Dzisiejszej nocy w rezydencji rozbrzmiewają śmiechy, rozmowy oraz krzyki przerażonych gości, którzy pochłonięci wspaniała zabawą zdają się zatracać w przepysznych, dyniowych przekąskach.
Jednakże niektórzy mogą zapragnąć uciec z tłocznej sali balowej. Bez znaczenia czy dlatego, że są przytłoczeni atmosferą grozy czy też przebywania w pobliżu zbyt dużej ilości ludzi. A może po prostu chcą odetchnąć świeżym powietrzem? Balkon o sporej powierzchni nadaje się do tego idealnie! Jest bezpośrednio połączony z salą, także stanowi idealną alternatywę dla umęczonych tańcami oraz harmidrem. Delikatnie oświetlony pomarańczowymi żarówkami nadaje specyficznego klimatu. Można usiąść na jednej z kilku drewnianych ławek, bądź odpocząć na szerokiej huśtawce dla dwojga.
Natomiast widok rozpościera się na niżej położone ogrody. Kto wie, być może niektórym uda się dostrzec coś, co na pozór nie jest widoczne?
– Jedynie taką, żeby zawsze stać po stronie silniejszego. Dla własnego bezpieczeństwa – mruknął niby od niechcenia – Ktoś twoich gabarytów powinien o tym doskonale wiedzieć.
Razaro zerknął kontrolnie na towarzysza. Może właśnie sam sobie odpowiedział na to, dlaczego ten nie uciekł. Dokonał wyboru, w oczach yurei jedynego słusznego. Nie rozumiał tylko jego zdenerwowania, które przecież znacznie różniło się od stresu pełnego zakłopotania, który miał okazję przed kilkoma chwilami podziwiać. Tu było coś więcej. Wyższe pokłady empatii najpewniej zaprowadziłyby go na właściwy trop, ale tego Razaro brakowało.
Oparł się łokciami o barierkę balkonu i spojrzał w dół. Ciemność w połączeniu z wypitym wcześniej winem nie pozwoliła mu prawidłowo ocenić wysokości. Niezależnie od tego jak mrużył oczy, poniższe ogrody nie chciały ustawić się w miarę nieruchomo, by odróżnić linię trawnika od żywopłotu. Jedno wydawało się drugim, a po sekundzie było już zupełnie na odwrót.
Wyciągnął zza paska fartuszka paczkę papierosów i bez wahania poczęstował jednym z nich Muszkietera. Zdobyczna paczka, nie tak dawno podprowadzona z jednego ze stołów, zostawiona bez opieki przez poprzedniego właściciela najpewniej tylko na sekundę, w rękach Jiro stała się dobrem wspólnym.
– Nosz kurwa mać – wypalił, gdy tylko poczuł, kolejny raz zresztą dzisiaj, obcą dłoń na plecach – Jesteś już drugim facetem dzisiaj, który próbuje się dobrać do tego suwaka. Spasuj. Powiedziałem ci już wcześniej żebyś znalazł sobie kogoś mniejszego, masochisto.
Sam sięgnął po papierosa, zsuwając maskę na brodę i odsłaniając naznaczoną kilkoma bliznami twarz. Mimo że na imprezie halloweenowej mogłyby uchodzić za element przebrania, nienawidził ich do tego stopnia, że większość czasu wolał być w maseczce. Odpalił papierosa i podał zapalniczkę towarzyszowi.
– ... czy ci odpalić, bo nie wypuścisz zdobyczy z łap?
Zauważył to wyczekujące spojrzenie wlepione w jego twarz i szybko przetarł twarz dłonią.
– Wiem, wiem. Mogę mieć krew na mordzie, nie zwracaj uwagi – mruknął, nie będąc pewnym czy zdołał zetrzeć z pyska wszystko po niedawnym krwotoku z nosa.
Nagły raban zwrócił jego uwagę na tyle, by odwrócić głowę akurat w momencie, gdy ktoś łapał kolejną przewracającą się osobę. Ten balkon był jakiś przeklęty. Usta Jiro zacisnęły się w wąską kreskę. No tak, typek łapał samiczkę, a nie kolejnego Muszkietera. Ktoś tu wygrał imprezę.
Wzrok leniwie przesunął się na resztę towarzystwa, ciemne ślepia wyłapały inne, dwukolorowe, równie znajome i nie do pomylenia z kimkolwiek innym, nawet przy przebraniu właścicielki. Choć Razaro miał wrażenie, że @Hecate Shirshu Black po prostu ubrała dziś jeden ze swoich codziennych wiedźmich strojów. W końcu w każdym z nich wyglądała jakby miała zamiar zagonić wszystkie okoliczne osoby do kotła i zamieszać wywar chochlą. Poczekał aż też go zauważy i poruszył znacząco brwiami, szybkim zerknięciem wskazując jej uczepionego własnych pleców Muszkietera, a wszystko to szczerząc kły w rozbawieniu.
Po chwili uwaga wróciła jednak do masochisty.
– Przyjacielu... Jak ładnie. Doceniam. Doceniam też pomysł, że twój ciężar mógłby pociągnąć mnie za sobą. Ile ważysz? Czterdzieści kilo? – spytał, zerkając najpierw na jego reakcję, a później na sylwetkę – Nie no, nie będę złośliwy. Wybacz, to było szczeniackie.
Zaciągnął się dymem, nadal błądząc wzrokiem gdzieś po pokrytych ciemnością ogrodach. Minęła chwila, może ze dwie sekundy, gdy na jego usta powrócił uśmiech, a on sam parsknął śmiechem.
– Czterdzieści pięć, prawda?
@Nakamura Kyou
I nawet teraz zmarszczył brwi na słowa nieznajomego.
- Nawet jeśli silniejszy jest oprawcą? Dla własnej wygody? To tchórzostwo - stwierdził ze zmieszaną w głosie złością i pogardą, choć trudno było ocenić czy była skierowana właśnie w przebierańca, czy w coś innego - w system? W niesprawiedliwość? W nieczułość społeczeństwa dla własnej wygody? To było łatwiejsze, aby odwrócić wzrok i udawać, że nic się nie działo. To nie twoja sprawa. Oczywiście, że sprawy innych nie powinny być dla niego istotne, ale nie mógł przechodzić obojętnie obok niektórych...
- Najwyraźniej ktoś moich gabarytów ma więcej odwagi od ciebie, bo to takie wygodne się nie mieszać i przytaknąć, co? Bo to nie tobie dzieje się krzywda, ale jak uderzy w ciebie ta krzywda to wtedy też zostaniesz sam - mówił zupełnie jak do dziecka, jakby go ganił za jego tok myślenia i jakby przedstawiał mu jedyną prawdę, chociaż w jego głosie dało się jasno wyczuć irytację i złość, a jednak nie wycelowaną bezpośrednio w rozmówcę. Był jeszcze bardziej wyrazista jakby mówił o czymś, co było kiedyś - nie tu i teraz, i nie teoretyzował.
- Nie mieszaj się w dupę im, nikt się nie mieszał, bo tak wygodniej, a później szok, że ktoś... - urwał, wbijając wzrok w podłogę.
Gdyby ktoś wtedy zareagował, gdyby był wtedy w Fukkatsu - przecież mógłby żyć. Gdyby tylko...
- Odpal - rzucił, nawet na niego nie patrząc. Nie miał zamiaru dać się wypchnąć za barierkę bez szans na obronę - nawet jeśli w rzeczywistości druga śmierć niewiele mogłaby mu zaszkodzić. Nie chciał mu dać tej satysfakcji. Kolejny, który uznawał...
Zawahał się, widząc jego twarz. Powinien się wycofać? Nie rozpoznał go... Nie pamiętał go. Powinien odejść tu i teraz - chociaż czy musiał? Ta cała złość, czy zakłopotanie nagle jakby się ulotniły. Widok znajomej twarzy przynosił dziwną ulgę, nawet jeśli nigdy nie przypuszczał, żeby on zachowywał się w jego stosunku w taki sposób; żeby powiedział to co przed chwilą...
Ale przecież nigdy nie mógł go zmusić do własnych poglądów.
Nawet nie zaciągnął się zapalonym papierosem. Zupełnie jakby zapomniał, że go ma.
- Nie pierdol, że całą kasę teraz przewalasz na fajki, Jiro - westchnął cierpiętniczo, może nieco podobnie jak w tych wszystkich momentach, kiedy jego laptop został rozebrany na części, kiedy jedna z elektrycznych części eksplodowała czy tracił pokłady cierpliwości do nauki sieroty kolejnego znaku i jego zapisu. Ale nigdy nie podnosił głosu wtedy, jakby nie potrafił się w ogóle złościć - a może nauczył się złości dopiero po śmierci?
A kiedy ten znów zaczął drwić z jego wagi, westchnął.
- Podliczaj moją wagę, a zacznę ci podliczać pieniądze, które na ciebie wydałem... - rzucił, puszczając go i opierając się luźniej o barierkę. Może nie powinien o tym mówić, wspominać o tym... Ale jeśli jedyna osoba, którą mógł kiedykolwiek znać za życia, mogłaby nie wiedzieć o jego śmierci, to był to właśnie chłopak z Nanashi. Nie podejrzewałby go o przejmowanie się wiadomościami, o usilny kontakt z jego siostrą - albo z nim. W końcu... jeśli nawet próbował, to on sam mu nie odpisał od dziesięciu lat na żadną z wiadomości.
W końcu jednak zaciągnął się papierosem, chociaż prędko zakrztusił się tym dymem.
- Jak ty to możesz palić? - jęknął przez to okropne drapanie w gardle, kaszląc przez moment.
@Hasegawa Jirō
Ile zapłacił za swój strój? Śmieszne pytanie! Prawidłową odpowiedzią jest jedyna właściwa cena, czyli darmo. No.. może nie do końca darmo. W końcu musiał poświęcić trochę czasu na to, aby ukraść wszystko co mu wpadnie w oko. Udało mu się jednak zebrać wszelkie niezbędne elementy, aby stworzyć strój prawdziwego, krwiopijca – zwanego potocznie wampirem. Na ten jakże oryginalny (o dziwo) outfit składał się prawdziwy, czarny garnitur zawierający spodnie, półbuty, kamizelkę marynarkę, oraz białą koszulę. Nie mogło oczywiście zabraknąć fioletowoczarnej peleryny. Do kompletu dołożona została opaska na oczy, która uniemożliwiała poznanie ich koloru przez rozmówcę (była ona jednak na tyle prześwitująca, że Hayato mógł przez nią widzieć), a także drogie, bo wykonane profesjonalnie, wampirze zęby. Ostatnim elementem była torebka w kształcie dyni zawierająca w sobie multum cukierków – w końcu to Halloween!
Kiedy dotarł ze swoja siostrą na miejsce, niemalże od razu udali się do baru (szok!) i zaczęli nadszarpywać gościnność gospodarza poprzez zamawianie coraz to większej ilości trunków. Nie potrzeba było wiele czasu, aby białowłose duo poczuło, że w ich krwi pojawia się coraz więcej alkoholu. I o to właśnie chodziło w tym wszystkim! W końcu to halloween, każdy powinien się bawić jak najlepiej. Co w takim razie złego w tym, że rodzeństwo Amakasu najlepiej bawiło się pijąc, albo spuszczając wpierdol wszystkim wokół? No cóż, było jeszcze innych ciekawych czynności, ale tych nie zrobiliby przy tylu ludziach – przynajmniej nie w takim stanie.
Hayato całkowicie nie zauważył kiedy to jego ukochana siostra zniknęła mu z oczu. W sumie, to bardzo możliwe, że to on sam oddalił się aż nazbyt od miejsca ich przesiadywania. Nic w tym dziwnego. Białowłosy, czując jak alkohol daje mu odwagę +100, postanowił pokorzystać trochę ze swoich wrodzonych zdolności i zabawić się trochę. W tym celu podchodził do całkowicie nieznajomych sobie kobiet i proponował im cukierka w zamian za psikusa. Gra polegała na tym, że mógł je pocałować, bądź dotknąć gdzie tylko by chciał, a w nagrodę miał obdarzać uczestniczkę słodkimi pysznościami. Bardzo seksistowska zabawa szybko okazała się być aż nader ciekawa. Doszło nawet do momentu kiedy Hayato musiał oddać połowę posiadanych cukierków po tym jak kobieta nie tylko pocałowała go w usta, ale następnie ujęła jego dłoń i płynnym ruchem wsadziła ja sobie w… Zabawa była tak dobra, że Hayato czuł jak robi mu się coraz bardziej duszno. W celu uniknięcia omdlenia, postanowił że najlepszym rozwiązaniem będzie udanie się na balkon i zaczerpnięcie świeżego powietrza. Nawet nie wiecie jak bardzo żałował później tej decyzji.
Wychodząc na zewnątrz, niemalże od razu wyciągnął papierosa z paczki i włożył go sobie do ust. Tak bardzo potrzebował świeżego dymu tytoniowego w swoich płucach, że niemalże nie był w stanie wytrzymać. Odpalając szluga zaciągnął się i spokojnym wzrokiem rozejrzał się po osobach znajdujących się na tym obszernym placyku. Nie poznawał tych twarzy i był nawet z tego zadowolony. W końcu nie musiał dzięki temu nawiązywać żadnej konwersacji. Był tylko on i… Poczuł jak jego serce na chwilę zamarło, a następnie zaczęło bić tak szybko, że prawie wyrwało się z klatki piersiowej. Szybkim krokiem, niemalże biegiem ruszył przed siebie, rzucając pod nogi papierosa. – Odpierdol się od mojej siostry! – rzucił niemalże z krzykiem i wściekłością w głosie, kładąc prawą dłoń na lewym ramieniu nieznajomego, który teraz obmacywał jego ukochaną Shey. Szybkim ruchem, takim który uniemożliwiał jakąkolwiek reakcję, pociągnął bark mężczyzny i odwracając go w swoją stronę, posłał mu silnego lewego sierpa w twarz. – Jak śmiesz ją dotykać zboczeńcu?! – Cieszył się, że nikt nie widział teraz jego oczu, bo w tym momencie jedyne co można było w nich widzieć to wściekłość.
@Amakasu Shey @Ye Lian
Szumiało jej w uszach od procentów, dusznego powietrza i głośnej muzyki. Chyba gdzieś mignął jej Hayato, cukierki i jakaś blondynka przebrana za różowego króliczka z Play Boya. Nie powstrzymała uśmiechu. Chciała, żeby bawił się jak najlepiej. W końcu mu się należało. Wyszła na zewnątrz, na balkon. Mówiła sobie, że potrzebowała świeżego powietrza, ale to zdecydowanie zew nikotyny ją tam zaprowadził, a potem? Potem wszystko się skomplikowało.
Nie należała do niezdarnych, zazwyczaj. Teraz jednak jej stan był na tyle słaby, że odrobinę nią chwiało. Poślizgnęła się i od razu pogodziła z upadkiem. Wiedziała, że był nieunikniony i nie próbowała go nawet zahamować. Czekała na obicie zgranych czterech liter o marmurową posadzkę. Bardzo starała się nie wylać drinka, jednak trochę płynu zakręciło się w szklance i chlusnęło jej prawego trapera. K u r w a.
I nagle została pochwycona. Nie zarejestrowała nawet tego momentu. Zamrugała kilka razy próbując odgonić otępienie. Jej mózg zaczął pracować na wyższych obrotach, a fala otrzeźwienia wróciła jej zagubione funkcje życiowe. Na wstępie uderzył ją mocny, nieznajomy, ale bardzo przyjemny zapach wody kolońskiej. Czyjej? Potem zdała sobie sprawę, że opierała się o coś twardego i miłego. O czyj tors? Zadarła zgrabny nosek ku górze blokując spojrzenie z popielatymi tęczówkami nieznajomego. Tak bardzo podobnymi do jej własnych. Miała wrażenie, że wszystko działo się w zwolnionym tempie. I dopiero po chwili do niej dotarło, że oprócz trzymania jej zgrabnego ciała, chłopak zastępował także jej stanik podtrzymując także coś innego. Jej wzrok mimowolnie powędrował w okolice swojej klatki piersiowej. Mogła się wkurwić, zareagować agresją, zacząć rzucać i drapać. Zamiast tego jej policzki zapłonęły truskawkowym kolorem. Czy to przez te szare oczy?
- Taak - wydusiła z siebie stłumionym głosem i zaczęła się podnosić o własnych siłach. I wtedy rozpętał się chaos.
Odpierdol się...
Znajomy głos przeciął powietrze na balkonie niczym najostrzejszy nóż. Atmosfera od razu zgęstniała. Hayato pojawił się znikąd. Przynajmniej dotychczas go nie widziała. Co stało się z ładną blondynką? Znudził się pewnie. W sekundę znalazł się przy nich. Widziała jak napinał mięśnie, widziała jego szał. Wstrzymała oddech dosłownie na sekundę, bo już po niej Hayato przeszedł do ataku. Czemu najczęściej tak było, że gdy jedno z nich wkurwiało się w trzy dupy drugie zachowywało spokój? Tym razem to nie ona traciła kontrolę. Prawdziwa rzadkość. Nim się obejrzała ręka Hayato powędrowała w stronę rycerza w lśniącej zbroi, który ją dzisiaj uratował. Czy oberwał mocno?
Jej reakcja była natychmiastowa, kiedy jednym krokiem wbiła się między dwójkę mężczyzn. Była niska i niepozorna. Od razu chwyciła Hayato za białą koszulę starając się go przytrzymać, a drugą chłoną dłoń położyła na jego rozgrzanej szyi, chyba próbując go uspokoić.
- Wychodzimy - zarządziła odpychając go od siebie w stronę wyjścia.
Odwróciła się do nieznajomego spoglądając na jego zaczerwieniony policzek. Popękane naczyńka na skórze nieokrytej maską świadczyły o powoli powstającym siniaku. Chociaż nie wyglądał na delikatnego, jego skóra mówiła o czymś innym. Nie myśląc za wiele podeszła do niego w dwóch krokach. Wspięła się na palce chwytając jego żuchwę jedną dłonią. Pełne usta przytknęła do jego potłuczonego policzka.
- Na uśmierzenie bólu - wyszeptała składając na nim lekki pocałunek. Wyszeptała jeszcze trzy słowa, które pozostały niezrozumiałe dla reszty. Odsunęła się, żeby Hayato ponownie się nie odpalił i podeszła do niego. Splotła ich palce ze sobą ciągnąc Białowłosego w stronę wyjścia z balkonu. Ani razu nie obejrzała się za siebie, chociaż miała cholerną ochotę.
@Amakasu Hayato @Ye Lian
Poczekał jeszcze chwilę, by upewnić się, że na ekranie nie zamiga żaden pixelowy grób, podświadomie niemal na niego licząc. W końcu jakiś powinien mieć, choćby wirtualny. Ten, podobnie jak i prawdziwy wszystkich by gówno obchodził, ale chociaż Hasegawa poczułby się lepiej. Powtarzane przez całe życie żarty o tym, że po niego przyjedzie jedynie śmieciarka jednak bolały.
– Patrz – mruknął, podsuwając Muszkieterowi urządzenie, by zaprezentować swoją marną śmierć – W pierwszej rundzie bronił mnie ktoś silniejszy, a jak tylko jego łaska się skończyła, to mnie zapierdolili bez mrugnięcia okiem. Twoje pięknie brzmiące teorie o tchórzostwie a praktyka. Odwaga nikogo nie uratuje.
Próbował jeszcze się uśmiechnąć, przywołać na usta poprzedni uśmiech, ale niezbyt mu to wyszło. Był tego w pełni świadomy, więc szybko dał sobie spokój. Otworzył jeszcze pysk, by coś dodać, ale tu również spasował, zgrzytając w zamian zębami i nagle biorąc zamach i wyrzucając urządzenie przed siebie, prosto w ciemność ogrodów.
Może jako hazardzista nie potrafił przegrywać. Może kolejna śmierć wcale nie była taka łatwa do przełknięcia, jak mu się wcześniej wydawało. Może jednak zwyczajnie chodziło o kolejne porzucenie - gracz, który go ochronił, przestał to robić, gdy Razaro najbardziej go potrzebował.
Odpalił Muszkieterowi papierosa, korzystając z tego, że miał teraz wolne obie dłonie. Chociaż zraniony nadgarstek co rusz paraliżowany był ostrym bólem, buntując się. Wypije więcej i zagłuszy również to. Nie był to dla Jiro żaden problem.
– No coś ty. Zabrałem je komuś ze stołu. Wyglądają na drogie nawet dla kogoś, kogo stać na kupowanie fajek – odparł natychmiast, lekceważącym tonem, jakby kradzież była czymś zupełnie normalnym.
Na rzucone mu imię nie zareagował żadnym zdziwieniem czy przesadnym oburzeniem, chociaż spojrzenie jakie mu posłał dalekie było od jakiejkolwiek radości. Prawdę powiedziawszy było dalekie od czegokolwiek. Puste ciemne ślepia, które na kilka długich sekund utkwił w jego twarzy.
– Wolę żebyś nie używał mojego imienia, skoro najwyraźniej udawanie nieznajomych to jedyny sposób żebyś ze mną rozmawiał – rzucił krótko, wracając do swojego papierosa – Chyba że to taki subtelny znak, że stąd wypierdalasz.
Słyszał za sobą czyjeś pytanie dotyczące gry, czuł na sobie spojrzenie, ale zignorował je. Spojrzenie kątem oka nie pozwoliło mu namierzyć pytającej osoby, a nie chciał się odwracać do kogoś obcego. Póki palił, nie miał na sobie maski, a wolał żeby blizny oglądała jedynie ciemność za barierką, a nie inni ludzie. Wolał wyjść na chama niż ryzykować jakiekolwiek krzywe spojrzenie na poharatany pysk, które prześladowałoby go pewnie jeszcze długimi miesiącami.
– Odejmij sobie od tego wszystko, co wydałem na wiadomości do ciebie, to okaże się, że jeszcze wisisz mi kasę – mruknął, choć spróbował ugryźć się w język – Pewnie sporo się uzbierało przez te kilka lat radosnego ignorowania mnie.
Jednak dobrze, że uszkodził sobie ten nadgarstek, a drugą rękę miał zajętą papierosem, bo z każdą chwilą coraz bardziej korciło go żeby mu przypierdolić. Nakamura poleciałby przez ten balkon nawet dalej niż urządzenie, które Jiro wcześniej wyrzucił.
@Nakamura Kyou @Keita Gotō
- I chciałbyś chodzić jak pies tylko po to, żeby ktoś silniejszy cię bronił? Nie patrząc co ten silniejszy robi? To tylko gra, raz się przegrywa, a raz wygrywa, a w życiu ta przegrana może być nieodwracalna - znów podniósł. Nie można było nikogo uratować odwagą? Próbą działania? Przecież wiedział, że można było - choć nie zawsze. Każda sprawa, każda sytuacja była tak delikatna i wrażliwa. Może gdyby sam wtedy inaczej zareagował, inaczej podszedł do całej sprawy... może wtedy...
Ale ona przeżyła. Jego siostra. Tyle mu wystarczyło, nawet jeśli bardzo chciałby być przy niej - nawet gdyby chciał, aby nie pamiętała o tym doświadczeniu, które jej ciążyło i mogła nie pozbyć się go do końca życia.
Początkowo był skołowany słowami Jiro. Nie potrafił przez moment połączyć kropek, tego co miał na myśli poprzez ignorowanie, kiedy dosłyszał zapytanie dopiero co poznanego wcześniej znajomego Raji ( @Keita Gotō ). Podążył za nim wzrokiem, zaraz wyciągając swoje urządzenie, żeby spojrzeć na jego wynik. Zmarszczył brwi na moment.
- Martwi. Oboje! - rzucił do mężczyzny, posyłając mu zakłopotany uśmiech, kiedy wrócił wzrok do Jiro.
Martwy. Przecież był martwy od dziesięciu lat...
- Coś się stało? Potrzebowałeś czegoś..? - zapytał nie drwiąco, a zaniepokojony. Co miał powiedzieć? Jak przeprosić?
Czy mówił o nim? Nie o głupiej grze, mówił o nim? Że jego łaska się skończyła, że przestał mu pomagać się uczyć, pomagać coś ciepłego zjeść czy nawet zwyczajnie porozmawiać? W końcu nigdy, nawet po wyjeździe do wioski nie ignorował jego wiadomości.
Nigdy ich nie ignorował. Nie mógł nawet dotknąć telefonu, przez pierwsze tygodnie po śmierci, kiedy czuwał nad siostrą w szpitalu - nie mógł myśleć o niczym innym poza tym cholernym bólem i myślą, aby ona przeżyła; myślą żeby tamten człowiek się nie pojawił i nie spróbował dokończyć tego, co zaczął.
- Czy kiedykolwiek cię zignorowałem? Naprawdę myślisz, że po prostu łaska się skończyła, bo tak? Albo, że cię miałem dość? Albo cokolwiek takiego? - zapytał nieco ciszej, wbijając w niego spojrzenie, próbując zrozumieć. Naprawdę myślał, że... co mógł myśleć?
Ale jednocześnie jak miał mu wyjaśnić, że przez ostatnie dziesięć lat był martwy? Jak miał mu powiedzieć, że zginął? Tamtej felernej nocy, że po prostu został zadźgany i wykrwawił się w wynajmowanym mieszkaniu, w drodze do szpitala, próbując powstrzymać śmierć siostry? Starając się ją ocalić wtedy?
- Odmówiłem ci jedzenia, odmówiłem dla własnego widzimisię kasy? Jak przez trzy miesiące zostawałem w bibliotece szkolnej, żeby korzystać z komputera, bo ktoś nigdy nie złożył ponownie mojego laptopa... Naprawdę myślisz, że to robiłem, że cię ignorowałem? Masz telefon przy sobie? - zapytał, wyciągając rękę w jego stronę, jakby sugerując, żeby mu go podał. Nie był pewny czy ten miałby zasięg sieci na balu - cokolwiek, dzięki czemu mógłby wyszukać...
Może po prostu bolała go duma? Albo bolał fakt, że wszystkie ich rozmowy były niczym na przestrzeni lat? Nie ufał mu? A może chodziło o coś jeszcze innego. Zawiódł go - przecież nie chciał tego zrobić! Nie pamiętał, nie wiedział jak, ani co mógłby wtedy zrobić - nawiedzić go w snach i namówić na kontrakt? Przecież wiedział, jak musiałby to zrobić, w jaki sposób go namówić - to byłoby banalnie proste. Ale dlaczego miałby go wykorzystywać wtedy? Zresztą...
- Nie ignorowałem cię. Można powiedzieć... że nie miałem jak odpisać. Ani jak pracować... - rzucił cicho, wciąż nie wiedząc nawet jak powinien to wyjaśnić.
@Hasegawa Jirō
I to załatwiło sprawę; chwila minęła. Lian chciał ją przywołać, ale to jedna z tych rzeczy, którą należy robić bez wahania i bez zastanowienia, spontanicznie, bo jeśli włączy się rozum, to już jest za późno. I właśnie w tym momencie popełnił błąd. Pozwolił wyprowadzić się tym szarym tęczówkom poza granicę bezpieczeństwa. Później nastało oszołomienie. Moment szybki jak mgnienie oka jak trzask migawki. Cios, odbijający się od jego lewego policzka był wystarczającym bodźcem, by palce poluźniły uścisk, by wypuściły pochwycone ciało.
Choć wciąż pozostawał czujny, przytknął wierzch dłoni do pękniętego kącika ust, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że niewielkim krokiem odsunął się od towarzystwa. To był odruch. Choć ostatecznie przetarł jedynie zaczerwienioną dolną wargę oraz kawałek potłuczonego policzka, nie pokazał po sobie rozdrażnienia, a co ważniejsze — bólu. Wiele go to w kosztowało. Ból odebrał mu niegdyś wszystko. Bez przerwy go za to winił. Nie mógł inaczej.
Okryte jasną grzywką spojrzenie, powędrowano w kierunku odciąganego przez kobietę mężczyzny. Wyprostował się. Opuszki po raz ostatni tknęły przetarcie, barwiąc skórę na mdły odcień szkarłatu, by ostatecznie osunąć się i zginąć gdzieś na granicy ciemnego stroju. Nawet w połowicznym przebraniu nie dało się ukryć tego jasnego, beznamiętnego spojrzenia, w którym kryła się arogancja, trzymana na ostatnich popękanych linach.
Białowłosa okazała się remedium na reakcję, której mógł ostatecznie pożałować. Obejmując jego twarz, pozwoliła wspiąć się na wysokość i musnąć obity polik, który nawet przy tak drobnym geście zapiekł, jak fragment skóry przypalony przez słońce. Napotkał jej wzrok. W obliczu mężczyzny odnalazła bez trudu dwa walczące o dominację odcienie: chłód i zaskoczenie, tworzące finalnie w srebrnych tęczówkach coś na wzór oceniającej powściągliwości i opanowania, niepodobnego do kogoś, kto kilka chwil temu oberwał zwiniętą pięścią w gębę. Odwrócił wzrok.
— Tylko tyle? — Pierwszy ton wymsknął się spomiędzy warg. Dobiegł ich uszu, kiedy dziewczyna splotła w uścisku palce brata. — Dam ci dobrą radę. Zrób wszystkim przysługę i nie pozwól ponownie jej zniknąć, wstydem byłoby, gdyby ktoś z zebranych musiał doświadczyć podobnego uderzenia. — Poprawił ciemny kostium na wysokości obojczyków. — Wystarczyłoby zwykłe dziękuję, przynajmniej oszczędziłbyś sobie kompromitacji. Ale z tego co widzę, to mowa również nie należy do twoich mocnych stron.
Mógłby się zamknąć i tego nie ciągnąć.
Mógłby.
— psikus kłótnia
Martwi. Oboje!
Gdyby tylko zdawali sobie sprawę z tego jak bardzo prawdziwe były te słowa.
Kolejne pytanie, chociaż zadane przecież w dobrej wierze, było jak następny gwóźdź do trumny. Wieko wkrótce zamknie się nad którymś z nich już na dobre. Razaro przełknął nerwowo ślinę, piorunując Kyou wzrokiem. Nie odezwał się tylko dlatego, że zadrżałby mu głos. Ze złości czy z rozpaczy, to było nieistotne.
Jak on kurwa śmiał w ogóle zapytać czy coś się stało, czy czegoś potrzebował. Setki, jak nie tysiące wiadomości, które mu wysyłał z uporem maniaka przez ostatnie kilka lat jasno mówiły czego, a przede wszystkim kogo potrzebował. To uprzejme zainteresowanie sugerujące, że Nakamura nie ma pojęcia o czym Razaro mówi, zabolało. Pewnie nawet bardziej niż ich poprzednia szarpanina i popisywanie się własną siłą.
– Niczego ważnego. Może po prostu w końcu kogoś, kto zostanie, zamiast znikać z mojego życia.
Zaskoczył go ton własnego głosu. To wcale nie miało tak zabrzmieć. Miało być złośliwe, wypełnione wyrzutami, z czającą się w każdym słowie typową agresją i ostrzeżeniem, by przestał przekraczać granice, które powinny pozostać nienaruszone. Zwłaszcza teraz i zwłaszcza przez niego. Wyszło inaczej. Żałośnie. Jak skowyt kopniętego szczeniaka.
Przeniósł spojrzenie na wyciągniętą w jego kierunku dłoń. Nie tylko po to żeby nie musieć patrzeć mu w oczy. Wystarczyła sekunda. Myśl, że Kyou właśnie teraz chce czytać to wszystko, nadrabiać te wiadomości dla świętego spokoju i na odpierdol zmieszała się z irytacją dla samego siebie, że tak łatwo dał się podejść i odsłonić swoje słabe punkty. Mieszanka wybuchowa, na której reakcję nie trzeba było długo czekać.
Razaro bez najmniejszego zawahania zgasił niedopałek papierosa na wnętrzu wyciągniętej do niego dłoni, jak pies, który nagle postanowił ugryźć rękę, która karmiła go te wszystkie lata. Przycisnął go jak najmocniej, mając nadzieję, że im mocniej zaboli nauczyciela, tym szybciej sprawi, że z jego własnej klatki piersiowej zniknie ten nieznośny ucisk.
– Ufałem ci, jebany zdrajco – warknął równie cicho, od razu podnosząc wzrok i jednym wprawnym ruchem zakładając maskę z powrotem na pysk – A ty mi wyjeżdżasz z czym? Z pracą? Skończyły się punkciki do wolontariatu to skończyło się zadawanie ze szczurami?
Zabrał paczkę papierosów z barierki i odwrócił się bez słowa pożegnania. Musiał. Póki jeszcze nie dotarło do niego to, co usłyszał. A przynajmniej nie dotarło na tyle, że chciał wziąć odwet za potraktowanie go jak rzecz. Cała ta cierpliwość Kyou nagle się wyjaśniła. Wszystkie te lata Jiro był dla niego po prostu pracą.
Mijając @Hecate Shirshu Black oddał jej zdobyczne fajki wraz z zapalniczką. Poprawił fartuszek swojego przebrania i wrócił na salę. Na szczęście ktoś przy balkonowych drzwiach pomylił go z samiczką i przepuścił, bo gdyby sam Razaro miał te drzwi otwierać to najpewniej wyrwałby je z korzeniami i pieprznął nimi w Kyou na odchodne.
@Nakamura Kyou
[ z tematu ]
Wiedział, że chłopak był jak zbity pies. Wiedział jak tragiczna sytuacja była w Nanashi - chociaż nie, nie wiedział i nie rozumiał w pełni. Nigdy nie był w stanie pojąć tego, co przecież go nie dotyczyło bezpośrednio. A jednak miał do niego zawsze cierpliwość. Do odzywek, do jego zachowań, do wszystkiego. Jednocześnie, zawsze starał się mu pomóc tak jak tylko był w stanie, nawet jeśli jako dziecko nie mógł zbyt wiele, kiedy się poznali. Przecież on sam był też nastolatkiem, nawet jeśli niedługo pom tym zaczął pracować dorywczo...
Chciał przeprosić, intuicyjnie, ale zaraz ugryzł się w język. Za to, że umarł? To chciał zrobić? Za to, że został zamordowany? Nie żałował tego tak długo jak miał pewność, że jego siostra żyje - a przecież wiedział, że żyła. Miała rodzinę, była szczęśliwa, nawet jeśli tamta noc się za nią ciągnęła.
- Jiro... Nie miałem wpływu... - urwał znów, ledwo wypowiadając te słowa. Co miał powiedzieć? Jak wytłumaczyć, że mimo bycia martwym, stał tutaj we własnej osobie przed nim jakby przez dziesięć lat nic się nie zdarzyło? Jakby...
Skrzywił się zaraz na jego ruch za papierosem, syknął nieco, zabierajac dłoń. To zniknie, przestanie boleć jutro - pojawią się na tej dłoni znów rany i zacięcia, z których będzie płynąć leniwie krew. A jednak to pieczenie nie było przyjemne.
- Zdraj... o jakich punkcikach? Jiro do cholery! Naprawdę myślisz, że robiłem to dla jakiś pierdolonych punkcików?! - zawołał jeszcze za nim, ale nie próbował go zatrzymać, wbijając spojrzenie w jego plecy, jak ten po prostu odchodził. Nie, nie miał jak wyjaśnić tego wszystkiego - czego powiedzieć, czego tłumaczyć. Nie był w stanie i nie powinien, tak przecież było dla niego łatwiej.
Zresztą, zawsze to robił. W końcu to on sam nigdy nie podjął się wyjaśnienia Jiro, na czym polegały jego studia - jak wyglądały jego zajęcia, z czego był rozliczany. Nawet nie mówił mu o prawdziwym powodzie, dla którego nie podjął się pracy jako nauczyciel w samym Fukaktsu. Sam nawarzył sobie piwa, którym nie chciał przecież obciążać chłopaka z Nanashi - dlaczego miał zrzucać na niego swoje własne problemy, wiedząc że nawet nie może sobie wyobrazić z czym on musiał się mierzyć na co dzień?
Może to był kolejny błąd z jego strony? Że za bardzo chciał go bronić, za bardzo zapewnić, że przecież on sam był nieruszoną wieżą, która po prostu bytowała. Zabierając go do domu podczas nieobecności rodziców - przecież Asakura, a Nanashi były niczym dwa zupełnie inne światy. Nie wiedział i nie rozumiał, jak inne musiało to być dla dzieciaka, który nie miał nigdy takiego domu, w którym czekałby na niego ciepły posiłek.
Chociaż czy nie próbował takiego mu pokazać? Napoje, posiłek, zawsze coś do jedzenia - bardziej karmił swoje ego czy rzeczywiście żołądek Jiro? A może uzależnił go za bardzo od tego, że po prostu wszystko było stałe - że świat w Asakurze był wolny od zawaleń, że studiując wszystko mogło się po prostu udawać i nie było żadnych zmartwień czy problemów, które mogły wpłynąć na życie.
Ale nie ruszył za nim, obserwując aż ten wyjdzie z sali. Może powinien po prostu pozwolić mu zapomnieć? Uspokoić się...
Może powinien poszukać go w Nanashi, sprawdzić i spróbować zorganizować cokolwiek, co ten mógłby potrzebować. Nawet trochę jedzenia, choć nie był do końca pewny jak jako duch mógłby to zrobić.
W końcu, odczekując dłuższy czas, również ruszył do środka, mając nadzieję, że jednak nie natknie się na Jiro ponownie. Nie tutaj.
| z/t
@Hasegawa Jirō
Światła na sali, muzyka, unoszący się w powietrzu zapach alkoholu, słodkości, tytoniu i różnorodnych perfum, mieszaniny tej dziwnej woni ubrań starszych, nowszych, ale i syntetycznych - zupełnie tanich i prawdopodobnie kupionych wyłącznie na tę jedną okazję. Chociaż czy jej suknia, tak różowa jak tylko mogła być, nie była jedną z tych kreacji? Wątpiła, żeby w pokoju akademiku w tak niewielkiej szafie miała miejsce na to, aby ją zachwiać. Z przyjemnością by to zrobiła, ale obawiała się, że Shiimaura mogłaby uznać ją za jeszcze bardziej denerwującą w odbyciu niż już była - chociaż czy jej współlokatorka właściwie wierzyła w to, aby Helena była irytująca? Trudno jej wciąż było zgadnąć czy zrozumieć myśli współlokatorki, ale wcale nie oznaczało że ta koniecznie musiała jej nienawidzić. Raczej się... Dogadywały dobrze? Chociaż Tohan nie była najlepsza w odczytywaniu sygnałów, które inni jej wysyłali.
Może gdyby nie to, nie ruszyłaby za nieznanymi mężczyzną, który zdawał się martwić tylko i wyłącznie o własny czas spędzony tutaj.
Wdech i wydech, to nie był wcale zły pomysł, prawda? Co najgorszego mogło się stać, kiedy wychodziła z sali przepełnionej ludźmi na balkon, na którym wyraźnie więcej osób zdecydowało się zaczerpnąć świeżego powietrza. A może raczej zapalić? To stąd prawdopodobnie dochodził ten silny zapach tytoniu.
Wystąpiła z sali, czując delikatny chłód. Może to odrobina alkoholu sprawiła, że nieco się zarumieniła? Może chłód nocy? Nie była pewna do końca, może tak naprawdę wybrała nieodpowiednią kreację do pogody? Ale nie mogłaby być bardziej zadowoloną z własnego wyboru w tym momencie!
Chociaż jej koleżanki były znacznie bardziej kreatywne - a może po prostu wyglądały lepiej od niej, czegokolwiek by nie założyły? Może to było tym problemem? Nie zawsze czuła się tak niepewnie w tym co nosiła, jak teraz, kiedy była w otoczeniu koleżanek tak pewnych swojego wyglądu. Pasowały lepiej tutaj do Japończyków. Może powinna zabrać również dzisiaj swoją czarną perukę? Czasem ta dawała jej o wiele więcej pewności siebie, nie wybijała jej tak. Mogła być częścią tłumu...
Stukot niskiego obcasa, kolejny krok w kierunku mężczyzny w kostiumie wyciągniętym niczym z kabuki. Zaczęła przywoływać swoją wiedzę, w którym wieku został najbardziej rozpopularozywany? Jaka była jego charakterystyka, najbardziej znane postaci...
Miała wrażenie, że uderzanie jej serca było tak głośne, że zagłuszało ten cichy stukot jej obcasu, który w całym tym balowym gwarze wcale nie był słyszalny. Ale dla niej był bardzo głośny - szczególnie na posadzce balkonu.
Wyprostowała się nieco w pewnej chwili do odwróconego tyłem mężczyzny. Kolejny krok, wystarczyło podejść i zapytać. Miała wrażenie, że jej dłonie się trzęsły podobnie do kolan, dlaczego nagle bała się podejść do kogoś obcego? Nie miała przecież nigdy wcześniej takiego problemu! Nie bała się kontaktów z ludźmi, nie przerażała ani nie dziwiła jej kreacja samuraja. Więc skąd ten nagły lęk i niepewność? Jakby wiedziała podświadomie, że koleżanki za jej plecami się z niej śmiały. Ale dlaczego by miały?
Dłoń ubrana w rękawiczkę i ozdobiona tanimi bransoletkami powoli wyciągnęła się w kierunku mężczyzny, jakby chcąc uderzyć go na zaczepkę w ramie; delikatnie poklepać, jakby jej nawyki z Danii przejęły kontrolę.
Chciała wycofać dłoń, kiedy przypomniała sobie, że powinna raczej podejść od przodu mężczyzny. Już miała to zrobić, kiedy jej obcas staną na jednej z warstw pod sukienką, a ona złapała się jedynego co mogła intuicyjnie - peruki nieznajomego, chociaż cały czas trzymała rękę w górze, jakby intuicyjnie bojąc się zedrzeć ją z głowy mężczyzny.
Wylądowała praktycznie u jego stóp z ręką niewygodnie wygiętą i zaplątaną w jego włosach.
- P-p-przepraszam! - zawołała nagle wyraźnie przerażona i zażenowana tym, co miało właśnie miejsce. Nie odwróciła nawet wzroku w jego stronę, wbijając go w ziemię, kiedy podpierała się na drugiej ręce, klęcząc nie tylko na własnej kreacji, ale i na tej mężczyzny. - Przepraszam, nie chciałam, naprawdę! - czuła jak jej zażenowanie bierze górę, a jej twarz przybiera odcień jej sukienki - a może jeszcze gorętszej czerwieni niż różu. Nagle poczuła, że nawet nie jest w stanie się ruszyć, jakby utknęła w tej pozycji, wstydząc się zdarzyć z tym, jak na nią spojrzą wszyscy znajdujący się na balkonie.
- Prze... Przepraszam... Ja... Ja chyba utknęłam... Moja ręka... Znaczy się... - powiedziała, delikatnie próbując zabrać dłoń z włosów mężczyzny, czy raczej z jego peruki, ale wyraźnie poczuła opór. Czuła jakby powinna po prostu położyć się całkiem na posadzce, schować zupełnie pod materiałami sukni i poczekać aż bal dobiegnie końca.
@Yōzei-Genji Noriaki