Dotyczy: Sala szpitalna
Noc 13-14.03.2038, Szpital
Hiroshi nie potrafił w tej chwili ułożyć dźwięków w żadną spójną całość, czując się trochę jak w zamkniętym prawie dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, tkwiąc w kajdanach własnego nie do końca świadomego umysłu. Jego wciąż nieprzytomne źrenice zaatakowało agresywne, bardzo jasne światło, w chwili kiedy niemrawo uchylił kamienne powieki. Skrzywił się wyraźnie pod wpływem bodźców i nagłego zwężenia się nieprzyzwyczajonych do tego źrenic, a długie palce, wciąż wilgotne, pokryte krwią, zdecydowanym ruchem przetarły obolałe skronie, pozostawiając na twarzy kolejne, przykre, szkarłatne pamiątki.
Niechętnie otworzył powieki ponownie i wolno rozejrzał się wokół siebie. Jeszcze przez chwilę nie reagował na głos, który niestrudzenie próbował się przedostać, przez niewidzialną ścianę splecioną z zamroczenia, zagłuszane momentami przez nierówne bicie własnego, równie zdezorientowanego, jak umysł serca.
Leżał półprzytomny na twardej, szpitalnej kozetce, a nad nim pochylała się właśnie pielęgniarka, która w skupieniu śledziła każdy jego ruch, zaprzysięgle próbując do niego dotrzeć.
Krótka zdająca się nie mieć sensu rozmowa z kobietą została ucięta po zaledwie dwóch minutach, odkąd odzyskał przytomność. Zignorował dalsze wypowiedzi kobiety w szpitalnym uniformie, nie zaszczycając jej nawet przelotnym spojrzeniem, kiedy mijał ją chwiejnym krokiem, nie zważając na nic. Częstując upartym milczeniem, które wkradło się na usta, wraz z chwilą gdy uświadomił sobie, że nie jest w stanie pozostać tu ani chwili dłużej. Ciężkie drzwi gabinetu lekarskiego zamknęły się z gwałtownością, tuż po tym jak pchnął je niedbale i począł szukać wzrokiem wyjścia w nadziei zaczerpnięcia świeżego powietrza, które dostarczy mu porcję zbawczego tlenu, którego zaczęło mu brakować.
Jego trzewia od dłuższego czasu zdawały się kurczyć w nieznośnym uścisku, zupełnie jakby za chwilę miały dokonać implozji własnych ogarniętych spięciem tkanek. Nozdrzy ubezwadnionych ostrym zapachem sterylności, spirytusu, który samymi oparami parzył nieznośnie jego przełyk, powodując narastające od dłuższego czasu mdłości.
Jasne niemal rażące światło zdawało się oślepiać czarne źrenice o równie czarnych obrączkach tęczówek, tak nagle nieprzyzwyczajonych do ostrości zimnego i nieprzyjemnego blasku jarzeniówek, których charakterystyczny przerywany dźwięk momentami paradoksalnie przyćmiewał znacznie głośniejszy chaos holu szpitala głównego Fukkatsu. Wszechobecny zamęt, rozbiegany w popłochu personel zdawał się niczym w porównaniu do zaledwie jednej małej kropli szkarłatnej czerwieni, która skupiła na sobie uwagę wyczulonego na tę barwę ciemnego spojrzenia. Wystarczyła ledwie jedna kropla, jaką pozostawiły rany Eijiego, gdy zabierano go na salę operacyjną, by wszystko inne wokół ponownie zaczynało nakrywać się zasłoną splecioną z nicości. Zupełnie jakby ktoś wyrwał jego zastygłą w bezruchu sylwetkę i umieścił pośród mroku, gdzie była tylko jego niemogąca się odnaleźć świadomość.
Zapomniał już, w którym kierunku szedł i dlaczego, nogi odmawiały należytego posłuszeństwa, gdy czuł, jak dosłownie uginają się pod jego ciężarem. Odnalazł w sobie resztę siły, by ciężko przysiąść na rzędzie plastikowych, szpitalnych krzesełek.
Weźmie kilka wdechów, zbierze siły i wróci do domu, by o wszystkim zapomnieć.
— Wezwę lekarza. — dobiegł go znajomo brzmiący głos pielęgniarki.
— Nie. — ponownie zaprotestował. — Muszę wrócić do domu.
— Nie możemy pana tak wypuścić. — nalegający ton zmienił się jednak po chwili, by iść na ustępstwa, w świadomości, że uporu Koreańczyka nie da się złamać nawet najbardziej logicznym argumentem. — Ma pan kogoś, kto może pana odebrać? Rodzina...
— Nie mam nikogo. — przerwał jej natychmiast. — Poradzę sobie.
— Przyjaciel, znajomy, ktokolwiek... — Pielęgniarka nie odpuszczała, wiedząc, że wypuszczenie na ulicę skąpanego we krwi Koreańczyka nie było możliwe. Pomyślała, że ostateczności pozostanie jej wezwanie ochrony, nim jednak myśl ta zdążyła na dobre ją uspokoić doszedł do niej niemrawy głos niewspółpracującego pacjenta.
— Alaesha... — odpowiedział szybko, by równie szybko się zatrzymać w zastanowieniu. Nie wiedział, dlaczego nagle zabrakło mu gdzieś po drodze jej nazwiska.
— Itou Alaesha. — dodał po dłuższej chwili głośniejszym tonem. Ułożenie logicznego zdania przychodziło mu z wielkim trudem.
— Pamięta pan numer telefonu? — spytała z nadzieją w głosie, gdy Koreańczyk podniósł na nią swoje ciemne spojrzenie. Akurat tego nie zapomniał. Były tylko dwa numery telefonu, które pamiętał tak dokładnie, że mógłby wyrecytować je bez zająknięcia.
Jego świadomość nie dbała o późną godzinę, ani o uczucie wstydu, które dopiero miało nadejść. Jego wzrok znowu utkwil na zimnej posadce, ponownie oddając się nieczystemu urokowi, jaki rzuciła na niego ta nieszczęsna czerwona kropla krwi. Użył jakiejś nadludzkiej siły, by podnieść się z krzesełka i ruszyć w kierunku męskiej toalety. Wszystko, byleby nie musieć spoglądać na ten szkarłat.
Nie zwrócił uwagi na śledzący go wzrok pielęgniarki, która właśnie rozmawiała przez telefon, trzymając w dłoni jego dokumenty.
Nie zarejestrował też nieprzyjemnego zapachu publicznej toalety, w chwili gdy znalazł się w innym pomieszczeniu. Toczony szokiem umysł wciąż oszukiwał nozdrza, nasilając smród ostrego spirytusu, wskutek którego piekące męskie łzy napłynęły do ciemnych oczu, jakby i im zaczął przeszkadzać wszechobecny, utwierdzony w zwodniczym stanie w świadomości sterylny zapach.
Zabawne, że chciał uwolnić się od widoku czerwieni kropli osocza, samotnie spoczywającej na zimnej posadce szpitalnej podłogi.
Zabawne, że nie pomyślał, że przecież dopiero co brodził w stale powiększającej się kałuży krwi, którą tak bezsilnie starał się wówczas tamować.
Zabawne, że nie pomyślał nawet, jak musiał wyglądać po tym wszystkim w chwili, gdy jego nieco nieprzytomne spojrzenie napotkało własne odbicie lustrzane.
A wtedy właśnie to zobaczył. Własną sylwetkę umazaną tym samym szkarłatem, którego zaledwie kropla wystarczyła, by wywołać wyniszczający korowód zapętlających się bez celu myśli.
Zatrzymał się gwałtownie wskutek tego widoku, mimowolnie podążając wzrokiem po całokształcie sylwetki naznaczonej czerwienią, od twarzy, przez ręce, po nogawki jasnych spodni.
Ciemny wzrok ślepo utkwił na skąpanych w czerwieni dłoniach, które w akcie dojmującego sprzeciwu tym widokiem, wytarły się o białą bokserkę, nie zmieniając niczego, poza pozostawieniem po sobie krwawych śladów na jasnym, bawełnianym materiale.
Wszystko wróciło.
Niemal namacalny mrok zaułka, zapach
Wszystko czerwone.
Nagle zaczęło mu brakować tchu, wyraźna grdyka poruszała się nieporadnie, jakby zapomniał jak nabrać powietrza. Zerwał się do pobliskiego kranu, by jak najszybciej zmyć z siebie ten paraliżujący szkarłat.
Nie widział niczego, nie słyszał niczego, gdy ciało dusiło się, walcząc o zbawcze dawki tlenu, w prześcigającym się, nierównym i płytkim oddechu, nad którym nie potrafił już zapanować. Tak samo jak nie panował już nad łzami. Nie patrzył na własne odbicie, w całości skupiając się na skąpanych we krwi dłoniach, z których starał się zmyć naznaczającą czerwień.
Nawet wtedy, gdy szkarłat substancji na jego palcach, spłynął wraz z lodowatą, bieżącą wodą, umysł nie uwolnił go od poprzedniego widoku, każąc mu wierzyć, ze wciąż są splamione.
Winą.
Morderstwem.
Przeszłością.
Nazbyt gwałtowne i mocne ruchy krótkich paznokci, zupełnie jakby starał się ten widok zdrapać, pozostawiały na jasnej skórze czerwonawe ślady, wskutek których ruch rozedrganych rąk wzmocnił się wraz z charczącym oddechem.
@Itou Alaesha
Ye Lian, Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Wibracja telefonu wplotła się w sen Alaeshy, by w chwilę potem ją zbudzić. Nie spała długo, może od godziny czy półtorej. Sen się jej ostatnimi czasy wyjątkowo nie trzymał — późno kładła się spać, budziły ją koszmary lub otwierała oczy z blaskiem słońca, nie mogąc spać dalej. Zazwyczaj na noc miała wyciszony telefon, ale pozostawiony tak na wszelki wypadek w trybie wibracji, nie wiadomo specjalnie dla kogo. Rodziny wszak nie miała, a przyjaciele nie zwykli dzwonić do niej o tej porze. Klientom podawała inny numer, firmowy, więc nie musiała martwic się o to, że o nieodpowiedniej porze zacznie wydzwaniać do niej podpity lub, chyba co gorsza, trzeźwy klient. Miarowe wibracje smartfona, zmiękczone przez książkę, na której leżał, przedarły się do zbyt lekko śniącego umysłu, natychmiast kierując dłoń w kierunku nocnego stolika. Światło ekranu w ciemności było oślepiające, jednak nazwa — automatycznie generowana przez operatora — sprawiła, że serce podskoczyło Alaeshy do gardła. Szpital. Kiedyś już dostała taki telefon późną porą i niczego dobrego dla niej nie zwiastował. Teraz jednak nie miała się o kogo bać, prawda? Kto w jej najbliższej rodzinie miał umrzeć, to umarł, jednak ktoś ze szpitala właśnie wykręcił do niej numer. Całe te rozmyślania trwały w rzeczywistości nie więcej niż sekundę, bo szybko odebrała telefon i uniosła ciało na łokciu, jakby zmiana pozycji miała jej pomóc się lepiej skupić na słowach osoby po drugiej stronie słuchawki.
— Dobry wieczór, przepraszam najmocniej, że budzę o takiej porze. Czy rozmawiam z Itou Alaeshą? Dzwonię w sprawie Matsumoto Hiroshiego. Podał Pani numer jako osoby, która mogłaby odebrać go ze szpitala. — Z krótkiej rozmowy Itou dowiedziała się jeszcze, że Hiroshi nie jest ranny, nie miał wypadku i jemu osobiście nic się nie stało, a jedynie został zabrany karetką z innym poszkodowanym. Jeszcze w trakcie rozmowy Itou zapaliła lampkę, wyskoczyła z łóżka i zaczęła nakładać na siebie cokolwiek z szafy, co miała pod ręką. Dowiedziała się do jakiego szpitala musi się stawić i na jaki oddział. Pielęgniarka obiecała, że będzie w pobliżu recepcji, co wyjątkowo Alaeshę ucieszyło, bo szukanie w środku nocy osoby, która mogłaby jej pomóc i odpowiednio pokierować, mogłoby zająć nieznośną wieczność.
Nawet przez moment nie zastanawiała się, czy jechać po snycerza, to przecież było oczywiste. Najwyraźniej jej potrzebował, a ona i tak była już wystarczająco zmartwiona o niego i po prostu musiała mu pomóc i dowiedzieć się, co się stało. Szczególnie że uwierało ją pod skórą złe przeczucie. Skoro Matsumoto nie mógł samodzielnie wrócić do domu, to coś się stało. Może jednak był ranny? Gdy tylko skończyła rozmowę z pielęgniarką, usiadła na łóżku w bieliźnie, swetrze i jednej skarpetce, żeby zamówić taksówkę przez aplikację. Kierowca mógł do niej podjechać za 10 minut, idealnie. Dokończyła ubieranie się i ruszyła schodami na parter. Marcowe noce do najcieplejszych nie należały, nie miała jednak czasu specjalnie się nad tym zastanawiać. Sweter, kurtka i duży, gruby szal będą musiały wystarczyć.
Jadąc w taksówce, która przyjechała na czas, spróbowała wykręcić numer Hiroshiego. Nie odebrał, co dodatkowo wzmogło niepokój artystki. Co się stało, że zadzwonili do niej ze szpitala, Matsumoto nie odbiera i nie może samodzielnie opuścić oddziału, ale nie jest ranny? Strasznie jej się to nie kleiło, a w zdenerwowaniu pogryzła od środka policzki. Nocna taryfa szybko przejechała przez opustoszałe miasto i dopiero teraz zerkając na wyświetlacz telefonu, Alaesha zdała sobie sprawę, że jest przed drugą w nocy. Późno, ale w sumie nie jakoś szczególnie. Wysiadła z taksówki pod szpitalem, przyglądając się przez dłuższy czas tablicy z planem rozmieszczenia budynków. Gdy zorientowała się, gdzie jest oddział, o którym usłyszała przez telefon, ruszyła w tamtym kierunku w bladym świetle latarni. Weszła do środka, do miejsca, którego sterylny, a zarazem niezdrowy zapach przyprawiał ją automatycznie o złe wspomnienia i lekkie mdłości. Nawet nie ze względu na swój własny pobyt w szpitalu ledwie rok temu — jej sala była czysta, jasna, a obsługa troskliwa. Winne temu były dawne i zbyt częste wizyty na onkologii: żeby towarzyszyć matce przy radioterapii, to przy wlewach chemii, a później dopatrując coraz bardziej zmarnowanego cienia rodzicielki i dogasającego w przewlekłej chorobie życia.
Światła na oddziale o tej porze były lekko przygaszone, a jedynym jasnym punktem była recepcja, gdzie rzeczywiście ktoś siedział.
— Dobry wieczór, przyszłam odebrać Matsumoto Hiroshiego. — Powiedziała ze spokojem w głosie, a jedyne co zdradzało jej zdenerwowanie, to palce lekko postukujące w kontuar. Nie musiała jednak długo czekać, bo pielęgniarka od razu zapytała ją o dowód osobisty i poprosiła o podpisanie jakiegoś papierka, dodając potem jeszcze kilka słów od siebie, zerkając na konkretne drzwi na korytarzu.
— Pan Matsumoto poszedł do łazienki i... długo stamtąd nie wychodzi. Posłałam tam woźnego, nic mu nie jest, ale nie chce stamtąd wyjść i... stoi nad umywalką. Nie wiem, czy Pani... — Alaesha nawet nie słuchała do końca. Po prostu tam wejdzie, męska łazienka nie była czymś, co mogłoby ją przestraszyć czy jakkolwiek przerosnąć. Bała się o jego stan i chciała go jak najszybciej stąd zabrać. Podeszła szybkim krokiem do toalety, wyhamowując tuż przed nimi. Zapukała. Tylko po to, żeby wiedział, że ktoś wchodzi. Otworzyła spokojnie i powoli drzwi, widząc znajomą sylwetkę. Zamknęła cicho drwi za sobą i przyjrzała się niepokojącemu obrazkowi. Bardzo dokładnemu myciu rąk, co pozostawiło już kałużę pod butami snycerza i zachlapane lustro.
— Hiroshi... — Nie odpowiedział, nawet nie zareagował na jej słowa. Nie usłyszał jej, czy może wolał udać, że nie słyszy? Podeszła bliżej, teraz lepiej widząc, że kałuża pod mężczyzną nabrała różowego odcienia. Buty snycerza i nogawki były całe w ciemnych plamach, których kolor zdawał się brunatny w byle jakim szpitalnym świetle, jednak kolor kałuży jasno wskazywał na rodzaj płynu, który osiadł na materiałach. Nie skradała się, szła tak, aby mógł ją usłyszeć, ale wciąż zdawał się nie reagować. Podeszła więc zupełnie blisko, nawet nie obok niego, a naprzeciwko, stając pod ścianą i lustrem obok umywalki. Obejrzała białą koszulkę z czerwonym wykwitem wytartych palców, maźnięte policzki i żuchwę, a potem przyjrzała się i samym dłoniom, tak skrupulatnie mytym, że aż rozdrapanych po całej długości przedramion. Rozdzierający był to obrazek i chciała, żeby natychmiast przestał. Nie mogła jednak krzyknąć — zdawał się być teraz jak ranne zwierzę. Potrzebował opieki.
— Hiroshi. — Ponowiła imię, głośniej i wyraźniej niż wcześniej.
— Już są czyste. — Dodała równie wyraźnie, ale ze spokojem. Zakręciła kurek z wodą, która przestała lecieć na zapalczywe ruchy męskich dłoni.
Ubranie (szalik dużo większy)
@Matsumoto Hiroshi
— Dobry wieczór, przepraszam najmocniej, że budzę o takiej porze. Czy rozmawiam z Itou Alaeshą? Dzwonię w sprawie Matsumoto Hiroshiego. Podał Pani numer jako osoby, która mogłaby odebrać go ze szpitala. — Z krótkiej rozmowy Itou dowiedziała się jeszcze, że Hiroshi nie jest ranny, nie miał wypadku i jemu osobiście nic się nie stało, a jedynie został zabrany karetką z innym poszkodowanym. Jeszcze w trakcie rozmowy Itou zapaliła lampkę, wyskoczyła z łóżka i zaczęła nakładać na siebie cokolwiek z szafy, co miała pod ręką. Dowiedziała się do jakiego szpitala musi się stawić i na jaki oddział. Pielęgniarka obiecała, że będzie w pobliżu recepcji, co wyjątkowo Alaeshę ucieszyło, bo szukanie w środku nocy osoby, która mogłaby jej pomóc i odpowiednio pokierować, mogłoby zająć nieznośną wieczność.
Nawet przez moment nie zastanawiała się, czy jechać po snycerza, to przecież było oczywiste. Najwyraźniej jej potrzebował, a ona i tak była już wystarczająco zmartwiona o niego i po prostu musiała mu pomóc i dowiedzieć się, co się stało. Szczególnie że uwierało ją pod skórą złe przeczucie. Skoro Matsumoto nie mógł samodzielnie wrócić do domu, to coś się stało. Może jednak był ranny? Gdy tylko skończyła rozmowę z pielęgniarką, usiadła na łóżku w bieliźnie, swetrze i jednej skarpetce, żeby zamówić taksówkę przez aplikację. Kierowca mógł do niej podjechać za 10 minut, idealnie. Dokończyła ubieranie się i ruszyła schodami na parter. Marcowe noce do najcieplejszych nie należały, nie miała jednak czasu specjalnie się nad tym zastanawiać. Sweter, kurtka i duży, gruby szal będą musiały wystarczyć.
Jadąc w taksówce, która przyjechała na czas, spróbowała wykręcić numer Hiroshiego. Nie odebrał, co dodatkowo wzmogło niepokój artystki. Co się stało, że zadzwonili do niej ze szpitala, Matsumoto nie odbiera i nie może samodzielnie opuścić oddziału, ale nie jest ranny? Strasznie jej się to nie kleiło, a w zdenerwowaniu pogryzła od środka policzki. Nocna taryfa szybko przejechała przez opustoszałe miasto i dopiero teraz zerkając na wyświetlacz telefonu, Alaesha zdała sobie sprawę, że jest przed drugą w nocy. Późno, ale w sumie nie jakoś szczególnie. Wysiadła z taksówki pod szpitalem, przyglądając się przez dłuższy czas tablicy z planem rozmieszczenia budynków. Gdy zorientowała się, gdzie jest oddział, o którym usłyszała przez telefon, ruszyła w tamtym kierunku w bladym świetle latarni. Weszła do środka, do miejsca, którego sterylny, a zarazem niezdrowy zapach przyprawiał ją automatycznie o złe wspomnienia i lekkie mdłości. Nawet nie ze względu na swój własny pobyt w szpitalu ledwie rok temu — jej sala była czysta, jasna, a obsługa troskliwa. Winne temu były dawne i zbyt częste wizyty na onkologii: żeby towarzyszyć matce przy radioterapii, to przy wlewach chemii, a później dopatrując coraz bardziej zmarnowanego cienia rodzicielki i dogasającego w przewlekłej chorobie życia.
Światła na oddziale o tej porze były lekko przygaszone, a jedynym jasnym punktem była recepcja, gdzie rzeczywiście ktoś siedział.
— Dobry wieczór, przyszłam odebrać Matsumoto Hiroshiego. — Powiedziała ze spokojem w głosie, a jedyne co zdradzało jej zdenerwowanie, to palce lekko postukujące w kontuar. Nie musiała jednak długo czekać, bo pielęgniarka od razu zapytała ją o dowód osobisty i poprosiła o podpisanie jakiegoś papierka, dodając potem jeszcze kilka słów od siebie, zerkając na konkretne drzwi na korytarzu.
— Pan Matsumoto poszedł do łazienki i... długo stamtąd nie wychodzi. Posłałam tam woźnego, nic mu nie jest, ale nie chce stamtąd wyjść i... stoi nad umywalką. Nie wiem, czy Pani... — Alaesha nawet nie słuchała do końca. Po prostu tam wejdzie, męska łazienka nie była czymś, co mogłoby ją przestraszyć czy jakkolwiek przerosnąć. Bała się o jego stan i chciała go jak najszybciej stąd zabrać. Podeszła szybkim krokiem do toalety, wyhamowując tuż przed nimi. Zapukała. Tylko po to, żeby wiedział, że ktoś wchodzi. Otworzyła spokojnie i powoli drzwi, widząc znajomą sylwetkę. Zamknęła cicho drwi za sobą i przyjrzała się niepokojącemu obrazkowi. Bardzo dokładnemu myciu rąk, co pozostawiło już kałużę pod butami snycerza i zachlapane lustro.
— Hiroshi... — Nie odpowiedział, nawet nie zareagował na jej słowa. Nie usłyszał jej, czy może wolał udać, że nie słyszy? Podeszła bliżej, teraz lepiej widząc, że kałuża pod mężczyzną nabrała różowego odcienia. Buty snycerza i nogawki były całe w ciemnych plamach, których kolor zdawał się brunatny w byle jakim szpitalnym świetle, jednak kolor kałuży jasno wskazywał na rodzaj płynu, który osiadł na materiałach. Nie skradała się, szła tak, aby mógł ją usłyszeć, ale wciąż zdawał się nie reagować. Podeszła więc zupełnie blisko, nawet nie obok niego, a naprzeciwko, stając pod ścianą i lustrem obok umywalki. Obejrzała białą koszulkę z czerwonym wykwitem wytartych palców, maźnięte policzki i żuchwę, a potem przyjrzała się i samym dłoniom, tak skrupulatnie mytym, że aż rozdrapanych po całej długości przedramion. Rozdzierający był to obrazek i chciała, żeby natychmiast przestał. Nie mogła jednak krzyknąć — zdawał się być teraz jak ranne zwierzę. Potrzebował opieki.
— Hiroshi. — Ponowiła imię, głośniej i wyraźniej niż wcześniej.
— Już są czyste. — Dodała równie wyraźnie, ale ze spokojem. Zakręciła kurek z wodą, która przestała lecieć na zapalczywe ruchy męskich dłoni.
Ubranie (szalik dużo większy)
@Matsumoto Hiroshi
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
피를 묻히다
Jedna mała złudnie nieistotna kropla szkarłatnej czerwieni wystarczyła, by ocean wspomnień wycofał się o kilkanaście metrów, tylko po to, by pod wpływem widoku własnych utopionych w krwi dłoni, wywołać istne niszczycielskie tsunami samonapędzających się myśli, których nie sposób było już zatrzymać. Tonął w odmętach wspomnień, nie potrafiąc złożyć ich w żadną sensowną całość. Stały się bełkotliwą nieczystą melodią, jednocześnie tak wyraźnym obrazem. Przewijały się w jego głowie jak klatki filmu, w którym dominowała ta tak bardzo znienawidzona barwa.
Czerwień nieodłącznie przywodziła mu na myśldom, Koreę Północną, która stale podkreślała nią wartości i ideologię.
Kolor, który stanowił większość kolorytu flagi jego ojczyzny, niosąckomunistyczne socjalistyczne wartości.
Północnokoreański plac, w jego rodzinnym mieście, którego bruk nasiąknął szkarłatem krwi tak bardzo, że nie sposób było go domyć.
Czerwień plakietki na mundurze plutonu egzekucyjnego, który Przywdziewał każdego kolejnego dnia, by zabijać pod własnym nazwiskiem.
Szkarłat krwi spływającej ciurkiem z ciał skazańców, których zmuszony był dziurawić ołowiem.
A on nie potrafił jużegzystować wegetować w świecie komunistycznej czerwieni, gdzie jego rola z góry została mu wyznaczona, naznaczając go szkarłatem krwi na całe życie, pozostawiając piętno grzechów, które nigdy nie mogły zostać odpuszczone, bo i on sam, nigdy ich by sobie nie wybaczył.
Nieustający, jednostajny dźwięk odkręconej od dłuższego czasu wody nie potrafił wyrwać go z nieznośnego uścisku demonów, które właśnie posilały się jego bezsilnością, wzmagając stale zdającą się zaciskać tchawicę, skutecznie odbierając mu tym samym oddech. Nawet wręcz lodowata temperatura cieczy wydostającej się w wysokim ciśnieniu z kranu, gdy w popłochu nieświadomie odkręcił tylko jeden kurek, nie była w stanie odwieść go od wyniszczających myśli, stale atakujących jego zmysły tak bardzo ogłuchłe i oślepłe na wszelkie bodźce z zewnątrz. Nie widział ani nie słyszał niczego, gdy jego ciało reagowało poza jego świadomością. Nie zarejestrował także woźnego, przysłanego w trosce przez pracownicę szpitala, gdy na jego pytanie "czy wszystko w porządku?" odpowiedział kiwnięciem głowy, zupełnie jakby duszący lęk opanowujący jego trzewia zdecydował za niego, nie pozwalając na ingerencję nikogo z zewnątrz.
Był tylko on i jego wszechogarniający lęk, który zdawał się pochłaniać go coraz bardziej i coraz łapczywiej, gdy jego pierś równie łapczywie walczyła choćby o jeden głębszy oddech. Pochylona nad umywalką sylwetka, zdawała się garbić jeszcze bardziej, zupełnie jakby spadły na nią wszystkie jego grzechy, przygwożdżając go do powierzchni, mokrych zaróżowioną wodą kafelek. Nie widział jej. Nie widział, jak czerwień spływała wraz z przeźroczystą cieczą po jego dłoniach.
Dla niego wciąż były czerwone, splamione. Wciąż były winne, gdy w przeszłości pod naporem wymierzonej w niego broni, w bezsile umieszczał palec na spuście starego, częściowo pordzewiałego Kałasznikowa, którego ciężar z każdym kolejnym strzałem zdawał się ciążyć coraz bardziej. Nie mógł uwolnić się od tego ciężaru. Nie mógł uwolnić się od tego widoku, pełnych wymuszonej skruchy agonalnych pokłonów skazańców, których krew wsiąkała w bruk placu, osiadając niewidzialnymi kroplami na skórze jego dłoni. Naznaczając je na całe życie czerwienią jego grzechów.
Widział tylko ochlapłe szkarłatem obrazy, każdego skazańca, każdego mężczyznę, każdą kobietę, każde dziecko. Kilkadziesiąt zasłyszanych niewinnych nazwisk, które utkwiły mu w pamięci na zawsze, tak dokładnie, że mógłby je wyrecytować. Słyszał jak za mgłą wydawane w języku koreańskim rozkazy rozstrzelania, a następnie huk broni, który dudnił mu w myślach po dziś dzień, jednak w tej chwili niemal namacalnie atakując jego narząd słuchu, wciąż ogłuchły na wszystko inne wokół.
Nie mógł tym samym usłyszeć pukania do drzwi, które rozległo się kilkanaście minut po tym jak wyszedł stąd woźny. Wciąż uwięziony kajdanami lęku, który zakłócał obraz rezczywistości, rzucając jego rozedrganą sylwetką wprost w ramiona upiornej prezeszłości.
Nie mógł przebić się przez nie dźwięk uchylanych ciężkich drzwi, ani kroków znajomej sylwetki, której siłą rzeczy nie dostrzegał. Oślepły i ogłuchły także na własne rzucone przez kobietę imię.
Całokształt dźwięków opanowały niedające się uciszyć myśli, charczący, nierówny oddech, którego tak bardzo mu teraz brakowało, przyspieszone bicie oszalałego widokiem czerwieni serca. A nawet tenniedopuszczalny, męski szloch, który opanował jego struny głosowe, gdy tak rozpaczliwie i panicznie wlepiał ciemne, błyszczące od łez tęczówki na bezkres szkarłatu na jego dłoniach, niewzruszonego jego walką, by je wymazać.
"Hiroshi.
Już są czyste."
Co jest czyste?
Już wcześniej nie słyszał jednostajnego dźwięku lejącej się wody, nie zwracając uwagi, gdy dźwięk ten zwyczajnie zniknął pod wpływem kobiecej dłoni, która właśnie zakręciła kurek. Mimo to brak lodowatej temperatury cieczy, z siłą uderzającej o jego przemarzłe splamione dłonie, na krótki moment go otrzeźwił.
Skronie zapulsowały w nieznośnym bólu, gdy z wysiłkiem uniósł głowę na źródło znajomo brzmiącego głosu, by dostrzec zamazany własnymi łzami obraz znajomej sylwetki.
— Al... — Zdaje się, że chciał coś powiedzieć, ale poszalały oddech, którego niemal nie był zdolny złapać, uniemożliwiał mu wydania z siebie jakiegokolwiek sensownego dźwięku, choć wciąż poruszające się w rozedrganiu wargi walczyły, by móc wymówić chociaż jej imię.
Nie miał pojęcia, co tutaj robiła, nie miał pojęcia, co on sam tutaj robił.
@Itou Alaesha
Jedna mała złudnie nieistotna kropla szkarłatnej czerwieni wystarczyła, by ocean wspomnień wycofał się o kilkanaście metrów, tylko po to, by pod wpływem widoku własnych utopionych w krwi dłoni, wywołać istne niszczycielskie tsunami samonapędzających się myśli, których nie sposób było już zatrzymać. Tonął w odmętach wspomnień, nie potrafiąc złożyć ich w żadną sensowną całość. Stały się bełkotliwą nieczystą melodią, jednocześnie tak wyraźnym obrazem. Przewijały się w jego głowie jak klatki filmu, w którym dominowała ta tak bardzo znienawidzona barwa.
Czerwień nieodłącznie przywodziła mu na myśl
Kolor, który stanowił większość kolorytu flagi jego ojczyzny, niosąc
Północnokoreański plac, w jego rodzinnym mieście, którego bruk nasiąknął szkarłatem krwi tak bardzo, że nie sposób było go domyć.
Czerwień plakietki na mundurze plutonu egzekucyjnego, który Przywdziewał każdego kolejnego dnia, by zabijać pod własnym nazwiskiem.
Szkarłat krwi spływającej ciurkiem z ciał skazańców, których zmuszony był dziurawić ołowiem.
A on nie potrafił już
Nieustający, jednostajny dźwięk odkręconej od dłuższego czasu wody nie potrafił wyrwać go z nieznośnego uścisku demonów, które właśnie posilały się jego bezsilnością, wzmagając stale zdającą się zaciskać tchawicę, skutecznie odbierając mu tym samym oddech. Nawet wręcz lodowata temperatura cieczy wydostającej się w wysokim ciśnieniu z kranu, gdy w popłochu nieświadomie odkręcił tylko jeden kurek, nie była w stanie odwieść go od wyniszczających myśli, stale atakujących jego zmysły tak bardzo ogłuchłe i oślepłe na wszelkie bodźce z zewnątrz. Nie widział ani nie słyszał niczego, gdy jego ciało reagowało poza jego świadomością. Nie zarejestrował także woźnego, przysłanego w trosce przez pracownicę szpitala, gdy na jego pytanie "czy wszystko w porządku?" odpowiedział kiwnięciem głowy, zupełnie jakby duszący lęk opanowujący jego trzewia zdecydował za niego, nie pozwalając na ingerencję nikogo z zewnątrz.
Był tylko on i jego wszechogarniający lęk, który zdawał się pochłaniać go coraz bardziej i coraz łapczywiej, gdy jego pierś równie łapczywie walczyła choćby o jeden głębszy oddech. Pochylona nad umywalką sylwetka, zdawała się garbić jeszcze bardziej, zupełnie jakby spadły na nią wszystkie jego grzechy, przygwożdżając go do powierzchni, mokrych zaróżowioną wodą kafelek. Nie widział jej. Nie widział, jak czerwień spływała wraz z przeźroczystą cieczą po jego dłoniach.
Dla niego wciąż były czerwone, splamione. Wciąż były winne, gdy w przeszłości pod naporem wymierzonej w niego broni, w bezsile umieszczał palec na spuście starego, częściowo pordzewiałego Kałasznikowa, którego ciężar z każdym kolejnym strzałem zdawał się ciążyć coraz bardziej. Nie mógł uwolnić się od tego ciężaru. Nie mógł uwolnić się od tego widoku, pełnych wymuszonej skruchy agonalnych pokłonów skazańców, których krew wsiąkała w bruk placu, osiadając niewidzialnymi kroplami na skórze jego dłoni. Naznaczając je na całe życie czerwienią jego grzechów.
Widział tylko ochlapłe szkarłatem obrazy, każdego skazańca, każdego mężczyznę, każdą kobietę, każde dziecko. Kilkadziesiąt zasłyszanych niewinnych nazwisk, które utkwiły mu w pamięci na zawsze, tak dokładnie, że mógłby je wyrecytować. Słyszał jak za mgłą wydawane w języku koreańskim rozkazy rozstrzelania, a następnie huk broni, który dudnił mu w myślach po dziś dzień, jednak w tej chwili niemal namacalnie atakując jego narząd słuchu, wciąż ogłuchły na wszystko inne wokół.
Nie mógł tym samym usłyszeć pukania do drzwi, które rozległo się kilkanaście minut po tym jak wyszedł stąd woźny. Wciąż uwięziony kajdanami lęku, który zakłócał obraz rezczywistości, rzucając jego rozedrganą sylwetką wprost w ramiona upiornej prezeszłości.
Nie mógł przebić się przez nie dźwięk uchylanych ciężkich drzwi, ani kroków znajomej sylwetki, której siłą rzeczy nie dostrzegał. Oślepły i ogłuchły także na własne rzucone przez kobietę imię.
Całokształt dźwięków opanowały niedające się uciszyć myśli, charczący, nierówny oddech, którego tak bardzo mu teraz brakowało, przyspieszone bicie oszalałego widokiem czerwieni serca. A nawet ten
"Hiroshi.
Już są czyste."
Co jest czyste?
Już wcześniej nie słyszał jednostajnego dźwięku lejącej się wody, nie zwracając uwagi, gdy dźwięk ten zwyczajnie zniknął pod wpływem kobiecej dłoni, która właśnie zakręciła kurek. Mimo to brak lodowatej temperatury cieczy, z siłą uderzającej o jego przemarzłe splamione dłonie, na krótki moment go otrzeźwił.
Skronie zapulsowały w nieznośnym bólu, gdy z wysiłkiem uniósł głowę na źródło znajomo brzmiącego głosu, by dostrzec zamazany własnymi łzami obraz znajomej sylwetki.
— Al... — Zdaje się, że chciał coś powiedzieć, ale poszalały oddech, którego niemal nie był zdolny złapać, uniemożliwiał mu wydania z siebie jakiegokolwiek sensownego dźwięku, choć wciąż poruszające się w rozedrganiu wargi walczyły, by móc wymówić chociaż jej imię.
Nie miał pojęcia, co tutaj robiła, nie miał pojęcia, co on sam tutaj robił.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
maj 2038 roku