Przestronny plac ulokowany przed głównym wejściem do budynku Uniwersytetu, odgrodzony od drogi bezpiecznym pasem zieleni i niskim, białym murem wyznaczającym granice kampusu. W roku szkolnym dziedziniec przepełniony jest studentami, którzy spędzają swoje przerwy na świeżym powietrzu, otoczeni ozdobnymi drzewami. W zacienionym miejscu przy budynku znajduje się parking rowerowy z zadaszeniem, a tuż za nim tablica informacyjna obklejona starymi, wyblakłymi plakatami promującymi różne formy aktywności oferujące przez placówkę. Centralnym elementem brukowanego placu jest wysoki zegar ładowany energią słoneczną, dzięki czemu działa on bez przerwy przez okrągły rok. Zamontowany tuż za nim niewielki głośnik odtwarza co godzinę sygnały dźwiękowe, które przypominają wszystkim o nieuchronnym upływie czasu.
Jasny blask księżyca starał się oświetlać skąpane w mroku części uniwersyteckiego dziedzińca. Plac o tej porze był pusty, a wtargnięcie na teren placówki mogłoby zostać uznane za wykroczenie, ale czy naprawdę powinni się tym przejmować podczas gdy na wolności był morderca, a informacje, które powinny być utajnione przelatywały służbom przez palce? Bez problemu przedostali się bez biały murek i wyznaczające terytorium uczelni zarośla.
Zatrzymał się na chwilę, zwracając się w stronę towarzyszki. Materiał na jego twarzy poruszył się delikatnie, jakby rozwarł usta lub zmarszczył nos. Wydał z siebie stłumione chrząknięcie, a następnie głośno przełknął pozostałości śliny zalegające w gardle.
— Nie mam pojęcia skąd taki przeciek — powiedział tylko, ruszając przed siebie. Rozglądał się dookoła, jakby chciał się upewnić, że w pobliżu na pewno nikogo nie ma, w końcu nie było pewności, że byli tu sami, może ktoś inny również wpadł na podobny pomysł. Doszukiwanie się dodatkowych informacji w źródła było raczej częstym zabiegiem, chociaż może nie po takim czasie... Minęły już trzy miesiące. — Dysponujemy w ogóle jakimiś dodatkowymi informacjami? Jakimiś, które nie zostały podane do użytku publicznego? — zapytał lekko podirytowany, bo wciąż nie mógł pojąć jakim cudem doszło do czegoś takiego. No i doskonale wiedział, że to on będzie musiał się zająć ogarnięciem tego rozgardiaszu. Całe szczęście, że nie był z tym wszystkim sam, że miał u boku Yago, która niewątpliwie była najlepszym wsparciem jakie mógł sobie wymarzyć.
Ruszył na lewą stroną, żeby nie stać po środku placu. Krótkim ruchem dłoni dał znać, by partnerka podążyła za nim i podzieliła się większą ilością informacji, o ile jakiekolwiek mieli. Niestety spontaniczność tej akcji nie dała im zbyt wiele czasu na przygotowanie się.
z tematu, bo użytkowniczka nieaktywna.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
ok. 17:00
Złość gromadziła się w kącikach ściągniętych warg; zaciskał je na filtrze papierosa, wciąż nieodpalonego. Nie było szans na decyzję, co wkurwia go bardziej - niemożność znalezienia zapalniczki czy jednak myśl, że Reimi raz jeszcze potraktowała go jak śmiecia. Zdeptała pod butem, nawet się nie zatrzymując - tak samo robił z petami, gdy z fajki nie zostanie nic godnego splunięcia. Potrafił, w pewien sposób, bo w rzeczywistości nikt o zdrowych zmysłach nie byłby w stanie przyzwyczaić się do tego, aby zrozumieć jej chaotyczny temperament. Z dnia na dzień spotykał się z zupełnie nowymi elementami nadgorliwej osobowości. Te fragmenty nie różniły się niczym od tnących kawałków rozbitego szkła; starał się je możliwie najsensowniej poskładać, aby stworzyły całość, ale ilekroć zdawało mu się, że widzi odpowiedni obraz w skonstruowanym przez siebie zwierciadle, okazywało się nagle, że przez pęknięcia nie jest w stanie zarejestrować prawdziwych kształtów. Czegoś brakowało i nim domyślał się w którym punkcie, dostrzegał, że palce ma całe we krwi, że to go osłabiło i jeśli chce spróbować ponownie musi odejść, zaleczyć rany, zatamować obrażenia i poczekać cierpliwie aż się z nich wyliże.
Nie był cierpliwy.
Żadną miarą nie potrafił dać sobie spokoju. Gdyby posłuchał Baisoteia - rówieśnika, z którym przyszło mu pracować przy wielu projektach, jedynego faktycznego kompana i człowieka, którego numer telefonu z łaską wpisał w listę pod sensowną nazwą, a nie jedynie losową zbieraniną znaków - być może nie stałby teraz przed bramą uniwersytetu, nie szukałby po kieszeniach zapalniczki, nie wściekałby się na to jak bardzo chce i nie chce zobaczyć dziewczyny, na którą zrzucał cała winę za swój nałóg.
Bo zdawał sobie sprawę, że kiedy tylko wejdzie mu w kadr, gdy wychwyci jej cholerne włosy, mknąca w ślad za nią jakby z każdym krokiem ciągnęła za sobą wstęgi płynnego ognia, i gdy dojrzy uśmiech, zastygający na twarzy w zbyt dobrze mu znanym wyrazie triumfu i prowokacji - wtedy nie wytrzyma i znów uderzy w dopiero co uzbierane puzzle szkła, znów porani sobie nadgarstki i mięśnie przeszyje impuls bólu. Nienawidził jej za to jak słaby się stał z jej powodu; nienawidził kształtu ust, przybieranego, gdy kolejny raz kazała mu się odwalić. Gdy zrywała z nim jak z psem, którego spuszcza się ze smyczy i każe pognać w las. W gardle rozpychała się gula - upokorzenia i irytacji, bo mimo ciągłej nienawiści, kochał ją zdecydowanie bardziej. Zbyt długo się znali; za długo docierali do siebie, by teraz był w stanie wyprzeć ją z pamięci. Usuwając z życia, usunąłby zbyt sporą cząstkę siebie.
Choć zwykle przewracał na to oczami, gdy przyjaciele w ironicznym podszyciu wyrzucali mu, jak przylgnął do Hyeon, jak wżarła się w niego niczym rak, to koniec końców musiał przyznać rację: jako choroba była już zbyt rozległa i zaawansowana. Pozbywając się jej, pozbyłby się setek dokonanych wyborów, wspomnień, błędów i głupich radości. Nie zostałoby nic, co znał i tolerował.
Więc kiedy przed trzema tygodniami ujrzał wiadomość, by dali sobie spokój, chodził wokół jak struty. Tak długo, aż nie postanowił zjawić się przed uniwersytetem - dziwnym zbiegiem okoliczności w czasie, w którym kończyła zajęcia. Podjeżdżając autem, które zaparkował, oczywiście przypadkiem, akurat w miejscu, z którego będzie mieć idealny wgląd w bramę; w przejście, które Reimi zmuszona będzie przekroczyć, aby wydostać się z terenów uczelni.
Jaki był żałosny.
Pozbył się papierosa, wyrzucając go gdzieś za siebie, w kierunku kratki studzienki kanalizacyjnej. Usłyszał jej głos; z żadnym innym brzmieniem nie pomyliłby tej żywiołowości; tych nut drgających rozbawieniem i butnością. Nawet nie zauważył, kiedy ruszył przed siebie; gdy przeciął jezdnię, nie rozglądając się na boki. Zmierzwione przez wiatr włosy ułożył automatycznie, przeczesując je palcami, które - nim się obejrzał - przemknęły na kark, a potem nagle leżały już oparte o bark Hyeon, o szczupłe ramię, na którym zwarł zbyt brutalny chwyt, zatrzymując ją w pół kroku.
Jakieś dziewczyny zerknęły ku nim, cichnąc w swoich durnych śmiechach - czy były to koleżanki Reimi, czy przypadkowe studentki, to już go nie interesowało. Para ciemnych, sokolich ślepi wpatrywała się w ładną buźkę byłej dziewczyny, łowiąc z grymasów... co? Cwaniackość? Pogardę? Neutralną, pełną wyzwań beztroskę?
- Nie odpowiadasz na moje wiadomości, Rei - rzucił na przywitanie, pochylając się do niej; odrobinę, aby zejść głosem do konspiracji. - Przestaniesz się wreszcie dąsać? To już się robi nudne.
Wanabe Iwasa; 21 lat; 187 centymetrów wzrostu; 93 kilogramy wagi;
student kryminalistyki i kryminologii na uniwersytecie Fukkatsu, trzeci rok;
włosy w ciemnym brązie wpadającym w czerń; oczy tego samego miksu;
tatuaże;
Hyeon Reimi ubóstwia ten post.
Za długo go nie było
Drgnęła, jakoś wolno, kierując wzrok w stronę autorki słów, bo zdała sobie sprawę, że słowa uderzyły ją wściekłą oczywistością. Zwęziła wargi, wypluwając naciskiem niedopalony papieros. I tak nienawidziła tego gówna. Paliła dla towarzystwa. Dla niego. A może przez niego i tę cholerną woń dymu, którą wdychała za każdym razem, gdy z tak gniewną pasją sięgał jej ust. Tak, zdecydowanie za długo go nie było. Nie miało znaczenia, że to ona ucięła kontakt, że tonąc we własnej furii, wyrwała się na powierzchnię, pragnąć rozpaczliwie oddechu. Odwyku. Nałóg i tak wracał. I doprowadzał ją do szewskiej pasji samym faktem istnienia. I brakiem obecności, która przytłaczała wszystkie inne. Jeden jedyny, potrafił udźwignąć ciężar jej charakteru, nie dając wepchnąć pod but, jak robiła z innymi. Niemal wszystkimi, nie dając większej szansy, by ktokolwiek, usadził ją w miejscu.
- Dobra, ja się zmywam - rzuciła w przestrzeń, nawet nie przyglądając się, czy którakolwiek z dziewcząt przyjęła do wiadomości lądujący ostro, dźwięczną tonacją głosu. Być może, gdyby się nie odzywała, można byłoby pomylić ją z szeregiem uroczych istot, pilnie i naiwnie strzegących swojej społecznej cnoty, jakby pokazanie swojej prawdziwej natury, było paskudnym grzechem. Cóż, widocznie była grzesznicą.
- Miałaś z nami iść na karaoke! Obiecałaś sesję... - wypaliła jedna, zrywając się z miejsca i jak cień startując za dziewczyną. Reimi z westchnieniem obróciła się raz, zwalniając kroku dopiero, gdy znalazła się za schodami, wkraczając na uniwersytecki dziedziniec. Zrzuciła z ramienia plecak, który zawisł luźno na przedramieniu, by w końcu zmierzyć się z podążającą za nią gromadką. Lubiła właściwie tylko jedną z dziewcząt, niemal intuicyjnie wyczuwając fałsz spijanych korzyści, kąciki uśmiechu rozciągnęły się kpiarsko, podkreślone krwistą czerwienią kolorowego błyszczyka, który dziś miała ochotę rozmazać. Niekoniecznie na własnych wargach - Już się rozpędziłam... - i byłaby dodała coś więcej, może zabawnego, ale w kilku kolejnych sekundach, zadziały się jednocześnie dwie rzeczy.
Na twarzy przyjaciółki, nie dostrzegła niczego, co znała do tej pory, przypisując szereg emocji - rozbawienia, żalu, ani prośby nawet. Było coś innego, interesującego, bardziej nieoczekiwanego. Mieszanka ułamanego zaskoczenia, fascynacji i... szarpnięcie. Potem woń tytoniu i silny dotyk, zbyt rozpoznawalny, by mogła mieć chociaż cień wątpliwości, czyja dłoń zakleszczyła się na jej ramieniu. Boleśnie. A ból, jak dziki, rozpalony odpowiednik jej gniewu - przyniósł przyjemność. Rozlewającą się równo z przechyleniem głowy i jej płynnym zwrotem ku niemu. Ciche tchnienie, niemal beztroskie, gdy spojrzenie prześledziło linię długich palców, by finalnie uczepić się spojrzenia, niby szponami - W łóżku bywasz gwałtowniejszy - odpowiedziała, jak gdyby nie usłyszała żadnego z wypowiedzianych przez chłopaka słów. Szarpnęła ramieniem, chociaż nie wkładała w ruch zbyt wiele siły. Z każdego słowa czerpała satysfakcję. Był tu. Nawet jak cholernie się spóźniał - Tęskniłeś? - zapytała miękko, beztrosko, chociaż czające się w tonie wyzwanie, było mu znane zbyt mocno, by nie zapamiętał, że właśnie pętała w słowach iskrzącą burzę. odwróciła się tak, by mieć męską sylwetkę dokładnie przed sobą. Zadarła brodę wyżej, wspięła się lekko na palce, ignorując zaciśniętą na skórze rękę. Uśmiechnęła się lekko, dokładnie tak, jak robiły to niewinne dziewczęta. Drobność własnych dłoni, bez zawahania ułożyła na męskiej piersi, wyżej jednak, jak gdyby kolejnym krokiem, było zaczepienie paznokci i szew koszulki i rozdarła ich całą długość. Pochyliła się, chcąc by usłyszał zniżony do wibrującego szeptu głos.
- Kocham sposób, w jaki mnie nienawidzisz.
| Strój + długie, wiązane wyżej, czerwone trampki; rozpuszczona rudość włosów.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Spojrzenie, jak harpie pazury, wczepione w umysł, wywołało przyjemny prąd. Mrowienie rozlało się wpierw u podstawy czaszki, ale zaraz spłynęło zimnymi kolcami wzdłuż karku, trasy tworzonej przez wypukłości kręgosłupa; osiadło na lędźwiach, przypominając mu, do czego go zwykle potrzebowała. Bo, do czego zdążył się przyzwyczaić, wiele z ich rozmów, zwłaszcza sprzeczek, sprowadzało się do tego nieszczęsnego stwierdzenia: że w łóżku był najgwałtowniejszy.
- Nie ma tu łóżka - wycedzone stwierdzenie, jak gęsta piana wścieklizny, nieomal spłynęło po ustach. Zamknął jednak wargi, tocząc wzrokiem po rozanielonej twarzy dziewczyny, po gładkiej masce ulepionej z tworzywa pozorów i pięknej prowokacji. Satysfakcjonowało ją, że pogrywanie okazuje się tak proste. Zwłaszcza z nim. Że starczy obietnica, uśmiech albo jedno przelotne zerknięcie, rzucone spod gęstości czarnych rzęs, aby chwyt, jakim ją zatrzymał, odrobinę zelżał. Musiał się pilnować, aby jej nie puścić; by w miarę rozwoju sytuacji palce zewrzeć mocniej, przyciągnąć ją bliżej siebie. Szarpnąć.
Tym razem nie dała mu powodu do takiego zachowania; sama naparła na jego pierś, drobnością dłoni wspinając się ku górze, mnąc przy tym materiał koszulki, czując, z pewnością, pod dotykiem huki uderzającego serca. Czy tęsknił?
- Nie dodawaj sobie, Rei - stanowczo zanegował, ale rozognienie z jakim się wpatrywał, tnące oblicze tej żywej, ognistej furii, równie konsekwentnie poddawało gorliwość zaprzeczenia wątpliwości. Mógł panować nad tonem - niską, schrypniętą nutą, przez wielu porównywaną do pomruku silnika, do nocnej, drzemiącej w mrokach bestii. Mógł zaciskać zęby, nie ukazując emocji, nie kwapiąc się na uśmiech albo skrzywienie. Mógł wiele, ale zawsze pojawiała się w tej ochronnej, wystudiowanej do cna postawie jakaś wyrwa, mała szczelina, luka w konstrukcji, nadłamanie, usterka umożliwiająca wtoczenie do środka trucizny. Otępiały zbyt dobrze kojarzonym aromatem jej perfum i zamroczony piwnym odcieniem pierścieni oczu zachowywał się nagle, jakby coś w nim pękło.
Destrukcyjny wpływ Hyeon odzierał go z godności. Czuł się jak na rauszu; przeholował z używką, odłączył się od świata. Nie panował nad reakcjami, nad tym, jak pochylił się ku niej, by wyłapać szept wyznania. Nad tym, jak wolna dłoń oparła się na jej policzku. Czule. Jak kciuk pogładził ją ostrożnie po brodzie, palce przemknęły po skórze. Wydarł z kadru stojące nieopodal dziewczyny; jedna z nich w mało subtelny sposób biła się z myślami. Chciała przerwać przedstawienie, ale umilkła gwałtownie. Zdążyła raptem nabrać haustu powietrza, to powietrze utknęło jej jednak w krtani, gdy ujrzała, jak wcześniej przymilna ręka łapie Reimi za żuchwę, jak zadziera jej głowę wyżej; zmuszając do uniesienia wzroku, do pełnej koncentracji.
Z warg dziewczyny uleciało tylko nieme: hej... - które zagłuszyło nawet niezbyt głośne, nerwowe odetchnięcie Iwasy. Gorący podmuch frustracji opadł na usta Hyeon; na nich też osiadł wzrok mężczyzny przyciągany potęgą równą opiłkom wrzuconym w pole magnesu.
- Dziś wieczór impreza. Nie muszę ci chyba przypominać, że obiecałaś na nią przyjść. - W miękką tkankę szczęk wbiły się paznokcie. - W moim towarzystwie - podkreślił, z ociągnięciem wznosząc jastrzębie spojrzenie na jej oczy.
Wpatrywał się w nie - robiłby to bez końca, jak pogrążony w delirium narkoman. Ale czas działał jak zawsze na niekorzyść. Wychwytywał już napięcie rosnące w grupce znajomych Reimi dziewcząt; narastającą w nich motywację, aby przerwać spektakl. Jeżeli przegnie, zaczną się krzyki. Wnerwiające piski, choć każda z nich zapewne wiedziała, kim był.
Kim jest dla Hyeon.
- Możesz przyprowadzić przyjaciółki - szyderstwa nie krył. - Znajdzie się dla nich miła partia. Szkoda marnować ciekawe spotkanie. Wybawmy się wszyscy.
Pochylił plecy, zbliżając się do kochanki, wargami nie bez przypadku ocierając o jej skroń, o miejsce tuż przy kąciku powiek, o płatek ucha, przy którym się zatrzymał. Szept, jakim ją potraktował, zaznała w odosobnieniu. Z tej odległości dotarły do głębin dziewczęcej świadomości słowa - wszystko w towarzystwie męskich, znajomych perfum. I faktu, że brutalny nacisk zwiotczał, opuszki musnęły zagłębienie jej szyi z ponowną, fałszywą czułością, znalazłszy ostatecznie oparcie na karku, tuż przy kołnierzu koszulki. Wyrazy spływały z warg jadowitą słodyczą, gdy napór głaszczących mięśnie palców zdawał się nie cięższy niż tknięcie motylich skrzydeł.
- Nienawidzę sposobu w jaki mnie kochasz, Reimi - dźwięczał w nim uśmiech. - Co powiesz na przejażdżkę?
Hyeon Reimi ubóstwia ten post.
- Rzadko ci to przeszkadzało - niemal wymruczała w odpowiedzi, nie starając się nawet hamować malowanej w źrenicach, zwycięskiej radości. I żywej prowokacji. Odetchnęła głębiej, chłonąc otulającą go woń, jak oferowany nagle narkotyk. Chciała nad nim władzy, zazdrośnie strzegąc tego, co do niej należało. A nie miała pojęcia nawet, czy wiedział, jaką on sam miał nad nią moc. Do tej pory nie rozumiała, co sprawiało, że potrafił nad nią zapanować, utrzymać na uwięzi. I chociaż zrywała się raz na jakiś czas, szarpali się gwałtownością, jedno bez drugiego nie umiało wytrzymać zbyt długo, złączeni w trującej symbiozie. Palce zaciśnięte na ramieniu, wywołały znajomy dreszcz, który zmieszał się z bólem. Stanowczość z jaką na nią patrzył. Pewność, która rozbijała niejedno ego, jeszcze zanim zrobiła to pięść. Wynagrodzi jej wszystko.. Za wszystko też ukarze.
- Nie muszę. Sam mi dodałeś - rozciągnęła malowane czerwienią usta szerzej, jaśniej, jeszcze bardziej uroczo. Nie oparła się własnej tęsknocie, by smukłość paliczków zatrzymać przy szyi i wbić paznokcie mocnej, jakby chciała oznaczyć miejsce, w które chciała później zatopić drobne ząbki. Nie oparła się, słysząc drażniący zmysły głos, co sięgał głębiej, niż mógłby przypuszczać. Mieszający się w nim gniew, duszona frustracja, napinała naprężone nagromadzone emocją granice, o które oboje się ocierali. Jak Musiał to wiedzieć. Słyszeć. Widziała to w oczach co więziły dzikość, gotową do rozerwania czegoś więcej, niż wciąż trzymany w szorstkich palcach, materiał jej koszulki. Czuła, jak pod cienką materią mięśnie chłopaka drgają, jak skóra napina się, gdy rysowała dotykiem wymyśloną ścieżkę. I gdyby nie czerń bezrękawnika, sięgnęłaby skóry nie tylko dłońmi.
Dokładnie w momencie, gdy wspięła się na palce, gdy woń męskich perfum uderzyła, prowokując i zmysły do wywołania gwałtownego dreszczu, który osiadł na kręgosłupie i wniknął głębiej. Zmrużyła powieki, oddechem kładąc się na brodzie i palcach, które musnęły jej policzkach. Ciało, niemal intuicyjnie, przylgnęło bardziej, chłonąc żar płynący z opuszków. Łaskotał, by bez ostrzeżenia zwiększyć nacisk. Zadarła głowę, odsłaniając gładkość szyi i wcięcie przy gardle, pozbawione jakichkolwiek zmian. I czerwieniejących znamion głębokich pocałunków, które często tam zostawiał. Przypominanie, że należała do niego.
- Pamiętam - odezwała się słodko i zrobiła krótką pauzę. Wsparta wciąż jedną dłonią przy szyi chłopaka, zahaczyła paznokciami o wyraźnie zrysowany obojczyk. Przylgnęła bliżej, ocierając się biodrem o jego bok i udo, prowokując jego i własną frustrację, wciąż dzielącej ich odległości - ...ale przypomnieć musisz, dlaczego mam iść w Twoim towarzystwie - nacisk na szczęce pożegnał uśmiech, ale witać musiał przygryzienie wargi, które rozmazało malowany na niej błyszczyk.
Z niezadowolonym westchnieniem, opadła na pięty, chcąc obrócić się, przypominając o pozostawionych z tyłu koleżankach. Nie odsunęła się jednak ocal, zakleszczając niemal drobność paliczków, na wspartym barku - Yue... może zamiast na karaoke, pójdziesz z nami? Znajdę ci chłopaka - głos jej złagodniał ironiczną beztroską jakby scena pozbawiła ją ostrości. Przeczyło temu jej napięte emocją ciało. Zdążyła dostrzec, jak niepokój malujący się na twarzy dziewczyny zmienia się we wstyd, który liznął policzki czerwienią. Miała pełną, zadziorną świadomość, jakie wrażenie robił na niej i koleżankach Iwa oraz jego znajomi. I byłaby kontynuowała drobną, zachęcającą tyradę, gdyby nie nagła, wytrącająca równowagę myśli, bliskość. Wstrzymała oddech, poddając się ciepłu, które musnęło wrażliwe miejsca przy boku twarzy, tym samym oddając mu tą jedną formę uległości, którą z bezczelnością wyrywał skutecznie za każdym razem. Czuła jak gniew drażni skórę, jak delikatność piekli się nieistniejącym bólem, jak zapowiada i kusi, wciąż nie dając nic w zamian. Odchyliła głowę, czując silny, tętniący zawistną pożądliwością ucisk na karku. Szept rozlał się jak dźwięczne echo, które rozciągnęło wargi, gdy musnęły bok męskiej szczęki, pozostawiając rozmazany ślad pomadki - Zabierz już mnie stąd - poprosiła szeptem, z bezczelną sobie manierą, przygryzające płatek ucha, by w kolejnej sekundzie odchylić się zwinnie, zwiększając między nimi dystans, tylko po to, by zatrzymać wargi tuż przed tymi, należącymi do Iwasy, jakby rozgniewana przedłużającą się obecnością na uczelni. I gdyby nie wyjątkowo krótka spódniczka, wspięłaby się wyżej, oplatając nogi wokół bioder, przylegając ściślej, karząc się zanieść do auta - ...ale najpierw mnie pocałuj zażądała z wyzwaniem gorąca, które łaskotało muśnięciem dzielący ich nieznośnie cal odległości.
@Warui Shin'ya
X ubóstwia ten post.
Na wargi wpłynął uśmiech; pociągnął kącik ust w ironicznym: fakt, jakby i bez słów mógł potwierdzić, że rzeczywiście, rzadko mu to przeszkadzało. Ich spotkania napędzała chora impulsywność, niepodobna do niego, gdy siedział w auli, słuchając wykładów albo gdy wygłaszał jedną z przyszykowanych prezentacji na temat nowego systemu zbierania dowodów rzeczowych. Znajomi, zwłaszcza Baisotei, unosili brwi na widok jego radykalnych przemian. Imprezy? Chodził na nie jak każdy, jak każdy też sięgał po alkohol, podkręcał muzykę do maksimum, potrząsał torebeczką wypełnioną gramami uszczęśliwiających tabletek; a mimo tego coś się w nim zmieniało w towarzystwie Hyeon. Wzrok stawał mniej przytomny, źrenicę zasnuwała gęsta mgła ogłupienia. Nie potrzebował przy niej ani procentów, ani narkotyków. Starczyło, że chłonął jej zapach i ekspresywność ruchów. Tyle tylko, by patrzył jak przegryza zmysłowo dolną wargę. Znał przecież jej liche sztuczki; prowokowała go w ten najgorszy, bo kompletnie niezakamuflowany sposób. Całą sobą, w kompletnej arogancji, potwierdzała, że zdaje sobie sprawę z ciążącej na ramionach władzy; i że ta władza właściwie jej nie przeszkadza. Łańcuchy uczepione metalowego kagańca w swej żeliwnej wadze musiały wykańczać, a jednak z satysfakcją trzymała je w drobnej dłoni. "Taki już nasz los" - zdawała się sygnalizować. "Nie uciekniesz od tego, Wanabe".
Nie sądził, by w ogóle podjął się tej próby. Musiałby chcieć zerwać żelazną smycz, ale ilekroć docierały do niego takie opcje, często niemal wykrzykiwane przez przyjaciela, głuchł permanentnie. Odwracał głowę i wyłuskiwał z kieszeni telefon. Raz jeszcze pisał wiadomość; kolejny raz wybierał numer. Zachodził pod uczelnię, znając na pamięć rozkład jej zajęć. Jak dziś.
Był idiotą. Musiał być, skoro ilekroć się od niej uwalniał, zaczerpując ponad taflą oddechu wolności, przytroczona do kostki betonowa bryła znów ciągnęła go na dno. Zanim się obejrzał znów robił z siebie kretyna; znów trzymał dłoń na szczupłym biodrze, palcami wsuwając się za linię kusej spódnicy, znów niemal muskał rozgrzaną skórę wargami, pragnąc jednocześnie potraktować ją dobrze, jak traktuje się księżniczkę - z ujmującą delikatnością, a przy tym zaserwować mieszaninę impulsywnego bólu, zaznaczyć, zagryźć. Balansował na cienkiej granicy jak klaun spacerujący po linie nad przepaścią. Przechylał się to w jedną, to w drugą stronę, gdy zdawało się, że runie w tragicznym wypadku, nieoczekiwanie łapał równowagę, zmieniał kierunek. Ile miał tak jeszcze wytrzymać?
Musisz przypomnieć - mało subtelny dźwięk jej słów zamrowił w karku, jakby i tam dostał się jej głos, drobnymi igiełkami dreszczy manipulując jego psychiką. Ledwo widocznie się skrzywił, co równie dobrze mogło zostać odebrane jako imitacja zuchwałego, krzywego uśmieszku. Spoglądnął zaraz na koleżankę Reimi; tę, której oblicze przybrało kolor dojrzałej wiśni, bo najwidoczniej Hyeon lubiła zawstydzać absolutnie wszystkich w swoim towarzystwie.
- Sądzę, że po prostu pójdziesz w moim towarzystwie - odezwał się już po tym, jak Yue odwróciła twarz, na poły zażenowana i zła, że ktoś znów wytykał jej brak powodzenia. W rzeczywistości Iwasa sądził, że była całkiem ładna. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, z pewnością nie dałaby rady podjąć walki z oryginalnością Reimi, jednak jej rysy były regularne, usta pełne, a oczy, nawet teraz, gdy wypełniły się szklistą powłoką wstydu, zdawały się lśnić zupełnie nadzwyczajną fuzją zieleni i brązu. Na złość Hyeon mógłby zostać nowym chłopakiem Yue; Rei nie musiałaby za daleko szukać. Miał to już nawet na końcu języka; czuł cierpkość satysfakcji, sarkazm oblepiający propozycję. Nie zdążył jednak z wymyślnym żartem, bo uwaga znów przeskoczyła na zupełnie inne tory. Skupiła się na dłoni na karku, zadrapującej skórę i na niewielkim ciężarze opartym o jego pierś, gdy przylgnięta do ciała rudowłosa starała się wytrącić go z równowagi.
Zbyt, cholera, skutecznie.
Była niecierpliwa prawie tak samo jak on, ale w tym zestawieniu przynajmniej niczego sobie nie odmawiała. Gryzła, gdy miała na to ochotę, przed czym osobiście się wzbronił. Dotykała go i oznaczała, co tym razem jemu przychodziło z oporną powolnością, jakby cały czas na coś czekał. Na coś, co musiał dostać, aby przestać trzymać ją na dystans.
Może dlatego, gdy usłyszał żądanie, omal nie wybuchnął śmiechem.
Rozbawienie wyrwało mu się tylko w formie parsknięcia, gdy nieoczekiwanie wyprostował plecy, odsuwając się od Reimi na odległość niszczącą wyjątkowość tej intymnej chwili. Wpierw mnie pocałuj? Spojrzał na nią z góry ciemnym wzrokiem.
- Nie stawisz mi warunków, Rei - przypomniał rozweselony, choć w tym rozweseleniu kryła się groźna warstwa podszycia. - Nie, póki nie użyjesz tych ust do potulnego przytaknięcia. Tak trudno powiedzieć normalne: "oczywiście, że - jak obiecałaś - zjawisz się w Collision Space o dwudziestej drugiej w moim niesamowicie cudownym towarzystwie"? Jeżeli potrzebujesz, możesz potrenować kwestię w moim aucie.
Zabierz już mnie stąd.
Wciąż trzymał dłoń na jej smukłym karku, jak właściciel obejmujący niesfornego psa. Nie wątpił, że Hyeon, choć daleko jej było do kundla z ulicy, równie jak on byłaby w stanie pogryźć rękę do mięsnej miazgi. Na sama myśl w ślepiach Iwasy zabłysł refleks uznania dla niej.
Trudno było trzymać gardę, gdy miał ją tak blisko.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
W ciągu piętnastu minut zimna herbata zdążyła wyrównać temperaturę z letnim otoczeniem - obydwa plastikowe opakowania, wetknięte w tekturową podkładkę, zwracały uwagę na ławce przeraźliwą intensywnością barw. Sama Raikatsuji siedziała obok jak na szpilkach. Zewnętrznie prezentowała się niewzruszenie, niczym nie różniąc od jednego ze szkolnych pomników. Podobnie jak on charakteryzowała się arystokratycznie bladą cerą na tle przemykających gdzieś w oddali opalonych studentów, oczy wbite miała nieruchomo przed siebie, gdzieś poza obręb dziedzińca, jakby była w stanie odłączyć od siebie zmysł wzroku i puścić go drogą jak rozentuzjazmowanego szczeniaka, który wytropi właściciela biegnąc meandrami miasta prosto w jego objęcia. Jedynie zahaczony o oparcie ławki łokieć udowadniał, że buzuje w niej krew - na końcu ręki palce bawiły się nerwowo kluczykami od samochodu.
Za dużo analizowała. Powinna choć raz strzepnąć z biurka swojego umysłu piętrzące się dokumenty. Po brzegi wypełniało je stałe "a co jeśli?" i "a gdyby tak...". Przez mnogość wątpliwości nie dokonywała koniec końców żadnego wyboru. Trwała w miejscu, z ustami zaklejonymi na amen, z żyłami, w które wlano szybkoschnący cement. Czasami zastanawiała się czego potrzeba, aby sznury zadzierzgnięte na nadgarstkach, oplatające uda, wepchnięte między wargi z krwawiącymi od tarcia kącikami wreszcie pękły. Może dziś był właśnie taki dzień i wysłanie Yakushimaru wiadomości z prośbą o spotkanie, czego nie robiła zbyt często, o ile w ogóle potrafiłaby sobie przypomnieć choć jedną taką sytuację, było drobnym krokiem naprzód. Naprężeniem liny poprzez przesunięcie nogi. Jeżeli tak, wiele ją to kosztowało. Ucisk w żołądku nie pozwalał o sobie zapomnieć. Stres, wykluczony podczas przedstawiania najróżniejszych prezentacji na wykładach, wybudził się z głębokiej drzemki. I trawiony głodem kąsał jej żołądek, zakleszczał między kłami rozkołatane serce. Miała wrażenie, że próbuje przepchnąć się nawet przez gardło, którego krtań stawiała czynny opór, zaciskając się do wielkości główki szpilki. Nonsens, że tak się denerwowała. W gruncie rzeczy wiedziała, że nie było czym.
Walka istniała tylko w niej. Trujące opary przedarły się spod źle zamkniętych drzwi, a ona zbyt długo to ignorowała. Z każdym porannym wdechem pozwalała, by gęstniała mgła kłębiąca się wewnątrz czaszki, przykrywając wszystko wokół. I żałowała, że to wciąż zjawisko dostrzegalne tylko przez nią. Wpuszczając tu Seiyę musiała pogodzić się z faktem, że niczego nie zauważy, być może wykrzywi się w ten znajomy, drażniąco rozbawiony wyraz. Rozłoży ręce i powie: o co tyle szumu, mała? Nic tutaj nie ma.
Może faktycznie nie było.
Nie zdążyła jednak zaplanować ewentualnej ucieczki. Nawet jeżeli się zawahała, w bramie dziedzińca dostrzegła znajomą sylwetkę i zwykła, ludzka powinność wygrała z tchórzostwem. Srebrne spojrzenie od razu osiadło na oblanej słońcem twarzy, dostrzegło włosy targane popołudniowym wiatrem. Obracający się w palcach kluczyk zamarł pochwycony w pięść.
- Yakushimaru - przywitała go, podnosząc się z ławki. Nie obyło się bez wrażenia, że zardzewiała i lada moment rozlegnie się dźwięk skrzypiących zawiasów w stawach kolan; chociaż ciemnowłosy nie kazał jej na siebie czekać długo, a ona nie była robotem, któremu cokolwiek mogło się zastać. Bolały jednak napięte mięśnie i ścierpnięte od zbytniego prostowania ramiona. Zadzierając głowę, by zerknąć towarzyszowi w oczy, wyczuła nawet ucisk w karku. - Bubble tea za pierwszy trening. - Oferta padła nagle, nieco zbyt szybko; pozbawiona entuzjastycznej nuty wydawała się niemal dyplomatyczna. Jakby przedstawiała mu sztywne warunki nudnej umowy. Nim jednak zdążyłby odpowiedzieć, odetchnęła - zdecydowanie głośniej niż zazwyczaj; przebiło to nawet jej reakcję na kolejną walkę i bezsensowny rozlew krwi. - Ale wpierw chcę cię gdzieś zabrać... tylko ostrzegam, że będzie tam mało miejsca, więc bardzo możliwe, że będziesz zmuszony zostawić duet Sarkazmu z Ciętym Dowcipem przed drzwiami. Choć znając ciebie jakoś i tak to przemycisz.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
Mimo całego zaangażowania w przygotowywanie się do przyszłego egzaminu, nie był tym typem studenta, który stawiał naukę ponad dobrą zabawą. Nic dziwnego, że bez zająknięcia przyjął zaproszenie, choć oczywiście nie mógł darować sobie przynajmniej sekundowego droczenia. Gdy wystukiwał kolejne wiadomości, palce uderzały w ekran w takim tempie, że wydawało się, że nie poświęcał treści ani chwili zastanowienia. Kąciki ust chłopaka mimowolnie uniosły się wyżej, gdy na ekranie mignęło mu świeżo zrobione zdjęcie. Już wtedy mógł domyślić się, że kupno napoju nie było w pełni bezinteresowne, ale bliżej było mu do uznania tego za rekompensatę za wszystkie rzeczy, które dotychczas jej zasponsorował, choć nigdy nie wspomniał ani słowem nic na temat tego, że będzie musiała jakkolwiek mu się odpłacić.
Wsunąwszy zakładkę do książki, zatrzasnął ją i wstał z fotela, rozprostowując zastane kości. Nie przykładał większej wagi do ubioru – chwytał to, co miał pod ręką, bo akurat znalazło się w zasięgu jego ręki albo stopy, gdy przypadkiem nastąpił na rozrzucone po pokoju łachmany. Czarny zawsze pasował do czarnego. Przygotowanie do wyjścia zajęło mu dosłownie kilka minut i choć część włosów zaczesanych ręką do tyłu już zdążyła zsunąć się na jego czoło, przynajmniej nie wyglądał jak ktoś, kto ledwo wstał z łóżka.
Yakushimaru być może znał już jej sylwetkę aż za dobrze. Gdy tylko znalazł się w bramie dziedzińca, błyszczące tęczówki od razu namierzyły spojrzeniem Raikatsuji. Nie oczekiwał entuzjastycznego powitania, które pewnie byłoby dużo dziwniejsze niż sama oferta spotkania. Był dopiero w połowie drogi do ławki, z której właśnie wstawała, a już uniósł niedbale rękę w geście powitania, zerkając w bok na zabarwiony na czerwono napój.
„Bubble tea za pierwszy trening.”
Przechylił głowę na bok i uniósł brew, nie do końca wiedząc, o jaki trening jej chodziło. Już wcześniej przyszło mu na myśl, że nie kupiła tego za darmo, co najwidoczniej nie powstrzymało go przed sięgnięciem po plastikowy kubek i pociągnięcie łyka przez słomkę, wciąż z tym samym zastanowieniem wypisanym na twarzy.
— Mogłaś chociaż kurwa podtrzymać jego temperaturę spojrzeniem — rzucił zgryźliwie, krzywiąc usta w zaczepnym półuśmiechu i potrząsnął lekko letnią już herbatą. Nic jednak nie wskazywało na to, by nie docenił gestu albo na to, że zamierzał dalej narzekać i doszukiwać się dziury w całym. — Jaki tre- — zamilkł nagle, zamierając w bezruchu ze słomką przytkniętą do dolnej wargi. Minęło już trochę czasu, odkąd zawarli ten układ. Minęło go wystarczająco dużo, by Seiya mógł założyć, że Shiimaura zdążyła zrezygnować z tego pomysłu. Zrezygnowanie z niego było zresztą dużo rozsądniejszą opcją, a tymczasem odnosił wrażenie, że po kilku miesiącach postanowiła jednak zająć się na nowo niedokończonymi sprawami. — No nie pierdol, że zamierzasz tam wrócić. — Ukłucie złości, które odczuwał, było zaledwie powidokiem wkurwienia sprzed miesięcy. Mimo tego wraz z lekkim drgnięciem tęczówek, których wzrok spoczął nieco poniżej linii dziewczęcych oczu, mogła się domyślić, że zahaczył wzrokiem o niewielką bliznę, która była chyba najwymowniejszym przypomnieniem tego, co wtedy zaszło.
Ale przecież obiecał.
Zmarszczył brwi, a dłoń czarnowłosego drgnęła niespokojnie. Chyba tylko cudem nie zmiażdżył w niej cienkich ścianek kubka. Powstrzymywała go świadomość tego, że wydane na niego pieniądze poszłyby na marne, nawet jeśli było to tylko kilka jenów. Jej jenów. Pociągnął kolejny łyk, na koniec zagryzając zęby na słomce, zanim w ogóle zdecydował się zareagować na jej kolejne słowa. Uniósłszy spojrzenie ku szarawym tęczówkom, nie powstrzymał się od podejrzliwego zmrużenia oczu, gdy powoli zaczynał przyswajać do siebie kolejne niepasujące elementy. Jej głęboki oddech, słowa wyrzucane, jak z karabinu – może nie aż tak szybko, ale szybciej niż zwykle – dziwnie napięta postawa.
A może to z jego winy znów zgęstniała atmosfera? Swoim temperamentem potrafił ściąć ją w mgnieniu oka, a przecież jeszcze nie zdążył w pełni dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodziło.
— Mam je kurwa wbudowane w DNA, więc jakoś będziesz musiała to znieść. Może w trakcie wytłumaczysz mi, czemu nagle do tego wracamy?
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
- Po co? - Wzruszyła barkami, unosząc nadgarstek i wprawiając dłoń w ruch w okolicy jego torsu. - Przytul do piersi, powinno od razu skostnieć.
Droczyła się; znała Yakushimaru, jego ognisty temperament i mordercze w intensywności spojrzenie. Doświadczyła gorącej krwi dudniącej mu w żyłach, której puls przyspieszał podczas rozkwitu nowych siniaków i rozlewu czerwieni z pękniętych warg. Na podstawie zbyt wielu konkretnych sytuacji mogła założyć, że daleko mu było do bezdusznej maszyny, której serce nie działało jak należy. Prędzej sama prezentowała się jak pozbawiona empatii blaszana marionetka, choć, mimo wszystko, miała nadzieję, że również i on dostrzega luki w wytworzonej ochronnej barierze. Mogłaby właściwie pokusić się o rozjaśnienie nieścisłości; usiąść z nim kiedyś i poważnie porozmawiać o tym jak widzą te same rzeczy, ludzi i problemy. Może przedstawienie swojej perspektywy i zestawienie jej z cudzą dałoby szerszy obraz odblokowujący dotychczas zatrzaśnięte wrota w logice. Wbrew opryskliwości chłopaka domyślała się, że potrafi zachować odpowiedni takt, kiedy wymaga tego druga strona. W szpitalu zrobił wszystko co w swojej mocy, aby nie wydrążyć dziury w ścianie sierpowym, nie rozszarpać przypadkowo zaglądających do sali lekarzy na strzępy i nie wypaść z roli pozornie opanowanego i już choćby to dawało podstawy do wiary w jego bardziej protekcyjną, a mniej bezmyślnie agresywną wersję.
Nawet jeżeli nie ułatwiał jej przebicia się przez furiacki kokon, który sam utkał. Jak teraz.
Biorąc się pod boki spojrzała na niego z dołu; ewidentnie tłumiła westchnienie, dało się to zauważyć, gdy zacisnęła lekko usta, powolniej biorąc wdech przez nos. - Zamierzam - ucięła ostrzej, niemal wchodząc mu w słowo. - Tak jak powiedziałam w szpitalu. I tak jak się umówiliśmy. - Nie zapomniała jego niechęci; nastroju, w którym mieszał codzienną nonszalancję z upartością i oburzeniem. Nie chciał pozwolić jej na to, aby dalej działała według własnych standardów i doceniała to, w jakiś pokrętny sposób uważając, że jego pochmurność i przekleństwa brały się z potrzeby zapewnienia jej bezpieczeństwa, a nie przez zwykłe widzimisię podsycone męską dumą. Nie mogła jednak pozwolić na to, aby dyktował jej warunki. Nie był dzieckiem, któremu należały się cukierki, gdy tylko tupnie nogą. Rozpieszczenie, do którego najwidoczniej przywykł, a które zagwarantował sobie ciętością charakteru, musiało dawać mu wystarczająco dobre podłoże, żeby sądził, że złamie jej silną wolę - ale nawet on odpuścił. W tym pojedynku nie walczyli na pięści, jak raz miała więc szansę wygrać i nie planowała z tej okazji rezygnować.
- Chodź za mną.
Ściskane w palcach kluczyki od samochodu wylądowały w kieszeni dresowych spodni; dłoń mogła więc sięgnąć po drugi z napojów czekający na brzegu ławki. Gorzkawy smak grejpfruta nie wykrzywił jej warg, choć podobnie jak Yakushimaru pociągnęła spory łyk. Ruszyła w kierunku gmachu uczelni; niespiesznie, jeszcze niepotrzebnie wszystko rozciągając w czasie. Każdy krok był drobnym przysunięciem się do zdarzenia, którego nie była pewna. Mimo zaciętości szarego spojrzenia miała dziś w sobie coś niepodobnego do naturalnej powagi. Tam, gdzie zazwyczaj wkradała się pewność siebie, teraz zalęgło się rozdarcie. Nawet sposób w jaki się poruszała charakteryzowało zawahanie; o pół sekundy wolniejsza w chodzie, o pół cala niżej opuszczona broda, o jedno spojrzenie mniej w stronę rozmówcy. Detale na pozór nieistotne, dla niej burzyły cały koncept schematyczności. Lubiła porządek; lubiła harmonię i powtarzalność. Zmiany, wywołane emocjami, naruszały strefę jej komfortu wystarczająco, by wewnętrznie atakowała sama siebie jak nieuleczony organizm.
Wspięła się jednak po stopniach i przeszła przez hol, praktycznie nic mu nie wyjaśniając. Powinno jej być już wszystko jedno; obojętnie czy szedł tuż obok, czy trzymał się z tyłu i ostatecznie zrezygnował. Nieistotne jak bardzo napierał i czy w ogóle postanowił to robić. Strzelała, że nie. Bywał głośny, irytujący i niepojęcie aktywny w sprawach interpersonalnych, jeżeli te sprawy rozwiązywało się ciosem w szczękę; ale bywał też stłumiony, z zaciśniętymi zębami, z cieniem zasnuwającym intensywność tęczówek.
Wrzuciła plastikowe opakowanie do mijanego kontenera; rozległ się dźwięk gniecionego worka i mniej więcej tyle słyszała w odmętach czaszki, kiedy w równie brutalny sposób miażdżyła obawy czy słusznie postępuje. Mogła to zrobić już wieki temu. Miesiąc wstecz. Wtedy w sali szpitalnej. Mogła do niego zadzwonić i poprosić, aby przyjechał o trzeciej w nocy lub otworzył drzwi, żeby sama mogła wejść. Mogła spojrzeć w oczy i przyznać się, że chce mu coś pokazać; zrobić to na co sam nigdy się nie zdecydował. Bo nie wątpiła, że miał swoje demony, od których klatka żeber robiła się za ciasna. Że nie sypiał dobrze, kiedy mijany przed zajęciami ocierał powieki z resztek koszmarów. Choć tyle wieczorów spędzili na wymianie wiadomości dalej znała jedynie liche podstawy jego osobowości. Zapytana gdzie imprezuje najczęściej rzuciłaby na wydechu listę klubów o których ma pojęcie, ale gdyby ktoś szturchnął ją i szepnął zaciekawiony co do ulubionego koloru, dania albo strachu zamarłaby w pół myśli. Kojarzyła jego obraz tylko przez pryzmat głośnej muzyki i alkoholu, ale prywatnie?
Prywatnie nie wiedziała o nim nic poza tym, że bluzgając pod nosem i wyglądając przy tym komicznie, niósł kwiaty, na których kompletnie się nie znał, bo o nie poprosiła.
Gwałtownie odetchnęła, przystając.
Przeszli przez główny hol i skręcili w jeden z węższych korytarzy, wkrótce docierając do tylnych schodów ewakuacyjnych. Stamtąd prosta droga w dół, do pomieszczeń uznanych za magazyny oraz drzwi zwykle zamkniętych na kłódkę, prawdopodobnie do podziemnej strefy przeznaczonej na piwnice. W palcach Raikatsuji znów zadzwoniły klucze; tym razem nie pasowałyby do stacyjki w samochodzie. Obracała metalowe zawiniątko z niepodobną do siebie nerwowością.
- Być może kiedyś funkcjonowały jako schrony podczas drugiej wojny światowej, może były jedynie schowkami na różne rzeczy, nim budynek się nie rozrósł i nie można było poprzenosić sprzętów w bardziej przystępne wizualnie miejsca. Pewnie co człowiek to inna plotka. W każdym razie pierwsza komora po prawej to bagażownia na stare projekty technologiczne z wydziału automatyki i robotyki. Wielu absolwentów zapomina o skonstruowanych egzemplarzach, zwłaszcza, jeżeli nie były do końca mobilne i użyteczne. W ogólnym rozrachunku nikt nie lubi targać ze sobą śmieci. Szkoła traktuje to jednak jako formę recyklingu. Jeżeli brakuje kilku blaszek zawsze można zejść, pogrzebać w rupieciach i wyciągnąć co trzeba, rozmontować, zabrać dla siebie. Oczywiście, robi to personel, wykładowcy, którzy mają świra na punkcie kształcenia młodzieży. Dostałam klucz, bo jestem takim samym świrem jak belfer, który mi go dał. - Drgnął jej kącik ust, ale odchrząknęła pospiesznie, pozbywając się najwidoczniej iskry rozczulenia. Klucz trafił w zamek, ze zgrzytem odblokowując mechanizm. - Czasami tu przychodzę. - Odezwała się, wpatrzona w stare, niepasujące do reszty szkoły drzwi; drewniane i spróchniałe, przeżarte przez starą wilgoć, łatwe do wyłamania przy użyciu siły. - Tak po prostu, żeby pochodzić, poszwendać się. Pomyśleć. W środku nie ma światła... i chciałabym, żeby tak zostało. Te podziemne korytarze nie są zbyt obszerne, ale mają parę zakrętów. Nietrudno się tam poruszać. Wystarczy, żebyś trzymał się ściany. Chodzi o to... - Nabrała wdechu, raptownie obracając się bardziej do Yakushimaru. Wciąż trzymała dłoń na kluczu, ale twarz wreszcie zwróciła ku ciemnowłosemu, spoglądając na niego parą srebrnych, jelenich oczu. - Tam nic nie ma. Nic cię nie rozprasza. Żadnych dziwnych dźwięków, żadnych rozmów, zapachów - poza jednym, ziemistym, ale to też wkrótce znika, węch jakoś to neutralizuje. Nie ma żadnych kolorów, kształtów. Jesteś ty i twoje analizy. Brzmię jak wariatka? - Pytaniu towarzyszyło coś na kształt parsknięcia; usta barwy poziomek ponownie się zacisnęły, tym razem w gniewie na siebie, na naiwność jaką się teraz odznaczała. Wysunęła jednak klucz z zamka, wrzuciła go z powrotem do kieszeni i sięgnęła za starą klamkę, ostatecznie zamierając z palcami na chłodnym metalu. - Jeżeli tak, możemy się jeszcze wycofać. Trening brzmi w porządku.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.