojego ojca.
Widział przecież, że jego słowa wywołają reakcję. Nienawiść jego ojca do kraju kwitnącej wiśni sięgała nieskończoności. Pamiętał, że potrafił godzinami tłuc mu to (czasem dosłownie) do głowy. Niechęć wynikająca z historii, potem podżegana propagandą reżimu sprawiała, że nasłuchał się w tego w życiu niejednokrotnie.
—  Chyba nie powinienem o tym mówić. —  odpowiedział nieco zaskoczony, rozumiejąc, że Kou nadal nie powiązał tego z Koreą — bez znaczenia czy była to Korea Południowa, czy jedyna słuszna w oczach jego ojca, Północna. Widząc to zielonkawe, pytające spojrzenie, pozwolił sobie na zadać to pytanie.
—  A co jeśli powiem o Japończykach coś, co ci się nie spodoba?
Dlatego nie wiem, czy nie zrobiłem na złość bardziej sobie.

Parsknął śmiechem, gdy usłyszał jego słowa.
—  Ten Jebany pedał to akurat jeden z największych atutów tego kraju. —  zmierzył go wzrokiem z góry na dół, pozwalając sobie na żart. — Cóż, a z pewnością najwyższy.
—  A poza tym to wykorzystujesz fakt, że nie pamiętam, kto kogo pierwszy zagadał. —  rzucił z rozbawieniem, kiedy znowu nieświadomie zaczął się uśmiechać. Szczególnie gdy usłyszał to:
„— Nie martw się, wiem, o co ci chodzi. Jeżeli kiedykolwiek na zewnątrz poczujesz się gaijin, tu drzwi są dla ciebie otwarte. Tu zawsze jesteś mile widziany."
—  Dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. - powiedział ze szczerą wdzięcznością w głosie.

Hiroshi nie zauważył spojrzenia, które na chwile uciekło gdzieś na bok, gdy tylko zapytał o jego ojca, z zupełnej ciekawości. Nie dziwiło go jednak, że mogłoby go nie być, w końcu życie pisze przeróżne scenariusze, a skoro mówił wówczas wyłącznie o matce i siostrze, musiał kryć się za tym jakiś powód.
Świadomość podratowana matchą pomogła przemycić niezauważalnie kłamstwo, gdy ton zniewieściałego głosu nie zawahał się ani na moment, kiedy w pełnym przekonaniu wybrzmiało „Nie mam ojca".
—  Rozumiem, przykro mi. —  rzucił mimowolnie. — Chociaż z drugiej strony, jeśli miałby być taki jak mój, to chyba lepiej, że go nie było.

Utkwił w nim swoje ciemne, badawcze spojrzenie, przez chwilę obserwując, jak ten wierci się niemiłosiernie na starym, drewnianym krześle. Musiało być niewygodne, gdy kościstość wychudzonego ciała, skryta cienkim woalem porcelanowej skóry, napotkała twardość lakierowanej (prawdopodobnie) sosny. W jego oczach dostrzegał zmianę, gdy zielony napar najpewniej rozpoczął swe działanie, żegnając chwilowo w oliwkowym spojrzeniu mętność nieobecności, która ustąpiła skupieniu, które pamiętał tak doskonale, gdy skanujące zielonkawe, wytuszowane oczy, nieustannie patrzyły tak, jakby starały się coś wyczytać.

—  Może wrócimy do salonu? —  zaproponował i wyciągnął w jego kierunku dłoń, by pomóc mu wstać.
Dziwnie czuł się w tej kuchni, stojąc nad nim, trochę nie umiejąc znaleźć sobie miejsca, kiedy nie mając za bardzo innego wyboru, spoglądał na niego z góry.

—  Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Kou. —  powiedział, gdy obaj siedzieli już na kanapie. Dłoń muśnięta nutą ochry jakby sama przejechała po miękkości koca, gdy podążył wzrokiem za ruchem własnej ręki, by wbić w niego pytające spojrzenie. —  Czego się boisz? —  znowu nawiązał do leków, powodów, dla których je brał, naiwnie licząc, że może, teraz gdy umysł Naiyi nie zaciemnia już tak bardzo usypiająca substancja, może jakimś cudem, będzie skłonny powiedzieć mu coś więcej. Rozwiać wątpliwości, unicestwić, choć częściowo pojawiające się w głowie znaki zapytania.

@Naiya Kō
Matsumoto Hiroshi

Naiya Kō and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Sob 24 Sie - 21:16

W przeciwieństwie do domu Hiroshiego, we wspomnieniach dwumetrowego draga utarły się odgłosy, które latami doprowadzały jego układ nerwowy do szaleństwa. Naciągnięta struna głosowa grała melodię od której więdły uszy, a także korodował spokój, ład i wszelka normalność, na zawsze kształtując jego ostrą jak drzazga osobowość i również plamiąc cały jego rozwój. Nigdy, tak naprawdę, nie był aż tak agresywny z własnej natury, acz w wielu ludziach już same jego oczy potrafiły mówić, iż złości jego nie warto było zaznać. Prawda, nie miał nigdy dość siły, by stawić się nawet niższym od siebie, których sylwetki były przynajmniej przeciętnie zbudowane. Rzadkość też ujrzeć, by sam posługiwał się siłowym argumentem. Za to coś w jego zachowaniu zawsze wywierało presję, by nie nacisnąć mu na odcisk; mroczyło wizją jakiejś nieznanej siły, która udowadniała jego zdolność do przejęcia dominacji. To, jak patrzyli na niego ludzie którzy go lubili; to, jak zwinnie poruszał się kąsząc i bez skrupułów uderzając prosto w ludzkie najbardziej skryte kompleksy, bądź wprowadzając w swoje gierki, by ich dobić, niejednokrotnie wystarczało.
Bo kiedyś musiał robić co mógł, aby się bronić.
Bo niejednokrotnie nadal było widać w jego oczach niekończącą się spiralę walki.
Nawet gdy się śmiał, nawet gdy żartował. Nawet gdy się cieszył, gdy robił każdą najmniejszą rzecz, o każdej porze dnia i nocy. Ciągle musiał grać mysz, biegnącą w stronę kota, by go przestraszyć.
Dopiero dziś... dziś naprawdę był słaby. W każdym tego słowa znaczeniu. Biegnąc w tym nieskończonym pędzie bywał nieraz już zbyt zmęczony. Zbyt zniszczony, by móc znowu znieść "jeszcze tylko trochę". A gdzie były jego własne emocje w tym wszystkim? Gdzie pod tą maską było miejsce na przeżycie ich, tak, jak powinien? Nie było. Jego wewnętrzny mur, mający go chronić przed zagrożeniami z zewnątrz, był w rzeczywistości tamą nad którą coraz bardziej wzbierały jego troski. Rosły jak odsetki. Jeden problem łatał drugim, do momentu jak teraz, gdy mógł wreszcie, przez jakiś czas pobyć słabym. Gdy jego stan zwyczajnie mu na to pozwalał, bo nie dawał innego wyjścia. W innych sytuacjach musiało być inaczej, a czas na swobodny przepływ swoich uczuć miał tylko wtedy, gdy coś go do tego przymusiło. A po prawdzie nawet teraz nie był wystarczająco zmuszony, by odpowiedzieć na wszystkie wpytania Hiroshiego. Jako dobry magik z dużą zawziętością bronił swoich tajemnic. Na wszelki wypadek, tak, jakby ich wypowiedzenie było zupełnie niepotrzebne, a dodatkowo otwierało cały wachlarz możliwości, by je wykorzystać.
Jak? To już kwestia sporna, co działo się w umyśle Nai, implementującym najróźniejsze, nieraz najczarniejsze scenariusze. Zawsze gotowy do obrony przed czymś, co równie dobrze mogło nie mieć miejsca. Czymś, co mógł nawet widzieć swoimi oczyma, a jednak nie móc być pewien, czy sobie nie obzdurał całej drogi jak do czegoś doszło. Dlatego mimo, że nie wątpił w dobroć Hiroshiego, nie umiał się wybudzić z tego koszmaru na tyle, by mu o wszystkim powiedzieć.

Bo w jego życiu każdy kto był mu bliski do tej pory, go zdradził.

Nie znał zaufania jakim darzy się osobę, która ma wobec ciebie jakieś prawdziwe uczucia. Siostra, którą kochał, zdradziła go, odchodząc bez słowa. Czasem zastanawiał się czy to jego wina, czy to on sam za wiele uwagi nie wyłożył, za wiele o sobie nie powiedział, za wiele siebie nie pokazał. Ojciec zdradził niszcząc jego wzorzec ojca, jako podpory i stabilizacji domu. Zdradził go nisząc jego fizyczność, zostawiając szlaki ciągnących się sznyt i siniaków, za które żyjąc w strachu musiał kłamać i zdradzać samego siebie, mówiąc w szkole a nawet pewnego dnia w szpitalu, że sam je sobie wszystkie zrobił. Zdradziła go wreszcie i matka, nie reagując i przesypiając chwile, w których naprawdę jej potrzebował. Nawet jego były, choć żmija obiecująca wejście w życiu na całkowicie inny tor, niczym się od nich nie różnił...

Całe jego życie było kłamstwem, jak kret chowającym się w swej norze, by wyskoczyć w najbardziej nieoczekiwanym momencie i rozkopać całe jego długo odbudowywane podwórko. Dlatego też chował się pod ziemią, drążąc i szukając w ludziach tego, co mogło się w nich czaić. Bo sam bardzo dobrze wiedział, jak wiele można ukryć. Tym bardziej zanikało w jego życiu światło, tym bardziej dziczał bojąc się znów wyjść z prawdą o sobie na ląd, skoro aby znowu wbito w niego szpilę i zniszczono jego integralność, wystarczyło na moment stracić czujność.

Ale czasami nie wystarczyło kopać, aby pozbyć się z ziemi szkodników. Czasami trzeba było wzniecić ogień kosztem choćby własnego zdrowia. Dolać do niego oliwy, pozwolić trawić i wypłaszać wszelkie skryte informacje tak, by móc dowiedzieć się o ludziach więcej.

Gdy Mtasumoto powiedział mu pierwszy raz na żywo, że podziwia go za odwagę, niemal się nie zakrztusił. Jakkolwiek koreańczyk miał rację, nigdy nie sądził, że naprawdę usłyszy kiedykolwiek takie slowa, wypowiedziane z taką szczerością i lekkością. Z jednej strony czuł się kłamcą, z drugiej walczył wciąż z przeciwnościami, które chciały mu tą ostatnią prawdę o nim całkowicie odebrać. Prawdę, którą był jego sposób wyrażania siebie - od lat niezmiennie kontrowersyjny, ale wychodzący prosto z jego wnętrza, z nikąd indziej, nawet jeśli posądzano go o "zarażenie" jakimiś nieistniejącymi ideologiami. Wybierał dla siebie tą inność, której Hiroshi tak bardzo w sobie nie chciał, której się obawiał ze względu na społeczne represje. Widział to i chciał zrobić cokolwiek, całym sobą mu pokazywać, że wbrew azjatyckim kultom, bycie innym wcale nie oznacza bycia gorszym. Nie ważne, jak wielką miało cenę.

—  Różni nas to, że z ciebie nikt zrobi na siłę kryminalisty. —
Zaśmiał się gorzko.
- Nie? -
- Powiedz to tym, przez których nie mogę wejść w niektóre miejsca, bo ich zdaniem kwiatki i gwiazdki namalowane na skórze świadczą o posiadaniu długiej lufy. Jako członek yakuzy, oczywiście. -
- Kilka miesięcy temu... miałem zły dzień. -
- Jakiś dzieciak wszedł na pasy na czerwonym, mało nie lądując pod kołami. Ściągnąłem go za plecak. Oboje wylądowaliśmy na ziemi, a ten się popłakał i... przytulił do mnie. Cholera jasna, kotek... masz pojęcie, jak na mnie patrzyli przechodzący ludzie? - Jak na zwyrodnialca.
- Nie różni nas to. - Spojrzał w dół, na swoje kolana, na spodnie w kolorowym wzorze i specyficznym kroju. Przeniósł wzrok na dłoń na której jak zawsze znajdowały się długie hybrydy, prostując palce.

Co do pochodzenia Hiroshiego, informacja ta wciąż spędzała mu sen z powiek. Nie, żeby rzeczywiście podejrzewał go o pochodzenie z kraju objętego reżimem - po prawdzie dla draga, który przy faktach z otaczającego świata zachowywał się jak rasowy ignorant, nie było to wcale tak oczywiste. Tak się złożyło, że niewielu obcokrajowców spotkał na swej drodze i nie umiał odróżnić jednego od drugiego, intuicyjna wiedza że ktoś nie wygląda jak Japończyk zwyczajnie do tej pory po prostu mu wystarczała. Widział w internecie wyczyny południowych koreańczyków, to prawda, więc to była opcja najbardziej przez niego podejrzewana, tkwił w tym tylko jeden szkopuł. Miał wrażenie, że większość mieszkańców tegoż kraju, którzy pojawiają się w social mediach, są od góry do dołu przerobieni. Usłyszał gdzieś później, że u nich operacje plastyczne są zjawiskiem zupełnie normalnym a wręcz oczekiwanym, co było dużym zdziwieniem, bo w Japonii od zawsze sytuacja była wręcz odwrotna.
Znalezienie zdjęć ich naturalnej urody przerosło zdolności obsługi internetu Kou, w którym w gruncie rzeczy opierał się na dobrze sobie znanym Instagramie i własnych, w tym wypadku niezbyt bogatych doświadczeniach. Widząc te wygładzone twarze ich idoli, nie widział w nich podobieństwa do swojego przyjaciela. Hiroshi, choć był w jego oczach bardzo urodziwym i magnetyzującym mężczyzną, nie wyglądał mu jakby zapewnił to sobie w jakikolwiek sztuczny sposób. Nie pasowałoby to do jego zachowania z resztą; Kou od razu wpadła myśl do głowy, że znając jego kompleks na punkcie bycia traktowanym jako gaijin, upodobniłby się prędzej do japońskich standardów.
Wskazówka, że w takim razie Hiroshi może pochodzić z północnej części Korei, zupełnie omijała jego myśli. Wydawało mu się wręcz abstrakcją poznanie kogoś, kto uciekł z kraju w którym według mediów za byle błahostkę grozi więzienie lub śmierć. Myśl ta byłaby jak najbardziej logiczna, jednak nie mając ku temu żadnych większych wskazówek niż niechęć do przyznania się, i tak zakładał ten scenariusz za zbyt nieprawdopodobny. Nie był też wystarczająco doinformowany o tym jak to u nich wszystko działa, dlatego odrzucił ten pomysł już na samym wstępie. Najciemniej pod latarnią...

To, czym go w rzeczywistości najbardziej martwiło, był fakt, jak bardzo strzegł tak wydawałoby się prostej informacji. Prosił, by go nie pytać. Zasłaniał się argumentami rodziny, tym, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Przecież... mógł zwyczajnie skłamać, a jednak brzmiał, jakby ciążył na nim o wiele większy ciężar niż samo odcięcie się od rodziny. Kou w końcu też odciął się od rodziny raz na zawsze, a jednak gdyby został o to zapytany, nie miałby problemu powiedzieć tak błahej informacji jak ta, że jest z Asakury. Czuł się zdezorientowany i jak bardzo by nie chciał uszanować granic Hiroshiego, tak najróżniejsze obawy przychodziły mu do głowy, zmuszając wręcz by chociaż raz jeszcze spróbować go podejść. Zawsze jednak spotykał się z tym samym, nieprzekraczalnym płotem wysokiego napięcia. Pytał więc o to coraz rzadziej, czując za każdym razem jak bardzo psuje mu tym humor, samemu wciąż zostając podejrzliwym i równie niecierpliwym, jak zawsze.


— Jeśli ty jesteś stuknięty, to ja też. — Odebrał jego słowa ze zdziwieniem, a także i rozczuleniem rozpływającym się po kościach. To było takie... takie urocze i przyjazne, że momentalnie jego smutny uśmiech nabrał odrobinę bardziej rozpromienionych tonów. Usta wraz z brwiami ścisnęły się lekko, pokazując wzruszenie, w reakcji na słowa którymi go obdarzył. - Jesteś. - Zaśmiał się cicho, przystawiając dłoń do ust. - Oboje jesteśmy. -


—  Co masz na myśli? (...)  No tak, po co ja w ogóle pytam... -

- Też nie wiem, po co. - Odparł jakby udawał głupiego. Nie chciał ciągnąć tematu, a zrozumiał, że do Hiroshiego i tak dotarło już, że nie otrzyma odpowiedzi.


—  Dlaczego próbowali? Może dlatego, że mogę zrozumieć więcej, niż ci się wydaje. -

- Wybacz... możesz mi powiedzieć.- Podniósł głowę na niego w nadziei, szukając jego oczu, szukając odpowiedzi. Był speszony nagłym pojęciem swojej własnej ignorancji, swymi założeniami przeplatanymi rosnącym poczuciem winy. Nie wiedział o nim wciąż tak wiele, jak często więc już do tej pory raził go, nie będąc tego nawet świadomym? Czy częściej zdarzały się takie sytuacje jak teraz, a on tego po prostu po nim nie widział? Chciał wiedzieć. Chciał poznać go bardziej, nie zostawiać tego wszystkiego bez echa. Chciał odpokutować, jeśli tylko było to możliwe.


Z pewnym zawodem poczuł jak dłoń podpierająca jego brodę, odsuwa się. Co miał jednak powiedzieć? "Proszę, zostaw ją" brzmiałoby chyba w tym momencie jak zbyt duży, nawet jak na niego, nietakt.

-  Co nie znaczy, że nigdy nikogo nie uderzyłem. —
Hiroshi, choć próbował, nie był w stanie go przekonać do tego podobieństwa. Już samo to, jak bardzo odruchowo pokręcił głową w reakcji na jego zaproszenie do użycia wobec niego siły potwierdzało tą różnicę. Hiroshi tego wiedzieć nie mógł, jak dobrze sam Kou znał ten typ człowieka, który nigdy by tak naturalnie nie zareagował. Największy domowy kat nie uderzyłby zapewne kogoś kogo nie uważał za swoją własność, to prawda. Ale zaproszony wręcz do przemocy, sprowokowany na wiele sposobów, nie byłby wciąż taki, jak był teraz Hiroshi. On i wizja kata, którą Kou znał, nie byli tacy sami i nigdy nie będą w jego oczach.
I ten cichnący głos, zduszony, docierający do rozstrojonych zawrotami głowy uszu. Nie, nie. Ktoś, kto ma w sobie tyle uczuć musi bredzić, wiedziony swymi własnymi urazami, porównując się do takiego potwora. Nigdy mu w to nie uwierzę.

- Zdziwię cię, jeśli ci powiem, że ja też? - Wyznał, czując jak jego głos zniża się, podnosząc nieco zasłonę swoich tajemnic.
Westchnął. Nie chciał tego mówić, ale wiedział doskonale, że nie wygląda na kogoś takiego. Że nie wygląda jakby mógł, nawet gdyby się postarał. A jednak i jego delikatne dłonie nie były pozbawione winy. Nie wiedział, kogo i dlaczego uderzył Hiroshi, ani sam nie miał zamiaru zdradzać kogo zaatakował i dlaczego. Jednak tak głęboko chciał wierzyć, że oboje czuli się do tego zmuszeni. Wiedział przecież, że Hiroshi choć silniejszy, aby skorzystać ze swojej siły na ludziach, musiałby być naprawdę przyparty do muru. Wiedział, bo sam był chodzącą maszyną do wyprowadzania z równowagi, mistrzem kondensowania gniewu. Zupełnie tak, jakby gniew jego ojca przylepił się do niego jak rzep, bo zwiększenie go było jedynym sposobem, w jaki mógł zranić tego narcystycznego, pozbawionego uczuć chuja. Kou doskonale wiedział, z jaką łatwością naciskał przyciski, które miał w sobie każdy potencjalny agresor. I Hiroshiemu nie oszczędził skrupulatnego testowania jego cierpliwości, choćby tych gdy wołał do niego wspomniane "NIŻEJ", z niebywałym zdziwieniem obserwując, jak zdaje je wszystkie na najwyższe noty jakie w życiu widział. Nie mógłby uwierzyć, że ktoś o takim usposobieniu może mieć w sobie choćby odrobinę tak wielkiego zła.
- Czasami nie ma innego wyjścia. - Dodał po chwili.


—  Nie dziękuj. O mnie też nikt nigdy nie dbał. — Podążył wzrokiem za ruchem jego ręki, gdy odkładał kubek z powrotem.
- Będę dziękować ile mi się podoba. - Dodał dumnym tonem, choć przeleciał po jego twarzy także ten jego typowy, nieco przekorny uśmiech. - Dziękuję, bo zasłużyłeś. - Wspierając się znów o rękę opartą o stół, gdy wreszcie znów udało mu się powrócić do jego oczu wzrokiem... mrugnął ku niemu. Nie wiedział za bardzo, jak się odnieść do jego wypowiedzi, wciąż otumaniony całą tą sytuacją. Może nawet nie musiał? Może wystarczyło, że z całą pewnością wiedział już, że jeżeli Hiroshi będzie kiedyś w jakiejkolwiek potrzebie, nie będzie już więcej mógł powiedzieć, że nikt nigdy o niego nie dbał. Ja już o to zadbam.


—  A co jeśli powiem o Japończykach coś, co ci się nie spodoba? -

- Tylko się nie oszczędzaj. - Prychnął. - Nie ma takiej rzeczy. -

—  Ten Jebany pedał to akurat jeden z największych atutów tego kraju. (...) Cóż, a z pewnością najwyższy. -

- Awww... - Zastawił znów usta patrząc nań maślanymi, zdumionymi oczyma. - Kotek... - gdybym tylko nie wiedział, że nigdy nie będziemy nikim więcej niż przyjaciółmi... chciałbym ci powiedzieć, jak bardzo jesteś słodki. - To takie kochane. -

—  A poza tym to wykorzystujesz fakt, że nie pamiętam, kto kogo pierwszy zagadał. —

- Gomen, trzeba było tyle nie pić. - Zaśmiał się.


- Chociaż z drugiej strony, jeśli miałby być taki jak mój, to chyba lepiej, że go nie było. -

- No tak, racja... - Odpowiedział nieco podejrzanie krótko, ale nie na tyle podejrzanie, by mogło to zwrócić szczególną uwagę. Ot, zgodził się, i tyle, choć wewnątrz kipiał wręcz z niewyjaśnionego ciężaru, który przyniosło mu to kłamstwo. Mimo, że docelowo miało go odciążyć, to i ono miało swoje wady.

Przytaknął na propozycję powrotu do salonu. Choć rzeczywiście wróciło do niego trochę życia, wciąż upłynniał się i walczył z twardością drewnianego krzesła, wydającego się bardziej niewygodnym niż kiedykolwiek wcześniej. Złapał jego dłoń, już nieco bardziej dając radę współpracować w tej krótkiej drodze do salonu, po czym padł przymykając oczy, poczuwając jak toń miękkości kocy go pochłania.

—  Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Kou. —
Poczuł, jak kula stresu znowu wierci w jego brzuchu, jakby jego słowa były zapowiedzią kolejnej nadchodzącej burzy. Spojrzał na tą jedną, ogromna świecę od kilku godzin palącą się na stoliku, nic nie mówiąc, nie patrząc w kierunku Hiroshiego, choć ruch jego dłoni zwrócił jego uwagę i za nim także zaczął podążać.

- Czego się boisz? —

Znowu to samo. Znowu myśli wróciły na ten grząski, nieprzyjazny teren, a zmory przeszłości ze swych kryjówek wyszły wnet na żer. Czuł się coraz bardziej swobodnie przy czarnookim, a zarazem czuł się coraz gorzej, chcąc dalej odrzucać wszystkie jego pytania. Im bardziej rozumiał jak wielką wartość ma w jego życiu, tym bardziej zaczynał się bać, że jak tak dalej będzie sam też go odrzuci, uznając że nie jest dla niego osobą której mógłby o wszystkim powiedzieć. A, cholera najgorsze a zarazem najlepsze w tym wszystkim było to, że był... Był jak nikt inny, co zbijało z tropu wyuczoną skrytość uczuć Kou, myślącego jak do tej pory, że jedyną słuszną drogą jest chować w sobie wszystko, od A do Z. Że tylko wtedy ludzie wokół będą szczęśliwsi. A on wydawał się nie dawać za wygraną i choć tego nie rozumiał udowadniać mu, że z niezrozumiałych powodów naprawdę mu na tej informacji zależy.
Ale jak to powiedzieć...? Od czego zacząć? Przecież nie miał zielonego pojęcia, jak się o takich rzeczach powinno mówić. Tą jedną rzecz Kou miał w sobie akurat z stereotypowego faceta - gdy nachodził go jakiś poważny problem, zwykł nie mówić o nim nikomu, całymi dniami samotnie gnijąc w bagnie swoich trosk.

- Ciągle się boję, Hiro... - Powiedział szybko i cicho, jak kot przemykający nocą po ogrodzeniu, spłoszony widokiem człowieka. Jakby chciał przed tym uciec, a jego głos znowu załamał się. Jego wewnętrzne dziecko, skarcone, zbite i pełne lęku zdawało się przemawiać za niego, gdy on sam nie umiał wyrazić tego w dojrzalszy sposób. - Ja... ja nie wiem, co ci powiedzieć. - Dodał chwytając się jednej z poduszek i łapiąc ją w ręce, przyciskając ją do siebie. - Sam nie wiem... - Mówiąc to przyciągnął bliżej siebie nogi, chowając w poduszce twarz. - Co mam ci powiedzieć? Że boję się aut jak wychodzę z domu? Że boję się nawet w środku? Że boję się jak ktoś podnosi na mnie głos, albo jak... - podnosi rękę. Westchnął, gdy urwał mu się cały animusz, gdy skończyły się siły by dalej o tym wszystkim mówić, gdy ból w brzuchu wezbrał na sile przypominając mu, że... - Boję się nawet o tym wszystkim myśleć. -

- Hiroshi...? - Odezwał się nagle, spoglądając nań zza poduszki.

- Nie odchodź... nie chcę być sam. - Rzucił w eter, wbrew temu że nie było ani jednego powodu by sądzić, że mężczyzna naprawdę ma zamiar w tej chwili stąd odejść. Myśli jednak wirowały we własnym niewypowiedzianym tempie. Omijając logikę, niszcząc pracę komórek mózgowych. Czuł się jak ostatni egoista przetrzymując go tutaj, gdy czul, jak lek znowu zdawał się pod wpływem myśli coraz mocniej mścić za nieposzanowanie nadanych mu praw. Sprawował nad nim władzę, był jak bóg przetaczający się przez wszystkie komórki, uszkadzane, bezwolne, bezsilne wobec jego wpływu.
Zamknął oczy samemu także błądząc znieczuloną ręką po materiale koca, a gdy poczuł wreszcie gładki materiał rękawa koszuli, schował go między kolorowymi hybrydami, nie puszczając go z wątłego uścisku jak tylko potrafił.

- Proszę, czy mógłbyś... -

Przełknął ślinę nawet dobrze nie wiedząc, czemu. Rollercoaster w głowie im bardziej nie ustępował, tym bardziej wydawał się wywoływać lęk na zupełnie innym poziomie. Zdawał sobie sprawę coraz mocniej ze swojej bezsilności, dyktowanej faktem, że już było lepiej, a wystarczyło trochę negatywnych myśli by stan psychofizyczny znowu zaczął wiercić w jego emocjach dziurę. Mózg podpowiadał najróżniejsze okropne scenariusze, wmawiał mu że Hiroshi za chwilę zniknie, tak samo jak każdy kogo kiedykolwiek w życiu potrzebował. Że wszystkie światła nagle zgasną jak w koszmarze, a dźwięki ulic będą rozbrzmiewać mu w uszach przez najbliższe długie godziny.

- Mógłbyś mnie przytulić...? - Błagalnie podniósł wzrok na tyle ile tylko mógł, znowu szukając w tym stanie nieważkości choćby najmniejszego promienia grawitacji - uziemienia w postaci logicznego umysłu snycerza. Wzrok z martwego przeobrażał się coraz bardziej przerażony, gdy wędrował po pokoju szukając w nim czarnych zwierciadeł, by po znalezieniu ich, natychmiast odwrócić wzrok. Chciał mu z jednej strony coś jeszcze powiedzieć. Coś, że nie musi, jeśli nie chce, jednak... wolał by sam mu to powiedział prosto w twarz, jeśli rzeczywiście tak było. Zupełnie tak, jakby sam nie chciał go ku temu zachęcać. Był tak zmarnowany i zrezygnowany, tak zmęczony i oplatany kolejną falą niewytłumaczalnego lęku, że desperacko wręcz szukał w nim tej ostatniej nici wsparcia.
Ale czy to nie było za dużo? Więznąc przy tym pytaniu odwrócił wzrok, jakby spodziewał się już pełen obaw, jaka może być odpowiedź.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Matsumoto Hiroshi

Sro 4 Wrz - 22:22
Zawzięta ciekawość odzwierciedlała mnożące się bezustannie w głowie pytania. Nie przestawał ich zadawać, nie przestawał o nich myśleć z początku w nietypowym dla siebie gniewie i irytacji, by w końcu zejść z tonu, niewzruszony kolejnym przemilczeniem, wymijaniem czy brakiem odpowiedzi, których tak bardzo wyczekiwał.
Nawet jeśli do tej pory Kou czuł się niewystarczająco zmuszony, by odpowiedzieć szczerze choćby na niektóre z nich, nie mógł wiedzieć, że czarnooki był ostatnią osobą na świecie, by kogokolwiek, do czegokolwiek przymuszać. Samo odczucie, że druga strona jedynie coś toleruje, była dla snycerza trudną do zniesienia świadomością, niepozwalającą się zagłuszyć żadnym, nawet najbardziej racjonalnym argumentem. Tak bardzo potrzebował wyciągnąć z niego te informacje, w chęci zrozumienia desperacji, która pchnęła Zielonowłosego do otumanienia własnego umysłu substancją, będącą lekiem, który z czasem zwodził już tylko na manowce.

Hiroshi nie rozumiał niekończącej się spirali walki, jaką podejmował Naiya, we własnych doświadczeniach i wspomnieniach dostrzegając jedynie własną uległość i bolesność, która wymalowała bezsilność jak u człowieka przeraźliwie pogodzonego ze swoim nędznym losem. Przygwożdżonego biernością, którą — nie mając innego wyboru, z przymusu przywdział w ojczystym kraju, nie znając niczego innego. Jedyna walka, jakiej kiedykolwiek się podjął była po prostu ucieczką.
Ucieczką w dosłownym znaczeniu tego słowa. Pod osłoną nocy. Z bezlitosną niepewnością dotyczącą jutra. Z widmem powrotu do ojczyzny, pod pluton egzekucyjny, tym razem po drugiej stronie placu, tej nasiąkniętej czerwienią odebranego życia.
Zawsze to on uciekał, nie goniąc za niczym, nawet jeśli życie podsuwało mu rolę, w której sam był kotem; on i tak w swojej nieufnej naturze instynktownie uciekał, jak przed stadem wygłodniałych psów, nawet jeśli goniła go w istocie jedynie znacznie mniejsza i słabsza od niego mysz. Był jak spłoszone, ranne zwierze, raz dorwane przez drapieżnika, nieufne i zawsze gotowe na to, by poderwać się i w /walce o przetrwanie zacząć uciekać.
Uciekać z Korei Północnej
Uciekać wzrokiem, gdy tylko ktoś spoglądał.
Uciekać przed przeszłością.
Uciekać przed własnymi genami i prześladującą go twarzą jego ojca.
Uciekać w pracę przed własnymi myślami.
Uciekać przed własnymi demonami.
Matsumoto nie potrzebował nadszarpniętego relacjami międzyludzkimi zaufania, podchodząc z początku do każdego z wyuczoną w komunistycznym piekle rezerwą, gdzie najbliższy, nawet najbardziej życzliwy z sąsiadów mógł okazać się przewodniczącym sąsiedzkiego Inminbanu tylko czekający na to, by na niego donieść — choć prawnie każdy obywatel tego raju na Ziemii miał święty obowiązek szpiegowania i donoszenia na współobywateli. To wszystko zrodziło w nim podejrzliwość i wnikliwość, bo w jego dotychczasowym życiu w Korei, dosłownie każdy mógłby być tym, który go *zdradzi.
Wyuczonych schematów nie dało się pozostawić ot, tak za sobą i w samej Japonii, mimo że od pamiętanego piekła dzieliło go ponad tysiąc kilometrów i kilka lat względnego spokoju; widmo i ciężar doświadczeń w nim przeżytych prześladowałyby go w każdym możliwym miejscu i czasie. Nigdy nie pozwalając o sobie zapomnieć.

Nawet dzisiaj będąc poza wpływem upiornej, górzystej krainy dyktatury, kontunuował tę niekończącą się w jego świadomości ucieczkę. Tym razem jednak uciekał przed samym sobą i własnym sumieniem, które usilnie starało mu się przypomnieć jedną daną sobie w przeszłości obietnicę, która miała wówczas stać się jego jedenastym przykazaniem. Obietnicę, będącą słowami, jakimi żegnał półwysep koreański, gdy kilka lat temu wchodził na pokład samolotu, którym odleciał do Tokio. Dane sobie słowo, że nigdy nie pozwoli sobie do nikogo się zbliżyć; dudniło mu w głowie raz po raz, bijąc na alarm, gdy z ust wydobywały się kolejne zdania, zdradzające choćby ułamek jego dawnego życia, a przecież przysiągł sobie, że nigdy, przenigdy nikomu o tym nie powie. Nawet o relacji z ojcem, która sama w sobie nie stanowiła przesłanek mogących naprowadzić kogokolwiek na trop jego ojczyzny.
I choć przez cały ten czas, mówił prawdę, była to prawda niedopowiedziana, szczypiąc go szeptami, że oszukuje Alaeshę, oszukuje Kou i oszukuje samego siebie, kończąc we własnym umyśle jak zwyczajny kłamca.

Gorzki śmiech, który wydobył się z gardła Naiyi, natychmiast nakazał skupić na nim spojrzenie.
Prychnął pod nosem na wieść, że aparycja przyozdobiona gwiazdkami miałaby przywodzić na myśl najsłynniejszy japoński gang.
Przecież to niedorzeczne. —skomentował i pokręcił głową, zerkając na jego twarz. Doskonale pamiętał jak bardzo wyglądała tamtego, dziwnego skąpanego w złośliwościach wieczoru w Yamazakurze, gdy estetyczne niemal porcelanowe, wysokie kości policzkowe przyozdobione były wymalowanymi serduszkami. Zupełnie jakby cały staranny outfit nie był wystarczająco bardzo.
— Kilka miesięcy temu... miałem zły dzień. —
Podniósł na niego pytające spojrzenie, by równie wnikliwie obserwować go, kiedy mówił. Niemalże na wskroś przeszył go dotkliwy ból, którego nie potrafił nawet zlokalizować, gdy tylko zorientował się, jak bardzo znajome może być to odczucie.
To piękne z twojej strony, że uratowałeś tego dzieciaka. — zauważył, uśmiechając się blado, bo gorycz, która wybrzmiała ze zniewieściałych ust, spowodowała, że przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Wiedział, o czym mówił, choć akurat domysły na temat intencji Koreańczyka odbiegały w zupełnie inną stronę, niż w przypadku tych, które mogły nachodzić niedouczonych ludzi na widok dwumetrowego draga.
— Nie różni nas to. — kolejne słowa, które tak naprawdę nie musiały zostać wypowiedziane. Zdradzał je idealnie Zielonkawy uciekający wzrok, który tak niepodobnie do niego spoczął gdzieś na dole, by skupić się na tak bardzo innych paznokciach — niepopularnych w swej długości i ekscentryczności nawet wśród kobiet, odmiennych i niepojętych wśród mężczyzn, zupełnie jakby hybryda utwardzająca płytkę była przypisana tylko jednej płci, odbierając tej drugiej, czy jakiejkolwiek innej prawo do wyrażania samego siebie. Ta inność, która tak paradoksalnie ich łączyła, miała tak na prawdę zupełnie inne oblicze w zależności kogo dotyczyła. Z jednej prostej przyczyny.
Kou podjął tę decyzję, sam wybierał sobie inność, podążając za głosem własnego serca. Inność, której nie wybrał Hiroshi, bo zwyczajnie od zawsze ją miał, wbrew własnym wyborom, bo to los ostatecznie zadecydował za niego, powołując go na świat w miejscu, gdzie absolutnie nikt nie miał prawa być sobą.
Niecałe półtora miesiąca temu miałem cholernie zły dzień. — zaczął tak podobnie, niepytany. — Byłem tutaj, w Karafuruna Chiku — doprecyzował niemal natychmiast. — Miała tu miejsce przerażająca sytuacja. Ktoś próbował zadźgać człowieka nożem. — zamilkł na krótką chwilę, jakby potrzebował zebrać myśli, kiedy rozbiegane spojrzenie omiotło całe pomieszczenie, w jakim się znajdowali. Wspominanie tamtego zdarzenia wciąż uruchamiało gulę w gardle, które chcąc uwolnić się z tego duszącego uścisku, poruszyło gwałtownie wyraźną grdyką, gdy z trudem przełknął ślinę. — W każdym razie musiałem złożyć zeznania jako świadek, a odprowadzili mnie na przesłuchanie w kajdankach... — zerknął jakby instynktownie na własne nadgarstki, jakby wciąż próbował doszukać się na nich zaczerwienionych otarć, jakie po sobie pozostawiły niechlubne policyjne bransoletki. Nie było po nich śladów, te pozostały jednak w umyśle. Kiedy z całą siłą wbił w niego swoje czarne tęczówki. — tylko dlatego, że jednemu z nich nie spodobało się, jak wyglądam. — Poczuł się wtedy tak bardzo OBCO, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

---

Niech ci będzie, jestem stuknięty. — powtórzył za nim w rozbawieniu. — Jak dzięcioł. — wrócił myślami do ich nocnych rozmów o ptakach, w życiu nie przypuszczając, że życie doprowadzi go dzisiaj do tego mieszkania. - W sumie dzięcioł dłubie w drewnie, więc wszystko się zgadza.
Spoważniał, słysząc z ust zielonowłosego przekaz, mówiący o tym, że może mu powiedzieć.
Może innym razem. — powiedział spokojnie, sam nieusatysfakcjonowany brakiem odpowiedzi z drugiej strony.
Z tego samego powodu nie wracał już do tematu Japończyków, nie chcąc demaskować się jeszcze bardziej.
Kto ci tak podpadł? — zapytał wprost z wyraźnym zdumieniem na twarzy, słysząc dość szokujące pytanie.
"Zdziwię cię, jeśli ci powiem, że ja też?"
A mógłbym się nie zdziwić?
Pokiwał twierdząco głową na słowa, że czasami nie ma innego wyjścia.

---

Kiedy obaj ponownie znaleźli się na kanapie, kąciki jego ust uniosły się mimowolnie we wspomnieniach, jakie właśnie podsunęła mu jego pamięć. Pamiętał chyba każdą bzdurną rozmowę o niczym, każdą, która przedłużała się do godzin, w których ludzie zazwyczaj spali. Pamiętał także o tym, że Kou wspominał, jak często zdarzało mu się sypiać na tej kanapie, że często zasypiał na niej przypadkiem i że była "najwygodniejszym meblem, jaki kiedykolwiek miał pod swoim oszałamiającym tyłkiem". Niemal parsknął pod nosem, prawie słysząc ton jego głosu, który w jego umyśle właśnie wybrzmiał w swojej najbardziej subtelnej barwie.
Przypomniał sobie o tym, gdy tylko sam mógł przyznać, jak bardzo wygodna była ta niepozorna granatowa kanapa, że ciężar własnego ciała zdawał się na niej większy i jakby mocniej wpadał w odmęty tej miękkości, niemal tonąc w fałdach puchatego koca, zniechęcającego do tego, by nawet pomyśleć o opuszczeniu tego wszechogarniającego komfortu. W tej samej chwili jego dłoń jakby nieświadomie zaczęła błądzić po mięciutkiej fakturze koca, wyczuwając pod palcami każdą pojedynczą niteczkę, która składała się na tę narzutę. Błogość, która nagle opanowała jego umysł, spowodowała, że odetchnął głęboko i odchylił głowę, która spoczęła teraz na oparciu kanapy i zwróciła się w stronę zielonowłosego, by wlepić w niego swoje ciemne spojrzenie. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jego idealny profil i kolorowe włosy pozostające w zupełnym nieładzie. Energia, która zawsze go rozpierała w niewytłumaczalnym, lecz przyjemnym chaosie, jakim sobą reprezentował, ustąpiła miejsca niewytłumaczalnej delikatności, gdy tę wysoką sylwetkę pochłaniała miękkość kanapy okryta woalem puchatego koca. Gdyby nie spokojna unosząca się w oddechu wątła klatka piersiowa, mógłby pomyśleć, że jest wyrzeźbioną w czystym białym marmurze figurą, z nieco upiornym rozmazanym w tej chwili makijażem, który i tak nie mógłby odjąć mu jego wysublimowanej urody. Chciałby mu powiedzieć, jak niewybaczalnie był piękny.

Jesteś dzisiaj znacznie mniej bardziej niż zwykle. — rzucił cicho, wciąż nie odrywając od niego spojrzenia. Nigdy wcześniej nie określił, co tak naprawdę miał na myśli, mówiąc o nim bardzo.

—Bo sam jesteś tak bardzo, że bardziej się nie da.
—Bardzo jaki hm?
—Po prostu BARDZO
.

A wtedy to samo pytanie, które zawisło dotychczas bez odpowiedzi, uwolniło się z jego ust, nie potrafiąc odpuścić. Musiał. Po prostu musiał wiedzieć.
Czego się boisz?
Zauważył tę zmianę. To zadrżenie zniewieściałości mięśni w niepokoju, który właśnie wymalował się na równie wymalowanej, choć rozmazanej łzami eterycznej twarzy. Nie chciał mu stawiać więcej niewygodnych pytań, lecz pomijanie tego jednego, kluczowego powodowało nieznośny ścisk trzewi, nie wyjaśniało stanu rzeczy i faktu, dla którego wewnętrznie wciąż drżał w obawie o jego zdrowie. Był mistrzem chowania w sobie emocji, zduszania ich wytresowanym stoickim spokojem, który jednak ugiął się pod ciężarem dzisiejszego wieczoru, nie pozwalając mu dłużej na ten spokój, doprowadzając do spękań na murze, który budował od maleńkości. Ten spokój nie chciał nadejść, gdy trwoga zabarwiona niewiedzą kłuła nieznośnie, nie dając chwili wytchnienia. Czego i dlaczego się bał. Co było powodem zniekształcenia tej idealnej twarzy uwięzionej w grymasie wymalowanego lęku.

Aut...? — powtórzył za nim wyraźnie zdziwiony, patrząc tak, jakby chciał właśnie zapytać dlaczego. Jego usta, pomimo że pozostały uchylone, nie wydały jednak żadnego dźwięku, gdy w milczeniu spoglądał na niego, kiedy ten wyrzucał z siebie swoje najgłębiej skrywane lęki, jak dziecko obejmując ramionami aksamitny fiolet miękkiej poduszki i jak podkulił długie nogi, by znaleźć się niemalże w embrionalnej pozycji, poszukując azylu i bezpieczeństwa w równie miękkim kocu, który w bezładzie spoczywał na kanapie, a w którym obaj zdawali sie w tej chwili tonąc.
To nic złego. — odezwał się po czasie Matsumoto — Nie ma nic złego w tym, że się boisz. — Zapewnił go, z bólem przyjmując słowa, że boi się, podniesionego tonu głosu. Gdyby tylko wiedział...
I przepraszam, że wcześniej krzyczałem. — tłumaczył trochę jak dziecku. Tak bardzo przejęty tym, by mówić możliwie jak najłagodniej.
Ja także się boję. — przyznał po chwili, a jego kąciki ust uniosły się w smutnym uśmiechu. — To śmieszne, ale czasem boję się niegroźnych rzeczy...
Poruszył się gwałtownie na kanapie, jakby zrobiło mu się nagle niewygodnie, choć w istocie jedyny dyskomfort, jaki odczuwał, był związany z tym, co właśnie starał mu się uświadomić.
Boje się zasypiać, bo gdy tylko zamykam oczy, widzę wszystkie swoje błędy i przewinienia — żachnął się w duchu, jak bardzo niedorzecznie brzmiały te przewinienia, wówczas gdy na sumieniu miał dosłownie zbrodnie.
Boje się tego, że pewnego dnia nie dostanę przedłużonego pozwolenia na to, by mieszkać w Japonii i, że będę musiał wracać. — typowo dla siebie pominął informację, GDZIE miałby wrócić. — Boje się patrzeć Japończykom w oczy, bo nie chcę zobaczyć w ich odbiciu niechęci.
Boje się dźwięku wystrzałów z broni, co jest absurdalne, bo przecież służyłem w wojsku, a teraz jak na ironię mieszkam w pobliżu garnizonu. — pokręcił głową z lekkim rozbawieniem. — Niekiedy los kpi ze mnie tak bardzo, że czasem chce mi się śmiać z tego wszystkiego...
I boje się koloru czerwonego. — przyznał, zupełnie już poważniejąc z pełną świadomością koloru, jaki wybijał się z (pięknego z resztą) tatuażu, jaki Kou miał na karku. Z pełną świadomością tego, że także jego paznokcie prezentowały teraz tę głęboką barwę. — Nie wiem, czy to bardziej strach, czy niechęć, ale chyba dlatego, że nie jestem w stanie zdzierżyć widoku krwi, rozumiesz...? — zrobił krótką przerwę, w której jego oczy opadły w dół w niemocy, a lekkie zadrżenie szczęki, zdradzało, że wciąż nosiło go od samego mówienia na ten temat.
To takie głupie, nieprawdaż? — spojrzał wprost w jego oczy jakby w zawstydzeniu i uśmiechnął się, ale smutek, który odbił się w czarnych tęczówkach, zniweczył wszystkie jego wysiłki.

W poważną rozmowę wkradła się nagła cisza niezmiennie podważana odgłosem niespokojnej, deszczowej pogody i nigdy niezasypiającej dzielnicy znajdującej się za nieszczelnymi oknami. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło odkąd zamilkli, nie liczył, po raz pierwszy w życiu czując, że może z kimś tak swobodnie nie tylko rozmawiać, ale i pomilczeć.
Skupione czarne spojrzenie błądziło przez chwilę po jego twarzy, by pod naporem niewytłumaczalnej ciekawości zjechać nieco w dół, zatrzymując się na jego ustach.
Ta twarz.
Z uwagą przypatrywał się teraz najmniejszym jej detalom.
Zawsze w całości stanowiła o jakimś kanonie, który był dla niego zbliżonymi do perfekcji proporcjami, nigdy wcześniej nie przyglądał się tak dociekliwie pojedynczym jej elementom, choć mały, zgrabny, niczym wyrzeźbiony nosek, był pierwszą rzeczą, na jaką zwrócił uwagę, gdy tylko ujrzał go po raz pierwszy. Zielonkawe oczy, w odpowiednim oświetleniu nie miały już takiej oczywistej barwy, jak przypuszczał na samym początku. Miał nawet wrażenie, że zmieniała się w zależności od emocji, jakie skrywały, choć przecież z logicznego punktu widzenia nie było to możliwe. Jednak przenikliwe tęczówki wryły mu się w pamięci, budząc jego niegasnące zaintrygowanie, pomimo jadowitości jakie przedstawiały w akompaniamencie nacjonalistycznych słów, jakie padły w tamtym czasie. Aż w końcu te usta, w które wlepił niemal nieprzyzwoicie ciekawskie w tej chwili spojrzenie. Te przez niego z początku zignorowane, te subtelne pomazane wówczas niesubtelną czerwienią, której nie mógł tak zdzierżyć.
Czerwień niezmiennie przywodziła na myśl Koreę Północną, bo nawet tam, w kraju, w którym rządziły zakazy, górowały czerwone szminki do ust, tak ochoczo nakładane na zmuszone do milczenia wargi.
Zdarzało się już wcześniej, że Kou miewał czerwone usta, kiedy gdzieś wychodzili, niejednokrotnie wyobrażał sobie wtedy moment, w którym wyciąga dłoń w kierunku jego twarzy, by ruchem kciuka zetrzeć z tych ust, tę gryzącą czerwień. Gryzącą tę nieskazitelną delikatność. W niewypowiedzianej chęci sprawdzenia jak prezentują się bez makijażu.
Dlaczego teraz z taką wnikliwością rejestrował ich kształt, właśnie teraz, kiedy wyjątkowo nie były pomalowane żadną pomadką, Dotarło do niego, że ich idealny kształt był zasługą samej natury, a nie starannie nałożonej konturówki, która zawsze zwodziła go, podpowiadając, że estetyczne kształty tych pełnych warg były dziełem jedynie opanowanych do perfekcji sztuczek makijażowych.
Niejednokrotnie zastanawiał się też, jak wyglądałyby jego twarz, gdyby także te oczy były pozbawione palety barw tysiąca cieni do powiek, jakie trzymał w swojej kosmetyczce, jak wyglądały bez mocnej kreski i gąszczu długich rzęs niezmiennie pociągniętych maskarą. Pozostawała na nich zawsze, mimo że zdarzało jej się spłynąć wraz z potokiem słonych łez, zupełnie jak wtedy pod barem i zupełnie jak teraz.
We własnej nieświadomości wciąż przypatrywał mu się i ani razu nie we własnej nieświadomości nie zastanowił się nad tym, jak mogło to wyglądać z drugiej strony.

A wtedy usłyszał własne imię rzucone w zniewieściałości głosu z takim wahaniem, że zrobiło mu się słabo.
— Nie odchodź... nie chcę być sam.
Nieznacznie poruszył się, by spojrzeć na niego ze zdziwieniem.
A wyglądam, jakbym się gdzieś wybierał? — uśmiechnął się do niego, zupełnie nie czując się tutaj siłą przetrzymywany i choć wieczór ten daleki był od idealnego, cieszył się z każdej spędzonej z nim chwili.
Nieznacznie poruszył ręką, nie dostrzegając wcześniej ani nie czując dotyku jego hybryd, które w tak wymownym geście starały się go zatrzymać, więżąc w długich paznokciach jasny materiał.
Niemal niezauważalny ruch dłoni Hiroshiego był jedynie prekursorem tego, czego we własnej świadomości nie mógł zrozumieć. Ten ruch sprawił nieumyślnie, że fragment delikatnego materiału koszuli uwięziony w tak niepewnym chwycie długich hybryd uwolnił się jakby samoistnie, a szczupły nadgarstek ozdobiony tatuażami osunął się gładko na miękki koc.
Teraz nie rozumiał sam siebie. Dlaczego tak uparcie mu się przyglądał, choć zawsze to on pierwszy odwracał wzrok, ilekroć żółtawe tęczówki igrały z nim na dłuższe spojrzenia i dlaczego jak opętany mimowolnie szukał z nim kontaktu, gdy męska dłoń przesunęła się z wolna po miękkich włóknach koca, by napotkać na swej drodze upuszczoną przed chwilą eteryczną dłoń. Spracowane opuszki palców lekko splotły się z tymi zakończonymi długą hybrydą, a dotyk ten był dosłownie na granicy czucia.
Ledwie.

— Proszę, czy mógłbyś... Mógłbyś mnie przytulić...?
Czarne tęczówki wbiły się w niego z jeszcze większym zaskoczeniem, spotykając się jednak z niezrozumiałą dla niego trwogą, która odbijała się w zielonkawym spojrzeniu, które w taki wielkim niepokoju wędrowało po całym pomieszczeniu, zupełnie jakby czegoś szukało.
Szczęka Hiroshiego, która wcześniej nieco opadła w zdumieniu, zamknęła się, choć głos, który wybrzmiał z jego ust zaraz potem, zadrżał w swoim ciepłym tonie.
Dobrze. — mimo wszystko można było wyczuć w nim lekkie zawahanie. Nie wynikało ono jednak z niechęci, lecz ze strachu.
Nawet jeśli Kou czuł się przy nim jak nastolatek, nie mógł być świadomy, że Hiroshi stawiał tak naprawdę dopiero swoje pierwsze kroki w świecie relacji międzyludzkich. Zdarzało się, że przytulała go jego przyjaciółka — Alaesha, ale jeszcze nikt nie wyszedł do niego z takim pytaniem, które wywołało w nim uczucie spięcia. Sam nie wiedział nawet, czego się bał. Można bać się przytulać?
Poruszył się niespokojnie na miejscu i uniósł się nagle z oparcia, by móc się do niego zbliżyć. Do jego nozdrzy napłynął zapach kuszących wiśniowych perfum z nutą pudrowej woni, jaką niosła porcelanowa skóra, w chwili, gdy tak ostrożnie ułożył głowę na jego ramieniu.
Dłonie z widoczną krzyżówką żył tak niepewnie, z wahaniem ułożyły się pod łopatkami, a fakt, że ich klatki piersiowe niemal się stykają, poraził go, karząc jego sylwetce zatrzymać się niemal w bezruchu; choć serce skryte w jego piersi zdawało się zatracić swój zdrowy rytm i nie wiedzieć czemu pędzić jak oszalałe, w tak wielkiej sprzeczności do zastygłej, jak w kamieniu sylwetce, we wstrzymanym bezsensownie oddechu.
Chwila, w której wątle ramiona Naiyi oplotły jego sylwetkę, a długie paznokcie musnęły skrytą pod materiałem koszuli dziwnie wrażliwą skórę spowodował, że po jego plecach przeszło stado osobliwych niemal przyjemnych dreszczy. Wiedziony nieznanym sobie instynktem złapał go mocniej by jeszcze delikatnie skrócić dzielący ich dystans.
A żadne z uczuć, jakie towarzyszyły mu w tej chwili, nie miały nic wspólnego z czymkolwiek, co mógłby znać.
Jego puls jeszcze nigdy nie wzrósł tak szybko i tak bardzo, że mógł przysiąc, że czuł to bicie każdym fragmentem swojej skóry skażonej nutą ochry, mając nieodparte wrażenie, że Kou także to wyczuł, a przynajmniej mógł usłyszeć, gdy dźwięk ten odbijał w jego dziwnie nietrzeźwym umyśle, a wszystkie racjonalne myśli, którymi chciał to wytłumaczyć, w bezładzie nieczysto grały rytm, w jakim jego nagrzana krew pulsowała nie tam, gdzie powinna.
I właśnie do niego dotarło, jak bardzo nie miał kontroli nad własnym ciałem.

@Naiya Kō
Matsumoto Hiroshi

Warui Shin'ya and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Wto 10 Wrz - 23:25

Hiroshi rzeczywiście nie należał do ludzi, których natura miałaby czelność się komuś narzucać. Kou był zgoła inny. W zasadzie nieszczególnie przejmował się, czy jest wszędzie tolerowany; gdy już naprawdę nie czuł się w jakimś towarzystwie chciany na tyle, by go to przejmowało, to w zasadzie znaczyło, że za chwilę dostanie wpierdol. Rzadko nie ujmował w jakiś sposób prędzej czy później towarzystwa w którym się znajdował, a jeśli z powodu różnych uprzedzeń mu się to zbyt długo nie udawało, ostatecznie bez większego zmartwienia usuwał się w stronę ludzi które za nim podążali. 

Zrozumienie sposobu, w jaki Hiroshi funkcjonował, także dla Kou nie było łatwe. Jakkolwiek granice pojmowania jego umysłu były szerokie, pełne otwartości, tak wiecznie ograniczały go linie granic Fukkatsu, zza których nigdy nawet nie wyściubił nosa. Mimo wybrakowanego dzieciństwa, dla dorosłego Kou było na tej wyspie wiele rzeczy, które mu w pełni wystarczały - w przeciwieństwie do Koreańczyka z północy, którego cały świat nie byłby dla potencjalnie nikogo nawet wystarczający. Jeśli Kou uciekłby z ziemi na której się urodził, zapewne nie uciekłby tak naprawdę nigdy przed niczym. Uważał, że wszystkie problemy które go trapiły były równie aktualne na każdym skrawku tej planety. Dyskryminacja bywa wszędzie, a wewnętrzna samotność i lęki zapewne nawet by się pogłębiły, gdyby zgodnie ze słowami Sokratesa, na podróż po świecie zabrał ze sobą samego siebie.

Kou mógł tą okolicę znać i kochać w jakimś tego słowa znaczeniu; znał tu ludzi którzy swoim błahym towarzystwem jeszcze trzymali go przy życiu, znał niemal każdy zakamarek i barwę świateł w Karafuruna. I co najważniejsze, znajdując się już w aktualnym położeniu, był wolny i tego ducha osobistej wolności niejednokrotnie nadużywał. Nie był w stanie sam z siebie wiedzieć, jak czuje czy zachowuje się człowiek, którego wychowano bez żadnej nawet perspektywy na szeroko pojmowaną wolność słowa czy wyboru, stąd brak w Kou pojęcia jego bierności i tego panicznego wręcz dążenia, aby przypadkiem odrobinę za mocno nie odstawać spośród tłumu.


W tym kraju są zasady,
Ten kraj ma to w zwyczaju
Równo ścinać wszystkie głowy
Wystające zza połowy.



---


— Przecież to niedorzeczne. — W odpowiedzi na komentarz jedynie zacisnął wargi porozumiewawczo. Tak, mówił ten wyraz twarzy, wiem. Ale oni najwyraźniej nie. 

Uprzedzenia. Stąd, tak czy siak wychodzą wszelkiej maści ludzkie nieszczęścia. Domyślanie się czegoś, widzenie w ludziach z góry rzeczy, których nie ma. Wszystkie te aspekty od lat spajały ludzi w jedną zbitą masę, masę w której mogli się czuć wyłącznie bezpiecznie, jeżeli wiecznie uważali by nie zaalarmować otoczenia swoją odmiennością. Masę, którą łatwo później nastawić wrogo wobec innych i równie dobrze nią manipulować, gdy wszyscy żyją w wiecznej spirali strachu który można łatwo wykorzystać. Nie myślisz jak wszyscy - jesteś zły. A gdy nie myślisz swoim własnym tokiem rozumowania, nagle okazuje się, że świat stacza się ku upadkowi, każde cierpienie staje się częścią smutnej, niezauważalnej codzienności, podczas gdy jedyną potrzebą w życiu każdego staje się przetrwanie. Unikanie uprzedzeń. Nie możesz od nich uciec, bo coś odróżnia cię wbrew twojej woli? Grupa staje się wobec ciebie wroga? To już twój problem, dla władzy twoja zagłada to nie tragedia, a jedynie statystyka. Jedna z tych, które również zamiecie się pod dywan. Wszystko to stanowi integralną część natury ludzkiej; choć paradoksalnie właśnie jej przeczy. Bo żaden gatunek, chodzący po tej planecie, nie był równie autodestrukcyjny, dążąc bezustannie do tego, co zabierało mu możliwość spełnienia głębszych a nawet i podstawowych potrzeb. Dokładnie tak samo, jak kilka chwil temu było z Kou, gdy pod wpływem najróżniejszych niezrozumiałych kolei losu zdecydował się na zażycie garstki niszczących go tabletek, stanowczo nie myśląc wtedy o tym, czego chciałby tak naprawdę poza jak najszybszą ulgą, okupioną własnym zdrowiem i światłością umysłu. Może gdyby nie pewne uprzedzenia, te tak częste i wyniszczające, dzisiaj także Hiroshi nie musiałby tonąć w spirali lęku o jego utratę.

- Złe traktowanie obcokrajowców z góry też jest niedorzeczne... - Dodał po chwili cicho, zauważając, próbując dalej ciągnąć narrację zbliżającą do siebie ich problemy. Chciał mu to pokazać. Wiem. Rozumiem. Nie jesteś w tym sam. 

— To piękne z twojej strony, że uratowałeś tego dzieciaka. —

Tu też przez chwilę milczał, odwracając gdzieś głowę, jakby tego nie słyszał. Choć wypowiedź mężczyzny była z pewnością miła, Kou nie chciał laur, nie chciał chwalić się mówiąc o tym, a przede wszystkim nie chciał robić z siebie wielkiego bohatera. - Skarbie... jestem tylko pedałem z Karafuruna, który nie mógł na to patrzeć. To wszystko. - Powiedział cicho, nie dając rady ukryć kierującego nim speszenia, zmuszającego by bronić się przed oskarżeniem o jego najszczerszą wrażliwość. Nie mogłem na to patrzeć, brzmiało dużo bardziej ostrożnie, asekuracyjnie, dużo łatwiej do przyjęcia dla samego pedała, dla którego pokazywanie zbyt wielu uczuć zawsze wiązało sie ze zdejmowaniem maski i tolerowaniem związanego z tym ryzyka. Choć dziś, przy Hiroshim i tak zdejmował z siebie nienaturalnie dużo barier, nie mógł do końca pozbyć się chwil powracającego poczucia osobistego dyskomfortu. Paradoksalnie czuł, że mówił już tak dużo, podczas gdy Hiroshi czuł się wciąż załamany brakiem odpowiedzi na tak wiele nurtujących go spraw.

Brak jakiegokolwiek innego komentarza na jego słowa po dłuższej chwili jednak i Kou nasunął różne myśli do głowy, wątpliwości czy aby na pewno powinien był o tym mówić. Czy nie otworzył się za bardzo, narażając na krytykę, nie do końca wiedząc jakie nastawienie wobec tego wszystkiego kryje się w głowie Koreańczyka. Dla Kou wniosek był oczywisty - nasuwał się sam, wyglądając błyszczącymi oczyma zza kurtyny nieoczywistych słów. Nie rozumiał w zupełności, jak bardzo inny był ten tajemniczy człowiek, który występował w jego życiu jako żywa personifikacja enigmy. Że w kluczu do jej rozwiązania nie kryje się nic, co dla Kou byłoby zupełnie oczywiste. Że dorosły mężczyzna mimo wszystko nie pomyślałby w pierwszej chwili w sposób, w jaki zwyczaj mają myśleć konserwatywni przechodnie widzący taki widok na ulicy. Kou nie pomyślałby, że można tego w ogóle nie wziąć pod uwagę i ten brak odpowiedzi na jego rozgoryczony ton zawisł mu w głowie. Zbyt mocne, żeby odpowiadać? A może nie chciał zdradzić swoich poglądów na ten temat? Nie chciał jednak teraz o tym myśleć. Wyciszył to, czując wręcz fizycznie jak bardzo jest teraz niezdolny do logicznego myślenia. Nadinterpretację zostawi na później, i tak jest zbyt zmęczony i zamroczony żeby okazać jakikolwiek płomień napięcia. Tak nietypowo, jak na niego. 


— Niecałe półtora miesiąca temu miałem cholernie zły dzień. -

Ekspresowo podniósł znów na niego głowę, rejestrując wyraźne nawiązanie do swojej własnej wypowiedzi. Siedział tak i słuchał, jak mówił o Karafuruna, o mrożącej krew w żyłach sytuacji która wywołała w nim dreszcze gdy tylko usłyszał słowo "zadźgać". Ścisnął wargi niemalże jakby to słowo tuż przed jego twarzą przecięło powietrze.

- Zadźgać... - Powtórzył drżącym głosem gdy Hiroshi zamilkł, tak jakby miało mu to pomóc przetrawić tą informację. - I ty wszystko widziałeś? Biedactwo... - Pytając czuł jak jeszcze bardziej przytomnieje, na samo wyobrażenie sobie co mogło się wydarzyć.
- No tak. - Rzucił zrezygnowanie, nie w odpowiedzi, a raczej wyrażając dopierające go emocje, wspierając się na dłoni którą kompulsywnie przeczesał nieco potargane włosy. - W Karafuruna trzeba uważać. Nawet bardzo z resztą. Co się stało z tą osobą, kotek? - Zapytał z nieskrywanym przejęciem, uświadomiony nieprzyjemnie na własnej skórze, że ta dzielnica dostarczała niejednokrotnie także rozrywki w formie nieproszonego BDSM. Nie ważne, gdzie i kiedy człowiek się znajdował, chociaż wieczorami sytuacja zaczynała być oczywiście, jak wszędzie, nieco bardziej napięta. Choć dzielnica znajdowała się w towarzystwie Nanashi kierowało się ku niej także wiele grubych portfeli pragnących rozrywki, co stwarzało istny raj dla wszelkich kradzieży, przestępstw i innych nielegalnych rzeczy. Po Kou z grubsza z daleka było widać, że wie jak się w tym półświatku poruszać, że niepisane zasady są wyryte w nim niemal jakby był zespolony na stałe z tą okolicą. Znał ją na wylot, nawet jeśli się w niej nie urodził. A co wychodziło u niego przede wszystkim - to brak strachu o własne bezpieczeństwo aż do ostatniej chwili. Gdyby było inaczej, zapewne miałby większe opory, żeby właśnie tutaj mieszkać.


— W każdym razie musiałem złożyć zeznania jako świadek, a odprowadzili mnie na przesłuchanie w kajdankach... —

Ciężkie przełknięcie śliny i te słowa sprawiły, że ponownie bezzwiednie zamarł.  Poczuł jak coś biegnie mu po karku, wzbierając nowe pokłady wzbijającego się jak samolot do lotu ciśnienia. Milczał przez chwilę przyglądając się uważnie jak Hiroshi spogląda na swoje nadgarstki, co było jasnym symbolem powrotu okropnych wspomnień. Dowodem, że nie przesadzał w ani jednym słowie, wręcz przeciwnie, że może nawet kryły się za tym wszystkim o wiele większe okropieństwa, niż można by po tej wypowiedzi wnioskować. W tym stanie, przy lekach nie był do końca zdolny, by się wkurzyć tak jak potrafił normalnie, jednak to, co teraz czuł, zdecydowanie ciążyło niesamowicie wirując mu w głowie.

— tylko dlatego, że jednemu z nich nie spodobało się, jak wyglądam. —

- Ja pierdole... -
Wycedził i wtedy, niby szpile, czarne tęczówki uderzyły prosto w jego szybko biegnące serce. Przekłuwając jak strzała powracającym do nich bólem, czymś, czego zdaniem Kou ktoś taki jak Hiro nigdy nie powinien był doświadczyć. Nie był oczywiście świadomy, jak wiele zła w życiu już przeszedł, jednak każda kolejna odkryta karta jego rzeczywistości dalej raziła Kou swoją przerażającą naturą. Chciałby mieć moc sprawczą by naprawić chociaż część, zabrać go w tym momencie ze szponów biegnącego za nim fatum uprzedzeń i odrzucenia.

- Ja zaraz pokażę tym niewyżytym psom co to znaczy się nie spodobać. - Niemal wycedził, choć jego twarz była bardziej przepełniona goryczą i zawiścią zmieszanymi z lękiem, niż typowym dla niego napadem impulsywnego gniewu. - Aniołku... - Nagle zaczął jak i równie nagle ugryzł się w język, zdając sobie sprawę że powiedzenie "ale wiesz, mi się podobasz" mogłoby być w tej sytuacji bardzo nie na miejscu. - Tak mi przykro. Ale nie wszyscy cię tak widzą, okej? Jeśli będziesz jeszcze miał podobny problem odezwij się, nie jesteś tu sam.


---



- W sumie dzięcioł dłubie w drewnie, więc wszystko się zgadza.--

Zaśmiał się, słysząc to porównanie.
- Bardzo uroczy dzięcioł. - Wyrwało mu się rozbawionym tonem, gdy przyłożył dłoń do wesoło zakrzywionych ust. Spodobało mu się to porównanie, gdy również przywiodło ono na myśl ich nocne, wielogodzinne konwersacje. 

- Może innym razem. - 
Prychnął tylko w odpowiedzi. 

- Kto ci tak podpadł? -
- Może innym razem. - Dodał przekornie, typowo dla siebie nawet mimo stanu który wciąż go przygaszał. Nawet mimo, że wiedział, że nie miał w planach kiedykolwiek o tym mówić.

- A mógłbym się nie zdziwić? - 
- Ah. Nie wiem. Ty mi powiedz.


---


Nie inaczej mogło być z tą kanapą, jeżeli Kou sam mówił o niej jako o najwygodniejszej. Jego specyficzny gust i wieczny niedobór ciepła sprawiały, że wszystko, co ten oszałamiający tyłek mógłby dotknąć musiało wywoływać sensoryczne poczucie ulgi. Od problemów, od zmartwień, od otarć czy ran przyniesionych z różnych miejsc. Skoro nie miał w swoim życiu do tej pory nikogo, kto mógłby mu ten samotnie przeżywany ciężar odebrać lekkim dotykiem czy dobrym słowem, to tym bardziej wzmagało w nim pragnienie by choć część tej ulgi sobie zwyczajnie kupić. Odwrócić uwagę od braku bliskości której tak bardzo się bał, czując jak absurdalnie gładki, futrzany materiał zaspokaja potrzeby zziębniętego ciała, by choć trochę lżej było równie zziębniętej duszy. 


— Jesteś dzisiaj znacznie mniej bardziej niż zwykle. —



- Hm...? Powiesz mi w końcu, co to znaczy?
Bardziej, bardzo. Mniej. Myśl, co to wszystko w sumie znaczyło, znów przykuła jego uwagę. Czy chodziło mu o coś w rodzaju angielskiego you are too much, czy o coś z kolei innego? 

I jak bardzo było to bardzo, że wystarczyło kilka białych tabletek, by dzisiaj był wyjątkowo mniej? Domysły od czasu do czasu nie chciały opuścić jego umysłu, tak samo teraz zmuszając do zwrócenia głowy w stronę Hiro. Chwilę później jednak padło pytanie Czego się boisz?, które zupełnie wyrwało go z poprzedniego tematu, nim zdążył bardziej się do niego odnieść.


- Aut...? -

- Tak, aut. - Westchnął.
- Kiedy miałem ten zły dzień... to było właśnie tego dnia. -
Mówiłem ci, że karty nigdy mnie nie zawodzą, prawda? Wtedy właśnie, kiedy wypadła mi jedna z najgorszych kombinacji jakie widziałem, akurat tego dnia też mnie kurwa nie zawiodły... -

- Mój kumpel. Miał wypadek. -
Jakiś śmieć próbował ukraść mu aparat i popchnął go...
- Głos załamał się. - Tak po prostu. Nie zdążyłem...
- Nie mogę sobie wybaczyć, że jego nie zdążyłem złapać. -
Pewnie uznasz mnie za wariata ale czasem dalej piszczy mi w głowie.
- Wyrzucił niemalże na jednym wdechu spoglądając gdzieś w bok, uciekając przed jego potencjalną oceną. Jednak wtedy właśnie usłyszał, jakże proste i szokujące zarazem "To nic złego". 
Znów uniósł na niego wzrok, rozbity a jednocześnie rozczulony, czując jak pewne ciepło znów roztapia jego serce, strapione porażającym chłodem powrotu złych wspomnień. 
Ilu ludzi kiedykolwiek powiedziało mu coś takiego? Nie potrafił sobie przypomnieć nikogo poza psychiatrą, któremu w ani jedno słowo nie uwierzył. Podobne a jednocześnie zupełnie inne, słowa wywołały w nim uczucia których nie był w stanie dać mu obcy człowiek w kitlu, niezależnie od tego, ile miał stopni naukowych na koncie. To ten czarnooki mężczyzna nieznanego pochodzenia, jako pierwszy i jedyny sprawił, że Naiya naprawdę poczuł siłę tego zdania. Że w końcu nie poczuł się olany słysząc, że nie powinien się bać, że nie ma czego. Nie. Mało tego, przeprosił go chwilę później.
- Nie musisz przepraszać, honey. - Powiedział również bardzo łagodnie i uśmiechnął się, walcząc z ręką którą znowu z trudem postarał się unieść. Nieudolne mięśnie wciąż sprawiały wrażenie odrętwiałych, jak gdyby odciął od nich dopływ krwi, lecz mimo tego całego trzęsienia dał radę zbliżyć długie hybrydy do jego czoła, by wielce zadowolony z siebie odgarnąć mu z niego kosmyk włosów odstający w przeciwnym kierunku od reszty. - Gdybyś ty coś podobnego odjebał, mój krzyk to byłby twój najmniejszy problem. - Powiedział lekko śmiejąc się z początku, jednak na koniec jego mina całkowicie nienaturalnie spoważniała, jeszcze bardziej podkreślając psychiczne zmęczenie, wiecznie mniej lub bardziej widoczne w oliwkowych oczach. Nieco pomarkotniał zaczynając znowu o tym myśleć, czując uderzający do głowy ból na samą myśl, że istnieje taka możliwość. - Dlatego tego nie zrobisz. - Powiedział niemalże w trybie rozkazującym, choć dalej cicho i spokojnie, jak gdyby była to tak naprawdę, obramowana w wyniosłe słowa, pełna nadziei prośba.


- Ja także się boję. - Uniósł znów na niego swoje spojrzenie w zainteresowaniu, i lekkim jakoby zdziwieniu? Fakt, Hiroshi nie wyglądał mu na kogoś, kto zupełnie nigdy niczego się nie boi, z resztą dopiero co mu powiedział że chciano mu przepisać te same leki. Jednak... z pełną zdolnością ukrywał wszelkie oznaki strachu jak i innych emocji, niezależnie od stopnia ich natężenia, za fortecą kamiennej twarzy. Dziś, tak naprawdę, pierwszy raz widział u niego tak porażająco silną spiralę uczuć.
Naturalnie Kou zaczął te wszystkie niuanse w jego codziennym zachowaniu rejestrować i układać jak tabliczkę mendelejewa próbując go rozgryźć, jednak nigdy do tej pory nie sądził, że może bać się aż tylu rzeczy o których bez przerywania, w zdziwieniu pozwolił mu mówić. Cieszył się zaprawdę z faktu że zaczął się otwierać, że sam ciągnął temat pozwalając Kou dowiedzieć o sobie więcej, lecz szokował go niesamowicie za każdym razem. 


- Służyłeś w wojsku? - Pytanie zawisło między nimi niemalże jakby informacja nabrała fizycznej formy. Pierwszy raz usłyszał o tej informacji.

Zawsze sądził, że nienawidził żołnierzy, bo nienawidził wojen. Przynajmniej tak było w jego mniemaniu - nie wiedział, czy byłby w stanie uciec z ziemi której częścią czuł się tak bardzo by nie mieć potrzeby z niej wybywać w razie, gdyby takowa miała miejsce w Japonii. Całe szczęście kraj pozostawał w swoim wieloletnim stanie niezmąconego spokoju, bo gdyby było inaczej, to wizja bycia zapiętym w mundur przerażała Kou bardziej niż cokolwiek innego. Z wiadomych przyczyn - był świadomy że nie nadałby się nawet na mięso armatnie, po tym jak zdziczeli wojskowi zniszczyliby go do cna, jakby sam z siebie nie był już wystarczająco. Prawdopodobnie w takiej sytuacji znalazł by czym prędzej sposób, by popełnić seppuku, zanim popełniane regularnie na innych ludziach zbrodnie odebrałyby mu zmysły.

Nigdy nie rozumiał kolegów zapewniających, że w razie czego byliby gotowi do służby. Zdaniem Kou na to nie można byłoby być gotowym, przynajmniej nie dla ludzi którzy mają odrobinę serca. Tam już na pierwszy rzut oka nie było miejsca na ludzkość, przestrzeganie granic, o uczuciach zapomnij. Tak jakby koszmary które wyniósł z domu nie były już dostatecznym odczłowieczeniem. Może niektórzy nie mieli zielonego pojęcia jak to jest? Nie znali uczucia bycia traktowanym gorzej niż szmata do podłogi, nie mogli sobie więc wyobrazić skali cierpienia, w które z taką dumą chcieli się wepchnąć. 

Nie mógł ominąć tego pytania, będąc jeszcze bardziej zszokowanym niż wcześniej, nie mogąc w Hiroshim dostrzec do końca tego co zawsze sobie wyobrażał myśląc na ten temat. Nie mógł go z tym połączyć, nie mógł też rozstrzygnąć w głowie jak to zobaczyć, jednak właśnie... dopiero sam myślał o tym, jak bardzo złe są uprzedzenia. Nie miał zamiaru go skreślać, nawet mimo gonitwy myśli w której poczuł się przez chwilę, jakby jednak wcale go nie znał.

- Zauważyłem, że zawsze jesteś dostępny... Rozumiem, skarbie. Też boję się zasypiać. - Dodał po chwili.
- W sumie jak mogę, nawet nie próbuję w nocy. Ale czasem obudzę się gdy już zapada zmrok. Nienawidzę budzić się z koszmaru, gdy jest ciemno. A też bardzo często je mam. - Wyrzucił z siebie, próbując poskładać wszystko w całość, choć mówienie o lękach wciąż mieszało mu w tym wszystkim w głowie i emocjach, przybierających coraz silniejszego, psychofizycznego napięcia.
- Tak mi przykro kotek... nie wiedziałem, że mierzysz się z tyloma rzeczami, to straszne. - 
Jeśli mogę ci jakoś pomóc, powiedz. Zawsze. O każdej godzinie dnia i nocy. Dzwoń, pisz... okej?


Usłyszawszy o jego ostatnim lęku, eteryczna dłoń niemalże automatycznie powędrowała w kierunku karku, dotykając szorstkiego, krwistoczerwonego odcienia tuszu. Nie wiedział w zasadzie, czemu tak naprawdę to zrobił. Czy koloru można bać się aż tak, żeby sprawiał mu dyskomfort sam jego widok? Czy tatuaż w jakiś sposób go triggeruje, a może to tylko kwestia niechęci do samego koloru niego pod wpływem złych wspomnień?

— Nie wiem, czy to bardziej strach, czy niechęć, ale chyba dlatego, że nie jestem w stanie zdzierżyć widoku krwi, rozumiesz...? — 

Prawdę mówiąc rozumiał nieco opacznie, najwyżej na tyle, ile pozwalała mu jego własna wiedza. Słowa Matsumoto zabrzmiały jednak o wiele bardziej poważnie i smutno, niż to co pasowało do interpretacji Kou. Coś się nie zgadzało, stało i kłuło na krawędzi karku jak najostrzejsza metka. Czuł intuicyjnie, że dzwoni, jednak nie mógł za nic zlokalizować w jakim kościele, zwalając to na swój wyjątkowo nielogicznie funkcjonujący stan. Nie mógł przecież wiedzieć, ile cierpienia kryje się za tym trudnym do opisania w słowach uczuciem, którego Hiroshi doświadczał. Że musiał poniekąd zabijać w swoim ojczystym państwie, że nikt nigdy nie dał mu wyboru, że wszystko tam kojarzyło się z kolorem czerwonym. Dla Kou był to najwyżej standardowy lęk, prawdopodobnie tym bardziej podsycany przez doświadczenie przemocy domowej. Wiedział po sobie sam, że wszystko co się z tym wiązało mieszało się równie mocno z teraźniejszym spojrzeniem na świat.

- Hej. Dużo ludzi boi się krwi. Nie martw się, to nic złego. Też jej nie lubię. Krew jest do dupy. - Próbował przez chwilę odwzajemnić uśmiech, jednak bezskutecznie. Cała mimika Hiroshiego gdy o tym wszystkim mówił sprawiła, że Kou wciąż czuł, jakby coś było bardzo nie tak. Coś, czego nie umiał nazwać ani skomentować, z resztą wszystkie te rzeczy które mu wyznał, były tak okrutnie przykre i realne, że aż do kości przeniknęły jego przejęcie. Nie mógł tak po prostu się uśmiechać.

---


— A wyglądam, jakbym się gdzieś wybierał?

Pokręcił przecząco głową, wyglądając jakby jednak wcale nie odpowiadał na jego pytanie, tylko nie chciał wyrazić na to zgody. Czuł się w istocie wiecznie niepewny, czy ktoś po prostu nie zniknie z jego życia, nie odejdzie nie zamykając za sobą drzwi. Bez słowa, bez powiedzenia ostatniego "żegnaj". Bez żadnego kontaktu ani zapowiedzi kolejnego. Jak jego siostra. Pozostawiając jedynie list z informacją, żeby jej nie szukać, że nikogo stamtąd nie chce już więcej widzieć...

Nie chciał, skąpany w strachu przed opuszczeniem który po sobie pozostawiła, naprawdę nie chciał znowu tego przechodzić. Nawet po jego parszywym byłym została w sercu Kou rana, kłująca w samej swej świadomości, że kontakt z kimś kto był blisko urwał się na amen. Brał do siebie pełno płytkich relacji, uciekając od tego wszystkiego, w świadomości że ludzie czasem po prostu odchodzą - ale gdy już się do kogoś przywiązał, nie było siły która mogłaby go odkleić bez niewypowiedzianego bólu.
Dlatego tak bardzo się tego bał, że nie umiał o tym mówić.


Gdy Hiroshi zabrał od niego rękę z początku dopadło go zrezygnowanie, które równie szybko ustąpiło miejsca pozytywnemu zaskoczeniu, gdy poczuł ledwie wyczuwalnie jego dłoń tak blisko swojej. Ten rodzaj dotyku był już dla niego czymś zupełnie innym, niż łatwo wytłumaczalne w przyjaźni podanie ręki czy przytulenie. 

Mimo, że nieraz bywał, gdzieś w klubie po kątach, niezbyt komfortowo traktowany, gdy dawał naginać pewne z granic swojego ciała, pozwalając się objąć w zamian za kolejnego postawionego drinka. To także było zupełnie, zupełnie coś innego.

Z jakiegoś powodu eteryczne dłonie, niemal zawsze gdy zostały naruszone, ze zręcznością magika obracał sytuację tak, by nie mogła zostać im odebrana integralna wolność. On sam mógł używać dłoni do choćby wywierania presji, jednak nikt już od dawna nie miał prawa go za nią złapać i przepleść swoich palców poprzez zgrabne, pokryte tatuażami palce Kou. Nawet najdelikatniej. Pewne rzeczy pozostawały w sferze rzeczy zbyt bliskich, by mógł je po prostu byle komu zawierzyć. Bał się bliskości i to również była prawda. Bał się jej naprawdę okazywać, bał się jej doświadczać. Bo bał się, że z bliska zostanie dwa razy mocniej przez coś uderzony, niż gdy traktował wszystko z dystansem.

Hiroshi był wyjątkiem.

Rozpływal jego zdolność do ucieczki.

Nie odzywając się zbłądził wzrokiem w kierunku dłoni pokrytej siatką żył, nie unikając jej, a jedynie czując, jak jego serce znów staje by za chwilę rozpędzić się w niepowstrzymanym rytmie. 

Prawdopodobnie właśnie to dodało mu odwagi, której brak nasyłał na niego coraz głębiej postępujący stan lękowy i uczucie odrealnienia. Zadając to pytanie wciąż jedną ręką ściskał fioletową poduszkę, unikając choćby najmniejszego ruchu, który powodował że automatycznie zaczynały mu się trząść ręce. Wpatrzony gdzieś w przestrzeń, jakby widział rzeczy których nie ma, jakby czuł że za chwilę coś złego się wydarzy. Bo tak poniekąd było; poczucie beznadziejności przez myślenie o lękach, o powodach czemu w ogóle brał te leki zgniatało go wewnętrznie, nawet jeśli próbując skupić się na ledwie wyczuwalnym dotyku dłoni koreańczyka było mu odrobinę lepiej. Tak, jak czuł ten dotyk, niby światełko w tunelu, tylko odrobinę.
A potem usłyszał wypowiedziane z lekkim wahaniem "dobrze".  Sam nie wiedział już, czy nie jest to tylko jakaś forma grzeczności, czy przypadkiem nie zmusił go pośrednio zadając tylko to jedno pytanie. Czy może bał się odmówić, powiedzieć w tej sytuacji "nie", albo nie było mu go po prostu szkoda i zmusił się do tego sam.

Ale czy gdyby tak było, dałby mu to światło dotykając jego dłoni? To, do którego chciał podążać?

Patrzył na niego jak zbity pies w obawie, że wywołał w nim dyskomfort, gdy wydawał się tak spięty zbliżając do niego. Sam też czuł się lekko przerażony, mimo że sam przecież go o to poprosił; bo tego właśnie chciał, mimo tych wszystkich lęków targających jego umysłem. Powoli położył głowę na jego ramieniu


Jak ciepło...


Woń drewna, którą czuł wyraźnie jak nigdy dotąd. Materiał koszuli i znajdujące się pod nim ciepłe ciało. Dłonie ostrożnie układające się i zastygające jego plecach. Zetknięcie z tymi bodźcami z początku i jemu zabrało dech w piersiach; aby w pewnym momencie znowu poluzować je, gdy niemal odruchowo i bardzo powoli wciągnął powietrze zamykając oczy. Zaraz po tym westchnął bardzo cicho, ledwie słyszalnie, lecz głęboko, dając wyraz nadchodzącej z każdą sekundą niewypowiedzianej ulgi.


Ten zapach...


Wszystko falowało jak na statku i zdawało się grozić ryzykiem wypłynięcia prosto w odległy sztorm, a Hiroshi stał się dla niego niczym port, przy którym mógł się zakotwiczyć. 
Męskie ramiona oplatające jego ciało dawały to poczucie bezpieczeństwa, którego tak niesamowicie mu do tej pory brakowało. 
Chyba nawet nie wiedział wcześniej, jak bardzo.

Ledwie chwilę później jego dłoń wyciągnęła się trzęsąc w swej niemocy, jakby chwytała się pajęczej nici by zaspokoić swoją zachłanność. Szczupłe ręce spoczęły na tułowiu Matsumoto, delikatnie go obejmując. Kou czuł, jak jego troski tym bardziej nikną, im bardziej odpływał w drewnianej woni przywłaszczonej sobie tarczy. Wszystko poza tym wydawało się straszne, złe, samotne i zimne. A zza dźwięku przyspieszonego rytmu serca, który teraz odczuwał jakoś wyjątkowo mocno, ciepło tego dotyku ogrzewało jak nic innego na tym smutnym świecie.

Nie znał również i on jak do tej pory tego uczucia, które teraz tak silnie pchało go by złapać mocniej materiał jego koszuli, by przyciągnąć go ku sobie odrobinę bliżej. Nie chcąc zakończyć tej walki o każdy dotykany centymetr; a jednocześnie za bardzo się bojąc, by móc sobie na to pozwolić. W wewnętrznej walce wygrywała jego bezsilność; jednak z dużym zadowoleniem przyjął fakt, że chwilę później poczuł na barkach nieco silniejszy uścisk, nie musząc samemu się nad wszystkim dłużej zastanawiać. Hiroshi tego chciał... ten przekaz płynący z jego ruchu uspokajał, a jednocześnie dodawał jeszcze więcej asekuracji, poczucia przez które mimo wewnętrznej obawy przed wykonaniem najmniejszego ruchu, było tak niesamowicie miłe.

Otulał go jak woda z gorących źródeł, gładził wszystkie troski od ciała po serce. Wzbijał na wyżyny rozbolały puls, paradoksalnie sprawiając, że jego rytm nabrał bardziej zrównoważonego tempa. Wciąż szybki, wciąż pędzący niczym mustang, a jednak równie skąpany w swej niepohamowanej wolności. Wolny od powodów do niepokoju, od aut, od krzyków, od ran, od bólu... Od wszystkiego, co do tej pory wykręcało jego zdolność do spokojnego funkcjonowania jak napiętą strunę. Poczuł jak jego wewnętrzne dziecko każe tchawicy zacisnąć się, jak krzyczy zza bariery której nigdy dotąd nie przekroczyło. Na czerwonej nad wyraz twarzy zakręciła się nowa, maleńka łza, niby taka sama jak inne, a jednak grająca na tej scenie zupełnie inną rolę. Walczył, by  tama nie spuściła kolejnego potoku, choć niewypowiedzianie tego właśnie pragnęła. Tak bardzo był tym wszystkim przejęty, choć nie umiał tego uczucia jakimkolwiek słowem nazwać. Drobne łaskotanie pochodzące z brzucha mieszało się z tym horrendalnym, absurdalnym poczuciem ciepła, sprawiając że o niemal nie mógł tego znieść, nie mógł poprawnie oddychać. Nie wiedział, czy to owe niedotlenienie doprowadziło do powrotu poczucia że kręci mu się w głowie, ale zdecydowanie nie trapiło go ono już aż tak, jak wcześniej.

Jednocześnie był z tego powodu nieco zakłopotany; dziwne zjawisko u dwumetrowego draga, ale tego wieczoru nic nie wydawało się być tak, jak zawsze. Przecież przytulał wielu ludzi... w przeciwieństwie do Hiroshiego był już w relacjach romantycznych, więc co się z nim tak właściwie działo? Co sprawiało, że nigdy dotąd nie czuł się przytulając kogoś w ten sposób; tak mocno, tak wyraźnie, tak nieznośnie beztrosko? 

Ta zupełnie czysta, niewinna beztroska wizja w umyśle Kou jednak została zupełnie niespodziewanie poruszona, gdy wczucie w rytm nieswojego, rozgrzanego pulsu pozwoliło mu poczuć coś jeszcze. Coś, co kroczyło na granicy z niemożliwością, przeczyło wszystkim danym które do tej pory znał. Nie... nie możliwe. Niespodziewane. Nierealne. Trzy razy na nie, a jednak...? Chudy kark nagle lekko napiął się, gdy podniósł głowę udając, że ani przez sekundę nie zahaczył wzrokiem w dół, gdy wznosił go pytająco prosto na twarz mężczyzny. Miał minę niemal jak sarenka, nieco spłoszona i zszokowana, choć wcale nie zdradzała ani krztyny odrazy, a jedynie swego rodzaju błąd systemu związany z próbą rozwikłania sytuacji.
Bogowie... wiedział już, że Hiroshi był żołnierzem i musiał długo trenować stanie na baczność, ale nie spodziewał się, że uda mu się to zrobić nawet na siedząco.
Co miał w tej chwili zrobić...? Patrzył na niego jak głupek, chcąc być wyrozumiałym a jednocześnie nie rozumiejąc co się stało. Czuł wręcz w kościach jak wielkie speszenie mogło docierać teraz do mężczyzny, który wydawał się nagle niemal zupełnie przestać oddychać. Nie chciał go dusić jeszcze bardziej żadnymi słowami, które przychodziły mu teraz do głowy, a które mogłyby sprawić, żeby już definitywnie zapadł się pod ziemię. Sam Kou był z resztą tak głęboko zdziwiony, że nie potrafił skutecznie ocenić już niczego. Ani co powinien w tej chwili zrobić, ani jaki jest prawdziwy powód, że stało się to, co się stało. 
Nie wydusił z siebie ani słowa, plącząc się we własnych myślach. Hiroshi kłamał...? Nie wiedział? A może to tylko jakaś dziwnie niespodziewana, czysto fizjologiczna reakcja?
Zbyt dużo na raz, by się nad tym w tej chwili zastanawiać. Zbyt dużo, by dodawać do tego swój komentarz. Przez chwilę zdążył nawet zwątpić, czy już nie śni. Czy to wszystko powinien w ogóle komentować, skoro nie może do końca ufać własnym zmysłom. 

Obrócił z powrotem głowę, wtulając twarz do jego ramienia, nie dając po sobie żadnego znaku czy te spojrzenie cokolwiek szczególnego znaczyło. Wrócił najzwyczajniej w świecie na miejsce, w którym czuł się najbezpieczniej, próbując za wszelką cenę wyłączyć myśli które mąciły mu w głowie. Nie był teraz w najlepszej kondycji, nie mógł tego wszystkiego przeanalizować, bo ilekroć nie składał tej układanki, rozpadała się od nowa w drobny mak. Nic nie miało sensu, wszystko wirowało, a on chciwie chciał dalej być przy tej przystani ile tylko mógł.

Nawet jeśli pytanie którego nie mógł zgasić, wciąż uparcie wisiało nad jego głową.

Dlaczego?[/b]


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Matsumoto Hiroshi

Pon 16 Wrz - 20:31
Pełne zrozumienia spojrzenie, które właśnie rzucił mu spod ciemnych, wytuszowanych rzęs i ledwy uśmiech zniewieściałości ust zmusiło Hiroshiego, by jego twarz ponownie odbiła zdziwienie. Rzadko spotykał się dotąd z aż takim zrozumieniem, częściej z bagatelizowaniem tego, co go spotykało i choć wiele z tych sytuacji być może nieświadomie wyolbrzymiał napotykając na swej drodze choć jedno /krzywe spojrzenie, te w zupełności wystarczyły mu, by czuć się obco ilekroć samotnie przemierzał ulice Fukkatsu.
Zrozumienie jakim się wykazywał Kou od dłuższego czasu winno było odgonić prześladujące snycerza wciąż i bez końca uczucie uprzedzenia, a demony zamieszkujące w jego głowie bez przerwy wyszukiwały go w zmanierowanym głosie lub spojrzeniu podkręconym makijażem, w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak zniechęcenia. Bezskutecznie. A momentami wręcz przeciwnie, gdy wydawało mu się, że te zielonkawe spojrzenie przygląda mu się badawczo.
Niekiedy zastanawiając się, co też aż tak go ciekawiło.

Czasem mam wrażenie, że cały ten świat jest niedorzeczny. — skomentował krótko, kryjąc tym samym delikatny uśmiech, który pojawił się wraz z ostatnim zdaniem jakie wypowiedział Kou.
Rzucona pochwała dla jego bezinteresowności spotkała się z wyparciem, gdy dostrzegł odwracającą się w bok głowę, urywającą spojrzenie, które wcześniej śledziło niemal każdy jego ruch, zupełnie jakby z samej zastygłej sylwetki można było odczytać coś więcej.
— Jestem tylko pedałem z Karafuruna, który nie mógł na to patrzeć.
Pokręcił głową w akcie sprzeciwu. Nawet jeśli Naiya tak bardzo starał się w tej chwili ukryć swoją najszczerszą wrażliwość, była ona dla Matsumoto zbyt oczywista, by mógł ją przykryć jakimikolwiek innymi słowami.
Nie jesteś tylko. Jesteś aż. — poprawił go patrząc na niego niemal karcąco.
Aż, bardzo, bardziej.
Cokolwiek mogło to oznaczać w umyśle Naiyi, w przeświadczeniu Hiroshiego stanowiło komplement. — Ja akurat lubię w tobie tę wrażliwość. — dodał po chwili bez ogródek starając się złapać z nim utracony wcześniej kontakt wzrokowy, dla wzmocnienia przekazu, że mówi całkowicie szczerze, mimo że w ciepłym tonie głosu ani na sekundę nie wybrzmiało jakiekolwiek zawahanie. — Przypomina mi, ze ja kiedyś też taki byłem, do czasu kiedy...
nie wręczyli mi kałasznikowa.
Urwał. Zwyczajnie urwał korowód wypływających bez umiaru wyznań. Teraz to on odwrócił głowę w stronę okna, nie chcąc widzieć pytającego spojrzenia, choć sam tego wieczoru rzucał podobnymi tak wiele razy w akompaniamencie zadanych słownie pytań.
Czasem sam się zapominał, zatapiając się w swobodzie jaką oferowało towarzystwo Kou, nieświadomie pozwalając na to, by pewne zakryte dotąd informacje, nieumyślnie trafiały wraz z ruchem jego warg. Szlag.
Mam na myśli to, że mi też wmawiano, że wrażliwość to słabość. — poprawił się po chwili brzmiąc jednak jakby sam podświadomie próbował wbić to sobie do głowy. Wrażliwość jak dobrą cechą mogła być w jego ocenie, nie spotykała się jednak z równym entuzjazmem w oczach większości, gdzie wciąż wzorce toksycznej męskości, szczególnie w krajach azjatyckich nasiąkniętych wartościami konfucjańskimi, trwały sobie w najlepsze, powtarzając jedno: "Jesteś mężczyzną. Musisz być silny." burząc jakikolwiek wizerunek, gdzie mężczyzna mógłby pozwolić sobie na tę wrażliwość, zupełnie jakby powściągliwość w okazywaniu emocji, bez znaczenia czy wymuszona, czy naturalna, miała stanowić o sile.
Faktu, że Karafuruna Chiku szczyciła się także złą sławą w kwestii panującego na jej ulicach braku bezpieczeństwa, jemu akurat nie trzeba było tłumaczyć. Widział to na własne oczy, w mroku zaułka, na wspomnienie którego, jego plecy każdorazowo przeszywały ciarki, a trzewia nieznośny ścisk, uniemożliwiający zebrania jakichkolwiek logicznych myśli.
Przymknął oczy słysząc powtórzone po swoich słowach "Zadźgać".
— I ty wszystko widziałeś? Biedactwo...
Nic mi nie będzie. — ożywił się nagle otwierając oczy wprost na niego. Kamienny wyraz twarzy miał stanowić dowód na jego niezmącony spokój i opanowanie, choć wewnąrz czuł jakby coś rozpadało się w nim, prowokując  odczucie, jakby jego własne nogi ugięły się pod jego ciężarem. Użył całej swojej siły woli, by przekonać go, że wcale, go to nie ruszyło.
Wiedział też, że to nie jego należało tu żałować. Wystarczająco upokorzony się czuł, kiedy Alaesha musiała go odbierać ze szpitala tamtej feralnej nocy. Tak nie podobnie do siebie, roztrzęsionego, zszokowanego, zapłakanego, żałosnego.
W gruncie rzeczy cieszył się, że w tamtej chwili wyłącznie ze sobą pisali, że nie podzielił się z nim tą opowieścią wcześniej choćby telefonicznie i że nie strzeliło mu przez to do głowy, by fatygować w tym celu Naiyę.
Tej, we własnych oczach słabości, jaką wywierały na nim ataki paniki, nie chciałby nigdy mu pokazywać.
Bo musiał być silny. Zawsze.
Niewzruszony niczym skała, choć serce skryte w klatce piersiowej nie było wykute z kamienia.
Przeżył. — odpowiedział krótko z niewypowiedzianą ulgą, choć finalnie o całkiem szczęśliwym zakończeniu nie mogło być mowy. Nie wchodził jednak w żadne szczegóły na temat zdrowia Eijiego, wszak były to wciąż prywatne informacje, jakimi nie powinien się z nikim dzielić.
Myśli Matsumoto jeszcze przez chwilę krążyły wokół kolorowej dzielnicy. Towarzysząc Kou, stał się niemal stałym jej bywalcem, paradoksalnie w jego towarzystwie nigdy nie trafiając na żadne kłopoty, z jakimi borykała się ta okolica po zmroku. Zupełnie jakby Drzazga miał wbudowany jakiś radar, pozwalający mu szybko ocenić sytuację, unikając tym samym niebezpieczeństw. W tak bardzo w tej chwili błędnym rozumowaniu Hiroshiego, choć jednocześnie ta kolorowa wieża przyciągał jak magnez, te pełne nienawiści homofobiczne teksty na ulicy ze strony bardziej konserwatywnych jednostek, powodujące że pięści Matsumoto aż same ściskały się w niewypowiedzianej chęci wyjaśnienia tym mocnym w gębie skurwysynkom, co sam myśli na ten temat. Nic jednak tak nie studziło negatywnych emocji, jak sam Naiya, widząc jego wspinające się po sylwetce spięcie, gotowe, by ponownie stanąć w jego obronie. Pełne spokoju "Odpuść", które wydobywało się ze eterycznych ust, było jednocześnie głośniejsze niż każdy donośny, obelżywy krzyk, czy hałas dobiegający zewsząd, zupełnie jakby słuch snycerza był absolutnie wyczulony wyłącznie na ten delikatny tembr zniewieściałego głosu.
Tymczasem wystarczył jeden bezmyślny, samotny spacer, późnym marcowym wieczorem, by na własne oczy przekonać się, co potrafiły skrywać boczne uliczki tego kolorowego miejsca na mapie Fukkatsu. Późniejsze przesłuchanie na posterunku wyłącznie wzmocniło niechęć jaką zaczął darzyć tę dzielnicę, jednocześnie nie potrafiąc od niej uciec, lgnąć do niej, Lgnąc do Kou, jak ćma do światła.
Bezmyślnie, Magnetycznie.
I czasem naprawdę się tak czuł, jakby obecność tej jednej wyjątkowej — równie co sama dzielnica, kolorowej osoby stawała się jedynym, ciepłym światłem w zimnym mroku jego życia, pozwalająca się ogrzać w tym jego niewytłumaczalnym blasku.
A wtedy nagły, nieoczekiwany wybuch uwolnił go od kotłujących się bez celu myśli.
— Ja pierdole...
a potem.
— Ja zaraz pokażę tym niewyżytym psom co to znaczy się nie spodobać.
Parsknął śmiechem niemal z rozczuleniem widząc jak Kou odpalił się na wieść o jego przesłuchaniu, i choć emocjom daleko było do impulsywnego gniewu, przekaz płynący ze słów był wystarczająco dobitny.
Jesteś słodki, kiedy się tak denerwujesz. — dopiero kiedy usłyszał sam siebie, zorientował się, że powiedział to na głos.
Szlag, szlag, szlag.
Rozbiegane w rozgorączkowaniu, skonfundowane spojrzenie jak na komendę wlepiło się wprost w podłogę tuż pod swoimi stopami, prawie jakby samym wzrokiem usiłował rozstąpić ją, tylko po to, by w chwilę później się w niej zwyczajnie zapaść. Zorientował się jak kretyńsko to zabrzmiało, nieadekwatnie do powagi sytuacji, jednocześnie sam nie rozumiejąc, dlaczego w ogóle powiedział coś takiego.
Wybacz mi, proszę. Jestem dzisiaj jakiś nieswój.
Znowu to zrobił. Kolejny raz nisko mu się pokłonił w przepraszającym geście, przez dłuższą chwilę pozostając w perfekcyjnym zgięciu.
Dzisiaj? Nieswój był już od dłuższego czasu.
Późniejsza wyrozumiała postawa Zielonowłosego pozwoliła mu nieco ochłonąć, gdy usłyszał znamienne "nie jesteś sam".

---

Rozmowa, która zahaczyła o ich nocne wymiany wiadomości, przegoniła tymczasowo ponury temat krążący wokół białych pastylek, które nie chciały opuścić umysłu Matsumoto, jakby sam fakt nałykania się ich przez Kou, miał zdolność uwięzienia i jego świadomości, która nie przestawała stawiać znaków zapytania.
— Bardzo uroczy dzięcioł.
Uniósł na niego równie rozbawione spojrzenie, nie traktując jednak jego wypowiedzi w żaden sposób poważnie, przyjmując je jak dowcip, kolejny z wielu, wyjątkowo nawiązujący do jego wcześniejszego nietaktu. Miał wrażenie, że znowu zaczął się rumienić, odczuwając skutki wstydu, które pojawiało się samoistnie na samą myśl, własnej popełnionej wówczas gafy.
Nic już nie rozumiał, bo zdarzało im się i ostrzej żartować, nie robiąc z tego wówczas dramatu. Dlaczego teraz to wszystko wywierało na nim znacznie większą siłę?
Jego późniejsze zdystansowanie spotkało się w murem wzniesionym z tajemnic, gdy kolejne zadane, tego wieczoru pytanie zawisło bez satysfakcjonującej odpowiedzi. Uszczypliwie cytując jego własne słowa.  
Może innym razem.

---

Niebywale wygodna, granatowa kanapa zdawała się koić zmysły dwójki tak podobnie wyziębniętych ciał i samotnych dusz. Sam Hiroshi zapadał się w tym niebywale gładkim materiale, spowitym fragmentami, w nieładzie rzuconym kocem, którego kolor tak abstrakcyjnie gryzł się z różnobarwnym tuzinem poduszek. Połączenie tego wszystkiego w jedną kompozycję było tak absurdalne, że aż genialne w swojej absurdalności. Jednak znając Naiyę przywykł, że w jego życiu nic nigdy nie było do końca oczywiste. Nigdy nie było białe, ani czarne, nawet nie mieniło się we wszystkich odcieniach szarości, bo i na nią nie było miejsca w jego kolorowej osobowości i jego równie kolorowym otoczeniu. Wszystko było równie barwne jak każdy odcień tęczy, tworząc tę nieoczywistą kombinację, która z każdym kolejnym dniem intrygowała coraz bardziej.
Zupełnie jak jego twarz, w którą tak bezczelnie wpatrywał się już kilkukrotnie dzisiejszego wieczoru, choć była dzisiaj mniej bardziej niż zwykle.
Skupione czarne spojrzenie błądziło przez chwilę po jego twarzy, by pod naporem niewytłumaczalnej ciekawości zjechać nieco w dół, zatrzymując się na jego ustach.
Ta twarz.
Z uwagą przypatrywał się teraz najmniejszym jej detalom.

— Hm...? Powiesz mi w końcu, co to znaczy?
Pomyśl. — odpowiedział równie nieoczywiście uśmiechając się pod nosem. Mimo, że nigdy sam nie określił, co dokładnie miał na myśli określając go słowem bardzo, wciąż w jego świadomości, nie było w tym krztyny negatywnego wydźwięku. Wcześniejsza wypowiedź o byciu "mniej bardziej" stanowiła wyłącznie o jego trosce, dostrzegając jak bardzo zmieniło go te kilka pastylek za dużo. — Nie znaczy nic złego. — dopowiedział, wciąż jednak unikając dosłownej odpowiedzi, bo taka zwyczajnie nie istniała.

— Kiedy miałem ten zły dzień... to było właśnie tego dnia. -
Mówiłem ci, że karty nigdy mnie nie zawodzą, prawda? Wtedy właśnie, kiedy wypadła mi jedna z najgorszych kombinacji jakie widziałem, akurat tego dnia też mnie kurwa nie zawiodły...
Omiótł całe pomieszczenie ciemnym spojrzeniem, kiedy Kou wspomniał o kartach, których nazwy wciąż nie zdołał przyswoić, mimo że przekaz z nich płynący coraz częściej nawiedzał jego umysł, a także wzrok, kiedy wieczorami bez końca przeglądał jego rolki na Instagramie, by choć na chwilę zagłuszyć jego głosem, samotną ciszę panującą w jego pustym mieszkaniu. Jeszcze kilka miesięcy temu sam w to wszystko nie wierzył, tłumacząc sobie każde zdarzenie logicznym myśleniem, w którym nie było miejsca na szeroko pojęte wróżbiarstwo, czy przesądy, których podświadomie (jak większość Koreańczyków) się jednak obawiał.
Karty... — powtórzył za nim, jakby właśnie teraz coś do niego dotarło.  
Z początku milczał wysłuchując całej historii, nie rejestrując nawet jak jego własna dłoń z widoczną krzyżówką żył wędruje do góry, by przysłonić rozchylone w szoku usta.
Czego nie zdążyłeś? — zapytał w końcu gubiąc się w chaosie jego słów, choć doskonale rozumiał jak ciężko skleić logiczne zdanie, kiedy człowieka ponoszą emocje, a te odnajdywały się doskonale w każdym załamaniu eterycznego tonu, który samym swoim brzmieniem niemal łamał mu serce.
Kou. — wyciągnął swoją swoją dłoń by położyć ją na jego łopatce i pogładzić w pokrzepiajacym geście. Zdawała się wystawać z  pleców jeszcze bardziej, gdy wątłe ramiona niemal panicznie przyciskały do siebie jedną z kolorowych poduszek. — To nie twoja wina...
Rozumiem, że się boisz. — powiedział widząc jak ten ucieka wzrokiem obawiając się oceny.
To nic złego. Nie ma nic złego w tym, że się boisz.
Powiedziałem ci już, że nie jesteś wariatem. — Chciał, na prawdę chciał, by zabrzmiało to poważnie, jednak ten jeden uporczywy i złośliwie rosnący w inną stronę kosmyk czarnych włosów, skutecznie odwracał uwagę, gdy wyraźna szczęka przesunęła się do przodu, kiedy starał się (nieudolnie) zdmuchnąć go do góry. A wtedy wysunięta w jego kierunku eteryczna dłoń, której nie dostrzegł wcześniej dosięgnęła długimi hybrydami jego czoła, by musnąć jego skórę, w czasie, gdy bezproblemowo odgarnął mu włosy. Coś ukłuło go pod żebrami wskutek tego dotyku, jednak nie poświęcił temu więcej myśli,
Ja też ciągle się czegoś boję. — przyznał trochę niechętnie, nauczony pięścią, że mężczyzna nigdy niczego się nie boi.
Dzisiaj na przykład... — przerwał na sekundę, gdy jego ciemne oczy przeskakiwały z jednej jego zielonkawej tęczówki na drugą, w trwodze jak zareagują na to, co właśnie powie. —Dzisiaj cholernie bałem się o ciebie. — drgnął niespokojnie w pierwszym odruchu chcąc chwycić jego szczupłą dłoń, by ułożyć ją na swojej klatce piersiowej, po to, by mógł poczuć, że serce w niej uwięzione biło w obawie od samej myśli na ten temat. Jednak nieco chaotyczne poruszenie w jego sylwetce zatrzymało się nagle przypominając sobie, swoje własne przekroczone dzisiaj granice. Odpuścił więc, słuchając słów Naiyi.
— Gdybyś ty coś podobnego odjebał, mój krzyk to byłby twój najmniejszy problem.
Skąd sugestia, że miałby to zrobić?
Usta Hiroshiego zwarły się w grymasie, gdy usłyszał delikatny, dźwięczny śmiech, który z taką lekkością wydobył się z eterycznych ust, wówczas gdy słowa, które uwalniały wybrzmiały w swojej największej powadze.
Jak śmiał żartować z tego, podczas, gdy samego Matsumoto szlag trafiał na samo wspomnienie początku tego wieczoru, gdy myślał, że go straci. Nie zdążył jednak w żaden sposób skomentować jego wysoce niestosownego w oczach Hiroshiego "żartu", choć tak wiele gorzkich słów samo cisnęło mu się na usta, dostrzegł, że jego twarz na nowo spoważniała. Bardzo spoważniała.
— Dlatego tego nie zrobisz. — nawet jeśli słowa miały być prośbą, w umyśle Koreańczyka wybrzmiały w swojej nakazującej formie. Natychmiast wzbudzając w nim przeszłość, która tak bardzo drapała za jego skórą.
Nie uwierzył, ale ponownie zachciało mu się śmiać, w wyniku czego uwolnił z siebie ciche parsknięcie. Gorzkie i szorstkie, nie mające nic wspólnego z naturalnym śmiechem.
Zbyt długo wymuszano na nim uległość i całkowite podporządkowanie, wbrew tak wielu wspinających się po nim wątpliwościach i po wszystkim, co widział w swojej ojczyźnie.
Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić, a czego nie. — rzucił jakby mimowolnie, z wielką powagą, gdy jego twarz na nowo zdawała się zastygnąć w kamiennej, niewzruszonej formie.
Nie zrobię. — dodał po chwili doskonale zdając sobie sprawę o czym rozmawiali. — Ale to nie fair. — odparł z wyraźną goryczą w głosie, smutno, cicho. — Bo co dopiero mówiłeś, że to nic takiego.

Ja także się boję.
Lęk towarzyszył mu niemal nieustannie. Wyczuwał go podskórnie odkąd sięgał pamięcią. Od wspomnień dziecka w trwodze oczekującego kolejnego ciosu ze strony ojca, po dorosłego już dzisiaj mężczyznę, bojącego się tak wielu, w jego oczach absurdalnych rzeczy. Wątpił by cokolwiek miało jakąkolwiek siłę sprawczą, by go z tej spirali uwolnić. I choć niejako uwolnił się od brutalnej, odbierającej rozum codzienności, jakiej zaznał w Korei Północnej, jego pamięć nigdy się od tego nie uwolniła. Wciąż zniewalając go powracającymi jak bumerang koszmarami, na co dzień podświadomie racząc domysłami, że wszystko w końcu wyjdzie na jaw, a on będzie skończony jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Boje się dźwięku wystrzałów z broni, co jest absurdalne, bo przecież służyłem w wojsku.
Lekkie rozbawienie, które odbiło się w jego głosie, gdy mówił o złośliwości losu, uciekło równie szybko, jak szybko padło pytanie, rzucone jakby w niedosłyszeniu, wówczas gdy echa jego słów nie zakłócało nic, co mogłoby ten stan spowodować.
— Służyłeś w wojsku?
Znieruchomiał słysząc właśnie to pytanie. Przecież właśnie to powiedział.  Uchylone usta, gotowe wydawać kolejne słowa nagle przymknęły się milcząco w gorzkim grymasie, który momentalnie wymalował się na jego twarzy.
Sprowokował ciszę mąconą jedynie przez ich oddechy.
Hiroshi wyczuł to zadzrżenie zwątpienia w delikatnym głosie Naiyi, a zaraz potem zielonkawy wzrok, który spoczął na nim tak, jakby go nie znał.
Zabolało. Nawet mimo świadomości, że przecież wciąż nie wiedzieli o sobie tak wielu rzeczy.
Nieprzyjemny dreszcz wspiął się kręgosłupem po sam kark zmuszając Matsumoto do odwrócenia spojrzenia, nie mogąc znieść na sobie tego wzroku. Pytającego, wątpiącego w tę prawdę, które zmieniło się tak diametralnie ustępując miejsca zrezygnowaniu z nutą oceny(?), której tak się obawiał.
Zamilkł na dłuższą chwilę poszukując w głowie wytłumaczenia. Boleśnie zdał sobie sprawę z faktu, że pewnych rzeczy nigdy nie będzie mógł mu powiedzieć, w rosnącej w świadomości obawie przed tym, że ten się od niego odwróci.
Że go znienawidzi. Że w zielonkawych oczach dostrzeże odrazę i odrzucenie.
Mógł znosić krzywe spojrzenia obojętnych mu obcych ludzi, ale nie zniósłby tego wzroku, gdyby tylko wyrażały je te żółtawe tęczówki. Te, na których tak nagle bardzo mu zależało.
Nie mógł do tego dopuścić.
Nie chciał.
Skoro tak błaha — w świetle choćby jego zajęcia w plutonie egzekucyjnym sprawa, jak przymusowa służba w wojsku, obowiązująca w tak wielu krajach, spowodowała już taką, pełną ledwie zauważalnej, ale jednak niechęci reakcję, którą dostrzegł, nie chciał nawet myśleć jak wielkie tsunami odrzucenia wdarłoby się w jego już w tej chwili nadwyrężony spokój, gdyby prawda o nim samym ujrzała światło dzienne. A przede wszystkim, gdyby prawdę tę ujrzała ta wyjątkowa para nieoczywiście zielonych tęczówek. Jeszcze bardziej ukłuła świadomość, że przecież sam do tego dopuścił. Sam, nie wiedząc dlaczego tak bardzo łaknął tej znajomości, choć demony siedzące w jego głowie wciąż i wciąż powtarzały, że to nie prowadzi do niczego dobrego.
Bo na co dobrego mógłby zasługiwać?
Ten, którego dłonie tonęły w szkarłatnej krwi tak wielu niewinnych istnień, które podobnie jak on sam, przyszli na świat w tym szarym, choć skąpanym w czerwieni komunistycznym piekle.
I wkońcu, dlaczego ktoś miałby go polubić wówczas gdy on sam ledwie siebie tolerował. Tolerował, bo musiał, nie mogąc ostatecznie od siebie uciec. Choć zdawał się uciekać bez przerwy. Przed wszystkim.
Myślisz, że tego chciałem...? Że to był mój wybór? — wydusił w końcu gdy cisza zgęstła na tyle, że prawie odbierała mu oddech.
On miałby mieć w tym piekle jakikolwiek wybór. Dobre sobie.
Z wahaniem podniósł na niego spojrzenie, prawie pogodzony z tym, że zobaczy w nich to, czego zobaczyć nie chciał.
W moim kraju, jak wielu innych — zaznaczył to dobitnie. — pobór do wojska jest obowiązkowy.
Ja też nie widziałem siebie w mundurze - dodał cicho niemal jakby miał zdolność odczytania z myśli, że i Naiya nie potrafił tego zobaczyć. — Ale kiedy twój ojciec jest wysokiej rangi oficerem, masz gówno do gadania. A on zadbał o to, żebym dobrze zapamiętał te lekcję życia.
Hiroshi nigdy nie miał złudzeń, że uda mu się uniknąć służby. Nawet jeśli potomkowie tamtejszej elity byli zwalniani z tego obowiązku, wiedział, że jego ojciec zrobi wszystko, by go to nie ominęło.
Nie niego. Nie tego słabego i wrażliwego, który zamiast broni uparcie wybierał dłuto i ołówki.
Nie była to jednak żadna forma zemsty, a chęć wydobycia z niego tego co najlepsze, w oczach zepsutego do cna reżimu i równie zepsutej duszy jego ojca.
Nie patrz tak na mnie. — nakazał samemu ostatecznie odwracając spojrzenie, pod naporem jego wzroku. Nie miał siły myśleć, co wyrażały te żółtawe tęczówki, chyba mimowolnie dopowiadając sobie w tej chwili ich jadowity charakter, tonąc w negatywnych myślach podsycanych doświadczeniami. —Nienawidziłem każdej sekundy spędzonej w mundurze — szczególnie później, gdy jego pierś szpeciła czerwona dumna plakietka z nazwiskiem. — i nienawidziłem siebie dzierżąc broń. — przyznał z bezlitosną szczerością, co Kou mógł dostrzec mając na widoku jego profil. Właśnie sam wskazał mu, co myśli o wojsku, pomimo świadomości jak ważne pełniło zadanie. Sam nie potrafił wówczas spojrzeć na nie przychylniejszym okiem. I choć służba w wojsku w Korei Północnej zapewne znacznie różniła się od tej, jaka miała miejsce w innych cywilizowanych krajach, usłyszał o niej tak wiele opowieści, by równie jak Kou, z łatwością nadawać mu łatki miejsca, które popycha do obłędu.
Dobrze, że w Japonii nie macie powszechnego obowiązku. — powiedział po dłuższej chwili w końcu na niego spoglądając, a jego kąciki mimowolnie ust wygięły się pod naporem nagłego rozbawienia. — Bo ciebie jeszcze bardziej nie potrafię sobie wyobrazić w mundurze.

Temat krążący wokół bezsenności skutecznie odgonił widmo wojskowych wspomnień, gdy do głosu doszedł ten zniewieściały ton, pozwalający w całości skupić na sobie uwagę.
Domyślał się, że i jego dręczyły koszmary. Nie mogło być inaczej zważywszy na typową porę ich rozmów.
To tak jak ty... — odparł na słowa, że zawsze jest dostępny. NIe bez powodu sam w myślach nazywał go swoim towarzyszem w bezsenności, gdy ich nocne wymiany zdań trwały niekiedy do świtu, a pojedyncze smsy nachodziły w ciągu dnia nie dając wytchnienia.
Wytchnienia, którego nawet nie chciał.
Mi nie robi różnicy o jakiej porze się budzę, ale rozumiem twój punkt widzenia. — przyznał, słysząc o niechęci wobec ciemności, która mimowolnie wybrzmiała ze słów Naiyi.
Parsknął zduszonym śmiechem słysząc, że może odezwać się o każdej godzinie dnia i nocy.
Jakbym już tego nie robił... — skomentował, kręcąc głową.
Podskórnie kłuła jednak świadomość, że ten nocne rozmowy nigdy nie sięgały poważnych tematów, bo te z łatwością zostawały zastąpione żartami, odwracaniem uwagi, szczególnie ze strony jego rozmówcy. — I vice versa, Kou. — dodał po chwili czując, że powinien choć i tak ten nabierał coraz więcej śmiałości, gdy czasem po prostu dzwonił. W środku nocy, nad ranem, bez znaczenia. Bo nawet jeśli by spał, mógłby mu być, co najwyżej wdzięczny za zbudzenie z kolejnego koszmaru, bo te nigdy nie chciały ustąpić, prowadząc go na samą granicę, gdy budził się zlany przeraźliwie zimnym potem niemalże z krzykiem. Jak dziecko.
Suma lęków składająca się na jego wyznanie nie mogła pominąć kluczowej kwestii: Koloru czerwonego. Samego meritum, które zapoczątkowało jego marne jestestwo, w miejscu, którego nikt by nie chciał. Nie mógł jednak przyznać skąd pochodził.
Zauważył tę szczupłą dłoń, która jakby mimowolnie uniosła się, by znaleźć się na długiej, zgrabnej szyi, tylko po to by znaleźć miejsce pod zielonymi włosami, przysłaniając czerwony wytatuowany kwiat lotosu.
Nie zakrywaj go, jest piękny. — dodał po chwili z poczuciem winy, że w ogóle zahaczył o temat czerwieni. Bez względu na to jak wielką niechęć wzbudzał w nim ten kolor, nie chciał, by brzmiało to, jakby Kou miał nagle obowiązek go zakrywać. Niemal natychmiast zreflektował się, sprowadzając tę barwę do krwi, do której lęk miał tu bardziej logiczne prawo bycia. Mimo, że nienawidził czerwieni, bo kryła w sobie znacznie więcej niż szkarłat życiodajnej substancji.
Doprawdy? — spytał słysząc jakoby, wielu ludzi bało się krwi. Zdziwił się, w zasadzie nie mając do czynienia z wieloma z nich.
Na jego twarzy zagościł smutny uśmiech, gdy Naiya prostolinijnie przyznał, że "krew jest do dupy."

---

Nie wyjdę stąd dopóki mi nie powiesz, że mam stąd spadać. — rzucił nieco żartobliwym tonem widząc w nim lekką niepewność, po własnym retorycznym pytaniu. Niepewności, która odbiła się lekkim świateł w zielonkawych tęczówkach, a której przyczyny nie potrafił sobie w żaden sposób wytłumaczyć.
Tego, czego jeszcze bardziej nie potrafił wytłumaczyć był fakt nieświadomości męskiej dłoni, której długie palce splotły się ledwie, z palcami eterycznej porcelanowej skóry. Uczynił to w iście charakterystycznym dla siebie sposobie: skrycie i powściągliwie, pomimo niejednokrotnie odważniejszych dzisiaj gestów, wszystkie z nich były dosłownie na granicy czucia.  
Nie miał podobnych do Kou doświadczeń związanych z przekraczaniem przestrzeni osobistej w sposób fizyczny, poza pojedynczymi działaniami związanymi z użyciem siły, szeroko pojętej przemocy, ze strony ojca, ze strony policjanta, skuwającego go niesłusznie w ciasne kajdanki, czy chińskiego wojska, które nie starało się być nawet delikatne, gdy przechwyciło go w trakcie jego ucieczki.
Wszystkie przekroczone granice istniały w psychice, zduszanej niemożnością posiadania własnego zdania czy stanowienia o samym sobie, gdy wieczne nakazy i zakazy czasem z bronią wymierzoną w jego stronę, wyznaczały codzienność jakiej doświadczał przez większość swojego życia.
Nie mógł wiedzieć ile światła dał Kou ten ledwy dotyk dłoni, który splótł ich palce, wiedział natomiast, że nie widział tego światła w sobie lecz w nim.
Lgnął do niego jak ćma do światła.
Nie wiedząc finalnie, czy w bezmyślności nie poobija się o przeźroczystą przeszkodę niby szybę, która mogłaby stać na przeszkodzie, by choć jeszcze bardziej, choć odrobinę zbliżyć się do źródła tego blasku.
Podniósł na niego pytające spojrzenie, z początku pewny, że coś mu się przesłyszało, ale dostrzegł jak Kou siedzi tam zupełnie kruchy wciąż dociskając do siebie fiolet puchatej poduszki, tak jakby czegoś tak bardzo mu brakowało.
Zgodził się, jednak jego zawahanie nie wynikało z niechęci lecz z trwogi, przed sam nie wiedział nawet czym.
Znowu się bał.
Krzyżówka żył biegnąca od dłoni po silne przedramiona oplotła z wahaniem tę wątłą, eteryczną sylwetkę, by po dłuższej chwili niemal szczelnie okryć go swoimi ramionami, w nagłym przypływie emocji, których nie potrafił zrozumieć. Czuł zapach jego zielonkawych włosów, choć w tej chwili splątanych w nieładzie, wciąż w dotyku delikatniejszych niż jedwab. Woń niemal zwietrzałych wiśniowych perfum, walczyła o dominację z zapachem świeżej odżywki do włosów, gdy wokół niezmiennie roznosiły się pudrowe, piżmowe kadzidła.
Pomyślał, że to dziwne i nieoczywiste połączenie.
Cała gama odczuć od niewyjaśnionej ulgi zziębniętych brakiem ciepła kości, po niespokojny rytm rozszalałego we własnym pędzie serca tylko się nasilała, rodząc w jego głowie jeszcze większe zdezorientowanie.
Gorąca krew krążąca w chaosie w jego żyłach, nadała jego policzkom niezdrowych wręcz rumieńców, a uścisk który poczuł w dole, odgonił wszelkie wątpliwości.
Nie był nastolatkiem, by zaskakiwały go takie sytuację, ale do jasnej cholery, nie był to poranek, który drogą najwyższego stężenia testosteronu, czynił to, co uczynił właśnie teraz. I to zdecydowanie mocniej i intensywniej, niż mógłby przypuszczać. Starał się zmusić serce do zwolnienia tego szaleńczego  tempa. Bezskutecznie.
A żadne z uczuć, jakie towarzyszyły mu w tej chwili, nie miały nic wspólnego z czymkolwiek, co mógłby znać.
Modlił się w duchu, do nie wiadomo jakiego bóstwa, bo w żadne wierzył, by Kou tego nie zauważył, jednak nagła zmiana położenia jego twarzy i najprawdopodobniej spojrzenia, jakie w niego wlepił, potwierdził jego obawy. Nie spojrzał na niego, gdy ten zerkał w kierunku jego twarzy. Nie potrafił, z lekką ulgą przyjmując, jak ponownie kładzie się na jego ramieniu.
Bez względu na to, czy Zielonowłosy już wiedział, czy nie, Hiroshi czuł, że powinien przeprosić. Nie chciał tego przemilczeć, nie mogąc znieść myśli, że nie wie, czy zostało to dostrzeżone. Nie chciał też, by ich relacja zmieniła się w pełną niezręczności ciszę.  
Odsunął się od niego, nie chciał sprawiać mu jakiegokolwiek dyskomfortu, choć nawet nie poczuł, by ten chciał się wycofać.
Przepraszam... — Gdyby tylko mógł, wstałby by ponownie, dzisiejszego wieczoru ukłonić mu się w przepraszającym geście. Nie chciał zrobić tego gwałtownie, nie chciał go z siebie zrzucać, więc najdelikatniej jak się da chwycił go za wątłe ramiona, by móc na niego spojrzeć, choć w środku palił się ze wstydu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje... — zaczął, ale bezwład głowy Naiyi ciężko spoczywającej na jego ramieniu skutecznie go uciszył.
Natłok nagłego strachu, który ponownie wzbił się na wyżyny wytrzymałości przegonił całkowicie bezbronność własnych reakcji, gdy te skupiły się na trwodze, która spięła się kręgosłupem po samą głowę. Wystraszył się, że znowu mu odleciał. Że białe łyknięte w panice pastylki zdołały wygrać tę nierówną walkę. Do czasu, gdy nie usłyszał jego oddechu. Głębokiego i miarowego, jak podczas snu, w żadnym stopniu nie pokrywając się z tym, jak nierówno i niemal niewyczuwalnie oddychał w chwili, gdy znalazł go na tej kanapie.
Spisz...? — zapytał niemal szeptem jakby chciał się upewnić i starał się na niego spojrzeć. Poruszył się delikatnie czując jak jego koreański nos musnął skroń Naiyi okrytą splątanymi, zielonymi kosmykami, a ciężka głowa osuwa się delikatnie na jego klatkę piersiową. Chwycił go żeby go przytrzymać, kiedy sam zmieniał własne położenie, by oprzeć się o oparcie, najdelikatniej, byleby go nie obudzić. Wiedział już, że Kou sam bał się zasypiać, więc postanowił, że będzie dzisiaj przy nim czuwał.
Chwycił dłonią leżącą nieopodal krawędź miękkiego koca, by okryć jego fragmentem, jego zziębnięte, chude ramiona. Po jego szaleńczym maratonie rytmu oszalałego z emocji serca, jego bicie odnalazło zwolnione, spokojne i zdrowe tętno, gdy czuł na piersi ciężar jego głowy i wątłych ramion, wsłuchując się w jego miarowy oddech.
Wygoda miękkiej kanapy ponownie dała o osobie znać. Nie wiedział nawet kiedy sam odpłynął.

@Naiya Kō
Matsumoto Hiroshi

Naiya Kō ubóstwia ten post.

Matsumoto Hiroshi gardzi postem aż przykro.

Sponsored content
maj 2038 roku