Jedno z niewielu miejsc w Yūreigai, które mimo wyłączenia z użytku sprawia jeszcze pozory normalności. Zupełnie jakby za jego plecami wcale nie rozciągało się miasto widmo, a pociąg mógł przyjechać w każdej chwili. Stacyjka jest niewielka, posiada zaledwie dwa perony. Rolę dworca i jedynej osłony przed warunkami atmosferycznymi stanowi stara, choć solidna wiata z rozkładem jazdy i dawno nieaktualną tablicą ogłoszeń. Miejsce jest nad wyraz spokojne i daje specyficzne poczucie odosobnienia, a najczęstszym towarzyszem jest wiatr kołyszący koronami drzew otaczających stację. Często zdarza się, że stację jako miejsce spotkań upatruje sobie głodna wrażeń młodzież, spragniona nawiedzonego miasta, ale niechcąca ładować się tam, gdzie może być faktycznie niebezpiecznie. Teren oznaczony jest nie tylko przez pozostawione po nich butelki, kartki z zeszytów czy resztki świeczek, ale głównie przez liczne podpisy znajdujące się chyba na każdej możliwej powierzchni.
Haraedo ubóstwia ten post.
Funayūrei?
Yokai jako dusze zmarłych marynarzy?
Warui odetchnął cicho, koncentrując uwagę na opcjach. Na odpędzenie tego rodzaju potworów było zdecydowanie zbyt wiele metod. Skąd miał wiedzieć, której użyć na początku? A jeżeli rzeczywiście tym wariantem, który miałby zadziałać, jest taki związany z przedmiotami, których nie miał w posiadaniu?
- Zakodowałem - rzucił cicho, cały czas starając się mówić na samej granicy głosu - jakby nie w smak mu było, by Hayate usłyszał choć kawałek rozmowy. Nawet w międzyczasie odwrócił się do niego tyłem, przechodząc kawałek na ubocze; niby postawą kogoś, kto jest ciekawy dalszego fragmentu stacji. - Dzięki. Rozłączam się.
Telefon wkrótce wylądował z powrotem na dawnym miejscu, ale Shin nie zdążył zdecydować się na sposób, gdy do jego uszu dotarły głośniejsze popluskiwania. Oczy skierował ku dźwiękom, jakby chciał spomiędzy mgły wyłowić sylwetki poległych żeglarzy... ale ostatecznie zaczął się wycofywać. Wpierw jedynie o krok, dalej krążąc spojrzeniem wzdłuż torów, a potem o kolejny i następny, aż nie obrócił się na pięcie, by dotrzeć do Hayate.
Kiedy tylko go znalazł, od razu przeszedł do sedna:
- Dodzwoniłem się. Znajomy twierdzi, że to forma... - zaciął się, nie do końca wiedząc, jak powinien to przedstawić. Nie mógł tak po prostu zacząć opowiadać o rzekomych potworach i technikach ich eliminacji. Jeżeli zacząłby tłumaczyć kwestie związane z rzucaniem ciastkami w eteryczne sylwetki albo uznał, że najlepszym spoko systemem walki jest dłubanie kijem w wodzie, przy najlepszych wiatrach uznano by go za wariata.
Z zastygłym w płucach powietrzem stał tak moment, marszcząc wściekle brwi.
- Słuchaj - spróbował z beznadziejnym zrezygnowaniem w tonie. - Jesteś wierzący?
O losie...
I pardon za wbicie w kolejkę, ale jutro mogę nie dać rady odpisać.
Saga-Genji Hayate ubóstwia ten post.
– Nic, poza tym, że miasteczko jest nawiedzone przez dusze zmarłe prawie sto lat temu. Znam się bardziej na plotkach z Fukkatsu niż okolicy – stwierdził najpierw rzucając spojrzenie na rudowłosego, a potem przesuwając wzrokiem po uspokojonej tafli mgły. Przykucnął, wyglądając za krawędź podwyższenia, ale starając się nie wychylić za mocno. Po co kusić los i wpaść prosto na coś, co ich przed momentem goniło?
Nie zamierzał podsłuchiwać rozmowy. Kiedy Warui konsultował się ze znajomym, Hayate przeszedł kawałek dalej, na tyle, na ile mógł, żeby nie znaleźć się znów na niższym terenie. Nie mógł dostrzec żadnych wskazówek – po prostu nie znał się na tym. Mógł błądzić po omacku, domyślać się, sięgać pamięcią do mitów. Przede wszystkim spróbował odszukać coś, czym dałoby się rzucić lub w ostateczności walczyć. Kamienie, może kawałki desek. Nie chciał sprawdzać na własnej skórze, co się stanie, jeśli stworzenie zbliży się odpowiednio blisko, ale kusiło go zweryfikować, jaka będzie reakcja owego czegoś na ponowny kontakt z czymś materialnym. Może niekoniecznie musiało być agresywne i niebezpieczne.
Obejrzał się na towarzysza, odgarniając znów jasną kitę na plecy. Zmierzył go spojrzeniem fiołkowych oczu otoczonych pozbawionych pigmentu rzęs. Swoje brwi zmarszczył w lekkim zdziwieniu, jakby nie do końca dowierzał, że takie zdanie w ogóle padło. Widać, że jednak natrafił na ten typ osoby, który nie wiedział o nim absolutnie niczego.
– Pytasz martwego Minamoto o to czy wierzy – rzucił dość sucho, jakby nieco uraziły go słowa drugiego mężczyzny. Odwrócił od niego wzrok, może nawet podkreślając ten stan rzeczy. Złociste, ozdobne pazury przesunęły się po bladej szczęce. – Jeśli dobrze pamiętam, obojga nas pochłonął yōkai w parku, czemu więc ta wątpliwość? – Zerknął spode łba, teraz wyraźniej sfochowany. Brakowało jeszcze tupnięcia nóżką albo zamachnięcia głową niczym obrażona kózka z memów.
– Czego się dowiedziałeś? Susanoo znudził się obserwacją mórz i postanowił zesłać jakąś zarazę na zapyziałą wiochę? Jakaś forma yūrei albo yōkai broniąca swojego terytorium? Zbiorowa halucynacja, klątwa? – Teraz skrzyżował ręce na klatce piersiowej, spojrzenie kierując gdzieś w dal, starając się wyłapać ruch lub dźwięk zwiastujący ponowienie ataku na ich tymczasową bezpieczną przystań.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Jeśli natomiast chodziło o sam gmach dworca... wyglądał równie nieprzychylnie co całe otoczenie, choć w porównaniu z resztą wyróżniał się jednym, niezaprzeczalnym plusem – wszystko skazywało na to, że jego wnętrza nie naznaczał nawet gram mgły, wydawał się być poza zasięgiem.
Wewnątrz walały się w większości połamane ławki, poprzewracane kosze ze śmieciami, powybijane z niegdyś używanych okienek szyby, gdzieś przewinął się też jakiś but, czy kawałek brudnej szmaty. Przy ścianie niegdyś musiały znajdować się również schody prowadzące na piętro, gdyż wystawało z niej kilka prętów. Kto wie, może na wyższym piętrze mogło znajdować się coś cennego? Problem w tym, że żeby się tam dostać, yurei musieliby wymyślić sposób by w ogóle się tam dostać. Od podłogi kolejnego piętra dzieliło ich jakieś 5 metrów.
Teren zewnętrzny na razie nie ulegał żadnym większym zmianom prócz powoli przybierającym na mocy odgłosom wiosłowania. Mgła wciąż stała w miejscu ze spokojem i nawet zanurzenie w niej kawałka kija czy wrzucenie kamienia jedynie na krótką chwilę wzburzało taflę; efekt był identyczny do ciśnięcia czegokolwiek w odmęty jeziora. Mgła nie reagowała na nic martwego, a jednak, jak na ironię, na kontakt z martwymi już mężczyznami wyraźnie zaczynała się kotłować i odżywać.
| termin: 07.04.2023, 23:59
| - wysoki próg bólu 0/3
- percepcja: węch 2/3
- percepcja: słuch 2/3
- zręczność 1/3
- Hecate ●
Jakby na to nie patrzeć - miał wtedy sprawy, które bardziej go nagliły. Hecate przytargała jakiegoś randomowego bohomaza; typa, od którego nos marszczył się jak przez wybitnie obrzydły fetor, choć powód był zgoła inny. Później Miyazaki, której ujrzenie równało się werżnięciu kija w zębatki jego umysłu. Od momentu jej dostrzeżenia zachowywał się już jak lunatyk; resztę ewentualnej przytomności niemal doszczętnie przeznaczył na leczenie szoku po Seiwie i jego fatałaszkach.
Gdzie w tym wszystkim miał mieć opcję, aby skoncentrować się na jeszcze jednej personie?
- Jasne - rzucił więc tylko, przyznając mu pospiesznie rację. - Nie wiem czy to sprawka Susanoo. Dowiedziałem się tyle, że to może, przynajmniej na to stawia mój znajomy, być funayūrei. Yurei zamienione w onryō. Ponoć dość prosto je odpędzić, ale to kwestia prefektury. Przez ten rozstrzał nie mam pewności czy ci w Kakure, o ile rzeczywiście trafiliśmy w sedno sprawy, nie reagują na jeszcze inną metodę. W każdym razie...
Zaczerpnął tchu, przypominając sobie słowa Enmy.
- Pierwsza metoda to intensywne wpatrywanie się w nie. Wtedy znikną. Inna to mieszanie kijem w wodzie. Dość głupia, ale bo to pierwszy raz, żeby wymyślać coś takiego? Gdzieś indziej trzeba wrzucić do wody konkretne przedmioty, jakieś kadzidła, dango, kwiaty, ryż, bibeloty tego kalibru, bo one pozwalają na uniknięcie yurei. Coś jeszcze było z ciastkami. I popiołem.
Pokręcił głową, sfrustrowany, bo nie należał i nigdy nie będzie należeć do szwadronu egzorcystów. Nie jemu powinno przypadać analizowanie i stawianie czoła demonom.
- I jeszcze słowa: "Jestem Dozaemon" mają zadziałać. I twierdzenie, że jest się jednym z nich. Wtedy, ponoć, biorą cię za swojego. No i zapałki. Masz jakieś przy sobie? Może w budynku są? - Spojrzał ku stacji, gotów do niej ruszyć. Miał dość stania na zewnątrz; dość świadomości, że krok dzielił go od tego, aby runąć z powrotem na tory, wpaść w mglistą taflę, runąć w mleczne głębiny. - Chodźmy tam. Rozejrzyjmy się. Coś musi być. Choćby te durne zapałki. Wrzucimy jedną, zobaczymy, czy zadziała.
Ye Lian and Saga-Genji Hayate szaleją za tym postem.
– No popatrz, wszystkie kadzidła, dango i ciastka zostawiłem w drugich spodniach – skomentował, opierając dłonie na biodrach i rzucając spojrzenie w stronę białego morza rozpościerającego się wzdłuż torów. Brzmiało to jak ulotka dowolnego leku: może wywoływać wszystko włącznie z pogorszeniem twojego stanu. Wolał nie próbować mieszania patykiem w czymkolwiek z nadzieją, że zjawisko odpuści. Chyba, że zostałoby oszołomione głupotą metody i w związku z tym dało im wystarczająco dużo czasu na ucieczkę.
– Nie mam problemu, żeby zrobić sobie z nimi bitwę na wzrok, ale jaka jest szansa, że znikną zamiast mnie zabić? Trochę szkoda mi stracić ciało, skoro już je mam. – Bo przecież to, że Tetsu popierdzieli, kiedy zerwie im się połączenie, to akurat mniejszy problem. Przynajmniej dla niego. Już i tak nie był do końca normalny, pewnie by sobie z tym poradził. – Kiedyś czytałem, że wampira można obezwładnić rozsypując coś w pobliżu, bo wtedy zajmie się liczeniem. Chyba żaden ze sposobów na funayūrei nie brzmi przez to tak głupio.
Ostatnie, na co miałby teraz ochotę, to zanurzanie się w tej jasnej otchłani. Wystarczało, że dookoła panował syf, od którego aż swędziało go wszystko tuż pod skórą. Jeśli miałby udawać jednego z mściwych duchów, to czekałaby go naprawdę porządna zabawa w aktorstwo. O ile duchy nie zorientowałyby się, że coś jest nie tak, po samym jego wyglądzie.
– Znalazłem tylko zniszczone meble i same śmieci. Może coś jest na piętrze, ale schody postanowiły się ewakuować. Dałbyś radę mnie tam podsadzić?
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Wejście na wyższą platformę nie należało do najłatwiejszych – wszystko wskazywało na to, że jeden musiał wziąć na barki ciężar drugiego, a i to nie dawało im gwarancji sukcesu. Kto by pomyślał, że idąc jedynie sprawdzić krążące po mieście plotki będą musieli bawić się w dwójkę akrobatów. Samo piętro – im dłużej się na nie patrzyło – wydawało się coraz bardziej kuszące. Im więcej uwagi poświęcało się obserwacji poszczególnych, leżących przy krawędzi przedmiotów, tym więcej się dostrzegało – gdzieś leżały jakieś papiery, jeszcze gdzieś indziej wystawała noga drewnianego krzesła, coś, co wyglądało na koralikowatą bransoletkę. Najwyraźniej wejście na górę rzeczywiście miało być opłacalne.
Jeśli natomiast chodziło o sytuację na zewnątrz... dwójka yurei chwilowo zajęta budynkiem nie mogła zauważyć, że mgła oblepiająca stację robiła się coraz gęstsza i, choć bardzo powoli, to podnosiła swój poziom. Należało wytężyć słuch, by wyłapać zza murowanych ścian odgłos... tylko właśnie, czego? Brzmiało bardziej jak wyjęte z filmu dmuchanie w róg wojenny. Towarzyszyło mu nieprzerwane pluskanie wody, coś się więc wyraźnie zbliżało i nie baczyło na to, że ktokolwiek mógł potrzebować więcej czasu.
| termin: na razie żaden, nie chcę żebyście się czuli pospieszani gdy ja tyle zwlekałam, więc no. Ale obiecuję, że to ostatnie takie spóźnienie
| - wysoki próg bólu 0/3
- percepcja: węch 2/3
- percepcja: słuch 2/3
- zręczność 2/3
- Hecate ●
- To ostateczności - odpowiedział towarzyszowi, przyglądając się akurat jakimś szczątkom mebli. Palcem poruszał jedną z najeżonych drzazgami nóg - chyba dawnego stołu lub krzesła - starając się nie przewrócić całej konstrukcji, ale zajrzeć w jej szczeliny. Sam nie wiedział czemu. Podświadomie próbował dosłownie wszystkiego, jakby wziął zbyt dosłownie stwierdzenie, by "sprawdzić każdy kąt".
Przestał szturchać badyl dopiero, gdy dotarło do niego pytanie Sagi. Podniósł się wtedy z kucek i przekierował ograniczone maską spojrzenie w kierunku głosu, od razu dostrzegając położenie mężczyzny. Na tle brudnego otoczenia wydawał się niemalże promieniować jasnością; zabawna rzecz, bo sam Warui wpasował się w nastrój Yureigai idealnie.
- Bez problemu - przytaknął na plan, by dźwignąć Hayate.
Mięśnie jeszcze przed przystąpieniem do zadania nieco mu się naprężyły. Starał się dostrzec we wnęce prowadzącej na drugie piętro coś, co okazałoby się warte takiego zachodu. Nie miał pewności, czy wdrapywanie się wyżej to nie strata cennego czasu, nie zamierzał jednak zostać na środku obecnego pomieszczenia. Rozglądali się tu wystarczająco długo, aby założyć, że wokół nie było nic intrygującego; dla pewności przetoczył uwagą raz jeszcze wzdłuż popękanych regałów i ton spopielałego syfu, ale sposób, w jaki to zrobił, nie leżał nawet na tym samym kontynencie co zainteresowanie.
Zgiął nieco nogi w kolanach, splatając przed sobą palce. Forma koszyczka, w jakiej ułożył dłonie, jasno świadczyła o jego gotowości, by przyjąć tam but Hayate. Przygotował się na to, że pierwszy krok przeciąży go w okolicy rąk, by zaraz potem waga przeniosła się w całości na bark - plecy miał jednak skamieniałe, gotowe utrzymać równowagę przy akcji.
- Dawaj, maleńki.
Rzeczywistość była bardziej ponura od filmowej fikcji. Na ekranie mógł wyglądać jakby dokonywał czynów niemożliwych – przeskakiwał dachy, wspinał się, turlał i przeczył wszelkim prawom fizyki. Tu jednak, na zaśmieconej stacji, w otoczeniu połamanych desek i zabrudzonych płytek, był zwykłym człowiekiem. Choć na planie filmowym praktycznie zawsze rezygnował z kaskaderów, biorąc na siebie pełnię wyzwania, uważając, że aktorstwo wymaga poświęcenia, prawdziwa akcja go przerastała. Przynajmniej, jeśli miał ją wykonać w pojedynkę. Do tego dochodziły ponad dwa lata przerwy od najróżniejszych akrobacji, nawet w kontrolowanym środowisku.
Był na tyle drobny, żeby cała akcja miała jakąś szansę na powodzenie. Wzrost mógł stanowić problem, który powinni pokonać poprzez współpracę – odpowiednie wybicie się, bycie podrzuconym, chwycenie krawędzi i podciągnięcie się. Nim jeszcze przystąpił do działania, ocenił ustawienie towarzysza, odległość do górnego piętra, skupił się na szczegółach, które brał pod uwagę zawsze, kiedy śledziło go oko kamery i cała masa osób biorąca zakulisowo udział w tworzeniu sztuki. Wagowo stał na pograniczu kategorii koguciej, choć ubrania mogły mu odrobinę dodawać; nie zamierzał pozbywać się kremowego płaszcza, który dotykając tu jakiejkolwiek powierzchni uległby bez wątpienia ugadzającym jego godności zabrudzeniom.
Wreszcie odetchnął głębiej, wziął niewielki rozbieg i w fazie korzystania z koszyczka ułożonego z dłoni Shina odbił się, korzystając w pełni z pomocy. Do tej pory wszystko szło całkiem nieźle – nawet chwycił się tej nieszczęsnej krawędzi, choć ozdobne pazury zgrzytnęły na betonie. Spiął mięśnie ramion, żeby bardziej się podciągnąć, ale wtedy wyłapał przed sobą jakiś ruch. Ledwie sekundę później krzyknął z przerażeniem i ześliznął się, lądując na tym, który to na niego wcześniej tak zachłannie leciał. Przynajmniej Hayate miał miękkie lądowanie, w przeciwieństwie do towarzysza. Zaśmiał się krótko, siadając. Na nim, oczywiście. Okrakiem, bo przecież cudza przestrzeń osobista nie istniała.
– Ależ bydlę. – Wygiął wesoło wargi ku górze i odrzucił w tył włosy, które przy lądowaniu postanowiły rzucić mu się na twarz. – Szczur też całkiem okazały – dodał, jakby wcześniejsze zdanie dotyczyło czegoś zupełnie innego. Uniósł rękę, żeby obejrzeć ozdobę. Zbolałe jęknięcie podsumowało fakt, że na złocie pojawiło się parę rys. A mógł to wcześniej po prostu zdjąć…
Zlazł z mężczyzny i wyciągnął do niego dłonie, żeby i jemu pomóc wstać. Rzucił okiem w stronę mgły, która tak chętnie otoczyła ich na tej nieszczęsnej wyspie.
– Wydaje mi się, czy jest jej więcej?
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Upadek może i nie był bolesny dla yurei o jasnych włosach, sytuacja zmieniała się jednak w przypadku Shin'yi, który to dzielnie przyjął na siebie ciężar towarzysza. Podczas upadku ich ciała zaplątały się w sobie jak w aktorskim tańcu tylko po to, by za sekundę jakimś cudem znów się rozpleść – całe to widowisko trwało nie dłużej jak kilka marnych sekund. Tyle jednak wystarczyło, by kostka rudowłosego chłopaka na krótki moment wykręciła się pod dość niecodziennym kątem i odezwała nagłym impulsem rażącego bólu; ten nie był jednak na tyle intensywny, by którakolwiek z kości miała być złamana.
Szczęście w nieszczęściu – szczur, który jeszcze przed momentem skoczył ku twarzy Hayate, a teraz czmychał gdzieś w dziurę w ścianie parteru zostawił za sobą drobne pudełeczko. Z początku ciężko było określić czym dokładnie był ów przedmiot, lecz im bardziej wytężało się wzrok, tym dokładniejszych kształtów nabierał. Problem w tym, że wielki szkodni najwyraźniej przypomniał sobie o porzuconej kilka metrów od ściany zgubie, bo ciemny jak smoła nos zaraz wychylił się z dziupli, sunąc przez powietrze w poszukiwaniu nowych zapachów. W moment później łeb opadł w dół, a wzrok skupił się na paczuszce zapałek. Wyglądał na zawodowego sprintera, który właśnie napina mięśnie by wystrzelić naprzód jak strzała i zdobyć złoto.
Na zewnątrz natomiast działo się coraz więcej. Spomiędzy drzew powoli wychynął kształt – z początku niewyraźny, lecz z każdą minutą nabierał coraz więcej kształtów. Odrobinę tylko mniejszy od budynku stacji statek płynął we mgle jak na spokojnych morskich falach. Ciężko było cokolwiek dostrzec w tej mlecznej bieli, lecz im bardziej skupiało się wzrok, tym więcej szczegółów wyłapywały oczy. Jasne szaty łopotały na wietrze, którego wcale przecież nie było; zakrawające o ludzie sylwetki przedzierały się przez białe fale gęstych kłębów, niespiesznie zbliżając się do platformy na której stał budynek. Załogi nie można było nazwać ludźmi – ci stający na statku nie wyglądali jeszcze aż tak źle prócz skóry wyraźnie nadszarpniętej czasem i rozkładem, lecz ci, którzy pełźli we mgle przypominali już tylko żywe zombie z wielu znanych horrorów. Powyrywane miejscami włosy, wystające kości, podgniłe mięśnie, dziury w różnych miejscach na ciele czy robactwo wyjadające to co pozostało po ludzkim mięsie. Funayūrei zbliżały się nieubłaganie, a wraz z nimi nadciągał coraz wyraźniejszy fetor śmierci.
| termin: 26.05 23:59
| - wysoki próg bólu 1/3
- percepcja: węch 3/3
- percepcja: słuch 2/3
- zręczność 3/3
- Hecate ●
@Warui Shin'ya @Saga-Genji Hayate
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Wyrwany z organizmu tlen zaraz wrócił między zwartymi zębami Waruiego z powrotem do płuc. Raptownie nabrał haust, gdy wraz z impulsem bólu rwącym od źle ułożonej kostki, przed oczami mu pociemniało, a w głowie, paradoksalnie, wybuchła biel.
Szukając oparcia dla rąk położył je na czymś jednocześnie miękkim i napiętym; czuł zbierające się fałdy miażdżonych między paliczkami tkanin, powieki mrugały w tym czasie, starając się wyostrzyć rozmazany obraz. Kuło go nie tylko w krzyżu, jak starego dziada, któremu strzyknęło coś w kościach od wyprostowania pleców o jeden stopień nachylenia, ale nawet w kącikach ślepi, do których cisnęła się żałosna wilgoć. Rozgonił łzy, ogniskując wreszcie uwagę na...
- Ależ bydlę.
- Dziękuję? - wymamrotał niewyraźnie, przy zwartych w bólu zębach, nie kwapiąc się nawet na to, by skomentować ten perlisty, zjebany śmiech rozbawienia swojego towarzysza. Ciało inercyjnie poruszyło się pod drugim mężczyzną, przypadkowym otarciem napierając bardziej o okrakiem rozłożone uda. Szlag-by-wszystko. Szlag tę upadłą hollywoodzką gwiazdę, jego odrzucane w powiewie seksowności włosy, szlag szczupłe nogi, na które - bez styku mózgu z kończynami - położył swoje dłonie. To ostatnie, gdy wreszcie do niego dotarło, wywołało naturalny odruch. - Złaź ze mnie, kurwa - warknął, choć nie było już takiej potrzeby, bo choć rękoma postarał się zepchnąć z siebie ten niewielki, wręcz dziewczęcy ciężar, kompan był już w trakcie gramolenia się.
Gdy zaoferował mu pomoc, Warui jeszcze chwilę sondował zadbane palce jakimś nieopisanie oskarżycielskim spojrzeniem, ale w końcu wsparł się na łokciu i sięgnął do nadgarstka Sagi. Minął jednak jego przegub, ostatecznie chwytając za przedramię mężczyzny - miał wrażenie, że choć tamten wystosował chęć wsparcia, mogło się to skończyć kolejnym upadkiem białowłosego. I skończyliby drugi raz tak samo. Shin uważał więc, aby bardziej nakierować organizm na własną pracę, a nie poddać się całkowicie asyście.
Podnosząc się do pionu otrzepał czerń spodni z kurzu; niepotrzebnie, bo i tak niewiele to dało. Ubrania prezentowały się na nim, jakby przed momentem postanowił wytarzać się od góry do dołu w lepkich piaskach pustyni. Drobinki kleiły się do niego nawet wtedy, gdy natrętnie próbował się ich pozbyć - przenosiły się wtedy bezczelnie ze spodni na wnętrze rękawiczek i odwrotnie, aż wreszcie cały proces i tak został przerwany.
Bo do uszu Shina dotarło ciche popiskiwanie.
Półobrót był gwałtowny, jakby w rzeczywistości ktoś chwycił za otaczającą go w biodrach tasiemkę i pociągnął za nią brutalnie, wymuszając szybki ruch. W jego pięści, już tylko za sprawą intuicyjnych odruchów, znalazł się kamień, w drugiej sekundzie ostro ciśnięty w zwierzę.
W głowie, jak otaczająca ich mgła, zalegało dalej pytanie Sagi; wydaje mi się czy jest jej więcej?
- Nie wiem - palnął, wypruwając już ku zapałkom, których pudełko chciał podnieść, nim zrobi to zwierzę. Pomyślał wtedy jednak, że ma nadzieję, że Seiwa miał rację i to, po co teraz sięgał z takim zaangażowaniem, okaże się pomocne.
Los bywał przecież ironiczny.
Ye Lian ubóstwia ten post.