Uliczka dość szeroka jak na standardy Nanashi, choć równie ponura jak cała dzielnica. Dodatkowo zawsze istnieje tutaj ryzyko, że w najmniej spodziewanym momencie cegłówka spadnie na głowę pechowego przechodnia. Obdrapane ściany pokryte są przypadkowymi graffiti, które nie niosą za sobą większego sensu i niejednokrotnie ciężko cokolwiek z nich wyczytać. Są jednak świadectwem, że wciąż przebywają tutaj żywe istoty - ludzie.
Cała droga zasypana jest śmieciami, a w jednym miejscu znaleźć można szczególnie dużo starych, niemających szans na powrót do jakiejkolwiek używalności urządzeń. Wiekowy ekran telewizora, który po latach śnieżenia zaczął wyświetlać już tylko czarny kolor, budziki, które włączają się raz w roku i to dopiero po odprawieniu pradawnych rytuałów czy niemalże doszczętnie spopielone mikrofalówki. Zbędne wszystkim gabaryty znajdują się w centrum śmiałego błysku światła padającego zza wpół otwartych drzwi, a z kolei blisko nich można wyczuć zapach starego smaru i zanieczyszczonej benzyny. Żaden normalny człowiek nie domyśliłby się, że stoi właśnie przed jednym z nielicznych warsztatów, w którym ledwo dychające maszyny mają szansę na odzyskanie okazji do rozbudzania miasta swoim agresywnym warkotem.
Warsztat Gotō jest dobrze znany miejscowym. Stanowi jeden z niewielu stabilnych punktów na mapie miasta. Chociaż drzwi do wnętrza przybytku są zawsze lekko rozchylone, to zbędne przerywanie mechanikowi pracy niespecjalnie jest mile widziane.
Pod nogami przechodniów podeszczowe plamy. W kałużach odbijają się przydymione światła wygasających starością neonów, jasny błyski migoczącej żarówki we wciąż otwartym monopolowym. Jeszcze pół godziny i ze sklepu wypatoczy się jego powykrzywiana właścicielka. Około sześćdziesięcioparoletnia Himari o zmarszczkach jak wąwozy tnących jej wcale niebrzydką twarz. Tylko ta starość jej nie pasuje, bo oczy wciąż młode i z młodością tą podające zwietrzałe fajki. Jak był młodszy to za każdą paczkę odliczała mu rok życia. Mówiła:
— Ta gówno to ci jedną wiosnę sprzed nosa zabierze!
A potem śmiała się śmiechem ni to młodym, ni okropnie starczym. Działo się tak przez lata i przez czas ten głos sklepikarki nie zmieniał się. Ten sam skrzekot wiedźmy rozbrzmiewał teraz, jak i za twoich czasów tutaj. Za czasów też Yukidy i życia na swój sposób prostszego, choć podchodzącego pod zajebiście zabawne przetrwanie. Keita pamięta, jak go jeden z drugim złapali za barki, jak kartkę papieru przyszpili do fasady monopolowego i powiedzieli:
— Nie gap się tak, bo w ryj dostaniesz.
Ale nie dostał. Z początku myślał, że to wykład z kultury, dopiero później zdał sobie sprawę, że była to lekcja survivalu. Zresztą, każdy w Nanashi prędzej czy później się tego uczył. Jeśli wcześniej to i lepiej — oszczędzał ciału złamań, naciągnięć, zakwasów wynikłych z męczących ucieczek czy nikomu niepotrzebnych sprzeczek.
Dzielnica, w której się znajdujesz, jest do wszystkich innych tutejszych bardzo podobna. Przewalają się zrogowaciałe biedą ciała, chociaż w stosunku do kilku lat wstecz widać znaczącą poprawę. Na poniektórych sylwetkach, choć znoszone, to wciąż markowe cichy. Czerwonawy neon hotelu jakby wymieniony. Jakby, bo wciąż świeci licho, lichuteńko niemal, ale pierwsza sylaba już nie mruga. Nad głową kable wciąż spadające ku głowom przechodniów, ale bardziej obwarowane. Dawniej poszarpaną zewnętrzną izolację ktoś zabezpieczył. Jak plastry na skórze przewody pozawijane są czarną, świecącą od wilgoci taśmą. Zimna ulica opatulona jest i ciepłym światłem padającym na ziemię a za światłem warsztat. Jego warsztat.
Nie pamięta, czy wysyłał ci w tej kwestii wiadomość, czy rzucił między jednym a drugim słowem, że był na fajce. A często bywał na fajce tutaj; na szczycie kamienicy, gdzie dachówki pokruszone starością i jedna wyłamana; wtedy, kiedy prawie się z niej zjebałeś. Było to dawno, kilka lat temu, może z siedem, nie pamięta. Tego akurat nie pamięta, bo w waszych głowach buzował alkohol i wyczekiwane zapomnienie, które choć miało nadejść to nie nadeszło. Wjebało się w mur rzeczywistości dnia następnego, gdy Yukidzie grożono śmiercią przez nóż wciśnięty w gardło. Ale tamtejsza noc, gdzie pomiędzy dachówkami rosły zielone zawiązki chwastów, kiedy noc już nie tak młoda, ale obiecująca, było okej.
Wracając, pewnego dnia to tutaj był na fajce, na długo po twoim wyjeździe, i zobaczył, że pod tą kamienicą właśnie sprzedawano lokal. Wspomagany przez Kyōken kupił go tydzień później. Jedyna rzecz, którą kiedykolwiek posiadał i posiadać będzie na własność — warsztat a z czasem przyszła i Sawa.
Dzisiejszego dnia stoi przy jednośladowcu z brwiami ściągniętymi i uzależnieniem na języku. Ten skroplony smakiem nikotyny. Nie wie, który to dzisiaj papieros. Wie natomiast, że jest późno, paczka się kończy a on wciąż nie rozumie, skąd w Sawie tyle powściągliwości. Jej mechanizm jakby się mu sprzeciwiał a on, naturalnie i o tym wiesz, za sprzeciwiem nie przepada. Łagodnie jednak, jak to robił z motocyklami i, o dziwo, kotami, ślęczy nad stworzeniem z dłońmi subtelnie szukającymi najczulszego, najbardziej chorego miejsca.
Keita cmoka z niezadowoleniem i irytacja na nowo wlewa się w jego kucające ciało. Tak daleko myślami zabrnął w próbę rozwiązania problemu, że sam się pogubił, myślami kilka kółek domknął i finalnie nie doszedł do niczego konkretnego. Krótki sygnał. Sięga dłonią do tylnej kieszeni, w której telefon o rozbitej szybce i naklejonej nań małej naklejce-kwiatku. Czytając wiadomość wstaje. Zapomina o fajce i patrzy ku górze, ku kamienicy za wysokiej, by na jej szczycie dostrzec konkretne zarysy. Wraz z wypuszczanym nosem dymem rozrywa i pierwsze wnyki, w które wpadł zdenerwowany oddech.
— Jebany — mówi do siebie.
Nie spieszy się na górę, bo i od jakiegoś czasu próbuje nie spieszyć się nigdzie. Pamiętasz, że dawniej bez pomyślunku robił rzeczy, by jak najszybciej do celu i po trupach. Teraz też niewinną śmiercią ścieli drogę przez życie, ale droga ta bardziej konkretna, przemyślana. Wchodzi na dach po tej samej co zawsze drabinie; tej, której ostatni szczebel wyłupany czyjąś ciężką dłonią. W ustach brak już peta, którego wyrzucił chwilę temu. Oczy nikną w mrukliwej ciemności wieczoru, kiedy spogląda ku tobie, twoim plecom starszym przecież, ale wciąż wyglądającym tak samo jak wtedy, gdy ta dachówka… Patrzy na jasny ekran telefonu i wysyła esemesa, którego wystukał wchodząc po tych schodach ciągnących się za wysoko i za długo. Hasło “i co kurwa szantażujesz” jest szybkim złapaniem kontaktu i potwierdzeniem, że idzie, że jest.
W nim dużo emocji na raz, jak króliczki po łące biegających bez ładu, ale niczego większego. Niczego, coby cisnęło do oczu łzy, czy ciało sparaliżowało. Jest szczypta wdzięczności, namiastka złości, której źródła jeszcze nie zna, ale i zmęczenie, które wypali wraz z kolejnym papierosem. W tym celu siada koło ciebie, ale jeszcze nie patrzy a wyjmuje bletki i ustnik, tytoń schowany w kieszeniach dużej, czarnej kurtki.
— Chcesz też? — pyta cicho z nogami przewieszonymi przez krawędź, tęczówkami po raz pierwszy kierującymi się ku drugiemu z profili.
Milczy z myślami zbierającymi się na języku, ale tam też one rozpływają się jak kostka cukru. Nie zmieniłeś się bardzo. Przynajmniej ciemność wieczoru usuwa wszystkie nowe zarysowania na ciele, bruzdy powstałe w zeszłych latach.
— I co, to był rzeczywiście ptak? — Drugie z pytań wolno wypływa ze zmęczonego ciała. — Ostatnio padają jak pojebane.
@Ivar Hansen
Lata spędzone w podróży nauczyły go, że deszczowe dni bywały nieprzewidywalne. Nigdy nie wiesz, czy zaskoczy Cię coś jeszcze — myślisz sobie, że to tylko kolejny, pochmurny dzień, a przemoczone ubrania oraz śliska jezdnia to najgorsze co może Cię spotkać. Ivar wjeżdżając w znane miejsca, widząc znajome światła i ulice, wiedział, że ten dzień będzie należał do innych, przynajmniej w jego mniemaniu. Złapał się na autorefleksji, czując jak chłodne krople deszczu muskają go po karku. Ile tak naprawdę lat minęło od dnia, w którym opuścił to miasto?
Ulice wydawałby się być podobne, choć różniły się nieznacznie. Ludzie niby Ci sami, mimo to nawet w nich widział pewną zmianę. Dawniej puste lokale zaczęły nabierać własnego życia, zauważając parę nowych miejsc. Stare natomiast obumierały, ledwo wiążąc koniec z końcem, choć niektóre zdawały się ciągle żyć pełnią sił. Wydaje mu się, czy to wymieniony neon hotelu, który zawsze go wkurwiał? Oglądał miasto zza szybki od kasku, niezbyt szybko przemierzając ulice Fukkatsu, zauważając jak wiele go ominęło. Przy tym wszystkim jedynie śmierdzące powietrze oraz zabrudzone uliczki wydawały się na swój sposób znajome, to i tak czuł się zupełnie obco w miejscu, do którego cykliczne powracał.
Mimo nieznajomej twarzy, nikt nie starał się go wychowywać. Nikt nie próbował nauczyć go panujących tu zasad, zrównując jego mordę z ziemią. Również nikt nie starał się ukraść jego najwspanialszego partnera — motocyklu, z którym przemierzył tysiące kilometrów. To właśnie on bywał z nim na dobre i na złe. Kiedy było mu smutno i kiedy nie miał sił. W chwilach radości i uniesienia, a także wtedy, gdy stąd odjeżdżał. Pozostawiając pewien urywek ze swojego życia za plecami przeszłości, bezpowrotnie odciskając na nich piętno wspomnień. Czasami bywały one przyjemne, a czasami bolesne. Od czasu do czasu odczuwał smak tego, co utracił, a także tego co mógł zyskać gdyby tylko nie wyjechał. Był to jednak smak mu nieznany, a jedynie wyobraźnia podpowiadała mu to, co mógł mieć. Mimo wszystko poczucie wolności było silniejsze od niego i w tamtym momencie wiedział, że poczułby się zamknięty w klatce, nie mogąc robić to, co z całego serca kochał. A kochał podróżować.
I nieważne jak bardzo kochał to robić, zawsze przychodzi taki moment w podróży, gdzie trzeba dotrzeć do końca wybranej trasy, do wybranego celu. Tym celem był usłyszany mu warsztat — o dziwo rozmowy, choć bardzo rzadkie niekiedy i krótkie, zapamiętywał, więc nie umknęła mu informacja o zakupionym miejscu garażowym, z którego Keita zrobił swój upragniony warsztat. Zapamiętał tę istotną informację na wypadek gdyby chciał tu wrócić, trzymając się złudnego poczucia, że miał do kogo i do czego wracać. W którym Gotō nie wyprze się jego istnienia skoro cyklicznie i co jakiś czas wymieniali się rozmowami, a on także zdjęciami, pokazując to coraz ciekawsze zakątki świata. To właśnie do tego miejsca dziś dotarł, choć nie zamierzał wchodzić do niego tak bezpośrednio. Zaparkował bardzo daleko na tyłach, by mimo wszystko nie zostać zauważonym. Nie miał pojęcia o jego obecności, w sumie po cichu liczył na łut szczęścia, w którym okaże się, że Gotō był chociaż w mieście. Rozpoznał dobrze znany mu teren, ten najczęściej wspominany. To właśnie w nim potrafił czuć, że znalazł się w odpowiednim miejscu, przez co koniec wyznaczonej trasy był bardziej niż satysfakcjonujący. Niezależnie od tego z jakimi konsekwencjami przyjdzie mu się zmierzyć i czy w ogóle jakiekolwiek będą — w końcu wyobrażał sobie, że zaszczyci go swoją obecnością, a wcale przychodzić nie musiał.
Nie mając żadnej pewności tego co robił, udał się po znajomej drabince na dach. Na końcu dostrzegł zagięcie od pięści, bardzo dobrze mu zapamiętane. Także po drodze zdążył wysłać kilka wiadomości, coś o zdechłym ptaku i ogólnym syfie miasta, nie dostając na nie żadnych odpowiedzi. Spotkał się z głuchą ciszą, mimo że tętniące ulice neonowym życiem dawały głośno o sobie znać. To jednak go nie zniechęciło. Nie oczekiwał natychmiastowej odpowiedzi, również spodziewał się tego, że ona mogła nie nadejść już nigdy. Mimo to, stanął na krańcu dachu spoglądając w dół i dostrzegając niezbyt jaskrawe światła różnokolorowych neonów, dając sobie kilka chwil na uspokojenie oddechu.
Spokojnie.
Usiadł na krańcu, jak to zwyczaju miewał. Odkąd pamiętał lubował się w wysokościach, a wstawiane lub wysyłane zdjęcia najczęściej bywały z wysoka. Od klifu po góry skaliste i chuj wie co jeszcze. Nic więc dziwnego, że i tym razem postanowił rozegrać to w ten sam sposób — robiąc zdjęcie, dosyłając mu krótki dopisek do tego. Gotō powinien być przyzwyczajony do dostawania nagłych wiadomości, mimo to ta jedna będzie różniła się od tych, które dostawał zwykle. Być może dlatego, że znajdował się parę metrów od niego i nie dzieliło ich setki, jak nie tysiące kilometrów. Zasięg wtedy też bywał różny, czas bywał różny. Nie zawsze udawało im się porozmawiać kiedy tego chcieli. Zastanawiał się, czy tym razem uda im się zamienić chociaż te kilka zdań.
Zamyślony, spoglądał przed siebie, na ustach malując mu się niewielki uśmiech nasycony pełen łagodności i ukojenia. I choć bił od niego przyjemny spokój ducha, wewnętrznie nie czuł się ani trochę spokojny. Chwilę później usłyszał wibracje, które wytrąciły go z małego transu. Spoglądając na wyświetlacz telefonu, uśmiechnął się szerzej. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo stresował się przed spotkaniem go ponownie. Nie do tego stopnia, gdzie nie potrafił pozbierać własnych myśli, ale z pewnością czuł dużo szybsze bicie serca. Może właśnie dlatego nie potrafił odwrócić się by spojrzeć, czy faktycznie był już tuż za nim. W ten mógł poczuć jego obecność przy sobie. Twoją obecność, której mu cholernie brakowało.
— Jasne — odpowiedział równie cicho, odwracając się do niego, by ugościć go tym delikatnym uśmiechem, tak dobrze znanym i z pewnością zapamiętanym. Sięgnął po papierosa, czując że w tym momencie był mu potrzebny tak samo jak tlen do życia. Nie prosił jednak o ogień, samemu wyciągając zwykłą zapalniczkę, by odpalić podarowany mu poczęstunek.
— Tak, musiałem pióra wydłubywać z powierzchni buta, bo coś gównianego się przykleiło — powiedział z krótkim śmiechem, wypuszczając pierwszą chmarę dymu. Dopiero teraz postanowił przyglądnąć się Tobie, chcąc dostrzec jak bardzo zmieniłeś się przez te wszystkie lata.
— Naprawdę? Mówiłem, że syfiaste miasto — odpowiedział, nie dostrzegając wielkich zmian. Półmrok z pewnością nie pomagał, aby zauważyć dodatkowe zmarszczy czy chociażby ogólne zmęczenie życiem. Czuł jednak, że w jakiś sposób Keita nie był już tą samą osobą, którą znał te miniony lata temu. Zmienił się, nie wiedział jednak, czy to kwestia dojrzałości, a może rzeczywiście stał się na swój sposób inny.
— Nie sądziłem, że przyjdziesz. Tak szybko, rzecz jasna — stwierdził, szturchając go ramieniem, po raz pierwszy od bardzo dawna spoglądając mu prosto w oczy.
@KEITA GOTŌ
Parska cicho, bo mu na to wspomnienie wargi samoistnie układają się w półuśmiechu. Językiem przejeżdża po górnej linii zębów i odbiera od ciebie zapalniczkę. Pierwszy buch smakuje spokojem na chwilę przecież utraconym. Nie wie, dlaczego zakiełkował się w nim przestrach. Przed tobą, przed tym, że czego on w ogóle tutaj szuka, po co przyszedł i z jakiej kurwa przyczyny opowiada o Ai, której przecież, tak jak i gołębi, już nie ma. Zaciąga się mocniej i patrzy ku miastu, które dziwnie spokojnie. Dziwnie, bo na szczycie kamienicy niepokojąco cicho. Nawet sąsiadujący z nią hotel błyska jedynie neonem, żadną inną poświatą. W pokojach ciemno, ale z drugiej strony, kto by tutaj, w Nanashi i przy tej parszywej ulicy, nocował.
Marszczy brwi i spoglądając ku tobie pyta:
— Czy ty się w ogóle załapałeś na Ai? Chyba nie.
Ostatnie słowo rzucone jest chłodno acz informacyjnie, w całej swej prostocie wydaje się jednak bezlitosne i niewdzięczne. Odchrząkuje z dymem ulatującym spod języka. Wbrew oczekiwaniom nie czuje ciężaru prowadzonej rozmowy.
Nie powiedziałby, że miasto jest, jak to określasz, syfiaste. W zasadzie nie powiedziałby nic. Jest takie jakie jest. Ramiona Keity wznoszą się ku górze, jakby chciały dać wyraz niezdecydowaniu, ale przed przysłowiowym ich wzruszeniem pojawia się ukłucie złości. Automatyczne zdenerwowanie kogoś, kto wysłuchuje przekleństw na własny dom. Jasne, masz do nich prawo, też się tutaj wychowywałeś. Też czekałeś, aż przywrócą prąd na danej ulicy, aż odkręca kurki z wodą. (Przerwy w dostawach są teraz rzadsze, ale wciąż się zdarzają. Może dlatego dzisiaj tak ciemno. Ach, jednak nie, neon wciąż z czerwonawą poświatą). Mimo to zdaje się Gotō, że prawo na narzekanie utraciłeś wraz z przecięciem granic miasta.
— Byłem akurat na dole w warsztacie — kłamie.
Kłamie nie dlatego, że go nie było. Bo był, przy Sawie. Ale przyszedłby i z mieszkania, które położone dwie ulice dalej. Przyszedłby i z siedziby Kyōken, i z centrum. Pierwszym powodem była wcale nie tak zabawna wiadomość w skrzynce odbiorczej, bo ty kurwa rzeczywiście zdolny byłeś — jak widać to wciąż jesteś — do skoku. Drugi z powodów kłębi się gdzieś dalej i dawniej, we wspomnieniach twojej troski i oddechu zostawianego na płatku jego prawego ucha.
— Skąd wracasz? — pyta nagle głowę już całkiem kierując ku twojej sylwetce; na twarzy neutralność, za którą lubi chować każdy naparstek złości. — I na ile zostajesz?
Woli wiedzieć już teraz, bo nic go bardziej nie wkurwia jak nagłe wyjazdy i zniknięcia. Może stąd ta złość, teraz buzująca w oczach. W nich też nigdy niewypowiedziane rozdrażnienie sprzed lat; z momentu, gdy wyjechałeś za Yukidą, zamiast zostać tutaj i z nim. Nerwowy ruch dłoni kładzie papierosa w ustach, ale kolejny buch nie uspokaja nerwów. Mości się między nimi, na wierzchu pozostawiając warstewkę tylko pozorującą rozluźnienie.
— Tak naprawdę to przylazłbym i z chaty — koryguje wcześniejsze słowa. — Mam niedaleko a i rzadko ludzie wracają do Nanashi. Trzeba korzystać.
Podnosi się z fajką w ustach i zmęczeniem mocniej zakleszczającym się na mięśniach. Podpiera więc dłoń o twoje ramię a gdy już nogi dotykają stałego podłoża — nigdy nie przepadał za wysokościami — muska palcami twój kark i dodaje zadaniowo:
— Chodź, pokażę ci Sawę. Zmieniłem jej zbiornik paliwa ostatnio. — Przydeptuje podeszwą peta. — A ty gdzie masz swój? Rozumiem, że jesteś po przegląd.
@Ivar Hansen
— Nieźle. Szkoda, że nie udało im się przeżyć, bo pewnie dziewczyna starała się jak mogła, aby utrzymać je przy życiu — skomentował, naprawdę doceniając te poświecenie w tej historii. Nie każdy miał w sobie tyle determinacji, aby chcieć wykarmić jakieś dwa gołębie, które ludzi zwykle bardziej wkurzają i to w dodatku ranne. Szkoda ptaków.
Zauważył również jego niewielki uśmiech — może nie ten sam co sprzed laty, ale wciąż miły dla oka. Przypomniało mu się to, jak bardzo lubił patrzeć na niego kiedy o czymś opowiadał. Jego mimika twarzy automatycznie łagodniała, pokazując wnętrze, które dla większości bywało zupełnie niedostępne. Właśnie to na tym uśmiechu przez chwilę zagapił się, by później przemierzy spojrzeniem po kłębku dymu, zatrzymując wzrok przed sobą. Poczuł chłód zupełnie ten sam, który usłyszał w dniu swojego wyjazdu. I kilka razy przez telefon, gdy zadzwonił nie w porę. Rozumiał to. Na jego miejscu też gromiłby chłodem i obawą. Może właśnie dlatego nie wziął tych słów mocno do siebie — mimo to czuł się winny tej sytuacji. Na obecny moment nigdy nie dowie się, czy wybrał słusznie. Chociaż skoro byli tu razem, jego decyzja nie musiała być aż taka zła, prawda?
— Nie, nie miałem takiej okazji, ale może przyjdzie mi ją poznać teraz — wybrnął z podniesionym w górę podbródkiem, nie mając świadomości o tym, że może nie być to takie proste. Jeśli jednak będzie ku temu okazja, chętnie pozna tą całą Ai, by zrozumieć dlaczego jest dla niego taka ważna.
Nie wiedział, że w jakiś sposób uraził go słowami o syfiastym mieście. Na swój sposób każde takie było — mniej lub bardziej, ale zawsze. Nie myślał, że słowa żartobliwe wywołają poczucie złości, którego nie dostrzegł w pierwszym momencie, ani również w późniejszym czasie. Keita przez te lata łatwo nauczył się maskować to uczucie, a może Ivar wyszedł z wprawy, aby potrafić je rozpoznać.
— Mhm, rozumiem. To dobrze, że udało mi się Ciebie trafić, bo nie miałem żadnej pewności, czy aby na pewno Cię tu złapię — zaśmiał się nerwowo, czując zarazem pewne ukucie w piersi. Nie lubił tego kiedy jego wrażliwość dawała we znaki. Nigdy nie dawał jasno o tym znać, starając się schować swoje przesadne przeżywanie emocji. Czasami gadał wtedy za dużo, może trochę bezsensu nie wiedząc, co dokładniej powinien powiedzieć. I nie wiedział, że to kłamstwo, ponieważ był w stanie uwierzyć w to, że w innym wypadku mógłby do niego nie przyjść. Możliwe, że wtedy faktycznie stworzyłby sobie pretekst do skoku, mimo że życie było mu jeszcze miłe.
— Z Himalajów. Zanim zrobi się całkowicie chłodno, chciałem ten ostatni raz odwiedzić góry. Oh, wiesz jak je kocham — rozmarzył się na same wspomnienie z tamtego miejsca, zaciągając się mocno papierosem. Spojrzał się na niego, z dolnej wargi koniuszkiem języka zlizując smak tytoniu — Mam nadzieję, że na zawsze — wyznał — albo na dość długo. Czas pokaże. Widziałem już sporo na świecie, po raz pierwszy w życiu mam ochotę zatrzymać się gdzieś... na dłużej — dodał w zastanowieniu kciukiem zahaczając o wargę — Chciałbym tutaj. Podoba mi się to syfiaste miasto — dokończył i mimo, że jego wypowiedź brzmiała dosyć spokojnie, tak podciągniętą nogą wyładowywał swój stres i lęk przed niezaakceptowaniem tego, co właśnie z siebie wyrzucił. Możliwe, że Keita ta kwestia mogła nie interesować. Lub zezłościć. Chociaż czyżby już nie był zły? Chyba intuicyjnie dostrzegł to w oczach kiedy mężczyzna postanowił wstać z zimnego podłoża.
Następnego jego słowa są tymi kojącymi. O tym, że kłamał. Uspokajają nerwy, które w nim buzują. Nie wiedział, czy mężczyzna stresował się tak samo jak on, a może ich spotkanie przeżywał w zupełnie inny sposób. Minęło tak wiele, wiele czasu. Zawsze będzie czuł wyrzuty sumienia, że nie zdecydował się zostać z nim i nie miał w sobie dość siły, aby wrócić wcześniej.
— To miłe, Kei. Dziękuję — odpowiedział łagodnie, doglądając go z dołu chłodem swojego błękitu. Chłód ten był z reguły maską, ponieważ szybko dało się dostrzec pewne ciepło, które biło z niego na co dzień. Mimo swoich nieludzkich przeżyć, gdzieś tam miewał te bardziej ludzkie odruchy dla niektórych. Może właśnie dlatego Gotō potrafił zachować się względem niego bardziej wyrozumiale. Jego dotyk po raz kolejny uspokoił zszargane nerwy przez nadmiar stresu, a czując szorstkie od pracy palce na swoim karku, podniósł się całkiem żwawo, samemu wyrzucając niedopalonego papierosa gdzieś przed siebie.
— Zadzieram kiecę i już lecę — rzucił w żartach, z chęcią chcąc zobaczyć Sawę, maszynę, która zyskała w jego oczach w dniu, w którym go poznał — A na jaki zmieniłeś? — dodał, wyraźnie zainteresowany tematem. Motocykle to było coś, o czym lubili często dyskutować, szczególnie o swoich maleństwach. Mimo to nie czuł się taki pewnym w temacie z uwagi na to jak gładko przeszli na rozmowę o swoich pojazdach.
— Mmm, pewnie przyda mu się mały przegląd, ale nie przyjechałem tu po to — poprawił go, wolnym krokiem zmierzając w jego stronę — Nie przyjeżdżałbym tu od razu po skończonej trasie po sam przegląd przecież — dodał, może trochę surowiej z uwagi na zawiedzenie, że bawił się z nim w ten sposób. Mimo to nie chciał mu niczego narzucać. W jego oczach mógł zachować się okropnie, ale też musiał zrozumieć, że Ivar te lata temu nie chciał uciec od niego. Nie musiał go za to karać. Wielokrotnie pokazywał, że myśli o nim częściej niż o kimkolwiek innym. Jeżeli będzie musiał odpokutować swoje winy, zrobi co będzie trzeba, tylko niech przestanie się z nim bawić.
@Keita Gotō
— No dobrze. Nie będę ciągnął tematu. — Wzrusza ramionami, bo nie pora i czas na wszczynanie nowej kłótni; poza tym już mu nie zależy, tak myśli.
W krótkiej drodze na podwórze przechodzi na tematy bezpieczne; te dotyczące zawodu, szybkości, motorów. Długi monolog opiewa w branżowe słowa i po kolei omawia każdy z elementów jednośladowca. Ten wymieniony, ten jednak został stary, bo okazał się lepszy a jest niedostępny na rynku. Przekierowanie tematu na Sawę pozwala mu odetchnąć i choć szasta słowami, spokojnymi i przecinanymi zamyślonym zawieszeniem, to na dalszym planie majaczy absurdalność twojego powrotu. Keita broczy jak we śnie, który za rogiem przekształci się w mały koszmar. Wystarczy mrugnięcie, byś zginął w kolejnej przecznicy, gnany kolejnym wezwaniem od świata, kolejną przygodą, kolejnym czymś, co… Kurwa. Zapędzają się myśli w niebezpieczne kąty, gdzie miejsce piastują przerażenie i samotność. Te dwie splecione ręka w rękę z oczyma wielkości dużych guzików. Ich źrenice czarne i głębokie jak najdalsze granice Nanashi.
Nagle zakrzywia się czasoprzestrzeń i oczy zachodzą białą mgiełką, tą jak z bajki szamoczącą się przed tęczówkami. I on nie wie, nie pamięta, kiedy ostatnio ciebie widział, bo zlewają mu się wspomnienia z kilku lat wstecz i jak puszczona w ruch migawka prezentują tamte spotkania. Wypalone fajki, przydeptywane po nich pety. Szeptane i w pielęgnowanym podnieceniu pozostawiane na językach słowa. Sytuacje zabawne i kłótliwe, ale wśród nich ani namiastki ich ostatniej rozmowy. Przystaje na dole, przed nim majaczy Sawa, ale on już dawno zrezygnował z monologu, w połowie zdania jak rażony prądem urwał ciąg myśli. Te kaskadą pognały ku przeszłości a strach wbił się w dłonie, niteczkami przerażenia ciągnąc po ciele, wbijając się w skroń.
Ciągnie dłoń do głowy i kuca w nagłym bólu. Trwa tak może minutę, może trzy, ale w zażenowaniu czuje i wieczność. Niezdolny do wstania patrzy ku ziemi a jakby mógł to spojrzałby i pod nią, pod nią też się zakopał, bo mu przeszłość rozrywa czaszkę. Chciałby przeklnąć, ale słowa grzęzną w gardle, przez to też nie przeciska się gram powietrza. Wszystko zatrzymane na wpół otwartych ustach, które dopiero po chwili drgają nieznacznie a on pod dyktando rozsądku powtarza w głowie: wdech i wydech. Mijają tak chwile — parę krótszych, jedna dłuższa, w których gestem dłoni prosi ciebie o ciszę, samemu skupiając się na wyizolowaniu bólu, rozdeptaniu go w proch i na zawsze. Nagły atak migrenowy wraca falami, wpierw gwałtownymi, ale z czasem jak po sztormie uspokajają się do delikatnych tylko ruchów wody.
W rzeczywistości mija pięćdziesiąt sekund.
Kiedy podnosi się do pionu chwyta twoją rękę, w asekuracyjnym geście szuka i ramienia, ale oczy wciąż wpite w ziemię jak gwóźdź w ścianę. Przymyka powieki, bierze urywany, głębszy wdech — raz, drugi, trzeci — i już jest lepiej. W klatce piersiowej serce wciąż kołacze, jakby to ono było źródłem bólu; jakby tymi falami właśnie wyrzucało na zewnątrz tłamszone emocje. W oczach tlą się łzy bólu, które chwyta kciukiem i palcem wskazującym lewej ręki. Uciska kąciki oczu, rozmasowuje zatoki. Mówi:
— Sorry. Od czasu wypadku coś się ze mną dzieje.
Nie pamięta wypadku, nie pamięta w zasadzie niczego. Życie jak plamka zwężone do tej osoby obok, której nie widział tak długo a zarazem widział za wiele. Kiedy w końcu podnosi spojrzenie i w geście zażenowania kładzie je na tobie to usta uchylają się, by wypuścić kolejne przeprosiny, ale nie daje rady. Ponownie emocje zamyka w sercu, które wciąż jeszcze sprawne, ale na nowo tłamszone.
— Dobrze, że jesteś, Ivar — mówi ciszej niż wcześniej, bo w głowie wciąż szumi i nawet nie wie, kiedy zakleszczył dłoń na twoim ramieniu; teraz ją rozwiera i sięga czoła, po którym tuptają zawiązki wcześniejszego ataku: — Za dwa tygodnie jest bal organizowany przez rodzinę Aikiryu. Chcesz pójść ze mną?*
* Realizacja Psikusa — wyznanie uczuć, tsk; na tyle go stać, okej?!;
@Ivar Hansen
Ivar Hansen ubóstwia ten post.
Mimo niewygodnego i wyjątkowo ciężkiego uczucia na sercu, nie podejmował się tematu. Za to z widocznym zainteresowaniem na twarzy słuchał o tym, co miał mu do powiedzenia na temat swojej Sawy. Choć skupiony, słowa jednym uchem wlatywały, a drugim wylatywały. Myśli nie dawały mu spokoju, uwierały nie tylko w sercu, ale i w umyśle, wywiercając bolesną dziurę wspomnień. W tym zamyśleniu przegryzał wargę, nie czując w którym dokładnie momencie zębami zdarł sobie naskórek. Nie zadawał zbędnych pytań, raczej głównie słuchając, czasami tylko dopytując o specyfikę pokazywanego jednośladowca. Nawet w chwili kiedy tor monologu mocno zbiegł z szybkości sprzętu, zgrabnie przechodząc na inny temat. Było mu dziwnie, ale nie mógł mu narzucać tej dziwności i oczekiwać bóg wie czego. Jednocześnie widział, że poczułby ulgę, a kamień spadł mu z serca. Gdyby tylko Keita nie bał się wyrażać tego, co czuje. To oznaczało, że w jakimś stopniu przejmował się tym, że go nie było. Niby sypiali ze sobą przez zaledwie albo aż pół roku, ale w sumie jak pomyśleć, to niewiele na jego temat wiedział. Można rzecz, że go nie znał, a mimo to potrafił tęsknić za szorstkim dotykiem jego dłoni. Za wspomnieniami, które kryły się nie tylko pod pretekstem dotyku, ale i wspólnie spędzonymi chwilami.
To wszystko jednak kończy się równie szybko jak i zaczęło. Nie pamiętał, w którym dokładnie momencie intensywna namiętność została zerwana. Nie pamiętał ostatnich słów, które wypowiedział tuż przed samym wyjazdem. Nie wiedział też, że jego wyjazd będzie uznany za oznakę zdrady i porzucenia. A może nie chciał pamiętać tego wyrzutu, gdy wskakiwał na motocykl, by wyruszyć w daleką podróż. Może był egoistyczny i myślał wyłącznie o sobie. Może tak naprawdę to wszystko było jego winą.
Czy ucieczką.
Ucieczką od tego, co widział teraz na własne oczy. Od pewnej odpowiedzialności, której wtedy gdzieś zawsze trochę unikał. Obawiał się, by sprostać nie tylko własnym problemom, ale i tych cudzych, które niekiedy bywały trudniejsze. Najprawdopodobniej dlatego tak niewiele o sobie mówili, a może powiedzieli aż nadto. Nieważne jak bardzo wtedy bał się stanąć przed konsekwencjami tej odpowiedzialności, dziś był gotów, by spróbować je przynajmniej zrozumieć.
— Kei, co się dzieje? — pyta zamartwiony nagłym stanem towarzysza, pierwszy raz widząc go w takiej rozsypce. Nagły ruch dłoni powoduje, że nie zadaje więcej pytań. Mimo to przybliżył się, by być blisko niego. Smukłymi palcami dotknął ramienia, by wiedział, że nie jest w tym kompletnie osamotniony. Nie wiedział, co się dzieje i czy potrzebował pilnej pomocy. Nie panikował. Dał mu te pięćdziesiąt sekund na wzięcie głębokich oddechów i żeby razem odnaleźć się w tej nagłej sytuacji.
Wtedy też wstał. Odsunął się aby zrobić mu przestrzeń, odruchowo łapiąc go ramieniem bardziej przy pasie kiedy szukał w nim oparcia, nadając mu w ten sposób pewnej stabilności. Spogląda na niego uważnie, kontrolując w ten sposób jego stan. Jest przy tym wszystkim trochę spięty na mięśniach.
Sorry. Od czasu wypadku coś się ze mną dzieje.
Wypadek. Nagle ukuło go coś w klatce piersiowej, przypominając sobie dzień, w którym nie mógł się do niego dodzwonić, a także moment, gdzie dowiedział się, że leżał w szpitalu. Nie wiedział co to było, ale może Keita czuł się właśnie w taki sam sposób na dzień, w którym Ivar wyjechał. Zawsze starał się zrozumieć, co mógł wtedy czuć, ponieważ często zdarzało mu pogrążać się myślami do tamtego dnia.
Spotkał się z jego szarymi oczami. Chłodny błękit zatracał się w lekko załzawionym spojrzeniu, czekając na dalsze słowa. Kątem oka widział jak otwierają mu się usta, choć słów nie usłyszał żadnych. Przynajmniej nie od razu. Dopiero po chwili uderza go cichość wypowiadanego zdania, a wraz z nim różne myśli, które przemykają mu przez umysł. Ile musiałeś wycierpieć przez te wszystkie lata, Gotō?
— Oj, Kei... — wypowiedział miękko, nie będąc w stanie powstrzymać się od pogładzenia kciukiem jego polika w geście troski, nie odwracając od niego swojego spojrzenia. To był krótki gest, dlatego też zimną dłoń zabrał do siebie, dając mu trochę przestrzeni, nie pozwalając sobie na zbyt wiele. Nie obiecywał, że już zawsze jest. Choć będzie to trudne, po prostu postanowił to pokazać będąc tu.
— Jak w przeciągu kilku minut możesz popłakać się, by później zapraszać mnie na bal? — spytał się z uniesionym kącikiem ust w formie żartu, chcąc nieco rozluźnić sytuację sprzed chwili.
— Jasne, że pójdę. Do tego czasu raczej powinienem znaleźć sobie jakieś mieszkanie. Myślisz, że dziś będę musiał być skazany na ten nieszczęsny hotel z neonem czy znajdę tu coś innego?
@Keita Gotō
Czuje, że ta chwila obdarła go z cienkiej warstwy pewności siebie. Choć na twarz powróciła względna neutralność to serce wciąż wali o żebra, jakby na siłę, na już, chciało się przez nie przecisnąć i wypaść, rozpierdolić w drobny mak. Nie wspominał wypadku za często. Choć naruszona tęczówka świadczyła o tamtejszym dniu to zagadywania o nią ignorował. Z czasem przestano pytać. Tak samo, jak zaprzestano prób wyrwania go z marazmów dni, które — w autodestrukcyjnym geście — polubił. Częściowo więc powrót ciebie wybija go z ustalonej już rutyny. Jest zły, ale złość ta przypomina dziecięcą z momentów, w których ktoś silniejszy powalił cię na podwórku.
Zdrobnienie jego imienia gładko pada na ten głaskany policzek, ale on tę miękkość odrzuca. Nie chce obnażyć się jeszcze bardziej, więc zrywa kontakt i w jednym kroku wycofuje się ku Sawie. Kiedy umierał, a było to niemal rok temu, jak dobre duchy osiadły na nim majaki najbliższych mu osób. Dopiero później, już w szpitalu, doszedł do wniosku, że właśnie tych zjaw, tych niezaistniałych wtedy osób nienawidzi. I złość ta rosła. Wkurwiał się na brata, na Ishidę, na ciebie też. Czas ma to do siebie, że emocje przekształca, więc gniew malał i w niewielkich drobinkach krążył teraz po krwi. Przez serce, które łomotało. Płuca, którym brakowało powietrza. Dłonie, które drżące ociera o siebie. Jedna z nich ponownie rozmasowuje lewą skroń.
— Płakał? — pyta zdziwiony, z po czym zorientowawszy się w cichej pobłażliwości dodaje: — No tak, ty chyba nie spotkałeś się z moim prawdziwym płaczem. Ja łzawię nawet od mocnego kaszlu. Standard.
Wzrusza ramionami.
— A bal jest otwarty. Jesteś, jakby nie patrzeć, świeży w mieście. Przydadzą ci się nowi ludzie — dodaje ze złamanym bólem uśmiechem i opiera się o siedzisko Sawy; łomotanie w głowie powoli odchodzi na dalszy plan. — Podaj mi te tabletki w pomarańczowym opakowaniu. Są na krześle przy wejściu.
Nie dopowiada, że sam, gdyby tylko ruszył się z miejsca, zapewne upadłby na kolana. Po nogach pną się niewyparowane jeszcze resztki bezwładu. Gdy odchodzisz Keita przymyka powieki i oblizuje spierzchnięte usta.
— Idę tam jako jeden z przedstawicieli Kyōken — kontynuuje głośniej a słowa z wiatrem zawracają do twojej sylwetki, która uwieszona jest nad zwykłym, pomarańczowym kartoniku bez szczególnych oznakowań; wewnątrz blister tabletek: — Zbierają niby na biedne dzieciaki z Nanashi, ale wiesz jak jest.
A może już nie wiesz, bo nie pamiętasz?
— Więcej idzie na te kurwa małe przystawki niż dwudaniowy obiad dla bezdomniaka. W każdym razie muszę tam iść. A, i bal jest przebierany. Mam dwa pomysły, ale niech to zostanie jako zachęta.
Zdanie wypowiada bez większego zastanowienia, byleby zagadać wcześniejszą chwilę słabości. Kiedy dostaje od ciebie tabletki, połyka dwie z nich. Oddycha ciężej a przy oddechu podrażnia gardło, więc i kaszle w zamkniętą pięść.
— Mogę ci dać numer do Hayate. To typ też z Kyōken a ostatnio zajmuje się wszystkim. Ma u mnie jeden dług, więc pewnie załatwi ci coś przechodniego, ale nie na długo. Mają jakieś mieszkania, ale są w kiepskim stanie. No dobra, trochę gorsze niż moje — Parska rozbawiony, ale ze śmiechem i szpilka wbija się w głowę; szybko milknie. — Muszę się położyć. Boję się, że zdechnę, jak tego nie zrobię. Na dzisiaj mogę dać ci klucze do mojej chaty. Wiesz, gdzie jest. Ja się położę w warsztacie.
Sięga kieszeni, by po chwili rzucić ku tobie klucze.
@Ivar Hansen
Domyślił się także, że jego obecność mogła budzić różne emocje. Sam nie wiedział, czego mógł spodziewać się. Wmawiał sobie, że nie oczekiwał niczego konkretnego, a przecież kiedy tylko odczytał wiadomość, by po chwili mieć go u swojego boku, serce zabiło mocniej, pogrążając się w uczuciu stresu. Ciągle to go trzymało, choć teraz było łatwiej. Mimo to w każdej chwili mógł nadepnąć na jakąś minę, o czym miał się wkrótce przekonać.
Nie dziwi go wycofanie się, ponieważ sam równie szybko cofa rękę kiedy daje się ponieść chwili troski i ciepła. Zauważa jednak odtrącenie, tym samym czując charakterystyczne ukucie w lewej piersi. Zapewne często da mu to we znaki nieraz, nieświadomie raniąc go przy każdym takim momencie.
— . . . Co to ma znaczyć? — rzucił w jawnym niezrozumieniu, ponieważ potrafił zrozumieć całkiem wiele, tak nie rozumiał do czego dążyły słowa, którymi uraczył go Keita. To jasne, że nie chciał widzieć go zapłakanego, co nie znaczy, że nie chciałby mu wtedy pomóc gdyby miał okazję widzieć go takiego. Niezależnie od tego, czy łzawił od bólu głowy, chwilowej słabości czy drobnego kaszlu, nie wydawało mu się, by waga tych słów była odpowiednia. Czego więc oczekiwał? Że doprowadzi go do prawdziwego płaczu?
— No tak, ważniejsze są przecież nowe znajomości. Myślisz, że to właśnie ich potrzebuję teraz najbardziej? — spytał, starając się nie rzucać słów przesadnie impulsywnych. ale właśnie taki bywał Ivar. Nie radził sobie najlepiej w kontaktach międzyludzkich, więc sugerowanie mu nowych znajomości było... jak wymierzenie mu policzka, którego chciał za wszelką cenę uniknąć. W tym momencie ostatnie czego chciał, to zawierać jakiekolwiek, nowe znajomości.
Poszedł jednak po tabletki, prosząc siebie o więcej cierpliwości i wyrozumiałości. Naprawdę nie miał ochoty na sprzeczkę tuż po tym jak tu przyjechał. Biorąc kilka głębszych wdechów uspokoił swe myśli, jak i nerwy, choć uczucie stresu ciągle nie chciało go opuścić. Powrócił z tą nieszczęsną paczką tabletek, której teraz potrzebował. Wciskając mu je w dłonie, wsłuchuje się w dalsze jego słowa, które kieruje do niego podczas tej krótkiej przechadzki.
— W porządku Keita, pójdę tam. Ale nie dlatego, aby poznać kogoś nowego. Pójdę tam dla siebie i przede wszystkim dla Ciebie, chyba że w tym momencie zapraszasz mnie już tylko z grzeczności — odpowiedział, zatrzymując na nim uważne spojrzenie chłodnych oczu. Jego wzrok ani trochę nie zmienił się przez te lata, tak samo chłodny i przykry jak dawniej. Mimo że twarz zwykle miewał uśmiechniętą, a kąciki oczu radosne, tak błękit jego oczu bywał nie tyle co smutny, a przykry.
— Dobrze. Też nie powiem o stroju, chociaż nad nim muszę trochę pomyśleć — przyznał otwarcie, koniec końców nie będąc przygotowanym na to, że zostanie poinformowany o balu charytatywnym. Nadal nie wiedział, czy faktycznie został na niego zaproszony, więc bezpiecznie jest traktować to jako wstępną informację. W takich okolicznościach też wcale nie musiał przychodzić, chociaż słowo już się rzekło, że przyjdzie tam dla niego, choć wcale nie musiał. Po prostu chciał, nawet jak spotka się z odmową.
Kiedy do jego uszu dociera kaszel, spogląda na jego oczy, chcąc dostrzec wcześniej wspominane łzy. Czy faktycznie tak samo łzawi przy kaszlu, jak i przy tym niezrozumianym bólu. Nie mówi nic w temacie, swoje obserwacje zostawiając wyłącznie dla siebie. W trakcie tej obserwacji słyszy o Hayami, a także o jego mieszkaniu. Zawiesza się na moment, przez co nie dostrzegł kiedy Goto rzucił do niego kluczami. Upadły więc one na ziemie, a Ivar dalej zawieszony, zacisnął dłoń w pięść by móc ocucić się z tego małego transu.
— Nie będziesz tu spać — słowa wypowiada prosto i konkretnie, tonem niechętnym do słuchania sprzeciwu — Mogę Cię zabrać ze sobą i tam odpoczniesz, a rano przywiozę Cię z powrotem. Czemu chcesz tu spać i oddać mi swoje mieszkanie? Czemu to ja nie mogę spać tu? Przecież to nie jest daleko, więc to nie problem żebym Cię zawiózł jak czujesz się gorzej — mówił bezpośrednio, może niepotrzebnie, ponieważ przypadkiem może znać odpowiedź na te pytania. Nie rozumiał tylko dlaczego miałby spać w nim sam, a on miałby pozostać tu. Czy to był taki problem aby spali razem w jednym pomieszczeniu? Mógł przespać się na fotelu lub na skrawku podłogi lub, jak powiedział, przespać się tutaj. Nie mógł zrozumieć tej decyzji i co nim kierowało.
Chociaż...
— . . . Chcesz zostać sam?
@Keita Gotō
— Co to ma znaczyć? — słyszy po wyczekującej pauzie, ale nie kładzie na nim uwagi; wciąż kotłuje się w nim niewygoda interakcji, którą jak żelazkiem próbuje rozprasować ciepłem wypuszczanego ku niebu oddechu.
Zdziwienie pląsa po policzkach, bo te zaczerwienione od kaszlu i wciąż połykanego załzawienia. Odwraca ku niemu głowę, podbródek obniża ku szyi i patrzy ku mężczyźnie dłużej acz statycznie. Jak rzeźba ciosana w marmurze — zimny i niedostępny.
— Nic konkretnego — odpowiada sucho i prawdziwie; za słowami nie kryła się żadna uraza. Dodaje wyjaśniająco, ale z głosem wciąż beznamiętnym: — Nie pamiętam, żebym przy tobie kiedykolwiek płakał. Tyle.
Wzrusza ramionami, by chwilę później drgnąć w nagłym zirytowaniu. I tak jak strach czy zażenowanie spijały mięśnie do środka, tak złość je rozluźniała do tego stopnia, że dłonie nieświadomie zaginała w pięści. Od wypadku miewał spore problemy z agresją. Wystarczył moment, ognik złego słowa, by pogrążył jego działania w konfliktowej porywczości. Mruży więc oczy i brwi spina groźnie próbując wkurwienie schować w gardle. Bo gdy słowa choć trochę wpełzną na język to nie przełknie ich gorzkości. Będąc skazanym na wyplucie najgorszych obelg — a te wyrzucane w samoobronie — skończy w kolejnej kłótni, kolejnej dłoni lądującej na czyjejś krtani. W tym wypadku twojej. Czy do tej pory mieliście spięcia? Pewnie niejedno, ale przyćmione nieobecnością majaczą w głowie jak cwane zakłamania. Być może ułożona jest w nich nuta prawdy, być może to w całości sfalsyfikowane wspomnienia.
Prawie mu się udaje przełknąć pierwsze zdenerwowanie. Na tyle, że nie wcina się we wzmiankę o stroju. Przeczekuje ją jak podenerwowany pies, który jeszcze nie wie, czy ugryźć. Mimo wszystko natrętne i powracające myśli powtarzają w głowie twoje słowa. Tłuką nimi o obolałą czaszkę, gdzie przy rosnącym zdenerwowaniu linia szczęki zdaje się być mocniej zarysowaną.
— A czego potrzebujesz, Ivar, hm? — pyta gwałtownie z dłonią wciąż uciskającą klatkę piersiową, jakby ból z głowy falą spłynął ku sercu. — Mojej obecności? Wielkiej przyjaźni czy pierdolenia na zapleczu? No dawaj, którą z mojego wachlarza usług mogę ci zaoferować?
I nie udało się. Natłok myśli popchnął jad do przodu i niczym wąż polujący na ofiarę Keita gryzie tam, gdzie najwygodniej. Wylewa się naparstek złości kotłujący w podbrzuszu, który z ukłuciem w skroni wykłada na stół jedną z kart. Był i jest zły. Kurewsko na ciebie zły i sam nie potrafi określić dlaczego. Nigdy nie władał umiejętnością harmonijnej rozmowy. Czasami myślał, że podczas śmierci zagnieździło się w nim coś podłego. Coś, co hamowało wcześniejsze zrozumienie i dobroć, pod skórą hodując wszystko, co najgorsze — zazdrość i zaborczość, poczucie niesprawiedliwości i tego kurewskiego osamotnienia, które drążyło w sercu tunelik po tuneliku. Z czasem poddał się samotności jak jedynej desce ratunku przed drugim człowiekiem, który — wiadomo — zawsze zostawiał. A on nauczył się być zostawiany. Bez godności, ale też bez płaczu.
Uspokaja się, ale słów nie naprawia. Odwraca od ciebie spojrzenie i dłonią szuka Sawy jakby zimno metalu uspokoić miało rozgorączkowane ciało.
— To też proste. Boję się, że nie dojdę do mieszkania. Nie wejdę w tym stanie na motor, tym bardziej nie zaryzykuję nawet piętnastominutowego spaceru — odpowiada nader informacyjnie, obco, nie umiejąc wyplenić niechcianej przecież oschłości; a może jednak jest mu potrzebna? To ujście dla gromadzącego się kilka lat gniewu. — Poza tym często tutaj sypiam. Na kanapie. Jest za mała na naszą dwójkę a moja chata i tak stoi wolna, więc możesz tam spać.
Milczy parę sekund.
— I do kurwy podnieś te klucze.
Przełyka głośniej ślinę. Na pytanie, czy chce zostać sam, nie odpowiada z prostej przyczyny. Nie wie*.
* realizacja psikusa - kłótnia;
@Ivar Hansen
Yōzei-Genji Madhuvathi, Nagai Blotka Kōji and Ivar Hansen szaleją za tym postem.