Nanashi rządzi się własnymi prawami; czas tu biegnie innym tempem, ludzie przeobrażają się w szare, wychudłe monstra bez twarzy, zaś cała radość, jakiej można uświadczyć w innych rejonach Fukkatsu, na terenach Bezimiennego Miasta wyparowuje w sekundę - głównie na rzecz niepokoju. Knajpa "Mirai" ma w sobie dużo sarkazmu. Dawniej być może faktycznie nawiązywała do jakiejkolwiek przyszłości, jednak obecnie powoduje jedynie kwaśny uśmiech pogodzenia się ze swoim losem. Nie można jej jednak odmówić niewytłumaczalnej kameralności, którą jedynie lokalni mieszkańcy są w stanie docenić w pełnej krasie.
Lokal funkcjonuje niemal na okrągło, przygarniając do siebie tutejszą ludność o każdej porze dnia i nocy. Bezimienne Miasto, mimo trudności, odnalazło chociaż ten jeden punkt, w którym słychać płynącą z głośników muzykę, czuć zapach smażonych na zapleczu dań, a przy barze uwija się znajomy personel. Tworzy to nieudolny, ale przynajmniej jakiś obraz normalności.
W środku nie zabrakło paru stołów, krzeseł, ław i sof i choć meble nie pasują do siebie, to na przestrzeni lat przeobraziły się w stałe miejsca konkretnych gości. Można by zresztą przypuszczać, że w punkcie takim jak ten bójki i awantury to "dzień jak co dzień", szczególnie, że przy rozległym barze, za cenę kilkuset jenów, zakupić można trunek - głównie niskiej jakości piwa i sake. Nic bardziej mylnego. Wydaje się, jakby osoby wchodzące do knajpy rozumiały pokrętną logikę świata. Dbają o ten lokal, bo wiedzą doskonale, że to jedno z niewielu miejsc, w których mogą poczuć się jak ludzie. Ma to także znaczenie w przypadku, w którym próg przekroczą obcy. Przechodnie natychmiast odczuwają na sobie dziesiątki wrogich, czujnych spojrzeń; spojrzeń należących do tych, którzy są w stanie walczyć o swoje.
Ciało upada a jest to upadanie wolne, poddańcze. Na nowo wpija się w ciężkie okowy drewnianego krzesła a pod dłońmi kruszy się faktura drewnianego stołu. Podnosisz powieki, pod którymi wilgoć łez. Tych samych, które przed momentem okalały całą twoją sylwetkę. O dziwo na niej poły materiałów. Na nowo jesteś ubranym, dziwnie ludzkim. Na nowo po ramionach, karku, w trzewiach moszczą się w kuli skrajne uczucia, ale wszystkie one przyjemne i spokojne. W stanie swoim przypominające emocje stłamszone alkoholem. I być może to to. Bo w prawej dłoni ściskasz kufel z alkoholem a z kolejnym łykiem, nie wiedzieć kiedy wziętym, do uszu dochodzą szmery. Wydaje ci się, że to Mirai pali się na nowo, że to jej deski skwierczą ostatnimi życiami, ale nie. W tej fali ognia wybijają się głosy i słyszysz je spokojne, częściowo podpite. Zwyczajne.
Podnosisz powieki a naprzeciwko zamiast twej dobrej przyjaciółki ktoś inny. Ktoś, kogo nie opuściłeś i ktoś, kto nie opuścił ciebie. Widzisz swojego przyjaciela, który zrodzony zdaje się, że z tych samych kości i wspomnień, i tego, co przed momentem się wydarzyło, albo i nie. Jakim cudem? Ale wiesz, że to nie pierwsze niewyjaśnialne, którego doświadczasz. Uśmiechasz się, chyba.
Siedzicie więc razem już w Mirai, którego wnętrze tętni zwyczajnym, lokalnym życiem. Takim, jakim bywało sprzed spalenia. Opasany chustami barman wydaje piwo z kranu zaprawione szotem czystej. Wszyscy wiedzą, nikt nie protestuje. Kobieta o wypłowiałych włosach i skórze bije kieliszek z tanim winem. Norma. Zbierając szkło zacina skórę kciuka. Choć nie są to wydarzenia dla was istotne, to i zarysowują paradoks Śmierci. Tam, gdzie się i ona wydarza, tam i rodzi nowe.
Wasze spojrzenia spoczywają na drugiej sylwetce, ale jest jeszcze jedno, czego nie jesteście w stanie wytłumaczyć. Świat na nowo zatrzymuje się. Barman zamiera, kropla krwi pędząca po kobiecym palcu błyszczy w bezruchu. Śmierć na nowo chichocze, jakby to już nie Los a figlarzem stała się ona sama. Wasze serce bije zwykłym, powolnym rytmem, ale jest ciężkie jak dzwon po latach wpędzony w ruch. Zaraz przyspiesza. Mięsień wali o żebra w niezdrowym rytmie a wy w bezdechu zmuszeni jesteście to podjęcia decyzji.
Zbliżamy się do końca. Przed wami dwa ostatnie posty. Rzućcie mi proszę K6, gdzie:
Wynik: 1-2. Na miesiąc od zakończenia tejże fabuły zyskujesz status: senkensha. W ten sposób stajesz się zwykłym człowiekiem widzącym duchy. W domyśle podczas spotkania ze Śmiercią doznałeś śmierci klinicznej. Możesz zawiązywać kontrakty, doprowadzać do ich zakończenia oraz korzystać z mocy innych duchów. Tym samym, jeśli posiadasz aktualnie istniejące kontrakty, zostają on zerwane.
Wynik: 3-4 Na miesiąc od zakończenia tejże fabuły zyskujesz status: yūrei. W ten sposób stajesz się duchem. W domyśle umarłeś podczas spotkania ze Śmiercią. Możesz zawiązywać kontrakty z senkenshami, zdobywasz moc — proszę o rozpisanie jej na pierwszym poziomie. Tym samym, jeśli posiadasz aktualnie istniejące kontrakty, zostają one zerwane.
Wynik: 5-6 Na miesiąc od zakończenia tejże fabuły zyskujesz status: człowiek. W ten sposób tracisz możliwość widzenia duchów, ale wiesz o istnieniu dwóch światów oraz senkenshów i yūrei. Tym samym, jeśli posiadasz aktualnie istniejące kontrakty, zostają one zerwane.
— Jeśli wynik rzutu powiela twój aktualny status postaci nic się nie dzieje. Śmierć podaje ci dłoń w geście rewanżu.
— Jeśli decydujecie się na przyjęcie wyniku to na równo miesiąc po dzisiejszych wydarzeniach powracasz do swojej oryginalnej formy, co wiąże się z przeżyciem nagłej śmierci (senkensha > yūrei, człowiek > yūrei) bądź bolesnej, fizycznej przemiany (yūrei > senkensha, yūrei > człowiek, człowiek > senkensha). W zamyśle Śmierć lubi płatać figle, więc rozegrajcie fabułę w dniu 5 kwietnia, gdzie wasza postać przeżywa przemianę/śmierć w dowolny sposób. Liczę na waszą kreatywność.
— Jeśli nie zgadzacie się z wynikiem kości możecie odrzucić kontrakt ze Śmiercią i próbować ją przekupić. Wtedy sprzedajecie wspomnienie za możliwość pozostania w aktualnej formie. Istotnym jest, że wspomnienie, które sprzedajecie, musi należeć do waszego przyjaciela. Wybieracie, które ma być to być wspomnienie i proponujecie Śmierci układ. Aby przekupić Śmierć wybranym wspomnieniem rzućcie na Siłę Woli, gdzie 51-100 oznacza sukces. Porażka równa się przyjęciu wyniku rzutu, ale też sprzedaży wspomnienia.
— W odpisie Shūsei skup się na sile fizycznej, Tomomi na wytrzymałości bądź wysokim progu bólu.
W nawiązaniu do waszych decyzji dokładniejsze konsekwencje podam w kolejnym poście.
Deadline przeniesiony ze względu na urlop MG: 30/06
Isayama Shūsei: 3/3 siła woli; 1/3 siła fizyczna
Shogo Tomomi: 2/3 wytrzymałość; 2/3 wysoki próg bólu
Isayama Shūsei and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.
Scena niezrozumiała, chociaż chciana chwilą rozumienia. Znowu jest sobą. Znowu u boku przyjaciel. Pewnik. Filar, kotwiczący się obecnością, by doścignąć prawdę - że było rzeczywistością. Cudzy chichot gdzieś w tle, rozbił się o czaszkę, gdy ślepia chłoną widok barowego lokalu, ryzując kształtem rodzącym się jak dym z tartych kół po asfalcie. Wprawny rzeźbiarz, skleił z nich sylwetki rozbawione, upojone, rozdrażnione. Spektrum podpitych rozszerzało się, rozwijając linię otaczających ich - wokół stolika - gości. I to zatrzymany czas, przyszpilił na dłużej źrenicę, na srebrze szkarłatu, co lizał kobiecy palec. Usta rozciągają się, uśmiech, co w dziwnej potrzebie, chciał sięgnąć dłoni i zlizać czerwień, smakując ból, którego szkłem sam doświadczał. Przypomnieniem. Skazą. Wiedzą.
Śmierć miała inny plan. Ten rozchodzi się perspektywą. Zakładem, który w jakiś sposób, naprawdę go bawi. Wargi krzywią się i zamierają powagą, bo wzrok osiada na przyjacielu. Tym samym nim i tym samym, co był w nim. I choćby ktoś kazał mu dumać odpowiedzią, przekonując do zmiany, odpowiedź byłaby jedna i ta sama. Niezmiennie, kręci kośćmi, ruletką turlanego losu, skaczącego w szponach śmiercią pachnących - od człowieka, po medium i ducha, co truchłem się rozwija i splata z życiem. Nie miał zamiaru sprzedawać niczego, co należało do przyjaciela, wspomnienia droższe, niż jego życie, nieżycie i rozbestwiona zemstą tęsknota. Brał to, co wydały mu kości, a te brzęczą przy każdym uderzeniu, jak szkło, tnąc niewidzialną powierzchnię, ale Shogo odbiera jak cięcia. Szybkie, ostre, przenikliwie głębokie, wyrywając z gardła tłumiony pomruk bólu. Pamięta i kroplę co myślą zdarł z palca, a krew metaliczną słodyczą wżera się w język i ciągnie w dół, do gardła, do żołądka i rozsadza, i zasysa, wzmagając próg cierpienia. Wydaje się, że kości toczą się bez końca, przedłużając ból i dopiero, kamień uderzył aż ostatni, a szaleńczo szamoczące się serce na nowo rozprysło się wylotem dwóch kul, wypuścił powietrze. Zagryzł zęby, mrużąc jeszcze ślepia, które z Shu - przeniósł na rozciągnięty grymas Przyjaciółki i jej wysuniętą ku niemu rękę. Został tym kim był. Czy to dobrze? Wyszczerzył się, czując jak z gardła ulatuje pomruk, w śmiech kształtujący dźwięk rozedrgany. Łzy słoną spiekotą, graniczą w kącikach, gdy wierzchem rozciera pobliźnioną powiekę. To kurwa naprawdę bolało. I rozbawiło.
- Uwierzysz?
| Rzut na zakład ze Śmiercią.
but you do decide who owns who.
Isayama Shūsei and Jarema Enatsu szaleją za tym postem.
Łzawa zawiesina wdziera się między czerń rzęs, drgając na ich śliskiej fakturze niczym niepewien kolejnego kroku linoskoczek na napiętym konopnym sznurze, kiedy w dole brak siatki, a jedynie ubita, piaszczysta pyłem ziemia cyrkowego ringu. Bo tak się czuje ciągle Isayama, jak pstry barwami, niczym rajski ptak, błazen na scenie. Chybotliwy clown występujący przed roześmianym zgromadzeniem, napuchniętymi od alkoholu twarzami, ciężkimi powiekami nasączonymi trucizną powoli wyżerającą nie tylko duszę, ale też ciało. Rozrywa go to, rozrzuca na strzępy w każdy kąt lokalu, tak jak z jego występku ciała niewinnych zespoliły się z drewnem ścian. Zalęgły się w ich chropowatych kanalikach, łącząc swoje przeznaczenie z tym jego. Nie był to przecież kaprys, ale smakiem kaprysu naznaczony. Jego wina. Mea cupla, mea maxima culpa.
Usta wyginają się w bolesnym uśmiechu, gdy ciało odzyskuje czucie osobne; samotne. Opuszczony, chociaż nadal kojony obecnością przyjaciela. Przez ten urywek chwili, która zdaje się łagodnością, dociera do mężczyzny waga własnych emocji. Te przytłaczają, bo przez ostatnie lata odsuwane w głąb duszy, gniją w korytarzach ciała. Chciałby, aby już na zawsze pozostał z nim; był nim. Ale przecież jest pomimo dzielącej ich molekularnej przepaści dwóch istnień. Żachnięcie się w śmiechu ociera się o gardło ospale. Ciężko. Tak jak i każdy ruch zdaje się osowiałym, pierwszym świadomym oddechem po miesiącach hibernacji w ciemnej jaskini.
Ból, ten pojawia się zaraz po przesunięciu językiem przed podniebienie, bo zęby zakleszczają się na jego miękkiej końcówce. Inne ciało, zupełnie oderwane od jego orbity, jak gniewna w swoim kosmicznym chłodzie asteroida zapiera się na plecach Shuseia, łokciem obijając się o przygarbiony grzbiet. W stukocie kości rzuconych przez Shogo, przez śmiech urwany pod sufitem spowitym tytoniowym dymem, kra czyjegoś życia przekracza ciepłą granicę bliskości. W geście zwierzęcego przyzwyczajenia Hinote palcami zakleszcza się na chudym, suchym wręcz gałązkowatym przedramieniu, przytrzymując na moment pijacki bełkot lejący się przez wargi obcego. Potrzebuje chwili, aby zdecydować, czy powinien zagrać spokojniej, ale przecież w trzewiach tańczy płomień, który lizał namiętnie Mirai, ten, który miał za plecami, a o którym wcześniej nie myślał, między palcami układając sobie pożądanie Keity, którego wtedy tak narkotycznie potrzebował. Gwałtownie, napiętym ciałem odpycha od siebie korpus mężczyzny, czy chłopca; ciężko jest określić, kiedy ciało obleczone jest w ujebane łachmany, sztywno przylegające do spoconego ciała. Jest w tym więcej popędliwości, niżby chciał. Jest w tym więcej agresji, niźliby oczekiwał od samego siebie.
Wszystko uwiera. Własna swoboda, własne życie, własny smutek. To, co zyskał i to, co utracił, na nowo zlewa się w smolisty potok, gęstą breję nafty, która rozpycha żyły i uwypukla je pod skórą. Oddech. Nabiera go już wolniej, słysząc szamotaninę upitego ciała z krzesłem i sztywnością drewnianego stolika. Nieistotne, bo spotyka spojrzeniem oczy jeszcze przed chwilą własne, a teraz wtłoczone w czaszkę Tomomi. Potrzebował go zawsze, ale nie tak szaleńczo, jak teraz. Przecież pamięta jego nieme pozwolenie, gdy rozdarty między dwa światy, ten związany z miłością i ten nadgryziony sczerniałym żołnierską manierą, podkładał płomień pod barak. Pamięta skowyt ognia sięgający pod fioletowe sklepienie brzasku i skinięcie głową, że od teraz wszystko będzie lepsze. Dłoń układającą się na ramieniu i łagodność malowaną nadzieją wokół obsydianowych źrenic. Tyle samo było w nich miłości co porywczości, tyle samo głodu co chęci karmienia tych, których nadal kochają, a którzy w swoim skostnieniu mogą odpocząć. Ale nie oni. Im nie było to dane.
Wolałby odgryźć sobie wszystkie palce, wyłamać z dziąseł zęby niż zdradzić przyjaciela. Ten mu bratem, najczystszą miłością. Ciepłem, które pod mostkiem osadza się spiekotą podobną słońcu, które w czerwcowe popołudnie zapiera się na udach. Kiedy w swoim zenicie spływa oślepiającą łuną między drgające na wietrze liście, brnąc nieśmiało w głąb cienistości lasu. Odsuwa Isayama od siebie kufel, kiedy chichot Śmierci wdziera się w czaszkę. Nie odda go. Żadnego jego elementu, choćby miałby to być kosmyk włosów.
Uwierzysz?
— Przepraszam — to moja wina...; szepcze jeszcze w umyśle, sięgając dłonią w stronę dłoni Shogo nie przyjaciółki, ujmując ją między paliczki, próbując odnaleźć w jego tęczówkach to szczeniackie ukojenie. Tak cholernie siebie nienawidzi; nie za to, co sam sobie ugrał, ale przez to, w co wciągnął tego, którego chciał chronić. Bo w miłość zawsze utkana jest opieka, nawet jeżeli niema, nawet jeżeli tkana jedynie w prostych gestach i przykrywaniu własnych wad, które toksyną mogłyby spłynąć w usta przyjaciela. — Miałeś przyjść do mnie, kiedy potrzebowałeś... Miałeś przyjść do mnie... — czuje, że głos łamie się, wygina w żałosnym tonie, wycieńczeniu organizmu i śmiechu rozkojarzenia, bo ciepło płomieni zawsze trawi duszę. Nierozumie, choć rozumie zarazem. I to boli najmocniej.
Shogo Tomomi and Jarema Enatsu szaleją za tym postem.
Kolejny odpis jest ostatnim w mini-evencie. Przepraszam za moje okropne opóźnienie. W odpisie natomiast proszę Shūsei skup się na sile fizycznej, Tomomi na wytrzymałości. Po posłaniu postu, możecie podnieść swoje umiejętności oraz odebrać 250PF nagrody za przeżycie eventu.
Ze względu na wyniki rzutów kości, nic w waszej egzystencji nie zmienia się.
Munehira Aoi and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Z oczu opada bielmo, co śniło się obojętnością. Przed nim przyjaciel, z dłońmi opartymi na jego palcach, odejmując spiekoty, która szarpała się wraz wyrywana bestią. Na powrót mógł uchwycić się jasności, co piwną tęczówką rysował ramy rzeczywistości. Dopiero wtedy, echem rozchodzących się na nowo żył, przyjmuje rzucone ku niemu słowa.
- Nie przepraszaj za moje wybory - w gardle zrodził się pomruk, jak warczenia, gdy gorycz kłębiła się na języku, może drobin gniewu, chociaż żadne nie skierowane do przyjaciela. Wszystko to wymija, wciąż gdzieś w tle, śledzące ich ślepia. Wyczerpanie osiada na barkach, gąszcze go po włosach, jakby do snu chciało ułożyć. Jeszcze nie teraz. jeszcze chwilę. Wytrzyma. Wytrzymają - Nie przywłaszczaj winy, która należy do mnie - i śmiech, bardziej znajomy, pozbawiony szaleństwa. Wystarczy, że towarzyszyło im od początku - Przyszedłem, kiedy Ty potrzebowałeś. Jaka to różnica? - wzruszył ramieniem, bo i ciało nabiera nawyków, należących do niego. Przebijało się na nowo jestestwo, które przez ponad trzydzieści lat, kształtowało tym kim się stał - Jesteśmy w tym razem. Po co wypatrywać bez końca kary? Przyjdzie, kiedy przyjdzie - zwinął w pięść drugą rękę i uderzył bokiem w wierz ułożonej na jego własnej, dłoni Isayamy.
- To wystarczy. Dziś wygraliśmy - rzucił głośniej, jakby echo drgające w płucach jeszcze, miało odbić się o ciemność, w której w końcu zniknęła Śmierć. A wrócili oni. Tak, jak spalone Mirai. Uciekać nie miał zamiaru.
| zt
but you do decide who owns who.