Dziedziniec
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Pią 2 Wrz 2022 - 22:34
Dziedziniec


Przestronny plac ulokowany przed głównym wejściem do budynku Uniwersytetu, odgrodzony od drogi bezpiecznym pasem zieleni i niskim, białym murem wyznaczającym granice kampusu. W roku szkolnym dziedziniec przepełniony jest studentami, którzy spędzają swoje przerwy na świeżym powietrzu, otoczeni ozdobnymi drzewami. W zacienionym miejscu przy budynku znajduje się parking rowerowy z zadaszeniem, a tuż za nim tablica informacyjna obklejona starymi, wyblakłymi plakatami promującymi różne formy aktywności oferujące przez placówkę. Centralnym elementem brukowanego placu jest wysoki zegar ładowany energią słoneczną, dzięki czemu działa on bez przerwy przez okrągły rok. Zamontowany tuż za nim niewielki głośnik odtwarza co godzinę sygnały dźwiękowe, które przypominają wszystkim o nieuchronnym upływie czasu.

Haraedo
Sugiyama Nobuo

Nie 25 Wrz 2022 - 15:25
Gdy dowiedział się o wycieku od razu skontaktował się z Yago – jego reakcja była niemalże natychmiastowa, a podjęcie jedynej słusznej decyzji zajęło mu dosłownie chwilę. Zerwał się, zgarnąwszy najpotrzebniejsze rzeczy (w tym swoje sztylety sai), podejmując również decyzję, że tuszowanie wszystkiego należy zacząć od źródła, czyli uniwersytetu, w końcu pierwszą ofiarą był młody student. Reszta była w podobnym wieku.
    Jasny blask księżyca starał się oświetlać skąpane w mroku części uniwersyteckiego dziedzińca. Plac o tej porze był pusty, a wtargnięcie na teren placówki mogłoby zostać uznane za wykroczenie, ale czy naprawdę powinni się tym przejmować podczas gdy na wolności był morderca, a informacje, które powinny być utajnione przelatywały służbom przez palce? Bez problemu przedostali się bez biały murek i wyznaczające terytorium uczelni zarośla.
    Zatrzymał się na chwilę, zwracając się w stronę towarzyszki. Materiał na jego twarzy poruszył się delikatnie, jakby rozwarł usta lub zmarszczył nos. Wydał z siebie stłumione chrząknięcie, a następnie głośno przełknął pozostałości śliny zalegające w gardle.
    — Nie mam pojęcia skąd taki przeciek — powiedział tylko, ruszając przed siebie. Rozglądał się dookoła, jakby chciał się upewnić, że w pobliżu na pewno nikogo nie ma, w końcu nie było pewności, że byli tu sami, może ktoś inny również wpadł na podobny pomysł. Doszukiwanie się dodatkowych informacji w źródła było raczej częstym zabiegiem, chociaż może nie po takim czasie... Minęły już trzy miesiące. — Dysponujemy w ogóle jakimiś dodatkowymi informacjami? Jakimiś, które nie zostały podane do użytku publicznego? — zapytał lekko podirytowany, bo wciąż nie mógł pojąć jakim cudem doszło do czegoś takiego. No i doskonale wiedział, że to on będzie musiał się zająć ogarnięciem tego rozgardiaszu. Całe szczęście, że nie był z tym wszystkim sam, że miał u boku Yago, która niewątpliwie była najlepszym wsparciem jakie mógł sobie wymarzyć.
    Ruszył na lewą stroną, żeby nie stać po środku placu. Krótkim ruchem dłoni dał znać, by partnerka podążyła za nim i podzieliła się większą ilością informacji, o ile jakiekolwiek mieli. Niestety spontaniczność tej akcji nie dała im zbyt wiele czasu na przygotowanie się.

Ubiór: czarny mundur, ciemne spodnie przylegające do nóg, wygodne buty. Przy pasie przyczepione sztylety sai. Na twarzy hebanowa maska z oddychającego materiału (zakrywająca usta, nos i policzki). Na plecach plecak z przenośną apteczką.

z tematu, bo użytkowniczka nieaktywna.


Ostatnio zmieniony przez Sugiyama Nobuo dnia Wto 9 Maj 2023 - 15:13, w całości zmieniany 1 raz
Sugiyama Nobuo

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

X

Wto 9 Maj 2023 - 1:30
Wanabe Iwasa
11|05|2037;
ok. 17:00

Złość gromadziła się w kącikach ściągniętych warg; zaciskał je na filtrze papierosa, wciąż nieodpalonego. Nie było szans na decyzję, co wkurwia go bardziej - niemożność znalezienia zapalniczki czy jednak myśl, że Reimi raz jeszcze potraktowała go jak śmiecia. Zdeptała pod butem, nawet się nie zatrzymując - tak samo robił z petami, gdy z fajki nie zostanie nic godnego splunięcia. Potrafił, w pewien sposób, bo w rzeczywistości nikt o zdrowych zmysłach nie byłby w stanie przyzwyczaić się do tego, aby zrozumieć jej chaotyczny temperament. Z dnia na dzień spotykał się z zupełnie nowymi elementami nadgorliwej osobowości. Te fragmenty nie różniły się niczym od tnących kawałków rozbitego szkła; starał się je możliwie najsensowniej poskładać, aby stworzyły całość, ale ilekroć zdawało mu się, że widzi odpowiedni obraz w skonstruowanym przez siebie zwierciadle, okazywało się nagle, że przez pęknięcia nie jest w stanie zarejestrować prawdziwych kształtów. Czegoś brakowało i nim domyślał się w którym punkcie, dostrzegał, że palce ma całe we krwi, że to go osłabiło i jeśli chce spróbować ponownie musi odejść, zaleczyć rany, zatamować obrażenia i poczekać cierpliwie aż się z nich wyliże.
Nie był cierpliwy.
Żadną miarą nie potrafił dać sobie spokoju. Gdyby posłuchał Baisoteia - rówieśnika, z którym przyszło mu pracować przy wielu projektach, jedynego faktycznego kompana i człowieka, którego numer telefonu z łaską wpisał w listę pod sensowną nazwą, a nie jedynie losową zbieraniną znaków - być może nie stałby teraz przed bramą uniwersytetu, nie szukałby po kieszeniach zapalniczki, nie wściekałby się na to jak bardzo chce i nie chce zobaczyć dziewczyny, na którą zrzucał cała winę za swój nałóg.
Bo zdawał sobie sprawę, że kiedy tylko wejdzie mu w kadr, gdy wychwyci jej cholerne włosy, mknąca w ślad za nią jakby z każdym krokiem ciągnęła za sobą wstęgi płynnego ognia, i gdy dojrzy uśmiech, zastygający na twarzy w zbyt dobrze mu znanym wyrazie triumfu i prowokacji - wtedy nie wytrzyma i znów uderzy w dopiero co uzbierane puzzle szkła, znów porani sobie nadgarstki i mięśnie przeszyje impuls bólu. Nienawidził jej za to jak słaby się stał z jej powodu; nienawidził kształtu ust, przybieranego, gdy kolejny raz kazała mu się odwalić. Gdy zrywała z nim jak z psem, którego spuszcza się ze smyczy i każe pognać w las. W gardle rozpychała się gula - upokorzenia i irytacji, bo mimo ciągłej nienawiści, kochał ją zdecydowanie bardziej. Zbyt długo się znali; za długo docierali do siebie, by teraz był w stanie wyprzeć ją z pamięci. Usuwając z życia, usunąłby zbyt sporą cząstkę siebie.
Choć zwykle przewracał na to oczami, gdy przyjaciele w ironicznym podszyciu wyrzucali mu, jak przylgnął do Hyeon, jak wżarła się w niego niczym rak, to koniec końców musiał przyznać rację: jako choroba była już zbyt rozległa i zaawansowana. Pozbywając się jej, pozbyłby się setek dokonanych wyborów, wspomnień, błędów i głupich radości. Nie zostałoby nic, co znał i tolerował.
Więc kiedy przed trzema tygodniami ujrzał wiadomość, by dali sobie spokój, chodził wokół jak struty. Tak długo, aż nie postanowił zjawić się przed uniwersytetem - dziwnym zbiegiem okoliczności w czasie, w którym kończyła zajęcia. Podjeżdżając autem, które zaparkował, oczywiście przypadkiem, akurat w miejscu, z którego będzie mieć idealny wgląd w bramę; w przejście, które Reimi zmuszona będzie przekroczyć, aby wydostać się z terenów uczelni.
Jaki był żałosny.
Pozbył się papierosa, wyrzucając go gdzieś za siebie, w kierunku kratki studzienki kanalizacyjnej. Usłyszał jej głos; z żadnym innym brzmieniem nie pomyliłby tej żywiołowości; tych nut drgających rozbawieniem i butnością. Nawet nie zauważył, kiedy ruszył przed siebie; gdy przeciął jezdnię, nie rozglądając się na boki. Zmierzwione przez wiatr włosy ułożył automatycznie, przeczesując je palcami, które - nim się obejrzał - przemknęły na kark, a potem nagle leżały już oparte o bark Hyeon, o szczupłe ramię, na którym zwarł zbyt brutalny chwyt, zatrzymując ją w pół kroku.
Jakieś dziewczyny zerknęły ku nim, cichnąc w swoich durnych śmiechach - czy były to koleżanki Reimi, czy przypadkowe studentki, to już go nie interesowało. Para ciemnych, sokolich ślepi wpatrywała się w ładną buźkę byłej dziewczyny, łowiąc z grymasów... co? Cwaniackość? Pogardę? Neutralną, pełną wyzwań beztroskę?
- Nie odpowiadasz na moje wiadomości, Rei - rzucił na przywitanie, pochylając się do niej; odrobinę, aby zejść głosem do konspiracji. - Przestaniesz się wreszcie dąsać? To już się robi nudne.

DODATKOWE INFORMACJE
Wanabe Iwasa; 21 lat; 187 centymetrów wzrostu; 93 kilogramy wagi;
student kryminalistyki i kryminologii na uniwersytecie Fukkatsu, trzeci rok;
włosy w ciemnym brązie wpadającym w czerń; oczy tego samego miksu;
tatuaże;
ubiór;


 @Hyeon Reimi
X

Hyeon Reimi ubóstwia ten post.

Hyeon Reimi

Wto 27 Cze 2023 - 22:55
Trajkotanie krążące z ust do ust, odbijało się o jej uszy, o skruszoną uwagę, nie odnajdując odniesienia w treści wypowiadanej wydętymi z rozdrażnienia wargami. Kiepski w swym ujęciu żart i tak został przyjęty śmiechem i miała wrażanie, ze odgrywa na scenie komiczną scenę. Czy ona do kurwy była klaunem? Dwie, stłumione piwnym brązem tęczówki przeskakiwały z twarzy na twarz, bezskutecznie próbując odnaleźć źródło ukojenia. Nawet jeśli doskonale wiedziała, że żadnego tu nie znajdzie. A durne teksty fruwające jak pociski między grupą studentek, tylko podsycały coraz wyraźniejszy splot napięcia, które krążyło pod skórą.
Za długo go nie było
Drgnęła, jakoś wolno, kierując wzrok w stronę autorki słów, bo zdała sobie sprawę, że słowa uderzyły ją wściekłą oczywistością. Zwęziła wargi, wypluwając naciskiem niedopalony papieros. I tak nienawidziła tego gówna. Paliła dla towarzystwa. Dla niego. A może przez niego i tę cholerną woń dymu, którą wdychała za każdym razem, gdy z tak gniewną pasją sięgał jej ust. Tak, zdecydowanie za długo go nie było. Nie miało znaczenia, że to ona ucięła kontakt, że tonąc we własnej furii, wyrwała się na powierzchnię, pragnąć rozpaczliwie oddechu. Odwyku. Nałóg i tak wracał. I doprowadzał ją do szewskiej pasji samym faktem istnienia. I brakiem obecności, która przytłaczała wszystkie inne. Jeden jedyny, potrafił udźwignąć ciężar jej charakteru, nie dając wepchnąć pod but, jak robiła z innymi. Niemal wszystkimi, nie dając większej szansy, by ktokolwiek, usadził ją w miejscu.
- Dobra, ja się zmywam - rzuciła w przestrzeń, nawet nie przyglądając się, czy którakolwiek z dziewcząt przyjęła do wiadomości lądujący ostro, dźwięczną tonacją głosu. Być może, gdyby się nie odzywała, można byłoby pomylić ją z szeregiem uroczych istot, pilnie i naiwnie strzegących swojej społecznej cnoty, jakby pokazanie swojej prawdziwej natury, było paskudnym grzechem. Cóż, widocznie była grzesznicą.
- Miałaś z nami iść na karaoke! Obiecałaś sesję... - wypaliła jedna, zrywając się z miejsca i jak cień startując za dziewczyną. Reimi z westchnieniem obróciła się raz, zwalniając kroku dopiero, gdy znalazła się za schodami, wkraczając na uniwersytecki dziedziniec. Zrzuciła z ramienia plecak, który zawisł luźno na przedramieniu, by w końcu zmierzyć się z podążającą za nią gromadką. Lubiła właściwie tylko jedną z dziewcząt, niemal intuicyjnie wyczuwając fałsz spijanych korzyści, kąciki uśmiechu rozciągnęły się kpiarsko, podkreślone krwistą czerwienią kolorowego błyszczyka, który dziś miała ochotę rozmazać. Niekoniecznie na własnych wargach - Już się rozpędziłam... - i byłaby dodała coś więcej, może zabawnego, ale w kilku kolejnych sekundach, zadziały się jednocześnie dwie rzeczy.
Na twarzy przyjaciółki, nie dostrzegła niczego, co znała do tej pory, przypisując szereg emocji - rozbawienia, żalu, ani prośby nawet. Było coś innego, interesującego, bardziej nieoczekiwanego. Mieszanka ułamanego zaskoczenia, fascynacji i... szarpnięcie. Potem woń tytoniu i silny dotyk, zbyt rozpoznawalny, by mogła mieć chociaż cień wątpliwości, czyja dłoń zakleszczyła się na jej ramieniu. Boleśnie. A ból, jak dziki, rozpalony odpowiednik jej gniewu - przyniósł przyjemność. Rozlewającą się równo z przechyleniem głowy i jej płynnym zwrotem ku niemu. Ciche tchnienie, niemal beztroskie, gdy spojrzenie prześledziło linię długich palców, by finalnie uczepić się spojrzenia, niby szponami - W łóżku bywasz gwałtowniejszy - odpowiedziała, jak gdyby nie usłyszała żadnego z wypowiedzianych przez chłopaka słów. Szarpnęła ramieniem, chociaż nie wkładała w ruch zbyt wiele siły. Z każdego słowa czerpała satysfakcję. Był tu. Nawet jak cholernie się spóźniał - Tęskniłeś? - zapytała miękko, beztrosko, chociaż czające się w tonie wyzwanie, było mu znane zbyt mocno, by nie zapamiętał, że właśnie pętała w słowach iskrzącą burzę. odwróciła się tak, by mieć męską sylwetkę dokładnie przed sobą. Zadarła brodę wyżej, wspięła się lekko na palce, ignorując zaciśniętą na skórze rękę. Uśmiechnęła się lekko, dokładnie tak, jak robiły to niewinne dziewczęta. Drobność własnych dłoni, bez zawahania ułożyła na męskiej piersi, wyżej jednak, jak gdyby kolejnym krokiem, było zaczepienie paznokci i szew koszulki i rozdarła ich całą długość. Pochyliła się, chcąc by usłyszał zniżony do wibrującego szeptu głos.
- Kocham sposób, w jaki mnie nienawidzisz.

| Strój + długie, wiązane wyżej, czerwone trampki; rozpuszczona rudość włosów.

Hyeon Reimi

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

X

Czw 29 Cze 2023 - 4:34
Wanabe Iwasa

Spojrzenie, jak harpie pazury, wczepione w umysł, wywołało przyjemny prąd. Mrowienie rozlało się wpierw u podstawy czaszki, ale zaraz spłynęło zimnymi kolcami wzdłuż karku, trasy tworzonej przez wypukłości kręgosłupa; osiadło na lędźwiach, przypominając mu, do czego go zwykle potrzebowała. Bo, do czego zdążył się przyzwyczaić, wiele z ich rozmów, zwłaszcza sprzeczek, sprowadzało się do tego nieszczęsnego stwierdzenia: że w łóżku był najgwałtowniejszy.
- Nie ma tu łóżka - wycedzone stwierdzenie, jak gęsta piana wścieklizny, nieomal spłynęło po ustach. Zamknął jednak wargi, tocząc wzrokiem po rozanielonej twarzy dziewczyny, po gładkiej masce ulepionej z tworzywa pozorów i pięknej prowokacji. Satysfakcjonowało ją, że pogrywanie okazuje się tak proste. Zwłaszcza z nim. Że starczy obietnica, uśmiech albo jedno przelotne zerknięcie, rzucone spod gęstości czarnych rzęs, aby chwyt, jakim ją zatrzymał, odrobinę zelżał. Musiał się pilnować, aby jej nie puścić; by w miarę rozwoju sytuacji palce zewrzeć mocniej, przyciągnąć ją bliżej siebie. Szarpnąć.
Tym razem nie dała mu powodu do takiego zachowania; sama naparła na jego pierś, drobnością dłoni wspinając się ku górze, mnąc przy tym materiał koszulki, czując, z pewnością, pod dotykiem huki uderzającego serca. Czy tęsknił?
- Nie dodawaj sobie, Rei - stanowczo zanegował, ale rozognienie z jakim się wpatrywał, tnące oblicze tej żywej, ognistej furii, równie konsekwentnie poddawało gorliwość zaprzeczenia wątpliwości. Mógł panować nad tonem - niską, schrypniętą nutą, przez wielu porównywaną do pomruku silnika, do nocnej, drzemiącej w mrokach bestii. Mógł zaciskać zęby, nie ukazując emocji, nie kwapiąc się na uśmiech albo skrzywienie. Mógł wiele, ale zawsze pojawiała się w tej ochronnej, wystudiowanej do cna postawie jakaś wyrwa, mała szczelina, luka w konstrukcji, nadłamanie, usterka umożliwiająca wtoczenie do środka trucizny. Otępiały zbyt dobrze kojarzonym aromatem jej perfum i zamroczony piwnym odcieniem pierścieni oczu zachowywał się nagle, jakby coś w nim pękło.
Destrukcyjny wpływ Hyeon odzierał go z godności. Czuł się jak na rauszu; przeholował z używką, odłączył się od świata. Nie panował nad reakcjami, nad tym, jak pochylił się ku niej, by wyłapać szept wyznania. Nad tym, jak wolna dłoń oparła się na jej policzku. Czule. Jak kciuk pogładził ją ostrożnie po brodzie, palce przemknęły po skórze. Wydarł z kadru stojące nieopodal dziewczyny; jedna z nich w mało subtelny sposób biła się z myślami. Chciała przerwać przedstawienie, ale umilkła gwałtownie. Zdążyła raptem nabrać haustu powietrza, to powietrze utknęło jej jednak w krtani, gdy ujrzała, jak wcześniej przymilna ręka łapie Reimi za żuchwę, jak zadziera jej głowę wyżej; zmuszając do uniesienia wzroku, do pełnej koncentracji.
Z warg dziewczyny uleciało tylko nieme: hej... - które zagłuszyło nawet niezbyt głośne, nerwowe odetchnięcie Iwasy. Gorący podmuch frustracji opadł na usta Hyeon; na nich też osiadł wzrok mężczyzny przyciągany potęgą równą opiłkom wrzuconym w pole magnesu.
- Dziś wieczór impreza. Nie muszę ci chyba przypominać, że obiecałaś na nią przyjść. - W miękką tkankę szczęk wbiły się paznokcie. - W moim towarzystwie - podkreślił, z ociągnięciem wznosząc jastrzębie spojrzenie na jej oczy.
Wpatrywał się w nie - robiłby to bez końca, jak pogrążony w delirium narkoman. Ale czas działał jak zawsze na niekorzyść. Wychwytywał już napięcie rosnące w grupce znajomych Reimi dziewcząt; narastającą w nich motywację, aby przerwać spektakl. Jeżeli przegnie, zaczną się krzyki. Wnerwiające piski, choć każda z nich zapewne wiedziała, kim był.
Kim jest dla Hyeon.
- Możesz przyprowadzić przyjaciółki - szyderstwa nie krył. - Znajdzie się dla nich miła partia. Szkoda marnować ciekawe spotkanie. Wybawmy się wszyscy.
Pochylił plecy, zbliżając się do kochanki, wargami nie bez przypadku ocierając o jej skroń, o miejsce tuż przy kąciku powiek, o płatek ucha, przy którym się zatrzymał. Szept, jakim ją potraktował, zaznała w odosobnieniu. Z tej odległości dotarły do głębin dziewczęcej świadomości słowa - wszystko w towarzystwie męskich, znajomych perfum. I faktu, że brutalny nacisk zwiotczał, opuszki musnęły zagłębienie jej szyi z ponowną, fałszywą czułością, znalazłszy ostatecznie oparcie na karku, tuż przy kołnierzu koszulki. Wyrazy spływały z warg jadowitą słodyczą, gdy napór głaszczących mięśnie palców zdawał się nie cięższy niż tknięcie motylich skrzydeł.
- Nienawidzę sposobu w jaki mnie kochasz, Reimi - dźwięczał w nim uśmiech. - Co powiesz na przejażdżkę?

X

Hyeon Reimi ubóstwia ten post.

Hyeon Reimi

Sob 29 Lip 2023 - 20:44
Stała się głucha na wszystko niemal, co znajdowało się za nią. Nawet na próby ewentualnego zatrzymania. Z troski, czy nie - przestało mieć znaczenie. Uwagę wszystkich zmysłów, jak światło lampy ćmę, wołało ją do niego. Rozchyliła wargi, mimowolnie przesuwając językiem po dolnej wardze, jakby zebrały się tam cząstek jego obecności. Pozostałości pocałunku, którym dopadł ją, nim wyszła z mieszkania, gdy widzieli się ostatni raz. Wezbrana po skórą ekscytacja, z prędkością płynącej krwi, zatańczyła impulsem w rozszerzonych źrenicach. Na wszystkie istniejące i nieistniejące kami. Jak cholernie go teraz pragnęła. Ciepło uderzyło głośniej, szumiąc z krwią, dudniąc w skroniach, jak echo wybijające nierówny warkot serca.
- Rzadko ci to przeszkadzało - niemal wymruczała w odpowiedzi, nie starając się nawet hamować malowanej w źrenicach, zwycięskiej radości. I żywej prowokacji. Odetchnęła głębiej, chłonąc otulającą go woń, jak oferowany nagle narkotyk. Chciała nad nim władzy, zazdrośnie strzegąc tego, co do niej należało. A nie miała pojęcia nawet, czy wiedział, jaką on sam miał nad nią moc. Do tej pory nie rozumiała, co sprawiało, że potrafił nad nią zapanować, utrzymać na uwięzi. I chociaż zrywała się raz na jakiś czas, szarpali się gwałtownością, jedno bez drugiego nie umiało wytrzymać zbyt długo, złączeni w trującej symbiozie. Palce zaciśnięte na ramieniu, wywołały znajomy dreszcz, który zmieszał się z bólem. Stanowczość z jaką na nią patrzył. Pewność, która rozbijała niejedno ego, jeszcze zanim zrobiła to pięść. Wynagrodzi jej wszystko.. Za wszystko też ukarze.
- Nie muszę. Sam mi dodałeś - rozciągnęła malowane czerwienią usta szerzej, jaśniej, jeszcze bardziej uroczo. Nie oparła się własnej tęsknocie, by smukłość paliczków zatrzymać przy szyi i wbić paznokcie mocnej, jakby chciała oznaczyć miejsce, w które chciała później zatopić drobne ząbki. Nie oparła się, słysząc drażniący zmysły głos, co sięgał głębiej, niż mógłby przypuszczać. Mieszający się w nim gniew, duszona frustracja, napinała naprężone nagromadzone emocją granice, o które oboje się ocierali. Jak  Musiał to wiedzieć.  Słyszeć. Widziała to w oczach co więziły dzikość, gotową do rozerwania czegoś więcej, niż wciąż trzymany w szorstkich palcach, materiał jej koszulki. Czuła, jak pod cienką materią mięśnie chłopaka drgają, jak skóra napina się, gdy rysowała dotykiem wymyśloną ścieżkę. I gdyby nie czerń bezrękawnika, sięgnęłaby skóry nie tylko dłońmi.
Dokładnie w momencie, gdy wspięła się na palce, gdy woń męskich perfum uderzyła, prowokując i zmysły do wywołania gwałtownego dreszczu, który osiadł na kręgosłupie i wniknął głębiej. Zmrużyła powieki, oddechem kładąc się na brodzie i palcach, które musnęły jej policzkach. Ciało, niemal intuicyjnie, przylgnęło bardziej, chłonąc żar płynący z opuszków. Łaskotał, by bez ostrzeżenia zwiększyć nacisk. Zadarła głowę, odsłaniając gładkość szyi i wcięcie przy gardle, pozbawione jakichkolwiek zmian. I czerwieniejących znamion głębokich pocałunków, które często tam zostawiał. Przypominanie, że należała do niego.
- Pamiętam - odezwała się słodko i zrobiła krótką pauzę. Wsparta wciąż jedną dłonią przy szyi chłopaka, zahaczyła paznokciami o wyraźnie zrysowany obojczyk. Przylgnęła bliżej, ocierając się biodrem o jego bok i udo, prowokując jego i własną frustrację, wciąż dzielącej ich odległości - ...ale przypomnieć musisz, dlaczego mam iść w Twoim towarzystwie - nacisk na szczęce pożegnał uśmiech, ale witać musiał przygryzienie wargi, które rozmazało malowany na niej błyszczyk.  
Z niezadowolonym westchnieniem, opadła na pięty, chcąc obrócić się, przypominając o pozostawionych z tyłu koleżankach. Nie odsunęła się jednak ocal, zakleszczając niemal drobność paliczków, na wspartym barku - Yue... może zamiast na karaoke, pójdziesz z nami? Znajdę ci chłopaka - głos jej złagodniał ironiczną beztroską jakby scena pozbawiła ją ostrości. Przeczyło temu jej napięte emocją ciało. Zdążyła dostrzec, jak niepokój malujący się na twarzy dziewczyny zmienia się we wstyd, który liznął policzki czerwienią. Miała pełną, zadziorną świadomość, jakie wrażenie robił na niej i koleżankach Iwa oraz jego znajomi. I byłaby kontynuowała drobną, zachęcającą tyradę, gdyby nie nagła, wytrącająca równowagę myśli, bliskość. Wstrzymała oddech, poddając się ciepłu, które musnęło wrażliwe miejsca przy boku twarzy, tym samym oddając mu tą jedną formę uległości, którą z bezczelnością wyrywał skutecznie za każdym razem. Czuła jak gniew drażni skórę, jak delikatność piekli się nieistniejącym bólem, jak zapowiada i kusi, wciąż nie dając nic w zamian. Odchyliła głowę, czując silny, tętniący zawistną pożądliwością ucisk na karku. Szept rozlał się jak dźwięczne echo, które rozciągnęło wargi, gdy musnęły bok męskiej szczęki, pozostawiając  rozmazany ślad pomadki - Zabierz już mnie stąd - poprosiła szeptem, z bezczelną sobie manierą, przygryzające płatek ucha, by w kolejnej sekundzie odchylić się zwinnie, zwiększając między nimi dystans, tylko po to, by zatrzymać wargi tuż przed tymi, należącymi do Iwasy, jakby rozgniewana przedłużającą się obecnością na uczelni. I gdyby nie wyjątkowo krótka spódniczka, wspięłaby się wyżej, oplatając nogi wokół bioder, przylegając ściślej, karząc się zanieść do auta - ...ale najpierw mnie pocałuj zażądała z wyzwaniem gorąca, które łaskotało muśnięciem dzielący ich nieznośnie cal odległości.

@Warui Shin'ya
Hyeon Reimi

X ubóstwia ten post.

X

Pon 4 Wrz 2023 - 2:31
Wanabe Iwasa

Na wargi wpłynął uśmiech; pociągnął kącik ust w ironicznym: fakt, jakby i bez słów mógł potwierdzić, że rzeczywiście, rzadko mu to przeszkadzało. Ich spotkania napędzała chora impulsywność, niepodobna do niego, gdy siedział w auli, słuchając wykładów albo gdy wygłaszał jedną z przyszykowanych prezentacji na temat nowego systemu zbierania dowodów rzeczowych. Znajomi, zwłaszcza Baisotei, unosili brwi na widok jego radykalnych przemian. Imprezy? Chodził na nie jak każdy, jak każdy też sięgał po alkohol, podkręcał muzykę do maksimum, potrząsał torebeczką wypełnioną gramami uszczęśliwiających tabletek; a mimo tego coś się w nim zmieniało w towarzystwie Hyeon. Wzrok stawał mniej przytomny, źrenicę zasnuwała gęsta mgła ogłupienia. Nie potrzebował przy niej ani procentów, ani narkotyków. Starczyło, że chłonął jej zapach i ekspresywność ruchów. Tyle tylko, by patrzył jak przegryza zmysłowo dolną wargę. Znał przecież jej liche sztuczki; prowokowała go w ten najgorszy, bo kompletnie niezakamuflowany sposób. Całą sobą, w kompletnej arogancji, potwierdzała, że zdaje sobie sprawę z ciążącej na ramionach władzy; i że ta władza właściwie jej nie przeszkadza. Łańcuchy uczepione metalowego kagańca w swej żeliwnej wadze musiały wykańczać, a jednak z satysfakcją trzymała je w drobnej dłoni. "Taki już nasz los" - zdawała się sygnalizować. "Nie uciekniesz od tego, Wanabe".
Nie sądził, by w ogóle podjął się tej próby. Musiałby chcieć zerwać żelazną smycz, ale ilekroć docierały do niego takie opcje, często niemal wykrzykiwane przez przyjaciela, głuchł permanentnie. Odwracał głowę i wyłuskiwał z kieszeni telefon. Raz jeszcze pisał wiadomość; kolejny raz wybierał numer. Zachodził pod uczelnię, znając na pamięć rozkład jej zajęć. Jak dziś.
Był idiotą. Musiał być, skoro ilekroć się od niej uwalniał, zaczerpując ponad taflą oddechu wolności, przytroczona do kostki betonowa bryła znów ciągnęła go na dno. Zanim się obejrzał znów robił z siebie kretyna; znów trzymał dłoń na szczupłym biodrze, palcami wsuwając się za linię kusej spódnicy, znów niemal muskał rozgrzaną skórę wargami, pragnąc jednocześnie potraktować ją dobrze, jak traktuje się księżniczkę - z ujmującą delikatnością, a przy tym zaserwować mieszaninę impulsywnego bólu, zaznaczyć, zagryźć. Balansował na cienkiej granicy jak klaun spacerujący po linie nad przepaścią. Przechylał się to w jedną, to w drugą stronę, gdy zdawało się, że runie w tragicznym wypadku, nieoczekiwanie łapał równowagę, zmieniał kierunek. Ile miał tak jeszcze wytrzymać?
Musisz przypomnieć - mało subtelny dźwięk jej słów zamrowił w karku, jakby i tam dostał się jej głos, drobnymi igiełkami dreszczy manipulując jego psychiką. Ledwo widocznie się skrzywił, co równie dobrze mogło zostać odebrane jako imitacja zuchwałego, krzywego uśmieszku. Spoglądnął zaraz na koleżankę Reimi; tę, której oblicze przybrało kolor dojrzałej wiśni, bo najwidoczniej Hyeon lubiła zawstydzać absolutnie wszystkich w swoim towarzystwie.
- Sądzę, że po prostu pójdziesz w moim towarzystwie - odezwał się już po tym, jak Yue odwróciła twarz, na poły zażenowana i zła, że ktoś znów wytykał jej brak powodzenia. W rzeczywistości Iwasa sądził, że była całkiem ładna. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, z pewnością nie dałaby rady podjąć walki z oryginalnością Reimi, jednak jej rysy były regularne, usta pełne, a oczy, nawet teraz, gdy wypełniły się szklistą powłoką wstydu, zdawały się lśnić zupełnie nadzwyczajną fuzją zieleni i brązu. Na złość Hyeon mógłby zostać nowym chłopakiem Yue; Rei nie musiałaby za daleko szukać. Miał to już nawet na końcu języka; czuł cierpkość satysfakcji, sarkazm oblepiający propozycję. Nie zdążył jednak z wymyślnym żartem, bo uwaga znów przeskoczyła na zupełnie inne tory. Skupiła się na dłoni na karku, zadrapującej skórę i na niewielkim ciężarze opartym o jego pierś, gdy przylgnięta do ciała rudowłosa starała się wytrącić go z równowagi.
Zbyt, cholera, skutecznie.
Była niecierpliwa prawie tak samo jak on, ale w tym zestawieniu przynajmniej niczego sobie nie odmawiała. Gryzła, gdy miała na to ochotę, przed czym osobiście się wzbronił. Dotykała go i oznaczała, co tym razem jemu przychodziło z oporną powolnością, jakby cały czas na coś czekał. Na coś, co musiał dostać, aby przestać trzymać ją na dystans.
Może dlatego, gdy usłyszał żądanie, omal nie wybuchnął śmiechem.
Rozbawienie wyrwało mu się tylko w formie parsknięcia, gdy nieoczekiwanie wyprostował plecy, odsuwając się od Reimi na odległość niszczącą wyjątkowość tej intymnej chwili. Wpierw mnie pocałuj? Spojrzał na nią z góry ciemnym wzrokiem.
- Nie stawisz mi warunków, Rei - przypomniał rozweselony, choć w tym rozweseleniu kryła się groźna warstwa podszycia. - Nie, póki nie użyjesz tych ust do potulnego przytaknięcia. Tak trudno powiedzieć normalne: "oczywiście, że - jak obiecałaś - zjawisz się w Collision Space o dwudziestej drugiej w moim niesamowicie cudownym towarzystwie"? Jeżeli potrzebujesz, możesz potrenować kwestię w moim aucie.
Zabierz już mnie stąd.
Wciąż trzymał dłoń na jej smukłym karku, jak właściciel obejmujący niesfornego psa. Nie wątpił, że Hyeon, choć daleko jej było do kundla z ulicy, równie jak on byłaby w stanie pogryźć rękę do mięsnej miazgi. Na sama myśl w ślepiach Iwasy zabłysł refleks uznania dla niej.
Trudno było trzymać gardę, gdy miał ją tak blisko.

X

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Nie 26 Lis 2023 - 18:31
26|09|2037; ok. godziny 17:30;

W ciągu piętnastu minut zimna herbata zdążyła wyrównać temperaturę z letnim otoczeniem - obydwa plastikowe opakowania, wetknięte w tekturową podkładkę, zwracały uwagę na ławce przeraźliwą intensywnością barw. Sama Raikatsuji siedziała obok jak na szpilkach. Zewnętrznie prezentowała się niewzruszenie, niczym nie różniąc od jednego ze szkolnych pomników. Podobnie jak on charakteryzowała się arystokratycznie bladą cerą na tle przemykających gdzieś w oddali opalonych studentów, oczy wbite miała nieruchomo przed siebie, gdzieś poza obręb dziedzińca, jakby była w stanie odłączyć od siebie zmysł wzroku i puścić go drogą jak rozentuzjazmowanego szczeniaka, który wytropi właściciela biegnąc meandrami miasta prosto w jego objęcia. Jedynie zahaczony o oparcie ławki łokieć udowadniał, że buzuje w niej krew - na końcu ręki palce bawiły się nerwowo kluczykami od samochodu.
Za dużo analizowała. Powinna choć raz strzepnąć z biurka swojego umysłu piętrzące się dokumenty. Po brzegi wypełniało je stałe "a co jeśli?" i "a gdyby tak...". Przez mnogość wątpliwości nie dokonywała koniec końców żadnego wyboru. Trwała w miejscu, z ustami zaklejonymi na amen, z żyłami, w które wlano szybkoschnący cement. Czasami zastanawiała się czego potrzeba, aby sznury zadzierzgnięte na nadgarstkach, oplatające uda, wepchnięte między wargi z krwawiącymi od tarcia kącikami wreszcie pękły. Może dziś był właśnie taki dzień i wysłanie Yakushimaru wiadomości z prośbą o spotkanie, czego nie robiła zbyt często, o ile w ogóle potrafiłaby sobie przypomnieć choć jedną taką sytuację, było drobnym krokiem naprzód. Naprężeniem liny poprzez przesunięcie nogi. Jeżeli tak, wiele ją to kosztowało. Ucisk w żołądku nie pozwalał o sobie zapomnieć. Stres, wykluczony podczas przedstawiania najróżniejszych prezentacji na wykładach, wybudził się z głębokiej drzemki. I trawiony głodem kąsał jej żołądek, zakleszczał między kłami rozkołatane serce. Miała wrażenie, że próbuje przepchnąć się nawet przez gardło, którego krtań stawiała czynny opór, zaciskając się do wielkości główki szpilki. Nonsens, że tak się denerwowała. W gruncie rzeczy wiedziała, że nie było czym.
Walka istniała tylko w niej. Trujące opary przedarły się spod źle zamkniętych drzwi, a ona zbyt długo to ignorowała. Z każdym porannym wdechem pozwalała, by gęstniała mgła kłębiąca się wewnątrz czaszki, przykrywając wszystko wokół. I żałowała, że to wciąż zjawisko dostrzegalne tylko przez nią. Wpuszczając tu Seiyę musiała pogodzić się z faktem, że niczego nie zauważy, być może wykrzywi się w ten znajomy, drażniąco rozbawiony wyraz. Rozłoży ręce i powie: o co tyle szumu, mała? Nic tutaj nie ma.
Może faktycznie nie było.
Nie zdążyła jednak zaplanować ewentualnej ucieczki. Nawet jeżeli się zawahała, w bramie dziedzińca dostrzegła znajomą sylwetkę i zwykła, ludzka powinność wygrała z tchórzostwem. Srebrne spojrzenie od razu osiadło na oblanej słońcem twarzy, dostrzegło włosy targane popołudniowym wiatrem. Obracający się w palcach kluczyk zamarł pochwycony w pięść.
- Yakushimaru - przywitała go, podnosząc się z ławki. Nie obyło się bez wrażenia, że zardzewiała i lada moment rozlegnie się dźwięk skrzypiących zawiasów w stawach kolan; chociaż ciemnowłosy nie kazał jej na siebie czekać długo, a ona nie była robotem, któremu cokolwiek mogło się zastać. Bolały jednak napięte mięśnie i ścierpnięte od zbytniego prostowania ramiona. Zadzierając głowę, by zerknąć towarzyszowi w oczy, wyczuła nawet ucisk w karku. - Bubble tea za pierwszy trening. - Oferta padła nagle, nieco zbyt szybko; pozbawiona entuzjastycznej nuty wydawała się niemal dyplomatyczna. Jakby przedstawiała mu sztywne warunki nudnej umowy. Nim jednak zdążyłby odpowiedzieć, odetchnęła - zdecydowanie głośniej niż zazwyczaj; przebiło to nawet jej reakcję na kolejną walkę i bezsensowny rozlew krwi. - Ale wpierw chcę cię gdzieś zabrać... tylko ostrzegam, że będzie tam mało miejsca, więc bardzo możliwe, że będziesz zmuszony zostawić duet Sarkazmu z Ciętym Dowcipem przed drzwiami. Choć znając ciebie jakoś i tak to przemycisz.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.

Yakushimaru Seiya

Sro 29 Lis 2023 - 16:50
Nagła propozycja wyjścia była dziwna, ale nie niecodzienna. Inicjowane przez Shiimaurę spotkania mógł zliczyć na palcach jednej ręki, bo zwykle to on zasypywał jej skrzynkę wiadomościami do tego stopnia, że ilość wibracji miotających telefonem mogła być nie do zniesienia. Dziś milczał, ale tylko dlatego, że miał czemu poświęcić swoją uwagę. Pokryte tatuażami dłonie nijak pasowały do topornego podręcznika, którego strony przewracał za każdym razem, gdy spojrzenie dotarło do końca ostatniej linijki na rozkładówce. Po drodze zapoznawał się z obrazkowymi schematami, które nie zawsze od razu zapadały mu w pamięci. Było dużo prościej, gdy na ułożonej obok kartce samodzielnie odtwarzał ich udoskonaloną wersję. Choć jego prace były pozbawione kolorów, które zostały wykorzystane w książce, wystarczył sam fakt, że własną ręką stworzył rysunek, jakby kartka stanowiła medium do wyrycia w pamięci nowej wiedzy.
  Mimo całego zaangażowania w przygotowywanie się do przyszłego egzaminu, nie był tym typem studenta, który stawiał naukę ponad dobrą zabawą. Nic dziwnego, że bez zająknięcia przyjął zaproszenie, choć oczywiście nie mógł darować sobie przynajmniej sekundowego droczenia. Gdy wystukiwał kolejne wiadomości, palce uderzały w ekran w takim tempie, że wydawało się, że nie poświęcał treści ani chwili zastanowienia. Kąciki ust chłopaka mimowolnie uniosły się wyżej, gdy na ekranie mignęło mu świeżo zrobione zdjęcie. Już wtedy mógł domyślić się, że kupno napoju nie było w pełni bezinteresowne, ale bliżej było mu do uznania tego za rekompensatę za wszystkie rzeczy, które dotychczas jej zasponsorował, choć nigdy nie wspomniał ani słowem nic na temat tego, że będzie musiała jakkolwiek mu się odpłacić.
  Wsunąwszy zakładkę do książki, zatrzasnął ją i wstał z fotela, rozprostowując zastane kości. Nie przykładał większej wagi do ubioru – chwytał to, co miał pod ręką, bo akurat znalazło się w zasięgu jego ręki albo stopy, gdy przypadkiem nastąpił na rozrzucone po pokoju łachmany. Czarny zawsze pasował do czarnego. Przygotowanie do wyjścia zajęło mu dosłownie kilka minut i choć część włosów zaczesanych ręką do tyłu już zdążyła zsunąć się na jego czoło, przynajmniej nie wyglądał jak ktoś, kto ledwo wstał z łóżka.
  Yakushimaru być może znał już jej sylwetkę aż za dobrze. Gdy tylko znalazł się w bramie dziedzińca, błyszczące tęczówki od razu namierzyły spojrzeniem Raikatsuji. Nie oczekiwał entuzjastycznego powitania, które pewnie byłoby dużo dziwniejsze niż sama oferta spotkania. Był dopiero w połowie drogi do ławki, z której właśnie wstawała, a już uniósł niedbale rękę w geście powitania, zerkając w bok na zabarwiony na czerwono napój.
  „Bubble tea za pierwszy trening.”
  Przechylił głowę na bok i uniósł brew, nie do końca wiedząc, o jaki trening jej chodziło. Już wcześniej przyszło mu na myśl, że nie kupiła tego za darmo, co najwidoczniej nie powstrzymało go przed sięgnięciem po plastikowy kubek i pociągnięcie łyka przez słomkę, wciąż z tym samym zastanowieniem wypisanym na twarzy.
  — Mogłaś chociaż kurwa podtrzymać jego temperaturę spojrzeniem — rzucił zgryźliwie, krzywiąc usta w zaczepnym półuśmiechu i potrząsnął lekko letnią już herbatą. Nic jednak nie wskazywało na to, by nie docenił gestu albo na to, że zamierzał dalej narzekać i doszukiwać się dziury w całym. — Jaki tre- — zamilkł nagle, zamierając w bezruchu ze słomką przytkniętą do dolnej wargi. Minęło już trochę czasu, odkąd zawarli ten układ. Minęło go wystarczająco dużo, by Seiya mógł założyć, że Shiimaura zdążyła zrezygnować z tego pomysłu. Zrezygnowanie z niego było zresztą dużo rozsądniejszą opcją, a tymczasem odnosił wrażenie, że po kilku miesiącach postanowiła jednak zająć się na nowo niedokończonymi sprawami. — No nie pierdol, że zamierzasz tam wrócić. — Ukłucie złości, które odczuwał, było zaledwie powidokiem wkurwienia sprzed miesięcy. Mimo tego wraz z lekkim drgnięciem tęczówek, których wzrok spoczął nieco poniżej linii dziewczęcych oczu, mogła się domyślić, że zahaczył wzrokiem o niewielką bliznę, która była chyba najwymowniejszym przypomnieniem tego, co wtedy zaszło.
  Ale przecież obiecał.
  Zmarszczył brwi, a dłoń czarnowłosego drgnęła niespokojnie. Chyba tylko cudem nie zmiażdżył w niej cienkich ścianek kubka. Powstrzymywała go świadomość tego, że wydane na niego pieniądze poszłyby na marne, nawet jeśli było to tylko kilka jenów. Jej jenów. Pociągnął kolejny łyk, na koniec zagryzając zęby na słomce, zanim w ogóle zdecydował się zareagować na jej kolejne słowa. Uniósłszy spojrzenie ku szarawym tęczówkom, nie powstrzymał się od podejrzliwego zmrużenia oczu, gdy powoli zaczynał przyswajać do siebie kolejne niepasujące elementy. Jej głęboki oddech, słowa wyrzucane, jak z karabinu – może nie aż tak szybko, ale szybciej niż zwykle – dziwnie napięta postawa.
  A może to z jego winy znów zgęstniała atmosfera? Swoim temperamentem potrafił ściąć ją w mgnieniu oka, a przecież jeszcze nie zdążył w pełni dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodziło.
  — Mam je kurwa wbudowane w DNA, więc jakoś będziesz musiała to znieść. Może w trakcie wytłumaczysz mi, czemu nagle do tego wracamy?

Yakushimaru Seiya

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Pią 8 Gru 2023 - 2:20
- Mogłaś chociaż kurwa podtrzymać jego temperaturę spojrzeniem.
- Po co? - Wzruszyła barkami, unosząc nadgarstek i wprawiając dłoń w ruch w okolicy jego torsu. - Przytul do piersi, powinno od razu skostnieć.
Droczyła się; znała Yakushimaru, jego ognisty temperament i mordercze w intensywności spojrzenie. Doświadczyła gorącej krwi dudniącej mu w żyłach, której puls przyspieszał podczas rozkwitu nowych siniaków i rozlewu czerwieni z pękniętych warg. Na podstawie zbyt wielu konkretnych sytuacji mogła założyć, że daleko mu było do bezdusznej maszyny, której serce nie działało jak należy. Prędzej sama prezentowała się jak pozbawiona empatii blaszana marionetka, choć, mimo wszystko, miała nadzieję, że również i on dostrzega luki w wytworzonej ochronnej barierze. Mogłaby właściwie pokusić się o rozjaśnienie nieścisłości; usiąść z nim kiedyś i poważnie porozmawiać o tym jak widzą te same rzeczy, ludzi i problemy. Może przedstawienie swojej perspektywy i zestawienie jej z cudzą dałoby szerszy obraz odblokowujący dotychczas zatrzaśnięte wrota w logice. Wbrew opryskliwości chłopaka domyślała się, że potrafi zachować odpowiedni takt, kiedy wymaga tego druga strona. W szpitalu zrobił wszystko co w swojej mocy, aby nie wydrążyć dziury w ścianie sierpowym, nie rozszarpać przypadkowo zaglądających do sali lekarzy na strzępy i nie wypaść z roli pozornie opanowanego i już choćby to dawało podstawy do wiary w jego bardziej protekcyjną, a mniej bezmyślnie agresywną wersję.
Nawet jeżeli nie ułatwiał jej przebicia się przez furiacki kokon, który sam utkał. Jak teraz.
Biorąc się pod boki spojrzała na niego z dołu; ewidentnie tłumiła westchnienie, dało się to zauważyć, gdy zacisnęła lekko usta, powolniej biorąc wdech przez nos. - Zamierzam - ucięła ostrzej, niemal wchodząc mu w słowo. - Tak jak powiedziałam w szpitalu. I tak jak się umówiliśmy. - Nie zapomniała jego niechęci; nastroju, w którym mieszał codzienną nonszalancję z upartością i oburzeniem. Nie chciał pozwolić jej na to, aby dalej działała według własnych standardów i doceniała to, w jakiś pokrętny sposób uważając, że jego pochmurność i przekleństwa brały się z potrzeby zapewnienia jej bezpieczeństwa, a nie przez zwykłe widzimisię podsycone męską dumą. Nie mogła jednak pozwolić na to, aby dyktował jej warunki. Nie był dzieckiem, któremu należały się cukierki, gdy tylko tupnie nogą. Rozpieszczenie, do którego najwidoczniej przywykł, a które zagwarantował sobie ciętością charakteru, musiało dawać mu wystarczająco dobre podłoże, żeby sądził, że złamie jej silną wolę - ale nawet on odpuścił. W tym pojedynku nie walczyli na pięści, jak raz miała więc szansę wygrać i nie planowała z tej okazji rezygnować.
- Chodź za mną.
Ściskane w palcach kluczyki od samochodu wylądowały w kieszeni dresowych spodni; dłoń mogła więc sięgnąć po drugi z napojów czekający na brzegu ławki. Gorzkawy smak grejpfruta nie wykrzywił jej warg, choć podobnie jak Yakushimaru pociągnęła spory łyk. Ruszyła w kierunku gmachu uczelni; niespiesznie, jeszcze niepotrzebnie wszystko rozciągając w czasie. Każdy krok był drobnym przysunięciem się do zdarzenia, którego nie była pewna. Mimo zaciętości szarego spojrzenia miała dziś w sobie coś niepodobnego do naturalnej powagi. Tam, gdzie zazwyczaj wkradała się pewność siebie, teraz zalęgło się rozdarcie. Nawet sposób w jaki się poruszała charakteryzowało zawahanie; o pół sekundy wolniejsza w chodzie, o pół cala niżej opuszczona broda, o jedno spojrzenie mniej w stronę rozmówcy. Detale na pozór nieistotne, dla niej burzyły cały koncept schematyczności. Lubiła porządek; lubiła harmonię i powtarzalność. Zmiany, wywołane emocjami, naruszały strefę jej komfortu wystarczająco, by wewnętrznie atakowała sama siebie jak nieuleczony organizm.
Wspięła się jednak po stopniach i przeszła przez hol, praktycznie nic mu nie wyjaśniając. Powinno jej być już wszystko jedno; obojętnie czy szedł tuż obok, czy trzymał się z tyłu i ostatecznie zrezygnował. Nieistotne jak bardzo napierał i czy w ogóle postanowił to robić. Strzelała, że nie. Bywał głośny, irytujący i niepojęcie aktywny w sprawach interpersonalnych, jeżeli te sprawy rozwiązywało się ciosem w szczękę; ale bywał też stłumiony, z zaciśniętymi zębami, z cieniem zasnuwającym intensywność tęczówek.
Wrzuciła plastikowe opakowanie do mijanego kontenera; rozległ się dźwięk gniecionego worka i mniej więcej tyle słyszała w odmętach czaszki, kiedy w równie brutalny sposób miażdżyła obawy czy słusznie postępuje. Mogła to zrobić już wieki temu. Miesiąc wstecz. Wtedy w sali szpitalnej. Mogła do niego zadzwonić i poprosić, aby przyjechał o trzeciej w nocy lub otworzył drzwi, żeby sama mogła wejść. Mogła spojrzeć w oczy i przyznać się, że chce mu coś pokazać; zrobić to na co sam nigdy się nie zdecydował. Bo nie wątpiła, że miał swoje demony, od których klatka żeber robiła się za ciasna. Że nie sypiał dobrze, kiedy mijany przed zajęciami ocierał powieki z resztek koszmarów. Choć tyle wieczorów spędzili na wymianie wiadomości dalej znała jedynie liche podstawy jego osobowości. Zapytana gdzie imprezuje najczęściej rzuciłaby na wydechu listę klubów o których ma pojęcie, ale gdyby ktoś szturchnął ją i szepnął zaciekawiony co do ulubionego koloru, dania albo strachu zamarłaby w pół myśli. Kojarzyła jego obraz tylko przez pryzmat głośnej muzyki i alkoholu, ale prywatnie?
Prywatnie nie wiedziała o nim nic poza tym, że bluzgając pod nosem i wyglądając przy tym komicznie, niósł kwiaty, na których kompletnie się nie znał, bo o nie poprosiła.
Gwałtownie odetchnęła, przystając.
Przeszli przez główny hol i skręcili w jeden z węższych korytarzy, wkrótce docierając do tylnych schodów ewakuacyjnych. Stamtąd prosta droga w dół, do pomieszczeń uznanych za magazyny oraz drzwi zwykle zamkniętych na kłódkę, prawdopodobnie do podziemnej strefy przeznaczonej na piwnice. W palcach Raikatsuji znów zadzwoniły klucze; tym razem nie pasowałyby do stacyjki w samochodzie. Obracała metalowe zawiniątko z niepodobną do siebie nerwowością.
- Być może kiedyś funkcjonowały jako schrony podczas drugiej wojny światowej, może były jedynie schowkami na różne rzeczy, nim budynek się nie rozrósł i nie można było poprzenosić sprzętów w bardziej przystępne wizualnie miejsca. Pewnie co człowiek to inna plotka. W każdym razie pierwsza komora po prawej to bagażownia na stare projekty technologiczne z wydziału automatyki i robotyki. Wielu absolwentów zapomina o skonstruowanych egzemplarzach, zwłaszcza, jeżeli nie były do końca mobilne i użyteczne. W ogólnym rozrachunku nikt nie lubi targać ze sobą śmieci. Szkoła traktuje to jednak jako formę recyklingu. Jeżeli brakuje kilku blaszek zawsze można zejść, pogrzebać w rupieciach i wyciągnąć co trzeba, rozmontować, zabrać dla siebie. Oczywiście, robi to personel, wykładowcy, którzy mają świra na punkcie kształcenia młodzieży. Dostałam klucz, bo jestem takim samym świrem jak belfer, który mi go dał. - Drgnął jej kącik ust, ale odchrząknęła pospiesznie, pozbywając się najwidoczniej iskry rozczulenia. Klucz trafił w zamek, ze zgrzytem odblokowując mechanizm. - Czasami tu przychodzę. - Odezwała się, wpatrzona w stare, niepasujące do reszty szkoły drzwi; drewniane i spróchniałe, przeżarte przez starą wilgoć, łatwe do wyłamania przy użyciu siły. - Tak po prostu, żeby pochodzić, poszwendać się. Pomyśleć. W środku nie ma światła... i chciałabym, żeby tak zostało. Te podziemne korytarze nie są zbyt obszerne, ale mają parę zakrętów. Nietrudno się tam poruszać. Wystarczy, żebyś trzymał się ściany. Chodzi o to... - Nabrała wdechu, raptownie obracając się bardziej do Yakushimaru. Wciąż trzymała dłoń na kluczu, ale twarz wreszcie zwróciła ku ciemnowłosemu, spoglądając na niego parą srebrnych, jelenich oczu. - Tam nic nie ma. Nic cię nie rozprasza. Żadnych dziwnych dźwięków, żadnych rozmów, zapachów - poza jednym, ziemistym, ale to też wkrótce znika, węch jakoś to neutralizuje. Nie ma żadnych kolorów, kształtów. Jesteś ty i twoje analizy. Brzmię jak wariatka? - Pytaniu towarzyszyło coś na kształt parsknięcia; usta barwy poziomek ponownie się zacisnęły, tym razem w gniewie na siebie, na naiwność jaką się teraz odznaczała. Wysunęła jednak klucz z zamka, wrzuciła go z powrotem do kieszeni i sięgnęła za starą klamkę, ostatecznie zamierając z palcami na chłodnym metalu. - Jeżeli tak, możemy się jeszcze wycofać. Trening brzmi w porządku.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Nie 10 Gru 2023 - 17:05
Na twarzy czarnowłosego odmalowało się powątpiewanie. Było ono równie przekoloryzowane co stwierdzenie Raikatsuji, choć w gruncie rzeczy nie narzekałby, gdyby jego serce mroziło wszystko na swojej drodze. Na pewno rozwiązałoby to problem nie tylko szybko nagrzewających się latem napoi. Oziębłość na pewno ostudziłaby gęstą lawę, która niezmiennie bulgotała w jego wnętrzu, sprawiając, że wulkan emocji mógł wybuchnąć w każdej chwili. Gdyby nic nie robiło mu różnicy, nie miałby powodu do groma tych męczących eksplozji. Bo bywał zmęczony – zwłaszcza wtedy, gdy był gotów wypruć sobie żyły w sprawach, na które inni reagowali ze stoickim spokojem. Ciężko było mu dostroić się do wypłaszczonych, stonowanych fal Shiimaury, podczas gdy jego własne kształtowały nerwowe zygzaki o ostrych wierzchołkach, dlatego nie rozumiał, dlaczego z taką obojętnością podchodziła do podjętej przez siebie decyzji. Powinien rozumieć, ale nie rozumiał. Był pierwszą osobą na świecie, która powinna rozumieć, że czasem błędy nie spełniały się w roli nauczycieli, bo przecież sam nie nauczył się jeszcze, że przemocą rodził tylko więcej kłopotów. Podobna sytuacja, a jednak nie był w stanie spojrzeć na nią przez ten sam pryzmat. Może dlatego, że znacząco różnili się od siebie, a w stojącej przed nim dziewczynie wciąż widział tylko kruszynkę, której nawet zacięte spojrzenie nie było w stanie do niego przemówić, choć przecież jasno świadczyło o tym, że
  (nie był jej potrzebny)
  chciała radzić sobie sama. Ale nawet wsparte na bokach dłonie nie sprawiły, że wydawała się w jego oczach większa, a mimo tego język, na którym wciąż czuł posmak letniej herbaty, nie był w stanie zmusić się do ostudzenia jej zapału. Chciał kląć, chciał móc zdobyć się na to, by powiedzieć jej, że i tak sobie nie poradzi, więc powinna odpuścić i zająć się czymś, co nie wpędzi jej w gips, ale milczał, wraz z widocznym ruchem szczęki mieląc nieprzyjemne przekazy, bo przecież musiała zdawać sobie sprawę, że na tym etapie gówno umiała – zwróciła się przecież o pomoc do niego. Trudno było mu pogodzić się z tym faktem bez uderzającej myśli, że jeśli trening nic jej nie da, częściowo będzie ponosił za to winę. Rzecz w tym, że czułby się równie winny, gdyby nie kiwnął palcem i gdyby przy kolejnej katastrofie nie było go na miejscu.
  — Ale się tego ujebałaś — wymruczał pod nosem, zniżając nieznacznie barki w ponurym przygarbieniu. Chociaż zamierzał jej pomóc, nic nie wskazywało na to, że jego zdanie na temat całej tej farsy miało ulec zmianie. Jakakolwiek forma pakowania się w gówno w wykonaniu Maury musiała znieść ciężar jego rozdrażnionego spojrzenia; to rozdrażnienie nie zniknęło nawet, gdy wydawało się, że przynajmniej po części sobie odpuścił.
  Znów przygryzł słomkę zębami, by to na niej wyładować kłującą od wewnątrz frustrację. Wtedy go olśniło, a nagłe oświecenie ożywiło jego spojrzenie, choć jeszcze nie wywołało uśmiechu na jego ustach. Cały ten plan wciąż miał lukę, której mógł się uczepić i która brała się z tego, jak się umawiali. Przypomniał sobie, że wtedy sam przedstawił jej swoje warunki.
  — Chwila. Umawialiśmy się też kurwa na to, że będziesz nosiła przy sobie gaz pieprzowy albo paralizator. Mam nadzieję, że sobie o tym kurwa nie zapomniałaś, hm? — Obniżył podbródek, przyglądając się jej z wyczekiwaniem. Jego mały triumf mógł nie potrwać zbyt długo, ale na razie szczycił się przynajmniej tym, że jeszcze mieli szansę się z tego wycofać. Ale czy na pewno? Domyślał się, że jeśli on jej nie przeszkoli, zwróci się o pomoc do kogoś innego, choćby miała przeznaczyć część swoich oszczędności na profesjonalny trening, zamiast zdawać się na łaskę ulicznika. Wraz z tą świadomością uleciały z niego wszystkie nędzne ochłapy entuzjazmu, a Seiya machnął ręką, jeszcze zanim udzieliła mu odpowiedzi.
  Zapomnij.
  „Chodź za mną.”
  Pokręcił głową na boki i robił to bardziej z bezradności niż z zaprzeczenia. O ile wcześniej odczuwał ciekawość w związku z ich spotkaniem, teraz nie był w stanie skupić się na tym, że chciała zabrać go w jakieś tajemnicze miejsce, w którym mogła czekać na niego miła niespodzianka. Wyciągnęła już karty na stół, odkrywając przed nim główny cel spotkania, a teraz – co dodatkowo mu się nie spodobało – nawet nie próbowała przedstawić mu powodów, dla których tamto zdarzenie nadal siedziało jej w głowie. Ale nie drążył, jakby przekaz zawarty w jej milczeniu był aż nazbyt wymowny. Nie dało się ukryć, że i jemu lepiej zrobiło milczenie, gdy po prostu parł przed siebie, dotrzymywał jej kroku i stopniowo opróżniał plastikowy kubek, na którym wciąż dało się dostrzec ślady wilgoci, która osiadła na ściankach, gdy lód topniał w oczekiwaniu na przybycie Yakushimaru. Zastanawiał się, czy jakiś skuteczniejszy sposób na przekonanie jej do zmiany zdania nie umykał jego uwadze, ale nie potrafił znaleźć argumentów, które brzmiałyby kompletnie absurdalnie. Na usta cisnęły mu się wyłącznie słowa w stylu: „chyba cię pojebało”, „nie możesz tam iść, bo ci kurwa nie pozwalam” albo „chuj mnie obchodzi, co cię tam ciągnie, nic nie jest tego warte”. Każde z nich zawierały ukryte przekazy, w których wybrzmiewała desperacja i których nie potrafił wydusić z siebie dużo prostszymi słowami, jakby jego słownik już dawno skurczył się wyłącznie do warkliwych odzywek, które i tak odbijała, jakby grali w ping-ponga. Sama myśl o tym, że mógłby powiedzieć jej o tym, że woli, żeby nie pakowała się w kłopoty, bo zwyczajnie mu na niej zależy, sprawiała, że gardło ściskało mu się na tyle mocno, że pozostały tam wąski kanalik był w stanie przepuścić jedynie powietrze; na słowa nie było już miejsca. Działo się tak nie dlatego, że słowa były kompromitujące – choć to też – ale dlatego, że doskonale zdawał sobie sprawę, że ją to też chuj obchodziło.
  No jasne.
  Cisnął pustym plastikowym kubkiem do kosza na tyle gwałtownie, że trudno było nie zwrócić uwagi na to, że znów coś go gryzło. Ale czy nie był to jego naturalny stan? Nie pamiętał już ani jednego dnia, podczas którego nic by go nie wkurwiło, więc czasem jedynym, co można było zrobić, było przeczekanie burzy.
  Wcisnąwszy obie ręce do kieszeni spodni, powiódł wzrokiem po uczelnianym korytarzu. Normalnie nie zaglądał tu poza godzinami zajęć i nie próbował szukać tu ukrytych zakamarków. Raz jeszcze zmrużył oczy z tą samą podejrzliwą manierą, gdy przeprowadziła go przez tylne drzwi ewakuacyjne.
  — Idziemy kurwa podziwiać widoki na dachu? — rzucił wreszcie, ale szybko zorientował się, że Shiimaura skierowała swoje kroki ku schodom w dół. Gdy wychylił się bokiem poza barierkę, dostrzegł skąpane w półmroku piwniczne piętro, do którego z trudem docierało światło z niewielkich okienek umieszczonych na parterze. Uniósł brwi, wyraźnie nie do końca rozumiejąc, co takiego fascynującego mogła znaleźć tam na dole. Stare rupiecie? Akta sprzed lat? Kotłownię? Wszystko, co przychodziło mu na myśl, wydawało mu się raczej nieciekawe, ale bez dalszych komentarzy podążył za nią na sam dół, jedną z dłoni sunąc po metalowej barierce.
  Brzęczenie kluczy rozbrzmiewało brudną czerwienią rdzy. Choć jego wzrok nie dosięgnął ich pęku, umysł sam dopowiedział sobie barwę, która kryła się w tej dziwnie nerwowej i niespójnej melodii.
  „Być może kiedyś funkcjonowały jako schrony podczas drugiej wojny światowej…”
  Nie był pasjonatem historii, ale mimo tego przekrzywił głowę na bok, jakby mimo wcześniejszej urazy, zamierzał ją wysłuchać. Nie sądził zresztą, by była w stanie zrobić coś, co sprawiłoby, że jego uszy stałyby się głuche na to, co miała mu do powiedzenia. Była na tyle oszczędna w słowach, że gdy decydowała się na monolog, nawet nie śmiał jej przerywać, nawet jeśli w głowie rodziły mu się coraz to nowsze pytania. Teraz zastanawiało go to, czemu go tu zabrała, ale nie próbował kwestionować wagi tego powodu, a – co czuł zupełnie podświadomie – cokolwiek to było, musiało być dla niej ważne. Tylko czemu mu o tym mówiła? O tym ciemnym miejscu, w którym nic nie ma i w którym nic jej nie rozprasza.
  „Brzmię jak wariatka?”
  — Trochę — przyznał bez zastanowienia. Była to tylko szczera opinia – jedna z wielu, których można się było po nim spodziewać. Rozmasował kark ręką, marszcząc przy tym brwi, jakby nadal próbował poukładać sobie w głowie to, dlaczego miał się o tym wszystkim dowiedzieć. — Ale tylko dlatego, że znalazłaś sobie kurwa swoje ciche miejsce i nagle przyprowadzasz tu kogoś, kto nie jest ani cichy, ani spokojny, ani kurwa nierozpraszający. — Wyliczył, odruchowo prostując kolejno palce jednej ręki. — Jeśli zabrałaś mnie tu, bo liczysz na to, że sobie kurwa przeanalizuję twój punkt widzenia, co do tego syfu, w który się pakujesz, to zapomnij. Ale — zawiesił na chwilę głos, bo mimo skrzyżowanych już w defensywnym geście ramion, najwidoczniej znalazł miejsce na jakiś kompromis — jeśli to tylko wskazówka do tego, gdzie mogę cię znaleźć, gdy nie masz jebanego zasięgu w telefonie, to w porządku. Nie oceniam tego, w jaki sposób radzisz sobie ze swoimi myślami, skoro kurwa niektórzy nie radzą sobie z nimi wcale. Zresztą to nadal mniej ekstremalne rozwiązanie od komory deprywacyjnej.
  Oderwał wzrok od srebrzystych tęczówek dziewczyny. Wydawało mu się, że dostrzegał w nich jakiś przebłysk niepewności i teraz wydawało mu się trochę absurdalne to, że denerwowała się z powodu opowiedzenia mu o tym, co robiła w wolnym czasie. W zastanowieniu przyglądał się drewnianym drzwiom, jakby sądził, że za ich spróchniałą powierzchnią kryło się coś jeszcze; jakby wcale nie chodziło tylko o to, że dla Raikatsuji był to azyl, w którym nic jej nie rozpraszało. Seiya kiwnął jednak podbródkiem, jakby ponaglał ją do przekręcenia klucza w zamku, bo tylko w ten sposób mógł dowiedzieć się czegoś jeszcze. Czerpać pełnymi garściami, póki jeszcze dawała, choć w zamian nie oddał nic, bo teraz znajdowali się w jej miejscu i wszystko tu było o niej.

Yakushimaru Seiya

Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Pią 15 Gru 2023 - 21:05
Nie mogła - i nie chciała - pozwolić, aby jego docinki zakończyły to, czego nawet odpowiednio nie zaczęła. Tak jak potwierdził: była trochę wariatką; miała swoje słabości, niezrozumiałe dla ogółu. Być może dla Yakushimaru zwłaszcza. Podobnie działało to z jej perspektywy - sama nie pojmowała jak można problemy rozwiązywać pięścią, wrzeszczeć zamiast się wyciszyć, rozpalać wokół pożar buchający ognistą żółcią po samo niebo, kiedy innym, w jej samolubnym mniemaniu lepszym, sposobem jest zanurzenie się w wygłuszającą niepotrzebne bodźce otchłani czerni. Pokazywało to kolejne różnice, oddalało od siebie i dawało argumenty do kłótni - ale poznała już część drogi, jaką przebywa się, aby dotrzeć na drugi brzeg. Nie przyswajała warunków naturalnych mających miejsce po stronie rządzącej przez Yakushimaru; ale on również musiał dusić się w strefie rządzonej przez nią. Byli jak odmienne ekosystemy oddzielone potężnym kanionem. Nie dało się przepaści pokonać jednym skokiem. Potrzeba tu było tysięcy, może milionów drobnych kroków, ześlizgnięć po pochyłej, trzeba było przeciąć najniższe fragmenty pomiędzy przeciwległymi ścianami, a potem wspiąć się po pionowej powierzchni, aby postawić stopę na cudzych terenach. Opierając palce o klamkę dawała mu szansę na zaczerpnięcie tchu jej powietrzem; na ujrzenie otoczenia według jej kolorów i jej konturów. Musiał radzić sobie tam, gdzie istniało się jej najłatwiej; spore wyznanie jak na kogoś kto rzeczywiście nie jest ani cichy, ani spokojny, ani rozpraszający. - To nie ma znaczenia - wtrąciła się; ale miałko, prawie szeptem, jego kolejnych słów nie komentując. Zamknęła tylko mocniej dłoń na chwyconym metalu; szukała w tym oparcia dla podjętej decyzji. Zaczęła ją odwlekać, bo padło, by zapomniała. Jak zawsze ironizował i jak zawsze nie zdawał sobie sprawy z tego ile w tym było tnącego szkła. Złożenie rozsypanych fragmentów mogło ukazać odbicie, którego się szukało, ale sam proces był bolesny. Nie dziwiła się, dlaczego tak trudno było zaskarbić sobie obopólne zaufanie pomiędzy Yakushimaru a kimkolwiek. Już same jego teksty z pewnością wielu zniechęciły; był przy tym opryskliwy, hałaśliwy i umniejszający.
- Wiesz... - podjęła jeszcze, jak zawsze w niepewnych momentach sięgając po lakoniczny wykład bogowie wiedzą skąd nagle zmaterializowany w umyśle - że badania wykonane na szczurach dały podłoże pod tezę, że mężczyźni gorzej radzą sobie ze stresem? - Obróciła ku niemu twarz, pozwalając, by gęste pukle włosów zsunęły się z ramienia, falą zalewając sztywno wyprostowane plecy. - U kobiet, jeżeli mowa o chronicznym, umiarkowanym napięciu, sprawa jest bardziej skomplikowana. Możliwe, że nasze organizmy różnią się od siebie nawet pod tym kątem i dlatego inaczej reagujemy na tę samą rzecz albo zjawisko. Eksperyment, o którym mówię, dotyczył szczurów umieszczanych w wodzie i zmuszonych do pływania po tym jak przez jakiś czas poddawane były niezbyt sprzyjającym, choć wciąż w granicy tolerancji, sytuacjom wywołującą ich niewygodę i niepokój. Samce wystawione na działanie przewlekłych, umiarkowanych stresorów, włożone do zbiorników z cieczą, od razu skracali czas pływania o połowę bazując na czasie jaki reprezentowali przed rozpoczęciem badań - wszystko po prostu dlatego, że życie rzuciło im jakieś kłody, a oni musieli sobie z tym radzić. Po sześciu tygodniach czas znowu obniża się o połowę. To drastyczne wyniki, patrząc na to, że muszą jakoś przeżyć z głową ponad taflą. Tymczasem u samic czas pływania spada o połowę dopiero po trzech tygodniach. Po sześciu pozostaje bez zmian. W obliczu trudności samice wytrzymują więc dłużej i pracują ciężej, aby utrzymać się na powierzchni, jednocześnie wyglądając, jakby nic się z nimi nie działo i jakby te same stresory nie wpływały na ich funkcjonowanie. Dopiero po dwukrotnie dłuższym okresie ich mózgi przełączają się na bezradność i zaczynają tonąć, co nie znaczy, że przez cały etap dobrze sobie radziły. Nie radziły, ale inaczej to pokazywały.
Gwałtownie odetchnęła, przytykając wolną dłoń do twarzy. Wydawało się, że próbuje zminimalizować napięcie; albo osłonić oczy, w których skryło się za dużo pretensji; albo odciąć się od jego spojrzenia, bo zachowała się jak kapryśna księżniczka, kiedy sam nie wiedział z czym ma do czynienia.
- Po prostu - zaczęła po tym jak z sykiem wypuściła powietrze między palcami, zsuwając bezradnie rękę z oblicza. Nie patrzyła już na niego, wpatrywała się gdzieś niżej; po prostu chcę ci to pokazać, bo stajesz się dla mnie ważny i nie sądzę, żeby było sprawiedliwe, jeżeli pewnego razu wybuchnę, a ty nie zrozumiesz dlaczego. To, co postanowisz z tym zrobić, zostawiam już tobie. Nie musisz niczego analizować, nie musisz nawet próbować tego zapamiętać. Postaraj się zwyczajnie nie uderzyć głową w sufit, wysłuchaj co mam do powiedzenia, a później wyjdź i zapomnij, jeżeli taką będziesz miał ochotę.
Pociągnęła wreszcie za klamkę i uchyliła drzwi. Skrzypnęły na starych, pordzewiałych zawiasach, wypuszczając z tuneli zapach wilgoci i ziemi; ścian niewyszlifowanych, pozbawionych wyrobienia. Dało się wyczuć, że były to gołe konstrukcje, pozbawione ludzkiej finezji. Światło z korytarza odganiało mrok z kilku pierwszych stopni; jest dokładnie jedenaście schodków - dodała jeszcze, ruszając jako pierwsza. Opuszki ześlizgnęły się z uchwytu i przekierowały na ścianę; nie dotknęła jej, trzymała tylko końcówki palców, jakby na odległość wyczuwała czy jest od niej daleko.
W porównaniu do towarzysza, który z pewnością odczuje to miejsce bardziej klaustrofobicznie, dla niej było dużo przestrzeni - zwłaszcza wzwyż. Nie sądziła, aby pojawiła się akcja, w której Yakushimaru uderzy o strop - powinien być o kilkanaście centymetrów wyżej od czubka jego głowy. Mimo tego nasłuchiwała każdego odgłosu zza pleców; ewentualnego syknięcia, puknięcia czołem o coś, może jakąś starą, niedziałającą od lat lampę. Stąpała powoli, ale nie niepewnie. Stopy kładła mechanicznie, w stałym takcie, jak ktoś, kto wie ile kroków ma wykonać od jednego do drugiego punktu. Wiedziała, że chłopak jest tuż za nią. Czuła jego obecność o wiele intensywniej niż na zewnątrz, gdzie rozpraszała wewnętrzna jasność szkolnego gmachu i dźwięki wydawane przez studentów i wykładowców. Tutaj nawet zapach jego perfum wydawał się szczególniejszy; gryzł się z wonią starych przejść, przebijał przez nią i tłumił.
- Trzymaj - odezwała się w pewnej chwili, w akompaniamencie szurania podeszwy. Na piersi mógł poczuć grzbiet jej pięści; jedynie ją przytknęła, aby wiedział, gdzie sięgnąć.
Podała mu słuchawkę bezprzewodową; drugą z pary miała już wetkniętą do własnego ucha. Proces powtarzany w kółko; nie zliczyłaby ile razy podążała utartymi w umyśle ścieżkami, kluczyła po krwiobiegu tych betonowych szybów; ile razy zatrzymywała się, zamroczona zbyt intensywnym myśleniem. Rzeczywistość przestawała istnieć, zawężała się do dźwięków napływających z urządzenia; do szeptów i wybuchów śmiechu. Do ścięć w wymowie. Milczenia przez pół minuty, podczas której próbował sobie coś przypomnieć; coś, czego ona, w porównaniu do niego, nie wychwytywała z odmętów pamięci.
Kiedy Yakushimaru pozbawił ją sparowanego akcesoria, wsunęła rękę do kieszeni dresowych spodni odnajdując od razu płaski sprzęt z wgranymi głosówkami. Odtwarzacz znała do znudzenia; przetarła mu już wszystkie klawisze, zostawiła na wąskim ekraniku ukazującym nazwy plików drobne rysy.
Wdusiła przycisk "play".
I znikąd pojawił się obcy, męski głos.
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku...
Przymknęła powieki.
... Maurie.
- Nie znam go.
Może nie powinienem cię zostawiać.
Coś ją gniotło w piersi; miażdżyło osierdzie. Źle się czuła udostępniając audio komuś innemu, ale jednocześnie miała wrażenie, że twarde, kamienne okowy obejmujące klatkę piersiową zaczynają się nadłamywać. Kruszyły się z każdą kolejną sekundą migającą na niewyciągniętym odtwarzaczu; ścierały w piasek, pokrywały siecią pęknięć.
Tęsknię. Buziaczki, mała.
Tego było tak dużo; krótkie wiadomości z wymownym "dzień dobry, że tak pozwolę sobie skłamać" i długie zahaczające o opowieści, od których poruszała negująco głową - jakby się z nimi nie zgadzała. Chciała powiedzieć: nic podobnego nie było. Ale jeżeli nie, dlaczego nie potrafiła temu zaprzeczyć na głos?
Wybrała parę konkretnych historii - o tym jak pokazał jej kwiaty i tłumaczył się z tego, że nie wie co to za rodzaj, że nawet nigdy nie myślał, aby się nad tym zastanowić, a ona zrobiła mu w zamian cały wykład, kompletnie odcięta od świata realnego, niezadająca sobie sprawy, że trajkocze jak najęta, że nie daje mu dojść do słowa, że w pewnym momencie już nie chciał próbować i tylko leżał z głową na jej kolanach, podczas gdy ona dotykała płatków i wspominała symbolikę ich koloru.
O tym, że pewnego dnia padało, a on miał szczerze dość tego deszczu, więc na złość sobie ruszył w tnącą ulewę, w błoto brudzące buty i łydki, w świst szalejącego wiatru, wszystko po to, aby zapukać do jej drzwi i zanurzyć twarz w suchych, ciepłych ramionach, w których odnajdował ciszę.
O tym, że trafił do aresztu - jeden raz i drugi, i kolejny, i następny, ale później udało mu się powstrzymać, zacisnąć dłonie i nie ukraść czegoś, bo zbyt wiele razy doświadczał reprymend - tego jak wbijała mu do głowy, że nie wolno; jak do psa, do dziecka.
Sama wsłuchiwała się w te jednocześnie obce i znajome opowieści i gdy było już blisko sięgnęła znów za siebie, odnalazła dotykiem pierś Yakushimaru, aby go spowolnić i zatrzymać. Sama szukała po omacku; w gęstym mroku nic nie dostrzegała, naprawdę było tu czarno, bez pojęcia fizyki, bez góry i dołu, bez przestrzeni. Wreszcie jednak odnalazła czego potrzebowała. Akurat wtedy, gdy w słuchawce rozległo się zdyszane: Maura, nie dałem rady.
Obróciła się niespiesznie, przylegając udami do starego stołu. Musiał być zakurzony, czuła to pod palcami, gdy wspierała się nimi o brzegi blatu, pomagając tym samym usiąść na wyższej powierzchni.
Mam mało czasu - mówił ton nieznanego mężczyzny, kiedy pochylała się odrobinę i chwytała prawą nogawkę dresów. Podciągnęła ją wyżej; luźny materiał podwijał się odsłaniając nagą skórę.
- Chodź.
Przepraszam cię za wszystko... Ta kłótnia...
Na ślepo sięgnęła przed siebie, szukała obecności Yakushimaru; jego postawnych ramion i twardych mięśni. Nadgarstka. Odnajdując przegub spróbowała objąć go dłonią - lodowatą, niemal arktyczną. Przyciągnąć do siebie.
... na sto sposobów zmienić przyszłość...
Skrzywiła się; koniec końców wszystko działa w zapętleniu. Miała wrażenie, że na obecną scenę nałożyła się kalka ze szpitala, gdy opierała rękę ciemnowłosego na swoim udzie. Pamiętała jak ostatnio zareagował - spięciem motywowanym chęcią wycofania się. Nigdy jej nie dotykał. Nie naruszał przestrzeni. Była mu za to wdzięczna w pewien irracjonalny sposób, ale czasami, jak dzisiaj, wolałaby, żeby nie miał żadnego zahamowania. Rozchyliła wargi, gdy huk wystrzału z palnej broni przeciął jej słuch jak nabój przebijający się przez czaszkę.
- Ponad rok temu trafiłam do szpitala. Z nieznanych przyczyn straciłam przytomność podczas, podobno, przechodzenia przez jakieś metalowe ogrodzenie. Teraz, gdy o tym mówię, mam wrażenie, że za często witam na SORze. Możesz dotknąć miejsca, które ci aktualnie pokazuję? - Nie zmuszała go, aby przekroczył fizyczną lukę; mogła go jedynie nakierować i czekać aż sam wsunie opuszki na pobrużdżoną blizną skórę; poszarpane tygrysie paski marszczące powierzchnię uda. W słuchawce rozbrzmiewało trzeszczące milczenie; koniec. - Ostatnie nagranie jest właśnie z tego dnia.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Pią 29 Gru 2023 - 21:16
Szczury – powtórzył w myślach, mimowolnie wydając z siebie krótkie prychnięcie. Wywrócił oczami, jak dziecko, któremu zepsuto całą zabawę, a teraz musiało wysłuchiwać niechcianej reprymendy; gdy tęczówki oczu zakończyły swoją krótką wędrówkę po łuku, znów ulokowały spojrzenie w poważnej twarzy czarnowłosej. Były to zaledwie pierwsze słowa dziwacznego wywodu Raikatsuji, a on już przeczuwał, że nie prowadziły do wniosków, które miały mu się spodobać. Zresztą wniosek już znał – mężczyźni gorzej radzą sobie ze stresem – i jako mężczyzna oczywiście mógł poczuć się urażony, czego nie próbowały ukryć przed czarnowłosą jego wyraźnie poirytowane oczy i usta, których linia wyraźnie się zwęziła. Wszystko to działo się wbrew jego woli, choć gdyby świadomie mógł o tym decydować, najchętniej za szczelną tamą zamknąłby te wylewające się z niego gorącą lawą emocje, choć i tak dużo ich w sobie trzymał – zwłaszcza te, które były dużo bardziej niewygodne i niezrozumiałe od prostej złości. Ale nawet teraz, choć z góry założył, że usłyszy coś, czego nie chciał słuchać, nie wchodził jej w słowo, jakby niezmiennie miał na uwadze to, że rzadko mówiła dużo, a ucinanie rozmowy tylko zniechęciłoby ją do jakichkolwiek rozmów, nawet jeśli nie zawsze były one przyjemne z punktu widzenia Yakushimaru. Pomyślał, że może to lepiej, że mówiła o szczurach, a nie o tym, jak bardzo przeszkadzały jej jego kurwy albo inne rzeczy w jego zachowaniu.
  Im dalej brnęła w swój wykład, tym coraz bardziej nie był pewien, czy miał czuć się bardziej urażony, czy przyjąć do wiadomości, że jej sposobem na radzenie sobie ze stresem było walenie głową w mur tak długo, aż za którymś razem nie roztrzaska jej sobie na dobre, bo przecież była zdolna trzymać się na nogach dłużej pod wpływem stresorów. Choć irytacja wciąż błyskała do Shiimaury z czarnych źrenic, teraz szła w parze z niezrozumieniem, które pojawiło się na chłopięcej twarzy. Nie zamierzał ukrywać też tego, że nie miał pojęcia, co próbowała osiągnąć cała tą dygresją, ale zauważył, że kiedy nieme pytanie wykrzywiło jego rysy, dziewczyna zdążyła schować swoją twarz za dłonią. Kolejny niecodzienny widok – nie przypominał sobie, żeby wcześniej usiłowała unikać kontaktu wzrokowego w aż tak ostentacyjny sposób.
  „Po prostu…”
  Uniósł brew wyczekująco. Jedynym, czego się spodziewał, była puenta przedstawionych mu badań. Chyba nie strzępiła sobie gardła po to, by teraz pozostawić go bez dalszych wyjaśnień?
  „(…) chcę ci to pokazać, bo stajesz się dla mnie ważny…”
  A może?
  Złość zniknęła bezpowrotnie, ale tylko dlatego, że na jej miejscu rozgościło się zaskoczenie. Wcześniej zredukowane do wąskiej linii usta rozchyliły się lekko, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatecznie nic sensownego nie przyszło mu do głowy, więc po prostu trwał tak przez kilka sekund, jakby wciśnięto przycisk pauzy nie tylko jemu, ale i słowom Raikatsuji, które zatrzymały się na tej jednej części zdania, bo przecież warto było przeanalizować to, czy przypadkiem się nie przesłyszał. Było to zresztą dużo bardziej prawdopodobne od tego typu wylewności ze strony dziewczyny. Pokręcił głową, wyrywając się z chwilowego osłupienia – wraz z tym gestem zaskrzypiały zawiasy otwieranych drzwi.
  — I to tyle? — spytał nagle, niezrażony tym, że mówi do jej pleców. Domyślał się jednak, że jak na tak lekceważące pytanie z jego strony, to było dla niej wiele. Nie sądził też, że sam byłby w stanie zdobyć się na taką otwartość i może dlatego wydawała się ona nieco przytłaczająca, jakby dużo prostsze było branie na siebie wiecznych docinek. — Cały ten wywód o szczurach był kurwa tylko po to, by dać mi do zrozumienia, że któregoś dnia możesz wybuchnąć? Wybucham kurwa na porządku dziennym, więc chyba nie sądzisz, że się wystraszę, gdy postanowisz spuścić trochę pary? — Cmoknął pod nosem. Nie wiedział jednak, co siedziało w jej głowie – tak jak ona nie wiedziała, skąd brał się jego ogrom nerwów. Między nimi znów rodziła się przepaść, bo tam, gdzie czarnowłosa postanowiła uchylić przed nim kawałek tajemnicy, tam Yakushimaru wciąż milczał. Na wpół dlatego, że dziś scena należała do niej, a na wpół dlatego, że nie sądził, że był na to gotowy. Ani dzisiaj, ani kiedykolwiek indziej. Jak zawsze.Poza tym, jeśli naukowcy chcą wyciągać wnioski o ludziach, powinni pracować na ludziach. Nie jesteśmy kurwa szczurami, nawet jeśli za moment będziemy popierdalać po ciemnej piwnicy jak one.
  Wypuścił powietrze ustami z cichym świstem rezygnacji. Oderwał wzrok od czarnych pukli, przenosząc go prosto ku ciemności. Cokolwiek chciała mu pokazać, nie sądził, by nawet przy maksymalnym wytężeniu wzroku miał cokolwiek zobaczyć. Ciężar telefonu spoczywającego w tylnej kieszeni spodni nagle stał się dla niego bardziej wyczuwalny i zachęcający do sięgnięcia po wbudowaną w urządzenie latarkę. To, że przywykł do łamania zasad, było więcej niż pewne, ale w tym przypadku czuł się bardziej związany obietnicą, a zaufanie było ostatnią rzeczą, którą chciał zawieść – sam zresztą nie lubił, gdy zawodzono jego.
  Pozwolił jej zejść po trzech schodkach, zanim sam ruszył naprzód, skrupulatnie odliczając stopnie. Ręką sunął po ścianie, poruszając się lekko przygarbiony, by zgodnie z instrukcją Maury, nie zaryć głową o sufit; wyciągając wolną rękę do góry sprawdził zresztą, jak nisko się znajdował i szybko doszedł do wniosku, że miejsce to nie było przystosowane do jego gabarytów. W oczach czuł nieprzyjemne napięcie, gdy przed nimi miał tylko ciemność, do której wzrok za wszelką cenę (i zupełnie na próżno) usiłował się przystosować. Ciężki zapach ziemi i wilgoci z początku wydawał się na tyle intensywny, że wydawało mu się, że cały nim przesiąka, ale wkrótce przestał zwracać na niego uwagę, wsłuchując się w szuranie butów o podłogę i cichy szmer opuszek, które ocierały się o ścianę.
  „Trzymaj.”
  Zwolnił na chwilę, czując nagły dotyk na klatce piersiowej. Na oślep (bo jakie miał inne wyjście?) ujął palcami rękę czarnowłosej. Gdyby nie ciemność, zapewne obyłby się bez niepotrzebnych muśnięć jej dużo drobniejszej od jego własnej dłoni, zanim w ogóle udało mu się zlokalizować plastikowy przedmiot, który najpierw i tak musiał dokładnie wybadać, zanim zorientował się, że to słuchawka. Raczej trudno było uwierzyć, że zadała sobie tyle trudu, by zaprezentować mu ulubioną piosenkę, ale ta wersja wydarzeń i tak wydawała się dużo bardziej prawdopodobna od tego, co za chwilę miał usłyszeć i choć nie widział w Shiimaurze romantyczki, z pewnością przyjąłby to dużo lepiej. Mrukliwe „już” wyrwało się z jego ust, gdy wetknął sobie słuchawkę do ucha, poprawiając ją przy tym tak, by mieć pewność, że z niego nie wypadnie, a później… później sam nie wiedział, co powinien o tym wszystkim sądzić.
  „Nie znam go.”
  Za to on ciebie kurwa całkiem dobrze.
  Nie powiedział tego na głos nie dlatego, że nie chciał zagłuszyć nagrania, ale dlatego, że już czuł palący go w język sarkazm i był pewien, że jego głos wybrzmiałby z obrzydliwą nutą zazdrości. A przecież o co miał być zazdrosny? O typa, którego nie znała? Na świecie było mnóstwo świrów, którzy z cienia obserwowali swoje ofiary, ale nieważne jak bardzo chciał widzieć w nieznajomym zwykłego stalkera, tak cała teoria roztrzaskała się na drobne kawałki, gdy opowiadał o tym, jak był w stanie się przy niej opanować. Miało to sens, bo przecież wiedział, że sam też odpuszczał, choć czasem miał ochotę stłuc kogoś do nieprzytomności i teraz znów jego usta przybrały formę wąskiej linii, bo nie podobało mu się, że jest w stanie postawić się w roli jakiegoś fagasa. Skulił palce w pięść; tylko druga ręka – ta, która dotykała ściany – pozostała rozwarta, choć mimo tego i tak czuł w palcach nieprzyjemne napięcie. Kark też miał spięty, choć starał sobie wmówić, że to wszystko od tego cholernego schylania się.
  „Tęsknię. Buziaczki, mała.”
  W ciemności było bezpiecznie. Ściągnięte brwi były tylko częścią nieprzeniknionej czerni, a obecność Seiyi ograniczała się tylko do zapachu jego perfum, cichego oddechu, szurnięć kroków i szmeru palców ocierających się o ścianę piwnicy. To dużo historii, jak na kogoś, kogo nie znała i przez moment nie wiedział, czy bardziej współczuć sobie, bo musiał tego słuchać, czy komuś, kto nagrywał te wszystkie wiadomości i nie doczekał się odpowiedzi, co też było chujowe, biorąc pod uwagę, że te wszystkie historie mógł opowiadać tylko ktoś, komu zależało. Wkurwiało go to, bo w typowo ludzki sposób chciał wierzyć, że miał do czynienia z kimś gorszym; nieodpowiednim. I to wkurwienie było dużo bardziej szczere niż całe to pierdolenie o tym, że najważniejsze, że chociaż miała kogoś, z kim czuła się dobrze. Odetchnął głębiej przez nos, chcąc powstrzymać się od chęci wyciągnięcia słuchawki z ucha, bo jedna jego część twierdziła, że usłyszał już wystarczająco dużo; druga zaś była ciekawa tego, jak mocne będzie kolejne ukłucie.
  Napór palców na klatce piersiowej nie tylko go przyhamował, ale i nieco ocucił. Wsłuchany w ckliwe opowieści stracił poczucie czasu, ale teraz, gdy już wiedział – tylko właściwie co? – trudno było mu wyrzucić to wszystko z głowy, która sama kształtowała barwne obrazy, które opisywał głos w słuchawce.
  Dlaczego nie pamiętała?
  Milczał zdecydowanie za długo, by było to naturalne. Gdy udało jej się dosięgnąć jego nadgarstek, trudno było nie wyczuć zesztywniałego stawu i nie zwrócić uwagi na to, że w pierwszym momencie jego ramię ani drgnęło, by poddać się jej dłoni; było ciężkie jak z ołowiu, a sama skóra pod palcami też zdążyła już przesiąknąć zimnem piwnicy. Nagle drgnął – był bardziej zaskoczony nagłym hukiem, który obwieścił dobiegające końca nagranie, niż nim przerażony. To nie tak, że to, co usłyszał wcześniej przestało mieć znaczenie – raczej straciło wcześniejszą moc, gdy dotarło do niego, że ktokolwiek zostawiał jej wiadomości, był już martwy. Z całej tej historii wyciągnął znacznie więcej, choć była to tylko kolejna rzecz, którą zachował dla siebie.
  Niezupełnie martwy.
  Dotyk nigdy nie sprawiał mu problemu. Dotykanie innych przychodziło mu naturalnie, jakby dłonie same wiedziały, jak dopasować się do kształtu cudzego ciała. Teraz ręka ociężale spoczęła na udzie dziewczyny, a palce nawet nie usiłowały zapoznać się dokładniej z nierównomierną fakturą jej skóry. Ich twarz oddzielała gruba kotara ciemności, ale z jakiegoś powodu nie było wątpliwości, że patrzy w jej stronę spojrzeniem równie ciężkim, co ziemiste powietrze w piwnicy. Może z wyrzutem.
  — I było ci kurwa mało? — wydusił z siebie wreszcie, wcześniej poruszywszy szczęką, która stężała od wcześniejszego zaciskania zębów. — Cud, że to tobie nie wpakowali kulki w łeb. — Było mu niedobrze na samą myśl, gdy wyobraźnia mimowolnie podsuwała mu niechciany obraz. Nie tylko ginącej od postrzału Shiimaury, ale też padających jak muchy dzieciaków w szkole. — Nie rozumiem kurwa, co próbujesz osiągnąć. Trafiłaś na SOR drugi raz, bo próbowałaś znaleźć jebanego zabójcę typa, na którego wiadomości nawet nie odpowiadałaś? Oświeć mnie, bo za chuja mi się to wszystko nie klei. — Palce na udzie drgnęły, mimowolnie zaciskając się na nim, ale w momencie, gdy zdał sobie sprawę, że niewiele brakowało, by sprawić jej tym fizyczny ból. Cofnął się do tyłu i zapomniawszy o niskim suficie, trzasnął o niego głową. — Kurwa! — warknął, wsuwając palce we włosy i mocno zaciskając przy tym powieki. Z sykiem wciągnął powietrze przez zęby i równie gwałtownie je wypuścił. — Nie jestem pierdolonym cudotwórcą. Nauczę cię walczyć i co? Chyba nie sądzisz, że zaraz po tym zza rogu wypierdoli ci ten czarnuch z Matrixa i nagle będziesz unikać naboi, jak jebany Neo? I mówisz mi, że to ty kurwa kiedyś wybuchniesz? To mnie rozkurwi, jeśli znowu- — uciął, czując ścisk w gardle. Po sekundzie ciszy okazało się, że jedyną formą dokończenia przez niego zdania było wyrywające się z ust prychnięcie. Zwrócił twarz w kierunku, z którego przyszli, choć przecież nie było ważne, w którą stronę patrzył. I tak gówno widział.
  Kolejna sekunda.
  Może przy odrobinie szczęścia szybciej znajdziesz kurwa ducha. Pierdolnięcie sobie kontrakt i znowu będziecie się świetnie bawić.
  — Zresztą kurwa rób co chcesz — dodał zaraz i to, by zabrzmiało to obojętnie było tylko pobożnym życzeniem, bo oczywiście był wściekły. Na nią. Na tego frajera, który zanurzał twarz w jej ramionach (kto kurwa tak mówi?). Na siebie, bo nawet dzisiaj nie mógł się opanować. Na blizny, którym powinien poświęcić więcej uwagi, bo chyba to je chciała mu pokazać. Bokiem pięści trzasnął o beton; odgłos uderzenia byłby niesłyszalny, gdyby nie cichy brzdęk bransoletek na nadgarstku. — W chuju to mam. Może jestem tępy, bo kurwa nie rozumiem, jak kolejne blizny mają odświeżyć ci pamięć, bo historia z ogrodzeniem może i brzmi nieprawdopodobnie, ale mniejsza. Przynajmniej będę kurwa żył z myślą, że stawałem się dla kogoś ważny — dokończył nie bez ironii, a jego usta – co dało się słyszeć w samym tonie głosu – wykrzywił kwaśny uśmiech. Ten jednak szybko zniknął z twarzy chłopaka, gdy rozmasował obolałą skroń. Może przesadził, uznając to za jakiś ponury żart, ale w całym tym kontekście tak to brzmiało. Jeśli nie pierwszy raz narażała się na niebezpieczeństwo i chciała pozostawić po sobie ciepłe wspomnienia, to trochę przesadziła z podkręceniem temperatury.
  — Wiem, nie chciałaś źle — rzucił na koniec już bardziej mrukliwie. Tyle jednak wystarczyło, by go zrozumieć. Wewnątrz tunelu i tak nic innego nie zakłócało ciszy; za to jego spokój zakłócało nie tylko zdenerwowanie, ale też bezsilność.

Yakushimaru Seiya

Seiwa-Genji Enma and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Sro 24 Sty 2024 - 23:11
Nie było mi mało — chciała powiedzieć, ale wszystkie głoski przeobraziły się w miękkie fragmenty ciała, klucha osiadła wewnątrz ściśniętego gardła, kompletnie blokując przełyk. Miała ochotę odepchnąć od siebie dłoń, którą raptem kilkanaście sekund wcześniej nakierowała na własne udo. Jak nigdy wcześniej pragnęła wyrwać się z tego miejsca, pędząc co tchu ku wyjściu. Zostawiłaby za sobą Yakushimaru, jego gniew i głuche trzaski wydobywające się z urwanego nagrania. Potrzebowała mnóstwa samokontroli, aby nie pozwolić sobie na taki akt desperackiego tchórzostwa. Słowa chłopaka, wyduszane przez zęby, w nieproporcjonalny sposób ją zwyczajnie raniły. Pokazując mu meandry tych korytarzy, użyczając urządzenie i wciskając "start" w nagraniu oddawała mu klucz do czegoś co chroniła ostatni rok.

Wielokrotnie zwracała uwagę na te same fakty — że to cud, że sama nie otrzymała kulki. Szwendała się po rejonach, w których złapała wywietrzały trop i było to wyjątkowo nierozważne. Z pełnią świadomości kręciła się tam i zwracała na siebie uwagę gangu, który nie rozumiał pojęcia prawa. Po tym jak poznała metaliczny smak ostrza powinna zrezygnować z dalszych prób. Odetchnąć i rzucić prosto w lustrzane odbicie, że to koniec. Zrobiła, co mogła. Nie poddawała się wystarczająco długo, ale już dość. Należało wiedzieć, kiedy zejść ze sceny i to dokładnie ten moment. Wielokrotnie miała to już na końcu języka, ale ilekroć unosiła wreszcie wzrok na taflę zwierciadła, w szarych okręgach tęczówek dostrzegała zawód. Sama myśl, aby zignorować to, co znajdowało się w jej starym telefonie komórkowym, przyprawiało ją o mdłości. Bywało to dla niej tak samo abstrakcyjne jak teraz dla Yakushimaru.

Ale ona wiązała to z emocjami, których próżno szukałaby w swoim nadgorliwym towarzyszu. Domyślała się, że żądanie, aby wreszcie go oświeciła, miało słuszne podstawy. Cała się jednak trzęsła, nie mogąc pozbierać odpowiednich słów. Wysypywały się jej jak ziarna piasku z pięści i ilekroć lekko rozchylała wargi, traciły wydźwięk. Wydawało jej się, że nie panuje szczególnie nad sylwetką. Zwykle reprezentowała sto dziesięć procent statyczności. Potrafiła niemal nieruchomo wyczekiwać autobusu na przystanku, przeglądając tabloidy praktycznie nie mrugała, na wykładach siedziała sztywno i bez nadmiernych nawykowych odruchów, a teraz mrowił ją każdy milimetr dotykanej skóry. Palce Yakushimaru nie tyle ją ocieplały co parzyły i wcale nie przeszkadzało jej, gdy niespodziewanie wzmocnił chwyt. Domyślała się, że na gładkiej tkance pozostanie lekki ślad; zaczerwienienie, może nawet pierwszy wykwit siniaka. Nie obchodziło jej to bardziej niż dźwięk uderzającej potylicy o sklepienie.

KURWA!

Wyciągnęła słuchawkę z ucha i wsunęła ją do etui. Cały czas milczała — zła na siebie i na niego, bo obydwoje zachowywali się dokładnie tak, jak nie chcieli, aby druga osoba się zachowywała. Wymagała od Yakushimaru chłodnego zrozumienia, akceptacji i głupiego: to straszne, musiałaś dużo przejść. Wymagała, aby jego opuszki przesunęły się po szpecących udo bliznach i nie cofnęły się tak gwałtownie jak przed momentem, bo nie potrafiła zorientować się, czy było to powodowane gniewem czy jednak obrzydzeniem. Umysł obrósł samozachowawczą błoną i nie dopuszczał do siebie tej drugiej opcji, choć dłonie, machinalnie, poprawiły materiał spodni, na nowo zasłaniając szramy. W ciemności i tak nie było ich widać, ale ona pamiętała ich zarys i paskudną, pobrużdżoną fakturę. Miała przed oczami każde uwypuklenie i każde wklęśnięcie krzywizn, jaśniejsze pręgi odznaczone na cerze. Z natury nie wydawała się kimś kogo obchodzi wygląd zewnętrzny — i słusznie zresztą sądzono — ale ten jeden mankament był nie do zniesienia. Starała się przy tym wmówić, że wszystko czego teraz doświadczała, było reakcją podszytą troską. Chciała, żeby tak było, bo tak to wiecznie tłumaczyła.

Kwaśny posmak na języku wykrzywił jednak i jej wargi i kiedy cisza, która zapadła, stała się nieznośna, wyrzuciła z siebie oschłe: żałuję, że cię wtajemniczyłam. Nadal drżał jej nadgarstek, kiedy unosiła go, by palcami poprawić włosy. Idiotyczny odruch, skoro i tak nie było widać jej fryzury, ale musiała coś zrobić, aby choć na pół sekundy zająć czymś umysł. Złapała kosmyk i odsunęła go z twarzy, przypadkiem dotykając szczęki. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem aż tak mocno zaciskała zęby. Wciąż czuła się zresztą dziwnie osłabiona, zsuwając z blatu starego mebla na podłogę. Stawy w kolanach miała puste, raptem wypchane powietrzem, nic więc nie zapewniało jej stabilności i chcąc czy nie chcąc oparła się bokiem zamkniętej w pięści dłoni o szorstką ścianę. — Tak, zrobię co chcę. — Odzywając się, nabrała ostrości. Mowa uformowała się nagle w kształt noża wydrążającego dziurę w kamiennej płycie. — Nie uważam tego za zabawę. Zachowałeś się właśnie jak, kurwa, doszczętny dupek. — Warknięcie uwieńczyła cichym, prawie niesłyszalnym parsknięciem — śmiechem trwającym może pół chwili, jakby i ten dźwięk utknął w gardle, zaplątany w struny głosowe. Równie dobrze mógł to być wytwór wyobraźni, jakieś dziwne akustyczne nadwyrężenie, bo jednocześnie dziewczyna postąpiła krok do przodu. Istniała więc szansa, że jedynie zaszurała podeszwą obuwa po gołej ziemi. Faktem był jednak smukły palec. Wbił się nagle w pierś figurującą gdzieś przed nią; nie mogła go dostrzec w szczegółach (właściwie w ogóle nie dała rady nic zobaczyć), ale wychwytywała jego oddech, intuicyjnie dawała radę go zlokalizować. Opierając opuszek wyczuła pod nim twarde mięśnie torsu i ciepły materiał ubrań, które dziś na siebie założył. — Zawsze ty — dźgnęła go raz jeszcze, mocniej — ty, ty, tylko ty i kurwa ty. Wściekły, rozgoryczony i niedopuszczający do siebie nikogo. Ty się denerwujesz. Ty zabraniasz. Ty jesteś najgłośniejszy więc wygrywasz. — Syk wylewał się nie tylko spomiędzy jej zwartych zębów, ale wlewał do środka, zatruwał tętno żył, ranił wnętrzności.

Miała żal do niego, że nie potrafił albo nie chciał, albo może i jedno, i drugie, otworzyć się przed nią podobnie, jak ona zdecydowała się otworzyć teraz przed nim. Krytykował podejście, którego nie pojmował, ale jednocześnie trwał w przekonaniu, że jest nienaruszalny. Że będzie tolerowała jego wycofanie dalej, nie prosiła o szczegóły i wytłumaczenia.

Ciebie rozkurwi jeśli znowu co? — podjęła więc raptownie, odsuwając rękę. — Jeżeli znowu zrobię coś nie pod twoje dyktando? — To wydawało się śmieszne, a jednocześnie prawdziwe. Każdorazowo, jak szturchnięta bomba, wybuchał, niszcząc wszystko wokół, nie zważając na przynoszone straty. Ważne, że spuścił z pary. Ważne, że wyraził swoje zdanie. Piekły ją kąciki oczu, ale w mrokach nie było potrzeby zasłaniania tej słabości. Powoli skrzyżowała ramiona na piersi i obróciła się od niego; stanęła nieco bokiem, być może przekręcając się przodem w stronę z której przybyli. — Ten chłopak... — odchrząknęła. — Yamada mnie znał. Wspominał o rzeczach, o których nikt nie wie. Nawiązywał do miejsc, które kojarzę wyłącznie ja. I on — poprawiła się. — Jak się okazuje. — To było dziwne. Mówić komuś o sekrecie, który tak długo trzymało się w sobie. Na głos wymawiać nazwisko osoby, której próbowało się bronić. Nie sądziła, że będzie to tak niewygodne, że w formie kąsających szczęk stres zacznie wyżerać jej żołądek. Potarła nerwowo przedramię, czując przy tym, jak wilgotnieje jej dłoń. — Powiedziałam, że zabierając cię tutaj nie liczę na to, że zrozumiesz. Albo że będziesz to akceptował. Mogłeś wysłuchać i wyjść, i nigdy nie wrócilibyśmy już do tego tematu. Ale, oczywiście, musiałeś zacząć przeklinać, atakować i złorzeczyć. Musiałeś sprowadzić coś, co jest dla mnie tak szalenie istotne, do poziomu podłogi, byle tylko mi to obrzydzić. Bo jesteś nieszczęsnym hipokrytą i martwisz się o niektóre osoby, ale jednocześnie tchórzysz, kiedy masz to pokazać. Wolisz zadać obrażenia, a potem chronić rannego przed bodźcami z zewnątrz, mając nadzieję, że to się zabliźni i wszystko będzie w porządku. — Przerwa na oddech. — Nie będzie. — Już nie było. — To nie rak, którego trzeba wyciąć, żeby nie doprowadzić do tragedii. Wydzierasz część mnie, która jest zdrowa i tylko na jakiś czas potrzebuje okładu. Miałeś tym okładem być, ale nie będę cię do tego zmuszać. Odnajdę zabójcę Yamady bez względu na to czy mi pomożesz. Właściwie nie musisz. Nie powinieneś. — Zawahanie w tonie spróbowała zatuszować nagłym westchnieniem. — Nie mając dystansu i nie potrafiąc się w to zaangażować będziesz mi jedynie utrudniał dotarcie do celu. Znajdę kogoś innego kto nauczy mnie czego trzeba. Zapomnijmy o całej sprawie i po prostu stąd wyjdźmy.

Ściskało ją w piersi na myśl, że właśnie rezygnowała z tego, co dopiero próbowała komuś oddać. Wyszarpywała z rąk Yakushimaru ochłapy własnej historii, jakby wycofanie się było w stanie wymazać z jego pamięci fragment dzisiejszego spotkania. Ujrzał to już jednak i tak naprawdę nie było opcji, aby wiarygodnie udawać, że nieoczekiwanie oślepł, prawda? Ciężka gula spłynęła wraz ze śliną w dół żołądka, osiadła tam betonową bryłą, od której robiło się jej niedobrze. Iskry rozdrażnienia kłuły każdą tkankę organizmu, zachęcały do tego, aby tym razem ona wybuchła, ona uderzyła w coś pięścią. Niech jej biżuteria zadzwoni od agresywnego ciosu. Niech poleje się jej krew. Jak raz mogła dać upust emocjom. Mogła odreagować na nim podobnie jak on odreagował na wszystkich wkoło, sądząc najwyraźniej, że nie niesie to żadnych konsekwencji.

Wiem, nie chciałaś źle.

Mylił się. Chciała. Bo złe było dzielenie się z nim brudami z przeszłości. Złe było narażanie go na to, na co sama postanowiła się narażać. Chciała źle już w chwili, w której podała mu słuchawkę, kciukiem przeciągając po ekranie w miejscu przycisku "start". Chciała, bo domyślała się, że mimo swojej burzliwości i temperamentu postąpi krok i z własnej woli zatopi but w bagnie, w którym brodziła po ramiona, ponieważ w naiwnej wierze sądziła, że nie powie, że go to nie obchodzi.

- Jak twoja ręka? - Pytanie padło nagle, wraz z pierwszym krokiem; z przeciągnięciem buta po suchym, uklepanym piachu. - Zapewne i tak lepiej niż głowa z której wybiłeś sobie zdrowy rozsądek, ale jeżeli źle, w akademiku mam apteczkę.

Chciała stąd wyjść. Zapomnieć. Przewinąć do początku tak, jak przewijała nagrania. Rozegrałaby to inaczej. W ogóle nie włączała.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Nie 11 Lut 2024 - 21:13
Wielu ludzi miało w głowie ten charakterystyczny głos, który odzywał się w niej po wypowiedzeniu kilku słów za dużo. Kazał przepraszać i żałować za uzewnętrznienie impulsywnych myśli. O ile umysł Yakushimaru nie był wyciszony, na pewno nie odezwał się w nim ten głos. Myśli raptownie przewijały się przez jego czaszkę, formując się w żywe obrazy, bluzgi i w intensywną czerwień wściekłości. Spięte mięśnie drżały pod materiałem ubrań i jeszcze bardziej irytowało go to, że nie miał pod ręką niczego, na czym mógłby wyładować nadmiar skumulowanego w nim gniewu. Wszystko, co czuł było tak intensywne, że czasem wydawało się dziwne, że ktoś taki jeszcze się nie wypalił. Gdy jego ogień przygasał, zaraz okazywało się, że pod stosem popiołów nadal żarzyła się iskra, którą wystarczyło rozdmuchać, by na nowo wzniecić pożar. Cały ten cykl nie miał końca, a Seiya od czasu do czasu chciał nie czuć nic. Chciał mówić, że ma coś w chuju bez zaprzeczającym temu reakcjom, nad którymi nie był w stanie zapanować, bo kiedy już się działy, od razu znajdowały drogę na zewnątrz, jakby w jego wnętrzu było zbyt wiele szczelin, których nie było czasu zatykać, gdy zbliżał się kolejny przypływ. Może gdzieś tam głęboko w sobie wiedział, że nie był najodpowiedniejszą osobą, z którą należało dzielić sekrety. Nie był najodpowiedniejszą osobą na przyjaciela. Nie był kimś, u kogo należało szukać pokrzepienia. Musiał to wiedzieć, gdy cała perspektywa budowania więzi i zaufania była przytłaczająca. Perspektywa tego, że któregoś dnia musiałby zdecydować się na ten sam krok, na który dziś zdobyła się Shiimaura, była przerażająca, gdy tak bardzo przyzwyczaił się do tłamszenia wszystkiego w sobie za ścianą ognia. Było prościej odstraszać świat płomieniami furii niż narazić się na to, że ktoś uzna, że coś sobie ubzdurał; że to, w co wierzy lub to, jak się z tym czuje, jest nieprawdziwe. Jest czymś, co należało wyleczyć.
  „Żałuję, że cię wtajemniczyłam.”
  Prychnął i był to czysto bezwarunkowy odruch; pierwsza linia obrony. Ta deklaracja była równie bolesna, co nóż wbijany między żebra, który na dokładkę przekręcono, gdy tkwił w ciele wystarczająco głęboko. Dał jej mnóstwo powodów, by tego żałowała, ale chyba nie spodziewał się, jak szybko postanowi mu to zakomunikować i po chwili dosypać jeszcze kilka garści soli na otwartą ranę. Zasłużył na każdą z nich, ale w tej chwili stał murem za swoim punktem widzenia, jak każdy, kto w trakcie rozognionego konfliktu był zaślepiony tym obrazem sytuacji, który demonizował drugą stronę i negował możliwość tego, że mogła mieć rację.
  — No i najwidoczniej nim kurwa jestem — sarknął, bo w tej sytuacji nic mniej szczeniackiego nie przyszło mu do głowy. Rozdrażnienie Raikatsuji tylko podkręcało temperaturę wewnętrznego wrzenia. Gdyby czarnowłosy był odrobinę spokojniejszy, być może zwróciłby większą uwagę na to, że ten jeden jedyny raz udało mu się zrzucić z Shiimaury tę maskę spokoju. Wszechobecna ciemność też działała na jej korzyść.
  Opuścił spojrzenie w dół, czując wyraźny dotyk na swojej klatce piersiowej. Nie był w stanie dostrzec nawet słabego zarysu drobnej dłoni, która celowała w niego oskarżycielsko, jakby same tnące słowa już nie wystarczyły. Jak nigdy wcześniej miał ochotę odtrącić jej dotyk i tylko resztki przyzwoitości powstrzymywały go przed gwałtownym trzaśnięciem ręki czarnowłosej. Bo zarzucała mu rzeczy, które były nieprawdą. Bo – poza tym, że był wściekły, rozgoryczony i nie dopuszczał do siebie nikogo – tak bardzo się myliła. Nie poczuł jeszcze smaku wygranej, chyba że w walce na pięści. Gdy nie mógł ich używać, sprawy miały się zupełnie inaczej. Nieważne było to, czy milczał czy był głośny – wynik był podobny.
  — I co kurwa twoim zdaniem wygrałem? — wycedził przez zęby, zaciskając ręce w pięści. Skoro miała tak wiele do powiedzenia na temat jego zwycięstw, liczył na to, że podzieli się z nim wiarygodnymi przykładami. Gówno wiesz – zdawało się mówić wbite w nieprzeniknioną czerń spojrzenie. To on ponosił winę za to, że tak niewiele wiedziała; że broniąc się przed jego atakiem, sięgała po argumenty, które wydawały jej się słuszne, bo przecież w trakcie całej ich znajomości nie dał jej żadnego powodu, by myślała inaczej. Nie wiedziała, skąd brał się jego gniew – mogła więc twierdzić, że brał się znikąd; że taki już był. Zepsuty. Wredny. Rozkapryszony. Wiecznie niezadowolony.
  Nie zasługiwała na takie traktowanie.
  — Tak, właśnie. — rzucił sucho, choć na przekór wypowiedzianym słowom, jego myśli zaprzeczyły temu, że chodziło o jakiekolwiek poczucie kontroli. — Rozkurwi mnie, bo marzy mi się jebane towarzystwo złotej rybki spełniającej życzenia — sarknął, dostosowując się do jej wizji tego, skąd brała się cała ta gorycz. Seiya był na etapie, w którym wydawało mu się, że gorzej już być nie mogło, ale Raikatsuji miała na ten temat inne zdanie, które wcisnęła pomiędzy kolejne nieprzyjemne słowa. Dało się słyszeć głębszy oddech wciągany przez nos, który wstrzymał na chwilę (chyba zaskoczony całą listą wywlekanych na wierzch błędów). Może to lepiej, że kolejne krople oliwy skapywały na jego gorejące nerwy, bo ścisk, który czuł w gardle, zaczynał być już jedynie fizycznym doznaniem i rosła w nim chęć, by dosłownie wykrztusić z siebie wszystko, co do tej pory tłamsił, byleby tylko nie wepchnąć w jej dłoń ostrzejszego noża.
  Naparł plecami na ścianę, jakby resztkami silnej woli zamierzał wycofać się z tej bezsensownej wymiany zdań, ale jej ostatnie nitki właśnie pękały.
  „Zapomnijmy o całej sprawie i po prostu stąd wyjdźmy.”
  Szczęka ścisnęła mu się tak mocno, że nawet on uważał za cud to, że nie zmiażdżył sobie własnych zębów. Nie potrafił uspokoić irytującego drżenia całego ciała, w którym brakowało już miejsca na te wszystkie emocje. Na wściekłość, żal; na radzenie sobie z tą niewygodną prawdą.
  „Jak twoja ręka? Zapewne i tak lepiej niż głowa…”
  Barkami chłopaka targnął kwaśny śmiech. Nie sprawił, że kąciki ust choćby minimalnie wygięły się w uśmiechu, a do spojrzenia dwubarwnych tęczówek wprowadził jedynie chłód, który nieprzyjemnie kontrastował się z gniewnymi ognikami, jakby nie mógł się zdecydować, czy nadal jest zły, czy zaczyna mu być wszystko jedno. Tyle że jeszcze było za wcześnie, by miał całkowicie wyjebane. Czuł, jak pod czarnymi kosmykami włosów pulsuje mu żyłka na skroni, a gromadząca się tam pod ciśnieniem krew sprawiała, że zaczynała go boleć głowa, ale był to jego najmniejszy problem, gdy w tej jednej chwili czuł się dosłownie rozjebany wewnętrznie.
  — Coś jeszcze? — rzucił prowokacyjnie. — Aż dziwne kurwa, że nie dorzuciłaś, że najwyraźniej jedyne okładanie, do jakiego jestem zdolny to okładanie pięściami. Na porządku dziennym masz kurwa jeszcze bardziej cięty język. Skrytykowałem jedną jebaną rzecz w twoim życiu. Jedną — podkreślił, powstrzymując się od sugestywnego uniesienia palca. — Zajebiście kiepski rewanż w zamian za ciągłe robienie ze mnie debila. I to ja jestem hipokrytą? To ty nie umiesz poradzić sobie z myślą, że coś, czego się ujebałaś, jest zwyczajnie głupie. Analizujesz wszystkich na prawo i lewo, myślisz, że się kurwa na wszystkich znasz, ale może czas najwyższy spojrzeć na siebie? — Zmrużył oczy. Prośba o to, by w tunelach zachował ciszę widocznie nie miała już dla niego znaczenia. Trudno było mu wyrzucać z siebie jad bez podniesionego głosu. — Ale po co? Lepiej robić ze mnie skurwiela, który wkurwia się o to, że nie może cię przegadać, bo jest jebanym control freakiem. Oczywiście, że jestem wkurwiony, bo się martwię. Bo ty żyjesz, a on już nie. Nie musisz sobie kurwa dopowiadać do tego całej historii o autorytarnym zjebie. — Prychnął, odchylając głowę do tyłu. Potylica przylgnęła do chłodnej ściany, ale to nie ostudziło jego zapału. Nadal było mu za mało. — Myślisz, że czemu jestem taki pokurwiony na tym punkcie? Wydaje ci się, że tego nie przerabiałem? Może nie mam ochoty po raz kolejny zapierdalać na cmentarz, bo jakiś popierdoleniec dostał do ręki niewłaściwą zabawkę? Rzygać mi się chce na samą myśl o tym, że to bardzo prawdopodobne. Kurwa — syknął pod nosem. Nie czuł się, jakby zrzucił z barków ciężar. Wręcz przeciwnie – ten musiał przytłoczyć go na tyle, że mimowolnie osunął się na ziemię, nie robiąc sobie za wiele z brudu, który miał pozostać na jego ubraniach. Wsparł łokcie na ugiętych kolanach i przycisnął ręce do czoła. Milczał przez chwilę, pozwalając sobie na kilka głębszych oddechów, choć w tej sytuacji chętniej wychyliłby kilka głębszych kieliszków. Widmo wyrzuconych z siebie słów, drapało go w gardle do tego stopnia, że mimowolnie odchrząknął, jak ktoś, kto w całej tej niezręczności chciał po prostu zatrzeć pamięć po tym, co właśnie powiedział. Bo przecież to było nieważne. Wiedziała już wcześniej, że jego gwałtowność była wynikiem pokracznie wyrażanego przejęcia, a mimo tego miała to w dupie.
  Więc po co to wszystko?
  — Nic mi kurwa nie jest. Dzięki za troskę — dorzucił po chwili, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że pytała o stan jego ręki. Wolałby, żeby to ona była jego problemem.

Yakushimaru Seiya

Warui Shin'ya, Hecate Shirshu Black and Hyeon Yuushin szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku