Prawdopodobnie najcichsze miejsce na uniwersytecie. Nie można powiedzieć, żeby tętniło życiem, gdyż jedyne osoby, jakie można tutaj spotkać, to ambitni studenci wpatrzeni w podręczniki niczym twarze ukochanych. Panująca tutaj cisza potrafi sprawić, że każdy kto przestąpi próg biblioteki zacznie kwestionować swoją własną egzystencję, a widok tak ogromnej liczny ksiąg i podręczników pogrąży każdego ambitnego studenta w rozpaczy, że nie będzie on w stanie przeczytać ich wszystkich. Pomimo tego, że biblioteka jest miejscem spokojnym i dość przyjaznym, to nie jest odwiedzana przez rzeszę młodych ludzi. Krąży bowiem legenda, o istniejącym przejściu do innego wymiaru, które znajduje się między 28 a 29 regałem i jeśli ktoś zdecyduje się na spacer pomiędzy nimi, to przepadnie na zawsze. Pomimo tego, że wielu wierzy iż jest to jedynie śmieszna opowieść, to niewielu śmiałków ma ochotę to sprawdzić. Być może przeraża ich wizja spotkania z najgorszymi potworami… albo widok podręczników do mechaniki kwantowej, które to właśnie tam się znajdują.
Ściskała w dłoniach książkę, która wcale nie wpisywała się w jej kierunek studiów, ani tym bardziej zainteresowań. Medycyna nie była czymś, co by ją pociągało - nie w ten sposób, aby się w nią zgłębiać. Była czymś rozległym, zupełnie innym niż to co znała sama - a wypowiedzi osób zajmujących się sekcjami zwłok słuchała z wypiekami na twarzy. Jednak nie chciałaby się tym zajmować samej, nie czuła się na siłach. To było niczym jedno z cichych marzeń, które na zawsze miało pozostać w tej sferze snów.
Ale to nie książka była istotna, a osoba, która ją przed nią wypożyczyła. Niczym w zegarku, znów znalazła się tutaj w bibliotece - prawie dwie godziny po zakończeniu jej własnych zajęć. Ale kto mógłby liczyć czas? Kto chciałby sprawdzać czy Dunka miała w ogóle cel, aby znaleźć się w bibliotece, wypożyczając czy oddając książkę, której prawdopodobnie nigdy nawet nie otworzyłaby z własnej woli.
Ale on otworzył. Jakby chciała zrozumieć, spróbować zrozumieć czy nie będzie kolejnym nazwiskiem, które tragicznie zginie poprzez upuszczenie - a może wyssanie - krwi?
Z uśmiechem kierowanym do pani bibliotekarki odłożyła książkę na blacie, a ta wcale nie spiesząc się, zeskanowała książkę. Uniosła zdziwiona brew, kiedy wyskoczyły na ekranie dane odnośnie kierunku Hereny, ale nie zadała żadnego pytania. Dziewczyna za to już skupiała się na czymś zupełnie innym - a raczej kimś, kiedy nieco nerwowo rozejrzała się, nie będąc w stanie dostrzec nigdzie swojego celu obserwacji. Była prawie pewna, że mógł być kolejną ofiarą - jedną z wielu potencjalnych co prawda, ale przecież przykuwał uwagę! A może to jego nazwisko sprawiało, że tym bardziej jej wyobraźnia zaczynała działać? Tajemnicze morderstwo kogoś powiązanego z tą rodziną, owiane tajemnicą. A może wręcz przeciwnie, może to właśnie były morderstwa rytualne? Te pojedyncze skrawki informacji, które krążyły na temat aktualnych wydarzeń...
Ilu młodych mężczyzn mogło być potencjalnymi ofiarami na uniwersytecie? Nad iloma z nich mogła krążyć klątwa? A może to ona była jej źródłem? Starała sobie przypomnieć czy posiadała jakikolwiek bliższy kontakt z tamtymi ofiarami - wszyscy jakby zdawali się nieco od niej odsunąć, ale nie potrafiła wskazać dokładnej przyczyny ku temu. Dlaczego? Czemu? Czy to była wina jej współlokatorki? Wszyscy zdawali się uciszać, kiedy Shiimaura zjawiała się w pomieszczeniu, ale przecież nie wydawała się jej nigdy aż tak dziwna! Haru? Znała go już długo, regularnie mu pomagała - kolejna prawie ofiara jej klątwy.
Czy jeśli ten mężczyzna będzie kolejną, czy to nie będzie dowodem, że to ona zawiniła? Że to wszystko było sprawką, że przyniosła zły omen? Przekleństwo, którego nie była w stanie się pozbyć?
Nie chciała znać prawdy, nie mogłaby jej znieść, gdyby rzeczywistość skonfrontowała ją z tym, że to ona była największym złem chodzącym po tej ziemi. Nie potwory z bajek, którymi straszył ją ojciec - nie trolle, które miały się czaić na ludzką nieuwagę.
Może właśnie nie była człowiekiem? Może właśnie była tym - podrzuconym rodzicom trollem! Może jak w bajkach i baśniach, to nie jej matką była Japonka, a właśnie oślizgła trollica, a jej ojciec zachowywał ten sekret przez wszystkie lata? Może dlatego wszystkie obrządki, na które zabierała ją babka tutaj w Japonii, nie przynosiły skutku?
Ale jeśli ona była całym ich powodem, dlaczego nie można było tego wszystkiego zatrzymać? Powiedzieć stop, sprawić żeby ludzie nie tracili żyć? Chociaż czy nie udało się to przy Haru? Może sprawiła to, może dostała szansę od losu, aby odmienić cudzą śmierć?
Może była dzieckiem trollicy, ale tylko przez fakt, że jej matka nie mogła posiąść dzieci? Wtedy babka chciałaby dobrze dla niej! Może jej ojciec zawarł pakt z trollicą, tylko po to, aby mogli wspólnie wychować dziecko? Może klątwa była przypadkiem, a może ceną, którą musieli zapłacić za stworzenie rodziny? Może teraz nadchodził jej czas, w którym powinna przełamać złą fortunę? Podjąć działanie?
Może mogła kogoś ocalić zamiast przynieść na niego zagładę?
Jej nogi same ją skierowały do szeregu regału, który był tuż obok tego, w którym on przesiadywał - jakby zawsze wracał do tego samego miejsca. Nie rozpoznawała większości znaków, które zdobiły brzegi książek - czy to były te zaawansowane medyczne? Atlasy? Może coś jeszcze innego? Nie miała najmniejszego pojęcia, bo też nie lektury były jej celem.
Trzy szeregi regałów, on znajdywał się w ostatnim, ten pomiędzy był pusty, i ona w ostatnim. Tak zawsze było - była wręcz pewna, że tak będzie i tym razem. Może była nieuważna? Może skręciła w zły rząd regałów? A może to fantazja o trollach zbyt mocno wypłynęła do rzeczywistości, kiedy z wbitym wzrokiem w ziemię zatrzymała się na kilka centymetrów przed nim.
Szum kartek w bibliotece, te ciche oddechy jakby ucichły jeszcze bardziej. Czy jej dudniące serce było tak głośne jak teraz? Jak długo trwała wlepiona w stopy mężczyzny jak słup soli? Jakby nie mogła się nawet poruszyć? Ale im dłużej zwlekała, tym bardziej każda z podjętych przez nią akcji wydawała się być gorsza od poprzedniej. Wycofać się? Zostać? Trwać tak i udawać, że śpi? Może udawać głuchą?
W końcu jednak odsunęła się na krok w tył i zwróciła o dziewięćdziesiąt stopni w stronę regału. Obojętnie któregokolwiek, nawet nie patrzyła na ich zawartość. Drżącą rękę wyciągnęła po jedną z książek, która mało nie wypadła z jej dłoni na ziemię. Nie mogła przeczytać tytułu, znaki jakby się mieszały i zlewały, ale i tak otworzyła książkę dalej.
Znajome znaki w nazwisku, znajome znaki we wprowadzeniu, przeplecione czymś co równie dobrze mogło być dla niej afrykańskim, koreańskim, a może jeszcze rosyjskim. Może znaleźli się w dziale innym niż zazwyczaj? A może to jej wizja stawała się tak rozmazana, że nie była w stanie skupić się na przeczytaniu czegokolwiek?
@Seiwa-Genji Rainer
Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.
Porusza się więc samotnie. Dzisiaj też. W czarnym golfie i szerokich, przeszywanych nierównymi kieszeniami spodniach, zdaje się być młodszy. Delikatność wprowadzają w sylwetkę przemyślane biżuteryjne dodatki, które skrzą się w zimnym świetle ledowych lamp. Oczy zmęczone, bo przez cały dzień skupiające się na istotnych, detalicznych wykładach. Jest studentem mikrobiologii a więc wszystko, co małe, wymagające skupienia, jest mu najbliższe. Przerabiał bakterie komensale i oportunistyczne, przyglądał się komórkom prokariotycznym i eukariotycznym, pobierał i transportował materiał biologiczny. Dobierani w duety, z czego w jego znalazła się dziewczyna o zielonych, krótkich włosach, chomiczym nosie i policzkach jakby wypełnionych watą, dokonywali wymazów z jamy ustnej oraz posiewów drobnoustrojów na podłoża mikrobiologiczne. Czuje więc, że siły zmniejszyły się do tych właśnie mikro i jakaś nieznana siła ciągnie go dalej, ku bibliotece.
W ciszy pozostawionych na regałach ksiąg, przewracanych pergaminach i oddechach przerywanych zirytowanymi westchnięciami bibliotekarki, odnajdywał spokój. Do kolejnych ćwiczeń — tych o pierwotniakach, czyli nie najłatwiejszych — pozostała godzina. Postanowił więc oddalić się od zatłocznych korytarzy uniwersytetu i wraz z najpilniejszymi uczniami utknąć przy jednym z gładko ciosanych, lśniących stołów w drugim skrzydle uczelni. Choć nie należał do czołowych przedstawicieli swojego kierunku, to nikt nie zdziwił się jego obecnością w bibliotecznych przestrzeniach. Na Seiwa-Genjich, odnodze klanu Minamoto, ciążył wręcz wymóg dobrej edukacji i ich nienagannej prezentacji. To, że Rainer wizerunek ten często kruszył, zdawało się być zapominane następnego dnia. Urok wyższych klas społecznych.
— Potrzebuję czegoś o przywrach wnętrznikach i tych digenetycznych — mówi podchodząc do lady. — Oraz… macie coś może o Kyūdō? Podstawy.
Bibliotekarka o maźniętych żółcią, sowich oczach, włosach rozczapierzonych i ustach pokrytych grubą warstwą śliny — ten nawyk, w którym język co rusz gładzi wargi — milczy. Milczy długo, bo jest osobą z natury flegmatyczną, ale w sposób książkowego ekscentryka.
— Łucznictwo, panie Rainer? — Jej głos jest wysoki, przypominający na sygnale jadącą karetkę; całkiem nie pasuje do statycznego kobiety wizerunku.
Nie odpowiada, bo wie, że nie trzeba. Bibliotekarka wstukawszy niezbędne hasła w małego, różowego laptopa wskazuje mu konkretne działy. Chłopiec kiwa głową i ląduje w odpowiedniej zakładce. Na stole zaczynają piętrzyć się branżowe tomy, ale i stare prace doktorantów, niedbale wrzucone w kąt działu. Ma swoją metodę. Zaczyna od roczników. Czym wydanie nowsze, tym większe prawdopodobieństwo na aktualność przelanych na kartki informacji. A może tam, w tym kącie, niebieska obwoluta, złotem wygrawerowane nazwisko… Nawet przy swoim wysokim wzroście stanąć musi na palcach, by publikacja choć tknęła delikatnych opuszków.
Ale zrazu wyrywa go z zamyślenia coś innego. Szelest podobny myszy i spojrzenie też mysie, wystraszone, wbite jak włócznia, albo inaczej, jak grot strzały, w jego stopy. Stoi tak dłużej, tuż przed tym zmizerniałym dziewczęciu i w znudzonym zdziwieniu unosi brwi. Nie schyla się, nie robi gwałtowniejszych ruchów, bo wciąż myślami przy pracy a nie zabawie. Ale chwila wystarczy, by panika uczennicy włączyła odpowiednie trybiki. Jak za dotknięciem magicznego guzika na twarzy maluje się słodki acz teatralny uśmiech a ze ust pada gładkie:
— Opętana Herena. Nie wiedziałem, że zaczęłaś interesować się…
Schyla się ku ziemi i chwyta dwa razy większą od jego dłoni księgę. Na jej widok uśmiech powiększa się a za nim pędzi cichy, jak przystoi bibliotecznym standardom, śmiech.
— Mark Gladwin? Na twoim miejscu startowałbym z Davidem Attenborough.
Oddaje jej książkę a gdy wzrok dziewczyny wciąż nie natyka się na ten chłopięcy, dodaje z rozbawionym cmoknięciem podbitym ledwie zauważalnym pokręceniem głowy:
— Skąd ta rezerwa, Tohan? Chyba się mnie nie boisz?
@Tohan Herena
Tak samo jak książki w bibliotece. Mogła znaleźć się w każdym dziale, o każdej porze, i nikt nie powinien na nią zwrócić uwagi nawet na moment, prawda? W końcu to nie było w jego interesie co czytała, nawet jeśli nie potrafiła zrozumieć znaków w książce, której zabrał jej z dłoni. Nie wiedział tego przecież, nie siedział w jej głowie.
Nawet nie stawiała oporu, jej dłonie nie zmieniły pozycji, kiedy książka na moment zniknęła z jej dłoni. Wciąż wstrzymywała powietrze zupełnie nieświadomie. Czuła jak rosła jej gula, czuła jak dudni serce. Zdradzieckie, okropne, zawsze było tak głośne i nie pomagało zebrać jej myśli! Skupiała się tylko na tym dudnieniu, jakby było najgłośniejszą rzeczą pod słońcem, chociaż przecież nie można było go usłyszeć, prawda? Nikt inny nie mógłby, nie z takiej odległości...
Wciąż milczy, słysząc pytanie co do nazwiska. Nie znała ich, nie rozumiała kim byli ludzie, o których wspomniał. Lekarze, badacze? Chirurdzy, chemiści?
Otworzyła usta, kiedy chciała odpowiedzieć, ale jej ciało ją zupełnie zdradziło. Zadrżała wyraźnie wciągając zbyt gwałtownie powietrze, zaraz czując nagłe drapanie w gardle, czując jeszcze bardziej że powinna się zapaść pod ziemię, albo zniknąć, albo uciec gdzieś za inny regał. Zakasłała w dłoń, starając się jak najbardziej stłumić dźwięk, jakby to miało sprawić że mężczyzna jej nie zobaczy - jeśli jej nie usłyszy, uzna, że była tylko jakąś dziwną zmorą i jego przewidzeniem, prawda?
W końcu wiedział, sam to powiedział, że była opętana! Może ktoś związany ze świątyniami, wyczuwał podobne jej przypadki? Nie mogło być inaczej, musiała być przeklęta, skoro sam Seiwa-Genji tak ją określał! Nie brała nawet zupełnie pod uwagę, że były to plotki rozchodzące się na jej temat. W końcu dlaczego miałby się do niej odnosić przez plotki? Z pewnością wiedział coś, co wiedziała również jej babka - że rzeczywiście była przeklęta, ale czy to znaczyło, że nie było dla niej ratunku?
Kolejne pytanie, kolejne słowa, na które powinna odpowiedzieć. Nie powinna zwlekać, nie powinna udawać, że jej tutaj nie było, prawda?
- Nie- - znów zdradził ją głos, nieco wyższy, bardziej zestresowany. Była spięta i naprężona, a gdyby była sprężynką, zaraz wyskoczyłaby w kierunku sufitu i prawdopodobnie odbiła od niego kilkukrotnie, znajdując w końcu ewentualnie kąt, w którym by się ukryła. Gdyby była sprężynką, mogłaby się wtoczyć pod jeden z regałów i już nigdy więcej spod niego nie wyjść, licząc na to, że jej klątwa ani nie przyniesie pecha nikomu innemu, ani też nikt jej już nie znajdzie. - Nie boję - poprawiła się, chociaż gula w jej gardle sprawiała, że jej głos był sztywny. Mogła to być wina japońskiego - nie był jej pierwszym językiem. Nie chwaliła się aż tak, że jednak była w połowie Japonką - czasem wykorzystywała fakt, że inni o tym nie wiedzieli i mogła w pełni udawać Europejkę. A czasem zaskakiwała gładkim akcentem, wyuczonym zarówno od matki, ale i za dziecka, kiedy przebywała u babki. - Dlaczego bym miała bać? To bardziej sza... szacunek oczywiście. Klan Minamoto, bardzo wiele nie tylko słyszałam dobrego od mojej drogiej babki, ale również czytałam w związku z erą Heian, a świątynie w Asakurze są jednymi z najpiękniejszych w kraju, niezwykle zadbane i można poczuć bogatość historii oraz kultury, która jest pielęgnowana. Nie mam powodu, aby bać się przedstawiciela tak znakomitej rodziny, Seiwa-Genji senpai, i proszę wybaczyć jeśli mowa wymowa nie jest najlepsza, niestety mój chiński nie jest najlepszy, a jeśli pamięć mnie nie myli to drugi człon nazwiska wywodzi się z chińskiego, proszę mnie poprawić jeśli się mylę. To zwyczajny szacunek, to naprawdę honor móc uczęszczać na uniwersytet z przedstawicielami tak znakomitej rodziny, która odegrała tak kluczową i znaczącą rolę na łamach historii... - mówiła wręcz na jednym wydechu, wciąż nie podnosząc na niego wzroku. Starała się w ten sposób uspokoić, mówiąc dużo więcej niż powinna i w tak szybki sposób, aby trudno było zrozumieć, o czym dokładnie mówiła. Chociaż z ilością jej słów, można było zrozumieć że jej początkowe zawahanie wcale nie wywodziło się ze słabej znajomości języka - wręcz przeciwnie, wyraźnie ze stresu, a może i lęku.
Nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła w nerwowym odruchu ściskać książkę do piersi. Jej knykcie robiły się jaśniejsze od zaciskania na okładce, momentami dalej drżąc, jakby cały jej stres szukał drogi ucieczki. Ale jej gardło się rozluźniło, mówiła płynniej. Przynajmniej na razie. Im więcej mówiła, tym płynniej i szybciej wylewały się jej słowa - choć po zrobieniu chwilowej przerwy, jej głos ponownie wydał się znacznie sztywniejszy, jakby stres powracał. - Nikt nie powiedział, że to nowe zainteresowanie, może prace Davida Attenbourgha już poznałam? - odpowiedziała, nie podnosząc jednak w żadnym momencie wzroku na mężczyznę. Wręcz przeciwnie - spróbowała podjąć się powolnego odwrotu. Jej stopa przesunęła się zaledwie o kilka centymetrów w stronę końca regału. Delikatnie się zachwiała, przenosząc ciężar ciała na tę stopę, a jej wzrok nie oderwał się od znaków na grzbietach książek, po które nigdy nawet by nie sięgnęła z własnej woli.
@Seiwa-Genji Rainer
Uśmiech na twarzy Rainera pnie się wyżej. Jest przecież ona — to dziewczę o łamiącym się zaprzeczeniu skrytym w krótkim “nie boję” — uwikłana w relację z rówieśnikiem. Choć Rainer ma nadłamaną renomę, to nie przychodzi mu bujać się z podwórkowymi hultajami, uniwersyteckimi łobuzami o pięściach celujących w podbrzusza niewinnych. Jego złość, ciosana jak najpiękniejsza rzeźba, wyładowywana jest świadomie. Bawi, gdy postronne osoby całkiem tego nie widzą. Jak ona. Roztapiająca się przed nim w strachu, niezrozumiałej znikąd wstydliwości. A przecież widział, jak od kilku dni, może ciut więcej, czai się z oczyma jak spodki za regałami, za regałami spisuje rzeczy w malutki jak kamyk notatnik. Zaczął z nią grać. Zaczął chadzać w miejsca, w które nie chadza, wypożyczać książki, których nie czyta. Na marginesach zostawiał rysunki bez kontekstu (nie najlepsze, dłonie matki-artystki dostać miała zmarła siostra) oraz zapiski sugerujące niepokojące kontakty z yūrei. Bawił się przednio, kiedy ni to przypadkiem, ni w zapomnieniu zostawiał na parapetach wskazówki dotyczące nikogo i niczego. Ot, kolejna z gier, które wprowadzał do nowo nawiązanego kontaktu. Takiego, o którym druga strona jeszcze nie wiedziała.
Słucha jej, uważnie i z uśmiechem, spojrzenie jak szczypce zakleszczając na zgiętej sylwetce. Nie mówi nic, pozwala jej skończyć ten niespójny monolog. Słyszy, jak słowa leją się namiętną, ale bezsensowną całkiem kaskadą. Czy kłamie? Może, ale głos ma szczery i cała jest jakaś urzekająca, bo przypominająca zgubionego szczeniaka. Śmieje się cicho, bo go jeszcze nikt i nigdzie nie nazwał senpai. A kiedy tyrada kończy się, on nachyla się ku jej piersi, delikatnie tylko, bo jest w zasadzie niewiele wyższy, i palcem jak włócznią dźga ją w mostek. Usta do zaróżowionego ucha przykładając powie:
— Seiwa-Genji… tak naprawdę wszyscy jesteśmy duchami z kontraktami — odsunie się od jej sylwetki i w lisim uśmiechu, rozweselonym niebezpieczeństwu doda: — Jak to jest wiedzieć coś, w co nikt ci nie uwierzy?
Trwa tak dłuższą chwilę, spojrzenie na nowo lokując na jej twarzyczce, ale zaraz znudzi się i chytrość wypłynie wraz z głębszym oddechem. Wnet w chłopca wstępuje zwyczajowa postawa. Ramiona opadają a on wraca do sytuacji i na nowo sięga zapomnianego tomu, który zdradzić ma historię yanone. Bierze książkę w dłonie, kartkuję ją a do dziewczęcia uwagą wraca wraz z jej kolejnymi słowami. Jeszcze tu jest? Nie wie, czego się spodziewał. Jej szybkiej z biblioteki ucieczki, kroków w biegu kierowanych na błonia? Wzdycha i w powadze wraca do trzymanej książki.
— David Attenborough to nieżyjący prezenter telewizyjny BBC. Podkładał głos do programów przyrodniczych, ale w zasadzie… — nie skończy swego monologu, gdy wzrok uniesie i spostrzeże, że dziewczę odsunięte już znacznie dalej, z nadzieją na szybkie wtopienie ciała w ściany uniwersytetu. — A może, zanim pójdziesz, to powiesz, dlaczego od przeszło tygodnia mnie śledzisz, co? Nie narzekam, dobra zabawa, ale bywa męcząca.
Siada przy stole, rozkłada przed sobą zebrane książki a twarz jego staje się neutralna a w swej neutralności nieprzystępna.
@Tohan Herena
Zawahała się znów, otworzyła powoli oczy. Była obrazem godnym pożałowania. Zaczerwieniona, może bliska płaczu od zaciskania powiek tak mocno, ale kiedy powiedział o tym wszystkim tak lekko...
Była spokojna - spokojniejsza niż jeszcze przed chwilą. Nawet tego nie zauważyła, że tak się stało - jakby zupełnie przestała zwracać uwagę na jej dudnienie serca, które jeszcze kilka chwil wcześniej było tak głośne, że z łatwością mogłoby wypełnić całą bibliotekę, gdyby tylko mu na to pozwolić.
Dłonie wciąż delikatnie drżały, ale jej brwi ściągnęły się w lekkiej zadumie.
Nie odpowiadała mu, stojąc tak chwilę. Nikt by jej nie uwierzył? Ale w co by miał... że byli duchami? Cały klan Minamoto, oni wszyscy byli duchami z kontraktami? Co to w ogóle miało znaczyć? Jakimi duchami i jakimi kontraktami? Paktami? Demonami przyzwanymi? Na pewno było w nim coś demonicznego, to było pewne - ale może nie był demonem, może błędnie założyła, że to ona wywodziła się z trolli, może to on był tak naprawdę trollem? Wielkim, obślizgłym trollem, który czerpał z cudzych nieszczęść. Może to oni przeklinali?
- To głupoty, gdybyś był duchem... - urwała, słysząc kim był ten cały David. Robił to specjalnie? Myślał, że tylko dlatego, że nie znała wystarczająco japońskiego, żeby zrozumieć zaawansowane i naukowe książki, nie mogła mieć w ogóle podobnej wiedzy? Dlatego jej sugerował...
Nawet nie zauważyła, że wciąż ściskała w dłoniach książkę, której czy tytuł, czy nazwisko było zupełną tajemnicą dla niej. Poczuła te wypieki na twarzy, jak ją paliło. Sugerował jej takie rzeczy! Próbował poniżyć, czuł się wtedy lepiej? A co jeśli... to wszystko co znajdywała w książkach, w notatkach. Jeszcze jego kolejne słowa... To wszystko było jasne i potwierdzało, że wyłącznie z niej drwił! Cały ten czas po prostu z niej drwił i śmiał!
Czuła dziwną złość w środku, jak ją aż skręciło, że znów dawała się wodzić jak głupia! A przecież to nie tak, że chciała źle! Chciała dobrze, chciała żeby jej klątwa nie działała na innych! A on drwił z tak istotnej sprawy, przecież ludzka śmierć nie była niczym zabawnym!
Nawet jeśli jej własna granica często się zacierała w tym - nawet kiedy sama z wypiekami na twarzy czytała o sprawach kryminalnych, to przecież nie drwiła z nich w ten sposób!
Spięła mięśnie, zaciskając już świadomiej dłonie na książce. Nie potrafiła się bić, nie potrafiła wyrządzić krzywdy, ale wiedziała, że potrafiłaby cisnąć przedmiotem w kogoś. Miała siłę, może nieco większą niż ktokolwiek mógłby ją o to posądzać - ale przecież rzadko pakowała się w bójki! Nie biła, nie uderzała tak bezmyślnie jak teraz.
- Nie wyglądasz na ducha, chyba by musiało przez ciebie przelecieć - powiedziała cicho, wbijając w niego spojrzenie, choć wciąż nie wyglądała ani odrobinę groźnie. Może próbowała - ale jej czerwona buzia i łagodne rysy twarzy zdawały się tylko i wyłącznie zapewniać o tym, że przecież nie była groźna.
- Myślałam, że będziesz ofiarą następną, ale wiesz co? Nie zdziwiłabym się, gdybyś był, zasługujesz na to! Żeby coś z ciebie wyssało krew tak jak z tamtych! Jesteś okropny! - oburzyła się po duńsku, a choć mówiła cicho, dało się usłyszeć od niej żal i złość, choć zupełnie niewinną i bardziej urokliwą niż rzeczywiście przerażającą. Zupełnie jakby puchaty kotek złościł się o brak większej ilości przysmaków.
Zbliżyła się do niego, zaskakująco pewnym jak na nią gestem, dźgając go w klatkę piersiową palcem - dokładnie tak, jak on to robił jeszcze chwilę wcześniej. - To twoje urojenia, panie duchu, nikogo nie śledziłam - skłamała, ale co to kogo obchodziło, że skłamała? Nawet nie próbowała udawać, że kłamała. Po co by miała. Zresztą, nie powinien czuć się tak pewnie, gnębiąc ją w tak okrutny sposób! Śmiał się z niej, śmiał się z niej przez tydzień! Czuła cały czas złość i zawstydzenie w związku z tym, że dawała się tak wodzić za nos.
@Seiwa-Genji Rainer
Patrzy na te jej oczy rozmyte w okalającej je czerwieni, gdzie tylko płacz rośnie na linii wodnej, na tej małej rzece samozaparcia, która mięśnie jak u kota ściska. I Rainer jest szczerze dziewczęciem zafascynowany, bo nie spodziewał się, ba, w głowie ni iskra zaświtała, że się w Dunce mieszczą takie pokłady złej energii. Czy aby na pewno aż tak złej? Bo przecież szczerej i prawdziwej a jak u niej to wkurwienie pulsuje, znaczy to, że udało mu się, po raz kolejny, kogoś magiczną granicę przekroczyć, zasady złamać i reguły gry odwrócić. Z ofiary na jej oczach przekształcił się w drapieżnika, który od tygodnia działa podług chwili i jak orki żywym pokarmem on bawi się z Tohan.
Wzrusza ramionami.
— Może głupoty, ja tam nie wiem — mówi. Powaga wstępuje na jego rozochocone grą oblicze, kiedy czujnie, jak najwyższej klasy gracz przesuwa pionkami po wyimaginowanej szachownicy. Trochę godzi fakt, że dziewczyna ma go zapewne za zwykłego szkolnego oprawcę o krwawych zamiarach a on tylko, w tej przecież szczególnej i jedynej relacji, odnajduję iskrę podwórkowej sprzeczki i czystej ku dziewczęciu sympatii. Nie z każdym przecież wchodzi w podobne związki a ona w dziwnej urokliwości, nawet teraz, gdy policzki naburmuszone w pąsowości i usta wygięte w czystej złości, wydaje się być… sympatyczną? Nawet gdy klnie — bo z pewnością jest to złorzeczenie — ku niemu w obcym języku.
— To słowo, ofre, to po duńsku, tak? Co znaczy? — pyta przy zaciekawionym tonie, spojrzenia z niej nie spuszczając, przez co zdania wypadają z konfliktowego rytmu rozmowy. — Nie wiem, czy mnie wyzywasz, czy rzucasz klątwę, ale to brzmi groźnie.
Brak w chłopcu kpiny, ale i szczególnego zainteresowania. Ton ma neutralny a uśmiech rozpływa się w nagłym zmianie tematu. Nawet dobrze, że dziewczę wybiło się z przestrachu, przeszło złość a teraz w podjudzeniu psioczy w nieznanych mu słowach.
A gdy palec jej dźga chłopięcą klatkę piersiową, otwiera zdziwiony oczy i szczerze zszokowany tą otwartością, kontaktem ciała z ciałem, tak niestosownym w japońskiej kulturze, zawęża powieki w nagłym rozczuleniu i łapie jej nadgarstek gładko, tanecznie, w choreograficznej spójności dłoń w dłoń ujmując, palce jak z odbiciem własnym splatając i uśmiecha się sennie ciągnąc ją bliżej do siebie.
— No dobrze, nikogo nie śledziłaś — powtarza po niej w sympatii i ciągnie tę drobną sylwetkę ku swoim książkom, ku ławie długiej na kilka osób. — Chodź, opowiem ci kim jest Attenborough a ty mi o etymologii słowa ofre.
@Tohan Herena
Nie radziła sobie - na to była zła. Na to, że on się z niej podle śmiał, a ona tego nie widziała przez cały tydzień! Urządził sobie zabawę w najlepsze, żeby po chwili się nią znudzić! Może tym bardziej chciała, pierwszy raz w życiu, żeby mu się coś przytrafiło! Żeby klątwa jak raz zadziałała na jej korzyść, a nie na niekorzyść! Nawet kiedy chciała tylko pomóc, to było nie w porządku, że ktoś znów się z niej śmiał! Tylko dlatego, że nie miała wpływu na to, co działo się dookoła niej?! Przecież nie chciała krzywdy! Choć teraz była bardziej niż pewna, że jej chciała dla kogoś.
Była zła i nawet nie wiedziała jak miałaby tę złość wyładować. Płaczem? Nie mogła, nie przy nim! Jeszcze się zaśmieje prosto w jej twarz, a tego tym bardziej nie mogłaby znieść, a co dopiero pozwolić.
Tym bardziej, że znów ją zaskoczył - spokojem, zaciekawieniem? Chciała go ruszyć i tknąć, w jakiś sposób - w jakikolwiek sposób! Chciał mu zedrzeć ten spokój z twarzy. Chciała wywołać jakąkolwiek reakcje - najlepiej taką, aby go zabolało. Musiało! Musiała znaleźć c o ś, co mogłoby go ruszyć. Nie mógł być z kamienia przecież, nie mógł tak bezkarnie zabawiać się cudzym kosztem! Nie mógł, to było w porządku i nie było przede wszystkim sprawiedliwe! Chciał go w jakiś sposób dotknąć, jakikolwiek. Uderzyć? Może powinna, może to właśnie to powinna zrobić, tym bardziej, że dalej z niej drwił, bo jak inaczej miałaby odebrać słowa o groźnym brzmieniu? Traktował to wszystko jak żart, jak jakąś chorą zabawę i nie mogła w żaden sposób tego zmienić w tej chwili. Nie traktował jej poważnie! Jak równy z równym, wciąż traktował ją z góry jakby była dla niego zwykłą grą! Przecież to widziała, przecież sam to mówił.
Chociaż może udało się jej go ruszyć? Zbić to wszystko, kiedy wbijała w niego swój palec. Widząc jego ruch, odruchowo szarpnęła drugą ręką, która wciąż ściskała książkę w dłoniach, jakby chciała go nią uderzyć - zamachnąć, po prostu rzucić mu książką w twarz! Tak powinna zrobić, jak w ogóle śmiał ją dotykać i jak śmiał próbować jeszcze zrobić cokolwiek w jej kierunku?! Nie docierało do niego nic a nic, nawet słowo! Nie chciał i ignorował ją, za bardzo był zapatrzony w to jak tu kogoś skrzywdzić, tego była pewna. Czekał tylko na okazję.
Rzuciłaby w jego twarz, może byłby jeszcze bardziej zdziwiony! Na pewno by był! A ona jeszcze bardziej wściekła. Gdyby samo spojrzenie mogłoby zrobić cokolwiek - Rainer prawdopodobnie byłby martwy już tutaj, a wszystko zrzucono by na zwykłą klątwę, ale niestety nie miała żadnej mocy sprawczej. Tym bardziej słysząc za plecami wózek bibliotekarki, która kręciła się w okolicy regałów, aby odłożyć na swoje miejsca wszystkie zwrócone książki.
Nie mogła go uderzyć. Nie powinna go uderzyć. Nie kogoś z klanu Minamoto - nie kogoś, kto mógłby użyć tego przeciwko niej później. Nie mogła posiadać podwójnego obywatelstwa, nie posiadała go. Była tutaj na wizie, wyłącznie studiowała - jak łatwo mógł to znaleźć? Jak mógłby to wykorzystać?
No moment, przez krótką chwilę poczuła się znów jeszcze mniejsza niż była, jakby nie mogła wygrać, ale zaraz na nowo, kiedy poczuła jego dłoń, coś znowu się w niej zezłościło. Zaraz zacisnęła mocniej palce, chcąc wbić mu paznokcie w skórę. Posiadała więcej siły niż wyglądała - choć wciąż nie tak dużo, żeby móc kogoś powalić. Ale chciała mu pokazać, że nie bała się - że nie da sobą tak pomiatać, nie pozwoli się podpasować. Nawet jeśli zaraz musiała się do niego zbliżyć, chociaż wcale nie chciała.
Znowu grał, zgadzając się z nią. Wiedziała o tym, ale nie mogła nic zrobić! Ani powiedzieć, ani go uderzyć - nie tak, żeby ktoś to zauważył, a na pewno by zauważył.
- Ofre - powtórzyła mocniej, jakby chcąc poprawić jego wymowę - to jak ją naśladował. Uczepił się tego słowa! Był nieznośny, działał jej na nerwy jeszcze bardziej, kiedy się dopytywał, jakby chciał ją w pewien sposób zaszczycić, że zwraca się do niej o jakiekolwiek wyjaśnienie! A zaraz znowu sam opowiadał znów, że się jej odwdzięczy i opowie o programach przyrodniczych z BBC! Jeszcze bardziej się w niej gotowało, kiedy siadła na wolnym krześle, ale nie wypuściła jego ręki, specjalnie starając się ją docisnąć do blatu, jakby trzymanie tej dłoni to była jakaś dziwna walka o dominację w tej chwili. Niech go boli! Niech ma czerwoną, niech ma ślady na niej po paznokciach! Niech w końcu przestanie być taki spokojny jakby nic go nie ruszało!
Przecież widziała, że go ruszyło! Nie spodziewał się, że zrobi mu dokładnie to samo, co on jej! - Od staronordyckiego offrōn, składanie w ofierze - powiedziała, chociaż mówiła cicho i zupełnie przez zęby, jakby wciąż się gotowała w niej złość - bo właśnie nią była cały czas przepełniona. Zirytowaniem i tą cholerną niemocą! Że nie mogła, nie była w stanie niczego zrobić. - To powinni ci zrobić, do żadnych świętych rytuałów nie mogliby cię wziąć, bo nie jesteś duchem, a demonem, którego nikt nie zechce, więc na pewno nie mógłbyś być kolejną ofiarą, bo nic z ciebie krwi nie wypije. Żaden wampir, ani ghul, ani nic innego co wypija z innych, bo jesteś gorzki w smaku - dalej syczała wręcz, jeszcze bardziej rozjuczona, że nie mogła zrobić niczego innego, niż tylko mówić - bo jakby miała zadziałać?
@Seiwa-Genji Rainer
I choć w gardle faluje rozbawienie to śmiech nie z niej, nie z irytacji wylewającej się z Hereny, a chłopcu towarzyszy raczej fascynacja, bo dawno nie doświadczył w ten sposób ulewających się emocji. Widzi rozdrażnienie, widzi jak od środka rozrywa ją tak dobrze mu znane zwierzę złości; tej pięknej złości ulega Tohan w sposób zupełnie inny niż on sam. I to fascynuje. To go jak kukłę unieruchamia i ma go dziewczyna w garści, choć tego nie wie, bo skupiona zapewne na własnym odczuwaniu, tak teraz silnym, szamocze się przecież. Chłopiec uśmiecha się delikatnie, jak matka ku dziecku, i pozwala jej być, pozwala jej palce jeszcze mocniej wcisnąć w okładkę trzymanego woluminu.
Tyle że, tego nie przewidział, wbijające się w skórę paznokcie są furtką ku agresji, ku naruszeniu dłoni, na co reaguje ściągnięciem brwi i próbą wyrwania ręki. Nieskutecznie. Jak odpalona zapałka w oczach skrzy się nagła złość, wynikła przecież znikąd. Z jego nieuwagi? Nie, to nie to. To tamtej wola walki, która jego serce podjudza i wnet irytacja ubiera się w uśmiech podły, lisi, powieki opuszcza i spod nich leje się ostrzeżenie. Na chwilę przed atakiem rozejrzy się po sali, by wkurwionym spojrzeniem wyłapać sylwetkę bibliotekarki, która jak cień sunie po hali i zerka ku nim wzrokiem sokolim, co to nie tylko sprzeczkę, ale i sprzeczki źródło wyczytała w rozgniewanych sylwetkach.
— Niech będzie i ofre — powtarza słowo po raz kolejny, z przesadą powtarzając duńską jego wymowę, ale przesadę znajdując i w mięśniach, które napinają się jak kota gotowego do skoku. Przez moment jeszcze dziewczęciu pozwala, jeszcze ciało zatapiające się palce przyjmuje z ekscytacją, bo czuje, że do życia zostało przywrócone. I chciałby Herenie w podzięce powiedzieć o dwa słowa więcej, więc mocniej chwyta dziewczynę za nadgarstek i ciągnie ku sobie, ale ta zaparta w złości posiada jakby kroplę wytrwałości więcej. Mimo to ciałko studentki wpasowuje się w mocny uścisk, gdy Rainer gwałtownie zbliża się do jej twarzy.
— Tohan, naprawdę chcesz mnie wyzywać? Tutaj? — syczy nad jej lewym uchem, po czym nachyla się ku dziewczęcej postaci. Pielęgnuje pod językiem wykwitniętą złość, ale wbrew niej uśmiecha się delikatnie a uśmiech ten przesiąka ku słowom. — Może i jestem gorzki… — Nie kończy, bo na nagły ruch drugiej sylwetki reaguje mocniejszym na jej nadgarstku uściskiem, agresywnym niemal a agresja ta wpływa i w nagłą na ustach ciszę. — A może to ja ich wszystkich morduję, bo właśnie słodyczy w życiu mi brakuje. A krew słodka, nie, Tohan-biolożko?
Puszcza ją nagle i dłoń rozmasowuje, opuszkami odszukując wgłębienia po paznokciach. Odchyla się na ławce, by raz jeszcze wzrokiem uciec ku bibliotekarce, która nagle zniknęła, w powietrzu rozpłynęła się jak nocna zjawa. Kurwa. Słowa dziewczęcia na nowo rozpuszczają się w głowie i kłują gdzieś pod czaszką w niesmaku, który zrazu zmienia się w smutek. Ten jednak niewidoczny, przykryty sporymi dawkami adrenaliny i złości. Tej parszywej złości. Ciągnie się ona w spojrzeniu znad stołu rzucanemu dziewczęciu, gdy oddech uspokaja podjudzone do ataku ciało. Sama zaczęła, prawda?
— Dlaczego myślisz, że coś mi grozi? — pyta wciąż sycząc, ale wracając do gruntu sprzed chwili, tego ciekawskiego, acz, jak to bywa u nastolatków, nieprowadzącego do rozwiązania konfliktu; w zamian za to cofa się na ławce. Nie tyle po to, by się od Tohan ochronić, ale by siebie nie wpakować w kolejne, bezsensowne kłopoty. Nie przywykł do bijatyk bez celu, a ten tutaj, ten cel o niebieskich oczach przeszłych płaczem, był zbyt… niewinny? Teraz nie jest tego wcale taki pewien.
@Tohan Herena
Opierała się, nie chciała dać za wygraną. Nie była przecież słabą dziewuchą, potrafiła uderzyć, chociaż może była zbyt zdenerwowana teraz? Zbyt mocno nie panowała nad swoimi myślami, nad tym co się działo, nad całą tą sytuacją.
Zagryzła wargi, kiedy znalazła się tak blisko niego, słysząc jego głos.
Nie powinna, wiedziała że nie powinna go tutaj wyzywać - wiedziała aż zbyt dobrze, że jej złość nie mogła znaleźć tu i teraz ujścia, kiedy znów był górą.
- Boisz się, że ktoś usłyszy jaki jesteś? - rzuciła wręcz na bezdechu - może dlatego jej głos zabrzmiał tak cicho już przy samym końcu, może nawet krucho, jakby miał się zaraz załamać. Ale powiedziała to próbując być tak twardą jak tylko była w stanie - nawet jeśli jej warga zadrżała, nawet jeśli jej oczy się szkliły. Nie, nie mogła mu dać satysfakcji, że znów wygra. Że była jakąś... zabawką? Tak ją traktował! Śmiejąc się przez tydzień, podsuwając absurdalne pomysły i idee, patrząc jak się gubi i jak śledzi poszlaki, które nie istniały...
Spięła się, czując ten ruch, wstrzymała znów oddech jakby na coś czekała - jakby chciała, żeby jakiekolwiek reakcje jej ciała, nad którymi nie panowała, zatrzymały się. Nie chciała się zdradzić, ani swoim stresem ani niczym innym. Nie bała się, nie denerwowała! Powinna być spokojna, kamienna. Tak jak on. To była jego władza? To, że nic go nie ruszało?
Chociaż ona go ruszyła - wiedziała o tym, widziała że go ruszyła! Tak jak chciała! Ale to nie wystarczyło przecież.
Znów z niej drwił, znów się z niej naśmiewał. A ona znów się jeszcze bardziej denerwowała, znów się spięła jeszcze bardziej, nawet nie opuszczając ręki, którą w końcu puścił. Nie odsunęła się, nie miała zamiaru - jakby poruszenie się automatycznie przekreśliło jej wygraną w tej drobnej grze, którą prowadzili. Nie chciała, nie mogła znów zostać... po prostu czymś, co istnieje tylko dla cudzej zabawy. Denerwowało ją to, nie chciała tak! Czy tak ludzie na nią patrzyli?
Przesunęła wzrok na jego dłoń, którą rozmasowywał i prawdopodobnie pierwszy raz uśmiechnęła się w interakcji z nim. Przymknęła na moment oczy, jakby traktowała te ślady jak własną wygraną - jakby nieco bardziej się uspokoiła, jakby sama z siebie była zadowolona, że udało się jej go ruszyć. Nawet jeśli nie było to wiele, nawet jeśli wciąż nie mogła w pełni poczuć wygranej, to było jej zapowiedzią.
- Nie mordujesz ich, bo to byłoby zbyt oczywiste i za proste - stwierdziła. - I właśnie dlatego, że coś ci grozi... Nie istotne skąd to wiem, po prostu wiem, jasne? - rzuciła, nie chcąc przyznawać się do snów, które czasem ją nawiedzały, a których znaczenia nie zawsze rozumiała. Na pewno był... był kolejną ofiarą. Mógł nią być.
- Potwór z klanu Minamoto brzmi ciekawie, ale nie jest to realne. Wampiry i te inne... - stwierdziła, otwierając oczy i w końcu na niego spoglądając, jakby nieco bardziej uspokojona. - I nie nazywaj tak mnie, widzę że się śmiejesz - dodała, marszcząc brwi, chcąc zabrzmieć groźniej niż mówiła jej aparycja, nieświadoma że jej zadowolony z siebie uśmiech mógł być bardziej niepokojący przed chwilą niż to jak kiedy próbowała spojrzeć na Rainera spod byka.
- Jesteś w profilu ofiar, ale to nic, bo dużo osób jest w szkole... studenci, wiek się zgadza, większość ofiar było mężczyznami... - dodała znów, wyliczając. - Do tego, jeśli sprawca ma coś na celu... to ma sens. Kolejna ofiara powinna być... kimś. Nie nikim. A ty jesteś kimś. Morderca może poczuć się zbyt pewnie, a jeśli atakuje studentów Fukaktsu, możliwe że nie lubi władzy i wszystkich, którzy mają pieniądze. Zasadzenie się na członków wysoko postawionych rodzin, dobrych studentów... to jest jedno ze zwykłych podejrzeń... - dodała znów, wahając się przez dłuższą chwilę. Zazwyczaj jej klątwa padała na tych, których znała - ale nie tutaj, nie w Fukkatsu. Zdawało się wręcz przeciwnie! Grupa przyjaciół, jakby za każdego kogo znali razem z Haru, a kto zginął, teraz musiał zginąć ktoś z ich otoczenia, kogo nie znali. - Nie znam ciebie, a teraz wydają się ginąć osoby, których nie znam. Albo klątwa się... Sytuacja się zmieniła - poprawiła się prędko, wbijając wzrok w blat stołu, spięta nieco, że powiedziała o klątwie.
Obie dłonie oparła na wciąż ściskanej książce, plecami opierając się o krzesło i wbijając wzrok przed siebie.
@Seiwa-Genji Rainer