Dzisiejszej nocy w rezydencji rozbrzmiewają śmiechy, rozmowy oraz krzyki przerażonych gości, którzy pochłonięci wspaniała zabawą zdają się zatracać w przepysznych, dyniowych przekąskach.
Jednakże niektórzy mogą zapragnąć uciec z tłocznej sali balowej. Bez znaczenia czy dlatego, że są przytłoczeni atmosferą grozy czy też przebywania w pobliżu zbyt dużej ilości ludzi. A może po prostu chcą odetchnąć świeżym powietrzem? Balkon o sporej powierzchni nadaje się do tego idealnie! Jest bezpośrednio połączony z salą, także stanowi idealną alternatywę dla umęczonych tańcami oraz harmidrem. Delikatnie oświetlony pomarańczowymi żarówkami nadaje specyficznego klimatu. Można usiąść na jednej z kilku drewnianych ławek, bądź odpocząć na szerokiej huśtawce dla dwojga.
Natomiast widok rozpościera się na niżej położone ogrody. Kto wie, być może niektórym uda się dostrzec coś, co na pozór nie jest widoczne?
Z pewnością jeszcze za życia byłby ostrożniejszy - ale czym ryzykował teraz poza przyjemnym szumem w uszach, który mieszał się z wygrywanymi melodiami i jego tętnem. Nie musiał się martwić tym, co wydarzy się tu i teraz, bo to miało miejsce tylko i wyłącznie tu i teraz. Nie jutro, nie za miesiąc - to do niego już nie wróci. Jakie byłoby w końcu prawdopodobieństwo, że trafi na kogoś, kogo mógłby znać? Lub kogo mógłby poznać, a kto z czasem by go rozpoznał? Przecież nie żył!
A jednak czuł się tak żywy, kiedy odkładał gdzieś na bok kolejną pustą szklankę. Czy to był owocowy poncz, który zwodził odnośnie zawartego w sobie alkoholu - a może coś mocniejszego? Wszystko już wchodziło tak samo, a jego rumiane policzki stanowczo sugerowały, że robiło mu się ciepło. Może właśnie dlatego ruszył w stronę nie tak przepełnionego balkonu? odetchnąć świeżym i chłodnym powietrzem.
- Cudowna noc - zaśmiał się dość wesoło, nie zwracając uwagi na tych, którzy znajdywali się na balkonie - a i oni nie spojrzeli zbytnio w jego stronę.
Nie był pewny czy to on sam potknął się, czy to ktoś podstawił mu nogę - prawdą jednak było, że mało nie padł do stóp jednego z gości, ledwo łapiąc równowagę na barierce. Uśmiechnął się wesoło i uspokajająco do kobiety, którą zobaczył. Czarna sukienka z białymi akcentami, czarna maska, jeszcze jasne włosy. Nie był pewny co w stroju pokojówki było strasznego - ale przecież on sam nie miał tak do końca strasznego stroju! Wręcz przeciwnie!
Wyprostował się zaraz, choć wyszło mu to całkiem krzywo.
- Piękną noc dzisiaj mamy, czy mogę zaprosić do tańca? - zapytał, a choć sam podczas trzeźwości umysłu nigdy by się nie odważył, procenty stanowczo zbyt mocno szumiały mu w głowie, kiedy sam z siebie złapał dłoń nieznajomej, zaraz porywając ją do bardzo nieudolnego ze swojej strony tańca.
- I raz... trzy... i... - mamrotał coś pod nosem jakby skupiony i jakby starał się zapamiętać kroki - jakby próbował gdzieś z odmętów pamięci wydobyć skrytą wiedzę o tym, jak się właściwie tańczyło.
Powinien wiedzieć, powinien pamiętać - ale praktyka nie szła w parze z czystą wiedzą. W końcu nigdy nie był dobrym tancerzem. I o ile udało mu się nie zadeptać nieznajomej będącej w rzeczywistości nieznajomym, o tyle jego nogi wciąż odmawiały posłuszeństwa i zachwiał się, ostatecznie przewracając na własną kość ogonową, ciągnąc na siebie przebierańca.
Zaśmiał się, czując to uderzenie. Może dlatego, że znów coś poczuł? Że nie był to wyłącznie ból po zadanych dawno temu ciosach.
- Oh! - zawołał, wciąż w wyraźnie szampańskich humorze. - Przepraszam najmocniej to chyba jednak... jednak nie takie były kroki... - dodał, przerywając to krótkim śmiechem. - Przepraszam jeszcze raz... nic się nie stało? Mam nadzieję, że nic...- dodał znów, nie próbując się jednak podnosić - bo w końcu i nie miał w nawyku zrzucać z siebie innych, jeśli się na niego przewrócili. Nawet jeśli on sam był prowodyrem upadku.
@Hasegawa Jirō
Hime Hayami gardzi postem aż przykro.
Odpalanego właśnie papierosa potraktował również jako nagrodę. W końcu udało mu się dość zwinnie i bez wzbudzania większych podejrzeń zwinąć kilka rzeczy, zarówno tych jadalnych jak i procentowych i przemycić je do samochodu. Tych drugich początkowo nie było w planach, bo i na co sierotom z Nanashi wina o nieznanych mu nazwach, ale coś go podkusiło. Może po prostu okazja, a może rozwijający się alkoholizm - kto wie, jego wątroba przekona się o tym dopiero za kilka lat.
Dogaszony o barierkę niedopałek spadł z balkonu razem z ostatnimi iskrami, a Razaro pozbył się resztek dymu z płuc i poprawił czarną maskę. Jeszcze chwilę wpatrywał się w przestrzeń, wcale nie chcąc wracać do środka, ale znowu - myśl o ponownym dorwaniu się do wina była zbyt silna. Nie znał ani umiaru ani nie połączył kropek, że przecież będzie wracał samochodem i to nie jako pasażer.
Już miał odepchnąć się od barierki, by wrócić na salę, gdy ktoś z impetem wylądował obok niego. W pierwszej chwili pomyślał, że to Ruu i od razu wyciągnął w jego kierunku dłoń, by nie pozwolić mu, czy to specjalnie czy przypadkiem, wylecieć z balkonu, ale szybko okazało się, że to nie jego partner w zbrodni.
Zanim jednak zdążył zaprotestować czy cokolwiek wyjaśnić, wyciągnięta w stronę Muszkietera dłoń, została mylnie odebrana jako znak zgody i Jiro został odciągnięty od barierki i wciągnięty w coś w rodzaju pijackiego tańca. Całe szczęście, że miał na sobie wzmocnione blachą na czubach, wytrzymałe buty. Mniej szczęścia miał za to sam Muszkieter myląc najpewniej pokojówkę z samiczką. Nie można go było jednak za to winić.
Czarna maska na twarzy jego księżniczki dość dobrze maskowała uśmiech, choć Razaro robił wszystko, by powstrzymać się od parsknięcia śmiechem i to śmiechem niemal histerycznym. W momencie, gdy trafiła go zabłąkana myśl, że to właśnie tak musi czuć się Raja, gdy kręci się obok niej ktoś niższy i drobniejszy, miał już łzy rozbawienia w oczach.
Nagłe pociągnięcie go za sobą powitał zaskoczeniem, przyzwyczajony do tego, że zwykle potrafił utrzymać się na nogach, ale tutejsze wino robiło swoje. Zdecydowanie wchodziło za dobrze, poniewierając podstępniej niż zwykła wódka. W ostatniej sekundzie podjął jednak jedyną słuszną decyzję, by nie upaść prosto na Muszkietera i oszczędzić mu przygniecenia, blokując upadek rękoma. Przynajmniej przez chwilę, bo gdy jego dłonie dotknęły cementowej posadzki balkonu, lądując po obu stronach głowy Muszkietera, rozległ się niewróżący nic dobrego trzask, a lewa ręka jak na komendę zgięła się gwałtowniej, w akompaniamencie syku zaskoczenia właściciela.
Razaro poderwał się gwałtownie na kolana, ściskając nadgarstek drugą dłonią. Szybkie oględziny wykluczyły jakiekolwiek wystające na zewnątrz kości, a wypity wcześniej alkohol przytłumił ból. Zgodnie z pierwszą pomocą rodem z Nanashi, yurei stwierdził, że to nic poważnego. Rozchodzi to.
Pierwotny plan by milczeć został odstawiony na boczne tory. Najpewniej tylko dlatego, że o nim zapomniał.
– Nic się nie stało – powiedział dość spokojnie jak na całą sytuację, dla pewności oglądając jeszcze rękaw sukienki.
W ogólnym rozrachunku faktycznie wolałby żeby to była kość niż element stroju. Wyszłoby znacznie taniej.
Przeniósł spojrzenie na leżącego Muszkietera. Powinien pomóc mu wstać? A może raczej go zeskrobać z tego balkonu, patrząc na to jak biedny leżał na betonie. Choć z drugiej strony tak się zataczał, że może leżenie nieruchomo było dla niego najbezpieczniejszą opcją. Przyzwoitość jednak wygrała i Jiro podniósł się z kolan, by chwilę później poderwać Muszkietera na równe nogi, i to jedną ręką. Na coś przydawała się ta siła młodego byczka.
– Powinieneś chyba znaleźć sobie jakiegoś mniejszego chłopca skoro chcesz go mieć na sobie. Pode mną skończyłbyś z połamanymi żebrami – wytknął mu, upewniając się, że jest w stanie ustać prosto na nogach bez jego asekuracji – Chwiejesz się czy nie chwiejesz? Bo trochę głupio mi cię trzymać.
@Nakamura Kyou
Miyazaki Żałość Tsukiko ubóstwia ten post.
Hime Hayami gardzi postem aż przykro.
Fakt, że nie miał już niczego więcej do stracenia, coraz głębiej go dotykał - coraz silniej jednocześnie ciągnął w dół, ale i pozwalał się wznosić jego nastrojowi. Nie musiał się niczym martwić i niczym przejmować, nawet jeśli tak bardzo chciałby móc wpływać w jakikolwiek sposób na świat, który go otaczał.
Ale nie mógł tego robić - nie poza dzisiejszą nocą, i póki nie uda mu się zawiązać kontraktu. Może to powinno być dzisiaj jego celem, zamiast kompletne zatracenie się w tym, co było tu i teraz i przeżywanie na nowo emocji, które wydawało mu się, że już dawno opanował.
Prawdopodobnie nie zauważyłby tego śmiechu - a może nawet uznałby go za coś pozytywnego? Czy w końcu nie wszyscy dzisiaj śmiali się i cieszyli, nie wszyscy bawili dla własnego zadowolenia? Jakby rana miało nie być - bo dla niektórych już przecież nie nadejdzie.
Uśmiechnął się na zapewnienia panny o tym, że nic się jej nie stało, kiwając głową. Samemu nawet nie był do końca pewny czy ból, który odczuł był czymś poważniejszym, czy jednak czymś co za chwilę zniknie. Chociaż czy w obu przypadkach nie miało sprowadzać się to do tego samego? Do faktu, że za kilka godzin to wszystko zniknie i przestanie mieć znaczenie?
Było widać, że wyraźnie przesadził tego wieczora z alkoholem. Jednak czy był tutaj jedyną osobą, która to zrobiła? Niekoniecznie - przecież było tutaj tak dużo osób, które również nie zaznały umiaru we wszystkim, co piły! Nawet się nie zastanawiał, skąd wszystkie pieniądze na to wszystko co tutaj miało miejsce, tak do końca się brały - ale czy w rzeczywistości miało to jakiekolwiek znaczenie? Liczyły się przecież realne efekty.
Tak samo nie zadawał pytań, kiedy przebieraniec podał mu rękę, a ten skorzystał z tej pomocy, wciąż się lekko chwiejąc. Na moment znów zapomniał, że nie przenika przez innych, kiedy w niezrozumieniu zaczął wpatrywać się w rękę, która nie wydawała mu się tak kobiece jak jeszcze chwilę wcześniej.
Puścił ją jednak prędko, marszcząc brwi i po chwili zaraz wracając do rozluźnionego wyrazu twarzy, zupełnie jakby sobie przypomniał odpowiedź na własne zadane pytanie.
- Nie wiem - odpowiedział zupełnie szczerze, jakby nie dotarły do niego jeszcze wcześniejsze słowa mężczyzny. Skupił się głównie na utrzymaniu i próbie postanowienia pierwszego kroku, co ponownie prawie skończyło się upadkiem, kiedy zamachnął się nogą w stronę pobliskiego kwietnika pod ścianą, jakby oczekując że ten sam zejdzie z jego strony. Poczuł tylko lekki ból, krzywiąc się ponownie i stając grzecznie, podpierając się o mężczyznę w tym czasie.
Mężczyznę. W sukience. Zaraz znów zmarszczył brwi, próbując sobie dokładniej przypomnieć to, o czym ten jeszcze chwilę temu mówił. O żebrach, połamanych... Ale...
- To nie tak! To nie to... to po prostu... tak wyszło! To nie to miałem na myśli, ani nie to zrobić w sensie, że nie chciałem - zaraz rzucił wyraźnie zakłopotany, wbijając wzrok w ziemię, jakby ta miała mu dać jakiekolwiek odpowiedzi czy porady na to, co miał zrobić dalej - jak się zachować, o czym powiedzieć? - Nie, żeby w tym było coś złego, gdyby ktoś coś chciał, ale to nie to, w sensie też połamać się nie chciałem, nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie, znaczy się to połamanie czy nie. Znaczy, no ma, ale nie... - mówił dalej, nie będąc pewnym czy to stres, czy szybciej bijące serce z nerwów, czy co jeszcze sprawia, że jego język w zupełności się plątał i nie mógł rozplątać. - Ale to nie kwestia czy te żebra mają znaczenie, bo to nic złego jakby ktoś coś chciał kogoś na sobie, znaczy no ma znaczenie jak te dwie osoby i co tam lubią, i to tak... no...
- To nie tak - dodał znów jakby samemu zupełnie akceptując swoją porażkę, kapitulując już.
@Hasegawa Jirō
Miyazaki Żałość Tsukiko and Yōzei-Genji Madhuvathi szaleją za tym postem.
Hime Hayami gardzi postem aż przykro.
Myśl, że coś musiało być na rzeczy skoro tylko jedną ze stron to wyraźnie bawiło, nie chciała dać mu spokoju, gryząc jak natrętny komar. Również spojrzał w dół, na posadzkę, nie rozumiejąc początkowo tego spuszczonego wzroku. Miał się powstrzymać, ugryźć w język, a najlepiej zamknąć ten pysk na kłódkę i klucz rzucić z balkonu, prosto w las. Ale silna wola nigdy nie była jego mocną stroną.
– Oczy mam wyżej – powiedział z udawanym oburzeniem, niemal pokazowo poprawiając fartuszek, by podkreślić o jakie spojrzenie Muszkietera podejrzewa.
Był nieco niższy od Jiro, a teraz razem z kapeluszem i spuszczeniem głowy zakrył swoją twarz całkowicie. Z głosu jednak ani na moment nie znikało mu zakłopotanie, więc mógł raczej domyślić się wyrazu jego twarzy.
– Ale spokojnie, przecież nie oceniam twoich wyborów – powiedział szybko, nie ukrywając rozbawienia, rzucając pierwszym frazesem, który przyszedł mu na myśl, reflektując się jednak równie szybko – Nie no, w sumie to trochę je oceniam. Ale tylko dlatego, że jestem jednym z nich.
W międzyczasie ponownie stał się podporą, ratując Muszkietera przed kolejnym upadkiem, nie protestując jakoś szczególnie, pilnując by ten utrzymał się w pionie. Jakiekolwiek zranienie zapewne poskutkowałoby koniecznością wzięcia odpowiedzialności za tego małego pijusa, a tego Razaro zdecydowanie wolałby uniknąć. Jedyne co przychodziło mu do głowy to podrzucić zgubę komuś innemu.
Kiwnął głową sam do siebie, gratulując sobie tak nagłego i dobrego planu. Jego własny geniusz czasem nadal go zaskakiwał. Nie żeby było to wybitnie trudne.
– No już dobrze, traktuje to wszystko przecież jako komplement.
Jiro, zamknij już mordę, bo biedak wyskoczy przez balkon.
Rozejrzał się szybko po niedobitkach zgromadzonych po balkonie, nadal pilnując by pijany mężczyzna znowu nie stracił pionu. Później przeniósł spojrzenie na drzwi od głównej sali. Zmrużył podejrzliwie oczy. Z tej odległości nie widział aż tak dokładnie, ale miał wrażenie, że ktoś się na nich gapi.
– Zaraz ci znajdziemy innych Muszkieterów i się tobą zaopiekują. Wydaje mi się, że dziś widziałem jeszcze jakiegoś – odparł, podświadomie na przykładzie swoim i Ruu łącząc podobne stroje w grupy towarzyszy – Albo to ciebie widziałem, co? Śledziłeś mnie pewnie, psotniku, bo kojarzę cię skądś.
Naprawdę powinien się zamknąć, bo odpowiedź akurat na to pytanie, mimo że w pełni zadane w żartach, mogłaby się skończyć rozlewem krwi, gdyby tylko okazała się nieodpowiednia.
@Nakamura Kyou
Hime Hayami gardzi postem aż przykro.
- To nie... to nie tak, to nie moje wybory... - odpowiedział znów, mając wrażenie, że powinien bardziej skapitulować niż ciągnąć to, co miało miejsce - ale jak miał skapitulować, kiedy to druga stronie chciała dać za wygraną wyciągając jego słowa i przekręcając? A może trafił na sadystę, który czerpał przyjemność z podobnego poniżania? Cóż, na pewno nie każdy mężczyzna chodził przebrany za pokojówki - to mogły być oznaki jakiś zaburzeń lub innych odchyleń, a może zwyczajnie zboczeń? Trudno było określić i powiedzieć tak dokładnie z biegu...
- Naprawdę to nie to miałem na celu... - westchnął znów zrezygnowany. Nie był kimś podejmującym walkę, nawet tę słowną, we własnej obronie. Kiedy coś się działo, co szkodziło tylko jemu, zazwyczaj kapitulował, nie potrafiąc się tak do końca złościć na to, co jemu się przytrafiało. Ani na ludzi dookoła, jeśli przez kogoś to on był stratny.
Ale teraz nie był - cóż, może rzeczywiście wypadłby za barierkę bez asysty nieznajomego, kto to wiedział? Nie, żeby aż tak bardzo się martwił tym, co stanie się po dzisiejszym wieczorze. Problematycznym by było, gdyby ktoś spróbował przetransportować go po wypadku do szpitala - w końcu jak wyjaśnić chodzącego trupa, który zginął dziesięć lat temu? Tym bardziej, że gdyby został przetransportowany do szpitala, prawdopodobnie do tego samego, w którym oznajmiono jego zgon, a w którym również po ataku znalazła się jego młodsza siostra. To by było jeszcze bardziej żenujące, jeszcze bardziej niepokojące.
Dopiero po dłuższym momencie zdecydował się podnieść wzrok na mężczyznę, tym bardziej kiedy ten wspomniał o szukaniu innych muszkieterów. Zanim jednak odpowiedział, zawahał się dłuższą chwilę, wpatrując w niego, jakby próbując umiejscowić skąd znał jego twarz. Z sali? Nie, nie przypatrywał się nikomu na tyle dokładnie, nie na tyle aby go zapamiętać. Nie był znajomy w sensie chwilowego spojrzenia. Wyglądał jak ktoś...
- Co? - zapytał nagle, jakby zupełnie zapomniał, że powinien odpowiedzieć na coś. Zakłopotany znów się od niego odwrócił, odchrząkając lekko. - A nie, to ... nie wiem, może ktoś jest też w podobnym stroju, ale ja to ich nie znam - odpowiedział, nie mając ochoty musieć się tłumaczyć obcej grupie, że nie jest ich częścią. - Znaczy, przyszedłem z kimś, ale poszła teraz tańczyć... nie mamy pasującego kostiumu to nie stąd i nie śledzę ludzi! Nie jestem żadnym psycholem, który by coś takiego robił! - podniósł nieco głos, marszcząc brwi, nieco poddenerwowany. Nawet sam siebie zaskoczył podobną reakcją, choć może to wszystkie wspomnienia związane z jego własną śmiercią? Dowiedział się przecież po czasie, że tamten mężczyzna prześladował jego siostrę od dłuższego już czasu...
- I nigdy bym nie śledził, to obrzydliwe! Nie jestem jakimś psychopatą, który.. - urwał, znów marszcząc brwi, kiedy spojrzał na mężczyznę. To uczucie, znajomości go skądś - nie był pewny. Gdzieś w Fukkatsu? Może w samej wiosce? Był miejscowy? Jeden z jego uczniów? - Przepraszam... - rzucił ciszej, świadomy przecież, że się uniósł. Ale jednak ta dziwna mieszanka złości i faktu, że ten mężczyzna wydawał się być znajomy...
- Może ty mnie śledziłeś? - rzucił nagle, niepewnie choć nieco oskarżycielsko.
@Hasegawa Jirō
Hime Hayami gardzi postem aż przykro.
Już na pewno on sam, gdyby pomylił jakiegoś mężczyznę z samicą to najpewniej obiłby mu pysk, jakby całe zajście miało być winą wszystkich, tylko nie samego Razaro. Uśmiechnął się, gdy w końcu Muszkieter podniósł wzrok, choć przez maskę dało się to jedynie poznać po oczach. Jednak kolejne speszone odwrócenie się powitał już szczerym śmiechem, pełnym rozbawienia.
– Poszła tańczyć z kimś innym – powtórzył za nim i syknął nagle, jakby coś go zabolało – Więc jestem tylko twoim pocieszeniem? Niedobrze.
Kolejne, niemal kontrolne spojrzenie rzucone Muszkieterowi, gdy ten tylko podniósł głos. Czyżby Jiro w końcu go zdenerwował? A jeszcze chwilę wydawało się to być niemożliwe. Najwidoczniej przy nim każdy, prędzej czy później, zostawał doprowadzony na skraj swojej cierpliwości. Pytanie pozostawało tylko jedno - czy z tego skraju skoczy w prawdziwą przepaść wypełnioną agresją.
Jeszcze chwila, może jedno czy dwa słowa więcej, sekundy dzielące go od wybuchu i kłótni, być może nawet bójki, którą Razaro powitałby nawet bardziej niż wyciągniętą w jego kierunku dłoń i... przepraszam. Jiro zamrugał zaskoczony, spodziewając się wszystkiego, ale nie tego. Na tyle wytrąciło go to z rytmu, że zapomniał o swoim planie podrzucenia towarzysza komuś innemu, jak kukułczego jaja.
– Może to ja cię śledziłem – zgodził się w końcu, dość powoli wypowiadając każde słowo – Dość śmiałe oskarżenia jak na kogoś, kto sam wcześniej zauważył, że tak robią tylko obrzydliwi psychopaci.
Zdrową ręką szarpnął lekko Muszkietera za ramię w ramach ostrzeżenia, ustawiając go bardziej w pionie, co dla postronnych osób nie powinno być niczym dziwnym, ale Jiro zdołał mocniej zacisnąć dłoń na jego skórze. Pewnie gdyby yurei nie miał niedługo stracić swojego ciała, poszczyciłby się siniakiem w kształcie łapki pokojówki i to przez dłuższy czas.
– Jeżeli byłbym psychopatą to lepiej byłoby mieć mnie po swojej stronie. Na wypadek gdybym był w tym momencie jedynym, co jeszcze powstrzymuje twoją głowę przed rozbiciem się o barierkę – mruknął, zerkając znacząco na ochronę balkonu – I wcale nie mam na myśli twojego zataczania się.
Przełknął ślinę, jakby chcąc pozbyć się posmaku poprzednich słów i wlepił w Muszkietera szczenięce, wyuczone podczas całego życia w Nanashi, proszące ślepia. Nawet wyciągnął w jego kierunku dłoń, zupełnie jak na samym początku i zapraszającym gestem wskazał miejsce tuż przy barierce.
– Chodź, zapalimy. Palisz? – spytał i uśmiechnął się do niego naprawdę miło, choć po sekundzie ten uśmiech spełzł mu z twarzy – Jeżeli nie, to zaczniesz.
Miał nadzieję, że jego nowy przyjaciel nie dokona jednak złego wyboru i nie ucieknie. W końcu czasem dopiero uciekająca ofiara wzbudza w drapieżnikach chęć mordu.
@Nakamura Kyou
Gotō Keita ubóstwia ten post.
Nie był pewny czy mężczyzna rzeczywiście go śledził, czy jednak nie. Ale czuł ten dziwny ucisk na samą myśl, że rzeczywiście było to możliwe - że mógł za nim podążać. Chociaż przecież to on sam go zaczepił - nie na odwrót. To się nie łączyło. Ale w takim wypadku, skąd tak bardzo kojarzył go? Jego twarz, choć zakryta maską przywodziła na myśl bliżej nieokreśloną postać. Rzeczywiście widział go tylko gdzieś kątem oka? Nie potrafił się skupić - czy jeśli znał go za życia, nie powinien pamiętać go lepiej? Nie mógł go znać dobrze...
Zmarszczył brwi, słysząc jego spokój w głosie. Czuł tylko jak bardziej się denerwuje, chociaż przecież tak naprawdę nie mógł wiele zrobić - nawet nie nadawał się do tego, aby się bronić lub podjąć ataku.
- Masz inną opinię o prześladowcach? - rzucił chłodno, mrużąc oczy. Czuł jak stres w nim się pojawia na nowo, zastanowienie czy przypadkiem nie był to...
Nie, nie był do niego podobny. Rozpoznałby tego człowieka od razu, bez drugiej myśli. Ale może to był ktoś inny, ktoś kogo znał jeszcze z Fukkatsu?
Nawet nie oponował przed szarpnięciem. Nie byłby w stanie - a z drugiej strony, nie ryzykował w tym momencie niczym, mając ciało wyłącznie na tę jedną noc. Dyskomfort i ból ręki znikną, zastąpi je wkrótce ból który czuł dziesięć lat temu.
- Musiałbyś być do tego skończonym kretynem, uznając że przeszłoby to niezauważone ma tym balu - odpowiedział pewnie, choć wcale pewny do końca tego nie był. A jednak nie próbował się nawet wyrywać, chociaż gula w gardle mu rosła. Nie miał czego ryzykować - nawet upadając z barierek na sam dół, rozbijając głowę, nie mógł przecież umrzeć drugi raz. Ale czy mężczyzna o tym musiał wiedzieć? Niekoniecznie.
- A może sam jeszcze masz życzenie śmierci w takim wypadku? A może mam rację? - zapytał, zaciskając szczękę, kiedy ten ciągnął szopkę dalej. Może rzeczywiście to było prawdą, że ten był prześladowcą? Jak wielu mogło ich być w tej jednej wiosce? Gotowało się w nim coraz bardziej, kiedy po dłuższej chwili ruszył rzeczywiście do barierki wyciągając dłoń po papierosa, o którym mówił mężczyzna. Nie palił, ale czy to miało znaczenie? Mógł nawet udawać...
Ale to spojrzenie znów. Jakby je gdzieś widział, skądś znał. To proszące...
Całkiem jego myśli powoli kierowały się w stronę tego, skąd go znał, na zmianę przypominając o tym, że mógł być rzeczywiście prześladowcą. Może szukał tutaj podczas balu kogoś, następnej ofiary? A może miał już upatrzoną ofiarę... Ale jeśli rzeczywiście był...
Przyjął papierosa, zaraz po tym znajdując się znów blisko mężczyzny. Złapał tym razem mocno za materiał jego sukienki na plecach.
- Jeśli spróbujesz, nie będę jedynym lecącym, przyjacielu - powiedział cicho, wbijając znów w niego wzrok, jednocześnie oczekując aby ten zdjął maskę. W końcu nie będzie palił z nią na twarzy, prawda?
@Hasegawa Jirō
Przyszła z Hayato. Jak by inaczej. Praktycznie zawsze można ich było zobaczyć razem. Ten to w ogóle się wystroił. Była ciekawa ile hajsu i czasu spędził na przygotowywaniu swojego stroju wampira. A może lepiej, jeśli nie wiedziała. Po wejściu na salę standardowo zakręcili się wokół baru. Zaczęło się niewinnie. Od może dwóch shotów na wstęp, żeby impreza była ciekawsza. Potem Shey zamówiła jakiegoś drinka. W środku robiło się coraz ciaśniej, a tłumy nieznajomych nie wpływały na nią najlepiej. W którymś momencie straciła Hayato z oczu. Od razu zdecydowała się przewietrzyć, dotlenić, więc wyszła na balkon. Na fajkę.
Odpaliła jedną zanim jeszcze wyszła na zewnątrz. Przyłożyła ją do pełnych ust wychodząc na balkon. Zaciągnęła się i wypuściła ładną chmurkę trującej substancji. Świeże powietrze uderzyło ją ze zdwojoną siłą, aż zakręciło jej się w głowie. Pewnie dlatego, że nic nie jadła. Jak zwykle nie potrafiła nic przełknąć, a dzisiaj przeszła już samą siebie. Kiedy wypiła rano kawę i wyrzuciła kanapę z serem prosto do kosza na śmieci. Podobno nie można było marnować jedzenia. Nie potrafiła inaczej. Kiedy jednak Hayato zapytał ją przed wyjściem czy coś jadła, na poczekaniu wymyśliła jakieś niewinne kłamstewko o szejku owocowym. Czasami zastanawiała się czy jeszcze w ogóle jej wierzył, czy już dawno przestał.
Przeszła kilka kroków po balkonie idąc w stronę balustrady. Szare tęczówki rzuciły krótkie spojrzenie nieznajomy po jej prawej stronie, jednak nie należała do osób, które bezpodstawnie wciskały nosa w nie swoje sprawy. Chciała pobyć jak zwykle sama. Fajka w lewej ręce, drink w prawej. Trzy kroki później weszła w coś mokrego. Momentalnie się poślizgnęła lecąc w tył. Trzymała drinka wysoko, bo upadek wydawał jej się nieunikniony, a przecież nie chciała rozlać trunku i ponownie musieć iść po nowy do baru.
Jedyne co można było usłyszeć to ciche, stłumione kurwa upadającej księżniczki od siedmiu boleści.
@Amakasu Hayato @Ye Lian
Świeże powietrze śmignęło go prosto w twarz; parę kosmyków jasnej grzywki uniosło się za sprawką wiatru. Drzwi zaskrzypiały. Przypominały nieco zestarzałe wrota, które widywało się w starych, opuszczonych zamczyskach, w filmach czy kreskówkach. Teraz udekorowane pajęczyną i plastikowymi rekwizytami, nie dawały złudzeń — można było uznać je za mistyczny twór nie z tego świata. Nie z tego świata. Zabawne określenie, które przecież już dawno zatarło granicę ludzkiego rozumowania.
Kiedy przekroczył próg, spoglądnął ukradkiem na Shirshu, upewniając się, że nie zaginęła we wnętrzu, gdzieś przy stoliku z przekąskami (a był przekonany, że byłaby do tego zdolna). Poza tym wyszli przecież zapalić. Sam nie miał przy sobie papierosów — na co dzień nie palił.
Sięgnął do wyciągniętej w jego kierunku paczki, do bladych jak dym wąskich używek, nie mrugając nawet powieką. Nie miał pojęcia czy Black pozwoli sobie na komentarz, w końcu przy ostatnim spotkaniu wyraził swoje zdanie na temat prędkości wypalanej przez nią paczki. Dlaczego więc postanowił zapalić teraz? Najsensowniejszą odpowiedzią, jaka przychodziła mu do głowy, było, że zdecydował zapalić z głupoty. Ale czy powinien aż tak się wywnętrzać?
Szczupłe palce wysunęły szluga z kartonowego opakowania, a potem wetknęły go między wargi. Lian wciąż poruszał się przed siebie. Miał już poprosić Shirshu o zapalniczkę, kiedy szare spojrzenie zderzyło się z niebezpiecznie szybko zbliżającym się w jego kierunku ciałem. Nie zdążył nawet rozejrzeć się po balkonie, właściwie nie zdążył zrobić nic poza wyciągnięciem przed siebie dłoni. Dziewczyna niemal wpada mu w ramiona. Otoczył ją przyjemny zapach męskich perfum. Chwilę tak trwał, czując jak plecy nieznajomej, opierają się o jego klatkę piersiową, jak jego dłonie znajdują się gdzieś na wysokości klatki piersiowej — z czego chyba początkowo nie zdał sobie nawet sprawy.
Kiedy Shey postanowiłaby zadrzeć podbródek, dostrzegłaby w obliczu Ye Liana utrzymujący się poważny, acz zagadkowy wyraz. Mimo iż skórę wokół oczu osłaniała czarna maska, jego spojrzenie było głęboko szare jakby wyryte w lodzie i marmurze.
— Wszystko w porządku?
Głos miał nieco zniekształcony przez wetknięta między wargi fajkę, która za grosz nie pasowała do powierzchownie eleganckiego wizerunku.