Ulica opuszczenia - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 0:58
First topic message reminder :

Ulica opuszczenia


Wąska, długa ulica zachodnio-północnych rejonów Nanashi szczyci się wyjątkowo złą sławą. Początkowo zamieszkiwali ją ludzie, obecnie jest niemal całkowicie opuszczona i splądrowana. Miasto często odcina przypływ prądu, kąpiąc ją w mrokach, w których czai się coś więcej niż paru zbłąkanych bezdomnych.

Wspomina się przede wszystkim o grupach przestępczych, dla których te pozbawione opieki tereny są jedynym źródłem swobody. Miejsca dawnych sklepów straszą wybitymi szybami i zakurzonym, zniszczonym asortymentem. W oknach brakuje framug, drzwi są powyłamywane, a ściany brudne, zapajęczone i spleśniałe. Każdy budynek zdaje się zbyt potężny i surowy; pochyla się nad przechodniem jakby próbował nad nim górować.

Zbłąkane dusze niejednokrotnie napataczały się na grupki uzbrojone po zęby w to, co akurat było pod ręką: kije bejsbolowe, noże, sztylety, rurki albo zardzewiałe nożyczki. To często bandy źle wychowanych dzieciaków, których główną ideą stała się anarchistyczna walka o własne "ja" w świecie. Są niebezpieczni, ale nawet ich ofiary twierdzą, że ta ulica ma znacznie straszniejsze demony. Paru śmiałków, którym udało się przejść trasę, uparcie utrzymywało, że widziało poruszającą się po starym, nieczynnym sklepie z lalkami postać długowłosej dziewczyny. Stawiała bose stopy po obsypanym kawałkami szkła parkiecie, kręcąc się wśród pozbawionych głów i kończyn manekinów. Ilekroć jednak podchodzono bliżej - znikała. Za każdym razem ten, kto doświadczył podobnego widoku, odchodził w pośpiechu. Serce zaczynało prędzej bić, a lampka ostrzegawcza migała w głowie wściekłą czerwienią.

MOŻLIWE WYDARZENIE - RZUT KOŚCIĄ K6

Rozpoczynając wątek w dzień gracz może rzucić K6 na wydarzenie. Wynik kostki należy opisać fabularnie zaraz po wykonaniu rzutu.

WYNIKI
1 - sukces; postać natrafia na bandę hałaśliwych dzieciaków lub grupę starszych, głodnych ryzyka młodzików, ale jej wrodzone umiejętności, siła bądź autorytet skutecznie rozpędzają agresorów. Postać wychodzi bez szwanku. Otrzymujesz +30 PF.
2-4 - porażka; postać natrafia na bandę hałaśliwych dzieciaków lub grupę starszych, głodnych ryzyka młodzików. Udaje jej się ich wprawdzie rozgonić, ale w trakcie prób postać zostaje ranna. Konieczny wątek w punkcie medycznym bądź z inną postacią, która zajmie się opatrywaniem obrażeń. Otrzymujesz +10 PF.
5-6 - skrajna porażka; postać natrafia na bandę hałaśliwych dzieciaków lub grupę starszych, głodnych ryzyka młodzików. Wrogów było zbyt wielu, a poza tym to ich rewir. Postaci nie udaje się przepłoszyć przeciwników, ani odeprzeć ich tłumnego ataku. Zostaje ciężko ranna. Konieczny wątek w punkcie medycznym bądź z inną postacią, która zajmie się opatrywaniem obrażeń. Leczenie ran wynosi 3 następne wątki fabularne (min. po 5 postów), gdzie fizyczne możliwości postaci spadają. Otrzymuje ona karę do rzutów k100 na wszystkie akcje związane z fizycznymi umiejętnościami: -10 do rzutu.

Rozpoczynając wątek w nocy gracz może rzucić K6 na wydarzenie. Wynik kostki należy opisać fabularnie zaraz po wykonaniu rzutu.

WYNIKI
1-3 - sukces; postać dostrzega tajemniczy zarys dziewczęcej sylwetki, błąkającej się po jednym z opuszczonych sklepów; bez względu jednak na jego charakter czy poczynania, dziwna nieznajoma znika.
4-5 - sukces; wymagana interwencja MG!; postać dostrzega tajemniczy zarys dziewczęcej sylwetki, błąkającej się po jednym z opuszczonych sklepów; wchodzi w interakcję ze zjawą, która okazuje się duszą zamordowanej córki właścicieli przybytku. Ostateczny wynik jest jednak pozytywny, bo mimo ataku ze strony dziewczyny, postaci udaje się odeprzeć ofensywę bądź uciec. Otrzymujesz +100 PF. (Możliwość poznania historii ducha!)
6 - skrajna porażka; wymagana interwencja MG!; postać dostrzega tajemniczy zarys dziewczęcej sylwetki, błąkającej się po jednym z opuszczonych sklepów. Zjawa atakuje. Postać zostaje ciężko ranna. Konieczny wątek w punkcie medycznym bądź z inną postacią, która zajmie się opatrywaniem obrażeń. Leczenie ran wynosi 3 następne wątki fabularne (min. po 5 postów), gdzie fizyczne możliwości postaci spadają. Otrzymuje ona karę do rzutów k100 na wszystkie akcje związane z fizycznymi umiejętnościami: -30 do rzutu.

Haraedo

Sugiyama Nobuo

Nie 9 Kwi - 22:10
    Latami trenował swoją cierpliwość.
    Podczas stażu w szpitalu, kiedy był jeszcze niedoświadczonym, młodym gówniarzem, jego niezłomność była wielokrotnie wystawiana na próby. Pacjentami często były dzieci, do których nie miał odpowiedniego podejścia, więc za każdym razem musiał się głowić i domyślać jaki jest problem. Podobnie było zresztą ze starszymi ludźmi, z którymi trudno było mu złapać wspólny język. Później asystował przy zabiegach – tych mniejszych i większych. Po wyjściu z sali operacyjnej większość czasu spędzał przy łóżku pacjenta, oczekując momentu jego wybudzenia. Wtedy każdy człowiek wywoływał w nim ogromne poruszenie. Nie mógł usiedzieć w miejscu – szwendał się po korytarzu z rękoma ukrytymi w kieszeniach, by po kilkunastu sekundach z powrotem wejść do sali i wisieć nad łóżkiem poszkodowanego. Jak ten anioł stróż, który chwilę po wybudzeniu miał głośno powiedzieć, że jest dobrze.
    Nic dziwnego, że momencie, w którym jego najnowszy pacjent leżał z pozaszywanym brzuchem kilka metrów dalej, on potrafił wypełnić wszechogarniającą pustkę. Zaczął od pogrążania się w swoich myślach, które o dziwo nie koncentrowały się wokół osoby rudzielca. Odpływały znacznie dalej, w odległe lądy – przeskakiwanie między czymś dalekim a rzeczywistym nie sprawiało mu większych problemów. Za każdym razem potrafił się zbudzić, niby za sprawą pstryknięcia palcami hipnotyzera.
    Kompletnie nie zwracał uwagi na upływ czasu. Pogoda nie zmieniała się drastycznie, aczkolwiek robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Każdym, nawet najmniejszym podmuchem wiatru napawał się jakby miał być jego ostatnim. W momentach takich jak te potrafił skupiać się na naprawdę drobnych aspektach otaczającego go świata. Potrafił czerpać przyjemność z powietrza rozwiewającego zaczesaną na bok grzywę.
    Co jakiś czas sprawdzał co u nieznajomego – za każdym razem zachowując odpowiedni odstęp, bezpieczną przestrzeń, którą chciał mu zapewnić zaraz po wybudzeniu. Nie każdy z łatwością potrafi znieść obecność obcego w pobliżu. Nobuo nauczony doświadczeniem potrafił to zrozumieć. I zapewnić.
    Z biegiem czasu i wraz z narastającą ciemnością zaczynał czuć się nieswojo. Dźwięki dobiegające z oddali sprawiały, że wcześniej wyluzowana sylwetka napinała się za każdym razem, szykując się na najgorsze. Podmuchy wiatru, które niedawno były czymś przyjemnym zaczynały budzić niepokój. Znajdowali się w jednej z ciemniejszych uliczek – była słabo oświetlona, ale tylko z jednej strony. Przy odrobinie szczęścia mogli po prostu wtopić się w nędzę tej dzielnicy, sprawiając, by ich przyjęła.
    Odwrócił się nagle, gdy usłyszał coś bliżej. Wydawać by się mogło, że był gotowy na wszystko. Jedna z dłoni automatycznie powędrowała za plecy – palce delikatnie zahaczyły o schowaną za pasem broń. Gdyby natknęła się na niego jakaś banda dzieciaków, to może wcale nie musiałby z nimi walczyć, bo ostre języki sztyletów posłużyłyby za straszak.
    To tylko on.
    Tylko albo aż, bo kim właściwie był?
    Całe to napięcie opuściło go, gdy tylko okazało się, że źródłem hałasu zza pleców był młodzieniec, którego wcześniej zszywał. Nie podszedł do niego od razu – z bezpiecznej odległości przyglądał się jego próbom uniesienia sylwetki. Lekarz tym razem postanowił zachować dozę ostrożności, której wcześniej nie wykazał. Zresztą, jeśli tamten chciał szybciej dojść do siebie to taka samodzielna gimnastyka była mu potrzebna.
    Na wypowiedziane na głos imię nie zareagował w żaden sposób. Po prostu przyjął je do wiadomości i zapamiętał. W tej chwili nie było mu do niczego potrzebne. Nie poczuł też żadnej potrzeby zrewanżowania się w podobny sposób. Dalej się w niego wpatrywał. Przyglądał mu się, lecz częściowo zakryta materiałem twarz zdawała się nie mówić zbyt wiele. Milczenie jest złotem, a ten rudzielec wyglądał jakby go potrzebował.
    „Ile jestem ci winien?”
    Wziął głęboki wdech. Czy naprawdę powinien pobierać jakąkolwiek opłatę od biedoty? Od kogoś, kto zdawał się przynależeć do tego miejsca? Od kogoś, kto był jedną ze słabszych jednostek, skoro pozwolił sobie zrobić coś takiego? Prawdopodobnie nie. Przecież nie potrzebował pieniędzy, nie chciał niczego. Nie był materialistą, nie przywiązywał szczególnej wagi do przedmiotów.
    Zdecydował się do niego zbliżyć kilka kroków. Wciąż zachowywał bezpieczną odległość, żeby nie przytłoczyć go swoją obecnością – górował nad nim, zbliżał się niczym cień, chcący pożreć grzeszną duszę. I choć może w tym półmroku wyglądał niekorzystnie, a maska zakrywająca usta nie dodawała mu wiarygodności, to naprawdę nie miał złych intencji. Właściwie to zrobił swoje, więc nie miał jakichkolwiek intencji. Równie dobrze mógł po prostu odwrócić się i odejść bez słowa.
    — Jeśli los jeszcze raz skrzyżuje nasze drogi, to będziesz winny mi przysługę, Shin.
    Uśmiechnął się oszczędnie – czarny materiał ledwo drgnął.
    Mało chciał jak na kogoś, kto zatamował śmiertelne krwawienie.

Sugiyama Nobuo

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Czw 4 Maj - 0:31
Gdy ciemność go pochłaniała, był pewien końca. Zbyt łatwo było przywyknąć do śmiertelności, gdy linia żyicia już raz ułamała się z trzaskiem pękającego sznura. Nie wierzył w stałe odradzanie, nie miał w sobie tyle szlachetnej naiwności. Potrafił przecież zaakceptować, że każda chwila może być ostatnią i choć los rzucił mu pod buty kolejną szansę, jeszcze jednej mógł nie otrzymać po dzisiejszym wieczorze. A jednak uchylając powieki na nowo poczuł chłód listopadowego powietrza wpływający zimnem do płuc; doświadczył ciepła wilgoci oblewającej brzuch i spięcia wszystkich mięśni, gdy dźwignął się do siadu. I tą miękką sierść między palcami, gdy niewidocznym ruchem zbliżył dłoń do szczenięcia. Wszystko z jego winy. Gdyby nie było tak słabe, nie zostałoby skatowane. Nie trzeba byłoby się wtrącać. Nie otrzymałoby się kosy w żebra; w szoku, przy zawężającej się źrenicy, bo widok ostrza w rękach dzieci wciąż wywoływał niedowierzanie. Mógłby zrzucić pretensje na to młode, bezpańskie zwierzę i choć początkowo kusiło, ostatecznie zepchnął tę myśl z granicy opcji.
Przetrwał.
Miało to swoją cenę, oczekiwał tej ceny niemal, ale było warto; nie był natomiast pewien, czy podobny entuzjazm udzielał się samemu wybawcy. Spoglądając na niego z dołu starał się wychwycić ślady emocji z tego skąpego skrawka, którego nie zasłaniała maska. Zaskakujące, jak podobni do siebie byli pod niektórymi kątami, i jak zupełnie różni pod pozostałymi.
Jego rude, wilgotne od chłodu włosy zdawały się promieniować aurą; wychwytywały światło oddalonej latarni, obramowując złocistą łuną, gdy tylko przekrzywił głowę. Pasma nieznajomego były chłodne jak stalowa obręcz księżyca; jak wypłukany z jakichkolwiek barw papier. Nawet oczy stanowiły swoje przeciwieństwa - zorientował się o tym, gdy wreszcie udało mu się skrzyżować wzrok z tym należącym do mężczyzny. Jasne, niebieskie tęczówki przypominały szlachetny kamień - ostro wyszlifowany, drogocenny. Stanowiły kontrę do jego żarzących się jadowitych w żółci ślepi; bardziej żywych i płynnych.
Rozkleił nagle usta - czuł między spierzchniętymi wargami nowy podmuch wślizgującego się do przełyku wiatru. Chciał zapytać o nazwisko. Nie było mu do niczego potrzebne - gdyby rozstali się tu i teraz, nie musiałby się odpłacać. Być może ominęłaby go żenująca forma wyrównywania rachunków, których nigdy nie byłby przecież w stanie wyrównać. Jaka jest wartość jego życia? Jaka jest wartość życia szczenięcia? Co właściwie miałoby sprawić, że uścisnęliby sobie z nieznajomym dłonie i uznali, że są kwita?
Byłoby wygodnie pewne rzeczy przemilczeć - potem już prosta droga do: nie mogłem cię po prostu znaleźć, wiesz? Inaczej na pewno spłaciłbym dług. Zamknął na powrót usta, zamyślił się. Byłoby aż zbyt wygodnie. Dlaczego więc, na kolejne słowa, pokręcił tylko głową, odmawiając tak smacznego wariantu, zaserwowanego przez opiekuna?  
- Będę winny dwie - uzupełnił, dając aluzyjny nacisk, że dzisiejszej akcji podlegały dwa istnienia; jedno wciąż ledwo się tlące, ale o stabilnym stanie. Ta myśl zdawała się wpływać pokrzepiająco, dawała iskrę nadziei, że szczenię przetrwa do poranka, a za jakiś czas stanie o własnych siłach.
Nie miał w sobie nic moralnego. Charakteru nie nagięła skaza choćby minimalnej dobroduszności, a mimo tego nie potrafił zignorować przeświadczenia, że chce dopuścić do ich kolejnego spotkania. Chce, może z potrzeby dla uspokojenia rozszalałego ego, zgniecionego pod butem jednego z napastników podczas nierównej szamotaniny, udowodnić, że jest w stanie spełnić wymagania, oddać nawet z nawiązką.
- Nawet trzy - zaryzykował, unosząc nadgarstek. Wolna ręka zawisła między nimi - palce, brudne od ziemi, sięgały w kierunku bezimiennego niemal wyczekująco. - Jeżeli pomożesz mi wstać. I dotrzeć do domu.
Ta propozycja nie była wyłącznie z potrzeby protekcji. Nie chodziło jedynie o wsparcie w pokonaniu trasy, choć rzeczywiście zdrowe mięśnie jasnowłosego miały mieć swój potężny udział w całym planie. Mieszkał niedaleko, na granicy, raptem ile? 20 minut drogi? Prędzej czy później dotarłby tam nawet w obecnej formie, z rozedrganym szczenięciem w ramionach i bandażem lepkim od własnej krwi. Ale rzecz w tym, aby nieznajomy znał adres. Wiedział, gdzie przyjść, w które drzwi załomotać pięścią, gdyby zamarzyło mu się sięgnięcie po przysługę.
- W połowie drogi podam nawet numer telefonu - sam się uśmiechnął; choć zdecydowanie mniej oszczędnie niż medyk. - Skontaktujesz się, kiedy najdzie cię ochota. Będzie wtedy prościej skrzyżować drogi, Kyūseishu.



従順な
Warui Shin'ya

Sugiyama Nobuo ubóstwia ten post.

Sugiyama Nobuo

Wto 9 Maj - 19:05
    „Będę winny dwie.”
    Faktycznie, tym razem udało się oszukać śmierć dwukrotnie – podwójne zwycięstwo, kolejne, które mógłby zapisać w swoim pamiętniku, gdyby tylko go prowadził. Kiedyś, gdy dopiero co wchodził w świat medycyny, chwytając w dłoń pierwsze przyrządy lekarskie i zakładając za szyję stetoskop, głośno powiedziałby, że jest z siebie dumny. Każda, najmniejsza wygrana potyczka sprawiała, że przez jego ciało przychodził przyjemny impuls zachęcający do dalszych działań i jeszcze solidniejszej nauki. Wtedy szybko przekonał się też, że nie tylko samymi wygranymi człowiek żyje – zawsze, kiedy znajdował się w miejscu, w którym czuł się zawiedziony, a kolejne ludzkie życie wymykało mu się z rąk, często puentował, że takie było przeznaczenie. Ale miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym był on sam.
    Ślepia wbite w osłabione ciało rudzielca zdawały się dostrzegać wszystko – czujny obserwator wyłapywał każdy drobny niuans: mrugające, złociste oczy, rozwierające się wargi, które ostatecznie nie pozwoliły by gardło wydobyło z siebie jakikolwiek dźwięk czy nawet spływające po skroniach krople. Zupełnie jakby patrzył całym sobą.
    Chłodne podmuchy otulające w połowie zakrytą twarz zdawał się dzielnie ignorować – prawie jak żołnierz patrolujący teren z wieży obserwacyjnej, nie mogący opuścić swojego posterunku mimo tragicznej pogody. Czasami sam sobie się dziwił skąd ma w sobie całą tą niezłomność, pozwalającą mu stale przeć do przodu. Przychodziła nagle, by tchnąć w to ludzkie, łatwe do złamania ciało siłę, która utrzymywała go w pionie.
    Pozwolił sobie chwilę pomilczeć – ta cisza miała mówić za niego. Albo właśnie miała zasiać te ziarno niepewności, by w przyszłości mogło się rozrosnąć, a on jednym ruchem dłoni zebrałby plony. O ile byłoby co zbierać.
    „Nawet trzy.”
    Szczyl nie zdawał sobie sprawy ile niektóre przysługi mogły kosztować. Cennik każdego wybawiciela był zupełnie inny, niektórzy rozdawali punkty nierówno, bo wiedzieli, że mogą sobie na to pozwolić. Zdaje się, że Nobuo również miał zamiar niezdrowo przesadzić. Stałe oszukiwanie przeznaczenia nie należało do najłatwiejszych.
    — Przestań naliczać przysługi za każdą drobnostkę, bo lada moment dobijesz do liczby dwucyfrowej, a wtedy na pewno się nie wypłacisz — powaga, z którą wypowiedział te zdanie mogłaby wywołać naprawdę sprzeczne emocje, gdyby nie delikatnie odbijający się na przylegającej do twarzy maski uśmiech. Raczej szczery, choć w coraz ciemniejszych zakamarkach brudnych ulic, na pewno można było go odebrać dwojako albo na swój własny, zgodny z psychiką sposób.
    Spojrzał na wyciągniętą w swoim kierunku rękę – nie po to się nim wcześniej zajął, by teraz pozwolić mu zerwać wszystkie szwy. Palce rozkraczyły się, by ostatecznie zakleszczyć się na jego przedramieniu. Pociągnął go silnie w swoją stroną, by bez problemu mógł stanąć. Drugą dłonią go amortyzował, w razie jakby dźwignięcie zaburzyło jego równowagę, a obolałe ciało próbowało runąć. Ledwo zdołał musnąć palcami jego łopatkę, gdy przez chwilę byli naprawdę blisko siebie. Ale jako najwytrwalsza podpora w pobliżu pomógł mu stanąć o własnych siłach. Cały czas był obok, jakby okazało się, że coś jest nie tak. Wzięli ze sobą oczywiście pana psinkę, który w obecnej sytuacji był jedynie kulą potarganej i posklejanej sierści. Jego życie było jednak dużo ważniejsze niż jakiś przejściowy stan.
    — Numer w zupełności wystarczy. Znam też ulubiony kolor i prawie numer buta. Uznajmy, że nie muszę wiedzieć, w którym domu tej parszywej dzielnicy przesiadujesz. Po prostu następnym razem na siebie uważaj, bo kiedyś będę chciał odebrać co moje.
    Spojrzał jeszcze na jego brzuch – opatrunek przesiąkał, trzeba było go zmienić.
    — Poradzisz sobie ze zmianą bandaży? Przemyj i okryj ranę czymś świeżym. Uważaj na szwy — dodał prędko, wciskając mu w dłoń resztkę środku do dezynfekcji ran i kawałek materiału. — Podbijam stawkę do czterech.
   
    Zostawił go dosłownie kilka minut drogi od domu, uznając, że już i tak wystarczająco głęboko wszedł w to bagno i wystarczy mu kolejnych wrażeń. Poza tym czuł by na sobie jakiś dziwny nacisk, gdyby faktycznie dowiedział się, gdzie rudzielec mieszka. To tylko pacjent, jeden z wielu. Przecież nie prowadził książeczki adresowej. Spisywał jedynie tych, którzy brali od niego na krechę. A ten dzieciak chciał się zrewanżować, czuł to. Nie potrzebował niczego poza numerem telefonu, by któregoś dnia zadzwonić w najmniej oczekiwanym momencie i powiedzieć: p o t r z e b u j ę _ c i ę , S h i n.

z tematu oboje.


Sugiyama Nobuo

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Amakasu Shey

Nie 10 Wrz - 14:09
09.09.2037

Było późno, kiedy szybkim krokiem przemieszała kolejne uliczki Nanashi. Znała drogę aż za dobrze. W końcu to właśnie tutaj się wychowała. Jedna z wielu sierot, które walczyły każdego dnia o przetrwanie. Pasowała tutaj aż za dobrze. Margines społeczeństwa, wyrzutek i zwykły śmieć. Chociaż teraz coś sobą prezentowała, coś znaczyła nikt nie mógł tego zmienić. Obojętnie czy była zawodowym klaunem czy bokserem. Istniała dla rozrywki innych.

- Ej ty. Ty jesteś Shey - usłyszała męski głos za sobą. W myślach odliczyła do trzech modląc się do wszystkich bogów o odrobinę cierpliwości, której przecież zawsze jej brakowało. Odwróciła się w końcu spoglądając lodowatymi tęczówkami wypranymi z emocji na grupkę mężczyzn za sobą.

- Spieszy mi się, więc łaskawie się odpierdol - warknęła niezadowolona tonem, który wystraszyłby nie jednego, widząc jak tamci powoli ruszyli w jej stronę. Tym razem miała pecha, w końcu w grupie siła, prawda? Odruchowo wyciągnęła dłonie z kieszeni skórzanej kurtki, która kiedyś należała do Seiyi, zaciskając je w pięści. Mężczyźni śmiali się do siebie, cuchnęli alkoholem i trawą. Powinna była uciekać, jednak nigdy nie grzeszyła zdrowym rozsądkiem. Nie należała do tych, którzy kulili ogon, nawet jeśli miała przypłacić swoją brawurę wszystkim.

- To przez twoją walkę straciłem w chuj kasy - wyznał jeden z nich ewidentnie niezadowolony. W dłoni wciąż trzymał w pół wypitą butelkę czystej. Zakłady były tym co nakręcało cały ten chory i nielegalny biznes. Ktoś zarabiał, a ktoś tracił. Jej spojrzenie prześlizgiwało się z jednego na drugiego i nie było podobne do tego skupionego i spokojnego, z jakim przywykła walczyć na ringu. Wyglądała na skrajnie rozbawioną i tak okropnie zirytowaną.

- Zapłacisz mi za to.
- Jak z tobą skończymy na pewno przegrasz następną!

A potem wszystko działo się już szybko. Świat wokół niej spowolnił, gdy trójka ruszyła w jej stronę. Czwarty trzymał się z boku wciąż pijąc z butelki. Uniosła zaciśnięte pięści ku górze w niemym wyczekiwaniu. Pierwszy mężczyzna zamachnął się w jej stronę, jednak był zbyt wolny. Bez problemu zrobiła krok w tył, a tamten stracił równowagę. Zamachnęła się, a głuchy odgłos łamanego nosa rozległ się echem po pustej uliczce. Mężczyzna zawył, krew zalała jej pięść, gdy wymierzyła mu kolejne dwa szybkie ciosy. Ten zachwiał się do tylu i runął na plecy uderzając głową o twardy beton. Więcej się nie poruszył.

- Suka!
Następna dwójka nie czekała, od razu ruszając na pomoc koledze. Jeden z mężczyzn chwycił ją za bark wykręcając mocno, kiedy drugi uderzył w jej blady policzek. Zaciskając w złości szczękę poczuła metaliczny smak przeciętej wargi. Drugie uderzenie odbiło się mroczkami przed jej zamglonym ze złości wzrokiem. Nie czuła nawet bólu nabuzowana adrenaliną. Warknęła wściekła z całej siły próbując się wyrwać. Strategicznie zamachnęła się wolną pięścią, tym samym zmuszając jednego do puszczenia jej ramienia. Nie miała jednak większego pola manewru, kiedy jego kolega chwycił ją za kurtkę i cisnął nią o ziemię. Dopadli do niej od razu. Tym razem we dwójkę. Nie czekając kopnęła mocno w kolano tego, który znajdował się bliżej. Coś kliknęło i wykręciło się pod dziwnym kątem. I w tym momencie mogło się wydawać, że miała jakieś szanse; że była bardziej doświadczona w walce. Nie miało to jednak znaczenia, kiedy do bijatyki dołączył ostatni. Leżała praktycznie bezwładnie ramionami osłaniając twarz, gdy grad kopniaków zalewał jej brzuch, uda i plecy. Trzej na jedną bardzo szybko postawili ją z powrotem do pionu niczym szmacianą lalkę. Wyglądała przy nich na drobną. Jeden trzymał jej ramiona, drugi jeszcze kilka razy okładał twarz i odsłonięty brzuch. Oddychała ciężko z każdym kolejnym uderzeniem tracąc odrobinę bardziej świadomość. W uszach jej dzwoniło, chociaż w pustej uliczce można było słyszeć tylko głuche uderzenia i przerywane oddechy. Co jakiś czas ktoś na nią przeklinał, ale słowa w ogóle do niej nie docierały. Jak w amoku wciąż się szarpała tracąc powoli siły.

Spojrzenie szarych tęczówek pozostawało jednak niezłomne. Nie było w nim cienia strachu. Jedynie czyta pogarda. Czerwono fioletowy siniec rozlewał się już po jej żuchwie, a prawe oko zalało się krwią z pękniętego naczynka. Jej obite plecy uderzyły o ścianę, gdy  ciało zostało przyparte do chłodnego muru ozdobionego różnymi graffiti. Nanashi nie było bezpieczne, a jednak dosyć często przychodziło jej pracować w tej dzielnicy. Tutaj zawsze ktoś wisiał komuś hajs.

Z obrzydzeniem wpatrywała się w mężczyznę przed sobą. Wzdrygnęła się mimowolnie kiedy jego brudna dłoń dotknęła skrawka jej odsłoniętego brzucha. Stała nieruchomo przygwożdżona do ściany. Każda próba szarpnięcia ciałem kończyła się porażką. Powinna była się tego spodziewać. W końcu umyślnie ściągała na siebie kłopoty. Doigrała się.  Dostała to na co zadłużyła. Mimo wszystko walczyła do końca. Na ringu jak i w życiu. Nawet jeśli nienawidziła żyć.

Splunęła oprawcy w twarz nic nie robiąc sobie z jego gróźb, kiedy drugi mocniej zacisnął dłoń na jej ramieniu i karku. Zarechotała głośno, gdy mężczyzna przeklął głośno, jak by cała sytuacja ją bawiła. Jak by była szalona. Nie było w tym jednak rozbawienia. Jedynie znużenie, akceptacja i czysta nieopisana złość.

Odwróciła głowę w bok po raz pierwszy przerywając kontakt wzrokowy, kiedy jego dłoń majstrowała przy guziku jej ciemnych jeansów. Wiedziała, że tylko tyle mogła zdziałać. Nie chciała tego przedłużać. Co czuła Carei, gdy kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji? Inne okoliczności, inne szumowiny, a jednak nie potrafiła wyzbyć się podobieństwa. Bała się? Na samą myśl, że ktoś mógł wyrządzić Eji krzywdę, poczuła ogarniającą złość. Świszczący oddech wypuszczany w furii niczym zwierzę zamknięte w klatce. Wszystko stało się obojętne, gdy zmrużyła oczy oślepiona ostrym ksenonowobladym światłem reflektorów samochodu.

@Seiwa-Genji Enma
Amakasu Shey

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

Nie 1 Paź - 21:50
Rzadko bywał w tej dzielnicy. I nie dlatego, że jej nie lubił, bo stosunek miał obojętny do tego miejsca, a dlatego, że nie miał większej potrzeby aby zaglądać w te rejony. Dzisiejszego wieczoru tak się złożyło, że odwoził znajomego po zbyt nadmiernie zakrapianej nocy. Enma rzadko sypiał w nocy z osobistych powodów, dlatego też kiedy otrzymał smsa pełnego błagań o pomoc - nie zastanawiał się zbyt długo. Nie miał nic do stracenia oprócz godziny swego życia. Nic wielkiego. Dochodziła druga, kiedy przemierzał puste ulice Nanashi.
Ludzie mówili, że jest tu niebezpiecznie, ale czy naprawdę tak było? Kyoken robiło dobrą robotę chroniąc ludność zamieszkującą ich tereny. A odpady społeczeństwa można było spotkać dosłownie wszędzie. Nanashi. Asakura. Centrum. Na to nie miało się większego wpływu, bo ludzka natura bywała najbrudniejsza. Nieokiełznana, czasami nawet obrzydliwa.
Samochód zatrzymał się na poboczu, kiedy chłopak wyszedł na zewnątrz i oparł się lędźwiami o bok pojazdu, zaglądając w ekran telefonu komórkowego. Żałosne, ale zgubił drogę. Trudno się dziwić, skoro jego orientacja w terenie była w opłakanym stanie a on sam rzadko tu bywał. Odetchnął świeższym powietrzem wchodząc w aplikację GPS'a, gdzie leniwie zaczął wpisywać adres swojego mieszkania. W oddali słyszał jakieś stłamszone głosy a nawet krzyki, aczkolwiek nie odnajdując w sobie ani krzty zainteresowania skupił się na swoim celu.
Sytuacja uległa nieznacznej zmianie, gdy do jego uszu dotarł kobiecy głos. I choć podświadomość szeptała mu, że to pewnie zapijaczona grupa znajomych rozbija się w nocy po dzielnicy, tak inny szept warczał, że scenariusz może być zupełnie gorszy.
Ludzie bywają okrutni, Enma.
Sam nie wiedząc kiedy odepchnął się od auta i zrobił kilka kroków do przodu, stając przed zaułkiem z którego wylewała się czerń. Ale nawet i ten mrok nie był w stanie całkowicie ukryć trzech męskich sylwetek napastujących drobniejszą istotę. Nie zajęło mu zbyt dużo czasu, aby zidentyfikować ofiarę.
Shey.
Tak chyba miała na imię.
Nie interesowała go. Była dla niego tak ważna, jak zeszłoroczny śnieg.
Nie zamierzał ingerować. Zapewne szczekała i warczała. Cwaniakowała. I w końcu doigrała się. Kiedy ktoś igra zbyt mocno z ogniem, w końcu ten się odpłaca i go pochłania. Prawa natury.
Odwrócił się wracając do samochodu.
To nie była jego sprawa. Nie był żadnym pieprzonym rycerzem w lśniącej zbroi, który pędzi na ratunek niewiastom. Enma unikał tego typu konfrontacji. Były zbyt upierdliwe. I męczące.
Zatrzasnął za sobą drzwi i odpalił silnik.
Telefon wyświetlał drogę do jego mieszkania. Pojazd ruszył, a Enma gwałtownie skręcił.

- Hę? - jeden z mężczyzn odwrócił głowę spoglądając w oślepiające reflektory samochodu. Jakaś mała i dość drobna sylwetka wyszła z pojazdu. Nieznajomy zmrużył oczy po czym odsunął się od kobiety podchodząc bliżej do nowego aktora, który pojawił się na scenie brudnego zaułku.
- Spierdalaj gówniarzu. - warknął, łapiąc chłopca za materiał bluzy przy szyi i szarpnął nim do góry - Mamusia nie nauczyła cię, że n- - jego słowa zamarły, szybko przekształcając się w dławiący bulgot, gdy srebrne ostrze noża wbiło się w zaskakująco miękką tkankę, rozszarpując ją niczym rozdarty materiał. Ciężki zapach metalicznej krwi zmieszał się z gęstą atmosferą, gdy ciało nieszczęśnika opadło na ziemię i zaczęło się szamotać w ostatkach sił walcząc o utracone życie.
- Co do kurwy... - wyszeptał drugi z mężczyzn, jednocześnie wypuszczając trzymaną do tej pory Shey z żelaznego ścisku.
- Do auta. - krótkie polecenie, jakie padło z ust Enmy powinno dotrzeć do uszu dziewczyny, kiedy szedł w stronę pozostałej dwójki.
Zabijanie było proste. Banalne. Zwłaszcza dla kogoś, dla kogo nie było to pierwszym razem. Gorsze były tylko konsekwencje, ale dla Enmy nawet i one nie były straszne. Urodził się w zbyt dobrej rodzinie, aby śmierć jakiś nic nie znaczących śmieci nie została zmieciona pod dywan.
Dopadł do drugiego z mężczyzn zamachując się nożem, lecz trzeci był szybszy i uderzył ciemnowłosego w głowę butelką, która roztrzaskała się na mniejsze kawałki. Krew zmieszała się z ostrym zapachem alkoholu, który spłynął po jego skroniach, czole, szyi. Enma poczuł jak palce zaciskają się na jego gardle a jego ciało jest ciśnięte w ścianę. Przez plecy przemknął prąd bólu. Nie umiał walczyć. Ale potrafił posługiwać się nożem. I był szybki. A to wystarczyło. Bo nim drugi z mężczyzn zamknął dłoń w pięść z zamiarem uderzenia dziedzica w twarz, ostrze zdążyło zatopić się w nadgarstku ręki, która go trzymała. Mężczyzna krzyknął głośno i odskoczył, trzymając się za krwawiącą kończynę i z przerażeniem spojrzał na swojego towarzysza. Ten drgnął, ale wydawało się, jakby cała dotychczasowa odwaga uciekła z niego jak powietrze z pękniętego balonu.
Żaden z nich nie był gotowy na śmierć. I żaden z nich nie spodziewał się, że tego wieczoru staną z nią oko w oko. Poddali się, uciekając w ciemność zaułku, porzucając wciąż nieprzytomnego kompana jak i drugiego, z którego uciekało życie. Enma odetchnął, ściskając mocno rękojeść noża, aż knykcie były białe.
Wreszcie odwrócił się w stronę samochodu.
Krew w jego głowie szumiała, a rana na piekła. Ale nie było to ważne. Tak samo jak krople gęstej i szkarłatnej cieczy leniwie skapującego z jego czarnych końcówek włosów. Usiadł za kierownicą i wycofał samochód, nawet na nią nie spoglądając. Wciąż trzymając nóż, wycofał samochód na główną ulicę.
- Adres. - w końcu odezwał się, jakby oddalonym od umysłu głosem.
Zawiezie ją do domu. A potem wróci do siebie.
Chciał trzymać się tego planu.

@Amakasu Shey


Ulica opuszczenia - Page 2 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Amakasu Shey ubóstwia ten post.

Amakasu Shey

Sob 7 Paź - 17:40
Do auta.
Komenda, której tym razem nie odważyłaby się sprzeciwstawić. Spojrzała na niego przelotnie, a cień zaskoczenia na jej pobitej twarzy był  widoczny. Wpatrywała się w niego nie dłużej niż dwie sekundy, po których skinęła nieznacznie głową zaciskając usta w wąską linię. Uścisk na jej ramieniu zelżał, a ciało działało jak z automatu. Podciągnęła ściągnięte na szczęście tylko do ud spodnie. I ruszyła szybkim krokiem w stronę samochodu. Praktycznie nie usłyszała zblazowanego mlaśnięcia, z którym podeszwa jej martensów zanurzyła się w rosnącej kałuży krwi obok leżącego, pociętego mężczyzny. Chociaż każdy krok stawiała pewnie, była chyba w szoku. Nie dlatego, że ktoś ją zaatakował. W końcu nie była to pierwsza ani ostatnia bójka w jaką się wpakowała, chociaż jej zakończenie było dla niej nowością. Tym razem nie zorganizowana na ringu, ani nie pijana w barze. Fakt, że ktoś zdecydował się zainterweniować. I to nie byle kto. Poznała go od razu. Jej myśli niczym macki owinęły się wokół jednego pytania: dlaczego. Nie było to jednak ani miejsce ani czas, żeby uzyskać odpowiedzi.

Nie czuła własnego ciała. Szumiąca w jej żyłach adrenalina zagłuszała ból pobitego i posiniaczonego ciała. Idąc w stronę znanego jej już drogiego samochodu nie odwróciła się ani razu za siebie. Wiedziała, że chłopak sobie poradzi. Nie potrafiła wytłumaczyć tego uczucia. W tym momencie ufała mu bardziej niż samej sobie.

Ubrudzone od krwi dłonie ślizgały się po lakierowanej klamce samochodu. Niecierpliwym ruchem wytarła je w ciemne jeansy klnąc brzydko pod nosem. W końcu udało jej się zwyciężyć z drzwiami i niezgrabnie wpakowała sie na siedzenie pasażera. Od razu uderzył ją przyjemny zapach skóry i nowości. Samochód był w idealnym stanie. Czysty i pachnący. Tak bardzo kontrastujący z jej ponurym i brudnym od tarzania sie po ziemi ubraniem. Czuła sie pijana od krążącymi w żyłach adrenaliny. Obraz zamazywał się jej przed oczami kiedy nachyliła się w przód próbując uspokoić galopujący oddech. Żołądek raz po raz odmawiał posłuszeństwa, jednak resztkami silnej woli zdusiła odruch wymiotny nie chcąc brudzić idealnie czystej wycieraczki jego auta. Przetarła trzęsącymi się dłońmi zmęczoną twarz próbując wziąć się w garść. Wkurwiala się sama na siebie. Była słaba. Zacisnęła z całej siły powieki przeczesując smukłym palcami splątane włosy, których śnieżnobiały kolor przypominał obecnie popiół w połączeniu z czerwienią krwi. Trwała tak kilka chwil starając się dojść do siebie. Piszczało jej w uszach i z opóźnieniem zdała sobie sprawę, że właściciel wsiadł do auta.

Hansen 8-20, chciała powiedzieć ale zrezygnowała. Ryoma wystarczająco wiele razy się nią zajmował. Tym razem musiała poradzić sobie sama. Zresztą sam odradzał jej zapuszczanie się w pojedynkę w te tereny. Oczywiście go nie posłuchała. Nie zamierzała mu o tym mówić, chociaż chciała, żeby wiedział.

- Namamugi 3 - wychrypiała zdartym od podduszania głosem. Odchrząknęła prostując. Cień bólu przeleciał po jej poszarzałej twarzy przyozdobionej nowo nabytymi siniakami w przeróżnych barwach. Obity bok dawał o sobie znać, tak jak reszta jej brudnego ciała. Właśnie taka się czuła. Brudna. Przełknęła ślinę zaciskając drżące dłonie w pięści chociaż jedyne o czym była w stanie myśleć to obrzydliwe obce dłonie bezkarnie wędrujące po jej nagim ciele. Wciąż czuła je na sobie. Nieustannie. Była jednak zbyt harda, zbyt dumna, żeby się rozkleić.

Spojrzała ukradkiem na chłopaka obok siebie. Milczał, ale nie była to niezręczna cisza przerywana jedynie ich oddechami. Musiała się czymś zająć, żeby nie myśleć. Szybko rozejrzała się po samochodzie zauważając paczkę chusteczek schowanych w drzwiach od strony pasażera. Siłowała się z nimi chwilę w końcu otwierając plastikowe opakowanie i wyciągając dwie białe chusteczki o lekkim aloesowym zapachu. Podwinęła nogę w kolanie unosząc się i przesuwając w jego stronę. Kto przejmowały się zapinaniem pasów bezpieczeństwa. Nachyliła się do chłopaka. Nim zdążył zaprotestować przytknęła chusteczki do sączącej się rany na jego skroni.

- Nie marudź - ostrzegła go przewidując jego reakcję - oberwałeś gdzieś jeszcze?

Odsunęła się dopiero, jeśli chłopak odebrał od niej chusteczki. Opadła ponownie na chłodny fotel przymykając na chwilę powieki. Odchylona głowę w tył opierając potylicę na zagłówku. Zaśmiała się cicho bez cienia wesołości, bo cała sytuacja wydała jej się absurdalna. Minamoto ratujący Shingetsu. Seiwa jej rycerzem. Świat zwariował. Nim się zorientowała jej usta opuściły ciche, poważne słowa. Szept, którego sens zdziwił ją samą:

- Nie podziękuje ci, ale jestem cholernie wdzięczna.

@Seiwa-Genji Enma
Amakasu Shey
Seiwa-Genji Enma

Pon 23 Paź - 1:14
Nie odzywał się.
Nawet dźwięki, jakie dochodziły z radia w samochodzie zdawały się być nieme dla uszu chłopaka. Wzrok miał utkwiony przed siebie i dopiero na podany adres jego ciało w końcu poruszyło się o te niezbędne centymetry. Rzucił zakrwawiony nóż za siebie, na tylne siedzenie, brudząc przy tym nieskazitelnie czystą tapicerkę, jakby nie było w tym nic nadzwyczajnego. Jego umysł wypełniały zupełnie inne, bardziej poważne myśli, aniżeli kilka krwistych plam.
Brudnym palcem przesunął po ekranie telefonu komórkowego, wyszukując podany adres i już po chwili skręcił na główną drogę, kierując pojazd według wyznaczonego kierunku.
Zamierzał niezwłocznie zawieźć dziewczynę pod jej dom, a następnie udać się samemu do siebie. Albo do Shizuru, jeszcze nie podjął decyzji. Będzie zmuszony również powiadomić odpowiednich członków klanu aby posprzątali bajzel, jaki zostawił po sobie. Usta mimowolnie skrzywiły się na myśl o spotkaniu z dziadkiem, przed którym z pewnością będzie musiał się tłumaczyć. Konsekwencjami jako takimi się nie przejmował. Mimo wszystko pochodził z takiej rodziny, która potrafiła tuszować tak poważne sprawy jak morderstwa, zwłaszcza, że dotyczyło to najwyraźniej nic nie znaczących dla społeczeństwa śmieci.
A ci, którzy uciekli i tak zostaną wykończeni przez klan. Trzeba ich uciszyć.
Gdy kobieca dłoń zbliżyła się w jego stronę, wyrwany ze swoich myśli drgnął niekontrolowanie, jednocześnie odsuwając głowę w drugą stronę, aby zwiększyć między nimi nikły dystans. Posłał w jej stronę spojrzenie pełne zaskoczenia, niezrozumienia i przede wszystkim niemego karcenia, że ośmieliła się w ogóle go dotknąć.
- Nie. - odparł sucho, zabierając z jej palców chusteczkę i przyłożył ją sobie do rozwalonej wargi. - Zresztą, mój stan powinien najmniej cię interesować, Shey. - dodał po chwili, nadal utrzymując słowa w tej samej, chłodnej i zdystansowanej tonacji.
Wciąż pamiętał z kim miał do czynienia.
I co zrobiła.
Nie wybaczył jej, i nie zamierzał tego zrobić. Pod tym względem bywał naprawdę uparty.
"Nie podziękuje ci, ale jestem cholernie wdzięczna."
Westchnął. Najchętniej milczałby do końca trasy, nie dając się wciągnąć w żadne rozmowy. Nie tu. Nie z nią. Ale podświadomość szczypała go, żeby jednak przemówić. Może dziewczyna właśnie tego potrzebowała? Zagłuszyć cierniste myśli, chociaż na chwilę, aż nie znajdzie się sama w swoim czterech ścianach? Bezpieczna?
- Nie musisz. I nie potrzebuję twojej wdzięczności. Nie zrozum moich intencji na opak. Nawet cię nie lubię, i szczerze powiedziawszy zamierzałem cię zobaczyć. Nie lubię niepotrzebnie interweniować. Ale kiedy zobaczyłem... - zamilkł, a palce mocniej ścisnęły kierownicę, kiedy skręcał w kolejną uliczkę, tym razem nieco węższą.
- Brzydzę się takimi śmieciami. Bliska mi osoba została w ten sam sposób skrzywdzona, dlatego jeżeli w mojej obecności ktoś będzie próbował jakąkolwiek dziewczynę skrzywdzić właśnie tak, zawsze będę interweniował. Shingetsu czy też nie, ale nadal jesteś dziewczyną, Shey. Powinnaś o wiele bardziej uważać gdzie chodzić, zwłaszcza w nocy. Bo przeciwko grupie mało kto ma szansę w pojedynkę. Aaach~ w sumie mogłem obciąć im fiuty. - samochód podjechał pod budynek, parkując przed frontem. Sięgnął po kluczyki w stacyjce i je przekręcił, wyłączając pojazd.
- Jesteśmy.

zt x2

@Amakasu Shey


Ulica opuszczenia - Page 2 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma
Amakasu Shey

Pon 6 Lis - 13:01
Zakrwawione ostrze z głuchym hałasem opadło na skórzany fotel za nimi. Momentalnie wezbrało jej się na wymioty, które powstrzymała ostatkiem silnej woli. Nie dlatego, że chłopak obok kogoś pociął. Pewnie zabił i zostawił wykrwawiającego się w pustej, nocnej uliczce. Wręcz przeciwnie. Dlatego, że się pojawił. I co by było gdyby tego nie zrobił. Próbowała nie roztrząsać tego co się wydarzyło. Nie była ckliwa, tłumaczyła sobie, że przeszłość pozostanie przeszłością. Tak jak nękające ją w koszmarach wspomnienia z dzieciństwa, tak też ta noc i lawina niefortunnych wydarzeń. Mimo wszystko nie potrafiła wyzbyć się tej duszącej wody kolońskiej przy swojej szyi. Tych brudnych, szorstkich dłoni na podbrzuszu.

Nagła potrzeba zajęcia się czymś wygrała, gdy bez zastanowienia postanowiła go opatrzyć. Musiała coś ze sobą zrobić, odgonić nieprzyjemne myśli, które niczym zabójczy nowotwór rozlewały się w jej świadomości. Niektóre wspomnienia dzisiejszego wieczoru dopiero teraz zaczęły do niej docierać. Jak by wcześniej ich do siebie nie dopuszczała. Zaatakowali ją przez walki. Był to pierwszy taki raz. Ponure przeczucie, że także nie ostatni, osiadło na niej niczym warstwa kurzu. Zamrugała kilkakrotnie zdając sobie sprawę, że zbeszcześciła jego przestrzeń osobistą. Nie miało to dla niej w tym momencie większego znaczenia, jednak odetchnęła z ulgą, gdy zabrał od niej chusteczkę. Opadła ponownie na chłodną skórę fotela. Drżała lekko z zimna, chociaż wciąż w szoku nie czuła nic. Nie. Skinęła lekko głową, bo oczywiście miał rację. Nie był to moment na przeprosiny, jeśli takie miały z jej strony kiedykolwiek nadejść.

Słuchała go w ciszy wpatrując się pusto w swoje poobijane, brudne od krwi dłonie. Ich skóra pulsowało niemiłosiernie, a rozpostarcie palców z każdą sekundą stawało się mniej możliwe. Czuła się niczym karcone dziecko, przynajmniej tak jej się wydawało. Nie posiadała rodziców, którzy prawiliby jej takie kazania. Nie przerwała mu, bo miał zwyczajnie rację. Zacisnęła mocniej szczęki słysząc o tej bliskiej osobie, którą ktoś skrzywdził. O ironio. W końcu ona także znała taką osóbkę. Radosną i wesołą pomimo cholernego piętna. Carei była wyjątkowa. W jej oczach stanowiła zagrożony gatunek, który trzeba było ratować. Światełko w tunelu spowitym jej własnym mrokiem.

I wtedy to się stało. Niekontrolowane parsknięcie szczerego śmiechu wyrwało się z jej opuchniętych od uderzeń ust nim zdążyła je powstrzymać. Zdziwiła tym samą siebie, bo zaraz na jej wargi wypełzł grymas niezadowolenia, jak by takie ludzkie przebłyski były oznaką jej słabości. Odwróciła wzrok patrząc uporczywie przez boczną szybę na neonowe widoki Karafuruny. A jednak nie potrafiła do końca zatuszować lekko uniesionych kącików ust.

- Rzeczywiście szkoda - zgodziła się cicho tym samym pustym głosem, którym on także zwykł się posługiwać. A może było w nim coś odrobinę cieplejszego?

- Też mam taką bliską osobę, która w przeciwieństwie do mnie nie zasłużyła na to całe gówno. Na samą myśl, że ktoś coś jej zrobił - zamilka nagle przygryzając lekko dolną wargę. - Ja niestety nie jestem w stanie tego uniknąć, Seiwa, chociaż wiem, że masz rację - mówiła cicho, bez wyrazu. Nie tłumaczyła mu się, a jednak czuła potrzebę coś mu odpowiedzieć. Nie potrzebowała współczucia, bo na nie nie zasługiwała. Shingetsu zostało jej jedyną namiastką rodziny. Dawało jej chociażby smak przynależności. Nie zgadzała się z nimi w każdej kwestii, nie była też tak zaangażowana w ich wewnętrzne sprawy jak Ryoma, nie wyznawała ich zasad ślepo. Robiła swoją robotę. Brała udział w walkach, bo przynosiła im zyski; czasami zajmowała się windykacjami, w końcu ktoś musiał. Nic nowego. Zaledwie szara codzienność. Była jedną z tych osób, które nie miały już nic do stracenia i może gdyby wtedy nie naskoczyła na Seiwę o jebanej szóstej rano przy brzegu rzeki, utopiłaby się w tym samym miejscu, w którym zginął Hayato. Bo życie lub smierć nie robiły jej  momentami różnicy.

Nie wiedziała ile tak przesiedziała, bo obraz za szybą rozmazywał jej się z nie mrugania. Dopiero jego jesteśmy wyrwało ją z zamyślenia. Machinalnie chwyciła klamkę dopiero teraz zdając sobie sprawę ile wysiłku kosztowało ją zwykłe otwarcie drzwi samochodu. Wystawiła drżące nogi na zewnątrz prychając pod nosem ze swojego stanu. Była taka żałosna aż chciało jej się śmiać. Wstała powoli, ciężko. Trzymała się drzwi i dachu auta. Miała nadzieję, że na nią nie patrzył. Że nie widział jej słabości. Odruchowo pragnęła ukryć wszystko co mogłoby być wykorzystane przeciwko niej. Więc dlaczego wbrew sobie zapytała cicho:

- Wejdziesz do środka?

Chociaż tak naprawdę powinna była nie mówić już nic.
Nie spodziewała się niczego innego, kiedy wchodziła do klatki słysząc za sobą odgłos odjeżdżającego samochodu.

Ztx2

@Seiwa-Genji Enma
Amakasu Shey

Seiwa-Genji Enma and Arihyoshi Hotaru szaleją za tym postem.

Lionel Beaufort

Czw 28 Mar - 21:55
Zapomniał już w którym dokładnie momencie słowo kłopoty stało się jednym z jego przydomków – określeniem, które przylgnęło do niego na stałe, stając się jego nieodłączną częścią. Mógł się przedstawiać, wciskając ten wyraz między swoje imię i nazwisko – bo pasowało, odzwierciedlało to, kim stał się na przestrzeni lat. Kłopotem; magnesem, przyciągającym do siebie wszystkie nieszczęścia, których uniknęli ludzie wokół. Czuł się jakby zbierał najgorsze okruchy z już i tak nienajlepszego obiadu. I za każdym razem musiał się nimi zadawalać, udawać, że mu smakują.
    Był osamotniony, ale zadziwiająco dobrze to znosił. Pierwszy etap jego alienacji rozpoczął się zaraz po przyjeździe do Japonii – nie czuł żadnego, nawet najmniejszego przywiązania do otaczającej go społeczności. Mógł o sobie mówić ten obcy. I tak mówił, bo prawdopodobnie rozmawiał ze sobą bardzo dużo, zdecydowanie więcej niż przeciętny, normalny człowiek. Ale nie ma co mu się dziwić – z nikim innym nie potrafił się porozumieć. Francuskie słowa czy zdania wypowiadane w głuchą przestrzeń wkrótce stały się jego chlebem powszednim. Zaczął też sobie odpowiadać – z uśmiechem na twarzy, jakby prowadził dyskusję ze swoim najlepszym przyjacielem.
    BUAHAHAHA... kim?

    Ostatnie dni (albo nawet tygodnie) spędził na obserwacjach – planował coś naprawdę dużego, skok, którego Japonia jeszcze nie widziała. Nie był amatorem, doskonale wiedział co robi. Wielki rabunek, którego dopuścił się wtedy we Francji pozwolił mu się szybko wzbogacić, nawet jeśli dostał jedynie część obiecanego wynagrodzenia. Ale zdobytych pieniędzy było coraz mniej, nawet jeśli próbował umiejętniej nimi zarządzać. Bez stabilnego źródła zarobku mógł szybko skończyć na dnie, zdawał sobie z tego sprawę. Na dnie, o którego bardzo sprawnie potrafił się odbić – robił to wiele razy, w końcu nie zawsze był zaradnym złodziejaszkiem.
    Sporządzał skrupulatne notatki, rozpisał plan działania obiektu, do którego chciał się zakraść, a niektóre rzeczy miał wyliczone co do minuty. Luka między zmieniającymi się pracownikami ochrony trwała od kilku do kilkunastu minut, pełen obrót kamery trwał dwadzieścia sekund, a recepcjonistka około dwunastej wychodziła na przerwę lunchową. Przed jego wnikliwym spojrzeniem nie mogło się schować nic. Bardzo dużo czasu włożył w swoje obserwacje. Nie mógł sobie pozwolić na nawet najmniejszą pomyłkę. Najdrobniejszy błąd mógł kosztować go głowę.

    W przerwach od swojej tymczasowej pracy dostrzegał okazje – głupotę ludzką, którą mógł wykorzystać w odpowiedni dla siebie sposób, czyli taki, który ciągnął za sobą potencjalne zyski. Bo tak, dla samotnika, dla którego każdy dzień był małą walką o przetrwanie każda taka okazja miała znaczenie. Dlatego wykorzystywał każdą. Bez jakichkolwiek skrupułów okradłby schorowaną staruszkę lub niczego nieświadome dziecko. Nie myślał o następstwach – liczyło się jedynie zdobycie czegoś, co w łatwy sposób można by było komuś odsprzedać.
    Nie musiał się długo zastanawiać nad tym co zrobić, kiedy zobaczył młodego chłopaka ciągnącego za sobą wypchaną po brzegi torbę sportową. Materiał był częściowo podarty, w niektórych miejscach prześwitywała zawartość torby. Lionel już z daleka widział, że jest w niej coś cennego albo chociaż na tyle przydatnego, że powinien zainteresować się jej wnętrzem. Przyspieszył kroku, chcąc dogonić młodzieńca. Szybki chód momentalnie zamienił się w bieg. Wyciągnął rękę w jego stronę, a kiedy między palcami wyczuł ramię bagażu postanowił brutalnie za nie szarpnąć. Już pierwsza próba pozwoliła mu wyrwać zdobycz z rąk jej właściciela.
    W pierwszej chwili waga torby zaskoczyła go. Dosłownie na moment stracił równowagę, ale nie spowolniło go to nawet na sekundę. Zniknął za pierwszym zakrętem, słysząc za plecami nawoływanie okradzionego. Jego kroki odbijały się echem od ścian wąskiej uliczki, w której się znaleźli. Dołączyły do nich kolejne, dudniące w głowie stąpnięcia.
    Gówniarz nie był sam.
    Francuz podjął próbę wspięcia się po metalowym ogrodzeniu, na które natrafił. Była to jedyna droga – wóz albo przewóz. Okazało się, że przy pomocy swojego sprytu całkiem sprawnie udało mu się wspiąć przynajmniej do połowy. I dopiero przy przeskakiwaniu na drugą stronę pojawiły się komplikacje – torba, którą tak kurczowo trzymał zahaczyła o jeden z wystających kolców na samej górze. Nie chciała przejść, a on oczywiście ją trzymał, znajdując się już niemalże po drugiej stronie. Musiał szybko zdecydować: puścić czy nie.
    Wydawało mu się, że kątem oka dostrzegł wycelowaną w swoją stronę broń.
    Wypuścił materiałowy pasek z rąk, lądując na ziemi. Możliwe, że przy upadku kostka poleciała mu nieco w bok, co oczywiście wiązało się z bólem przeszywającym kończynę. Ale nie były to jedyne obrażenia, których się nabawił. Nie wiedział konkretnie kiedy, ale musiał też trącić któryś z wystających elementów ogrodzenia udem, bo materiał dżinsów miał rozerwany, a zaraz pod nim sączyła się świeża rana. Długie, czerwone cięcie, które cholernie piekło.
    Ruszył przed siebie – jak najszybciej, chowając się za pobliskimi śmietnikami. Chciał poczekać aż banda, która go goniła odejdzie. I kiedy wreszcie się tak stało mógł spokojnie wstać i kuśtykając na jedną nogę pójść przed siebie. Wzdłuż ulicy opuszczenia. Bez celu i pomysłu na to co robić dalej.



Ulica opuszczenia - Page 2 0K2Xw6c
Lionel Beaufort

Warui Shin'ya, Mamoritai Akari and Toda Kohaku szaleją za tym postem.

Toda Kohaku

Nie 21 Kwi - 2:22
  Nanashi.
  Widmowe miasto, jak zwykł myśleć o tej przestrzeni — kryjówka przerażająco ubogiego ubóstwa manifestującego obecność we wszystkich spojrzeniach wygłodzonych żebraków, wychudłych dzieci o sylwetkach wydających się idealnie, niemalże pod wymiar skrojonych do anemiczności pobladłych twarzy, zapadniętych policzków, zmatowiałych tęczówek pozbawionych woli przetrwania czy czegokolwiek, co mogłoby imitować płomyk życia, i paradoksalnie to właśnie pośród tych bezimiennych istot powoli zmierzających na spotkanie ze śmiercią, odnajdywał niejako spokój nieosiągalny gdziekolwiek indziej. Wieczór wypełniała początkowo cisza, nieco później wybrzmiały pojedyncze odgłosy charakterystyczne dla świata wybudowanego na pograniczu wszystkiego, co znane i pogardzane, wreszcie w powietrzu rozbłysła chybotliwa melodia nocnego dobrobytu, który przeważnie niczego dobrego nie oznaczał, co tylko wykrzywiło kąciki chłopięcych ust ku górze. Wielokrotnie pozwalał sobie na dopuszczenie ewokacji nieco przykurzonego pytania, czy właśnie takie wiódłby on sam, gdyby nie został łaskawie przygarnięty przez ludzi gotowych wykorzystać jego talenty na własne sposoby.
  Nie potrafił odpowiedzieć, dlaczego regularnie odwiedzał dzielnicę porzuconą przez żywych i pozostawioną we władanie nędzarzy, bowiem zawsze w ten sposób oddzielał tę część miasta od pozostałych, nazywał we własnych myślach pustkowiem, cmentarzyskiem, czymś pomiędzy życiem a śmiercią; może wszystkiemu winne było pragnienie osamotnienia, na które nijak mógłby sobie pozwolić pośród znajomych twarzy czy rozkazów wytyczających codzienność, może po prostu nie potrafił odnajdywać się w dzielnicach zamieszkiwanych przez ludzi do bólu porządnych, oddanych śmiesznym kodeksom moralnym i dostosowujących własne życia do czegoś będącego (w teorii) poza człowieczym zrozumieniem, a może rozpaczliwie poszukiwał miejsca, w którym jedynie we własnym towarzystwie ponownie spróbuje stanąć naprzeciw zakorzenionych w sercu demonów drążących coraz głębsze korytarze, jakby usiłowały przedostać się do najzdrowszych tkanek i skazić je trucizną pamiętania; m o ż e.
  Westchnienie pomknęło w eter.
  W milczeniu obserwował ponure kontury wymarłej, opustoszałej uliczki wyjałowionej ze wszelkiego życia uchodzącego tutaj za towar luksusowy, wiecznie deficytowy, jednak Kohaku nie odczuwał żadnego strachu ani przed śmiertelnikami, ani przed duchami błąkającymi się za kurtyną codzienności, bowiem doskonale poznał jedno i drugie — to, co żywe; to, co martwe — wszak zdążył umrzeć oraz narodzić się ponownie pod przewodnictwem lekarzy pochylonych nad stołem operacyjnym w noc, o której wiedział tylko tyle, że się wydarzyła, zabierając w nieprzeniknioną ciemność wszelką pamięć poprzedzających ją wydarzeń. Za tę niepotrzebną podróż powrotną z zaświatów do obskurnej, szarej egzystencji został jeszcze przeklęty, czy raczej obdarzony darem widywania wszystkiego, czego nie potrzebował, jednak prędzej czy później pogodził się i z tym. Wyzuty ze zdrowego rozsądku nakazującego każdemu trzymać się daleko od Ulicy Opuszczenia, jak wołano tu za wąskim przesmykiem, zajmował schody prowadzące do jednego z dawnych sklepów i rozkoszował się kojącym spokojem majaczącym dookoła w nietkniętej jakimkolwiek dźwiękiem przestrzeni porzuconych budynków o ścianach nadgryzionych przez przemijanie. Nie bał się, bowiem każdy i tak wiedział, kim jest — nie potrzebował nawet maski przysłaniającej twarz czy zwisającej gdzieś u boku ani jaskrawych strojów wgryzających się wściekle neonowym blaskiem w ludzkie oczy — a skoro przemykające w ciemności cienie oswojone z twarzą agresywnego kundla omijały go szerokim łukiem, on odwdzięczał się dokładnie tym samym.
  O b o j ę t n o ś c i ą.
  Brakiem reakcji.
  Znudzeniem.
  Akceptacją współistnienia, które ani ziębiło, ani grzało.
  Niekiedy tylko powiódł wzrokiem tam, gdzie ktoś narobił hałasu, chociaż prędzej dostrzegłby bezdomnego kota przeskakującego między śmietnikami niżeli człowieka, więc dawno przestał jakkolwiek reagować na to, co czające się w czerni rozlanej przez zakamarki ulicy obserwowało go z dystansu zimnymi, martwymi oczami. Nigdy jeszcze nie spotkał tu czegokolwiek, co chociaż trochę poruszyłoby pierwotne instynkty naprężające mięśnie do ataku bądź obrony, do gwałtownego poderwania i uskoku przed cudzym ciosem, dlatego trwał we własnych zniewoleniu na starych, popękanych schodkach, w bezruchu i z ponownie przymkniętymi powiekami, pozwalając pozostałym zmysłom zadbać o rzetelną obserwację otoczenia niewydającego ani jednego dźwięku od jakiś trzydziestu minut.
  触らぬ神に祟り無し
  Pozwolił zdaniu wybrzmieć pod sklepieniem czaszki.
  Przez ułamek sekundy pragnął się roześmiać, jednak ostatecznie wybrał milczenie, nie zamierzając wyrywać strun głosowych z marazmu, chociaż delikatnie pochylił się nad starym, dawno zasłyszanym przysłowiem, samego siebie stawiając w miejscu wspomnianego boga pozostawionego samemu sobie — prawdopodobnie przeklętego równie mocno, co złowrogie inkantacje wypowiadane jego zwodniczym językiem rozdwojonym niczym u węża. Kąciki ust drgnęły niezauważalnie, kiedy wyobraził sobie bezimienne bóstwo śmierci obserwujące z dystansu, jak Kohaku popełnia kolejne grzechy, bo tak nazywano to w świecie ludzi (prawda?) wszystkie zbrodnie, których dopuszczał się ze swobodą zakrawającą o przerażającą, wręcz nieludzką, chociaż dawno przestał myśleć o sobie, jak o człowieku, coraz częściej pozwalając krwiożerczym bestiom zasiedlającym jego zrujnowane wnętrze przejmować pełnię kontroli, jakby usiłował w ten sposób zadowolić wygłodniałe, iluzoryczne potwory wkomponowane w jestestwo, zapchać ich bezdenne żołądki strumieniem świeżej krwi wytryskującej z poderżniętego gardła czy rozprutego podbrzusza, uciszyć na krótko zwierzęce nawoływania doprowadzające do szaleństwa, zadowolić złożoną ofiarą, której twarz wgryzała się na zawsze w pamięć, nawet jeśli pragnął zapomnienia.
  — 触らぬ神に祟り無し.
  Wyszeptał pod nosem.
  Wiedząc doskonale, iż w żadnym wszechświecie nie uczyniono by bogiem kogoś takiego, jak on, chłopca o infernalnym spojrzeniu, sczerniałym sercu, strawionym ogniem człowieczeństwie, chłopca będącego namacalnym przykładem na to, iż demony wcale nie potrzebowały przebiegłych sztuczek czy wabienia nieświadomych ofiar we własne sidła, jemu zawsze wystarczyła chłodna, stalowa powierzchnia noża bądź własne pięści i konkretna trajektoria wyprowadzanych ciosów, i kilkanaście sekund na odłączenie duszy od ciała, jak mawiali poeci. Zatracił poczucie czasu, wchłonięty przez rozbiegane myśli, jednak zmysły wciąż zachowywały naturalną czujność, minimalną, nienadwyrężającą niepotrzebnie przy byle brzęknięciu, ale rzeczywistość wydawała się coraz bardziej drgać.
  Na początku ignorował
  d ź w i ę k (i).
  Przyporządkowywał do wszystkich, dość nielicznych bezdomnych włóczących się ulicą po zapadnięciu zmroku, próbował dopasować odgłos kroków do jednego z bezpańskich dzieciaków nabawiających się wiecznie różnorakich obrażeń, w pozornie niekończących labiryntach własnej pamięci usiłował wydobyć kontury twarzy, zarys sylwetki czy wreszcie ulotność spojrzenia przyłapanego niegdyś przypadkiem jego własnym wzrokiem po drugiej stronie chodnika, skąd czasem ktoś odważył się mu przypatrzeć, jednak nie wyłowił niczego znanego. Nikogo nie dostrzegał pod przymkniętymi powiekami, nawet nie potrafił pochwycić czegokolwiek znajomego, bowiem wszystko w człowieku ociężale zbliżającym się do miejsca, w którym dalej tkwił niewzruszenie i w bezruchu, było nieznajome.
  Dziwnie obce.
  Odlegle od tego, do czego był przyzwyczajony, dlatego podświadomie opuszki palców poprowadził do wnętrza kieszeni starej kurtki, obrysowując kciukiem ostrość pierwszego napotkanego bō-shurikena, który machinalnie ukrył we własnej dłoni zaraz po wyszarpnięciu z krainy snów do rzeczywistości, niespiesznie otwierając oczy. Powstrzymał pomruk niezadowolenia, zamierzając jak najdłużej ukryć swe istnienie w obezwładniającej ciemności osiadłej Kohaku na ramionach, chcąc skonfrontować nieznajomego człowieka przy posiadaniu namacalnej przewagi, nawet jeśli przybliżające się kroki dobitnie wskazywały na posiadanie obrażeń bądź bliżej nieokreślonego defektu, i wówczas podniósł ramiona z chłodnej powierzchni schodków, wyprostowawszy sylwetkę, której wciąż bliżej było do drapieżnika wypatrującego ofiary lub przeciwnika, niż ludzkiej istoty. Woń świeżej krwi wdarła się w nozdrza z gwałtownością deszczu rozbijającego o przeszklone okna i jeszcze przed ujrzeniem mężczyzny, porzucił wcześniejsze rozleniwienie, nawołując każdy milimetr ciała do bezwzględnego posłuszeństwa oraz przygotowując się na każdą ewentualność, bowiem w takich chwilach zawsze spodziewał się niespodziewanego, wiedziony ciągiem osobistych doświadczeń, często bolesnych i wtłoczonych pod skórę zasinieniami czy otwartymi ranami łzawiącymi szkarłatem obłych kropli.
  Zawiesił nieruchome spojrzenie na jasnych kosmykach wyraźnie zarysowanych na tle wszechobecnej czerni połykającej uliczkę, wychwycił obrys skrzących punktów zawieszonych na twarzy, definiując każdy jako kolczyk, wreszcie pozwolił sobie prześlizgnąć nabiegłym beznamiętnością złotem niżej, wprost do materiału spodni przesiąkniętych posoką niedawnej rany. Tyle potrafił wywnioskować z odległości kilku metrów, chociaż dystans ten nieubłagalnie się skracał i chłopak wiedział, bo momentalnie wyczuł na sobie cudzy wzrok, iż został wreszcie zauważony. Ta krótka obserwacja, poczyniona ostatecznie bardziej z ciekawości niżeli strachu, zakończyła się w momencie iście teatralnego odchrząknięcia dla dodatkowego podkreślenia obecności.
  — Wynoś się stąd — rzucił jeszcze nieprzyjemnie w przestrzeń, zmieniwszy ułożenie ciała i tym razem opierając plecy o wypukłość framugi dawno pozbawionej drzwi, rezygnując z chłodnych schodków. Wciąż kątem oka obserwował rozwój wydarzeń, jednak błyskawicznie utracił zainteresowanie poobijanym gówniarzem, bo podświadomie założył, po przelotnym przestudiowaniu rysów twarzy, że obydwoje byli w podobnym wieku; wszak Nanashi zawsze przygarniało wszystkie zbłąkane dzieci i bezdomne kundle niechciane nigdzie indziej. — I przestrzeń się gapić — warknął jeszcze.
  Drażniące, ostre spojrzenie
  (irytowało oraz wkurwiało)
  dalej wyczuwał jego ciężar na własnej twarzy, dlatego ostrzegawczo skrzyżował złoto z intensywną zielenią, dając nieznajomemu może pięć sekund do wycofania z bezgłośnie toczonego pojedynku. Dzisiaj wyjątkowo nie posiadał nastroju ani cierpliwości do użerania się z kimkolwiek, dlatego — co zaskakujące — spróbował przegonić go samymi tylko słowami, jednak w ostateczności…; dłoń dalej skrywała bō-shuriken, który był gotowy do wszystkiego.



@Lionel Beaufort

(* 触らぬ神に祟り無し = You can't be cursed unless you touch God = Don't ask for trouble )


...
Toda Kohaku

Warui Shin'ya and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku