Urządzony w zachodnim stylu bar to kwintesencja ekstrawaganckiej natury dzielnicy, w którym został ulokowany. W środku można odczuć efekt podróży w czasie do cyberpunkowej rzeczywistości, gdzie głównym elementem wystroju są błyszczące, metalowe blaty, ciemnej barwy ściany i sufity oraz jaskrawe, karmazynowe i cyjanowe świata neonów, które nadają całemu wnętrzu futurystycznego klimatu. Bar wziął nazwę od swojej założycielki, która czasami pracuje również za barem, bardziej w ramach atrakcji niż faktycznej pomocy. Niemłoda już kobieta przyciąga do siebie wzrok klientów, gdyż od stóp aż po czubek głowy pokryta jest kolorowymi tatuażami, a jej wygląd wykańcza a ciemnoróżowa, nowoczesna fryzura z wygolonym bokiem. Lizzy’s serwuje głównie napoje alkoholowe i przekąski, jednak dla amatorów łagodnej zabawy znajdą się również drinki zero procent w neonowych, nienaturalnych kolorach i równie zaskakującym smaku.
- Hmmm... Sawa? Chociaż nie do końca pasujesz mi do tego skansenu - prychnął zwracając uwagę na przechodzące w czerń końcówki. - strzelił po ułamkowym zamyśleniu. Kim by był, gdyby nie podjął wyzwania?!
- Och, nie starczy nam raczej na to wieczoru. Nie wiem czy udałoby nam się zamknąć w chociażby i w dziesięciu. Obawiam, że musiałabyś podać swój numer telefonu byśmy byli w kontakcie byśmy mogli zaplanować wszystkie atrakcje lub o nich poopowiadać - trochę zażartował zapowiadając, że to nie kwestia jednej czy dwóch zakątków, a być może kilkunastu i więcej - I nie przekreślaj barów. Tak jak są rożne książki mające dać konkretny rodzaj rozrywki, tak są i różne bary nastawione na inną klientele i klimat. Industrialna Lizzy do ciebie nie pasuje - oszacował zerkając na jej profil - Jeżeli są darmowe to już samo w sobie czyni je najlepszymi - nie był wybredny. Trzymając reklamówkę w jednej, siorbnął kawy z drugiej prowadząc Shirshu sobie tylko znanymi uliczkami - Może łatwiej na wstępie ograniczyć się do ulubionych dzielnic i jak tak myślę to nie potrafię się zdecydować między Karafuną, a Nanasi. Kara pociągająca jest przez kolory, tłumy, dźwięki. Czysta kakofonia bodźców przez dwadzieścia cztery na siedem. Jednak w cieniu neonów są miejsca ciche, odcięte od wszystkiego, czasem nawet wzbudzające niepokój. W opozycji do tego Nanashi jest obdrapane, wyniszczone. Gdzie nie spojrzysz to wszystko wokół zachęca cię do odwrócenia się na pięcie w stronę cywilizacji. Nie trudno zarobić tam guza. W niektórych miejscach jednak czuć frywolność, radość, pewną psotność i ciepło. Pociągają mnie kontrasty. - zdradził, a po chwili zastanowienia przechylił głowę z łobuzerskim uśmiechem - Nie inaczej jest w sumie z tobą. Odważna fryzura, kabaretki, nietypowy kolor oczu... Cała wydajesz się krzyczeć, przyciągasz spojrzenia, a jednak jesteś wyjątkowo skryta, zagadkowa, odpowiadasz na pytania jednocześnie zgrabnie unikając ich setna. Pociągające - Puścił frywolne oczko wyrażając uznanie, jak i zainteresowanie jej osobą.
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Słyszy, przedzierając się środkiem nocy przez Karafurunę, śmiech. Dużo beztroskiej wibracji obijającej się w krzywiźnie ucha, nim nieprzyjemnie nie rozpłynie się na powierzchni bębenka. Z każdym kolejnym trącającym nerwy dźwiękiem bierze coraz to głębszy oddech; mocniej ramiona obejmują ciało, gdy skraj paznokci rozrywa wrażliwą skórę ramion, końce kłów wbite są w mięsistość dolnej wargi. Bodźców jest za dużo, za dużo w pamięci odbitych dłoni trzymających biodra w statycznej pozycji. Opuszki ich palców jak rozpalone do czerwoności węgle, znaczą skórę, jakoby ciało jej było niczym więcej aniżeli częścią bydlęcego stada, niczym, a tylko częścią drażniącego wzrok mnogością barw wystroju. I nawet gdy przestaje być jego elementem, a ciało jej otulone materiałem, niedostępne już dla nikogo więcej, tylko jej samej, w pamięci wyryte są słowa, których to powtórzenie byłoby grzechem. I dlatego właśnie ucieka im dalej, w najdalsze zakątki dzielnicy, drogą, która powrotną jest do domu, choć do niego jeszcze się nie kieruje; bo wie, że jest pusty. Paradoksem jest jej zachowanie, że gdy świadomość jej zmęczona obecnością obcych, tak w braku alternatywy, gdy nerwów nie ukoi jej znane, nie wybiera samotności kompletnej; tylko wśród tłumu, na jej zasadach. Pcha się w źródło drażniących dźwięków, w duchotę nieznanych ciał, niczym wycieńczone zwierzę pcha się do wodopoju.
— Whisky. Z lodem.
Brakuje jej bodźca. Bo bodźców, dobijających się do niej zewsząd jest za dużo, tak tego jednego, pojedynczej iskry, która naprawi ospałe w głowie trybiki, szuka na horyzoncie ciemnym spojrzeniem. Leniwie przesuwa nim po każdej z dostrzeganej twarzy. Po roześmianych buziach młodych kobiet w towarzystwach starych, uśmiechniętych mord, na których złowrogich bruzd więcej niż rozumu. Zdawać by się mogło, że wypatruje ofiary jak drapieżnik, spod linii rzęs ciemną tęczówką, jak sęp na suchej gałęzi, szuka padliny, ale nie; nie dzisiaj. Prędzej jak domowy kot, sunie po ścianie, aż na jej gładkiej powierzchni odbije się kolorowe światło rozproszone przez kryształowy żyrandol, który zmusi ją do podniesienia się z wygodnej kanapy.
On do światełka niepodobny. Twarz może i jasna, tak okalana ciemnicą kosmyków, łapie ją gdzieś z kąta pomieszczenia i przyciąga ku sobie. Znalazła.
Przemyka między ciałami, podobna bardziej do cienia, aniżeli tego, co by reprezentować sobą chciała, nikt nie zwraca na nią uwagi. Wyrasta dopiero nad zajętym stołem, na ustach formując w końcu coś innego, niż niezadowolony grymas. Uśmiech, ktoś by mógł stwierdzić.
— Ryoma. Ciężko się było z ziemi wygrzebać? — szkło opada z charakterystycznym dźwiękiem na równię stołu, a sama zajmuje miejsce obok niego. Blisko, bo i blisko niego bywała często, a nie była to bliskość złowroga, nijak taka, która próbowała wywalczyć dominację. Niezależnie od burzliwości ich relacji, nawet na dnie jej pamięci kryje się nuta sympatii. Zakrzywionej, jak zawsze, ale jednak.
— Przykre, że prędzej się o tobie usłyszy, niż Cię zobaczy.
@Bakin Ryoma
So with a heavy heart I'll guide this dagger into the heart of my enemy
Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.
Czekają na alkohol. Zdaje się, że nowy psiak towarzyszki jest powolniejszy, bardziej uważny, chcący przypodobać się właścicielowi. Ma długi, pajęczy nos, chociaż krótkie ręce. Włosy cięte zaraz przy czaszce, mnogość kolczyków i sparaliżowany młodością uśmiech. Tak, ma dwadzieścia lat. Ira lubi młodszych, szczególnie jeśli należą do równie ciekawych rodzin. Nie bogatych — ciekawych; takich, które prócz finansów oferują rozrywkę. On, Ryoma, też lubi się bawić, więc na tym wspólnym gruncie wspólnie rozkładają pionki. Jest to bardzo powolna gra, która począwszy od dzieciństwa, trwa do dzisiaj. Nie rozegrali jeszcze aktu pierwszego, ale dzisiaj, być może, to się stanie.
O dziwo, jest to spotkanie towarzyskie. Całkiem serio, naprawdę, nic poza gorzkość wódki i cytryny krzywiącej usta psiaka (pupil na imię ma Gina, ona/jej, chociaż do niedawna twierdziła, że onu. Poszła na terapię i tam dowiedziała się, że to nie tożsamość a dziecięce traumy. Gina ma się teraz dobrze, tak myśli). Jak na każdym z towarzyskich spotkań na stole położone zostały karty sprzed ostatnich miesięcy. Dlaczego i kto go… I po co też szuka, i że zaczął odzywać się do starszych znajomych. Myśl, żeby zagarnąć Shingetsu, ale rzuca to w żarcie. (Żart jest bardzo bezpośredni. Ira wie, co ma na myśli. Gina? Za cholerę nie).
Wtedy wyłania się ona. Jak cień malowana przez słońce, odbita od czegoś większego, z twarzą malowaną ułudną życzliwością. Och. Krótkie zdziwienie opuszcza przeszyte kwaśnością cytryny usta (cytryna od pitej dawniej tequili).
— Akira, słońce — mówi do niej przy realnym niedowierzaniu, które zaraz spuszcza powieki do linii wodnych i nakazuje głowie przechylić się do prawego ramienia. Obserwuje w rozbawieniu, z cytryną zatrzymaną między palcami, z uśmiechem liżącym cięte policzki. No proszę. — Poza mieszkaniem Isayamy? — Cmoka. — Siadaj.
Ira też ją poznaje i tylko kiwa ku niej głową śliskiego gada, który tylko na chwilę wychylił łeb spod kamienia (kamieniem niebieskie włosy).
— Aki, Aki. Poznaj Ginę. — Trójkątny podbródek osoby kiwa ku pupilowi, gdy pupil (skoczny jak kot, kochany jak pies) wstaje. Wstaje i kłania się poprawnym japońskim savoir vivre. Ryoma śmieje się. W głos i szczerze, i ustępuje Akirze miejsca (to jest przesuwa się na długiej, czarnej kanapie w jej kąt). Ponawia zapraszający gest ręki
— Rozmawialiśmy o… — On.
— Mow, co u ciebie — Ira.
Gina chrząka.
but the devil
takes an interest.
Wpierw nie zwraca uwagi na dwójkę towarzysząca mężczyźnie, choć proste to nie jest, gdy głowa jednego z nich, jak sklepowa jarzeniówka, pali się błękitem podobnym temu, którym maluje się pełne toksyn butelki. Kolor ten mogłaby rozpoznać wszędzie, bo charakterystycznie ciągnie się długością po smukłych plecach, wystaje spomiędzy ciemnych fal widowni, gdy daje ostatni występ wieczoru (przynajmniej ten z pełną publicznością). Na tych późniejszych, bardziej aby kameralnych, też bywał. Mieli inne wizje. Wymagali czego innego. Ich współpraca prędko się zakończyła, dzięki bogu.
— Ira — haczyki puszczają i twarz jej ponownie jak z kamienia; gładka, nie wykrzywiona głupstwem, którym mogą być maniery. Do dziewczęcia, zdaje się jej, że absolutnie zagubionego między tym feralnym połączeniem, kiwa jedynie głową. Z twarzy tak podobna do nikogo, że szkoda poświęcać jej analizie więcej czasu.
Cmoka i ona, z niezadowoleniem — Nie jestem jego psem, Bakin. Prędzej ja go nie wypuszczam, niż odwrotnie.
Z pierwszym przełknięciem whisky zajmuje miejsce nieopodal Ryomy; "nieopodal" jest na wyrost, bo gdy siada, ramię jej przylega do jego, wspiera się na nim nieznacznie, swoją obecnością przytłacza w bardziej literalnym sensie. Korzysta, bo gdy widzieli się ostatni raz, świat nie dał jej tej możliwości. A tak bardzo marzyła się jej wtedy, i nie żeby się to wybitnie zmieniło, możliwość, by dotknąć. Uderzyć. Wydrapać oczy, żeby było konkretniej.
Alkohol drapie nieprzyjemnie w gardło, choć rozwodniony lodem, tak nie powstrzymuje jej skrzywienia. Subtelnego, ledwo ot, drgnięcie brwi. Dłoń jej w tym czasie przesuwa się po ręce Ryomy, po miękkim materiale ubrania, długimi pazurami wdrapuje na wierzch dłoni, spomiędzy palców której kradnie cytrynę. Ta ląduje na dnie jej szklanki.
Ciemne spojrzenie niechętnie przesuwa się na siedzącego naprzeciw mężczyznę. Ira. Wkurwiało ją to imię, bo tak podobne do jej własnego — Ira, nie jestem w pracy, możemy sobie darować życzliwości. Zajmij się koleżanką przez chwilę — widzi kątem oka dziewczę, jak wyraz jej twarzy ulega zmianie. Subtelnej. Wydaje się, że to reakcja nie tyle, co na słowa Akiry, bo te niekonretnie przepełnione brzmieniem, które nie sugeruje niczego; w przeciwieństwie do napiętej szczęki, pociemniałego spojrzenia, które niczym, a wyrazem obrzydzenia, trudno jednak stwierdzić względem czego. Czy wieku dziewczęcia, czy względem byłego klienta, sama nie jest pewna. Najłatwiej założyć, że połączenie obydwu. Gina, jednak, najpewniej drugiego powodu nie zna. Może i lepiej dla niej. Odwraca twarz ku temu, co przy tym stole było dla niej ważniejsze.
— Bardziej interesuje mnie dlaczego tak długo Cię nie było. Szczerze, bałam się, że się nie wygrzebiesz — na usta jej wstępuje uśmiech, ledwo co odkrywający końce kłów. Szczery, ale rozbawiony — Chyba, że głupio było Ci się mnie pokazać. Trochę wstyd, tak się dać... zrobić.
So with a heavy heart I'll guide this dagger into the heart of my enemy
— Nie jesteś? — Na śmiech nałożony zostaje kwaśny posmak cytryny, pomiędzy której widełki zapętla się koniuszek języka. Czarne denka źrenic na nowo toną w kobiecej sylwetce, której namacalność wydaje się wręcz baśniową. (Z tego rodzaju baśni, gdzie księżniczkom ucinają stopy a dzieci ciosa się ostrością rzeźniczego noża). — Dziwne, bo stoisz u jego boku jak lojalny pies już od… od jak dawna w zasadzie? — Noga układa się na drugiej, uciska gładkość uda a jego sylwetka gnie się do oparcia. Wpada w nie gładko, mało wyzywająco. Żebra rozszerzają się gładkim oddechem, gdy po nich pędzi zaintrygowanie spojrzenie Iry.
— Na dobrą sprawę każdy jest kogoś psem. Przynajmniej raz na jakiś czas. — Przy tak długim zdaniu osoby głos jej wydaje się słodki, ale w sposób wywołujący wymioty. Jej japoński posiada krzywiznę amerykańskiego akcentu oraz subtelność jeszcze czegoś. (Alkoholu? Używek? Może.)
Skradziona cytryna zostawia na dłoni lepką kwaśność, którą zaraz wsuwa na język, wcale nie omyłkowo, ale pośpiesznie, by zaraz przylgnięte do ramienia ciało objąć w talii. Zatrzaskuje więc palce (giętkie i miękkie jak bukowe drewno) na jej ciele; tak, jakby brak wcześniej dzierżonego owocu zastępował czymś równie kwaśnym. W tle rzęzi świergot prowadzonych rozmów, do czaszki uderza przyjemny stukot obijanych o siebie kostek lodu. Powiew rześkości w i tak już dusznym miejscu.
Ciche parsknięcie, kiedy wolną dłonią sięga własnej szklanki, wlewa ją na spierzchnięte gorącem pubu usta. Milczy dłuższą chwilę, po czym profil wykręca w stronę Akiry, ostrości kobiecych kłów nacinających dolną wargę. Zabawa skacze po białkach, zaraz po delikatnym wzgórku nosa, który marszczy się w kontynuacji rozbawienia.
— Jak ci w ciele, Kira? — pyta z opuszkami niemalże grawerującymi schwyconą talię. — Wiele osób żałuje, że nie dorwało mnie przez… tamtymi. Też mogłaś być pierwszą. W końcu nie raz słyszałem, jak to byś nie chciała mnie rozszarpać? Tak? Zagryźć? Miałaś jedno słowo, które całkiem lubiłaś… jak ono szło? — Zamyśla się, po czym kręci głową. — Mało istotne. — Ciszej. — Miło słyszeć, że się martwiłaś, ale, jak mówią, śpiesz się powoli. Potrzebowałem czasu. — Dłoń opuszcza jej talię, by wylądować na wciąż złączonych ze sobą udach.
but the devil
takes an interest.
późny wieczór
Stukot jej obcasów nie był jedynym, co zwracało uwagę mijanych na chodniku ludzi; blask łańcuszków odbijających światło neonowych znaków był tym, co odbijało się w zaskoczonych ślepiach przechodzących tuż obok kobiet i mężczyzn. Smukła dłoń wsunęła się niespiesznie pod leżące na ramieniu zbłąkane pasma czerwieni, jednym płynnym ruchem odrzucając je w tył, gdzie ułożyły się schludnie na częściowo odsłoniętych plecach.
Przystanęła dopiero pod barem, ostatni raz rozważając postanowienie o wejściu do środka. Ostatecznie wraz z westchnieniem zapadła również decyzja; wcześniej jednak wsparła plecy o chropowatą ścianę gdzieś na uboczu. Wyłuskała jeszcze nieodpieczętowaną paczkę fajek z drobnej torebki wraz z metalowym zippo, które w pół minuty później pstryknęło, rozjaśniając twarz dziewczyny blaskiem od drobnego płomienia. Spalenie papierosa trwało krócej niż zwykle i tylko bóg jeden wiedział dlaczego zrezygnowała z odpalenia drugiego, zamiast tego znikając w wejściu do lokalu.
Znalazła sobie miejsce gdzieś na uboczu, gdzie nie przeszkadzali jej ani zbyt młodzi, pełni werwy klubowicze ani stali bywalcy znający każdy kąt lepiej niż własną kieszeń. Siedząc na wysokim, barowym krześle niespiesznie sączyła zaserwowane przez barmana negroni; wzrok nieustannie wędrował po otoczeniu.
czarna sukienka z rozcięciem na biodrze zdobionym srebrnymi łańcuszkami;
buty na obcasie;
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Seiwa-Genji Enma and Sato Ji-hoon szaleją za tym postem.
Wyszedł z ciemnej uliczki znajdującej się niedaleko baru "Lizzy" przez ramię spoglądając jeszcze raz na dwójkę nadpobudliwych młodych Japończyków - nie rozumiał kompletnie takich ludzi, którzy ewidentnie szukali guza zwłaszcza że jedynym ich problemem był akcent mężczyzny.
Splunął na ziemię, ślina zabarwiona byłą szkarłatem, takim samym jak spływająca cienkim strumykiem krew z jego nosa. Starł ją kciukiem i spojrzał na swoje ubrudzone dłonie - nie wiedział czy czerwień na jego kostkach była jego czy może sympatycznych panów sprzed chwili.
Dłoń powędrowała do wewnętrznej kieszeni marynarki, powoli tak by w jak najmniejszym stopniu ubrudzić materiał krwią - wyciągnął paczkę papierosów - twarz oświetliło ciepłe pomarańczowe światło, by zaraz skryła się za jasnym gęstym dymem.
Przekroczył próg wejściowy baru i podszedł do baru. Dalej na jego twarzy było widać zaczerwienienie, a u spodu nosa utworzyła się cienka skorupa z zaschniętej krwi.
Zdjął marynarkę i położył ją na jednym z hokerów. Nachylając się w stronę baru unosząc prawą dłoń w geście zawołania barmana.
- Highball na szkockiej, dwa kieliszki shouchu i popielniczkę... - odszedł od baru i udał się w stronę łazienki.
Nachylił się się nad umywalka i spojrzał w lustro, gdzie ulżył swojej niepewności, bo ślad po dostaniu w twarz nie spuchł z bardzo, a widoczna była tylko delikatna zaczerwieniona bruzda na jego poliku. Przemył dłonie i twarz, a włosy zaczesał do tyłu mokrymi dłońmi po czym wrócił do baru.
Gdy pojawił się przy barze na blacie czekało już jego zamówienie. Usadowił się na krześle barowym i wypił kieliszki jeden po drugim by zaraz potem sięgnąć do swojej marynarki po paczkę - odpalił papierosa i dopiero po spaleniu go do połowy chwycił za drinka.
Wypił go praktycznie duszkiem, odstawił szklankę i gestem poprosił barmana, o to samo. Rozejrzał się dokoła, a jego wzrok spotkał z tym dziewczyny siedzącej na skraju baru. Kiedy jednak na blacie przed nim pojawiło się jego zamówienie szybko zmienił punkt skupienia na szkło przed nim.
czarna koszula z urwanymi pierwszymi dwoma guzikami, grafitowe spodnie i czarna sportowa marynarka.
półbuty skórzane, czarne;
@Hecate Shirshu Black
Seiwa-Genji Enma and Hecate Black szaleją za tym postem.
Westchnienie uleciało spomiędzy pełnych warg tuż przed uch umoczeniem w kolejnej porcji alkoholu. W momencie gdy rozchylała powieki, wzrok napotkał spojrzenie równie znudzone co jej własne, podobnie przemielone przez czas i życie. Przekrzywiła wówczas głowę w nagłym impulsie zainteresowania, dłuższy moment lustrując siedzącego w oddali mężczyznę od stóp do głów.
Podjęcie kolejnej decyzji trwało już tylko kilka krótkich sekund. Po poprawieniu opadających na ramię włosów i opleceniu szklanki palcami zsunęła się z barowego krzesła, obierając nową ścieżkę. Sunęła przez salę niestrudzenie, jakby dookoła wcale nie plątała się masa pełnych werwy klubowiczów. Smukłe, okalane tatuażami nogi zaprowadziły ją na miejsce tuż obok nieznajomego, które zajęła krótkim, pełnym gracji ruchem; częściowo opróżniona szklanka stuknęła o blat, gdy Black odnajdywała wygodną pozycję zwróconą frontem do mężczyzny.
— Ciężki dzień? — spytała bez ogródek, nie bez powodu sięgając wzrokiem miejsca, w którym na koszuli powinny być guziki, a teraz wiało tam pustką. Cały był jakiś taki poszarpany, jakby przed wejściem do Lizzy wyjaśniał paru klientów. Może w tym tkwił jego urok.
Widząc, że nie krępował się z paleniem, sama również sięgała do schowanej jeszcze kilka minut temu paczki; krótkie pstryknięcie metalowego zippo i również spomiędzy jej warg umykał szary dym.
@Sato Ji-hoon
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Sato Ji-hoon ubóstwia ten post.
Westchnął głęboko gasząc jednocześnie papierosa, którego żar zaczynał już przypalać filtr. Ręka powędrowała w stronę szklanki z highballem - kątem oka zobaczył jak drobna, siedząca samotnie dziewczyna, zmierza w jego kierunku. Mimowolnie napiął mocniej mięśnie na brzuchu jakby spodziewał się że zaraz dostanie niespodziankę w postaci ostro zakończonego kawałka metalu w swojej wątrobę. Jednak do tego nie doszło, a kobieta przysiadła się koło niego.
Odłożył szkło na blat i objechał ją wzrokiem, zaraz po tym jak do niego zagaiła - ślad na szyi mimo nałożonego makijażu przykuł jego wzrok.
Parsknął szyderczo na pytanie dziewczyny i ponownie przystawił szklankę do ust przechylając ją aż jej zawartość nie została opróżniona.
- Jak każdy inny... - rzucił odkładając szklankę na blat przed sobą - ...twój chyba też, patrząc na dobór towarzystwa.
Wzrok powędrował na nadpitego przez kobietę drinka, obrócił głowę w stronę mężczyzny stojącego za barem.
- Dwa Neggroni topowane prosseco! - powrócił wzrokiem do swojego towarzysza do szklanki - Skoro nie wbiłaś mi noża w brzuch, to mogę jedną z opcji skreślić.
Dwie szklanki z ciemnopomarańczowym trunkiem pojawiły się na barze, jedną z szklanek Sato postawił przed rudowłosą, a drugą chwycił i uniósł ku górze kierując w jej stronę - w geście stuknięcia się szklankami.
- Więc? Jaką opcją jesteś? - na jego twarzy zarysował się skromny, aczkolwiek lekko prowokujący uśmiech.
Niezależnie od decyzji dziewczyny zaraz po napiciu się z szklanki mężczyzna chwycił za paczkę leżącą na blacie i odpalił kolejnego papierosa.
@Hecate Shirshu Black
Hecate Black ubóstwia ten post.