Dzisiejszej nocy w rezydencji rozbrzmiewają śmiechy, rozmowy oraz krzyki przerażonych gości, którzy pochłonięci wspaniała zabawą zdają się zatracać w przepysznych, dyniowych przekąskach.
Jednakże niektórzy mogą zapragnąć uciec z tłocznej sali balowej. Bez znaczenia czy dlatego, że są przytłoczeni atmosferą grozy czy też przebywania w pobliżu zbyt dużej ilości ludzi. A może po prostu chcą odetchnąć świeżym powietrzem? Balkon o sporej powierzchni nadaje się do tego idealnie! Jest bezpośrednio połączony z salą, także stanowi idealną alternatywę dla umęczonych tańcami oraz harmidrem. Delikatnie oświetlony pomarańczowymi żarówkami nadaje specyficznego klimatu. Można usiąść na jednej z kilku drewnianych ławek, bądź odpocząć na szerokiej huśtawce dla dwojga.
Natomiast widok rozpościera się na niżej położone ogrody. Kto wie, być może niektórym uda się dostrzec coś, co na pozór nie jest widoczne?
- I chciałbyś chodzić jak pies tylko po to, żeby ktoś silniejszy cię bronił? Nie patrząc co ten silniejszy robi? To tylko gra, raz się przegrywa, a raz wygrywa, a w życiu ta przegrana może być nieodwracalna - znów podniósł. Nie można było nikogo uratować odwagą? Próbą działania? Przecież wiedział, że można było - choć nie zawsze. Każda sprawa, każda sytuacja była tak delikatna i wrażliwa. Może gdyby sam wtedy inaczej zareagował, inaczej podszedł do całej sprawy... może wtedy...
Ale ona przeżyła. Jego siostra. Tyle mu wystarczyło, nawet jeśli bardzo chciałby być przy niej - nawet gdyby chciał, aby nie pamiętała o tym doświadczeniu, które jej ciążyło i mogła nie pozbyć się go do końca życia.
Początkowo był skołowany słowami Jiro. Nie potrafił przez moment połączyć kropek, tego co miał na myśli poprzez ignorowanie, kiedy dosłyszał zapytanie dopiero co poznanego wcześniej znajomego Raji ( @Keita Gotō ). Podążył za nim wzrokiem, zaraz wyciągając swoje urządzenie, żeby spojrzeć na jego wynik. Zmarszczył brwi na moment.
- Martwi. Oboje! - rzucił do mężczyzny, posyłając mu zakłopotany uśmiech, kiedy wrócił wzrok do Jiro.
Martwy. Przecież był martwy od dziesięciu lat...
- Coś się stało? Potrzebowałeś czegoś..? - zapytał nie drwiąco, a zaniepokojony. Co miał powiedzieć? Jak przeprosić?
Czy mówił o nim? Nie o głupiej grze, mówił o nim? Że jego łaska się skończyła, że przestał mu pomagać się uczyć, pomagać coś ciepłego zjeść czy nawet zwyczajnie porozmawiać? W końcu nigdy, nawet po wyjeździe do wioski nie ignorował jego wiadomości.
Nigdy ich nie ignorował. Nie mógł nawet dotknąć telefonu, przez pierwsze tygodnie po śmierci, kiedy czuwał nad siostrą w szpitalu - nie mógł myśleć o niczym innym poza tym cholernym bólem i myślą, aby ona przeżyła; myślą żeby tamten człowiek się nie pojawił i nie spróbował dokończyć tego, co zaczął.
- Czy kiedykolwiek cię zignorowałem? Naprawdę myślisz, że po prostu łaska się skończyła, bo tak? Albo, że cię miałem dość? Albo cokolwiek takiego? - zapytał nieco ciszej, wbijając w niego spojrzenie, próbując zrozumieć. Naprawdę myślał, że... co mógł myśleć?
Ale jednocześnie jak miał mu wyjaśnić, że przez ostatnie dziesięć lat był martwy? Jak miał mu powiedzieć, że zginął? Tamtej felernej nocy, że po prostu został zadźgany i wykrwawił się w wynajmowanym mieszkaniu, w drodze do szpitala, próbując powstrzymać śmierć siostry? Starając się ją ocalić wtedy?
- Odmówiłem ci jedzenia, odmówiłem dla własnego widzimisię kasy? Jak przez trzy miesiące zostawałem w bibliotece szkolnej, żeby korzystać z komputera, bo ktoś nigdy nie złożył ponownie mojego laptopa... Naprawdę myślisz, że to robiłem, że cię ignorowałem? Masz telefon przy sobie? - zapytał, wyciągając rękę w jego stronę, jakby sugerując, żeby mu go podał. Nie był pewny czy ten miałby zasięg sieci na balu - cokolwiek, dzięki czemu mógłby wyszukać...
Może po prostu bolała go duma? Albo bolał fakt, że wszystkie ich rozmowy były niczym na przestrzeni lat? Nie ufał mu? A może chodziło o coś jeszcze innego. Zawiódł go - przecież nie chciał tego zrobić! Nie pamiętał, nie wiedział jak, ani co mógłby wtedy zrobić - nawiedzić go w snach i namówić na kontrakt? Przecież wiedział, jak musiałby to zrobić, w jaki sposób go namówić - to byłoby banalnie proste. Ale dlaczego miałby go wykorzystywać wtedy? Zresztą...
- Nie ignorowałem cię. Można powiedzieć... że nie miałem jak odpisać. Ani jak pracować... - rzucił cicho, wciąż nie wiedząc nawet jak powinien to wyjaśnić.
@Hasegawa Jirō
I to załatwiło sprawę; chwila minęła. Lian chciał ją przywołać, ale to jedna z tych rzeczy, którą należy robić bez wahania i bez zastanowienia, spontanicznie, bo jeśli włączy się rozum, to już jest za późno. I właśnie w tym momencie popełnił błąd. Pozwolił wyprowadzić się tym szarym tęczówkom poza granicę bezpieczeństwa. Później nastało oszołomienie. Moment szybki jak mgnienie oka jak trzask migawki. Cios, odbijający się od jego lewego policzka był wystarczającym bodźcem, by palce poluźniły uścisk, by wypuściły pochwycone ciało.
Choć wciąż pozostawał czujny, przytknął wierzch dłoni do pękniętego kącika ust, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że niewielkim krokiem odsunął się od towarzystwa. To był odruch. Choć ostatecznie przetarł jedynie zaczerwienioną dolną wargę oraz kawałek potłuczonego policzka, nie pokazał po sobie rozdrażnienia, a co ważniejsze — bólu. Wiele go to w kosztowało. Ból odebrał mu niegdyś wszystko. Bez przerwy go za to winił. Nie mógł inaczej.
Okryte jasną grzywką spojrzenie, powędrowano w kierunku odciąganego przez kobietę mężczyzny. Wyprostował się. Opuszki po raz ostatni tknęły przetarcie, barwiąc skórę na mdły odcień szkarłatu, by ostatecznie osunąć się i zginąć gdzieś na granicy ciemnego stroju. Nawet w połowicznym przebraniu nie dało się ukryć tego jasnego, beznamiętnego spojrzenia, w którym kryła się arogancja, trzymana na ostatnich popękanych linach.
Białowłosa okazała się remedium na reakcję, której mógł ostatecznie pożałować. Obejmując jego twarz, pozwoliła wspiąć się na wysokość i musnąć obity polik, który nawet przy tak drobnym geście zapiekł, jak fragment skóry przypalony przez słońce. Napotkał jej wzrok. W obliczu mężczyzny odnalazła bez trudu dwa walczące o dominację odcienie: chłód i zaskoczenie, tworzące finalnie w srebrnych tęczówkach coś na wzór oceniającej powściągliwości i opanowania, niepodobnego do kogoś, kto kilka chwil temu oberwał zwiniętą pięścią w gębę. Odwrócił wzrok.
— Tylko tyle? — Pierwszy ton wymsknął się spomiędzy warg. Dobiegł ich uszu, kiedy dziewczyna splotła w uścisku palce brata. — Dam ci dobrą radę. Zrób wszystkim przysługę i nie pozwól ponownie jej zniknąć, wstydem byłoby, gdyby ktoś z zebranych musiał doświadczyć podobnego uderzenia. — Poprawił ciemny kostium na wysokości obojczyków. — Wystarczyłoby zwykłe dziękuję, przynajmniej oszczędziłbyś sobie kompromitacji. Ale z tego co widzę, to mowa również nie należy do twoich mocnych stron.
Mógłby się zamknąć i tego nie ciągnąć.
Mógłby.
— psikus kłótnia
Martwi. Oboje!
Gdyby tylko zdawali sobie sprawę z tego jak bardzo prawdziwe były te słowa.
Kolejne pytanie, chociaż zadane przecież w dobrej wierze, było jak następny gwóźdź do trumny. Wieko wkrótce zamknie się nad którymś z nich już na dobre. Razaro przełknął nerwowo ślinę, piorunując Kyou wzrokiem. Nie odezwał się tylko dlatego, że zadrżałby mu głos. Ze złości czy z rozpaczy, to było nieistotne.
Jak on kurwa śmiał w ogóle zapytać czy coś się stało, czy czegoś potrzebował. Setki, jak nie tysiące wiadomości, które mu wysyłał z uporem maniaka przez ostatnie kilka lat jasno mówiły czego, a przede wszystkim kogo potrzebował. To uprzejme zainteresowanie sugerujące, że Nakamura nie ma pojęcia o czym Razaro mówi, zabolało. Pewnie nawet bardziej niż ich poprzednia szarpanina i popisywanie się własną siłą.
– Niczego ważnego. Może po prostu w końcu kogoś, kto zostanie, zamiast znikać z mojego życia.
Zaskoczył go ton własnego głosu. To wcale nie miało tak zabrzmieć. Miało być złośliwe, wypełnione wyrzutami, z czającą się w każdym słowie typową agresją i ostrzeżeniem, by przestał przekraczać granice, które powinny pozostać nienaruszone. Zwłaszcza teraz i zwłaszcza przez niego. Wyszło inaczej. Żałośnie. Jak skowyt kopniętego szczeniaka.
Przeniósł spojrzenie na wyciągniętą w jego kierunku dłoń. Nie tylko po to żeby nie musieć patrzeć mu w oczy. Wystarczyła sekunda. Myśl, że Kyou właśnie teraz chce czytać to wszystko, nadrabiać te wiadomości dla świętego spokoju i na odpierdol zmieszała się z irytacją dla samego siebie, że tak łatwo dał się podejść i odsłonić swoje słabe punkty. Mieszanka wybuchowa, na której reakcję nie trzeba było długo czekać.
Razaro bez najmniejszego zawahania zgasił niedopałek papierosa na wnętrzu wyciągniętej do niego dłoni, jak pies, który nagle postanowił ugryźć rękę, która karmiła go te wszystkie lata. Przycisnął go jak najmocniej, mając nadzieję, że im mocniej zaboli nauczyciela, tym szybciej sprawi, że z jego własnej klatki piersiowej zniknie ten nieznośny ucisk.
– Ufałem ci, jebany zdrajco – warknął równie cicho, od razu podnosząc wzrok i jednym wprawnym ruchem zakładając maskę z powrotem na pysk – A ty mi wyjeżdżasz z czym? Z pracą? Skończyły się punkciki do wolontariatu to skończyło się zadawanie ze szczurami?
Zabrał paczkę papierosów z barierki i odwrócił się bez słowa pożegnania. Musiał. Póki jeszcze nie dotarło do niego to, co usłyszał. A przynajmniej nie dotarło na tyle, że chciał wziąć odwet za potraktowanie go jak rzecz. Cała ta cierpliwość Kyou nagle się wyjaśniła. Wszystkie te lata Jiro był dla niego po prostu pracą.
Mijając @Hecate Shirshu Black oddał jej zdobyczne fajki wraz z zapalniczką. Poprawił fartuszek swojego przebrania i wrócił na salę. Na szczęście ktoś przy balkonowych drzwiach pomylił go z samiczką i przepuścił, bo gdyby sam Razaro miał te drzwi otwierać to najpewniej wyrwałby je z korzeniami i pieprznął nimi w Kyou na odchodne.
@Nakamura Kyou
[ z tematu ]
Wiedział, że chłopak był jak zbity pies. Wiedział jak tragiczna sytuacja była w Nanashi - chociaż nie, nie wiedział i nie rozumiał w pełni. Nigdy nie był w stanie pojąć tego, co przecież go nie dotyczyło bezpośrednio. A jednak miał do niego zawsze cierpliwość. Do odzywek, do jego zachowań, do wszystkiego. Jednocześnie, zawsze starał się mu pomóc tak jak tylko był w stanie, nawet jeśli jako dziecko nie mógł zbyt wiele, kiedy się poznali. Przecież on sam był też nastolatkiem, nawet jeśli niedługo pom tym zaczął pracować dorywczo...
Chciał przeprosić, intuicyjnie, ale zaraz ugryzł się w język. Za to, że umarł? To chciał zrobić? Za to, że został zamordowany? Nie żałował tego tak długo jak miał pewność, że jego siostra żyje - a przecież wiedział, że żyła. Miała rodzinę, była szczęśliwa, nawet jeśli tamta noc się za nią ciągnęła.
- Jiro... Nie miałem wpływu... - urwał znów, ledwo wypowiadając te słowa. Co miał powiedzieć? Jak wytłumaczyć, że mimo bycia martwym, stał tutaj we własnej osobie przed nim jakby przez dziesięć lat nic się nie zdarzyło? Jakby...
Skrzywił się zaraz na jego ruch za papierosem, syknął nieco, zabierajac dłoń. To zniknie, przestanie boleć jutro - pojawią się na tej dłoni znów rany i zacięcia, z których będzie płynąć leniwie krew. A jednak to pieczenie nie było przyjemne.
- Zdraj... o jakich punkcikach? Jiro do cholery! Naprawdę myślisz, że robiłem to dla jakiś pierdolonych punkcików?! - zawołał jeszcze za nim, ale nie próbował go zatrzymać, wbijając spojrzenie w jego plecy, jak ten po prostu odchodził. Nie, nie miał jak wyjaśnić tego wszystkiego - czego powiedzieć, czego tłumaczyć. Nie był w stanie i nie powinien, tak przecież było dla niego łatwiej.
Zresztą, zawsze to robił. W końcu to on sam nigdy nie podjął się wyjaśnienia Jiro, na czym polegały jego studia - jak wyglądały jego zajęcia, z czego był rozliczany. Nawet nie mówił mu o prawdziwym powodzie, dla którego nie podjął się pracy jako nauczyciel w samym Fukaktsu. Sam nawarzył sobie piwa, którym nie chciał przecież obciążać chłopaka z Nanashi - dlaczego miał zrzucać na niego swoje własne problemy, wiedząc że nawet nie może sobie wyobrazić z czym on musiał się mierzyć na co dzień?
Może to był kolejny błąd z jego strony? Że za bardzo chciał go bronić, za bardzo zapewnić, że przecież on sam był nieruszoną wieżą, która po prostu bytowała. Zabierając go do domu podczas nieobecności rodziców - przecież Asakura, a Nanashi były niczym dwa zupełnie inne światy. Nie wiedział i nie rozumiał, jak inne musiało to być dla dzieciaka, który nie miał nigdy takiego domu, w którym czekałby na niego ciepły posiłek.
Chociaż czy nie próbował takiego mu pokazać? Napoje, posiłek, zawsze coś do jedzenia - bardziej karmił swoje ego czy rzeczywiście żołądek Jiro? A może uzależnił go za bardzo od tego, że po prostu wszystko było stałe - że świat w Asakurze był wolny od zawaleń, że studiując wszystko mogło się po prostu udawać i nie było żadnych zmartwień czy problemów, które mogły wpłynąć na życie.
Ale nie ruszył za nim, obserwując aż ten wyjdzie z sali. Może powinien po prostu pozwolić mu zapomnieć? Uspokoić się...
Może powinien poszukać go w Nanashi, sprawdzić i spróbować zorganizować cokolwiek, co ten mógłby potrzebować. Nawet trochę jedzenia, choć nie był do końca pewny jak jako duch mógłby to zrobić.
W końcu, odczekując dłuższy czas, również ruszył do środka, mając nadzieję, że jednak nie natknie się na Jiro ponownie. Nie tutaj.
| z/t
@Hasegawa Jirō
Światła na sali, muzyka, unoszący się w powietrzu zapach alkoholu, słodkości, tytoniu i różnorodnych perfum, mieszaniny tej dziwnej woni ubrań starszych, nowszych, ale i syntetycznych - zupełnie tanich i prawdopodobnie kupionych wyłącznie na tę jedną okazję. Chociaż czy jej suknia, tak różowa jak tylko mogła być, nie była jedną z tych kreacji? Wątpiła, żeby w pokoju akademiku w tak niewielkiej szafie miała miejsce na to, aby ją zachwiać. Z przyjemnością by to zrobiła, ale obawiała się, że Shiimaura mogłaby uznać ją za jeszcze bardziej denerwującą w odbyciu niż już była - chociaż czy jej współlokatorka właściwie wierzyła w to, aby Helena była irytująca? Trudno jej wciąż było zgadnąć czy zrozumieć myśli współlokatorki, ale wcale nie oznaczało że ta koniecznie musiała jej nienawidzić. Raczej się... Dogadywały dobrze? Chociaż Tohan nie była najlepsza w odczytywaniu sygnałów, które inni jej wysyłali.
Może gdyby nie to, nie ruszyłaby za nieznanymi mężczyzną, który zdawał się martwić tylko i wyłącznie o własny czas spędzony tutaj.
Wdech i wydech, to nie był wcale zły pomysł, prawda? Co najgorszego mogło się stać, kiedy wychodziła z sali przepełnionej ludźmi na balkon, na którym wyraźnie więcej osób zdecydowało się zaczerpnąć świeżego powietrza. A może raczej zapalić? To stąd prawdopodobnie dochodził ten silny zapach tytoniu.
Wystąpiła z sali, czując delikatny chłód. Może to odrobina alkoholu sprawiła, że nieco się zarumieniła? Może chłód nocy? Nie była pewna do końca, może tak naprawdę wybrała nieodpowiednią kreację do pogody? Ale nie mogłaby być bardziej zadowoloną z własnego wyboru w tym momencie!
Chociaż jej koleżanki były znacznie bardziej kreatywne - a może po prostu wyglądały lepiej od niej, czegokolwiek by nie założyły? Może to było tym problemem? Nie zawsze czuła się tak niepewnie w tym co nosiła, jak teraz, kiedy była w otoczeniu koleżanek tak pewnych swojego wyglądu. Pasowały lepiej tutaj do Japończyków. Może powinna zabrać również dzisiaj swoją czarną perukę? Czasem ta dawała jej o wiele więcej pewności siebie, nie wybijała jej tak. Mogła być częścią tłumu...
Stukot niskiego obcasa, kolejny krok w kierunku mężczyzny w kostiumie wyciągniętym niczym z kabuki. Zaczęła przywoływać swoją wiedzę, w którym wieku został najbardziej rozpopularozywany? Jaka była jego charakterystyka, najbardziej znane postaci...
Miała wrażenie, że uderzanie jej serca było tak głośne, że zagłuszało ten cichy stukot jej obcasu, który w całym tym balowym gwarze wcale nie był słyszalny. Ale dla niej był bardzo głośny - szczególnie na posadzce balkonu.
Wyprostowała się nieco w pewnej chwili do odwróconego tyłem mężczyzny. Kolejny krok, wystarczyło podejść i zapytać. Miała wrażenie, że jej dłonie się trzęsły podobnie do kolan, dlaczego nagle bała się podejść do kogoś obcego? Nie miała przecież nigdy wcześniej takiego problemu! Nie bała się kontaktów z ludźmi, nie przerażała ani nie dziwiła jej kreacja samuraja. Więc skąd ten nagły lęk i niepewność? Jakby wiedziała podświadomie, że koleżanki za jej plecami się z niej śmiały. Ale dlaczego by miały?
Dłoń ubrana w rękawiczkę i ozdobiona tanimi bransoletkami powoli wyciągnęła się w kierunku mężczyzny, jakby chcąc uderzyć go na zaczepkę w ramie; delikatnie poklepać, jakby jej nawyki z Danii przejęły kontrolę.
Chciała wycofać dłoń, kiedy przypomniała sobie, że powinna raczej podejść od przodu mężczyzny. Już miała to zrobić, kiedy jej obcas staną na jednej z warstw pod sukienką, a ona złapała się jedynego co mogła intuicyjnie - peruki nieznajomego, chociaż cały czas trzymała rękę w górze, jakby intuicyjnie bojąc się zedrzeć ją z głowy mężczyzny.
Wylądowała praktycznie u jego stóp z ręką niewygodnie wygiętą i zaplątaną w jego włosach.
- P-p-przepraszam! - zawołała nagle wyraźnie przerażona i zażenowana tym, co miało właśnie miejsce. Nie odwróciła nawet wzroku w jego stronę, wbijając go w ziemię, kiedy podpierała się na drugiej ręce, klęcząc nie tylko na własnej kreacji, ale i na tej mężczyzny. - Przepraszam, nie chciałam, naprawdę! - czuła jak jej zażenowanie bierze górę, a jej twarz przybiera odcień jej sukienki - a może jeszcze gorętszej czerwieni niż różu. Nagle poczuła, że nawet nie jest w stanie się ruszyć, jakby utknęła w tej pozycji, wstydząc się zdarzyć z tym, jak na nią spojrzą wszyscy znajdujący się na balkonie.
- Prze... Przepraszam... Ja... Ja chyba utknęłam... Moja ręka... Znaczy się... - powiedziała, delikatnie próbując zabrać dłoń z włosów mężczyzny, czy raczej z jego peruki, ale wyraźnie poczuła opór. Czuła jakby powinna po prostu położyć się całkiem na posadzce, schować zupełnie pod materiałami sukni i poczekać aż bal dobiegnie końca.
@Yōzei-Genji Noriaki
Nagle to wszystko zniknęło, a świat wokół przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Dłoń jego ukochanej siostry, która teraz chłodziła jego szyję, jej obecność – zdawały się być remedium na wszystkie te negatywne myśli, które jeszcze przez chwilę miał. „Idziemy” rozbrzmiało w jego głowie nie tylko jak polecenie, ale także przewidzenie przyszłości. Nie miał zamiaru w żaden sposób się stawiać czy przekonywać ją do swoich racji. Wiedział, że swoimi działaniami chciała bronić jego – nie osobę, którą zaatakował. W końcu niezależnie od tego z jakich pobudek to zrobił, to w końcu dalej on był agresorem. Był w stanie przełknąć nawet to, że Shey pocałowała nieznajomego. Gula w gardle stanęła na chwilę, próbując udusić go w jego zazdrości i żalu – z sekundy na sekundę puszczała jednak, aż w końcu odeszła całkowicie kiedy ich palce się splotły. Odwracając się, ruszyli w stronę wyjścia.
Dlaczego ludzie nie potrafią czasem zamknąć mordy? W jakim celu odzywają się w sytuacji, w której cały kryzys został zażegnany? Czy jest to po to, aby wykazać się swoim fantomowym kutasem? „Ooo, mój przeciwnik dał sobie spokój to teraz mu dopierdolę”? Dlaczego ludzie potrafili być tacy bezmyślni? Takie pytania krążyły w głowie Hayato kiedy usłyszał wypowiedź nieznajomego w swoim kierunku. Jego ciało, pomimo słów Shey, całkowicie się zatrzymało. Białowłosy stał całkowicie w milczeniu, słuchając tego co ten niewydarzony melepeta miał mu do powiedzenia.
Palce, które dotychczas splecione były z dłonią dziewczyny, zdały się stracić jakiekolwiek napięcie. Ich rozluźnienie zwolniło uścisk, w którym jeszcze do niedawna były. Ugiął delikatnie kolana i obniżył swoje ciało. Położył delikatnie worek z cukierkami na ziemi. Nie mógł końcu pozwolić na to, aby jakiekolwiek słodycze się rozsypały, a tym bardziej na uszkodzenie ślicznej torby w kształcie dyni – kradzież jej była zbyt czasochłonna, aby teraz ot tak się jej pozbyć. Następnie wyprostował się i powolnym ruchem, zaczynając od barków, odwrócił się w stronę człowieka, który tak odważnie rzucał skierowane w jego stronę słowa.
- Najwyraźniej Twoją mocną stroną nie jest myślenie. – Wykonał krok w stronę mężczyzny. – Bo gdybyś chociaż na chwilę ruszył swoje szare komórki, widziałbyś wtedy, że ta dziewczyna którą jeszcze przed chwilą macałeś po klatce piersiowej, wyświadczyła Ci ogromną przysługę. – Hayato coraz bardziej zbliżał się do nieznajomego. – Miałbyś też świadomość tego, że do niektórych ludzi nie wypada wypowiadać się w tak bardzo nieprzemyślany sposób. – Stanął zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od Liana i rozłożył ręce. – A więc przykułeś moją uwagę i jestem teraz przed Tobą, a po mojej głowie krąży tylko jedna myśl… Powiedz mi… W jaki sposób chcesz dziś umrzeć? – Na twarzy Hayato pojawił się złowrogi uśmiech. Tak bardzo chciał, aby mężczyzna rzucił się na niego.
Pociągnęła go za dłoń nie oglądając się ani razu za siebie. Szła ze wzrokiem zafiksowanym w drzwi prowadzące do sali głównej. Była to jedynie tania ucieczka przed problemami. Czy szare tęczówki nieznajomego wciąż wyrażały ten sam chłód i to samo zaskoczenie? Cholernie ją kusiło, żeby sprawdzić. Powstrzymała się ostatkami sił. Nie każdy jednak postanowił się powstrzymywać.
Tylko tyle?
Dwa słowa wystarczyły. Shey czuła jak Hayato nieruchomieje, więc i ona się zatrzymała. Przymknęła powieki, jak gdyby była zmęczona, jednak nie dała rady powstrzymać uśmiechu, który cisnął jej się na usta. Parsknęła cicho pod nosem zdecydowanie rozbawiona całą sytuacją. Nie wiedziała czy nieznajomy był odważny czy głupi. Może nie wiedział, że miał do czynienia z mafią. Z ludźmi, którzy cieszyli się z życia na krawędzi; którzy często robili innym krzywdę. A może był na tyle pewny siebie, żeby nic sobie z tego nie robić. Mimo wszystko w duchu czekała na jego reakcję. Nie zawiodła się.
Nie wiedziała, w którym momencie Hayato puścił jej dłoń. Shey odwróciła się spoglądając na dwójkę mierzących się mężczyzn. Zadrżała lekko pod wpływem zimnego wiatru i otuliła się szczelniej bluzą zakrywając koszulkę do pępka. W drugiej dłoni wciąż trzymała w pół pełną szklankę z drinkiem, który wydał jej się obecnie bardzo interesujący. Oczywiście słuchała co chłopcy mieli sobie do powiedzenia, nie zamierzała się jednak wtrącać. Stanęłaby u boku Hayato bez zawahania, gdyby tylko działa mu się krzywda. Teraz nie było ku temu potrzeby. W końcu był to moment, w którym dwójka nieznajomych musiała podzielić się swoją ilością testosteronu. Uniosła palec wskazujący do ust oblizując go ze strony, z której wcześniej polała go drinkiem podczas potknięcia. Zlustrowała dokładnie Szarookiego. Następnie wzięła kilka dużych łyków kończąc drinka. Oblizała wargi drżącą dłonią szukając fajek w kieszeni bluzy. Zmierzyła Hayato krótkim spojrzeniem.
Jej uśmiech ponownie się pogłębił słysząc w jednym zdaniu szare komórki, macanie i klatkę piersiową. Wyszła im prawdziwa parówkowa impreza, nie ma co. Jeszcze nie padło słowo cycki, a przecież wisiało w powietrzu. A one akurat nie miały się przecież tak źle. Może nawet całkiem dobrze? Odpaliła papierosa zaciągając się dymem i obracając pustą szklankę po drinku w dłoni. Podeszła kilka kroków bliżej dwójki, jednak się nie wtrącała. Trzymała akurat taki dystans, żeby skoczyć między nich, gdyby całkiem im odpierdoliło. J A K D Z C I E C I - cisnęło jej się na usta. Nie, żeby sama była mistrzynią w byciu dorosłą.
Ye Lian ubóstwia ten post.
Westchnęła, nagle zagubiona, nagle jakby przyparta do wysokiego drewnianego krzyża, pod który zaraz ktoś miał rzucić pochodnię i wnieść okrzyki.
Spalić wiedźmę — zadudniło jej w uszach, a przecież nie powinno, bo nigdy nie doświadczyła tego na własnej skórze, słyszała jedynie opowieści przekazywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie i czytała księgi, które opisywały wspomniane zdarzenia aż nazbyt dokładnie.
— Wszystko w porządku?
Nie — cisnęło jej się na usta, już nawet uchylała wargi celem udzielenia Lianowi odpowiedzi, gdy zorientowała się, że to nie do niej kierował pytanie. No tak, w oczach wielu życie Black było beztroskie i bezproblemowe. Na krótką sekundę uśmiech wiecznie zdobiący lico wiedźmy zniknął, na kolejny ułamek sekundy przepadł również blask rozjaśniający kolorowe tęczówki a blade lico pokrył chłodny mrok. Co ona tu w ogóle robiła?
Wystarczyło mrugnąć, by wesołość powróciła na swoje miejsce. Uniesione w delikatnym, może nawet przyjaznym uśmiechu wargi rozchyliły się w rozbawiontm acz subtelnym śmiechu. Nie przerywała im jednak potyczki, zamiast tego sunąc z wolna ku barierce balkonu. Siedzący na ramieniu Black kruk poderwał się do lotu moment później, w ledwie chwilę znikając w nocnym mroku. Nie winiła go za to, wszak wiedziała, że czuł się w sali równie zduszony co ona.
Pstryknięcie zapalniczki przez ulotną chwilę było jedynym dźwiękiem, jaki odbijał się we wnętrzu kobiety.
— To był dobry pomysł, nie uważasz? — zapytała, choć nie była pewna, czy wciąż stał przy niej, czy nie dał się ponieść tej drobnej kłótni. Zawsze mogła powiedzieć, że mówiła do swojego pupila, nikt kto ją znał nie byłby tym zdziwiony. — Ta noc wydaje się znacznie bardziej urokliwa z tego miejsca.
@Ye Lian
Milczał. Milczał, gdy mężczyzna położył koszyk na ziemi; milczał, gdy obrócił się w jego stronę — wcale się przy tym nie spiesząc. Spokój. Wszystko wokół było bardzo niepewne i to właśnie zdawało wprowadzać Ye Liana w dziwny stan opanowania. Zrozumiał, że najprawdopodobniej swoją uwagą trącił kawałek ukrywanej pod peleryną wrażliwej duszy; jakby słowa były włóczniami, a na grotach okręcały się karminowe naczynia krwionośne. Wciąż go obserwował, jakby tylko czekał na nadchodzący komentarz. A może kolejny cios? Coraz wyraźniej docierały do niego myśli, że już żaden błyskotliwy pomysł nie uratuje tego beznadziejnego wieczoru.
Nie spoglądał na dziewczynę, jakby stanowiła jedność z hulającym wokół nich chłodem. I choć dwie szare tarcze tęczówek Ye Liana taksowały ze spokojem zbliżającego się ku niemu mężczyznę, podszyte przeczucie Shey, mogło dawać jej sprzeczne sygnały — że w jakiś nieokreślony, mistyczny sposób jasnowłosy na nią patrzy; jakby okryte pojedynczymi pasmami ślepia potrafiły przeskakiwać ponad ciemnością, robić na złość; dolewać oliwy do ognia. Ye Lian przysunął mimowolnie palce do rozkwaszonego lewego kącika warg; czuł, jak strużka osocza spływa po owianej chłodem dolnej wardze. Krew nie chciała zakrzepnąć — jeden z powodów, dla których tak otwarcie unikał bójek.
„[...] macał po klatce piersiowej”. Dłoń blondyna machinalnie drgnęła. Opuszki palców znaczyły drogę od rozciętej, wciąż intensywnie krwawiącej wargi w stronę karmazynowego polika; podłużny ślad wyrysował krzywy uśmiech, który nie pasował za grosz go chłodnego, oceniającego wzroku. Chciał zaproponować mu, aby dla lepszej ogłady ściągnął z oczu tę szmatę. Powstrzymał się.
— Nie potrafię się zdecydować. Próbujesz jedynie zasiać we mnie panikę, czy tchórzysz?
Wbrew pozorom Ye Lian się nie poruszył. Nie wykonał żadnego ruchu, który mógłby odsłonić przed drugim mężczyzna tłumione emocje. Pomimo swojego spokoju wydawał się człowiekiem stanowczym. Na jego twarzy odznaczało się jedynie surowe, tajemnicze spojrzenie. Wskazówki zegarka przesuwały się flegmatycznie. Czekał na wyskakującą z drewnianych drzwiczek kukułkę.
— Umrzeć... — powtórzył cicho. Kątem oka wychwycił wpatrującą się w niego dziewczynę. Obracała w palcach zupełnie pustą szklankę, z której dawno wywietrzał napój. Potem spoglądnął na Black. Sprawiała wrażenie, jakby nie chciała widzieć tego, co już niebawem miało rozegrać się na deskach tego upadłego teatru. A może nie chciała widzieć jego fiaska? W końcu zerknął na Hayato, na jego iskrzące prowokacja tęczówki, tak bardzo różne od prezentowanej marsowej szarości.
Ye Lian zdołał dowiedzieć się już, że miłość to zdecydowanie emocjonalna paranoja, której żaden naukowiec ani filozof nie jest w stanie opisać; z której trudno się w jakikolwiek sposób wyleczyć. Nie miał pojęcia, w którym momencie pozwolił sobie na taką rozlewność. Podejrzewał, że wszystko zainicjowały koszmary, które ostatnie dni wyrywały go ze snu. Czy sam pragnął wyszarpać się z ich sękatych szponów? Nie zależało mu na słownym dopieczeniu gościowi, którego nawet nie znał. Była to zwykła okazja do upuszczenia z siebie wszelkiej goryczy i wściekłości, która wbrew wszelkim sentencjom płonęła, zamiast zwyczajnie zgasnąć.
— Więc jak to sobie wyobrażasz? — Patrzał na Amakasu. — Chcesz mnie tu patriarchalnie wypatroszyć, by zaraz potem paść na kolana przed władzą, otrzymać kilka solidnych ciosów w tył głowy, po których nie dałbyś rady biec, zostać skuty w kajdanki i wprowadzony do rozświetlonych radiowozów, ostatni raz spoglądając na jej twarz? — Przesunął wzrok na Shey, aby uświadomić mu, jak irracjonalnie brzmiało to, co od niego usłyszał. — Jeśli chcesz złamać komuś serce, to faktycznie, nie powstrzymuj się. Po prostu zrób to teraz. — Szare spojrzenie oceniło dzielący ich dystans. — Burdel lub kostnica byłyby lepszym rozwiązaniem, choć zależy, co cię bardziej kręci.
— psikus kłótnia
To wtedy zaskoczyło mnie nieznaczne szarpniecie za plecami. Prawie się zakrztusiłem wyginając się przy tym lekko do tyłu. Na czole pojawiły się ewidentnie zmarszczki niezadowolenia. No bo ledwie skończyłem racjonalizować swoje decyzje, kiedy ktoś włożył kij w mrowisko. A właściwie - rękę w perukę.
Tsk. Spojrzałem na winną całego zamieszania najpierw z lekkim zdziwieniem, a potem wyraźnym niezadowoleniem. Im więcej przepraszała i panikowała tym bardziej czułem nieprzyjemnie napinającą się wewnątrz mnie strunę. Klęczała już właściwie. Drobnymi pociągnięciami za perukę zmuszała mnie do pochylania się nad nią. Choć byłem w tym wszystkim ofiarą zaczynałem czuć się jak oprawca. Nie podobało mi się to.
- Wystarczy - burknąłem ze zirytowaniem. Złapałem ją zaraz potem za nadgarstek krnąbrnej dłoni chcąc ją unieruchomić w pewnym, ale nie silnym uścisku. Zacisnąłem usta w wąską kreskę by na końcu westchnąć teatralnie. Ostatecznie przykucnąłem na jedno kolano - Proszę Pani, proszę przestać panikować. Nic Pani nie zrobiłem, nie robię i nie zrobię, a gdy Pani jest taka... ekspresyjna to ktoś może sytuację inaczej zinterpretować - Spojrzałem na nią uważnie, z pewnym dystansem - Pomogę Pani... - zacząłem ostrożnie ją wyplątywać z mojego kostiumy wyglądając co najmniej jakbym za karę obierał cebulę. Z wyczuciem zacząłem szukać miejsc w które wplątały się warstwy sztucznych włosów. Pierścionka, bransoletki...? Cholera. Bierki były trochę łatwiejsze. Szczęśliwie byłem względnie cierpliwym człowiekiem.
@TOHAN HERENA