Urządzony w zachodnim stylu bar to kwintesencja ekstrawaganckiej natury dzielnicy, w którym został ulokowany. W środku można odczuć efekt podróży w czasie do cyberpunkowej rzeczywistości, gdzie głównym elementem wystroju są błyszczące, metalowe blaty, ciemnej barwy ściany i sufity oraz jaskrawe, karmazynowe i cyjanowe świata neonów, które nadają całemu wnętrzu futurystycznego klimatu. Bar wziął nazwę od swojej założycielki, która czasami pracuje również za barem, bardziej w ramach atrakcji niż faktycznej pomocy. Niemłoda już kobieta przyciąga do siebie wzrok klientów, gdyż od stóp aż po czubek głowy pokryta jest kolorowymi tatuażami, a jej wygląd wykańcza a ciemnoróżowa, nowoczesna fryzura z wygolonym bokiem. Lizzy’s serwuje głównie napoje alkoholowe i przekąski, jednak dla amatorów łagodnej zabawy znajdą się również drinki zero procent w neonowych, nienaturalnych kolorach i równie zaskakującym smaku.
Parsknęła krótkim śmiechem, przesłaniając wierzch dłoni. Musiała przyznać, że takiej odpowiedzi zdecydowanie się nie spodziewała i może właśnie dlatego złapało ją rozbawienie. Przyjrzała się również jego trikowi z zapalniczką, by zaraz skinąć głową z uznanie, o ułożyć dłoń na jego ramieniu.
– No no, aż kusi zapytać jakie jeszcze sztuczki znasz – mruknęła, nagle znajdując się znacznie bliżej niż wcześniej, mówiąc z odległości nie większej niż kilka centymetrów od ucha chłopaka. Zaraz poklepała go lekko po ręce i wyminęła, kierując kroki ku wyjściu. Nie miała pojęcia, czy wewnątrz była palarnia, a nawet jeśli, to gdzie mogła być. Poza tym nie przepadała również za duchotą zwykle niewielkich pomieszczeń tego typu, wybrała więc opcję, by na te kilka minut opuścić wnętrze lokalu.
– Co to za scenariusz, w którym to ty do mnie podchodzisz i chcesz, żebym stawiała ci drinka? – Z rozbawieniem uniosła jedną z brwi, posyłając mu kolejny drobny uśmiech. – Może przyszłam bez pieniędzy, a może nie piję i nie uznaję picia u innych? – Przekrzywiła nieco głowę, posyłając mu odrobinę zadziorne spojrzenie.
Będąc już poza tańczącym ściskiem klienteli baru odetchnęła z niewidoczną ulgą. Duchota bijąca od tak wielu ciał, miks miliona perfum oraz dudnienie muzyki bijącej z głośników wcale nie pomagały na migrenę Black. Oparła wpierw plecy o zimną ścianę, później zadarła głowę i zerknęła na nocne niebo. Wśród lamp oświetlających miasto, samochodowych reflektorów i neonowych znaków bijących z każdego sklepu i baru ciężko było mówić cokolwiek o podziwianiu gwiazd. Westchnęła cicho; nagle znów zapragnęła znaleźć się w ciemnej dziczy Kinigami.
Zaraz zerknęła ku wyjściu, sprawdzając, czy ten dziwny chłopak poszedł za nią, czy może zrezygnował.
@Asami Kai
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
- Niekonwencjonalne podejście sprawia, że łatwiej dana sytuacja zapada w pamięci, a tak się składa, ze bardzo chciałbym utknąć w twojej. Przy okazji chętnie wypiłbym za twoje zdrowie - wyszczebiotał szczerze i zachęcony spoglądał przez chwilę jak jej wysoka sylwetka wyznacza szlak przez salę w stronę wyjścia. Zdecydowanie i dominująco. Było w tym coś przyjemnie uwodzicielskiego dla oka. Podążył za nią. Krok w krok. Zadziorny uśmiech mierzwił zmysły i prosił o to by wywołać go na jej twarzy ponownie. Jak mógł odmówić pokusie...?
Nocne, chłodne powietrze cuciło. Szybko odnalazł kobietę. Przystaną obok. Podążając za linią jej wzroku dotarł do ciemnego nieba. Na chwilę się zamyślił.
- Wiesz dlaczego w Karafurunie nie widać gwiazd...? - zagaił przyciągając uwagę. Jednocześnie wyciągną przy tym paczkę tanich papierosów do poczęstunku - Jakiś ignorant powiedziałby, że to dlatego, że Karafuruna jest zbyt jasna. Tak pstrokata, że przysłania naturalne światło gwiazd. Prawda jest jednak taka, że nie widzimy ich ponieważ jesteśmy wśród nich - tym razem to on mruknął tajemniczo, kiedy pochylił się z ogniem w stronę kobiety - Tak właściwie... Jeżeli nie stać cię na moje miłosne dowodzenie przy barowym blacie mogę ci zaproponować inną lekcję i udowodnić, że świat w Karafurunie jest wywrócony do góry nogami. Poprowadzę cię na ziemię byś zobaczyła tutejsze niebo. Co ty na to...? - zaciągnął się własnym papierosem z którego po chwili popiół strzepał niedbale pod nogi - Lody i kawa z kuponów z Żabki też brzmią przyjemnie, lecz jeżeli ja stawiam to będziesz mi musiała opowiedzieć jakąś historię lub zaproponować inną, odpowiednią rekompensatę. Inaczej będę czół się wykorzystany i będzie mi smutno - podsumował żartobliwie. Choć wszystko co wypowiadał brzmiało trochę jak bzdury wymyślone z palca, tak jednak spoglądał na kobietę przed sobą z pewnym oczekiwaniem na jej decyzję - Mów mi Kai
– W żadnym mieście nie widać gwiazd – poprawiła go, wyginając usta delikatnie ku górze. Jego sposoby rzeczywiście mogły być uwodzicielskie i bardzo skuteczne, najzwyczajniej w świecie trafił mu się ciężki przypadek. Lubiła gwiazdy, ale te wiszące wysoko nad nimi na niebie, niekoniecznie więc podzielała opinię swojego towarzysza, lecz nie dzieliła się przemyśleniami na głos, co by przypadkiem nie zepsuć mu dobrego nastroju. Tym bardziej, że jego samopoczucie zarażało – miał coś w sobie, co sprawiało, że gdy tylko w zasięg wzroku wpadał ten szeroki uśmiech, samemu miało się ochotę ułożyć własne usta w podobny wyraz.
– Może stać, może nie stać. Nie wiem, czy nie jesteś jednym z tych stałych bywalców, którzy opróżniają innym portfele swoją mocną głową – Pstryknęła go zaczepnie w nos.
Wyciągnęła oferowanego papierosa, nie zwracając najmniejszej uwagi na markę prezentowaną na opakowaniu. Fajka to fajka, nie zamierzała na nią narzekać. Zaraz też nachyliła się nad zapalniczką, czekając aż jasna końcówka zajmie się od ognia.
Szary dym na moment przesłonił jej twarz; mogłaby przysiąc, że moment w którym tytoń wypełnił jej płuca, migrena zaczęła wypuszczać skronie z bolesnego uścisku.
– Znajdę kilka historii – odparła, przekręcając nieco lico, by móc lepiej mu się przyjrzeć. – Wyglądasz mi na dobrego słuchacza, więc czemu nie?
Nie minęła sekunda, a ona już zdążyła się obrócić przodem do niego; ramię wspierała na ścianie budynku, lecz wzrok miała utkwiony w rozweselonej twarzy Kaia.
– Hecate – wyciągnęła ku niemu dłoń, czekając aż ten ją uściśnie. – Ale wystarczy Shirshu, tak będzie łatwiej.
@Asami Kai
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
- To tylko kwestia tego gdzie i jak szukasz, perspektywy. Chętnie pokażą ci swoją - może miał trochę duszy romantycznego łotrzyka, albo niepoprawnego optymisty malującego na różowo rozpościerające się dookoła czarne ściany, jednak było mu z tym twarzowo. Wypowiadane głupstwa brzmiały z jego ust pewnie, śmiesznie autentycznie, a on sam był bardzo skory do udowodnienia tego że księżyc to słońce, a słońce smakuje jak prażone migdały.
- Och, nawet jeśli to nie ma co się wstydzić - zapewniam cię, że bardziej urokliwego naciągacza w okolicy nie znajdziesz - teatralnie złożył dłoń wolnej ręki na własnej piersi w prezentującej siebie pozie. Postawić mu drinka to nie wstyd, a nawet przywilej - otóż to. Zresztą częściowo stwierdzenie to nie było kłamstwem ponieważ faktycznie ciężko było znaleźć mężczyznę, który otwarcie zabiegałby o poświęcenie dla niego pieniędzy w podobny sposób.
Trochę ją kusił. Pomysł, który spontanicznie wpadł mu do głowy szybko wypuszczał pierwsze pąki sprawiając, że on sam zaczął się nim ekscytować chcąc go urzeczywistnić. Wpatrywał się wyczekująco w osąd towarzyszki wieczoru. W oczach mignęła ciepła nuta entuzjazmem na jej zgodę - Najlepszym - zapewnił z uśmiechem by zaraz wyciągnąć w jej kierunku dłoń - Pewnie, Shirshu - dłoni nie rozplątał, po zaciśnięciu zachęcająco ją pociągnął samemu stawiając pierwsze kroki - Skoro już zawarłaś pakt to nie traćmy czasu. Noc w moim towarzystwie bywa nieznośnie krótka - mieli się dobrze bawić, a czas wówczas przesypuje się miedzy palcami sprawniej niż piasek.
Ta dzielnica nie spała. Nawet jeżeli się nieco oddalili od klubu wciąż trzeba było patrzeć przed siebie by nie wpaść na podróżujących chodnikami innych ludzi.
- Jesteś z poza miasta? - naturalnie podjął temat by zagłuszyć ciszę - Chciałabyś bym ci polecił jakiś fajny lokal? Nie wyglądałaś na taką co dobrze bawiła się u Lizzy. Miałaś szczęście, że mnie spotkałaś - rzucił żartobliwie kiedy przekroczył próg okolicznego płaza. Wybrał pudełko lodów czekoladowych, dobrał do tego paczkę żelków i wystukał na ekranie samoobsługowej dużą kawę z mlekiem. Przekręcił w lekkim zastanowieniu głowę na - Na jaką miałabyś ochotę..?
@HECATE SHIRSHU BLACK
– W takim razie w porządku, pokaż mi te swojego gwiazdy. Ale od razu mówię, że nie będzie łatwo. Jestem dość sceptycznie nastawiona – Nie chciała go zniechęcać, zwyczajnie wolała postawić sprawę jasno już na starcie. Jak bardzo pozytywnie nie był nastawiony, to Black szczerze wątpiła, by zdołał udowodnić jej swoją teorię. Stała raczej twardo na ziemi i nie do końca pasowała jej teoria znajdowania gwiazd pośród ludzi. Wszak nie do końca za nimi przepadała, przez co większość swojego czasu spędzała w towarzystwie Yurei. Niemniej jednak... Kai był tak optymistyczny, że aż opływał tą pozytywna energią, przy każdym stawiany kroku ochlapując wszystkich dookoła.
– Dobrze, naciągaczu, masz mnie.
Znów się zaśmiała. Nie miała już żadnych wątpliwości, że był tym typem człowieka, który gromadził wokół siebie tłumy. I to głównie przez swoją charyzmę i bardzo otwartą osobowość; jak tak o tym myślała, to w pewnym stopniu byli swoimi przeciwieństwami. Podczas gdy ona raczej stroniła od podążania trasą prowadzącą do sporego grona, on wręcz w ten tłum wbiegał, już na wejściu skupiając na sobie uwagę wszystkich.
To ten czarujący uśmiech, zaśmiała się w duchu.
Pociągnięta za rękę nie oponowała. Poprawiła jedynie kurtkę, szczelniej się nią otulając, a wolną rękę wciskając w kieszeń. Co miała do stracenia? Absolutnie nic.
– Zgadza się – odparła. – Nawet nie wiesz jak daleko spoza miasta, ale możesz zgadywać – Po raz kolejny posłała mu ten zaczepny wyraz. Podczas tych drobnych zakupów stała grzecznie obok niego i szła tam, gdzie ją prowadził. Wyraźnie wiedział gdzie iść, więc postanowiła mu zaufać, coby przez chwilę nieuwagi nie musieli się później szukać między alejkami przez kolejne dwadzieścia minut.
– Bary to chyba nie moja bajka – przyznała, przyglądając się, jak wstukiwał kolejne przedmioty w kasę samoobsługową. Zapytana o preferencję wyciągnęła dłoń naprzód, niespiesznie wybierając opcję ze średnią latte. – Ale chętnie zobaczę miejsca, które ty najbardziej lubisz odwiedzać. Albo o nich posłucham, którekolwiek bardziej ci odpowiada.
Wtedy też przypomniała sobie o zagubionej, lub zostawionej w domu paczce papierosów. Nie chcąc, by i za to płacił, czym prędzej podeszła do wolnej kasy obok i szybko dokończyła zakup w postaci dwóch paczek cienkich papierosów.
– Tym razem moja kolej na częstowanie – Wygięła kąciki ust ku górze, wyłuskując opakowanie z foliowej otoczki. – Mam nadzieje, że nie przeszkadzają ci cienkie?
@Asami Kai
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
- Hmmm... Sawa? Chociaż nie do końca pasujesz mi do tego skansenu - prychnął zwracając uwagę na przechodzące w czerń końcówki. - strzelił po ułamkowym zamyśleniu. Kim by był, gdyby nie podjął wyzwania?!
- Och, nie starczy nam raczej na to wieczoru. Nie wiem czy udałoby nam się zamknąć w chociażby i w dziesięciu. Obawiam, że musiałabyś podać swój numer telefonu byśmy byli w kontakcie byśmy mogli zaplanować wszystkie atrakcje lub o nich poopowiadać - trochę zażartował zapowiadając, że to nie kwestia jednej czy dwóch zakątków, a być może kilkunastu i więcej - I nie przekreślaj barów. Tak jak są rożne książki mające dać konkretny rodzaj rozrywki, tak są i różne bary nastawione na inną klientele i klimat. Industrialna Lizzy do ciebie nie pasuje - oszacował zerkając na jej profil - Jeżeli są darmowe to już samo w sobie czyni je najlepszymi - nie był wybredny. Trzymając reklamówkę w jednej, siorbnął kawy z drugiej prowadząc Shirshu sobie tylko znanymi uliczkami - Może łatwiej na wstępie ograniczyć się do ulubionych dzielnic i jak tak myślę to nie potrafię się zdecydować między Karafuną, a Nanasi. Kara pociągająca jest przez kolory, tłumy, dźwięki. Czysta kakofonia bodźców przez dwadzieścia cztery na siedem. Jednak w cieniu neonów są miejsca ciche, odcięte od wszystkiego, czasem nawet wzbudzające niepokój. W opozycji do tego Nanashi jest obdrapane, wyniszczone. Gdzie nie spojrzysz to wszystko wokół zachęca cię do odwrócenia się na pięcie w stronę cywilizacji. Nie trudno zarobić tam guza. W niektórych miejscach jednak czuć frywolność, radość, pewną psotność i ciepło. Pociągają mnie kontrasty. - zdradził, a po chwili zastanowienia przechylił głowę z łobuzerskim uśmiechem - Nie inaczej jest w sumie z tobą. Odważna fryzura, kabaretki, nietypowy kolor oczu... Cała wydajesz się krzyczeć, przyciągasz spojrzenia, a jednak jesteś wyjątkowo skryta, zagadkowa, odpowiadasz na pytania jednocześnie zgrabnie unikając ich setna. Pociągające - Puścił frywolne oczko wyrażając uznanie, jak i zainteresowanie jej osobą.
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Słyszy, przedzierając się środkiem nocy przez Karafurunę, śmiech. Dużo beztroskiej wibracji obijającej się w krzywiźnie ucha, nim nieprzyjemnie nie rozpłynie się na powierzchni bębenka. Z każdym kolejnym trącającym nerwy dźwiękiem bierze coraz to głębszy oddech; mocniej ramiona obejmują ciało, gdy skraj paznokci rozrywa wrażliwą skórę ramion, końce kłów wbite są w mięsistość dolnej wargi. Bodźców jest za dużo, za dużo w pamięci odbitych dłoni trzymających biodra w statycznej pozycji. Opuszki ich palców jak rozpalone do czerwoności węgle, znaczą skórę, jakoby ciało jej było niczym więcej aniżeli częścią bydlęcego stada, niczym, a tylko częścią drażniącego wzrok mnogością barw wystroju. I nawet gdy przestaje być jego elementem, a ciało jej otulone materiałem, niedostępne już dla nikogo więcej, tylko jej samej, w pamięci wyryte są słowa, których to powtórzenie byłoby grzechem. I dlatego właśnie ucieka im dalej, w najdalsze zakątki dzielnicy, drogą, która powrotną jest do domu, choć do niego jeszcze się nie kieruje; bo wie, że jest pusty. Paradoksem jest jej zachowanie, że gdy świadomość jej zmęczona obecnością obcych, tak w braku alternatywy, gdy nerwów nie ukoi jej znane, nie wybiera samotności kompletnej; tylko wśród tłumu, na jej zasadach. Pcha się w źródło drażniących dźwięków, w duchotę nieznanych ciał, niczym wycieńczone zwierzę pcha się do wodopoju.
— Whisky. Z lodem.
Brakuje jej bodźca. Bo bodźców, dobijających się do niej zewsząd jest za dużo, tak tego jednego, pojedynczej iskry, która naprawi ospałe w głowie trybiki, szuka na horyzoncie ciemnym spojrzeniem. Leniwie przesuwa nim po każdej z dostrzeganej twarzy. Po roześmianych buziach młodych kobiet w towarzystwach starych, uśmiechniętych mord, na których złowrogich bruzd więcej niż rozumu. Zdawać by się mogło, że wypatruje ofiary jak drapieżnik, spod linii rzęs ciemną tęczówką, jak sęp na suchej gałęzi, szuka padliny, ale nie; nie dzisiaj. Prędzej jak domowy kot, sunie po ścianie, aż na jej gładkiej powierzchni odbije się kolorowe światło rozproszone przez kryształowy żyrandol, który zmusi ją do podniesienia się z wygodnej kanapy.
On do światełka niepodobny. Twarz może i jasna, tak okalana ciemnicą kosmyków, łapie ją gdzieś z kąta pomieszczenia i przyciąga ku sobie. Znalazła.
Przemyka między ciałami, podobna bardziej do cienia, aniżeli tego, co by reprezentować sobą chciała, nikt nie zwraca na nią uwagi. Wyrasta dopiero nad zajętym stołem, na ustach formując w końcu coś innego, niż niezadowolony grymas. Uśmiech, ktoś by mógł stwierdzić.
— Ryoma. Ciężko się było z ziemi wygrzebać? — szkło opada z charakterystycznym dźwiękiem na równię stołu, a sama zajmuje miejsce obok niego. Blisko, bo i blisko niego bywała często, a nie była to bliskość złowroga, nijak taka, która próbowała wywalczyć dominację. Niezależnie od burzliwości ich relacji, nawet na dnie jej pamięci kryje się nuta sympatii. Zakrzywionej, jak zawsze, ale jednak.
— Przykre, że prędzej się o tobie usłyszy, niż Cię zobaczy.
@Bakin Ryoma
So with a heavy heart I'll guide this dagger into the heart of my enemy
Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.
Czekają na alkohol. Zdaje się, że nowy psiak towarzyszki jest powolniejszy, bardziej uważny, chcący przypodobać się właścicielowi. Ma długi, pajęczy nos, chociaż krótkie ręce. Włosy cięte zaraz przy czaszce, mnogość kolczyków i sparaliżowany młodością uśmiech. Tak, ma dwadzieścia lat. Ira lubi młodszych, szczególnie jeśli należą do równie ciekawych rodzin. Nie bogatych — ciekawych; takich, które prócz finansów oferują rozrywkę. On, Ryoma, też lubi się bawić, więc na tym wspólnym gruncie wspólnie rozkładają pionki. Jest to bardzo powolna gra, która począwszy od dzieciństwa, trwa do dzisiaj. Nie rozegrali jeszcze aktu pierwszego, ale dzisiaj, być może, to się stanie.
O dziwo, jest to spotkanie towarzyskie. Całkiem serio, naprawdę, nic poza gorzkość wódki i cytryny krzywiącej usta psiaka (pupil na imię ma Gina, ona/jej, chociaż do niedawna twierdziła, że onu. Poszła na terapię i tam dowiedziała się, że to nie tożsamość a dziecięce traumy. Gina ma się teraz dobrze, tak myśli). Jak na każdym z towarzyskich spotkań na stole położone zostały karty sprzed ostatnich miesięcy. Dlaczego i kto go… I po co też szuka, i że zaczął odzywać się do starszych znajomych. Myśl, żeby zagarnąć Shingetsu, ale rzuca to w żarcie. (Żart jest bardzo bezpośredni. Ira wie, co ma na myśli. Gina? Za cholerę nie).
Wtedy wyłania się ona. Jak cień malowana przez słońce, odbita od czegoś większego, z twarzą malowaną ułudną życzliwością. Och. Krótkie zdziwienie opuszcza przeszyte kwaśnością cytryny usta (cytryna od pitej dawniej tequili).
— Akira, słońce — mówi do niej przy realnym niedowierzaniu, które zaraz spuszcza powieki do linii wodnych i nakazuje głowie przechylić się do prawego ramienia. Obserwuje w rozbawieniu, z cytryną zatrzymaną między palcami, z uśmiechem liżącym cięte policzki. No proszę. — Poza mieszkaniem Isayamy? — Cmoka. — Siadaj.
Ira też ją poznaje i tylko kiwa ku niej głową śliskiego gada, który tylko na chwilę wychylił łeb spod kamienia (kamieniem niebieskie włosy).
— Aki, Aki. Poznaj Ginę. — Trójkątny podbródek osoby kiwa ku pupilowi, gdy pupil (skoczny jak kot, kochany jak pies) wstaje. Wstaje i kłania się poprawnym japońskim savoir vivre. Ryoma śmieje się. W głos i szczerze, i ustępuje Akirze miejsca (to jest przesuwa się na długiej, czarnej kanapie w jej kąt). Ponawia zapraszający gest ręki
— Rozmawialiśmy o… — On.
— Mow, co u ciebie — Ira.
Gina chrząka.
but the devil
takes an interest.
Wpierw nie zwraca uwagi na dwójkę towarzysząca mężczyźnie, choć proste to nie jest, gdy głowa jednego z nich, jak sklepowa jarzeniówka, pali się błękitem podobnym temu, którym maluje się pełne toksyn butelki. Kolor ten mogłaby rozpoznać wszędzie, bo charakterystycznie ciągnie się długością po smukłych plecach, wystaje spomiędzy ciemnych fal widowni, gdy daje ostatni występ wieczoru (przynajmniej ten z pełną publicznością). Na tych późniejszych, bardziej aby kameralnych, też bywał. Mieli inne wizje. Wymagali czego innego. Ich współpraca prędko się zakończyła, dzięki bogu.
— Ira — haczyki puszczają i twarz jej ponownie jak z kamienia; gładka, nie wykrzywiona głupstwem, którym mogą być maniery. Do dziewczęcia, zdaje się jej, że absolutnie zagubionego między tym feralnym połączeniem, kiwa jedynie głową. Z twarzy tak podobna do nikogo, że szkoda poświęcać jej analizie więcej czasu.
Cmoka i ona, z niezadowoleniem — Nie jestem jego psem, Bakin. Prędzej ja go nie wypuszczam, niż odwrotnie.
Z pierwszym przełknięciem whisky zajmuje miejsce nieopodal Ryomy; "nieopodal" jest na wyrost, bo gdy siada, ramię jej przylega do jego, wspiera się na nim nieznacznie, swoją obecnością przytłacza w bardziej literalnym sensie. Korzysta, bo gdy widzieli się ostatni raz, świat nie dał jej tej możliwości. A tak bardzo marzyła się jej wtedy, i nie żeby się to wybitnie zmieniło, możliwość, by dotknąć. Uderzyć. Wydrapać oczy, żeby było konkretniej.
Alkohol drapie nieprzyjemnie w gardło, choć rozwodniony lodem, tak nie powstrzymuje jej skrzywienia. Subtelnego, ledwo ot, drgnięcie brwi. Dłoń jej w tym czasie przesuwa się po ręce Ryomy, po miękkim materiale ubrania, długimi pazurami wdrapuje na wierzch dłoni, spomiędzy palców której kradnie cytrynę. Ta ląduje na dnie jej szklanki.
Ciemne spojrzenie niechętnie przesuwa się na siedzącego naprzeciw mężczyznę. Ira. Wkurwiało ją to imię, bo tak podobne do jej własnego — Ira, nie jestem w pracy, możemy sobie darować życzliwości. Zajmij się koleżanką przez chwilę — widzi kątem oka dziewczę, jak wyraz jej twarzy ulega zmianie. Subtelnej. Wydaje się, że to reakcja nie tyle, co na słowa Akiry, bo te niekonretnie przepełnione brzmieniem, które nie sugeruje niczego; w przeciwieństwie do napiętej szczęki, pociemniałego spojrzenia, które niczym, a wyrazem obrzydzenia, trudno jednak stwierdzić względem czego. Czy wieku dziewczęcia, czy względem byłego klienta, sama nie jest pewna. Najłatwiej założyć, że połączenie obydwu. Gina, jednak, najpewniej drugiego powodu nie zna. Może i lepiej dla niej. Odwraca twarz ku temu, co przy tym stole było dla niej ważniejsze.
— Bardziej interesuje mnie dlaczego tak długo Cię nie było. Szczerze, bałam się, że się nie wygrzebiesz — na usta jej wstępuje uśmiech, ledwo co odkrywający końce kłów. Szczery, ale rozbawiony — Chyba, że głupio było Ci się mnie pokazać. Trochę wstyd, tak się dać... zrobić.
So with a heavy heart I'll guide this dagger into the heart of my enemy