Skromna, lecz zadbana "budka" z kurczakiem, to tak naprawdę stary budynek, wciśnięty na parterze punktu mieszkalnego gdzieś w okolicach centrum Fukkatsu. Pozornie dobre umiejscowienie i pyszne kurczaki od wielu, wielu lat zapewniały klientów drobnemu biznesowi założonemu przez rodzinę Sawa w niepamiętnych już czasach. Z pokolenia na pokolenie trafiał on w ręce coraz to innych potomków, aż nie został przekazany Furuko, za sprawą dobrych kontaktów z ostatnim właścicielem, starszym panem Kōji. Los chciał, że staruszkowi nie poszczęściło się w życiu rodzinnym i chcąc nie chcąc, nie miał komu przepisać biznesu, a że Furu sumiennie pracowała i zaskarbiła sobie jego zaufanie i przychylność, stała się niejako częścią rodzinnego dziedzictwa Sawa. Po tej długoletniej tradycji przekazywania sobie rodzinnego biznesu pozostały wszelakie pamiątki pod postacią licznych, starych zdjęć, certyfikatów czy ręcznie malowanych obrazów zapełniających ściany przybytku. W małym, ciasnym kantorku na tyłach budynku, który w ostatnich latach życia pana Kōji służył mu za mini mieszkanko, znajduje się wiele rodzinnych pamiątek, z czego najważniejsza - nieco podrapana, pozłacana figurka smoka - stoi na najwyższej półce i stała się małym oczkiem w głowie Furu. Poza nimi, na framudze przy wejściu widać tradycyjne zdobienia i wyryte w drewnie długie, wijące się cielska smoków, od których - zresztą - wzięła się nazwa tejże restauracji.
Oprócz wiekowości, drewnianych wstawek czy subtelnych dodatków, charakteryzuje się swoją niewielkością. W wejściu czekają na klienta trzy regulowane, obrotowe krzesła, drobny blacik przyozdobiony figurką wijącego się smoka umiejscowioną tuż przy kasie i tabliczką z małym menu, widok na równie małą i ciasną kuchnie, w której pomiędzy starymi garnkami i patelniami przewijają się śnieżnobiałe, nowoczesne sprzęty. Kuchenne ściany zdominowały liczne szafki przepełnione przyprawami, opakowaniami i innymi pierdołami, które służą bardziej Furu niż klientom. Za małą kuchnią, drobny korytarzyk prowadzi do malutkiej chłodni, gdzie znajdują się potrzebne składniki. Zaraz obok mieści się już wcześniej wspomniany pokój, który teraz został przekształcony na szatnie i pomieszczenie przerw dwójki innych pracowników, którzy mogą tam przycupnąć i zjeść. Przez fakt napchania wszystkiego, jest tam ciasno i raczej mało wygodnie, by pracować w grupie. Jedynie inna podłoga "dzieli" ową kuchnie od miejsca, w którym przyjmuje się zamówienia. We wspomnianym pokoju dla pracowników, znajduje się również tylne wyjście na zaplecze i śmietniki, gdzie Furu postawiła mały śmietniczek, wyglądem przypominający tygrysią głowę, a na jego czole nakleiła "można palić, ale nie śmiecić :)".
Na wyciągnięcie ręki gościa jest również nieco przybrudzona, malutka lodówka z wszelakimi napojami (również tymi procentowymi), a na jej szybie widnieje czerwony napis "DZIECIOM I PIJAKOM ALKOHOLU NIE SPRZEDAJE, MIŁEGO DNIA!" z rysunkiem małego, uśmiechniętego czarnego kotka tuż w rogu. Przed wejściem stoi prostokątna informacja z menu, drugi śmietniczek-tygrysek, a po prawej od smoczej budki rośnie stare, grube drzewo, przy którym Furu często stawia swój rower, którym przyjeżdża do pracy. Kawałek przed budynkiem znajduje się ławeczka i rozkładany, drewniany stoliczek przy którym zbiera się starsza część mieszkańców okolicy, gdzie często gra we wszelakie, stare planszówki. To z opowieści okolicznej starszyzny można się dowiedzieć chociażby tego, że ojciec zmarłego Sawy, kiedyś pomalował budynek na żółto, bo jego żona kochała ten kolor albo że jego dziadek zadławił się żabim udkiem i zmarł w fotelu, który został wrzucony do jakiejś rzeki i... cóż, wiele dziadkowych opowieści!
Mimo pokusy Shin nie odwrócił oczu od drogi - zwłaszcza, że wyhaczył już znajomy szyld, a wraz z chłodnymi podmuchami wiatru docierały do niego też lokalne zapachy. Wstęgi woni zadziałały jak sznur; wślizgiwały się przez nos i usta, przedzierały przez organizm i zaciskały na skurczonym żołądku, przypominając mu nagle o tym, że rzeczywiście był głodny.
Kiedy więc dopadł do budki, w pierwszym odruchu przełknął ślinę.
Jego okryta rękawiczką dłoń zaraz potem trafiła na blat - tuż po prawej stronie Kamiko - jakby próbował odgrodzić dziewczynę od świata zewnętrznego. Nawet siedząc na podwyższonym taborecie była od niego niższa i starczyło tyle, by stanął za jej plecami, by przysłonić sylwetką szczupłe ciało uczennicy.
- Na kurczaka - wychrypiał wreszcie, po zdecydowanie zbyt długiej chwili. - Oczywiście.
Natarczywe spojrzenie przesuwało się przez twarz ciemnowłosej jak terenowa sonda, jednak ostatecznie przestał naginać zasady przyzwoitości, w zamian omiatając podejrzliwym wzrokiem otoczenie - i samo wnętrze niewielkiej restauracyjki. Bywał tu rzadko, choć Kokuryū miało swój niepowtarzalny urok, podrasowany dobrze przyprawionymi zakąskami i przyjazną obsługą.
Obsługą, która przypatrywała się im wyczekująco, ale cierpliwie - i kiedy Warui zarejestrował ten fakt, zacisnął lekko usta, przysiadając sztywno na hokerze obok Kamiko. Zamówił standardowy zestaw - smażonego kurczaka w słodko-kwaśnym sosie, a potem poczekał, aż Seiwa podejmie własną decyzję.
Zdążył w tym czasie stworzyć setki scenariuszy zagrożeń, które mogły spotkać dziewczynę jej pokroju, więc kiedy obsługujący ich mężczyzna odwrócił się do patelni i garnków, Warui nie powstrzymał się przed zgryźliwym pytaniem:
- Nie za późno na takie wieczorne przechadzki? W domu nie brak ci jedzenia.
- Dla mnie kurczak w cieście z frytkami i surówką. - Jak już miała zamawiać, to pełnowartościowy posiłek. -O i zieloną herbatę poproszę. - Nie słodzoną oczywiście. O dip do kurczaka nie prosiła, bo ten był w zestawie. Jeszcze rok... Jeszcze tylko jeden rok i będzie mogła się powoływać na zniżkę studencką.
Przewijając zdjęcia w telefonie w końcu trafiła na opis Yamamby, co wywołało u niej krótki ale wyraźnie zniesmaczony wyraz twarzy. Uraz do tego gatunku Yokai będzie raczej miała przez długi czas, a na żaden wyjazd poza miasto nie pojedzie bez jakichkolwiek narzędzi do pozbycia się demona. Od umiejętności egzorcyzmów zaczynając, a na Shikigami kończąc. Z tymi drugimi miała taki problem, że te silniejsze od ziemniaków niezbyt będą chciały poddać się woli człowieka po dobroci. A to oznaczało jedno. Albo pertraktacje albo walka. Odłożyła telefon na blat uprzednio przewijając stronę na innego demona i popatrzyła się na Shina. - Nie przesadzaj, nie jest aż tak późno... - W końcu o późniejszych godzinach odwiedzam Nanashi. - Jedzenie jest zawsze, ale trzeba wspierać lokalne działalności. Poza tym domowy kurczak nie ma podejścia do tego którego serwują tutaj. - Ba, nawet KFC może się schować i ustąpić miejsca Kokuryu.
A jeśli chodziło o jej bezpieczeństwo, to była przygotowana. Już nawet nie mowa o gazie pieprzowym i paralizatorze. Oparty o jej krzesło i przywiązany, leżał jej czarny pokrowiec na kij bejsbolowy. Nieco rozsunięty, by mogła szybko skurczybyka wyciągnąć. Dziadek wiedział co robił prezentując jej taki prezent. Dbała o niego, nawet jeśli niedługo miał skończyć sto lat. -Jak tam w pracy? Macie sporo na głowie?
@Warui Shin'ya
— Nie, jakoś nigdy. Ale dobrze, korzystaj i nie biegaj po śmierdzących halach z rybami. Chociaż ja tam czasami lubiłem sobie pobiegać — odpowiedział, puszczając mu oczko, zostawiając go w cichym niedopowiedzeniu. Zdarzało się, że mając te dwadzieścia parę lat trochę psocił. W końcu pochodził z Nanashi, trudno aby nie miał jakiegoś charakteru. Aż taki snobem to jeszcze nie był. Raczej...
— Wiesz, biegając z Tobą po budynkach nie powiedziałbyś, że jestem po studiach inżynierskich — zauważył, informując go o tym, że nie lubił oceniać książki po okładce. Ludzie różne rzeczy lubią. Ktoś, kto bawi się w komputerach i czerpie z życia wszystko, czasami również może chcieć pójść na wystawę. W tym rozmyśleniu w końcu wypił i swoją puszkę z piwem. Wyraźnie rozweselony poprosił o kolejną puszkę, dziś pozwalając sobie wypić trochę więcej.
— A tam, nawet w takim miejscu trzeba robić biznesy. Inaczej rozjebaliby tą dzielnicę w drobny mak. Dlatego niech kręci się tam cokolwiek, bo jednak... jednak szkoda byłoby, gdyby ta zapchlona dzielnica całkowicie podupadła — stwierdził, może z lekkim sentymentem w głosie. To właśnie stamtąd Ivar ma najwięcej najgorszy, jak i najlepszych wspomnień, przez co to miejsce stało się jego domem. Od którego chce uciec i wrócić jednocześnie.
— Mówisz? To musimy wymienić się social media, abym mógł odezwać się w przypływie weny. Wiesz, nie chcę stracić takiej szansy — zaśmiał się, choć wraz z tym śmiechem wyciągnął smartphone, by rzeczywiście móc wymienić się z nim jakimkolwiek kontaktem. W podróży nauczył się, by zbierać kontakty wszelakiej maści - zapewne właśnie dlatego miał tak dużo obserwujących czy znajomych na portalach społecznościowych.
Czas mijał mu zawrotnie, nie wiedząc kiedy wypił zdecydowanie za dużo jak na jego możliwości. Tym samym pokazał się nieznajomemu od najlepszej strony, waląc jakieś głupie żarty, śmiejąc się, dokuczając czy potykając się czasami o własne nogi kiedy chciał wstać, by pójść za potrzebą. Bardzo przyjemnie zapamięta dzisiejszy spędzony czas z nim, z nadzieją, że uda im się spotkać w niedalekiej przyszłości. Chociażby z uwagi na to, że nadszedł najwyższy czas zebrać swoją zapitą mordę prosto do mieszkania, które wynajął.
— Ta, ta, jest spoko — machnął ręką, podnosząc się z miejsca siedzenia, stając na równe nogi — Niedaleko, tak — odpowiedział, przecierając oczy palcami, by przez aplikację móc umówić sobie ubera. Gówno widział na oczy, a gdy stał, delikatnie chwiał się, zdecydowanie zbyt za bardzo otumaniony procentami.
— Heeeej! Sokoły... — zaśmiał się do siebie, wciskając telefon z powrotem do kieszeni, przymulonym spojrzeniem spoglądając na Kai — Pięć minut i mnie nie ma. Będzie poof. Ty też zrobisz poof? — kolejnym, krótkim śmiechem ugościł chłopaka, gadając jakieś głupoty do czasu aż rzeczywiście Uber nie przyjechał.
— O, to móój! Zadzieram kiecę i lecę — odpowiedział, salutując mu na drogę i niezbyt trzeźwym umysłem wsiadł na tył samochodu i po krótkiej chwili odjechał.
@Asami Kai
z/t
- Pan Masashi ma pewnie inne zdanie - skwitował wreszcie, opierając łokieć o blat stołu. Policzek położył na wyciągniętej ręce, wzrok koncentrując od razu na twarzy dziewczyny; próbował doszukać się cech wspólnych, jakie mogli dzielić z dziedzicem klanu, ale prawdę mówiąc, nie było ich zbyt wiele. Może rysy się zgadzały, może odrobinę sposób, w jaki zostali wychowani. Poza tym stanowili swoje skrajne przeciwieństwa, ale obydwoje nastręczali takiej samej ilości kłopotów.
Czy więc miał sporo na głowie?
- Dzięki tobie jeszcze więcej. - Jakby na potwierdzenie tych słów westchnął, próbując doprowadzić się do porządku. Nie była niczemu winna, a jego irytacja stanowiła broń obosieczną. Wkurzył się na nią, bo szlajała się po przypadkowych lokalach po zapadnięciu zmroku, ale jednocześnie nie mógł się jej dziwić. Sam, gdyby zamknięto go w klatce wiecznych obowiązków i norm, pragnąłby zaczerpnąć świeżego powietrza przy każdej sposobności. Tym sposobem zdał sobie sprawę, że w równym stopniu zaczyna czuć złość na siebie - bo zachowywał się, jakby nie znał pojęcia obroży zadziergniętej zbyt ciasno na gardle. Jakby osobiście nie wymykał się z mieszkania i nie naginał praw. Kiedy stał się takim hipokrytą? Nie sądził, by udało mu się odpowiednio zreflektować, ale i tak spróbował.
- Poza tym raczej bez zmian - użył mniej pretensjonalnego tonu. - Co czytałaś, zanim ci przerwałem?
Postukał palcem w drewno blatu; tuż obok jej telefonu. Domyślał się, że - jak zwykle - wertowała strony, by przyswoić sobie nową wiedzę. Nie orientował się jednak na tyle w jej życiu, aby mieć świadomość, co próbowała przestudiować. Nie mieściło się to też szczególnie w granicach jego zainteresowań, ale jak raz postanowił nie wyjść na kompletnego dupka.
Zamówiony napar oczywiście otrzymała jako pierwszy, a kurczaczek na którego oczekiwała dopiero się robił. Na szczęście zapach z budki z powodzeniem wylatywał i uderzał jej nozdrza. A to tylko pobudzało jej kubki smakowe oraz narastający głód. Ślina prawie jej ciekła na samą myśl obiecującego jedzonka. Może kiedy pójdzie na studia powinna się tu zatrudnić żeby nauczyć się przepisów? Zdecydowanie by jej się opłaciło. -Jeśli oczy nie widzą, to serce nie boli. - No chyba że dziadek postanowi wysłać za nią jakiegoś yokai albo yurei, które będą ją śledzić, a ona sama będzie musiała udawać cały czas że ich nie widzi. Nie żeby do tego przywyknęła. Do ignorowania tego co niematerialne żeby nie jej nie męczyło, albo nie chciało zawiązywać kontraktów. W sumie jak tak pomyśli, to dopiero co czytała o yokai który nieustannie za kimś podąża, dopóki ta osoba nie nie powie do niego bezpośredniej frazy prosząc go by odszedł i poszedł przodem. Nazywał się chyba Betobeto-san, o ile dobrze pamiętała. Ten konkretny byłby dla niej wyjątkowo upierdliwy żeby się go pozbyć, bo nawet jeśli by go przegnała to ten wygadałby się dziadkowi. Wtedy ona musiałaby się tłumaczyć i skończyłoby się tym że obstawa lazłaby za nią dosłownie wszędzie. Prawie ostatnia rzecz której jej do szczęścia potrzeba. -Szczerze to nic ciekawego. Troszkę klanowych zapisków które "Minamoto powinna znać" i rzeczy do szkoły. Zbliżają się egzaminy, więc jest jest masa rzeczy do powtórzenia. Z resztą sam wiesz jak jest. - W końcu kurde Shin mimo wszystko wyglądał młodo. Więc prawdopodobnie też przechodził przez piekło egzaminów w szkole. A przynajmniej tak przypuszczała.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Warui przyglądał się jej więc z rosnącą uwagą, tocząc wzrokiem po ładnej buźce; nagle dostrzegł w niej coś, czego nie widział przedtem. Może to kwestia uporczywej, zbyt wybujałej wyobraźni, że przez ułamek chwili nabrała poważniejszych rysów. Mówiła o panu Masashim jak o czymś uporczywym - grzybie, który wżarł się w ścianę, powoli trawiąc kąty i sufit.
Zaczynał się zastanawiać czy faktycznie nie za bardzo ją sztorcują. Głupia rzecz, ale stały nadzór, wieczne reprymendy, codzienne słuchanie o tym co powinna i czego nie powinna robić...
Serio miał prawo dziwić się nocnym przechadzkom?
- Dawaj po prostu znać, gdy będziesz potrzebowała spacerów. - Oferta padła akurat, gdy odrywał policzek od powoli cierpnącej dłoni. Wyprostował się na hokerze, odrywając spojrzenie od Kamiko i kierując je w głąb budki. Obsługa uwijała się nad ich zamówieniami w gorących oparach buchających znad garnków, patelni i urządzeń. - Połażę z tobą, jeżeli będziesz chciała.
Potarł nerwowo wnętrze lewej dłoni; swędziały do ręce od czekania w jednym miejscu. Starał się nie poruszać kolanem w tiku, od którego większość ludzi przewracała oczami. Bo to męczące. Bo to irytujące. Bo musiał się od tego oduczyć, a żeby to zrobić, przekierował znów myśli na siedzącą obok dziewczynę.
- Wiesz jak jest.
Prawie już nie pamiętał tych twardych krzeseł i ciasnych ławek. I zapachu zeszytów zapisanych atramentem.
- Mów co wiesz - rzucił nagle, znów zwracając ku niej twarz. - Powtarzając informacje na głos, szybciej je wchłoniesz. Do jakich przedmiotów się uczysz?
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Rozdrażnienie płynęło ze zbyt szybko pulsującą krwią, obijając się w skroniach nieprzyjemnym bólem. Obie dłonie ułożył na obręczy kierownicy, rozcapierzając palce, jakby chciał objąć jak największa przestrzeń. Szum silnika, zwyczajowo całkiem prosto rozbijając napięcie i kojąc spięte mięśnie, dziś zdawały się wyjątkowo oporne na jego niewerbalne prośby.
Nie przyspieszał, wyjątkowo pozwalając, by auto toczyło się całkiem znośnym dla przechodniów pędem, a wąska uliczka, zamiast potęgować ucisk gniewu, dawała pole do złapania dystansu, który potrzebny mu był do oceny możliwości, jakie ku niemu wystosowano. Napięcie nie miało powiązania ze strachem, a z przeszkodą, którą wciąż dostrzegał we własnych umiejętnościach, tych, które odkrył w momencie otrzymania nowego ciała, w pokrętny sposób, odzierając go też z człowieczeństwa. Wskrzeszone truchło. Zęby odsłoniły się w cierpkim uśmiechu, całkowicie pozbawionym wesołości. Zerknął przelotnie na otwarty schowek. Ostatni papieros smętnie kulił się w opakowaniu. Potrzebował zatrzymać się i kupić cokolwiek, co zatka jego nałóg, który pomimo jego "nieśmiertelnej" zatrzymanej w czasie natury, wciąż domagało się nikotyny, niby pielęgnowane echo przeszłości.
Ruch nie był wielki, powiedziałby nawet, znikomy, sadząc po porannej, weekendowej godzinie. Większość społeczeństwa, zapewne odsypiała wieczorne spotkania, bądź dopiero budziła zmysły do życia. Shogo, dopiero kończył pracę, ale senność nie przychodziła, pobudzona wcześniejszymi wydarzeniami. I zapewne to wzmożona czujność, kazała mu uczepić wzrok na jednej z nielicznych sylwetek, wędrującej - a właściwe jadącej na wózku. Jasne, oplecione blaskiem różu pasma, wyraźnie odbijały się na tle zanurzonej w porannym cieniu uliczce. I gdyby nie malujące się na obliczu zamyślenie i zjazd przy przejściu, zupełnie bez jakiegokolwiek oznaczenia, czy spojrzenia na czerwień bijących ostrzegawczo świateł - zignorowałby dziewczynę. Nie uderzył gwałtownie po hamulcach, decydując się na - bezpieczniejszy dla "pieszej" manewr ostrego wyminięcia i dopiero wtedy zatrzymania, z półobrotem kół, zatrzymanym zaraz za zwężeniem uliczki. Przyszłość i zapewne niezatarty połysk maski bmw wisiałoby na włosku, gdyby z naprzeciwka, jechało cokolwiek innego. Zwarł usta, oglądając się przez boczne lusterko, z dociskiem gazu, zjeżdżając z jezdni, parkując na niedozwolonym poboczu, by zwinnie wysunąć się z auta, lustrując winowajczynię ciężkim od powagi spojrzeniem - Jesli już chciałaś mnie zatrzymać, polecam nieco inne zagrywki - przechylił głowę, chwytając bez pytania za oparcie wózka, ściągając je z jezdni, razem z nieuważną pasażerką - I następnego razu nie będzie, jeśli trafisz na kiepskiego kierowcę - zakończył, by gestem obrócić dziewczynę ku sobie, zmuszając by spojrzała w jego ciemne od zieleni ślepia - bezpośrednio, krzyżując.
@Chishiya Yue
but you do decide who owns who.
Chishiya Yue ubóstwia ten post.
Nie opłacało jej się iść spać, kiedy czekały ją zakupy. Zakupy, na które chcąc czy też nie - musiała udać się sama. Normalnie miała od tego asystenta, który zajmował się uzupełnianiem jej lodówki oraz innych zapasów, jak i sprzątaniem, praniem i innymi czynnościami, które w pełni sprawny człowiek miał wpisane w kalendarz domowych obowiązków. Ale nie dzisiaj. I nie przez najbliższy tydzień. Jakby nie patrzeć, każdemu należy się urlop, a Chishiya była na tyle nieufna, że nie chciała szukać nikogo, nawet tymczasowo.
Zresztą, nie mogła chodzić, ale miała obie ręce sprawne i mogła sobie poradzić z tak trywialnymi rzeczami jak zakupy. Nie przewidziała jednak, że jej myśli z taką łatwością będą uciekać, niczym ulotne piórka, tylko i wyłącznie z powodu braku snu. Przetarła umęczone oczy, pozwalając sobie na zduszone ziewnięcie, oczywiście zakrywając usta dłonią. Tak, jak kulturą, którą wbijano jej do głowy od dziecka - wymagała. Być może właśnie dlatego nie zorientowała się nawet, że prawie została rozjechana. Dopiero trzaśnięcie drzwiami wywołały u niej powrót do rzeczywistości, jakby jakaś niewidzialna dłoń chwyciła ją za gardło i szarpnęła w dół. Błękitne oczy utkwiły w sylwetce, która zmierzała w jej stronę. Momentalnie poczuła, jak mięśnie sztywnieją, a usta ściągają się w wąską linię. I nie dlatego, że mogła mieć kłopoty czy też zostać zaatakowana - wszakże nie miała najmniejszego pojęcia na kogo mogła a trafić - a dlatego, że ten bezczelny typ postanowił tak bezceremonialnie spoufalić się z nią, przekroczyć jej barierę i na dodatek dotknąć jej wózka.
Niewybaczalne.
Kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą, ciało młodej dziewczyny mimo wszystko odchyliło się nieznacznie i zadrżało, choć oczy podjęły walkę.
- Nie jesteś w moim typie. - odparła sucho, odwracając przy tym głowę w bok z cichym żachnięciem, tak bardzo typowym dla panienek urodzonych w bogatych rodzinach.
- Zresztą, powinieneś bardziej uważać. Ponadto- - niestety, ale nie było jej dane kontynuować wywodu, kiedy rozległ się inny głos.
- A kto mnie tu zaparkował samochód pod oknem! Dymisz mi na rabatki! - Z okna, tuż nad autem, wyłoniła się głowa starszej kobiety, której oczy szukały winowajcę całego zajścia.
- Zadzwonię na policję! Dymią i zatruwają mi moje kwiatki! - krzyknęła unosząc drżącą dłoń zamkniętą w pięść i zaczęła nią groźnie wymachiwać, odgrażając się.
@Shogo Tomomi
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Nie wypuszczał z palców uchwytu przy poręczy wózka, wciąż przytrzymując dziewczynę przy sobie.
- Nie dość, że niewdzięczna, to jeszcze kłamczucha - cmoknął z teatralnym niezadowoleniem i chociaż w słowach powinien brzmieć wyrzut lub złość, między głoskami przewijało się tłumione powagą rozbawienie. W miejsce spięcia, wnikało ulotne rozluźnienie, które wyłamywało się w towarzystwie. Samotność nie do końca mu służyła nawet konfrontacja, pozwalała na specyficzny oddech i oczyszczenie umysłu z ciężkości burzowych wcześniej myśli. Byłby nawet wdzięczny, za okazję do zaostrzenia języka.
- Uważać to powinnaś na światła... - urwał, unosząc najpierw głowę, gdy usłyszał nowy, bardziej skrzekliwy głos. W końcu prostując sylwetkę w pełni. Stareńka wymachiwała ręką, jakby mierzyła się właśnie z niewidzialnym wrogiem i nawet wierzył, że gdyby miała tylko okazję, to solidnie zdzieliłaby go po głowie laską. Splótł dłonie za sobą, niemal na wojskową modę, gdy dawniej, zdarzało mu się zdawać raport. Tym samym wypuścił w końcu stworzone dziewczynie więzienie.
- Ależ proszę wybaczyć, ale myli się Pani... - zapauzował, wracając iskrzącym od zielonych płomyków źrenicami, ku tym błękitnym jasnym odpowiednikom, na krótko, ale intensywnie, by obrócił się ponownie - ...ten wózek nie pali wiele i nie sprawi problemów. Obiecuję zabrać go i nierozważną właścicielkę w bezpieczne miejsce, daleko od Pani kwiatków - pochylił głowę i wolną dłonią ułożył na piersi, równie teatralnie. Odwrócił się potem, nie czekając na dalsze relacje z monitoringu sąsiedzkiego.
- Wypadałaby przeprosić, a przynajmniej przyznać się do popełnionego błędu - nachylił się znowu, tym jednak razem, nie zatrzymując dziewczyny, ani wózka - stać cię na to? Czy pomóc w podjęciu dorosłej decyzji? - ostatnie zdanie wypowiedział zaczepnie, ale nie wkładał w słowa cienia groźby, bardziej zaproszenia. Odetchnął cicho, splatając ramiona przed sobą i prostując na nowo. Dostrzegł spięcie drobnej sylwetki, prawdopodobnie wywołane przełamanym dystansem i zbytnią bliskością - I lepiej, się stąd usunąć, chyba że jednak chciałabyś urządzić sobie dyskusję z policją i kwiatkami tej pani - czujnie spoglądał na dziewczynę z góry, mimowolnie śledząc blade lica, jasność tęczówek i wyjątkowo delikatną urodę. Nie przypominała mu klasycznej japonki. I nie dawał jej więcej jak dwadzieścia lat. Przechylił głowę, jakby dostrzegł w jasnowłosej cenny, niedostępny eksponat na wystawie. Wciąż ulokowany za kryształową szybą, której nie wolno było dotykać. I zapewne dlatego, kusiło go, by trącić iskrzącą tarczę.
- Byłabyś w moim typie, gdybyś była nieco starsza - zwarł usta, z premedytacją nawiązując do pierwszych słów, jakie ku niemu tak butnie wypchnęła. Czekał na pełznący jasnością dziewczęcych policzków, zdradliwy wstyd. Zdradliwy dla niej. Jemu serwując odrobinę satysfakcji.
@Chishiya Yue
but you do decide who owns who.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.