Dystrykt Kobayashi - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Wto 4 Paź - 18:29
First topic message reminder :

Dystrykt Kobayashi


Kompozycja obdrapanych fasad, starych budynków niegdyś będących fabrykami. Jeszcze niespełna dekadę temu, wszystkie z wielopiętrowych obiektów przeznaczone były konkretnemu zakładowi. Obecnie duże hale, upstrzone drucianymi, zardzewiałymi drzwiami, wypełnia jedynie słońce. Nieważna jaka jest pora dnia, wewnątrz panuje wszechobecny zachód. Światło zawsze podkreślało naruszone kontury gmachów, czyniąc je bardziej przyjaznymi, mniej martwymi. Jesiennymi wieczorami, kiedy wpadało w odcienie pomarańczy i przejrzałej śliwki, wydawały się abstrakcyjnie romantyczne. Kompozycja pozostawionych samopas budynków jest usytuowana na granicy Nanashi. Urzędnicy - zdaje się - zapomnieli o tej części miasta. Jak trupy po swojej świetności, piętrowce straszą porzuconymi krosnami i prasami drukarskimi. W miejscu tym miesza się wiele wspomnień dawnych robotników, których rodziny zamieszkiwały sąsiednie okolice. Stąd w dystrykcie Kobayashi tak wiele smutku. Po ulicach biegają zapomniane przez rodziców dzieciaki. W małych, klaustrofobicznych bramach chowają się zgarbione od znojnej, wieloletniej pracy sylwetki pracowników. Ich zakrapiane shōchū oczy spoglądają ku powybijanym oknom fabryk, szukając w nich odbicia utraconej młodości. Od paru miesięcy sytuacja w Kobayashi zdaje się zmieniać. Przestrzeń poddawana jest nieśmiałej próbie gentryfikacji. Prócz dotacji na otwarcie biznesu w tych okolicach, władze miasta posłały specjalne oddziały Tsunami. Do tej pory utrzymało się w Kobayashi parę knajp o znośnej renomie wśród mieszkańców. Dla innych dzielnic były to tak szare przybytki, jak fasady okalających je domów. Ulicami rządzą dzieciaki sięgające cudzych portfeli, ale i ich rodzice kibicują tej namiastce kradzieży. Kobayashi tętni dwoma życiami: jedno to ucieleśnienie wspomnień i bólu; drugie roztacza wokół siebie kokon inkubujący odrodzenie.

Haraedo

Gotō Keita

Pon 14 Lis - 15:25
  Dawniej nieszczególnie zwracał oczy ku Tsunami czy Shingetsu. Pozostawał jednostką nieskorelowaną z działaniami większych grup, niepodzielającą wspólnych celów. Wiadomo, zmieniło się to wraz z jego wstąpieniem w szeregi Kyōken. Choć grupa utrzymywała z pozostałymi raczej neutralne stosunki to u podnóża tej hierarchicznej góry, tam, gdzie konflikty nawiązywały się pomiędzy jednostkami a nie całością grup, bywało różnie. Nie raz i nie dwa dał się wciągnąć w idiotyczną bójkę wywołaną jednym słowem za dużo. Słuchając więc słów dziewczyny, której oczy świecą złowrogo, z zawiścią niemal, kiwa głową. Zgadza się z nią. Zgadza się też z łzą zawieruszoną na załamaniu szczęki, którą obserwuję jak kroplę sunącą po szybkie samochodu. Paradoksalnie uśmiecha się, a jest to uśmiech ciepły i wyrozumiały, sympatyzujący niemal.
  Wraz z jej wzruszeniem — tym wynikłym z niekontrolowanej już złości — jego podjudzenie całkiem zanika. Patrzy więc zmęczony na burzę za oknem i zastanawia się, czy powrót motorem byłby dobrym wyjściem. A jeśli tak, to co z chłopcem? Patrzy na nowo ku podopiecznemu, ale ten dłoń zawinął pod prawe ucho i oddech w śnie uspokoił. Zostawi go tutaj, pomiędzy tymi czterema ścianami, pomiędzy dobrocią Abueli a czujnością pozostałych dzieciaków.
Myślisz, że nietaktem jest oferta pomocy? — pyta jej rozbawiony, na nowo uwagę skupiając na rozognionej mocnymi emocjami twarzy rozmówczyni. — Niejeden się tutaj przewinął, ja też. Wiesz, jest to powiedzenie o powrocie do korzeni, czy jak to tam szło. W każdym razie jeszcze przed Kyōken… — Tutaj wskazuje na malutki tatuaż zawieruszony pod lewym okiem. — Jeszcze przed Kyōken sam jej pomagałem. Głównie pieniężnie. Każdy powtarza o wsparciu emocjonalnym, ale jak pomóc komuś, kogo myśli krążą jedynie koło zeszłotygodniowego posiłku? W każdym razie tak, jeśli chcesz się tutaj zaczepić, to myślę, że nie będzie z tym problemu. A wręcz przeciwnie, eksploatacja twojej szczodrości nastąpi dość szybko.
  Przy dziwnym, niepasującym rozmowie uśmiechu opiera dłonie na blacie tuż za sobą. Korci go coś wewnątrz, jakiś przymus z niego samego wynikający, by wejść w ten duet tak samo, jak bezmyślnie został członkiem i tego przybytku, i w późniejszych latach Kyōken.
Daj mi swój numer — mówi nagle a z oczu ulatuje rozbawienie, by w tęczówkach odbił się zalążek nagłego pomysłu; widząc jej skonsternowanie dodaje: — Zrobimy tak… Ty zostaniesz z Abuelą a ja zajmę się drugim dzieciakiem. Jeśli leżą ci na sercu jego żebra to domyślam się, że serce też. Jakiś czas temu powiedziałem sobie, że nie będę ulegać kolejnym pchnięciom ku niesieniu bezcelowej pomocy, bo poturbowanych przez życie dzieciaków jest zbyt wiele, ale myślę, że rudy może być ostatnim z nich.
  Cmoka w niezadowoleniu, bo wtem w głowie pojawia się kolejne rozmokłe przez czas imię. Keita manewruje spojrzeniem po suficie, by dostrzec zaciek, który z miesiąca na miesiąc rozlewał się coraz bardziej, coraz bardziej drążył pod tapetą własne rzeki.
Swoją drogą, nie widziałaś w Kobayashi niskiej, ciemnowłosej dziewczyny? Ma też krzywy nos, duże oczy i pyskata jest jak pies za bramą. Na imię ma Aia. Zgubiłem ją w okolicach początku września a zdaje się, że wszyscy wkoło zapomnieli o jej istnieniu.
  Po chwili dodaje informująco, emocje oddzielając od faktów jak ziarno od plew:
Ćpunka.

@Yōzei-Genji Madhuvathi


Dystrykt Kobayashi - Page 3 AjTOsbT
Gotō Keita

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Sro 16 Lis - 20:13
Myślę, że nietaktowna mogłaby być sugestia, że sobie nie radzi — przewróciła oczami, jakoby prawie że urażona jego rozbawieniem. Skąd i w niej potrzeba, żeby w ogóle się tym przejmować? Nie umiała stwierdzić. Mężczyzna przed nią stojący, jeszcze nie tak dawno temu największy wróg, powód obolałego ramienia i zadyszki, która przeszła dopiero przed chwilą - teraz powiernik nagle powstałych zmartwień, osoba, której dostrzec pozwoliła tę nadszarpaną przez nakłady stresu psychikę. Słabości, których do dziś wcale nie była świadoma. Odetchnęła ciężko przez nos — Nie jestem stąd, Keita, ona już to pewnie wie — opustoszały z kawy kubek trafił na blat z charakterystycznym stuknięciem, mocniejszym, niż ta planowała. Po chwili znalazła się przy oknie, plecami do mężczyzny, z dłońmi wspartymi na parapecie. Została przy nim dłuższy moment, pozwalając, by głowa bezwiednie opadła, by zmęczenie dało o sobie wreszcie znać, rozchodząc się falą ciepła po obolałych mięśniach. Te nadal napięte, jak struny, nie potrafiły zaleźć ukojenia w rosnących u stóp budynku kałużach.
Cisza była dość wymowna. Niezbyt długa, na tyle jednak stanowcza, by potrafiła dać o sobie znać. Wraz z pochyloną głową, spod długich włosów, które spłynęły z jej ruchem po ramieniu, wyłonił się charakterystycznie wykonany wzór. Odcięta smocza głowa, czarne jak dwie perły oczęta, świdrującym niemego rozmówcę, otoczone aureolą krwawych śladów — Ty też to wiesz — odwróciła powoli głowę, z wyrazem twarzy, który jak malowany na portretach Marii Magdaleny, trudny był do odgadnięcia. Pod jednym kątem święta, pod drugim symbol grzechu, nieopisanej skruchy — Oni też będą. W końcu sobie zdadzą z tego sprawę. Nie wiem jaki jest jej margines tolerancji względem tego, kogo tutaj przygarnia, ale nie chciałabym naciągnąć. Dla spokoju mojego i ich — kiwnęła brodą w stronę, z której to spoglądała czupryna schowanego pod kocem chłopięcia.
Ale ten brnął w swoje. Kolejny szaleńczy pomysł przebił kuchnię, trafiając strzałą koło jej głowy. Może właśnie ta narwana natura, lustrzane odbicie jej własnej sprawiała, że zaufała mu tak szybko. Uwierzyła, wręcz naiwnie, że serca ich na krótki moment zabiły w jeden rytm. Choć na twarzach niewzruszeni, gdzieś wewnątrz wyciągnęli do siebie ręce.
Pokręciła przecząco głową.
Nie. Pomogę Ci — obróciła się całym ciałem w jego stronę, stając na tle stale ciemniejącego na horyzoncie nieba — Tutaj na razie nie jestem potrzebna, zawsze mogę wrócić. Jeśli ja go wpieprzyłam w to bagno, to chociaż mogę go wyciągnąć — lekkie wzruszenie ramion, jako niemy wyraz tego, że do niczego innego i tak jej nie przekona. Nieprzypadkowy był najwyraźniej rok jej narodzin - bo i ona, uparta, podobna była do chińskiego zodiakalnego bawoła.
Przemierzyła kuchnię, by sięgnąć swoich rzeczy odłożonych na zamotanym w niej stołku, bluzę wciągając przez głowę. W połowie jej drogi, gdy do rękawów trafiły już ręce, przeniosła spojrzenie w jego stronę — Nie. Nie każdy krzywonosy ćpun się zna, wiesz? — ubranie całkowicie trafiło na swoje miejsce, na moment uniemożliwiając jej dalszą odpowiedź — Jeśli chcesz, mogę o nią popytać, ale nie obiecuje, że coś to da.

@Keita Gotō



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Gotō Keita

Sob 19 Lis - 0:21
Chce jej powiedzieć, że rzeczywiście kobieta sobie nie radzi. Przedkłada siły na zamiary i pogrąża się w niesieniu dobra do tego stopnia, że traci grunt pod nogami. Ten usuwa się wraz z kolejnymi duszami, które tutaj przygarnia a Keita wie, że prócz ciał fizycznych z dziećmi przypełzają i istoty spoza materialnego świata. Czasami podejrzewa, że i Abuela je widzi bądź słyszy. W tych zaszłych bielą oczach odbijają się mary zmarłych. Tych z jej życia i żyć wszystkich innych tutaj przybyłych. Ma wrażenie, że i gdy kobieta spojrzy na ciebie — spojrzy przenikliwie, dogłębnie, wdrapie się pod skórę i poliże szorstkie kości — to i wyczyta twoje koszmary. Jest więc pewny, że  ciotka wie o pochodzeniu dziewczyny. Jeśli nie po tych oczach znaczonych rodową przeszłością, to zapachu niosącym wspomnienie bogatszego wychowania. A tutaj, w Kobayashi, dobrobyt pachniał wyjątkowo mocno. Nawet, jeśli jego woń rozpuściła się w przeszłych już latach.
  Keita zbliża się do dziewczyny wolno i pyta:
Mogę?
  Bo nie przystoi mu dotykać ciał bez słowa zaproszenia (choć w najgorszych przypadkach polega jedynie na pożądliwych spojrzeniach). Teraz jednak oczy jej smutne a jego migoczące zmęczoną ciekawością. Mimowolna czułość, jakby z jednym z tutejszych dzieciąt rozmawiał a nie dorosłą kobietą o, jak wskazuje nos, konfliktowej historii, rozlewa ciepło pod żebrami.
  Przy jej cichym pozwoleniu albo zwykłym kiwnięciu głową, nie pamięta, zabiera o dwa kosmyki za dużo i odsłania fragment detalicznego tatuażu. Ten pnie się po skórze jak wyryta pieczątka, jak pasek informacyjny na uszach transportowanego bydła. Cmoka niezadowolony kilka razy i palcem, jakby to z realną juchą miał do czynienia, dotyka krwistych fragmentów tatuażu.
  Z klanem nigdy nie miał wiele wspólnego. Ich macki nie sięgały warsztatu, tym bardziej czarnych zakątków Nanashi. Wiadomo, kojarzył pojedyncze osoby. Głowę grupy, jego następcę i narwanego dzieciaka z dziesiątego zapewne pokolenia. Wiedział, że i nie warto planować z klanem swojej przyszłości czy nawet wchodzić stopą na ichniejszy teren. Keita uśmiecha się ponownie, cofa o krok, ramię wbijając w ścianę tuż koło okna i patrząc na jej profil przy przekrzywionej głowie.
Myślisz, że byłabyś tutaj jedyną, która porzuciła rodzinę lub którą rodzina porzuciła? — pyta, po czym podwija rękaw własnej koszulki i chwilę jeszcze poobraca dłonią, by odszukać niewielki nań rysunek.
  Tam mała jak ziarnko grochu kropelka wypełniona wyblakłym tuszem koloru czerwonego. Linia jest krzywa i nie świadcząca o wprawnej ręce tatuującego. Widać, że miejscami kontury wybiły i rozlały się, ale to nie szkodzi. Nie szkodzi też kolejna ilustracja, która tuż obok pokryta jest blizną. Jeszcze z czasów, gdy o tatuaże całkiem nie dbał.
Tę kroplę wytatuował dzieciak pary z Shingetsu. Spieprzył z domu w wieku dwunastu lat, bo zobaczył, jak rodzice torturują kogoś tam na parterze. — Chowa tatuaż pod materiałem koszulki i samemu zaczyna zbierać się do wyjścia. — Nie znaleźli go, chociaż do Kobayashi wbiła ich piątka. Abuela nie jest najczystszą osobą w mieście, kto nią zresztą jest, ale no potrafi zadbać o swoje i swoich. Einar został stąd wydany w łapy Kyōken a później wyjechał poza miasto. Ma się dobrze.
  Spogląda na nią odkładając kubki do pordzewiałego na rogach zlewozmywaka. Chrzęst pozostawionych weń naczyń zagłusza głośniejsze słowo wybrzmiałe w sąsiadującym pokoju. A więc tak? Porywają się na odwiedzenie Tsunami? Brwi w zdziwieniu, ale i podziwie tworzą zmarszczkę na męskim czole. Kiwa głową, by niewerbalnie przytaknąć jej postanowieniu, ale też i tej dziwnej, czasami u małych psów wyczuwalnej, wrogości. Czuje, że jej to potrzebne, że działanie jak maść na rany ochłodzi wydarzenia z dzisiejszego dnia.
Pojedziemy na najbliższy posterunek. Powinien być na służbie ktoś, kto winny jest Kyoken przysługę.
  A na chwilę przed poproszeniem Abueli o opiekę nad drugim z dzieciaków, obróci się do dziewczyny i w progu rzuci szybkie hasło:
Niedaleko mam motor, więc przeskoczymy kawałek w ulewie.

@Yōzei-Genji Madhuvathi


Dystrykt Kobayashi - Page 3 AjTOsbT
Gotō Keita

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Nie 20 Lis - 21:57
Nie odmawia, tylko niemą zgodą, zaledwie lekkim drgnięciem głowy pozwala, by ten się zbliżył. Zobaczył już wystarczająco, za wiele jak na kogoś, kogo zna tak krótko. Mimo to, darzy go nieopisanym, szybko rosnącym zaufaniem, modląc się, że mężczyzna nie wykorzysta tego przeciwko niej. Chociaż ten jeden raz zachciało się jej ryzykować, z przyjemnie rozgrzewającą przestrzeń między żebrami myślą - niemą prośbą o to, by po tak długim czasie, zyskać szczere wsparcie, takie samo, jakim gotowa była go obdarzyć. Jeśli tylko upewni się, że faktycznie na nie zasługuje.
Ciche westchnięcie wyrwało się z ust, gdy w końcu jej dotknął. Delikatne przesunięcie opuszkami palców, za którymi, jakby na plecach rozciągał materiał, rozeszła się fala gęsiej skórki, potęgowana każdym kolejnym zagięciem kręgosłupa, aż nie trafiła do twarzy. Ta, wygięła się lekko w czymś, co przypominać mogło przypominać jedynie ulgę - od nieznacznego zmarszczenia brwi, do całkowitego ich wygładzenia. Trwało to zaledwie moment, ten, pozbawiony był już kontroli z jej strony, gdzie ta wrócić mogła dopiero wtedy, gdy Keita się odsunął. Zagarnęła ją od razu bliżej siebie, odwracając się do niego twarzą w zamkniętej pozie - ramiona skrzyżowanymi na piersi, ciemnym spojrzeniem wbitym w kontrast szarości.
To na nów zelżało. Spojrzenie, które mu rzuciła, było wystarczającym pytaniem o to, czy i ona może się przyjrzeć. Ujęła jego przedramię, kciukiem przejeżdżając po rozpływającym się w mikroskopijnych zagięciach skóry tuszu, by zaraz przesunąć go dalej. Oglądając kolejne malunki zdobiące rękę, jej wyjątkowo miękką, ciepłą skórę. Choć nie puściła, spojrzenie przesunęła na jego twarz.
Nie. Ale... nie jestem pewna, czy to to samo — uścisk zelżał, gdy umyka jej kolejne, niekontrolowane westchnięcie — Zresztą, nieważne. Później będę się tym martwić.
Podobała się jej szybka reakcja mężczyzny. Nie pojawiły się żadne zbędne próby odwiedzenia jej od tego pomysłu, bo i sama ich nimi nie obdarowała. Zaakceptowali swoje wybory w tempie błyskawicznym, tak właśnie, jak powinno wyglądać coś takiego. Drżące od rosnącej ekscytacji dłonie poprawiły jedynie materiał bluzy, włosy znów upięte były tak, by nie miały prawa przeszkadzać. Wszystko miała przy sobie.
Chwilę później mknęli już między nieuchronnymi kroplami deszczu, zimnymi i nieprzyjemnymi, gdy rozbijały się na rozgrzanej skórze. Spływały strużkami po policzkach, nie mogą znaleźć innej drogi, w swoim nadmiarze zbierając się na końcu brody. Spomiędzy rosnących w oczach kałuż wymykają się bliżej nieokreślone jęki, podobne grzmotom gdzieś za horyzontem, choć ich źródło jest inne. Odbijają się od zmąconych tafli szarej wody, mieszanki deszczu tego, co zostało po piasku. Po chwili zmieniają się w chichot, którego źródła upatruje w rozchylonych drzwiach blaszanego garażu - spomiędzy ciemności wystają trzy niewielkie głowy, czerwone twarzyczki spowite czarnymi włosami. Zatrzymała się na ułamek sekundy, z zamyślenia wyrwana widokiem który, choć powinien, nadal był dla niej niecodzienny.
I choć moment ten był niezmiernie krótki, a i odgoniła go potrząśnięciem głowy, wystarczył, by Keita mógł zauważyć przerywnik. Nadrobiła zagubiony krok, z brwiami uniesionymi tak, jakby nic się nie stało - Idziemy, czy nie?

ztx2



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Gotō Keita

Wto 27 Gru - 17:34
27 grudnia 2022

Moszczą się w dwóch, wcale nie tak dużych przestrzeniach setki dzieci. Tudzież wydawać się tak może osobom wizytującym, które z sąsiedztwa przynoszą skromne dla najmłodszych prezenty. Abuela przejmuje je na własne ręce, ocenia, pyta o zawartość. Odziana w starą, nieprzystającą czasom suknie wydaje się być wyrwaną z ram starych, pożółkłych świątecznych kartek. Na głowie odwieczny kok, pod szyją wstążka zawiązana w korelacji do pory roku i czasu, w którym przyjdzie im się spotkać. Jest tuż przed nowym rokiem, więc zdecydowała się — ta samozwańcza opiekunka przygarniętych kociąt i tych, których przez lata zdążyła wypuścić w świat — na wspólne, rodzinne świętowanie. Wie, że jej sercem nie rządzi czysta dobroć, bo jest człowiekiem a każdy człowiek na pół utkany z życzliwości i egocentrycznych poglądów. Dzisiaj jednak to lepsze serce, bo twierdzi, że ma dwa, wygrało. Długimi na kilometry rękoma, bo te przedłużane w postaci sąsiedzkich uszu i ust, posłała zaproszenia na świąteczną kolację. Wraz z kilkoma miałkimi słowami o miejscu, dołączyła prośbę o przytarganie podarunku, dwóch oraz poczęstunku, bo ma stare ręce i tylu mord nie wykarmi.
  W rzeczywistości mamy do czynienia z dziesiątką dzieciaków, gdzie pośród nich Gentaro, członek Kyōken oraz wyswobodzony z policyjnych kajdan jego towarzysz, rudy chłopiec o krzywym uśmiechu i piegach na tyle nierówno rozłożonych, że z miejsca sprawiają wrażenie dziwnie niesymetrycznych. Ma opuchnięte oko i wargę, ale poza kilkoma wrednymi komentarzami ze strony niskiej, pulchnej dziewczynki imieniem Yoko, pozostaje niezauważonym. Od samego rana, bo to jego ciałko przysypia w sypialni Abueli w ostatnich tygodniach, ganiał z talerzami, miejskimi sprawunkami i przysiągłby, że to prawie jak w domu. A że domu nie miał, to i porównanie wytwarzał na postaci telewizyjnych przekazów. Skoro już jesteśmy przy technologii, warto dodać, że w kącie sporego, udekorowanego zapożyczonymi z amerykańskiej kultury bombkami, stoi nowy, szeroki na niemal pięćdziesiąt cali telewizor. Abuela jest z niego dumna, bo wyniosła po taniości po śmierci samotnego sąsiada a reszcie powiedziała, że to dla dzieci. Częściowo miała racje, gdzie z drugiej strony najmłodsi programy wybierali odświętnie. Złota zasada — każdego wieczora jedna bajka. Mimo to i tak im się podoba, bo we własnych chatach oglądali głównie thrillery, najczęściej te na żywo, gdzie ojciec matkę nożem a matka ojca z okna. Dla odmiany więc kolorowe animacje, nawet raz dziennie, zdają się wymazywać dotychczasowe spektakle, które na rodzinnych kafelkach wybudowały jeszcze niewypłynięte traumy.
  Z telewizora ulatuje koncert na jednym z publicznych kanałów, gdy jeden dzieciak drugiego szturcha w ramię. Mówi:
  — Ktoś idzie!
  I rzeczywiście ktoś idzie, bo po wąskich, długich jak te w wieży Babel schodach, stąpa Keita. Oczy wciąż ma podkrążone, spojrzenie zaspane a usta wyschnięte, jakby w ostatnim czasie legł w pustynnych piaskach, tam zmarł, ale z okazji rodzinnego święta, postanowił powstać. Na twarzy mężczyzny rysuje się zmęczenie i przerażająca wręcz neutralność, gdy przekracza róg mieszkania dawnej opiekunki. Kręci głową, gdy w opadłej sylwetce rodzi się niewygoda. Wie, że nieopodal mieszkanie rodziny, gdzie właśnie ojciec matkę. Język przejeżdża po górnej linii zębów, ale rosnąca w mięśniach agresja ugładzona zostaje wbijającym się w jego udo Gentaro. Uśmiecha się. Szeroko i tak, jak dzieci potrafią najpiękniej. Bezinteresownie i wdzięcznie. Powiedziałby, że i niewinnie. Kiwa ku niemu głową, ale nie oddaje zadowolenia, nie jest w stanie, choć zapomniane serce zdaje się wygrać jedną melodię głośniej. Dłoń kładzie na jego głowie, gdy z kuchni wychodzi właścicielka mieszkania.
  — Keita, to, że cię nie widzę nie znaczy, żem nie wiedziała o twojej całodniowej nieobecności — Cmoka. — Przychodzić na gotowe, niemożliwe.
  No tak. Jej oczy zaszłe bielmem, krok wciąż kaczy, a czoło, na którym składa obowiązkowego całusa na przywitanie, rozognione organizacją. Pod jej łydkami, a te krótkie jak wyłamane nogi taboretu, kręci się jedno, najniższe dziecko. Nowe, myśli, gdy pod jego nosem znikąd wykwitają zielone oczy najstarszego z kociąt. Dziewiętnastoletni Ryuk rośnie na psa obronnego zebranych. Jego ciało poprzecinane jest wąskimi jak żyły pęknięciami, które zmierzają do bycia siatką blizn. Na ten moment jednak wciąż śliskie i czerwone, gdy usta w grymasie, bo właśnie wydziedziczono go z roli najstarszego.
  — I tak laury spadną na najbardziej zblazowanego — mówi cicho, po czym ciszej, gdy znajduje się poza uszami mężczyzny, dodaje: — Jebany ćpun. Jak oni wszyscy.
  Zdejmuje płaszcz, by zebranym pokazać się z zwykłej koszulce, i spodniach dżinsowych acz przeszywanych wieloma kieszeniami. Zarzucona na barki rozpinana bluza zdobiona jest zwisającymi paskami bez celu. Wchodzi do kuchni i sięga cytrynowego kremu na wierzchu kawałka porzuconego ciasta.
  — Bardzo to słodkie — komentuje pierwszymi w domu słowami, po czym krzywi się nieznacznie.
  — Tak jak ty — odpowiada zgryźliwie jedna ze starszych dziewczynek. — Jak masz marudzić to wynocha stąd. Zostaw prezent tam, gdzie reszta.



Dystrykt Kobayashi - Page 3 AjTOsbT
Gotō Keita

Nagai Blotka Kōji and Ivar Hansen szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Nie 1 Sty - 18:24
Rodzina. Słowo klucz, motyw przewodni spotkania, które, pomimo swej wstępnej ekscytacji, napawało ją swoistą formą stresu. Ten gnieździł się gdzieś na dnie żołądka, zaciskał się wokół pasa jak sznur i nie pozwalał od rana na przełknięcie niczego, poza szklanką czarnej jak noc kawy. Bo i czym była ów rodzina i jak miała się wobec niej odnieść? Nie była jej częścią, definitywnie odstawała na tle malutkich dzieci i przygarbionej staruszki, jak świeca rozstawiona pośród malutkich filiżanek. Spalona, barwiona na szkarłat wobec bieli porcelany. Nie czuła wobec nich żadnej formy przynależności, a mimo to, skłonna była złamać się w pół, by choć tak wyraźnie nie odstawać od ogółu, do którego należeć chciała bardziej, niż mocno. Bo i czym innym, jak nie dziecięcym marzeniem, jest możliwość nazwania jednego miejsca na świecie domem? Własnym, do którego wrócić można zawsze, bo zawsze pachnie tak samo, jak tania kawa i kocia sierść, gdy wie się, w którym kącie śpi się najlepiej, a którego kubka nie używać, bo na zbitym rancie można rozciąć usta?
Keita tłumaczył jej, więcej niż raz, że to, co było kiedyś, nie ma znaczenia. Ale to bariera, którą przeskoczyć będzie musiała sama, która rosła przed nią z każdą sekundą bliżej, gdy od rana cisnęła się w niewielkiej kuchni, przeszukując szafki, by namierzyć tę jedną konkretną korzenną przyprawę, nazwa której dawno już temu starła się ze słoiczka. Nie wiedziała czym jest, wiedziała jednak, że pasować będzie, bo i tym przecież zawsze się niosła - przeczuciem, które niczym konkretnym nie musiało być uwarunkowane.
Dum aloo, danie z ziemniaków gotowanych wolno i długo, aromatycznych i pachnących tak jak cała ona, grzało w brzuch, przytulone do niej jak dziecko do matki, ułożone w ozdobnej misie w kwiaty, gdy przemierzała miasto, dumnie i z upartością godną tragarza - bo i jej plecy obarczone były towarami różnej maści, dużymi i małymi, gdzie w każde włożyła tyle samo uwagi. Gdy chwiejnie wspinała się po wąskich schodach, ciężkim krokiem trafiając pod drzwi, te brzęczały jak dzwonki zwiastujące przybycie Mikołaja - nie tak świętego i pociesznego, jak w europejskich historiach, ale ważne, że jakiegoś.
Drzwi rozpostarły się przed nią zanim jeszcze zdążyła ich sięgnąć, bo i dwójka małych dzieci, jak strażnicy osiedlowego przybytku, rozciągnęli je i Raję, podobnie, zaciągnęli za rękawy do środka, oczekując zapłaty za tę uniżoną usługę. Wcisnęła im jedynie w dłonie po cukierku upchanym gdzieś po kieszeniach, przedzierając się przez falę niskich postaci ku tym, które znała najlepiej, do kuchni, której wygląd mogłaby też już odtworzyć z pamięci. Zapachu jej wypełniającego włącznie. Po drodze jednak wpada na jeszcze dwie przeszkody, znane jej lepiej niż para, która bawiła się w kluczników.
Spojrzenie spadło znacznie niżej, niż w zwyczaju miało spoczywać, na czuprynę czarną i drugą, jak na złość, wściekle rudą. Na krótki moment coś ją zakuło, gdzieś głęboko i boleśniej, niż kiedykolwiek pozwoliłaby się sobie przyznać, do tego stopnia, że szczęka napięła się z niebezpiecznym zgrzytem zębów. Ból ten jednak szybko ustąpił, tak samo, jak prędko się pojawił, rozchodząc się po kościach zaledwie nieprzyjemnym dreszczem.
Wolna dłoń sięgnęła włosów, palce przesuwając przez nie w geście przywitania, bliższym, niż można by zakładać — Hej chłopcy — pochyliła się ku nim, nieznacznie, by upewnić się, że usłyszą ją w tym rozgardiaszu — Gdzie Keita? — dopytuje, przy okazji ściągając z pleców tobołek, a za nim kurtkę i gruby szalik.
Urocza była jej osoba, tak rosła i postawna, odziana w sweter ze wzorem iście infantylnym, ale czy to właśnie nie teraz, w tym świątecznym czasie, nie było miejsce na takie ubrania? Poprawiła go zaledwie, gruby kołnierz i schowany jeszcze pod spodem golf, powoli przeciskając się w stronę kuchni. Odstawiła rzeczy na bok, ramię wspierając na framudze drzwi, odchrząknięciem informując o swoim przybyciu, podobnie jak zderzeniem zdobionej miski z blatem, z charakterystycznym jej stuknięciem.
Wesołych świąt — usta rozciągnęły się w uśmiechu, nieznacznie kpiącym, ale głównie, o dziwo, miękkim. Ciepłym jak wnętrze mieszkania, do tego stopnia, że w starciu ze zmarzniętą skórą, wyciągnęło na policzki rumieńce, te uniesione w przyjaznym wyrazie. Podchodzi do niego, po drodze gdzieś kradnąc zagubioną łyżeczkę, by na koniec jej skraść skrytykowany przez mężczyznę słodycz — Smaczne, nie czepiaj się.






The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi

Nagai Blotka Kōji, Gotō Keita and Ivar Hansen szaleją za tym postem.

Nagai Blotka Kōji

Sro 11 Sty - 16:30
Blotka był równie zestresowany, co zawsze. Wizyty w Nanashi niemal za każdym razem przyprawiały go o niepokój, ponieważ nie był w stanie ukryć tego, że nie jest już częścią tego miejsca. Gdyby mógł, wpakowałby wszystko co miał w odbudowę tej dzielnicy, ale to wciąż leżało daleko poza jego możliwościami. Nie tylko jego z resztą. Ropień pokrywał budynki, i ludzi, a jego wycięcie mijałoby się z celem, bo wżarł się on nie w tylko w ciała, ale też umysły. W niektóre lżej, w niektóre bardziej. Osobowość budująca się w biednych miejscach była inna. I zmiana statusu wcale nie wystarczała, by wygonić tożsamość związaną z życiem w niepewności, głodzie, brudzie i strachu. Przerabiał to na przykładzie swoim, i ojca. A jednak dalej wiedział, że nie uwolnił się całkowicie od tego, co zostało w nim po wychowywaniu się w tej dzielnicy. Może częściowo nie chciał, a na pewno w pewnym stopniu nie potrafił.
  Chociaż teraz w tym miejscu... tutaj zmiana powoli się rozpoczynała. Żmudnie. Boleśnie powoli. Wieloletnia operacja na żywym organizmie.
  Bez względu na wszystko Blotka zawsze wracał. Co jakiś czas, nie tak często jakby chciał, nie tak mało jakby mógł. Wiedział, że korporacja miała swoje oczy wszędzie, a chociaż nie dało się ukryć, że był podatny na wpływy i nie należał osób o dużej sile woli, a maskowane ADHD też nie ułatwiało mu oceny interakcji, to jednak pomimo tego wszystkiego nie był naiwny. A już z całą pewnością nie był głupi. Obie strony świetnie o tym wiedziały, więc Blotka udawał, że nic nie jarzy, a oni nie wtrącali się bez potrzeby.
  A za to udawanie też potrafił wysępić coś dodatkowo. Na przykład prezenty, które teraz tachał na wózeczku przez gruzy na ulicy, a zadrapania na dłoniach i lekkie otarcia na spodniach świadczyły o tym, że zdecydowanie zabrał ze sobą zbyt dużo w stosunku do tego, co mógłby bez uszczerbku na własnym zdrowiu dostarczyć. Trudno. Akurat tutaj nikogo już specjalnie nie dziwiło ani to, że potykał się o własne nogi, ani że w progu stawał zdyszany, jakby co najmniej przebiegł maraton. Nie zamierzał ryzykować taszczenia paczek po schodach, ale nie musiał. Ledwo otworzył drzwi, pod nogami przemknęło mu dwójka dzieci, która wiedziała, że akurat jego nie można zostawiać samemu sobie.
  — A dzień dobry to gdzie, nicponie? — Wydął wargi w udawanym oburzeniu, muskając dłonią czyjeś rozczochrane włosy. — TYLKO BEZ OTWIERANIA JESZCZE.
  Wiedział, że na zaproszeniu była mowa o jednym, dwóch prezentach, ale jednocześnie zarówno on, jak i Abuela zdawali sobie sprawę, że przyniesie więcej. To była jedna z nielicznych okazji, gdzie dostawał na to przyzwolenie, i mógł przynieść rzeczy, które ogółem przydawały się na co dzień. I przynajmniej raz nie było to niezręczne.
  Znajdując się w końcu w środku ściągnął płaszcz, po czym oczywiście zaplątał się w swój własny szalik, ale po pięciu minutach mocowania się udało mu się uwolnić. Rozczochrana fryzura i zaczerwienione policzki z pewnością świadczyły o zażartej bitwie, ale ostatecznie Blotka mógł wejść głębiej w budynek, gdzie zimno przestawało już tak bardzo dokuczać. Na palcach obydwu jego dłoni błyszczały różnorodne pierścionki, paznokcie były muśnięte bezbarwnym lakierem, a kolczyki imitowały świąteczne dzwoneczki. Na niebieskim swetrze pląsały w zimowym tle renifery, bo ostatecznie zrezygnował z pomysłu przebrania się za elfa. To już byłaby przesada, więc postawił na bycie sobą. W równie barwnym opakowaniu jak zawsze.
  Nogi same zaniosły go do kuchni, gdy próbował starannie uniknąć jeszcze spotkania z Abuelą. Starał się tam przemknąć szybko, poza zasięgiem jej słuchu, bo wiedział, że jest już świadoma jego obecności, ale musiał tylko zostawić jedzenie i będzie bezpiecz...
Kōji  — Był już jedną stopą za progiem, właśnie ściągał plecak i chciał go rzucić w stronę Keity, by zostać wyratowanym od oskarżeń. — Nie przyniosłeś jedzenia, prawda?
  Blotka skrzywił się i widać było, że siłą woli powstrzymał się od szczeniackiego przewrócenia oczami.
— Podwiń rękawy i pokaż ręce — Blondyn łypnął żałosnym wzrokiem na Raję, jakby licząc na ratunek, gdy Abuela zacmokała w międzyczasie z niezadowoleniem, palcami sprawdzając stan jego przedramion. — Aha. Oparzenie. Pięć plastrów. Gotowałeś.
  Oskarżenie w jej głosie jest podszyte jednocześnie naganą i rozbawieniem. Odkąd nie przyjechał na jedne święta, bo spędził je w szpitalu (TO WSZYSTKO BYŁA WINA KOTÓW), miał zakaz robienia czegoś od serca w kuchni. Co najwyżej mógł przynieść gotowce. Teraz więc robił za rozrywkę, gdy dostawał po łapach, ale wiedział, że szybko zostanie mu wybaczone. Chociaż spojrzenie Ryuk'a wypalało mu dziurę w plecach, nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.
  — Mi też miło was wszystkich widzieć — wymamrotał pod nosem. — Co to za nielegalne próbowanie potraw przed kolacją?
  Próbuje zrzucić uwagę z siebie na prawdopodobnie dwie najwyższe osoby w pomieszczeniu. A w międzyczasie o jego nogi zaczęła ocierać się kotka, która zawsze bez względu na okoliczności cieszyła się na jego widok. Prawdopodobnie to Abuela była powodem, dla którego Kōji wybrał sobie właśnie te czworonogi za towarzyszy. Nie, żeby kiedykolwiek myślał o posiadaniu psa... znaczy myślał, ale wizja trzymania smyczy i szorowania twarzą po bruku jakoś na razie średnio mu się widziała.


@Ivar Hansen  @Keita Gotō  @Yōzei-Genji Madhuvathi


Dystrykt Kobayashi - Page 3 I3axZ7I
Nagai Blotka Kōji

Yōzei-Genji Madhuvathi, Gotō Keita and Ivar Hansen szaleją za tym postem.

Haraedo

Czw 1 Cze - 22:15
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Sponsored content
maj 2038 roku