Dystrykt Kobayashi - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Wto 4 Paź - 18:29
First topic message reminder :

Dystrykt Kobayashi


Kompozycja obdrapanych fasad, starych budynków niegdyś będących fabrykami. Jeszcze niespełna dekadę temu, wszystkie z wielopiętrowych obiektów przeznaczone były konkretnemu zakładowi. Obecnie duże hale, upstrzone drucianymi, zardzewiałymi drzwiami, wypełnia jedynie słońce. Nieważna jaka jest pora dnia, wewnątrz panuje wszechobecny zachód. Światło zawsze podkreślało naruszone kontury gmachów, czyniąc je bardziej przyjaznymi, mniej martwymi. Jesiennymi wieczorami, kiedy wpadało w odcienie pomarańczy i przejrzałej śliwki, wydawały się abstrakcyjnie romantyczne. Kompozycja pozostawionych samopas budynków jest usytuowana na granicy Nanashi. Urzędnicy - zdaje się - zapomnieli o tej części miasta. Jak trupy po swojej świetności, piętrowce straszą porzuconymi krosnami i prasami drukarskimi. W miejscu tym miesza się wiele wspomnień dawnych robotników, których rodziny zamieszkiwały sąsiednie okolice. Stąd w dystrykcie Kobayashi tak wiele smutku. Po ulicach biegają zapomniane przez rodziców dzieciaki. W małych, klaustrofobicznych bramach chowają się zgarbione od znojnej, wieloletniej pracy sylwetki pracowników. Ich zakrapiane shōchū oczy spoglądają ku powybijanym oknom fabryk, szukając w nich odbicia utraconej młodości. Od paru miesięcy sytuacja w Kobayashi zdaje się zmieniać. Przestrzeń poddawana jest nieśmiałej próbie gentryfikacji. Prócz dotacji na otwarcie biznesu w tych okolicach, władze miasta posłały specjalne oddziały Tsunami. Do tej pory utrzymało się w Kobayashi parę knajp o znośnej renomie wśród mieszkańców. Dla innych dzielnic były to tak szare przybytki, jak fasady okalających je domów. Ulicami rządzą dzieciaki sięgające cudzych portfeli, ale i ich rodzice kibicują tej namiastce kradzieży. Kobayashi tętni dwoma życiami: jedno to ucieleśnienie wspomnień i bólu; drugie roztacza wokół siebie kokon inkubujący odrodzenie.

Haraedo

Yōzei-Genji Madhuvathi

Sob 5 Lis - 21:58
Wizja ciepłej zupy, potęgowana jedynie prędko rozchodzącym się jej zapachem, zadziałała na nią, jakby ktoś wcisnął magiczny guzik ulokowany na karku. Zapomniała na moment o wszystkim, co się przed chwilą wydarzyło, opanowana z każdą sekundą rosnącym poczuciem głodu. Odetchnęła powoli, napełniając nos kojącą wonią, kojarzącą się wyraźnie z tym, co mogłaby nazwać domem. Jej wyobrażeniem tego, jak taki prawdziwy, kochający dom mógłby wyglądać. Widziała, że się nie przelewa - przez krótki moment, w którym pozwoliła sobie obejrzeć mieszkanie utwierdziła się jedynie w tym przekonaniu. Ilość rozstawionych wszędzie rzeczy nie potrafiła zamaskować opłakanego stanu kryjących się pod nimi szafek, odchodząca od ścian tapeta ukazywała skrywany pod jej kolorowym wzorem czas.
Niezbyt jej to przeszkadzało. Doskonale mogła zrozumieć dzieci, większe i mniejsze, zapewne każdego dnia inne, które kręciły się po pokoju jak po własnym. Sama miała wszechogarniające wrażenie, że też by tak mogła. Nie miałaby się czego wstydzić, przyjęliby ją nieważne co. Znów usłyszała odzywające się gdzieś z głębin dziecko, które musiała stłamsić o wiele za wcześnie. A teraz, pierwszy raz od lat, wystawiło głowę i rozglądało się z charakterystycznym, młodzieńczym zaciekawieniem.  
Gdy przed nią wylądowała zupa, a tuż obok i Keita, nie miała serca oderwać od obiadu spojrzenia. Na opowieści o nadprzyrodzonych zdolnościach starszej kobiety zareagowała jedynie delikatnym uśmiechem. Drgnięciem kącika ust, jakoby perfekcyjną reakcją na niestworzone, dziecięce opowieści. Przejęła wyjątkowo powyginaną łyżkę, mężczyznę lustrując jedynie kątem oka, gdy cicho życzyła mu smacznego.
Choć nie wyglądała, a może i robiła to bez nadmiernej kontroli ze swojej strony, chętnie wsłuchiwała się w rozmowy, których ilość rosła wprost proporcjonalnie do malejącej w talerzu zupy. Warkot, podnoszenie głosu, ciche szepty i chichoty działały kojąco, o wiele bardziej niż cisza która, choć wyjątkowo lekka, ogarnęła pomieszczenie kilka chwil wcześniej. Rozmowy były czcze, o niczym, o rzeczach, których nie miała prawa zrozumieć, a i tak wydały się jej niezmiernie fascynujące. Skupiona była na nich do momentu, gdy łyżka trafiła na porcelanowe dno z charakterystycznym, niezbyt przyjemnym stukotem.
Uniosła wtedy spojrzenie na mężczyznę, który zdawał się mówić i do niej. Starała się, ale chwilowe wyłączanie się było efektem, na który nie miała niestety żadnego wpływu. Portfel, schowany w tylnej kieszeni, i jego zawartość grzały przez materiał, boleśnie przypominając dlaczego się tu faktycznie znalazła. Zamrugała kilka razy, rzęsami odganiając wizję tego, co mogłaby teraz robić. Nie wypadało. Nie chciała się na tym skupiać.
Nie. Z Asakury — tyle zdążyła odpowiedzieć, zanim nie uniosła się, z talerzem w dłoni, by chociaż odłożyć go do zlewu. Tyle było w niej dobrego wychowania.
Podążyła przez ciasne mieszkanie, uważając, by niczego nie zrzucić, ani nikogo nie zdeptać, zwłaszcza rudego psa, który przemknął między łydkami, wygoniony w kuchni. Obejrzała się za nim na krótki moment, by zaraz odłożyć wspomnianą wcześniej zastawę na swoje miejsce. Oparła się o zlew, ręce krzyżując na piersi.
Byłam w stanie zauważyć — zaczęła, po chwili przerywając. Wyjrzała za okno, podobne do tego, przez które wyglądała na plac niecałą, ile, godzinę wcześniej? To przynajmniej było całe, niezbite.
Zacisnęła mocniej szczękę. W uszach znów odbił się paniczny krzyk rudego dziecka, którego imienia nie zdążyła poznać. Palce mocniej wczepiła w gołe ramiona, czując formującą się na nich gęsią skórkę.
Oddał mi portfel, więc zapominam o sprawie. Tylko... — znów, stop. Głęboki oddech wypełnił płuca, z prostym zadaniem uspokojenia. Przymknęła też i na krótką chwilę powieki, nerwowo oblizała usta.
Ten drugi chłopak. Przyjaźnią się? —  spojrzenie wbiła w twarzy rozmówcy, po kolejnej dłuższej przerwie. Gdy spytała o niego za pierwszym razem, odpowiedź była wymijająca. Dowiem się, znajdę... Wtedy to zbyła, tym razem jednak potrzebowała bardziej konkretnych informacji. Gdzieś, z nikłą nadzieją, że rosnące w brzuchu wyrzuty sumienia uspokoją się, zależnie od tego, co zostanie jej powiedziane. Jakby poznanie ich historii miało sprawić, że przestanie się przejmować.
Naprawdę jej na tym zależało. Przecież to dzieci, takie same, jak tysiące innych.


@Keita Gotō smile



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Gotō Keita

Nie 6 Lis - 20:04
    O parapet jak dzwony biją duże krople deszczu. Dzień z parnego i słonecznego stał się drugą nocą, gdzie na niebie opasłe, granatowe chmury. Dalej, jeśli patrzeć za okno wystarczająco długo, nieboskłon przecinany jasnymi błyskawicami. Wewnątrz jednak spokojniej. Z drugiego pokoju ciche śmiechy i stukot rozkładanej gry planszowej. Tej samej, którą okupywali przeszło dziesięć lat temu. Stukot, ponieważ pionki wykonane są z drewna. Dawniej, gdy Abuela przynosiła zabawkę do domu, posiadała metalowe, małe figurki reprezentujące kapelusz, czy bucik. Wszyscy chcieli grać pieskiem. I tak się te bibeloty rozeszły po domach — w kieszeniach chciwych dziewczynek i niegrzecznych chłopców. Chyba sam posiadał metalową kaczuszkę.
    Zamyśla się wraz z jej wzrokiem sięgającym ciemniejącego horyzontu. Ciepły posiłek rozgrzał ciało od środka, ululał i widzi, że i Gentaro opadł na ziemię jak szmaciana lalka. Inne dziecko — to, z którym wcześniej rozmawiał — przykrywa go kocem. Keita uśmiecha się ku temu widokowi i myśli, że mógłby chłopca tutaj zostawić; że Abuela, nieważne jak bardzo w siebie zapatrzona, wciąż była lepszą opcją niż Kyōken. Ostatnimi czasy grupa rekrutowała nastolatków do zadań całkiem im nieprzystających. Nie zdziwiłby się, gdyby kradzież portfela Rajki miał służyć czemuś większemu. Wie jednak, że się nie dowie, że Gentaro prędzej język sobie utnie, niż złe słowo wypluje na zwierzchników. No nic. Keita ku sobie wzrusza ramionami i w poirytowaniu wypuszcza powietrze.
    Woda gotuje się a pisk jak te błyskawice rozdziera ciszę zapadłą w kuchni. On sięga czajnika a nagłości tej nieprzemyślawszy kończy z opuszkami palców opadającymi na rozgrzany metal. Klnie i oczy kieruje ku górze; ku bogom, w których zaczął ostatnio wierzyć. (Skoro duchy to i siły wyższe?) Dłoń wolno, bo ciepło potrzebuje chwili by przedrzeć się przez skórę, by neurony poruszyć w zaalarmowanym geście, wkłada pod zimną wodę*.
Weź Raja zalej te trzy kubki — mówi podbródkiem wskazując kawy, z czego jedna zawiera łyżkę rozpuszczalnej.
    Na jej pytanie milknie i na nowo patrzy ku Gentaro, który jak kot skulił się pod kocem. Oczy schowane pod materiałem, jedynie ręka jak ta kocia łapka wystająca spod. Palce ściśnięte jak do walki, jakby mu z Tsunami i we śnie przyszło się mierzyć. Nie śpi. Oddech chłopca nierówny i urywany. Keita odwraca wzrok i nerwowo przygryza wnętrze policzków. Nawyk jeszcze z czasów dziecięcych, gdzie tutaj, w miejscu jego dorastania, wciąż jest on na miejscu.
Nie znam tego drugiego, ani też nic nie wiem o ich relacji — mówi prawdę, bo rudego dzieciaka nie kojarzył. — Gentaro ma piętnaście-szesnaście lat. Sam nie jest pewny. Rodzice podawali dwie różne daty. W Kyōken jest od roku, bo rodziców wyrzucono na bruk i zmuszeni byli wyjechać do dziadków na wieś. On nie chciał i, prawdopodobnie, spierdolił na chwilę przed. Szukali go, ale jest ta zasada w grupie, że swoich to bronić nawet przed rodzicami. A może i przede wszystkim przed nimi.
    Woda przelewa się przez palce.
Nikt nie wie, co się u nich dokładnie działo. Młody nie mówi za wiele, jak zresztą mogłaś zauważyć.
    Podnosi spojrzenie znad oparzonych palców. Oczy są czujne, pytające i, niespodziewanie, czułe. Głos też niższy, spokojniejszy, nieprzystający temu wcześniejszemu — pospiesznemu. Ukazuje się dziewczynie postać stoicka. Dusza, która na codzień gości w sylwetce mężczyzny. Ulatuje, gdy trzeba działać. Za ustami Keita przygryza koniuszek języka. Nerwowość uchodzi w niekontrolowanych gestach. Jak ten, przez który chłodzi teraz rękę.
Martwisz się? — pyta jej zakręcając kurek i dłonią machając w powietrzu.
    Nie dopowiada, ale tli się w głowie przyzwyczajenie do krzywdy najmłodszych. Gdyby każdej z tych małych sylwetek poświęcał choć gram emocji, serce by wysiadło. Nie pamięta, kiedy to oplótł kolczastym drutem. Zapewne dawno, bo w popiołach tamtejszych uczuć odkopać można jedynie poczucie obowiązku.

* Realizacja Psikusa — pech


Dystrykt Kobayashi - Page 2 AjTOsbT
Gotō Keita

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Pon 7 Lis - 17:36
Krople wybijały swój żałosny rytm, gdy zawiesiła spojrzenie na tym, co było dalekie i niedostrzegalne. Kłębkach ciemnych chmur, burzy, które, choć nie powinny, napawały ją nieopisanym spokojem. Układało się to rozgardiaszem w pokoju obok, kojącym wyrazem życia i dziecięcej naiwności. Nieprzejęte niczym innym, aniżeli walką o ulubioną figurkę.
Spojrzała kątem oka na Keitę, gdy ten sięgał po czajnik, rozproszona dźwiękiem informującym o wrzeniu. W dobrym momencie obróciła głowę, z automatu sięgając po jego ręce których, choć chciała, nie powstrzymała przed dotknięciem rozgrzanego metalu. Zatrzymała się w pół kroku, z ramionami uniesionymi w geście pomocy, na nic się zresztą zdającym. Westchnęła przy tym jedynie, trudno stwierdzić, czy w wyrazie dezaprobaty jego nieuwagą, czy raczej w formie empatycznego przejęcia jego bólem.
Gorąca woda wypełniła kubki, czajnik wrócił na swoje miejsce. Sama zgarnęła jeden z nich, grzejąc o niego dłonie, choć dopiero co odrzuciła na bok bluzę, gdy zrobiło się jej zbyt ciepło. Nie wstydziła się tatuaży, wolała jedynie nie odwracać się do niego plecami. Mógłby i połączyć wątki, dochodząc do wniosków, na które było zdecydowanie za wcześnie.
Podążyła za jego spojrzeniem, gdy to trafiło na wpół śpiącego chłopca. Choć, jak się okazało, wcale nie był tak młody, w jej głowie nadal był zagubionym dzieciątkiem. Małym, słabym, choć niezmiernie walecznym. To też nie przystoiło. To za niego powinno się walczyć, a nie liczyć na jego inicjatywę, by sam się sobą zajął. Spojrzenie zawiesiła na nim na dłużej, mogąc wreszcie przyjrzeć się fragmentowi buzi, który wystawał gdzieś spod koca. Zmęczeniu, które się na niej malowało, postarzając go o kolejne dziesięć lat. Młody dorosły.
Zauważyłam — przytaknęła, nadal nie podnosząc spojrzenia. Dopiero po kilku chwilach, słysząc kolejne pytanie, drgnęła nieznacznie, nosem wypuszczając ciężkie westchnięcie. Zmartwienie? Nie. To coś innego.
Odwróciła głowę w drugą stronę. Poczuła nagle, że... że nie może na niego patrzeć. Jakby była mu coś winna. Ruch nogi, nerwowy, szczęka zaciśnięta jak imadło.
—  To moja wina. Ten drugi dzieciak — w końcu, po kilku boleśnie długich chwilach, udało się jej odezwać. W głosie nie dało się dosłyszeć żadnego cierpiętniczego tonu - to suche stwierdzenie faktu, choć reakcja na nie była wyraźna. Nie w głosie, nie w minie, a w ruchach, znów nabierających dziwnej agresji. Spojrzenie biegało po przeciwnej ścianie, ani razu nie padając na Keitę, noga nerwowo wystukiwała sobie znany rytm.
Nie... nie złapałam go. Mogłam go pierwszego podsadzić, zamiast czekać, wtedy... wtedy nic by mu nie było — zagryzła policzek, mocniej objęła się ramieniem, gdy druga dłoń ściskała kubek — Wyrwali mi go, nie zareagowałam. Po prostu spierdoliłam — spojrzenie sięgnęło sufitu, gdy odchyliła w końcu głowę. Grdyka drgnęła, gdy przełknęła ślinę — Dlatego zastanawiałam się, czy mogę coś jeszcze zrobić. Ale to Tsunami — prychnęła, gdy nazwa instytucji spłynęła po języku jak najgorsze ścierwo — Więc na ten moment mogę... nie wiem. Nic nie mogę. Dlatego tak mnie to wkurwia.

@Keita Gotō



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Gotō Keita

Wto 8 Lis - 10:47
  Zawiesza się na tych oczach dużych i zmartwionych, przesiąkniętych jak ziemia za oknem wilgocią, i w pierwszym odruchu chce, jak to w zwyczaju miewał za dzieciaka, objąć jej ramiona i powiedzieć, że wszystko z nim dobrze. Z tym dzieciakiem o rudych kosmykach i zadartym w gotowości do boju nosie. Mimo to już nie kłamał. Brodził pomiędzy prawdą a fałszem i pasowały mu te spektra szarości. Dlatego dłonie zamiast ku niej jeszcze bardziej ciągną do ciała i krzyżują się na piersi, dłonie zaciskają na przedramionach. W mimowolnym zmartwieniu skacze oczyma od kobiecego ramienia ku oknie.
  Pachnie tanią kawą a paradoksalnie i najwyższym luksusem, bo zmielone ziarna są jedną z droższych rzeczy w mieszkaniu. Sunie wzrokiem po przybrudzonej framudze i milczy. Wina przez nią odczuwana dobijała się i do jego drzwi, ale tej jak wampira nie zaprosił do środa. Dbał o swoją krew, by ta nie buzowała w złości, by nie gnała szybciej przy sytuacjach, którym zaradzić się nie da. Otwiera usta z głośniejszym zaczerpnięciem powietrza i już ma odpowiadać, gdy w kaczkowatym chodzie Abuela przekracza próg kuchni.
  Jest ich trójka, więc miejsca mało, ale Ciotka przecież jak ściany tego mieszkania, jak zgromadzone bibeloty nieprzesuwalna. Sunie jak dusza ku rozpuszczalnej, bo zapach osuszonego ekstraktu pobudził jej ślinianki. Keita nawet nie spostrzega, że w przyzwyczajeniu ten trzeci kubek przygotował.
— Wybaczam — mówi Abuela w skrzeku, bo głos jej zapadł się w za długim milczeniu i teraz po gardle wydrapuje się na zewnątrz. — Ale jeszcze raz powiesz, że mam echolokację to ci nogi z dupy…
  I chce w głowę uderzyć dawnego podopiecznego a przynajmniej zamierza się, ale przy swym chochliczym wzroście jedynie muska męskie ramię. Odwraca się wtem ku nowej gościnie i kręci głową w rozbawionym, ale wciąż zdenerwowaniu. Odczłapuje ku fotelowi a po drodze, ale tego już nasi bohaterowie nie widzą, uśmiecha się szeroko. Okiem jednym zerknie do sypialni, drugim na Gentaro, bo chociaż rzeczywiście polega na słuchu, to i jak u nietoperza wzrok potrzebny.
  Keita przestępuje z nogi na nogę i chucha na poparzone palce. Przerywnik w rozmowie przyjął z ulgą, bo i przyduszające serce pnącza rozluźniają się. Nie zamierza jednak odpuścić, bo mu dziewczę stało się nagle zbyt bliskie, jakby empatia stała się wytrychem ku i jego delikatności. Niemal udaje się zmartwieniu Rajki wedrzeć pod okowy jego obojętności, ale emocja wyłapana wcześnie zostaje wnet zgnieciona butem. Na nowo po ciele rozlewa się przyjemna obojętność, która usta układa w zrezygnowaną linię.
Nic nie możesz — powtarza łapiąc ucho kubka i znad jego linii, przy pierwszym łyku kawy, lądując na jej twarzy siwymi tęczówkami; dodaje ciszej, by słowa nie dotarły do Gentaro, choć z pewnością już unoszą się wkoło uszu Abueli: — Myślę, że też mu nic nie zrobią. To dzieciak a Tsunami nie Shingetsu. Nie łamią żeber dla przyjemności.
  Widzi, że na niewiele się zdały słowa wyjaśnienia, bo dziewczyna wciąż z oczyma jak spodki wpatrzona w unoszącą się na kawę niby to piankę, w rzeczywistości pęcherzyki powietrza uwięzione we wrzątku.
Raja, to nie jest twoja wina — mówi stanowczo. — Dzieciak na pewno został już wypuszczony. To tylko zakłócanie spokoju.


@Yōzei-Genji Madhuvathi


Dystrykt Kobayashi - Page 2 AjTOsbT
Gotō Keita
Yōzei-Genji Madhuvathi

Czw 10 Lis - 19:44
Usta jej, podobne do rybki łapiącej powietrze, otworzyły się raz jeszcze, z zamiarem dodania czegoś do tego jakże zmartwionego wywodu. Przeszkodziła jej w tym pojawiająca się nagle w kuchni Ciotka, i dobrze, bo mogłaby powiedzieć zbyt wiele, niesiona nagłym ściskiem w klatce piersiowej. Lubiła myśleć o sobie, że jest człowiekiem samolubnym, samowystarczalnym i przede wszystkim zimnym. Nie przejmowała się tym, co niepotrzebne, nie miała wyrzutów związanych z przestawieniem nosa naprzykrzającemu się delikwentowi, nie przejmowały ją krzyki uliczkę obok, nie biegła na bohaterski ratunek, bo, przede wszystkim - żaden z niej heros. Nie ratowała panien w opałach, nie biegła za złodziejem, bo i zasadniczo, chuj to ją obchodziło.
Choć kwestia podejścia mogła leżeć gdzieś indziej. W tej sytuacji, dwójka dzieciaków która z początku zagotowała w niej krew, stała się nagle bliska. Za bliska.
Przecież to tylko dzieci. Niewinne. Bezbronne, choć same chciały myśleć inaczej. Choć próbowały usilnie ją przekonać o tym, że są samowystarczalne, a ugryziona dłoń gdzieś w tle o tym przypominała. Zerknęła kątem oka na ślad, gdy ta obejmowała rozgrzany kubek. Niewiele już jej tam zostało po tym, jak wpakowała w nią nos, biorąc krótkie, nerwowe łyki.
Odpowiedź Keity nijak nie wpłynęła na to, co działo się pod skórą, na nerwowy tik nogi i dreszcz niknący gdzieś na karku. Dwukolorowe spojrzenie znów uciekło w kąt, wypatrując tworzących się w nim szarych kociąt, kłębków zapomnianej dawno przeszłości. Koniec języka zaczepił o zęby, zaostrzone do ataku na chowające się pod włosami wyrzuty. Musi je przetrawić, nie było innej opcji. Prawda?
Zastanów się, kto normalny, bez chorych, sadystycznych pobudek, dobrowolnie zaciąga się do Tsunami? Widziałam co mu zrobili. Żebra to jego najmniejsze zmartwienie — rzuciła, może nie do końca też w ogóle zastanawiając się nad tym, co wymknęło się z gardła. Połacie pogardy i niechęci wylały się kącikami ust jak gotowa do zapłonu benzyna - Shingetsu, czy nie, jeden chuj, są siebie warci. Jedno i to samo — i w tym momencie starła z podbródka to, co paliło przełyk, nie dając skapnąć na podłogę nawet kropli. Wystarczy. Nie było sensu w nakręcaniu się.
Kolejny głęboki oddech, choć teraz zebrała się w sobie, by spojrzeć mu w oczy. W szarą nicość, za którą, może, czaiło się lustrzane odbicie jej samej, tego, co nią targało, zakryte kotarą wyuczonej obojętności. Trudno wymagać, by ktoś, kto wychował się w podobnych warunkach, miał energię na przejmowanie się wszystkim i każdym.
Nie ma to teraz znaczenia. Interesuje mnie inna kwestia — krótki przerywnik, by resztą kawy nawilżyć przełyk, gotów do dalszej rozmowy — Nie mam ochoty pomagać Kyoken, bo i średnio mnie obchodzą ich przekonania, ale... —  kolejna doza ciszy zawisła między nimi, trzymając się skrajem dłoni starego żyrandola, gdy w jej głowie zawitała chwilowa pustka. Wyglądała, jakby na kilka krótkich sekund straciła wątek. Rzuć ten shit, kretynko, to zaczniesz sklejać myśli jak normalny człowiek.
Odchrząknięcie, które przeszyło ciszę jak strzała sprawiło, że podążyła w końcu za myślą, która usilnie chciała się jej wyrwać.
Może... Ugh. Nie wiem. Nietaktem byłoby pytać Abueli, czy mogę jakoś... pomóc? — ciemne oczy sięgnęły jego twarzy, doszukując się w malującym się na niej wyrazie jakiejś większej reakcji. Odpowiedzi, która pierwsza sięgnie oczu, zanim nie trafi na usta.


@"Keita Gotō"



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Gotō Keita

Pon 14 Lis - 15:25
  Dawniej nieszczególnie zwracał oczy ku Tsunami czy Shingetsu. Pozostawał jednostką nieskorelowaną z działaniami większych grup, niepodzielającą wspólnych celów. Wiadomo, zmieniło się to wraz z jego wstąpieniem w szeregi Kyōken. Choć grupa utrzymywała z pozostałymi raczej neutralne stosunki to u podnóża tej hierarchicznej góry, tam, gdzie konflikty nawiązywały się pomiędzy jednostkami a nie całością grup, bywało różnie. Nie raz i nie dwa dał się wciągnąć w idiotyczną bójkę wywołaną jednym słowem za dużo. Słuchając więc słów dziewczyny, której oczy świecą złowrogo, z zawiścią niemal, kiwa głową. Zgadza się z nią. Zgadza się też z łzą zawieruszoną na załamaniu szczęki, którą obserwuję jak kroplę sunącą po szybkie samochodu. Paradoksalnie uśmiecha się, a jest to uśmiech ciepły i wyrozumiały, sympatyzujący niemal.
  Wraz z jej wzruszeniem — tym wynikłym z niekontrolowanej już złości — jego podjudzenie całkiem zanika. Patrzy więc zmęczony na burzę za oknem i zastanawia się, czy powrót motorem byłby dobrym wyjściem. A jeśli tak, to co z chłopcem? Patrzy na nowo ku podopiecznemu, ale ten dłoń zawinął pod prawe ucho i oddech w śnie uspokoił. Zostawi go tutaj, pomiędzy tymi czterema ścianami, pomiędzy dobrocią Abueli a czujnością pozostałych dzieciaków.
Myślisz, że nietaktem jest oferta pomocy? — pyta jej rozbawiony, na nowo uwagę skupiając na rozognionej mocnymi emocjami twarzy rozmówczyni. — Niejeden się tutaj przewinął, ja też. Wiesz, jest to powiedzenie o powrocie do korzeni, czy jak to tam szło. W każdym razie jeszcze przed Kyōken… — Tutaj wskazuje na malutki tatuaż zawieruszony pod lewym okiem. — Jeszcze przed Kyōken sam jej pomagałem. Głównie pieniężnie. Każdy powtarza o wsparciu emocjonalnym, ale jak pomóc komuś, kogo myśli krążą jedynie koło zeszłotygodniowego posiłku? W każdym razie tak, jeśli chcesz się tutaj zaczepić, to myślę, że nie będzie z tym problemu. A wręcz przeciwnie, eksploatacja twojej szczodrości nastąpi dość szybko.
  Przy dziwnym, niepasującym rozmowie uśmiechu opiera dłonie na blacie tuż za sobą. Korci go coś wewnątrz, jakiś przymus z niego samego wynikający, by wejść w ten duet tak samo, jak bezmyślnie został członkiem i tego przybytku, i w późniejszych latach Kyōken.
Daj mi swój numer — mówi nagle a z oczu ulatuje rozbawienie, by w tęczówkach odbił się zalążek nagłego pomysłu; widząc jej skonsternowanie dodaje: — Zrobimy tak… Ty zostaniesz z Abuelą a ja zajmę się drugim dzieciakiem. Jeśli leżą ci na sercu jego żebra to domyślam się, że serce też. Jakiś czas temu powiedziałem sobie, że nie będę ulegać kolejnym pchnięciom ku niesieniu bezcelowej pomocy, bo poturbowanych przez życie dzieciaków jest zbyt wiele, ale myślę, że rudy może być ostatnim z nich.
  Cmoka w niezadowoleniu, bo wtem w głowie pojawia się kolejne rozmokłe przez czas imię. Keita manewruje spojrzeniem po suficie, by dostrzec zaciek, który z miesiąca na miesiąc rozlewał się coraz bardziej, coraz bardziej drążył pod tapetą własne rzeki.
Swoją drogą, nie widziałaś w Kobayashi niskiej, ciemnowłosej dziewczyny? Ma też krzywy nos, duże oczy i pyskata jest jak pies za bramą. Na imię ma Aia. Zgubiłem ją w okolicach początku września a zdaje się, że wszyscy wkoło zapomnieli o jej istnieniu.
  Po chwili dodaje informująco, emocje oddzielając od faktów jak ziarno od plew:
Ćpunka.

@Yōzei-Genji Madhuvathi


Dystrykt Kobayashi - Page 2 AjTOsbT
Gotō Keita

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Sro 16 Lis - 20:13
Myślę, że nietaktowna mogłaby być sugestia, że sobie nie radzi — przewróciła oczami, jakoby prawie że urażona jego rozbawieniem. Skąd i w niej potrzeba, żeby w ogóle się tym przejmować? Nie umiała stwierdzić. Mężczyzna przed nią stojący, jeszcze nie tak dawno temu największy wróg, powód obolałego ramienia i zadyszki, która przeszła dopiero przed chwilą - teraz powiernik nagle powstałych zmartwień, osoba, której dostrzec pozwoliła tę nadszarpaną przez nakłady stresu psychikę. Słabości, których do dziś wcale nie była świadoma. Odetchnęła ciężko przez nos — Nie jestem stąd, Keita, ona już to pewnie wie — opustoszały z kawy kubek trafił na blat z charakterystycznym stuknięciem, mocniejszym, niż ta planowała. Po chwili znalazła się przy oknie, plecami do mężczyzny, z dłońmi wspartymi na parapecie. Została przy nim dłuższy moment, pozwalając, by głowa bezwiednie opadła, by zmęczenie dało o sobie wreszcie znać, rozchodząc się falą ciepła po obolałych mięśniach. Te nadal napięte, jak struny, nie potrafiły zaleźć ukojenia w rosnących u stóp budynku kałużach.
Cisza była dość wymowna. Niezbyt długa, na tyle jednak stanowcza, by potrafiła dać o sobie znać. Wraz z pochyloną głową, spod długich włosów, które spłynęły z jej ruchem po ramieniu, wyłonił się charakterystycznie wykonany wzór. Odcięta smocza głowa, czarne jak dwie perły oczęta, świdrującym niemego rozmówcę, otoczone aureolą krwawych śladów — Ty też to wiesz — odwróciła powoli głowę, z wyrazem twarzy, który jak malowany na portretach Marii Magdaleny, trudny był do odgadnięcia. Pod jednym kątem święta, pod drugim symbol grzechu, nieopisanej skruchy — Oni też będą. W końcu sobie zdadzą z tego sprawę. Nie wiem jaki jest jej margines tolerancji względem tego, kogo tutaj przygarnia, ale nie chciałabym naciągnąć. Dla spokoju mojego i ich — kiwnęła brodą w stronę, z której to spoglądała czupryna schowanego pod kocem chłopięcia.
Ale ten brnął w swoje. Kolejny szaleńczy pomysł przebił kuchnię, trafiając strzałą koło jej głowy. Może właśnie ta narwana natura, lustrzane odbicie jej własnej sprawiała, że zaufała mu tak szybko. Uwierzyła, wręcz naiwnie, że serca ich na krótki moment zabiły w jeden rytm. Choć na twarzach niewzruszeni, gdzieś wewnątrz wyciągnęli do siebie ręce.
Pokręciła przecząco głową.
Nie. Pomogę Ci — obróciła się całym ciałem w jego stronę, stając na tle stale ciemniejącego na horyzoncie nieba — Tutaj na razie nie jestem potrzebna, zawsze mogę wrócić. Jeśli ja go wpieprzyłam w to bagno, to chociaż mogę go wyciągnąć — lekkie wzruszenie ramion, jako niemy wyraz tego, że do niczego innego i tak jej nie przekona. Nieprzypadkowy był najwyraźniej rok jej narodzin - bo i ona, uparta, podobna była do chińskiego zodiakalnego bawoła.
Przemierzyła kuchnię, by sięgnąć swoich rzeczy odłożonych na zamotanym w niej stołku, bluzę wciągając przez głowę. W połowie jej drogi, gdy do rękawów trafiły już ręce, przeniosła spojrzenie w jego stronę — Nie. Nie każdy krzywonosy ćpun się zna, wiesz? — ubranie całkowicie trafiło na swoje miejsce, na moment uniemożliwiając jej dalszą odpowiedź — Jeśli chcesz, mogę o nią popytać, ale nie obiecuje, że coś to da.

@Keita Gotō



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Gotō Keita

Sob 19 Lis - 0:21
Chce jej powiedzieć, że rzeczywiście kobieta sobie nie radzi. Przedkłada siły na zamiary i pogrąża się w niesieniu dobra do tego stopnia, że traci grunt pod nogami. Ten usuwa się wraz z kolejnymi duszami, które tutaj przygarnia a Keita wie, że prócz ciał fizycznych z dziećmi przypełzają i istoty spoza materialnego świata. Czasami podejrzewa, że i Abuela je widzi bądź słyszy. W tych zaszłych bielą oczach odbijają się mary zmarłych. Tych z jej życia i żyć wszystkich innych tutaj przybyłych. Ma wrażenie, że i gdy kobieta spojrzy na ciebie — spojrzy przenikliwie, dogłębnie, wdrapie się pod skórę i poliże szorstkie kości — to i wyczyta twoje koszmary. Jest więc pewny, że  ciotka wie o pochodzeniu dziewczyny. Jeśli nie po tych oczach znaczonych rodową przeszłością, to zapachu niosącym wspomnienie bogatszego wychowania. A tutaj, w Kobayashi, dobrobyt pachniał wyjątkowo mocno. Nawet, jeśli jego woń rozpuściła się w przeszłych już latach.
  Keita zbliża się do dziewczyny wolno i pyta:
Mogę?
  Bo nie przystoi mu dotykać ciał bez słowa zaproszenia (choć w najgorszych przypadkach polega jedynie na pożądliwych spojrzeniach). Teraz jednak oczy jej smutne a jego migoczące zmęczoną ciekawością. Mimowolna czułość, jakby z jednym z tutejszych dzieciąt rozmawiał a nie dorosłą kobietą o, jak wskazuje nos, konfliktowej historii, rozlewa ciepło pod żebrami.
  Przy jej cichym pozwoleniu albo zwykłym kiwnięciu głową, nie pamięta, zabiera o dwa kosmyki za dużo i odsłania fragment detalicznego tatuażu. Ten pnie się po skórze jak wyryta pieczątka, jak pasek informacyjny na uszach transportowanego bydła. Cmoka niezadowolony kilka razy i palcem, jakby to z realną juchą miał do czynienia, dotyka krwistych fragmentów tatuażu.
  Z klanem nigdy nie miał wiele wspólnego. Ich macki nie sięgały warsztatu, tym bardziej czarnych zakątków Nanashi. Wiadomo, kojarzył pojedyncze osoby. Głowę grupy, jego następcę i narwanego dzieciaka z dziesiątego zapewne pokolenia. Wiedział, że i nie warto planować z klanem swojej przyszłości czy nawet wchodzić stopą na ichniejszy teren. Keita uśmiecha się ponownie, cofa o krok, ramię wbijając w ścianę tuż koło okna i patrząc na jej profil przy przekrzywionej głowie.
Myślisz, że byłabyś tutaj jedyną, która porzuciła rodzinę lub którą rodzina porzuciła? — pyta, po czym podwija rękaw własnej koszulki i chwilę jeszcze poobraca dłonią, by odszukać niewielki nań rysunek.
  Tam mała jak ziarnko grochu kropelka wypełniona wyblakłym tuszem koloru czerwonego. Linia jest krzywa i nie świadcząca o wprawnej ręce tatuującego. Widać, że miejscami kontury wybiły i rozlały się, ale to nie szkodzi. Nie szkodzi też kolejna ilustracja, która tuż obok pokryta jest blizną. Jeszcze z czasów, gdy o tatuaże całkiem nie dbał.
Tę kroplę wytatuował dzieciak pary z Shingetsu. Spieprzył z domu w wieku dwunastu lat, bo zobaczył, jak rodzice torturują kogoś tam na parterze. — Chowa tatuaż pod materiałem koszulki i samemu zaczyna zbierać się do wyjścia. — Nie znaleźli go, chociaż do Kobayashi wbiła ich piątka. Abuela nie jest najczystszą osobą w mieście, kto nią zresztą jest, ale no potrafi zadbać o swoje i swoich. Einar został stąd wydany w łapy Kyōken a później wyjechał poza miasto. Ma się dobrze.
  Spogląda na nią odkładając kubki do pordzewiałego na rogach zlewozmywaka. Chrzęst pozostawionych weń naczyń zagłusza głośniejsze słowo wybrzmiałe w sąsiadującym pokoju. A więc tak? Porywają się na odwiedzenie Tsunami? Brwi w zdziwieniu, ale i podziwie tworzą zmarszczkę na męskim czole. Kiwa głową, by niewerbalnie przytaknąć jej postanowieniu, ale też i tej dziwnej, czasami u małych psów wyczuwalnej, wrogości. Czuje, że jej to potrzebne, że działanie jak maść na rany ochłodzi wydarzenia z dzisiejszego dnia.
Pojedziemy na najbliższy posterunek. Powinien być na służbie ktoś, kto winny jest Kyoken przysługę.
  A na chwilę przed poproszeniem Abueli o opiekę nad drugim z dzieciaków, obróci się do dziewczyny i w progu rzuci szybkie hasło:
Niedaleko mam motor, więc przeskoczymy kawałek w ulewie.

@Yōzei-Genji Madhuvathi


Dystrykt Kobayashi - Page 2 AjTOsbT
Gotō Keita

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Nie 20 Lis - 21:57
Nie odmawia, tylko niemą zgodą, zaledwie lekkim drgnięciem głowy pozwala, by ten się zbliżył. Zobaczył już wystarczająco, za wiele jak na kogoś, kogo zna tak krótko. Mimo to, darzy go nieopisanym, szybko rosnącym zaufaniem, modląc się, że mężczyzna nie wykorzysta tego przeciwko niej. Chociaż ten jeden raz zachciało się jej ryzykować, z przyjemnie rozgrzewającą przestrzeń między żebrami myślą - niemą prośbą o to, by po tak długim czasie, zyskać szczere wsparcie, takie samo, jakim gotowa była go obdarzyć. Jeśli tylko upewni się, że faktycznie na nie zasługuje.
Ciche westchnięcie wyrwało się z ust, gdy w końcu jej dotknął. Delikatne przesunięcie opuszkami palców, za którymi, jakby na plecach rozciągał materiał, rozeszła się fala gęsiej skórki, potęgowana każdym kolejnym zagięciem kręgosłupa, aż nie trafiła do twarzy. Ta, wygięła się lekko w czymś, co przypominać mogło przypominać jedynie ulgę - od nieznacznego zmarszczenia brwi, do całkowitego ich wygładzenia. Trwało to zaledwie moment, ten, pozbawiony był już kontroli z jej strony, gdzie ta wrócić mogła dopiero wtedy, gdy Keita się odsunął. Zagarnęła ją od razu bliżej siebie, odwracając się do niego twarzą w zamkniętej pozie - ramiona skrzyżowanymi na piersi, ciemnym spojrzeniem wbitym w kontrast szarości.
To na nów zelżało. Spojrzenie, które mu rzuciła, było wystarczającym pytaniem o to, czy i ona może się przyjrzeć. Ujęła jego przedramię, kciukiem przejeżdżając po rozpływającym się w mikroskopijnych zagięciach skóry tuszu, by zaraz przesunąć go dalej. Oglądając kolejne malunki zdobiące rękę, jej wyjątkowo miękką, ciepłą skórę. Choć nie puściła, spojrzenie przesunęła na jego twarz.
Nie. Ale... nie jestem pewna, czy to to samo — uścisk zelżał, gdy umyka jej kolejne, niekontrolowane westchnięcie — Zresztą, nieważne. Później będę się tym martwić.
Podobała się jej szybka reakcja mężczyzny. Nie pojawiły się żadne zbędne próby odwiedzenia jej od tego pomysłu, bo i sama ich nimi nie obdarowała. Zaakceptowali swoje wybory w tempie błyskawicznym, tak właśnie, jak powinno wyglądać coś takiego. Drżące od rosnącej ekscytacji dłonie poprawiły jedynie materiał bluzy, włosy znów upięte były tak, by nie miały prawa przeszkadzać. Wszystko miała przy sobie.
Chwilę później mknęli już między nieuchronnymi kroplami deszczu, zimnymi i nieprzyjemnymi, gdy rozbijały się na rozgrzanej skórze. Spływały strużkami po policzkach, nie mogą znaleźć innej drogi, w swoim nadmiarze zbierając się na końcu brody. Spomiędzy rosnących w oczach kałuż wymykają się bliżej nieokreślone jęki, podobne grzmotom gdzieś za horyzontem, choć ich źródło jest inne. Odbijają się od zmąconych tafli szarej wody, mieszanki deszczu tego, co zostało po piasku. Po chwili zmieniają się w chichot, którego źródła upatruje w rozchylonych drzwiach blaszanego garażu - spomiędzy ciemności wystają trzy niewielkie głowy, czerwone twarzyczki spowite czarnymi włosami. Zatrzymała się na ułamek sekundy, z zamyślenia wyrwana widokiem który, choć powinien, nadal był dla niej niecodzienny.
I choć moment ten był niezmiernie krótki, a i odgoniła go potrząśnięciem głowy, wystarczył, by Keita mógł zauważyć przerywnik. Nadrobiła zagubiony krok, z brwiami uniesionymi tak, jakby nic się nie stało - Idziemy, czy nie?

ztx2



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Gotō Keita

Wto 27 Gru - 17:34
27 grudnia 2022

Moszczą się w dwóch, wcale nie tak dużych przestrzeniach setki dzieci. Tudzież wydawać się tak może osobom wizytującym, które z sąsiedztwa przynoszą skromne dla najmłodszych prezenty. Abuela przejmuje je na własne ręce, ocenia, pyta o zawartość. Odziana w starą, nieprzystającą czasom suknie wydaje się być wyrwaną z ram starych, pożółkłych świątecznych kartek. Na głowie odwieczny kok, pod szyją wstążka zawiązana w korelacji do pory roku i czasu, w którym przyjdzie im się spotkać. Jest tuż przed nowym rokiem, więc zdecydowała się — ta samozwańcza opiekunka przygarniętych kociąt i tych, których przez lata zdążyła wypuścić w świat — na wspólne, rodzinne świętowanie. Wie, że jej sercem nie rządzi czysta dobroć, bo jest człowiekiem a każdy człowiek na pół utkany z życzliwości i egocentrycznych poglądów. Dzisiaj jednak to lepsze serce, bo twierdzi, że ma dwa, wygrało. Długimi na kilometry rękoma, bo te przedłużane w postaci sąsiedzkich uszu i ust, posłała zaproszenia na świąteczną kolację. Wraz z kilkoma miałkimi słowami o miejscu, dołączyła prośbę o przytarganie podarunku, dwóch oraz poczęstunku, bo ma stare ręce i tylu mord nie wykarmi.
  W rzeczywistości mamy do czynienia z dziesiątką dzieciaków, gdzie pośród nich Gentaro, członek Kyōken oraz wyswobodzony z policyjnych kajdan jego towarzysz, rudy chłopiec o krzywym uśmiechu i piegach na tyle nierówno rozłożonych, że z miejsca sprawiają wrażenie dziwnie niesymetrycznych. Ma opuchnięte oko i wargę, ale poza kilkoma wrednymi komentarzami ze strony niskiej, pulchnej dziewczynki imieniem Yoko, pozostaje niezauważonym. Od samego rana, bo to jego ciałko przysypia w sypialni Abueli w ostatnich tygodniach, ganiał z talerzami, miejskimi sprawunkami i przysiągłby, że to prawie jak w domu. A że domu nie miał, to i porównanie wytwarzał na postaci telewizyjnych przekazów. Skoro już jesteśmy przy technologii, warto dodać, że w kącie sporego, udekorowanego zapożyczonymi z amerykańskiej kultury bombkami, stoi nowy, szeroki na niemal pięćdziesiąt cali telewizor. Abuela jest z niego dumna, bo wyniosła po taniości po śmierci samotnego sąsiada a reszcie powiedziała, że to dla dzieci. Częściowo miała racje, gdzie z drugiej strony najmłodsi programy wybierali odświętnie. Złota zasada — każdego wieczora jedna bajka. Mimo to i tak im się podoba, bo we własnych chatach oglądali głównie thrillery, najczęściej te na żywo, gdzie ojciec matkę nożem a matka ojca z okna. Dla odmiany więc kolorowe animacje, nawet raz dziennie, zdają się wymazywać dotychczasowe spektakle, które na rodzinnych kafelkach wybudowały jeszcze niewypłynięte traumy.
  Z telewizora ulatuje koncert na jednym z publicznych kanałów, gdy jeden dzieciak drugiego szturcha w ramię. Mówi:
  — Ktoś idzie!
  I rzeczywiście ktoś idzie, bo po wąskich, długich jak te w wieży Babel schodach, stąpa Keita. Oczy wciąż ma podkrążone, spojrzenie zaspane a usta wyschnięte, jakby w ostatnim czasie legł w pustynnych piaskach, tam zmarł, ale z okazji rodzinnego święta, postanowił powstać. Na twarzy mężczyzny rysuje się zmęczenie i przerażająca wręcz neutralność, gdy przekracza róg mieszkania dawnej opiekunki. Kręci głową, gdy w opadłej sylwetce rodzi się niewygoda. Wie, że nieopodal mieszkanie rodziny, gdzie właśnie ojciec matkę. Język przejeżdża po górnej linii zębów, ale rosnąca w mięśniach agresja ugładzona zostaje wbijającym się w jego udo Gentaro. Uśmiecha się. Szeroko i tak, jak dzieci potrafią najpiękniej. Bezinteresownie i wdzięcznie. Powiedziałby, że i niewinnie. Kiwa ku niemu głową, ale nie oddaje zadowolenia, nie jest w stanie, choć zapomniane serce zdaje się wygrać jedną melodię głośniej. Dłoń kładzie na jego głowie, gdy z kuchni wychodzi właścicielka mieszkania.
  — Keita, to, że cię nie widzę nie znaczy, żem nie wiedziała o twojej całodniowej nieobecności — Cmoka. — Przychodzić na gotowe, niemożliwe.
  No tak. Jej oczy zaszłe bielmem, krok wciąż kaczy, a czoło, na którym składa obowiązkowego całusa na przywitanie, rozognione organizacją. Pod jej łydkami, a te krótkie jak wyłamane nogi taboretu, kręci się jedno, najniższe dziecko. Nowe, myśli, gdy pod jego nosem znikąd wykwitają zielone oczy najstarszego z kociąt. Dziewiętnastoletni Ryuk rośnie na psa obronnego zebranych. Jego ciało poprzecinane jest wąskimi jak żyły pęknięciami, które zmierzają do bycia siatką blizn. Na ten moment jednak wciąż śliskie i czerwone, gdy usta w grymasie, bo właśnie wydziedziczono go z roli najstarszego.
  — I tak laury spadną na najbardziej zblazowanego — mówi cicho, po czym ciszej, gdy znajduje się poza uszami mężczyzny, dodaje: — Jebany ćpun. Jak oni wszyscy.
  Zdejmuje płaszcz, by zebranym pokazać się z zwykłej koszulce, i spodniach dżinsowych acz przeszywanych wieloma kieszeniami. Zarzucona na barki rozpinana bluza zdobiona jest zwisającymi paskami bez celu. Wchodzi do kuchni i sięga cytrynowego kremu na wierzchu kawałka porzuconego ciasta.
  — Bardzo to słodkie — komentuje pierwszymi w domu słowami, po czym krzywi się nieznacznie.
  — Tak jak ty — odpowiada zgryźliwie jedna ze starszych dziewczynek. — Jak masz marudzić to wynocha stąd. Zostaw prezent tam, gdzie reszta.



Dystrykt Kobayashi - Page 2 AjTOsbT
Gotō Keita

Nagai Blotka Kōji and Ivar Hansen szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku