Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Dach budynku
Niekwestionowane królestwo Razaro. Niewielka przestrzeń dość sporego dachu zaanektowana i przerobiona na prowizoryczną kryjówkę. Całość mieści się tuż przy wejściu na klatkę schodową, skwapliwie korzystając z możliwości kradzieży prądu z tutejszej instalacji elektrycznej. Wszystkie zatargane tu sprzęty zostały wyniesione z mieszkań poniżej, więc w większości pasują do siebie jak pięść do nosa. Materiałowa kanapa w kratę, chyboczący się stolik, obdrapana turystyczna lodówka, kilka skrzynek i niewielka szafeczka, na której dumnie stoi równie niewielki telewizor. Wszystko to przyozdobione walającymi się wszędzie pustymi butelkami i plakatami filmowymi doszczętnie pokrywającymi jedną ze ścianek wejścia na klatkę schodową.
20 września 2036 roku, około godziny trzeciej nad ranem
Pora, mimo że dość nietypowa, miała tu ogromne znaczenie. Nie żeby Nanashi miała ujawnić jakiś głęboko skrywany urok o tej godzinie, bo takiego z pewnością nie miała, ale na ulicach było o wiele mniej ludzi. Przynajmniej tych poruszających się, bo Razaro prowadząc Shirshu jednym ze skrótów wiodącym przez wąską uliczkę między blokami i tak musiał przejść nad chrapiącym menelem, żeby ani na moment nie łamać szyku, jaki sobie ustalił — musiał iść tuż obok niej.
– Prawie jak utopce z tego twojego bagna, nie? – ucieszył się, na moment łapiąc kontakt wzrokowy z wiedźmą, by upewnić się, czy za nim nadąża.
Podświadomie czuł, że ta niewinna sugestia, by zobaczyć, gdzie yurei mieszka, ma jakieś drugie dno, ale póki co nie potrafił, nawet usilnie, dopatrzyć się w tym jakiegokolwiek zagrożenia. Skoro on znał już jej dom, to i ona powinna poznać melinę. Brzmiało dość uczciwie. Większy niepokój sprawiała mu przecież myśl, że ktoś mógłby go tu rozpoznać i zadać jakieś niewygodne pytanie. Chociażby o to, czy Razaro nie powinien leżeć teraz dwa metry pod ziemią.
Do wschodu słońca pozostały jeszcze dwie, może trzy godziny. Wszystko otaczała lepka szarość i najpewniej nikt o zdrowych zmysłach
– Nawet nie mam pewności czy dawni znajomi wiedzą, że powinienem nie żyć. Dużo osób tu po prostu znika z dnia na dzień i nikt nie wie co się z nimi dzieje. Da się jakoś sprawdzić czy ktoś ma grób? – spytał ufnie, ciągle traktując dziewczynę jak wyrocznie we wszelkich duszkowych sprawach.
Otworzył przed Shirshu drzwi rozpadającego się bloku, by móc zaprowadzić ją schodami prosto na dach i upewnił się, że kocie kłębki zdążą wejść; jakby nie docierało do niego, że składają się z dymu i spokojnie wcisnęłyby się tu każdą szczeliną.
Melina na szczęście wyglądała na nietkniętą, przynajmniej bardziej niż zazwyczaj. Rozciągnięta nad tym niewielkim skrawkiem dachu brezentowa płachta tworząca tymczasowy drugi dach, skutecznie osłoniła wszystko od deszczu, a przyczepione do wentylacji trzy wściekle powiewające na wietrze wstążeczki odstraszyły ewentualne ptactwo. O ile w Nanashi jakieś jeszcze ocalało przed skończeniem jako latające dostawy jedzenia. Na szczęście nikt nie rozkradł też walających się tutaj butelek. Niektórzy inwestowali w giełdę i aktywa, a majątkiem Jirō była równowartość kaucji za szkło.
Odetchnął z wyraźną ulgą, gdy po szybkim przeszukaniu okazało się, że wszystko jest na swoim miejscu.
Szła tuż obok niego niespiesznym tempem. Stukot obcasów wypełniał ciszę szemranej uliczki, którą akurat niestrudzenie przemierzali. Czy zwracała uwagę na co jakiś czas walających się po ziemi meneli? Nie. Czy obserwowała umykające w popłochu uliczne szczury? Nie; siedzący na ramieniu czarownicy kruk robił to za nią. Czy interesowała się odgłosem upadającej na ziemi butelki? Również nie. Barwne ślepia od początku trzymała utkwione w obliczu sunącego tuż obok ducha. Poświęcała mu całość uwagi, uważnie słuchając każdego wypowiadanego słowa.
Splecione za plecami dłonie były najlepszym dowodem tego, że wiedźma nie odczuwała w tym momencie strachu. Uśmiechała się łagodnie, zaś lekko przymrużone ślepia odbijały światło przebijającego się między chmurami księżyca.
– Prawie. Ci są tylko trochę... żywsi – zaśmiała się uprzejmie, a Stolas przyznał jej rację pojedynczym kraknięciem. Jej uwadze nie umknęło, jak Jiro naciąga kaptur na jasny łeb, ale nic nie powiedziała. Nie musiała.
Hmknęła cicho na jego pytanie, unosząc jedną dłoń do podbródka. Zastanawiała się przez chwilę, podczas gdy dotychczas grzecznie siedzący na ramieniu kruk zerwał się do lotu; zniknął w nocnej czerni zaledwie w sekundę.
– Z pewnością, miasta zwykle prowadzą spisy zmarłych – powiedziała w końcu po dłuższej chwili milczenia. – Chciałbyś jakis rozkopać? Mam w domu idealny szpadel, a w sumie potrzebuję dżdżownicę najedzoną ziemią spod utopca, więc mogę ci pomóc – Promienny uśmiech którym go uraczyła kompletnie nie pasował do wypowiadanych przez kobietę słów. Niemniej każdy kto znał Shirshu choć trochę mógł być pewien, że powaga z którą wypowiadała słowa była śmiertelna.
Wchodząc do zachwalanej już kilka dni wstecz melinki ujrzała dokładnie to, czego się spodziewała. Znała Hasegawę już na tyle dobrze, by każdą z jego opowieści zwizualizować w wyobraźni w najbardziej oddany rzeczywistości obraz. Klasnęła w dłonie uradowana; los chciał, że sekundę później pokaźne kruczysko przecięło nocne niebo i wcisnęło się przez szczelinę w powiewającą nad ich głowami. Na moment przed wylądowaniem na ramieniu właścicielki zwierzę podrzuciło pod nogi yurei kawał tłustej myszy.
– Spójrz! Nawet Stolasowi się podoba, a on nigdy nie lubi obcych miejsc – Kruk zakrakał na potwierdzenie. Wiedźma ruszyła dalej naprzód, przy okazji stawiania kroków grzebiąc w drobnej torbie przewieszonej przez ramię. Wydobyła ze środka drobne zawiniątko, które po rozpakowaniu okazało się drobną doniczką z jeszcze drobniejszą paprotką wewnątrz.
– Drobny prezent, prosto z ogródka za domem w Kinigami. Gdybyś potrzebował do niej świeżej ziemi lub nawozu, to przyjdź do mnie, mam specjalną recepturę – I znów ten uśmiech, znów tak samo promienny i równie niepokojący, oderwany od rzeczywistości.
Splecione za plecami dłonie były najlepszym dowodem tego, że wiedźma nie odczuwała w tym momencie strachu. Uśmiechała się łagodnie, zaś lekko przymrużone ślepia odbijały światło przebijającego się między chmurami księżyca.
– Prawie. Ci są tylko trochę... żywsi – zaśmiała się uprzejmie, a Stolas przyznał jej rację pojedynczym kraknięciem. Jej uwadze nie umknęło, jak Jiro naciąga kaptur na jasny łeb, ale nic nie powiedziała. Nie musiała.
Hmknęła cicho na jego pytanie, unosząc jedną dłoń do podbródka. Zastanawiała się przez chwilę, podczas gdy dotychczas grzecznie siedzący na ramieniu kruk zerwał się do lotu; zniknął w nocnej czerni zaledwie w sekundę.
– Z pewnością, miasta zwykle prowadzą spisy zmarłych – powiedziała w końcu po dłuższej chwili milczenia. – Chciałbyś jakis rozkopać? Mam w domu idealny szpadel, a w sumie potrzebuję dżdżownicę najedzoną ziemią spod utopca, więc mogę ci pomóc – Promienny uśmiech którym go uraczyła kompletnie nie pasował do wypowiadanych przez kobietę słów. Niemniej każdy kto znał Shirshu choć trochę mógł być pewien, że powaga z którą wypowiadała słowa była śmiertelna.
Wchodząc do zachwalanej już kilka dni wstecz melinki ujrzała dokładnie to, czego się spodziewała. Znała Hasegawę już na tyle dobrze, by każdą z jego opowieści zwizualizować w wyobraźni w najbardziej oddany rzeczywistości obraz. Klasnęła w dłonie uradowana; los chciał, że sekundę później pokaźne kruczysko przecięło nocne niebo i wcisnęło się przez szczelinę w powiewającą nad ich głowami. Na moment przed wylądowaniem na ramieniu właścicielki zwierzę podrzuciło pod nogi yurei kawał tłustej myszy.
– Spójrz! Nawet Stolasowi się podoba, a on nigdy nie lubi obcych miejsc – Kruk zakrakał na potwierdzenie. Wiedźma ruszyła dalej naprzód, przy okazji stawiania kroków grzebiąc w drobnej torbie przewieszonej przez ramię. Wydobyła ze środka drobne zawiniątko, które po rozpakowaniu okazało się drobną doniczką z jeszcze drobniejszą paprotką wewnątrz.
– Drobny prezent, prosto z ogródka za domem w Kinigami. Gdybyś potrzebował do niej świeżej ziemi lub nawozu, to przyjdź do mnie, mam specjalną recepturę – I znów ten uśmiech, znów tak samo promienny i równie niepokojący, oderwany od rzeczywistości.
AKTUALNY UBIÓR: długa sukienka, buty na obcasie
Chyba jedynym, ale za to niewątpliwie pewnym plusem jego własnej śmierci i powrotu do żywych był cała ta uwaga, jaką otrzymywał od Shirshu. Ostatnim razem otrzymywał podobną kiedy kilka lat temu trafił na komisariat i zorientowali się, że nawet pomimo kajdanek próbował podprowadzić im złote rączki od szuflad. Też nie spuszczali go później z oka. A szkoda, na targu złote uchwyty miałyby wzięcie.
Informacja o istniejącym spisie zmarłych wyraźnie przypadła mu do gustu; sprawdzenie jakiejś książki cmentarnej dla trupów wydawało się o wiele łatwiejsze niż szukanie na oślep. Dopiero kolejny komentarz sprawił, że jego brwi zmarszczyły się w niezadowoleniu.
– ... i naprawdę chcesz się babrać jak purchlak z łopatką w ziemi żeby szukać robaków? Koło wędkarskiego w porcie jest robakomat. Kupimy pudełko dżdżownic, któraś na pewno jadła utopca.
Panna Black była walnięta, zdążył to już zauważyć. Ale była też dla niego miła, co nie zdarzało się wcale tak często. Mogłaby go gotować jak żabę, powoli zwiększając temperaturę w kotle aż w końcu będzie za późno. Albo któregoś dnia stwierdzić, że złoży go w ofierze. Pewnie by jej nawet pozwolił. Tak jak teraz, chciał jej pomóc zdobyć ten szemrany składnik, mając tylko nadzieję, że wykorzysta to do jakiejś mikstury, a nie do obiadu.
Razaro ani przez moment nie bał się, że melina może się Shirshu nie spodobać. Miał mózg spaczony życiem w Nanashi, a jego kryjówka jak na tutejsze warunki była przecież luksusowa. Mimo to aprobata ze strony zarówno dziewczyny i kruka sprawiła mu przyjemność.
Podniósł rzucony mu przez kruka prezent, zanim na dobre zorientował się, co trzyma aktualnie w ręce. Oszołomiona, ale nada żywa mysz. Na szczęście użarła tylko rękaw jego bluzy, a nie dłoń. Razaro zamarł przez chwilę w bezruchu, nie będąc pewnym, co powinien zrobić z tym stworzonkiem. Pewnie dlatego nie zauważył jak jeden z zazdrosnych kotów zaczął dramatycznie udawać, że wciąga go wentylacja, mimo że powietrze z niej wywiewało na zewnątrz, a nie do środka.
– Skoro już dałaś się wyciągnąć do miasta, to musimy skoczyć jeszcze w jedno miejsce. Musimy wypłacić hajs.
Nie musiał dodawać, że pójdą obrobić automatyczną pralnię jego matki z powrzucanych do automatów monet. Normalni ludzie wypłacali pieniądze z bankomatów, więc on zrobi podobnie. W końcu nie było go tutaj od czasu śmierci, musiał trochę ponadrabiać.
Przyjął podarowaną mu paprotkę, przez chwilę przyglądając się podejrzliwie zarówno jej i Shirshu, chcąc się upewnić, że to nie jakaś dzika odmiana fikusa, na którego był uczulony. Na szczęście oględziny wypadły pomyślnie.
– W jednym filmie jak wiedźma podarowała komuś roślinkę, to ta w jedną noc obrosła cały blok – rzucił od razu, nie wiedząc czy dziewczyna załapie aluzję, więc natychmiast sprostował – Wiesz, nie miałbym nic przeciwko gdyby tak się stało.
Melina wyglądałaby wtedy jeszcze majestatyczniej.
– Przyjdę. Ogólnie to... zamierzam zostać u ciebie na całą zimę. Uznałem, że powinnaś wiedzieć.
Informacja o istniejącym spisie zmarłych wyraźnie przypadła mu do gustu; sprawdzenie jakiejś książki cmentarnej dla trupów wydawało się o wiele łatwiejsze niż szukanie na oślep. Dopiero kolejny komentarz sprawił, że jego brwi zmarszczyły się w niezadowoleniu.
– ... i naprawdę chcesz się babrać jak purchlak z łopatką w ziemi żeby szukać robaków? Koło wędkarskiego w porcie jest robakomat. Kupimy pudełko dżdżownic, któraś na pewno jadła utopca.
Panna Black była walnięta, zdążył to już zauważyć. Ale była też dla niego miła, co nie zdarzało się wcale tak często. Mogłaby go gotować jak żabę, powoli zwiększając temperaturę w kotle aż w końcu będzie za późno. Albo któregoś dnia stwierdzić, że złoży go w ofierze. Pewnie by jej nawet pozwolił. Tak jak teraz, chciał jej pomóc zdobyć ten szemrany składnik, mając tylko nadzieję, że wykorzysta to do jakiejś mikstury, a nie do obiadu.
Razaro ani przez moment nie bał się, że melina może się Shirshu nie spodobać. Miał mózg spaczony życiem w Nanashi, a jego kryjówka jak na tutejsze warunki była przecież luksusowa. Mimo to aprobata ze strony zarówno dziewczyny i kruka sprawiła mu przyjemność.
Podniósł rzucony mu przez kruka prezent, zanim na dobre zorientował się, co trzyma aktualnie w ręce. Oszołomiona, ale nada żywa mysz. Na szczęście użarła tylko rękaw jego bluzy, a nie dłoń. Razaro zamarł przez chwilę w bezruchu, nie będąc pewnym, co powinien zrobić z tym stworzonkiem. Pewnie dlatego nie zauważył jak jeden z zazdrosnych kotów zaczął dramatycznie udawać, że wciąga go wentylacja, mimo że powietrze z niej wywiewało na zewnątrz, a nie do środka.
– Skoro już dałaś się wyciągnąć do miasta, to musimy skoczyć jeszcze w jedno miejsce. Musimy wypłacić hajs.
Nie musiał dodawać, że pójdą obrobić automatyczną pralnię jego matki z powrzucanych do automatów monet. Normalni ludzie wypłacali pieniądze z bankomatów, więc on zrobi podobnie. W końcu nie było go tutaj od czasu śmierci, musiał trochę ponadrabiać.
Przyjął podarowaną mu paprotkę, przez chwilę przyglądając się podejrzliwie zarówno jej i Shirshu, chcąc się upewnić, że to nie jakaś dzika odmiana fikusa, na którego był uczulony. Na szczęście oględziny wypadły pomyślnie.
– W jednym filmie jak wiedźma podarowała komuś roślinkę, to ta w jedną noc obrosła cały blok – rzucił od razu, nie wiedząc czy dziewczyna załapie aluzję, więc natychmiast sprostował – Wiesz, nie miałbym nic przeciwko gdyby tak się stało.
Melina wyglądałaby wtedy jeszcze majestatyczniej.
– Przyjdę. Ogólnie to... zamierzam zostać u ciebie na całą zimę. Uznałem, że powinnaś wiedzieć.
– Robakomat to nie to samo – odparła. – Świeża gleba spod trupa ma swój specyficzny, niezastąpiony zapach. Poza tym to świetna zabawa. Może nawet znajdziemy jakieś fanty? – podsunęła, wiedząc doskonale, że Razaro bywał jak lecąca do błyskotek sroka. Sama zresztą też lubiła szukać ciekawych znalezisk i dokładać do prywatnej kolekcji.
– Oh, bardzo chętnie – klasnęła w dłonie na wzmiankę o wypłacie. Może nie należało to do najmoralniejszych, ale zawsze lubiła obserwować go przy pracy. Szczególnie gdy ów praca obejmowała coś wychodzącego ponad prawo.
– Miałam nadzieję, że to powiesz. Zimą na bagnach jest dużo do roboty. Sporo osób gubi się w lasach i zamarza na mrozach. To idealny moment na poszukiwania składników do eliksirów – pokiwała głową, bardziej do siebie niż do niego.
– Chodźmy więc.
z/t x2
– Oh, bardzo chętnie – klasnęła w dłonie na wzmiankę o wypłacie. Może nie należało to do najmoralniejszych, ale zawsze lubiła obserwować go przy pracy. Szczególnie gdy ów praca obejmowała coś wychodzącego ponad prawo.
– Miałam nadzieję, że to powiesz. Zimą na bagnach jest dużo do roboty. Sporo osób gubi się w lasach i zamarza na mrozach. To idealny moment na poszukiwania składników do eliksirów – pokiwała głową, bardziej do siebie niż do niego.
– Chodźmy więc.
z/t x2
1 listopada, godziny przedpołudniowe
Gdyby szedł przez miasto, przez ulice Nanashi wyglądając tak jak teraz i posiadając prawdziwe ciało, nie zwróciłby prawdopodobnie na siebie większej uwagi, obserwując widoki, do których tak bardzo nie był przyzwyczajony. Przytłaczało go to, kiedy zaczynał się nad tym rozwodzić - kiedy myślał o tym, jak ogromnym kątem, strychem bo nawet nie krańcem świata była ta dzielnica. Oczywiście, że nie myślał o tym w tych kategoriach, zazwyczaj pogrążony we własnym życiu. I on, i Jiro żyli w zupełnie dwóch, różnych światach. Nie mógł się dziwić, że na początku młody Hasegawa przypominał zbitego psa, przerażonego i czasami próbującego broić, czy wkładać do kieszeni coś, co nie należało do niego. To był instynkt, który tutaj, w slumsach Fukkatsu, przejmował kontrolę nad zdrowym rozsądkiem.
Nie bywał to często, raczej goszcząc Jiro w swoim domu rodzinnym lub gdzieś w centrum, a od czasu śmierci nie był pewny czy chociaż raz zjawił się w tym miejscu. To nie było miłe przeżycie - wciąż przychodziło mu ciężko patrzeć na to wszystko, nie mówiąc już o próbie zrozumienia biedy i nędzy, która malowała się przed jego oczami. Przejście za róg, skręcenie w jedną uliczkę na obrzeżach Fukkatsu mogło przenieść w czasoprzestrzeni do miejsca, o którym nie śniło się w koszmarach. Nie był w stanie, nie pojmował tego, nawet teraz kiedy jego krew kapała barwiąc chodnik i po chwili już znikając; nawet teraz kiedy ten cholerny ból nie przestawał dudnić mu w uszach, zagłuszając myśli. Jedynie patrzył na to co mijał, ale nie docierało do niego to, że ludzie rzeczywiście żyli w taki sposób.
I wciąż wracały do niego słowa Jiro, niczym bumerang. Tam na balkonie... miał rację? Chciał nie mieć - chciał wierzyć, że przecież chłopak go nie potrzebował; nie w aż takim stanie. Był dla niego ostoją, wsparciem w każdej chwili, kiedy tylko ten go potrzebował i może to był jego błąd? Może nie powinien działać w ten sposób, może nie powinien...
Zranił go, wiedział że go zranił, a jednak... jednak nie potrafił zdobyć się na jakiekolwiek wyjaśnienia. Co miał mu wtedy powiedzieć? Jak wyjaśnić to, że był martwy od dziesięciu lat? Po prostu powiedzieć - uznałby go za wariata.
A jednak miał szansę to naprawić - chociaż czy był w stanie? Mleko już się rozlało, to wszystko już raz się rozsypało, a zraniony kundel nie odzyska tak łatwo zaufania; nie do tej samej osoby, która już raz go zraniła.
Nie miało dla niego znaczenia czy odpoczął, czy jeszcze nie po samym balu. On sam nie potrzebował odpoczynku, nie musiał martwić się zmęczeniem czy głodem. A może chciał zająć myśli czymś innym? Chciał zabić czas, chciał wiedzieć czy kiedy, czy jeśli uda mu się zawiązać kontrakt, było coś w czym mógł mu pomóc. Mając ciało, mając możliwości nie tylko spełnienia własnego celu, mógł również podjąć prawdziwe działania - coś, czego było mu brak najbardziej przez całe dziesięć lat.
Znał tę drogę, mimo że nie miał nawet pewności czy na pewno go tam znajdzie. Musiał to sprawdzić, musiał się upewnić zanim będzie w stanie zaryzykować spojrzenie mu prosto w oczy czy zjawienie się tutaj w fizycznej formie. Jeśli uda się wszystko, co planował...
Westchnął, widząc tak samo brudną klatkę schodową jak ulicę - a zaraz po tym mieszkanie, w którym nic do niczego nie pasowało. Intuicyjnie schylił się, żeby podnieść jedną z pustych butelek, jednak zapomniał, że nie miał fizycznego ciała. Dziesięć lat bez niego, a po jednej nocy znów zapomniał o swoim niebycie. Westchnął ciężko, zaraz po tym siadając na brudnej kanapie, przed którą w innym wypadku na pewno miałby opory.
- Mógłbyś się nauczyć w końcu sprzątać po sobie, zachowujesz się jakbyś dalej miał dziesięć lat - westchnął niechętnie, notując w pamięci, że może jednak powinien zadbać przede wszystkim o pomoc mu w wysprzątaniu tego wszystkiego, co tutaj się zalęgło. Chociaż stanowczo było to praca o statusie zagrożenia toksycznego, podjęcie się próby sprzątania w mieszkaniu Nanashi. Ale czy tym samym nie było życie w tym mieszkaniu?
Wbił spojrzenie w skulony na kanapie koc - który na pewno pamiętał swoje lepsze czasy i było wątpliwym, żeby miały one miejsce w tym mieszkaniu, czy chociaż w tej dzielnicy. Zresztą, zbliżała się zima, noce mogły zacząć być jeszcze chłodniejsze...
- Pewnie marzłeś w tym, o pościel będzie ci trzeba zadbać przed zimą - westchnął, rozglądając się po mieszkaniu i przysiadając na stoliku jakby zupełnie nie zmartwiony tym, że ktokolwiek mógłby go zauważyć. - Naprawdę, kiedy ty ostatni raz sprzątałeś? - westchnął znów, rozglądając się po tym obrazie brudu, i biedy, i wszystkiego co tylko mógł połączyć z Nanashi.
@Hasegawa Jirō
Czujne ślepia jednego z kotów uważnie śledziły z pobliskiego śmietnika całą trasę intruza. Gdy ten zniknął w wejściu na klatkę schodową, duszek wstał i przeciągnął się, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu, pozostawiając za sobą tylko zapach spalenizny i pojedyncze strzępki ciemnego dymu. Zmaterializował się na dachu, ukryty za lodówką turystyczną, witając yūrei bezgłośnym sykiem i pokazaniem kłów.
Jiro siedząc na skraju dachu i dopalając kolejnego już papierosa był całkiem nieświadomy wizyty nieproszonego gościa. Wpatrywał się w ludzi na ulicy poniżej, czasem nawet będąc w stanie rozpoznać konkretne osoby, ledwo co rejestrując, że poranna szarość zmieniła się już w pełnoprawny dzień. Próbował wcześniej spać, ale najwidoczniej był na to zbyt zmęczony. Nadal nie wytrzeźwiał, doprawiając się co jakiś czas kolejnym łykiem kradzionego słodkiego wina, prosto z butelki. Słuch miał przytłumiony przez hałas, który towarzyszył mu przez cały poprzedni wieczór. Mimo w pewnym momencie drgnął zaniepokojony. Marudzenie za plecami zlewało się z wszechobecnym szumem budzącej się dzielnicy, ale nie mógł zignorować kotów.
Kolejny z kocich duszków wskoczył na oparcie kanapy, strosząc się jakby był co najmniej tygrysem, a nie zwykłym dachowcem i wlepił w Kyou swoje małe, nienawistne spojrzenie. Na jego nieszczęście zawiał wiatr i dymny kłębek stracił połowę swojej objętości. Inne koty prychnęły na najmniejsze teraz kociątko, a jeden z nich zdzielił brata po łbie za ośmieszanie ich stada.
Yurei odwrócił się, wyczuwając przyszłą kłótnię wśród zwierzaków i dopiero teraz zauważył postać, której tu być nie powinno. Zdołał już ukrócić wszelkie niezapowiedziane wizyty, nawet te chwilowe i przypadkowe od parkourowców z Kyoken, więc zauważenie czyjejś sylwetki rozjuszyło go jeszcze bardziej. Podniósł się gwałtownie, a halny wiatr po wypiciu wina zniósł go na bok, prosto na murek z kominkiem wentylacyjnym.
– Kurwa – warknął do siebie, jakby rozcięta właśnie dłoń o kawałek blachy była największym problemem, a nie to, że gdyby zachwiał się w drugą stronę to najpewniej zleciałby z tego dachu tak jak wyrzucony przed chwilą niedopałek papierosa.
Nie miał zamiaru odpuścić, przyciskając do siebie butelkę z resztką wina, dbając oczywiście o to co najcenniejsze. Dwa kroki postawione w przód, niełatwe zresztą i dopiero z rozmazanego obrazu wyłoniły się rany na ciele intruza. Razaro zatrzymał się gwałtownie. Zazwyczaj nie pojawiały się tu inne duchy, wybierając raczej wyższe bloki, z których kiedyś skoczyły.
Zgrzytnął zębami, rozumiejąc już czemu Raja udawała, że innych duchów nie widzi. Co miałby teraz zrobić? Udawać, że sam zna się na egzorcyzmach? Poprosić ją o pomoc? Choć pewnie zignorowałaby i tego ducha i samego Razaro. Udawanie, że nie widzi tej poszatkowanej bidy nie wchodziło w grę, skoro od kilku długich już sekund wpatrywał się prosto w niego, mrużąc podejrzliwie ślepia i próbując wyostrzyć obraz.
Powoli docierało do niego na czyją podobiznę patrzy, ale pokręcił gwałtownie głową, by odegnać od siebie tę myśl, zanim jeszcze jego imię eksplodowało mu w głowie. Poranioną dłonią przetarł oczy, na szczęście bez dodatkowego uświnienia się, bo krew radośnie wsiąkała w rękaw bluzy. Był pijany i zmęczony, a umysł złośliwie podpowiadał mu znajome twarze. Nie widział innego wyjaśnienia. Przecież widział go poprzedniego wieczora. Był żywy.
Pociągnął kolejnego łyka z butelki, jakby to czym się struł miało go uleczyć, ale kolejne spojrzenie na postać utwierdziło go w przekonaniu, że ta tak łatwo nie zniknie. Zaniepokojone i nastroszone koty tylko potwierdzały, że ktoś tu jednak rzeczywiście był. Dalsze, rozpaczliwe tarcie oczu również nie wchodziło w grę. Zataczanie się po dachu było niebezpieczne już samo w sobie, a co dopiero z mroczkami przed oczami. Choć trudno powiedzieć czy zdawał sobie z tego sprawę.
Zaczynał czuć, że robi mu się niedobrze, a przerażenie zaciska się coraz ciaśniejszą obręczą na jego klatce piersiowej. Zmusił się żeby odwrócić w końcu wzrok od ducha. Wszystko mu podpowiadało, że powinien się stąd wynosić. Rozejrzał się zdezorientowany dookoła. Gdzie?
@Nakamura Kyou
Jiro siedząc na skraju dachu i dopalając kolejnego już papierosa był całkiem nieświadomy wizyty nieproszonego gościa. Wpatrywał się w ludzi na ulicy poniżej, czasem nawet będąc w stanie rozpoznać konkretne osoby, ledwo co rejestrując, że poranna szarość zmieniła się już w pełnoprawny dzień. Próbował wcześniej spać, ale najwidoczniej był na to zbyt zmęczony. Nadal nie wytrzeźwiał, doprawiając się co jakiś czas kolejnym łykiem kradzionego słodkiego wina, prosto z butelki. Słuch miał przytłumiony przez hałas, który towarzyszył mu przez cały poprzedni wieczór. Mimo w pewnym momencie drgnął zaniepokojony. Marudzenie za plecami zlewało się z wszechobecnym szumem budzącej się dzielnicy, ale nie mógł zignorować kotów.
Kolejny z kocich duszków wskoczył na oparcie kanapy, strosząc się jakby był co najmniej tygrysem, a nie zwykłym dachowcem i wlepił w Kyou swoje małe, nienawistne spojrzenie. Na jego nieszczęście zawiał wiatr i dymny kłębek stracił połowę swojej objętości. Inne koty prychnęły na najmniejsze teraz kociątko, a jeden z nich zdzielił brata po łbie za ośmieszanie ich stada.
Yurei odwrócił się, wyczuwając przyszłą kłótnię wśród zwierzaków i dopiero teraz zauważył postać, której tu być nie powinno. Zdołał już ukrócić wszelkie niezapowiedziane wizyty, nawet te chwilowe i przypadkowe od parkourowców z Kyoken, więc zauważenie czyjejś sylwetki rozjuszyło go jeszcze bardziej. Podniósł się gwałtownie, a halny wiatr po wypiciu wina zniósł go na bok, prosto na murek z kominkiem wentylacyjnym.
– Kurwa – warknął do siebie, jakby rozcięta właśnie dłoń o kawałek blachy była największym problemem, a nie to, że gdyby zachwiał się w drugą stronę to najpewniej zleciałby z tego dachu tak jak wyrzucony przed chwilą niedopałek papierosa.
Nie miał zamiaru odpuścić, przyciskając do siebie butelkę z resztką wina, dbając oczywiście o to co najcenniejsze. Dwa kroki postawione w przód, niełatwe zresztą i dopiero z rozmazanego obrazu wyłoniły się rany na ciele intruza. Razaro zatrzymał się gwałtownie. Zazwyczaj nie pojawiały się tu inne duchy, wybierając raczej wyższe bloki, z których kiedyś skoczyły.
Zgrzytnął zębami, rozumiejąc już czemu Raja udawała, że innych duchów nie widzi. Co miałby teraz zrobić? Udawać, że sam zna się na egzorcyzmach? Poprosić ją o pomoc? Choć pewnie zignorowałaby i tego ducha i samego Razaro. Udawanie, że nie widzi tej poszatkowanej bidy nie wchodziło w grę, skoro od kilku długich już sekund wpatrywał się prosto w niego, mrużąc podejrzliwie ślepia i próbując wyostrzyć obraz.
Powoli docierało do niego na czyją podobiznę patrzy, ale pokręcił gwałtownie głową, by odegnać od siebie tę myśl, zanim jeszcze jego imię eksplodowało mu w głowie. Poranioną dłonią przetarł oczy, na szczęście bez dodatkowego uświnienia się, bo krew radośnie wsiąkała w rękaw bluzy. Był pijany i zmęczony, a umysł złośliwie podpowiadał mu znajome twarze. Nie widział innego wyjaśnienia. Przecież widział go poprzedniego wieczora. Był żywy.
Pociągnął kolejnego łyka z butelki, jakby to czym się struł miało go uleczyć, ale kolejne spojrzenie na postać utwierdziło go w przekonaniu, że ta tak łatwo nie zniknie. Zaniepokojone i nastroszone koty tylko potwierdzały, że ktoś tu jednak rzeczywiście był. Dalsze, rozpaczliwe tarcie oczu również nie wchodziło w grę. Zataczanie się po dachu było niebezpieczne już samo w sobie, a co dopiero z mroczkami przed oczami. Choć trudno powiedzieć czy zdawał sobie z tego sprawę.
Zaczynał czuć, że robi mu się niedobrze, a przerażenie zaciska się coraz ciaśniejszą obręczą na jego klatce piersiowej. Zmusił się żeby odwrócić w końcu wzrok od ducha. Wszystko mu podpowiadało, że powinien się stąd wynosić. Rozejrzał się zdezorientowany dookoła. Gdzie?
@Nakamura Kyou
Przesunął wzrokiem za kotkami, nie bardzo się ich bojąc. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się do nich łagodnie, kucając nieco. Wyciągnął dłoń w ich stronę, obserwując jak te zajmując się własnymi kocimi kłótniami. Małe kłąbki nie były czymś, czego mógłby się w tym miejscu spodziewać - ale również nie czymś, czego nigdy wcześniej w życiu nie widział. A może nie życiu? Dziwne obrazy, tajemnicze zarysy sylwetki stworzeń i tych bardziej ludzkich istot zdawały się zlewać, każda będąc coraz bardziej tajemniczą.
- Pss pss - odezwał się, pocierając palce o siebie u dłoni, jakby chciał je zachęcić do podejścia do siebie, do zapoznania się ze swoim zapachem. Miał jakiś? Taki, który mniej przypominał smród krwi? Nie był pewny, wszystko wydawało się być tak inne i tak zwykłe...
- No już, już, nie bójcie się, nie przyszedłem wam tutaj zabierać miejsca... - dodał, obserwując jak zwierzaki są gotowe bronić kanapy? Mieszkania? A może głównego lokatora? Nie był pewny, ale zachowywał swój wieczny spokój, obserwując stworzenia. Może rzeczywiście reagowały tak na krew? Może...
Przesunął wzrok w końcu za hałasem, za przekleństwem które padło. Westchnął, widząc ten obraz nędzy i rozpaczy, widząc krew na jego rękawie, nie zdając sobie nawet sprawy w pierwszym momencie z faktu, że ten go mógł widzieć. Jego lub kotki, które wyraźnie broniły... kogoś?
- Apteczkę też będę musiał ci tutaj zorganizować w tym syfie... - westchnął sam do siebie, po chwili jakby nigdy nic podnosząc się z klęczek, przestając skupiać się na dymnych kotkach.
Rozejrzał się znów oceniająco, obserwował to co znajdywało się w mieszkaniu, mrucząc do samego siebie pod nosem, jakby robił listę. Cóż, nie miał pewności czy rzeczywiście uda mu się zawrzeć kontrakt - ale jednocześnie, jeśli nie w ten sposób, zawsze mógł znaleźć inny, aby odrobinę wesprzeć chłopaka. Nawet jeśli nie będzie znał osoby, od której ta pomoc przyszła - w końcu trudno było dać o sobie znać, zawiadomić kiedy byłem duchem. Może mógłby nawiedzić jego sny, ale z drugiej strony... dlaczego miałby to robić? Widział jego reakcję, nie chciał krzywdzić go jeszcze bardziej. Nie powinien naciskać, nie powinien mu się ujawniać. Może lepiej, żeby żył w swojej nienawiści do niego? Może to mu pomagało w jakiś sposób...
Nawet jeśli te wszystkie oskarżenia go zabolały...
- Dla was niewiele mogę przynieść, chociaż na pewno byście się ucieszyli z kocich smaczków. Może dymem z wędzonych ryb się żywicie? - dodał, spoglądając znów na koty, wciąż nastroszone na niego.
Dopiero po tym przesunął znów wzrok na Jiro, który... wpatrywał się w niego? Nie, nie mógł. Zabrał od niego wzrok, zabrał spojrzenie...
Kyou rozejrzał się na boki, obrócił za siebie jakby szukał rzeczy czy człowieka, na którego ten się zapatrzył - który zwrócił w taki sposób uwagę chłopaka. Bo przecież to nie on był...
- Widzisz mnie? - zapytał w końcu, wbijając wzrok w niego. Jeśli go widział, jeśli...
Westchnął, kręcąc głową. - Nie chciałem cię straszyć. Chciałem sprawdzić czy czegoś ci nie potrzeba... to wszystko... Przepraszam - zaczął się mieszać, nie będąc pewnym co chciał powiedzieć, a co powinien powiedzieć. Przepraszał go za co dokładnie? Za to, że nie odpisał? Że nie...
- Próbujesz udawać, że mnie nie widzisz? Czy jesteś na tyle pijany, że wpatrujesz się już w cokolwiek? - dodał, obserwując to jak chłopak zbladł, jak czuł się gorzej. - Jeszcze chlejesz? Mógłbyś sobie darować, już i tak wyglądasz jakbyś miał tutaj zgonować. Jadłeś coś na tym balu czy zgarnąłeś tylko alkohol? - mówił dalej tonem karcącego dorosłego, którego używał tak często w stosunku do Jiro. Zawsze go ganił, zawsze pouczał, ale nigdy nie potrafił brzmieć groźnie. Bardziej przypominał rozczarowanego opiekuna, który po chwili westchnie i zapomni o wybrykach podopiecznego. - Zawsze widziałeś duchy? - dodał, zaraz siadając na brudnej podłodze, krzyżując nogi. Nie usiadłby tutaj, gdyby miał ciało - ale kiedy go nie miał, ani bród ani żadne z podejrzanych przedmiotów na ziemi nie robiły mu różnicy. Nie brzydziło go to aż tak bardzo.
- Odpowiesz mi? - dodał znów. Przecież wiedział, że ten go widział. Nie było innej opcji... - Nie będę cię ganił przecież. Zawsze tak się zachowywałeś. Unikasz wzroku jak za coś ci głupio, jak nie chcesz czegoś zrobić czy gdzieś być, bo tak jest łatwiej, ale gdybyś był sam to byś nie szukał... - dodał, wahając się przez moment. Może przyczyną tego dziwnego zachowania Jiro było coś zupełnie innego? Nie dokładnie uczucia kłębiące się w nim przez lata, a te zbierające się w falach alkoholu przez kilka ostatnich godzin? - Błagam, nie puszczaj pawia na podłogę...
@Hasegawa Jirō
- Pss pss - odezwał się, pocierając palce o siebie u dłoni, jakby chciał je zachęcić do podejścia do siebie, do zapoznania się ze swoim zapachem. Miał jakiś? Taki, który mniej przypominał smród krwi? Nie był pewny, wszystko wydawało się być tak inne i tak zwykłe...
- No już, już, nie bójcie się, nie przyszedłem wam tutaj zabierać miejsca... - dodał, obserwując jak zwierzaki są gotowe bronić kanapy? Mieszkania? A może głównego lokatora? Nie był pewny, ale zachowywał swój wieczny spokój, obserwując stworzenia. Może rzeczywiście reagowały tak na krew? Może...
Przesunął wzrok w końcu za hałasem, za przekleństwem które padło. Westchnął, widząc ten obraz nędzy i rozpaczy, widząc krew na jego rękawie, nie zdając sobie nawet sprawy w pierwszym momencie z faktu, że ten go mógł widzieć. Jego lub kotki, które wyraźnie broniły... kogoś?
- Apteczkę też będę musiał ci tutaj zorganizować w tym syfie... - westchnął sam do siebie, po chwili jakby nigdy nic podnosząc się z klęczek, przestając skupiać się na dymnych kotkach.
Rozejrzał się znów oceniająco, obserwował to co znajdywało się w mieszkaniu, mrucząc do samego siebie pod nosem, jakby robił listę. Cóż, nie miał pewności czy rzeczywiście uda mu się zawrzeć kontrakt - ale jednocześnie, jeśli nie w ten sposób, zawsze mógł znaleźć inny, aby odrobinę wesprzeć chłopaka. Nawet jeśli nie będzie znał osoby, od której ta pomoc przyszła - w końcu trudno było dać o sobie znać, zawiadomić kiedy byłem duchem. Może mógłby nawiedzić jego sny, ale z drugiej strony... dlaczego miałby to robić? Widział jego reakcję, nie chciał krzywdzić go jeszcze bardziej. Nie powinien naciskać, nie powinien mu się ujawniać. Może lepiej, żeby żył w swojej nienawiści do niego? Może to mu pomagało w jakiś sposób...
Nawet jeśli te wszystkie oskarżenia go zabolały...
- Dla was niewiele mogę przynieść, chociaż na pewno byście się ucieszyli z kocich smaczków. Może dymem z wędzonych ryb się żywicie? - dodał, spoglądając znów na koty, wciąż nastroszone na niego.
Dopiero po tym przesunął znów wzrok na Jiro, który... wpatrywał się w niego? Nie, nie mógł. Zabrał od niego wzrok, zabrał spojrzenie...
Kyou rozejrzał się na boki, obrócił za siebie jakby szukał rzeczy czy człowieka, na którego ten się zapatrzył - który zwrócił w taki sposób uwagę chłopaka. Bo przecież to nie on był...
- Widzisz mnie? - zapytał w końcu, wbijając wzrok w niego. Jeśli go widział, jeśli...
Westchnął, kręcąc głową. - Nie chciałem cię straszyć. Chciałem sprawdzić czy czegoś ci nie potrzeba... to wszystko... Przepraszam - zaczął się mieszać, nie będąc pewnym co chciał powiedzieć, a co powinien powiedzieć. Przepraszał go za co dokładnie? Za to, że nie odpisał? Że nie...
- Próbujesz udawać, że mnie nie widzisz? Czy jesteś na tyle pijany, że wpatrujesz się już w cokolwiek? - dodał, obserwując to jak chłopak zbladł, jak czuł się gorzej. - Jeszcze chlejesz? Mógłbyś sobie darować, już i tak wyglądasz jakbyś miał tutaj zgonować. Jadłeś coś na tym balu czy zgarnąłeś tylko alkohol? - mówił dalej tonem karcącego dorosłego, którego używał tak często w stosunku do Jiro. Zawsze go ganił, zawsze pouczał, ale nigdy nie potrafił brzmieć groźnie. Bardziej przypominał rozczarowanego opiekuna, który po chwili westchnie i zapomni o wybrykach podopiecznego. - Zawsze widziałeś duchy? - dodał, zaraz siadając na brudnej podłodze, krzyżując nogi. Nie usiadłby tutaj, gdyby miał ciało - ale kiedy go nie miał, ani bród ani żadne z podejrzanych przedmiotów na ziemi nie robiły mu różnicy. Nie brzydziło go to aż tak bardzo.
- Odpowiesz mi? - dodał znów. Przecież wiedział, że ten go widział. Nie było innej opcji... - Nie będę cię ganił przecież. Zawsze tak się zachowywałeś. Unikasz wzroku jak za coś ci głupio, jak nie chcesz czegoś zrobić czy gdzieś być, bo tak jest łatwiej, ale gdybyś był sam to byś nie szukał... - dodał, wahając się przez moment. Może przyczyną tego dziwnego zachowania Jiro było coś zupełnie innego? Nie dokładnie uczucia kłębiące się w nim przez lata, a te zbierające się w falach alkoholu przez kilka ostatnich godzin? - Błagam, nie puszczaj pawia na podłogę...
@Hasegawa Jirō
Nos najodważniejszego z kocich kłębków dzieliły już tylko milimetry od wyciągniętej w kierunku stworzonka ręki. Reszta w napięciu wpatrywała się to w Kyou, to w siebie nawzajem, nadal strosząc dymne futra. Cała piątka podskoczyła gwałtownie na dźwięk tłuczonego szkła i rozbiegła się w poszukiwaniu kryjówek.
Butelka z resztką wina wyślizgnęła się z rąk Razaro i spadła na ziemię, rozrzucając ostre odłamki na boki, gdy Jiro próbował ponownie przetrzeć oczy, chcąc pozbyć się sprzed nich ducha. Nie wyglądało jednak na to, by straty pożałował albo chociażby ją zauważył. Wypity alkohol skutecznie przytępiał zmysły. Może nawet aż za bardzo, bo gdy po kolejnej nieudanej próbie yurei nie zniknął, Jiro postanowił do niego podejść. Szkło chrupnęło ostrzegawczo pod jego butami.
Wyciągnięcie ręki, nadal niepewne, w stronę halucynacji i próba dotknięcia ducha gdzieś na wysokości ramienia nie miała najmniejszego sensu. Wiedziałby to, gdyby był trzeźwy. Mimo to wierzył, a może po prostu chciał wierzyć, że napotka jakikolwiek opór. Jego ślepia nadal błądziły po ranach na twarzy yurei, przesuwając się od jednej do drugiej. Nie liczył ich, wolał nie.
Usta drgnęły, jakby chciał się w końcu odezwać, ale zrezygnował w ostatniej chwili. Zacisnął zęby tak mocno, że aż go to zabolało. Cała paplanina ducha była zbyt realna, zbyt prawdziwa, zbyt pasująca do Kyou jak na jego własny wymysł. Nawet jeżeli podobne rzeczy słyszał już nie raz, nie dwa.
Dopiero ponowne pytanie, choć może bardziej to, co nastąpiło po nim, zmusiło go do odezwania się. Uderzenie w czuły punkt, wyciągania z jego zachowania tak bezbłędnych wniosków, znanie go niemal na wylot.
– Zamknij się w końcu – warknął, choć daleko temu było do typowej agresji.
Z trudem przełknął nagromadzoną w pysku ślinę, naprawdę siląc się na to, by nie zwymiotować. Alkohol, zmęczenie i poszatkowane zwłoki nie były dobrym połączeniem. Zwłaszcza przed śniadaniem.
– Nie chciałeś mnie straszyć? Ty zdajesz sobie sprawę z tego jak wyglądasz..? Czy ty kurwa zdajesz sobie sprawę, że nie mieszkam tu sam? Że ktoś cię mógł widzieć?
Nie patrzył mu w oczy, zupełnie jakby liczyło się tylko jedno. Rany przyciągały jego wzrok jak magnes. Myśl, że Kyou mógłby samym swoim widokiem dać Toshiko kolejną traumę, sprawiła, że po kręgosłupie przeszedł mu zimny dreszcz.
Jeszcze raz wciągnął dłoń w stronę ducha, tym razem w stronę siniaków, które swoim uściskiem powinien sprawić mu na balu. Kilka może kilkanaście godzin temu, już stracił poczucie czasu. Przecież wtedy mógł go dotknąć. Ciągle próbował znaleźć jakiekolwiek wyjaśnienie, nie dopuszczając do siebie myśli, że Kyou po prostu...
– Gówno prawda, nie po to tu jesteś – syknął, ani trochę nie wierząc w jakiekolwiek dobre intencje – To jakaś kara? Mścisz się za bal? Jeżeli tak to uwierz, że znam sposoby żeby pozbyć się takich Kacperków jak ty.
Ręce już go świerzbiły żeby mu przypieprzyć, żeby nim szarpnąć, zrobić cokolwiek, by podkreślić, że niezależnie od sytuacji i własnego stanu, w którym ledwo trzymał się na nogach, to właśnie on był silniejszy. Przełknął ślinę, nieco nerwowo. Ktoś go dorwał po balu? Może na samej imprezie. Oby to Jiro nie był ostatnią osobą z którą widziano go żywego.
Zbladł jeszcze bardziej, wbijając paznokcie w ranę na własnej dłoni, by przywołać się do rzeczywistości. Żaden kierunek, w którym starały się iść jego myśli, zdawał się nie mieć sensu.
@Nakamura Kyou
Butelka z resztką wina wyślizgnęła się z rąk Razaro i spadła na ziemię, rozrzucając ostre odłamki na boki, gdy Jiro próbował ponownie przetrzeć oczy, chcąc pozbyć się sprzed nich ducha. Nie wyglądało jednak na to, by straty pożałował albo chociażby ją zauważył. Wypity alkohol skutecznie przytępiał zmysły. Może nawet aż za bardzo, bo gdy po kolejnej nieudanej próbie yurei nie zniknął, Jiro postanowił do niego podejść. Szkło chrupnęło ostrzegawczo pod jego butami.
Wyciągnięcie ręki, nadal niepewne, w stronę halucynacji i próba dotknięcia ducha gdzieś na wysokości ramienia nie miała najmniejszego sensu. Wiedziałby to, gdyby był trzeźwy. Mimo to wierzył, a może po prostu chciał wierzyć, że napotka jakikolwiek opór. Jego ślepia nadal błądziły po ranach na twarzy yurei, przesuwając się od jednej do drugiej. Nie liczył ich, wolał nie.
Usta drgnęły, jakby chciał się w końcu odezwać, ale zrezygnował w ostatniej chwili. Zacisnął zęby tak mocno, że aż go to zabolało. Cała paplanina ducha była zbyt realna, zbyt prawdziwa, zbyt pasująca do Kyou jak na jego własny wymysł. Nawet jeżeli podobne rzeczy słyszał już nie raz, nie dwa.
Dopiero ponowne pytanie, choć może bardziej to, co nastąpiło po nim, zmusiło go do odezwania się. Uderzenie w czuły punkt, wyciągania z jego zachowania tak bezbłędnych wniosków, znanie go niemal na wylot.
– Zamknij się w końcu – warknął, choć daleko temu było do typowej agresji.
Z trudem przełknął nagromadzoną w pysku ślinę, naprawdę siląc się na to, by nie zwymiotować. Alkohol, zmęczenie i poszatkowane zwłoki nie były dobrym połączeniem. Zwłaszcza przed śniadaniem.
– Nie chciałeś mnie straszyć? Ty zdajesz sobie sprawę z tego jak wyglądasz..? Czy ty kurwa zdajesz sobie sprawę, że nie mieszkam tu sam? Że ktoś cię mógł widzieć?
Nie patrzył mu w oczy, zupełnie jakby liczyło się tylko jedno. Rany przyciągały jego wzrok jak magnes. Myśl, że Kyou mógłby samym swoim widokiem dać Toshiko kolejną traumę, sprawiła, że po kręgosłupie przeszedł mu zimny dreszcz.
Jeszcze raz wciągnął dłoń w stronę ducha, tym razem w stronę siniaków, które swoim uściskiem powinien sprawić mu na balu. Kilka może kilkanaście godzin temu, już stracił poczucie czasu. Przecież wtedy mógł go dotknąć. Ciągle próbował znaleźć jakiekolwiek wyjaśnienie, nie dopuszczając do siebie myśli, że Kyou po prostu...
– Gówno prawda, nie po to tu jesteś – syknął, ani trochę nie wierząc w jakiekolwiek dobre intencje – To jakaś kara? Mścisz się za bal? Jeżeli tak to uwierz, że znam sposoby żeby pozbyć się takich Kacperków jak ty.
Ręce już go świerzbiły żeby mu przypieprzyć, żeby nim szarpnąć, zrobić cokolwiek, by podkreślić, że niezależnie od sytuacji i własnego stanu, w którym ledwo trzymał się na nogach, to właśnie on był silniejszy. Przełknął ślinę, nieco nerwowo. Ktoś go dorwał po balu? Może na samej imprezie. Oby to Jiro nie był ostatnią osobą z którą widziano go żywego.
Zbladł jeszcze bardziej, wbijając paznokcie w ranę na własnej dłoni, by przywołać się do rzeczywistości. Żaden kierunek, w którym starały się iść jego myśli, zdawał się nie mieć sensu.
@Nakamura Kyou
Był dla niego jak zbity szczeniak. Tam wtedy na balkonie, te kilka godzin wcześniej - ale również i teraz. Zbity i zagubiony, zostawiony... I im dłużej widział go w takim stanie tym bardziej dopadało go poczucie winy. Powinien wcześniej zadziałać... jakkolwiek. Jak? W jaki sposób...
Westchnął słysząc jego naskok. Na widok? Niewiele osób go widziało przecież... Ale może nie wiedział? Może nie widział zbyt wiele duchów, albo był zagubiony w tym, co dostrzegał?
Bo widział go. Widział wcześniej już duchy? A może dopiero teraz? Zmartwiło go to, jak dużo musiał dostrzegać? On sam przecież był już niewzruszony na te wszystkie widoki, będąc wystawionym na nie dziesięć lat - ale co z Jiro?
- Żywi rzadko widzą zmarłych - powiedział znów, jakby go informował; jakby go uczył czegoś tak jak zawsze to robił. Mógł to rzucić z ironią, wyśmiać go - ale jednak nie robił tak. Zawsze łagodnie z ilościami cierpliwości, której musiał od kogoś nakraść, bo nie było to możliwe żeby jeden człowieka schował aż takie jej ilości. Może uznawał, że zawsze miał czas? Że on znajdzie na wszystko czas? A może wiedział, że jego spokój udzielał się innym?
Chociaż czy w tym momencie nie był wyłącznie denerwujący?
- Wyglądam tak od dziesięciu lat, zdaję sobie całkiem sprawę z tego... Ale niektórzy wyglądają też gorzej ode mnie - dodał już ciszej, próbując nieco to obrócić w śmiech i sprostować. Może chciał spróbować wywołać... śmiech? Chociaż uśmiech. Rozluźnić atmosferę? Nigdy nie był dobry w żartach, ale jeszcze trudniej było mu w tym momencie uzasadnić to, dlaczego teraz Jiro nie mógł go dotknąć, w przeciwieństwie do sytuacji na balu przebierańców.
Nie odsunął się, wiedział że ręka chłopaka po prostu przeleci. Po prostu...
Westchnął, kręcąc delikatnie głową na jego słowa. Nie ruszył się, kiedy ten znów próbował go dotknąć. To nie miało znaczenia. Jego dłoń znów przeleciała. Oczywiście, mógł się tego spodziewać.
Chociaż cały czas siedziało mu w głowie pytanie, skąd go widział? Co się dokładnie działo przez te dziesięć lat... Coś musiało, prawda? Stał się medium, a może cały czas nim był? Może...
- Masz tutaj czystą wodę? - zapytał, wbijając spojrzenie w jego dłoń, kiedy ten zacisnął na niej palce. Zupełnie zignorował jego słowa, a może raczek groźby, o tym że się go pozbędzie. Nie zrobiłby tego... był prawie pewny. Był jak zbity szczeniak. Oczywiście, że go potrzebował obok - a sam Nakamura był naiwny, wierząc że było inaczej. W końcu Jiro nigdy się do tego nie przyznawał, jednocześnie zawsze wracając w to samo miejsce do niego, czy to do domu, czy pisząc i dzwoniąc. Oczywiście, że potrzebował tego jedynego punktu, który był stabilny, kiedy wszystko inne w Nanashi się rozsypywało. Potrzebował jakiejkolwiek nadziei na to, że jutro będzie dobrze.
Widział, że rana na jego dłoni nie była aż tak duża, ale widząc co robił - i znając stan w Nanashi... - Przemyj ją czystą wodę, proszę cię. Jiro... nie rób tak. Nie masz najpewniej opatrunków, prawda? Chusteczki, albo kawałek materiału byłby dobry... ale tylko jakiś czysty - powiedział, podnosząc się i ruszając do okrążenia mieszkania, jakby zupełnie zapominając że z jego ruchami po ziemi rozlewa się krew - z jego ran wypływa jej więcej, wsiąka w podłogę, zaraz znikając jak fantom. Może się już za bardzo przyzwyczaił do tego? A może na moment bardziej skupił na to, żeby ponownie zaopiekować Jiro, tak jak zawsze to robił. Chociaż nie był w stanie mu założyć opatrunku na ranę czy przemyć jej wodą. Nie mógł, musiał go poinstruować.
Na opatrunek cokolwiek powinno być dobrego - cokolwiek czystego... Nawet gdyby wylał alkohol na dłoń dla odkażenia, byłoby to lepsze niż brudna woda. Nie ufał kanalizacji w Nanashi - ani nie mógł wiedzieć czy Jiro w ogóle miał tutaj podpięcie do wody. - Ostrożnie, rozbiłeś szkło na podłodze, nie zapominaj... wystarczy, że dłoń zraniłeś, nie potrzebujemy więcej wypadków, prawda? - upomniał go na zapas jak małe dziecko, nie musząc nawet na niego spoglądać. Jakby wiedział, że ten może się przewrócić czy rozciąć nieuważnie na tym, co rozbił.
Po chwili zatrzymał się przy jednym ze stolików. Ciemna koszulka, która wydawała się być całkiem czysta. Wskazał na nią.
- Później powiem ci jak sprać krew, będzie łatwiej... Jiro, kiedykolwiek się na tobie mściłem? - zapytał w końcu, nie pozostawiając go dłużej bez odpowiedzi. Stał jednak z wyciągniętą dłonią w stronę koszulki. - Jeśli nie chcesz mnie widzieć, pójdę. Nie zakładałem, że w ogóle będziesz w stanie mnie widzieć... - westchnął znów, kręcąc głową, zaraz znów wbijając wzrok w dłonie chłopaka.
@Hasegawa Jirō
Westchnął słysząc jego naskok. Na widok? Niewiele osób go widziało przecież... Ale może nie wiedział? Może nie widział zbyt wiele duchów, albo był zagubiony w tym, co dostrzegał?
Bo widział go. Widział wcześniej już duchy? A może dopiero teraz? Zmartwiło go to, jak dużo musiał dostrzegać? On sam przecież był już niewzruszony na te wszystkie widoki, będąc wystawionym na nie dziesięć lat - ale co z Jiro?
- Żywi rzadko widzą zmarłych - powiedział znów, jakby go informował; jakby go uczył czegoś tak jak zawsze to robił. Mógł to rzucić z ironią, wyśmiać go - ale jednak nie robił tak. Zawsze łagodnie z ilościami cierpliwości, której musiał od kogoś nakraść, bo nie było to możliwe żeby jeden człowieka schował aż takie jej ilości. Może uznawał, że zawsze miał czas? Że on znajdzie na wszystko czas? A może wiedział, że jego spokój udzielał się innym?
Chociaż czy w tym momencie nie był wyłącznie denerwujący?
- Wyglądam tak od dziesięciu lat, zdaję sobie całkiem sprawę z tego... Ale niektórzy wyglądają też gorzej ode mnie - dodał już ciszej, próbując nieco to obrócić w śmiech i sprostować. Może chciał spróbować wywołać... śmiech? Chociaż uśmiech. Rozluźnić atmosferę? Nigdy nie był dobry w żartach, ale jeszcze trudniej było mu w tym momencie uzasadnić to, dlaczego teraz Jiro nie mógł go dotknąć, w przeciwieństwie do sytuacji na balu przebierańców.
Nie odsunął się, wiedział że ręka chłopaka po prostu przeleci. Po prostu...
Westchnął, kręcąc delikatnie głową na jego słowa. Nie ruszył się, kiedy ten znów próbował go dotknąć. To nie miało znaczenia. Jego dłoń znów przeleciała. Oczywiście, mógł się tego spodziewać.
Chociaż cały czas siedziało mu w głowie pytanie, skąd go widział? Co się dokładnie działo przez te dziesięć lat... Coś musiało, prawda? Stał się medium, a może cały czas nim był? Może...
- Masz tutaj czystą wodę? - zapytał, wbijając spojrzenie w jego dłoń, kiedy ten zacisnął na niej palce. Zupełnie zignorował jego słowa, a może raczek groźby, o tym że się go pozbędzie. Nie zrobiłby tego... był prawie pewny. Był jak zbity szczeniak. Oczywiście, że go potrzebował obok - a sam Nakamura był naiwny, wierząc że było inaczej. W końcu Jiro nigdy się do tego nie przyznawał, jednocześnie zawsze wracając w to samo miejsce do niego, czy to do domu, czy pisząc i dzwoniąc. Oczywiście, że potrzebował tego jedynego punktu, który był stabilny, kiedy wszystko inne w Nanashi się rozsypywało. Potrzebował jakiejkolwiek nadziei na to, że jutro będzie dobrze.
Widział, że rana na jego dłoni nie była aż tak duża, ale widząc co robił - i znając stan w Nanashi... - Przemyj ją czystą wodę, proszę cię. Jiro... nie rób tak. Nie masz najpewniej opatrunków, prawda? Chusteczki, albo kawałek materiału byłby dobry... ale tylko jakiś czysty - powiedział, podnosząc się i ruszając do okrążenia mieszkania, jakby zupełnie zapominając że z jego ruchami po ziemi rozlewa się krew - z jego ran wypływa jej więcej, wsiąka w podłogę, zaraz znikając jak fantom. Może się już za bardzo przyzwyczaił do tego? A może na moment bardziej skupił na to, żeby ponownie zaopiekować Jiro, tak jak zawsze to robił. Chociaż nie był w stanie mu założyć opatrunku na ranę czy przemyć jej wodą. Nie mógł, musiał go poinstruować.
Na opatrunek cokolwiek powinno być dobrego - cokolwiek czystego... Nawet gdyby wylał alkohol na dłoń dla odkażenia, byłoby to lepsze niż brudna woda. Nie ufał kanalizacji w Nanashi - ani nie mógł wiedzieć czy Jiro w ogóle miał tutaj podpięcie do wody. - Ostrożnie, rozbiłeś szkło na podłodze, nie zapominaj... wystarczy, że dłoń zraniłeś, nie potrzebujemy więcej wypadków, prawda? - upomniał go na zapas jak małe dziecko, nie musząc nawet na niego spoglądać. Jakby wiedział, że ten może się przewrócić czy rozciąć nieuważnie na tym, co rozbił.
Po chwili zatrzymał się przy jednym ze stolików. Ciemna koszulka, która wydawała się być całkiem czysta. Wskazał na nią.
- Później powiem ci jak sprać krew, będzie łatwiej... Jiro, kiedykolwiek się na tobie mściłem? - zapytał w końcu, nie pozostawiając go dłużej bez odpowiedzi. Stał jednak z wyciągniętą dłonią w stronę koszulki. - Jeśli nie chcesz mnie widzieć, pójdę. Nie zakładałem, że w ogóle będziesz w stanie mnie widzieć... - westchnął znów, kręcąc głową, zaraz znów wbijając wzrok w dłonie chłopaka.
@Hasegawa Jirō
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
maj 2038 roku