Dzisiejszej nocy w rezydencji rozbrzmiewają śmiechy, rozmowy oraz krzyki przerażonych gości, którzy pochłonięci wspaniała zabawą zdają się zatracać w przepysznych, dyniowych przekąskach.
Jednakże niektórzy mogą zapragnąć uciec z tłocznej sali balowej. Bez znaczenia czy dlatego, że są przytłoczeni atmosferą grozy czy też przebywania w pobliżu zbyt dużej ilości ludzi. A może po prostu chcą odetchnąć świeżym powietrzem? Balkon o sporej powierzchni nadaje się do tego idealnie! Jest bezpośrednio połączony z salą, także stanowi idealną alternatywę dla umęczonych tańcami oraz harmidrem. Delikatnie oświetlony pomarańczowymi żarówkami nadaje specyficznego klimatu. Można usiąść na jednej z kilku drewnianych ławek, bądź odpocząć na szerokiej huśtawce dla dwojga.
Natomiast widok rozpościera się na niżej położone ogrody. Kto wie, być może niektórym uda się dostrzec coś, co na pozór nie jest widoczne?
Nagle to wszystko zniknęło, a świat wokół przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Dłoń jego ukochanej siostry, która teraz chłodziła jego szyję, jej obecność – zdawały się być remedium na wszystkie te negatywne myśli, które jeszcze przez chwilę miał. „Idziemy” rozbrzmiało w jego głowie nie tylko jak polecenie, ale także przewidzenie przyszłości. Nie miał zamiaru w żaden sposób się stawiać czy przekonywać ją do swoich racji. Wiedział, że swoimi działaniami chciała bronić jego – nie osobę, którą zaatakował. W końcu niezależnie od tego z jakich pobudek to zrobił, to w końcu dalej on był agresorem. Był w stanie przełknąć nawet to, że Shey pocałowała nieznajomego. Gula w gardle stanęła na chwilę, próbując udusić go w jego zazdrości i żalu – z sekundy na sekundę puszczała jednak, aż w końcu odeszła całkowicie kiedy ich palce się splotły. Odwracając się, ruszyli w stronę wyjścia.
Dlaczego ludzie nie potrafią czasem zamknąć mordy? W jakim celu odzywają się w sytuacji, w której cały kryzys został zażegnany? Czy jest to po to, aby wykazać się swoim fantomowym kutasem? „Ooo, mój przeciwnik dał sobie spokój to teraz mu dopierdolę”? Dlaczego ludzie potrafili być tacy bezmyślni? Takie pytania krążyły w głowie Hayato kiedy usłyszał wypowiedź nieznajomego w swoim kierunku. Jego ciało, pomimo słów Shey, całkowicie się zatrzymało. Białowłosy stał całkowicie w milczeniu, słuchając tego co ten niewydarzony melepeta miał mu do powiedzenia.
Palce, które dotychczas splecione były z dłonią dziewczyny, zdały się stracić jakiekolwiek napięcie. Ich rozluźnienie zwolniło uścisk, w którym jeszcze do niedawna były. Ugiął delikatnie kolana i obniżył swoje ciało. Położył delikatnie worek z cukierkami na ziemi. Nie mógł końcu pozwolić na to, aby jakiekolwiek słodycze się rozsypały, a tym bardziej na uszkodzenie ślicznej torby w kształcie dyni – kradzież jej była zbyt czasochłonna, aby teraz ot tak się jej pozbyć. Następnie wyprostował się i powolnym ruchem, zaczynając od barków, odwrócił się w stronę człowieka, który tak odważnie rzucał skierowane w jego stronę słowa.
- Najwyraźniej Twoją mocną stroną nie jest myślenie. – Wykonał krok w stronę mężczyzny. – Bo gdybyś chociaż na chwilę ruszył swoje szare komórki, widziałbyś wtedy, że ta dziewczyna którą jeszcze przed chwilą macałeś po klatce piersiowej, wyświadczyła Ci ogromną przysługę. – Hayato coraz bardziej zbliżał się do nieznajomego. – Miałbyś też świadomość tego, że do niektórych ludzi nie wypada wypowiadać się w tak bardzo nieprzemyślany sposób. – Stanął zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od Liana i rozłożył ręce. – A więc przykułeś moją uwagę i jestem teraz przed Tobą, a po mojej głowie krąży tylko jedna myśl… Powiedz mi… W jaki sposób chcesz dziś umrzeć? – Na twarzy Hayato pojawił się złowrogi uśmiech. Tak bardzo chciał, aby mężczyzna rzucił się na niego.
Pociągnęła go za dłoń nie oglądając się ani razu za siebie. Szła ze wzrokiem zafiksowanym w drzwi prowadzące do sali głównej. Była to jedynie tania ucieczka przed problemami. Czy szare tęczówki nieznajomego wciąż wyrażały ten sam chłód i to samo zaskoczenie? Cholernie ją kusiło, żeby sprawdzić. Powstrzymała się ostatkami sił. Nie każdy jednak postanowił się powstrzymywać.
Tylko tyle?
Dwa słowa wystarczyły. Shey czuła jak Hayato nieruchomieje, więc i ona się zatrzymała. Przymknęła powieki, jak gdyby była zmęczona, jednak nie dała rady powstrzymać uśmiechu, który cisnął jej się na usta. Parsknęła cicho pod nosem zdecydowanie rozbawiona całą sytuacją. Nie wiedziała czy nieznajomy był odważny czy głupi. Może nie wiedział, że miał do czynienia z mafią. Z ludźmi, którzy cieszyli się z życia na krawędzi; którzy często robili innym krzywdę. A może był na tyle pewny siebie, żeby nic sobie z tego nie robić. Mimo wszystko w duchu czekała na jego reakcję. Nie zawiodła się.
Nie wiedziała, w którym momencie Hayato puścił jej dłoń. Shey odwróciła się spoglądając na dwójkę mierzących się mężczyzn. Zadrżała lekko pod wpływem zimnego wiatru i otuliła się szczelniej bluzą zakrywając koszulkę do pępka. W drugiej dłoni wciąż trzymała w pół pełną szklankę z drinkiem, który wydał jej się obecnie bardzo interesujący. Oczywiście słuchała co chłopcy mieli sobie do powiedzenia, nie zamierzała się jednak wtrącać. Stanęłaby u boku Hayato bez zawahania, gdyby tylko działa mu się krzywda. Teraz nie było ku temu potrzeby. W końcu był to moment, w którym dwójka nieznajomych musiała podzielić się swoją ilością testosteronu. Uniosła palec wskazujący do ust oblizując go ze strony, z której wcześniej polała go drinkiem podczas potknięcia. Zlustrowała dokładnie Szarookiego. Następnie wzięła kilka dużych łyków kończąc drinka. Oblizała wargi drżącą dłonią szukając fajek w kieszeni bluzy. Zmierzyła Hayato krótkim spojrzeniem.
Jej uśmiech ponownie się pogłębił słysząc w jednym zdaniu szare komórki, macanie i klatkę piersiową. Wyszła im prawdziwa parówkowa impreza, nie ma co. Jeszcze nie padło słowo cycki, a przecież wisiało w powietrzu. A one akurat nie miały się przecież tak źle. Może nawet całkiem dobrze? Odpaliła papierosa zaciągając się dymem i obracając pustą szklankę po drinku w dłoni. Podeszła kilka kroków bliżej dwójki, jednak się nie wtrącała. Trzymała akurat taki dystans, żeby skoczyć między nich, gdyby całkiem im odpierdoliło. J A K D Z C I E C I - cisnęło jej się na usta. Nie, żeby sama była mistrzynią w byciu dorosłą.
Ye Lian ubóstwia ten post.
Westchnęła, nagle zagubiona, nagle jakby przyparta do wysokiego drewnianego krzyża, pod który zaraz ktoś miał rzucić pochodnię i wnieść okrzyki.
Spalić wiedźmę — zadudniło jej w uszach, a przecież nie powinno, bo nigdy nie doświadczyła tego na własnej skórze, słyszała jedynie opowieści przekazywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie i czytała księgi, które opisywały wspomniane zdarzenia aż nazbyt dokładnie.
— Wszystko w porządku?
Nie — cisnęło jej się na usta, już nawet uchylała wargi celem udzielenia Lianowi odpowiedzi, gdy zorientowała się, że to nie do niej kierował pytanie. No tak, w oczach wielu życie Black było beztroskie i bezproblemowe. Na krótką sekundę uśmiech wiecznie zdobiący lico wiedźmy zniknął, na kolejny ułamek sekundy przepadł również blask rozjaśniający kolorowe tęczówki a blade lico pokrył chłodny mrok. Co ona tu w ogóle robiła?
Wystarczyło mrugnąć, by wesołość powróciła na swoje miejsce. Uniesione w delikatnym, może nawet przyjaznym uśmiechu wargi rozchyliły się w rozbawiontm acz subtelnym śmiechu. Nie przerywała im jednak potyczki, zamiast tego sunąc z wolna ku barierce balkonu. Siedzący na ramieniu Black kruk poderwał się do lotu moment później, w ledwie chwilę znikając w nocnym mroku. Nie winiła go za to, wszak wiedziała, że czuł się w sali równie zduszony co ona.
Pstryknięcie zapalniczki przez ulotną chwilę było jedynym dźwiękiem, jaki odbijał się we wnętrzu kobiety.
— To był dobry pomysł, nie uważasz? — zapytała, choć nie była pewna, czy wciąż stał przy niej, czy nie dał się ponieść tej drobnej kłótni. Zawsze mogła powiedzieć, że mówiła do swojego pupila, nikt kto ją znał nie byłby tym zdziwiony. — Ta noc wydaje się znacznie bardziej urokliwa z tego miejsca.
@Ye Lian
Milczał. Milczał, gdy mężczyzna położył koszyk na ziemi; milczał, gdy obrócił się w jego stronę — wcale się przy tym nie spiesząc. Spokój. Wszystko wokół było bardzo niepewne i to właśnie zdawało wprowadzać Ye Liana w dziwny stan opanowania. Zrozumiał, że najprawdopodobniej swoją uwagą trącił kawałek ukrywanej pod peleryną wrażliwej duszy; jakby słowa były włóczniami, a na grotach okręcały się karminowe naczynia krwionośne. Wciąż go obserwował, jakby tylko czekał na nadchodzący komentarz. A może kolejny cios? Coraz wyraźniej docierały do niego myśli, że już żaden błyskotliwy pomysł nie uratuje tego beznadziejnego wieczoru.
Nie spoglądał na dziewczynę, jakby stanowiła jedność z hulającym wokół nich chłodem. I choć dwie szare tarcze tęczówek Ye Liana taksowały ze spokojem zbliżającego się ku niemu mężczyznę, podszyte przeczucie Shey, mogło dawać jej sprzeczne sygnały — że w jakiś nieokreślony, mistyczny sposób jasnowłosy na nią patrzy; jakby okryte pojedynczymi pasmami ślepia potrafiły przeskakiwać ponad ciemnością, robić na złość; dolewać oliwy do ognia. Ye Lian przysunął mimowolnie palce do rozkwaszonego lewego kącika warg; czuł, jak strużka osocza spływa po owianej chłodem dolnej wardze. Krew nie chciała zakrzepnąć — jeden z powodów, dla których tak otwarcie unikał bójek.
„[...] macał po klatce piersiowej”. Dłoń blondyna machinalnie drgnęła. Opuszki palców znaczyły drogę od rozciętej, wciąż intensywnie krwawiącej wargi w stronę karmazynowego polika; podłużny ślad wyrysował krzywy uśmiech, który nie pasował za grosz go chłodnego, oceniającego wzroku. Chciał zaproponować mu, aby dla lepszej ogłady ściągnął z oczu tę szmatę. Powstrzymał się.
— Nie potrafię się zdecydować. Próbujesz jedynie zasiać we mnie panikę, czy tchórzysz?
Wbrew pozorom Ye Lian się nie poruszył. Nie wykonał żadnego ruchu, który mógłby odsłonić przed drugim mężczyzna tłumione emocje. Pomimo swojego spokoju wydawał się człowiekiem stanowczym. Na jego twarzy odznaczało się jedynie surowe, tajemnicze spojrzenie. Wskazówki zegarka przesuwały się flegmatycznie. Czekał na wyskakującą z drewnianych drzwiczek kukułkę.
— Umrzeć... — powtórzył cicho. Kątem oka wychwycił wpatrującą się w niego dziewczynę. Obracała w palcach zupełnie pustą szklankę, z której dawno wywietrzał napój. Potem spoglądnął na Black. Sprawiała wrażenie, jakby nie chciała widzieć tego, co już niebawem miało rozegrać się na deskach tego upadłego teatru. A może nie chciała widzieć jego fiaska? W końcu zerknął na Hayato, na jego iskrzące prowokacja tęczówki, tak bardzo różne od prezentowanej marsowej szarości.
Ye Lian zdołał dowiedzieć się już, że miłość to zdecydowanie emocjonalna paranoja, której żaden naukowiec ani filozof nie jest w stanie opisać; z której trudno się w jakikolwiek sposób wyleczyć. Nie miał pojęcia, w którym momencie pozwolił sobie na taką rozlewność. Podejrzewał, że wszystko zainicjowały koszmary, które ostatnie dni wyrywały go ze snu. Czy sam pragnął wyszarpać się z ich sękatych szponów? Nie zależało mu na słownym dopieczeniu gościowi, którego nawet nie znał. Była to zwykła okazja do upuszczenia z siebie wszelkiej goryczy i wściekłości, która wbrew wszelkim sentencjom płonęła, zamiast zwyczajnie zgasnąć.
— Więc jak to sobie wyobrażasz? — Patrzał na Amakasu. — Chcesz mnie tu patriarchalnie wypatroszyć, by zaraz potem paść na kolana przed władzą, otrzymać kilka solidnych ciosów w tył głowy, po których nie dałbyś rady biec, zostać skuty w kajdanki i wprowadzony do rozświetlonych radiowozów, ostatni raz spoglądając na jej twarz? — Przesunął wzrok na Shey, aby uświadomić mu, jak irracjonalnie brzmiało to, co od niego usłyszał. — Jeśli chcesz złamać komuś serce, to faktycznie, nie powstrzymuj się. Po prostu zrób to teraz. — Szare spojrzenie oceniło dzielący ich dystans. — Burdel lub kostnica byłyby lepszym rozwiązaniem, choć zależy, co cię bardziej kręci.
— psikus kłótnia
To wtedy zaskoczyło mnie nieznaczne szarpniecie za plecami. Prawie się zakrztusiłem wyginając się przy tym lekko do tyłu. Na czole pojawiły się ewidentnie zmarszczki niezadowolenia. No bo ledwie skończyłem racjonalizować swoje decyzje, kiedy ktoś włożył kij w mrowisko. A właściwie - rękę w perukę.
Tsk. Spojrzałem na winną całego zamieszania najpierw z lekkim zdziwieniem, a potem wyraźnym niezadowoleniem. Im więcej przepraszała i panikowała tym bardziej czułem nieprzyjemnie napinającą się wewnątrz mnie strunę. Klęczała już właściwie. Drobnymi pociągnięciami za perukę zmuszała mnie do pochylania się nad nią. Choć byłem w tym wszystkim ofiarą zaczynałem czuć się jak oprawca. Nie podobało mi się to.
- Wystarczy - burknąłem ze zirytowaniem. Złapałem ją zaraz potem za nadgarstek krnąbrnej dłoni chcąc ją unieruchomić w pewnym, ale nie silnym uścisku. Zacisnąłem usta w wąską kreskę by na końcu westchnąć teatralnie. Ostatecznie przykucnąłem na jedno kolano - Proszę Pani, proszę przestać panikować. Nic Pani nie zrobiłem, nie robię i nie zrobię, a gdy Pani jest taka... ekspresyjna to ktoś może sytuację inaczej zinterpretować - Spojrzałem na nią uważnie, z pewnym dystansem - Pomogę Pani... - zacząłem ostrożnie ją wyplątywać z mojego kostiumy wyglądając co najmniej jakbym za karę obierał cebulę. Z wyczuciem zacząłem szukać miejsc w które wplątały się warstwy sztucznych włosów. Pierścionka, bransoletki...? Cholera. Bierki były trochę łatwiejsze. Szczęśliwie byłem względnie cierpliwym człowiekiem.
@TOHAN HERENA
Białowłosy wykonał powolny krok w stronę Liana. Nie był on w żaden sposób agresywny, wręcz przeciwnie – zdawałoby się, że każdy mięsień jego ciała pragnął, aby mężczyzna patrzył teraz na niego i dochodził do jednej konkluzji „nie jestem zagrożony”. W końcu stali zaledwie kilka centymetrów o siebie, a ich twarze zdawały się niemalże ze sobą stykać. Białowłosemu zdało się, że słyszał bicie serca swojego „rywala”. – Wydaje Ci się, że ktokolwiek jest w stanie wpłynąć na to jaką decyzję podejmę? To ja jestem Panem swojego losu. Chciałem odejść w spokoju, ale musiałeś pokazać, że nawet najmniejszy pies czasem szczeka kiedy poczuje się bezpiecznie. – Hayato zauważył jak wzrok Liana przenosi się na Shey. – Patrz na mnie kiedy do Ciebie mówię. – Kiedy mężczyzna przeniósł wzrok z powrotem na jego twarz, mógł zobaczyć jak lazurowe oczy mienią się w blasku nocy. – Nie należy ona do Ciebie. – Dłoń Hayato powoli podniosła się i dotknęła klatki piersiowej Liana. Takim zabiegiem młodzieniec chciał sprawdzić bicie jego serca… chociaż czy tak naprawdę o to chodziło? To powiedzieć mógł jedynie białowłosy. – Zachowujesz się jak osoba, która nie robi sobie nic z tego, że ktoś może Cię zabić. Czujesz się niezniszczalny? A może po prostu jesteś głupi? Zawsze jeszcze… - usta Hayato przybliżyły się jeszcze bardziej do ust Liana – Nie spotkałeś nigdy kogoś kto w końcu włożyłby Ci knebel do mordy? – Ludzie widzący to zdarzenie mogliby przysiąść, że ich usta na chwilę się musnęły. Hayato wyprostował się. – W związku z tym, że nie wiesz jak chcesz umrzeć, a ja wiem, że chcę Cię zabić to.. Uznaję, że Twoje życie należy do mnie. – Przekręcił głowę na bok i spojrzał na Shey. – Co Ty na to kochanie? Chcesz takiego zwierzaczka? – Na twarzy Hayato mienił się uśmiech i dla wszystkich wokół oznaczać mógł żarty. Rodzeństwo Amakasu jednak znało prawdę – w tym momencie braciszek chciał zaoferować swojej ukochanej siostrzyczce bardzo, ale to bardzo duży prezent. Pytanie tylko… Czy miała ochotę go przyjąć? Liana nie trzeba było pytać o zdanie… w końcu zwierzęta głosu nie mają.
Chwilę za długo przyglądała się palcom nieznajomego, jak przesuwał nimi po obitej wardze. Krwawił zadziwiająco obficie jak na takie draśnięcie. Zaciekawiła się od razu dlaczego. W końcu sama nie raz miała poobijaną swoją śliczną buzię. Była to część jej pracy.
Mimowolnie podążyła spojrzeniem za nieznajomym na dziewczynę, którą również widziała pierwszy raz. Dawał się tak traktować przy swojej dupie? A może trzymał jakiegoś asa w rękawie? Teraz już zrozumiała czemu nie mógł odpuścić. Tak przynajmniej jej się wydawało. Oczywiście nie pozwalała mu na to męska duma - jak w przypadku Hayato - i on także nie przyszedł tutaj sam. Nieciekawy zbieg okoliczności.
Potem nieznajomy zdecydował się wyrazić swoją opinię. Uśmiech ponownie wykwitł na ustach Shey. Wszystko to co powiedział było najzwyklejszą prawdą. Każde jedno słowo. Mimo wszystko doskonale zdawała sobie sprawę, że racjonalne myślenie nie było w stanie powstrzymać Hayato. Była praktycznie pewna, że nie powstrzymałby się nawet gdyby funkcjonariusz policji znajdował się także na tym balkonie. A ona? Tak. Pewnie byłaby to pewna rozłąka. Na samą myśl poczuła dziwne uczucie chłodu. W końcu od zawsze byli razem. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez niego. Powtórzyła pytanie w myślach. A ona? Ona pewnie poszłaby siedzieć za próbę zabójstwa każdego z policjantów, który próbowałby zabrać Hayato. Co gorsza była praktycznie pewna, że by się to jej nawet udało.
Amakasu nie pozostał dłużny. Kątem oka widziała jak się spiął, chociaż wyglądał na wyluzowanego. Ona wiedziała lepiej.
Nie należy ona do Ciebie.
Zabrzmiało jak by miała już swojego właściciela. I chociaż udawała przed samą sobą, że było to zwyczajne kłamstwo; że była wolna i niezależna. Tak naprawdę nawet Shey gdzieś w głębi swojej zimnej duszy wiedziała, że mówił poważnie. I co gorsza mówił prawdę. Była jego od momentu, w którym wyłowił ją martwą z wody.
Hayato kontynuował, a ona jedynie czekała. Czekała aż skończy. Czekała na reakcję nieznajomego. Widziała jak bardzo jej brat się do niego zbliżył. Czyżby pomimo ostrych i krzywdzących słów nieznajomy zrobił na nim tak wielkie wrażenie jak na niej?
Chcesz takiego zwierzaczka?
Unisła jedną brew. Miała wrażenie, że nie tylko ona go chciała. Ale tak. Hayato jak zwykle ją przejrzał i zauważył jej zainteresowanie chłopakiem. No cóż, może jego wcześniejsze wejście, wkurwienie i lekka zazdrość nie były bezpodstawne. Nie odpowiedziała, ale jej uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił. Odpowiedź była banalna.
Chcesz go? Oczywiście.
1, 2, 3 sekundy później, kiedy już dwójka wymieniła się swoim zdaniem, rzuciła z całej siły pustą szklanką o podłogę. Szkło rozbryzgało się na wszystkie strony raniąc jej dłonie.
- Mam kurwa dosyć tego przedstawienia - zakomunikowała, jeśli w końcu zwróciła na sobie ich uwagę. - Tak naprawdę wasze życie należy do mnie - wycedziła celując w Hayato poranionym krwawiącym palcem wskazującym. Zaraz potem przeniosła go na Liana. - Więc się nim lepiej nacieszcie.
Odwróciła się na pięcie idąc w stronę wyjścia.
@Amakasu Hayato @Ye Lian
Naprawdę tu stał — w atramentowej, chłodnej nocy. W akompaniamencie stłumionej muzyki i śmiechów gości dochodzących zza zamkniętych drzwi. Od samego początku podejrzewał, jak się to skończy, a jednak tu był. We własnej osobie. Dlaczego? Przecież nie wpasowywał się w radosne tłumy; nie odnajdywał się w zwykłych rozmowach o codzienności. Był pusty, jak wydmuszka — czasami powątpiewał w to, że jest w ogóle człowiekiem. Teraz był postrzegany za obiekt wybitnie lekkomyślny i choć było w tym trochę prawdy, nikt nie przypuszczał, że prowokowanie losu miało dla niego inne, głębsze znaczenie. Był jak obcy, który przeszedł pustynie — zziajany i spragniony, podczas gdy Hayato trzymał kubek zimnej wody w dłoni. Jego dusza czekała na ten obiecany nóż; czekała aż wbije się w brzuch i odkręci wokół organów. Kiedy skończy się to całe międlenie.
Wiedział, że gdyby tylko się postarał, byłoby mu dane spoczywać w zadowoleniu; że mógł ignorować popełnione w przeszłości grzechy i głupotę podjętych decyzji. Każdy, kto choć raz w życiu obserwował żarłoków ładujących w siebie najbardziej wyszukane potrawy, przyznałby, że nawet sytość i przyjemność można kompletnie zignorować, ale cierpienie, które bez ustanku podgryzało mu żołądek, było wyjątkowe. Było jak absorbujący szczeniak skaczący wokół właściciela. Ye Lian nieraz miał wrażenie, że znów go słyszy. Jak w jego umyśle zwraca się do niego szeptem, jak w sumieniu przemawia zwykłym głosem, a w cierpieniu wrzeszczy, czując przez to wibracje na koniuszkach palców; cierpienie było megafonem, który służył Ye Lianowi do obudzenia głuchego świata. Tak już zostało.
Srebrne tęczówki spoglądnęły na Hayato. Podczas tych wielkich nadziei, stanął twarzą w twarz z szaleńcem. Dostrzegał na jego obliczu tyle emocji... Poczuł ukłucie zazdrości. Nie poruszył się, nim nie skończył mówić. Ciepły oddech miał za zadanie go rozproszyć. Udało mu się. Czując przytłaczającą bliskość, zadarł odrobinę głowę. Wzrok się wyostrzył; coś pociemniało w graficie.
— Uznaję, że Twoje życie należy do mnie.
— Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
Nie miał. Gdyby wiedział, powstrzymałby się. I choć mężczyzna go nie dotykał, miał wrażenie, że trzyma go przy sobie ciasno. Musiał się wyrwać. I gdy palce jego prawej dłoni drgnęły w niekontrolowanym zamiarze, rozległ się trzask. Mimowolnie podążył wzorkiem w kierunku Shey — wyraz twarzy Ye Liana zawsze przedstawiał się niesamowicie lekceważąco, nic więc dziwnego, że i z takim widokiem musiała zmierzyć się stojąca nieopodal nich Amakasu. Dopiero kiedy zahaczył o jej wzburzone, pochmurne spojrzenie, zauważył jak podobni do siebie byli.
To był koniec. Upadająca szklanka była ostatnią nutą, ostatnim słowem, ostatnim wykrzyknikiem. Odsunął się od niego w ciszy. Ostatnie chłodne spojrzenie zbadało tę obcą mu twarz, pozostawiając na skórze Amakasu odczuwalny, mrowiący ziąb. W ułamku chwili spojrzenie niemal fizycznie trąciło stojącą przy barierkach Shirshu. Nie zrozumie, przeszło mu przez myśl. Dla niego wieczór się skończył. Dla niej być może dopiero zaczynał.
Gdy otwierał drzwi prowadzące na salę główną, wypuścił przytłumioną muzykę w bezmyślną toń. Blada dłoń Ye Liana tknęła krawędzi czarnej maski.
Chrzanić to.
Jedno pociągnięcie i cieniutkie gumki pękły, a część przebrania wylądowała w przejściu, przyciśnięta jego butem.
— zt
— psikus kłótnia