Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
Pracownia
Pomieszczenie nieduże, bardzo jasne, zaprojektowane w minimalistycznym klimacie... który dostrzec można w wejściu. I tylko w wejściu. Im dalej sięgnąć wzrokiem, tym więcej sygnałów, że miejsce stanowi prawdziwie artystyczną przestrzeń. W centrum sztaluga, komplet jeszcze nienaciągniętych płócien, niedokończonych obrazów, rysunków, poskładane farby, szkicowniki i narzędzia rysownicze w najszerszej, możliwej postaci. Wysoka półka z szafą, zapewne mieści komponentów jeszcze więcej. Jest też miejsce na stolik herbaciany z dwoma siedziskami, biurko z komputerem i tabletem graficznym. Podłoga opowiada historię malowanych kropel, które - w dziwny sposób - wciąż wydają się tworzyć pewien wzór.
Wysłaną do niego wiadomość odtworzył już kilkukrotnie od momentu, gdy pojawiła się w jego telefonie. Bot odczytywał słowa siostry powolnym, beznamiętnym głosem, jakby treść sama w sobie nie brzmiała wystarczająco dramatycznie i trzeba było dodatkowo podkręcić ją bezdusznością oprogramowania.
Jirō, przyjdź, proszę do mojego mieszkania
dzieje się coś paskudnego
nie zostawiaj mnie samej, błagam
Nie zawracał sobie głowy odpisywaniem, podobnie zresztą jak podchodzeniem do bramy ogrodzonego osiedla, przełażąc nad siatką w pierwszym lepszym miejscu, które dopadł. Miał szczęście, że nie było pod napięciem. Upewnił się, że w zasięgu wzroku nie miał też ochroniarza, który z uporem maniaka, już od czasów ich pierwszego spotkania, próbował nasłać na niego policję i ruszył w końcu w stronę bloku.
Miał zapasowy klucz do drzwi, to było oczywiste. Mniej oczywistym było to, gdzie ten cholerny klucz aktualnie był. Walał się po kieszeniach zawsze, gdy nie był potrzebny, a gdy miała nadejść jego chwila chwały, oczywiście zniknął. Jiro przygryzł wargę w przypływie chwilowego zawahania. Poczuł w ustach metaliczny smak krwi. Może właśnie to dało mu impuls do działania. Złapał za klamkę i przywalił barkiem w drzwi. Za pierwszym razem powitał go nieprzyjemny zgrzyt metalu, jednak za drugim, zdecydowanie mocniejszym uderzeniem, drewno poddało się, pozwalając mechanizmowi wygiąć się na tyle, by nie stanowił już większej przeszkody. Kilka większych drzazg posypało się na ziemię w powitalnym geście, gdy Jiro wszedł do mieszkania.
Drzwi wygięły się w futrynie na tyle, że nie dało się ich ponownie zamknąć, więc zostawił je wyłącznie przymknięte.
– Carei? – rzucił w przestrzeń.
Czuł, że nie powinien się odzywać. Powinna go usłyszeć już dawno, a tymczasem w mieszkaniu panowała cisza, niezakłócana żadnymi dźwiękami sugerującymi, że ktokolwiek tu przebywał. Poza kotem, bo jego zaniepokojone miauknięcia usłyszał od razu. Z narastającym uczuciem niepokoju i obracanym w dłoni nożem ruszył za nawoływaniem zwierzaka.
Coś paskudnego w jego wyobraźni natychmiast przybierało kształty realnego zagrożenia, kogoś lub czegoś czającego się w tej pustce i ciszy, czekającego na najlepszą okazję, by zaatakować lub uciec. Mimowolnie obejrzał się na niedomknięte drzwi, by w końcu ruszyć do pracowni.
Widząc nieruchome ciało na ziemi, od razu zapomniał o potencjalnym zagrożeniu. Nie rozejrzał się nawet po pomieszczeniu, wbijając rozszerzone z zaniepokojenia źrenice w Carei. Oddychała, zauważył to jeszcze chwilę przed tym jak znalazł się tuż obok niej, na kolanach, nie zwracając uwagi na walające się dookoła szkło.
– Carei, wstawaj, nie strasz nas.
Głos mu zadrżał, czego się zupełnie nie spodziewał, będąc pewnym, że ma nad wszystkim kontrolę. Zwłaszcza, że właśnie przeczesywał dłonią włosy kogoś, kogo sam chciał zatłuc i doprowadzić do podobnego stanu. Na jego dłoni nie znalazła się ani kropla krwi, więc mógł chociaż wykluczyć poważniejszy uraz głowy - i przede wszystkim tego swojego urojonego napastnika.
Jirō, przyjdź, proszę do mojego mieszkania
dzieje się coś paskudnego
nie zostawiaj mnie samej, błagam
Nie zawracał sobie głowy odpisywaniem, podobnie zresztą jak podchodzeniem do bramy ogrodzonego osiedla, przełażąc nad siatką w pierwszym lepszym miejscu, które dopadł. Miał szczęście, że nie było pod napięciem. Upewnił się, że w zasięgu wzroku nie miał też ochroniarza, który z uporem maniaka, już od czasów ich pierwszego spotkania, próbował nasłać na niego policję i ruszył w końcu w stronę bloku.
Miał zapasowy klucz do drzwi, to było oczywiste. Mniej oczywistym było to, gdzie ten cholerny klucz aktualnie był. Walał się po kieszeniach zawsze, gdy nie był potrzebny, a gdy miała nadejść jego chwila chwały, oczywiście zniknął. Jiro przygryzł wargę w przypływie chwilowego zawahania. Poczuł w ustach metaliczny smak krwi. Może właśnie to dało mu impuls do działania. Złapał za klamkę i przywalił barkiem w drzwi. Za pierwszym razem powitał go nieprzyjemny zgrzyt metalu, jednak za drugim, zdecydowanie mocniejszym uderzeniem, drewno poddało się, pozwalając mechanizmowi wygiąć się na tyle, by nie stanowił już większej przeszkody. Kilka większych drzazg posypało się na ziemię w powitalnym geście, gdy Jiro wszedł do mieszkania.
Drzwi wygięły się w futrynie na tyle, że nie dało się ich ponownie zamknąć, więc zostawił je wyłącznie przymknięte.
– Carei? – rzucił w przestrzeń.
Czuł, że nie powinien się odzywać. Powinna go usłyszeć już dawno, a tymczasem w mieszkaniu panowała cisza, niezakłócana żadnymi dźwiękami sugerującymi, że ktokolwiek tu przebywał. Poza kotem, bo jego zaniepokojone miauknięcia usłyszał od razu. Z narastającym uczuciem niepokoju i obracanym w dłoni nożem ruszył za nawoływaniem zwierzaka.
Coś paskudnego w jego wyobraźni natychmiast przybierało kształty realnego zagrożenia, kogoś lub czegoś czającego się w tej pustce i ciszy, czekającego na najlepszą okazję, by zaatakować lub uciec. Mimowolnie obejrzał się na niedomknięte drzwi, by w końcu ruszyć do pracowni.
Widząc nieruchome ciało na ziemi, od razu zapomniał o potencjalnym zagrożeniu. Nie rozejrzał się nawet po pomieszczeniu, wbijając rozszerzone z zaniepokojenia źrenice w Carei. Oddychała, zauważył to jeszcze chwilę przed tym jak znalazł się tuż obok niej, na kolanach, nie zwracając uwagi na walające się dookoła szkło.
– Carei, wstawaj, nie strasz nas.
Głos mu zadrżał, czego się zupełnie nie spodziewał, będąc pewnym, że ma nad wszystkim kontrolę. Zwłaszcza, że właśnie przeczesywał dłonią włosy kogoś, kogo sam chciał zatłuc i doprowadzić do podobnego stanu. Na jego dłoni nie znalazła się ani kropla krwi, więc mógł chociaż wykluczyć poważniejszy uraz głowy - i przede wszystkim tego swojego urojonego napastnika.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Zamknięte oczy na chwilę tylko urwały tkliwość psychiki, narażonej na konsekwencje zerwanego kontraktu. Koszmar wczołgał się pod powieki, jak zdrajca atakując zmieszaną dawkę krwistych obrazów. Chciała krzyczeć, ale gwałtownie zaciśnięta krtań wypluła ledwie zduszony jęk. Czyjeś twarde dłonie zasłoniły usta, zatkały nos, wbiły paznokcie w skronie, dłubiąc głębiej, zrywając nici wspomnień ulatujących z prędkością szarżującego byka. Przerażenie wierzgnęło piekącym dreszczem, dokładnie tam, gdzie cudzą krwią miała wpisaną rozmazującą się tożsamość. Rozpaczliwie próbowała zatrzymać scenę, gdy w poszarpanej sukience przebrania, siedziała na murku z towarzszącym jej... kimś. Kimś, kto opowiadał jej rzeczy ważne. I chronił w sposób, jaki nie znała. Kim był? Zdarzenie rozmyło się, pozostawiając za sobą ziejącą smutkiem dziurę, której zapełnić nie umiała.
Żołądek zacisnął się, piłując napierającą mdłością i rozchodzącym się po ciele, piekącym bólem. Wrażenia uchwycone przez zmysły napływały losowo, to wiercąc niezidentyfikowanym zgrzytem, to rozpaczliwym piskiem ocierającego się o nią ciepła, to znowu szumiącym dźwiękiem cudzego wołania. jej imię kołysało się na skraju świadomości, gotowe do uchwycenia, ale wciąż odległe. Szum niósł ze sobą piekąca potrzebę wybudzenia, odpowiedzenia na prośbę, którą nieprzytomne ciało i zamglony umysł chciały spełnić.
Chłód jako pierwsza tknął świadomość, rozdzierając zasłonę przytomności. Zdrętwiałe palce zgięła sztywno, czując nad sobą obecność i szorstkie dłonie, wplecione w rozsypane w wilgotnym warkoczu włosy. Mimo rozmazanej prośby, ociężałe ciało nie chciało się poruszyć, ale rzęsy zafalowały, przeganiając zalegający mrok. I mimo, że w zwykłych okolicznościach, pobliźniona, męska twarz nie byłaby powodem do radości, Carei zalała przytłaczająca wręcz ulga, wynurzając z ogarniającej słabości.
- J-jesteś, przy... przyszedłeś - wydukała nieskładnie, starając się zmusić ciało do ruchu. Uniosła wolno głowę, wywołując nagły zawrót i tańczący mroczkami festiwal plam przed oczami
- Kyou... - ciężkość zaległa w gardle, pętlą obejmując wypowiedziane imię. Zebrała siły unosząc ciężar ciała, zapierając się na łokciu i zaszklony wzrok kierując na palące bólem przedramię. Rozmazane smugi szarości, rozcieńczonego szkarłatu i herbacianej wilgoci tworzyły z rozbitym szkłem namiastkę wywołanego chaosu
- Coś... coś mu się stało - jak w zwolnionym tempie widziała samą siebie, dźwigającą się do siadu, by z rozcapierzonymi paliczkami, zanurzonymi w nieładzie podłogi, przechylić się w stronę Jiro, lądując czołem, opartym gdzieś o męskie przedramię
- Źle się czuję - wybełkotała, przymykając oczy, gdy ciało postanowiło nabawić się zginającej łokcie miękkości. Ciemność raz jeszcze wchłaniała, nawet gdy artystka próbowała uwiesić się przytomności, jak tonący deski. Palce jednej wczepiły się w miękki materiał braterskiej bluzy, nie rozumiejąc czemu nagle wszystko brzydko rozmazało się w hałaśliwej kakofonii zmielonych boleśnie bodźców.
- Gdzie jest Jiro? - wymruczała cicho, nieprzytomnie, gdzieś pomiędzy mrugnięciem, a ziejącą przed powieką paszczą przepaści, w której nawet zastanawiała się, czy nie utonąć. Na trochę, zanim wyszarpana nagle rana, z odkrytą tkanką serca, nie zagoi się.
@Hasegawa Jirō
Żołądek zacisnął się, piłując napierającą mdłością i rozchodzącym się po ciele, piekącym bólem. Wrażenia uchwycone przez zmysły napływały losowo, to wiercąc niezidentyfikowanym zgrzytem, to rozpaczliwym piskiem ocierającego się o nią ciepła, to znowu szumiącym dźwiękiem cudzego wołania. jej imię kołysało się na skraju świadomości, gotowe do uchwycenia, ale wciąż odległe. Szum niósł ze sobą piekąca potrzebę wybudzenia, odpowiedzenia na prośbę, którą nieprzytomne ciało i zamglony umysł chciały spełnić.
Chłód jako pierwsza tknął świadomość, rozdzierając zasłonę przytomności. Zdrętwiałe palce zgięła sztywno, czując nad sobą obecność i szorstkie dłonie, wplecione w rozsypane w wilgotnym warkoczu włosy. Mimo rozmazanej prośby, ociężałe ciało nie chciało się poruszyć, ale rzęsy zafalowały, przeganiając zalegający mrok. I mimo, że w zwykłych okolicznościach, pobliźniona, męska twarz nie byłaby powodem do radości, Carei zalała przytłaczająca wręcz ulga, wynurzając z ogarniającej słabości.
- J-jesteś, przy... przyszedłeś - wydukała nieskładnie, starając się zmusić ciało do ruchu. Uniosła wolno głowę, wywołując nagły zawrót i tańczący mroczkami festiwal plam przed oczami
- Kyou... - ciężkość zaległa w gardle, pętlą obejmując wypowiedziane imię. Zebrała siły unosząc ciężar ciała, zapierając się na łokciu i zaszklony wzrok kierując na palące bólem przedramię. Rozmazane smugi szarości, rozcieńczonego szkarłatu i herbacianej wilgoci tworzyły z rozbitym szkłem namiastkę wywołanego chaosu
- Coś... coś mu się stało - jak w zwolnionym tempie widziała samą siebie, dźwigającą się do siadu, by z rozcapierzonymi paliczkami, zanurzonymi w nieładzie podłogi, przechylić się w stronę Jiro, lądując czołem, opartym gdzieś o męskie przedramię
- Źle się czuję - wybełkotała, przymykając oczy, gdy ciało postanowiło nabawić się zginającej łokcie miękkości. Ciemność raz jeszcze wchłaniała, nawet gdy artystka próbowała uwiesić się przytomności, jak tonący deski. Palce jednej wczepiły się w miękki materiał braterskiej bluzy, nie rozumiejąc czemu nagle wszystko brzydko rozmazało się w hałaśliwej kakofonii zmielonych boleśnie bodźców.
- Gdzie jest Jiro? - wymruczała cicho, nieprzytomnie, gdzieś pomiędzy mrugnięciem, a ziejącą przed powieką paszczą przepaści, w której nawet zastanawiała się, czy nie utonąć. Na trochę, zanim wyszarpana nagle rana, z odkrytą tkanką serca, nie zagoi się.
@Hasegawa Jirō
Blood beneath the snow
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
maj 2038 roku