Przestronny plac ulokowany przed głównym wejściem do budynku Uniwersytetu, odgrodzony od drogi bezpiecznym pasem zieleni i niskim, białym murem wyznaczającym granice kampusu. W roku szkolnym dziedziniec przepełniony jest studentami, którzy spędzają swoje przerwy na świeżym powietrzu, otoczeni ozdobnymi drzewami. W zacienionym miejscu przy budynku znajduje się parking rowerowy z zadaszeniem, a tuż za nim tablica informacyjna obklejona starymi, wyblakłymi plakatami promującymi różne formy aktywności oferujące przez placówkę. Centralnym elementem brukowanego placu jest wysoki zegar ładowany energią słoneczną, dzięki czemu działa on bez przerwy przez okrągły rok. Zamontowany tuż za nim niewielki głośnik odtwarza co godzinę sygnały dźwiękowe, które przypominają wszystkim o nieuchronnym upływie czasu.
Nie miała siły przebicia, aby wtrącić trzy grosze. Gdyby jednak było inaczej, powiedziałaby mu wprost. Że wygrał swoim szczeniackim zachowaniem przynajmniej tyle, że umniejszył jej skrycie pielęgnowanym ambicjom. Zrobił z niej ryzykancką idiotkę. Podkreślił ile bezsensu miał plan, który od początku nie był zbudowany na fundamentach racjonalności. Bo przecież zdawała sobie sprawę z tego jak głupie i przede wszystkim niepotrzebne to wszystko było, ale chciała osiągnąć akurat ten cel bez względu na wszystko. Fakt, że już samo to kłóciło się potężnie z jej charakterem, tylko dobijało rosnące wyrzuty sumienia.
Scenariusz miał wiele luk i część kwestii gryzła się ze sobą, nie pasując do temperamentu danej postaci. Mimo tego nie rezygnowała ze spektaklu, bo wrzucenie rysopisu do szuflady wydawało jej się jednoznacznym z rzuceniem kartek w palenisko. To jak zniszczyć pamiętnik z podstawówki - pełen trywialności, gryzmołów i krzywo zapisanych znaków, ale sentymentalny, z umieszczonym na krańcu listem do samej siebie. Czy dorosła ja jest dokładnie taka, by młodsza ja była z niej dumna? Wątpiła.
Przegryzając dolną wargę poczuła wreszcie metaliczny posmak krwi. Z pewnością niewiele się teraz różnił od gęstej cieczy zalewającej knykcie Yakushimaru. Tym dla siebie byli. On ranił atakiem, pięścią. Uderzał brutalnie - czasami celnie, czasami na oślep, zawsze jednak trafiając, choćby jedynie otarciem twardych kości. Plamił sobie ręce szkarłatem jakby zanurzał je po nadgarstki w farbie. Posoka była lepka i gorąca. Raikatsuji zmywała ją niezliczoną ilość razy. Gołymi dłońmi albo mokrymi od wody wacikami. Dla niego głównie nauczyła się podstaw pierwszej pomocy, zdobyła informacje, dzięki którym nie babrała ran, jakie z niewiadomych powodów pozwalał jej oglądać i którymi mogła się zająć na własnych zasadach. Okazywał się w swoim furiackim oślepieniu kompletnie zamroczony, jakby ta sama jucha zbryzgała mu też oczy, kąpiąc całe otoczenie w takich samych odcieniach karminu. I kiedy łamał drugiego człowieka, Shiimaura jedynie się temu przyglądała. Teraz uświadomiła sobie, że być może również potrafiła zadać celne uderzenie; mową, bo krew miała na wargach.
- Skrytykowałem jedną, jebaną...
Mięśnie na jej karku się napięły.
- rzecz w twoim życiu. Jedną.
- Z najważniejszych - wtrąciła z sykiem. - Zawierzyłam ci, że uszanujesz moją perspektywę.
Nie była tylko przygotowana na jego. Złość wszystko zagłuszała. Dudniła galopującym rytmem w drobnym ciele, uderzała w opuszkach zamkniętych palców, w poczerwieniałej skroni, w ciemieniu, w gardle, przez które przeciskała się stale przełykana nerwowo ślina. Chciała, jak zwykle on, coś rozwalić. Zadać czemuś obrażenia, żeby na moment zapomnieć o swoich - choćby ofiarą miał okazać się przedmiot, mebel, spróchniała deska. Musiały ich tu być dziesiątki. Specyficzny zapach zmurszałego drzewa tylko to potwierdzał. Zamiast tego słuchała ciemnowłosego, stojąc niemal nieruchomo i będąc pewną tego, że gdyby działało tu oświetlenie, spojrzenie Yakushimaru robiłoby odwiert w jej twarzy, przebiłoby się przez kość czaszki i wyryło wyrwę w samokontroli.
A była tego uczona od lat. Musiała zamykać usta. Nie marszczyć brwi. Nie garbić się. Nie podnosić głosu. Chłodno analizować. Nie oceniać. Nie generować problemów. Koniec końców doszło do tego, że żelazne zasady trzymały się ciężkimi okowami na jej nadgarstkach i kostkach. Unieruchomiły ją, chociaż powinna uciekać poza pole rażenia, bo to, co wyrażał rozmówca, było jak ciągłe ciosy. Wpierw lekkie tapnięcia palcem, później popchnięcia otwartą dłonią, wreszcie uderzenia, od których miało pełne prawo się cofnąć, by utrzymać równowagę, ale przecież nie mogła zrobić ani jednego kroku. Metaforycznie dawno sięgnęła dna. Co jeszcze było do stracenia?
Gwałtownie wciągnęła powietrze.
Wrzask skumulował się w gardle, ale utknął tam w formie miękkiej kluchy. Usłyszała szelest ocierających się o ścianę ubrań. Szurnięcie, po którym pojęła, że Yakushimaru osunął się na podłoże. Alarm wytoczył pierwszy bój, błyskając ostrzegawczo u granicy podświadomości, że pobrudzi sobie ubrania. To nie było ważne, ale sama już nie potrafiła określić co było.
Ten nieoczekiwany akt załamania nie ugasił jej złości. Gniew dalej szalał po pogorzeliskach, trawił to, co jeszcze tam było, buchając ostatnimi płomieniami w chmurzące się niebo. Tlił się złotą iskrą dookoła pożartej przez żywioł gleby, ale choć zniszczenia przykrywały kłęby siwego dymu, poprzez puszyste opary przebijały się błękitne mignięcia. Może współczucie zawsze wychodziło przed szereg zjawiając się wbrew jej woli. Może tak naprawdę była zbyt naiwna i słaba, aby umieć walczyć o swoje do końca, a on to, może, właśnie perfidnie wykorzystywał.
Z głośnym westchnieniem wypuściła tlen z ust. Przemknął przez zwarte szczęki niskim syknięciem. Dał jej kilka sekund na to, aby pozbierać rozpierzchnięte myśli, ale dalej czuła się niegotowa. Zależało jej na tym, aby utrzymać mur, który zbudowała. Za wszelką cenę zamierzała bronić tej cholernej wrażliwej części siebie, którą odsłoniła. Zależało jej jednak również na tym, aby Yakushimaru nie cedził słów przez kły, aby nie siedział na zapylonej podłodze w piwnicy uniwersytetu i aby nie musiał walczyć jednocześnie z nią i ze sobą samym.
Podeszła więc o krok, niemal natychmiast uderzając czubkiem buta o jego obuwie. Musieli znajdować się w gruncie rzeczy bardzo blisko siebie. Egipskie ciemności skutecznie niwelowały pojęcie jakiejkolwiek przestrzeni i chociaż dało się mniej więcej określić kto gdzie się znajduje Raikatsuji i tak była zaskoczona tym niepotrzebnie małym dystansem. Prawie oddychała jego zapachem.
Wyciągnęła palce przed siebie. Skostniałe w stawach nabrały ciężkości, były jak pordzewiałe zastawki w niesprawnej maszynie. Czuła się źle. Niesprawnie. Burzliwa krew wciąż napędzała ciśnienie jej żył, ale postanowiła już, że nic się nie zmieni. Zapomnijmy o całej sprawie i po prostu stąd wyjdźmy. Prawą dłonią natrafiła na miękkość jego włosów; zaskakiwało zresztą jak przyjemne były w fakturze. Rzadko ich dotykała. Może tak na serio nigdy. Muskała je przypadkiem nadgarstkiem, gdy leżał na kanapie, a ona wstawała po następną butelkę ze szczękiem obijającą się na półce otwieranej lodówki. Tknęła gdzieś podczas zawieruchy, gdy schylał się przed nią, upuściwszy klucze do akademika. Jeżeli tak było - nie rejestrowała tego wtedy. Wielu rzeczy zapewne nie wychwytywała tak skrupulatnie jak powinna. Działała przy nim automatycznie. Wchodziła w schemat. Przywoływała do porządku, gdy przeklinał. Najpierw stawiała szklankę po jego stronie blatu, dopiero później po swojej. Bo był dla niej na pierwszym miejscu, ale nigdy nie wyraziła tego inaczej niż gestami.
Teraz również, wiedziona naturalnym dla siebie odruchem, przeciągnęła lodowatymi opuszkami w konkretnym kierunku. Yakushimaru zwykle nad nią górował. Był wysoki i nieosiągalny. Wymuszał, by dodawała sobie paru centymetrów stając na palcach, wchodząc na kolejny stopień schodów lub wybierając murek zamiast chodnika. Tym razem kulił się tuż pod nią, zamknięty w klatce wściekłości i przytłoczenia, i dziwnie jej było z tą wiedzą. Ze statyczną niezłomnością zatrzymała się na punkcie, którego szukała. Zimno spoczęło na skroni chłopaka, wsuwając się na nie niepasującą do jej robotycznej aury delikatnością. Pod liniami papilarnymi wyczuwała szaleńczy bieg jego zdenerwowania. Zwarła usta, przez chwilę się jeszcze wahając. Miała znów ulec? Znów być tą, która wygładzi konflikt, bo "on po prostu taki był"? Wypowiedziała jego nazwisko. Początek rozległ się z góry (Yaku...), ale ostatnie głoski wymówiła już na równi (...shimaru). Przykucnęła. - Nic nie myślę na temat twoich powodów - wyrzuciła z siebie wreszcie, siląc się na ton, który wszył się już w jej struny jak przyklejana w szkole łatka prymuski. - Nie mam podstaw, aby założyć cokolwiek, ale coś jednak muszę, aby nie zwariować i aby ta relacja nie była płytka, więc koniec końców zakładam to, co wydaje mi się najsensowniejsze. Wiedziałam więc, że się martwisz, ale jak miałabym się domyślić dlaczego? - Nic mi nie mówisz, zawisło między nimi, choć nie wypowiedziała już tego na głos. Rzeczywiście nigdy się nie odzywał w takich kategoriach. Pisał setki tysięcy wiadomości o każdej porze doby, ale żadnej zahaczającej o przeszłość. Słał dziesiątki nieistotnych memów i ani jednego zdjęcia, które cokolwiek wyjaśniało. - Doceniam twoją protekcję, wiesz o tym. Ale ona mnie nie powstrzyma. Jesteś uparty w swoich postanowieniach, tyle tylko, że ja również. Nie odsuniesz mnie od pomysłu, choć możesz dołożyć starań, by zwiększyć szansę sukcesu. - Przerwa; sekundowa. Jakby się jednak zawahała, nim przeszła do dalszej części. - Już i tak mnie znają. - Palce ze skroni przesunęły się niżej. Sięgnęły kości jarzmowej, jakby chciała go ująć za policzek, ostatecznie się wycofując. Dłoń drgnęła, odrywając od ciepłej skóry. Nie potrafiła przełamać takich barier. - Tamten mężczyzna wypowiedział moje imię. Sprawdził również gdzie mieszkam. Sporo wie jak na kogoś kto byłby skory łatwo odpuścić. Może czasami nie ma innej opcji jak stanąć do kretyńskiej burdy. Jeżeli jej nie wygram, będę mieć czyste sumienie, że przynajmniej nie pozwoliłam się skatować jak tchórz. - Kolano przypadkiem otarło się o bok jego nogi, gdy klękała na ziemi, siadając w tradycyjnym stylu. Jeszcze nim zdążyła ugryźć się w język, usłyszała jak wypowiada: daj mi swój scyzoryk. Wystarczająco walk stoczyłeś. Nie musisz prowadzić kolejnej ze mną. - Możesz opowiedzieć o bitewnym pyle, z którego się wreszcie wyrwałeś i który doprowadził cię na cmentarz.
Po to jest to miejsce.
W bunkrach wszystko jest chronione.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Hecate Black and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Było w tym wszystkim coś jeszcze – przeświadczenie o tym, że jego ryzykanctwo nikomu nie szkodziło. Nie w sposób, w jaki ryzykanctwo Raikatsuji szkodziło jemu, gdy zwyczajnie robiło mu źle w głowę, napędzając ten chory, agresywny mechanizm. Nie było to przejmowanie się w najczystszej postaci, ale była to jedyna forma, w jakiej potrafił je wyrazić.
— No i kurwa co z tego? — rzucił warkliwie. Gdyby nie rozpalony gniewem ton, zabrzmiałby prawie bezdusznie wobec czarnowłosej, która liczyła na jego szacunek. Był w stanie uszanować każdą inną perspektywę – przynajmniej z przekonaniem to sobie wmawiał, gdy stwierdził, że przedstawiła mu tę najgorszą, licząc na to, że grzecznie jej przytaknie. Nie zaprzeczył, że tego nie szanował. Nie próbował się wzbraniać i szukać argumentów, ograniczając się do wyplutego z ust pytania, jakby było doskonałym podsumowaniem wszystkiego, nawet jeśli miało uczynić z niego niegodnego zaufania dupka. Był w stanie pogodzić się z tą perspektywą bardziej niż z perspektywą tego, że ktoś może ją sprzątnąć. Cholera. Był nawet w stanie znieść świadomość, że po tym wszystkim już nigdy się do niego nie odezwie, skoro to miało oznaczać, że usiądzie na dupie i zajmie się czymś bezpieczniejszym. Dawał jej przecież ku temu mnóstwo powodów.
Nie słuchał. Krytykował. Warczał. Robił wyrzuty, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, bo zwykle milczał na ten temat. I teraz, gdy wywrzeszczał z siebie wszystko i siedział na ziemi, wypełniając korytarz brzmieniem rozdrganego oddechu, wściekał się, że powiedział o kilka słów za dużo; że już wręczył jej do ręki broń i nie było odwrotu. Chciał wierzyć, że to nie obróci się przeciwko niemu, ale podświadomie wiedział, że ludzie byli tylko ludźmi. O Shiimaurze wiedział niewiele więcej niż ona o nim i właśnie boleśnie dźgnął ją metaforycznym nożem w plecy, mogąc spodziewać się tylko jednego – odwetu. Zasłużonego, ale i tak myśl o nim wywoływała palące uczucie w zaciskającym się z wściekłości gardle.
Yakushimaru.
Chłodny dotyk na rozpalonej skroni przeczył jego nieomylnej teorii. Nie uspokoił go, ale nie próbował odtrącić jej ręki, jakby zamknięty w swoim własnym świecie przestał reagować na bodźce z zewnątrz. Wiedział, że była obok, ale on mimowolnie się oddalał, jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła go gdzieś w głąb niego samego, bo potrzebował teraz tego znajomego uczucia dystansu, ku któremu zwracał się, gdy coś szło nie po jego myśli. Gdy – może niesłusznie – czuł się w jakiś sposób oszukany, choć przecież czarnowłosa grała dziś w otwarte karty. Jasno dała mu do zrozumienia, co zamierza – nie miała żadnego powodu, by liczyć się z tym, jak Seiya się z tym poczuje. To też docierało do niego bardzo powoli i wzbudzało w nim tylko więcej goryczy. Do niej. Do samego siebie. Do tamtego głupiego kutasa, który był powodem tego jebanego zamieszania. Może byłoby prościej, gdyby żył albo magicznie wrócił pod jej drzwi. Dalej budowaliby sobie swoje cholerne sielankowe wspomnienia.
To też było do zniesienia.
Jej dotyk był dla niego kompletnie obcy, choć przecież często ujmowała jego ręce, by, mimo jego oporów, opatrzyć je bandażami. Gdy wreszcie się poruszył, obrócił głowę w bok, jakby próbował przed nim uciec, ale chwilę wcześniej oderwała rękę od jego twarzy i nie miała okazji spotkać się z jego niemym sprzeciwem. Kiedy na nowo zwracał twarz w jej stronę, oparł tył głowy o ścianę, przysłuchując się jej z tym samym niezadowoleniem, co wcześniej. Czuł każdy napięty mięsień na swojej twarzy, gdy uparcie milczał, by znów nie powiedzieć czegoś, czego w kolejnej sekundzie miałby pożałować. Kosztowało go to naprawdę wiele, bo słowa pęczniały mu w gardle, a kiedy je przełykał, miał wrażenie, że były jak ciężki kamień, który osiadał na dnie jego żołądka. Impulsywnie przygryzał wnętrze policzka, jakby tylko to powstrzymywało go od wylania kolejnej fali frustracji, która i tak malała, gdy widoczne tylko dla niego wstęgi w kolorze niezapominajek otulały gniewny umysł i raz po raz zaciskały się na nim mocniej, jakby chciały stłumić ten wewnętrzny chaos. Trudno było być wściekłym bez końca w obliczu spokojnego tonu, ale chciał być wściekły, bo nie rozumiał, dlaczego Raikatsuji tak szybko odzyskała rezon, choć wcale nie atakował jej, by wydusić z niej jakąkolwiek reakcję. Atakował, żeby przemówić jej do rozumu, a teraz role odwróciły się i znowu to ona próbowała dobić się do niego.
„Tamten mężczyzna wypowiedział moje imię. Sprawdził również gdzie mieszkam.”
I wcale nie czuł się lepiej, ale chyba nie miał już siły. Chyba było mu za dużo. Chyba powoli nie wiedział, co robić i uświadamiał sobie tę wkurwiającą bezsilność. Do głowy przychodziły mu tylko najbardziej banalne rozwiązania, a przecież wiedział, że nie mógł pilnować jej przez dwadzieścia cztery godziny siedem dni w tygodniu, byleby tylko dorwać skurwysyna, który wiedział gdzie mieszka.
Kurwa. Kurwa. Kurwa.
Zacisnął powieki i bezboleśnie uderzył potylicą o ścianę, jakby to miało pomóc mu w poukładaniu sobie tego wszystkiego. Nie panował nad tym głupim odruchem.
— Nie dam — odezwał się po dłużącym się milczeniu. Nie mogła mieć mu za złe, że potrzebował chwili, choć nie brzmiał, jak ktoś, komu udało się w pełni wyciszyć. — Nie teraz. I nie musisz się kurwa za bardzo domyślać dlaczego. — Wciąż rozmigotanym z wściekłości spojrzeniem wpatrywał się w osnuty ciemnością sufit. Dopiero wraz z kolejnymi słowami opuścił wzrok, celując go w Shiimaurę: — Wygrałaś. Wcale mi się to kurwa nie podoba, ale wolę pokazać ci, co masz robić, gdy ten skurwiel się pojawi. — Przełknął ślinę, by pozbyć się niesmaku w ustach. Oczywiście, że wolałby, żeby nigdy się nie pojawił. I żeby leżał w jakimś zaszczanym rowie z kulką wpakowaną w łeb, bo tylko to mu się należało. — Skręca mnie kurwa z zażenowania na samą myśl, że muszę to powiedzieć, ale niech ten jebany scyzoryk będzie twoją motywacją. Może chujową, ale dostaniesz go, gdy się kurwa skutecznie uporasz ze swoim problemem. Bo nie mam kurwa żadnego innego pomysłu, skoro nie jestem w stanie wybić ci tego z głowy.
Bokiem nogi trącił jej kolano. Może robił to, by jakkolwiek rozluźnić sytuację, która w jego odczuciu nadal była napięta, a może po prostu chciał zachęcić ją do podniesienia się. Miał wrażenie, że spędzili tu całą wieczność i nie dziwił się, że w tunelach kompletnie traciła poczucie czasu. Yakushimaru nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kiedy już stąd wyjdą, zaskoczy ich zmrok, choć było to raczej niemożliwe.
Raikatsuji Shiimaura and Orville Lacenaire szaleją za tym postem.
Swojej napiętej, wymuszonej postawy przywodzącej na myśl spokojną, kulturalną personę - osobowość tak szablonowo poważną i regulaminową, że nudną. Pozbawiona ryzykanckiej omylności trwała w zawieszeniu jak utknięta w ocieplonym wosku osa; im więcej chłodu otoczenia na nią wpływało, tym ciężej się było poruszać. Świat kamieniał, unieruchamiając ją, wciskając w sztywną ramę o konkretnym konturze. Już nie dało się tego zmienić, nie bez płomieni, których piekąca skórę temperatura dałaby tak samo opcję na odżycie, co na permanentne zakończenie tego samego istnienia. Pod grubym, nieprzemakalnym płaszczem stonowania kryło się jednak coś irracjonalnego do powłoki. O ile z zewnątrz przywodziła na myśl spokojny szum górskiego strumienia, reprezentując symbolikę zimnej krystaliczności, szansy na życiodajną ulgę po paru zaczerpnięciach żywiołu, jakim była, tak w środku szalała burza, szarpała za jej wnętrzności, przeszywała bolącymi piorunami psychikę, grzmiąc wściekłe na granicy słuchu.
W ustach wciąż zalegał niesmak wcześniej wywarczanych przekleństw; był mdły i niemal zatęchły, jakby nałykała się bagiennego mułu. Siedząc naprzeciwko niego podświadomie ściskała fałdę dresowych spodni, mięła ją w palcach, co chwila lekko rozprostowując na pobliźnionym udzie, to znów zbierając warstwę tkaniny i gniotąc ją w tłumionej niecierpliwości. Ponieważ mylił się, jeżeli sądził, że odbierała wszystko z pasywizmem; mylił, jeżeli zakładał w swojej egoistycznie protekcjonalnej naturze, że tylko jemu przyszło stoczyć wojnę z wewnętrznymi kataklizmami.
Z jednej (jedynej?) strony cieszyła się, że zabrała go tutaj, że w ciemnościach bunkra zwierzyła się, przynajmniej częściowo, z utrapień ostatnich miesięcy. Lat. Bo w tym zapomnianym przez szkolny personel miejscu nie dostrzegała oblicza Yakushimaru. Potrafiła je sobie dobrze wyobrazić, miała nawet wrażenie, że mrużąc powieki, przebija się przez egipskie czernie, ale to nie było oczywiście możliwe i jedynie fantazja podsuwała konkretne obrazy. Brakowało natomiast potwierdzenia - i to było najbardziej w porządku, bo cały czas dawała radę się oszukiwać, że to znajome szurnięcie to nie włosy ocierające się o ścianę, że wcale nie próbował się od niej odsunąć, że nie zaciskał zębów aż do zgrzytnięcia, nie wypuszczał oddechu przez nos jak furiackie zwierzę zagonione w zaułek. Nie znajdowała innych pocieszeń, takie musiało jej wystarczyć, podobnie jak musiała pogodzić się z faktem, że nie pociągnął zaczętego tematu.
W krtani osadziły się pytania. Miliardy. Stadem rozsierdzonych owadów brzęczały w ściśniętym przełyku. Dlaczego nic nie mówisz. Dlaczego stale mnie odtrącasz. Dlaczego się zamykasz jak tchórz, skoro w tępej głupocie szarżujesz na wrogów silniejszych i liczniejszych jakbyś był najodważniejszy i najpotężniejszy. Dlaczego zachowujesz się jak ostatni dupek, ciskasz bluzgami, odgrażasz się i obrażasz, ale nic nie dajesz od siebie. Płytka to była relacja. Zakrapiana alkoholem, paroma żartami, spędzaniem długich godzin na kanapie w towarzystwie przekąsek, telewizora i pary szklanek wypełnionych Jackiem Danielsem.
Wiedział do jakich klubów chodziła, ale aż do dzisiaj nie miał pojęcia o krętych labiryntach piwnic, pozbawionych tłumów rozgrzanych, przepoconych, przeładowanych zapachem dezodorantów ciał błyskających we fleszach kolorowych lamp zawieszonych nad parkietem. Znał jej ulubiony trunek, ale nie to, co próbowała stłumić nadmiarem wlewanych w siebie procentów. Wiele codziennych dylematów pozostawało poza jego zasięgiem. I działało to w drugą stronę w równie rozczarowujący sposób. Dotykała go wielokrotnie, ale zwykle wtedy, gdy było już za późno, łapała więc w palce gorącą od krwi męską dłoń, nie pojmując nawet powodu, dla którego awanturował się do skonania. W stłoczonej masie wyczułaby woń jego perfum, znała każdy atom tego aromatu, otumaniającego równie mocno co uspokajającego; to było wrażenie zmysłowe, które uwielbiała, któremu była w stanie się poddać, gdy siedział blisko w akademickim pokoju, nie zdając sobie sprawy, że przechylając głowę w jego kierunku, przede wszystkim pragnęła zapamiętać zapach, który z nim kojarzyła, a który osiadał później na pościeli i podetkniętej pod plecy poduszce. Skąd miałaby jednak wiedzieć jaki odpowiednik podobał się jemu samemu i czy w ogóle zwracał na to uwagę? Szczerze wątpiła, że ustalał sobie jakieś priorytety w tym zakresie, a mimo tego, gdy czekała na jakąkolwiek słowną odpowiedź z jego strony, dalej bawiąc się pochwyconym skrawkiem spodni, ze wzrokiem wbitym gdzieś w dół (w podłoże, w swoje kolana, w jego kolana?) i zesztywniałymi nerwowo barkami, przez potylicę dobijało się zastanowienie, czy kiedykolwiek również docenił w niej jakiś szczegół.
To również nie było prawdopodobne i może faktycznie największym błędem okazała się próba naruszenia tej niestabilnej w fundamentach relacji. Było dobrze tak, jak prezentowało się to dotychczas. Kiedy wysyłał jej wiadomość, a ona na nią odpisywała. Kiedy podjeżdżała po niego pod uniwersytet, bo w trakcie trywialnej wymiany zdań palnął, że zdycha z głodu, więc przechodząc przez ogromne jak w stodole wrota gmachu czekało już na niego, na miejscu pasażera, zawinięte w papier żarcie na wynos - i ona na siedzisku kierowcy, wduszająca klakson. Kiedy pokazywał jej wyniki swoich egzaminów, licząc się z docinkami, za których brzmieniem kryła respekt.
Nagle, pomimo swojej bezdusznej nieugiętości, poczuła ścisk, od którego tkanki automatycznie naprężyły całą sylwetkę, każdy skrawek, mięśnie oplatające paliczki, szczęki zamknięte do bólu, nawet skóra stała się za ciasna, niedostosowana do jej prawdziwych gabarytów.
- Nie dam.
Oczywiście, że nie. Wypuściła powietrze przez zęby; z niemym sykiem. Wcale nie było jej po tym lepiej, nie czuła, że napływające na policzki gorąco choć odrobinę zelżało. Nie miała zresztą pojęcia skąd ten ośli opór, skoro dopiero co zapewniła, że nie ma potrzeby robienia rabanu. Wystarczy wstać. I wyjść. Zapomnieć. Nie to robili za każdym razem, gdy znikali sobie z oczu? Gdy on zakręcał się wokół kolejnej nienazwanej osoby, a ona zakładała słuchawki, by rozpocząć ten sam mozolny proces odtwarzania nagrań znanych słowo w słowo na pamięć?
Wcale nie wygrała, choć nacisnął na to dobitnie. Jeżeli jednak go pokonała to skąd to zmęczone napięcie w całym organizmie, szczypanie w kącikach oczu, marszczenie brwi? Gromadziły się w niej następne pretensje i gdyby nie zamknięte w pięści dłonie, być może ponownie przekroczyłaby między nimi granicę. Tym razem po to, aby złapać za ramiona i nim potrząsnąć - czy raczej spróbować w komicznym zrywie. Nie pomogły w opanowaniu się nawet kolejne zdania.
Dostała czego od niego wymagała, więc czemu musiała, przed przytaknięciem, wziąć głęboki wdech, przeczekać moment, w którym nie była pewna, czy nie zabrzmi dziwnie?
- Jak chcesz - sucho jak zwykle; lakonicznie; żadnej pretensjonalności, żadnego entuzjazmu. Tak jak powinno być, tak jak zawsze to było, kiedy cofali się do wytyczonych sobie linii bezpieczeństwa. Zgodziła się na jego propozycję, nieważne jak pokręcona i niepotrzebna była, bo i tak nie chciała ciągnąć dyskusji. Nieoczekiwany gest z jego strony - dotyk kolana szturchającego bez siły jej nogę - odczytała jako ponaglenie. Przyjęła to z jakimś rodzajem ulgi, że wydostaną się stąd, znów zaatakowani feerią barw, hałasów, drażniących nos środków czystości stosowanych przez woźne.
Podniosła się zbyt szybko, postąpiła chwiejny krok do tyłu, dłonie machinalnie otrzepały - z pewnością cholernie zakurzone - ubranie. Dopiero zdała sobie sprawę z tego jak była wykończona samą bezsilnością, tym, ile ostrych brzmień wryło się w tkliwość tej miękkiej części jej osobowości, która przeznaczona była dla Yakushimaru.
Myślisz, że czemu jestem taki pokurwiony na tym punkcie? Wydaje ci się, że tego nie przerabiałem? Może nie mam ochoty po raz kolejny zapierdalać na cmentarz, bo jakiś popierdoleniec dostał do ręki niewłaściwą zabawkę?
Ścianki gardła wciąż drapały te same wątpliwości, ale w obecnej sytuacji żaden wariant nie wydawał się słuszny. Mogła spróbować odkopać to przemycone w gniewie wyznanie, ale jaka była pewność, że znów nie wytrąci go z równowagi? Mogła też udawać, że nie pamięta tej wstawki, bo przecież się żarli, w grę weszły emocje, a one tłumią racjonalność, zaburzają odbieranie informacji, nawet jeżeli tak istotnych, ale na to nie byłaby gotowa się zdobyć, ponieważ odkrył przed nią wadliwy, ranny punkt i nawet za cenę nieprzychylności, nie zrezygnowałaby z próby objęcia tego obrażenia kompresem.
Nagle poprawiła fryzurę.
Było ciemno, włosy i tak miała z pewnością w nieładzie, a mimo tego ujęła jakiś kosmyk, odgarnęła go z piekącej od rumieńca kości jarzmowej, zaciągnęła pasmo za ucho, tylko znów nie wiedziała
po co
po co
PO CO
skoro nie miała przed kim się dobrze prezentować, bo między nimi był mur nie do przebicia, nie widział jej więc i tak. Usłyszała jednak, że się podnosi i odruchowo wyzwoliło to w niej mus, aby coś ze sobą zrobić. Cokolwiek, byle nie stać w milczeniu, nie prezentować się jak nieciekawy relikt przeszłości, oglądany w muzeum wyłącznie pod przymusem szkolnej wycieczki, czasami uważany za całkiem ładny, zwykle jednak ignorowany, bo kogo obchodzą martwe przedmioty ogrodzone hartowanym szkłem?
- Yakushimaru - nienaturalnie było mówić po kolejnej scenie ciszy; własny głos wydawał się o wiele bardziej zagłuszać spokój otoczenia. - Jeżeli... - zatrzymała się, westchnieniem irytacji komentując niepowodzenie. Czy to zawsze musiało być tak upierdliwie trudne? W myślach brzmiało sensownie, ale puszczone do cudzych rejestrów nabierało ckliwości i infantylności, przede wszystkim natomiast głupoty, od której zaczynała się wkurzać, jakby coś w niej pękało, krusząc tłumiącą emocje otulinę. Przez nawierzchnię obronnej bariery przebiła się raptem cienka jak nitka wiązka światła, kiedy rozległy się szurnięcia dwóch kroków.
Tyle wystarczyłoby, aby przemierzyła odcinek jaki ich dzielił, dotykiem trafiła wpierw na jego brzuch, otarła się o pasek, ale mogłaby przeciągnąć od razu rękę na biodro i wyżej, już poznając kształt jego sylwetki i sięgając pleców. Czoło opadłoby na wyrobioną pierś, prosto w nagromadzoną przy koszulce mgłę zapachu, drugie ramię uniosło, aby objąć go szczelniej, obydwiema dłońmi sięgając materiał odzienia, marszcząc go przy ruchu wbitych w tkaninę opuszek ślizgających się pod linią łopatek. Rozgrzana skroń przesunęłaby się po torsie, kiedy obracałaby głowę na bok, chwyt się wzmocnił, jakby w gotowości na odepchnięcie. Zresztą co by go miało powstrzymać?
Raikatsuji wystawiła dłoń, ale nie po to, aby odnaleźć chłopaka. Sięgnęła płaskiej, ziemistej faktury ściany, ruszając w drogę powrotną. - Jeżeli zostaniesz w tyle, nie będę na ciebie czekać. - Dokończyła wreszcie jak rozjuszona kotka. Pewnie wystarczyłoby znacznie mniej, aby coś zmienić, ale dalej była oszołomiona reakcją na wcześniejszą próbę i już to ją zblokowało, wlewając w stawy szybkoschnący cement. Słowa niosły się jednak tutaj dobitnie; i nie nawiązywała wcale do samego poruszania się po bunkrach.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Spod zmarszczonych brwi wpatrywał się we wszechobecną czerń, jakby był w stanie przebić ją spojrzeniem. Milczał, bo chyba nie miał już nic do powiedzenia, a i tak wydawało mu się, że powiedział aż za dużo. Za dużo jak na siebie.
Yakushimaru.
Czemu uznał to za dobry pomysł?
Z ociąganiem przekręcił twarz w stronę, z której dobiegał głos Raikatsuji. Nie lubił, gdy używała jego nazwiska, ale nie mógł jej za to winić, skoro nigdy nie powiedział jej, dlaczego aż tak go nie znosił. Nie mógł też winić jej za stawianie wyraźnych granic. Ale miał trochę za złe, bo wydawało mu się, że robił wszystko, by jakoś poluzować te granice, ale kiedy wreszcie otworzono przed nim drzwi, nie do końca wiedział, co ma zrobić – za długo stał na zewnątrz, więc teraz wydawało mu się, że to wszystko to tylko ponury żart; że kiedy tylko podejdzie bliżej, kolejny trzask drzwi rozbrzmi wraz z chrupotem łamanego nosa.
— Jasne — rzucił i nawet w pustym korytarzu pojedyncze słowo zdawało się wybrzmiewać dziwnie cicho; mrukliwie. Nie ruszył się od razu, nawet jeśli przekaz rozumiał bardziej dosłownie niż metaforycznie. Myślami był gdzieś dalej, a te wciąż zajmowało dudniące mu w głowie „jak chcesz”, bo przecież to nie on miał, do cholery, chcieć.
Przymknął oczy i odetchnął głębiej, wciąż czując nieprzyjemne napięcie w karku i tętno, które tłukło się pod skórą. Dopiero po tym wparł się rękami po obu stronach ciała i wstał, wystawiając jedną z dłoni ku górze, by znów przypadkiem nie zaryć głową o sufit. Nie musiał mówić, że już się zbiera, bo każdy jego ruch wybrzmiewał tuż za plecami prącej naprzód Maury.
Koniec korytarza powitał ich niemalże rażącym blaskiem. Seiya mimowolnie przysłonił zmrużone oczy ręką, zanim zdążył przyzwyczaić się do nowych warunków. W ciemnościach stracił rachubę, ale kłótnia – choć wydawało mu się że trwała wieczność – nie przeciągnęła się aż do wieczora. Czarnowłosy zaklął pod nosem i był to prawdopodobnie pierwszy odzew od kilku minut, które poświęcili na opuszczenie ukrytych zakamarków uczelni. Dzięki temu soczystemu „ja jebię” można było odnieść wrażenie, że wszystko wróciło do normy – Yakushimaru wciąż był tylko sobą i nadal miał niewyparzony język. Mimo tego czuł, że coś się zmieniło, choć przez ten czas, gdy faktycznie postanowił być cicho (trochę za późno uszanował prośbę dziewczyny), zdążył przeanalizować wszystko to, co miało miejsce. Nadal był niezadowolony – to zawsze można było wyczytać z niego, jak z otwartej księgi – ale postanowił, że skupi się nad tym, by dołożyć cegiełkę do tego, by następnym razem (lepiej, żeby go kurwa nie było) wyszła z tego w lepszym stanie albo przynajmniej spierdoliła w porę.
Z ulgą rozprostował się, gdy sufit wreszcie znalazł się na normalnej wysokości. Poruszył głową na boki, a napięty wcześniej kark chrupnął, zanim na poprawkę rozmasował go ręką. Nawet nie obejrzał się za siebie, by rzucić ostatnie spojrzenie w głąb ciemnego tunelu – nie sądził, by kiedykolwiek chciał tam wracać, choć może potencjalna normalna rozmowa w tym miejscu naprawiłaby błędy dzisiejszego dnia.
— Dobra, młoda. Robimy ustawkę na boisku — oznajmił, gdy wspinali się po schodach na parter budynku. Ukradkiem zerknął na zegarek w telefonie, przy okazji ignorując migającą diodę powiadomień, które mogły poczekać. — Co prawda nie wyszkolę cię kurwa w jeden księżyc. Pewnie tymi swoimi witkami nikomu porządnie nie naklepiesz, więc chociaż pokażę ci, co możesz zrobić, zanim zaczniesz spierdalać. — Wykonał wymowny gest ręką dla podkreślenia, że mówił poważnie z tą ucieczką. Nic dziwnego, że uważał tę metodę za najsensowniejszą – gdy tak szli obok siebie, różnica ich wzrostu wydawała się tym bardziej drastyczna. Nic dziwnego, że miał ją za kruszynkę w każdym znaczeniu tego słowa. — Pewnie tacy skurwiele lubią sobie strzelić swoją zjebaną gadkę na początek, ale słuchaj – jeśli w przyszłości zauważysz, że ktoś chce ci coś zrobić, to nie stoisz jak łania na środku ulicy i się kurwa nie zastanawiasz. Uderzasz pierwsza. — Zerknął na nią z ukosa, by skontrolować wyraz jej twarzy. — Nie mówię tego, bo jestem jakiś kurwa narwany — sprostował. Chociaż narwany zdecydowanie był. — Prosta zasada. Ktoś podchodzi za blisko, to mu jebnij, bo to najlepsza okazja, której później możesz nie mieć. Celujesz w gardło albo w nos i nie zastanawiasz się, czy mu coś kurwa połamiesz. Ewentualnie wyprowadzasz mocne pierdolnięcie w szczękę śródręczem. — Wymownie poklepał klepnął się jedną dłonią o drugą, wskazując jej właściwe miejsce. Nie przywiązywał wagi do kręcących się po korytarzu studentów, którzy zapewne wyłapywali wybiórcze skrawki ich rozmowy, mimo że zdarzyło się, że zostali obrzuceni niepewnym spojrzeniem. — To ostatnie robisz tylko w ostateczności, chociaż tamten chuj zasługuje na przetrącenie mu karku — prychnął akurat wtedy, gdy przechodzili obok portierni, skąd oceniającym wzrokiem narazili się na spojrzenie starszej kobiety o wyglądzie prawie-emerytowanej nauczycielki. Kocie okulary w grubych oprawkach zsunięte były na środek nosa, a spojrzenie rzucone znad nich przybierało na grozie. Tyle tylko, że kiedy odchrząknęła znacząco, Yakushimaru już napierał na drzwi wyjściowe i przepuścił Shiimaurę przodem.
— Chcesz umieć coś konkretnego?
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Dalej kojarzyła ten niemożliwy ciężar, jaki przygniatał ją do ziemi. To zresztą on jak ziarno opadł na żyzną glebę wszelkich możliwości; i puścił plony jako kluczowy argument, by jednak poprosić Yakushimaru o przysługę. Spróbować zacisnąć więzy, które, jak zaczynała rozumieć, on próbował stale luzować.
... chociaż pokażę ci, co możesz zrobić, zanim zaczniesz spierdalać.
Wspięli się już po schodach na parter. Przeraźliwa jasność raziła oczy; szkliła ich ołowianą barwę, nadając feerii okolicznych barw. Nie spoglądała w stronę towarzysza, choć wszystko wskazywało na to, że wciąż skrupulatnie go słucha - przytakiwała co jakiś czas, nawet jeżeli miała wrażenie, którego nie potrafiła się pozbyć, że jego słowa wiążą się nie z przyszłym, ewentualnym zatargiem, jakiego znów mogłaby doświadczyć, ale raczej z ich relacją.
Uderzasz pierwsza.
- Jasne.
Może faktycznie powinna. Może takie już ich temperamenty, że nieważne co zrobią, będą się żreć; a potem, koniec końców, będą ładować swoje obolałe psychiki w szpitalne łóżka milczących dni. Będą się później leczyć, ale tylko po to, by za jakiś czas znów doszło do starcia. Z każdą taką burdą zostawały blizny.
Odetchnęła, co z perspektywy osób trzecich mogło wyglądać jak nabranie świeżego powietrza w zakurzone płuca, ale dla niej było próbą oczyszczenia skumulowanych, rozsierdzonych obrazów. Nie chciała spoglądać na Yakushimaru przez pryzmat jednej kłótni tylko dlatego, że ją zranił. W gruncie rzeczy doprowadziła go do stanu podobnego wkurzenia. Więc coś go bolało równie mocno. Przypadkiem nacisnęła na newralgiczne, niezagojone miejsce; w babrzącą się ranę, którą powinno się opatrzyć zamiast babrać w żywej tkance brudnym palcem.
Czy chciała umieć coś konkretnego?
- Nie zamierzam robić nikomu krzywdy - odpowiedź nałożyła się i na to, co właśnie z siebie wypierała, i na rzeczywiste założenia, których zamierzała się trzymać. - Jeżeli jest szansa, aby wykonać nokautujący, a nie łamiący cios, to chcę ją wykorzystać. Poza tym to ty jesteś nauczycielem. Zrób tak, żeby było dobrze.
Zsunęła z barków koszulę w kratę. Naga skóra zdawała się przerażająco blada na tle czarnych, rozpuszczonych włosów, jak liście poruszanych popołudniowym wiatrem. Nawet sposób, w jaki składała ubranie, wydawał się przesadnie pedantyczny. Gdyby ktoś teraz przybiegł do niej z linijką, zapewne doszedłby do wniosków, że jego urządzenie, w porównaniu do tkaniny, jest krzywe jak zygzak.
- Ale wpierw... - Uniosła brodę; rzeczywiście różnica ich wzrostów była kolosalna. Z własnej perspektywy musiała nieco mrużyć zaczerwienione (płakała?) powieki, bo słońce kładło się aureolą dookoła kruczych pasem towarzysza, rażąc srebro ślepi. - Jak twoja ręka? Powinniśmy przejść się do pobliskiej apteki, aby ją opatrzyć.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
„Nie zamierzam robić nikomu krzywdy.”
— Ha? — czarnowłosy wyraźnie się obruszył, ściągając przy tym brwi. Wcale nie ułatwiał jej studzenia własnego zapału. Zanim jednak zdążył przesunąć ręką po twarzy z rezygnacją, Raikatsuji zdążyła rozwinąć swoją koncepcję. Nie powstrzymał się jednak od głębszego westchnięcia, które świadczyło o tym, że takie podejście nie było mu na rękę. Chciał, żeby łamała nosy i przetrącała szczęki frajerom, którzy postanowiliby położyć na niej rękę. Poza tym był przyzwyczajony do drastyczniejszych rozwiązań. — Zawsze możesz się kurwa uśmiechnąć. Na pewno powalisz wszystkich na kolana — rzucił całkowicie poważnie, a w ton jego głosu wkradła się marudna nuta. Pokręcił głową na boki i przesunął palcami po własnym karku, na moment zaczepiając na nim palce, gdy przeniósł wzrok na dziewczynę, jakby mimo wszystko chciał przyjrzeć się jej reakcji. Znajdował się w dużo lepszej sytuacji, gdy jego sylwetka przynajmniej częściowo rzucała na nią cień. Całą jej twarz widział wystarczająco wyraźnie, przez co może na odrobinę zbyt długo zatrzymał wzrok na bezbarwnych tęczówkach, które tylko uwydatniały otaczającą je czerwień.
Ledwo zarejestrował pytanie o rękę – przez kilka sekund wyglądał tak, jakby zwyczajnie się zawiesił, mimo że reszta ciała parła naprzód uczelnianym dziedzińcem. Chcąc nie chcąc, szybko wykluczył najgorszą możliwość – był raczej daleki od wiary w to, że mógł doprowadzić ją do płaczu. Potrząsnął ledwo widocznie głową, z cichym syknięciem opuszczając wzrok na swoją dłoń, którą obejrzał pod różnymi kątami. W gruncie rzeczy wcale go nie bolała, a lekkie zaczerwienienie na jej boku było zaledwie niegroźnym otarciem.
— No przecież mówiłem, że nic mi nie jest. Nie umrę kurwa od takiego zadrapania, więc jeszcze trochę się ze mną pomęczysz — stwierdził i po zdawkowym zaprezentowaniu Shiimaurze tego, o co robiła tyle zamieszania, machnął lekceważąco tą samą ręką zanim opuścił ją luźno wzdłuż ciała. Rzucenie tej pokracznej obietnicy przyszło mu zaskakująco łatwo, choć teraz nie był już do końca pewien, ile miało potrwać to „trochę”. Nie odpowiadało mu to, że od tej pory czas leżał też w rękach czarnowłosej, która nagle zapragnęła balansować na cienkiej granicy. Ta myśl nie dawała mu spokoju – stała się stałym intruzem w głowie, który wraz z każdym przemknięciem, uruchamiał głośny alarm. Jej głos nie był już tylko uspokajającym błękitem niezapominajek – teraz mieszał się z ostrzegawczą czerwienią, która na razie błyskała mu w głowie sporadycznymi, pojedynczymi mignięciami.
Liczył na to, że w końcu znikną.
— Chyba nie zamierzasz podważać moich zajebistych lekarskich kompetencji? — dodał po chwili, wzruszając ramionami tak, jakby nie miał wątpliwości co do zdobytej dotychczas wiedzy. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że ludziom trudno było przyswoić fakt, że w ogóle przyszło na myśl, by zostać przyszłym lekarzem, zwłaszcza że nierzadko sam balansował na granicy załatwienia innym wizyty w szpitalu.
Wskazał wymownie podbródkiem na wybrukowaną ścieżkę wiodącą ku boisku.
— A co do twoich wymagań, każdy nokaut może kurwa wyrządzić komuś krzywdę. Nie przewidzisz wszystkiego. Ktoś upadając może pierdolnąć się w głowę albo wypierdolić się tak niekorzystnie, że przetrąci sobie nadgarstek. No cokolwiek. Mogę nauczyć cię strategicznego obezwładniania, którym może kogoś kurwa nastraszysz, a potem, zanim zdąży się podnieść, będziesz miała trochę czasu na ucieczkę. Chociaż za chuj nie rozumiem, jak po tym wszystkim możesz być kurwa taką pacyfistką — zdanie wieńczące całą wypowiedź przybrało formę niezadowolonego pomruku. Yakushimaru ciężko było pojąć to, że po prostu wymazała z pamięci tamte zdarzenia, gdy w jego głowie siniaki na jej ciele wciąż pozostawały tak samo wyraźne, mimo że już dawno temu zniknęły z bladej skóry; blizna na policzku wciąż potrafiła przywołać w jego głowie obraz jeszcze nie w pełni zagojonego cięcia. Musiała wiedzieć, co robi, gdy postanowiła wziąć sprawy we własne ręce – Seiyę przed złamaniem prawa powstrzymywało jedynie to, że nie wiedział, gdzie skierować całą drzemiącą w nim agresję.
Nie był mordercą. Nie chciał nim być, ale w tym jednym jedynym przypadku mógłby. Czemu? Nie wiedział. Dziś zdał sobie sprawę, że to niczego w jej oczach nie zmieniało.
Seiwa-Genji Enma and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.
Nie było pomysłu, który by mu przypasował, jeżeli mógł się zakończyć jakąkolwiek urazą, kontuzją, jakimś byle jakim zadrapaniem. Zdawała sobie sprawę z powagi, jaką niosły te treningi, wiedziała także, że krążenie stale po Karafurunie Chiku wreszcie zbierze swoje plony — i być może słono będzie zmuszona zapłacić za swój upór. Mimo tego dokonała już wyboru i chciała, aby ją w tym wspierał, robiąc to bez wiecznego przewracania oczami, bez marudzenia i bez sarkazmu, od którego cierpła skóra. Wystarczająco często spoglądała w lustrzane odbicie, konfrontując się z nieco zbyt bladą cerą, kojarzoną z chorowitością i przeczącą jakiemukolwiek fizycznemu autorytetowi; ze zbyt gęstymi włosami, za które z pewnością łatwo złapać, pociągnąć i ją znokautować; z szarymi oczami pozbawionymi iskry szaleństwa, czegoś koniecznego, by rzucić się w wir walki i wygrać ją za wszelką cenę. Widziała szczupłą szyję, na której wciąż nosiła głupi, cieniutki łańcuszek. Wąskie ramiona, cherlawą pierś, płaski brzuch, na którym być może prezentowały się wyrobione mięśnie, ale wciąż nikt nie potraktowałby jej na poważnie, jeżeli brało się pod uwagę również nieimponujący wzrost. Na własne nieszczęście miała w pokoju powierzchnie, w których mogła się obejrzeć — Yakushimaru nie musiał przypominać jej na każdym kroku jak miernie się prezentowała.
Bo jasne.
Zawsze się mogła uśmiechnąć i powalić ich na kolana.
Wątpiła jednak, aby miała ochotę na szczerzenie się w obliczu niebezpieczeństwa (nawet jeżeli zyskałaby jakimś cudem moc pokonywania przeciwników zmianą swojej mimiki). Zbytnia powaga by jej to uniemożliwiała. Ta felerna cecha uwydatniała się w każdym aspekcie; podczas egzaminów, zwykłej rozmowy z przypadkowym przechodniem pytającym o drogę, w żartach i nawet po tym jak raz jeszcze zaprzeczył skali problemu z obrażeniem swojej ręki.
Kiedy spojrzała na zaczerwienioną, otartą dłoń, miała ochotę znów złapać ją w palce, jakby tylko w objęciu Yakushimaru bardziej by jej nie nadwyrężył. To głupota, żeby w ogóle nastawiać się na taką irracjonalność. Seiya w gruncie rzeczy się jej nie słuchał i gdyby chciał, znów użyłby pięści do wyładowania swojej frustracji. Nie mogła go więc powstrzymać; ale on jej także, więc kiedy się odezwał, uniosła na niego spojrzenie.
— Chyba nie zamierzasz podważać moich zajebistych lekarskich kompetencji?
— Jeżeli posyłanie ludzi do szpitala jest twoim sposobem na załatwienie sobie pacjentów to robisz to źle.
Może się nie rozumieli.
Oglądając boisko nabrała przeświadczenia, że to nie jest jednak najlepszy z zawiązanych kontraktów. Że może nie warto wyskakiwać przed szereg, by komukolwiek cokolwiek udowodnić. Czy byłaby w stanie zmusić organizm do podjęcia walki, nawet jeżeli chodziło o cenę własnego życia? W Rantanrōdo się oczywiście rzucała, ale nawet wtedy przede wszystkim chciała wyrwać się z uchwytu i uciec; bez żadnej ofensywy, bez zostawiania na kimś śladu żółknącego siniaka. Była na tyle naiwna ze swoją naturą, aby tyrani pokroju jej wroga również zasługiwali na pacyfizm?
— … każdy nokaut może kurwa wyrządzić komuś krzywdę.
— Nie zahaczam o hipotetyczne skutki uboczne, Yakushimaru — westchnęła. — Jeżeli masz ochotę teoretyzować to zawsze możemy pójść o krok dalej i przypomnieć sobie, że gość równie dobrze ma wariant potknąć się jeszcze zanim w ogóle mnie sięgnie. I też złamać sobie kark, bo strasznie niekorzystnie upadnie na głowę. Wszystko niesie konsekwencje, wiem o tym przecież, ale tutaj najważniejsze jest, że jeżeli mam opcję pomiędzy zaatakowaniem go w celu złamania nadgarstka a znokautowaniem go, aby został oszołomiony i tylko być może zgruchotał sobie jakąś kość w ramach niefortunnego przypadku, to chcę postawić na to, co zwiększa moje szanse, by jednak typ skończył wyłącznie zneutralizowany. Wtedy przynajmniej jest szansa, że nic więcej się nie stanie. Nie chcę mieć krwi na rękach.
Zbyt wiele razy ścierała już tę jego.
— Od czego powinniśmy zacząć? — Od zmiany tematu; zdawała się podkreślać wymownością pytania. Nie chciała dalej drążyć. Nie po tym, ile razy musiała powstrzymać się przed kolejnymi westchnieniami. Nie ze względu na Yakushimaru — zdawał się wrócić do swojego fabrycznego Ja. Chodziło o własne odczucia, które zdominowały wnętrze umysłu. Jak spłoszone ptactwo wszystko się w niej pomieszało; rozmowa w szkolnych piwnicach spowodowała jakiś frustrujący, wewnętrzny chaos, nad którym nie potrafiła zapanować. Wydawało jej się, jakby do gabinetu wtargnął lodowaty wicher, rozrzucając z biurka setki wcześniej posegregowanych kartek. Chwytała fruwające papiery w locie, zbierała je z podłogi, ale wiele wciąż umykało, niektóre omyłkowo zdeptała, kilka wyślizgnęło się przez uchylone okno. Niczego tak nie pragnęła jak powrotu do utartych schematów, w których nie musi na nowo katalogować swoich wartości, ale jakie było na to prawdopodobieństwo?
Marne.
— Pamiętaj, żeby się nie litować. Wróg tego nie zrobi.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.