Kimkolwiek są mieszkańcy - niekoniecznie mają ochotę na gości, więc bronią się przed ich wizytami szeregiem amuletów odpychających yōkai i rozpraszających uwagę zwykłych ludzi, czy blokujących zainteresowanie medium. Wszystko wydaje się być ciekawsze niż małe, tradycyjnie stawiane domki z czerwonymi bądź zielonymi dachami. Jeżeli jednak zawziętość i siła woli zwyciężą, to finalnie można w końcu postawić stopę na terenie wioski. Kiedyś być może tętniła życiem, ale teraz króluje tutaj cisza, przerywana wyciem ostrego wiatru. Przy mieszkaniach niejednokrotnie postawione są pokraczne posągi yōkai oblepione dziesiątkami talizmanów. Można odnieść wrażenie, że cały czas coś przesuwa wzrokiem po nieproszonych gościach, aura wydaje się być nieprzyjemna i napięta, a im dłużej planuje się błąkać po uliczkach - tym zimniej się staje. Jedna z górskich odnóg prowadzi do świątyni, gdzie finalnie można kogoś spotkać; starego mnicha wraz z kilkoma uczniami. Nieliczni mający okazję napić się z nim herbaty (chociaż z reguły można co najwyżej doznać zaszczytu porozmawiania z uczniami) twierdzą, że to zagubiony mistrz z legend produkujący najsłynniejsze talizmany i mistyczne przedmioty, natomiast bardziej prawdopodobnym jest, że to po prostu stary mędrzec pilnujący wielu sekretów. Cokolwiek bowiem zostało zaklęte w wiosce raczej jest dobrze pilnowane. A chociaż nikt za nieproszonym gościem bezpośrednio nie podąża, to czyjaś ostrzegawcza obecność jest świetnie wyczuwalna. Ciężko więc napawać się pięknem okolicy i tradycyjnej architektury, raczej cały czas z tyłu głowy odzywa się sugestia, by jednak wziąć stąd nogi za pas.
Rozpoczynając wątek gracz rzuca kością K6 na siłę woli. Wynik kostki należy opisać fabularnie zaraz po wykonaniu rzutu.
1-3 - porażka; postać zostaje podświadomie odepchnięta. Wątek musi być rozegrany w Zawrotce.
4-6 - sukces; postaci udaje się dotrzeć do wioski. Interwencja MG.
Przymrużył lekko oczy. Był prostym człekiem, żołnierzem i do tego facetem. Do niego trzeba było mówić wprost, a wolał zawczasu wiedzieć, w co się pakuje, żeby nie wpakować się w sam środek pola minowego. Zwłaszcza, jeśli chodziło o jakiekolwiek układy z duchowymi istotami, które nawet jeśli pozostawały prawdomówne, często lubiły owijać w bawełnę (tudzież inne jedwabie), wodzić za nos, odpowiadać zagadkami i tak manewrować ofiarą, żeby osiągnąć swój cel i móc udowodnić, że to wina człowieka, że zrozumiał coś na opak. Dopytanie o szczegóły było bezpieczniejsze niż zgodzenie się w ciemno. Na spotkanie mógł się zgodzić. Jedno, dwa, więcej. Zależało, czego będzie chciała. Już raz wywiązał się z obietnicy, mogła być więc spokojna o to, że nie będzie próbował jej oszukać. Jaki zresztą miałby w tym cel, sens? I tak by go znalazła. Żeby łudzić się, że przed nią umknie, musiałby zaszyć się w mieście i nigdy więcej nie wysunąć nosa za granice metropolii. To nie było wykonalne, za bardzo lubił zieleń i prawdziwą naturę, żeby dać się zamknąć w tym więzieniu ze szkła, stali i betonu.
Skłonił lekko głowę, cofając ręce, jakby w obawie, że zaraz zostanie po nich trzepnięty za ośmielenie się dotknięcia kogoś tak wspaniałego jak ona. Chwilę później skłon przerodził się w krótką walkę o równowagę, kiedy Nakashima poczuł jakby uderzył w niego mały powiew huraganu.
Obrócił się, próbując najpierw zlokalizować towarzyszy, a gdy nie dostrzegł znajomych twarzy, rozpoznać w ogóle miejsce, w którym się znalazł. Jak do tej pory myślał, że będzie się musiał wytłumaczyć z odejścia w las, nawet jeśli czas wydawał się płynąć zupełnie inaczej podczas spotkania z byakko, tak teraz już na pewno zauważą jego zniknięcie. W pierwszym odruchu sięgnął do kieszeni po telefon, żeby sprawdzić czy ma zasięg. Chciał chociaż wysłać krótką informację, że nikt go nie porwał i podać swoją lokalizację, ale w górach różnie bywało z działaniem elektroniki. Nie wyposażyli się w krótkofalówki na wypadek konieczności rozdzielenia – Yosuke nie przypuszczał, że taka sytuacja w ogóle wystąpi, a nie chciał nadmiernie obładowywać się sprzętem. Dopiero po chwili dotarło do niego, że pod palcami czuje coś, czego na pewno wcześniej nie trzymał. Przesunął opuszkami po materiale, zerkając na woreczek. Ruszając ścieżką pod górę, w kierunku budynków, postanowił zajrzeć do środka zawiniątka.
@Warui Shin'ya
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
Pierwsze dotarło przemożne uczucie odpychania; jakby wciąż trzeba było stawiać czoła wiatrowi. Korony drzew się jednak nie ruszały, a z pewnością nie tak bardzo, aby uznać, że zbliża się huragan wystarczający do obalenia wyrobionej, żołnierskiej sylwetki. To było coś wewnętrznego - jak migrena, niewidzialna obręcz zaciskająca się na wysokości skroni, jak siła czyichś dłoni opartych na ramionach, popychających w dół zbocza. Każdy krok ku górze stanowił więc coraz większe wyzwanie. Napierało się na coś w rodzaju transparentnej błony; walczyło z nią, jeżeli w planach pozostało dostanie się do majaczących u szczytu budynków.
W środku zawiniątka Nakashima ujrzał natomiast szkiełko. Było stosunkowo niewielkie i nieludzko iryzowało. Łapało każdy najmniejszy poblask - złoto słońca, iskrę zieleni. Dla Yosuke były to wyłącznie migawki bieli i jaskrawych szarości, ale mimo tego obracanie prezentu w palcach nieomal bolało. Wydawało się przy tym, że sam kształt podpowiadał aż nazbyt, gdzie pozornie bezsensowna rzecz powinna zostać umieszczona*.
Do głosu doszła też ta część intuicji, która uzmysławiała, że jest się obserwowanym. Cierpła od tego skóra, napinały się mięśnie. Wchodząc do wioski co rusz można było napotkać pokraczne, przygarbione sylwetki yokai, obłożone z każdej strony papierowymi talizmanami. Ponad większością budynków dało się też dostrzec starą świątynię - wędrówka zajęłaby zapewne raptem kilkanaście minut wartkim tempem.
Wbrew osaczeniu, na ulicach nie było żywej duszy. Nie przeszkadzało to jednak w rosnącej uczuciu niepokoju, że jest się pod stałym ostrzałem.
Coś jednak w pewnym momencie huknęło z prawej strony; kątem oka Nakashima mógł wyłapać cień znikający pomiędzy dwoma opasłymi budynkami. Z zaułka zaczęła wylewać się bardzo skąpa ilość wody, mocząc kamienne płytki.
*Nakashima rozpoznaje wymiary i kształt; wie, że mógłby to "wmontować" w wizjer snajperki. Jeżeli postanowi przyłożyć szkło do lunety swojej broni, przedmiot scali się z jego dotychczasowym odpowiednikiem.
TERMIN: 04/07, godz. 23:59.
TURA: 7 (Nakashima),
ILOŚĆ SPÓŹNIEŃ UCZESTNIKÓW: 0.
ILOŚĆ SPÓŹNIEŃ MG: 0.
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
Zatrzymał się na moment, żeby dokładniej móc zbadać przedmiot, który zaplątał się w jego dłoni. Patrzył na dziwne refleksy światła, intensywniejsze niż przy zwykłej soczewce, podsuwające myśl, że nie jest to raczej nic o zwyczajnych, ludzkich właściwościach. Na swoją wiedzę o wszelkiej wykorzystywanej w broni palnej optyce, nie kojarzył niczego, co tak odbijałoby błyski. Gdyby musiał schować się w jakimś miejscu i z odległości mierzyć w cel, coś co błyszczy tak mocno tylko by przeszkadzało. Z drugiej jednak strony, korzystanie z tajemniczego obiektu jak ze swego rodzaju monokla, przysuwając go do oka, również nie miało większego sensu. Szkiełko zdawało się być ostre, chociaż jednocześnie nie kaleczyło palców. Trzymanie go nie należało do przyjemnych. Bez wprawienia go w jakieś urządzenie, równie dobrze mogło nie działać tak, jak powinno, albo nie działać wcale. Nie miał pojęcia, jakie dokładnie właściwości posiadało szkło, ale postanowił zaryzykować. Wyciągnął lunetę i spoglądając przez nią przyłożył niewielki przedmiot po przeciwnej stronie, chcąc sprawdzić czy w ten sposób cokolwiek się zmieni.
Nakashimę zaskoczyło te nagłe scalenie się soczewek. Obrócił przyrząd, spoglądając z lekką nieufnością na szkiełko. Jeśli cały zabieg okaże się tylko mu przeszkadzać zamiast pomagać, to przynajmniej tyle dobrego, że lunetę zawsze dało się wymienić. Gorzej, jeśli nagle wyjdzie, że prezent jest kolejną psotą i będzie blokować właściwości całego karabinu. Pozbawienie go głównej linii obrony przed wrogo nastawionymi yokai na pewno nie będzie dla niego zabawnym żartem, nawet jeśli miał przy sobie nie taki mały arsenał do radzenia sobie z nimi w inny sposób. Choć zaczął trochę wyklinać siebie za odkładanie nauki inkantacji na potem. Powinien zrezygnować z podejścia, że to dobre dla Minamoto czy innych domorosłych egzorcystów, bo nigdy nie miało się pewności czy drobny gest ręki nie uratuje skóry rzucającego czar.
Nie podobało mu się pełzające po skórze uczucie. Przygarbione postacie, które zdawały się nie zwracać na niego większej uwagi – przynajmniej jeszcze nie. Miał jakieś wrażenie, jakby nie powinno go tu być. Jakby był nieproszonym przybyszem, który wlazł z butami, gdzie nie powinien. Jak kibic klubu sportowego wchodzący na wrogi teren, jednocześnie będąc całym w barwach i odznaczeniach swojej drużyny. Na takie sytuacje przydawał się oddział, a Yosuke nie wiedział czy pozostali żołnierze do niego dołączą. Czy w ogóle wiadomość informacyjna do nich dotarła. Nawet, jeśli słaby, górski zasięg nie przeszkodził jemu, wciąż mogły paść urządzenia Sugiyamy i Makioki. Wolał od razu zmontować snajperkę i mieć ją na podorędziu – nawet jeśli przewieszoną przez ramię. W kilku ruchach mógł za nią złapać i oddać strzał, a zawsze to lepiej mieć niż nie mieć takiej możliwości.
Zachowywał czujność idąc drogą, spoglądając w kierunku świątyni. Czego powinien się tu spodziewać? Czego w ogóle wypatrywać? Śladów niedawnej ludzkiej aktywności, to oczywiste, ale czego jeszcze? Dowódcy drugiego oddziału przechadzającego się tu i knującego niecne spiski, machając skradzionymi dokumentami szefa? Musiał się chyba po prostu rozejrzeć, znaleźć punkt zaczepienia.
…albo poczekać aż ten sam się znajdzie.
Obrócił się w kierunku huku. Yokai niczego nie tłukły, a po prawdzie to nawet miały trochę gdzieś jego wędrówkę i snuły się po prostu w swoją stronę. Brzmiało to raczej jakby ktoś się wystraszył na jego widok, a to oznaczało, że może mieć coś na sumieniu. Zwłaszcza, jeśli uciekał. W tej chwili zadziałał już instynkt. Ucieczka wyzwalała w niego reakcję – pogoń. Bez zbędnego ociągania się, ruszył w stronę wcześniej dostrzeżonego cienia, goniąc postać i skupiając na niej uwagę.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Ostre błyski odbijające się od powierzchni szkiełka powodowały denerwujący ból, jakby mikroskopijne drobinki sypnęły prosto w białka, przeszkadzając nawet w tak podstawowej czynności jak mruganie. Efekt ustał jednak natychmiast, gdy tylko podarunek dotknął oryginalnego odpowiednika, wchłaniając go i wskakując na jego miejsce w niemal naturalny sposób. Pozornie nic nie uległo zmianie; broń wizualnie prezentowała się identycznie, nie nosiła śladów żadnej dodatkowej mocy i dopiero obrócenie jej pod odpowiednim kątem zaprezentowało rzeczywiste modyfikacje w aperturze. W obrębie wizjera świat nabrał barw jakich Nakashima nie mógł zapamiętać; wszystko poza obiektywem stanowiło mieszankę czerni, szarości i kilku białych plam, ale używając celownika te same monochromatyczne fragmenty przesiąkały piaskową żółcią ubitej ścieżki, zielenią targanych wiatrem źdźbeł, błękitem nieba, a gdzieś w tle, gdyby spojrzeć, dałoby się wychwycić czerwonawe dachy w miejscach, w których stara farba jeszcze nie zeszła.
Stanowiło to ogromny kontrast do samej wioski. Podczas gdy barwy były żywe i soczyste, Chōzō no mura zdawała się martwa. Poza jednym wyjątkiem; uderzeniem naczynia o ziemię, rozlaniem wody po nagiej, ubitej podeszwami glebie. Odgłos kroków od razu dotarł do uszu żołnierza, wyszczególniony wśród wszechobecnej ciszy. Kimkolwiek był uciekinier, nie należał do ludzi obdarzonych wielką kondycją. Już po pierwszych sekundach Nakashima był w stanie stwierdzić, że lada moment dorwie swoją ofiarę. Wpierw dostrzegł umykający za zakrętem cień, przy kolejnym materiał zdobionych szat i już za trzecim razem wychwycił drobną, niewysoką sylwetkę, efekciarsko wywalającą się na prostej drodze. Dopiero dotarło do niego, że przez całą trasę (niezbyt imponującą zresztą) tupotowi podeszew towarzyszył jeszcze jeden dźwięk: szuranie.
Dłoń postaci opleciona była warstwami nieco przybrudzonego bandaża; opierała ją czubkami palców o drewnianą ścianę. Z gardła wyrywał się płytki oddech. Nie chodziło o brak dalszej opcji na ucieczkę, bo mnogość dróg była tu zdecydowanie na korzyść dla nieznajomej. Wydawało się jednak, że lada chwila wypluje własne płuca; przygarbiona łapała jak najciszej hausty tlenu, z jedną ręką wciąż na budynku, drugą pomagając sobie w podniesieniu.
Musiały minąć całe wieki nim nie wyprostowała pleców i nie obróciła głowy; znajdowała się tyłem do przedstawiciela Tsunami, ale kiedy dostrzegł jej profil, pierwsze co przyciągało uwagę, była ciemna przepaska na oczach. Obecność materiału wyjaśniałaby żałosny upadek i tłumaczyła nawet ogólną niepewność jaką zdawała się emanować ciemnowłosa.
Powoli obróciła się przodem do żołnierza; spod potarganych kosmyków grzywki dało się wychwycić zmarszczone brwi. Wolna, brudna od ziemi dłoń, dotknęła boku roboczych szat.
- Czego tutaj szukasz? - szept; jeżeli chciała zabrzmieć pewnie i odważnie to nie z tak delikatnym, tak ciepłym głosem.
TERMIN: 10/07, godz. 23:59.
TURA: 8 (Nakashima),
ILOŚĆ SPÓŹNIEŃ UCZESTNIKÓW: 0.
ILOŚĆ SPÓŹNIEŃ MG: 0.
Seiwa-Genji Enma and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Zatrzymał się praktycznie zaraz po wypadnięciu zza zakrętu. Czy to było… dziecko? Nie tego się właściwie spodziewał, chociaż prawdę powiedziawszy to nie spodziewał się tu znaleźć nikogo. Nie żywego w każdym razie. Zbliżył się powoli, ale nieznacznie. Wolał mimo wszystko zachować dystans – nie mógł tu ufać niczemu i nikomu, nawet tak drobnemu i wyraźnie nieprzygotowanemu do ucieczek.
– Bardziej kogo – odezwał się spokojnym, neutralnym tonem. – Możliwe, że gdzieś w pobliżu przechodził mój kolega po fachu, mężczyzna po sześćdziesiątce. Jego szukam.
Przyjrzał się nieznajomej na tyle, na ile mógł. Wydawała się być słaba – może chora? Ręka opleciona bandażem od razu przywodziła mu na myśl Makiokę, ale przecież ciało owijało się tymi jasnymi kawałkami materiału z różnych powodów. Czasem po prostu dla usztywnienia kończyny czy ozdoby, jak trafił się typ o dziwnym guście modowym. Najpewniej nie stanowiłaby dla niego dużego zagrożenia. Opaska na oczach podsuwała myśl, że może być niewidoma, choć równie dobrze z powodu jakiejś choroby światło mogło razić ją zbyt mocno.
– Wszystko w porządku? Jesteś cała? Nie chciałem cię wystraszyć. – Wzrok powędrował do ręki na boku. Czy już zaczęła mu się udzielać paranoja, skoro nie wykluczał możliwości ukrytej broni, do której właśnie sięgała? Może po prostu potłukła biodro albo miała przy sobie coś cennego i bała się, że nieznana jej osoba spróbuje jej to zabrać. Nie mógł ani niczego zakładać, ani pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. Najważniejsze to w głupi sposób nie narazić się na niebezpieczeństwo. – Może mogę ci jakoś pomóc?
Główne nurtujące go teraz pytanie brzmiało: co ciemnowłosa robiła w tak odludnym miejscu. Wtórowały mu inne, jak choćby czemu jest w tak beznadziejnym stanie. Kojarzył plotki o ukrytej w górach świątyni i równie tajemniczych mnichach. Czy to ich uczennica, przygarnięta znajda, dzieciak oddany mędrcom, żeby znaleźli lek na jakąś przypadłość?
@Warui Shin'ya
Mistrz Gry and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
— Bardziej kogo.
— Tu raczej nie ma ludzi.
Stężało coś w jej twarzy, kiedy usłyszała opis, jakby fakt, że mógł się tu pałętać obcy, sześćdziesięcioletni mężczyzna, napawał ją lękiem. Milczała taktycznie, ale o jedną sekundę za długo. Wiedziała coś i nieudolnie próbowała to ukryć?
Tylko dla kupienia czasu przesunęła drobną dłonią wzdłuż ubrudzonej szaty, choć ludzie niewidzący rzadko przejmowali się swoim wyglądem. Nie stanowił priorytetu, jeżeli nie znało się punktu wyjściowego ani wagi aparycji samej w sobie. Przemknęła jednak opuszkami po nieco zmechaconych fałdach kimona, ostatecznie opuszczając rękę wzdłuż ciała — nic w niej nie posiadała, paliczki trzymała prosto i luźno. Drugą także miała na widoku: dotykała nią ściany, wspierając się tak, jakby potrzebowała jej do zachowania równowagi.
— Jestem cała, wszystko jest w porządku — zapewnienie zwieńczyła lekkim zaciśnięciem ust. — Dziękuję.
Bardzo niespiesznie wyprostowała ramiona, nieco zadzierając też głowę. Nie mogła dokładnie ustalić gdzie stoi rozmówca, ale najwidoczniej starała się tak wycentrować twarz, by w możliwie najbardziej wiarygodny sposób dać mu potwierdzenie swojej uwagi. Zmierzwione, czarne włosy kleiły się jej do zroszonej potem skroni; odgarnęła je więc niezdarnie za ucho, odkrywając starą bliznę: prawdopodobnie ślad po poparzeniu.
- Z naszej dwójki to chyba ja powinnam zapytać w czym mogę pomóc. Ale jeżeli potrzeba ci informacji, najwięcej ich uzyskasz w świątyni. - Uniosła ramię, palcem wskazując kierunek. Rzeczywiście ponad dachami budynków widać było fragment już wcześniej zarejestrowanego sanktuarium. - Rezyduje tam nasz mnich, choć nawet jego uczniowie znają wiele sekretów.
TERMIN: 18/07, godz. 23:59.
TURA: 9 (Nakashima),
ILOŚĆ SPÓŹNIEŃ UCZESTNIKÓW: 0.
ILOŚĆ SPÓŹNIEŃ MG: 0.
Chishiya Yue and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
– Niech wasze sekrety pozostaną sekretami, ich znać nie muszę. Chyba, że możesz mi zdradzić czym właściwie jest to miejsce. Praktycznie mieszkam w tych górach większość życia, a jeszcze nigdy tu nie trafiłem. – Przeniósł wzrok z dziewczęcia najpierw na pobliski budynek, a po chwili w przeciwną stronę, badając nieznane tereny. Najbardziej zastanawiała go ilość błąkających się yokai i to, dlaczego tak hojnie oblepione były talizmanami. Uwięziono je tutaj czy może przeciwnie – coś je tu przyciągało, a kawałki papieru pokryte pismem miały za zadanie powstrzymać je przed atakowaniem nielicznych mieszkańców wioski. Same budynki wydawały się być całkiem ładne, ale też dość stare. Gdzie podziali się wszyscy mieszkańcy i co właściwie stało się z tym miejscem? Padło ofiarą klątwy, gdzieś tu była brama do zaświatów, z której pewnego dnia po prostu wypełzła cała ta duchowa armia? Nakashima jednocześnie miał ochotę dowiedzieć się więcej, jak i po prostu wyjść tą samą drogą, którą przyszedł, pozbywając się nieprzyjemnego dreszczu pełzającego po plecach.
– Nie chcę przeszkadzać mnichowi tak błahymi sprawami. – Co ciekawego mógł mieć do roboty starzec w świątyni na odludziu? – Choć może któryś z uczniów widział osobę, której szukam. – Wzrok egzorcysty powędrował w kierunku dość okazałego, ale też odległego budynku. Nie szkodziło spróbować podpytać, zawsze to lepsze od przemierzania całej wioski po omacku, błądząc od domu do domu i zastanawiania się, co właściwie nie pasuje do miejsca, którego nie znał i w którym nie wiedział, co może być nietypowego.
– Na pewno nie potrzebujesz pomocy? Zdaje się, że z mojej winy ucierpiał jakiś dzbanek.
@Warui Shin'ya
Pokręciła głową.
- To Chōzō no mura - wymamrotała, jakby w oczekiwaniu, że potwierdzi - i uzna za jedyne potrzebne wyjaśnienie. Najwidoczniej jednak milczał - celowo, czy nie - o sekundę za długo, bo pociągnęła temat dalej, zaczerpując długiego, wolnego tchu. - Wioska posągów. Zaklętej mądrości, przynajmniej tak mówią. - Wokół panowała cisza pełna przeskakujących po atomach impulsów; jakby cała, zdawało się wymarła, przestrzeń czegoś wyczekiwała. - Przez wieki pozostaje w ukryciu dzięki silnej mgle, będącej barierą od Kasuga Daimyōjin, naszego boga ochrony. Być może dlatego nigdy tutaj wcześniej nie trafiłeś. Miejsce ciężko znaleźć, a ci, którzy są blisko, najczęściej w ostatniej chwili zawracają, odpychani potężnym przeczuciem. Jakby szósty zmysł nakazywał im się cofnąć przed niebezpieczeństwem. I może ma to pewien sens - uśmiechnęła się - wiedza bywa ryzykowna.
Historie początkuje pewien mnich, zwany Bankei. To on modlił się gorliwie do bogów, prosząc o ratunek dla miejscowych. Co roku wioskę atakowano, plądrowano domostwa, plony niszczono, a tutejszych mordowano. Bestie żywiły się mięsem niewinnych i ponoć te dachy, które zdobi czerwień, są dachami zbryzganymi krwią męczenników. Zielone zachowały się w rodzinach, które uniknęły najazdu. Niestety, jak zapewne zdążyłeś zauważyć, jest ich stosunkowo niewiele, ale też kto wie ile w tym prawdy?
Kasuga Daimyōjin to zresztą jedyne bóstwo, które zgodziło się ocalić niewielką społeczność. Wprawdzie ani Yakkari, ani nawet sama Kasuge, nie podlega jego jurysdykcji, ale Bankei oddał w zapłacie coś najcenniejszego.
Zamilkła na moment w zestrojeniu z nagłym podmuchem wiatru. Nienaturalnym, choć Nakashima wyczuł w tym znajomą już, lisią obecność; ledwie musnęła jego policzek, ale włosami czarnymi jak heban targnęła mocniej, zrywając z twarzy dziewczyny niesforne pasma. Odsłonięta blizna znaczyła się brzydkim marszczeniem na bladej cerze.
- Czy wiesz, co trzeba poświęcić, aby zyskać mądrość?
*Bankei oznacza czysty kamień, podobnie nazywał się jeden z najbardziej znanych nauczycieli zen kojarzony z mądrością.
TERMIN: 21/07, godz. 23:59.
TURA: 10 (Nakashima),
ILOŚĆ SPÓŹNIEŃ UCZESTNIKÓW: 0.
ILOŚĆ SPÓŹNIEŃ MG: 0.
Seiwa-Genji Enma and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Rozwinięcie odpowiedzi miało w sobie sens. Kilka razy zdarzyło mu się odczuć, że w pewien sposób coś każe mu zawrócić, zmienić trasę, inna ścieżka wydawała się być krótsza, atrakcyjniejsza, właściwa. Nawet Makioka wspominał o tym zjawisku. Najpewniej trzeba było wyjątkowo silnej woli i zawzięcia, żeby przedrzeć się przez ochronną barierę. Coś, czym mógłby odznaczać się Takudome, co mogłoby mu pomóc w przedostaniu się do potencjalnej kryjówki. Mimo pomocy od Byakko, Yosuke cały czas miał wrażenie jakby miejsce i tak chciało go wymieść z tych ulic, wyprosić, zmusić do jak najszybszego opuszczenia tego terenu. Coraz bardziej pasowała mu myśl, że dobry, wprawiony egzorcysta byłby w stanie trafić tu bez żadnego wsparcia i wytrwać co najmniej parę godzin. Aczkolwiek nadal nie miał żadnych dowodów na jakąkolwiek winę dowódcy II oddziału czy powiązania z włamaniem do gabinetu Asahury. Równie dobrze Tsurushi mógł nadal przeżywać żałobę, a to miejsce nie miało z nim niczego wspólnego. Nakashima nie wierzył w przypadki, a w logiczne ciągi zdarzeń. Żeby cokolwiek się w taki ciąg utkało, musiał najpierw znaleźć parę pasujących do siebie nitek.
– Niespecjalnie – odparł wreszcie, wysłuchawszy całej opowieści. Jego wzrok utknął na fragmencie blizny. Jak każda tego typu pamiątka od losu, musiała nieść ze sobą jakąś historię – najpewniej nieprzyjemną, tragiczną i niespecjalnie taką, którą ktoś chciałby się dzielić. Sam gdzieś tam pod mundurem i pod koszulką, miał kilka śladów od oparzeń, ugryzień, cięć, postrzałów. – Powiadają, że niektórzy razem z mądrością zyskują też szaleństwo, a choćby taki nordycki Odyn poświęcił dla niej własne oko.
Nigdy nie dążył do osiągnięcia nadludzkich poziomów wiedzy, a z filozofią zen miał wspólnego raczej mało. Jakoś nie pociągało go izolowanie się w pustelniach i medytowanie długimi tygodniami, doprowadzając się na granicę życia i śmierci, żeby pojąć wszystkie sekrety świata. Jak zresztą odrzucenie dóbr doczesnych – potrafiłby się obyć przez jakiś czas bez większości z nich, ale jednak prędzej czy później zatęskniłby za tym, do czego stracił dostęp. Spotykając się ze śmiercią tak często, nie myślał za wiele o przyszłości, żył teraźniejszością i paradoksalnie pozbywając się niespokojnych duchów, niezbyt dbał o spokój własnego – jeszcze żywego.
@Warui Shin'ya